Cukiernia "Dyniowy Raj"
Większość wyrobów panny Ross zawiera w sobie dyniowy akcent - można zakupić tu między innymi dyniowe lody z gorzką czekoladą, pełnoziarniste babeczki z dyniowym musem, dyniowe paszteciki z dodatkiem mięty oraz dyniowy sok z jabłkiem, cynamonem oraz wanilią.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:28, w całości zmieniany 1 raz
Czy kiedykolwiek słyszeliście historię Piotrusia Pana? Bo Amara słyszała. Dowiedziała się też o Krainie Nibylandii, która była zamieszkiwana przez dzieci, które były wiecznie szczęśliwe, bez dorosłych. Rzadko złościła się na tatę i nianię, ale naprawdę chciała się tam dostać! A gdyby tak użyła proszku Fiuu? Nie myśląc dwa razy wzięła nieco pyłu w swoje ręce, wypowiedziała miejsce przeznaczenia i... pojawiła się w Raju. Z obrazów zerkały na nią wróżki i inne roześmiane postacie, a w środku pachniało iście rozkosznie! Czy tak wyglądała Nibylandia? Tylko gdzie są wszystkie dzieci? Pierwszą osobą, jaką zobaczyła, był nieco zarośnięty (i wyrośnięty) Piotuś Pan. Samuel Skamander. Latający po niebie motocyklem, który przecież świetnie zastępował wróżkowy pyłek! Czy przejmie się nieco zagubioną Amarą?
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy! :love:
Prawdopodobnie nie zwróciłby uwagi na ciemnowłosą dziewczynkę, rozglądającą się w okolicach Dyniowej cukierni, gdyby nie fakt..że była sama. W jakiś sposób auror był wyczulony na gesty i zachowania, które wskazywały na pewną niespójność, a może niecodzienność? jakkolwiek by nie określać przeczucia, które wyrobił sobie w pracy, zakręcił motor, który z głośnym warkotem zatrzymał pod wejściem do cukierni. Odrobinę zaskoczony, bo..w większości nie miał styczności z żadnymi dziećmi. Nie licząc oczywistego faktu, że sam miał młodszą, czasem upierdliwą siostrę, którą kiedyś musiał się zajmować. Prawdopodobnie tknięty typowo braterskim impulsem, zwrócił uwagę na zgubioną? dziewczynkę? Dla pewności rozejrzał się, zwracając uwagę na nielicznych jeszcze gości, ale żadne z dorosłych nie zwracało na małą większej uwagi.
Dziecko było ubrane w drogą sukienkę, zdecydowanie nie należącą do biedniejszej strony. Cóż robiła tu w takim razie mała arystokratka? Zmarszczył brwi analizując sytuację. Był aurorem, a węszenie niebezpieczeństwa, weszło mu na tyle w krew, że często reagował na pozornie - błahe sytuacje.
- Panienka wybaczy - zwrócił się do dziewczynki, nadal nie zsiadając z błyszczącej mugolskiej maszyny - Mam nadzieję, ze się nie zgubiłaś? - utkwił prawie czarne źrenice na dziecięcej buzi, nadając głosowi łagodny ton. Nieświadomie, prawdopodobnie nawiązał do dziecięcej wyobraźni i Zagubionych chłopców z bajki o Piotrusiu Panie. Kto by pomyślał, że ktokolwiek mógłby przyrównać Samuela do tej konkretnej postaci, absurdalnie - niezwykle pasującej do Skamandera? Nawet patrząc na strój, który prezentował, chociaż wszystko zachowane w czarnych barwach, zdecydowanie nie należały do pospolitych. Gdyby jednak ktoś powiedział mu wprost o podobnym porównaniu, długo i namiętnie musiałby tamować atak śmiechu. A może jednak nie?
- Nibylandia - powiedziałam pewnie.
