Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent
Klify
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Klify
Wysokie osławione klify pod Dover błyszczą bielą jak zęby; na przestrzeni dziejów zapisały się w historii jako inspiracja poetów, najbardziej charakterystyczne angielskie wybrzeże i siedliszcze angielskiego gatunku smoków, albionów czarnookich. Malowniczy krajobraz rozciąga się daleko ponad kanał la Manche, w słonecznie dni pozwalając dostrzec francuski brzeg w Calais. Statków na wodzie przeważnie jest dużo, to ruchliwa trasa, jednak zaklęcia konfudujące mugoli nie pozwalają im dostrzec na niebie smoków, które niekiedy przemykają między chmurami.
Rzuć kością k3:
1: Na niebie, wysoko pod chmurami, skrzydła rozpościera smok, przysłaniając promienie słońca, na krótki moment rzucając na ciebie własny cień.
2: Na niebie, spomiędzy chmur, wynurza się smok, który zgrabnym ruchem pikuje w wodę i zanurzywszy się w niej po sam ogon, wybija znów w górę, rozchlapując wodę silną wysoką falą. Czujesz niesioną przez nią wilgoć i wzniecony wiatr.
3: Jeśli jest okres pomiędzy lutym a wrześniem, możesz dostrzec dwa smoki połączone w godowym rytuale - wyglądają, jakby ze sobą tańczyły.
Lokacja zawiera kościRzuć kością k3:
1: Na niebie, wysoko pod chmurami, skrzydła rozpościera smok, przysłaniając promienie słońca, na krótki moment rzucając na ciebie własny cień.
2: Na niebie, spomiędzy chmur, wynurza się smok, który zgrabnym ruchem pikuje w wodę i zanurzywszy się w niej po sam ogon, wybija znów w górę, rozchlapując wodę silną wysoką falą. Czujesz niesioną przez nią wilgoć i wzniecony wiatr.
3: Jeśli jest okres pomiędzy lutym a wrześniem, możesz dostrzec dwa smoki połączone w godowym rytuale - wyglądają, jakby ze sobą tańczyły.
The member 'Kenneth Fernsby' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Ktoś podjął decyzję za nich, więc nijak nie mieli na nią wpływu. Mathieu czuł się oszukany przez matkę, tkwił w kłamstwie i niewiedzy przez wiele lat. Próbowała go chronić, a raczej chronić obraz Anselme, który uchował się w głowie syna. Był wielkim czarodziejem, zapatrzonym w smoki i stawiającym je na pierwszym miejscu, zapalony smokolog pragnący niezliczonych przygód i doznań. Mathieu miał z nim wiele wspólnego, Kenneth też, ale zapewne nawet nie zdawał sobie sprawy. Rosier wiedział, że jego poszukiwanie przygód i pragnienie poczucia niebezpieczeństwa czy zagrożenia nie brało się znikąd. Umarł w nieświadomości, że spłodził jeszcze jednego syna… który teraz płacił za błędy ojca. Miał prawo mieć pretensje do Mathieu czy patrzeć na niego krytycznym spojrzeniem, przepełnionym pogardą. Wystarczyło spojrzeć na ich dwóch, sam sposób bycia, obnoszenia się czy wyglądu. Mathieu miał wszystko, pieniądze, mieszkał w pałacu i miał to od dziecka. Kenneth pracował ciężko na wszystko to, co udało mu się osiągnąć. Rosier nie czuł się jednak winny, dowiedział się o nim dopiero teraz… nieświadomość zwalniała z poczucia winy.
Niemiłosiernie irytował go fakt, że po tak pięknym przedstawieniu sprawy Fernsby skwitował to jedynie krótką informację, że przyjął do wiadomości. Wolałby, aby choć odrobinę zmienił podejście do jego osoby, bo wtedy prostszym stanie się przekonanie go do pewnych racji, a to kluczowe dla całej sprawy. Musiał sprawić, że istnienie Kennetha nie będzie rzutowało na opinię czy pozycję Rosierów, ani nie uderzy w wizerunek całego rodu, jeśli ten zrobi coś niepokojąco lekkomyślnego. Wierzył jednak, że Kenneth szanował własne życie i przepadał za nim, a skoro o jego pochodzeniu wiedziały już więcej niż dwie osoby, ryzyko wzrastało. Zapewne pociągnąłby ten wspaniały temat, gdyby nie obraz, na który natknęli się krocząc dalej drogą.
Najpierw jednak do jego nosa dotarł przyjemny metaliczny zapach krwi, pachniała tak jak zawsze, słodką potęgą. Ściągnął brwi, zauważając nie tylko plamy krwi, ale również zwłoki. Spojrzał ostrzegawczo na Kennetha i wyciągnął różdżkę zza pazuchy, na wszelki wypadek, gdyby coś, co urządziło tą piękną, krwawą masakrę nadal znajdowało się w pobliżu. Dostrzegł poszarpane włosy i wnętrzności, kawałek materiału przesiąkniętego krwią. – To chyba nie jest…. Jeden człowiek. – mruknął, nachylając się nad największym całym kawałkiem, który udało mu się zlokalizować. – Cadevaribo Effudio? – powiedział cicho, bardziej sam do siebie. To zaklęcie wywoływało eksplozję zwłok, a te wyglądały tak, jakby coś rozsadziło je od środka. Nie był jednak całkowicie pewien, kto i w jakim celu miałby to zrobić. Zakon raczej nie stosował Czarnej Magii, a nikt z ich ludzi nie donosił o pojawieniu się zdrajców na ich terenie. To równie dobrze mogłoby coś, czego jeszcze nie byli w stanie do końca pojąć. Wątpił, żeby Kenneth w ogóle miał świadomość istnienia takich rzeczy. – Powinniśmy ruszać. – powrócił do Fernsby’ego. – Ktoś mógł tu stosować Czarną Magię lub… jest to coś zupełnie innego. Chodź. – ponaglił go. Nie wiedział czy Fernsby znał się na walce, ale wolałby nie musieć bronić jego tyłka w starciu z czymś o wiele bardziej groźniejszym niż rozjuszony szlam.
Niemiłosiernie irytował go fakt, że po tak pięknym przedstawieniu sprawy Fernsby skwitował to jedynie krótką informację, że przyjął do wiadomości. Wolałby, aby choć odrobinę zmienił podejście do jego osoby, bo wtedy prostszym stanie się przekonanie go do pewnych racji, a to kluczowe dla całej sprawy. Musiał sprawić, że istnienie Kennetha nie będzie rzutowało na opinię czy pozycję Rosierów, ani nie uderzy w wizerunek całego rodu, jeśli ten zrobi coś niepokojąco lekkomyślnego. Wierzył jednak, że Kenneth szanował własne życie i przepadał za nim, a skoro o jego pochodzeniu wiedziały już więcej niż dwie osoby, ryzyko wzrastało. Zapewne pociągnąłby ten wspaniały temat, gdyby nie obraz, na który natknęli się krocząc dalej drogą.
Najpierw jednak do jego nosa dotarł przyjemny metaliczny zapach krwi, pachniała tak jak zawsze, słodką potęgą. Ściągnął brwi, zauważając nie tylko plamy krwi, ale również zwłoki. Spojrzał ostrzegawczo na Kennetha i wyciągnął różdżkę zza pazuchy, na wszelki wypadek, gdyby coś, co urządziło tą piękną, krwawą masakrę nadal znajdowało się w pobliżu. Dostrzegł poszarpane włosy i wnętrzności, kawałek materiału przesiąkniętego krwią. – To chyba nie jest…. Jeden człowiek. – mruknął, nachylając się nad największym całym kawałkiem, który udało mu się zlokalizować. – Cadevaribo Effudio? – powiedział cicho, bardziej sam do siebie. To zaklęcie wywoływało eksplozję zwłok, a te wyglądały tak, jakby coś rozsadziło je od środka. Nie był jednak całkowicie pewien, kto i w jakim celu miałby to zrobić. Zakon raczej nie stosował Czarnej Magii, a nikt z ich ludzi nie donosił o pojawieniu się zdrajców na ich terenie. To równie dobrze mogłoby coś, czego jeszcze nie byli w stanie do końca pojąć. Wątpił, żeby Kenneth w ogóle miał świadomość istnienia takich rzeczy. – Powinniśmy ruszać. – powrócił do Fernsby’ego. – Ktoś mógł tu stosować Czarną Magię lub… jest to coś zupełnie innego. Chodź. – ponaglił go. Nie wiedział czy Fernsby znał się na walce, ale wolałby nie musieć bronić jego tyłka w starciu z czymś o wiele bardziej groźniejszym niż rozjuszony szlam.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Nie chciał i nie miał zamiaru mieć nic wspólnego z Rosierami. Nie teraz. Kiedy miał 17 lat przybył do ogrodów aby poznać starszego brata, został potraktowany jak pies z kulawą nogą i uznał w swoim młodzieńczym buncie, że mu nie zależy. Po prawdzie jednak był urażony i czuł pewną zadrę w sercu, która ostatecznie zamieniła się w niechęć, tak jawnie teraz okazywaną. Nie oczekiwał od Mathieu, że ten wprowadzi go do rodziny i zacznie przyjmować z szeroko otwartymi ramionami. Zwyczajnie pragnął aby dał mu spokój lub powiedział wprost czego oczekuje od Kennetha. Znacznie łatwiej by im się teraz żyło czy też rozmawiało. Najwidoczniej to Fernsby miał się zachować doroślej.
