Paliczki
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Paliczki
Sklep ten znajduje się w głębi Nokturnu, dalej od schodów prowadzących na Pokątną. Jego lokalizacja nie jest bez znaczenia, gdyż wystawę Paliczków zdobią ogromne, nieco upiorne szkielety zwierząt, w tym również mugoli, które niechybnie nie spodobałyby się mundurowym z Czarodziejskiej Policji. Złote napisy zdobiące podniszczone już szyldy głoszą, że dostać tu można wszelkie skamieliny, szpony, czy kości, a również wykonane z nich meble.
Ciężko było się zgodzić z podobnym stwierdzeniem. W końcu im byłeś młodszy tym stanowiłeś łatwiejszy cel dla ludzi, którzy nie mieli nic ciekawszego do roboty niż cię okraść i ewentualnie trochę poturbować. Już chciałam się odezwać gdy moją uwagę przykuło jej zachowanie. Zapałki? To coś nowego w moim świecie to była wyjątkowa rzadko. Tak, stoję w ciemnej ulicy z obcą kobietą i zachwycał się pudełkiem drewnianych patyczków zakończonych kolorowymi kulkami. Bardzo mądrze. Na szczęście nie musiałam mówić tego na głos. Moja towarzyszka zrobiła to sama choć w trochę innej formie niż ja bym to zrobiła. Kiwnęłam potakująco głową. - Potężna rodzina dopełniłaby cały obrazek. Jeszcze tylko skłonności masochistyczne i wszystko robi się przejrzyste. - dodałam całkiem swobodnie jakby właśnie nie mówiła o sobie. Co ta adrenalina robi z człowiekiem? Tak, zwalmy wszystko na adrenalinę, która wciąż krążyła w moich żyłach. - A mimo to wciąż pytasz i wciąż zadajesz pytania- uśmiechnęłam się przyjaźnie w zasadzie nie widząc w tym nic złego. To był objaw troski. Czy mogłam być zła, że ktoś nie chce żebym się zmieniła w element wystawy Paliczków? - Nie tutaj –- pokręciłam przecząco głową choć do końca nie było do zgodne z prawą. Ale najwyraźniej to był zły dzień by krążyć po Nokturnie i najlepiej będzie jeśli wróci do domu. Eliksir przecież nie może czekać. - Może odprowadzisz mnie do wyjścia na pokątną? - spytałam dość bezpretensjonalnie. - Będziesz spokojniejsza a ja bezpieczniejsza - uśmiechnęłam się po raz drugi zmierzając we wspomnianym kierunku.
/zt
Wybacz, że to tyle trwało ale zupełnie zapomniałam o naszej grze. Bardzo cię przepraszam i może następnym razem pójdzie lepiej.
/zt
Wybacz, że to tyle trwało ale zupełnie zapomniałam o naszej grze. Bardzo cię przepraszam i może następnym razem pójdzie lepiej.
Cornelia uniosła brew w geście uprzejmego zdziwienia. Ta dzisiejsza młodzież, taka szalona i żartobliwa! - Tak, wszystko jasne. - stwierdziła z tonem obojętnym, lecz podszytym cichą sympatią. Dlaczego? Przecież nie było żadnego powodu, by nie być obojętnym na tę pannicę, która pakowała się w kłopoty i świeciła na prawo i lewo twarzą szlachcianki.
- Każdy ma jakieś wady. - zauważyła. Kto ma miękkie serce musi mieć twardy tyłek, nieprawdaż? A pakowanie się w dziwne sytuacje pod Paliczkami i przeciwstawianie się grupie pijanych typów spod ciemnej gwiazdy było zupełnie jasnym przykładem i r r a c j o n a l n i e miękkiego serca. Obserwowała jeszcze moment twarz dziewczyny, czystą, niewinną (na pewno?), nieskażoną wszechobecnym na Nokturnie zepsuciem i zgnilizną. Dlaczego się tutaj znalazła? Desperacja, ciekawość, głupota, chore zapędy? Pytania kłębiły się w głowie Cornelii, ale nie znalazły ujścia w wypowiedzianych słowach. Skinęła głową, strzepnęła odrobinę popiołu z papierosa. - Załóżmy, że idę w tym samym kierunku. - Uśmiechnęła się nieco krzywo, szybko dopaliła papierosa (nie cierpiała nigdy chodzić po ulicy z fajką w dłoni, to było absurdalnie n i e e s t e t y c z n e), dłonie schowała w przepastnych kieszeniach mało wyjściowej szaty i ruszyła w stronę Pokątnej.
Wciąż łamiąc głowę nad celowością obecności blondynki w tym miejscu. Ale nie miała poznać rozwiązania tej zagadki - a przynajmniej nie teraz.
[zt]
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Każdy ma jakieś wady. - zauważyła. Kto ma miękkie serce musi mieć twardy tyłek, nieprawdaż? A pakowanie się w dziwne sytuacje pod Paliczkami i przeciwstawianie się grupie pijanych typów spod ciemnej gwiazdy było zupełnie jasnym przykładem i r r a c j o n a l n i e miękkiego serca. Obserwowała jeszcze moment twarz dziewczyny, czystą, niewinną (na pewno?), nieskażoną wszechobecnym na Nokturnie zepsuciem i zgnilizną. Dlaczego się tutaj znalazła? Desperacja, ciekawość, głupota, chore zapędy? Pytania kłębiły się w głowie Cornelii, ale nie znalazły ujścia w wypowiedzianych słowach. Skinęła głową, strzepnęła odrobinę popiołu z papierosa. - Załóżmy, że idę w tym samym kierunku. - Uśmiechnęła się nieco krzywo, szybko dopaliła papierosa (nie cierpiała nigdy chodzić po ulicy z fajką w dłoni, to było absurdalnie n i e e s t e t y c z n e), dłonie schowała w przepastnych kieszeniach mało wyjściowej szaty i ruszyła w stronę Pokątnej.
Wciąż łamiąc głowę nad celowością obecności blondynki w tym miejscu. Ale nie miała poznać rozwiązania tej zagadki - a przynajmniej nie teraz.
[zt]
[bylobrzydkobedzieladnie]
Cornelia Mulciber
Zawód : aktorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Someday I'll wish upon a star,
wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me
wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| 25 listopada
Deszcz padał nieprzerwanie już szósty dzień z rzędu, gdy Avery o poranku opuścił swoje mieszkanie przy Kensington Palace Gardens, by w białej jak mleko mgle przemierzać londyńskie ulice sprężystym krokiem. Nie spał ostatnio zbyt wiele, lecz to nigdy nie było jego zmartwieniem - lata niekończących się szkoleń, kursów, ciężkiej pracy i bezustannego dążenia do perfekcji na każdej płaszczyźnie życia wyrżnęły w jego życiorysie twardą rutynę, a w tej nie pozostawało zbyt wiele czasu na marnotrawstwo, jakim była każda kolejna godzina snu ponad wymaganym absolutnym minimum. Tego ranka odczuwał przypływ nowej energii, gdy na horyzoncie zaświtały nowe możliwości, a nitki pajęczej sieci, którą tkał tak mozolnie i wytrwale, nareszcie zaczynały się ze sobą łączyć w nowy, dotąd niezbadany sposób.
Żadną tajemnicą nie było to, że w dziedzinie specjalizacji Perseusa należało być kimś w rodzaju wizjonera, by odnieść sukces i chociaż sam zwyczajowo podchodził ze znacznym dystansem do zaślepiającego entuzjazmu, tylko czekającego na to, by podstępnie rozlać się po całym ciele ciepłą falą i obezwładnić na wystarczającą ilość czasu, by przeoczyć coś, czego przeoczyć nie wypadało, spartolić całą robotę w parę chwil i zepchnąć człowieka ze szczytu na samo dno, tak teraz nie był w stanie całkowicie odciąć się od umiejscawiającego się gdzieś w okolicy trzewi przeczucia, że to właśnie to. Może jeszcze nie był to ten przełomowy moment, może jeszcze nie był na tropie największej akcji w całej swojej karierze, dotychczasowej oraz przyszłej, ale to był dobry krok. Intuicja nie zwykła go zwodzić na manowce.
Ledwie zauważył, że pogrążony w rozmyślaniach i wybiegających wprzód planów dotarł już na miejsce. Nie był fanem gmachu Ministerstwa, które szczególnie ostatnimi czasy kojarzyło mu się głównie z papierologią, która w większym stopniu szkodziła niż pomagała komukolwiek, lecz wątpliwości nie unikało to, że właśnie od biura powinien zacząć dzisiejszą trasę. Wymijając zachwyconych Fontanną Magicznego Braterstwa petentów, przebił się przez atrium, by jedną z wind dotrzeć na drugie piętro, do Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Skinieniem głowy przywitał młodziutką stażystkę, która miała w zwyczaju tylko plątać się pod nogami i zadawać masę zbędnych pytań, po czym pomknął w linii prostej do gabinetu Parkinsona, od wejścia obwieszczając, że nie ma czasu do stracenia. Nim młody szlachcic znalazł się ponownie w typowo londyńskiej mgle, tym razem już nie w odosobnieniu, Alfred został zaznajomiony ze wszystkimi szczegółami planowanego wywiadu środowiskowego.
Kamień milowy na drodze do rozpracowania jednej z najprężniej działających w ostatnich latach szajki handlarzy śnieżką. Handlarzy wilami, żywymi i martwymi, w dowolnej, przerobionej lub nie, formie. Nie dalej jak tydzień wcześniej Avery wpadł na trop niejakiego Dirka Waldena, który po nagłym zastrzyku gotówki, teraz już wiadomego pochodzenia, postanowił sobie pofolgować w lokalu o wątpliwej renomie, zwracając na siebie uwagę nie tylko brzęczącymi, złotymi monetami, ale i barwnymi przechwałkami, z pozoru niewiarygodnymi - ale tylko dla laika. Uczony doświadczeniem Perseus wiedział już, że każdą poszlakę należy sprawdzać, a to, że natknął się na przypadek niemalże podręcznikowy tylko nadawało wszystkiemu smaku. Walden wpadł jak śliwka w kompot. Wystarczyło wyśledzić miejsce jego zamieszkania poprzez podążanie za jego zygzakowatym krokiem, pokopać trochę w jego historii, by zgromadzić obszerną ilość dowodów na szemrane interesy i nie do końca legalną działalność związaną z przemytem czarnomagicznych artefaktów i zakazanych substancji, a potem już tylko popis retoryki w trakcie spotkania z odpowiednim urzędnikiem, który po zapoznaniu się z dokumentacją podpisał pergamin w odpowiednim miejscu, zamrażając tym samym aktywa Dirka. Jeszcze tego samego wieczoru w ciemnym zaułku odbyło się jego spotkanie ze zgrają opłaconych zbirów, a kolejnego dnia już żaden ze znajomych nie chciał mieć nic do czynienia z Waldenem, który zaledwie w ciągu doby doszedł do wyjątkowo pochopnych wniosków. Do wniosków, do których miał dojść według planu Avery’ego - to jego współpracownicy wyeliminowali go z biznesu, by dostęp do żyły złota miała jak najmniejsza ilość osób, nikt przecież nie lubił się dzielić. Nie było na tym świecie ludzi łatwiejszych do zwerbowania, niż ci, którzy święcie wierzyli w to, że zostali na lodzie sami - właśnie oni byli najbardziej skłonni do zwrócenia się przeciwko swoim wspólnikom, do wydania wszystkich sekretów, do przyczynienia się do pogrążenia ich w czymś w rodzaju marnej vendetty. W tym prostym mechanizmie równie prostych ludzi nie było miejsca na chociażby strzęp moralności; całość sprowadzała się do stwierdzenia głodny pies nie jest lojalny. A Perseus potrafił głodzić cudze psy, by potem samodzielnie je nakarmić.
Razem z Parkinsonem aportowali się na zacienionym dziedzińcu Śmiertelnego Nokturnu - czy to nie była już aż do ból wyświechtana lokalizacja na działalność przestępczą? Jedyną nowością w tym zawodzie było to, że tym razem działali w biały dzień, a nie pod osłoną nocy. Punkt dla handlarzy za wyłamanie się ze schematu! Nim agenci Wiedźmiej Straży podążyli w dół ulicy w kierunku wskazanego miejsca spotkania, o którym tak chętnie wyśpiewywał Dirk, ukryli swoją obecność zaklęciem kameleona, a brunet powstrzymał odruchową chęć wzdrygnięcia się, gdy obejmujący go łapczywie urok przyprawił go o uczucie, jakby rozlewała się po nim obrzydliwa maź, wciąż nie mógł się przyzwyczaić do zakameleonowania. Poruszali się bezszelestnie, przemykając pomiędzy kolejnymi plugawymi przechodniami i komunikując się bez słów, wyłącznie gestami i wymownymi spojrzeniami. Avery wysoko cenił sobie możliwość współpracy z Parkinsonem, który nie tylko był bardziej doświadczonym kolegą po fachu, który pomagał mu rozwijać skrzydła na coraz to ambitniejszych misjach, ale i przyjacielem, z którym potrafił porozumiewać się niemalże jednomyślnie, osiągając tym samym jak najlepsze efekty w sytuacjach takich jak ta, gdy jeden po drugim wślizgnęli się do wnętrza lokalu tuż przed zamknięciem drzwi, na których pojawiła się tabliczka z napisem „zamknięte”. Zamaskowany zaklęciem kameleona Perseus przesunął się wzdłuż zastawionej obrzydliwymi eksponatami ściany, by zbliżyć się do zaplecza, gdzie odbywało się spotkanie i przystanął w miejscu. Adrenalina huczała mu w żyłach, całe przedsięwzięcie było jednym z najbardziej ryzykownych, jakich kiedykolwiek się podjął, lecz wspólnie z Alfredem zgodzili się co do tego, że tak należało postąpić, by dokonać przełomu. Oddychał więc bezgłośnie, czujnym spojrzeniem przesuwając po twarzach zebranych, by zapamiętać jak najwięcej szczegółów ich fizjonomii, przysłuchiwał się ustaleniom, odnotowując w pamięci wszystkie padające nazwiska, daty i adresy, chociaż ten jeden adres, na którym zależało mu najbardziej, wciąż nie wypływał w wymianie zdań pomiędzy handlarzami. Zacisnął usta w wąską linię, a knykcie palców trzymających różdżkę pobielały - ta część pracy zawsze denerwowała go najbardziej, ta konieczność pozostania biernym obserwatorem i słuchaczem, zaledwie gromadzącym informacje, a nie mającym uprawnień do zmotywowania co poniektórych do powiedzenia o wiele więcej. Niespalona przykrywka była jednak wszystkim.
Nie czekali do oficjalnego zakończenia spotkania. Gdy tylko mężczyźni płynnie przeszli do prywatnych rozmów i omawiania objętości biustu najnowszej barmanki w Mantykorze, Avery wycofał się bezszelestnie, uważając na to, by nie wpaść na nic po drodze. Wyślizgnął się na zewnątrz, rzucając niewerbalnie zaklęcie Porta Creare w miejscu niewidocznym z zaplecza, po czym pewny, że Parkinson podążył jego śladem, zawędrował wgłąb ulicy za rogiem tego pożal się Merlinie przybytku. Przerwali zaklęcie uroków maskujących, by deportować się w pobliże Ministerstwa, do którego udali się powolnym spacerem spożytkowanym na wymienienie się obserwacjami i zaplanowanie dalszej akcji. Chociaż przybyło im wiele elementów układanki, która w szerszej perspektywie miała stać się pętlą na szyję dla całej siatki handlarzy śnieżką, Avery musiał zdusić w sobie narastające rozczarowanie - to jednak nie był przełom, na który liczył. Nim powrócili do biura, by wypełnić szczegółowy raport z obserwacji i rozpocząć szeroko zakrojony wywiad obejmujący wszystkie zgromadzone nazwiska i adresy, wypalili jeszcze po jednym papierosie, konwersując o sprawach dalekich od służbowych.
Jeszcze nie wiedział, że był to ostatni z ich wspólnie wypalonych papierosów.
Jeszcze nie wiedział, że zaledwie tydzień później Parkinsona pochłoną płomienie.
| zt
Deszcz padał nieprzerwanie już szósty dzień z rzędu, gdy Avery o poranku opuścił swoje mieszkanie przy Kensington Palace Gardens, by w białej jak mleko mgle przemierzać londyńskie ulice sprężystym krokiem. Nie spał ostatnio zbyt wiele, lecz to nigdy nie było jego zmartwieniem - lata niekończących się szkoleń, kursów, ciężkiej pracy i bezustannego dążenia do perfekcji na każdej płaszczyźnie życia wyrżnęły w jego życiorysie twardą rutynę, a w tej nie pozostawało zbyt wiele czasu na marnotrawstwo, jakim była każda kolejna godzina snu ponad wymaganym absolutnym minimum. Tego ranka odczuwał przypływ nowej energii, gdy na horyzoncie zaświtały nowe możliwości, a nitki pajęczej sieci, którą tkał tak mozolnie i wytrwale, nareszcie zaczynały się ze sobą łączyć w nowy, dotąd niezbadany sposób.
Żadną tajemnicą nie było to, że w dziedzinie specjalizacji Perseusa należało być kimś w rodzaju wizjonera, by odnieść sukces i chociaż sam zwyczajowo podchodził ze znacznym dystansem do zaślepiającego entuzjazmu, tylko czekającego na to, by podstępnie rozlać się po całym ciele ciepłą falą i obezwładnić na wystarczającą ilość czasu, by przeoczyć coś, czego przeoczyć nie wypadało, spartolić całą robotę w parę chwil i zepchnąć człowieka ze szczytu na samo dno, tak teraz nie był w stanie całkowicie odciąć się od umiejscawiającego się gdzieś w okolicy trzewi przeczucia, że to właśnie to. Może jeszcze nie był to ten przełomowy moment, może jeszcze nie był na tropie największej akcji w całej swojej karierze, dotychczasowej oraz przyszłej, ale to był dobry krok. Intuicja nie zwykła go zwodzić na manowce.
Ledwie zauważył, że pogrążony w rozmyślaniach i wybiegających wprzód planów dotarł już na miejsce. Nie był fanem gmachu Ministerstwa, które szczególnie ostatnimi czasy kojarzyło mu się głównie z papierologią, która w większym stopniu szkodziła niż pomagała komukolwiek, lecz wątpliwości nie unikało to, że właśnie od biura powinien zacząć dzisiejszą trasę. Wymijając zachwyconych Fontanną Magicznego Braterstwa petentów, przebił się przez atrium, by jedną z wind dotrzeć na drugie piętro, do Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Skinieniem głowy przywitał młodziutką stażystkę, która miała w zwyczaju tylko plątać się pod nogami i zadawać masę zbędnych pytań, po czym pomknął w linii prostej do gabinetu Parkinsona, od wejścia obwieszczając, że nie ma czasu do stracenia. Nim młody szlachcic znalazł się ponownie w typowo londyńskiej mgle, tym razem już nie w odosobnieniu, Alfred został zaznajomiony ze wszystkimi szczegółami planowanego wywiadu środowiskowego.
Kamień milowy na drodze do rozpracowania jednej z najprężniej działających w ostatnich latach szajki handlarzy śnieżką. Handlarzy wilami, żywymi i martwymi, w dowolnej, przerobionej lub nie, formie. Nie dalej jak tydzień wcześniej Avery wpadł na trop niejakiego Dirka Waldena, który po nagłym zastrzyku gotówki, teraz już wiadomego pochodzenia, postanowił sobie pofolgować w lokalu o wątpliwej renomie, zwracając na siebie uwagę nie tylko brzęczącymi, złotymi monetami, ale i barwnymi przechwałkami, z pozoru niewiarygodnymi - ale tylko dla laika. Uczony doświadczeniem Perseus wiedział już, że każdą poszlakę należy sprawdzać, a to, że natknął się na przypadek niemalże podręcznikowy tylko nadawało wszystkiemu smaku. Walden wpadł jak śliwka w kompot. Wystarczyło wyśledzić miejsce jego zamieszkania poprzez podążanie za jego zygzakowatym krokiem, pokopać trochę w jego historii, by zgromadzić obszerną ilość dowodów na szemrane interesy i nie do końca legalną działalność związaną z przemytem czarnomagicznych artefaktów i zakazanych substancji, a potem już tylko popis retoryki w trakcie spotkania z odpowiednim urzędnikiem, który po zapoznaniu się z dokumentacją podpisał pergamin w odpowiednim miejscu, zamrażając tym samym aktywa Dirka. Jeszcze tego samego wieczoru w ciemnym zaułku odbyło się jego spotkanie ze zgrają opłaconych zbirów, a kolejnego dnia już żaden ze znajomych nie chciał mieć nic do czynienia z Waldenem, który zaledwie w ciągu doby doszedł do wyjątkowo pochopnych wniosków. Do wniosków, do których miał dojść według planu Avery’ego - to jego współpracownicy wyeliminowali go z biznesu, by dostęp do żyły złota miała jak najmniejsza ilość osób, nikt przecież nie lubił się dzielić. Nie było na tym świecie ludzi łatwiejszych do zwerbowania, niż ci, którzy święcie wierzyli w to, że zostali na lodzie sami - właśnie oni byli najbardziej skłonni do zwrócenia się przeciwko swoim wspólnikom, do wydania wszystkich sekretów, do przyczynienia się do pogrążenia ich w czymś w rodzaju marnej vendetty. W tym prostym mechanizmie równie prostych ludzi nie było miejsca na chociażby strzęp moralności; całość sprowadzała się do stwierdzenia głodny pies nie jest lojalny. A Perseus potrafił głodzić cudze psy, by potem samodzielnie je nakarmić.