Dookoła mnie pojawił się zielony ogień, a ja po chwili zjawiłam się w przeciwnym miejscu! Czy tak wyglądała Nibylandia? Było tu pełno obrazów, z których patrzyły na mnie wróżki ze skrzydełkami, jakieś smoki, ptaszki i różne inne dziwne stworzenia. Zrobiłam krok, rozglądając się za innymi dziećmi, które miały żyć w Nibylandii. Do mojego noska dotarł bardzo miły zapach, miałam wrażenie, że pachnie dynią, czekoladą i jakimiś kwiatkami.
Szeroko otworzyłam usta i oczy, patrząc ze zdziwieniem na jakiegoś mężczyznę, który latał na przeciwnym przedmiocie, który nie przypominał miotły, ani tym bardziej wróżkowy pyłek jak z bajki. Słyszałam, że się do mnie odezwał i zapytał, czy się nie zgubiłam, ale nie miałam pojęcia, co mam odpowiedzieć. Nie spuszczałam z niego wzroku, tylko lekko przymknęłam usta.
- Ja… Czy jesteśmy w Nibylandii? Chciałam się dostać do Nibylandii, przecież proszkiem Fiuu można się dostać wszędzie. Tak mówił tata - powiedziałam dosyć pewnym głosem.
Chociaż moje położenie nie było za ciekawe, a owy mężczyzna wcale nie wyglądał na Piotrusia Pana, to jakoś się nie bałam. W mojej głowie siedziała sobie myśl, że może Piotruś Pan po prostu urósł? Chociaż… przecież w Nibylandii zawsze było się dzieckiem.
- Pan jest Piotrusiem? I gdzie są inne dzieci? - zapytałam z rozbrajającą szczerością.
Dziewczynka - po chwili przyjrzenia - nie wydawała się tak zagubiona, jak mogłoby się wydawać. Na pewno czegoś szukała, ale wciąż nie widział nikogo, kogo mógłby uznać za jej opiekuna. Przyglądała mu się w dosyć niekonwencjonalny sposób, jednocześnie - jakby kogoś w nim rozpoznawała, a z drugiej strony zastanawiała nad widokiem, jaki prezentował.
- Nibylandii? - zmarszczył brwi - nie przypominam sobie, ale może tak właśnie nazywają to miejsce - poruszył ramieniem, w odruchu, który sygnalizował jego refleksję. Auror w dyniowej cukierni nie był, więc nie był pewien, czy dzieci nie nadały lokalowi własnej nazwy - Twój tato, miał rację, ale...pod pewnymi warunkami. I jest tu gdzieś? Twój tato? Nie powinnaś być tu sama - przyglądał się małej, starając się pojąć o czym dokładnie mówiła. Nie czuł się komfortowo w kontaktach z dziećmi, ale - nadal jednak, instynktownie - nie mógł pozwolić, by małej istocie stała się krzywda. Nie na jego warcie.
- Samuel, nie Piotruś - sięgnął dłonią twarzy, przejeżdżając palcami po brodzie. W końcu składał w całość skrawki informacji - dzieci przychodzą tu czasami - zerknął na ściany, wypełnione kolorowymi malunkami i wróżkami, zapraszającymi śmiechem do wejścia - mogą się tu bawić i zjeść coś słodkiego, ale..to nie są Zagubione Dzieci - pamiętał, że towarzysze bajkowego Piotrusia takim mianem byli określani. Przekręcił kluczyk w motorze, uciszając całkowicie warkot silnika. Przerzucił nogę przez siedzenie, odwracając się całkowicie do dziewczynki - Naprawdę chciałabyś trafić do Nibylandii? - przechylił głowę, mrużąc oczy, ale mówił poważnie - a wiesz, że wszystkie te dzieci, będąc z Piotrusiem panem, nie widziały nikogo z rodziny? Mówiłaś, że tato ci opowiadał. Chyba chciałabyś móc do niego wrócić? jak się nazywasz?.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 26.05.16 17:37, w całości zmieniany 1 raz
- Nie ma taty, tata jest w pracy - powiedziałam. - Sama przyszłam.
