Wydarzenia


Ekipa forum
Klify
AutorWiadomość
Klify [odnośnik]31.03.15 0:23
First topic message reminder :

Klify

Wysokie osławione klify pod Dover błyszczą bielą jak zęby; na przestrzeni dziejów zapisały się w historii jako inspiracja poetów, najbardziej charakterystyczne angielskie wybrzeże i siedliszcze angielskiego gatunku smoków, albionów czarnookich. Malowniczy krajobraz rozciąga się daleko ponad kanał la Manche, w słonecznie dni pozwalając dostrzec francuski brzeg w Calais. Statków na wodzie przeważnie jest dużo, to ruchliwa trasa, jednak zaklęcia konfudujące mugoli nie pozwalają im dostrzec na niebie smoków, które niekiedy przemykają między chmurami.

Rzuć kością k3:
1: Na niebie, wysoko pod chmurami, skrzydła rozpościera smok, przysłaniając promienie słońca, na krótki moment rzucając na ciebie własny cień.
2: Na niebie, spomiędzy chmur, wynurza się smok, który zgrabnym ruchem pikuje w wodę i zanurzywszy się w niej po sam ogon, wybija znów w górę, rozchlapując wodę silną wysoką falą. Czujesz niesioną przez nią wilgoć i wzniecony wiatr.
3: Jeśli jest okres pomiędzy lutym a wrześniem, możesz dostrzec dwa smoki połączone w godowym rytuale - wyglądają, jakby ze sobą tańczyły.
Lokacja zawiera kości
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
klify - Klify - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Klify [odnośnik]09.07.16 13:27
Może przychodzenie tu zimą, gdy ścieżki były oblodzone, nie było zbyt rozsądne. Powinna zostawić tego typu przechadzki na wiosnę i lato. Do przepaści był kawałek drogi i musiałaby mieć wyjątkowego pecha, żeby po upadku dotoczyć się aż tam. W zasadzie to przypominało jej dziecięce spacery po dachu. Zawsze czuła dreszczyk ryzyka, stawiając każdy kolejny krok, wiedząc, że wystarczy jeden fałszywy ruch i może spaść. Dopiero znacznie później dowiedziała się, i tak pilnował ją jeden ze skrzatów na polecenie najstarszego brata, który zresztą zawsze krył ją przed rodzicami. Ci raczej nie zaaprobowaliby tak chłopięcej zabawy dla swojej najmłodszej latorośli, chociaż Evelyn była pewna, że balansowanie na szczycie dachu nauczyło ją więcej gracji i sprytu niż parę nużących lat nauki baletu w dzieciństwie. Teraz oczywiście nie wypadało już po nim chodzić, była dorosłą kobietą, więc najwyraźniej znalazła sobie zamiennik... w postaci tego spaceru po klifach. Może w ostatnich pełnych napięcia okolicznościach potrzebowała takiego kontrolowanego dreszczyku emocji, czegoś, co odciągnęłoby jej myśli od niepewności, która wydawała się zbliżać do jej uporządkowanego świata, niepewności, która zagościła w niej, gdy tylko dotarły do niej wieści o sabacie?
Który miał być samotny, ale to nie do końca się udało, została zaskoczona zupełnie nieoczekiwanym spotkaniem z kimś, kogo nie widziała już od bardzo dawna.
- Nie można spędzać całego życia w pracowni alchemicznej. Zbyt długa ilość pracy bez odpoczynku odbija się niekorzystnie na jakości mikstur – odpowiedziała. Eliksiry były dla niej nie tylko pracą, ale i wielką pasją, ale nawet ona potrzebowała czasem odpocząć. – Przyszłam tutaj tylko... na chwilę. Ale pan akurat się napatoczył, chociaż muszę przyznać rację, nie mogę zabawić tu zbyt długo.
Pozwoliła, by obszedł ją powoli i stanął za nią, choć mimowolnie poczuła na plecach dreszcz. Ulotną, kruchą obawę, jak łatwo byłoby mu teraz pchnąć ją i doprowadzić do tego, by stoczyła się po śniegu i runęła z klifu do morza. Ale, szczęśliwie dla niej, nigdy nie poróżnił ich poważniejszy konflikt, nawet wtedy, gdy Ramsey okazał się nie być Rosierem.
Odwróciła się, znowu stając do niego przodem.
- Tak, cisza stanowi urok tego miejsca. Nie mogę powiedzieć tego o Londynie, ale niestety muszę tam bywać częściej, niż bym chciała – powiedziała. Tutaj czuła się dobrze. W pobliżu jak okiem sięgnąć nie było widać żadnego mugola ani ich ustrojstw. Tylko jasne klify, morze i majaczący nieopodal fragment lasu ukrywającego w swoim sercu tereny rezerwatu smoków, chronione przed przeniknięciem tam nieodpowiednich osób. Nie żeby Evelyn szczególnie obchodziło życie mugoli tak głupich, żeby próbować się tam zapuścić, ale jednak byłby to niepotrzebny kłopot dla rezerwatu i zarządzającego nim rodu.
Słońce powoli zachodziło. Widziała nikłe czerwonawe smugi rozchodzące się w prześwitach między chmurami. Było kwestią czasu, aż zacznie się ściemniać.
- Jeśli pan chce, może mnie odprowadzić – dodała jeszcze. – Ale ciekawa jestem, jak się panu powodzi w ostatnim czasie.
Dawno nie miała od niego żadnych wieści.
Evelyn Slughorn
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2975-evelyn-slughorn https://www.morsmordre.net/t3222-poczta-evelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f291-westmorland-dworek-nad-zatoka https://www.morsmordre.net/t3967-skrytka-bankowa-nr-779 https://www.morsmordre.net/t3224-evelyn-slughorn
Re: Klify [odnośnik]10.07.16 10:22
Każdy potrzebował trochę czasu dla siebie, możliwości spędzenia kilku chwil w samotności. To właśnie dlatego przychodziło się do miejsc jak to, aby odseparować się od wszystkich i przetestować umiejętność samodzielnego myślenia raz jeszcze. Ramsey nie potrzebował oddalać się od ludzi. W jego życiu nie było zbyt wiele osób, które były blisko, a już na pewno nie takich, które mogły poznać jego prawdziwe myśli i głośno powiedzieć, co należy zrobić. Dziś jednak potrzebował katharsis. Chciał znaleźć się w miejscu, które oczyściłoby go od emocji gromadzących się w jego wnętrzu, których nie umiał w żaden racjonalny sposób uzasadnić. A przecież czekało go spotkanie z narzeczoną, wyjaśnienie spraw, które wisiały w powietrzu jak gradowe chmury, czekając na jeden moment aż wszystko lunie. Nie mógł pozwolić sobie na to, aby spadł na niego ten deszcz. Nie tylko dlatego, że przemoknie całkowicie, lecz sięgnie też wiele innych osób. Z Caesara obaj wiedzieli jakie będą konsekwencje. Nie trudno było przewidzieć jak to wszystko się potoczy, jeśli nie powstrzymają deszczu i nie przegonią chmur. Razem. Jak wspólnicy. A może przyjaciele.
Stał tuż za jej plecami, bez trudu przyglądając się jej sylwetce przez chwilę, przynajmniej dopóki nie obróciła się bo i w tym momencie on spojrzał na morze.
— Dlaczego nie? Odpoczywanie to strata czasu — odpowiedział smętnie. On już dawno zapomniał kiedy odpoczywał po raz ostatni, kiedy robił coś, co nie wymagało od niego ogromnej siły i przywodziły na myśl beztroskę i radość. Spokój. A może jednak robił tylko zgorzkniał na tyle, że zapomniał jak jest cię cieszyć. — Trening czyni mistrza, czyż nie, lady Slughorn? — Zerknął na nią kątem oka. — Wielogodzinne warzenia eliksirów sprawiają, że opanowujesz sztukę do perfekcji. A czy nie chodzi o to, aby dążyć do takiego stanu?
Jej sformułowanie go rozbawiło, dlatego prychnął z lekkim uśmiechem, powracając spojrzeniem w stronę zachodu słońca. Dopiero w takim świetle widać było, że jego oczy nie są czarne jak węgiel, a mają barwę stalowego nieba. Jak na ironię, zanoszącego się na wielki deszcz.
— Napatoczyłem się bo mogę — odparł w końcu butnie i nieco lekceważąco, choć nie miał nic złego na myśli. A w końcu ruszył powoli w dół, bawiąc się palcami w kieszeniach.  — Cisza jest zbawienna, szczególnie dla wielkich umysłów. Bywa jednak zwodnicza bo bardzo łatwo się w niej zatracić. Wtedy zaczyna przeszkadzać każdy szmer, a wielki umysł przestaje nim być, niezdolny do pokonywania nawet takich trudności.
Rzucił nieco w eter, spoglądając pod nogi, aby się nie poślizgnąć. Śmierć w tym miejscu byłaby prawdziwym dowcipem od losu, który przecież każdego dnia stawiał go twarzą w twarz z łowcami czarnoksiężników, wilkołakami, niebezpiecznymi stworzeniami. Zabawnie brzmiałoby epitafium  o tym, że ujechała mu noga.