Miał już powiedzieć, że nic nie chce od Rosierów, że nie ma zamiaru upominać się o rzeczone przywileje, bo nie czuł się związany z rodziną Róż. Stworzył własną tożsamość na morzu, osiągnął wiele i miał w planach kiedy otrzymać papiery kapitańskie. Pływał na jednej z lepszych łodzi w czarodziejskiej Anglii, realizował się na misjach zlecanych przez rząd Malfoya i wypełniał swoją służbę nienagannie. Choć bywał butny, pewny siebie i wiele ryzykował to wychodził zawsze obronną ręką z każdych tarapatów i wszystko co osiągnął zawdzięczał sobie. Nie pomagało mu nazwisko i koneksje. Nie urodził się aby korzystać z tego co zostało mu podane na złotej tacy. To co on otrzymał to cierpliwość i miłość matki, mądrość morską wuja i surowe szkolenie na statkach.
-Co do… - Zapytał wyciągając również swoją różdżkę gotowy do odparcia ataku, ale nic się nie wydarzyło zamiast tego dostrzegł leżący, zakrwawiony but, kłąb poszarpanych włosów z resztkami ludzkiej tkanki. -Kurwa… - Mruknął pod nosem widząc masakrę pełną krwi i ludzkich wnętrzności. W swoim życiu doświadczył wiele, ale czegoś takiego nie widział. Pobladł patrząc na resztki i to raczej nie jednego człowieka. -Nie spotkałem się z zaklęciem tak silnym, aby dokonało takiej rzezi. - Fernsby miewał styczność z czarną magią, ba! Samemu zdarzało mu się jej używać, ale nie był znawcą i mistrzem w tej dziedzinie. Zwyczajnie przydawała się kiedy prowadzi się interesy z typami spod ciemnej gwiazdy i balansował na granicy prawa. -Masz zamiar się tym zająć? To wasze tereny. - Zauważył trochę zaskoczony postawą brata, który wydawał się nie być przejęty całą sytuacją.
Miał już powiedzieć, że nic nie chce od Rosierów, że nie ma zamiaru upominać się o rzeczone przywileje, bo nie czuł się związany z rodziną Róż. Stworzył własną tożsamość na morzu, osiągnął wiele i miał w planach kiedy otrzymać papiery kapitańskie. Pływał na jednej z lepszych łodzi w czarodziejskiej Anglii, realizował się na misjach zlecanych przez rząd Malfoya i wypełniał swoją służbę nienagannie. Choć bywał butny, pewny siebie i wiele ryzykował to wychodził zawsze obronną ręką z każdych tarapatów i wszystko co osiągnął zawdzięczał sobie. Nie pomagało mu nazwisko i koneksje. Nie urodził się aby korzystać z tego co zostało mu podane na złotej tacy. To co on otrzymał to cierpliwość i miłość matki, mądrość morską wuja i surowe szkolenie na statkach.
-Co do… - Zapytał wyciągając również swoją różdżkę gotowy do odparcia ataku, ale nic się nie wydarzyło zamiast tego dostrzegł leżący, zakrwawiony but, kłąb poszarpanych włosów z resztkami ludzkiej tkanki. -Kurwa… - Mruknął pod nosem widząc masakrę pełną krwi i ludzkich wnętrzności. W swoim życiu doświadczył wiele, ale czegoś takiego nie widział. Pobladł patrząc na resztki i to raczej nie jednego człowieka. -Nie spotkałem się z zaklęciem tak silnym, aby dokonało takiej rzezi. - Fernsby miewał styczność z czarną magią, ba! Samemu zdarzało mu się jej używać, ale nie był znawcą i mistrzem w tej dziedzinie. Zwyczajnie przydawała się kiedy prowadzi się interesy z typami spod ciemnej gwiazdy i balansował na granicy prawa. -Masz zamiar się tym zająć? To wasze tereny. - Zauważył trochę zaskoczony postawą brata, który wydawał się nie być przejęty całą sytuacją.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
W jego żyłach płynęła krew Rosierów. Nie miał specjalnego wyboru, mógł być z nimi, albo wcale, a przynajmniej innych opcji nie przewidywał Mathieu. Gdyby zupełnym przypadkiem Kenneth postanowił służyć Zakonowi lub jawnie sprzeciwiać się panującemu porządkowi, a na jaw wyszedłby fakt, czyja krew buzuje w jego żyłach… Mathieu wolał nawet o tym nie myśleć i nie dopuszczał do siebie tego, że Fernsby będzie chciał mu się sprzeciwiać w jakikolwiek sposób. Oczywiście, zamierzał to rozegrać po swojemu, na spokojnie, chłodno i bez zbędnych emocji. Nawet, jeśli Kenneth uparcie wypierał się własnej krwi, Mathieu wiedział jaki był, co w nim siedziało… był jego bratem, nie mogli się różnić od siebie aż tak diametralnie. Poza tym, Fernsby zdążył pokazać swój wspaniały charakterek. Mathieu był taki sam, no… może bardziej milczący. Obserwując go Rosier wiedział, że to nie będzie proste zadanie, ale musiał go mieć nie tylko na oku, ale najlepiej pod ręką. Nie tylko po to, żeby go pilnować. Jedni pomyślą, że to głupie, ale kierowała nim również ciekawość. Zawsze był sam, nigdy nie posiadał rodzeństwa, za to liczne kuzynostwo, które mu je zastępowało. Niemniej jednak, zawsze był tym obok, tym… gorszym. Przywykł, ale od pewnego czasu pracował na własny rachunek i choć nazwisko ułatwiało wiele spraw, musiał zawalczyć o swoje własne dziedzictwo.
Dla odmiany rozgadany Fernsby nie chciał dzisiaj rozmawiać i wolał milczeć. Może to i lepiej, że znalezisko przerwało im tą klejącą się niewątpliwie rozmowę. Mathieu wolał unikać takich sytuacji, a przynajmniej w towarzystwie osób, które nie widziały go w tych „gorszych” momentach, ani tym bardziej nie powinny oglądać, jeśli chciał kogokolwiek do siebie przekonać. Śmierć fascynowała go, szczególnie od momentu kiedy Arawn dotknął jego duszy i pozostawił w niej trwały ślad. Zamknął na moment powieki, w głowie jedynie wyobrażając sobie co mogło się tutaj wydarzyć. Kiedy ponownie otworzył oczy, przeniósł czekoladowe, ciemne spojrzenie na Fernsby’ego, który wyraźnie pobladł. Nie każdy był przyzwyczajony do oglądania zwłok. Uniósł brew ku górze, kiedy ten spytał czy ma zamiar się tym zająć. Nie sądził, że musi go o tym w jakikolwiek sposób informować, a raczej sprawa wydawała się oczywista. Pomijając jedynie szczegół, że ów czyn nie wyglądał na dzieło ani ludzkich rąk, ani czarodziejskiej różdżki.
- Mało widziałeś, w takim razie. – mruknął cicho, raz jeszcze rzucając krótkie spojrzenie na zwłoki, a raczej to co z nich zostało. – Oczywiście, że się tym zajmiemy. Nie zrobię tego jednak sam. Nie znam Cię zbyt dobrze, ani Twoim zdolności, a najpierw musimy zorientować się z czym mamy do czynienia, zanim podejmiemy kroki. To jednak nasze zadanie, nie musisz brać w tym udziału. – dodał po chwili. Skieruje tu odpowiednie osoby, takie, które biegle radziły sobie w trudnych nawet sytuacjach. Kenneth… Mathieu nie wiedział co potrafi, na czym się zna lepiej, na czym gorzej. Może kiedyś się dowie, a może Fernsby nie będzie chciał dzielić się tą wiedzą. Sądząc jednak po jego minie, takie widoki były dla niego zupełną nowością, a to oznacza, że nie wiedział za wiele o wojnie, walce na froncie i tym, co mogło się tam wydarzyć. - Wszystko w porządku? Wyglądasz dość blado. - mruknął, stając przed nim. Nie musiał w zasadzie zadawać tego pytania, zaraz duma Rosierów czyhająca wewnątrz Kennetha i tak odwarknie mu w przyjemny sposób, ale wolał się upewnić czy przypadkiem ten widok nie namieszał mu w głowie za bardzo.