W domu była ze mną niania, ale niania była zajęta czymś innym. Może mnie już szukała? Ale przecież tutaj nie trafi, nie wie, że chciałam się dostać do Nibylandii.
- Nie jesteś Piotrusiem? - zapytałam zdziwiona. - Nie jestem w Nibylandii?
W moim głosie można było usłyszeć lekkie przerażenie. Skoro nie byłam w Nibylandii, to gdzie byłam? A tak trafiłam w jakieś niebezpieczne miejsce? Jak coś mi się stanie, to przecież tata będzie zły! A jak Piotruś… znaczy Samuel, wcale nie był dobrą osobą?
- Chciałabym, bo chciałam spotkać Piotrusia! I sprawdzić, czy naprawdę potrafi latać bez miotły. Podobno miał skrzydełka i to za ich pomocą latał - powiedziałam ze szczerością. - Ale potem wróciłabym do domu, mogłabym, bo ja mogę wszystko. Amara… Travers…
Nie wiedziałam, czy powinnam mówić mu jak się nazywam. Imię wypłynęło z moich ust tak nagle, nie mogłam już nie podać wtedy nazwiska, bo przecież jak by to wyglądało? Patrzyłam na niego niepewnie, marszcząc lekko nosek, jakbym się nad czymś usilnie zastanawiała.
- To siecią Fiuu nie dostanę się do Nibylandii? - zapytałam.
- Nie sądzisz, że..taka młoda dama nie powinna przychodzić tu sama? - zmrużył oczy, pocierając brodę dłonią - Jeśli powiesz, jak nazywa się twój tato, to go powiadomię, żeby po ciebie przyszedł, albo cię do niego zaprowadzę - nawet jeśli się spieszył, nie mógł zostawić małej samej. Jego przeczulony czasem, zmysł intuicyjny zabraniał mu obojętności wobec...samotnie wędrujących dzieci.
-Nie - pokręcił głową. Akurat swoje imię lubił, a wydźwięk przedstawianego przez dziewczynkę, jakoś nie pasował do jego osoby. Przynajmniej, tak mu się zdawało - i raczej nie. To cukiernia, ale - dzieci mogą je nazywać Nibylandią - dopowiedział, starając się brzmieć łagodnie - Nie, z tego co wiem - jeśli ktoś trafił do Nibylandii, to musiał już tam zostać. Nie jestem więc pewien, czy rzeczywiście chciałabyś tam trafić, a latać możesz bez miotły, tylko zapewne będziesz się tego uczyć w szkole - zerknął na swój motor - Czasami można znaleźć przedmioty, które pozwalając ci na poruszanie się po niebie, ale - to też dla dorosłych - uniósł brew do góry na ostatnie słowa. Skrzyżował ramiona przed sobą - Panno Travers - zdecydowanie zachowywała się jak szlachcianka o wybujałym, chociaż dziecięcym ego - Wszystko? A wytłumaczysz mi na jakiej podstawie tak twierdzisz? - gdyby podobne słowa pały z ust dorosłego arystokraty, Samuel mógłby się zirytować, ale w ustach dziewczynki, zdanie brzmiało raczej zabawnie. I - była dzieckiem, więc jej przekonanie wynikało z przekonań opiekunów.
- To zależy, czy znalazłby się tam kominek i...jeśli się nie mylę, tam trafiają zagubione dzieci - rozluźnił się, wciąż opierając o mugolską maszynę, której silnik stygł od wcześniejszego warkotu.
Byłam szlachcianką, córką ważnego człowieka. Ludzie nie mogliby zrobić mi nic złego, przecież każdy lubi dzieci, w dodatku te piękne. Tata zawsze mi mówił, że jestem piękna i swoją pięknością będę w przyszłości w stanie zdziałać wszystko. Ale mówił, że to dopiero jak będę kończyć Hogwart.
- Tata pracuj teraz, nie wolno mu przeszkadzać. Może mnie pan odprowadzić do domu. A mogę wrócić siecią Fiuu? - zapytałam niepewnie.
Nie chciałam by ten mężczyzna gdziekolwiek mnie zabierał, a już na pewno nie do taty. Byłby przecież zły, że nie dość, że mu się przeszkadza, to jeszcze, że sama wybrałam się w tak daleką podróż. Ciekawa jestem gdzie byłam. Nadal w Anglii? A może już w innym kraju?
- Cukiernia? - na moich policzkach pojawiły się rumieńce z podekscytowania. - A dostanę tu lody?
O tak, lody to było coś, co ukoiłoby moją zawiedzioną duszę, że nie znalazłam się w Nibylandii. Potrójne, w wafelku i czekoladowo-dyniowej polewie z posypką z kokosa. W moich oczkach zaświeciły się małe iskierki, patrzyłam na niego. Słowa mężczyzny jakoś niezbyt do mnie docierały. Straciłam zainteresowanie Nibylandią, skoro nie mogłam dostać się tam przez sieć Fiuu. Jak będę z tatą na chwilę w Ministerstwie, to się tam poskarżę, że nie ma odpowiedniego połączenia.
Jego pytanie przeszło mi koło ucha i jakoś nie specjalnie chciałam na nie odpowiadać. Ten pan wyglądał na złego, że tak powiedziałam, ale ja właściwie nie zrozumiałam dlaczego. Przecież tata zawsze mówił, że da mi to co zechce, a moje nianie robiły to, co sobie zażyczyłam.
- Kupi mi pan lody? - spytałam.
Jadłam już dzisiaj jedną porcję, co zaszkodzi zjeść kolejną?
- Sądzę, że jednak znalazłby czas, gdyby dowiedział się, ze jego córka została tutaj sama..ale i tak cie odprowadzę. Jestem funkcjonariuszem Ministerstwa, Amaro, to mój obowiązek, by doprowadzić cie bezpiecznie - właściwie, nie musiał, ale wolał nie ryzykować, że samotną dziewczynkę dostrzeże ktoś..kto nie będzie miał czystych zamiarów. Zbyt wiele ostatnio raportów o zaginięciach, żeby ignorować podobne sygnały.
- Tak powiedziałem - odwrócił głowę w stronę rzeczonej krainy słodkości, zbity z tropu nagłą zmianą tematu. No tak. Dziecko. Słodycze. Połączenie doskonałe. Nie powinien się dziwić, że na delikatnej, dziewczęcej buzi, rozlał się wyraz rozmarzenia. I prawdopodobnie, nawet by się uśmiechnął na ten widok, gdyby nie pretensjonalne pytanie? Czy wszystkie szlacheckie dzieci się tak zachowują, traktując dorosłych jak chodzących spełnianiaczy życzeń?
- To zależy, czy o to poprosisz - uniósł brew - Nie jestem twoim ojcem, by spełniać podobne prośby, ale może grzeczne "proszę" mogłoby mnie przekonać. Potem jednak - od razu odprowadzę cię do domu. Umowa stoi? - złożył ręce przed sobą przyglądając się dziewczynce poważnie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 14.07.16 15:53, w całości zmieniany 1 raz
Patrzyłam na tego mężczyznę, czekając aż ruszy, aby przynieść mi lody. Ale on się nie ruszał. W końcu zmarszczyłam brwi niezadowolona, dlaczego musiałam czekać? W końcu się wyjaśniło, o co mu chodzi. Chciał bym o to poprosiła. Zmarszczyłam brwi, miałam ochotę prychnąć pod nosem. Kim on był, że wymagał ode mnie coś takiego?
- Poprosić? - zapytałam zdziwiona.
A ja chciałam dostać tylko porcję lodów. Owe słowo nie chciało mi przejść przez gardło. Tata by mi kupił, na pewno. Prychnęłam cicho pod nosem. Zaczęłam przeskakiwać z nogi na nogę, wpatrując się w mężczyznę. Na prawdę chciałam zjeść lody.
- Proszę - powiedziałam bez większego przekonania podskakując. - To teraz dostanę lody? I potem może mnie pan odprowadzić.
Pozwoliłam, aby zaprowadził mnie w głąb cukierki, gdzie wybrałam sobie lody o smaku pistacji, a następnie niechętnie, ale podążyłam wraz z nim do domu. Miałam nadzieję, że zaniepokojona niania nie zawołała taty. Przecież nic wielkiego się nie wydarzyło.
- Tak, dokładnie. To słowo, którego używają uprzejmi i dobrze wychowani ludzie - podkreślił wpisaną w zdanie, skróconą definicję. Tylko czy arystokratka zrozumie sens? Czy przesiąknięta stałą adoracja dziewczyna, mogła jeszcze nauczyć się tak prostych, życzliwych gestów? Może Skamander nie nadawał się na nauczyciela, ale wierzył, że każdemu wystarczy impuls, by spojrzeć na świat inaczej. Szczególnie jeśli było to dziecko, chłonące wiedzę, którą zdobywało codziennie.
- I brawo - uśmiechnął się szeroko, rozjaśniając brodatą twarz - Teraz możesz dostać słodycze - odstawił motor, o który nadal się opierał, kierując swoje kroki do wnętrza cukierni, gdzie mała pannica dostała upragnione słodkości. I zanim odstawił dziecko pod opiekę nieco spanikowanych (ucieczką ich podopiecznej) guwernantek i wytłumaczył swoją obecność (i profesję dla jasności), obdarzył Amarę jeszcze jednym zdaniem - Może nie jestem poszukiwanym przez ciebie Piotrusiem Panem, ale wiem, ze w Londynie jest jeden park, w który stoi jego rzeźba. Przy właściwym i grzecznym podejściu, mógłby ci opowiedzieć o Nibylandii - pożegnał się z niesforną uciekinierką, by wrócić w końcu do swojego mieszkania. Nie był pewien dlaczego, ale po drodze zahaczył o księgarnię, w której kupił książkę opowiadająca o poszukiwanym przez dziecko, bajkowym jegomościu. A może jednak każdy mężczyzna miał coś z Piotrusia Pana?
zt x2
Atmosfera unosząca się cukrową mgłą w cukierni napawała spokojem, otaczała aromatem piekących się na zapleczu dyniowych babeczek, wnikał przez nozdrza słodką wonią pomarańczowego soku. Nie wiedziała, dlaczego wybrała to miejsce. Może dlatego, bo sprawiało wrażenie przytulnego i ciepłego, a te dwie cechy były dobrą odskocznią od zimnego powietrza, które malowało policzki na czerwono, a nos mroziło niemal do samego czoła.
Zawinęła za ucho kruczoczarne włosy, opuszką palca zakreśliła łuk na krawędzi szklanego pucharku, w którym znajdował się rudo-czerwony płyn z dyni i truskawek.
Nie miała pojęcia, co powie, jak się zachowa i, przede wszystkim, jak rozpozna tego, kogo imię delikatne tchnienie magii wyrysowało na czerwonym piórze, które pojawiło się dzisiejszego ranka na jej poduszce. Niewiele spała, w nocy budzona rozpaczliwym łkaniem małego Jamesa, ale mimo to czuła się... pełna życia. Tego nowego, rozpoczętego po raz kolejny na nowo, do znudzenia.
Pomyślała o tym, co sama chciałaby usłyszeć od człowieka, który proponuje jej przyłączenie się do organizacji zwalczającej coś, co czai się w ciemnościach. Chciałaby na pewno usłyszeć zapewnienie o bezpieczeństwie, ale... na brodę Merlina, w Zakonie nie było miejsca na takie obietnice. Wszyscy ryzykowali każdego dnia swoim życiem, chociaż walczyli w dobrej sprawie, w sprawie ustanowienia choć chwilowego spokoju i równowagi. W zamian za to mogłaby zaproponować mu jedność, jakim dysponowali wszyscy zakonnicy, ciągłe wrażenie tego, że ktoś stoi za twoimi plecami i kładzie dłoń na twoim ramieniu, chcąc wesprzeć i dodać siły na kolejne chwile.