Razem z Parkinsonem aportowali się na zacienionym dziedzińcu Śmiertelnego Nokturnu - czy to nie była już aż do ból wyświechtana lokalizacja na działalność przestępczą? Jedyną nowością w tym zawodzie było to, że tym razem działali w biały dzień, a nie pod osłoną nocy. Punkt dla handlarzy za wyłamanie się ze schematu! Nim agenci Wiedźmiej Straży podążyli w dół ulicy w kierunku wskazanego miejsca spotkania, o którym tak chętnie wyśpiewywał Dirk, ukryli swoją obecność zaklęciem kameleona, a brunet powstrzymał odruchową chęć wzdrygnięcia się, gdy obejmujący go łapczywie urok przyprawił go o uczucie, jakby rozlewała się po nim obrzydliwa maź, wciąż nie mógł się przyzwyczaić do zakameleonowania. Poruszali się bezszelestnie, przemykając pomiędzy kolejnymi plugawymi przechodniami i komunikując się bez słów, wyłącznie gestami i wymownymi spojrzeniami. Avery wysoko cenił sobie możliwość współpracy z Parkinsonem, który nie tylko był bardziej doświadczonym kolegą po fachu, który pomagał mu rozwijać skrzydła na coraz to ambitniejszych misjach, ale i przyjacielem, z którym potrafił porozumiewać się niemalże jednomyślnie, osiągając tym samym jak najlepsze efekty w sytuacjach takich jak ta, gdy jeden po drugim wślizgnęli się do wnętrza lokalu tuż przed zamknięciem drzwi, na których pojawiła się tabliczka z napisem „zamknięte”. Zamaskowany zaklęciem kameleona Perseus przesunął się wzdłuż zastawionej obrzydliwymi eksponatami ściany, by zbliżyć się do zaplecza, gdzie odbywało się spotkanie i przystanął w miejscu. Adrenalina huczała mu w żyłach, całe przedsięwzięcie było jednym z najbardziej ryzykownych, jakich kiedykolwiek się podjął, lecz wspólnie z Alfredem zgodzili się co do tego, że tak należało postąpić, by dokonać przełomu. Oddychał więc bezgłośnie, czujnym spojrzeniem przesuwając po twarzach zebranych, by zapamiętać jak najwięcej szczegółów ich fizjonomii, przysłuchiwał się ustaleniom, odnotowując w pamięci wszystkie padające nazwiska, daty i adresy, chociaż ten jeden adres, na którym zależało mu najbardziej, wciąż nie wypływał w wymianie zdań pomiędzy handlarzami. Zacisnął usta w wąską linię, a knykcie palców trzymających różdżkę pobielały - ta część pracy zawsze denerwowała go najbardziej, ta konieczność pozostania biernym obserwatorem i słuchaczem, zaledwie gromadzącym informacje, a nie mającym uprawnień do zmotywowania co poniektórych do powiedzenia o wiele więcej. Niespalona przykrywka była jednak wszystkim.
Nie czekali do oficjalnego zakończenia spotkania. Gdy tylko mężczyźni płynnie przeszli do prywatnych rozmów i omawiania objętości biustu najnowszej barmanki w Mantykorze, Avery wycofał się bezszelestnie, uważając na to, by nie wpaść na nic po drodze. Wyślizgnął się na zewnątrz, rzucając niewerbalnie zaklęcie Porta Creare w miejscu niewidocznym z zaplecza, po czym pewny, że Parkinson podążył jego śladem, zawędrował wgłąb ulicy za rogiem tego pożal się Merlinie przybytku. Przerwali zaklęcie uroków maskujących, by deportować się w pobliże Ministerstwa, do którego udali się powolnym spacerem spożytkowanym na wymienienie się obserwacjami i zaplanowanie dalszej akcji. Chociaż przybyło im wiele elementów układanki, która w szerszej perspektywie miała stać się pętlą na szyję dla całej siatki handlarzy śnieżką, Avery musiał zdusić w sobie narastające rozczarowanie - to jednak nie był przełom, na który liczył. Nim powrócili do biura, by wypełnić szczegółowy raport z obserwacji i rozpocząć szeroko zakrojony wywiad obejmujący wszystkie zgromadzone nazwiska i adresy, wypalili jeszcze po jednym papierosie, konwersując o sprawach dalekich od służbowych.
Jeszcze nie wiedział, że był to ostatni z ich wspólnie wypalonych papierosów.
Jeszcze nie wiedział, że zaledwie tydzień później Parkinsona pochłoną płomienie.
| zt
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
|16 kwietnia
Odkąd Wielka Brytania wyszła z Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów, przemyt nielegalnych przedmiotów znacząco się wzmógł. Minister Magii nie była specjalnie chętna, by dyskutować z przedstawicielami obcych państw warunki odejścia od organizacji. Stąd też bardzo zmienił się stosunek służb brytyjskich, a także innych krajów do przestępstw popełnianych na gruncie międzynarodowym. Bez odpowiednich umów współpraca organów ścigania była znacznie utrudniona, co znacznie zwiększało skalę i częstotliwość przemytu. Zabierali się za niego nawet ludzie, którzy nigdy wcześniej nie mieli z nim żadnego doświadczenia. Co z kolei zupełnie nie odpowiadało ludziom zajmującym się tym od dłuższego czasu. I nie chodziło tu za bardzo o konkurencję. W gruncie rzeczy ktoś, kto nie miał świadomości, jak działa półświatek nie miał za bardzo szans na rynku. Prędzej czy później starzy wyjadacze się go pozbędą. W końcu tam, gdzie nie obowiązują żadne przepisy, liczy się tylko prawo silniejszego. I tak po wykorzystaniu naiwności ludzi, którzy nie znają się na rzeczy, można było z czystym sumieniem zostawić ich na pastwę tym, którym nieświadomie nacisnęli na odcisk. Jeżeli któryś się uchowa, to nie przez przypadek. Przemytnicy zazdrośnie strzegli swoich interesów i niechętnie dopuszczali do nich kogoś obcego. Szczególnie, gdy ten ktoś nie miał żadnych przyjaciół, którzy mogliby za niego poręczyć. Każda nowa osoba była zagrożeniem dla nietrwałej i chybotliwej harmonii jaka panowała w półświatku. Jedni tolerowali się bardziej, inni mniej, ale jasno określone granice pozwalały uniknąć walki o większe wpływy. Naruszenie ich zaś prowadziło do znacznie poważniejszych starć, z których każdy chciał wyciągnąć coś dla siebie. Oczywiście, to się działo nieustannie. Ostatni jednak napływ nowych śmiałków chcących spróbować swoich sił w nielegalnym obrocie powodował głównie irytację i niechęć ze strony starych wyjadaczy. Nikt w końcu nie śpi dobrze cały czas musząc ze wzmożoną czujnością doglądać swoich interesów i upewniać się, że nie znalazł się nikt na tyle głupi, by spróbować w nie ingerować. Sam przekonałem się o tym na własnej skórze, kiedy na początku kwietnia udałem się do Paliczków, by dowiedzieć się, skąd odebrać regularną dostawę ususzonych, afrykańskich główek. Ze względu na bezpieczeństwo, miejsce transakcji co jakiś czas się zmieniało. O tym, gdzie ma nastąpić przekazanie towaru wiedzieli nieliczni.
- Co znaczy komuś innemu? - Zapytałem zimnym głosem wpatrując się w stojącego za ladą sprzedawcę, nad którym górowałem wzrostem. Mężczyzna wyraźnie nie był zadowolony z tego, że to jemu przyszło ze mną rozmawiać. Unikał mojego wzroku i co jakiś czas błagalnie spoglądał na drzwi licząc na to, że szczęśliwym zrządzeniem losu ktoś wejdzie do sklepu.
- Co znaczy komuś innemu? - Powtórzyłem pytanie tym razem przez zaciśnięte zęby sięgając po różdżkę. Chłopak przełknął nerwowo ślinę, gdy rozpoznał dość naturalny wśród czarodziejów gest.
- Mamy nowego pośrednika - tak jak myślałem, lekka groźba natychmiast rozwiązała mu język. - Właściciel tak zdecydował - dodał bardziej zdecydowanie, odzyskując nieco rezon. Jakbym nie wiedział, że niewiele miał tu do powiedzenia. Skoro jednak najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z tego, że nie planuję jego rozliczać z tej decyzji, nie zamierzałem wyprowadzać go z błędu. Niepewny i czujący respekt odpowiadał mi znacznie bardziej niż taki, jakiego próbował udawać, gdy wszedłem do sklepu - zbyt śmiały.
- Kogo? - Wpatrywałem się w niego ze znużeniem. Niespecjalnie uśmiechało mi się uganianie za kimś, kto próbował wypchnąć mnie z obiegu. Dość czasu poświęciłem na budowanie swojej reputacji i znajdowanie sobie miejsca na Nokturnie, żeby byle szczyl mógł myśleć, że może mi bezkarnie rozpychać się tam, gdzie nie było dla niego miejsca.
- Nie wiem, nie znam i się nie interesuję - sprzedawca zdecydowanie odzyskiwał pewność siebie, gdy skupiałem się na czymś innym niż na nim. Było to irytujące.
- A więc sprawdź - uśmiechnąłem się mrużąc przy tym oczy i podchodząc jeszcze bliżej. Sądząc po reakcji zadziałało, bo zdecydowanie natychmiast z niego wyparowało i zanurkował pod ladę szukając informacji o nowym pośredniku przy okazji się tłumacząc. Dowiedziałem się dzięki temu, że go nie widział, ale to ponoć jakiś młody chłopak. Podał fałszywe imię, ale nikogo to specjalnie nie obchodziło, nikt też go nie znał, niedawno pojawił się na Nokturnie, sądząc po akcencie pochodzi z daleka. Ale to wszystko były jedynie informacje z drugiej, a czasem i trzeciej ręki. Niestety były jedynymi, jakie udało mi się uzyskać. Żadnych informacji pod ladą nie było, rysopisu nie dostałem, adresu również. Skoro jednak był nowy na Nokturnie, z pewnością znajdzie się ktoś, kto będzie go kojarzył. Szczególnie, jeśli miał nietypowy akcent. Wbrew pozorom trudno było tu pozostać anonimowym. Każda nieznajoma twarz natychmiast wzbudzała zainteresowanie tych, którzy byli stałymi bywalcami. Znałem wystarczająco dużo ludzi, by znaleźć złodzieja, który w tak nonszalancki sposób przywłaszczył sobie moją pracę. Dlatego zdziwiło mnie, kiedy okazało się, że na następny dzień wiedziałem o nim już całkiem sporo, ale ciągle nie to, gdzie go znajdę. Zapadł się pod ziemię i nikt od jakiegoś czasu nie widział go w okolicy. Rozmowa z kilkoma odpowiednimi osobami jednak i ognista postawiona właściwym ludziom i otrzymałem potwierdzenie, że jak tylko czegoś się dowiedzą, zostanę poinformowany. Tyle musiało mi póki co wystarczyć. Chodząc po Nokturnie przy okazji rozpytywałem się o chłopaka. Cały czas jednak jego miejsce pobytu pozostawało dla mnie niewiadomą.
Dzwonek przy drzwiach zadzwonił, kiedy otworzyłem drzwi Paliczków widząc przy kontuarze tego samego młodzieńca, którego nastraszyłem kilka dni temu. Oprócz niego w sklepie znajdował się właściciel, który zajęty był właśnie przeklinaniem pod nosem. Postawiłem przed nim worek, w którym zagrzechotały kości.
- Z lecznicy - mruknąłem tylko zamiast powitania. Znacznie bardziej od kurtuazji, właściciela Paliczków obchodziło pochodzenie przynoszonych towarów. - Oczyszczone i niepogryzione przez trolla.
Mężczyzna obrzucił mnie spojrzeniem, z którego niewiele mogłem wyczytać i zajrzał do worka. Przejrzał jego zawartość kiwając przy tym głową. Wyjął pięć galeonów i z grymasem niezadowolenia wręczył mi pieniądze.
- Wiesz coś o naszym pośredniku? - Warknął dość niechętnie, kiedy otworzyłem drzwi. Chwilę zaledwie zajęło mi połączenie faktów.
- Czyżby rozpłynął się w powietrzu z towarem? - Odwróciłem się rozbawiony spoglądając na kipiącego od słabo ukrywanej złości mężczyznę.
- Jeżeli coś mu zrobiłeś Karkarow...
- To co? - Wszedłem mu w słowo doskonale wiedząc, że niewiele może mi zrobić. Jego groźby nie robiły na mnie wrażenia teraz, kiedy nie mógł nawet użyć argumentu ekonomicznego. W końcu nie wykonywałem dla Paliczków żadnych zleceń od mojej ostatniej wizyty, przy której poinformowano mnie, że znaleziono dla mnie zastępstwo. Jeśli zaś chodziło o inne groźby... Niespecjalnie mógł podnieść na mnie rękę w tym momencie. Na Nokturnie każdy wiedział, że jestem jednym z podwładnych Czarnego Pana, a to wystarczało, by mieć zapewnioną nietykalność. Do tego dochodziło oczywiście jeszcze to, że nawet bez wstawiennictwa potrafiłem radzić sobie z moimi problemami i dbałem o to, by nikomu nie było po drodze ze mną zadzierać.
- Nie widziałem go na oczy.
- To szkoda - jego nieprzyjemny głos ponownie powstrzymał mnie przed wyjściem. - Szlami syn ukradł mi towar.
Na mojej twarzy pojawił się pełen satysfakcji uśmiech, kiedy właściciel potwierdził moje przypuszczenia.
- Bardzo mi z tego powodu przykro - zakpiłem wywołując u mężczyzny kolejny grymas wściekłości. Przełknął jednak niemiłe słowa, którymi chciał mnie poczęstować, a te, których zamiast tego użył brzmiały, mogę pokusić się o stwierdzenie, miło.
- Jeśli odzyskasz dla mnie ten towar, zapłacę.
Popatrzyłem na niego ciągle uśmiechając się kpiąco. Czekałem w milczeniu.
- No chyba nie czekasz aż poproszę - warknął.
Uniosłem ponaglająco brwi, rękę trzymając ciągle na klamce.
- Chyba sobie żartujesz. Znajdę kogoś innego.
- Nie znajdziesz, ale pójdę ci na rękę. Wystarczy, że do normalnej zapłaty dorzucisz sto galeonów.
Znałem go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że uniesie się honorem.
- Siedemdziesiąt - warknął po raz kolejny obrzucając mnie niechętnym spojrzeniem. Jego grymasy jednak wprowadzały mnie tylko w coraz lepszy nastrój. Satysfakcja płynąca ze świadomości, że próba zastąpienia mnie skończyła się tak bolesną porażką była ogromna. Tym przyjemniejsza, że nie musiałem się nawet starać, żeby do tego doprowadzić. W zasadzie nie zdążyłem zrobić jeszcze nic. Ale oczywiście nie zamierzałem tego zostawić. Na przyszłość muszę wyraźnie dać do zrozumienia, że nie warto stawać mi na drodze.
- Zgoda - nie spodziewałem się nawet że pójdzie aż tak łatwo. Chłopak musiał zajść mężczyźnie za skórę wyjątkowo mocno. - Ale płacisz z góry.
Podszedłem do kontuaru wyciągając rękę po pieniądze.
- Nie rzucaj swoich gróźb na wiatr - uprzedziłem go widząc jak nabiera powietrze, żeby się sprzeciwić. - Gdybyś mógł poprosić kogoś innego, już byś to zrobił. Więc płacisz z góry albo i tak znajdę ten towar i zrobię z nim, co uznam za słuszne.
Moje słowa wywarły zamierzony efekt. Po chwili wyszedłem z Paliczków bogatszy i w wyśmienitym humorze.
/zt
Odkąd Wielka Brytania wyszła z Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów, przemyt nielegalnych przedmiotów znacząco się wzmógł. Minister Magii nie była specjalnie chętna, by dyskutować z przedstawicielami obcych państw warunki odejścia od organizacji. Stąd też bardzo zmienił się stosunek służb brytyjskich, a także innych krajów do przestępstw popełnianych na gruncie międzynarodowym. Bez odpowiednich umów współpraca organów ścigania była znacznie utrudniona, co znacznie zwiększało skalę i częstotliwość przemytu. Zabierali się za niego nawet ludzie, którzy nigdy wcześniej nie mieli z nim żadnego doświadczenia. Co z kolei zupełnie nie odpowiadało ludziom zajmującym się tym od dłuższego czasu. I nie chodziło tu za bardzo o konkurencję. W gruncie rzeczy ktoś, kto nie miał świadomości, jak działa półświatek nie miał za bardzo szans na rynku. Prędzej czy później starzy wyjadacze się go pozbędą. W końcu tam, gdzie nie obowiązują żadne przepisy, liczy się tylko prawo silniejszego. I tak po wykorzystaniu naiwności ludzi, którzy nie znają się na rzeczy, można było z czystym sumieniem zostawić ich na pastwę tym, którym nieświadomie nacisnęli na odcisk. Jeżeli któryś się uchowa, to nie przez przypadek. Przemytnicy zazdrośnie strzegli swoich interesów i niechętnie dopuszczali do nich kogoś obcego. Szczególnie, gdy ten ktoś nie miał żadnych przyjaciół, którzy mogliby za niego poręczyć. Każda nowa osoba była zagrożeniem dla nietrwałej i chybotliwej harmonii jaka panowała w półświatku. Jedni tolerowali się bardziej, inni mniej, ale jasno określone granice pozwalały uniknąć walki o większe wpływy. Naruszenie ich zaś prowadziło do znacznie poważniejszych starć, z których każdy chciał wyciągnąć coś dla siebie. Oczywiście, to się działo nieustannie. Ostatni jednak napływ nowych śmiałków chcących spróbować swoich sił w nielegalnym obrocie powodował głównie irytację i niechęć ze strony starych wyjadaczy. Nikt w końcu nie śpi dobrze cały czas musząc ze wzmożoną czujnością doglądać swoich interesów i upewniać się, że nie znalazł się nikt na tyle głupi, by spróbować w nie ingerować. Sam przekonałem się o tym na własnej skórze, kiedy na początku kwietnia udałem się do Paliczków, by dowiedzieć się, skąd odebrać regularną dostawę ususzonych, afrykańskich główek. Ze względu na bezpieczeństwo, miejsce transakcji co jakiś czas się zmieniało. O tym, gdzie ma nastąpić przekazanie towaru wiedzieli nieliczni.
- Co znaczy komuś innemu? - Zapytałem zimnym głosem wpatrując się w stojącego za ladą sprzedawcę, nad którym górowałem wzrostem. Mężczyzna wyraźnie nie był zadowolony z tego, że to jemu przyszło ze mną rozmawiać. Unikał mojego wzroku i co jakiś czas błagalnie spoglądał na drzwi licząc na to, że szczęśliwym zrządzeniem losu ktoś wejdzie do sklepu.
- Co znaczy komuś innemu? - Powtórzyłem pytanie tym razem przez zaciśnięte zęby sięgając po różdżkę. Chłopak przełknął nerwowo ślinę, gdy rozpoznał dość naturalny wśród czarodziejów gest.
- Mamy nowego pośrednika - tak jak myślałem, lekka groźba natychmiast rozwiązała mu język. - Właściciel tak zdecydował - dodał bardziej zdecydowanie, odzyskując nieco rezon. Jakbym nie wiedział, że niewiele miał tu do powiedzenia. Skoro jednak najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z tego, że nie planuję jego rozliczać z tej decyzji, nie zamierzałem wyprowadzać go z błędu. Niepewny i czujący respekt odpowiadał mi znacznie bardziej niż taki, jakiego próbował udawać, gdy wszedłem do sklepu - zbyt śmiały.
- Kogo? - Wpatrywałem się w niego ze znużeniem. Niespecjalnie uśmiechało mi się uganianie za kimś, kto próbował wypchnąć mnie z obiegu. Dość czasu poświęciłem na budowanie swojej reputacji i znajdowanie sobie miejsca na Nokturnie, żeby byle szczyl mógł myśleć, że może mi bezkarnie rozpychać się tam, gdzie nie było dla niego miejsca.
- Nie wiem, nie znam i się nie interesuję - sprzedawca zdecydowanie odzyskiwał pewność siebie, gdy skupiałem się na czymś innym niż na nim. Było to irytujące.
- A więc sprawdź - uśmiechnąłem się mrużąc przy tym oczy i podchodząc jeszcze bliżej. Sądząc po reakcji zadziałało, bo zdecydowanie natychmiast z niego wyparowało i zanurkował pod ladę szukając informacji o nowym pośredniku przy okazji się tłumacząc. Dowiedziałem się dzięki temu, że go nie widział, ale to ponoć jakiś młody chłopak. Podał fałszywe imię, ale nikogo to specjalnie nie obchodziło, nikt też go nie znał, niedawno pojawił się na Nokturnie, sądząc po akcencie pochodzi z daleka. Ale to wszystko były jedynie informacje z drugiej, a czasem i trzeciej ręki. Niestety były jedynymi, jakie udało mi się uzyskać. Żadnych informacji pod ladą nie było, rysopisu nie dostałem, adresu również. Skoro jednak był nowy na Nokturnie, z pewnością znajdzie się ktoś, kto będzie go kojarzył. Szczególnie, jeśli miał nietypowy akcent. Wbrew pozorom trudno było tu pozostać anonimowym. Każda nieznajoma twarz natychmiast wzbudzała zainteresowanie tych, którzy byli stałymi bywalcami. Znałem wystarczająco dużo ludzi, by znaleźć złodzieja, który w tak nonszalancki sposób przywłaszczył sobie moją pracę. Dlatego zdziwiło mnie, kiedy okazało się, że na następny dzień wiedziałem o nim już całkiem sporo, ale ciągle nie to, gdzie go znajdę. Zapadł się pod ziemię i nikt od jakiegoś czasu nie widział go w okolicy. Rozmowa z kilkoma odpowiednimi osobami jednak i ognista postawiona właściwym ludziom i otrzymałem potwierdzenie, że jak tylko czegoś się dowiedzą, zostanę poinformowany. Tyle musiało mi póki co wystarczyć. Chodząc po Nokturnie przy okazji rozpytywałem się o chłopaka. Cały czas jednak jego miejsce pobytu pozostawało dla mnie niewiadomą.
Dzwonek przy drzwiach zadzwonił, kiedy otworzyłem drzwi Paliczków widząc przy kontuarze tego samego młodzieńca, którego nastraszyłem kilka dni temu. Oprócz niego w sklepie znajdował się właściciel, który zajęty był właśnie przeklinaniem pod nosem. Postawiłem przed nim worek, w którym zagrzechotały kości.
- Z lecznicy - mruknąłem tylko zamiast powitania. Znacznie bardziej od kurtuazji, właściciela Paliczków obchodziło pochodzenie przynoszonych towarów. - Oczyszczone i niepogryzione przez trolla.
Mężczyzna obrzucił mnie spojrzeniem, z którego niewiele mogłem wyczytać i zajrzał do worka. Przejrzał jego zawartość kiwając przy tym głową. Wyjął pięć galeonów i z grymasem niezadowolenia wręczył mi pieniądze.
- Wiesz coś o naszym pośredniku? - Warknął dość niechętnie, kiedy otworzyłem drzwi. Chwilę zaledwie zajęło mi połączenie faktów.