Dla odmiany rozgadany Fernsby nie chciał dzisiaj rozmawiać i wolał milczeć. Może to i lepiej, że znalezisko przerwało im tą klejącą się niewątpliwie rozmowę. Mathieu wolał unikać takich sytuacji, a przynajmniej w towarzystwie osób, które nie widziały go w tych „gorszych” momentach, ani tym bardziej nie powinny oglądać, jeśli chciał kogokolwiek do siebie przekonać. Śmierć fascynowała go, szczególnie od momentu kiedy Arawn dotknął jego duszy i pozostawił w niej trwały ślad. Zamknął na moment powieki, w głowie jedynie wyobrażając sobie co mogło się tutaj wydarzyć. Kiedy ponownie otworzył oczy, przeniósł czekoladowe, ciemne spojrzenie na Fernsby’ego, który wyraźnie pobladł. Nie każdy był przyzwyczajony do oglądania zwłok. Uniósł brew ku górze, kiedy ten spytał czy ma zamiar się tym zająć. Nie sądził, że musi go o tym w jakikolwiek sposób informować, a raczej sprawa wydawała się oczywista. Pomijając jedynie szczegół, że ów czyn nie wyglądał na dzieło ani ludzkich rąk, ani czarodziejskiej różdżki.
- Mało widziałeś, w takim razie. – mruknął cicho, raz jeszcze rzucając krótkie spojrzenie na zwłoki, a raczej to co z nich zostało. – Oczywiście, że się tym zajmiemy. Nie zrobię tego jednak sam. Nie znam Cię zbyt dobrze, ani Twoim zdolności, a najpierw musimy zorientować się z czym mamy do czynienia, zanim podejmiemy kroki. To jednak nasze zadanie, nie musisz brać w tym udziału. – dodał po chwili. Skieruje tu odpowiednie osoby, takie, które biegle radziły sobie w trudnych nawet sytuacjach. Kenneth… Mathieu nie wiedział co potrafi, na czym się zna lepiej, na czym gorzej. Może kiedyś się dowie, a może Fernsby nie będzie chciał dzielić się tą wiedzą. Sądząc jednak po jego minie, takie widoki były dla niego zupełną nowością, a to oznacza, że nie wiedział za wiele o wojnie, walce na froncie i tym, co mogło się tam wydarzyć. - Wszystko w porządku? Wyglądasz dość blado. - mruknął, stając przed nim. Nie musiał w zasadzie zadawać tego pytania, zaraz duma Rosierów czyhająca wewnątrz Kennetha i tak odwarknie mu w przyjemny sposób, ale wolał się upewnić czy przypadkiem ten widok nie namieszał mu w głowie za bardzo.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Nie był bohaterem i nigdy na takiego się nie kreował. Nie miał zamiaru udawać, że jest kimś innym i stawiać siebie samego w sytuacjach, które powodowały dyskomfort. Tak samo nie chciał stawać się Rosierem, kiedy zwyczajnie nim nie był. Nie miał takich ambicji i czuł, że to nie jego świat. Fakt, że jego ojciec nosił to nazwisko nie definiowało jego. Nie wiedział czego od niego chciał Mathieu, czego dokładnie oczekiwał i jakie miał plany wobec samego Kennetha.
Życie, kiedy nie musiał opowiadać się po żadnej ze stron mu odpowiadało, to pozwalało prowadzić różne interesy i jednocześnie nie posiadać łatki tego od danej grupy. Liczył, że Rosier nie ma zamiaru zbytnio ingerować w jego los.
Miał okazję zadecydować, miał możliwość wpłynięcia na to kim się stanie Kenneth, ale wtedy go odtrącił i sprawił, że zraził do siebie młodego chłopaka. Od tego czasu wiele minęło i mężczyzna stworzył swoje własne życie zapominając o tym, że w żyłach płynęła krew Rosierów.
-Każdy z nas doświadczał czegoś innego. - Odgryzł się od razu, ponieważ nadal był traktowany z góry. Była to straszliwa broń, właściwa ludziom wyższego stanu - patrzeć na osoby jak na rzecz. Nie komentował więcej, ponieważ nie wychodził z założenia aby było to konieczne. Ruszył za Mathieu porzucając zwłoki, a raczej to co z nich zostało. Obojętność była więc maską, a nie prawdziwym obliczem. Dawało to jakieś nadzieje, że jednak szlachcic nie jest kukłą bez myśli czy odczuwania jakichkolwiek emocji. Wzruszyła ramionami na przejaw, troski? Nie wiedział skąd rodziło się pytanie, być może z wyuczonej uprzejmości, bo jakby nie patrzeć tego przecież oczekiwano od tych wyżej urodzonych. -Kolory wrócą po szklance czegoś dobrego. - Odparł szybko i wyciągnął zegarek kieszonkowy. Zmarszczył brwi. -Jeżeli nie jestem już potrzebny, udam się do swoich zadań. - Nie chciał całego dnia spędzić na klifach będąc ocenianym jak towar na sprzedaż. Nie wiedział jaki był cel tego spotkania, ale chyba tylko jeden - wybadanie Kennetha i tego kim jest i czego oczekuje. A on nie oczekiwał niczego poza tym aby Rosier nie wtrącał się w jego życie i sprawy. Szacunek należało wypracować w obydwie strony, a nie tylko go żądać. -Gdybyś mnie potrzebował, wiesz jak wysłać sowę. - Dodał jeszcze na odchodne i przykładając dłoń do skroni oddał niedbały salut w stronę starszego brata. Czy chciał czy nie, ten istniał i miał się całkiem dobrze. Kenneth musiał zaakceptować fakt, że ich drogi raz się skrzyżowały więc będą teraz krzyżować się coraz częściej.
|zt x 2
Życie, kiedy nie musiał opowiadać się po żadnej ze stron mu odpowiadało, to pozwalało prowadzić różne interesy i jednocześnie nie posiadać łatki tego od danej grupy. Liczył, że Rosier nie ma zamiaru zbytnio ingerować w jego los.
Miał okazję zadecydować, miał możliwość wpłynięcia na to kim się stanie Kenneth, ale wtedy go odtrącił i sprawił, że zraził do siebie młodego chłopaka. Od tego czasu wiele minęło i mężczyzna stworzył swoje własne życie zapominając o tym, że w żyłach płynęła krew Rosierów.
-Każdy z nas doświadczał czegoś innego. - Odgryzł się od razu, ponieważ nadal był traktowany z góry. Była to straszliwa broń, właściwa ludziom wyższego stanu - patrzeć na osoby jak na rzecz. Nie komentował więcej, ponieważ nie wychodził z założenia aby było to konieczne. Ruszył za Mathieu porzucając zwłoki, a raczej to co z nich zostało. Obojętność była więc maską, a nie prawdziwym obliczem. Dawało to jakieś nadzieje, że jednak szlachcic nie jest kukłą bez myśli czy odczuwania jakichkolwiek emocji. Wzruszyła ramionami na przejaw, troski? Nie wiedział skąd rodziło się pytanie, być może z wyuczonej uprzejmości, bo jakby nie patrzeć tego przecież oczekiwano od tych wyżej urodzonych. -Kolory wrócą po szklance czegoś dobrego. - Odparł szybko i wyciągnął zegarek kieszonkowy. Zmarszczył brwi. -Jeżeli nie jestem już potrzebny, udam się do swoich zadań. - Nie chciał całego dnia spędzić na klifach będąc ocenianym jak towar na sprzedaż. Nie wiedział jaki był cel tego spotkania, ale chyba tylko jeden - wybadanie Kennetha i tego kim jest i czego oczekuje. A on nie oczekiwał niczego poza tym aby Rosier nie wtrącał się w jego życie i sprawy. Szacunek należało wypracować w obydwie strony, a nie tylko go żądać. -Gdybyś mnie potrzebował, wiesz jak wysłać sowę. - Dodał jeszcze na odchodne i przykładając dłoń do skroni oddał niedbały salut w stronę starszego brata. Czy chciał czy nie, ten istniał i miał się całkiem dobrze. Kenneth musiał zaakceptować fakt, że ich drogi raz się skrzyżowały więc będą teraz krzyżować się coraz częściej.
|zt x 2
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Trzynasty dzień miesiące nie był chyba najszczęśliwszy. Z samego rana po przebudzeniu, siedząc jeszcze na łożu i rozcierając bolące skronie dyktował samopiszącemu pióru treść listu, który sowa musiała dostarczyć Kennethowi w Norfolk jeszcze przed południem, aby wieczorem mogli się spotkać. Statek niebawem miał być gotowy, niedługo miał dobić do portu w Dover, a Rosier miał niezliczoną ilość pytań, na które Fernsby z pewnością będzie mu w stanie odpowiedzieć. Bez sprawdzana treści zapakował list do koperty, związał Ehecatlowi do nogi i posłał w jaśniejące, lipcowe niebo, nie spodziewając się, że samopiszące pióro poniosła nieco fantazja.
Klify to jedno z ulubionych miejsc jego spotkać, tych mniej oficjalnych oczywiście. Przekazał Ester, że zaraz po pracy wybiera się na spotkanie, które może się przedłużyć. Różnie bywało, a służka z pewnością przekazała wieści jego żonie. To nie tak, że czuł się w powinności, aby tłumaczyć się co robi, z kim i gdzie. Nie było takiej konieczności, jednak Ester jako jego najbardziej zaufana osoba w całym Chateau Rose była w posiadaniu wszystkich informacji dotyczących aktualnego miejsca jego pobytu, a w razie niepomyślnego biegu wydarzeń, to ona wskazałaby miejsce, od którego należałoby zacząć go szukać.
Dzień minął szybko, szybciej niż się spodziewał. Myśli zbyt często uciekały na zburzone wody, które rozbijały się o skały w jego umyśle. Ta mętna woda wciągała go. Wyglądał gorzej – gorzej niż zwykle oczywiście, o ile było to możliwe. Był szczuplejszy, przez co jego kości policzkowe zdawały się być jeszcze bardziej uwydatnione. Resztę mankamentów ukrywał skrzętnie pod szatą, ale nie wszystko dało się ukryć. Wzburzone myśli odbierały mu apetyt, odbierały chęci i siłę. Nie potrafił poukładać sobie tego wszystkiego w swojej głowie. Ten rok był dla niego fatalnym, z żadnej perspektywy nie potrafił dostrzec jego pozytywów, choćby nie wiadomo, jak się starał. Wątpliwości, które zaburzyły jego istnienie nie zamierzały zniknąć, a on… zatracał się w tym, nie wiedząc już niewiele o własnym życiu.
- Kenneth. – rzucił, przesuwając po nim spojrzenie ciemnych zmęczonych oczy, kiedy brat zjawił się na klifach zaraz obok niego. Miło, że odpowiedział na jego prośbę, że zjawił się na miejscu. Kenneth Fernsby. Jedno z wielu ziaren, które były zalążkiem zasianych wątpliwości. Zamiast odnaleźć spokój, dowiedział się, że ma brata. Oddalał się od własnej rodziny i … tracił sam siebie. – Dziękuję, że przybyłeś. – mruknął. Wychowania nie można było mu ująć, rodzina zrobiła dobrą robotę. – Co sądzisz o problemie, który opisałem Ci w liście? Uważam, że data nie powinna być przypadkowa, a i pora dnia musi być odpowiednia. To jedne z niewielu pytań, ale sam rozumiesz… – mruknął, przechodząc od razu do sprawy. Nie chciał tego odwlekać, im szybciej rozmowa przeminie tym lepiej dla nich. Zapewne Kenneth nie był zbyt szczęśliwy, że musi z nim rozmawiać, a i Mathieu nie był w formie, ale praca to jedyne co było w stanie odciągnąć jego myśli.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Zaczynał się godzić powoli, że czy chce czy nie, miał w sobie krew Rosierów i od tych nigdy się nie uwolni. Przyznał się do tego otwarcie Traversowi, a wypowiedzenie tego przed kimś na głos sprawiło, że pewne rzeczy należało przemyśleć. Nie miał zamiaru teraz na prawo i lewo rozpowiadać, że jest spokrewniony z potężnym rodem. Nie czuł się ich częścią, ale walka z Mathieu była jak walka z wiatrakami - skazana na porażkę. Dlatego widzą już znajomą sowę z rezygnacją otworzył okno, aby odwiązać od nóżki list i ze znudzoną miną otworzył wiadomość. Spodziewał się kolejnej reprymendy lub wskazania, że jego zachowanie w niczym mu nie pomoże, a Rosier i tak go znajdzie choćby uciekł na roczny rejs.
-Co do cholery… - Wpatrywał się zdania jakie nakreślił do niego lord Rosier. -Pijany czy śnieżki się nawciągał? - Zaśmiał się pod nosem czytając o wielkich masztach stawianych w pion, których dwuznaczność i soczystość opisów mogła spokojnie znaleźć się w pamiętniku jakieś rozochoconej panny. Propozycja spotkania była zapisana między wierszami, ale wyłapał ją od razu. Szczerze rozbawiony udał się na klify.
Mathieu już trwał na wzniesieniu kiedy się zjawił. Przystanął obok niego na razie nie zdradzając się niczym. Zmęczenie wymalowane pod ciemnymi oczami zdawało się przeczyć dobremu humorowi jaki wręcz tryskał z listu. Albo wciąż był pod wpływem. Takie oczy mogła mieć osoba, która balowała całą noc. -Mathieu. - Odezwał się w podobnym tonie. -Jakże bym mógł odmówić spotkania, skoro wielkie maszty postawione na sztorc oczekiwały wezbranych wód i ciemnych grot, w których mogły sprawdzić swoje olinowanie. - Zaczął wręcz cytować fragmenty, a rozbawienie było mu coraz trudniej ukryć. Kąciki ust niebezpiecznie mu drżały, a ciemne tęczówki wodziły po twarzy czarodzieja chcąc wybadać jego reakcję. -Trójmasztowiec o pełnych żaglach prujący przez gładką taflę morską, niczym dziewiczy rejs ku nieznanym wyspom pełnych soków czystej rozkoszy. - Mówił dalej, po czym wyciągnął list, który otrzymał pisany ręką Mathieu. Nie wiedział, że zlecił kreślenie słów, zamiast samemu stawiać litery. -Czy pisałeś to przez sen? Czy pod wpływem? - Zagadnął jeszcze i podał mężczyźnie złożoną na cztery kartkę. Jeszcze starał się ukrywać swoje rozbawienie ale wychodziło mu coraz trudniej.
-Co do cholery… - Wpatrywał się zdania jakie nakreślił do niego lord Rosier. -Pijany czy śnieżki się nawciągał? - Zaśmiał się pod nosem czytając o wielkich masztach stawianych w pion, których dwuznaczność i soczystość opisów mogła spokojnie znaleźć się w pamiętniku jakieś rozochoconej panny. Propozycja spotkania była zapisana między wierszami, ale wyłapał ją od razu. Szczerze rozbawiony udał się na klify.
Mathieu już trwał na wzniesieniu kiedy się zjawił. Przystanął obok niego na razie nie zdradzając się niczym. Zmęczenie wymalowane pod ciemnymi oczami zdawało się przeczyć dobremu humorowi jaki wręcz tryskał z listu. Albo wciąż był pod wpływem. Takie oczy mogła mieć osoba, która balowała całą noc. -Mathieu. - Odezwał się w podobnym tonie. -Jakże bym mógł odmówić spotkania, skoro wielkie maszty postawione na sztorc oczekiwały wezbranych wód i ciemnych grot, w których mogły sprawdzić swoje olinowanie. - Zaczął wręcz cytować fragmenty, a rozbawienie było mu coraz trudniej ukryć. Kąciki ust niebezpiecznie mu drżały, a ciemne tęczówki wodziły po twarzy czarodzieja chcąc wybadać jego reakcję. -Trójmasztowiec o pełnych żaglach prujący przez gładką taflę morską, niczym dziewiczy rejs ku nieznanym wyspom pełnych soków czystej rozkoszy. - Mówił dalej, po czym wyciągnął list, który otrzymał pisany ręką Mathieu. Nie wiedział, że zlecił kreślenie słów, zamiast samemu stawiać litery. -Czy pisałeś to przez sen? Czy pod wpływem? - Zagadnął jeszcze i podał mężczyźnie złożoną na cztery kartkę. Jeszcze starał się ukrywać swoje rozbawienie ale wychodziło mu coraz trudniej.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Zupełnie nieświadom bzdur, które powędrowały sową do Kennetha był przygotowany do spotkania. Do całej sprawy podchodził zupełnie poważnie, sądząc, że kwestie wykończenia statku są sprawą ogromnej wagi i należało podejść do nich po konsultacji z ekspertem, za którego Kennetha uważał. Pływał dla Traversów od wielu lat, był im oddany i doskonale wiedział co robić, aby jego działania były odpowiednie. Znał się też na statkach, stąd Mathieu postanowił mu zaufać. Nie naciskał w ostatnich tygodniach, powoli oswajając się z myślą, że Fernsby za grzechy ich ojca będzie karał właśnie jego. Manny był niezmiernie zapracowany, miał ogrom obowiązków, więc narzucanie się mu w takich sprawach było nie na miejscu. Kennethowi raczej nie powinno to przeszkadzać, choć był pewien, że kiedy otwierał od niego list, wywrócił oczami.
Zmarszczył brwi, widząc jak rozbawiony jest Kenneth, a jak zaczął wygadywać jakieś bzdury o masztach postawionych na sztorc, ciemnych grotach i wezbranych wodach.
- Bra… – zaczął, ale Kenneth kontynuował, wygadując jeszcze większe bzdury. Zaczął być pewien, że coś wziął, skąd inaczej wymyślałby takie niedorzeczne bzdury! Ale nie… on wyciągnął list. Mathieu od razu wyrwał mu go z ręki i powiódł wzrokiem po słowach nakreślonych na pergaminie. Jego westchnięcie było słychać nawet pomimo podmuchów wiatru, które tutaj na klifach były wyraźniejsze. Podobnie jak wywrócenie oczami, zaciśnięte na moment powieki i cała reszta kurtyny, którą właśnie spuścił. Cóż za tragedia, dramat i wstyd.
- Samopiszące pióro. – mruknął przez lekko zaciśnięte zęby i dopiero wtedy otworzył powieki. Co miał mu powiedzieć? Ostatnio jego nastrój był podlejszy niż mógł sobie nawet wyobrazić, a pewne czynności wymagały mniej skupienia. Skąd to dziadostwo wymyśliło tak… zacne porównania? Nie wiedział, nie chciał wiedzieć… Gorzej, bo dało Kennethowi niezły powód do rozbawienia, czego nie był w stanie ukryć, chociaż… Chyba nawet niespecjalnie chciał ro ukrywać.
- Kiepski poranek. – dodał. Poranek? Tydzień poranków. Miesiąc poranków. Generalnie miał kiepski rok i bardzo miło, że dotrwali już do jego połowy, bo było coraz gorzej. – Wybacz, to nie powinno mieć miejsca. – dodał po chwili. Czyżby zamieniał się w Zacharego i pozwolił sobie wepchnąć usztywniacz w miejsce, gdzie promienie słońca nie dochodzą? Do ciemnej groty, czy coś? A może to po prostu starość. – Nie przejmuj się tym listem, przepraszam za to, że musiałeś się pofatygować. – mruknął, zgniatając w ręce kartkę i chowając ją do kieszeni.
Zmarszczył brwi, widząc jak rozbawiony jest Kenneth, a jak zaczął wygadywać jakieś bzdury o masztach postawionych na sztorc, ciemnych grotach i wezbranych wodach.
- Bra… – zaczął, ale Kenneth kontynuował, wygadując jeszcze większe bzdury. Zaczął być pewien, że coś wziął, skąd inaczej wymyślałby takie niedorzeczne bzdury! Ale nie… on wyciągnął list. Mathieu od razu wyrwał mu go z ręki i powiódł wzrokiem po słowach nakreślonych na pergaminie. Jego westchnięcie było słychać nawet pomimo podmuchów wiatru, które tutaj na klifach były wyraźniejsze. Podobnie jak wywrócenie oczami, zaciśnięte na moment powieki i cała reszta kurtyny, którą właśnie spuścił. Cóż za tragedia, dramat i wstyd.
- Samopiszące pióro. – mruknął przez lekko zaciśnięte zęby i dopiero wtedy otworzył powieki. Co miał mu powiedzieć? Ostatnio jego nastrój był podlejszy niż mógł sobie nawet wyobrazić, a pewne czynności wymagały mniej skupienia. Skąd to dziadostwo wymyśliło tak… zacne porównania? Nie wiedział, nie chciał wiedzieć… Gorzej, bo dało Kennethowi niezły powód do rozbawienia, czego nie był w stanie ukryć, chociaż… Chyba nawet niespecjalnie chciał ro ukrywać.
- Kiepski poranek. – dodał. Poranek? Tydzień poranków. Miesiąc poranków. Generalnie miał kiepski rok i bardzo miło, że dotrwali już do jego połowy, bo było coraz gorzej. – Wybacz, to nie powinno mieć miejsca. – dodał po chwili. Czyżby zamieniał się w Zacharego i pozwolił sobie wepchnąć usztywniacz w miejsce, gdzie promienie słońca nie dochodzą? Do ciemnej groty, czy coś? A może to po prostu starość. – Nie przejmuj się tym listem, przepraszam za to, że musiałeś się pofatygować. – mruknął, zgniatając w ręce kartkę i chowając ją do kieszeni.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Nie raz bawiło go to jak Mathieu starał się za wszelką cenę zachować powagę i pełna wzniosłości postawę, kiedy wystarczyło na wszystko machnąć ręką i mieć zwyczajnie w nosie co inni pomyślą lub powiedzą. Możliwe, że to jednak to jego szlacheckie wychowanie sprawiło, że miał taki kij w tyłku i nie potrafił go wyjąć choć na chwilę. Teraz ze szczerym rozbawieniem patrzył jak brat blednie, czyta słowa, które nakreśliło, jak się okazało, samopiszące pióro.
-Pozbądź się go. - Skwitował krótko i wzruszył ramionami. Tragedii nie było, a jedynie trochę wstydu. Zresztą dał jedynie mu powód do rozbawienia, a nie spowodował serię nieporozumień gdyby to trafiło w ręce jakieś szlachetnej damy. Ta raczej by spłonęła ze wstydu i próbowała się schłodzić na samą myśl o tym co lord Rosier może z nią zrobić w alkowie. Na samo porównanie parsknął pod nosem. -Nic się nie stało. - Odpowiedział szczerze rozbawiony, a ponura mina lorda Rosiera wskazywała, że nie był skory do odpuszczenia i zwyczajnie boli go fakt pomyłki.-Dobrze, że trafiło to do mnie. - Dodał jeszcze, bo nie miał zamiaru wyciągać z tego powodu żadnych konsekwencji kosztem czarodzieja. Wcisnął dłonie w kieszenie spodni, a poły letniego płaszcza zarzucił do tyłu. -To jakbyś był łaskaw przetłumaczyć co chciałeś napisać, bo jestem szczerze ciekaw z czego samopiszące pióro zrobiło takie… kwieciste opisy. - Dawaj Mathieu, wyciągnij kij i pośmiej się z samego siebie, bo udławisz się zaraz własnymi słowami. Choć został poproszony o nieprzejmowanie się treścią listu, to raczej powinien skierować te słowa do samego siebie. Skoro już się pofatygował, nie chciał robić jedynie za sowę, dobrze było się dowiedzieć w czym potrzebował pomocy. Do kolejnego rejsu miał jeszcze parę dni więc równie dobrze mógł się czymś zająć niż tylko pilnowaniem napraw statku, zatwierdzaniem magazynu w porcie i szkoleniem nowych marynarzy. Oderwanie się od codziennych obowiązków było zdrowe, tak mówili. Nie wiedział kto, ale ktoś i miał zamiar z tej porady skorzystać. -Zakładam, że miałeś sprawę związaną z jakimś statkiem? - Drążył dalej temat, chcąc tym samym zmusić mężczyznę do mówienia. Nawet jeżeli przy tym ma wywracać oczami i spać z boleścią z głębi trzewi.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Kenneth mógł mieć w nosie to, co sobie myślą inni, bo wielu pewnie nie zwróciłoby uwagi na to, co Fernsby robi. Na Rosierze spoczywały pewne obowiązki, głównie te wobec rodziny, więc jego zachowanie musiało być adekwatne do wymagań, które mu stawiano. Od Kennetha pewnie nie wymagano ogłady, odpowiedniego zachowania czy tych wszystkich spraw związanych z etykietą, która z pewnością nie była mu nawet znana. Miał łatwiejsze życie, które powinien doceniać. Sztywność Mathieu i jego powaga wynikała z wychowania… Tym bardziej, że po ostatnich sytuacjach był traktowany jak persona non grata, wszak postąpił haniebnie, będąc ocenianym przez tych, którzy jak się okazało do najświętszych nie należeli.
Pozbędzie się tego dziadowskiego pióra, owszem. Nic się nie stało i Kenneth w zasadzie miał rację, bo nie uważał go za tak nierozważnego, aby opowiadać o tej sytuacji każdemu. Z drugiej strony, nie był nic winien Rosierowi, wiec… mógł sobie zrobić z niego żarty w towarzystwie, nikt nie miał prawa mu tego zabronić. Mathieu wziął lekki oddech, jego spięcie było chyba widoczne z kosmosu. Ciężar ostatnich tygodni odznaczył się na nim aż za bardzo.
- Mój statek nadal nie został ukończony… – powiedział i przymknął na moment powieki. – Materiały na żagle, który dotarł do wytwórni był beznadziejny, w związku z czym nie nadawał się do montażu na maszty. Z informacji, które przekazał mi rzemieślnik wynika, że w czasie obfitych opadów deszczu olinowanie mogłoby zerwać materiał. – dodał spokojnie. Tak mniej więcej brzmiały słowa dyktowane samopiszącej katastrofie, ale fantazyjnie zostały przekształcone w wulgarną propozycję, która nie miała prawa ujrzeć światła dziennego.
- Dlatego trójmasztowiec nie zostanie zwodowany w terminie i nie będzie mógł wypłynąć na swój pierwszy rejs. – dodał, przesuwając spojrzenie na Kennetha. – Dlatego potrzebuję informacji, może znasz kogoś, kto będzie posiadał odpowiedni materiał. Flota Traversów ma najlepsze statki, a Ty jesteś jej częścią. Chcę, aby Róża prezentowała się jak najlepiej. Nie po to wydaję na nią majątek, aby była jakimś… lichym, pierwszym lepszym stateczkiem. Doradź mi… – mruknął, skupiając spojrzenie na tęczówkach Fernsby’ego, które były… dosłownie lustrzanym odbiciem jego własnych oczu.