— Z przyjemnością — spytał, nie odwracając się za siebie. Przystanął dopiero kilka metrów dalej, by rzeczywiście na nią zaczekać i spojrzeć nieco niecierpliwie w jej stronę. — Doskonale, nie mógłbym narzekać. Powoli, ale nieustannie do przodu.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
klify - Klify - Page 2 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Klify [odnośnik]10.07.16 22:54
Evelyn, na szczęście, nie licząc tej nieprzyjemnej sprawy z sabatem, nie miała na ten moment poważniejszych trosk, które zmuszałyby ją do uciekania od wszystkich. Była to jedynie kwestia jej własnego widzimisię i ochoty, by przejść się i pomyśleć, a także powspominać miejsce, które pozytywnie kojarzyło jej się z lat dziecięcych. Wciąż pozostawała również błogo nieświadoma tego, co mogła szykować dla niej rodzina, więc głównym problemem, ale takim, który tak naprawdę sprawiał znacznie więcej przyjemności niż niechęci, była praca. Chyba że trafiała na patałacha w rodzaju Burke’a, który podczas ich krótkiej współpracy (dawno i nieprawda, jak wolałaby myśleć) naraził jej się ciężko, zrzucając na nią całą winę za niepowodzenie podczas przygotowywania eliksiru. Coś takiego skutecznie potrafiło jej zepsuć humor.
- Może i racja. Gdyby nie to, że niektóre formy odpoczynku są naprawdę przyjemne – powiedziała. Jak choćby spacery. Szczególnie te po Dover lub okolicach jej rodzinnego dworku w Westmorland. Szczególnie cudowne były rodowe szklarnie oraz różany ogród matki. – Nie pamiętam, czy w ciągu ostatnich kilku lat był taki dzień, żebym nie zajrzała do swojej pracowni alchemicznej. Musiałabym być naprawdę ciężko chora, żeby tego nie zrobić – dodała jeszcze. Ojciec brał ją do swojej pracowni jeszcze jako dziecko, od maleńkości ucząc wszystkiego, co mogło jej się przydać. Uczyła się alchemii tak samo, jak czytania, pisania, odpowiedniego poruszania się czy sztuki. Była czymś więcej niż tylko pracą. Konieczność rezygnacji z niej unieszczęśliwiłaby ją bardzo głęboko.
- Również znam to uczucie – przyznała lakonicznie. Poznawała je właśnie wtedy, gdy zbyt długo zamykała się w cichej pracowni, rozpraszana jedynie przez cichy bulgot eliksiru w kociołku. Trudno potem było powrócić do codziennego zgiełku, nie mówiąc o uczestniczeniu w okazjach towarzyskich, które zawsze były tłoczne i hałaśliwe.
Oboje powoli ruszyli w dół. Wciąż jeszcze było na tyle widno, że widzieli ścieżkę, choć Evelyn musiała nieco zwolnić, zejście okazało się nieco trudniejsze niż wejście.
- Wobec tego cieszę się, że jest pan zadowolony ze swojego obecnego życia – powiedziała, zerkając na niego ukradkiem. – Chociaż niedawno doszły mnie słuchy, że planuje pan małżeństwo. To prawda?
Evelyn niezbyt interesowała się plotkami, ale od czasu do czasu wpadło jej w ręce jakieś pismo lub usłyszała jakąś wzmiankę, a teraz przypomniała sobie pogłoski, jakoby Ramsey miał poślubić którąś ze szlachcianek. Slughornówna mimowolnie zastanowiła się, co takiego zrobiła ta kobieta, że rodzina próbowała ją zepchnąć poza nawias zamkniętego szlacheckiego środowiska, gdzie krew zaledwie czysta nie zawsze okazywała się dostatecznie równa.
Oby tylko ten temat nie okazał się zbyt śliski; nie chciała poróżnić się z Mulciberem, zwłaszcza w momencie, gdy schodzili wąską ścieżką wzdłuż klifu. Mimo wszystko ten mężczyzna zawsze miał w sobie coś dzikiego, nieobliczalnego.
Evelyn Slughorn
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2975-evelyn-slughorn https://www.morsmordre.net/t3222-poczta-evelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f291-westmorland-dworek-nad-zatoka https://www.morsmordre.net/t3967-skrytka-bankowa-nr-779 https://www.morsmordre.net/t3224-evelyn-slughorn
Re: Klify [odnośnik]13.07.16 21:47
Uśmiechnął się lekko i zerknął w jej stronę. Ponieważ zadeklarował się już, że ją odprowadzi nie wypadałoby jej zostawić. Może nie był typem, któremu zależało na czyimkolwiek bezpieczeństwie, czy zdrowiu (choć pewnie i wyjątki by się znalazły), lecz Evelyn znał na tyle długo, że mógł sprawić i sobie i jej przyjemność spacerem, tym bardziej, że nic go to nie kosztowało. Cierpliwie więc poczekał, aż do niego podeszła bliżej i oboje mogli ruszyć przed siebie, coraz to mniej stromą ścieżką w dół.
— W jaki sposób w takim razie lubisz odpoczywać?— powinien dodać "lady Slughorn", ale często nic sobie nie robił z tytułów szlacheckich i zwrotów, które tak naprawdę niewiele dla niego znaczyły. Rozumiał ten świat, w jaki sposób działał, co się z tym wiązało — nie buntował się wcale. Daleko mu było do bezmyślnego rebelianta i antagonisty. Uważał wszelakie formy protestu za głupotę i marnotrawstwo czasu. Co innego jeśli był to element zabawy Mulcibera. — Więc jednak dalej brniesz w alchemię. Dobrze. Dzisiejsze czasy cierpią na brak naprawdę utalentowanych alchemików. Miejmy więc nadzieję, że z biegiem lat osiągniesz taki pułap, że bez wyrzutów sumienia będziesz mogła się uznać za najlepszą— powiedział powoli, patrząc przed siebie. Ton jego głosu wskazywał na nieco większe zdumienie, niż rzeczywiście odczuwał. Właściwie Evelyn mogła robić wszystko, co tylko chciała — do wielu rzeczy mógł ją przypasować i wiele jej przypisać.
Okroczył sporej wielkości kamień, pokryty lodem ze strony, której w ciągu dnia prawie nie oświetlało słońce. Śnieg skrzypiał pod ich stopami. Wielce prawdopodobne, że w tym miejscu utrzymywać się będzie przez całą zimę — chłodny wiatr znad morza uniemożliwiał roztopy, przynajmniej w perspektywie najbliższego miesiąca. Zerknął na nią kątem oka. Zawsze jakby potrzebowała odpoczynku — nawet przymusowego, to mógłby jej coś zaproponować. Szybko jednak wycofał się ze swoich myśli.
— Planuję...— mruknął i przygryzł policzek od środka na samo wspomnienie poprzedniego wieczora. — To za dużo powiedziane. Jest szlachcianką, a ja... wolałbym jej nie stawać na drodze do splendoru, który może zachować. — Kłamał. Ale kogo to obchodziło? Posłał jej całkiem sympatyczny uśmiech, jakby był rasowym dżentelmenem i człowiekiem o wielkim sercu. A przecież spotkanie z wczoraj wciąż pulsowało mu w głowie i to między innymi z jego powodu się tu znalazł. By odetchnąć, pomyśleć, zastanowić  się co dalej.
— A ty? — odparł bezpardonowo i zwolnił, aby na nią spojrzeć. Zmierzył ją wzrokiem od góry do dołu i westchnął cicho, hamując cisnący się na usta uśmiech. Była piękną kobietą, bez wątpienia. — Wciąż niezamężna, lady Slughorn? — dodał w końcu ten zwrot i przystanął przed oblodzoną ścieżką, aby podać jej rękę. Oczywiście, byłoby zabawniej patrząc jak leci na plecy, ale mógł zachowac przynajmniej pozory, że stać by go było w tej chwili na powagę.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
klify - Klify - Page 2 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Klify [odnośnik]14.07.16 11:51
Ramsey może nie był osobą, którą darzyła przesadnym zaufaniem, ale jednak na swój sposób pokładała w nim wiarę, że nie miał wobec niej złych zamiarów i wspólny spacer nie skończy się niczym innym, jak rozmową a później rozejściem w swojej strony. Podeszła więc do niego i razem ruszyli ścieżką, oddalając się od krawędzi klifu, schodząc powoli w dół.
- To zależy, na co akurat mam ochotę. Czasem wystarczy mi spokojna gra na fortepianie lub spacer po ogrodzie matki. Ale czasami potrzebuję czegoś więcej – zawahała się, uśmiechając nieznacznie. Czasami zdarzało jej się spacerować po takich nietypowych miejscach, jak dziś. Czasem wędrowała po okolicznym lesie wokół dworu lub jeździła konno. To było zdumiewające, jak wiele przydatnych składników mogła znaleźć, zapuszczając się w lasy wokół posiadłości. Może nie było to najbezpieczniejsze wyjście dla młodej kobiety, ale tak naprawdę rzadko zapuszczała się daleko zupełnie samotnie, zazwyczaj towarzyszył jej ktoś z rodziny lub przynajmniej ze służby. Była najmłodszą latoroślą Francisa Slughorna, który dbał o to, by jego córce nic złego się nie stało.
- Trudno mi wyobrazić sobie siebie w innym zajęciu – powiedziała. Spora część zawodów nie była odpowiednia dla dobrze urodzonych panien. Praca w ministerstwie kojarzyła jej się z kolei z dużym ściskiem i koniecznością tolerowania panoszących się coraz bardziej szlam, z którymi musiałaby pracować na równych zasadach. Alchemia była wyjściem idealnym, zwłaszcza dla osoby ceniącej sobie pracę indywidualną. – I również mam nadzieję, że kiedyś dojdę naprawdę wysoko. To mój cel na przyszłość, mam do czego dążyć – Nie była tak butna, by już uważać się za najlepszą. Ale jej marzeniem był szczery podziw ze strony rodziny, szczególnie ojca. Chciała, by byli z niej dumni, że godnie kultywuje tradycję przodków.
- Wobec tego te pogłoski były przesadzone i nic takiego nie szykuje się w nadchodzącym czasie? – zapytała; nie interesowała się ploteczkami i nie śledziła z zapałem nowych numerów Czarownicy, ale jednak nie co dzień zdarzały się tego typu sytuacje, i nie co dzień dotyczyły kogoś, kogo jednak w pewien sposób znała. Chociaż miała szacunek do czystej krwi (jeśli tylko ktoś nie wykazywał niestosownych sympatii promugolskich), sama nie chciałaby znaleźć się w tego typu sytuacji, jak ta kobieta, nie chciałaby poświęcić swojego wygodnego i uporządkowanego szlacheckiego życia, nawet dla romantycznej miłości. Zbyt mocno kochała swoje życie, zbyt mocno była przywiązana do swoich bliskich i korzeni, które napawały ją dumą i zarazem wymuszały przestrzeganie pewnego określonego modelu życia. Który niekiedy uwierał, ale czym były te drobne niedogodności w porównaniu z beznadziejną tęsknotą, którą czułaby, gdyby odcięto ją od dotychczasowego życia i tego co uważała za ważne?
- Póki co nie poznałam przyszłego narzeczonego, ale myślę, że nie pozostało mi już bardzo wiele czasu – odpowiedziała zgodnie z prawdą. Wiedziała, że było to kwestią czasu, młodsze panny wychodziły już za mąż, ale Francis Slughorn nie chciał oddać swojej utalentowanej córki w ręce pierwszego lepszego kandydata do jej ręki. Nie chciał, podobnie jak sama Evelyn, by jej talent i potencjał został zaprzepaszczony przez kogoś, kto nie rozumie subtelnej sztuki alchemii, kto sprowadziłby dziewczę do roli salonowej ozdóbki. Chciał, by kultywowała tradycję Slughornów i nie ulegała próżniaczemu stylowi życia własnej matki.
Póki co bez większych problemów dawała sobie radę i udawało jej się utrzymywać równowagę na kamienistej, miejscami oblodzonej ścieżce, jednak kiedy przy bardziej stromym miejscu podał jej rękę, chwyciła ją, pozwalając, by pomógł jej zgrabnie zeskoczyć niżej. Posłała mu jednocześnie blady uśmiech, wciąż ciekawa, czy coś kryło się za jego zachowaniem.
Evelyn Slughorn
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2975-evelyn-slughorn https://www.morsmordre.net/t3222-poczta-evelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f291-westmorland-dworek-nad-zatoka https://www.morsmordre.net/t3967-skrytka-bankowa-nr-779 https://www.morsmordre.net/t3224-evelyn-slughorn
Re: Klify [odnośnik]15.07.16 12:41
Czy Ramsey był godny zaufania? Czy je w ogóle wzbudzał? Raczej trudno go było rozgryźć, więc większość ludzi bywała wobec niego ostrożna. To sprawiało, że nie można było się w nim doszukać wizji idealnego oprawcy. Był nieprzewidywalny, to czyniło go w jakiś sposób przewidywalnym, bo przecież mógł zrobić zupełnie wszystko. A największymi i najgroźniejszymi myśliwymi są Ci, którzy wydają się najbardziej nieszkodliwi. Evelyn mogła więc liczyć na wszystko i na nic zarazem.
Zerknął na nią kątem oka, unosząc przy tym lewą brew, nieco zaintrygowany jej słowami.
— Coś więcej? Co na przykład?— Nie pytał o fortepian, o spacery, tak jak nie pytał o wszystkie inne kwestie, które były typowe dla szlachetnie urodzonych. Nie zdziwiło go więc, że gra, bo był przekonany, że robi to doskonale. Doszukiwał się w niej czegoś odmiennego, czegoś co odbiegało od świata tak pozornie doskonałego. Dostrzegł jej lekki uśmiech, ale wciąż wyczekiwał dalszego ciągu.
— Jeśli miałbym być szczery, ja Ciebie również. Chociaż wciąż nie jestem pewien, czy dla Ciebie to praca, czy hobby po godzinach spędzonych na salonach — mruknął nieco uszczypliwie, ale zachował taki sam wyraz twarzy, który nie emanował ani kpiną ani złośliwością.
Skinął jeszcze głową, przytakując jej, gdy wspomniała o celu w przyszłości i dążeniach ku niemu. Był podobnego zdania. Uważał, że należało się nieustannie rozwijać, robić coś co czyniło lepszym. Nie uznawał stagnacji, w ogóle nie dopuszczając do siebie cofania. Oczywistym było więc, że słowa Evelyn spotkały się z aprobatą.
Jedyne co w tej całej rozmowie go mierziło to myślenie o lady Ollivander. Między nimi wiele się wydarzyło w przeciągu tak krótkiego czasu, a ich wczorajsze spotkanie wydawało się znaczące. Konkretnie podsumowujące ich relacje, związek, nadający temu znaczenia, a może jego brak. Wiele myśli krążyły mu w związku z tym po głowie, ale czy nie zjawił się tu właśnie po to by je odepchnąć od siebie na razie, kiedy wszystko jest na tyle świeże, że nie mógłby racjonalnie i rozważnie podejść do ich analizy. Wepchnął je w odmęty własnej świadomości, postanawiając na razie do tego nie wracać.
— Owszem, szykowało się, lady Slughorn. Ale na razie są sprawy ważniejsze niż ożenek, należy je więc odłożyć na później, kiedy czas okaże się przychylniejszy — skwitował. Cokolwiek nie wydarzyło się pomiędzy nim i jego byłą-obecną narzeczoną, oficjalnie pozostawali zaręczeni. Przynajmniej dopóty rodzice jednej i drugiej strony nie zostaną poinformowani o zerwanym związku. Prawda była jednak taka, że oboje tkwili w impasie, z którego wyjścia były dwa, ale żadne nieprzychylne dla obojga. — Poza tym nie ukrywajmy, nie nadaję się do współżycia.
Westchnął ciężko i znów spojrzał przed siebie, daleko w kierunku horyzontu, do którego sięgały tereny Dover, przynajmniej z tej strony.
— Nie zostało ci zbyt wiele czasu — powtórzył po niej i zaśmiał się, bo zabrzmiało to niezwykle zabawnie. — Mówiąc to masz na myśli wolność, czy może przemijającą urodę, która z każdym rokiem zmniejsza Twoje szanse na znalezienie odpowiedniej partii?— Zwrócił się twarzą w jej stronę po chwili dodając „milady”. Doskonale wiedział jak to działa. Najbardziej pożądane były młódki. Piękne, niedoświadczone, delikatne i kruche. Z wiekiem ich cena wcale nie rosła, a te których ojcowie byli zbyt wymagający lub nie umieli odpowiednio szybko znaleźć kandydata zmuszeni byli do zawierania małżeństw z czystokrwistymi.
Ujął jej dłoń subtelnie, pomagając zejść z oblodzonej ścieżki na niższy pułap, a ich spojrzenie się spotkało. Odwzajemnił uśmiech, choć jego własny był bardziej pewny.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
klify - Klify - Page 2 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Klify [odnośnik]15.07.16 21:34
Evelyn zamyśliła się.
- Pan pewnie zna dużo ciekawsze zajęcia niż te dostępne dla dobrze urodzonej panny – rzekła po chwili. Mężczyźni mieli więcej możliwości. Pod wieloma względami byli bardziej uprzywilejowani i rzadziej spotykali się z karcącymi spojrzeniami, rzadziej im czegoś zakazywano. Evelyn czasami doskwierały te zakazy i nakazy, zwłaszcza w czasach dzieciństwa i wieku nastoletniego. Nie, Evelyn, nie wolno ci wejść na to drzewo, podrzesz sukienkę. Wyprostuj się bardziej, spójrz na swoją matkę. Bądź taka, jak ona. Zagraj nam coś ładnego, twoje ciotki chcą zobaczyć, jaka z ciebie urocza panienka. Będąc małą dziewczynką, czasem żałowała, że nie urodziła się chłopcem, jak kochany, dobry Ignatius, ale nie znała innego życia, więc mimo wszystko musiała doceniać każdą kradzioną chwilę wolności, gdy mogła zrzucić maskę przybieraną na potrzeby społeczeństwa i być bardziej sobą. Osobą wrażliwą na piękno świata, wcale nie tak chłodną i mrukliwą, jak mogli myśleć niektórzy.
- Jak najbardziej jest to praca. Zanudziłabym się, gdybym miała żyć tylko od jednego przyjęcia do drugiego. Wolę zająć się czymś konkretniejszym. Zresztą, Rosierowie nie zatrudniliby mnie, gdyby nie byli pewni, że podołam swoim obowiązkom – potwierdziła. W zakresie alchemii udało jej się wywalczyć trochę wolności, mogła spełniać się w swojej pasji również zawodowo. W końcu była Slughornem, a ci nie widzieli nic niewłaściwego w tym, by kobieta z ich rodu pracowała jako alchemik. Slughornowie byli konkretni i praktyczni, a alchemia była gruntem równych szans, gdzie płeć nie odgrywała większej roli, może nawet kobietom czasem łatwiej było wychwycić pewne subtelne niuanse.
Nawet nie zdawała sobie sprawy, że wspominanie przy nim o pogłoskach na temat jego planowanego ożenku nie było zbyt odpowiednie. No, ale ostatecznie nie wiedziała, co pomiędzy nimi się działo. Poza nikłymi pogłoskami nie wiedziała na ten temat niczego.
- Rozumiem. Może kiedyś nadarzy się odpowiednia okazja – rzekła więc. Sama była ciekawa, jak ta sprawa się rozwiąże, bo jednak nieczęsto wydawano dziewczęta za mężczyzn jedynie czystokrwistych, zwykle spotykało to stare panny lub dziewczęta wyjątkowo pozbawione urody. Częściej rzecz się miała w drugą stronę, ale mężczyznom i w tym względzie pozwalano na więcej, mogli poślubiać kobiety czystej krwi i wprowadzać je na salony, nie tracąc tym samym własnej pozycji. Evelyn nie miała nic przeciwko tak długo, jak długo kobiety te nie przynosiły ze sobą żadnych szkodliwych poglądów i przyzwyczajeń. – Właściwie to można powiedzieć, że i jedno i drugie.
Wątpiła jednak, by ojciec zwlekał tak długo, by miało to przekreślić jej szanse. Być może już coś działał, wiedząc, że za kilka lat Evelyn zaczęłaby być już po cichu uważana za starą pannę. Ale jednocześnie małżeństwo bez wątpienia mogłoby jeszcze bardziej ją ograniczyć, więc nie mogła powiedzieć, by bardzo jej się spieszyło do tego kroku. Evelyn nie wątpiła jednak w rozsądek Francisa Slughorna i ufała, że ten podejmie dobrą decyzję i nie skrzywdzi jej tym.
- Jestem jednak pewna, że wszystko przyjdzie na czas. Mój ojciec wie, co robi – zapewniła cicho, gdy mężczyzna znowu pomógł jej zejść niżej. Powoli docierali do końca ścieżki i miejsca, skąd oboje mogli zniknąć.
Evelyn Slughorn
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2975-evelyn-slughorn https://www.morsmordre.net/t3222-poczta-evelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f291-westmorland-dworek-nad-zatoka https://www.morsmordre.net/t3967-skrytka-bankowa-nr-779 https://www.morsmordre.net/t3224-evelyn-slughorn
Re: Klify [odnośnik]18.07.16 22:24
— Ciekawsze... zależy dla kogo. Część rzeczy, które mnie odprężają i sprawiają mi przyjemność raczej nie będą działać tak samo na kobietę. A może nie będą na szlachciankę. A może działają tylko na mnie? — zamyślił się i przewrócił oczami, bo trochę się z niej nabijał. Przyglądał jej się z boku, zastanawiając się jak daleko znajdują się granice jej cierpliwości, a ponieważ aktualnie nie miał nic lepszego do roboty niż testowanie jej — czuł, że ma drogę wolną. Ukradkiem taksował ją wzrokiem, doszukując się w tym, co mówiła drugiego dnia. Był człowiekiem, który przede wszystkim obserwował innych — zanalizował ich zachowanie, reakcje, mówienie, odszukując w tym prawdziwą drogę do tego, co mogli myśleć. Wielu ludzi, których spotykał umiało trzymać język za zębami. Byli to głównie inteligentni szlachcice, którym nie wypadało, albo ludzie z pogranicza, którzy w ten sposób nauczyli się dbać o własną dupę. Każdy miał zatem jakieś tajemnice, a odkrywanie ich mogłoby być dla Mulcibera nie lada rozrywką.
— Rosierowie... no tak — mruknął w lekkiej zadumie i westchnął spoglądając przed siebie. Kolejny ciekawy temat. Od razu pomyślał o Darcy, z którą ją pomylił w pierwszej chwili. — Czyli przyjęcia do nuda? Myślałem, że to ciężka praca. W końcu spotkania towarzyskie są potwornie wykańczające — zadrwił, ale nie wobec niej. Jego słowa mogły ulecieć w eter. I tak mu było wszystko jedno. Patrzył przed siebie, powoli i uważnie schodząc po oblodzonej ścieżce. Widział już płaską drogę, prowadzącą przez Dover. Jeszcze kilka chwil, a będą na miejscu.
Mulciber nie uważał się wcale za gorszego wobec kobiety, której rękę mu obiecano. Nie rozważał nad kwestią pozycji, ale może to wynikało z tego, że społecznie znajdował się w gorszej. Sam nie rozpatrywał się również w kwestii partii bo ani do ożenku ani zakładania rodziny mu nie było spieszno, a żaden nestor nie stał mu nad głowa. Był więc wolny — całkowicie. I mógłby być szczęśliwy, gdyby pojmował ten stan umysłu we właściwych kategoriach.
— Twój ojciec wie, co robi, pewnie jak każdy. Czeka na odpowiednio dobra partię, której Cię odda. To jest ta wiedza? — spytał mało delikatnie i zerknął na nią. Szybko jednak zdał sobie sprawę, że może się zagalopował trochę, choć tak naprawdę wcale nie czuł się niczemu winny. — Wybacz, lady Slughorn. W końcu jesteście przygotowywane do tego całe życie. Życzę ci więc, aby twój kandydat okazał się godnym Ciebie partnerem i sojusznikiem, nie rywalem. Po cóż drzeć koty przez resztę życia?
Pozostawił pytanie jednak bez odpowiedzi. I nie zatrzymał się, choć nieco zwolnił.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
klify - Klify - Page 2 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Klify [odnośnik]19.07.16 21:38
- Zależy, co to za rzeczy – powiedziała w końcu, nie do końca wiedząc, co właściwie miał na myśli. Bo tak naprawdę niewiele o nim wiedziała, minęło trochę czasu, odkąd odszedł od Rosierów. Kto wie, co takiego robił przez ten czas? Wiedząc jednak, ile więcej wolno robić mężczyznom, podejrzewała, że mogą to być naprawdę interesujące rzeczy i z trudem ukryła swoją ciekawość.
- Wydaje mi się, że słyszę w pana głosie ironiczny ton – zauważyła, gdy zaczął mówić o przyjęciach i spotkaniach. A może to była aluzja do tego, że życie wielu szlachcianek kręciło się wyłącznie wokół przyjęć i błyszczenia w towarzystwie? Jeśli tak, to pomyliłby się, uważając pannę Slughorn za jedną z nich. Sama Evelyn znała wiele takich panien i traktowała je z pewną pobłażliwością, woląc towarzystwo ludzi z pasją, bo tylko oni mogli zrozumieć również jej pasję. Żadna salonowa dama nie potrafiła zrozumieć, jak ogromną przyjemność i satysfakcję sprawia Evelyn zajmowanie się eliksirami, o wiele większą, niż przymierzanie nowych sukni i wysłuchiwanie ploteczek. Jak niby mogła tak kryć się w piwnicy lub szklarniach, kiedy na salonach tyle się działo?
- Pewnie tak – zerknęła na niego z ukosa, trochę urażona, że w taki sposób wspominał o jej ojcu. – Również mam taką nadzieję. – Oczywiście, że była przygotowana do tego, by w przyszłości spełnić swój obowiązek i stworzyć rodzinę. Była dobrze wychowaną szlachcianką, nie była jak te silne i niezależne kobiety, które uważały, że potrafią sobie doskonale poradzić bez mężczyzny u boku. Evelyn potrafiła wiele rzeczy zrobić sama i nie potrzebowała ciągłej asysty w każdej czynności, nie chciała też być zredukowana do podrzędnej roli salonowej lalki, która ma milczeć, nie mieć swojego życia i tylko dobrze wyglądać, ale jednak głoszenie wszem i wobec tak postępowych poglądów, jak czyniły to niektóre szlachcianki, nie mieściło się w jej dosyć konserwatywnym podejściu do życia. Pragnęła jednak zobaczyć w swoim partnerze sojusznika, kogoś, z kim mogłaby odnaleźć wspólny język i przeżyć życie w zgodzie.
Dotarli już do drogi prowadzącej do Dover. Niebo nad nimi zaczynało już ciemnieć.
- Dziękuję za odprowadzenie. Do zobaczenia, panie Mulciber – pożegnała go, po czym odeszła kawałek i zdeportowała się.

| zt.
Evelyn Slughorn
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2975-evelyn-slughorn https://www.morsmordre.net/t3222-poczta-evelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f291-westmorland-dworek-nad-zatoka https://www.morsmordre.net/t3967-skrytka-bankowa-nr-779 https://www.morsmordre.net/t3224-evelyn-slughorn
Re: Klify [odnośnik]19.09.16 16:54
10.01.

Pusta. Klatka była pusta.
Smoki nie bez powodu uchodziły za jedne z najbardziej niebezpiecznych – najniebezpieczniejsze? – magiczne stworzenia. Ziały żywym ogniem, miały pazury ostrzejsze od brzytwy sadystycznego golibrody, łuski twardsze od błyszczących diamentów wetkniętych w szlachecką biżuterię i równie silne zęby, które mogłyby zapewne bez uszczerbku dla siebie roztrzaskać ceglany mur. Potężne, piękne, majestatyczne, a przy tym zbyt inteligentne, by dało się je w pełni okiełznać. Według niektórych inteligentniejsze nawet od ludzi. Były symbolem: symbolem magiczności, czarodziejskości, symbolem ich upadającego, spychanego na bok przez mugoli świata. A od smoków gorsze było tylko jedno – smoczyce. Najgorszą ze smoczyc była zaś Valsharessa.
Kiedyś te majestatyczne jaszczury królowały, szybowały w przestworzach, paliły mugolskie wioski, porywały mugolskie dzieci i robiły wszystko, na co miało ochotę. Od czasu do czasu odwiedzał ich mugolski rycerz w błyszczącej zbroi, który za sprawą jednego żarzącego się oddechu zamieniał się w trudną do skonsumowania konserwę. Dzisiaj smoki już się tak zachowywać nie mogły – zamykane w rezerwatach, z dala od niemagicznych, gniły w klatkach dla własnego dobra. Gdyby to zależało od Tristana, zwróciłby im wolność i pozwoliłby im odebrać sobie góry, groty i jaskinie, które przywłaszczyli sobie mugole, a które prawem ziemskim należały się im dawnym mieszkańcom. Ale to od niego nie zależało – smokom nie pozwalano się już rozwijać, a te, które wyrwały się z niewoli, jeśli tylko przedostały się zbyt daleko, karane były niewspółmiernie do popełnionych przez nie zbrodni. Nigdy nie rozumiał, dlaczego mugole mieli znaczyć więcej od tych stworzeń ani dlaczego to ich życie stawiano wyżej. Naturalnie, smoki zagrażały również czarodziejom – ale w o wiele mniejszym stopniu i gdyby nie ograniczenia narzucane przez ministerstwo ze względu na mugoli właśnie, mogłyby mieć o wiele więcej swobody. Jednak te ograniczenia istniały – a zbiegły smok oznaczał kłopoty nie tylko dla niego, a przede wszystkim dla samego smoka, który mógł w tym momencie być już daleko poza granicami kraju i na celowniku Biura Wyszukiwania i Odnajdywania Smoków.
- Sprawdziłem ludzi, którzy mogli ją widzieć. – Słyszał Williama, choć nie było tego po nim widać. Do Valsharessy odczuwał szczególny sentyment i myśl, że mogłoby się jej coś stać, była dla niego wybitnie niewygodna. Smoczyca była cesarzową rezerwatu, największym okazem, jaki u siebie mieli, a zarazem okazem o najsilniejszej osobowości. Wyjątkowym i jedynym w swoim rodzaju. – Poranną wartę miał Perkins, przyniósł jej jedzenie trzy godziny temu. Z nim samym nie rozmawiałem, ale jak udało mi się dowiedzieć…
- Do rzeczy, Wells.
- Nic nie wiadomo, sir. Zniknęła w przeciągu ostatnich trzech godzin. W obserwatorium wciąż próbują ją namierzyć, prawdopodobnie jeszcze nie wzbiła się w powietrze. Musi ukrywać się między drzewami…
Niewiele później opierał się o pień drzewa, przyglądając się odciśniętej smoczej łapie na skraju klifu. To była jej łapa, nie miał wątpliwości. Kilka lat temu przerwała błonę pomiędzy pierwszym a drugim palcem prawej łapy, nadziewając się na wygięty drut jednej z krat, a ślad był aż zbyt wyraźny. Połamane gałęzie wokół nie pozostawiały wątpliwości, w tym miejscu wzbiła się w powietrze. Z klifów Dover najbliżej miała do Francji, miał nadzieję, że smoczyca jednak nie pędziła przez wodę, a zawróciła bliżej lądu. Sięgnął dłonią po łańcuch i stalową obrożę upięte u pasa, miał nadzieję spotkać ją poniżej koron drzew, jeszcze na terenie rezerwatu. Tutaj byłaby łatwa do złapania. Z chwilą, w której opuściła te tereny… wszystko zaczynało się komplikować. Najpóźniej za kilka godzin Ministerstwo wyśle za nią własnych łowców. Przestraszona zaczynała być agresywna, zaatakuje ich. A oni, broniąc się, naprawdę mogli zrobić jej krzywdę. W zamyśleniu wpatrywał się w kołyszącą się wodę odbijającą skrzące promienie słońca, nie usłyszał nawet hałasu za plecami – mało dyskretnego przedzierania się przez krzaki.  
- Widzieli ją – zaczął mówić, lecz znalazłszy bliżej, musiał sobie uzmysłowić, że Tristan już o tym wiedział. Ślady wokół nie pozostawiały żadnych złudzeń. – Poleciała na północ – dodał, na dłużej zatrzymując wzrok na ułamanych konarach. Potrzeba było potężnej mocy, aby dokonać takich zniszczeń.
- Weź Perkinsa, nauczy się odpowiedzialności. Ruszamy natychmiast. – Każda chwila zwłoki mogła ich kosztować tragedię. Tristan nie martwił się o mugoli, których smoczyca mogłaby zaatakować, martwił się o nią samą – i o to, że pierwsi mogliby ją dostać wysłannicy Ministerstwa, nie jej opiekunowie. Liczył się czas, refleks… i szczęście, niestety.
A z Perkinsem policzy się na samym końcu.
Teleportowali się na północ od Dover, ledwie kilka mil dalej, w miejsce raczej bezludne. Według danych zebranych przez obserwatorium mniej więcej tutaj Valsharessa wylądowała, a podejrzenie to zdawał się potwierdzać unoszący się w powietrzu nieprzyjemny swąd spalenizny. Rozglądał się – ciągnące się wzdłuż i wszerz niziny nie dawały zbyt wielu możliwości na ukrycie się, a to nie było dobrym omenem. Słońce chyliło się ku zachodowi, jak długo smoczyca znajdowała się już na wolności? Prawie cały dzień?
- Tutaj! – Głos Wellsa przykuł jego uwagę, bez zawahania Tristan zbliżył się do niego, zaraz za nim szedł Perkins, Wells stał nad wypaloną trawą, nagą, czernioną ziemią, okręgiem średnicy nie większej, jak dwa metry. Atakowała – człowieka, zwierzę? Trudno stwierdzić, został tylko sypki czarny popiół. Tristan uklęknął, zanurzając w nim dłoń. Wciąż był ciepły, ale nie ostało się w nim nic twardszego, żadna wskazówka, żaden ślad.
- Pazur. – Dobiegł do głos Wellsa, stał niedaleko od niego, nachylony nad trawą. – Ułamany, ale nada się, żeby się zabawić wieczorem…
- To nie jest zabawne, Wells. – Perkins odezwał się po raz pierwszy, od kiedy do nich dołączył. Był zupełnym przeciwieństwem Wellsa, obowiązkowy, niepewny siebie i zawsze się wahał – to bardzo zła cecha u kogoś, kto pracował z niebezpiecznymi stworzeniami. Teraz był jednak jeszcze bardziej niepewny siebie, niż kiedykolwiek wcześniej – milczący, wystraszony i gryziony zapewne ciężkimi wyrzutami sumienia.
- Nie jest. A wiesz, przez kogo tutaj jesteśmy? Ślady krwi, Rosier, coś musiało się stać z jej łapą. Szlag, mam nadzieję, że jej nie dostali… - Podszedł bliżej, trzymany przez Wellsa pazur był zakrwawiony i wyszczerbiony – jeszcze o niczym nie świadczył. Szkarłatne ślady prowadziły na wschód – jak daleko? - Mogła szukać znajomych punktów orientacyjnych – mruknął w zamyśleniu. – Sprawdźmy wybrzeże.
Morskie fale rozbijały się o brzeg, a krzyk mew jeszcze nigdy nie denerwował go tak, jak dzisiaj. Teleportowali się, żeby zaoszczędzić czas, przez co stracili trop, a jego ponowne odnalezienie zabrało tyle czasu, że równie dobrze mogli iść pieszo. Słońce prawie już zaszło, cały dzień w terenie odciął ich od informacji napływających do rezerwatu – nie wiedzieli nawet, czy Ministerstwo już ją namierzyło ani czy nie odnalazło jej przed nimi. Ale nie było po nim widać zmęczenia, po Wellsie też nie – obawa o smoczycę odtrąciła wszystkie inne troski na bok. Tylko Perkins wlókł się z tyłu, małomówny i skrzywiony, jak przez całą tę podróż. Nie oglądał się na niego, grymas zmartwienia na jego gębie mógł być jedynie wyrazem mądrości – kiedy już wrócą, będzie się musiał wytłumaczyć, jak to możliwe, że na jego warcie zniknęła największa smoczyca w rezerwacie. Na Merlina, to nie była igła w stogu siana tylko potężna, wielka bestia. Zgubić ją to jak zgubić buty, idąc po rozgrzanym węglu – da się tego nie zauważyć? Nie, oczywiście, że się nie da, ale to miało teraz najmniejsze znaczenie – musieli ją po prostu odnaleźć.
Odnalezienie tropu wróżyło dobrze, martwił się już, że ich tok myślenia był mylny, że Valsharessa odleciała w zupełnie innym kierunku, a oni błądzili tutaj jak głupcy, kiedy ich zguba prosiła się o zgarnięcie i, broń ją, Morgano, likwidację przez kata za zniszczenia, jakich mogła wyrządzić pozbawiona jakiejkolwiek kontroli. W końcu, z oddali usłyszeli przeciągły pomruk. Dla mugola brzmiałby jak obolały niedźwiedź, ale oni wiedzieli. Słyszeli. Dźwięk musiał dobiegać zza głazu, który zasłaniał im widok, skryte pod stromym urwiskiem miejsce. Zaciszne, prawie jak smocza grota.
- Jeśli ją zaskoczymy, zginiemy. - Tristan był czasem pod wrażeniem optymizmu Wellsa, ale tym razem miał niewątpliwą rację. Valsharessa była ranna, zagubiona i wystraszona, nie mogli wiedzieć, czy nie napotkała po drodze ludzi, czy to mugoli, czy czarodziejów.
- Perkins – Mógłby przysiąc, że podskoczył. – Odwrócisz jej uwagę. Przeniesiemy się na urwisko i zaatakujemy od góry. Postaraj się przeżyć, masz niepowtarzalną szansę zrehabilitować się za tę głupotę.
- Co? – Spojrzał na Tristana z niedowierzaniem, lecz nie powiedział nic więcej. Protesty były bez znaczenia, cała ta sytuacja była jego winą i wiedzieli o tym wszyscy troje. Mruknął coś pod nosem, zapewne złorzecząc na Rosiera, ostatecznie odchodząc kilka kroków – w gotowości. Był blady, a dłoń, w której trzymał wyciągniętą różdżkę, drżała niepokojąco. Tristan czuł, że też był blady. Wuj nie będzie zadowolony, jeśli go straci, ale jeszcze bardziej nie będzie zadowolony, jeśli nie odzyska smoczycy. Musieli zrobić wszystko, co leżało w ich mocy.
Z urwiska mieli dobry widok na smoczycę, zwinięta w kłębek, zakryta ogonem, wydawała się nie czuć bezpiecznie. Nie spała, czuwała. Już od dekady żyła w zamknięciu, wyjście na otwartą przestrzeń musiało być dla niej szokiem. Byli ostrożni. Cisi. Wiedzieli, że każdy błąd mógł ich kosztować śmierć – nienajprzyjemniszą, spalenie żywcem wyobrażał sobie jako raczej bolesne - lub ucieczkę gada – a trudno stwierdzić, co byłoby gorsze. Ukryci dość daleko, by czujne oko Valsharessy nie mogło ich dostrzec, wypatrywali Perkinsa. Tristan ostrożnie trzymał w dłoni różdżkę, gładząc opuszkiem inkrusty na jej drewnie. Różane, przeplatane z rzeźbą smoka. Był Rosierem, a żaden Rosier nie powinien mieć trudności z okiełznaniem zbiegłego smoka – nawet takiego.
- Wyszedł. – Z transu ocucił go szept Wellsa, ryk gada spłoszył okoliczne ptactwo. Perkins przykuł całą jej uwagę. Na trzy, raz, dwa…
- Conjunctivitis! - Podwójne zaklęcie to bardzo niewiele jak na bestię tej masy, smuga jasnego światła sięgnęła jej  w chwili, w której ogon gada podciął nogi Perkinsa. Tristan przeklął – w myślach, nie mógł się dekoncentrować. To zaklęcie musiało być rzucone z mocą, która powali potwora. Łeb trafionej smoczycy zachwiał się w powietrzu. Tristan drgnął, uniósł lekko różdżkę, chcąc cisnąć kolejny urok, ale się zawahał. Czy nie miała już dosyć? Zaklęcie wyglądało na silne, nie chcieli jej przecież zranić. Niesłusznie, rozdziawiła pysk, z którego trysnęły ogniste iskry – ale smok z łoskotem przewalił się na bok, kiedy sięgnął go rzucony urok Wellsa. Przez chwilę stali w milczeniu, aż czarodziej klepnął Tristana po ramieniu i odszedł, żeby zsunąć się po urwisku na dół – Rosier podążył za nim. Krew szumiała w jego głowie, oszałamiająco, myśli biły się jedna z drugą. Gdyby nie Wells…
Perkins leżał na boku, ale oddychał, jak zakomunikował Wells, więc w pierwszej kolejności zajęli się smoczycą. Uklęknął przy niej, odpinając od pasa stalową obrożę, którą zakleszczył na szyi gada, ogniwa łańcucha smętnie zadzwoniły, obijając się jedno o drugie. Nie lubił tego momentu. Smoki powinny być wolne, rządzić przestworzami, a nie ukrywać się po czarodziejskich jaskiniach przed mugolami tylko dlatego, że ci byli zbyt słabi, żeby sobie z nimi radzić. Jednocześnie moment ten wzbudzał w nim dumę, satysfakcję z samego siebie – wszak pokłonił się przed nim smok. Wells rzucał w tym momencie kolejne zaklęcia uciszające i zabezpieczające smoczy pysk. Tristan uwiązał go prowizorycznym kagańcem ze skórzanych pasów.
Spojrzał na jej śnięte oko, kładąc dłoń na jej bezwładnym pysku. Odnalazł spojrzeniem łapę z raną, która ich do niej doprowadziła. Krwawiła, ale ani Tristan ani Wells nie byli w stanie określić rodzaju obrażeń. Jaka była szansa, że zaatakował ją czarodziej? Nie widzieli żywej duszy, kiedy szli jej tropem. Uchwycił rzuconą przez Wellsa szmatę i przewiązał ją wokół kończyny bestii, żeby zatamować krwawienie.
- Diminuendo – Wycelował ostatnie zaklęcie. – Cholera, wciąż za duża… - Smoczyca zmalała i we dwójkę by ją udźwignęli, ale za nimi leżał jeszcze Perkins. Nie mogli go tutaj zostawić, choć w tym momencie wydawało mu się, że to byłoby najlepsze wyjście. Wysłał w powietrze snop świetlistych iskier, obserwatorium powinno ich wypatrywać.
- Dostał po kolanach… będzie bolało. – Wells gwizdnął, kiedy Tristan nogą obrócił Perkinsa z boku na plecy. Pozostało im czekać – nic więcej zrobić nie mogli. Najważniejsze, że ją mieli.
Prawie całą, prawie zdrową, żywą i nietkniętą.


/ zt



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
klify - Klify - Page 2 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Klify [odnośnik]02.08.17 19:49
To był maj1 maja 1956 roku
Postać A: To działo się w nocy, z kwietnia na maj. Usłyszałaś krzyk, przypominało to starą, silną szyszymorę. Początkowo nie rozumiałaś, lecz chwilę potem rozumieć przestałeś - krzyk był tak głośny, że odebrał ci jasność umysłu. Przeszył twoje ciało na wskroś, zmusił do przysłonięcia uszu dłońmi, wygiął twoje ciało i rzucił na kolana. Z twojego nosa zaczęła sączyć się krew, czułaś, że twoja czaszka zaraz eksploduje. Nie mogłaś się poruszyć, ogarnął cię obezwładniający paraliż, aż w końcu straciłaś przytomność. Obudziłaś się zalany krwią, daleko od miejsca, w którym to wszystko się wydarzyło.
Obrażenia: psychiczne (100) od czarnej magii, osłabienie

Postać B: To działo się w nocy, z kwietnia na maj. Do wnętrza, w którym się znajdowałaś, nagle wdarł się mocny wicher niosący ze sobą czarną mgłę. Szyby rozkruszyły się w drobny mak, szczątki szkieł wpadły do wnętrz, z ogromną siłą zasypując cię krystaliczną, błyszczącą falą. Ostro zarysowały twoją skórę, a ze zranienia trysnęła niewspółmierna do zranień fala krwi. Nie opadła jednak, zatrzymała się w powietrzu i powróciła w twoją stronę, rozprysnąwszy ci się na twarzy. Oszołomiona nawet nie dostrzegłaś momentu, w którym dziwna moc wyniosła cię gdzieś daleko.
Obrażenia: szarpane (80) od czarnej magii
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
klify - Klify - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Klify [odnośnik]08.08.17 23:47
Wizg był przeraźliwy. Niski, charczący, wbijający się bolesnymi tonami głęboko w czaszkę. Wrzask straszliwej i starej bestii - czy mogła się mylić? - musiał wieść coś przeraźliwego. Coś, z czym nie mogła walczyć. Wycie uderzyło w Inarę niby paskudna seria zaklęcia noży. I nie był to koszmar, gdy zerwała się gwałtownie, mając wrażenie, ze oto przeklęta czerwień spojrzenia zalśni tuż obok. Ale ciemność dudniła, eksplodowała i burzyła się, jak rzucone do wody farby przez szaleńca. Barwy wirowały, burzyły się, a z nich powstawały kolejne, ostre szpony niewidzialnej broni.
W lepkiej ciemności Inara nie rozumiała niczego. Wrzask rozdzieraj jej umysł na strzępy, jak rzucona w puchowa poduszka. Dłońmi rozpaczliwie próbowała oddzielić się od narastającego bólu, a na ustach poczuła metaliczny posmak krwi. Strumień buchnął z nosa, znacząc jej twarz i jasną koszulę, a czerwień przeciskała się nawet przez palce, którymi bez skutku ją chciała zatrzymać. Wycie zmieniło się w wysoki pisk i w końcu alchemiczka nie wiedziała, czy rozdzierający dźwięk należał tylko do niewidzialnej bestii, czy też jej własny krzyk mieszał się w w rosnącym chaosie. Czy zdążyła złapać różdżkę leżąca obok? Czy śliska od krwi dłoń chwyciła drewienko, złowrogo iskrzące w ciemnościach?
Paraliż, który nastąpił nie przyniósł ukojenia. Wszystko - czy było to możliwe? - spotęgowało się w wizgu, a jej ciało, jak kamienna rzeźba zastygło, więżąc tylko krzyczącą świadomość w środku. Łzy mieszały się z bursztynem i posąg w końcu opadł w zbawienny mrok, przekreślając wszystkie dudniące w niej zmysły. Tylko przerażenie osiadło na ramionach nieprzytomnej już kobiety, wczepiając szponiaste pazury głęboko w serce. Miał tam pozostać na długo.
Lekki dotyk wiatru i chłód był pierwszym, co czuła, gdy świadomość wracała do nieruchomego ciała. Oddech świsnął przez okrwawione wargi i łapczywie chwytała powietrze, jak tonący, który na krótką chwilę znalazł się na powierzchni wciągającej toni. Cichy jęk był kolejnym dźwiękiem, który wydostał się spomiędzy ust, ale i ten porwał gwałtowny poryw wiatru. Gdzie była? Co się stało? Pytania migotały w głowie i znikały, nie dając żadnej odpowiedzi.
To co w końcu dostrzegła w miotającej się kawalkadzie obrazów nie przypominała żadnego miejsca, którego znała. Znajdowała się gdzieś wysoko, a wiatr i...woda? dudniła gdzieś u podnóża, jak rozszalały aetonan w klatce. Dreszcze nieustannie atakowały ciało, a Inara ledwie uniosła się siadając na ziemi, miała ochotę wrócić do pozycji wcześniejszej. Koszulę miała brudną i w barwie, która szarpnęła ją jeszcze większym strachem. Czuła się bardzo słaba, a rozwiane włosy, targane przez wiatr nadawały jej wyglądu nocnego koszmaru - Ktokolwiek tu jest?... - wyszeptała słabo i przez kilka chwil chciała po prostu podwinąć nogi pod siebie i skulić się, czekając...na cokolwiek. Ale nie byłaby Inarą. Chwiejnie odwróciła się, próbując dostrzec cokolwiek, co miało jej pomóc. I dopiero wtedy dostrzegła dwie rzeczy. Pod nogami wyczuła charakterystyczny, chropowaty kształt. Różdżka. A potem, niedaleko, skulony? obiekt - Żyjesz?... - pytanie tak głupie, jak mogło by być zadane, ale Inara w tym jednym słowie szukała potwierdzenia, że nie jest sama. A rzeczywistość, w której się znalazła ni należała do chorego koszmaru - Proszę, żyj.. - dodała jeszcze raz, próbując się powoli dostać, do wciąż nieznajomej istoty. Nawet jeśli powinna uważać, nawet jeśli miała przed sobą niebezpieczeństwo. Musiała wiedzieć.

120/220 PŻ (-20 do rzutów)



The knife that has pierced my heart,
I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped

Inara Carrow
Inara Carrow
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I might only have one match
but I can make an explosion
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
klify - Klify - Page 2 7893d0df08b53155187ac4c38e6136a0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1023-inara-carrow https://www.morsmordre.net/t1405-tu-jest-smok-ale-sowa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t3433-skrytka-bankowa-nr-99#59656 https://www.morsmordre.net/t1598-inara-carrow
Re: Klify [odnośnik]09.08.17 20:39
Nic nie zapowiadało wydarzeń tej nocy. Gdy Cecylia wchodziła do swojego domu nie padał deszcz ani nie wiał silny wiatr. Wieczór był spokojny, a i początek nocy nie zwiastował niczego złego.
W mieszkaniu Evey w harmonii panowała cisza przerywana jedynie stykaniem wskazówki od zegara. Kobieta siedziała w swoim ulubionym fotelu. Trzymała w dłoni pergamin, którego już od dłuższej chwili nie czytała. Nieświadomie liczyła tykanie zegara, a wraz ze wzrostem liczb, zwiększała się jej senność. Powieki stawały się coraz bardziej ciężkie, aż w końcu zamknęły się. Było już późno, a ona nie wiedziała jak walczyć ze snem. I nawet nie chciała, oddając się w objęcia Morfeusza. Trzymana w powietrzu dłoń opadła na oparcie fotela, pozwalając papierom wyślizgnąć się spomiędzy palców. Ich upadkowi towarzyszył charakterystyczny szelest, a po nim na powrót nastała cisza.
Wtem nagle do pomieszczenia wdarł się gwałtowny wicher, wyrywający Howell z błogiego stanu. Kobieta gwałtownie otworzyła oczy, zrywając się z miejsca. Chciała podejść i zamknąć okno, lecz nawet nie zdążyła zrobić jednego kroku. Szyby w jej domu raptownie pękły, zasypując ją gradem odłamków, które boleśnie porozcinały jej skórę. Syknęła, gdy poczuła nagłe pieczenie. Przeniosła wzrok na ręce naznaczone licznymi ranami, z których sączyła się krew, by później spojrzeć na pokryte szkarłatem nogi, a następnie podłogę, na której nie znalazła ani jednej kropli krwi. Szybko podniosła głowę i w tym momencie uderzyła w nią fala krwi. Krzyknęła, cofając się do tyłu. I wtedy straciła grunt pod nogami, czego przyczyną było, a przynajmniej tak myślała, potknięcie. Automatycznie jej dłonie powędrowały ku twarzy, chcąc zetrzeć z niej ciecz. Wcześniej nie czuła przerażenia, bowiem musiała być przygotowana na każdą okoliczność. W końcu była aurorem, a ta praca wymagała spokoju. Czuła jednak zagubienie - nie wiedziała co jest przyczyną dziwnej anomalii i to był jej największy problem. W tym momencie jednak zapomniała o tym. Metaliczny smak krwi w ustach, ciągły ból na rękach i szum wichru przestraszył ją, wywołując przyspieszone bicie serca.
Nagle zaczęła o wiele mocniej ścierać krew z twarzy. Skupiła się jedynie na tym chcąc wierzyć, iż wszystko jest jedynie skutkiem snu. Może któryś z kolegów z pracy wymyślił tak przykry i nieudany dowcip? A może po prostu śnił jej się wyjątkowo realistyczny koszmar? Pragnęła by jej domysły były prawdą, lecz nie umiała. Co się zatem stało? Co było przyczyną tego wszystkiego i dlaczego właśnie ona była tego ofiarą? Takie i inne pytania zaatakowały jej głowę, na które nie umiała odpowiedzieć.
I wtem usłyszała obok czyiś głos. Już wcześniej przestała się poruszać, lecz gdy wyczuła czyjąś obecność znieruchomiała. Nasłuchiwała i wtedy spotkała się z nieco nowym dźwiękiem. Wcześniej wszystko zagłuszał wicher, toteż uznała, iż rozlegający się dookoła szum pochodzi właśnie od niego. A jednak było w tym coś innego, coś znajomego.
Ponownie rozległ się głos, a jego dźwięk - ta miękkość i delikatność, nie pozwalały jej trwać w miejscu. Powoli odkryła twarz, a jej wzrok niemal od razu padł na twarz nieznajomej osoby. Kobieta wydawała się być bardzo młoda i przestraszona. Evey od razu dostrzegła znaczący jej buzię szkarłat, który mógł świadczyć o tym, że tamtą spotkało to co Howell. A jednak w środku odezwała się wyuczona ostrożność, która nie pozwalała całkowicie wierzyć postaci.
I wtedy do Cecylii dotarł znajomy zapach. Na chwilę zapomniała o wszystkim, powoli wstając. Nie obeszło się przy tym bez skrzywienia - rany nadal piekły, lecz nie miało to znaczenia. Pochłonął ją widok, który od zawsze był jej tak drogi.
- Klify... - powiedziała cicho, bardziej do siebie. - Nic nie rozumiem...
Nie miała pojęcia jak znalazła się w tym miejscu. Nie mogło jej się to śnić. Wszędzie poznałaby ten charakterystyczny zapach morza. Wychowała się z tą wonią. Zamknęła na chwilę oczy, pozwalając wiatrowi głaskać się po pokrytej szkarłatem twarzy.
Westchnęła, nieco się uspokajając. I wtedy otworzyła oczy, przenosząc ją na kobietę.
- Co się stało? - to pierwsze pytanie, które cisnęło jej się na usta. Miała wątpliwości czy ta umie na nie odpowiedzieć, a jednak zapytała.

|220-80=140 (-15 do rzutów)
Gość
Anonymous
Gość
Re: Klify [odnośnik]12.08.17 20:09
Piekące łzy cisnęły sie do oczu, gdy wciąż na klęczkach rozglądała sie po obcym miejscu. Nie rozumiała w jaki sposób znalazła się poza domem i dlaczego ją to dotknęło. Chłód wdzierał się pod cienką koszulę, a ciało przecinały kolejne fale dreszczy. Czuła okropne osłabienie, a krew zdobiąca jej koszulę napawała ją większym lękiem. Wytarła policzek wierzchem dłoni, na której pozostał krwawy ślad skuliła się. Nie mogła płakać. Nic nie mógł jej pomóc, a mimo to macki strachu szarpały jej ciałem, jak szmacianą lalką. W głowie bez ustanku słyszała nieprzyjemny pisk, który niezmiennie kojarzył jej się z tym pierwszym wizgiem, który wyrwał ją z łóżka. Czy bestia miała się teraz czaić gdzieś w pobliżu?
Obecność drugiej osoby wlała kroplę nadziei, która poruszyła ją wystarczająco silnie, by zacząć działać. Radziła sobie na wyprawach, w podróżach, gdzie nikt nie patrzył na jej szlachecki stan. Zacisnęła palce na odnalezionej różdżce, niemal wbijając paznokcie w drewienko. Powoli, chwiejnie spróbowała wstać, ale nogi zdradziecko drżały jej, zmuszając Inare do pozostania na ziemi, wciąż klęcząc, opierając się rękami o błotnistą powierzchnię.
Jej głos zdawał się cichy, cichszy od morskiego szumu i łomotu wody o skalne urwisko. Spojrzała w bok, szukając granicy, za którą mogłaby się stoczyć. Przecież tak niewiele brakowało, a burząca się topiel pochłonęłaby ją w całości. Miała szczęście? Wróciła spojrzeniem to skulonej sylwetki, znajdującej się niedaleko i w pierwszej chwili, gdy istota odwróciła do niej oblicze, prawie krzyknęła, odchylając się do tyłu i upadając na plecy. Stłumiła dźwięk, zaciskając gwałtownie usta. Atak nie nadszedł, a czarnowłosa podniosła się ze świadomością swego błędu. Kobieta. Tam była kobieta. Żadna bestia. Nie szyszymora, nie legendarna banshee. Ale zalane krwią oblicze i błędne spojrzenie, które utkwiła w Inarze nadawało jej wyglądu upiora, wyrwanego z koszmaru. Zamknęła i otworzyła oczy, próbując zmyć z krajobrazu dziwną, otoczkę wizji, które podsuwał jej umysł.
- Jakie klify? - powtórzyła za nieznajomą, nie rozumiejąc jeszcze bardziej o czym mówiła. Ton głosu naznaczony tęsknotą? Alchemiczka jeszcze bardziej niepewna uniosła wyżej różdżkę. Palce ślizgały się, wciąż ubrudzone krwią, ale Inara była gotowa bronić się. A nic z tego co się działo, nie rysowało śladów bezpieczeństwa - Nie wiem - nie wiedziała, czy nieznajoma mówiła do siebie, czy też do niej. W panującym wokół mroku, wydawało się, że kobieta miała wzrok odległy, jakby właścicielka znajdowała się myślami gdzieś dalej. Czemu obie znalazły się w obcym miejscu? - Kim jesteś? - może powinna była zadać pytanie na samym początku? - Jak się tu znalazłaś? - rzucała pytania w pośpiechu, czując jak gardło zaciska się niewidzialną obręczą. Wszystko było sprawą magii. Czy było to preludium działań szalonej Minister? Ręka, którą przed siebie wysunęła, drżała - Myślałam, że nie żyjesz, że jesteś bestią. Słyszałam ją, gdy...gdy to wszystko się zaczęło - Nott próbowała poskładać skrawki wierzgających w umyśle wspomnień. Wciąż było ciemno, ale nad nimi roztaczał nikły blask księżyc. Potrzebowała pomocy. Obie potrzebowały, a Inara gorączkowo próbowała skupić się na tym, co zrobić.
Percy. Pierwsza myśl powędrowała do niego, to oczywiste, z pzrerażeniem uświadamiajac sobie, że i jego mogło to siegnąć. Czy muru Munga były wstanie...zapobiec temu, co się działo? A może dziwny koszmar przydazył się tylko jej?
Tato, serce załomotało jeszcze bardziej, a zawroty głowy przyprawiały ją o mdłości. Musiała się skupić, spróbować przypomnieć sobie o świetle, o tym co dobre, nawet jeśli wokół panował mrok. Zacisnęła oczy, goniąc we wspomnieniach to jedno, dawne uczucie - gonitwa na młodym aetonanie, wiatr, otulający jej oblicze i poczucie wolności, które tak ją rozpierało - Expecto Patronum - wyszeptała, z nadzieją, że cielesny patronus pomknie to jej ojca.



The knife that has pierced my heart,
I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped

Inara Carrow
Inara Carrow
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I might only have one match
but I can make an explosion
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
klify - Klify - Page 2 7893d0df08b53155187ac4c38e6136a0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1023-inara-carrow https://www.morsmordre.net/t1405-tu-jest-smok-ale-sowa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t3433-skrytka-bankowa-nr-99#59656 https://www.morsmordre.net/t1598-inara-carrow
Re: Klify [odnośnik]12.08.17 20:09
The member 'Inara Nott' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 3

--------------------------------

#2 'Anomalie - CZ' :
klify - Klify - Page 2 LZ1FGec
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
klify - Klify - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Strona 2 z 10 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Next

Klify
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach