Gabinet wschodni
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Gabinet wschodni
Znajdujący się we wschodnim skrzydle gabinet jest drugim co do wielkości indywidualnym pokojem w pałacu. Z własną kolekcją książek, do której trzeba wejść po wąskich, krętych schodach i potężnych rozmiarów kominkiem stanowi idealne miejsce do pracy, jak i wypoczynku. W gabinecie głównym źródłem światła jest słońce, które wpada przez dziewięć okien ułożonych na dwóch sąsiadujących ścianach. Wcześniej zajmowany przez lorda Yaxley'a przeszedł w ręce jego syna, gdy Leon przeniósł się do większego gabinetu centralnego. Pomieszczenie posiada wiele tajnych przejść, które ciężko odnaleźć. Na ścianie za biurkiem nestora znajduje się obraz przedstawiający ostatnie pożegnanie lorda Manwë Yaxleya i jego żony Vardy z domu Malfoy.
Na pomieszczenie nałożone jest: muffliato[bylobrzydkobedzieladnie]
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 11.04.19 14:26, w całości zmieniany 3 razy
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
jakoś styczeń?
Pałac Yaxleyów znajdował się dosyć daleko od Yaxley's Hall, ale wciąż nie na tyle, aby musiała wzywać powóz. Kazałam przygotować konia, na którym tutaj przyjechałam. Droga przez bagna nie była raczej tą najkrótszą, ale uwielbiałam ją przemierzać. Nie widywałam trolli często, ale wiedziałam, że gdzieś tam są i dzięki temu czułam się bezpiecznie. Wiedziałam, że nic mi nie zrobią i, że nie można było powiedzieć tego samego o intruzach, którzy ośmieliliby się tutaj pojawić. W związku z jadą, mój strój zdecydowanie nie nadawał się na salony, głównie dlatego, że nie miałam w zwyczaju używać damskich siodeł i jednej z tych obszernych sukien, które co najwyżej mogłyby sprawić, że zamiast zwinnie zeskoczyć na ziemię, niezdarnie bym spadła. Ciepły płaszcz obszyty białym futerkiem fretek dawno już pokrył się płatkami śniegu, a szczególnie obszerny kaptur, który miałam narzucony na głowę. Podróż trwała dosyć długo i byłam już nią zmęczona, dlatego z przyjemnością weszłam do ciepłego wnętrza posiadłości.
Poleciłam służącemu zająć się koniem i odpowiednio przygotować płaszcz na mój powrót - nie miałam ochoty zakładać go, kiedy miękkie futerko było mokre.
Udałam się go gabinetu, stukając o posadzkę o obcasami butów jeździeckich - te również w niczym nie przypominały delikatnych obcasów, które najczęściej nosiłam, chociaż były oczywiście wykonane z należytą starannością i elegancją.
Nie wątpiłam, że Margoth został już przez jakiegoś skrzata poinformowany o moim przybyciu, mógł się zresztą go spodziewać, bo przyjechałam tutaj na jego zaproszenie, ale kiedy uchyliłam drzwi i weszłam do środka, jeszcze nikogo tam nie było. Raczej nie zdarzało mi się być samej w takich miejscach - do gabinetu ojca wchodziłam jedynie wtedy, kiedy on był w środku, dlatego tylko przez chwilę stałam, patrząc się przez okno. Dosyć szybko weszłam po spiralnych schodkach i przyglądałam się książkom, wyciągając i przeglądając te, których tytuły wydawały się ciekawe.
Pałac Yaxleyów znajdował się dosyć daleko od Yaxley's Hall, ale wciąż nie na tyle, aby musiała wzywać powóz. Kazałam przygotować konia, na którym tutaj przyjechałam. Droga przez bagna nie była raczej tą najkrótszą, ale uwielbiałam ją przemierzać. Nie widywałam trolli często, ale wiedziałam, że gdzieś tam są i dzięki temu czułam się bezpiecznie. Wiedziałam, że nic mi nie zrobią i, że nie można było powiedzieć tego samego o intruzach, którzy ośmieliliby się tutaj pojawić. W związku z jadą, mój strój zdecydowanie nie nadawał się na salony, głównie dlatego, że nie miałam w zwyczaju używać damskich siodeł i jednej z tych obszernych sukien, które co najwyżej mogłyby sprawić, że zamiast zwinnie zeskoczyć na ziemię, niezdarnie bym spadła. Ciepły płaszcz obszyty białym futerkiem fretek dawno już pokrył się płatkami śniegu, a szczególnie obszerny kaptur, który miałam narzucony na głowę. Podróż trwała dosyć długo i byłam już nią zmęczona, dlatego z przyjemnością weszłam do ciepłego wnętrza posiadłości.
Poleciłam służącemu zająć się koniem i odpowiednio przygotować płaszcz na mój powrót - nie miałam ochoty zakładać go, kiedy miękkie futerko było mokre.
Udałam się go gabinetu, stukając o posadzkę o obcasami butów jeździeckich - te również w niczym nie przypominały delikatnych obcasów, które najczęściej nosiłam, chociaż były oczywiście wykonane z należytą starannością i elegancją.
Nie wątpiłam, że Margoth został już przez jakiegoś skrzata poinformowany o moim przybyciu, mógł się zresztą go spodziewać, bo przyjechałam tutaj na jego zaproszenie, ale kiedy uchyliłam drzwi i weszłam do środka, jeszcze nikogo tam nie było. Raczej nie zdarzało mi się być samej w takich miejscach - do gabinetu ojca wchodziłam jedynie wtedy, kiedy on był w środku, dlatego tylko przez chwilę stałam, patrząc się przez okno. Dosyć szybko weszłam po spiralnych schodkach i przyglądałam się książkom, wyciągając i przeglądając te, których tytuły wydawały się ciekawe.
Ostatnio zmieniony przez Liliana Yaxley dnia 09.08.16 19:20, w całości zmieniany 1 raz
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
10 stycznia
Rozmawiał na ten temat z matką. Nie w ostatnim czasie, ale gdy czuła się lepiej przed klątwą i przed zamieszaniem związanym z Sabatem u lady Nott. Chciał, żeby jego najbliższa rodzina nie czuła się bezpiecznie, a że miał dookoła siebie jedynie kobiety tym bardziej się martwił. Rosalie była już zaręczona, spędzała czas z przyszłym mężem w dodatku nigdy nie miał z nią takich kontaktów, żeby zaproponować jej coś takiego. W przeciwieństwie do Liliany. Wiele razy przewijała mu się w głowie myśl, że to młodsza kuzynka powinna być jego siostrą, a nie wiecznie buntująca się Leia. Chociaż wiadomo, że jej nigdy by nie oddał, gdyby przyszły takie okoliczności. Na szczęście jej nie musiał namawiać, żeby przyjrzała się lepiej zaklęciom obronnym. Chłonęła akurat wiedzę, która posiadał niczym gąbka wodę. Pochlebiało mu to, jednak dumę przysłaniała prawdziwa obawa przed tym, że to nie była zabawa. To co mówiło się w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie było żałośnie małą cząstką tematu Obrony Przed Czarną Magią. Morgoth znał jej nieco więcej, chociaż do pełnego poznania tej dziedziny jeszcze było mu daleko. Dlatego też wysłał tę sowę do Yaxley’s Hall i zaproponował Lilianie przyjazd do Pałacu. Wiedział, że młodsza kuzynka nie miała żadnych zobowiązań względem małżeństwa, a przynajmniej jeszcze nie. Dlatego domyślał się, że ją zastanie. Dostał odpowiedź jeszcze tego samego dnia wieczorem i uśmiechnął się delikatnie, czytając słowa listu.
Znajdował się akurat w swojej sypialni, gdy powiedziano mu, że gość już przybył i znajduje się w gabinecie we wschodnim skrzydle. Yaxley’owie z Pałacu nie posiadali skrzatów. Woleli towarzystwo ludzi, którzy towarzyszyli im od lat. Dlatego kiwnął głową służącej na znak, że rozumie i od razu skierował się we wspomnianym kierunku. Otworzył cicho drzwi do swojego prywatnego pomieszczenia, po czym wszedł do środka. Zastał kuzynkę rozglądającą się dookoła ciekawie. Nie przeszkadzał jej. Dopiero gdy spostrzegła jego obecność, powiedział:
- Witaj, Liliano. Mam nadzieję, że długo nie czekałaś.