Obróciła delikatnie głowę w kierunku drzwi, przy których zabrzmiała cicha melodia wygrana przez dzwoneczek. Coś w niej drgnęło, kiedy do lokalu wszedł młody, ciemnowłosy mężczyzna. Uśmiechnęła się do niego, dając mu znać, że to właśnie ona prosiła o spotkanie. Cóż... jego powód daleko nie odbiegał od faktycznego celu.
Ostatnio zmieniony przez Dorea Potter dnia 25.08.16 23:34, w całości zmieniany 1 raz
Mróz malował szyby w fantazyjne wzory, sprawiał także, że policzki rozkwitały czerwienią, a palce sztywniały, wysuszona skóra łuszczyła się na nagich kostkach i Titus od razu pożałował, że nie wziął ze sobą rękawiczek. Ciaśniej owinął się płaszczem - długim, ciemnym, może trochę zbyt luźno otulającym jego chude ciało. Poprawił kołnierz i przyspieszył, w duchu powtarzając, że już za moment będzie w ciepłej cukierni pachnącej słodkościami oraz dynią. Był zresztą ciekaw tego spotkania - każda rozmowa o różdżkach była dlań niezwykle inspirującą, bo autentycznie kochał to co robił. To, czego właściwie dopiero się uczył. Ale równocześnie pozostał trochę rozkojarzony, a wszystko za sprawą dziwnego snu, który nawiedził go kilka nocy wstecz. Zwykle nie pamiętał sennych marzeń, ten jednak na tyle wgryzł mu się w mózg, że wciąż słyszał w uszach cudowny śpiew, oczami wyobraźni widział majestatycznego ptaka przecinającego niebiosa. Z jednej strony było to niezwykle fascynujące, z drugiej mogło napełniać dziwnym niepokojem...
W końcu wsparł dłoń na klamce i pchnął drzwi, a malutki dzwoneczek obwieścił zgromadzonym przyjście kolejnego gościa. Czym prędzej zamknął za sobą wrota, po czym powodził wzrokiem dookoła, zatrzymując spojrzenie na kobiecie, która posłała mu radosny uśmiech. Tak, to musiała być Dorea Potter. Zbliżył się do stolika, od razu z szacunkiem skłaniając głowę.
- Dzień dobry, pani Potter, tak? - zapytał. Pozbył się płaszcza wieszając go na oparciu krzesła - Titus Ollivander. - przedstawił się, po czym przysiadł na siedzisku składając dłonie na blacie stolika - W czym mogę pani pomóc?
If they can do it,
why not us?
- Tak, Dorea Potter, miło mi pana poznać. Dobrze, że ostrzegł mnie pan w liście o swoim wieku, inaczej szukałabym wzrokiem mężczyzny w podeszłym wieku z okularami na nosie - na jej usta wpłynął kolejny uśmiech, najprawdopodobniej ten numer pięć, który miał nadawać świeżym sytuacjom wrażenia domowego ogniska. - I bardzo dziękuję za punktualność, to niezwykle przydatna cecha w tych czasach.
W tych czasach. Jakich czasach, Dorea? O tym mu powiedz. O tym, że nastały złe czasy dla czarodziejów, którzy chcą czuć się wolni i bezpieczni, a niestety o te dwie wartości, które powinny być zbyt oczywistymi, muszą walczyć własnymi różdżkami. Patrzyła na niego z oczami błyszczącymi od emocji, które się w niej mieszały, ale jednak z jakąś porcją wyczucia, która pozwoliła jej panować nad gestami. Język jednak słowa niósł już niemal sam.
- Widzi pan, panie Ollivanderze, ostatnio dość bliskim mi tematem są... feniksy - odpowiedziała, a kąciki jej ust uniosły się jeszcze odrobinę ku górze. Nie próbowała wwiercić się wzrokiem w jego czoło, właściwie jej spojrzenie niosło całkiem inne informacje. Było ciepłe, łagodne, przywodzące na myśl rozpuszczoną, mleczną czekoladę. Nic, co mogłoby kojarzyć się źle albo straszyć. - I wydaje mi się, że panu również nie jest on obcy. Ich łzy leczą, a pióra są dość unikatowym surowcem w wytwarzaniu różdżek, prawda? Jednak nie tylko tego symbolem są te cudowne stworzenia. Przede wszystkim... są symbolem zmian, ale akurat owy tytuł zdobyły niedawno. Myśli pan, że zdołałby mi pan pomóc?
Prostym ruchem dłoni sięgnęła do kieszeni swoje szarego, miękkiego płaszcza i wyjęła z niego małe, czerwone piórko. W jej szczupłych, ogrzanych atmosferą lokalu palcach wydawało się niezwykle delikatne, ale sztywne i mocne zarazem. Położyła je na stole i delikatnie przesunęła w stronę chłopaka.
- Albo czy ja mogłabym pomóc panu?
Miała nadzieję, że jej niegasnący uśmiech zniweluje tajemniczy charakter słów, a aura rozmowy nie wzbudzi negatywnych odczuć ze strony Titusa.
- Tak, wolałem wyłożyć kawę na ławę. Ludzie lekceważą młodość, a to wielki błąd. - pokiwał głową, odwzajemniając ten ciepły uśmiech, który... z pewnością dodał mu otuchy. Kiedy wspomniała o punktualności radosny grymas nieznacznie się powiększył - zwykle gnał wszędzie na złamanie karku, bo oczywiście wyruszał za późno. Wiecznie się spóźniał, a to, że stawił się dzisiaj punkt siedemnasta było prawdziwym cudem. Wolał jednak nie wspominać o tym głośno, więc skinął głową przyjmując pochwałę. Splótł palce obu dłoni wciąż wspierając je na stoliku i z uwagą przyglądając się siedzącej naprzeciw kobiecie. Kiedy wspomniała o feniksach, delikatnie zmrużył ślepia. Przed oczami na nowo zobaczył ptaka rozświetlającego ciemność, a w uszach usłyszał jego śpiew - melodyjny, niosący ze sobą tylko pozytywne emocje, dodający otuchy nawet w najgorszych czasach. A te czasy nastały kiedy Grindewald zaczął panoszyć się w czarodziejskim świecie.
- Pióra feniksa, obok smoczych serc i włosów jednorożca, uważa się za najbardziej prestiżowe i najlepsze rdzenie. Wielka moc, naprawdę ogromna. - pokiwał głową. Wuj nie raz zachwycał się piórami tych ptaków, ojciec uważał je za najbardziej niesamowite, a ludzie którym przyszło współpracować z różdżką wypełnioną tą magiczną substancją zwykle byli wielkimi czarodziejami. Nie zawsze dobrymi, ale z pewnością wielkimi. Słuchał uważnie jej słów.
- Zapewniam, że zrobię co w mojej... - nie skończył, w zamian wlepiając ślepia w szkarłatne piórko. Kiedy przesunęła je po stoliku wyciągnął ku niemu dłoń, delikatnie chwytając końcówkę w dwa palce, wciąż zaczerwienione od mrozu. Nieznacznie uniósł piórko, obracając je i oglądając ze wszystkich stron.
- Miałem ostatnio dziwny sen. Było ciemno i strasznie i był tam też feniks... - ściągnął brwi, ponad pióropuszem zerkając na Doreę - Pani Potter... ja nie bardzo rozumiem... - delikatnie pokręcił głową. To spotkanie było coraz bardziej intrygujące.
If they can do it,
why not us?
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3