Sala numer jeden
AutorWiadomość
Sala numer jeden
Wszyscy wiemy, jak ma się rzeczywistość w Mungu i że nie jest ona lepsza od tej poza jego murami. Niedawna wojna zrobiła swoje - znaczna większość pomieszczeń potrzebuje remontu dosłownie na gwałt. Pociemniała biała farba na sufitach, którą bardziej określić można jako szaro-żółtą lub zwyczajnie szarą, w zależności od oświetlenia, parapety pomalowane paskudną olejną farbą, wszelkiego rodzaju rysy, obdrapania, ślady po stuknięciach... Chybotliwe łóżka, pod których nogi częstokroć podstawiane są drewniane klocki lub kawałki gazet, by jakoś je ustabilizować, z lekka nieszczelne okna, na które niby rzucane są wszelkiego rodzaju zaklęcia, lecz raczej z dosyć marnym skutkiem... Długo by wymieniać wszelkie mankamenty.
|zaskoczonam; wpadam jakoś po wizycie u Deimosa
– Co za czasy! Co za czasy! – mówiłam do Gabrysia, w trybie przyspieszonym ubierając się, karmiąc swego dumnego ptaka, który mnie obserwował w tym pędzie z nieukrywanym zainteresowaniem, i wrzucając niedbale do torby rzeczy do szpitala. Jednocześnie. Byłam kompletnie nieprzygotowana do takiego wypadu, podobnie jak do tego ostatniego w środku nocy do przybytku Carrowa. Nieoczekiwane listy, nieoczekiwane wezwania i prośby o pomoc – najwyraźniej właśnie tak miało teraz wyglądać moje życie, zwłaszcza że wraz z mijającym czasem, zmieniającym się światem, takich ofiar zdarzało się coraz więcej, krew zaś widziałam częściej niż kubek z gorącą herbatką.
Westchnęłam spojrzawszy na zegarek. Do szpitala powinnam iść dopiero za kilka godzin, co oznaczało, że mogę zapomnieć o posiłku przez najbliższy czas. Jeśli będę miała szczęście, to załapię się na przerwę, choć nie miałam pojęcia, w jakim stanie zastanę pannę Avery. Niektórzy potrafili koloryzować, inni zaś niedopowiadali istotnych faktów. List na pierwszy rzut oka nie brzmiał zbyt pozytywnie, na drugi również więc nie zamierzałam w żaden sposób się opieprzać. Ba!, bolało mnie serduszko, że nie ma mnie jeszcze na miejscu. Słowa trauma krwi oraz obfity krwotok zewnętrzny nie napawały mnie nadzieją na szybkie załatwienie sprawy... Pewnie nawet nie byłabym wzywana w trypie natychmiastowym do błahszego przypadku.
Wpadłam do szpitala, z niecierpliwością wjechałam na odpowiedni poziom, chwyciłam odpowiedni plik papierów i wparowałam do sali oznaczonej numerem jeden. Mniemałam, że panna Avery od razu rzuci się w moje oczy. Jeśli tak, zapewne podeszłabym do pacjentki (i jej bliskich?), pytając:
– Allji... Allison Avery? – Ton ciepły, jednakże zalatujący chłodnym profesjonalizmem.
– Co za czasy! Co za czasy! – mówiłam do Gabrysia, w trybie przyspieszonym ubierając się, karmiąc swego dumnego ptaka, który mnie obserwował w tym pędzie z nieukrywanym zainteresowaniem, i wrzucając niedbale do torby rzeczy do szpitala. Jednocześnie. Byłam kompletnie nieprzygotowana do takiego wypadu, podobnie jak do tego ostatniego w środku nocy do przybytku Carrowa. Nieoczekiwane listy, nieoczekiwane wezwania i prośby o pomoc – najwyraźniej właśnie tak miało teraz wyglądać moje życie, zwłaszcza że wraz z mijającym czasem, zmieniającym się światem, takich ofiar zdarzało się coraz więcej, krew zaś widziałam częściej niż kubek z gorącą herbatką.
