Sala numer jeden
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala numer jeden
Wszyscy wiemy, jak ma się rzeczywistość w Mungu i że nie jest ona lepsza od tej poza jego murami. Niedawna wojna zrobiła swoje - znaczna większość pomieszczeń potrzebuje remontu dosłownie na gwałt. Pociemniała biała farba na sufitach, którą bardziej określić można jako szaro-żółtą lub zwyczajnie szarą, w zależności od oświetlenia, parapety pomalowane paskudną olejną farbą, wszelkiego rodzaju rysy, obdrapania, ślady po stuknięciach... Chybotliwe łóżka, pod których nogi częstokroć podstawiane są drewniane klocki lub kawałki gazet, by jakoś je ustabilizować, z lekka nieszczelne okna, na które niby rzucane są wszelkiego rodzaju zaklęcia, lecz raczej z dosyć marnym skutkiem... Długo by wymieniać wszelkie mankamenty.
The member 'Cynthia Vanity' has done the following action : Rzut kośćmi
'k100' : 69
'k100' : 69
Oczyszczone, przemyte i wypielęgnowane rany Allison Cynthia z pomocą Julie bez trudu pokryła przyniesioną przez stażystkę maścią. Niezwykłe remedium dla chorych na traumę krwi zaczęło działać natychmiast, krwotoki ustały, a krew przestała sączyć się z trupiobladego ciała dziewczyny. Zarówno rana pod kolanem, jak i rozszarpana żyła przy łokciu, miały się już dobrze, wciąż jednak puls dziewczyny był słabo wyczuwalny, a kredowa bladość skóry mogła budzić grozę.
– Huh! Allison, nadal żyjemy, prawda? – rzuciłam zadowolona pod adresem nieprzytomnej dziewczyny. Zatamowałyśmy całkiem zręcznie krwawienie, co było połową sukcesu. Teraz należało zadbać o braki we krwi i tę paskudnie obniżoną temperaturę... Potem zaś miało pójść z górki, prawda? Prawda! Nikt na mojej warcie nie miał prawa zejść sobie z tego świata.
Postąpiłam kilka kroków w kierunku szafek, w których znajdowały się eliksiry. Prócz tego, którego panna Allison postanowiła nie zażywać, a który już dostarczyła mi Julie, potrzebowałam jeszcze tego... O, uzupełniającego krew! – stwierdziłam zadowolona, biorąc do rąk znajomą kształtem i etykietą buteleczkę. Napis też głosił, iż nie popełniłam błędu przy wyborze. Wróciłam do pacjentki i postanowiłam wprowadzić ciecz do jej krwiobiegu. Bezpośrednio. Panna Avery miała w tym nieszczęściu takie szczęście, że nie musiała go pić... A był ponoć paskudnie gorzki.
– Julie, dasz sobie radę z podaniem eliksiru wzmacniającego krew? – zapytałam swojej koleżanki, po czym dotknęłam bladego czółka pacjentki. Biedactwo... I jaka blada chudzinka... – Caldorus – szepnęłam, robiąc kolejny, bardzo sobie znany, ruch ręką. Jej ciałko powinna rozgrzać się w mgnieniu oka. Może nawet dostanie lekkich rumieńców? Z pewnością wyglądałyby ślicznie!
Radował mnie fakt, że wszelkie zaklęcia ratujące życia czyniłam już machinalnie. Nie musiałam się zastanawiać, do czego służą i jak powinnam ich użyć. Praktyka czyniła... mistrza? Może. Jeśli panna Avery się obudzi, z pewnością będę miała w sobie namiastkę szalonego mistrza Świętego Munga. I zapewne też ciastowego terrorysty. Kto ostatnio mnie nazwał terrorystą...? Deimos! Mój Ślizgon Nie-Słucham-Się-Cynki!
Na mych wargach zagościł miły uśmiech. Wspominałam, że kocham pomagać innym? Ba!, kochałam mocno! Może właśnie dlatego, dla pewności, zamierzałam zająć się oglądaniem jej ciała w celu odnalezienia ewentualnych, przeoczonych ran, o ile moje zaklęcie zadziałało...
Postąpiłam kilka kroków w kierunku szafek, w których znajdowały się eliksiry. Prócz tego, którego panna Allison postanowiła nie zażywać, a który już dostarczyła mi Julie, potrzebowałam jeszcze tego... O, uzupełniającego krew! – stwierdziłam zadowolona, biorąc do rąk znajomą kształtem i etykietą buteleczkę. Napis też głosił, iż nie popełniłam błędu przy wyborze. Wróciłam do pacjentki i postanowiłam wprowadzić ciecz do jej krwiobiegu. Bezpośrednio. Panna Avery miała w tym nieszczęściu takie szczęście, że nie musiała go pić... A był ponoć paskudnie gorzki.
– Julie, dasz sobie radę z podaniem eliksiru wzmacniającego krew? – zapytałam swojej koleżanki, po czym dotknęłam bladego czółka pacjentki. Biedactwo... I jaka blada chudzinka... – Caldorus – szepnęłam, robiąc kolejny, bardzo sobie znany, ruch ręką. Jej ciałko powinna rozgrzać się w mgnieniu oka. Może nawet dostanie lekkich rumieńców? Z pewnością wyglądałyby ślicznie!
Radował mnie fakt, że wszelkie zaklęcia ratujące życia czyniłam już machinalnie. Nie musiałam się zastanawiać, do czego służą i jak powinnam ich użyć. Praktyka czyniła... mistrza? Może. Jeśli panna Avery się obudzi, z pewnością będę miała w sobie namiastkę szalonego mistrza Świętego Munga. I zapewne też ciastowego terrorysty. Kto ostatnio mnie nazwał terrorystą...? Deimos! Mój Ślizgon Nie-Słucham-Się-Cynki!
Na mych wargach zagościł miły uśmiech. Wspominałam, że kocham pomagać innym? Ba!, kochałam mocno! Może właśnie dlatego, dla pewności, zamierzałam zająć się oglądaniem jej ciała w celu odnalezienia ewentualnych, przeoczonych ran, o ile moje zaklęcie zadziałało...
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Cynthia Vanity' has done the following action : Rzut kośćmi
'k100' : 34
'k100' : 34
Cynthia sprawnie podała Allison eliksir uzupełniający krew, rozsądnie miarkując go bezpośrednio do żył. Podniosła również temperaturę ciała młodej czarownicy, choć niestety to nie wystarczyło, by na jej policzki wstąpiły malownicze rumieńce. Julie przytaknęła uzdrowicielce i prędko spełniła jej polecenie. Trupioblada skóra Allison powoli zaczynała nabierać kolorów, za kilka dni zapewne dojdzie do siebie, ale rozsądnie byłoby przetrzymać ją w Mungu przynajmniej pięć dni pod baczną obserwacją uzdrowicieli. Cynthia zachowała zimną krew i obejrzała jej ciało raz jeszcze, poszukując ran, które mogłaby przeoczyć, ale, na szczęście, nic więcej nie odnalazła. Julie w końcu zniknęła, obowiązkiem Cynthii było doglądać Allison. Późniejszy sen dziewczyny przebiegł bez zakłóceń.