Pozbędzie się tego dziadowskiego pióra, owszem. Nic się nie stało i Kenneth w zasadzie miał rację, bo nie uważał go za tak nierozważnego, aby opowiadać o tej sytuacji każdemu. Z drugiej strony, nie był nic winien Rosierowi, wiec… mógł sobie zrobić z niego żarty w towarzystwie, nikt nie miał prawa mu tego zabronić. Mathieu wziął lekki oddech, jego spięcie było chyba widoczne z kosmosu. Ciężar ostatnich tygodni odznaczył się na nim aż za bardzo.
- Mój statek nadal nie został ukończony… – powiedział i przymknął na moment powieki. – Materiały na żagle, który dotarł do wytwórni był beznadziejny, w związku z czym nie nadawał się do montażu na maszty. Z informacji, które przekazał mi rzemieślnik wynika, że w czasie obfitych opadów deszczu olinowanie mogłoby zerwać materiał. – dodał spokojnie. Tak mniej więcej brzmiały słowa dyktowane samopiszącej katastrofie, ale fantazyjnie zostały przekształcone w wulgarną propozycję, która nie miała prawa ujrzeć światła dziennego.
- Dlatego trójmasztowiec nie zostanie zwodowany w terminie i nie będzie mógł wypłynąć na swój pierwszy rejs. – dodał, przesuwając spojrzenie na Kennetha. – Dlatego potrzebuję informacji, może znasz kogoś, kto będzie posiadał odpowiedni materiał. Flota Traversów ma najlepsze statki, a Ty jesteś jej częścią. Chcę, aby Róża prezentowała się jak najlepiej. Nie po to wydaję na nią majątek, aby była jakimś… lichym, pierwszym lepszym stateczkiem. Doradź mi… – mruknął, skupiając spojrzenie na tęczówkach Fernsby’ego, które były… dosłownie lustrzanym odbiciem jego własnych oczu.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Patrząc z boku na szlachtę uznawała, że ta przejmowała się zbytnio wszelkiej maści pierdołami, jak chociażby opinią innych. On miał głęboko w dupie to co inni o nim mówili czy myśleli, póki nie próbowali go oszukać. Nie próbuje się przechytrzyć innego oszusta, tego się zwyczajnie nie robiło, bo groziło obiciem mordy, a to w przypadku jak miał dobry dzień. Zerkał na brata z ukosa widząc jak ten dusi się we własnych myślach, skóra twarzy naciągnięta do granic możliwości groziła spękaniem jeżeli wykona jakikolwiek grymas. Najwidoczniej czarodzieja coś gryzło tak mocno w tyłek, że nie potrafił odpuścić. Kenneth westchnął jedynie i wyciągnął papierosy. Nie sądził, że Rosier palił, ale tak czy siak podsunął mu pudełko gdyby jednak się skusił. Następnie zaciągnął się mocno i wypuścił w powietrze spory dym.
-Przeróbcie na worki dla marynarzy. - Odpowiedział bez wahania wsadzając papierosa w kącik ust. -Nawet jeżeli materiał nie nadaje się na żagle to szkoda go marnować, aby gdzieś gnił. - Tego nie trawił wśród innych, lekkości z jaką coś wyrzucali kiedy mogło się przydać gdzie indziej. Przeczesał dłonią targane przez wiatr ciemne włosy i mruknął coś niewyraźnie pod nosem. Lekko zaskoczony tym, że to właśnie jego wybrał szlachcic na doradcę zatrzymał się wpół kroku. -Nie dramatyzuj. - Prychnął lekko rozbawiony. -Chciałbym, aby mi płacano za każdym razem jak usłyszę, że statek zostanie zwodowany w terminie. - Zawsze były jakieś problemy po drodze, mało który statek wypływał idealnie z wyznaczonym czasem w planach. Te ulegały ciągłym zmianom, a tym bardziej teraz kiedy z materiałami lepszej jakości było ciężko. Strzepnął na ziemię popiół z papierosa i zaciągnął się ponownie wyraźnie nad czymś się zastanawiając. -Jest że dwóch dostawców. Napiszę do nich sowy, istnieje szansa, że jeden z nich dysponuje od ręki materiałem. Muszę tylko znać powierzchnię masztów, aby wiedzieć jak duże mają być szyte. - Ruszył ponownie wzdłuż klifów patrząc w stronę morza.-Oraz ich ilość. - Dodał jeszcze, wolał uściślić niż potem dopytywać, co by wydłużo całą korespondencję, a z tego co zauważyło Rosierowi zależało na czasie -Trójmasztowiec, mówisz… Ile wyciąga węzłów przy pełnym wietrze? Jaką ma wyporność? Jaka ilość załogi? - Dopytał jeszcze, a ciekawość ciężko mu było ukryć. Rzeczywiście chęć poznania żeglarstwa nie była dla szlachcica jedynie kaprysem, a bardzo się zaangażował.
-Przeróbcie na worki dla marynarzy. - Odpowiedział bez wahania wsadzając papierosa w kącik ust. -Nawet jeżeli materiał nie nadaje się na żagle to szkoda go marnować, aby gdzieś gnił. - Tego nie trawił wśród innych, lekkości z jaką coś wyrzucali kiedy mogło się przydać gdzie indziej. Przeczesał dłonią targane przez wiatr ciemne włosy i mruknął coś niewyraźnie pod nosem. Lekko zaskoczony tym, że to właśnie jego wybrał szlachcic na doradcę zatrzymał się wpół kroku. -Nie dramatyzuj. - Prychnął lekko rozbawiony. -Chciałbym, aby mi płacano za każdym razem jak usłyszę, że statek zostanie zwodowany w terminie. - Zawsze były jakieś problemy po drodze, mało który statek wypływał idealnie z wyznaczonym czasem w planach. Te ulegały ciągłym zmianom, a tym bardziej teraz kiedy z materiałami lepszej jakości było ciężko. Strzepnął na ziemię popiół z papierosa i zaciągnął się ponownie wyraźnie nad czymś się zastanawiając. -Jest że dwóch dostawców. Napiszę do nich sowy, istnieje szansa, że jeden z nich dysponuje od ręki materiałem. Muszę tylko znać powierzchnię masztów, aby wiedzieć jak duże mają być szyte. - Ruszył ponownie wzdłuż klifów patrząc w stronę morza.-Oraz ich ilość. - Dodał jeszcze, wolał uściślić niż potem dopytywać, co by wydłużo całą korespondencję, a z tego co zauważyło Rosierowi zależało na czasie -Trójmasztowiec, mówisz… Ile wyciąga węzłów przy pełnym wietrze? Jaką ma wyporność? Jaka ilość załogi? - Dopytał jeszcze, a ciekawość ciężko mu było ukryć. Rzeczywiście chęć poznania żeglarstwa nie była dla szlachcica jedynie kaprysem, a bardzo się zaangażował.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Uniósł lekko brew ku górze, słuchając słów Kennetha. W tak ciężkich czasach jak dzisiejsze nie zamierzał marnować niczego, wszak materiał może i nie nadawał się na maszt, ale z całą pewnością można go było wykorzystać – płacili za to, powinni szanować własne pieniądze. Niemniej jednak oczekiwał rezultatów, a na chwilę obecną rzemieślnik z czerwoną ze wstydu twarzą dukał mu, że czas się wydłuża. Najpierw o kolejny tydzień, później o kolejne dwa, aż ostatecznie minęły dwa miesiące i efektów nie było widać. Może powinien wykazać się większą cierpliwością w tej kwestii, jednak na chwilę obecną… No cóż. Nie był w najlepszej formie i to była jedyna pewna sprawa.
Kenneth zaproponował pomoc, w formie skontaktowania się z dostawcami. Nie oczekiwał od niego akurat tej formy pomocy, ale doceniał fakt, że w ogóle wyszedł z inicjatywą. Może i ich relacja nie była zbyt… pozytywna, wszak obaj mieli swoje za uszami i z pewnością rzutowało to na całokształcie, jednak Fernsby nie był złym chłopakiem, po prostu pewne sprawy nie były dla niego zbyt łaskawe, ale powinien też spróbować zrozumieć Mathieu. Jemu też w tym wszystkim nie było lekko. Kolejna dawka pytań wyrwała go z lekkiego zamyślenia.