- Czyżby rozpłynął się w powietrzu z towarem? - Odwróciłem się rozbawiony spoglądając na kipiącego od słabo ukrywanej złości mężczyznę.
- Jeżeli coś mu zrobiłeś Karkarow...
- To co? - Wszedłem mu w słowo doskonale wiedząc, że niewiele może mi zrobić. Jego groźby nie robiły na mnie wrażenia teraz, kiedy nie mógł nawet użyć argumentu ekonomicznego. W końcu nie wykonywałem dla Paliczków żadnych zleceń od mojej ostatniej wizyty, przy której poinformowano mnie, że znaleziono dla mnie zastępstwo. Jeśli zaś chodziło o inne groźby... Niespecjalnie mógł podnieść na mnie rękę w tym momencie. Na Nokturnie każdy wiedział, że jestem jednym z podwładnych Czarnego Pana, a to wystarczało, by mieć zapewnioną nietykalność. Do tego dochodziło oczywiście jeszcze to, że nawet bez wstawiennictwa potrafiłem radzić sobie z moimi problemami i dbałem o to, by nikomu nie było po drodze ze mną zadzierać.
- Nie widziałem go na oczy.
- To szkoda - jego nieprzyjemny głos ponownie powstrzymał mnie przed wyjściem. - Szlami syn ukradł mi towar.
Na mojej twarzy pojawił się pełen satysfakcji uśmiech, kiedy właściciel potwierdził moje przypuszczenia.
- Bardzo mi z tego powodu przykro - zakpiłem wywołując u mężczyzny kolejny grymas wściekłości. Przełknął jednak niemiłe słowa, którymi chciał mnie poczęstować, a te, których zamiast tego użył brzmiały, mogę pokusić się o stwierdzenie, miło.
- Jeśli odzyskasz dla mnie ten towar, zapłacę.
Popatrzyłem na niego ciągle uśmiechając się kpiąco. Czekałem w milczeniu.
- No chyba nie czekasz aż poproszę - warknął.
Uniosłem ponaglająco brwi, rękę trzymając ciągle na klamce.
- Chyba sobie żartujesz. Znajdę kogoś innego.
- Nie znajdziesz, ale pójdę ci na rękę. Wystarczy, że do normalnej zapłaty dorzucisz sto galeonów.
Znałem go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że uniesie się honorem.
- Siedemdziesiąt - warknął po raz kolejny obrzucając mnie niechętnym spojrzeniem. Jego grymasy jednak wprowadzały mnie tylko w coraz lepszy nastrój. Satysfakcja płynąca ze świadomości, że próba zastąpienia mnie skończyła się tak bolesną porażką była ogromna. Tym przyjemniejsza, że nie musiałem się nawet starać, żeby do tego doprowadzić. W zasadzie nie zdążyłem zrobić jeszcze nic. Ale oczywiście nie zamierzałem tego zostawić. Na przyszłość muszę wyraźnie dać do zrozumienia, że nie warto stawać mi na drodze.
- Zgoda - nie spodziewałem się nawet że pójdzie aż tak łatwo. Chłopak musiał zajść mężczyźnie za skórę wyjątkowo mocno. - Ale płacisz z góry.
Podszedłem do kontuaru wyciągając rękę po pieniądze.
- Nie rzucaj swoich gróźb na wiatr - uprzedziłem go widząc jak nabiera powietrze, żeby się sprzeciwić. - Gdybyś mógł poprosić kogoś innego, już byś to zrobił. Więc płacisz z góry albo i tak znajdę ten towar i zrobię z nim, co uznam za słuszne.
Moje słowa wywarły zamierzony efekt. Po chwili wyszedłem z Paliczków bogatszy i w wyśmienitym humorze.
/zt
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
15 lipca
Dzień był pochmurny, jak na lipiec, a powietrze ciężkie. W powietrzu chyba wisiała burza, a atmosferę pomiędzy dwójką przechodniów na Ulicy Śmiertelnego Nokturnu dało się kroić nożem.
Wroński do samego końca nie był pewien, czy spacer dojdzie do skutku. Ostatni list do Maeve napisał w końcu w emocjach, uniesiony fantazyjnym, polskim honorem. Dopiero po wysłaniu zorientował się, że jego słowa brzmiały trochę jak ultimatum, a zaufania nie można przecież wymusić. Trudno. Clearwater bywała nieprzewidywalna, niech robi, co chce.
Na przykład może niefrasobliwie hasać po Londynie z Kaiem, a potem obwiniać mnie za jego aresztowanie. - Pomyślał gorzko w drodze do Dziurawego Kotła, już po raz kolejny od początku ich cichych dni. Piękną zapłatę otrzymał za szlachetny, bezinteresowny (chyba) i bohaterski czyn przemycania jakiś mugolskich dzieci! Szczególnie, że miał więcej szczęścia niż rozumu - jego biznes i reputacja mogły ucierpieć od ściągania na siebie glin. Na pewno ucierpiała zaś jego duma. Niedopuszczane do siebie wątpliwości i wyrzutów sumienia, oraz obrażanie się na gwieździste przepowiednie i wizjonerskie drzewa pochłaniało w końcu sporo energii.
Prawdę mówiąc, myślał, że Maeve może obrazić się już na zawsze (i bardzo dobrze, nie potrzebuję tych dramatów w swoim spokojnym życiu), więc jej list przyniósł mu sporoulgi zaskoczenia. Szczególnie fakt, że Kai wyłgał się jakoś z tej koszmarnej sytuacji.
Jej prośba nie tyczyła się zaś byle czego. Doskonale wiedział, ile młodych panien wpadało w kłopoty w tych rejonach i że wprowadzanie na Nokturnowe salony dawnej wiedźmiej strażniczki grozi nadstawieniem własnego karku i reputacji. Obietnica była jednak obietnicą, a on sam przecież nie próżnował. Od kwietnia rozpuszczał witki znajomości i poszukiwał informacji, a choć wyśledzenie jednego, zapomnianego morderstwa sprzed roku graniczyło z niemożliwością, to wpadł w końcu na pewien trop. Dragan był mu winien przysługę, choć w trakcie rozmowy zamknął się w sobie. Wroński roztropnie postanowił pociągnąć alchemika i dilera za język przy lepszej okazji, która właśnie się nadarzała.
Maeve ma prawo być częścią śledztwa, to w końcu jej śledztwo. I zdecydować co dalej. - Przekonywał siebie samego pod Dziurawym Kotłem, usiłując zdławić w sobie wahanie i nie myśleć o lęku, który zdradziła Clearwater po rzuceniu Festivo. Tu nie chodziło przecież o niego, tylko o Caleba. Jeszcze w maju Daniel byłby o wiele mniej skory do przesłuchiwania dilera w obecności Maeve, ale po portowym zamieszaniu pojął, że przecież nie ma nic do stracenia.
Nic ich przecież nie łączyło, a nawet szalone robienie za bohatera w Londynie nie zmyje w jej oczach jego mniej i bardziej wyimaginowanych win. Najwyższy czas wrócić do rzeczywistości, nie myśleć o tamtym pocałunku i pomóc jej po starej znajomości. O ile w ogóle przyjdzie.
Przyszła, ze swoją chłodną i obcą twarzą, która teraz kojarzyła się Danielowi jedynie z ich portową awanturą. Może tak będzie lepiej, nie tylko w kwestii jej własnego bezpieczeństwa. Nie umiał jeszcze odczytywać emocji na twarzy Emer, więc będzie mu łatwiej skupić się na zadaniu. Musiał tylko unikać patrzenia jej w oczy.
-Jesteś. - powitał ją krzywym, nonszalanckim uśmiechem. -Ruszajmy. - z Pokątnej zaczęli kierować się w stronę Nokturnu, aż po kilku minutach bardzo niezręcznego i cichego spaceru, Daniel w końcu wprowadził Clearwater w swoje progi.
Zwolnił na moment, gdy minęli wylot Pokątnej i weszli do jego dzielnicy.
-Tu go znaleźli, prawda? - upewnił się cicho, dając Maeve kilka sekund na zapoznanie się z okolicą. Widziała kiedyś to miejsce, czy wiedziała o nim tylko z akt?
Jako Emer nie przypominała siebie, a Daniel ze zgrozą pomyślał, że w pracy mogła tu bywać wielokrotnie - to wyjaśniałoby jej arogancję odnośnie potencjalnego odłączania się od swojego przewodnika. Jeśli nie spojrzałem jej w oczy, mogłem mijać ją wielokrotnie. - Zrozumiał z dziwną goryczą, przypominając sobie różne sytuacje, których nigdy nie powinna oglądać. Od ostentacyjego podrywania kelnerek zaczynając, na... napadaniu ludzi na ulicach (i nie tylko) kończąc.
Cisza stała się jeszcze cięższa, a roztrząsanie śmierci Caleba nikomu chyba nie służyło. Mieli przecież działać.
-Chodźmy dalej. - poprosił z zaskakującą łagodnością we własnym tonie, a potem, pierwszy raz tego dnia, kontrolnie spojrzał jej w oczy. Myślami wrócił do jej tłumionych łez w domku letniskowym, a nawet do własnego brata i poczuł, że ma ochotę wyciągnąć od Dragana jak najwięcej.
-Pewien handlarz używkami pamięta transakcję z grupą chłysktów, w przeddzień śmierci Caleba. - szepnął, przysuwając się do Maeve i prowadząc ją w stronę Paliczków. -Powinien pamiętać więcej. - mruknął dziwnym tonem, ni to oznajmującym, ni to hipotetyzującym, ni to groźnym.
Ominął wzrokiem wystawę ludzkich szkieletów i spojrzał pytająco na swoją towarzyszkę, tak jakby czekał na jej zgodę.
-Znajdziemy go na zapleczu. - dłoń położył na klamce, ale nie zamierzał pukać. Co najwyżej, otworzyć albo wyważyć drzwi.
wprowadzamMaeve Emer na Nokturn jako jej upoważniony bodyguard
Dzień był pochmurny, jak na lipiec, a powietrze ciężkie. W powietrzu chyba wisiała burza, a atmosferę pomiędzy dwójką przechodniów na Ulicy Śmiertelnego Nokturnu dało się kroić nożem.
Wroński do samego końca nie był pewien, czy spacer dojdzie do skutku. Ostatni list do Maeve napisał w końcu w emocjach, uniesiony fantazyjnym, polskim honorem. Dopiero po wysłaniu zorientował się, że jego słowa brzmiały trochę jak ultimatum, a zaufania nie można przecież wymusić. Trudno. Clearwater bywała nieprzewidywalna, niech robi, co chce.
Na przykład może niefrasobliwie hasać po Londynie z Kaiem, a potem obwiniać mnie za jego aresztowanie. - Pomyślał gorzko w drodze do Dziurawego Kotła, już po raz kolejny od początku ich cichych dni. Piękną zapłatę otrzymał za szlachetny, bezinteresowny (chyba) i bohaterski czyn przemycania jakiś mugolskich dzieci! Szczególnie, że miał więcej szczęścia niż rozumu - jego biznes i reputacja mogły ucierpieć od ściągania na siebie glin. Na pewno ucierpiała zaś jego duma. Niedopuszczane do siebie wątpliwości i wyrzutów sumienia, oraz obrażanie się na gwieździste przepowiednie i wizjonerskie drzewa pochłaniało w końcu sporo energii.
Prawdę mówiąc, myślał, że Maeve może obrazić się już na zawsze (i bardzo dobrze, nie potrzebuję tych dramatów w swoim spokojnym życiu), więc jej list przyniósł mu sporo
Jej prośba nie tyczyła się zaś byle czego. Doskonale wiedział, ile młodych panien wpadało w kłopoty w tych rejonach i że wprowadzanie na Nokturnowe salony dawnej wiedźmiej strażniczki grozi nadstawieniem własnego karku i reputacji. Obietnica była jednak obietnicą, a on sam przecież nie próżnował. Od kwietnia rozpuszczał witki znajomości i poszukiwał informacji, a choć wyśledzenie jednego, zapomnianego morderstwa sprzed roku graniczyło z niemożliwością, to wpadł w końcu na pewien trop. Dragan był mu winien przysługę, choć w trakcie rozmowy zamknął się w sobie. Wroński roztropnie postanowił pociągnąć alchemika i dilera za język przy lepszej okazji, która właśnie się nadarzała.
Maeve ma prawo być częścią śledztwa, to w końcu jej śledztwo. I zdecydować co dalej. - Przekonywał siebie samego pod Dziurawym Kotłem, usiłując zdławić w sobie wahanie i nie myśleć o lęku, który zdradziła Clearwater po rzuceniu Festivo. Tu nie chodziło przecież o niego, tylko o Caleba. Jeszcze w maju Daniel byłby o wiele mniej skory do przesłuchiwania dilera w obecności Maeve, ale po portowym zamieszaniu pojął, że przecież nie ma nic do stracenia.
Nic ich przecież nie łączyło, a nawet szalone robienie za bohatera w Londynie nie zmyje w jej oczach jego mniej i bardziej wyimaginowanych win. Najwyższy czas wrócić do rzeczywistości, nie myśleć o tamtym pocałunku i pomóc jej po starej znajomości. O ile w ogóle przyjdzie.
Przyszła, ze swoją chłodną i obcą twarzą, która teraz kojarzyła się Danielowi jedynie z ich portową awanturą. Może tak będzie lepiej, nie tylko w kwestii jej własnego bezpieczeństwa. Nie umiał jeszcze odczytywać emocji na twarzy Emer, więc będzie mu łatwiej skupić się na zadaniu. Musiał tylko unikać patrzenia jej w oczy.
-Jesteś. - powitał ją krzywym, nonszalanckim uśmiechem. -Ruszajmy. - z Pokątnej zaczęli kierować się w stronę Nokturnu, aż po kilku minutach bardzo niezręcznego i cichego spaceru, Daniel w końcu wprowadził Clearwater w swoje progi.
Zwolnił na moment, gdy minęli wylot Pokątnej i weszli do jego dzielnicy.
-Tu go znaleźli, prawda? - upewnił się cicho, dając Maeve kilka sekund na zapoznanie się z okolicą. Widziała kiedyś to miejsce, czy wiedziała o nim tylko z akt?
Jako Emer nie przypominała siebie, a Daniel ze zgrozą pomyślał, że w pracy mogła tu bywać wielokrotnie - to wyjaśniałoby jej arogancję odnośnie potencjalnego odłączania się od swojego przewodnika. Jeśli nie spojrzałem jej w oczy, mogłem mijać ją wielokrotnie. - Zrozumiał z dziwną goryczą, przypominając sobie różne sytuacje, których nigdy nie powinna oglądać. Od ostentacyjego podrywania kelnerek zaczynając, na... napadaniu ludzi na ulicach (i nie tylko) kończąc.
Cisza stała się jeszcze cięższa, a roztrząsanie śmierci Caleba nikomu chyba nie służyło. Mieli przecież działać.
-Chodźmy dalej. - poprosił z zaskakującą łagodnością we własnym tonie, a potem, pierwszy raz tego dnia, kontrolnie spojrzał jej w oczy. Myślami wrócił do jej tłumionych łez w domku letniskowym, a nawet do własnego brata i poczuł, że ma ochotę wyciągnąć od Dragana jak najwięcej.
-Pewien handlarz używkami pamięta transakcję z grupą chłysktów, w przeddzień śmierci Caleba. - szepnął, przysuwając się do Maeve i prowadząc ją w stronę Paliczków. -Powinien pamiętać więcej. - mruknął dziwnym tonem, ni to oznajmującym, ni to hipotetyzującym, ni to groźnym.
Ominął wzrokiem wystawę ludzkich szkieletów i spojrzał pytająco na swoją towarzyszkę, tak jakby czekał na jej zgodę.
-Znajdziemy go na zapleczu. - dłoń położył na klamce, ale nie zamierzał pukać. Co najwyżej, otworzyć albo wyważyć drzwi.
wprowadzam
Self-made man
| przybywam stąd
Choć letnie miesiące były zaskakująco ciepłe i słoneczne, to tego dnia pogoda zdawała się współgrać z jej nastrojem – na niebie kłębiły się ciężkie, zwiastujące burzę chmury, podobne do tych, które od dłuższego czasu zasnuwały jej myśli. Powietrze było gęste, parne, lepkie; nie była jeszcze pewna, kiedy lunie, zdawało się to jednak nieuniknione. Wiedziała jednak, że niezależnie od tego, jak długo i jak gęsto miałoby padać, nic nie mogło zmyć krwi niewinnych, która już na zawsze miała znaczyć uliczki Londynu. Również tę konkretną, do której zmierzali, tę, w której zginął Caleb.
Mimo tego, że na przemianę poświęciła więcej czasu niż by sobie tego życzyła, pod Dziurawym Kotłem pojawiła się chwilę przed czasem. Podróż do stolicy przebiegła bez większych komplikacji, zaś mundurowi, którzy zaczepili ją w sprawie rutynowej kontroli różdżki, nie sprawiali wrażenia szczególnie rozgarniętych. Może dlatego ich odrażające towarzystwo nie zrobiło na niej większego wrażenia. Panna Gauntier nie miała najmniejszych powodów do obaw, weryfikację personaliów przyjmowała z uprzejmym, wyniosłym uśmiechem, lecz i kryjąca się za jej maską Maeve nie czuła się przez nich zagrożona – choć może powinna. Większym lękiem napawała ją wizja wspólnej wyprawy na Nokturn, zapuszczenia się w owianą złą sławą dzielnicę, której szczerze nienawidziła, a która miała być kluczem do rozwikłania tajemnicy zabójstwa brata.
- Jestem – odpowiedziała lakonicznie, nieswoim głosem, poprawiając przy tym uwiązaną pod szyją kokardę koszuli, lokując między ustami wydzielającego ciężki, piżmowy zapach papierosa. Dystans, który między nimi narósł, był niemalże namacalny, bolesny. Nigdy nie nauczyli się jednak ze sobą rozmawiać, nie mieli na to czasu. Zignorowała krzywy uśmiech, który wyginał usta Wrońskiego; a przynajmniej – prawie go zignorowała, wszak sprawił on, że jej spojrzenie stało się jeszcze chłodniejsze, jeszcze bardziej nieprzystępne. Posłusznie ruszyła śladem czarodzieja, mimowolnie trzymając się o kilka kroków od niego; nie potrafiła mu w pełni zaufać, choć jednocześnie wiedziała, że wkraczając między zapuszczone budynki Śmiertelnego Nokturnu, na własne życzenie zdaje się na jego łaskę. Emer nie była tu mile widziana, łatwo mogła paść ofiarą tutejszych zbirów. Zbirów takich jak on. Dlatego tak bardzo potrzebowała jego protekcji, znajomości, by móc rozejrzeć się po tym zapomnianym przez Ministerstwo zakątku stolicy bez lęku, że zostanie napadnięta i zdemaskowana.
- Tutaj, tak – odparła cicho, głucho; przystanęła nagle, bez ostrzeżenia, po raz kolejny zaciągając się papierosem. Czuła na sobie wzrok Daniela, jednak uparcie go ignorowała, zamiast tego poświęcając całą swą uwagę brudnym ścianom kamienic, nierównym kamieniom brukowym. Choć przechodziła tędy już kilka razy, odkąd dowiedziała się o losie Caleba, to każda okazja, do obcowania z miejscem ostatniego tchnienia brata, wzbudzała w niej bezkresny gniew. Żal. W końcu smutek. Okropne miejsce, żeby odejść – samotnie, w bólu i cierpieniu, mając przed sobą jeszcze wiele długich lat życia. – Chodźmy – przytaknęła twardo, surowo; kiedy on okazywał łagodność, współczucie, ona twardniała i zamykała się w sobie. Dlatego też bez strachu podchwyciła jego spojrzenie, w jej oczach było coś wyzywającego; w Dolinie Godryka poddawał w wątpliwość jej zdolności, kwestionował zasadność takich wypraw. Wierzyła jednak, że teraz udowadnia mu, że był w błędzie.
- Dlaczego myślisz, że mają oni coś wspólnego z jego śmiercią? – zapytała tylko, choć na usta cisnęło się jej więcej słów, również takich zdecydowanie mniej miłych. Nie powinna przecież dziwić się, że znał handlarzy narkotyków. Że obracał się w ich towarzystwie. Wodziła dookoła uważnym, jedynie pozornie obojętnym wzrokiem; w oddali wybrzmiał pierwszy mrukliwy grzmot, echem poniósł się wśród korytarzy miasta. Niewiele później przystanęli przed upiorną wystawą Paliczków; Maeve poświęciła chwilę na zapoznanie się ze złotymi literami szyldu, ze wzbudzającymi dreszcz konstelacjami najróżniejszych kości – również tych, które wyglądały na ludzkie. Odrażające. – Czy powinnam coś o nim wiedzieć? – dodała jeszcze przytomnie, sięgając dłonią do kieszeni, w której trzymała różdżkę, szukając pokrzepienia w dotyku znajomego drewienka. – Niech pan prowadzi, panie Wroński – oświadczyła na sam koniec, na poły z przekąsem, na poły po to, by przypomnieć mu ich obecną sytuację. Oboje musieli pamiętać, by zachowywać się odpowiednio do okazji. By przypadkiem nie zwrócić ku niemu – i ku niej – spojrzeń podejrzliwych, zaintrygowanych pytaniami o zeszłoroczne zabójstwo członków półświatka. Dokończyła palić papierosa, przydeptała niedopałek obcasem i weszła do środka, trzymając się blisko przewodnika.
Choć letnie miesiące były zaskakująco ciepłe i słoneczne, to tego dnia pogoda zdawała się współgrać z jej nastrojem – na niebie kłębiły się ciężkie, zwiastujące burzę chmury, podobne do tych, które od dłuższego czasu zasnuwały jej myśli. Powietrze było gęste, parne, lepkie; nie była jeszcze pewna, kiedy lunie, zdawało się to jednak nieuniknione. Wiedziała jednak, że niezależnie od tego, jak długo i jak gęsto miałoby padać, nic nie mogło zmyć krwi niewinnych, która już na zawsze miała znaczyć uliczki Londynu. Również tę konkretną, do której zmierzali, tę, w której zginął Caleb.