Cynthia otrzymuje 10 punktów za zajęcie się pacjentką, osłabiona anemiczna Allison zbudziła się wczesnym ranem dwa dni później, przebrana w szpitalny strój i z opatrunkiem na ramieniu.
Cynthia otrzymuje 10 punktów za zajęcie się pacjentką, osłabiona anemiczna Allison zbudziła się wczesnym ranem dwa dni później, przebrana w szpitalny strój i z opatrunkiem na ramieniu.
| Coś na szybko, bo miało być już dawno - przymuł roku Akcja na kilka dni po stypie
Czuję się jak po wieczorze z nadmierną ilością ognistej, mugolskiego piwa i francuskiego wina. Nie otwieram od razu oczu, najpierw musiałabym sobie przypomnieć, jak to się robi. Nie orientuję się w swoim położeniu – gdzie jestem, że czuję się aż tak potwornie? Jakby szalona kelpia przebiegła po moim ciele, natomiast odgłosy otaczające zdają się być rozpaczliwym krzykiem szyszymory. Ciężko w takich warunkach zorientować się, co się tak naprawdę dzieje. Serce łomocze mi w piersi i przyśpiesza swój rytm, gdy pojawiają się pierwsze obrazy. Samael. Zjawa. Krew. Rudowłosy mężczyzna. Uczucie otępienia, aż w końcu wszystko się urywa. Oh, czyli prawie że umarłam? A może naprawdę umarłam i ta cała ciemność, silna migrena i przerażające dźwięki to wszystko co nas czeka w życiu pozaziemskim? Samael powinien być z siebie dumny – w końcu doprowadził do mojego końca. Zapewne nie takiego, jaki sobie zaplanował, lecz osiągnął połowiczny cel. Uczucie mdłości na samą myśl, uświadamia mnie, że jednak żyję. Duch nie czułby się tak parszywie i nie stresował się na samo wspomnienie rodziny. Cóż… Przypomnienie sobie wszystkiego ze stypy Slughorna, zajmie mi zastraszająco dużo czasu, lecz póki co wystarczy chociaż tyle, by nie oszaleć ze zdezorientowania.
W końcu uchylam powieki, by zobaczyć wszechobecną jasność. Dopiero po kolejnych kilku minutach jestem w stanie zauważyć poszczególne kształty, nie ma przy mnie dziwacznej aparatury i tysięcy rureczek, więc odbieram to jako dobry omen – a może uzdrowiciele mają swój własny sposób na podawanie specyfików osobie nieprzytomnej? Obracam się na bok z zamiarem wstania, lecz wydaje mi się to złym pomysłem, nie tylko przez nasilające się uczucie ścisku w okolicach skroni. Przecież nie chcę przyprawić o zawał jakiegoś uzdrowiciela.
Czuję się jak po wieczorze z nadmierną ilością ognistej, mugolskiego piwa i francuskiego wina. Nie otwieram od razu oczu, najpierw musiałabym sobie przypomnieć, jak to się robi. Nie orientuję się w swoim położeniu – gdzie jestem, że czuję się aż tak potwornie? Jakby szalona kelpia przebiegła po moim ciele, natomiast odgłosy otaczające zdają się być rozpaczliwym krzykiem szyszymory. Ciężko w takich warunkach zorientować się, co się tak naprawdę dzieje. Serce łomocze mi w piersi i przyśpiesza swój rytm, gdy pojawiają się pierwsze obrazy. Samael. Zjawa. Krew. Rudowłosy mężczyzna. Uczucie otępienia, aż w końcu wszystko się urywa. Oh, czyli prawie że umarłam? A może naprawdę umarłam i ta cała ciemność, silna migrena i przerażające dźwięki to wszystko co nas czeka w życiu pozaziemskim? Samael powinien być z siebie dumny – w końcu doprowadził do mojego końca. Zapewne nie takiego, jaki sobie zaplanował, lecz osiągnął połowiczny cel. Uczucie mdłości na samą myśl, uświadamia mnie, że jednak żyję. Duch nie czułby się tak parszywie i nie stresował się na samo wspomnienie rodziny. Cóż… Przypomnienie sobie wszystkiego ze stypy Slughorna, zajmie mi zastraszająco dużo czasu, lecz póki co wystarczy chociaż tyle, by nie oszaleć ze zdezorientowania.
W końcu uchylam powieki, by zobaczyć wszechobecną jasność. Dopiero po kolejnych kilku minutach jestem w stanie zauważyć poszczególne kształty, nie ma przy mnie dziwacznej aparatury i tysięcy rureczek, więc odbieram to jako dobry omen – a może uzdrowiciele mają swój własny sposób na podawanie specyfików osobie nieprzytomnej? Obracam się na bok z zamiarem wstania, lecz wydaje mi się to złym pomysłem, nie tylko przez nasilające się uczucie ścisku w okolicach skroni. Przecież nie chcę przyprawić o zawał jakiegoś uzdrowiciela.
I sit alone in this winter clarity which clouds my mind
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
– Spokojnie, panienko Avery! – rzuciłam głośno i, oczywiście, radośnie. Nie codziennie miało się okazję witać pacjentów, którzy trafili do szpitala w stanie krytycznym. Ja zaś miałam przeczucie, które mnie nie zawiodło. Nos podpowiadał mi, że panna Allison Avery niebawem się obudzi. I, o!, dzień dobry!
Co prawda pomyliłam się o kilka sekund, bo dopiero teraz zdążyłam wejść do sali, więc już w sumie po przebudzeniu swojej własnej pacjentki, co nie przeszkodziło mi jednak w radowaniu się chwilą. I przyszłą pogadanką również. Ktoś tu niezbyt uważnie słuchał lekarzy... Jeśli Allison przetrwa me pouczenia, w nagrodę, cóż, miałam coś na ząbek. Trzymałam właśnie w jednej dłoni talerzyk o bardzo interesującej zawartości oraz plik kartek w drugiej. Odłożyłam wszystko na stolik i stanęłam nad główną winowajczynią zaistniałej kilka dni temu sytuacji.
– Jestem Cynthia Vanity. Raczej nie miałyśmy okazji jeszcze na siebie wpaść... – zauważyłam, oceniając czujnym okiem stan pacjentki. Nadal była strasznie bladziutka, przez co sprawdziłam jej temperaturę. Okazała się być w normie...
– Jestem jedną z osób, które uratowały ci życie, panno Avery. Ktoooś tuuu chyba nie zażywał eliksiru wzmacniającego krew... i mniemam, że więcej podobny incydent się nie zdarzy – odparłam lekko, aczkolwiek stanowczo.
- O tym sobie możemy szerzej porozmawiać za chwilkę... Tymczasem powiedz mi, jak się czujesz? – zapytałam z troską. – Zapewne nie najlepiej po tych wszystkich eliksirach, które w ciebie wlałyśmy... Ale boli cię coś, skarbie?
Co prawda pomyliłam się o kilka sekund, bo dopiero teraz zdążyłam wejść do sali, więc już w sumie po przebudzeniu swojej własnej pacjentki, co nie przeszkodziło mi jednak w radowaniu się chwilą. I przyszłą pogadanką również. Ktoś tu niezbyt uważnie słuchał lekarzy... Jeśli Allison przetrwa me pouczenia, w nagrodę, cóż, miałam coś na ząbek. Trzymałam właśnie w jednej dłoni talerzyk o bardzo interesującej zawartości oraz plik kartek w drugiej. Odłożyłam wszystko na stolik i stanęłam nad główną winowajczynią zaistniałej kilka dni temu sytuacji.
– Jestem Cynthia Vanity. Raczej nie miałyśmy okazji jeszcze na siebie wpaść... – zauważyłam, oceniając czujnym okiem stan pacjentki. Nadal była strasznie bladziutka, przez co sprawdziłam jej temperaturę. Okazała się być w normie...
– Jestem jedną z osób, które uratowały ci życie, panno Avery. Ktoooś tuuu chyba nie zażywał eliksiru wzmacniającego krew... i mniemam, że więcej podobny incydent się nie zdarzy – odparłam lekko, aczkolwiek stanowczo.
- O tym sobie możemy szerzej porozmawiać za chwilkę... Tymczasem powiedz mi, jak się czujesz? – zapytałam z troską. – Zapewne nie najlepiej po tych wszystkich eliksirach, które w ciebie wlałyśmy... Ale boli cię coś, skarbie?
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Z niepewnością spoglądam na entuzjastyczną istotę odzianą w limonkowo zielony kilt, której głos brzmi niczym uderzenia gongu w głuchej ciszy. Jestem zaspana, wciąż pod wpływem eliksirów uniemożliwiających zebranie myśli i… Ta nieszczęsny ból głowy staje się nie do wytrzymania. Choć może powinnam się cieszyć, że nie dane mi słyszeć szumu krwi w uszach.
- Miło poznać… Nie ukrywam, że nie spodziewałam się jeszcze... Oddychać - mój głos jest zachrypnięty niczym u nierozważnej śpiewaczki, która nadwerężyła struny głosowe. Nie pogardziłabym kielichem wody, albo i dwoma, chociaż nawodnili mój organizm po utracie zastraszającej ilości krwi, czuję dyskomfort w ustach, jakbym dopiero co spędziła kilka dni na pustyni bez ani mililitra wody. Oskarżenia uzdrowicieli są trafne, gdyby nie lekceważenie spożycia eliksirów, być może ten wypadek nie miałby szans na skończenie się tragicznie. Oczywiście, krwi wszędzie byłoby pełno, trafiłabym na Izbę przyjęć, lecz nie straciłabym aż tyle życiodajnej posoki krążącej na nowo w moim krwiobiegu. - To ten duch… – mamroczę mało składnie, co pewnie wydaje ci się całkowicie bezsensu. Jednakże gdyby nie zjawa, która przerwała ciągłość mojego naskórka, nie miałybyśmy okazji się poznać. A przynajmniej nie dzisiaj, choć jako stała bywalczyni szpitala, być może kiedyś natknęłabym się na ciebie, by sprawnie wyciągnąć kilka recept na specyfiki potrzebne w utrzymaniu odpowiedniego stanu zdrowia. Może nie wybitnie dobrego, to nie realne przy pożerającym mnie stresie, lecz dostatecznego, by nie wykrwawiać się przy najmniejszym zacięciu.
Dziękuję za troskę, dobra czarownico, lecz więcej pytań jest tutaj zbędnych, powinnaś zauważyć, jak krzywię się nawet na najmniejszy dźwięk. - Głowa. Stanowczo. I za bardzo – jestem marudna, lecz mam ku temu powody, przecież nie na co dzień budzi się w szpitalnym łóżku.
- Jak długo tutaj leżę? Czy ktoś… Był tutaj? - pytam ostrożnie, jakby nie będąc do końca pewną, czy na pewno chcę wiedzieć o odwiedzających. Co jeśli Samael czaił się tutaj, by dokończyć swoje dzieło, które zaledwie przypadkiem nie zakończyło się moją śmiercią? Nie wiem czy Vanity ma pytania, co też się stało, że wylądowałam w takim stanie w Mungu… Może ktoś jej wyjaśnił całą sytuację?
- Miło poznać… Nie ukrywam, że nie spodziewałam się jeszcze... Oddychać - mój głos jest zachrypnięty niczym u nierozważnej śpiewaczki, która nadwerężyła struny głosowe. Nie pogardziłabym kielichem wody, albo i dwoma, chociaż nawodnili mój organizm po utracie zastraszającej ilości krwi, czuję dyskomfort w ustach, jakbym dopiero co spędziła kilka dni na pustyni bez ani mililitra wody. Oskarżenia uzdrowicieli są trafne, gdyby nie lekceważenie spożycia eliksirów, być może ten wypadek nie miałby szans na skończenie się tragicznie. Oczywiście, krwi wszędzie byłoby pełno, trafiłabym na Izbę przyjęć, lecz nie straciłabym aż tyle życiodajnej posoki krążącej na nowo w moim krwiobiegu. - To ten duch… – mamroczę mało składnie, co pewnie wydaje ci się całkowicie bezsensu. Jednakże gdyby nie zjawa, która przerwała ciągłość mojego naskórka, nie miałybyśmy okazji się poznać. A przynajmniej nie dzisiaj, choć jako stała bywalczyni szpitala, być może kiedyś natknęłabym się na ciebie, by sprawnie wyciągnąć kilka recept na specyfiki potrzebne w utrzymaniu odpowiedniego stanu zdrowia. Może nie wybitnie dobrego, to nie realne przy pożerającym mnie stresie, lecz dostatecznego, by nie wykrwawiać się przy najmniejszym zacięciu.
Dziękuję za troskę, dobra czarownico, lecz więcej pytań jest tutaj zbędnych, powinnaś zauważyć, jak krzywię się nawet na najmniejszy dźwięk. - Głowa. Stanowczo. I za bardzo – jestem marudna, lecz mam ku temu powody, przecież nie na co dzień budzi się w szpitalnym łóżku.
- Jak długo tutaj leżę? Czy ktoś… Był tutaj? - pytam ostrożnie, jakby nie będąc do końca pewną, czy na pewno chcę wiedzieć o odwiedzających. Co jeśli Samael czaił się tutaj, by dokończyć swoje dzieło, które zaledwie przypadkiem nie zakończyło się moją śmiercią? Nie wiem czy Vanity ma pytania, co też się stało, że wylądowałam w takim stanie w Mungu… Może ktoś jej wyjaśnił całą sytuację?
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
– Tutaj masz szklankę wody – wtrąciłam się na moment, by wskazać jej wspomnianą szklankę. Jej zachrypnięcie było aż nazbyt słyszalne, bym mogła przejść obok tej męczarni obojętnie. Pofatygowałam się nawet i podałam jej owe naczynie, by mogła nawilżyć wyschnięte wargi. – I talerzyk ciasta. Zdecydowanie za mało jadasz, młoda damo.
Uśmiechnęłam się lekko, patrząc na swoją pacjentkę... z miłością? Cóż, bardzo się cieszyłam, że po naszym pierwszym spotkaniu, mogę z nią rozmawiać i że mam okazję w ogóle ją poznać. Życie naprawdę jest ulotne, zaś takie przebudzenia to cudy i z pewnością drugie szanse od losu. Allison powinna to docenić, czego zapewne nie zrobi. Życie doceniało się dopiero, gdy się je utraciło, gdy spotkało się twarzą w twarz ze śmiercią, a przy tym zrozumiało jej powagę. Wielu ją lekceważyło i uważało za wybawienie. Bzdury!
– Zaś za chwilkę przyniosę ci coś na tą główkę... Chyba że to znośny ból. Nie wiem, czy masz ochotę na dodatkowe dawki eliksirów...? Ja bym uciekała od nich daleko – stwierdziłam, przedstawiając własne stanowisko w tym temacie. Czasami nawet miałam już sama ich dość, choć nie zdarzało mi się łykać znowu aż tak często... I wcale nie chodziło tu o smaki niektórych z nich. Często czułam się pełna lub nie do końca czułam się sobą. Pewnie tak czułby się człowiek pod wpływem Imperio, gdyby miał świadomość rzucenia tego czaru...
– Spałaś kilka dni. Nie przeszkadzałam temu, gdyż twoje ciało miało okazję spokojnie się zregenerować. Straciłaś naprawdę dużo krwi... I na mojej warcie, o ile się nie mylę, nikogo tu nie było. Nikt się o tak piękną panienkę nie martwi? Może chcesz, bym kogoś tu ściągnęła? Może pragniesz napisać do kogoś list? Z wielką chęcią użyczę ci własnej sowy, która, tak na marginesie, jest jastrzębiem. Bardzo sympatycznym – zaproponowałam, gładząc białą szpitalną pościel, by następnie ją poklepać i tym samym zniszczyć jej miejscowo gładką powierzchnię.
– Hey, może opowiesz mi o tym duchu? Historie o duchach bywają zaskakujące. Co też ważył się zrobić ten łobuz? – zapytałam lekko, pragnąc, by poczuła się niczym w towarzystwie przyjaciółki, starszej siostry czy też jakiejś kochanej cioteczki... Bo na babcię raczej nie wyglądałam. Przynajmniej miałam taką nadzieję.
Nie zamierzałam też zaprzeczać, że chciałam dowiedzieć się, co sprawiło, że musiałam stoczyć naprawdę wyczerpującą grę ze śmiercią... Cóż, jeśli chodziło w gry o życie, lubiłam wodzić tę kościstą pannę za ciemną nicość w miejscu nosa.
Uśmiechnęłam się lekko, patrząc na swoją pacjentkę... z miłością? Cóż, bardzo się cieszyłam, że po naszym pierwszym spotkaniu, mogę z nią rozmawiać i że mam okazję w ogóle ją poznać. Życie naprawdę jest ulotne, zaś takie przebudzenia to cudy i z pewnością drugie szanse od losu. Allison powinna to docenić, czego zapewne nie zrobi. Życie doceniało się dopiero, gdy się je utraciło, gdy spotkało się twarzą w twarz ze śmiercią, a przy tym zrozumiało jej powagę. Wielu ją lekceważyło i uważało za wybawienie. Bzdury!
– Zaś za chwilkę przyniosę ci coś na tą główkę... Chyba że to znośny ból. Nie wiem, czy masz ochotę na dodatkowe dawki eliksirów...? Ja bym uciekała od nich daleko – stwierdziłam, przedstawiając własne stanowisko w tym temacie. Czasami nawet miałam już sama ich dość, choć nie zdarzało mi się łykać znowu aż tak często... I wcale nie chodziło tu o smaki niektórych z nich. Często czułam się pełna lub nie do końca czułam się sobą. Pewnie tak czułby się człowiek pod wpływem Imperio, gdyby miał świadomość rzucenia tego czaru...
– Spałaś kilka dni. Nie przeszkadzałam temu, gdyż twoje ciało miało okazję spokojnie się zregenerować. Straciłaś naprawdę dużo krwi... I na mojej warcie, o ile się nie mylę, nikogo tu nie było. Nikt się o tak piękną panienkę nie martwi? Może chcesz, bym kogoś tu ściągnęła? Może pragniesz napisać do kogoś list? Z wielką chęcią użyczę ci własnej sowy, która, tak na marginesie, jest jastrzębiem. Bardzo sympatycznym – zaproponowałam, gładząc białą szpitalną pościel, by następnie ją poklepać i tym samym zniszczyć jej miejscowo gładką powierzchnię.
– Hey, może opowiesz mi o tym duchu? Historie o duchach bywają zaskakujące. Co też ważył się zrobić ten łobuz? – zapytałam lekko, pragnąc, by poczuła się niczym w towarzystwie przyjaciółki, starszej siostry czy też jakiejś kochanej cioteczki... Bo na babcię raczej nie wyglądałam. Przynajmniej miałam taką nadzieję.
Nie zamierzałam też zaprzeczać, że chciałam dowiedzieć się, co sprawiło, że musiałam stoczyć naprawdę wyczerpującą grę ze śmiercią... Cóż, jeśli chodziło w gry o życie, lubiłam wodzić tę kościstą pannę za ciemną nicość w miejscu nosa.
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Przyjmuję od ciebie szklankę, walcząc sama ze sobą, by tylko odrobinę zwilżyć usta, a nie przechylić całą jej zawartość. To mogłoby się źle skończyć dla organizmu przez pewien czas oduczonego normalnego przyjmowania składników odżywczych i wody. Na ciastka nie decyduje się jednak, czując mdłości na sam widok stałego pokarmu. Dziwnie się czuję zalewana falami miłości i troski przez swoją uzdrowicielkę. Pomimo to nic nie mówię, tylko dość krzywo odwdzięczam uśmiech, co jednak może zostać zrzucone na wciąż słabe samopoczucie.
Nie doceniam tego, że jeszcze żyję, szczególnie, gdy czuję nieprzyjemne pulsowanie w skroniach, czuję, że z trudem odratowane życie ciąży mi bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Może zdziwi cię to Cynthio, ale nie chcę umierać, na pewno nie w momencie, gdy serce Sorena wciąż bije. Kiedy jego się zatrzyma, wtedy będę mogła odejść wraz z nim. Czyż to nie dziwne? Jedno nie potrafi bez drugiego funkcjonować, wraz ze wspólnymi narodzinami otrzymaliśmy identyczne długości życia, całkowicie zależne od siebie.
Ze swoich myśli nie mogę, ku swojej rozpaczy, wyrzucić Samaela, który w nieudolny sposób próbował ratować moje życie. Byle tylko zapewnić sobie odpowiednią opinię, jako uzdrowiciel nie mógł pozostawać obojętny nad wykrwawiającą się siostrą. Jednak wystarczy jeden zły ruch nadgarstka, źle wypowiedziana głoska, by . Mogę tylko dziękować Merlinowi, że na sali znajdowały się osoby o wiele bardziej rozważne, na tyle, by wezwać magiczne pogotowie i zwyczajnymi, niemagicznymi sposobami spowolnić upływ krwi. Przez moje myśli przewija się także płomiennoruda czupryna nieznajomego mężczyzny. Już teraz, leżąc w szpitalnym łóżku, wiem, że go odnajdę, by odpowiednio podziękować za ratunek. Nie wątpię, że tylko dzięki jego rozwadze i podstawowym umiejętnościom udzielania pomocy, otrzymałam szansę na wyrwanie się spod szponów Samaela, którymi ciągnął mnie w bezkresny dół śmierci.
- Rzeczywiście, więcej eliksirów wydaje się złym pomysłem – czuję, że naprawdę dużo eliksirów musiało zostać wprowadzone do mojego organizmu. Ciekawe, czy nie istnieje, jakieś zaklęcie mogące pomóc w moim opłakanym stanie. Jeśli tak, uzdrowicielka na pewno go znała. - Jak długo będę musiała tutaj zostać? – zmieniam temat, choć nie śpieszy mi się wracać do rodzinnej rezydencji, to Mung nie jest także hotelem wypoczynkowym z masażami.
Nikogo nie było. Wielki ciężar spada mi z serca. Oczami wyobraźni widzę Sorena, gdy czyta list informujący o moim stanie. Nie chcę robić mu kłopotu, przysparzać dodatkowych zmartwień, dopóki żyje w słodkiej nieświadomości, że wszystko jest dobrze. A może powinnam się zamartwiać jego nieobecnością? Czyżby Samael i na nim położył swoje brudne łapy? Przecież mój bliźniak byłby pierwszą osobą, która pojawiałaby się w szpitalu, gdyby wiedziała o zadanych mi urazach. Serce przyśpiesza swoje bicie z każdą chwilą, gdy czuję się coraz to bardziej niepewnie. - Może ma pani rację, pani Vanity. Powinnam kogoś poinformować. Mogę prosić o pióro i papier? – uzdrowicielka wydawała się całkowicie uprzejma. Taka jaka powinna być osoba pracująca w tym zawodzie. Troskliwa, dbająca o pacjenta. Całkowicie odmienna od Samaela.
- Nie wiem, co to była za zjawa. Podcięła mi żyły, gdy… Nie rozumiem dlaczego... Nie rozumiem jej złości – przechodzą mnie dreszcze, gdy zdaję sobie sprawę, że nawet duch może pozbawić mnie życia. To przecież takie łatwe z moją chorobą.
Nie doceniam tego, że jeszcze żyję, szczególnie, gdy czuję nieprzyjemne pulsowanie w skroniach, czuję, że z trudem odratowane życie ciąży mi bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Może zdziwi cię to Cynthio, ale nie chcę umierać, na pewno nie w momencie, gdy serce Sorena wciąż bije. Kiedy jego się zatrzyma, wtedy będę mogła odejść wraz z nim. Czyż to nie dziwne? Jedno nie potrafi bez drugiego funkcjonować, wraz ze wspólnymi narodzinami otrzymaliśmy identyczne długości życia, całkowicie zależne od siebie.
Ze swoich myśli nie mogę, ku swojej rozpaczy, wyrzucić Samaela, który w nieudolny sposób próbował ratować moje życie. Byle tylko zapewnić sobie odpowiednią opinię, jako uzdrowiciel nie mógł pozostawać obojętny nad wykrwawiającą się siostrą. Jednak wystarczy jeden zły ruch nadgarstka, źle wypowiedziana głoska, by . Mogę tylko dziękować Merlinowi, że na sali znajdowały się osoby o wiele bardziej rozważne, na tyle, by wezwać magiczne pogotowie i zwyczajnymi, niemagicznymi sposobami spowolnić upływ krwi. Przez moje myśli przewija się także płomiennoruda czupryna nieznajomego mężczyzny. Już teraz, leżąc w szpitalnym łóżku, wiem, że go odnajdę, by odpowiednio podziękować za ratunek. Nie wątpię, że tylko dzięki jego rozwadze i podstawowym umiejętnościom udzielania pomocy, otrzymałam szansę na wyrwanie się spod szponów Samaela, którymi ciągnął mnie w bezkresny dół śmierci.
- Rzeczywiście, więcej eliksirów wydaje się złym pomysłem – czuję, że naprawdę dużo eliksirów musiało zostać wprowadzone do mojego organizmu. Ciekawe, czy nie istnieje, jakieś zaklęcie mogące pomóc w moim opłakanym stanie. Jeśli tak, uzdrowicielka na pewno go znała. - Jak długo będę musiała tutaj zostać? – zmieniam temat, choć nie śpieszy mi się wracać do rodzinnej rezydencji, to Mung nie jest także hotelem wypoczynkowym z masażami.
Nikogo nie było. Wielki ciężar spada mi z serca. Oczami wyobraźni widzę Sorena, gdy czyta list informujący o moim stanie. Nie chcę robić mu kłopotu, przysparzać dodatkowych zmartwień, dopóki żyje w słodkiej nieświadomości, że wszystko jest dobrze. A może powinnam się zamartwiać jego nieobecnością? Czyżby Samael i na nim położył swoje brudne łapy? Przecież mój bliźniak byłby pierwszą osobą, która pojawiałaby się w szpitalu, gdyby wiedziała o zadanych mi urazach. Serce przyśpiesza swoje bicie z każdą chwilą, gdy czuję się coraz to bardziej niepewnie. - Może ma pani rację, pani Vanity. Powinnam kogoś poinformować. Mogę prosić o pióro i papier? – uzdrowicielka wydawała się całkowicie uprzejma. Taka jaka powinna być osoba pracująca w tym zawodzie. Troskliwa, dbająca o pacjenta. Całkowicie odmienna od Samaela.
- Nie wiem, co to była za zjawa. Podcięła mi żyły, gdy… Nie rozumiem dlaczego... Nie rozumiem jej złości – przechodzą mnie dreszcze, gdy zdaję sobie sprawę, że nawet duch może pozbawić mnie życia. To przecież takie łatwe z moją chorobą.
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mam ochotę tańczyć, stawiać w podskokach kolejne delikatne kroki i wirować po szpitalnej sali w rytm spokojnego jazzowego utworu. Moje włosy uwalniałyby się spod prowizorycznego upięcia, które nie miało nic wspólnego z trwałością, i szaleć, czuć tę radość wypełniającą zniszczone mury szpitala. Zniszczone i smutne.
Chciałabym tym zarazić również Allison, która nie czuła się najlepiej i było to jak najbardziej zrozumiałe. Kompletnie inaczej wyglądałaby nasza sytuacja, gdybyśmy mogły sobie poskakać i się pośmiać do taktu muzyki, której niestety nie mogłam tu puścić. Wielka szkoda.
– Jeszcze kilka dni. Muszę mieć pewność, że rana nie otworzy się ponownie. Nie martw się tym już, skarbie. Teraz będzie już tylko lepiej. Wystarczy w to uwierzyć – rzuciłam do niej, uśmiechając się kojąco.