Rozmawiał na ten temat z matką. Nie w ostatnim czasie, ale gdy czuła się lepiej przed klątwą i przed zamieszaniem związanym z Sabatem u lady Nott. Chciał, żeby jego najbliższa rodzina nie czuła się bezpiecznie, a że miał dookoła siebie jedynie kobiety tym bardziej się martwił. Rosalie była już zaręczona, spędzała czas z przyszłym mężem w dodatku nigdy nie miał z nią takich kontaktów, żeby zaproponować jej coś takiego. W przeciwieństwie do Liliany. Wiele razy przewijała mu się w głowie myśl, że to młodsza kuzynka powinna być jego siostrą, a nie wiecznie buntująca się Leia. Chociaż wiadomo, że jej nigdy by nie oddał, gdyby przyszły takie okoliczności. Na szczęście jej nie musiał namawiać, żeby przyjrzała się lepiej zaklęciom obronnym. Chłonęła akurat wiedzę, która posiadał niczym gąbka wodę. Pochlebiało mu to, jednak dumę przysłaniała prawdziwa obawa przed tym, że to nie była zabawa. To co mówiło się w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie było żałośnie małą cząstką tematu Obrony Przed Czarną Magią. Morgoth znał jej nieco więcej, chociaż do pełnego poznania tej dziedziny jeszcze było mu daleko. Dlatego też wysłał tę sowę do Yaxley’s Hall i zaproponował Lilianie przyjazd do Pałacu. Wiedział, że młodsza kuzynka nie miała żadnych zobowiązań względem małżeństwa, a przynajmniej jeszcze nie. Dlatego domyślał się, że ją zastanie. Dostał odpowiedź jeszcze tego samego dnia wieczorem i uśmiechnął się delikatnie, czytając słowa listu.
Znajdował się akurat w swojej sypialni, gdy powiedziano mu, że gość już przybył i znajduje się w gabinecie we wschodnim skrzydle. Yaxley’owie z Pałacu nie posiadali skrzatów. Woleli towarzystwo ludzi, którzy towarzyszyli im od lat. Dlatego kiwnął głową służącej na znak, że rozumie i od razu skierował się we wspomnianym kierunku. Otworzył cicho drzwi do swojego prywatnego pomieszczenia, po czym wszedł do środka. Zastał kuzynkę rozglądającą się dookoła ciekawie. Nie przeszkadzał jej. Dopiero gdy spostrzegła jego obecność, powiedział:
- Witaj, Liliano. Mam nadzieję, że długo nie czekałaś.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Mogło się wydawać, że ciszę panującą w pomieszczeniu zakłócał tylko szelest przewracanych kartek. Robiłam to raz za razem, przebiegając wzrokiem po co ciekawszych tytułach i akapitach tekstu, zatrzymując się na dłużej przy starannych malunkach. Nie mogłam się uznawać za znawczynię sztuki, sama nie potrafiłam malować, ale zawsze zachwycały mnie te maleńkie rysunki, wykonane z tak ogromną precyzją.
Może tak mnie pochłonęły książki, a może pałac żył wieloma niemal niesłyszalnymi dźwiękami i nie było taki cicho jak mi się wydawało, ale przez dłuższą chwilę nie dostrzegłam obecności Morgotha. Dopiero kiedy jeden z tomów odłożyłam na półkę i rozejrzałam się za następnym, zobaczyłam jego postać stojącą na dole. Starałam się nie okazywać po sobie zaskoczenia - nie robiłam przecież nic zakazanego, a mimo to i tak poczułam niepokój.
- Dzień dobry, Morgoth. - Uśmiechnęłam się do niego z góry, a potem zaczęłam schodzić po schodkach, jedną ręką trzymając się balustrady. - Nie na tyle, abym zaczęła się niecierpliwić - odparłam, wyłamując się może z najczęściej powtarzanej formułki. - Tutaj chyba nie da się nudzić - dodałam - rozglądając się jeszcze po regałach, nie mogłam nawet się spodziewać, jakie jeszcze są tu tajemnice do odkrycia. Podeszłam do Morgotha i pocałowałam go w policzek na przywitanie.
- Co u twojej siostry? I jak się czuje matka? - spytałam, przypominając sobie, że u siebie w domu Morgoth miał osoby o które się troszczył, nawet jeśli czasem dosyć egoistycznie myślałam tylko o sobie. - Na pewno masz konkretny powód dla którego chciałeś, aby tu przyjechała. Zdradzisz mi go? Chociaż zadowoliłabym się odpowiedzią, że chciałeś mnie zobaczyć - powiedziałam i wcale nie było po nie widać napięcia sprzed trochę ponad tygodnia. Łatwo było o nim zapomnieć, szczególnie kiedy radośnie mówiłam a moje myśli miały czym się zająć.
Może tak mnie pochłonęły książki, a może pałac żył wieloma niemal niesłyszalnymi dźwiękami i nie było taki cicho jak mi się wydawało, ale przez dłuższą chwilę nie dostrzegłam obecności Morgotha. Dopiero kiedy jeden z tomów odłożyłam na półkę i rozejrzałam się za następnym, zobaczyłam jego postać stojącą na dole. Starałam się nie okazywać po sobie zaskoczenia - nie robiłam przecież nic zakazanego, a mimo to i tak poczułam niepokój.
- Dzień dobry, Morgoth. - Uśmiechnęłam się do niego z góry, a potem zaczęłam schodzić po schodkach, jedną ręką trzymając się balustrady. - Nie na tyle, abym zaczęła się niecierpliwić - odparłam, wyłamując się może z najczęściej powtarzanej formułki. - Tutaj chyba nie da się nudzić - dodałam - rozglądając się jeszcze po regałach, nie mogłam nawet się spodziewać, jakie jeszcze są tu tajemnice do odkrycia. Podeszłam do Morgotha i pocałowałam go w policzek na przywitanie.
- Co u twojej siostry? I jak się czuje matka? - spytałam, przypominając sobie, że u siebie w domu Morgoth miał osoby o które się troszczył, nawet jeśli czasem dosyć egoistycznie myślałam tylko o sobie. - Na pewno masz konkretny powód dla którego chciałeś, aby tu przyjechała. Zdradzisz mi go? Chociaż zadowoliłabym się odpowiedzią, że chciałeś mnie zobaczyć - powiedziałam i wcale nie było po nie widać napięcia sprzed trochę ponad tygodnia. Łatwo było o nim zapomnieć, szczególnie kiedy radośnie mówiłam a moje myśli miały czym się zająć.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Uśmiechnął się, po czym ruszył w stronę schodów, z których schodziła Liliana. Nie widzieli się od czasu tej morderczej nocy sabatowej lady Nott, ale trzeba było przyznać, że Liliana trzymała się wyjątkowo dobrze, a na jej twarzy nie malowała się ani jedna zmarszczka spowodowana zmęczeniem. Nie to co u niego. Sprawa z klątwą i afera naszyjnikową pochłonął go do reszty. Praktycznie nic nie robił w ciągu dnia tylko siedział przy matce, wyczekując sowy od Lucindy. Nikt prócz mieszkańców Pałacu nie wiedział, że Beatrice została obłożona klątwą. Silne ataki migreny wystarczyły. Dopóki nie było rozwiązanego problemu, nie trzeba było wywoływać sztucznej paniki. Nie po ostatnich wydarzeniach.
- Mam nadzieję, że moja kolekcja przypadła ci do gustu – odpowiedział na jej powitanie. Wiedział, że parę z nich będzie musiał przedstawić kuzynce o wiele bliżej niż ktoś by chciał. Morgo nie zastanawiał się nad tym co pomyślałby o tym jego stryj, jednak każdy powinien umieć się bronić. Bez względu na wszystko. – I przyznam się, że spędzam tu chyba więcej czasu niż pragnąłby tego mój ojciec – dodał, jednak urwał, gdy Liliana podeszła do niego, stanęła na palcach i lekko ściągnęła w dół, by pocałować go w policzek. Nie pamiętał, kiedy ostatnio tak go witała przez co na chwilę stracił wątek. Ale trwało to dosłownie niecałe uderzenie serca. – Leia jakoś sobie radzi, chociaż ostatnio spodobały jej się konne wycieczki. Sądzę, że to trochę twoja wina – odpowiedział, pozwalając by prawy kącik ust uniósł się nieznaczenie. – A mama… Cóż. Z każdym dniem lepiej, ale nie są to widoczne zmiany, więc dalej cierpi. Ma najlepszą opiekę, więc wyzdrowieje – dodał już pewniej, żeby nie drążyć dotkliwego tematu i przeszedł kawałek dalej na jedną z bordowych kanap. Odczekał, aż Liliana zajęła miejsce i jeszcze nie siadając, zaczął:
- Tak… Nie podawałem ci powodu sową, bo było to zbyt… Ryzykowne – Z ostatnim słowem zerknął na kuzynkę, ale zaraz kontynuował:
- Chciałem to zrobić już wcześniej, ale opierałem się. Jak widać niepotrzebnie. Nie po tym, co widzieliśmy na sabacie. Chciałbym, żebyś nauczyła się bronić, Liliano – zakończył treściwe wytłumaczenie, siadając naprzeciw kuzynki.
- Mam nadzieję, że moja kolekcja przypadła ci do gustu – odpowiedział na jej powitanie. Wiedział, że parę z nich będzie musiał przedstawić kuzynce o wiele bliżej niż ktoś by chciał. Morgo nie zastanawiał się nad tym co pomyślałby o tym jego stryj, jednak każdy powinien umieć się bronić. Bez względu na wszystko. – I przyznam się, że spędzam tu chyba więcej czasu niż pragnąłby tego mój ojciec – dodał, jednak urwał, gdy Liliana podeszła do niego, stanęła na palcach i lekko ściągnęła w dół, by pocałować go w policzek. Nie pamiętał, kiedy ostatnio tak go witała przez co na chwilę stracił wątek. Ale trwało to dosłownie niecałe uderzenie serca. – Leia jakoś sobie radzi, chociaż ostatnio spodobały jej się konne wycieczki. Sądzę, że to trochę twoja wina – odpowiedział, pozwalając by prawy kącik ust uniósł się nieznaczenie. – A mama… Cóż. Z każdym dniem lepiej, ale nie są to widoczne zmiany, więc dalej cierpi. Ma najlepszą opiekę, więc wyzdrowieje – dodał już pewniej, żeby nie drążyć dotkliwego tematu i przeszedł kawałek dalej na jedną z bordowych kanap. Odczekał, aż Liliana zajęła miejsce i jeszcze nie siadając, zaczął:
- Tak… Nie podawałem ci powodu sową, bo było to zbyt… Ryzykowne – Z ostatnim słowem zerknął na kuzynkę, ale zaraz kontynuował:
- Chciałem to zrobić już wcześniej, ale opierałem się. Jak widać niepotrzebnie. Nie po tym, co widzieliśmy na sabacie. Chciałbym, żebyś nauczyła się bronić, Liliano – zakończył treściwe wytłumaczenie, siadając naprzeciw kuzynki.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Chociaż o sabacie myślałam chyba przy każdej nadarzającej się okazji - wyjątkowo dużo rzeczy mi się z nim kojarzyło - to świetnie udawałam, że tak nie było. Potrafiłam chyba oszukać nawet samą siebie, że nie należy się aż tak przejmować, dlatego też uśmiech, który pojawiał się na moich ustach wciąż był szczery i olśniewający. Wiadomo było też, że cienie pod oczami, które zdradzały nieprzespane noce u innych, u mnie wypadały raczej blado - uroki genów matki.
- Na tyle na ile mogłam się z nią zapoznać. Musi skrywać wiele sekretów - odparłam, mając nadzieję, że to nie był ostatni raz, kiedy mogłam tak beztrosko przeglądać te księgi. - Zupełnie ci się nie dziwię. Które najbardziej lubisz? - spytałam, zupełnie nie zauważając jego chwilowej dezorientacji, wywołanej przecież moim zupełnie beztroskim gestem.
- Chciałeś chyba powiedzieć, że to moja zasługa. - Uśmiechnęłam się na myśl o kuzynce, która mogła tak samo jak ja pokochać spędzanie czasu na końskim grzbiecie. - Nie miałabym nic przeciwko, żeby ją zabrać czasem na przejażdżkę. - Właściwie całkiem spodobała mi się wizja spędzania czasu z kuzynką.
Usiadłam na kanapie i spojrzałam uważnie na Morgotha. Słowo "ryzykowne" sprawiło, że tym bardziej chciałam wiedzieć co wymyślił, ale jego słowa trochę mnie rozczarowały. Prawdę mówiąc, od sabatu ani razu nie pomyślałam, że miałabym bronić się przed zabójcą.
- Bronić? Myślisz, że nawet gdybym cokolwiek umiała to miałabym szanse z kimś kto... - Przełknęłam ślinę, wyobrażając mężczyznę (dlaczego to zawsze byli mężczyźni?), który bez najmniejszego wysiłku zabija kilku doświadczonych nestorów rodów. - jest tak potężny?
Wpatrywałam się w kuzyna, starając się odgadnąć co on sobie myśli. Naprawdę nie wydawało mi się, żeby ktokolwiek miał zainteresować się mną, a nikłe umiejętności samoobrony i tak na nic mogły się zdać, kiedy wszyscy panikowali, a na przeciwko stał ktoś wręcz nie do pokonania.
- Czy nie należałoby raczej umieć atakować? - zaproponowałam trochę nieśmiało - To już przynajmniej trochę potrafię.
- Na tyle na ile mogłam się z nią zapoznać. Musi skrywać wiele sekretów - odparłam, mając nadzieję, że to nie był ostatni raz, kiedy mogłam tak beztrosko przeglądać te księgi. - Zupełnie ci się nie dziwię. Które najbardziej lubisz? - spytałam, zupełnie nie zauważając jego chwilowej dezorientacji, wywołanej przecież moim zupełnie beztroskim gestem.
- Chciałeś chyba powiedzieć, że to moja zasługa. - Uśmiechnęłam się na myśl o kuzynce, która mogła tak samo jak ja pokochać spędzanie czasu na końskim grzbiecie. - Nie miałabym nic przeciwko, żeby ją zabrać czasem na przejażdżkę. - Właściwie całkiem spodobała mi się wizja spędzania czasu z kuzynką.
Usiadłam na kanapie i spojrzałam uważnie na Morgotha. Słowo "ryzykowne" sprawiło, że tym bardziej chciałam wiedzieć co wymyślił, ale jego słowa trochę mnie rozczarowały. Prawdę mówiąc, od sabatu ani razu nie pomyślałam, że miałabym bronić się przed zabójcą.
- Bronić? Myślisz, że nawet gdybym cokolwiek umiała to miałabym szanse z kimś kto... - Przełknęłam ślinę, wyobrażając mężczyznę (dlaczego to zawsze byli mężczyźni?), który bez najmniejszego wysiłku zabija kilku doświadczonych nestorów rodów. - jest tak potężny?
Wpatrywałam się w kuzyna, starając się odgadnąć co on sobie myśli. Naprawdę nie wydawało mi się, żeby ktokolwiek miał zainteresować się mną, a nikłe umiejętności samoobrony i tak na nic mogły się zdać, kiedy wszyscy panikowali, a na przeciwko stał ktoś wręcz nie do pokonania.
- Czy nie należałoby raczej umieć atakować? - zaproponowałam trochę nieśmiało - To już przynajmniej trochę potrafię.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Sabat dotknął każdego, a Yaxley’owie mieli to przeżywać jeszcze długi czas. Nic dziwnego więc większość wolnego czasu rozmyślali nad jego konsekwencjami w tak krótkim okresie. Minęło dopiero dziesięć dni. Dopiero i aż. Aurorzy nie wykryli nic, co przyniosłoby pożytek, ofiary zostały pochowane, a rodziny pozostały w żałobie. Ile jeszcze miało to trwać? Morgoth nie zadawał sobie tego pytania, ponownie skupiając się na matce. Sprawa zaczynała powoli się rozwijać, a im więcej nowych informacji dostawali z Lucindą, tym było więcej scenariuszy tworzyło się w ich głowach. Często zadziwiających i początkowo… Nieprawdopodobnych.
- Tyle lat tutaj jestem, a jeszcze nie poznałem wszystkich jego zakamarków. Może kiedyś uda mi się odkryć wszystkie? – zakończył pytaniem wędrując spojrzeniem po sporych rozmiarów prywatnej bibliotece. Chciałby się tutaj zestarzeć. Czytając i sycąc się wiedząc skrytych w tych książkach. – Widzisz tamten kąt? – mruknął, wskazując odpowiednie miejsce kuzynce. – Pamiętniki naszych przodków i ich przygody. Były pierwszą częścią tej kolekcje, którą przeczytałem i pochłonęły mnie do reszty. Członkowie rodu Yaxley’ów byli naprawdę niesamowitymi ludźmi. Lubię szczególnie wspomnienia Antaresa Yaxley’a. Był jednym z najlepszych łowców smoków w historii.
Jako mały chłopiec Morgoth wkradał się do gabinetu ojca i podbierał tę książkę, by czytać ją całymi nocami jednym tchem. Uśmiechnął się do siebie na to wspomnienie. Teraz to miejsce jak i książka były jego.
- Wiesz, że nie potrafię ci odmówić – odparł, po czym dodał:
- Na pewno ucieszyłaby się z twojego towarzystwa. Ciężko nad nią zapanować, gdy tak ucieka na przejażdżki. Czasem ciężej niż ze smokami.
Pozwolił i nie zadziwił się, żeby lekkie zaskoczenie z zawiedzeniem wydźwięczało z ust młodszej kuzynki. Miał o wiele większe pokłady cierpliwości dla Liliany niż dla swojej siostry. Nie był pewny czym było to spowodowane, ale może tym, że mieszkanka Yaxley’s Hall potrafiła go zrozumieć. Leia… Cóż. Była raczej wolną duszą, a dodatkowo upór charakterystyczny dla ich rodziny był na wysokim stopniu zaawansowania.
- Nie miałem na myśli aktualnie tego człowieka, ale sądzę, że nawet początkujący ma szanse niż ten kto nawet nie podjął tej próby. Nie sądzisz? – spytał retorycznie, patrząc na dziewczynę uważnie. – Po prostu podobne sytuacje skłaniają nas do myślenia nad tym, co powinniśmy umieć. Jak starać się ochronić siebie i bliskich.
Rzucił Lilianie długie spojrzenie na słowa o ataku. No, tak. Jeśli by chciała, potrafiłaby wykorzystać swój naturalny urok i wymusić na nim swoją decyzję. Na szczęście tego nie robiła. A przynajmniej nie pamiętał takiej sytuacji. Uśmiechnął się lekko z pewnym ojcowskim uczuciem.
- Na to jest jeszcze za wcześnie. Jak chcesz atakować, nie wiedząc jak się obronić? I może kiedyś przyjdzie ci bronić czegoś lub kogoś dla ciebie ważniejszego niż ty sama – powiedział, przypominając sobie pewną sytuację z przeszłości. - Rzucając zaklęcie lepiej żebyś wiedziała jak je sparować.
- Tyle lat tutaj jestem, a jeszcze nie poznałem wszystkich jego zakamarków. Może kiedyś uda mi się odkryć wszystkie? – zakończył pytaniem wędrując spojrzeniem po sporych rozmiarów prywatnej bibliotece. Chciałby się tutaj zestarzeć. Czytając i sycąc się wiedząc skrytych w tych książkach. – Widzisz tamten kąt? – mruknął, wskazując odpowiednie miejsce kuzynce. – Pamiętniki naszych przodków i ich przygody. Były pierwszą częścią tej kolekcje, którą przeczytałem i pochłonęły mnie do reszty. Członkowie rodu Yaxley’ów byli naprawdę niesamowitymi ludźmi. Lubię szczególnie wspomnienia Antaresa Yaxley’a. Był jednym z najlepszych łowców smoków w historii.
Jako mały chłopiec Morgoth wkradał się do gabinetu ojca i podbierał tę książkę, by czytać ją całymi nocami jednym tchem. Uśmiechnął się do siebie na to wspomnienie. Teraz to miejsce jak i książka były jego.
- Wiesz, że nie potrafię ci odmówić – odparł, po czym dodał:
- Na pewno ucieszyłaby się z twojego towarzystwa. Ciężko nad nią zapanować, gdy tak ucieka na przejażdżki. Czasem ciężej niż ze smokami.
Pozwolił i nie zadziwił się, żeby lekkie zaskoczenie z zawiedzeniem wydźwięczało z ust młodszej kuzynki. Miał o wiele większe pokłady cierpliwości dla Liliany niż dla swojej siostry. Nie był pewny czym było to spowodowane, ale może tym, że mieszkanka Yaxley’s Hall potrafiła go zrozumieć. Leia… Cóż. Była raczej wolną duszą, a dodatkowo upór charakterystyczny dla ich rodziny był na wysokim stopniu zaawansowania.
- Nie miałem na myśli aktualnie tego człowieka, ale sądzę, że nawet początkujący ma szanse niż ten kto nawet nie podjął tej próby. Nie sądzisz? – spytał retorycznie, patrząc na dziewczynę uważnie. – Po prostu podobne sytuacje skłaniają nas do myślenia nad tym, co powinniśmy umieć. Jak starać się ochronić siebie i bliskich.
Rzucił Lilianie długie spojrzenie na słowa o ataku. No, tak. Jeśli by chciała, potrafiłaby wykorzystać swój naturalny urok i wymusić na nim swoją decyzję. Na szczęście tego nie robiła. A przynajmniej nie pamiętał takiej sytuacji. Uśmiechnął się lekko z pewnym ojcowskim uczuciem.
- Na to jest jeszcze za wcześnie. Jak chcesz atakować, nie wiedząc jak się obronić? I może kiedyś przyjdzie ci bronić czegoś lub kogoś dla ciebie ważniejszego niż ty sama – powiedział, przypominając sobie pewną sytuację z przeszłości. - Rzucając zaklęcie lepiej żebyś wiedziała jak je sparować.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ja natomiast czekałam na niewiadome. Chociaż w ustach pozostał smak tragedii, to życie toczyło się dalej niemalże tak samo jak wcześniej, czasem tylko wyprowadzały mnie z równowagi niepotrzebne wspominki ludzi, którzy czuli się obowiązku wspomnieć jak to im przykro.
Przez chwilę w milczeniu podążałam za spojrzeniem Morgotha, kiedy ten opowiadał, żeby ostatecznie spojrzeć we wskazanym przez niego kierunku.
- No nie, i wszystkie są tutaj? - Uśmiechnęłam, bo mój ton mógł zabrzmieć trochę oskarżycielsko, ale przecież nie to miałam na myśli. Mogłam sobie wyobrazić jak nasi ojcowie ustalają, który co zabiera do swojej posiadłości. O kronikach oczywiście słyszałam, ale dotychczas nie miałam okazji ich przeczytać, nadrabiając to innymi, równie ciekawymi, historycznymi księgami. Ale nie mogłam wątpić, że pamiętniki były lepsze niż jakakolwiek książka - przede wszystkim musiały być prawdziwe. - Koniecznie muszę je od ciebie pożyczyć - powiedziałam i pewnie gdybym przyszła tutaj tylko w celu towarzyskiej pogawędki, to już bym wstała, żeby wyciągnąć którąś część z półki. Powstrzymałam się, bo przecież Morgoth miał mi ważne rzeczy do powiedzenia. Rodzina rodziną, ale nie należało być w stosunku do niej nieuprzejmą, nawet jeśli w towarzystwie mojego kuzyna czułam się całkiem swobodnie.
- Na pewno wyolbrzymiasz, nie może być aż tak niesforna. Poza tym jazda konna to, powiedziałabym, zajęcia całkiem godne szlachcianki - stwierdziłam, oczekując oczywiście, że nie zaprzeczy. Co prawda do Carrowów było nam daleko ale w moim mniemaniu mieszkaliśmy w idealnym miejscu na konne przejażdżki.
Chociaż dałam mu powiedzieć, nawet nie myśląc o tym, żeby przerwać, to nie potrafiłam się z nim z godzić.
- Ale Morgoth, przed kim w takim razie miałabym się bronić? - spytałam, nawet nie mrugając kiedy się w mnie wpatrywał. Spodziewałam się, że udzieli jakiejś wymijającej odpowiedzi, chociaż nie takiej chciałam. - Dobrze by było umieć niezliczone rzeczy - powiedziałam raczej beznamiętnym tonem, wiedząc, że wreszcie ulegnę jego namowom. Nawet nie myślałam, że mogłoby być inaczej, że mogłabym używać na nim swoich wyjątkowych umiejętności. Stosowanie czaru wili na kuzynie wydawało się po prostu... nieodpowiednie. Nie mówiąc już o tym, że nie chciałabym w ten sposób wpływać na jego decyzje.
- Może kiedyś - odezwałam się ciszej. Wyobrażając sobie przyszłość widziałam jedynie wielką niewiadomą, jedynce co chciałam na razie myśleć, to że będę wciąż pracować w Ministerstwie. Jeśli chodziło o tu i teraz, to miałam raczej wrażenie, że większości ważnych dla mnie osób moja pomoc w tej kwestii nie byłaby specjalnie przydatna.
- To chyba jedyny sensowny argument. - Uśmiechnęłam się lekko, kiedy powiedział ostatnie zdanie. - No dobrze. - Westchnęłam zdecydowanie głośniej niżby wypadało. - To od czego zaczniemy? Na pewno w tych księgach chowasz niezliczone informacje na temat obrony. - Skierowałam wzrok z powrotem w stronę regałów, to był taki przyjemny i kojący widok. - Ale nie będziemy chyba studiować samej teorii?
Przez chwilę w milczeniu podążałam za spojrzeniem Morgotha, kiedy ten opowiadał, żeby ostatecznie spojrzeć we wskazanym przez niego kierunku.
- No nie, i wszystkie są tutaj? - Uśmiechnęłam, bo mój ton mógł zabrzmieć trochę oskarżycielsko, ale przecież nie to miałam na myśli. Mogłam sobie wyobrazić jak nasi ojcowie ustalają, który co zabiera do swojej posiadłości. O kronikach oczywiście słyszałam, ale dotychczas nie miałam okazji ich przeczytać, nadrabiając to innymi, równie ciekawymi, historycznymi księgami. Ale nie mogłam wątpić, że pamiętniki były lepsze niż jakakolwiek książka - przede wszystkim musiały być prawdziwe. - Koniecznie muszę je od ciebie pożyczyć - powiedziałam i pewnie gdybym przyszła tutaj tylko w celu towarzyskiej pogawędki, to już bym wstała, żeby wyciągnąć którąś część z półki. Powstrzymałam się, bo przecież Morgoth miał mi ważne rzeczy do powiedzenia. Rodzina rodziną, ale nie należało być w stosunku do niej nieuprzejmą, nawet jeśli w towarzystwie mojego kuzyna czułam się całkiem swobodnie.
- Na pewno wyolbrzymiasz, nie może być aż tak niesforna. Poza tym jazda konna to, powiedziałabym, zajęcia całkiem godne szlachcianki - stwierdziłam, oczekując oczywiście, że nie zaprzeczy. Co prawda do Carrowów było nam daleko ale w moim mniemaniu mieszkaliśmy w idealnym miejscu na konne przejażdżki.
Chociaż dałam mu powiedzieć, nawet nie myśląc o tym, żeby przerwać, to nie potrafiłam się z nim z godzić.
- Ale Morgoth, przed kim w takim razie miałabym się bronić? - spytałam, nawet nie mrugając kiedy się w mnie wpatrywał. Spodziewałam się, że udzieli jakiejś wymijającej odpowiedzi, chociaż nie takiej chciałam. - Dobrze by było umieć niezliczone rzeczy - powiedziałam raczej beznamiętnym tonem, wiedząc, że wreszcie ulegnę jego namowom. Nawet nie myślałam, że mogłoby być inaczej, że mogłabym używać na nim swoich wyjątkowych umiejętności. Stosowanie czaru wili na kuzynie wydawało się po prostu... nieodpowiednie. Nie mówiąc już o tym, że nie chciałabym w ten sposób wpływać na jego decyzje.
- Może kiedyś - odezwałam się ciszej. Wyobrażając sobie przyszłość widziałam jedynie wielką niewiadomą, jedynce co chciałam na razie myśleć, to że będę wciąż pracować w Ministerstwie. Jeśli chodziło o tu i teraz, to miałam raczej wrażenie, że większości ważnych dla mnie osób moja pomoc w tej kwestii nie byłaby specjalnie przydatna.
- To chyba jedyny sensowny argument. - Uśmiechnęłam się lekko, kiedy powiedział ostatnie zdanie. - No dobrze. - Westchnęłam zdecydowanie głośniej niżby wypadało. - To od czego zaczniemy? Na pewno w tych księgach chowasz niezliczone informacje na temat obrony. - Skierowałam wzrok z powrotem w stronę regałów, to był taki przyjemny i kojący widok. - Ale nie będziemy chyba studiować samej teorii?
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Czuł, że ten rok miał być o wiele intensywniejszy niż wszystkie inne. Nie dlatego że ktoś zamordował nestorów i ubiegł bez konsekwencji. To była jedna z przyczyn. Morgoth zawsze polegał na swoim przeczuciu. Był ostrożny, ale nie oznaczało to, że pasywny. Działał. Działał na tyle na ile mógł. Miał nadzieję, że wkrótce Tom Riddle znowu zwoła swoich Rycerzy i na tej płaszczyźnie też zaczną się poruszać sznurki. Czekał na to.
- Nie wiem – odpowiedział szczerze. – Były tutaj jeszcze przed narodzinami mojego ojca. Nie sądzę, żebyście w Yaxley’s Hall nie mieli przynajmniej ich części. Chociaż ojciec mógł kilka zabrać. To fakt.
Uśmiechnął się, przenosząc spojrzenie na Lilianę, która wydawała się bardzo zdeterminowana, by przeczytać je wszystkie od razu. Niestety musiała trochę poczekać, chociaż gdyby postanowiła złapać jedną z nich, zapewne nie miałby nic przeciwko. Z początku. Potem przypomniałby jej, dlaczego tutaj była. Na chwilę Morgoth wrócił myślami do spotkania z Selwyn, które odbyło się dwa dni wcześniej. Wciąż czuł dziwną gorycz związaną z pojawieniem się tajemniczego znaku, który nie dawał mu spokoju. Właśnie obrazował sobie całe zajście tamtego dnia na targu, gdy z zamyślenia wyrwał go głos młodszej kuzynki. Nie do końca usłyszał całą jej wypowiedź, ale nie zamierzał tego komentować. Leia była, jaka była. Kochał ją z każdą jej wadą i zaletą, chociaż tych pierwszych mogło być nieco mniej. Na pewno nie należała do nich ciekawość świata. Ale musiała być lekko powstrzymywana, bo młodsza pociecha właścicieli tego pałacu, lubiła przekraczać granice i szukać ich u swoich bliskich.
- Teraz? – mruknął, patrząc na nią. – Teraz będziesz broniła się przede mną, ale zanim to nadejdzie… - urwał, pozwalając jej wejść sobie w słowo. – Tak. Teoria też będzie w to włączona, jednak nie będziemy ćwiczyć zaklęć w domu.
Wstał, by przejść w stronę spirali schodów na górną część biblioteczki. Szybko odnalazł interesujący go egzemplarz, po czym przeszedł jeszcze dalej, wybierając odpowiednie książki. Zrobił tak jeszcze parę razy, zanim wrócił do Liliany. Zignorował jej wymowne spojrzenie.
- Stąd będziesz czerpać wiedzę. Ale nie martw się. Będę się uczył razem z tobą - powiedział, siadając i otwierając pierwszą z ksiąg. - Nadchodzi burza - mruknął ciszej.
- Nie wiem – odpowiedział szczerze. – Były tutaj jeszcze przed narodzinami mojego ojca. Nie sądzę, żebyście w Yaxley’s Hall nie mieli przynajmniej ich części. Chociaż ojciec mógł kilka zabrać. To fakt.
Uśmiechnął się, przenosząc spojrzenie na Lilianę, która wydawała się bardzo zdeterminowana, by przeczytać je wszystkie od razu. Niestety musiała trochę poczekać, chociaż gdyby postanowiła złapać jedną z nich, zapewne nie miałby nic przeciwko. Z początku. Potem przypomniałby jej, dlaczego tutaj była. Na chwilę Morgoth wrócił myślami do spotkania z Selwyn, które odbyło się dwa dni wcześniej. Wciąż czuł dziwną gorycz związaną z pojawieniem się tajemniczego znaku, który nie dawał mu spokoju. Właśnie obrazował sobie całe zajście tamtego dnia na targu, gdy z zamyślenia wyrwał go głos młodszej kuzynki. Nie do końca usłyszał całą jej wypowiedź, ale nie zamierzał tego komentować. Leia była, jaka była. Kochał ją z każdą jej wadą i zaletą, chociaż tych pierwszych mogło być nieco mniej. Na pewno nie należała do nich ciekawość świata. Ale musiała być lekko powstrzymywana, bo młodsza pociecha właścicieli tego pałacu, lubiła przekraczać granice i szukać ich u swoich bliskich.
- Teraz? – mruknął, patrząc na nią. – Teraz będziesz broniła się przede mną, ale zanim to nadejdzie… - urwał, pozwalając jej wejść sobie w słowo. – Tak. Teoria też będzie w to włączona, jednak nie będziemy ćwiczyć zaklęć w domu.
Wstał, by przejść w stronę spirali schodów na górną część biblioteczki. Szybko odnalazł interesujący go egzemplarz, po czym przeszedł jeszcze dalej, wybierając odpowiednie książki. Zrobił tak jeszcze parę razy, zanim wrócił do Liliany. Zignorował jej wymowne spojrzenie.
- Stąd będziesz czerpać wiedzę. Ale nie martw się. Będę się uczył razem z tobą - powiedział, siadając i otwierając pierwszą z ksiąg. - Nadchodzi burza - mruknął ciszej.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zastanowiłam się gdzie mogły być takie księgi w naszej posiadłości, ale właściwie do głowy przychodził mi tylko gabinet ojca, bo przecież na pewno odkryłabym je w naszej bibliotece. Albo więc było w nich coś, czego ojciec nie chciał, żebym zobaczyła, albo, co chyba bardziej prawdopodobne, tak bardzo je lubił, że wolał mieć je blisko siebie. A ja nie miałam w zwyczaju rozglądać się tam za bardzo, była to jedna z dwóch części domu, gdzie nie do końca czułam się jak u siebie. Skinęłam głową, odwzajemniając uśmiech kuzyna. Och, bez przesady, że zaraz wszystkie od razu, ale z radością zanurzyłabym się we wspomnieniach jakiegoś mojego przodka i poznała problemy tamtych czasów. Czy były chociaż trochę podobne do naszych i czy moi pradziadowie radzili sobie z nimi chociaż trochę podobnie do nas?
- Pewnie gdzieś są. Poszukam - stwierdziłam, nie rozwodząc się nad tym już bardziej, i chociaż mogło się wydawać, że ot tak rzucam słowa na wiatr, to zdecydowanie tak nie było.
Wyobrażałam sobie co Morgoth mógł myśleć o tym co powiedziałam. Ja nigdy nie byłam za ograniczaniem kobiet ze szlacheckich rodów, głównie dlatego, że przecież sama nią byłam. Podobnie jak Leia, chciałam realizować swoją wymarzoną karierę, niespecjalnie przejmując się co mi wolno, a czego nie. Jednak, mimo wszystko, chyba uchodziłam za nieco grzeczniejszą.
- Przed tobą na pewno mi się uda - powiedziałam z uśmiechem, chociaż tak naprawdę nie miałam na myśli tego, że mogłabym być od niego najlepsza (bo na pewno nie byłam), a raczej, że nie zrobiłby mi krzywdy. - A gdzie będziemy ćwiczyć? - spytałam, podczas gdy Morgoth już wstał, żeby poszukać ksiąg. Prawdę mówiąc, z dwojga złego, wolałam już czytać o obronie niż ją ćwiczyć, chociaż ten temat wydawał mi się wyjątkowo nudny. W ciszy patrzyłam jak chodzi od jednego regału do drugiego, a potem, kiedy wreszcie zszedł, przysunęłam się do niego na kanapie, żeby móc zajrzeć do książki.
- Hmm i co my tu mamy? - zaczęłam, trochę ociągając się z tym czytaniem. Pocieszające było, że zamierzał uczyć się ze mną, bo jakoś nie potrafiłam sobie wyobrazić, że miałabym sama nad tym ślęczeć. Mimo wszystko, nie wszystkie lektury były takie ciekawe. - Burza w zimie? - podchwyciłam chyba bardziej interesujący temat (jaki mieszkaniec Wysp nie uwielbiał dyskutować o pogodzie?). Umilkłam na chwilę, żeby usłyszeć ewentualne grzmoty. Właściwie, nie miałam pewności czy Morgoth miał na myśli burzę w sensie dosłownym czy może metaforycznym.
- Pewnie gdzieś są. Poszukam - stwierdziłam, nie rozwodząc się nad tym już bardziej, i chociaż mogło się wydawać, że ot tak rzucam słowa na wiatr, to zdecydowanie tak nie było.
Wyobrażałam sobie co Morgoth mógł myśleć o tym co powiedziałam. Ja nigdy nie byłam za ograniczaniem kobiet ze szlacheckich rodów, głównie dlatego, że przecież sama nią byłam. Podobnie jak Leia, chciałam realizować swoją wymarzoną karierę, niespecjalnie przejmując się co mi wolno, a czego nie. Jednak, mimo wszystko, chyba uchodziłam za nieco grzeczniejszą.
- Przed tobą na pewno mi się uda - powiedziałam z uśmiechem, chociaż tak naprawdę nie miałam na myśli tego, że mogłabym być od niego najlepsza (bo na pewno nie byłam), a raczej, że nie zrobiłby mi krzywdy. - A gdzie będziemy ćwiczyć? - spytałam, podczas gdy Morgoth już wstał, żeby poszukać ksiąg. Prawdę mówiąc, z dwojga złego, wolałam już czytać o obronie niż ją ćwiczyć, chociaż ten temat wydawał mi się wyjątkowo nudny. W ciszy patrzyłam jak chodzi od jednego regału do drugiego, a potem, kiedy wreszcie zszedł, przysunęłam się do niego na kanapie, żeby móc zajrzeć do książki.
- Hmm i co my tu mamy? - zaczęłam, trochę ociągając się z tym czytaniem. Pocieszające było, że zamierzał uczyć się ze mną, bo jakoś nie potrafiłam sobie wyobrazić, że miałabym sama nad tym ślęczeć. Mimo wszystko, nie wszystkie lektury były takie ciekawe. - Burza w zimie? - podchwyciłam chyba bardziej interesujący temat (jaki mieszkaniec Wysp nie uwielbiał dyskutować o pogodzie?). Umilkłam na chwilę, żeby usłyszeć ewentualne grzmoty. Właściwie, nie miałam pewności czy Morgoth miał na myśli burzę w sensie dosłownym czy może metaforycznym.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Morgoth był tradycjonalistą. Zagorzałym konserwatystą, który jednak nie potępiał pozycji kobiet w społeczeństwie. Nie popierał leżenia całymi dniami na kanapach i ładnego wyglądu. Uważał, że każda powinna mieć jakieś zajęcie, które dawałoby jej radość i równocześnie mogłaby korzystać z tego materialnie. Oczywiście wszystko w granicach rozsądku i tego czy wypadało takie zachowanie młodej kobiecie lub w ogóle szlachciance. Był dumny z siostry, że podjęła się tak trudnego zawodu uzdrowiciela, chociaż nie lubił patrzeć na nią podczas pracy. W końcu bieganie dookoła chorych, szpitalne ubranie nie pasowało do jej pięknej sylwetki i pochodzenia. Jednak nie od niego to zależało.
- Mam nadzieję, że przeżyję chociażby pierwszy dzień - odpowiedział, nie podnosząc głowy, ale uśmiechając się pod nosem na jej słowa. Liliana była zdolna, ale zawsze wolała bardziej ekscytujące wydarzenia. Nie lubiła stać w miejscu, a Morgoth był cierpliwy. Może dlatego tak dobrze mu się z nią dogadywało. Przeciwieństwa się przyciągały? Trudno było powiedzieć, ale coś w tym mogło być. - Byłaś kiedykolwiek w naszym mauzoleum? - odpowiedział pytaniem na pytanie o miejsce treningów. Oddalone jakieś dwadzieścia minut marszem w głębi lasu za pałacem znajdowała się stara krypta Yaxley’ów zamieszkujących te okolice. Było to idealne miejsce na sparingowe spotkania. - Chciałbym, żebyś to przejrzała, Liliano - dodał, patrząc na nią wymownie. – Nie będziemy zaczynać dzisiaj. Będę tutaj cały czas i gdy będziesz gotowa, prześlij mi sowę.
Morgoth wstał ponownie i podszedł do stolika ze stojącą na nim karafką alkoholu. Nalał sobie bursztynowego płynu i wypił go jednym haustem. – Szczególnie zimą, Liliano. Szczególnie teraz – mruknął pod nosem, wyglądając przez okno i obserwując kręcącą się tam służbę.
- Mam nadzieję, że przeżyję chociażby pierwszy dzień - odpowiedział, nie podnosząc głowy, ale uśmiechając się pod nosem na jej słowa. Liliana była zdolna, ale zawsze wolała bardziej ekscytujące wydarzenia. Nie lubiła stać w miejscu, a Morgoth był cierpliwy. Może dlatego tak dobrze mu się z nią dogadywało. Przeciwieństwa się przyciągały? Trudno było powiedzieć, ale coś w tym mogło być. - Byłaś kiedykolwiek w naszym mauzoleum? - odpowiedział pytaniem na pytanie o miejsce treningów. Oddalone jakieś dwadzieścia minut marszem w głębi lasu za pałacem znajdowała się stara krypta Yaxley’ów zamieszkujących te okolice. Było to idealne miejsce na sparingowe spotkania. - Chciałbym, żebyś to przejrzała, Liliano - dodał, patrząc na nią wymownie. – Nie będziemy zaczynać dzisiaj. Będę tutaj cały czas i gdy będziesz gotowa, prześlij mi sowę.
Morgoth wstał ponownie i podszedł do stolika ze stojącą na nim karafką alkoholu. Nalał sobie bursztynowego płynu i wypił go jednym haustem. – Szczególnie zimą, Liliano. Szczególnie teraz – mruknął pod nosem, wyglądając przez okno i obserwując kręcącą się tam służbę.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie przyszłoby mi chyba nawet do głowy, żeby przekraczać niektóre granice, jednak czasem byłam niezwykle znudzona sztywnymi zasadami panującymi wśród szlachty, tymi obowiązującymi formułkami i mile widzianymi komplementami... Zawód uzdrowiciela, chociaż przy bliższym spotkaniu z tymi wszystkimi ludźmi, substancjami i częściami ciała w dziwnych miejscach, wydawał się dosyć obrzydliwy, to w dzisiejszych czasach sporo osób z arystokratycznych rodów się go podejmowało. Doskonale wiedziałam jak dużej wiedzy i zdolności wymaga, gdyż sama interesowałam się podstawami. Może poszłabym w tym kierunku, gdyby nie zafascynowała mnie kariera w Ministerstwie?
- Nie w środku - odparłam, przypominając sobie tajemniczą budowlę, którą podziwiałam od zewnątrz niezliczoną liczbę razy. To, co znajdowało się w środku, napawało mnie raczej niepokojem. Czy było cokolwiek przyjemnego w przebywaniu w pomieszczeniu razem z zamkniętymi w trumnach trupami? Chociaż na co dzień nie myślałam w ten sposób o moich przodkach, to trudno było się wyzbyć podobnego myślenia w przypadku tak bliskiego kontaktu. - Czy to nie będzie brakiem szacunku dla zmarłych? - spytałam, bo na obecną chwilę nie mogłam sobie wyobrazić, że mogłoby być inaczej. Nawet jeśli naszego do niedawna nestora pochowano gdzie indziej.
- Nie dzisiaj? - powtórzyłam, a ta cała nauka coraz mniej mi się podobała. Morgoth chociaż twierdził, że będzie się uczył ze mną, to po jego kolejnych słowach mogłam wnioskować, że nie do końca tak będzie. W milczeniu patrzyłam jak nalewa sobie zapewne whisky, z niejakim rozgoryczeniem myśląc, że mi nie wypada. Nie miałam zbyt wiele okazji, żeby próbować tego napoju, który z jakiegoś powodu wydawał się przeznaczony dla mężczyzn. - Mówiłeś, że też będziesz się uczył - powiedziałam i nagle zrobiło się tutaj jakoś tak pusto, jakby Morgoth już sobie poszedł. Nie byłam pewna czy zaraz rzeczywiście to zrobi, ale tak to sobie wyobrażałam.
Nadal nie rozumiałam co miał na myśli mówiąc o burzy, ale przeszedł mnie taki jakiś dreszcz, chociaż przecież w pomieszczeniu było ciepło. Wzięłam książkę na kolana i spuściłam wzrok na jej strony, starając się zrozumieć sens czytanych słów.
- Nie w środku - odparłam, przypominając sobie tajemniczą budowlę, którą podziwiałam od zewnątrz niezliczoną liczbę razy. To, co znajdowało się w środku, napawało mnie raczej niepokojem. Czy było cokolwiek przyjemnego w przebywaniu w pomieszczeniu razem z zamkniętymi w trumnach trupami? Chociaż na co dzień nie myślałam w ten sposób o moich przodkach, to trudno było się wyzbyć podobnego myślenia w przypadku tak bliskiego kontaktu. - Czy to nie będzie brakiem szacunku dla zmarłych? - spytałam, bo na obecną chwilę nie mogłam sobie wyobrazić, że mogłoby być inaczej. Nawet jeśli naszego do niedawna nestora pochowano gdzie indziej.
- Nie dzisiaj? - powtórzyłam, a ta cała nauka coraz mniej mi się podobała. Morgoth chociaż twierdził, że będzie się uczył ze mną, to po jego kolejnych słowach mogłam wnioskować, że nie do końca tak będzie. W milczeniu patrzyłam jak nalewa sobie zapewne whisky, z niejakim rozgoryczeniem myśląc, że mi nie wypada. Nie miałam zbyt wiele okazji, żeby próbować tego napoju, który z jakiegoś powodu wydawał się przeznaczony dla mężczyzn. - Mówiłeś, że też będziesz się uczył - powiedziałam i nagle zrobiło się tutaj jakoś tak pusto, jakby Morgoth już sobie poszedł. Nie byłam pewna czy zaraz rzeczywiście to zrobi, ale tak to sobie wyobrażałam.
Nadal nie rozumiałam co miał na myśli mówiąc o burzy, ale przeszedł mnie taki jakiś dreszcz, chociaż przecież w pomieszczeniu było ciepło. Wzięłam książkę na kolana i spuściłam wzrok na jej strony, starając się zrozumieć sens czytanych słów.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
- Nie – odpowiedział, chociaż było to jedynie potwierdzenie, powtórzenie słów kuzynki. – Nie w środku. Zaraz obok jest dobre miejsce na nasze spotkania.
Faktycznie przy rodzinnym grobowcu znajdował się plac, dookoła którego rozrzucone były urozmaicające leśny krajobraz rzymskie kolumny lub anioły. Lubiono takie zagadkowe, dodające wymownej atmosfery niuanse, gdy budowane ten pałac i również dodawano je w późniejszych latach. Odbywały się tam również pojedynki, jednak nikt nie pamiętał, kiedy ostatnio cokolwiek się tam działo. Wszystkich Yaxley’ów chowano na głównym cmentarzu nieopodal Yaxley’s Hall, a pałac przed przejęciem go przez ojca służył jedynie jako letnia rezydencja dla członków rodu. Nikt nie dbał o ścieżkę prowadzącą do rodzinnego grobowca. Yaxley'owie kochali przecież dzikość. Dlaczego więc natura miałaby być okiełznana? Nienaturalna? - Kiedyś urządzano tam honorowe pojedynki - odparł, nie odwracając się od okna. - Sądzę, że nasi przodkowie nie będą mieli do nas pretensji – dodał, odstawiając szklankę i przejeżdżając kciukiem po brodzie. Odetchnął ciężko, gdy usłyszał kolejne pytanie. Pełne zawiedzenia. Nie dzisiaj? – Nie, Liliano. Nie dzisiaj – odpowiedział cicho, czując się wyjątkowo zmęczony. Jakby zamiast dwudziestu dwóch lat miał o kolejne tyle. Nie spał od końca grudnia, bojąc się, że gdy zamknie oczy, matka umrze, a on nawet nie będzie mógł się z nią pożegnać. Miał naprawdę ciężki okres. Jednak zachowywał to dla siebie.
- Bo będę się uczył – odparł, odwracając się do niej i nie mówiąc już nic więcej. Naprawdę gdyby mógł, poszedłby spać. Ułożyć w wygodnym łóżku, czując znajomy zapach i po prostu odetchnąć pełną piersią jak wtedy gdy był jeszcze chłopcem. Dotknął dłonią ramienia kuzynki, by przeniosła na niego spojrzenia:
- Chodź. Służący zajmą się książkami, a my przejdźmy na kolację. Ucieszą się z twoich odwiedzin.
|zt
Faktycznie przy rodzinnym grobowcu znajdował się plac, dookoła którego rozrzucone były urozmaicające leśny krajobraz rzymskie kolumny lub anioły. Lubiono takie zagadkowe, dodające wymownej atmosfery niuanse, gdy budowane ten pałac i również dodawano je w późniejszych latach. Odbywały się tam również pojedynki, jednak nikt nie pamiętał, kiedy ostatnio cokolwiek się tam działo. Wszystkich Yaxley’ów chowano na głównym cmentarzu nieopodal Yaxley’s Hall, a pałac przed przejęciem go przez ojca służył jedynie jako letnia rezydencja dla członków rodu. Nikt nie dbał o ścieżkę prowadzącą do rodzinnego grobowca. Yaxley'owie kochali przecież dzikość. Dlaczego więc natura miałaby być okiełznana? Nienaturalna? - Kiedyś urządzano tam honorowe pojedynki - odparł, nie odwracając się od okna. - Sądzę, że nasi przodkowie nie będą mieli do nas pretensji – dodał, odstawiając szklankę i przejeżdżając kciukiem po brodzie. Odetchnął ciężko, gdy usłyszał kolejne pytanie. Pełne zawiedzenia. Nie dzisiaj? – Nie, Liliano. Nie dzisiaj – odpowiedział cicho, czując się wyjątkowo zmęczony. Jakby zamiast dwudziestu dwóch lat miał o kolejne tyle. Nie spał od końca grudnia, bojąc się, że gdy zamknie oczy, matka umrze, a on nawet nie będzie mógł się z nią pożegnać. Miał naprawdę ciężki okres. Jednak zachowywał to dla siebie.
- Bo będę się uczył – odparł, odwracając się do niej i nie mówiąc już nic więcej. Naprawdę gdyby mógł, poszedłby spać. Ułożyć w wygodnym łóżku, czując znajomy zapach i po prostu odetchnąć pełną piersią jak wtedy gdy był jeszcze chłopcem. Dotknął dłonią ramienia kuzynki, by przeniosła na niego spojrzenia:
- Chodź. Służący zajmą się książkami, a my przejdźmy na kolację. Ucieszą się z twoich odwiedzin.
|zt
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
3 luty? :D
Minął równy miesiąc odkąd Travis i Morgoth ostatni raz rozmawiali na temat ciągnącego się w nieskończoność widma wypadku ze smoczycą w roli głównej. Greengrass nie czuł potrzeby częstszego kontaktu - obaj mieli czas na zastanowienie się nad ewentualnymi rozwiązaniami tej trudnej sprawy. I tak widzieli się prawie codziennie w pracy, lecz wtedy tematy schodziły w inne rejony - pomijając już niezaprzeczalny fakt, że w Peak District mówić na głos o swoich podejrzeniach tyczących się podkopywania jego autorytetu nie było zbyt rozsądnym. Dlatego te dni upływały właśnie na koncentracji na poszczególnych zadaniach oraz na życiu prywatnym każdego z mężczyzn. Nadszedł jednak ten dzień, kiedy postanowili się spotkać oraz porozmawiać. Wbrew pozorom myśli łowcy orbitowały wokół problematycznego zagadnienia dość często, tylko niestety trudniej było z wysnuwanymi wnioskami. Istniało wiele poszlak, różnych domysłów i… w dużej mierze to wszystko. Nic konkretnego. Travis wydawał się być tym faktem trochę zmartwiony - na tyle, na ile potrafił przez swój charakter - do tego stopnia, że faktycznie chodził niekiedy zachmurzony, czy nawet wzburzony. Stany te trwały nader krótko, ponieważ zwyczajnie Greengrass nie był w stanie skoncentrować się na problemach dłużej niż kilka chwil w ciągu dnia. Wszędzie szukał pozytywów lub po prostu tracił zainteresowanie danym tematem, nawet tym wyjątkowo kłopotliwym.
W celu odbycia burzy mózgów z Morgothem, Travis umówił się z nim listownie na spotkanie, po czym zebrał się do wyjścia. Przeprawa przez bagna - szczególnie wśród nieprzyjaznych trolli – była nie lada wyzwaniem, lecz szczęśliwie z protekcją Yaxley’ów udało się dotrzeć na miejsce. Mężczyzna został zaproszony do środka, a po zdjęciu okrycia wierzchniego udał się z kolegą z pracy do gabinetu, który ten zwykł zajmować. Pomieszczenie urządzone było w dość staromodnym stylu, ale Greengrass potrafił się w tym odnaleźć - lecz na pewno nie bez uczucia lekkiego nieprzyzwyczajenia do tego typu wystroju. I tak cały czas na jego twarzy widniał wyważony uśmiech, dlatego też trudno było go posądzać o złe zamiary.
- Co słychać Morgoth? Jak zdrowie? Rezerwat nie daje ci przypadkiem w kość? - spytał wesoło, po uprzednim przywitaniu się. Nie wypada chyba od razu przechodzić do sedna, lecz kto wie? Yaxley jest konkretnym człowiekiem, pewnie oczekiwał tego samego od swojego rozmówcy. Greengrass oddalał od siebie wszelkie poczucie presji w tym względzie, uparcie milcząc na trudny temat grudniowych wydarzeń.
Minął równy miesiąc odkąd Travis i Morgoth ostatni raz rozmawiali na temat ciągnącego się w nieskończoność widma wypadku ze smoczycą w roli głównej. Greengrass nie czuł potrzeby częstszego kontaktu - obaj mieli czas na zastanowienie się nad ewentualnymi rozwiązaniami tej trudnej sprawy. I tak widzieli się prawie codziennie w pracy, lecz wtedy tematy schodziły w inne rejony - pomijając już niezaprzeczalny fakt, że w Peak District mówić na głos o swoich podejrzeniach tyczących się podkopywania jego autorytetu nie było zbyt rozsądnym. Dlatego te dni upływały właśnie na koncentracji na poszczególnych zadaniach oraz na życiu prywatnym każdego z mężczyzn. Nadszedł jednak ten dzień, kiedy postanowili się spotkać oraz porozmawiać. Wbrew pozorom myśli łowcy orbitowały wokół problematycznego zagadnienia dość często, tylko niestety trudniej było z wysnuwanymi wnioskami. Istniało wiele poszlak, różnych domysłów i… w dużej mierze to wszystko. Nic konkretnego. Travis wydawał się być tym faktem trochę zmartwiony - na tyle, na ile potrafił przez swój charakter - do tego stopnia, że faktycznie chodził niekiedy zachmurzony, czy nawet wzburzony. Stany te trwały nader krótko, ponieważ zwyczajnie Greengrass nie był w stanie skoncentrować się na problemach dłużej niż kilka chwil w ciągu dnia. Wszędzie szukał pozytywów lub po prostu tracił zainteresowanie danym tematem, nawet tym wyjątkowo kłopotliwym.
W celu odbycia burzy mózgów z Morgothem, Travis umówił się z nim listownie na spotkanie, po czym zebrał się do wyjścia. Przeprawa przez bagna - szczególnie wśród nieprzyjaznych trolli – była nie lada wyzwaniem, lecz szczęśliwie z protekcją Yaxley’ów udało się dotrzeć na miejsce. Mężczyzna został zaproszony do środka, a po zdjęciu okrycia wierzchniego udał się z kolegą z pracy do gabinetu, który ten zwykł zajmować. Pomieszczenie urządzone było w dość staromodnym stylu, ale Greengrass potrafił się w tym odnaleźć - lecz na pewno nie bez uczucia lekkiego nieprzyzwyczajenia do tego typu wystroju. I tak cały czas na jego twarzy widniał wyważony uśmiech, dlatego też trudno było go posądzać o złe zamiary.
- Co słychać Morgoth? Jak zdrowie? Rezerwat nie daje ci przypadkiem w kość? - spytał wesoło, po uprzednim przywitaniu się. Nie wypada chyba od razu przechodzić do sedna, lecz kto wie? Yaxley jest konkretnym człowiekiem, pewnie oczekiwał tego samego od swojego rozmówcy. Greengrass oddalał od siebie wszelkie poczucie presji w tym względzie, uparcie milcząc na trudny temat grudniowych wydarzeń.
WHEN OUR WORDS COLLIDE
pasuje i przepraszam za obsuwę
Nie miał na nic siły. Znajdował się u siebie w komnacie, gdzie już dobre parę godzin badał historię rodu Yaxley'ów. Zaproszenie na jutrzejsze odwiedziny u lorda Abotta leżało obok ze złamaną pieczęcią, ale Morgoth wcale nie chciał zaglądać do niego drugi raz. Szczególnie że nie przepadał za starszym mężczyzną, który lubił wciskać nos w nie swoje sprawy. Jak chociażby to wtrącenie o znalezieniu sobie szybko narzeczonej. Morgo dbał o swoją prywatność, tak samo jak reszta rodziny zamieszkałej w Pałacu. I może nie odebrałby tych słów za wyjątkowo nietaktowne, gdyby nie miał obciążonej klątwą matki. Stan Beatrice poprawił się, jednak nieznacznie. Odkąd przedmiot zniknął z ich domu bóle głowy lekko się zmniejszyły, ale nic więcej. Było to naprawdę mało pocieszające. Morgoth jeszcze nigdy nie widział tak zatroskanego ojca. Leon praktycznie nie odchodził od matki, zaniedbując tym samym sprawy swojego sklepu, którymi zajął się właśnie jego syn. Nie było to proste, ale młody Yaxley musiał coś zrobić. Leia miała swoją pracę w szpitalu Świętego Munga, ale też wymagała opieki. Z zadziornej młodszej siostry zmieniła się w rozpaczającą i zasmuconą, gdy dowiedziała się o stanie ich matki. Wszystko zwaliło się na Morgotha, który starał się ogarnąć rodzinne sprawy najlepiej jak mógł. Do tego ten cały lord Abbott ze swoim zaproszeniem na pokera! Odsunął dość gniewnie książkę i skrył twarz w dłoniach.
- Lord Greengrass przybył - usłyszał głos służącego, który stał w drzwiach jego gabinetu. Ten skinął jedynie głową. Zupełnie zapomniał o dzisiejszym spotkaniu z Travisem. Może to i lepiej, że zobaczy czyjąś znajomą i przychylną mu twarz. Zszedł na dół, gdzie przywitał się ze współpracownikiem i poprosił, żeby udali się na piętro. Jak się okazało Leia zajmowała salon, przeprowadzając ważną rozmowę dotyczącą jakiegoś pacjenta. Gdy znaleźli się w ustalonym miejscu, odciętym od wszystkich zamieszkujących pałac uszu, Travis od razu po raz drugi się przywitał i zapytał go o parę rzeczy na raz, a Morgoth poczuł, że musi się napić. Podszedł do karafek z alkoholem, proponując Greengrassowi jeden z nich.
- Przyznam się, że rezerwat to moje najmniejsze zmartwienie - odparł, uśmiechając się blado i pociągając łyk bursztynowego płynu. - Zmieniło się coś u rannych? - spytał, pomijając część wstępną. - Nawet w Peak ludzie nie są skłonni do rozmowy na trudne tematy. - Fakt. Nie wypytywał nikogo o grudniowe wydarzenia, ale gdziekolwiek indziej się poszło, pracownicy chętnie paplali o każdym najdrobniejszym ekscesie w miejscu pracy. W Peak District nigdy.
Nie miał na nic siły. Znajdował się u siebie w komnacie, gdzie już dobre parę godzin badał historię rodu Yaxley'ów. Zaproszenie na jutrzejsze odwiedziny u lorda Abotta leżało obok ze złamaną pieczęcią, ale Morgoth wcale nie chciał zaglądać do niego drugi raz. Szczególnie że nie przepadał za starszym mężczyzną, który lubił wciskać nos w nie swoje sprawy. Jak chociażby to wtrącenie o znalezieniu sobie szybko narzeczonej. Morgo dbał o swoją prywatność, tak samo jak reszta rodziny zamieszkałej w Pałacu. I może nie odebrałby tych słów za wyjątkowo nietaktowne, gdyby nie miał obciążonej klątwą matki. Stan Beatrice poprawił się, jednak nieznacznie. Odkąd przedmiot zniknął z ich domu bóle głowy lekko się zmniejszyły, ale nic więcej. Było to naprawdę mało pocieszające. Morgoth jeszcze nigdy nie widział tak zatroskanego ojca. Leon praktycznie nie odchodził od matki, zaniedbując tym samym sprawy swojego sklepu, którymi zajął się właśnie jego syn. Nie było to proste, ale młody Yaxley musiał coś zrobić. Leia miała swoją pracę w szpitalu Świętego Munga, ale też wymagała opieki. Z zadziornej młodszej siostry zmieniła się w rozpaczającą i zasmuconą, gdy dowiedziała się o stanie ich matki. Wszystko zwaliło się na Morgotha, który starał się ogarnąć rodzinne sprawy najlepiej jak mógł. Do tego ten cały lord Abbott ze swoim zaproszeniem na pokera! Odsunął dość gniewnie książkę i skrył twarz w dłoniach.
- Lord Greengrass przybył - usłyszał głos służącego, który stał w drzwiach jego gabinetu. Ten skinął jedynie głową. Zupełnie zapomniał o dzisiejszym spotkaniu z Travisem. Może to i lepiej, że zobaczy czyjąś znajomą i przychylną mu twarz. Zszedł na dół, gdzie przywitał się ze współpracownikiem i poprosił, żeby udali się na piętro. Jak się okazało Leia zajmowała salon, przeprowadzając ważną rozmowę dotyczącą jakiegoś pacjenta. Gdy znaleźli się w ustalonym miejscu, odciętym od wszystkich zamieszkujących pałac uszu, Travis od razu po raz drugi się przywitał i zapytał go o parę rzeczy na raz, a Morgoth poczuł, że musi się napić. Podszedł do karafek z alkoholem, proponując Greengrassowi jeden z nich.
- Przyznam się, że rezerwat to moje najmniejsze zmartwienie - odparł, uśmiechając się blado i pociągając łyk bursztynowego płynu. - Zmieniło się coś u rannych? - spytał, pomijając część wstępną. - Nawet w Peak ludzie nie są skłonni do rozmowy na trudne tematy. - Fakt. Nie wypytywał nikogo o grudniowe wydarzenia, ale gdziekolwiek indziej się poszło, pracownicy chętnie paplali o każdym najdrobniejszym ekscesie w miejscu pracy. W Peak District nigdy.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Gabinet wschodni
Szybka odpowiedź