Mimo tego, że na przemianę poświęciła więcej czasu niż by sobie tego życzyła, pod Dziurawym Kotłem pojawiła się chwilę przed czasem. Podróż do stolicy przebiegła bez większych komplikacji, zaś mundurowi, którzy zaczepili ją w sprawie rutynowej kontroli różdżki, nie sprawiali wrażenia szczególnie rozgarniętych. Może dlatego ich odrażające towarzystwo nie zrobiło na niej większego wrażenia. Panna Gauntier nie miała najmniejszych powodów do obaw, weryfikację personaliów przyjmowała z uprzejmym, wyniosłym uśmiechem, lecz i kryjąca się za jej maską Maeve nie czuła się przez nich zagrożona – choć może powinna. Większym lękiem napawała ją wizja wspólnej wyprawy na Nokturn, zapuszczenia się w owianą złą sławą dzielnicę, której szczerze nienawidziła, a która miała być kluczem do rozwikłania tajemnicy zabójstwa brata.
- Jestem – odpowiedziała lakonicznie, nieswoim głosem, poprawiając przy tym uwiązaną pod szyją kokardę koszuli, lokując między ustami wydzielającego ciężki, piżmowy zapach papierosa. Dystans, który między nimi narósł, był niemalże namacalny, bolesny. Nigdy nie nauczyli się jednak ze sobą rozmawiać, nie mieli na to czasu. Zignorowała krzywy uśmiech, który wyginał usta Wrońskiego; a przynajmniej – prawie go zignorowała, wszak sprawił on, że jej spojrzenie stało się jeszcze chłodniejsze, jeszcze bardziej nieprzystępne. Posłusznie ruszyła śladem czarodzieja, mimowolnie trzymając się o kilka kroków od niego; nie potrafiła mu w pełni zaufać, choć jednocześnie wiedziała, że wkraczając między zapuszczone budynki Śmiertelnego Nokturnu, na własne życzenie zdaje się na jego łaskę. Emer nie była tu mile widziana, łatwo mogła paść ofiarą tutejszych zbirów. Zbirów takich jak on. Dlatego tak bardzo potrzebowała jego protekcji, znajomości, by móc rozejrzeć się po tym zapomnianym przez Ministerstwo zakątku stolicy bez lęku, że zostanie napadnięta i zdemaskowana.
- Tutaj, tak – odparła cicho, głucho; przystanęła nagle, bez ostrzeżenia, po raz kolejny zaciągając się papierosem. Czuła na sobie wzrok Daniela, jednak uparcie go ignorowała, zamiast tego poświęcając całą swą uwagę brudnym ścianom kamienic, nierównym kamieniom brukowym. Choć przechodziła tędy już kilka razy, odkąd dowiedziała się o losie Caleba, to każda okazja, do obcowania z miejscem ostatniego tchnienia brata, wzbudzała w niej bezkresny gniew. Żal. W końcu smutek. Okropne miejsce, żeby odejść – samotnie, w bólu i cierpieniu, mając przed sobą jeszcze wiele długich lat życia. – Chodźmy – przytaknęła twardo, surowo; kiedy on okazywał łagodność, współczucie, ona twardniała i zamykała się w sobie. Dlatego też bez strachu podchwyciła jego spojrzenie, w jej oczach było coś wyzywającego; w Dolinie Godryka poddawał w wątpliwość jej zdolności, kwestionował zasadność takich wypraw. Wierzyła jednak, że teraz udowadnia mu, że był w błędzie.
- Dlaczego myślisz, że mają oni coś wspólnego z jego śmiercią? – zapytała tylko, choć na usta cisnęło się jej więcej słów, również takich zdecydowanie mniej miłych. Nie powinna przecież dziwić się, że znał handlarzy narkotyków. Że obracał się w ich towarzystwie. Wodziła dookoła uważnym, jedynie pozornie obojętnym wzrokiem; w oddali wybrzmiał pierwszy mrukliwy grzmot, echem poniósł się wśród korytarzy miasta. Niewiele później przystanęli przed upiorną wystawą Paliczków; Maeve poświęciła chwilę na zapoznanie się ze złotymi literami szyldu, ze wzbudzającymi dreszcz konstelacjami najróżniejszych kości – również tych, które wyglądały na ludzkie. Odrażające. – Czy powinnam coś o nim wiedzieć? – dodała jeszcze przytomnie, sięgając dłonią do kieszeni, w której trzymała różdżkę, szukając pokrzepienia w dotyku znajomego drewienka. – Niech pan prowadzi, panie Wroński – oświadczyła na sam koniec, na poły z przekąsem, na poły po to, by przypomnieć mu ich obecną sytuację. Oboje musieli pamiętać, by zachowywać się odpowiednio do okazji. By przypadkiem nie zwrócić ku niemu – i ku niej – spojrzeń podejrzliwych, zaintrygowanych pytaniami o zeszłoroczne zabójstwo członków półświatka. Dokończyła palić papierosa, przydeptała niedopałek obcasem i weszła do środka, trzymając się blisko przewodnika.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Czuł się wyjątkowo nieswojo w towarzystwie panny Gauntier, która nie tylko wyglądała, ale nawet brzmiała i pachniała inaczej niż Maeve. Niby przyzwyczaił się do świadomości, że Clearwater potrafi zmieniać twarz na zawołanie, zresztą w Hogwarcie szalenie mu to imponowało. Właściwie powinien wpaść w jeszcze większy podziw, mógł sobie jedynie wyobrazić, jak wiele lat ćwiczeń zajęło jej zmienianie własnego głosu na zawołanie. Tylko teraz... jej odmienność jedynie pogłębiała niezręczną atmosferę. Przy ostatnim liście nie powściągnął emocji, wyrzucając jej to, co chciałby powiedzieć prosto w oczy. I nie miał pojęcia jak zareagowała - twarz Emer zdążyła się zmienić w nieprzeniknioną maskę, a on nie rozumiał mimiki twarzy tej dziewczyny. Wystarczająco trudno było z Maeve, którą uczył się czytać powoli i żmudnie, jeszcze w hogwarckiej bibliotece, a która i tak bywała enigmą.
Przyszła - przyjęła do wiadomości, że wkraczają na jego teren, pod jego opieką? Czy gniewała się za tamten list, a może nadal za sytuację w porcie? Przez kilka pierwszych dni po fakcie czuł się zrozumiale rozgoryczony i niewinny, nadal był nieco obrażony, ale niedawno przekonał się przecież, jak stresujące jest bycie śledzonym. Wreszcie spróbował podchwycić jej spojrzenie aby wyczytać z niego coś więcej, ale w jasnych tęczówkach zobaczył tylko chłód. A może obojętność?
Zrobiło mu się jakoś nieprzyjemnie, więc szybko skupił się na drodze. Przejście z Pokątnej na Nokturn znał jednak na pamięć, więc do jego głowy same zaczęły napływać irytujące myśli i wspomnienia. Na przykład takie, że był czas, gdy listy wcale nie budowały między nimi muru nieporozumień. Wręcz przeciwnie - niecierpliwie wyczekiwał każdej koperty, a z piórem w dłoni na moment stawał się sobą. W tamtych zamierzchłych czasach napisałby jej pewnie o nowym przyrodnim bracie, wiedząc, że otrzyma starannie przemyślaną i w przedziwny sposób pocieszającą odpowiedź. Wplótłby między słowa anegdotę o przedziwnej morelowej wódce, przez kilka minut rozmyślając nad ujęciem flirtu na tyle dwuznaczne słowa, by panna Clearwater się zarumieniła, ale nie spłoszyła. Nawet wspomnienia młodzieńczego podrywu były jednak splamione nutą goryczy. Był już przecież dorosły i nie mógł ignorować świadomości, że już wtedy przezornie budował wokół siebie mur kłamstw - na pozór niewinnych i stawiających go w dobrym świetle, ale rozsypujących się w Hogsmeade niczym pod wpływem Bombardy. Przemilczał problemy na kursie aurorskim i sytuację w domu, a sumienie nie dawało mu czasem zapomnieć o wyrachowanym zaproszeniu na Bal Zimowy.
Przystanęli na moment, co wyrwało go z zamyślenia. W innym świecie znalazła się za to Maeve, a on wykorzystał ten czas na ponowne rozejrzenie się po okolicy. Odkąd dowiedział się o miejscu śmierci Caleba, poznał je na pamięć - dziś jeszcze raz omiatał wzrokiem wszystkie detale, budując w myślach mapę, która mogła się przydać do rozmowy z alchemikiem. Wreszcie zerknął na brudną kostkę brukową, miejsce kaźni. Mimowolnie przypomniał sobie bogina Maeve, a potem - co gorsza! - Wrońskiego Juniora i pewnego brodatego Austriaka. I jest nas jeszcze więcej. Tydzień temu impulsywnie zgodził się pomóc Friedrichowi w poszukiwaniach trzeciego brata, ale czy on w ogóle jeszcze żył?
Ruszyli dalej. Maeve spojrzała mu w oczy z nagłą determinacją, co powinien zauważyć i co powinno mu zaimponować, ale tym razem to on wydał się jakiś rozkojarzony.
-Byliście blisko, nawet jako dorośli? Jak z Kaiem. - wyrwało mu się cicho, bardziej stwierdzenie niż pytanie, z nutą jakiejś nostalgii bądź łagodnej zazdrości. Odezwał się pochopnie, nie orientując się, że Maeve może jakoś niewłaściwie zinterpretować jego słowa - nie skupił się w końcu konkretnie na niej, a raczej na niedoścignionym wzorze, jakim zdawała się jej relacja z bratem. Clearwaterowie zawsze wydawali się tacy idealni (poza Kaiem. I nie myślał raczej o Calebie. To Maeve była idealna, o ile akurat się nie dąsała), a Maeve i Kai współpracowali ze sobą w porcie tak... ładnie, że na pewno wszyscy byli częścią jakiejś rodzinnej sielanki. Takiej, jakiej nawet nie umiałby sobie wyobrazić - a akurat dzisiaj jego serce, wbrew rozsądkowi, rwało się do jakiś pozytywnych wzorców. Dzielniezapijał zabijał w sobie rozgoryczenie i zagubienie, które czuł po poznaniu tożsamości prawdziwego ojca, ale czasem nie dało się go ignorować.
-Zresztą... przepraszam, nie moja sprawa. - zreflektował się szybko, zaciskając szczękę. Musiał się opanować, jego problemy nie były dziś problemami Maeve. Byłyby, gdyby Schmidt nadal go śledził, ale tą sytuację zdołał już rozwiązać (i idąc do Kotła, kilkakrotnie oglądał się przez ramię). Przyśpieszył kroku, naiwnie licząc, że nie okazał niechcący, że coś u niego nie tak. Zresztą, nawet gdyby, czemu miałoby ją to obchodzić? - pocieszył się momentalnie.
Nie przykładał do odgrywania ról takiej uwagi, co Maeve - sam pewnie przyjmie odpowiednią osobowość dopiero przy Draganie. Był u siebie, mówił ściszonym głosem i doskonale wiedział, kiedy wygląda podejrzanie, a kiedy nie. To ona dopiero uczyła się Nokturnu, a on od razu wciągał ją na głęboką wodę.
-Widziano ich w Białej Wywernie tamtej nocy, jeszcze zanim... wszystko się stało. Byli agresywni, ale to nie nowość w Wywernie- potrzebujemy wypytać kogoś, kto pamięta więcej szczegółów niż obsługa. - odpowiedział krótko, zdradzając tym samym, że najwyraźniej rozpytywał już wszędzie, gdzie trzeba. Nie dzielił się z Maeve żadnymi rezultatami prywatnego śledztwa, nie chcąc karmić jej niepotwierdzonymi informacjami ani fałszywą nadzieją, ale nie zapomniał o złożonej jej w kwietniu obietnicy. Ani o tym, że to jedyna nić, która łączyła teraz ich wspólne losy.
-Powinnaś wiedzieć, że jest też alchemikiem i... eksperymentuje, ze swoim zdaniem udoskonalonymi miksturami i używkami. - przyznał. W młodości był na tyle naiwny, by spróbować prochów Dragana i miał gorszy zjazd niż pod Okiem Zakochanej po dziwnym diablim zielu Cilliana. Nigdy więcej. -Może być pod wpływem, przeważnie jest pod wpływem, musimy liczyć na łut szczęścia. Udawaj klientkę i daj mi mówić. Zamówimy prochy na poprawę kondycji, jeszcze rok temu podobno zwiększały też agresję. Dopytamy o to, czy poprawił dawne efekty uboczne i stamtąd przejdziemy do właściwego tematu. - mruknął, a potem nacisnął klamkę. Wszedł do środka pierwszy. Chętnie zacisnąłby dłoń na różdżce, podobnie jak Maeve, ale trzymał ręce na wierzchu, jak wymagała tutejsza etykieta transakcji.
Przekroczywszy próg, momentalnie zmienił krok i postawę ciała, bez trudu stając się innym (niż przy Maeve) człowiekiem, Nokturnowym biznesmenem.
-Dragaaan, jesteś? Mam biznesową propozycję nie do odrzucenia! - oznajmił tubalnie od progu, tonem podejrzanie serdecznego handlarza-krętacza. Pewnie skierował się w stronę pracowni na zapleczu, pilnując, aby być o krok przed Maeve. Otworzył drzwi bez pukania.
-Przyprowadziłem ci klientkę. - zapowiedział Draganowi z szerokim, porozumiewawczym uśmiechem. Między nimi handlarzami, mogli zbić dobry interes na tej elegancko ubranej panience. -Panienka potrzebuje czegoś na poprawę kondycji, masz jeszcze ten słynny specyfik?
Siwiejący mężczyzna o długiej brodzie i równie długich włosach siedział w fotelu, otoczony regałami z jakimiś fiolkami. W długich palcach obracał z namysłem jednak z nich.
-Zależy kto pyta...? - mruknął, Daniela najwyraźniej doskonale znając i zwracając spojrzenie na nieznajomą. Wroński odruchowo przysunął się bliżej Maeve i przypatrywał mu Draganowi dyskretnie, usiłując ocenić jego stan podchmielenia.
k3 na nastrój Dragana
1. trzeźwy, patrzy na Emer jakby chciał ją poderwać
2. trudno ocenić czy coś brał, nieufny na widok Emer
3. coś brał i jest agresywny!
Przyszła - przyjęła do wiadomości, że wkraczają na jego teren, pod jego opieką? Czy gniewała się za tamten list, a może nadal za sytuację w porcie? Przez kilka pierwszych dni po fakcie czuł się zrozumiale rozgoryczony i niewinny, nadal był nieco obrażony, ale niedawno przekonał się przecież, jak stresujące jest bycie śledzonym. Wreszcie spróbował podchwycić jej spojrzenie aby wyczytać z niego coś więcej, ale w jasnych tęczówkach zobaczył tylko chłód. A może obojętność?
Zrobiło mu się jakoś nieprzyjemnie, więc szybko skupił się na drodze. Przejście z Pokątnej na Nokturn znał jednak na pamięć, więc do jego głowy same zaczęły napływać irytujące myśli i wspomnienia. Na przykład takie, że był czas, gdy listy wcale nie budowały między nimi muru nieporozumień. Wręcz przeciwnie - niecierpliwie wyczekiwał każdej koperty, a z piórem w dłoni na moment stawał się sobą. W tamtych zamierzchłych czasach napisałby jej pewnie o nowym przyrodnim bracie, wiedząc, że otrzyma starannie przemyślaną i w przedziwny sposób pocieszającą odpowiedź. Wplótłby między słowa anegdotę o przedziwnej morelowej wódce, przez kilka minut rozmyślając nad ujęciem flirtu na tyle dwuznaczne słowa, by panna Clearwater się zarumieniła, ale nie spłoszyła. Nawet wspomnienia młodzieńczego podrywu były jednak splamione nutą goryczy. Był już przecież dorosły i nie mógł ignorować świadomości, że już wtedy przezornie budował wokół siebie mur kłamstw - na pozór niewinnych i stawiających go w dobrym świetle, ale rozsypujących się w Hogsmeade niczym pod wpływem Bombardy. Przemilczał problemy na kursie aurorskim i sytuację w domu, a sumienie nie dawało mu czasem zapomnieć o wyrachowanym zaproszeniu na Bal Zimowy.
Przystanęli na moment, co wyrwało go z zamyślenia. W innym świecie znalazła się za to Maeve, a on wykorzystał ten czas na ponowne rozejrzenie się po okolicy. Odkąd dowiedział się o miejscu śmierci Caleba, poznał je na pamięć - dziś jeszcze raz omiatał wzrokiem wszystkie detale, budując w myślach mapę, która mogła się przydać do rozmowy z alchemikiem. Wreszcie zerknął na brudną kostkę brukową, miejsce kaźni. Mimowolnie przypomniał sobie bogina Maeve, a potem - co gorsza! - Wrońskiego Juniora i pewnego brodatego Austriaka. I jest nas jeszcze więcej. Tydzień temu impulsywnie zgodził się pomóc Friedrichowi w poszukiwaniach trzeciego brata, ale czy on w ogóle jeszcze żył?
Ruszyli dalej. Maeve spojrzała mu w oczy z nagłą determinacją, co powinien zauważyć i co powinno mu zaimponować, ale tym razem to on wydał się jakiś rozkojarzony.
-Byliście blisko, nawet jako dorośli? Jak z Kaiem. - wyrwało mu się cicho, bardziej stwierdzenie niż pytanie, z nutą jakiejś nostalgii bądź łagodnej zazdrości. Odezwał się pochopnie, nie orientując się, że Maeve może jakoś niewłaściwie zinterpretować jego słowa - nie skupił się w końcu konkretnie na niej, a raczej na niedoścignionym wzorze, jakim zdawała się jej relacja z bratem. Clearwaterowie zawsze wydawali się tacy idealni (poza Kaiem. I nie myślał raczej o Calebie. To Maeve była idealna, o ile akurat się nie dąsała), a Maeve i Kai współpracowali ze sobą w porcie tak... ładnie, że na pewno wszyscy byli częścią jakiejś rodzinnej sielanki. Takiej, jakiej nawet nie umiałby sobie wyobrazić - a akurat dzisiaj jego serce, wbrew rozsądkowi, rwało się do jakiś pozytywnych wzorców. Dzielnie
-Zresztą... przepraszam, nie moja sprawa. - zreflektował się szybko, zaciskając szczękę. Musiał się opanować, jego problemy nie były dziś problemami Maeve. Byłyby, gdyby Schmidt nadal go śledził, ale tą sytuację zdołał już rozwiązać (i idąc do Kotła, kilkakrotnie oglądał się przez ramię). Przyśpieszył kroku, naiwnie licząc, że nie okazał niechcący, że coś u niego nie tak. Zresztą, nawet gdyby, czemu miałoby ją to obchodzić? - pocieszył się momentalnie.
Nie przykładał do odgrywania ról takiej uwagi, co Maeve - sam pewnie przyjmie odpowiednią osobowość dopiero przy Draganie. Był u siebie, mówił ściszonym głosem i doskonale wiedział, kiedy wygląda podejrzanie, a kiedy nie. To ona dopiero uczyła się Nokturnu, a on od razu wciągał ją na głęboką wodę.
-Widziano ich w Białej Wywernie tamtej nocy, jeszcze zanim... wszystko się stało. Byli agresywni, ale to nie nowość w Wywernie- potrzebujemy wypytać kogoś, kto pamięta więcej szczegółów niż obsługa. - odpowiedział krótko, zdradzając tym samym, że najwyraźniej rozpytywał już wszędzie, gdzie trzeba. Nie dzielił się z Maeve żadnymi rezultatami prywatnego śledztwa, nie chcąc karmić jej niepotwierdzonymi informacjami ani fałszywą nadzieją, ale nie zapomniał o złożonej jej w kwietniu obietnicy. Ani o tym, że to jedyna nić, która łączyła teraz ich wspólne losy.
-Powinnaś wiedzieć, że jest też alchemikiem i... eksperymentuje, ze swoim zdaniem udoskonalonymi miksturami i używkami. - przyznał. W młodości był na tyle naiwny, by spróbować prochów Dragana i miał gorszy zjazd niż pod Okiem Zakochanej po dziwnym diablim zielu Cilliana. Nigdy więcej. -Może być pod wpływem, przeważnie jest pod wpływem, musimy liczyć na łut szczęścia. Udawaj klientkę i daj mi mówić. Zamówimy prochy na poprawę kondycji, jeszcze rok temu podobno zwiększały też agresję. Dopytamy o to, czy poprawił dawne efekty uboczne i stamtąd przejdziemy do właściwego tematu. - mruknął, a potem nacisnął klamkę. Wszedł do środka pierwszy. Chętnie zacisnąłby dłoń na różdżce, podobnie jak Maeve, ale trzymał ręce na wierzchu, jak wymagała tutejsza etykieta transakcji.
Przekroczywszy próg, momentalnie zmienił krok i postawę ciała, bez trudu stając się innym (niż przy Maeve) człowiekiem, Nokturnowym biznesmenem.
-Dragaaan, jesteś? Mam biznesową propozycję nie do odrzucenia! - oznajmił tubalnie od progu, tonem podejrzanie serdecznego handlarza-krętacza. Pewnie skierował się w stronę pracowni na zapleczu, pilnując, aby być o krok przed Maeve. Otworzył drzwi bez pukania.
-Przyprowadziłem ci klientkę. - zapowiedział Draganowi z szerokim, porozumiewawczym uśmiechem. Między nimi handlarzami, mogli zbić dobry interes na tej elegancko ubranej panience. -Panienka potrzebuje czegoś na poprawę kondycji, masz jeszcze ten słynny specyfik?
Siwiejący mężczyzna o długiej brodzie i równie długich włosach siedział w fotelu, otoczony regałami z jakimiś fiolkami. W długich palcach obracał z namysłem jednak z nich.
-Zależy kto pyta...? - mruknął, Daniela najwyraźniej doskonale znając i zwracając spojrzenie na nieznajomą. Wroński odruchowo przysunął się bliżej Maeve i przypatrywał mu Draganowi dyskretnie, usiłując ocenić jego stan podchmielenia.
k3 na nastrój Dragana
1. trzeźwy, patrzy na Emer jakby chciał ją poderwać
2. trudno ocenić czy coś brał, nieufny na widok Emer
3. coś brał i jest agresywny!