Westchnęłam spojrzawszy na zegarek. Do szpitala powinnam iść dopiero za kilka godzin, co oznaczało, że mogę zapomnieć o posiłku przez najbliższy czas. Jeśli będę miała szczęście, to załapię się na przerwę, choć nie miałam pojęcia, w jakim stanie zastanę pannę Avery. Niektórzy potrafili koloryzować, inni zaś niedopowiadali istotnych faktów. List na pierwszy rzut oka nie brzmiał zbyt pozytywnie, na drugi również więc nie zamierzałam w żaden sposób się opieprzać. Ba!, bolało mnie serduszko, że nie ma mnie jeszcze na miejscu. Słowa trauma krwi oraz obfity krwotok zewnętrzny nie napawały mnie nadzieją na szybkie załatwienie sprawy... Pewnie nawet nie byłabym wzywana w trypie natychmiastowym do błahszego przypadku.
Wpadłam do szpitala, z niecierpliwością wjechałam na odpowiedni poziom, chwyciłam odpowiedni plik papierów i wparowałam do sali oznaczonej numerem jeden. Mniemałam, że panna Avery od razu rzuci się w moje oczy. Jeśli tak, zapewne podeszłabym do pacjentki (i jej bliskich?), pytając:
– Allji... Allison Avery? – Ton ciepły, jednakże zalatujący chłodnym profesjonalizmem.
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Cynthia wpadła do sali i zbliżyła się do jedynego zajętego łóżka. Leżąca w nim trupioblada panna o jasnozłotych włosach musiała być wskazaną w liście pacjentką, Allison Avery, lecz wydawała się być w tym momencie całkowicie nieprzytomna - w żaden sposób nie zareagowała na słowa uzdrowicielki, oczy miała zamknięte. Spierzchnięte blade wargi, niemal kredowa już bladość skóry, przez którą przebijał się błękit ledwie widocznej pajęczyny żył oraz przyśpieszony oddech wskazywały na to, że jej stan, zgodnie z informacją wynikającą z listu od ordynatora, był bardzo ciężki. Prawdopodobnie otrzymała pierwszą pomoc, ale mało wprawioną. Nad Allison stała Julie Perkins, Cynthia potrafiła rozpoznać ją jako pielęgniarkę o sporo mniejszych kompetencjach od niej samej; często pełniła służbę przy magicznym pogotowiu.
- Stan niestabilny, wciąż się pogarsza - zaczęła mówić pośpiesznie, mnąc w rękach ubranie, czarą żałobną suknię ociekającą krwią - najwyraźniej zdążyła rozebrać dziewczynę.
- Zatrzymaliśmy krwotoki prowizorycznie, ale opatrunki pewnie niebawem się zsuną. Obficie krwawiła pod kolanem, ma rozszarpaną żyłę odłokciową. Straciła dużo krwi, ciśnienie niskie. Jest zimna, cud, że wciąż żyje. - Dopiero teraz dygnęła przed uzdrowicielką. - Doktor Vanity - powitała ją bez entuzjazmu, zapewne przejęta stanem zdrowia pacjentki. Była tutaj, pod jej ręką i zapewne na jej rozkazy, nie miała jednak dostatecznej wiedzy, by podjąć działania samodzielnie.
- Stan niestabilny, wciąż się pogarsza - zaczęła mówić pośpiesznie, mnąc w rękach ubranie, czarą żałobną suknię ociekającą krwią - najwyraźniej zdążyła rozebrać dziewczynę.
- Zatrzymaliśmy krwotoki prowizorycznie, ale opatrunki pewnie niebawem się zsuną. Obficie krwawiła pod kolanem, ma rozszarpaną żyłę odłokciową. Straciła dużo krwi, ciśnienie niskie. Jest zimna, cud, że wciąż żyje. - Dopiero teraz dygnęła przed uzdrowicielką. - Doktor Vanity - powitała ją bez entuzjazmu, zapewne przejęta stanem zdrowia pacjentki. Była tutaj, pod jej ręką i zapewne na jej rozkazy, nie miała jednak dostatecznej wiedzy, by podjąć działania samodzielnie.
|hehehe! w przeciwieństwie do Cynki kompletnie się nie znam na medycynie; mam nadzieję, że nie zabiję ślicznej Allison
Merlinie! Takie piękne, strasznie bladziutkie, delikatne dziewczę! Zrobiło mi się strasznie smutno z powodu stanu pacjentki... Czarna suknia, którą trzymała Julie, powodowała jedynie ciarki na plecach i motywowała mnie do szybszego działania. Za nic nie zamierzałam pozwolić tej panience zejść! Za nic!
– Odłóż tę suknię, Julie, i jak najszybciej chcę tu widzieć czystą wodę, czystą ściereczkę, jak najwięcej maści Dar Suonatar oraz... Wiesz, czy pacjentka zażywała eliksiry wzmacniające krew? Zresztą, ten również, proszę, przynieś. Ja spróbuję powstrzymać tymczasowo te krwawienie. I pospiesz się! Nie możemy pozwolić jej umrzeć! – poinstruowałam młodszą stażem koleżankę aż nazbyt pewna siebie. Miałam nadzieję, że i tym razem mój optymizm mnie nie zawiedzie. Nie mogłam przecież od tak skazać jej na śmierć. O, nie! Nie, gdy była taka młodziutka. Nie, gdy musiała żyć z tak paskudną chorobą... Powinna przeżyć jeszcze wiele pięknych chwil.
– Dobrze, Allison. Nie poddajemy się – odezwałam się do nieprzytomnej, podciągając rękawy i wyciągając różdżkę. Wpierw zamierzałam zatamować krwawienie, dopiero potem zajmę się temperaturą ciała i oczyszczaniem ran.
Chwyciłam za jej krwawiące ramię. Musiałam przyznać, że faktycznie była niepokojąco chłodna. Ściągnęłam z trzymanej ręki prowizoryczny opatrunek, który niestety nie sprawdzał się przy tej ranie, i rzuciłam zaklęcie, zbliżając koniec różdżki do jednej z najpoważniejszych ran wymienionych przez pielęgniarkę.
– Fosilio. – Miałam ogromną nadzieję, że się powiedzie. Nie było czasu na poddawanie się stresowi w pracy, w tak ważnej chwili. Ja po prostu musiałam wygrać jej życie u Śmierci! Inna opcja nie istniała, o innej nie powinnam myśleć.
Merlinie! Takie piękne, strasznie bladziutkie, delikatne dziewczę! Zrobiło mi się strasznie smutno z powodu stanu pacjentki... Czarna suknia, którą trzymała Julie, powodowała jedynie ciarki na plecach i motywowała mnie do szybszego działania. Za nic nie zamierzałam pozwolić tej panience zejść! Za nic!
– Odłóż tę suknię, Julie, i jak najszybciej chcę tu widzieć czystą wodę, czystą ściereczkę, jak najwięcej maści Dar Suonatar oraz... Wiesz, czy pacjentka zażywała eliksiry wzmacniające krew? Zresztą, ten również, proszę, przynieś. Ja spróbuję powstrzymać tymczasowo te krwawienie. I pospiesz się! Nie możemy pozwolić jej umrzeć! – poinstruowałam młodszą stażem koleżankę aż nazbyt pewna siebie. Miałam nadzieję, że i tym razem mój optymizm mnie nie zawiedzie. Nie mogłam przecież od tak skazać jej na śmierć. O, nie! Nie, gdy była taka młodziutka. Nie, gdy musiała żyć z tak paskudną chorobą... Powinna przeżyć jeszcze wiele pięknych chwil.
– Dobrze, Allison. Nie poddajemy się – odezwałam się do nieprzytomnej, podciągając rękawy i wyciągając różdżkę. Wpierw zamierzałam zatamować krwawienie, dopiero potem zajmę się temperaturą ciała i oczyszczaniem ran.
Chwyciłam za jej krwawiące ramię. Musiałam przyznać, że faktycznie była niepokojąco chłodna. Ściągnęłam z trzymanej ręki prowizoryczny opatrunek, który niestety nie sprawdzał się przy tej ranie, i rzuciłam zaklęcie, zbliżając koniec różdżki do jednej z najpoważniejszych ran wymienionych przez pielęgniarkę.
– Fosilio. – Miałam ogromną nadzieję, że się powiedzie. Nie było czasu na poddawanie się stresowi w pracy, w tak ważnej chwili. Ja po prostu musiałam wygrać jej życie u Śmierci! Inna opcja nie istniała, o innej nie powinnam myśleć.
» Ratujmy Ziemię! «
To jedyna planeta, na której występuje czekolada.
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Cynthia Vanity' has done the following action : Rzut kośćmi
'k100' : 28
'k100' : 28
/ po grze z Caulderem.
Po tym jak dostałam sowę do ordynatora niezwłocznie zebrałam się, żeby tylko jak najszybciej pojawić się w szpitalu. Miałam szczęście, że moja sąsiadka nadal była w domu, bo inaczej nie wiedziałam co miałabym zrobić z Caulderem. Na szczęście miałam dobrych sąsiadów i ci bez problemu przyjęci dziewięciolatka pod swoje skrzydła, a ja szybko zebrałam się do pracy. Za pomocą teleportacji znalazłam się w szpitalu najszybciej jak potrafiłam, biegiem niemalże udałam się na piętro, na którym mieścił się oddział urazów pozaklęciowych. Szybko narzuciłam na siebie biały fartuch, który jak wiadomo musiałam mieć przy sobie, a następnie niezwłocznie udałam się do sali, w której leżała Allison Avery. Minęłam na korytarzu jedną z pielęgniarek, a kiedy weszłam w środku była już doktor Vanity.
-Dzień dobry, doktor Vanity.-przywitałam się, chociaż było to czystą formalnością. Chciałam jedynie zwrócić uwagę na to, że ktoś wszedł do środka.
-Krwotok wewnętrzny?-spytałam krótko, ale nie było czasu. Jeżeli uzdrowicielka nie zdążyła tego sprawdzić to miałam zamiar to zrobić. Przy chorobie jaką jest Trauma Krwi niestety mogło to być możliwe.
-Diagno Haemo-rzuciłam zaklęcie, miałam nadzieję, że mój stres nie wpłynie na zaklęcie, musiałam jej pomóc, w końcu gdyby sprawa nie była tragiczna ordynator nie wezwałby dwóch uzdrowicieli.
Po tym jak dostałam sowę do ordynatora niezwłocznie zebrałam się, żeby tylko jak najszybciej pojawić się w szpitalu. Miałam szczęście, że moja sąsiadka nadal była w domu, bo inaczej nie wiedziałam co miałabym zrobić z Caulderem. Na szczęście miałam dobrych sąsiadów i ci bez problemu przyjęci dziewięciolatka pod swoje skrzydła, a ja szybko zebrałam się do pracy. Za pomocą teleportacji znalazłam się w szpitalu najszybciej jak potrafiłam, biegiem niemalże udałam się na piętro, na którym mieścił się oddział urazów pozaklęciowych. Szybko narzuciłam na siebie biały fartuch, który jak wiadomo musiałam mieć przy sobie, a następnie niezwłocznie udałam się do sali, w której leżała Allison Avery. Minęłam na korytarzu jedną z pielęgniarek, a kiedy weszłam w środku była już doktor Vanity.
-Dzień dobry, doktor Vanity.-przywitałam się, chociaż było to czystą formalnością. Chciałam jedynie zwrócić uwagę na to, że ktoś wszedł do środka.
-Krwotok wewnętrzny?-spytałam krótko, ale nie było czasu. Jeżeli uzdrowicielka nie zdążyła tego sprawdzić to miałam zamiar to zrobić. Przy chorobie jaką jest Trauma Krwi niestety mogło to być możliwe.
-Diagno Haemo-rzuciłam zaklęcie, miałam nadzieję, że mój stres nie wpłynie na zaklęcie, musiałam jej pomóc, w końcu gdyby sprawa nie była tragiczna ordynator nie wezwałby dwóch uzdrowicieli.
Gość
Gość
The member 'Melanie Royce' has done the following action : Rzut kośćmi
'k100' : 34
'k100' : 34
- Oczywiście, doktor Vanity! - Julie nie zwlekała, natychmiast usłuchała poleceń i odłożyła zakrwawioną suknię na pobliskie łóżko; machnęła różdżką, przywołując misę, drugim machnięciem wypełniła ją nieskazitelną wodą, trzecim - przywołała sterylne ściereczki. - Nie zdążyliśmy przebadać pacjentki, ale biorąc pod uwagę obfitość krwotoków szacujemy, że przed przyjęciem go nie zażyła. Przywieźli ją prosto ze stypy profesora Slughorna. - Julie westchnęła. - La Revenant - dodała, jakby nazwa restauracji miała wyjaśnić wszystko. Nie zwlekając jednak, gdy tylko podsunęła misę wystarczająco blisko uzdrowicielki, wybiegła z pomieszczenia, zapewne celem odnalezienia wskazanych przez Cynthię eliksirów, w drzwiach minęła Melanie.
Cynthia rzuciła zaklęcie, nerwy, zapewne wywołane widokiem zabiedzonej dziewczyny, nie pozwoliły jej na pełne wykorzystanie swoich umiejętności; rzucone na ranę pod kolanem Fosilio było słabe i być może skamielina odpadnie prędzej, niż powinna, ale póki co trzymała ranę dość dobrze - prowizoryczny opatrunek odpadł w tym samym momencie, dwie krople krwi zdążyły zaczerwienić prześcieradło.
Melanie również dała się porwać nerwom; nie mogła być pewna, czy jej diagnoza była całkowicie trafna, ale wszystko wskazywało na to, że Allison nie doznała krwotoku wewnętrznego. Odniesione przez nią rany wydawały się powierzchowne, lecz wielokrotnie pogłębiane, co zapewne wywoływało większy upływ krwi. Już na pierwszy rzut oka, po ogólnej bladości dziewczyny, bez trudu dało się stwierdzić, że straciła jej naprawdę dużo.
Do sali powróciła Julie, niosąc kilka kolorowych fiolek oraz jeden dość głęboki słój - zapewne wypełniony wskazaną przez Cynthię maścią.
Cynthia rzuciła zaklęcie, nerwy, zapewne wywołane widokiem zabiedzonej dziewczyny, nie pozwoliły jej na pełne wykorzystanie swoich umiejętności; rzucone na ranę pod kolanem Fosilio było słabe i być może skamielina odpadnie prędzej, niż powinna, ale póki co trzymała ranę dość dobrze - prowizoryczny opatrunek odpadł w tym samym momencie, dwie krople krwi zdążyły zaczerwienić prześcieradło.
Melanie również dała się porwać nerwom; nie mogła być pewna, czy jej diagnoza była całkowicie trafna, ale wszystko wskazywało na to, że Allison nie doznała krwotoku wewnętrznego. Odniesione przez nią rany wydawały się powierzchowne, lecz wielokrotnie pogłębiane, co zapewne wywoływało większy upływ krwi. Już na pierwszy rzut oka, po ogólnej bladości dziewczyny, bez trudu dało się stwierdzić, że straciła jej naprawdę dużo.
Do sali powróciła Julie, niosąc kilka kolorowych fiolek oraz jeden dość głęboki słój - zapewne wypełniony wskazaną przez Cynthię maścią.
La Revenant? To tam się odbywały te wszystkie dziwy, o których słyszałam, i to stamtąd przynoszono do Munga tych przerażonych ludzi, często samookaleczonych...? To dobrze, że nie mogłam iść na pogrzeb. Przynajmniej szybko pojawiłam się na wezwanie ordynatora.
– Witaj, Melanie – odparłam, odpowiadając zaraz na jej pytanie. – Nie mam pojęcia. Staram się powstrzymać krwotok. Straciła już sporo krwi... Julie zaraz przyniesie maść...
Machnęłam różdżką w kierunku pierwszej ściereczki, uniosłam ze sterty i umoczyłam ją w wodzie, dokładnie wyżynając. Zaczęłam ścierać krew z jej ręki oraz w okolicach szyi, by zaraz nanieść na te ranne części ciała maść, gdy tylko przyniesie ją...
– Julie! Prędko! – pospieszyłam ją. – Julie, pomóż mi z nakładaniem maści. Melanie, zajmiesz się jej stanem... I temperaturą? Rany, będzie chyba nam potrzebna krew – mówiłam, za bardzo nie przemyślając swoich słów, tylko po prostu... dostałam słowotoku? Czasem mi się to zdarzało. Czasem bardzo często...
– Merlinie, lalala... Kobietki, dam radę! Działajcie! – Uśmiechnęłam się nad zakrwawioną pacjentką, co swobodnie mogło zostać uznane za sadyzm, bądź szaleństwo. – Recivium! – rzuciłam, kierując różdżkę tym razem na przemyte wodą rany. Następnie zamierzałam nałożyć na nie maść cudowny Dar Suonatar. Nałożyć sporo na większe rany.
– Witaj, Melanie – odparłam, odpowiadając zaraz na jej pytanie. – Nie mam pojęcia. Staram się powstrzymać krwotok. Straciła już sporo krwi... Julie zaraz przyniesie maść...
Machnęłam różdżką w kierunku pierwszej ściereczki, uniosłam ze sterty i umoczyłam ją w wodzie, dokładnie wyżynając. Zaczęłam ścierać krew z jej ręki oraz w okolicach szyi, by zaraz nanieść na te ranne części ciała maść, gdy tylko przyniesie ją...
– Julie! Prędko! – pospieszyłam ją. – Julie, pomóż mi z nakładaniem maści. Melanie, zajmiesz się jej stanem... I temperaturą? Rany, będzie chyba nam potrzebna krew – mówiłam, za bardzo nie przemyślając swoich słów, tylko po prostu... dostałam słowotoku? Czasem mi się to zdarzało. Czasem bardzo często...
– Merlinie, lalala... Kobietki, dam radę! Działajcie! – Uśmiechnęłam się nad zakrwawioną pacjentką, co swobodnie mogło zostać uznane za sadyzm, bądź szaleństwo. – Recivium! – rzuciłam, kierując różdżkę tym razem na przemyte wodą rany. Następnie zamierzałam nałożyć na nie maść cudowny Dar Suonatar. Nałożyć sporo na większe rany.
» Ratujmy Ziemię! «
To jedyna planeta, na której występuje czekolada.
Ostatnio zmieniony przez Cynthia Vanity dnia 15.09.15 1:32, w całości zmieniany 1 raz
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Cynthia Vanity' has done the following action : Rzut kośćmi
'k100' : 69
'k100' : 69
Oczyszczone, przemyte i wypielęgnowane rany Allison Cynthia z pomocą Julie bez trudu pokryła przyniesioną przez stażystkę maścią. Niezwykłe remedium dla chorych na traumę krwi zaczęło działać natychmiast, krwotoki ustały, a krew przestała sączyć się z trupiobladego ciała dziewczyny. Zarówno rana pod kolanem, jak i rozszarpana żyła przy łokciu, miały się już dobrze, wciąż jednak puls dziewczyny był słabo wyczuwalny, a kredowa bladość skóry mogła budzić grozę.
– Huh! Allison, nadal żyjemy, prawda? – rzuciłam zadowolona pod adresem nieprzytomnej dziewczyny. Zatamowałyśmy całkiem zręcznie krwawienie, co było połową sukcesu. Teraz należało zadbać o braki we krwi i tę paskudnie obniżoną temperaturę... Potem zaś miało pójść z górki, prawda? Prawda! Nikt na mojej warcie nie miał prawa zejść sobie z tego świata.
Postąpiłam kilka kroków w kierunku szafek, w których znajdowały się eliksiry. Prócz tego, którego panna Allison postanowiła nie zażywać, a który już dostarczyła mi Julie, potrzebowałam jeszcze tego... O, uzupełniającego krew! – stwierdziłam zadowolona, biorąc do rąk znajomą kształtem i etykietą buteleczkę. Napis też głosił, iż nie popełniłam błędu przy wyborze. Wróciłam do pacjentki i postanowiłam wprowadzić ciecz do jej krwiobiegu. Bezpośrednio. Panna Avery miała w tym nieszczęściu takie szczęście, że nie musiała go pić... A był ponoć paskudnie gorzki.
– Julie, dasz sobie radę z podaniem eliksiru wzmacniającego krew? – zapytałam swojej koleżanki, po czym dotknęłam bladego czółka pacjentki. Biedactwo... I jaka blada chudzinka... – Caldorus – szepnęłam, robiąc kolejny, bardzo sobie znany, ruch ręką. Jej ciałko powinna rozgrzać się w mgnieniu oka. Może nawet dostanie lekkich rumieńców? Z pewnością wyglądałyby ślicznie!
Radował mnie fakt, że wszelkie zaklęcia ratujące życia czyniłam już machinalnie. Nie musiałam się zastanawiać, do czego służą i jak powinnam ich użyć. Praktyka czyniła... mistrza? Może. Jeśli panna Avery się obudzi, z pewnością będę miała w sobie namiastkę szalonego mistrza Świętego Munga. I zapewne też ciastowego terrorysty. Kto ostatnio mnie nazwał terrorystą...? Deimos! Mój Ślizgon Nie-Słucham-Się-Cynki!
Na mych wargach zagościł miły uśmiech. Wspominałam, że kocham pomagać innym? Ba!, kochałam mocno! Może właśnie dlatego, dla pewności, zamierzałam zająć się oglądaniem jej ciała w celu odnalezienia ewentualnych, przeoczonych ran, o ile moje zaklęcie zadziałało...
Postąpiłam kilka kroków w kierunku szafek, w których znajdowały się eliksiry. Prócz tego, którego panna Allison postanowiła nie zażywać, a który już dostarczyła mi Julie, potrzebowałam jeszcze tego... O, uzupełniającego krew! – stwierdziłam zadowolona, biorąc do rąk znajomą kształtem i etykietą buteleczkę. Napis też głosił, iż nie popełniłam błędu przy wyborze. Wróciłam do pacjentki i postanowiłam wprowadzić ciecz do jej krwiobiegu. Bezpośrednio. Panna Avery miała w tym nieszczęściu takie szczęście, że nie musiała go pić... A był ponoć paskudnie gorzki.
– Julie, dasz sobie radę z podaniem eliksiru wzmacniającego krew? – zapytałam swojej koleżanki, po czym dotknęłam bladego czółka pacjentki. Biedactwo... I jaka blada chudzinka... – Caldorus – szepnęłam, robiąc kolejny, bardzo sobie znany, ruch ręką. Jej ciałko powinna rozgrzać się w mgnieniu oka. Może nawet dostanie lekkich rumieńców? Z pewnością wyglądałyby ślicznie!
Radował mnie fakt, że wszelkie zaklęcia ratujące życia czyniłam już machinalnie. Nie musiałam się zastanawiać, do czego służą i jak powinnam ich użyć. Praktyka czyniła... mistrza? Może. Jeśli panna Avery się obudzi, z pewnością będę miała w sobie namiastkę szalonego mistrza Świętego Munga. I zapewne też ciastowego terrorysty. Kto ostatnio mnie nazwał terrorystą...? Deimos! Mój Ślizgon Nie-Słucham-Się-Cynki!
Na mych wargach zagościł miły uśmiech. Wspominałam, że kocham pomagać innym? Ba!, kochałam mocno! Może właśnie dlatego, dla pewności, zamierzałam zająć się oglądaniem jej ciała w celu odnalezienia ewentualnych, przeoczonych ran, o ile moje zaklęcie zadziałało...
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Cynthia Vanity' has done the following action : Rzut kośćmi
'k100' : 34
'k100' : 34
Cynthia sprawnie podała Allison eliksir uzupełniający krew, rozsądnie miarkując go bezpośrednio do żył. Podniosła również temperaturę ciała młodej czarownicy, choć niestety to nie wystarczyło, by na jej policzki wstąpiły malownicze rumieńce. Julie przytaknęła uzdrowicielce i prędko spełniła jej polecenie. Trupioblada skóra Allison powoli zaczynała nabierać kolorów, za kilka dni zapewne dojdzie do siebie, ale rozsądnie byłoby przetrzymać ją w Mungu przynajmniej pięć dni pod baczną obserwacją uzdrowicieli. Cynthia zachowała zimną krew i obejrzała jej ciało raz jeszcze, poszukując ran, które mogłaby przeoczyć, ale, na szczęście, nic więcej nie odnalazła. Julie w końcu zniknęła, obowiązkiem Cynthii było doglądać Allison. Późniejszy sen dziewczyny przebiegł bez zakłóceń.
Cynthia otrzymuje 10 punktów za zajęcie się pacjentką, osłabiona anemiczna Allison zbudziła się wczesnym ranem dwa dni później, przebrana w szpitalny strój i z opatrunkiem na ramieniu.
Cynthia otrzymuje 10 punktów za zajęcie się pacjentką, osłabiona anemiczna Allison zbudziła się wczesnym ranem dwa dni później, przebrana w szpitalny strój i z opatrunkiem na ramieniu.
| Coś na szybko, bo miało być już dawno - przymuł roku Akcja na kilka dni po stypie
Czuję się jak po wieczorze z nadmierną ilością ognistej, mugolskiego piwa i francuskiego wina. Nie otwieram od razu oczu, najpierw musiałabym sobie przypomnieć, jak to się robi. Nie orientuję się w swoim położeniu – gdzie jestem, że czuję się aż tak potwornie? Jakby szalona kelpia przebiegła po moim ciele, natomiast odgłosy otaczające zdają się być rozpaczliwym krzykiem szyszymory. Ciężko w takich warunkach zorientować się, co się tak naprawdę dzieje. Serce łomocze mi w piersi i przyśpiesza swój rytm, gdy pojawiają się pierwsze obrazy. Samael. Zjawa. Krew. Rudowłosy mężczyzna. Uczucie otępienia, aż w końcu wszystko się urywa. Oh, czyli prawie że umarłam? A może naprawdę umarłam i ta cała ciemność, silna migrena i przerażające dźwięki to wszystko co nas czeka w życiu pozaziemskim? Samael powinien być z siebie dumny – w końcu doprowadził do mojego końca. Zapewne nie takiego, jaki sobie zaplanował, lecz osiągnął połowiczny cel. Uczucie mdłości na samą myśl, uświadamia mnie, że jednak żyję. Duch nie czułby się tak parszywie i nie stresował się na samo wspomnienie rodziny. Cóż… Przypomnienie sobie wszystkiego ze stypy Slughorna, zajmie mi zastraszająco dużo czasu, lecz póki co wystarczy chociaż tyle, by nie oszaleć ze zdezorientowania.
W końcu uchylam powieki, by zobaczyć wszechobecną jasność. Dopiero po kolejnych kilku minutach jestem w stanie zauważyć poszczególne kształty, nie ma przy mnie dziwacznej aparatury i tysięcy rureczek, więc odbieram to jako dobry omen – a może uzdrowiciele mają swój własny sposób na podawanie specyfików osobie nieprzytomnej? Obracam się na bok z zamiarem wstania, lecz wydaje mi się to złym pomysłem, nie tylko przez nasilające się uczucie ścisku w okolicach skroni. Przecież nie chcę przyprawić o zawał jakiegoś uzdrowiciela.
Czuję się jak po wieczorze z nadmierną ilością ognistej, mugolskiego piwa i francuskiego wina. Nie otwieram od razu oczu, najpierw musiałabym sobie przypomnieć, jak to się robi. Nie orientuję się w swoim położeniu – gdzie jestem, że czuję się aż tak potwornie? Jakby szalona kelpia przebiegła po moim ciele, natomiast odgłosy otaczające zdają się być rozpaczliwym krzykiem szyszymory. Ciężko w takich warunkach zorientować się, co się tak naprawdę dzieje. Serce łomocze mi w piersi i przyśpiesza swój rytm, gdy pojawiają się pierwsze obrazy. Samael. Zjawa. Krew. Rudowłosy mężczyzna. Uczucie otępienia, aż w końcu wszystko się urywa. Oh, czyli prawie że umarłam? A może naprawdę umarłam i ta cała ciemność, silna migrena i przerażające dźwięki to wszystko co nas czeka w życiu pozaziemskim? Samael powinien być z siebie dumny – w końcu doprowadził do mojego końca. Zapewne nie takiego, jaki sobie zaplanował, lecz osiągnął połowiczny cel. Uczucie mdłości na samą myśl, uświadamia mnie, że jednak żyję. Duch nie czułby się tak parszywie i nie stresował się na samo wspomnienie rodziny. Cóż… Przypomnienie sobie wszystkiego ze stypy Slughorna, zajmie mi zastraszająco dużo czasu, lecz póki co wystarczy chociaż tyle, by nie oszaleć ze zdezorientowania.
W końcu uchylam powieki, by zobaczyć wszechobecną jasność. Dopiero po kolejnych kilku minutach jestem w stanie zauważyć poszczególne kształty, nie ma przy mnie dziwacznej aparatury i tysięcy rureczek, więc odbieram to jako dobry omen – a może uzdrowiciele mają swój własny sposób na podawanie specyfików osobie nieprzytomnej? Obracam się na bok z zamiarem wstania, lecz wydaje mi się to złym pomysłem, nie tylko przez nasilające się uczucie ścisku w okolicach skroni. Przecież nie chcę przyprawić o zawał jakiegoś uzdrowiciela.
I sit alone in this winter clarity which clouds my mind
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sala numer jeden
Szybka odpowiedź