Pierwsze przebudzenie po kilku dniach snu w szpitalu nie należało do najprzyjemniejszych – wiedziałam to z wywiadów z pacjentami, ale również z własnego doświadczenia. Przeżyłam niegdyś jeden epizod, po którym wylądowałam w szpitalu na kilka dni, by po otworzeniu oczek napotkać... Ach! Ile bym dała, by móc powtórzyć ten okres w życiu, w którym ja i Frederick dopiero co się poznawaliśmy.
– Ależ oczywiście! Proszę! – rzuciłam, rzucając też zaklęcie przywołujące z szafek papier i pióro. Następnie podałam je Allison. – I zjawa podcięła ci żyły? Jak to się stało? W tym... Na tej stypie profesora Slughorna, prawda? Faktycznie, jej złość jest niezrozumiała, ale pewnie ma logiczne wyjaśnienie we własnej historii. Cóż, na szczęście zaradziłam tej szkodzie.. Lepiej unikać tej restauracji... La Revenant, prawda? – zapytałam, marszcząc brwi. Uciekła mi ta nazwa i nie miałam pojęcia, czy wróciła, czy to tylko jakiś inny, wyłapany wcześniej, o wiele wcześniej, wyraz.
Chciałabym tym zarazić również Allison, która nie czuła się najlepiej i było to jak najbardziej zrozumiałe. Kompletnie inaczej wyglądałaby nasza sytuacja, gdybyśmy mogły sobie poskakać i się pośmiać do taktu muzyki, której niestety nie mogłam tu puścić. Wielka szkoda.
– Jeszcze kilka dni. Muszę mieć pewność, że rana nie otworzy się ponownie. Nie martw się tym już, skarbie. Teraz będzie już tylko lepiej. Wystarczy w to uwierzyć – rzuciłam do niej, uśmiechając się kojąco.
Pierwsze przebudzenie po kilku dniach snu w szpitalu nie należało do najprzyjemniejszych – wiedziałam to z wywiadów z pacjentami, ale również z własnego doświadczenia. Przeżyłam niegdyś jeden epizod, po którym wylądowałam w szpitalu na kilka dni, by po otworzeniu oczek napotkać... Ach! Ile bym dała, by móc powtórzyć ten okres w życiu, w którym ja i Frederick dopiero co się poznawaliśmy.
– Ależ oczywiście! Proszę! – rzuciłam, rzucając też zaklęcie przywołujące z szafek papier i pióro. Następnie podałam je Allison. – I zjawa podcięła ci żyły? Jak to się stało? W tym... Na tej stypie profesora Slughorna, prawda? Faktycznie, jej złość jest niezrozumiała, ale pewnie ma logiczne wyjaśnienie we własnej historii. Cóż, na szczęście zaradziłam tej szkodzie.. Lepiej unikać tej restauracji... La Revenant, prawda? – zapytałam, marszcząc brwi. Uciekła mi ta nazwa i nie miałam pojęcia, czy wróciła, czy to tylko jakiś inny, wyłapany wcześniej, o wiele wcześniej, wyraz.
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Klika dni. To nie brzmi pozytywnie. Unieruchomienie w łóżku przez taki okres czasu, w tak ponurym miejscu stanowczo wykończa. Choć pewnie nie powinnam narzekać. Lepsze to niż długie miesiące. Wyjście cało z konfrontacji z duchem sprawia, że powinnam być wdzięczna za ten łut losu, a nie narzekać. Kilka dni jakoś przecierpię. Problem zaczyna się, gdy podajesz mi pergamin i pióro. Co powinnam napisać? Jak wyjaśnić Sorenowi całą sytuację, by nie dostał ataku histerii po samym przeczytaniu? Nie chcę stresować swojego bliźniaka. Zamartwianie go taką drobnostką może sprawić, że w pojedynkę zechce złożyć Samaelowi wizytę. Zaciskam usta z piórem wiszącym nad czystką kartką. Po chwili z końca spada niewielka kropla, tworząc na idealnie kremowym papierze atramentowy kleks. Wzdycham ciężko, odkładając pióro na bok. - Proszę o wybaczenie, ale chyba wyślę jutro ten list – informuję uzdrowicielkę, zastanawiając się, czy w ogóle to zrobię. Muszę przemyśleć jego treść, która jeszcze kilka chwil temu wydała się całkiem uporządkowana i racjonalna, lecz teraz, po szybkiej analizie konsekwencji wysłania kilku słów, widzę same negatywy. By uniknąć próby korespondencji, podejmuję rozmowę z nowo poznaną uzdrowicielką, do której powoli zaczynam się przekonywać, pomimo całego wylewnego entuzjazmu, który jest wręcz wyczuwalny w tym ponurym pomieszczeniu.
- Tak, ta restauracja jest całkiem specyficzna – mówię, a na powrót przed moimi oczyma stają obrazy z przed kilku dni, oczywiście te, które pamiętam z okresu zachowanej świadomości. Choć nie ukrywam, że nie pogardziłabym drobną dawką eliksiru zapomnienia. Perwersyjny dotyk Samaela, to nie coś co chcę nosić w swojej pamięci, nieudolnie próbując pozbyć się niechcianych wspomnień, jak na złość uparcie powracających na sam widok swojego podłego brata. - Pamiętam, że mają tam dość dziwny system przejść. Nigdy nie wiadomo, gdzie się trafi – kontynuuję, starając się wyrzucić z myśli potworności tamtej uroczystości, gdyby nie te rujnujące wszystko wspomnienia, stypa zaliczałaby się do tych udanych. O ile, takie wydarzenia można oceniać w takich kategoriach, w końcu niespodziewana śmierć Horacego Slughorna była czymś zaskakującym dla wszystkich. - Oh, nie. Ta restauracja byłaby całkiem ciekawym miejscem… Gdyby nie duchy. Szczególnie te mściwe… I wątpię, czy działanie tej zjawy miało jakikolwiek sens. Chyba, że często trafiają się tutaj klienci potraktowani w taki gościnny sposób? – wzdycham ciężko, z powrotem opadając na poduszki. Zastanawiające, czy komuś przytrafiły się podobne niespodzianki podczas stypy. Być może w ostatnim numerze Proroka, który dosłownie przespałam, znajdę interesujące mnie informacje. Lecz to później... Dużo później. Pomimo dwudniowego ciągłego snu, czuję się straszliwie wyczerpana i obolała. Głównie z tego powodu nie buntuję się przeciwko pobytowi w szpitalu. Kilka dni z odpowiednimi eliksirami powinno postawić mnie na nogi.
- Tak, ta restauracja jest całkiem specyficzna – mówię, a na powrót przed moimi oczyma stają obrazy z przed kilku dni, oczywiście te, które pamiętam z okresu zachowanej świadomości. Choć nie ukrywam, że nie pogardziłabym drobną dawką eliksiru zapomnienia. Perwersyjny dotyk Samaela, to nie coś co chcę nosić w swojej pamięci, nieudolnie próbując pozbyć się niechcianych wspomnień, jak na złość uparcie powracających na sam widok swojego podłego brata. - Pamiętam, że mają tam dość dziwny system przejść. Nigdy nie wiadomo, gdzie się trafi – kontynuuję, starając się wyrzucić z myśli potworności tamtej uroczystości, gdyby nie te rujnujące wszystko wspomnienia, stypa zaliczałaby się do tych udanych. O ile, takie wydarzenia można oceniać w takich kategoriach, w końcu niespodziewana śmierć Horacego Slughorna była czymś zaskakującym dla wszystkich. - Oh, nie. Ta restauracja byłaby całkiem ciekawym miejscem… Gdyby nie duchy. Szczególnie te mściwe… I wątpię, czy działanie tej zjawy miało jakikolwiek sens. Chyba, że często trafiają się tutaj klienci potraktowani w taki gościnny sposób? – wzdycham ciężko, z powrotem opadając na poduszki. Zastanawiające, czy komuś przytrafiły się podobne niespodzianki podczas stypy. Być może w ostatnim numerze Proroka, który dosłownie przespałam, znajdę interesujące mnie informacje. Lecz to później... Dużo później. Pomimo dwudniowego ciągłego snu, czuję się straszliwie wyczerpana i obolała. Głównie z tego powodu nie buntuję się przeciwko pobytowi w szpitalu. Kilka dni z odpowiednimi eliksirami powinno postawić mnie na nogi.
I sit alone in this winter clarity which clouds my mind
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czułam jak ciekawość we mnie coraz bardziej, szaleńczo wręcz, wzrastała, kiedy miałam okazję usłyszeć kilka słów za dużo o tej restauracji La Revenant. Szczypta magii w prawdziwej magii... Myślałam, że to plotka z tymi przejściami, a tu mi się trafiała prawdziwa ofiara tego miejsca, które to też prawdziwie wysyłało swoich gości według swego widzimisię. Wiedziałam, co następne pojawi się w mojej głowie – obietnica, że kiedyś tam zajrzę i chwilę pobędę. La Revenant...
– Nigdy mnie tam jeszcze nie było... Miałam wpaść na pogrzeb profesora, ale musiałam zastąpić koleżankę w Mungu – przyznałam. – Ale skoro mówisz, że to ciekawe miejsce, to może warto przejść się tam kiedyś któregoś wolnego popołudnia – stwierdziłam pogodnie, nieco rozmarzona. Kto wie, gdzie mnie poniesie, co mnie spotka... Wbrew pozorom... No, dobrze. Widać było gołym okiem, że ciekawskie ze mnie babsko.
– W Świętym Mungu trafiają do nas osoby z przeróżnymi historiami na koncie – odparłam nieco politycznie. Zjawy? Takie osobniki też bywały. Ba!, dosyć często miałam takie przypadki, gdyż mój staż pracy był dosyć okazały. – Pracuję tu od wielu lat, więc naprawdę spora ta kolekcja. Jednemu czarodziejowi zjawa odcięła rękę jakimś zabytkowym mugolskim mieczem, gdyż ów czarodziej wydał jej się być jej mężem. Podobno tę zjawę mąż bardzo mocno niegdyś kochał i, niestety, ta jego miłość została potwornie przekręcona przez oszalałość zjawy... Tragiczna historia. Na szczęście rękę udało nam się wyhodować nową – przyznałam. Jeden z moich popisowych zabiegów. Ponoć nowa była bardzo podobna do dawnej... i podobno nadal służyła temu czarodziejowi. Coś tam od kogoś słyszałam.
– I myślę, że powinnaś spróbować coś napisać. Z bliskimi u boku szybciej zleci ci ten czas w szpitalu... Ściany mają tu depresyjne barwy. Gdyby to ode mnie zależało, widziałabyś tu prawdziwy wybuch barw. – Pokiwałam głową, podrywając się z łóżka. – Potrzebujesz może czegoś jeszcze? Jak coś, bez skrępowania proś – odparłam, podchodząc do jednego z okien i wyglądając przez nie. – Przez te okna zaś, nie wpada nic a nic światła! Skandal! - rzuciłam oburzona przyciszonym głosem, by przełożeni nie usłyszeli. Nie przepadali za moim wymądrzaniem się i za głupimi stwierdzeniami, co do powiązania tempa zdrowienia pacjenta z kolorem ścian czy dostępnością do promieni słonecznych.
– Nigdy mnie tam jeszcze nie było... Miałam wpaść na pogrzeb profesora, ale musiałam zastąpić koleżankę w Mungu – przyznałam. – Ale skoro mówisz, że to ciekawe miejsce, to może warto przejść się tam kiedyś któregoś wolnego popołudnia – stwierdziłam pogodnie, nieco rozmarzona. Kto wie, gdzie mnie poniesie, co mnie spotka... Wbrew pozorom... No, dobrze. Widać było gołym okiem, że ciekawskie ze mnie babsko.
– W Świętym Mungu trafiają do nas osoby z przeróżnymi historiami na koncie – odparłam nieco politycznie. Zjawy? Takie osobniki też bywały. Ba!, dosyć często miałam takie przypadki, gdyż mój staż pracy był dosyć okazały. – Pracuję tu od wielu lat, więc naprawdę spora ta kolekcja. Jednemu czarodziejowi zjawa odcięła rękę jakimś zabytkowym mugolskim mieczem, gdyż ów czarodziej wydał jej się być jej mężem. Podobno tę zjawę mąż bardzo mocno niegdyś kochał i, niestety, ta jego miłość została potwornie przekręcona przez oszalałość zjawy... Tragiczna historia. Na szczęście rękę udało nam się wyhodować nową – przyznałam. Jeden z moich popisowych zabiegów. Ponoć nowa była bardzo podobna do dawnej... i podobno nadal służyła temu czarodziejowi. Coś tam od kogoś słyszałam.
– I myślę, że powinnaś spróbować coś napisać. Z bliskimi u boku szybciej zleci ci ten czas w szpitalu... Ściany mają tu depresyjne barwy. Gdyby to ode mnie zależało, widziałabyś tu prawdziwy wybuch barw. – Pokiwałam głową, podrywając się z łóżka. – Potrzebujesz może czegoś jeszcze? Jak coś, bez skrępowania proś – odparłam, podchodząc do jednego z okien i wyglądając przez nie. – Przez te okna zaś, nie wpada nic a nic światła! Skandal! - rzuciłam oburzona przyciszonym głosem, by przełożeni nie usłyszeli. Nie przepadali za moim wymądrzaniem się i za głupimi stwierdzeniami, co do powiązania tempa zdrowienia pacjenta z kolorem ścian czy dostępnością do promieni słonecznych.
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Jeśli zjawy okażą się mniej mściwe, to całkiem przyjemne miejsce – mówię, wzdrygając się na myśl o duchu. Czuję podświadomie, że dużo czasu zajmie mi zapomnienie o tej całej sytuacji. Na Traumę Krwi cierpię już ponad sześć lat, lecz jeszcze nigdy nie byłam tak blisko otarcia się o śmierć. Gdybym odczuła wcześniej rozcięcie skóry, być może sama, za pomocą jednego z łatwiejszych zaklęć uzdrowicielskich poradziłabym sobie z niewielką raną, która wpędziła mnie do szpitalnego łóżka.
- Powinnam więc dziękować zjawie, że wciąż jestem cała – krzywię się, gdy słyszę o tej ręce, którą udało się przywrócić za pomocą magii. Nie jestem pewna, czy Soren przy moim łóżku, to osoba, której potrzebuję. Nie chcę widzieć jego zmartwienia, które próbowałaby ukryć pod maską swobodności. A może siedziałby strapiony, obwiniając się o to, że rozdzielili nas na stypie? Może to i lepiej, widok wykrwawiającej się bliźniaczki, to nie jest coś, czego chciałabym być winna, szczególnie, że nie zdążyliśmy się dobrze przywitać po moim niechcianym powrocie do kraju, a ja już wyślizguje się z jego rąk. - Być może napiszę… – mówię, choć to stek bzdur. Wolę, by w jego głowie Sorena powstały obrazy mojej zdrowej osoby, względnie radosnej z faktu opuszczenia Egiptu. Co jest bardziej prawdziwe niżeli wypowiadane przeze mnie słowa – w końcu mam blisko, zdaje się, że na wyciągnięcie ręki swojego bliźniaka, przyjaciół… Sylvaina. Markotnieję, gdy odruchowo wspominam swoją miłość, zdaje się, że pogrzebaną lata temu. Powinnam do tego przywyknąć, lecz zdaje się, że uczucia bezsilności i życiowej porażki nienawidzę prawie tak samo jak wysyłania listów, stanowiących jedyny sposób kontaktu z ukochanymi przez ostatnie lata życia.
– Dziękuję za opiekę, ale po prostu chyba jeszcze prześpię się choć trochę – uśmiecham się od uzdrowicielki, biorąc do ręki jedno z ciastek i nawet odgryzając mikroskopijny kawałek, taki ot, impuls dobrej woli, chęć sprawienia jej radości, skoro wydaje się tak zmartwiona moim stanem. Nie potrzebuję już niczego innego, jak tylko pozostania samą sobie, bym mogła pozadręczać się własną wyobraźnią, kreującą w mojej głowie najróżniejsze scenariusze nadchodzących dni.
| zt
- Powinnam więc dziękować zjawie, że wciąż jestem cała – krzywię się, gdy słyszę o tej ręce, którą udało się przywrócić za pomocą magii. Nie jestem pewna, czy Soren przy moim łóżku, to osoba, której potrzebuję. Nie chcę widzieć jego zmartwienia, które próbowałaby ukryć pod maską swobodności. A może siedziałby strapiony, obwiniając się o to, że rozdzielili nas na stypie? Może to i lepiej, widok wykrwawiającej się bliźniaczki, to nie jest coś, czego chciałabym być winna, szczególnie, że nie zdążyliśmy się dobrze przywitać po moim niechcianym powrocie do kraju, a ja już wyślizguje się z jego rąk. - Być może napiszę… – mówię, choć to stek bzdur. Wolę, by w jego głowie Sorena powstały obrazy mojej zdrowej osoby, względnie radosnej z faktu opuszczenia Egiptu. Co jest bardziej prawdziwe niżeli wypowiadane przeze mnie słowa – w końcu mam blisko, zdaje się, że na wyciągnięcie ręki swojego bliźniaka, przyjaciół… Sylvaina. Markotnieję, gdy odruchowo wspominam swoją miłość, zdaje się, że pogrzebaną lata temu. Powinnam do tego przywyknąć, lecz zdaje się, że uczucia bezsilności i życiowej porażki nienawidzę prawie tak samo jak wysyłania listów, stanowiących jedyny sposób kontaktu z ukochanymi przez ostatnie lata życia.
– Dziękuję za opiekę, ale po prostu chyba jeszcze prześpię się choć trochę – uśmiecham się od uzdrowicielki, biorąc do ręki jedno z ciastek i nawet odgryzając mikroskopijny kawałek, taki ot, impuls dobrej woli, chęć sprawienia jej radości, skoro wydaje się tak zmartwiona moim stanem. Nie potrzebuję już niczego innego, jak tylko pozostania samą sobie, bym mogła pozadręczać się własną wyobraźnią, kreującą w mojej głowie najróżniejsze scenariusze nadchodzących dni.
| zt
I sit alone in this winter clarity which clouds my mind
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przypomniało mi się o pewnym wydarzeniu, które mnie również położyło na kilka dni na szpitalnym łóżku. Przebudzenie i dostrzeżenie mojego anioła stróża czuwającego przy mnie było niczym... Raczej nie istniało określenie dla tego nadmiaru szczęście. Zresztą szczęścia nigdy w nadmiarze. Ujrzenie nad sobą niebieskich oczu Fredericka było jednym z moich najpiękniejszych wspomnień z tych, które zapamiętałam w tej swojej rozszalałej główce.
– Napisz, napisz. Może się ten ktosiek o ciebie martwić, ale ostatecznie oboje będziecie się czuć lepiej. Obiecuję to ja tobie – odezwałam się zachęcająco. Ostatecznie to nie był żaden mój interes, jednakże nikt tutaj, w tym miejscu, nie powinien przebywać sam jak palec. Ból i samotność to mieszanka zbyt bardzo depresyjna, ociekająca smutkiem i rozpaczą. Pragnęłam ciepłej aury, wnoszącej ludzi ponad chmury bez użycia miotły czy innych czarów.
– Gdybyś czegoś potrzebowała, to wołaj. Ktoś zawsze usłyszy i mnie zawoła, choć i ja non stop się tu kręcę, więc... Dobrych snów – rzuciłam, wiedząc, że pragnie zostać sama, że jest zmęczona. Nie nalegałam usilnie na towarzyszenie jej, za to pokręciłam się jeszcze przy szafkach z eliksirami, poprawiłam pościele na kilku łóżkach i wyszłam.
– Napisz, napisz. Może się ten ktosiek o ciebie martwić, ale ostatecznie oboje będziecie się czuć lepiej. Obiecuję to ja tobie – odezwałam się zachęcająco. Ostatecznie to nie był żaden mój interes, jednakże nikt tutaj, w tym miejscu, nie powinien przebywać sam jak palec. Ból i samotność to mieszanka zbyt bardzo depresyjna, ociekająca smutkiem i rozpaczą. Pragnęłam ciepłej aury, wnoszącej ludzi ponad chmury bez użycia miotły czy innych czarów.
– Gdybyś czegoś potrzebowała, to wołaj. Ktoś zawsze usłyszy i mnie zawoła, choć i ja non stop się tu kręcę, więc... Dobrych snów – rzuciłam, wiedząc, że pragnie zostać sama, że jest zmęczona. Nie nalegałam usilnie na towarzyszenie jej, za to pokręciłam się jeszcze przy szafkach z eliksirami, poprawiłam pościele na kilku łóżkach i wyszłam.
[z/t]
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Sala numer jeden
Szybka odpowiedź