Self-made man
The member 'Daniel Wroński' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
Odczuwała przedziwną, dziecinną potrzebę udowodnienia mu, że był w błędzie – wtedy, w Hogsmeade, a także całkiem niedawno, w Dolinie Godryka. Nie doceniał jej nabywanych latami wymagającego szkolenia umiejętności, rozsądku i oceny sytuacji. Próbował przekonać, by trzymała się z daleka od Śmiertelnego Nokturnu, jego domu, a teraz sam towarzyszył w trakcie jednego z takich spacerów, dobrowolnie prowadził w głąb omijanego przez policjantów szerokim łukiem zakątka magicznego Londynu. Zapłaciła jednak swoją cenę – wyspowiadała się z zeszłorocznej tragedii, obdarzyła swego rodzaju kredytem zaufania. Nie chciała pamiętać teraz o słabości, której dopuściła się pod pomnikiem Płaczącej Brynhildy. Sentyment, pociąg, strach, wciąż nie wiedziała, co nią wtedy kierowało. Zaś to konkretne wspomnienie, choć miłe i ciepłe, rozmywało się pod naporem nowszych, dotyczących spowitego mrokiem portu czy zamkniętego w Tower Kaia. I to wszystko przez niego, przez to, że ich wtedy śledził. Wciąż miała w sobie wiele niewysłowionej złości, niedawna wymiana listów tylko unaoczniła, jak trudno jest im znaleźć wspólny język, porozumiewać się bez zbędnych emocji. Potrafiła jednak schować dumę do kieszeni, napisać pierwsza, a nawet pozornie przystać na jego warunki; odnalezienie zabójcy – lub zabójców – Caleba było ważniejsze niż godność, niż racja, niż wszystko inne.
Łatwiej przychodziło jej spoglądanie na niego wyniośle i z chłodem, gdy pojawiała się pod nie swoją twarzą. Wraz z sylwetką, licem, głosem zmieniał się również sposób bycia – wszak transformacja w Emer była czymś więcej niż tylko zmuszeniem ciała, by dostosowało się do wymyślonego obrazu. Pozwalała, by skrywane zwykle elementy charakteru brały nad nią górę. Dodawała do nich pewne wykalkulowane cechy, w założeniu mające pomóc łatwiej obracać się w towarzystwie, do którego należała teraz stolica. A im częściej wcielała się w jej rolę, tym lepiej rozumiała, co też panna Gauntier zrobiłaby w danej sytuacji. Jej wolna wola – zdająca się rozwijać z każdą taką wyprawą – tylko wzmacniała budowane od lat mury. Wszak o ile Maeve pamiętała o pisanych dekadę temu listach, długich i czytanych ukradkiem, do poduszki, a także o nici porozumienia, którą udało im się wtedy nawiązać, na przekór wszystkiemu i wszystkim, o tyle Emer była wolna od tego typu sympatii, u boku Wrońskiego pojawiała się w interesach. Bo przecież z tego się utrzymywał, prawda? Ze znajomości, z ochrony, z umiejętnego wyciągania od wskazanych czarodziejów informacji. W ten czy inny sposób.
Nie chciała na dłużej zatrzymywać się przy miejscu, w którym znaleziono martwego Caleba. To nie mogło w niczym pomóc – wszelkie ślady, jakie mogły się tam znajdować, już dawno zostały zatarte, zniszczone. Nie miała tu czego szukać. Zmarszczyła brwi, gdy Wroński niespodziewanie zadał pytanie, od którego ścisnęło ją w gardle; wydawał się przy tym jakiś rozkojarzony. Papieros był doskonałą wymówką, by jeszcze przez chwilę milczeć, zebrać myśli. Czy byli ze sobą blisko…? Skrzywiła się pod wpływem wspomnień, zbyt jaskrawych i bolesnych. Może dostrzegł ten grymas, przez niego spróbował się wycofać, przeprosił. Pokręciła krótko głową, wydmuchując chmurę siwego dymu w drugą stronę. – Byliśmy blisko – przyznała stłumionym, pustym głosem. Jak z Kaiem…? Przez krótką chwilę mimowolnie porównywała obie te relacje, odczuwając przy tym coraz silniejsze wyrzuty sumienia. Nie powinna tego robić. Nie powinna nawet zaczynać. Byli różni, wybrali różne ścieżki, ale obaj starali się ją wspierać, nawet wtedy, gdy ona odcinała się, skupiała na Ministerstwie. Jednak to Caleb był na wyciągnięcie ręki. To Caleb wpadał bez zapowiedzi, żeby spędzić z nią chociaż chwilę czasu albo zaciągnąć do rodziców. To Caleb proponował po raz kolejny, by iść razem na mecz Quidditcha; bilety kupował za cudem zdobywane pieniądze, łapał się wszystkiego, byleby zobaczyć ulubioną drużynę. Do samego końca wierzył, że zdoła ją zarazić swą pasją. – Rzadko kiedy ruszał się z Anglii, mogłam się z nim widzieć w każdej chwili – dodała z goryczą, z wyrzutem. Mogła, ale nie korzystała z tego faktu. A teraz było już za późno.
Nie sądziła nawet, że tak naprawdę nie obchodziła go odpowiedź. Że nie chodziło mu o pociągnięcie jej za język, że zamiast tego zmagał się z własnymi duchami przeszłości. Zaraz jednak temat zszedł na podchwycony przez mężczyznę trop. – Rozumiem – odpowiedziała tylko, przenosząc wzrok między szyldami kolejnych mijanych sklepików i budynków. Podejrzane apteki, puby, zabite deskami salony wróżek; nie wyobrażała sobie, jak mógł tu mieszkać i nie oszaleć. Agresywni młodzieńcy, o których wspominał, nie musieli przyłożyć ręki do śmierci Caleba. Sam dopiero co powiedział, że takie zachowanie nie było niczym wyjątkowym, do karczemnych burd dochodziło każdego wieczoru. Dlaczego więc uważał, że akurat nimi warto było zaprzątać sobie głowę? Czy było coś, o czym jej nie mówił…? Przyglądała się wystawie kości, która wyglądała jak szkielet syreny wyceniony na kilka tysięcy galeonów, powoli przyswajając słowa górującego nad nią wzrostem, mówiącego przyciszonym głosem Wrońskiego. Alchemik – czy to ten sam, o którym wspominał jej w maju Kai…? – może być pod wpływem. Kiwała w zamyśleniu głową, układając naprędce plan awaryjny; gdyby taktyka towarzysza nie odniosła pożądanych efektów, miała zamiar wykorzystać swą prezencję, swój głos, by uderzyć w zgoła inne tony. – Dobrze, będę udawać klientkę – zgodziła się lakonicznie, spolegliwie, gasząc papierosa, bezwiednie poprawiając kokardę. Burza była coraz bliżej.
To nie była jej pierwsza wyprawa w teren, ani też pierwszy kontakt z czarodziejem żyjącym z łamania prawa. Mimo to czuła się inaczej niż zwykle – w pewien sposób bezpieczniej, gdy tak chowała się za plecami Daniela, wierzyła, że byłby w stanie pomóc, gdyby sytuacja wymknęła się spod kontroli, ale też bardziej nerwowo; nie wybaczyłaby sobie, gdyby prosząc go o pomoc ściągnęła na niego tragedię. Podążała za nim w ostrożnej odległości, nie mogąc pozbyć się charakterystycznego dla takich sytuacji podekscytowania, mimowolnie wodząc wzrokiem po kolejnych eksponatach Paliczków, a założone na tę okazję obcasy cicho stukały przy każdym kolejnym kroku; mogły zawczasu poinformować handlarza o pojawieniu się kogoś jeszcze, nim jeszcze Wroński poufale wtargnął na zaplecze. Nie odzywała się, zgodnie z jego wcześniejszą prośbą, a przynajmniej do czasu, gdy Dragan – starszy niż to sobie wyobrażała czarodziej o nieufnym wejrzeniu – zmierzył ją nieprzyjemnym wzrokiem, pod którego naporem niemalże zadrżała. Nie miała jednak nic do ukrycia. Chciała mu zapłacić i to dobrze. – Panna Gauntier – odpowiedziała powoli, wyraźnie, robiąc użytek z melodyjnego, przyjemnego dla ucha głosu. Spoglądała na niego z góry, wszak alchemik wciąż zasiadał w fotelu, w zamyśleniu obracając jakąś fiolkę z eliksirem niewiadomego działania. Nie wyjmowała dłoni z kieszeni, pocieszając się znajomym dotykiem różdżki, co wyraźnie nie przypadło czarodziejowi do gustu. – Po co ją tu przyprowadziłeś? Źle jej z oczu patrzy – warknął, gwałtownie machając przy tym wolną dłonią, a także wyginając usta w nieprzyjemnym grymasie złości. Czy faktycznie coś brał...?
Łatwiej przychodziło jej spoglądanie na niego wyniośle i z chłodem, gdy pojawiała się pod nie swoją twarzą. Wraz z sylwetką, licem, głosem zmieniał się również sposób bycia – wszak transformacja w Emer była czymś więcej niż tylko zmuszeniem ciała, by dostosowało się do wymyślonego obrazu. Pozwalała, by skrywane zwykle elementy charakteru brały nad nią górę. Dodawała do nich pewne wykalkulowane cechy, w założeniu mające pomóc łatwiej obracać się w towarzystwie, do którego należała teraz stolica. A im częściej wcielała się w jej rolę, tym lepiej rozumiała, co też panna Gauntier zrobiłaby w danej sytuacji. Jej wolna wola – zdająca się rozwijać z każdą taką wyprawą – tylko wzmacniała budowane od lat mury. Wszak o ile Maeve pamiętała o pisanych dekadę temu listach, długich i czytanych ukradkiem, do poduszki, a także o nici porozumienia, którą udało im się wtedy nawiązać, na przekór wszystkiemu i wszystkim, o tyle Emer była wolna od tego typu sympatii, u boku Wrońskiego pojawiała się w interesach. Bo przecież z tego się utrzymywał, prawda? Ze znajomości, z ochrony, z umiejętnego wyciągania od wskazanych czarodziejów informacji. W ten czy inny sposób.
Nie chciała na dłużej zatrzymywać się przy miejscu, w którym znaleziono martwego Caleba. To nie mogło w niczym pomóc – wszelkie ślady, jakie mogły się tam znajdować, już dawno zostały zatarte, zniszczone. Nie miała tu czego szukać. Zmarszczyła brwi, gdy Wroński niespodziewanie zadał pytanie, od którego ścisnęło ją w gardle; wydawał się przy tym jakiś rozkojarzony. Papieros był doskonałą wymówką, by jeszcze przez chwilę milczeć, zebrać myśli. Czy byli ze sobą blisko…? Skrzywiła się pod wpływem wspomnień, zbyt jaskrawych i bolesnych. Może dostrzegł ten grymas, przez niego spróbował się wycofać, przeprosił. Pokręciła krótko głową, wydmuchując chmurę siwego dymu w drugą stronę. – Byliśmy blisko – przyznała stłumionym, pustym głosem. Jak z Kaiem…? Przez krótką chwilę mimowolnie porównywała obie te relacje, odczuwając przy tym coraz silniejsze wyrzuty sumienia. Nie powinna tego robić. Nie powinna nawet zaczynać. Byli różni, wybrali różne ścieżki, ale obaj starali się ją wspierać, nawet wtedy, gdy ona odcinała się, skupiała na Ministerstwie. Jednak to Caleb był na wyciągnięcie ręki. To Caleb wpadał bez zapowiedzi, żeby spędzić z nią chociaż chwilę czasu albo zaciągnąć do rodziców. To Caleb proponował po raz kolejny, by iść razem na mecz Quidditcha; bilety kupował za cudem zdobywane pieniądze, łapał się wszystkiego, byleby zobaczyć ulubioną drużynę. Do samego końca wierzył, że zdoła ją zarazić swą pasją. – Rzadko kiedy ruszał się z Anglii, mogłam się z nim widzieć w każdej chwili – dodała z goryczą, z wyrzutem. Mogła, ale nie korzystała z tego faktu. A teraz było już za późno.
Nie sądziła nawet, że tak naprawdę nie obchodziła go odpowiedź. Że nie chodziło mu o pociągnięcie jej za język, że zamiast tego zmagał się z własnymi duchami przeszłości. Zaraz jednak temat zszedł na podchwycony przez mężczyznę trop. – Rozumiem – odpowiedziała tylko, przenosząc wzrok między szyldami kolejnych mijanych sklepików i budynków. Podejrzane apteki, puby, zabite deskami salony wróżek; nie wyobrażała sobie, jak mógł tu mieszkać i nie oszaleć. Agresywni młodzieńcy, o których wspominał, nie musieli przyłożyć ręki do śmierci Caleba. Sam dopiero co powiedział, że takie zachowanie nie było niczym wyjątkowym, do karczemnych burd dochodziło każdego wieczoru. Dlaczego więc uważał, że akurat nimi warto było zaprzątać sobie głowę? Czy było coś, o czym jej nie mówił…? Przyglądała się wystawie kości, która wyglądała jak szkielet syreny wyceniony na kilka tysięcy galeonów, powoli przyswajając słowa górującego nad nią wzrostem, mówiącego przyciszonym głosem Wrońskiego. Alchemik – czy to ten sam, o którym wspominał jej w maju Kai…? – może być pod wpływem. Kiwała w zamyśleniu głową, układając naprędce plan awaryjny; gdyby taktyka towarzysza nie odniosła pożądanych efektów, miała zamiar wykorzystać swą prezencję, swój głos, by uderzyć w zgoła inne tony. – Dobrze, będę udawać klientkę – zgodziła się lakonicznie, spolegliwie, gasząc papierosa, bezwiednie poprawiając kokardę. Burza była coraz bliżej.
To nie była jej pierwsza wyprawa w teren, ani też pierwszy kontakt z czarodziejem żyjącym z łamania prawa. Mimo to czuła się inaczej niż zwykle – w pewien sposób bezpieczniej, gdy tak chowała się za plecami Daniela, wierzyła, że byłby w stanie pomóc, gdyby sytuacja wymknęła się spod kontroli, ale też bardziej nerwowo; nie wybaczyłaby sobie, gdyby prosząc go o pomoc ściągnęła na niego tragedię. Podążała za nim w ostrożnej odległości, nie mogąc pozbyć się charakterystycznego dla takich sytuacji podekscytowania, mimowolnie wodząc wzrokiem po kolejnych eksponatach Paliczków, a założone na tę okazję obcasy cicho stukały przy każdym kolejnym kroku; mogły zawczasu poinformować handlarza o pojawieniu się kogoś jeszcze, nim jeszcze Wroński poufale wtargnął na zaplecze. Nie odzywała się, zgodnie z jego wcześniejszą prośbą, a przynajmniej do czasu, gdy Dragan – starszy niż to sobie wyobrażała czarodziej o nieufnym wejrzeniu – zmierzył ją nieprzyjemnym wzrokiem, pod którego naporem niemalże zadrżała. Nie miała jednak nic do ukrycia. Chciała mu zapłacić i to dobrze. – Panna Gauntier – odpowiedziała powoli, wyraźnie, robiąc użytek z melodyjnego, przyjemnego dla ucha głosu. Spoglądała na niego z góry, wszak alchemik wciąż zasiadał w fotelu, w zamyśleniu obracając jakąś fiolkę z eliksirem niewiadomego działania. Nie wyjmowała dłoni z kieszeni, pocieszając się znajomym dotykiem różdżki, co wyraźnie nie przypadło czarodziejowi do gustu. – Po co ją tu przyprowadziłeś? Źle jej z oczu patrzy – warknął, gwałtownie machając przy tym wolną dłonią, a także wyginając usta w nieprzyjemnym grymasie złości. Czy faktycznie coś brał...?
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Wspomnienie słabości, której dopuścili się pod pomnikiem Płaczącej Brynhildy na przemian motywowało i torturowało Daniela, raz po raz rozpalając w nim gorące wspomnienia, a potem ściągając go do pionu i przypominając mu na jak kruchej podstawie budował złudne nadzieje. Może i cechował się słowiańską fantazją i miał w sobie więcej szalonego romantyzmu niż mógłby przypuszczać, ale z drugiej strony nie brakowało mu też zdrowego rozsądku, austriackiej precyzji. Clearwater zdawała się bać jego świata, może bała się nawet jego, a on wpadł w wir półświatka zbyt głęboko, aby wygrzebać się z niego z dnia na dzień. Nieudolne próby odpokutowania za mniej i bardziej wyimaginowane grzechy zaowocowały tylko aresztowaniem Kaia, fochem Maeve i sporymi zmartwieniami podczas przesłuchania przez szmalcownika - czy tamte mugolskie dzieci naprawdę były tego warte? (Pewnie tak, ale trudno z dnia na dzień przestawić się na bezinteresowny tok myślenia, szczególnie jeśli zapłatą za dobry uczynek były same przykrości). Doskonale też wiedział, że taka porządna i mądra i ładna dziewczyna mogłaby związać się z każdym porządnym i dobrym i stabilnym zawodowo mężczyzną (prawdę mówiąc, szczerze dziwiło go, że jeszcze tego nie zrobiła), że nie mógłby się temu dziwić, a przebywanie w jej towarzystwie jest nieco masochistyczną próbą wskrzeszenia czegoś sprzed dekady.
A jednak odpowiedział momentalnie na jej list, a jednak nie umiał nie myśleć o Calebie i jej śledztwie prawie codziennie, a jednak przez pierwszy tydzień kwietnia myślał tylko o niej i o tym czy żyła i od tej pory nie umiał przepędzić jej ze swoich myśli. Całe szczęście, że chyba tego nie podejrzewała, że nie wiedziała. Spaliłby się ze wstydu i nie chciał jej litości. Sam nie wiedział, czego chciał - pewnie namiastki podziwu albo szczerego uśmiechu.
Nie wiedział też, że i ona łaknęła jego szacunku - dla jej umiejętności, szkolenia, wprawy. Nie wiedział, że przejęła się słowami z Hogsmeade i powątpiewaniem wyrażonym w Sylwestra - czemuż by miała? Szanował ją, choć nie miał okazji obserwować jej przy pracy i wychodził z założenia, że i ona czuła się spełniona, póki jeszcze miała tą pracę. Szanował, ale się martwił. Znał niebezpieczeństwa Nokturnu i nie zamierzał pozwalać jej na niepotrzebne ryzyko, nawet nie przypuszczając, że mogłaby wykazać się nim z dziecinnej przekory.
Nawet jeśli myślał o swoich braciach, to i tak był zainteresowany słowami Maeve, jej przeżyciami. Przygryzł lekko wąsa i chętnie położyłby dłoń na ramieniu Clearwater, ale nie mógł obdarzyć tym gestem panny Gauntier, nie na środku ulicy.
-Przykro mi. - szepnął tylko, usiłując zarazem odgonić irytującą myśl o tym, że Friedrich i Junior też są w Anglii i mógłby się z nimi widzieć w każdej chwili. Nie, nie chciał o tym myśleć.
Jego myśli skutecznie zajęło zaplecze, perspektywa rozmówienia się z alchemikiem na oczach Maeve. Na jej warunkach. Wiedział, o co chciał go zapytać - o tamten specyfik, rozbudzający agresję nieproporcjonalną do okazji, wzmacniający siłę. Czy mógł kogoś skłonić do zmasakrowania człowieka u wylotu Pokątnej? Czy pamiętał tamtą grupę młodzieńców? Tylko jak ożywić pamięć Dragana, jak zrobić to bez użycia pięści i czarnej magii, by Maeve nie zgorszyła się śledztwem na samym początku? Układał w domu kilka wstępów, cwanych przemówień, biznesowych wprowadzeń. Zobaczą ten specyfik, zapytają o skutki uboczne, stamtąd przejdą do rzeczy, potem może rzucą Oblivate. Umiał postępować z trzeźwym Draganem, umiał robić z nim interesy, ciągnąć go za język. Wiedział też, że nietrzeźwemu lepiej schodzić z drogi, szczególnie jeśli eksperymentował z czymś podejrzanym.
Zmrużył lekko oczy, z niepokojem rozpoznając oznaki wstawienia - co brał tym razem, jak bardzo był nieprzewidywalny?
-Daj spokój, to moja klientka. Sama chce zobaczyć, co masz na stanie, wiesz, że nie da dobijać się interesów w ciemno. - wyjaśnił przymilnym tonem, usiłując zarazem pochwycić wzrok Dragana, posłać mu porozumiewawcze spojrzenie. Uśmiech i wymowny wyraz twarzy powinny wystarczyć, by alchemik uwierzą, że razem orżną tą damulkę na pieniądze, niezależnie od tego jak niesympatyczna lub podejrzana mogłaby się wydawać.
Tyle, że Dragan nie patrzył już na Daniela, nie odrywając oczu od Emer.
-Co zobaczyć, hę? Nie ma tu czego oglądać! I po co panna trzyma różdżkę?! Ja też trzymam swoją, niech zobaczy TO - Myocardii Dolor! - warknął alchemik, błyskawicznie, zbyt błyskawicznie (czy brał coś wspomagającego szybkość?) wyciągając różdżkę zza poły szlafroka. Promień zaklęcia pomknął prosto w serce panny Gauntier.
Miała już różdżkę w pogotowiu, może zdołałaby na czas ją wyjąć przywołać Protego, choć zaklęcie zostało rzucone z bliskiej odległości, obrona wymagałaby szczęścia i wprawy. A Daniel nie zamierzał zdawać się na szczęście, tym bardziej, że stojąc o krok przed Maeve, nie widział i nie wiedział na ile gotowa była na taką ewentualność. Wiedział tylko, że to on ją tutaj przyprowadził, to on był za to odpowiedzialny. Wiedział też (a ona nie), jak działa to zaklęcie i jak plugawa jest czarna magia i wiedział, że za nic w życiu nie chciałby, aby Maeve poczuła ją na sobie. Nie ona.
-Nie! - krzyknął, a może pomyślał, bo zdał się teraz tylko i wyłącznie na własne instynkty. Rzucił się w bok, odpychając Maeve lekko w tył i zasłaniając ją własnym ciałem - zachował przy tym własną równowagę, ale zaraz zgiął się w pół, trafiony zaklęciem. W okolicy serca rozlała się fala bólu, na tyle przejmująca, by przez sekundę przerazić go myślą, że zbiera mu się na zawał, że zaraz będzie po nim.
Szybko spróbował powtórzyć sobie w myślach, że to tylko fantomowy ból, że to tylko magia, że to nieprawda. Odczuwał wszystko realnie, ale przecież wiedział lepiej. Sam torturował tym zaklęciem ludzi.
Dragan zaczął rechotać, tak jakby właśnie zobaczył najśmieszniejszą rzecz w życiu.
-A jednak, to nie jest dla ciebie zwykła klientka! - zaśmiewał się, spoglądając na Wrońskiego złośliwie, a Danielowi zawrzała krew w żyłach. Nadal z trudem łapał oddech, wiedział, że musi jakoś zdjąć z siebie to cholerne zaklęcie zanim wróci do pełni formy, ale na razie wściekłość dodała mu energii. Jak on śmiał, podnieść rękę na Maeve, dla… zabawy?!
Rzucił się do przodu, usiłując zwalić starszego mężczyznę z fotela i wyrwać mu różdżkę. Może i powinien użyć Expelliarmusa, może wpadnie na to Maeve (albo - jeszcze lepiej - zabezpieczy drzwi), ale bardziej ufał swoim mięśniom niż czarom gdy był pod wpływem bólu czarnej magii i zdawało mu się, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi. I chciał, żeby Dragan też poczuł ból.
obrażenia: 25 (10 + 15 Dragana)
1: zwalam alchemika z fotela na podłogę
2: to samo + wyrywam mu różdżkę
3: to samo co w 2 + łamię mu nos
A jednak odpowiedział momentalnie na jej list, a jednak nie umiał nie myśleć o Calebie i jej śledztwie prawie codziennie, a jednak przez pierwszy tydzień kwietnia myślał tylko o niej i o tym czy żyła i od tej pory nie umiał przepędzić jej ze swoich myśli. Całe szczęście, że chyba tego nie podejrzewała, że nie wiedziała. Spaliłby się ze wstydu i nie chciał jej litości. Sam nie wiedział, czego chciał - pewnie namiastki podziwu albo szczerego uśmiechu.
Nie wiedział też, że i ona łaknęła jego szacunku - dla jej umiejętności, szkolenia, wprawy. Nie wiedział, że przejęła się słowami z Hogsmeade i powątpiewaniem wyrażonym w Sylwestra - czemuż by miała? Szanował ją, choć nie miał okazji obserwować jej przy pracy i wychodził z założenia, że i ona czuła się spełniona, póki jeszcze miała tą pracę. Szanował, ale się martwił. Znał niebezpieczeństwa Nokturnu i nie zamierzał pozwalać jej na niepotrzebne ryzyko, nawet nie przypuszczając, że mogłaby wykazać się nim z dziecinnej przekory.
Nawet jeśli myślał o swoich braciach, to i tak był zainteresowany słowami Maeve, jej przeżyciami. Przygryzł lekko wąsa i chętnie położyłby dłoń na ramieniu Clearwater, ale nie mógł obdarzyć tym gestem panny Gauntier, nie na środku ulicy.
-Przykro mi. - szepnął tylko, usiłując zarazem odgonić irytującą myśl o tym, że Friedrich i Junior też są w Anglii i mógłby się z nimi widzieć w każdej chwili. Nie, nie chciał o tym myśleć.
Jego myśli skutecznie zajęło zaplecze, perspektywa rozmówienia się z alchemikiem na oczach Maeve. Na jej warunkach. Wiedział, o co chciał go zapytać - o tamten specyfik, rozbudzający agresję nieproporcjonalną do okazji, wzmacniający siłę. Czy mógł kogoś skłonić do zmasakrowania człowieka u wylotu Pokątnej? Czy pamiętał tamtą grupę młodzieńców? Tylko jak ożywić pamięć Dragana, jak zrobić to bez użycia pięści i czarnej magii, by Maeve nie zgorszyła się śledztwem na samym początku? Układał w domu kilka wstępów, cwanych przemówień, biznesowych wprowadzeń. Zobaczą ten specyfik, zapytają o skutki uboczne, stamtąd przejdą do rzeczy, potem może rzucą Oblivate. Umiał postępować z trzeźwym Draganem, umiał robić z nim interesy, ciągnąć go za język. Wiedział też, że nietrzeźwemu lepiej schodzić z drogi, szczególnie jeśli eksperymentował z czymś podejrzanym.
Zmrużył lekko oczy, z niepokojem rozpoznając oznaki wstawienia - co brał tym razem, jak bardzo był nieprzewidywalny?
-Daj spokój, to moja klientka. Sama chce zobaczyć, co masz na stanie, wiesz, że nie da dobijać się interesów w ciemno. - wyjaśnił przymilnym tonem, usiłując zarazem pochwycić wzrok Dragana, posłać mu porozumiewawcze spojrzenie. Uśmiech i wymowny wyraz twarzy powinny wystarczyć, by alchemik uwierzą, że razem orżną tą damulkę na pieniądze, niezależnie od tego jak niesympatyczna lub podejrzana mogłaby się wydawać.
Tyle, że Dragan nie patrzył już na Daniela, nie odrywając oczu od Emer.
-Co zobaczyć, hę? Nie ma tu czego oglądać! I po co panna trzyma różdżkę?! Ja też trzymam swoją, niech zobaczy TO - Myocardii Dolor! - warknął alchemik, błyskawicznie, zbyt błyskawicznie (czy brał coś wspomagającego szybkość?) wyciągając różdżkę zza poły szlafroka. Promień zaklęcia pomknął prosto w serce panny Gauntier.
Miała już różdżkę w pogotowiu, może zdołałaby na czas ją wyjąć przywołać Protego, choć zaklęcie zostało rzucone z bliskiej odległości, obrona wymagałaby szczęścia i wprawy. A Daniel nie zamierzał zdawać się na szczęście, tym bardziej, że stojąc o krok przed Maeve, nie widział i nie wiedział na ile gotowa była na taką ewentualność. Wiedział tylko, że to on ją tutaj przyprowadził, to on był za to odpowiedzialny. Wiedział też (a ona nie), jak działa to zaklęcie i jak plugawa jest czarna magia i wiedział, że za nic w życiu nie chciałby, aby Maeve poczuła ją na sobie. Nie ona.
-Nie! - krzyknął, a może pomyślał, bo zdał się teraz tylko i wyłącznie na własne instynkty. Rzucił się w bok, odpychając Maeve lekko w tył i zasłaniając ją własnym ciałem - zachował przy tym własną równowagę, ale zaraz zgiął się w pół, trafiony zaklęciem. W okolicy serca rozlała się fala bólu, na tyle przejmująca, by przez sekundę przerazić go myślą, że zbiera mu się na zawał, że zaraz będzie po nim.
Szybko spróbował powtórzyć sobie w myślach, że to tylko fantomowy ból, że to tylko magia, że to nieprawda. Odczuwał wszystko realnie, ale przecież wiedział lepiej. Sam torturował tym zaklęciem ludzi.
Dragan zaczął rechotać, tak jakby właśnie zobaczył najśmieszniejszą rzecz w życiu.
-A jednak, to nie jest dla ciebie zwykła klientka! - zaśmiewał się, spoglądając na Wrońskiego złośliwie, a Danielowi zawrzała krew w żyłach. Nadal z trudem łapał oddech, wiedział, że musi jakoś zdjąć z siebie to cholerne zaklęcie zanim wróci do pełni formy, ale na razie wściekłość dodała mu energii. Jak on śmiał, podnieść rękę na Maeve, dla… zabawy?!
Rzucił się do przodu, usiłując zwalić starszego mężczyznę z fotela i wyrwać mu różdżkę. Może i powinien użyć Expelliarmusa, może wpadnie na to Maeve (albo - jeszcze lepiej - zabezpieczy drzwi), ale bardziej ufał swoim mięśniom niż czarom gdy był pod wpływem bólu czarnej magii i zdawało mu się, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi. I chciał, żeby Dragan też poczuł ból.
obrażenia: 25 (10 + 15 Dragana)
1: zwalam alchemika z fotela na podłogę
2: to samo + wyrywam mu różdżkę
3: to samo co w 2 + łamię mu nos
Self-made man
The member 'Daniel Wroński' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 2
'k3' : 2
Pokręciła krótko głową w reakcji na jego słowa; nie chciała teraz współczucia. Nokturn wydawał się niemalże opuszczony, jedynie w niektórych oknach paliły się światła, do tego nie mijali żadnych przechodniów, to jednak nie oznaczało, że mogli się rozpraszać, skupiać na stracie. Im głębiej zapuszczali się w tę przeklętą dzielnicę, tym łatwiej przychodziło jej dostrzeganie pozornie nieistotnych elementów krajobrazu; wąskich, ginących w mroku odnóg, w których bez trudu mogli czaić się łasi na łatwy zarobek zbójcy, tajemniczych, wymalowanych wyblakłą farbą i przypominających runy znaków, a w końcu zabrudzonych, wytartych szyldów kolejnych lokali. Z oddali zaczęły też dobiegać nie tylko coraz głośniejsze odgłosy nadciągającej nad Londyn burzy, ale i okolicznych karczm; tani alkohol musiał lać się strumieniami, bez trudu wyobrażała sobie zatłoczone sale spowijane chmurami dymu z diablego ziela. Jak wiele nielegalnych interesów miało zostać ubitych tej nocy? I kiedy Nokturn zacznie wypełzać poza swe dotychczasowe ramy, kiedy pochłonie Pokątną, a później, wciąż nienasycony, ruszy na podbój pozostałych okolicznych ulic…? Robił na niej wrażenie żywej istoty, odrębnego bytu; to nie zamieszkujący go czarodzieje sprawiali, że istniał, to on łaskawie pozwalał im na szukanie schronienia wśród jego obskurnych, śmierdzących śmiercią i rozkładem korytarzy.
Paliczki były puste, oświetlone mdłym światłem kilku ulokowanych w głębi lokalu lamp; mijane eksponaty rzucały długie, upiorne cienie. Nie zwróciła jednak na to takiej uwagi, jaką mogłaby, gdyby miała więcej czasu – Wroński żwawo podążał w kierunku zaplecza, nie powinna zostawać w tyle. Dragan już od pierwszego wejrzenia zdawał się jej niebezpieczny, swą prezencją i dzikim błyskiem w oku wzbudzał niekłamaną niechęć. Zdrowy rozsądek podpowiadał, żeby odwróciła się na pięcie i uciekła, zniknęła z tego ohydnego sklepu jak najszybciej, mimo to wciąż trwała u boku towarzysza, wyginając podkreślone czerwienią usta w sztucznie uprzejmym uśmiechu. Spięła się w chwili, gdy zasiadający w fotelu alchemik uraczył ich swym nieprzychylnym komentarzem, nawiązał przy tym do jej oczu. Zabawne, tylko one należały do Maeve. – Na pewno pan rozumie, nikt nie lubi kupować kota w worku – zawtórowała Danielowi, jednak ton jej głosu nie był przymilny; wiedziała, czego chce i po co tu przyszła, zdecydowała się więc traktować Dragana ze stanowczością, z opanowaniem i chłodem. Czuła na sobie jego wzrok, nachalny i lepki; była zainteresowana kupnem osławionych specyfików, powinien traktować ją inaczej. Lepiej. Co mogłoby nakłonić go do współpracy? Mimowolnie przysunęła się bliżej rosłej sylwetki towarzysza; to on odpowiadał za bezpieczeństwo swojej klientki, to on podobno znał tego rozstrojonego, bliskiego wybuchu dziwaka i potrafił z nim rozmawiać.
Łudziła się, że podstarzały, odurzony czymś czarodziej nie zwróci uwagi na dłoń, którą chowała między fałdami materiału spódnicy. A jeśli nawet, to nie posądzi jej od razu o podstęp, złą wolę – najwidoczniej jednak nie doceniła go, ani podejrzliwości jego rodzaju… ludzi interesu. Poruszyła ustami, by zaprzeczyć, gdy tylko zaczął się rozpędzać; wcale nie trzymała różdżki, nie mógł tego wiedzieć, nim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, gospodarz już wypowiadał inkantację nieznanego jej zaklęcia. Otworzyła szerzej oczy, instynktownie wznosząc kurczowo ściskane drewienko wyżej; odruchy ćwiczone na klubowej arenie były silniejsze niż strach. Lecz czy zdąży wyczarować odpowiednio silną tarczę, czy magia nie odmówi posłuszeństwa akurat w tym momencie…? Nie mogła wiedzieć, co próbował osiągnąć Dragan, domyślała się przy tym, że nic dobrego, że jeśli promień wybranego czaru jej dosięgnie, gorzko pożałuje tej pozornie niewinnej wizyty w Paliczkach. Plan był prosty, lecz wziął w łeb wyjątkowo szybko. Prawie nie dosłyszała krzyku Wrońskiego, zbyt zajęta atakującym alchemikiem, nie mogła jednak nie poczuć nagłego i niedelikatnego odepchnięcia; zachwiała się, niemalże nie wypuszczając z dłoni różdżki. Co on wyprawiał…? W zwolnionym tempie obserwowała, jak zgina się wpół, rażony plugawym urokiem. Krew zaszumiała jej w uszach; na słodką Rowenę, kompletnie i do reszty zgłupiał. Nie powinien, po co, kurwa. Miała ochotę krzyczeć, była zła, lecz towarzyszący jej lęk – o siebie i o niego – motywował do działania. Chciała rozbroić wciąż zagrażającego im handlarza, już celowała w niego różdżką, odpowiednie słowo miała na końcu języka, mimo to towarzysz znów ją wyprzedził. Jakimś cudem przezwyciężył ból, by rzucić się na rechoczącego obrzydliwie agresora. Wszystko było nie tak, działo się zbyt szybko. Czy na pewno byli tu sami? Czy nikt nie mógł usłyszeć hałasów? A jeśli do Paliczków zawita ktoś jeszcze…? Wykorzystał swą siłę, by zwalić rozproszonego odrażającym przypływem wesołości alchemika na podłogę, runąć na nią wraz z fotelem – i fiolką, którą podstarzały czarodziej trzymał do tej pory w palcach. Serce stanęło jej na krótką chwilę, gdy szkło spotkało się z deskami i roztrzaskało na dziesiątki małych kawałeczków. Bała się wybuchu, pożaru, pisku, zamiast tego nie stało się nic. Mężczyźni wciąż kotłowali się wśród piętrzących się pod sufit dekoktów i mikstur, które mogły oznaczać i powodować dosłownie wszystko, musiała coś zrobić. – Esposas – zażądała, gdy zauważyła, że Wroński pozbawił przeciwnika broni, nic jednak się nie stało. Głos jej zadrżał, odmówił posłuszeństwa. Gardło ścisnął nadmiar emocji. Była bezużyteczna. – Esposas! – powtórzyła głośniej, wyraźniej, dopiero wtedy pojawiły się kajdany, które zniewoliły szarpiącego się dziko, jak zwierzę, czarodzieja. Machnęła znowu, a drzwi prowadzące na zaplecze zamknęły się, odgradzając ich od wnętrza sklepu. – Co się stało? – zapytała nerwowo, robiąc kilka ostrożnych kroków w kierunku mężczyzn; wiedziała, że podstarzały handlarz nie mógł się wyswobodzić, mimo to nie spuszczała z niego wzroku. Miała nieodpartą ochotę kopnięcia go, albo wbicia obcasa w jakąś wyjątkowo wrażliwą część ciała. Zamiast tego wyginała tylko usta w paskudnym grymasie. Nie tak miało to wyglądać. – Mam nadzieję, że nie tego uczyli was na kursie – dodała tym samym tonem głosu, choć odczuwała przecież coś na kształt troski, to ona powinna oberwać tym zaklęciem, próbując zwalczyć odbierającą zdolność logicznego myślenia panikę, odzyskać choćby namiastkę opanowania. Słowa podziękowania nie przechodziły jej przez gardło, wyrzuty sumienia sprawiały, że ratowała się złośliwością i kpiną. Zaraz jednak pożałowała swej uwagi. – Potrzebujesz medyka? – odezwała się już inaczej, bardziej miękko, może nawet przepraszająco. Oddychała szybko, wciąż wzburzona tym, co zobaczyła. – Nie wiem, czy czegokolwiek się od niego dowiemy. – Wpierw musiałby się uspokoić, pozbyć z organizmu substancji, którą musiał raczyć się przed ich przybyciem.
| wyszło mi za drugim razem
Paliczki były puste, oświetlone mdłym światłem kilku ulokowanych w głębi lokalu lamp; mijane eksponaty rzucały długie, upiorne cienie. Nie zwróciła jednak na to takiej uwagi, jaką mogłaby, gdyby miała więcej czasu – Wroński żwawo podążał w kierunku zaplecza, nie powinna zostawać w tyle. Dragan już od pierwszego wejrzenia zdawał się jej niebezpieczny, swą prezencją i dzikim błyskiem w oku wzbudzał niekłamaną niechęć. Zdrowy rozsądek podpowiadał, żeby odwróciła się na pięcie i uciekła, zniknęła z tego ohydnego sklepu jak najszybciej, mimo to wciąż trwała u boku towarzysza, wyginając podkreślone czerwienią usta w sztucznie uprzejmym uśmiechu. Spięła się w chwili, gdy zasiadający w fotelu alchemik uraczył ich swym nieprzychylnym komentarzem, nawiązał przy tym do jej oczu. Zabawne, tylko one należały do Maeve. – Na pewno pan rozumie, nikt nie lubi kupować kota w worku – zawtórowała Danielowi, jednak ton jej głosu nie był przymilny; wiedziała, czego chce i po co tu przyszła, zdecydowała się więc traktować Dragana ze stanowczością, z opanowaniem i chłodem. Czuła na sobie jego wzrok, nachalny i lepki; była zainteresowana kupnem osławionych specyfików, powinien traktować ją inaczej. Lepiej. Co mogłoby nakłonić go do współpracy? Mimowolnie przysunęła się bliżej rosłej sylwetki towarzysza; to on odpowiadał za bezpieczeństwo swojej klientki, to on podobno znał tego rozstrojonego, bliskiego wybuchu dziwaka i potrafił z nim rozmawiać.
Łudziła się, że podstarzały, odurzony czymś czarodziej nie zwróci uwagi na dłoń, którą chowała między fałdami materiału spódnicy. A jeśli nawet, to nie posądzi jej od razu o podstęp, złą wolę – najwidoczniej jednak nie doceniła go, ani podejrzliwości jego rodzaju… ludzi interesu. Poruszyła ustami, by zaprzeczyć, gdy tylko zaczął się rozpędzać; wcale nie trzymała różdżki, nie mógł tego wiedzieć, nim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, gospodarz już wypowiadał inkantację nieznanego jej zaklęcia. Otworzyła szerzej oczy, instynktownie wznosząc kurczowo ściskane drewienko wyżej; odruchy ćwiczone na klubowej arenie były silniejsze niż strach. Lecz czy zdąży wyczarować odpowiednio silną tarczę, czy magia nie odmówi posłuszeństwa akurat w tym momencie…? Nie mogła wiedzieć, co próbował osiągnąć Dragan, domyślała się przy tym, że nic dobrego, że jeśli promień wybranego czaru jej dosięgnie, gorzko pożałuje tej pozornie niewinnej wizyty w Paliczkach. Plan był prosty, lecz wziął w łeb wyjątkowo szybko. Prawie nie dosłyszała krzyku Wrońskiego, zbyt zajęta atakującym alchemikiem, nie mogła jednak nie poczuć nagłego i niedelikatnego odepchnięcia; zachwiała się, niemalże nie wypuszczając z dłoni różdżki. Co on wyprawiał…? W zwolnionym tempie obserwowała, jak zgina się wpół, rażony plugawym urokiem. Krew zaszumiała jej w uszach; na słodką Rowenę, kompletnie i do reszty zgłupiał. Nie powinien, po co, kurwa. Miała ochotę krzyczeć, była zła, lecz towarzyszący jej lęk – o siebie i o niego – motywował do działania. Chciała rozbroić wciąż zagrażającego im handlarza, już celowała w niego różdżką, odpowiednie słowo miała na końcu języka, mimo to towarzysz znów ją wyprzedził. Jakimś cudem przezwyciężył ból, by rzucić się na rechoczącego obrzydliwie agresora. Wszystko było nie tak, działo się zbyt szybko. Czy na pewno byli tu sami? Czy nikt nie mógł usłyszeć hałasów? A jeśli do Paliczków zawita ktoś jeszcze…? Wykorzystał swą siłę, by zwalić rozproszonego odrażającym przypływem wesołości alchemika na podłogę, runąć na nią wraz z fotelem – i fiolką, którą podstarzały czarodziej trzymał do tej pory w palcach. Serce stanęło jej na krótką chwilę, gdy szkło spotkało się z deskami i roztrzaskało na dziesiątki małych kawałeczków. Bała się wybuchu, pożaru, pisku, zamiast tego nie stało się nic. Mężczyźni wciąż kotłowali się wśród piętrzących się pod sufit dekoktów i mikstur, które mogły oznaczać i powodować dosłownie wszystko, musiała coś zrobić. – Esposas – zażądała, gdy zauważyła, że Wroński pozbawił przeciwnika broni, nic jednak się nie stało. Głos jej zadrżał, odmówił posłuszeństwa. Gardło ścisnął nadmiar emocji. Była bezużyteczna. – Esposas! – powtórzyła głośniej, wyraźniej, dopiero wtedy pojawiły się kajdany, które zniewoliły szarpiącego się dziko, jak zwierzę, czarodzieja. Machnęła znowu, a drzwi prowadzące na zaplecze zamknęły się, odgradzając ich od wnętrza sklepu. – Co się stało? – zapytała nerwowo, robiąc kilka ostrożnych kroków w kierunku mężczyzn; wiedziała, że podstarzały handlarz nie mógł się wyswobodzić, mimo to nie spuszczała z niego wzroku. Miała nieodpartą ochotę kopnięcia go, albo wbicia obcasa w jakąś wyjątkowo wrażliwą część ciała. Zamiast tego wyginała tylko usta w paskudnym grymasie. Nie tak miało to wyglądać. – Mam nadzieję, że nie tego uczyli was na kursie – dodała tym samym tonem głosu, choć odczuwała przecież coś na kształt troski, to ona powinna oberwać tym zaklęciem, próbując zwalczyć odbierającą zdolność logicznego myślenia panikę, odzyskać choćby namiastkę opanowania. Słowa podziękowania nie przechodziły jej przez gardło, wyrzuty sumienia sprawiały, że ratowała się złośliwością i kpiną. Zaraz jednak pożałowała swej uwagi. – Potrzebujesz medyka? – odezwała się już inaczej, bardziej miękko, może nawet przepraszająco. Oddychała szybko, wciąż wzburzona tym, co zobaczyła. – Nie wiem, czy czegokolwiek się od niego dowiemy. – Wpierw musiałby się uspokoić, pozbyć z organizmu substancji, którą musiał raczyć się przed ich przybyciem.
| wyszło mi za drugim razem
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Pomógł sobie ciężarem własnego ciała, rzucając się do przodu i zwalając Dragana z fotela na podłogę. W ostatniej chwili rozsądek zwyciężył nad żądzą zemsty za podniesienie ręki na Emer i własny ból. Zamiast przywalić alchemikowi z pięści w nos, Daniel zanurkował po jego różdżkę i mocno zacisnął palce na drewienku. Najwyraźniej Dragan był naćpany rozkojarzony, albo Wroński na tyle zdeterminowany, by wykrzesać z siebie siłę pomimo bólu, który promieniował teraz również do lewej ręki. Różdżka znalazła się w jego prawej dłoni, lewą zacisnął w pięść i podniósł, aby unieszkodliwić tego gada... ale na przeciwniku nagle zacisnęły się łańcuchy.
Wroński wreszcie podniósł oczy na Maeve - całą, zdrową i czujną. W jej oczach lśnił słuszny gniew, a światło świecy odbijało się w drobinkach kurzu, wirujących wokół jej-nie-jej posągowej twarzy. (Jaka ona piękna.)
Zaraz, właściwie dlaczego dostrzegał drobinki kurzu? Wszystko nagle stało się jakieś wyraźniejsze, ale nie powiązał tego jeszcze z rozbitą fiolką, o której całkowicie zapomniał w szale szamotania się z Draganem. Bezbarwne i bezwonne opary eksperymentalnego eliksiru sięgnęły już jego nozdrzy, a teraz unosiły się w powietrzu i lada moment dolecą do stojącej nad mężczyznami kobiety.
Dragan pracował dziś nad jakąś własną wersją eliksiru kociego wzroku - oprócz zmienionej formy przyjmowania specyfiku, alchemika najbardziej interesowało to, co zwykle. Ludzkie emocje. Jego nieudana używka na wzmocnienie kondycji czerpała swoje siły z gniewu, nienawiści i uprzedzeń, potęgując te emocje w ludziach, skłaniając ich do ryzykownych akcji i dodając im siły. Wtedy coś poszło jednak nie tak, alchemik nie chciał nawet pamiętać o zbyt wielu nieprzewidzianych wypadkach, do których doprowadził jego specyfik. Zanim znów podejmie się takiej próby, zrozumie emocje lepiej, alchemia mu w tym pomoże. Testowanie własnego specyfiku równolegle z zażywaniem domowej roboty narkotyków nie było co prawda najlepszym pomysłem, ale i tak mógł uznać dzisiejszy eksperyment za sukces. Poznał w końcu, że kobieta jest nienaturalnie spięta i ostrożna, bardziej niż zwykła klientka. I że Wroński go okłamuje, wcale nie zachowując się przy niej jak obrotny cwaniak, a raczej jak zwykły fagas. Rozbawiło go to tak bardzo, że wciąż rechotał na podłodze, szamocząc się najpierw wściekle, a potem coraz słabiej. Był zbyt otumaniony, by dotarła do niego powaga własnej sytuacji - może i był spętany i zdany na ich łaskę, ale przynajmniej przejrzał tą dwójkę!
Tymczasem Daniel opadł wreszcie na kolana, a potem usiadł i oparł się plecami o ścianę. Lepiej jeszcze nie wstawać, przynajmniej dopóki działanie tego cholernego zaklęcia nie minie, a stąd miał dobry widok na alchemika. Zerknął na niego kątem oka z nieskrywaną złością, sięgając do kieszeni po własną różdżkę.
-Nic się nie stało. - burknął, mając nadzieję, że na jego twarzy nie widać grymasu bólu i powstrzymując odruch rozmasowania serca. To nic nie da, przecież to wszystko to czarna magia, działająca na jego psychikę - wmawiał sobie pomimo tego, że kłucie w sercu zdawało się narastać i promieniować na bark, brzuch i plecy. Instynktownie podciągnął kolana pod brodę, kuląc się pod ścianą. Na czoło wystąpił mu pot, ale jeszcze tego nie zauważył - było mu za to zimno.
-Nic poważnego. A Tobie nic nie jest? - wyjaśnił łagodniej, spoglądając na Maeve z kiepsko skrywaną troską, nienaturalnie rozszerzonymi źrenicami. Nie odepchnął jej aby za mocno, nie oberwała niczym, co mu umknęło? Wydawała się... zdenerwowana? A może zmartwiona? O nie, jego chwilowa niedyspozycja nie zakłóci im śledztwa. Zacisnął lekko zęby, chcąc wziąć się w garść. Nie zamierzał rozczarować dziś Maeve - przyszła tu licząc na odpowiedzi i powierzając mu swoje bezpieczeństwo. O bezpieczeństwo zadbał, więc czas przesłuchać Dragana.
Kursie? Jakim kursie? Na wspomnienie kursu aurorskiego na moment odczuł lekkie zażenowanie, ale szybko zaoferował Maeve inną odpowiedź. Żartobliwą, jak zawsze. Oboje sięgali w takich sytuacjach po kpinę.
-Tego nauczyłem się sam, na ulicy. A Ciebie uczyli rzucać Esposas dwukrotnie? - wzruszył lekko ramionami i od razu pożałował - i gestu i swoich słów. Czarna magia promieniowała na lewe ramię, więc postanowił manewrować tylko prawym - z nagłą determinacją kierując różdżkę na Dragana.
A co do Maeve, to... przecież zachowała zimną krew, poradziła sobie doskonale. Był jej wdzięczny za spętanie alchemika, czym podarowała mu chwilę oddechu na poradzenie sobie ze skutkami Myocardii Dolor. Tyle, że - podobnie jak ona - nie mógł znaleźć właściwych słów. Ból w klatce piersiowej wręcz potęgował u niego chęć obrócenia wszystkiego w żart aby zachować zimną krew.
-Dobrze, że go spętałaś, widać dobrana z nas drużyna. - spróbował znaleźć lepsze słowa, mimo wszystko. Na wspomnienie medyka pozbył się tarczy ironii, w głębi duszy wiedząc, że Maeve zasługiwała na wyjaśnienia. -Spokojnie, zaraz mi przejdzie. To... oddziałuje tylko na psychikę, naprawdę nic mi nie będzie. - mruknął, zdając sobie sprawę, że najwyraźniej nie wiedziała, co to za zaklęcie. Wlepił wzrok w skutego alchemika, nie chcąc zdradzić własnym spojrzeniem, że sam wiedział aż za dobrze.
-Spokojnie, nie wyjdziemy stąd bez wyduszenia z niego informacji. Balneo! - warknął z nagłą determinacją. Nie mogli się poddać, nie teraz!
-Nic wam nie powiem! - warknął Dragan, który rechotał na podłodze do tej pory. Przestał się śmiać dopiero po oblaniu wodą, spoglądając na dwójkę ze wściekłością. Doskonale, skoro potrafił się już gniewać i przestał uważać to za zabawne, to trochę oprzytomniał.
-Zobaczymy. - w głosie Wrońskiego zabrzmiała jakaś ostrzegawcza, zimna nuta, której Maeve jeszcze u niego nie słyszała. -Collportus. - syknął, spoglądając na drzwi, które z całej siły zatrzasnęły się za plecami Maeve. Standardowy wstęp do pracy, chociaż rzadko kiedy podchodził do niej z osobistymi emocjami i nigdy nie pracował przy świadkach.
-Wiesz, co się teraz może stać, Dragan. - zapowiedział lodowato. Jedna osoba w tym pokoju (i tą osobą nie była Clearwater) doskonale wiedziała, czym Daniel zajmuje się na Nokturnie. -Ale nie musi. - pomimo chwilowej niedyspozycji zdołał uśmiechnąć się wilczo, niebezpiecznie, nawiązując kontakt wzrokowy z alchemikiem. -Po prostu opowiesz nam, komu dokładnie sprzedawałeś swój specyfik na poprawę kondycji w pierwszej połowie maja zeszłego roku, opowiesz nam jakie były skutki uboczne i nie wciskaj mi kitu, bo wiem, że zapisujesz wszystko o swoich eksperymentach. A potem o wszystkim zapomnimy. - ty zapomnisz, nie zostawią go ze wspomnieniem tej miłej pogawędki. Gdyby nie obecność Maeve, Daniel chętnie zostawiłby go za to z połamanymi palcami - i szczerze mówiąc, wcale nie wykluczał takiej możliwości.
rzuty
magiczne opary podwyższają nam spostrzegawczość
Wroński wreszcie podniósł oczy na Maeve - całą, zdrową i czujną. W jej oczach lśnił słuszny gniew, a światło świecy odbijało się w drobinkach kurzu, wirujących wokół jej-nie-jej posągowej twarzy. (Jaka ona piękna.)
Zaraz, właściwie dlaczego dostrzegał drobinki kurzu? Wszystko nagle stało się jakieś wyraźniejsze, ale nie powiązał tego jeszcze z rozbitą fiolką, o której całkowicie zapomniał w szale szamotania się z Draganem. Bezbarwne i bezwonne opary eksperymentalnego eliksiru sięgnęły już jego nozdrzy, a teraz unosiły się w powietrzu i lada moment dolecą do stojącej nad mężczyznami kobiety.
Dragan pracował dziś nad jakąś własną wersją eliksiru kociego wzroku - oprócz zmienionej formy przyjmowania specyfiku, alchemika najbardziej interesowało to, co zwykle. Ludzkie emocje. Jego nieudana używka na wzmocnienie kondycji czerpała swoje siły z gniewu, nienawiści i uprzedzeń, potęgując te emocje w ludziach, skłaniając ich do ryzykownych akcji i dodając im siły. Wtedy coś poszło jednak nie tak, alchemik nie chciał nawet pamiętać o zbyt wielu nieprzewidzianych wypadkach, do których doprowadził jego specyfik. Zanim znów podejmie się takiej próby, zrozumie emocje lepiej, alchemia mu w tym pomoże. Testowanie własnego specyfiku równolegle z zażywaniem domowej roboty narkotyków nie było co prawda najlepszym pomysłem, ale i tak mógł uznać dzisiejszy eksperyment za sukces. Poznał w końcu, że kobieta jest nienaturalnie spięta i ostrożna, bardziej niż zwykła klientka. I że Wroński go okłamuje, wcale nie zachowując się przy niej jak obrotny cwaniak, a raczej jak zwykły fagas. Rozbawiło go to tak bardzo, że wciąż rechotał na podłodze, szamocząc się najpierw wściekle, a potem coraz słabiej. Był zbyt otumaniony, by dotarła do niego powaga własnej sytuacji - może i był spętany i zdany na ich łaskę, ale przynajmniej przejrzał tą dwójkę!
Tymczasem Daniel opadł wreszcie na kolana, a potem usiadł i oparł się plecami o ścianę. Lepiej jeszcze nie wstawać, przynajmniej dopóki działanie tego cholernego zaklęcia nie minie, a stąd miał dobry widok na alchemika. Zerknął na niego kątem oka z nieskrywaną złością, sięgając do kieszeni po własną różdżkę.
-Nic się nie stało. - burknął, mając nadzieję, że na jego twarzy nie widać grymasu bólu i powstrzymując odruch rozmasowania serca. To nic nie da, przecież to wszystko to czarna magia, działająca na jego psychikę - wmawiał sobie pomimo tego, że kłucie w sercu zdawało się narastać i promieniować na bark, brzuch i plecy. Instynktownie podciągnął kolana pod brodę, kuląc się pod ścianą. Na czoło wystąpił mu pot, ale jeszcze tego nie zauważył - było mu za to zimno.
-Nic poważnego. A Tobie nic nie jest? - wyjaśnił łagodniej, spoglądając na Maeve z kiepsko skrywaną troską, nienaturalnie rozszerzonymi źrenicami. Nie odepchnął jej aby za mocno, nie oberwała niczym, co mu umknęło? Wydawała się... zdenerwowana? A może zmartwiona? O nie, jego chwilowa niedyspozycja nie zakłóci im śledztwa. Zacisnął lekko zęby, chcąc wziąć się w garść. Nie zamierzał rozczarować dziś Maeve - przyszła tu licząc na odpowiedzi i powierzając mu swoje bezpieczeństwo. O bezpieczeństwo zadbał, więc czas przesłuchać Dragana.
Kursie? Jakim kursie? Na wspomnienie kursu aurorskiego na moment odczuł lekkie zażenowanie, ale szybko zaoferował Maeve inną odpowiedź. Żartobliwą, jak zawsze. Oboje sięgali w takich sytuacjach po kpinę.
-Tego nauczyłem się sam, na ulicy. A Ciebie uczyli rzucać Esposas dwukrotnie? - wzruszył lekko ramionami i od razu pożałował - i gestu i swoich słów. Czarna magia promieniowała na lewe ramię, więc postanowił manewrować tylko prawym - z nagłą determinacją kierując różdżkę na Dragana.
A co do Maeve, to... przecież zachowała zimną krew, poradziła sobie doskonale. Był jej wdzięczny za spętanie alchemika, czym podarowała mu chwilę oddechu na poradzenie sobie ze skutkami Myocardii Dolor. Tyle, że - podobnie jak ona - nie mógł znaleźć właściwych słów. Ból w klatce piersiowej wręcz potęgował u niego chęć obrócenia wszystkiego w żart aby zachować zimną krew.
-Dobrze, że go spętałaś, widać dobrana z nas drużyna. - spróbował znaleźć lepsze słowa, mimo wszystko. Na wspomnienie medyka pozbył się tarczy ironii, w głębi duszy wiedząc, że Maeve zasługiwała na wyjaśnienia. -Spokojnie, zaraz mi przejdzie. To... oddziałuje tylko na psychikę, naprawdę nic mi nie będzie. - mruknął, zdając sobie sprawę, że najwyraźniej nie wiedziała, co to za zaklęcie. Wlepił wzrok w skutego alchemika, nie chcąc zdradzić własnym spojrzeniem, że sam wiedział aż za dobrze.
-Spokojnie, nie wyjdziemy stąd bez wyduszenia z niego informacji. Balneo! - warknął z nagłą determinacją. Nie mogli się poddać, nie teraz!
-Nic wam nie powiem! - warknął Dragan, który rechotał na podłodze do tej pory. Przestał się śmiać dopiero po oblaniu wodą, spoglądając na dwójkę ze wściekłością. Doskonale, skoro potrafił się już gniewać i przestał uważać to za zabawne, to trochę oprzytomniał.
-Zobaczymy. - w głosie Wrońskiego zabrzmiała jakaś ostrzegawcza, zimna nuta, której Maeve jeszcze u niego nie słyszała. -Collportus. - syknął, spoglądając na drzwi, które z całej siły zatrzasnęły się za plecami Maeve. Standardowy wstęp do pracy, chociaż rzadko kiedy podchodził do niej z osobistymi emocjami i nigdy nie pracował przy świadkach.
-Wiesz, co się teraz może stać, Dragan. - zapowiedział lodowato. Jedna osoba w tym pokoju (i tą osobą nie była Clearwater) doskonale wiedziała, czym Daniel zajmuje się na Nokturnie. -Ale nie musi. - pomimo chwilowej niedyspozycji zdołał uśmiechnąć się wilczo, niebezpiecznie, nawiązując kontakt wzrokowy z alchemikiem. -Po prostu opowiesz nam, komu dokładnie sprzedawałeś swój specyfik na poprawę kondycji w pierwszej połowie maja zeszłego roku, opowiesz nam jakie były skutki uboczne i nie wciskaj mi kitu, bo wiem, że zapisujesz wszystko o swoich eksperymentach. A potem o wszystkim zapomnimy. - ty zapomnisz, nie zostawią go ze wspomnieniem tej miłej pogawędki. Gdyby nie obecność Maeve, Daniel chętnie zostawiłby go za to z połamanymi palcami - i szczerze mówiąc, wcale nie wykluczał takiej możliwości.
rzuty
magiczne opary podwyższają nam spostrzegawczość
Self-made man
Nie mogła wiedzieć, co działo się z Wrońskim, jaki był efekt wybranego przez alchemika zaklęcia – widziała jednak, że nie wygląda dobrze, z podciągniętymi pod brodę kolanami, skulony z zimna lub z bólu. Na jego nieszczęście, teraz gdy gospodarz został spętany łańcuchami, miała więcej czasu, by uważnie mu się przyjrzeć. Nie próbowała nawet udawać, że tego nie robi. Zwykle dostrzegała wiele, zwracała uwagę na detale, które umykały mniej wnikliwym obserwatorom, na tym przecież polegała jej praca. Lecz w tej sytuacji widziała nawet więcej – nieudolnie skrywany grymas bólu, uciekający przed nią wzrok, zmarszczkę pojawiającą się między brwiami, a później i krople potu, które zrosiły czoło mężczyzny. Pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy z tych wszystkich skaz, które zdradzały go z prawdziwymi emocjami, zbyt zajęty walką z odruchami, z niepokojącym, promieniującym od serca uczuciem niemocy. Nic się nie stało? Miała ochotę bezceremonialnie wytknąć mu to kłamstwo, niezręczne i jakże łatwe do przejrzenia, jednak w ostatniej chwili ugryzła się w język. – Mnie nic nie jest – mruknęła cicho, w ten sposób nie tylko odpowiadając na zadane pytanie, ale i wystarczająco czytelnie podważając jego wcześniejsze słowa. Podchwyciła spojrzenie wciąż opierającego się o ścianę czarodzieja, nie wiedząc, jak powinna się czuć w obliczu emocji, które myślała, że dostrzega. Dlaczego tak bardzo przejmował się jej losem? Czy było to coś szczególnego, czy zachowywałby się tak względem każdej swojej klientki? Przygryzła wnętrze policzka, kątem oka wciąż kontrolując miotającego się po podłodze Dragana; nie mógł im teraz zagrozić, bezpieczniej czuła się jednak widząc go, jego nieskoordynowane ruchy. – No tak – skomentowała lakonicznie, niezbyt przychylnie, gdy Wroński pochwalił się naukami pobieranymi na ulicy. Nadal odczuwała dysonans poznawczy na myśl, że ten młodzieniec z dobrego domu, którego pamiętała z czasów szkolnych, niewiele później uciekł od rodziny i zaszył się w labiryncie żarłocznych korytarzy Nokturnu. Zaraz jednak skrzywiła się, gdy w odwecie wytknął jej nieudolność. I bez tego czuła się bezużyteczna, zbyt powolna. – Tak, właśnie tak. Podobno za pierwszym razem nigdy nie wychodzi – odpowiedziała chłodno, kolejne zgłoski artykułując nienaturalnie dokładnie. Nerwowo zerknęła przez ramię w kierunku drzwi prowadzących do sklepu, próbując przy tym nasłuchiwać; wyglądało jednak na to, że pogoda skutecznie odstraszyła większość przechodniów, zapewniając im chwilę prywatności. Za oknem nagle błysnęło, chwilę później szyby zawibrowały od donośnego grzmotu. Mimowolnie drgnęła. Dobrana z nas drużyna…? Pokręciła krótko głową, nie dowierzając w ten nieoczekiwany komentarz – może to zaklęcie nie miało przysporzyć mu nowych blizn, ale igrało z jego psychiką? – choć przecież miał w sobie trochę racji.
Zaśmiewający się Dragan skutecznie wyprowadzał ją z równowagi, łatwo wzbudzając irytację, odzywając się cierpkim posmakiem w ustach. Chciała, żeby przestał. Żeby w końcu się zamknął. Żeby zrozumiał powagę sytuacji. Na krótką chwilę maska wyniosłego opanowania zniknęła; przeczesała gwałtownie włosy, przelotnie sięgając też ku kokardzie, którą miała uwiązaną pod szyją, racząc spętanego czarnoksiężnika spojrzeniem przepełnionym odrazą, złością. – W jaki sposób oddziałuje na psychikę? – powtórzyła pozornie cierpliwie, jakby rozmawiała z dzieckiem, które opornie odpowiada na pytania, celowo unika prawdy; przeniosła przy tym wzrok na Daniela, ściskając mocniej różdżkę – aż pobielały jej od tego knykcie. Była zła, że do tego doszło, że nie wiedziała, jak działało obco brzmiące zaklęcie, że musiała wierzyć Wrońskiemu na słowo w sprawie jego samopoczucia. Może powinni wyczyścić temu idiocie pamięć i iść stąd, byle szybciej, poszukać pomocy u jakiegoś medyka? Czuła się, jak gdyby ktoś ich obserwował, wodził za nią nachalnym, oceniającym wzrokiem, lecz było to po prostu niedorzeczne. Racjonalizowała sobie ten dyskomfort strachem, który pojawił się wraz z kolejnymi komplikacjami. Tylko tyle i aż tyle. Prawda?
- Kto by pomyślał, że wystarczy oblać go wodą, żeby się przymknął – mruknęła w formie zawoalowanego komplementu, krzyżując na piersi ręce, odsuwając się krok w bok. Wyglądało na to, że towarzysz chce przejąć inicjatywę, wziąć sprawy w swoje ręce – może to i dobrze. Nie przyznałaby tego wprost, lecz była już bliska podjęcia dyktowanej rozsądkiem decyzji o odwrocie. Nieznośne napięcie wciąż sprawiało, że serce biło szybciej, a każde skrzypnięcie starych desek przyprawiało ją o ciarki. Zanim jeszcze zdążył zatrzasnąć za nimi drzwi oddzielające salę główną od zaplecza, Maeve wychynęła zza futryny, niewerbalnym zaklęciem odwróciła plakietkę zdobiącą wejście Paliczków, upewniła się, że jest ono zamknięte na cztery spusty – lepiej było dmuchać na zimne. Zaraz jednak wróciła do mężczyzn, stając o krok za Danielem, pozwalając mu grać pierwsze skrzypce. A im więcej mówił, tym więcej nasuwało się jej pytań, mimo to milczała, zostawiając je sobie na inną godzinę. Kwestionowanie działań osoby przesłuchującej podważyłoby wszystko to, co Wroński starał się zbudować złowróżbnym tonem głosu, sugestywnymi słowami. Czy naprawdę zamierzał go skrzywdzić…? – Zapisuje wszystko? Widziałeś w czym? W notesie, na pergaminie? – wtrąciła się, nim jeszcze alchemik zdążył cokolwiek odpowiedzieć. – Carpiene – mruknęła, wodząc dookoła uważnym wzrokiem, szukając jakichkolwiek pułapek. Kto wie, może i tak cenne zapiski chroniłby lepiej niż swą własną skórę. – Dissendium – dodała, lecz magia odmówiła współpracy, nie pomogła ani z odnalezieniem zabezpieczeń, ani ze zlokalizowaniem ukrytych przejść. Powtórzyła inkantacje zaklęć po raz kolejny, wciąż jednak nic się nie stało. Trudno.
Ruszyła w stronę regałów, próbując odnaleźć wśród nich wspomniane zapiski; w bladej poświacie Lumos zapoznawała się z niechlujnymi etykietami fiolek, wytartymi grzbietami ksiąg. Sięgnęła po zwitek papierów, nic nie robiąc sobie z nerwowych komentarzy Dragana. – Po co wam to wiedzieć? Komu sprzedawałem? – wypluł z siebie, spoglądając na nich z wyrzutem z poziomu podłogi. – Ich już dawno nie ma, zniknęli, wyjechali, zginęli… Nie znajdziecie ich. Nikt ich nie znajdzie – dodał wciąż ze złością, ale i nutą melancholii w głosie. Nie był z siebie dumny. Rozwój wymagał jednak ofiar. Poświęceń. – Doskonale wiesz, jakie były skutki uboczne, Wroński. Po co więc o nie pytasz? – wychrypiał ze złośliwym błyskiem w oku, składając usta w kpiącym uśmiechu. Wciąż jednak leżał przed nimi skuty, bezbronny, zdany na ich łaskę. – A ty, charłaczko, trzymaj się z daleka od moich rzeczy. Nie dotykaj ich swoimi brudnymi łapskami! – krzyknął nagle głośno, gwałtownie odwracając twarz ku Emer. Wyglądał upiornie w blasku towarzyszącej temu wybuchowi błyskawicy.
| jestem charłakiem
Zaśmiewający się Dragan skutecznie wyprowadzał ją z równowagi, łatwo wzbudzając irytację, odzywając się cierpkim posmakiem w ustach. Chciała, żeby przestał. Żeby w końcu się zamknął. Żeby zrozumiał powagę sytuacji. Na krótką chwilę maska wyniosłego opanowania zniknęła; przeczesała gwałtownie włosy, przelotnie sięgając też ku kokardzie, którą miała uwiązaną pod szyją, racząc spętanego czarnoksiężnika spojrzeniem przepełnionym odrazą, złością. – W jaki sposób oddziałuje na psychikę? – powtórzyła pozornie cierpliwie, jakby rozmawiała z dzieckiem, które opornie odpowiada na pytania, celowo unika prawdy; przeniosła przy tym wzrok na Daniela, ściskając mocniej różdżkę – aż pobielały jej od tego knykcie. Była zła, że do tego doszło, że nie wiedziała, jak działało obco brzmiące zaklęcie, że musiała wierzyć Wrońskiemu na słowo w sprawie jego samopoczucia. Może powinni wyczyścić temu idiocie pamięć i iść stąd, byle szybciej, poszukać pomocy u jakiegoś medyka? Czuła się, jak gdyby ktoś ich obserwował, wodził za nią nachalnym, oceniającym wzrokiem, lecz było to po prostu niedorzeczne. Racjonalizowała sobie ten dyskomfort strachem, który pojawił się wraz z kolejnymi komplikacjami. Tylko tyle i aż tyle. Prawda?
- Kto by pomyślał, że wystarczy oblać go wodą, żeby się przymknął – mruknęła w formie zawoalowanego komplementu, krzyżując na piersi ręce, odsuwając się krok w bok. Wyglądało na to, że towarzysz chce przejąć inicjatywę, wziąć sprawy w swoje ręce – może to i dobrze. Nie przyznałaby tego wprost, lecz była już bliska podjęcia dyktowanej rozsądkiem decyzji o odwrocie. Nieznośne napięcie wciąż sprawiało, że serce biło szybciej, a każde skrzypnięcie starych desek przyprawiało ją o ciarki. Zanim jeszcze zdążył zatrzasnąć za nimi drzwi oddzielające salę główną od zaplecza, Maeve wychynęła zza futryny, niewerbalnym zaklęciem odwróciła plakietkę zdobiącą wejście Paliczków, upewniła się, że jest ono zamknięte na cztery spusty – lepiej było dmuchać na zimne. Zaraz jednak wróciła do mężczyzn, stając o krok za Danielem, pozwalając mu grać pierwsze skrzypce. A im więcej mówił, tym więcej nasuwało się jej pytań, mimo to milczała, zostawiając je sobie na inną godzinę. Kwestionowanie działań osoby przesłuchującej podważyłoby wszystko to, co Wroński starał się zbudować złowróżbnym tonem głosu, sugestywnymi słowami. Czy naprawdę zamierzał go skrzywdzić…? – Zapisuje wszystko? Widziałeś w czym? W notesie, na pergaminie? – wtrąciła się, nim jeszcze alchemik zdążył cokolwiek odpowiedzieć. – Carpiene – mruknęła, wodząc dookoła uważnym wzrokiem, szukając jakichkolwiek pułapek. Kto wie, może i tak cenne zapiski chroniłby lepiej niż swą własną skórę. – Dissendium – dodała, lecz magia odmówiła współpracy, nie pomogła ani z odnalezieniem zabezpieczeń, ani ze zlokalizowaniem ukrytych przejść. Powtórzyła inkantacje zaklęć po raz kolejny, wciąż jednak nic się nie stało. Trudno.
Ruszyła w stronę regałów, próbując odnaleźć wśród nich wspomniane zapiski; w bladej poświacie Lumos zapoznawała się z niechlujnymi etykietami fiolek, wytartymi grzbietami ksiąg. Sięgnęła po zwitek papierów, nic nie robiąc sobie z nerwowych komentarzy Dragana. – Po co wam to wiedzieć? Komu sprzedawałem? – wypluł z siebie, spoglądając na nich z wyrzutem z poziomu podłogi. – Ich już dawno nie ma, zniknęli, wyjechali, zginęli… Nie znajdziecie ich. Nikt ich nie znajdzie – dodał wciąż ze złością, ale i nutą melancholii w głosie. Nie był z siebie dumny. Rozwój wymagał jednak ofiar. Poświęceń. – Doskonale wiesz, jakie były skutki uboczne, Wroński. Po co więc o nie pytasz? – wychrypiał ze złośliwym błyskiem w oku, składając usta w kpiącym uśmiechu. Wciąż jednak leżał przed nimi skuty, bezbronny, zdany na ich łaskę. – A ty, charłaczko, trzymaj się z daleka od moich rzeczy. Nie dotykaj ich swoimi brudnymi łapskami! – krzyknął nagle głośno, gwałtownie odwracając twarz ku Emer. Wyglądał upiornie w blasku towarzyszącej temu wybuchowi błyskawicy.
| jestem charłakiem
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Umknął wzrokiem, niepewnie czując się pod ostrzałem przenikliwego spojrzenia Maeve. Był jej... (Przyjacielem? Czy to nie słowo na wyrost?)... ugh, w sumie nieważne (Czyżby?) kim dla niej był, ale na pewno nie jakąś ofiarą obserwacji wiedźmiej straży! Wystarczająco uwierała go świadomość, że Maeve miała możliwość obserwować go w mieście już wcześniej, przez ostatnie kilka lat. Nie wiedział, czy kiedykolwiek wpadła na jego trop, ale niepokój pozostał. Nie musiała się na niego gapić i teraz, tak... oskarżycielsko. Jakby zrobił coś złego, albo jakby wyglądał jak skażony czarną magią, zdradziecko pulsującą w jego sercu.
A przecież chciał dobrze. Chciał, żeby jej nic się nie stało.
Rozchmurzył się trochę, gdy usłyszał potwierdzenie, że naprawdę nic jej nie jest. Serce nie biło mu już tak szybko jak przed chwilą, ból przedramienia odpuszczał. Najwyraźniej działanie zaklęcia mijało, podświadomy strach o własne życie też, pozostało tylko zmęczenie.
Mimowolnie uśmiechnął się, gdy zażartowała z nieudanego Protego. Bo żartowała, prawda? Trudno było wyczuć ironię na obcej twarzy Emer, choć był w stanie wyczytać z jej mimiki o wiele więcej niż zanim weszli do budynku. Najwyraźniej się przyzwyczajał? Teraz na przykład wydawała się zmartwiona, tak jakby lekki falstart wytrącił ją z równowagi.
-Ważne jak się kończy, a nie jak się zaczyna. - na pocieszenie podzielił się pewnym polskim przysłowiem, choć po angielsku brzmiało nieco mniej chwytliwie. -Nie przejmuj się, przecież jeszcze nic nie jest stracone. - mruknął z determinacją, widząc złość wymalowaną w jej spojrzeniu. Powinien być zmartwiony, ale poczuł swego rodzaju ulgę, może nawet ekscytację.
Przesłuchania były najowocniejsze, gdy wkładało się w nie emocje - nawet tylko te odgrywane, ponieważ do pracy Wroński podchodził beznamiętnie i profesjonalnie. Teraz jednak daleko mu było do opanowania, choć podskórnie obawiał się osądzającego spojrzenia Maeve.
Może bezpodstawnie. Jeśli była równie wkurzona jak on, to raczej nie będzie mu miała za złe wzmożenia środków perswazji.
Dźwignął się na nogi, nie ma co się dłużej nad sobą rozklejać, w końcu zaklęcie przestało działać. Tym bardziej zdziwiło go, że Clearwater znowu wróciła do tematu. Posłał jej zaskoczone spojrzenie, przecież już stał na własnych nogach, co ją to obchodziło? Dostrzegł jednak jej pobielałe knykcie i zacięty wyraz twarzy - i już wiedział, że nie da mu spokoju. Nie było sensu się teraz spierać (dlaczego ta dziewczyna zawsze ciągnęła go za język?!).
-To czarna magia, potrafi... wywołać ból, którego nie ma. W tym przypadku wrażenie, jakby się dostawało zawału serca. - przyznał rzeczowo. Dzięki Frances mógł przynajmniej w miarę sensownie wypowiadać się o tych anatomicznych sprawkach.
-To niegroźne zaklęcie torturujące. - wycedził. -Bardzo. Zabawne. Dragan. - beztroskie tłumaczenie tego Maeve tylko go zirytowało, więc na koniec przeniósł wzrok (i złość) na Dragana, zaciskając pięść. -To za podnoszenie różdżki na klientów. - warknął, nachylając się nad spętanym alchemikiem i wymierzając mu silny cios w żuchwę. Nie aż tak silny, jak chciał, ale z wargi Dragana i tak pociekła krew - co na chwilę uciszyło śmiech starca, choć ten i tak zerkał na Daniela jakoś wymownie. Tak, jakby coś niezmiernie go bawiło. O co chodzi temu dziadowi?
-Chyba w notesie, czarnym. Uważaj, mógł go jakoś zabez... - po co hipotetyzował, mając przed sobą źródło informacji? -...gdzie masz notes, jak go zabezpieczyłeś, co się stało z tamtymi młodzianami? Mów, bo na tym wstępie się nie skończy! - syknął, grożąc Draganowi pięścią. Wyprostował się, napiął mięśnie - doskonale wiedział, jaką reputację ma na Nokturnie i że jego spojrzenie ciska teraz gromy. Nikt nie będzie bezkarnie podnosił na niego różdżki. Ani na Maeve.
Alchemik najwyraźniej też to pojął, bo wreszcie zaczął wyrzucać z siebie informacje - chyba szczere, choć rozczarowujące.
-Jak to zniknęli? Zaćpali się, czy przed czymś uciekali? Zresztą, namyśl się dobrze, czy kogoś wcześniej nie zabili. - nie zwalniał, wiedząc, że lepiej nie dawać alchemikowi czasu do namysłu - i że w razie braku kooperacji lepiej wymierzyć mu kolejny cios, dopóki Maeve jest zajęta rozglądaniem się po pracowni. To chyba pod naporem jej spojrzenia stracił impet, gdy uderzał alchemika w żuchwę.
Jak na złość, Dragan nie tracił jednak ciętego języka.
-Skąd mam to wiedzieć? Sam wiesz, że codziennie tu ktoś ginie, sam doskonale wiesz, co sprzedaję, więc nie popisuj się przy tej charłaczce... - syknął, lustrując Wrońskiego wyzywającym spojrzeniem. Może i był skuty na podłodze, może i ten gnój wymaże mu potem pamięć, ale nie zamierzał przepuścić Polaczkowi tej zdrady. Klienci spoza Nokturnu nie byli tu przecież nigdy priorytetem, obaj doskonale o tym wiedzieli - a ulepszony eliksir kociego wzroku od początku pozwalał alchemikowi wyczuć, że w relacji tej dwójki jest coś nie tak.
Wroński nie zdążył jednak dostrzec podejrzliwości we wzroku Dragana - sekundę wcześniej ten zarzucił obelgami Emer, a Danielowi gorąco uderzyło do głowy. Na moment zaślepiły go czerwone mroczki przed oczyma i wściekle kopnął alchemika w brzuch, wkładając w cios całą swoją energię.
-Nie nazywaj jej tak! - warknął, gdy Dragan skulił się z bólu. Daniel odgarnął włosy z czoła, to powinno podziałać, ale...
...Alchemik znów zarechotał, gdy tylko zdołał złapać oddech.
-A więc to tak. - łypnął na Wrońskiego znacząco, dziwnie porozumiewawczo. -Myślisz, że tak... zaimponujesz kobiecie? Trzymajcie mnie z dala od swojej randki, gołąbeczki i uważajcie, gdzie pchacie łapy! - obwieścił triumfalnie, głośno i wyraźnie dla obojga. Może i oni mieli przewagę siły, ale to on miał tutaj bystry umysł, bystre spojrzenie, ulepszone dzięki własnym badaniom - a kawałki tej układanki wreszcie ułożyły się w logiczną dla niego całość. Rozkaszlał się popisowo, kątem oka widząc, jak z twarzy Wrońskiego odpływa krew.
Na usta Daniela cisnęło się paskudne przekleństwo, zacisnął pięści tak mocno, że aż sam poczuł ból, ale nagle odeszła mu ochota na wymierzenie kolejnego ciosu i zadanie kolejnego pytania, a "co ty sobie ubzdurałeś" jakoś nie mogło mu przejść przez gardło. Nagle zapragnął, by Dragan po prostu się zamknął i nie mówił już nic więcej i by Maeve nie zwróciła żadnej uwagi na słowa wariata.
Poczuł nagłe zniechęcenie, albo - co gorsza - zażenowanie.
-Dissendium. - powtórzył po Clearwater. Najwyraźniej pragnienie, by cokolwiek rozproszyło teraz dziewczynę przełożyło się na jego magię - nagle biblioteczka przed dziewczyną zgrzytnęła i magicznie odsunęła się na przeciwległą ścianę, odsłaniając przejście do kantorka z książkami, składnikami, kolejnymi eliksirami i towarem na sprzedaż. Bystre oko Wrońskiego natychmiast rozpoznało znajome torebeczki z wróżkowym pyłem.
-No proszę, tutaj trzyma kosztowności. - mruknął, choć w jego głosie nie było słychać satysfakcji. -Carpiene.
edit: podlinkowuję rzuty tutaj
A przecież chciał dobrze. Chciał, żeby jej nic się nie stało.
Rozchmurzył się trochę, gdy usłyszał potwierdzenie, że naprawdę nic jej nie jest. Serce nie biło mu już tak szybko jak przed chwilą, ból przedramienia odpuszczał. Najwyraźniej działanie zaklęcia mijało, podświadomy strach o własne życie też, pozostało tylko zmęczenie.
Mimowolnie uśmiechnął się, gdy zażartowała z nieudanego Protego. Bo żartowała, prawda? Trudno było wyczuć ironię na obcej twarzy Emer, choć był w stanie wyczytać z jej mimiki o wiele więcej niż zanim weszli do budynku. Najwyraźniej się przyzwyczajał? Teraz na przykład wydawała się zmartwiona, tak jakby lekki falstart wytrącił ją z równowagi.
-Ważne jak się kończy, a nie jak się zaczyna. - na pocieszenie podzielił się pewnym polskim przysłowiem, choć po angielsku brzmiało nieco mniej chwytliwie. -Nie przejmuj się, przecież jeszcze nic nie jest stracone. - mruknął z determinacją, widząc złość wymalowaną w jej spojrzeniu. Powinien być zmartwiony, ale poczuł swego rodzaju ulgę, może nawet ekscytację.
Przesłuchania były najowocniejsze, gdy wkładało się w nie emocje - nawet tylko te odgrywane, ponieważ do pracy Wroński podchodził beznamiętnie i profesjonalnie. Teraz jednak daleko mu było do opanowania, choć podskórnie obawiał się osądzającego spojrzenia Maeve.
Może bezpodstawnie. Jeśli była równie wkurzona jak on, to raczej nie będzie mu miała za złe wzmożenia środków perswazji.
Dźwignął się na nogi, nie ma co się dłużej nad sobą rozklejać, w końcu zaklęcie przestało działać. Tym bardziej zdziwiło go, że Clearwater znowu wróciła do tematu. Posłał jej zaskoczone spojrzenie, przecież już stał na własnych nogach, co ją to obchodziło? Dostrzegł jednak jej pobielałe knykcie i zacięty wyraz twarzy - i już wiedział, że nie da mu spokoju. Nie było sensu się teraz spierać (dlaczego ta dziewczyna zawsze ciągnęła go za język?!).
-To czarna magia, potrafi... wywołać ból, którego nie ma. W tym przypadku wrażenie, jakby się dostawało zawału serca. - przyznał rzeczowo. Dzięki Frances mógł przynajmniej w miarę sensownie wypowiadać się o tych anatomicznych sprawkach.
-To niegroźne zaklęcie torturujące. - wycedził. -Bardzo. Zabawne. Dragan. - beztroskie tłumaczenie tego Maeve tylko go zirytowało, więc na koniec przeniósł wzrok (i złość) na Dragana, zaciskając pięść. -To za podnoszenie różdżki na klientów. - warknął, nachylając się nad spętanym alchemikiem i wymierzając mu silny cios w żuchwę. Nie aż tak silny, jak chciał, ale z wargi Dragana i tak pociekła krew - co na chwilę uciszyło śmiech starca, choć ten i tak zerkał na Daniela jakoś wymownie. Tak, jakby coś niezmiernie go bawiło. O co chodzi temu dziadowi?
-Chyba w notesie, czarnym. Uważaj, mógł go jakoś zabez... - po co hipotetyzował, mając przed sobą źródło informacji? -...gdzie masz notes, jak go zabezpieczyłeś, co się stało z tamtymi młodzianami? Mów, bo na tym wstępie się nie skończy! - syknął, grożąc Draganowi pięścią. Wyprostował się, napiął mięśnie - doskonale wiedział, jaką reputację ma na Nokturnie i że jego spojrzenie ciska teraz gromy. Nikt nie będzie bezkarnie podnosił na niego różdżki. Ani na Maeve.
Alchemik najwyraźniej też to pojął, bo wreszcie zaczął wyrzucać z siebie informacje - chyba szczere, choć rozczarowujące.
-Jak to zniknęli? Zaćpali się, czy przed czymś uciekali? Zresztą, namyśl się dobrze, czy kogoś wcześniej nie zabili. - nie zwalniał, wiedząc, że lepiej nie dawać alchemikowi czasu do namysłu - i że w razie braku kooperacji lepiej wymierzyć mu kolejny cios, dopóki Maeve jest zajęta rozglądaniem się po pracowni. To chyba pod naporem jej spojrzenia stracił impet, gdy uderzał alchemika w żuchwę.
Jak na złość, Dragan nie tracił jednak ciętego języka.
-Skąd mam to wiedzieć? Sam wiesz, że codziennie tu ktoś ginie, sam doskonale wiesz, co sprzedaję, więc nie popisuj się przy tej charłaczce... - syknął, lustrując Wrońskiego wyzywającym spojrzeniem. Może i był skuty na podłodze, może i ten gnój wymaże mu potem pamięć, ale nie zamierzał przepuścić Polaczkowi tej zdrady. Klienci spoza Nokturnu nie byli tu przecież nigdy priorytetem, obaj doskonale o tym wiedzieli - a ulepszony eliksir kociego wzroku od początku pozwalał alchemikowi wyczuć, że w relacji tej dwójki jest coś nie tak.
Wroński nie zdążył jednak dostrzec podejrzliwości we wzroku Dragana - sekundę wcześniej ten zarzucił obelgami Emer, a Danielowi gorąco uderzyło do głowy. Na moment zaślepiły go czerwone mroczki przed oczyma i wściekle kopnął alchemika w brzuch, wkładając w cios całą swoją energię.
-Nie nazywaj jej tak! - warknął, gdy Dragan skulił się z bólu. Daniel odgarnął włosy z czoła, to powinno podziałać, ale...
...Alchemik znów zarechotał, gdy tylko zdołał złapać oddech.
-A więc to tak. - łypnął na Wrońskiego znacząco, dziwnie porozumiewawczo. -Myślisz, że tak... zaimponujesz kobiecie? Trzymajcie mnie z dala od swojej randki, gołąbeczki i uważajcie, gdzie pchacie łapy! - obwieścił triumfalnie, głośno i wyraźnie dla obojga. Może i oni mieli przewagę siły, ale to on miał tutaj bystry umysł, bystre spojrzenie, ulepszone dzięki własnym badaniom - a kawałki tej układanki wreszcie ułożyły się w logiczną dla niego całość. Rozkaszlał się popisowo, kątem oka widząc, jak z twarzy Wrońskiego odpływa krew.
Na usta Daniela cisnęło się paskudne przekleństwo, zacisnął pięści tak mocno, że aż sam poczuł ból, ale nagle odeszła mu ochota na wymierzenie kolejnego ciosu i zadanie kolejnego pytania, a "co ty sobie ubzdurałeś" jakoś nie mogło mu przejść przez gardło. Nagle zapragnął, by Dragan po prostu się zamknął i nie mówił już nic więcej i by Maeve nie zwróciła żadnej uwagi na słowa wariata.
Poczuł nagłe zniechęcenie, albo - co gorsza - zażenowanie.
-Dissendium. - powtórzył po Clearwater. Najwyraźniej pragnienie, by cokolwiek rozproszyło teraz dziewczynę przełożyło się na jego magię - nagle biblioteczka przed dziewczyną zgrzytnęła i magicznie odsunęła się na przeciwległą ścianę, odsłaniając przejście do kantorka z książkami, składnikami, kolejnymi eliksirami i towarem na sprzedaż. Bystre oko Wrońskiego natychmiast rozpoznało znajome torebeczki z wróżkowym pyłem.
-No proszę, tutaj trzyma kosztowności. - mruknął, choć w jego głosie nie było słychać satysfakcji. -Carpiene.
edit: podlinkowuję rzuty tutaj
Self-made man
Ostatnio zmieniony przez Daniel Wroński dnia 19.10.20 18:15, w całości zmieniany 1 raz
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Paliczki
Szybka odpowiedź