- Koncepcję tego statku oparłem na Le Belem z tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego szóstego roku, z portu macierzystego w Nantes. – na czym innym miałby się opierać, jak nie na statku pochodzącym z Francji. Poczytał trochę, zaczerpnął informacji, musiał się na czymś wzorować, żeby było dobrze. Samo zaznanie teorii nie było satysfakcjonujące, więc szukał dalej, kopał głębiej. – Le Belem ma powierzchnię masztu dwanaście tysięcy dziewięćset stóp kwadratowych, mój statek planowo miał mieć dziesięć tysięcy siedemset, łącznie dwadzieścia dwa żagle. Na tylnym maszcie… mizzen… ożaglowanie skośne, między bezanmasztem a grotmasztem również ożaglowanie ukośne. Na maszcie głównym pięć kwadratowych. Między grotmasztem, a fokmasztem kolejne ożaglowanie ukośne. Na przednim pięć kwadratowych. Jibbs, ukośne ożaglowanie z trzech. – powiedział wszystko co pamiętał, a raczej w taki sposób przedstawił to rzemieślnikowi, prezentując piękny rysunek La Belem. – Sto pięćdziesiąt siedem stóp długości, bez bukszprytu. Sam bukszpryt niemal dwadzieścia pięć stóp. Załoga do pięćdziesięciu osób na pokładzie. Maksymalna prędkość na czysto dwanaście węzłów, bez wspomagania magią. Wyporność 730 ton. – spojrzał na Kennetha i uśmiechnął się lekko. Zainteresowanie żeglarstwem w rzeczy samej nie było jedynie kaprysem, a rzeczywistym zainteresowaniem. Poświęcił zagadnieniu trochę czasu, skupiając się na szczegółach. Wtedy jeszcze był w dobrej formie, a od czasu przekazania szczegółowych informacji rzemieślnikowi do dnia dzisiejszego, minęło wystarczająco dużo, aby przestał być w formie.
- Myślisz, że będzie w porządku? Le Belem jest wspaniale wyważonym statkiem, inżynierowie rzemieślnika przeliczyli wszystko, aby Różę uczynić podobnym. – stwierdził na końcu, przesuwając wzrok w kierunku wody.
Kenneth zaproponował pomoc, w formie skontaktowania się z dostawcami. Nie oczekiwał od niego akurat tej formy pomocy, ale doceniał fakt, że w ogóle wyszedł z inicjatywą. Może i ich relacja nie była zbyt… pozytywna, wszak obaj mieli swoje za uszami i z pewnością rzutowało to na całokształcie, jednak Fernsby nie był złym chłopakiem, po prostu pewne sprawy nie były dla niego zbyt łaskawe, ale powinien też spróbować zrozumieć Mathieu. Jemu też w tym wszystkim nie było lekko. Kolejna dawka pytań wyrwała go z lekkiego zamyślenia.
- Koncepcję tego statku oparłem na Le Belem z tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego szóstego roku, z portu macierzystego w Nantes. – na czym innym miałby się opierać, jak nie na statku pochodzącym z Francji. Poczytał trochę, zaczerpnął informacji, musiał się na czymś wzorować, żeby było dobrze. Samo zaznanie teorii nie było satysfakcjonujące, więc szukał dalej, kopał głębiej. – Le Belem ma powierzchnię masztu dwanaście tysięcy dziewięćset stóp kwadratowych, mój statek planowo miał mieć dziesięć tysięcy siedemset, łącznie dwadzieścia dwa żagle. Na tylnym maszcie… mizzen… ożaglowanie skośne, między bezanmasztem a grotmasztem również ożaglowanie ukośne. Na maszcie głównym pięć kwadratowych. Między grotmasztem, a fokmasztem kolejne ożaglowanie ukośne. Na przednim pięć kwadratowych. Jibbs, ukośne ożaglowanie z trzech. – powiedział wszystko co pamiętał, a raczej w taki sposób przedstawił to rzemieślnikowi, prezentując piękny rysunek La Belem. – Sto pięćdziesiąt siedem stóp długości, bez bukszprytu. Sam bukszpryt niemal dwadzieścia pięć stóp. Załoga do pięćdziesięciu osób na pokładzie. Maksymalna prędkość na czysto dwanaście węzłów, bez wspomagania magią. Wyporność 730 ton. – spojrzał na Kennetha i uśmiechnął się lekko. Zainteresowanie żeglarstwem w rzeczy samej nie było jedynie kaprysem, a rzeczywistym zainteresowaniem. Poświęcił zagadnieniu trochę czasu, skupiając się na szczegółach. Wtedy jeszcze był w dobrej formie, a od czasu przekazania szczegółowych informacji rzemieślnikowi do dnia dzisiejszego, minęło wystarczająco dużo, aby przestał być w formie.
- Myślisz, że będzie w porządku? Le Belem jest wspaniale wyważonym statkiem, inżynierowie rzemieślnika przeliczyli wszystko, aby Różę uczynić podobnym. – stwierdził na końcu, przesuwając wzrok w kierunku wody.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Jeśli chodziło o staki i żeglarstwo, to był w swoim żywiole. Mógł godzinami rozprawiać o wyporności każdej łajby, o jakości olinowania oraz jakie drewno należało wykorzystać do budowania poszycia. To było jego życie, słona woda płynęła w żyłach Kennetha, oddychał pełną piersią kiedy wiatr uderzał w żagle, a dziób pruł wysokie fale w trakcie szalonego rejsu. Krew buzowała, serce waliło jak oszalałe, a on mógł krzyczeć z radości. Morze było jego miłością i przekleństwem; wiedział, że zginie kiedyś pochłonięty przez głębiny. Jeżeli Rosier chciał mieć statek i pływać, to musiał posiadać odpowiednie materiały. Najlepiej te najlepszej jakości jakie aktualnie były dostępne. Co jak co, ale łajba musiała być odpowiednio wyposażona. Dlatego też propozycja pomocy wydała mu się jak najbardziej na miejscu. Niezależnie co myśleli o sobie obydwaj mężczyźni.
-Le Belem? - Uniósł nieznacznie brwi wydmuchując kolejny kłąb dymu. -Ambitnie. - Nigdy nie miał styczności z rzeczonym statkiem, ale słyszał o nim nie jedno. Poza tym, wiele innych łajb też chciało wyglądać jak ta właśnie. -Zwana później Fantomem, a potem Giorgio Cini. - Dodał, aby Mathieu wiedział, że Pierwszy doskonale wie o jakiej łajbie mowa. Następnie słuchał z uwagą wszystkich danych jakie podawał mu Rosier. Zaimponował mu skubany, ponieważ doskonale pamiętał parametry statku. Musiało mu chyba zależeć, albo wykuł wszystko na pamięć, nie mając pojęcia o czym mówi. Niezależnie od tego, co było prawdą, sam statek prezentował się dość imponująco z samego opisu. Ciekaw był jak wygląda. -Gdzie chcecie go zwodować? - Zapytał, bo być może uda się, aby z daleka zobaczyć to cudo. Zgasił papierosa i przeczesał dłonią ciemną czuprynę, którą teraz targała morska bryza. -Przy takim statku głównej załogi potrzebujecie co najmniej szesnaście osób. - Powiedział i schodził w dół klifów, w stronę piaszczystej części. -Kapitana, Pierwszego, dwóch pomocników Pierwszego, jednego cieśli, dwóch kucharzy, jednego bosmana, co najmniej sześciu pomocników cieśli. - Rosier porwał się na duży statek, trójmasztowce nie były łatwe, choć bardzo imponujące. -Przy takiej wyporności, powinien wyciągnąć od dziesięciu do dwunastu węzłów. Ale to moje szacunki. - Spojrzał na czarodzieja, który teraz wpatrywał się w taflę morza. -Gdzie ma pływać i czym się zajmować?
-Le Belem? - Uniósł nieznacznie brwi wydmuchując kolejny kłąb dymu. -Ambitnie. - Nigdy nie miał styczności z rzeczonym statkiem, ale słyszał o nim nie jedno. Poza tym, wiele innych łajb też chciało wyglądać jak ta właśnie. -Zwana później Fantomem, a potem Giorgio Cini. - Dodał, aby Mathieu wiedział, że Pierwszy doskonale wie o jakiej łajbie mowa. Następnie słuchał z uwagą wszystkich danych jakie podawał mu Rosier. Zaimponował mu skubany, ponieważ doskonale pamiętał parametry statku. Musiało mu chyba zależeć, albo wykuł wszystko na pamięć, nie mając pojęcia o czym mówi. Niezależnie od tego, co było prawdą, sam statek prezentował się dość imponująco z samego opisu. Ciekaw był jak wygląda. -Gdzie chcecie go zwodować? - Zapytał, bo być może uda się, aby z daleka zobaczyć to cudo. Zgasił papierosa i przeczesał dłonią ciemną czuprynę, którą teraz targała morska bryza. -Przy takim statku głównej załogi potrzebujecie co najmniej szesnaście osób. - Powiedział i schodził w dół klifów, w stronę piaszczystej części. -Kapitana, Pierwszego, dwóch pomocników Pierwszego, jednego cieśli, dwóch kucharzy, jednego bosmana, co najmniej sześciu pomocników cieśli. - Rosier porwał się na duży statek, trójmasztowce nie były łatwe, choć bardzo imponujące. -Przy takiej wyporności, powinien wyciągnąć od dziesięciu do dwunastu węzłów. Ale to moje szacunki. - Spojrzał na czarodzieja, który teraz wpatrywał się w taflę morza. -Gdzie ma pływać i czym się zajmować?
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Dlatego właśnie postanowił poprosić Kennetha o rozmowę, co prawda nie zakładał takiej katastrofy literackiej, do której doprowadziło samopiszące piórko, a jednak… uważał go za swoistego eksperta w tej kwestii i wiedział, że pomimo niekoniecznie poprawnych relacji pomiędzy nimi – Kenneth podzieli się swoją wiedzą i poradzi mu coś, co w odpowiedni sposób pozwoli mu na odnalezienie odpowiedniego rozwiązania. Sam starał się to ogarnąć, ale początek przygody z żeglarstwem nie pozwalał mu jeszcze na posiadanie tak rozległej wiedzy, jaką dysponował Fernsby. Co nie zmieniało faktu, że poświęcił naprawdę dużo czasu, aby odpowiednio do tematu podejść, znaleźć wspaniałą inspirację i przemyśleć każdy aspekt. Lubił mieć wszystko rozplanowane, zawsze zaczynał od pewnego schematycznego działania, które pozwalało mu założyć pewien scenariusz. Kenneth jeszcze mało o nim wiedział… Za to dość sporo wiedział o Le Belem. Co w zasadzie było przewidywalnym scenariuszem.
- W porcie w Dover. - odpowiedział na jego pytanie odnośnie miejsca wodowania statku. Jednostka, która stać się pierwszym ich statkiem, a dodatkowo czymś co zbudował zupełnie sam. Nie chowając się w czyimś cieniu, jak niektórzy uważali. Od dawna zmienił podejście i uważał, że jest kowalem własnego losu, a wzorowanie się na czyimś postępowaniu, było nieodpowiednią decyzją. Nie istniała dwójka jednakowych ludzi, zawsze występowały różnice, które mogły mieć niewielkie lub ogromne znaczenie. – Jako główna funkcję statku zakładałem transport, choć będzie wyposażony w odpowiednie środki ochrony. Wydaje mi się to najrozsądniejsze, szczególnie ze względu na aktualne czasy. – powiedział spokojnym głosem i przekręcił lekko głowę w bok. Myślał długo nad tym. Nie planował poprzestać na jednym statku. Chciał mieć jeden reprezentacyjny, a później mógł pomyśleć o statkach wojennych czy służących do innych celów. – Jeśli miałbyś budować własny statek, jaki by on był? – spytał z lekkim zaciekawieniem, przekręcając głowę w bok. Ciekaw był podejścia Kennetha do sprawy. – Co zrobiłbyś, będąc na moim miejscu? – spytał po chwili namysłu, to pytanie pojawiło się w jego głowie nagle, zupełnie niespodziewanie. Zastanawiał się… czy w ogóle, gdyby Kenneth stał się częścią rodziny – wtedy, teraz było na to za późno – czy zostałby smokologiem czy może nadal fascynowałoby go morze i bezkresna toń?
- W porcie w Dover. - odpowiedział na jego pytanie odnośnie miejsca wodowania statku. Jednostka, która stać się pierwszym ich statkiem, a dodatkowo czymś co zbudował zupełnie sam. Nie chowając się w czyimś cieniu, jak niektórzy uważali. Od dawna zmienił podejście i uważał, że jest kowalem własnego losu, a wzorowanie się na czyimś postępowaniu, było nieodpowiednią decyzją. Nie istniała dwójka jednakowych ludzi, zawsze występowały różnice, które mogły mieć niewielkie lub ogromne znaczenie. – Jako główna funkcję statku zakładałem transport, choć będzie wyposażony w odpowiednie środki ochrony. Wydaje mi się to najrozsądniejsze, szczególnie ze względu na aktualne czasy. – powiedział spokojnym głosem i przekręcił lekko głowę w bok. Myślał długo nad tym. Nie planował poprzestać na jednym statku. Chciał mieć jeden reprezentacyjny, a później mógł pomyśleć o statkach wojennych czy służących do innych celów. – Jeśli miałbyś budować własny statek, jaki by on był? – spytał z lekkim zaciekawieniem, przekręcając głowę w bok. Ciekaw był podejścia Kennetha do sprawy. – Co zrobiłbyś, będąc na moim miejscu? – spytał po chwili namysłu, to pytanie pojawiło się w jego głowie nagle, zupełnie niespodziewanie. Zastanawiał się… czy w ogóle, gdyby Kenneth stał się częścią rodziny – wtedy, teraz było na to za późno – czy zostałby smokologiem czy może nadal fascynowałoby go morze i bezkresna toń?
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Mógł się boczyć na Rosiera, ba! Mógł nawet specjalnie go podpuszczać i drażnić się z nim kiedy przyjmował pozycję sztywnego kija w dupie, ale kwestia statków była dla Pierwszego rzeczą świętą. Źle przygotowana łajba groziła śmiercią wielu marynarzy, którzy niczemu nie zawinili, że statek opuścił port w złym stanie. Dlatego nie miał oporów w dzieleniu się swoją wiedzą czy umiejętnościami. Zaczynał się przyzwyczajać do obecności Rosiera w jego życiu, choć nie chciał i nigdy nie zapragnie, stać się pełnoprawnym członkiem ich rodu. Daleki był od tego, dobrze mu było tam gdzie jest i nie miał zamiaru tego zmieniać.
Trzymając dłonie w kieszeniach marynarskiego, letniego płaszcza, bawił się zapałkami.
-Dover, to jeden z lepszych portów, dobry wybór. - Największe szanty też mówiły właśnie o nim. Marynarze mieli słabość do tego właśnie miejsca. -Zabezpieczenia jako czary czy przewidujecie też działa? - Był ciekaw z czego skorzystali, z jakich możliwości. Sam wiedział, że inne czarodziejskie statki nie spodziewają się dział. Zwykle jednak stawia się na magię, a w czasie morskiej bitwy, jak i każdej innej ważne było zaskoczenie wroga. Wyciągnął paczkę papierosów, jednego włożył w kącik ust, a potem odpalił. Zaciągnął się mocniej nim odpowiedział na zadane pytanie.
-Byłaby to Biała Fregata. - Odpowiedział bez wahania w głosie.-Długość z bukszprytem dziewięćdziesiąt trzy centymetry, zanurzenie ponad pięć metrów, wyporność ponad dwa tysiące pięćset ton, średnia prędkość pod żaglami pięć węzłem, największa siedemnaście. Zbudowany ze stali. - Zaciągnął się ponownie, a następnie wypuścił spory kłąb dymu w powietrze, zaraz rozwiany przez morską bryzę. Uniósł nieznacznie brew słysząc kolejne pytanie, takie którego się absolutnie nie spodziewał. Wsadził papierosa ponownie w kącik ust. -Z tego co widzę, zrobiłeś wszystko jak należy. Jedynie te płótna wymień i upewnij się, że w poszyciu nie spieprzyli wykorzystując gorszej jakości spojenie. Czasami tak robią, a potem statek przecieka i zapasy szlag trafia. - Podzielił się jeszcze jednym spostrzeżeniem. Co jak co, ale byle jakiego statku nie można dopuścić do żeglugi. -Będziesz miał kawał dobrej łajby, Rosier. - Mruknął na sam koniec dopalając papierosa.
Trzymając dłonie w kieszeniach marynarskiego, letniego płaszcza, bawił się zapałkami.
-Dover, to jeden z lepszych portów, dobry wybór. - Największe szanty też mówiły właśnie o nim. Marynarze mieli słabość do tego właśnie miejsca. -Zabezpieczenia jako czary czy przewidujecie też działa? - Był ciekaw z czego skorzystali, z jakich możliwości. Sam wiedział, że inne czarodziejskie statki nie spodziewają się dział. Zwykle jednak stawia się na magię, a w czasie morskiej bitwy, jak i każdej innej ważne było zaskoczenie wroga. Wyciągnął paczkę papierosów, jednego włożył w kącik ust, a potem odpalił. Zaciągnął się mocniej nim odpowiedział na zadane pytanie.
-Byłaby to Biała Fregata. - Odpowiedział bez wahania w głosie.-Długość z bukszprytem dziewięćdziesiąt trzy centymetry, zanurzenie ponad pięć metrów, wyporność ponad dwa tysiące pięćset ton, średnia prędkość pod żaglami pięć węzłem, największa siedemnaście. Zbudowany ze stali. - Zaciągnął się ponownie, a następnie wypuścił spory kłąb dymu w powietrze, zaraz rozwiany przez morską bryzę. Uniósł nieznacznie brew słysząc kolejne pytanie, takie którego się absolutnie nie spodziewał. Wsadził papierosa ponownie w kącik ust. -Z tego co widzę, zrobiłeś wszystko jak należy. Jedynie te płótna wymień i upewnij się, że w poszyciu nie spieprzyli wykorzystując gorszej jakości spojenie. Czasami tak robią, a potem statek przecieka i zapasy szlag trafia. - Podzielił się jeszcze jednym spostrzeżeniem. Co jak co, ale byle jakiego statku nie można dopuścić do żeglugi. -Będziesz miał kawał dobrej łajby, Rosier. - Mruknął na sam koniec dopalając papierosa.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Klify
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent