Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent
Klify
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Klify
Wysokie osławione klify pod Dover błyszczą bielą jak zęby; na przestrzeni dziejów zapisały się w historii jako inspiracja poetów, najbardziej charakterystyczne angielskie wybrzeże i siedliszcze angielskiego gatunku smoków, albionów czarnookich. Malowniczy krajobraz rozciąga się daleko ponad kanał la Manche, w słonecznie dni pozwalając dostrzec francuski brzeg w Calais. Statków na wodzie przeważnie jest dużo, to ruchliwa trasa, jednak zaklęcia konfudujące mugoli nie pozwalają im dostrzec na niebie smoków, które niekiedy przemykają między chmurami.
Rzuć kością k3:
1: Na niebie, wysoko pod chmurami, skrzydła rozpościera smok, przysłaniając promienie słońca, na krótki moment rzucając na ciebie własny cień.
2: Na niebie, spomiędzy chmur, wynurza się smok, który zgrabnym ruchem pikuje w wodę i zanurzywszy się w niej po sam ogon, wybija znów w górę, rozchlapując wodę silną wysoką falą. Czujesz niesioną przez nią wilgoć i wzniecony wiatr.
3: Jeśli jest okres pomiędzy lutym a wrześniem, możesz dostrzec dwa smoki połączone w godowym rytuale - wyglądają, jakby ze sobą tańczyły.
Lokacja zawiera kościRzuć kością k3:
1: Na niebie, wysoko pod chmurami, skrzydła rozpościera smok, przysłaniając promienie słońca, na krótki moment rzucając na ciebie własny cień.
2: Na niebie, spomiędzy chmur, wynurza się smok, który zgrabnym ruchem pikuje w wodę i zanurzywszy się w niej po sam ogon, wybija znów w górę, rozchlapując wodę silną wysoką falą. Czujesz niesioną przez nią wilgoć i wzniecony wiatr.
3: Jeśli jest okres pomiędzy lutym a wrześniem, możesz dostrzec dwa smoki połączone w godowym rytuale - wyglądają, jakby ze sobą tańczyły.
Zawsze poznałaby ten charakterystyczny zapach morza i dźwięk fal obijających się o skały. Wychowała się wśród tej woni i z tym dźwiękiem kołyszącym ją zawsze do snu. Jako dziecko mieszkała w małej wiosce sąsiadującej z morzem i gdy wracała wspomnieniami do tych czasów, dom zawsze jawił się jako raj na ziemi. Stanowił azyl, do którego lubiła wracać nawet, jeśli podróż odbywała się jedynie w myślach. Zamknęła na chwilę oczy, chcąc przywołać obraz znajomych ścieżek, małego domku i znajdujących się w nim pokoi, plaży po której biegała z bratem. Dała się oddać wspomnieniom, odnajdując przyjemność w wietrze, który nawet teraz targał jej włosy. Czuła, jak strach przepełniający ją wcześniej, powoli odchodzi. Wyciszała się, oczyszczała umysł. Niestety, nie dane było jej zapomnieć choćby na sekundę o tym, co wydarzyło się tej nocy. Z pewnością byłoby to dla niej zbawienne - wymazać to wszystko z myśli i oddać się nieświadomości niczym ze snu. W tej chwili jednak wystarczył jej brak lęku, który odczuwała. Nie odczuwała spokoju, bowiem gdy tylko otworzyła oczy w jej umyśle pojawiło się mnóstwo pytań. Spojrzała na nieznajomą. Dostrzegła jej dość nietypowy ubiór, bowiem biel naznaczona szkarłatnymi plamami wyróżniała się nawet w ciemności nocy. Rozwiewane wciąż przez włosy wiatr zaś dodawały jej nieco przerażającego charakteru, który niejedno lękliwe serce doprowadziłoby do stanu przedzawałowego. Cecylii nawet przemknęło przez myśl, że gdyby spotkały jakiegoś mugola, z pewnością już niedługo powstałaby nowa legenda dotycząca tego miejsca, w której główne role odgrywałyby postacie podobne do nich. Z pewnością i ona sama nie prezentowała się dobrze, co mogła wywnioskować już po reakcji nieznajomej. Howell przypomniała sobie moment, w którym krew uderzyła ją w twarz. Nie starła jej, a zatem całe jej oblicze było naznaczone szkarłatem. Musiała wyglądać bardzo źle.
Ponownie zwróciła uwagę na kobietę, słuchając jej kolejnych pytań. Czy była zdenerwowana? Z pewnością, co mogła wywnioskować po zachowaniu. Evey nie dziwiła jej się, bo każda normalna osoba zareagowałaby w podobny sposób. Ona sama, aurorka z dość długim stażem przestraszyła się. Ponownie podziękowała losowi, iż trafiła właśnie do tego miejsca. Nie umiała wytłumaczyć w którym miejscu dokładnie się znajduje, ale nie potrzebowała tego by uciszyć strach. Zawsze czuła się bezpiecznie w pobliżu morza.
- Na imię mi Evey i jeśli cię to uspokoi, to jestem aurorem - powiedziała w końcu, starając się, by jej głos był spokojny i w pewien sposób kojący. - Niestety, nie wiem jak się tutaj znalazłam. Jedyne co pamiętam to dźwięk pękającego szkła, a później tą krew...
Zacięła się na chwilę, przypominając sobie metaliczny smak krwi na ustach, który z pewnością mogłaby poczuć gdyby tylko oblizała wargi. Przeniosła na chwilę spojrzenie na własne dłonie, dostrzegając na nich szkarłatne ślady. Opuszkami palców przejechała po nacięciach, w skutek czego poczuła szczypanie. Nie była pewna czy były to głębokie rany.
Ponownie przeniosła wzrok na kobietę, marszcząc na chwilę czoło.
- O jakiej bestii mówisz? Ja żadnej nie słyszałam... - powiedziała, w myślach przypominając sobie początek całego wydarzenia. Wszystko zdarzyło się nagle i szybko, lecz była prawie pewna, że nie brał w tym udziału żaden tajemniczy potwór. Z drugiej strony jednak czy mogła być tego pewna? Nie umiała wytłumaczyć niczego co miało miejsce tej nocy. Nagle uderzyła w nią jedna myśl, która przyprawiła ją o szybsze bicie serca. Ponownie poczuła strach, ale jego powodem nie była troska o własne zdrowie.
- Jayden - powiedziała cicho, wręcz bezgłośnie. Czy wszystko było z nim w porządku? Przecież nagle okazało się, iż tajemnicze wypadki nie przydarzyły się tylko jej. Czy zatem i jemu coś się stało? Czy był ranny?
Zagryzła wargę, przenosząc swoje myśli do rodzinnego domu. Tym razem jednak pomyślała o nim w zupełnie inny, mniej kojący sposób. Czy i tam coś się stało?
Gwałtownie nabrała powietrza, ponownie zamykając oczy. Starała się ponownie wyciszyć myśli, kojąc nerwy dzięki falom uderzającym o skały. Nie mogła poddawać się nagłym obawom i strachom. Miała prawo się martwić, lecz nie mogła oddać się tym uczuciom. Musiała myśleć trzeźwo.
Otworzyła oczy słysząc głos kobiety. Spojrzała na nią i chociaż ta wypowiedziała znajome jej zaklęcie, nie dostrzegła żadnych jego skutków. Z pewnością winne było zdenerwowanie.
- Musisz się uspokoić - powiedziała łagodnie, zbliżając się do kobiety. - Powiedz mi jak się czujesz? Jesteś ranna?
Ponownie zwróciła uwagę na kobietę, słuchając jej kolejnych pytań. Czy była zdenerwowana? Z pewnością, co mogła wywnioskować po zachowaniu. Evey nie dziwiła jej się, bo każda normalna osoba zareagowałaby w podobny sposób. Ona sama, aurorka z dość długim stażem przestraszyła się. Ponownie podziękowała losowi, iż trafiła właśnie do tego miejsca. Nie umiała wytłumaczyć w którym miejscu dokładnie się znajduje, ale nie potrzebowała tego by uciszyć strach. Zawsze czuła się bezpiecznie w pobliżu morza.
- Na imię mi Evey i jeśli cię to uspokoi, to jestem aurorem - powiedziała w końcu, starając się, by jej głos był spokojny i w pewien sposób kojący. - Niestety, nie wiem jak się tutaj znalazłam. Jedyne co pamiętam to dźwięk pękającego szkła, a później tą krew...
Zacięła się na chwilę, przypominając sobie metaliczny smak krwi na ustach, który z pewnością mogłaby poczuć gdyby tylko oblizała wargi. Przeniosła na chwilę spojrzenie na własne dłonie, dostrzegając na nich szkarłatne ślady. Opuszkami palców przejechała po nacięciach, w skutek czego poczuła szczypanie. Nie była pewna czy były to głębokie rany.
Ponownie przeniosła wzrok na kobietę, marszcząc na chwilę czoło.
- O jakiej bestii mówisz? Ja żadnej nie słyszałam... - powiedziała, w myślach przypominając sobie początek całego wydarzenia. Wszystko zdarzyło się nagle i szybko, lecz była prawie pewna, że nie brał w tym udziału żaden tajemniczy potwór. Z drugiej strony jednak czy mogła być tego pewna? Nie umiała wytłumaczyć niczego co miało miejsce tej nocy. Nagle uderzyła w nią jedna myśl, która przyprawiła ją o szybsze bicie serca. Ponownie poczuła strach, ale jego powodem nie była troska o własne zdrowie.
- Jayden - powiedziała cicho, wręcz bezgłośnie. Czy wszystko było z nim w porządku? Przecież nagle okazało się, iż tajemnicze wypadki nie przydarzyły się tylko jej. Czy zatem i jemu coś się stało? Czy był ranny?
Zagryzła wargę, przenosząc swoje myśli do rodzinnego domu. Tym razem jednak pomyślała o nim w zupełnie inny, mniej kojący sposób. Czy i tam coś się stało?
Gwałtownie nabrała powietrza, ponownie zamykając oczy. Starała się ponownie wyciszyć myśli, kojąc nerwy dzięki falom uderzającym o skały. Nie mogła poddawać się nagłym obawom i strachom. Miała prawo się martwić, lecz nie mogła oddać się tym uczuciom. Musiała myśleć trzeźwo.
Otworzyła oczy słysząc głos kobiety. Spojrzała na nią i chociaż ta wypowiedziała znajome jej zaklęcie, nie dostrzegła żadnych jego skutków. Z pewnością winne było zdenerwowanie.
- Musisz się uspokoić - powiedziała łagodnie, zbliżając się do kobiety. - Powiedz mi jak się czujesz? Jesteś ranna?
Gość
Gość
Nie potrafiła wyrzucić z głowy wrzasku, który rozdarł powietrze tuż przed tym, jak świat zniknął w ciemności. A może to była jasność? Gdzieś na skraju pamięci, kołatały się słowa w gazecie, którą przypadkiem przeczytała. Świat pochłonie jasność... pokręciła głową, wywołując nieprzyjemna falę bólu i mdłości. Inara miała wrażenie, że pod czaszka kryje się potężny dzwon, który uderzał za każdym razem, gdy się poruszała. Oddychała spazmatycznie, przez usta, czując jak zaschnięta krew zatyka nos, nie pozwalając na złapanie głębszego tchnienia. Nie umiała wskazać, co właściwie jej dolegało, ale słabość szarpała ciałem, nie dając żadnego rozpoznania. Pod powieki wciąż wciskały się łzy, ale uparcie przymykała oczy, byleby słone krople nie naznaczyły pobrudzonych policzków. Dłonie bez ustanku drżały, nawet palce zaciśnięte na odnalezionej, śliskiej od krwi różdżce, wypełniało mrowienie. Coś się zmieniło, coś wykrzywiło wszystko co uznawała za znajome i nawet własna moc wydawała się być obca, zimna, jak wiatr, który raz za razem szarpał cienką koszulą i czarnymi, mokrymi od błota włosami. Przypominała ducha. Obie przypominały, bo gdy pierwsza panika i wizje zniknęły, zrozumiała, że towarzyszy jej kobieta, nie bestia, która napełniała ja takich strachem.
Zgadywanie nie przynosiło rezultatów i cisnące się pytania, nie odnajdywały werbalizacji. Nieznajoma, chociaż dziwnie spokojna, nie udzieliła żadnego wyjaśnienia - Evey - powtórzyła za kobietą, starając się nie mówić szeptem, zmuszając krtań do poruszenia - To...czarna magia? - podniosła dłoń z różdżką, by zapleść na śliskim drewienku drugą rękę, trzymając przedmiot, jak mugolski modlitewnik. Jeśli była aurorem, musiała się na tym znać, musiała wiedzieć, prawda?... - Inara...jestem Inara - opuściła spojrzenie, zatrzymując wzrok na zaciśniętych palcach. Chociaż wciąż było ciemno, doskonale widziała, gdzie odznaczała się jasna skóra, a gdzie znaczył się smugami szkarłat - Szyszymora - poruszyła ustami najpierw niemo, potem głośniej, w końcu dopasowując przeraźliwy wizg do bestii. Mięśnie na powrót spięły się, jakby w oczekiwaniu na niewidzialny atak. Alchemiczka zamknęła oczy i otworzyła, odchylając się do tyłu, szukając cienia, który miał ja pożreć - Jeśli tu gdzieś jest...musimy się stąd wydostać, wezwać kogoś... - musiała się uspokoić, zahamować szamoczące się serce, szaleńcza gonitwę świszczącego oddechu i cieni, które migotały bezustannie w głowie - Nic nie rozumiem - podniosła dłonie z różdżką do twarzy, gdy pierwsza próba czarowania, nie obdarzyła jej nawet nikłym lśnieniem. Głos wciąż jej się łamał, ale nie oddała mu pełnego prawa panowania. łagodny, kobiecy głos na nowo przywoływał ja do porządku. Dziwnie sztywno poruszyła głową, próbując chociaż gestem potwierdzić słowa Evey - Nie wiem, co mi jest - pokręciła słabo głową, starając się skupić - Chyba...straciłam dużo krwi - na bladą twarz wpełzł dziwny grymas bólu i smutku jednocześnie. Coś jej umykało, coś więcej niż mogła wiedzieć i tylko tępy ból, ogniskujący się w piersi, promieniujący w dół odpowiadał jej rozpaczliwym wezwaniom - Mój ojciec jest uzdrowicielem, chciałam...chciałam go wezwać - ta jedna myśl zakołatała się jaśniej, szukając panicznie odpowiedzi. Zacisnęła usta, a wzrok utkwiła w aurorce - Jeśli znowu mi się nie uda, może ty będziesz potrafiła? - Aurorzy byli zawsze potężnymi czarodziejami, pamiętała do czego byli zdolni. A Inara wystarczająco znała swoje możliwości, by wiedzieć, że podobna moc była poza jej zasięgiem. Na pewno dziś - Adrien Carrow - cokolwiek miało się dziać, musiał ją znaleźć. On, albo Percy - Expecto Patronum - powtórzyła raz jeszcze, wracając wspomnieniem do świstała, które zawsze odnajdowała, do nadziei, która nie dawała jej zgasnąć, do osób, które wlewały ciepło. I z ta myślą zamknęła oczy, czując pod powiekami kolejna, zatrzymywaną falę łez.
Znajdź mnie tato
Zgadywanie nie przynosiło rezultatów i cisnące się pytania, nie odnajdywały werbalizacji. Nieznajoma, chociaż dziwnie spokojna, nie udzieliła żadnego wyjaśnienia - Evey - powtórzyła za kobietą, starając się nie mówić szeptem, zmuszając krtań do poruszenia - To...czarna magia? - podniosła dłoń z różdżką, by zapleść na śliskim drewienku drugą rękę, trzymając przedmiot, jak mugolski modlitewnik. Jeśli była aurorem, musiała się na tym znać, musiała wiedzieć, prawda?... - Inara...jestem Inara - opuściła spojrzenie, zatrzymując wzrok na zaciśniętych palcach. Chociaż wciąż było ciemno, doskonale widziała, gdzie odznaczała się jasna skóra, a gdzie znaczył się smugami szkarłat - Szyszymora - poruszyła ustami najpierw niemo, potem głośniej, w końcu dopasowując przeraźliwy wizg do bestii. Mięśnie na powrót spięły się, jakby w oczekiwaniu na niewidzialny atak. Alchemiczka zamknęła oczy i otworzyła, odchylając się do tyłu, szukając cienia, który miał ja pożreć - Jeśli tu gdzieś jest...musimy się stąd wydostać, wezwać kogoś... - musiała się uspokoić, zahamować szamoczące się serce, szaleńcza gonitwę świszczącego oddechu i cieni, które migotały bezustannie w głowie - Nic nie rozumiem - podniosła dłonie z różdżką do twarzy, gdy pierwsza próba czarowania, nie obdarzyła jej nawet nikłym lśnieniem. Głos wciąż jej się łamał, ale nie oddała mu pełnego prawa panowania. łagodny, kobiecy głos na nowo przywoływał ja do porządku. Dziwnie sztywno poruszyła głową, próbując chociaż gestem potwierdzić słowa Evey - Nie wiem, co mi jest - pokręciła słabo głową, starając się skupić - Chyba...straciłam dużo krwi - na bladą twarz wpełzł dziwny grymas bólu i smutku jednocześnie. Coś jej umykało, coś więcej niż mogła wiedzieć i tylko tępy ból, ogniskujący się w piersi, promieniujący w dół odpowiadał jej rozpaczliwym wezwaniom - Mój ojciec jest uzdrowicielem, chciałam...chciałam go wezwać - ta jedna myśl zakołatała się jaśniej, szukając panicznie odpowiedzi. Zacisnęła usta, a wzrok utkwiła w aurorce - Jeśli znowu mi się nie uda, może ty będziesz potrafiła? - Aurorzy byli zawsze potężnymi czarodziejami, pamiętała do czego byli zdolni. A Inara wystarczająco znała swoje możliwości, by wiedzieć, że podobna moc była poza jej zasięgiem. Na pewno dziś - Adrien Carrow - cokolwiek miało się dziać, musiał ją znaleźć. On, albo Percy - Expecto Patronum - powtórzyła raz jeszcze, wracając wspomnieniem do świstała, które zawsze odnajdowała, do nadziei, która nie dawała jej zgasnąć, do osób, które wlewały ciepło. I z ta myślą zamknęła oczy, czując pod powiekami kolejna, zatrzymywaną falę łez.
Znajdź mnie tato
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
The member 'Inara Nott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 12
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 12
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Mogła się uspokoić pod wpływem znajomych odgłosów i zapachów. Nie umiała jednak wyzbyć się uczucia niepokoju, związanego z obecnymi wydarzeniami. W dalszym ciągu pojawiały się pytania bez odpowiedzi i kolejne zagadki, które pragnęłaby rozwiązać. Nie łatwo było jej słuchać kobiety, którą również dręczyły tajemnice tej nocy, bo nie potrafiła rozwiać jej wątpliwości. Mogła próbować, zgadywać, lecz nie byłyby to rzetelne informacje, a to takich najbardziej potrzebowała. Przetarła dłonią oczy, nagle czując ogromne zmęczenie. Gdyby wciąż była w domu z pewnością spałaby właśnie na fotelu, w skutek czego rano obudziłaby się cała obolała. A jednak była tutaj. Wiatr targał jej włosy i przedzierał się przez ubrania, które przecież nie były ciepłe. Wzdrygnęła się nagle czując uderzający ją chłód. Założyła ręce na piersi, chcąc powstrzymać to nowe, niepożądane uczucie. Chciała być spokojna i niezachwiana jak skała, ale nie umiała. W podobnych sytuacjach prawdopodobnie nikt nie potrafiłby taki być, lecz Evey i tak wymagała tego od siebie. Musiała być silna, by móc dowiedzieć się co przytrafiło się jej i jej towarzyszce. Przede wszystkim jednak musiały dostać się do miejsca nieco bardziej przyjaznego i ciepłego, aniżeli to obecne. Lubiła morze i klify. Czuła się dobrze w ich obecności, ale w tym momencie chodziło o odczucia drugiej osoby i zdrowy rozsądek, nakazujący przeniesienie się... no właśnie, gdzie będzie najlepiej?
- Nie umiem powiedzieć Ci nic, czego mogłabym być pewna - powiedziała, zawieszając na chwilę głos. - Podejrzewam jednak, że to co nas spotkało rzeczywiście ma związek z czarną magią. Uczucia, które to we mnie wywołało i sam charakter tego... Tak, myślę, że może to być czarna magia.
Po raz kolejny przywołała w myślach moment, w którym szyby w jej mieszkaniu rozkruszyły się, raniąc jej ciało. Pamiętała jak krew spływała z ran, by chwilę później uderzyć ją w twarz. Nie potrafiła tego zapomnieć, choć w tym momencie krew już nie płynęła z ran.
- Szyszymora... - powtórzyła za nią, wyraźnie zdziwiona. Choć wszystko wydarzyło się tak szybko, nie pamiętała by w jej mieszkaniu rozbrzmiał jakikolwiek dźwięk wskazujący na obecność kreatury. Evey skupiła wzrok na kobiecie. Nagle zmarszczyła czoło. Obserwując Inarę z początku nie dostrzegła pewnych niuansów z powodu ciemności i przejęcia się innymi rzeczami. Wcześniej jednak była pewna, że ta ma rany takie same jak Evey lub podobne. A jednak tak nie było.
- Na twoim ciele nie ma takich ran, jak u mnie.... Mówisz o szyszymorze, której ja nie słyszałam... Wierzę w twój strach, więc, z całym szacunkiem, lecz nie sądzę byś kłamała. To pozwala mi sądzić, iż, jeśli oczywiście ta czarna magia dotyka też innych, to efekty jej działania są zupełnie inne - mówiła powoli, ostrożnie dobierając słowa. Jej wypowiedź była bardziej głośnym myśleniem, lecz nie zwróciła na to uwagi. - Może nie miałaś kontaktu z żadną szyszymorą? Może to jedynie efekt? Może miałaś tak sądzić?
Stopniowo jak mówiła odczuła znużenie. Pomyślała o fotelu, na którym drzemała zanim to wszystko się wydarzyło. Nie mogła jednak oddać się marzeniom o spokojnym mieszkaniu, w którym mogłaby się zaszyć. Musiała się martwić obecną chwilą. Nie wiedziała co robić. W jej myślach przeniesienie do Mungu walczyło z przeniesieniem się do Biura Aurorów. Wiedziała, że jej towarzyszka potrzebuje pomocy uzdrowiciela. Ona zaś potrzebowała dostać się do swojego biura i zbadać osobliwe zjawiska. Rozwiązanie jednak pojawiło się samo wraz ze słowami Inary. Kiwnęła głową, czując wewnątrz pokrzepienie. Jej towarzyszce z pewnością będzie najlepiej wraz z ojcem, a przynajmniej tak sądziła.
- W porządku. Spróbuj. Jeśli Ci się nie uda, ja postaram się przywołać twojego tatę - odpowiedziała, uśmiechając się do niej. Pragnęła dodać jej otuchy, lecz obserwując ją i oczekując na efekt drugiego zaklęcia wiedziała, iż ten gest nie pomógł. A jednak wciąż miała wygięte usta, gdy delikatnie wzruszała ramionami. - Nie przejmuj się. Ja spróbuję.
Evey chwyciła pewniej różdżkę, zamykając oczy. Starała się przywołać swoje szczęśliwe wspomnienie, co okazało się dość łatwe. W uszach żywy wciąż był dźwięk fal rozbijających się o skały, który teraz zmieszał się ze śmiechem, który pragnęła sobie przypomnieć. Myślała o Danielu, z którym jako mała dziewczynka biegała po plaży. Z każdym jej krokiem piasek przesypywał się przez jej bose stopy. Niejednokrotnie w nim ugrzęzła, upadając na piach. Nigdy jednak nie zapłakała. Podnosiła się zbyt przejęta uciekaniem przed bratem, który, chociaż wówczas nie wiedziała, specjalnie dawał jej wygrywać. Uśmiechnęła się przepełniona nagle podobnymi wspomnieniami.
- Expecto patronum - powiedziała w końcu, chcąc przelać swoje szczęście w zaklęcie. Po wypowiedzeniu inkantacji w jej głowie oprócz wciąż żywego sielskiego obrazka pojawiło się nowe imię i nazwisko. Adrien Carrow.
- Nie umiem powiedzieć Ci nic, czego mogłabym być pewna - powiedziała, zawieszając na chwilę głos. - Podejrzewam jednak, że to co nas spotkało rzeczywiście ma związek z czarną magią. Uczucia, które to we mnie wywołało i sam charakter tego... Tak, myślę, że może to być czarna magia.
Po raz kolejny przywołała w myślach moment, w którym szyby w jej mieszkaniu rozkruszyły się, raniąc jej ciało. Pamiętała jak krew spływała z ran, by chwilę później uderzyć ją w twarz. Nie potrafiła tego zapomnieć, choć w tym momencie krew już nie płynęła z ran.
- Szyszymora... - powtórzyła za nią, wyraźnie zdziwiona. Choć wszystko wydarzyło się tak szybko, nie pamiętała by w jej mieszkaniu rozbrzmiał jakikolwiek dźwięk wskazujący na obecność kreatury. Evey skupiła wzrok na kobiecie. Nagle zmarszczyła czoło. Obserwując Inarę z początku nie dostrzegła pewnych niuansów z powodu ciemności i przejęcia się innymi rzeczami. Wcześniej jednak była pewna, że ta ma rany takie same jak Evey lub podobne. A jednak tak nie było.
- Na twoim ciele nie ma takich ran, jak u mnie.... Mówisz o szyszymorze, której ja nie słyszałam... Wierzę w twój strach, więc, z całym szacunkiem, lecz nie sądzę byś kłamała. To pozwala mi sądzić, iż, jeśli oczywiście ta czarna magia dotyka też innych, to efekty jej działania są zupełnie inne - mówiła powoli, ostrożnie dobierając słowa. Jej wypowiedź była bardziej głośnym myśleniem, lecz nie zwróciła na to uwagi. - Może nie miałaś kontaktu z żadną szyszymorą? Może to jedynie efekt? Może miałaś tak sądzić?
Stopniowo jak mówiła odczuła znużenie. Pomyślała o fotelu, na którym drzemała zanim to wszystko się wydarzyło. Nie mogła jednak oddać się marzeniom o spokojnym mieszkaniu, w którym mogłaby się zaszyć. Musiała się martwić obecną chwilą. Nie wiedziała co robić. W jej myślach przeniesienie do Mungu walczyło z przeniesieniem się do Biura Aurorów. Wiedziała, że jej towarzyszka potrzebuje pomocy uzdrowiciela. Ona zaś potrzebowała dostać się do swojego biura i zbadać osobliwe zjawiska. Rozwiązanie jednak pojawiło się samo wraz ze słowami Inary. Kiwnęła głową, czując wewnątrz pokrzepienie. Jej towarzyszce z pewnością będzie najlepiej wraz z ojcem, a przynajmniej tak sądziła.
- W porządku. Spróbuj. Jeśli Ci się nie uda, ja postaram się przywołać twojego tatę - odpowiedziała, uśmiechając się do niej. Pragnęła dodać jej otuchy, lecz obserwując ją i oczekując na efekt drugiego zaklęcia wiedziała, iż ten gest nie pomógł. A jednak wciąż miała wygięte usta, gdy delikatnie wzruszała ramionami. - Nie przejmuj się. Ja spróbuję.
Evey chwyciła pewniej różdżkę, zamykając oczy. Starała się przywołać swoje szczęśliwe wspomnienie, co okazało się dość łatwe. W uszach żywy wciąż był dźwięk fal rozbijających się o skały, który teraz zmieszał się ze śmiechem, który pragnęła sobie przypomnieć. Myślała o Danielu, z którym jako mała dziewczynka biegała po plaży. Z każdym jej krokiem piasek przesypywał się przez jej bose stopy. Niejednokrotnie w nim ugrzęzła, upadając na piach. Nigdy jednak nie zapłakała. Podnosiła się zbyt przejęta uciekaniem przed bratem, który, chociaż wówczas nie wiedziała, specjalnie dawał jej wygrywać. Uśmiechnęła się przepełniona nagle podobnymi wspomnieniami.
- Expecto patronum - powiedziała w końcu, chcąc przelać swoje szczęście w zaklęcie. Po wypowiedzeniu inkantacji w jej głowie oprócz wciąż żywego sielskiego obrazka pojawiło się nowe imię i nazwisko. Adrien Carrow.
Gość
Gość
The member 'Evey Howell' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 14
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 14
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Carrow był po pracy. Siedział na przeciw buchającego kominka. Nie chciało mu się spać. Od ostatnich kilku dni nie odczuwał takiej potrzeby. Siedział więc i patrzył na sypiące się iskry z trzaskającego drewna. Przyłożył do ust kielich lekkiego wina. Już się trochę do tego przyzwyczaił - tej ciszy; z tym, że wijący się w kominku ogień pracował tak głośno. Ciągle było mu dziwnie, lecz już teraz potrafił odnajdywać w tym jakiś spokój. Ot, kolejna nowość w jego życiu którą musiał po prostu zaakceptować. Dźwignął kąciki ust będąc zadowolony z siebie samego. Zaraz potem wszystko co było mu znane obróciło się w ruinę. Zaczęło się właśnie od kominka. Płomień nagle zaczął dziwnie się zachowywać - wirował będąc wsysanym przez ścianę z której rozsiewać zaczęły się pęknięcia. To już nie drewno trzaskało, a ściany, sufit. To nie iskry się sypały, a tynk i żyrandole. Cała bryła jakim był dwór zdawał się garbić, kurczyć, uginać dążąc do jednego punktu gdzieś wewnątrz siebie. Zupełnie, jakby niewidzialna dłoń zgniatała cały budynek w kulkę, jak gdyby ten był zwykłą kartką papieru. Adrien patrzył na to wszystko stojąc już przed rezydencją po tym jak udało mu się uciec. Czuł na ramieniu pocieszającą dłoń swojego lokaja, a kucharka stojąca obok zasłaniała w przerażeniu usta. Sam uzdrowiciel choć patrzył na to wszystko to nie rozumiał, nie wierzył. Jak coś co stworzył, co trwało latami tak po prostu, w przeciągu jednej chwili, stało się zlepkiem gruzu. Co pomniejsze szczątki unosiły się w gęstym od magii powietrzu. Paliło ono i gryzło przy każdym oddechu. Adrien jednak nie oddychał, nie gdy kryształ na jego szyi zabarwił się purpurą. Ten sam bliźniaczy kryształ znajdował się przy Inarze.
- Inara... - wybębnił głucho, w przerażeniu i nagle wszystko inne przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Ostatnim bodźcem który do niego dotarł to zaciskając się na jego ramieniu dłoń Sebastiana. Coś mówił. A może krzyczał. Adrien nie rozumiał - ogłuchł i oślepł na wszystko co nie mogło go do niej przybliżyć. Nieelegancko, gwałtownie oswobodził się. Nie było to trudne. Potem biegł w stronę stajni. Jej wschodnia część była zdewastowana i rozniesiona po okolicy. Trawa przed nią usłana była zwierzęcymi korpusami. On tego nawet nie zarejestrował. Nie potrafił nawet powiedzieć czy biegł, czy też szedł. Tak po prostu w jednej chwili był już w powietrzu siedząc na grzbiecie gniadego ogiera. Początkowo chciał się teleportować, lecz magiczny kompas nie wskazywał miejsca w które zwyczajowo wskazywał. Coś było nie tak. Przelatywał nad Londynem. Skrzył się dziwną magią po magicznej inie magicznej części. We wskazywanym przez kompas kierunku gnał wierzchowca, prowadząc go surową ręką. Było to konieczne. Zwierze było pobudzone, przestraszone.
Nie potrafił ocenić jak długo leciał. Londyn zostawił już jakiś czas temu za sobą. Zbliżał się do Dover. Ziemia pod nim się kończyła. Zaczynała ustępować morzu, a jej wciąż nie odnalazł. Poczuł nieprzyjemny uścisk w krtani. Wskazówka kompasu zawirowała. W końcu. Uzdrowiciel zmusił rumaka do pikowania ku ziemi. Silny, nienaturalny wiat zniósł go na na bok zmuszając do natychmiastowego lądowania nie tam, gdzie zamierzał. Gdy postawił już własne nogi na ziemi biegł w stronę dostrzeżonych z powietrza sylwetek. Były dwie. Czemu dwie? Inara z kimś się spotkała i ten ktoś ją zaatakował? Mocniej zacisnął dłoń na różdżce.
- Inara...!? - z ziemi wszystko wyglądało jak jedna wielka zmielona ciemność - lumos - zainicjował ruchem nadgarstka nie zatrzymując się. Niedługo po tym dostrzegł najpierw nieznaną mu kobietę - Evey, a zaraz potem swoją córkę - to ku niej ruszył. Padł przed nią na kolana i ujął w ramiona, przycisnął do piersi. Była ciepła, obecna. Merlinie, żyła. Zaczerpnął powietrza, gładząc ją po plecach niczym najcenniejszy klejnot.
- Nie rób mi tak skarbie... - prosił, błagał. Nie strasz, że znikasz. Odsunął się od niej chcąc zobaczyć jej twarz. W świetle iskrzącej się różdżki dostrzegł pod jej nosem smugę krwi. Przetarł ją kciukiem - To twoja...? Jesteś ranna? - Z niepokojem przyjrzał się jej sylwetce. Poplamiona suknia trwożyła, lecz nie dopatrzył się w niej rozdarć - Dobrze się czujesz...? - Inara żyła, a więc jego świat na nowo zaczął powracać do pierwotnych kształtów - powiększać się. Podniósł więc ramię trzymające świecącą się różdżkę tak by jej światło objęło drugą kobietę. Również była ranna. Nie wydawała się być zagrożeniem. Była raczej ofiarą - Coś was zaatakowało? Jak się tu znalazłyście...? - zwrócił się do niej widząc jak krew zasycha na jej twarzy, ubraniach, sznyty na jej rękach, nogach lśniły upiornie. Adrien nie miał wątpliwości co do tego, że to jej własna krew - Proszę nie wykonywać gwałtownych ruchów. Widzę że straciła pani dużo krwi, rany ciągle są otwarte. Pani stan może ulec pogorszeniu.
- Inara... - wybębnił głucho, w przerażeniu i nagle wszystko inne przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Ostatnim bodźcem który do niego dotarł to zaciskając się na jego ramieniu dłoń Sebastiana. Coś mówił. A może krzyczał. Adrien nie rozumiał - ogłuchł i oślepł na wszystko co nie mogło go do niej przybliżyć. Nieelegancko, gwałtownie oswobodził się. Nie było to trudne. Potem biegł w stronę stajni. Jej wschodnia część była zdewastowana i rozniesiona po okolicy. Trawa przed nią usłana była zwierzęcymi korpusami. On tego nawet nie zarejestrował. Nie potrafił nawet powiedzieć czy biegł, czy też szedł. Tak po prostu w jednej chwili był już w powietrzu siedząc na grzbiecie gniadego ogiera. Początkowo chciał się teleportować, lecz magiczny kompas nie wskazywał miejsca w które zwyczajowo wskazywał. Coś było nie tak. Przelatywał nad Londynem. Skrzył się dziwną magią po magicznej inie magicznej części. We wskazywanym przez kompas kierunku gnał wierzchowca, prowadząc go surową ręką. Było to konieczne. Zwierze było pobudzone, przestraszone.
Nie potrafił ocenić jak długo leciał. Londyn zostawił już jakiś czas temu za sobą. Zbliżał się do Dover. Ziemia pod nim się kończyła. Zaczynała ustępować morzu, a jej wciąż nie odnalazł. Poczuł nieprzyjemny uścisk w krtani. Wskazówka kompasu zawirowała. W końcu. Uzdrowiciel zmusił rumaka do pikowania ku ziemi. Silny, nienaturalny wiat zniósł go na na bok zmuszając do natychmiastowego lądowania nie tam, gdzie zamierzał. Gdy postawił już własne nogi na ziemi biegł w stronę dostrzeżonych z powietrza sylwetek. Były dwie. Czemu dwie? Inara z kimś się spotkała i ten ktoś ją zaatakował? Mocniej zacisnął dłoń na różdżce.
- Inara...!? - z ziemi wszystko wyglądało jak jedna wielka zmielona ciemność - lumos - zainicjował ruchem nadgarstka nie zatrzymując się. Niedługo po tym dostrzegł najpierw nieznaną mu kobietę - Evey, a zaraz potem swoją córkę - to ku niej ruszył. Padł przed nią na kolana i ujął w ramiona, przycisnął do piersi. Była ciepła, obecna. Merlinie, żyła. Zaczerpnął powietrza, gładząc ją po plecach niczym najcenniejszy klejnot.
- Nie rób mi tak skarbie... - prosił, błagał. Nie strasz, że znikasz. Odsunął się od niej chcąc zobaczyć jej twarz. W świetle iskrzącej się różdżki dostrzegł pod jej nosem smugę krwi. Przetarł ją kciukiem - To twoja...? Jesteś ranna? - Z niepokojem przyjrzał się jej sylwetce. Poplamiona suknia trwożyła, lecz nie dopatrzył się w niej rozdarć - Dobrze się czujesz...? - Inara żyła, a więc jego świat na nowo zaczął powracać do pierwotnych kształtów - powiększać się. Podniósł więc ramię trzymające świecącą się różdżkę tak by jej światło objęło drugą kobietę. Również była ranna. Nie wydawała się być zagrożeniem. Była raczej ofiarą - Coś was zaatakowało? Jak się tu znalazłyście...? - zwrócił się do niej widząc jak krew zasycha na jej twarzy, ubraniach, sznyty na jej rękach, nogach lśniły upiornie. Adrien nie miał wątpliwości co do tego, że to jej własna krew - Proszę nie wykonywać gwałtownych ruchów. Widzę że straciła pani dużo krwi, rany ciągle są otwarte. Pani stan może ulec pogorszeniu.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Adrien Carrow' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Ciało nosiło znamiona niekończącej się, chłodnej sztywności. Mięśnie jednocześnie napinały się i wątłe poruszały przy każdym geście, jakby ktoś, coś wchłonęło siłę zwartą w bladych rękach. Mogłaby uwierzyć, że śniła, że koszmar, który nawiedził ją tej nocy, przedarł się w najbardziej realne pokłady jej świadomości, mieszając rzeczywistość ze snem. Ale szarpiący chłodem wiatr, który ciosał cienka koszulą i uderzał o drżące coraz silniej ciało, nie pozwalał na pomyłkę. Tak, jak mdlący zapach krwi. Jej własnej i tej, należącej do aurorki. Zawroty w głowie nie ułatwiały myślenia, a próby wybudzenia upadały. Nie śniła. Sen odlegle wył w odpychanych wspomnieniach przeraźliwego wizgu, jątrzącej się ciemności i paskudnej słabości, która nie wlewała w pierś niekontrolowana burzę strachu. Gdzie i dlaczego była? - Nie...nie znam się na tym - słyszała o potędze i straszliwej mocy, zdolnej do największych okrucieństw. nauka czasem popychała nawet ją do zajrzenia w odmęty tych bardziej przeraźliwych tajemnic, ale Inara nie była głupia. To zawsze miało swoją cenę. I czuła przerażenie na sama myśl, że miałaby zanurzyć się w ciemności, która coraz częściej zalegała na dnie patrzących na nią czasem oczu. Zamglone spojrzenie, otępiale i rozedrgane, ulokowała na towarzyszce i to w niej odnajdowała podporę. Biła od niej pewność, ta sama, która towarzyszyła jej przyjaciółce.
Zdążyła ledwie kiwnąć głową na dźwięk wypowiadanej frazy - Coś ....jednak mi zrobiła - próbowała zebrać rozrzucone w świadomości, fragmenty wspomnienia z nocy i momentu, w który niszczycielska fala i przeraźliwy wizg wyrwał ją z łóżka. Poruszyła się na ziemi, czując, jak błoto klei się do bosych stóp, a ona sama coraz bardziej telepie się. Nie chronił ją żaden płaszcz, a cienka, nocna koszula, przypominała bardziej odzienie upiora. Różdżka śliska od krwi, nadal tkwiła pomiędzy zaciskającymi się palcami. Druga dłoń wpleciona w pomiętą materię koszuli. Drżała, nie mogąc uspokoić dreszczy, które atakowały z każda chwila mocniej. Jej własna magia odmawiała posłuszeństwa i przy kolejnej próbie czarowania, pojawiło się ledwie rozmyte odbicie światła. Niemoc zabolała bolesnym i zbyt realnym ukłuciem w piersi, wyrywając oddech. A widok rozpraszającego się blasku przy różdżce Evey rzucił cień, którego nie umiała się pozbyć. Była blada i ledwie trzymała na wodzy łzy, które piekąca falą napływały do oczu. Czy trafiła do koszmaru?
Cień, który dostrzegła gdzieś za sobą, na tle ciemnego nieba, niemal wyrwał z jej gardła krzyk. Sen wyrwał się na pierwsza pozycję, wrzucając przed oczy obrazy, których być nie mogło. Wycofała się w stronę kobiety, wysuwając jednocześnie własna różdżkę. Była gotowa walczyć, nawet jeśli pożerał ją strach. Dopiero głos, który rozległ się w przestrzeni sprawił, że zamarła, niedowierzająco własnym zmysłom. Cień się zbliżył, a sylwetka ukształtowała w widzenie.
- Tato... - wydusiła, czując, jak w gardle zaciska jej się potężna, bolesna obręcz. Różdżka wypadła jej z dłoni, gdy ojcowskie ramiona objęły ją i wtedy już nie próbowała zatrzymać łez, które uwolnione, spłynęły po policzkach, rozmazując szkarłat i ślady błota z jej twarzy. Skuliła się, niemal całej przylegając do rodziciela, nie potrafiąc rozluźnić gwałtownie zaciskających się dłoni - To nie ja - dukała, starając się wypowiedzieć coś pomiędzy szarpiącym ją szlochem. Próbowała potwierdzić cokolwiek, odpowiedzieć na rzucane pytanie, ale przez kilka chwil była w stanie paraliżu. Dopiero postawione pytanie i głos Adriena wymusił na niej chwytanie zlepków opanowania - Coś ...mnie wyrwało z domu - oderwała głowę, do tej pory wtuloną pod ramieniem uzdrowiciela - Nie wiem jak - palce zaciskała na ojcowskim płaszczu - szyszymora..ciemna magia - czy była tam? Pokręciła głową, czując jak fala mdłości zaciska żołądek, a twarz staje się jeszcze bardziej blada - Tylko..bardzo słabo - potwierdziła cicho, odwracając w końcu wzrok w stronę Evey. Nie umiała wytłumaczyć nic.
Zdążyła ledwie kiwnąć głową na dźwięk wypowiadanej frazy - Coś ....jednak mi zrobiła - próbowała zebrać rozrzucone w świadomości, fragmenty wspomnienia z nocy i momentu, w który niszczycielska fala i przeraźliwy wizg wyrwał ją z łóżka. Poruszyła się na ziemi, czując, jak błoto klei się do bosych stóp, a ona sama coraz bardziej telepie się. Nie chronił ją żaden płaszcz, a cienka, nocna koszula, przypominała bardziej odzienie upiora. Różdżka śliska od krwi, nadal tkwiła pomiędzy zaciskającymi się palcami. Druga dłoń wpleciona w pomiętą materię koszuli. Drżała, nie mogąc uspokoić dreszczy, które atakowały z każda chwila mocniej. Jej własna magia odmawiała posłuszeństwa i przy kolejnej próbie czarowania, pojawiło się ledwie rozmyte odbicie światła. Niemoc zabolała bolesnym i zbyt realnym ukłuciem w piersi, wyrywając oddech. A widok rozpraszającego się blasku przy różdżce Evey rzucił cień, którego nie umiała się pozbyć. Była blada i ledwie trzymała na wodzy łzy, które piekąca falą napływały do oczu. Czy trafiła do koszmaru?
Cień, który dostrzegła gdzieś za sobą, na tle ciemnego nieba, niemal wyrwał z jej gardła krzyk. Sen wyrwał się na pierwsza pozycję, wrzucając przed oczy obrazy, których być nie mogło. Wycofała się w stronę kobiety, wysuwając jednocześnie własna różdżkę. Była gotowa walczyć, nawet jeśli pożerał ją strach. Dopiero głos, który rozległ się w przestrzeni sprawił, że zamarła, niedowierzająco własnym zmysłom. Cień się zbliżył, a sylwetka ukształtowała w widzenie.
- Tato... - wydusiła, czując, jak w gardle zaciska jej się potężna, bolesna obręcz. Różdżka wypadła jej z dłoni, gdy ojcowskie ramiona objęły ją i wtedy już nie próbowała zatrzymać łez, które uwolnione, spłynęły po policzkach, rozmazując szkarłat i ślady błota z jej twarzy. Skuliła się, niemal całej przylegając do rodziciela, nie potrafiąc rozluźnić gwałtownie zaciskających się dłoni - To nie ja - dukała, starając się wypowiedzieć coś pomiędzy szarpiącym ją szlochem. Próbowała potwierdzić cokolwiek, odpowiedzieć na rzucane pytanie, ale przez kilka chwil była w stanie paraliżu. Dopiero postawione pytanie i głos Adriena wymusił na niej chwytanie zlepków opanowania - Coś ...mnie wyrwało z domu - oderwała głowę, do tej pory wtuloną pod ramieniem uzdrowiciela - Nie wiem jak - palce zaciskała na ojcowskim płaszczu - szyszymora..ciemna magia - czy była tam? Pokręciła głową, czując jak fala mdłości zaciska żołądek, a twarz staje się jeszcze bardziej blada - Tylko..bardzo słabo - potwierdziła cicho, odwracając w końcu wzrok w stronę Evey. Nie umiała wytłumaczyć nic.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Wspomnienie zabaw z bratem napełniło ją ciepłem i spokojem. Zapewniło pewność, iż wypowiadana inkantacja przyniesie zamierzony efekt - wyczaruje srebrną fokę, która z wdziękiem zaniesie wiadomość do Adriena. A jednak gdzieś pomiędzy tą błogością pojawił się niepokój, którego nie umiała zdusić. Czuła go i to prawdopodobnie za jego sprawą zaklęcie się nie udało.
Otworzyła oczy, by z wyraźnym zawodem dostrzec swoją porażkę. Westchnęła ciężko, mimowolnie pozwalając by ciężar trwającej nocy ponownie na nią spadł. Powróciło znużenie, a wraz z nim zdenerwowanie. Niewiedza okazała się być zbyt nieprzyjemna, a domysły wciąż pozostawały jedynie domysłami. Odczuwała troskę o Inarę, ale i inne bliskie jej osoby. Pojawiało się zbyt wiele pytań bez odpowiedzi, a te były gorsze od ran na jej ciele.
Zacisnęła wargi, próbując odnaleźć w sobie siłę i odepchnąć wszystkie niewiadome. Musiała skupić się na obecnej chwili i towarzyszce, która wyraźnie cierpiała. Pomysł z przywołaniem jej ojca nie powiódł się, a zatem pozostawało jej jedno - udać się do Mungu.
W głowie zaczęła układać plan działania, lecz dzisiaj jej umysł nie potrafił pracować tak jasno, jak zazwyczaj.
Pochłonięta przez rozważania, wzdrygnęła się na krzyk kobiety. Podniosła na nią spojrzenie, by już po chwili szukać przyczyny tejże reakcji. Zacisnęła dłoń na różdżce, czujnie śledząc niewyraźny kształt w oddali, który stopniowo stawał się coraz wyraźniejszy, ostatecznie formując się w nieznajomego mężczyznę. Była gotowa bronić siebie i swojej towarzyszki, lecz słowa, które nagle rozdarły ciszę, odwiodły ją od tego zamiaru. Lekko rozluźniła uścisk na różdżce, obserwując scenę, która się przed nią odegrała. Pozwoliła sobie na odetchnięcie z ulgą, w duszy dziękując za troskę i gotowość do działania tak właściwą dla większości rodziców.
- Szczerze mówiąc nie potrafię odpowiedzieć na pytania inaczej niż snując przypuszczenia - odpowiedziała, ponownie odczuwając jak niewygodna była dla niej niewiedza. Jednak pojawienie się mężczyzny przyniosło ze sobą nieokreślone uczucie, które kazało jej być cierpliwą i spokojniejszą. Nie których rzeczy po prostu nie mogła przeskoczyć. - Przypuszczam, że to ma związek z czarną magią...
Wszystkie wydarzenia wciąż były świeże, a ona umiała przywołać ich wspomnienia. Nie były one jednak staranne, bo wszystko działo się zbyt szybko. Pamiętała pękające szyby, ból, krew rozpryskującą na jej twarzy... Słowa mężczyzny zmusiły ją do spojrzenia na własne ręce. Dostrzegła na nich szkarłatne plamy oraz rozcięcia na skórze. Kompletnie o nich zapomniała. Była zbyt przejęta wszystkim dookoła, by skupić się na rzeczach dla niej tak nieistotnych. Wydawało jej się, że pomimo wszystko nie straciła aż tak dużo krwi... Że rany nie były poważne.
- To nic - odpowiedziała w końcu dość pewnie. - Nic mi nie będzie. Niech pan się zajmie córką, to teraz najważniejsze.
Naprawdę czuła ulgę z powodu jego przybycia. Wierzyła, iż jego obecność będzie najlepszym lekarstwem na strach, który odczuwała Inara. Dzięki temu i ona sama mogła być spokojniejsza, albowiem mogła mieć pewność, że kobieta trafiła w dobre ręce.
Otworzyła oczy, by z wyraźnym zawodem dostrzec swoją porażkę. Westchnęła ciężko, mimowolnie pozwalając by ciężar trwającej nocy ponownie na nią spadł. Powróciło znużenie, a wraz z nim zdenerwowanie. Niewiedza okazała się być zbyt nieprzyjemna, a domysły wciąż pozostawały jedynie domysłami. Odczuwała troskę o Inarę, ale i inne bliskie jej osoby. Pojawiało się zbyt wiele pytań bez odpowiedzi, a te były gorsze od ran na jej ciele.
Zacisnęła wargi, próbując odnaleźć w sobie siłę i odepchnąć wszystkie niewiadome. Musiała skupić się na obecnej chwili i towarzyszce, która wyraźnie cierpiała. Pomysł z przywołaniem jej ojca nie powiódł się, a zatem pozostawało jej jedno - udać się do Mungu.
W głowie zaczęła układać plan działania, lecz dzisiaj jej umysł nie potrafił pracować tak jasno, jak zazwyczaj.
Pochłonięta przez rozważania, wzdrygnęła się na krzyk kobiety. Podniosła na nią spojrzenie, by już po chwili szukać przyczyny tejże reakcji. Zacisnęła dłoń na różdżce, czujnie śledząc niewyraźny kształt w oddali, który stopniowo stawał się coraz wyraźniejszy, ostatecznie formując się w nieznajomego mężczyznę. Była gotowa bronić siebie i swojej towarzyszki, lecz słowa, które nagle rozdarły ciszę, odwiodły ją od tego zamiaru. Lekko rozluźniła uścisk na różdżce, obserwując scenę, która się przed nią odegrała. Pozwoliła sobie na odetchnięcie z ulgą, w duszy dziękując za troskę i gotowość do działania tak właściwą dla większości rodziców.
- Szczerze mówiąc nie potrafię odpowiedzieć na pytania inaczej niż snując przypuszczenia - odpowiedziała, ponownie odczuwając jak niewygodna była dla niej niewiedza. Jednak pojawienie się mężczyzny przyniosło ze sobą nieokreślone uczucie, które kazało jej być cierpliwą i spokojniejszą. Nie których rzeczy po prostu nie mogła przeskoczyć. - Przypuszczam, że to ma związek z czarną magią...
Wszystkie wydarzenia wciąż były świeże, a ona umiała przywołać ich wspomnienia. Nie były one jednak staranne, bo wszystko działo się zbyt szybko. Pamiętała pękające szyby, ból, krew rozpryskującą na jej twarzy... Słowa mężczyzny zmusiły ją do spojrzenia na własne ręce. Dostrzegła na nich szkarłatne plamy oraz rozcięcia na skórze. Kompletnie o nich zapomniała. Była zbyt przejęta wszystkim dookoła, by skupić się na rzeczach dla niej tak nieistotnych. Wydawało jej się, że pomimo wszystko nie straciła aż tak dużo krwi... Że rany nie były poważne.
- To nic - odpowiedziała w końcu dość pewnie. - Nic mi nie będzie. Niech pan się zajmie córką, to teraz najważniejsze.
Naprawdę czuła ulgę z powodu jego przybycia. Wierzyła, iż jego obecność będzie najlepszym lekarstwem na strach, który odczuwała Inara. Dzięki temu i ona sama mogła być spokojniejsza, albowiem mogła mieć pewność, że kobieta trafiła w dobre ręce.
Gość
Gość
Zawsze była jego obsesją. Bez względu na jej wiek miało się to nigdy nie zmienić. Może i dobrze? W innym przypadku nie posiadał by środków ku temu, by ją odnaleźć. Nie mógł by być przy niej, tak jak robił to teraz. Słuchał jej głosu pobrzmiewającego przez świst hulającego wiatru. Była zmieszana, wystraszona, lecz jednak cała. Chciał ją stąd zabrać. Gdy się od niej odsunął zsunął ze swoich pleców swoją szatę. Opatulił swoją córkę szczelnie, mocno, z trochę niezdrową skrupulatnością usprawiedliwioną jednak przez okoliczności. Jego jasne włosy miotały się na wietrze, a lumos skrzący się na końcówce jego różdżki przy każdym ruchu ręką załamywał cienie. Słuchał przy tym również drugiej kobiety. Czarna magia.
- Pierwszy raz z czymś takim się spotkałem, lecz wierzę wam w każde słowo. W to, że ta magia was wyrwała. Gdy leciałem zdawała przelewać się po ziemi. Widziałem...widziałem jak znikąd się pojawiła, bez konkretnego źródła, bez wywołania przez kogokolwiek. W mgnienie oka obróciła budynek w kulę gruzu. Świat staje na głowie... - Przed oczami jeszcze raz przewinęła mu się retrospekcja tego jak ściany willi w której przez lata gromadził wszystkie najcieplejsze wspomnienia kruszały, zapadały się, obracały w pył. Od tak. Nie był w stanie powiedzieć na głos, że Jasnolesia już nie ma. Że to o tym budynku, ziemi mówił. Nie chciał tego nawet w tym momencie tego nawet sugerować. Pokręcił przecząco głową. Inara była najważniejsza. Była jednak bezpieczna, a on prócz ojcem był uzdrowicielem. Potrafił ocenić co jest ważne w danej chwili.
- Obie potrzebujecie pomocy, a tu warunki ku temu nie sprzyjają - w razie zagrożenia życia Adrien by się nie wahał, jednak wyglądało na to, że sytuacja pomimo złej nie była na tyle tragiczna by po ciemku, na krańcu świata, w przejmującym chłodzie rozchylać szaty i czarować rany. Zwłaszcza jeżeli faktycznie w okolicy mogła grasować szyszymora - Jesteśmy w Dover, nad klifami. Kilkanaście minut stąd jest miasteczko. Jest tam też stadnina aeantonanów prowadzona przez Fudgów. Na pewno użyczą nam kominek - zwłaszcza, ze dla nich nazwisko Carrow miało znaczenie przez wzgląd na współpracę w rozwoju hodowli skrzydlatych wierzchowców - Stamtąd dotrzemy do Munga. Cokolwiek się dzieje tam będzie bezpiecznie - Dodał, po chwili pogwizdując melodycznie. W odpowiedzi na ten sygnał gniady rumak którym tu przyszybował wyłonił się śmielej z ciemności. Nie musiał wiele mówić. Spojrzał tylko na Inarę pomagając jej się wsunąć na grzbiet konia. Samemu następnie podszedł do Evey. Pomógł jej wstać stając się dla niej pomocą i podporą. Przemieszczali się powoli, lecz systematycznie. Drogę oświetlał im lumos z różdżki uzdrowiciela.
zt x3 -> tu
- Pierwszy raz z czymś takim się spotkałem, lecz wierzę wam w każde słowo. W to, że ta magia was wyrwała. Gdy leciałem zdawała przelewać się po ziemi. Widziałem...widziałem jak znikąd się pojawiła, bez konkretnego źródła, bez wywołania przez kogokolwiek. W mgnienie oka obróciła budynek w kulę gruzu. Świat staje na głowie... - Przed oczami jeszcze raz przewinęła mu się retrospekcja tego jak ściany willi w której przez lata gromadził wszystkie najcieplejsze wspomnienia kruszały, zapadały się, obracały w pył. Od tak. Nie był w stanie powiedzieć na głos, że Jasnolesia już nie ma. Że to o tym budynku, ziemi mówił. Nie chciał tego nawet w tym momencie tego nawet sugerować. Pokręcił przecząco głową. Inara była najważniejsza. Była jednak bezpieczna, a on prócz ojcem był uzdrowicielem. Potrafił ocenić co jest ważne w danej chwili.
- Obie potrzebujecie pomocy, a tu warunki ku temu nie sprzyjają - w razie zagrożenia życia Adrien by się nie wahał, jednak wyglądało na to, że sytuacja pomimo złej nie była na tyle tragiczna by po ciemku, na krańcu świata, w przejmującym chłodzie rozchylać szaty i czarować rany. Zwłaszcza jeżeli faktycznie w okolicy mogła grasować szyszymora - Jesteśmy w Dover, nad klifami. Kilkanaście minut stąd jest miasteczko. Jest tam też stadnina aeantonanów prowadzona przez Fudgów. Na pewno użyczą nam kominek - zwłaszcza, ze dla nich nazwisko Carrow miało znaczenie przez wzgląd na współpracę w rozwoju hodowli skrzydlatych wierzchowców - Stamtąd dotrzemy do Munga. Cokolwiek się dzieje tam będzie bezpiecznie - Dodał, po chwili pogwizdując melodycznie. W odpowiedzi na ten sygnał gniady rumak którym tu przyszybował wyłonił się śmielej z ciemności. Nie musiał wiele mówić. Spojrzał tylko na Inarę pomagając jej się wsunąć na grzbiet konia. Samemu następnie podszedł do Evey. Pomógł jej wstać stając się dla niej pomocą i podporą. Przemieszczali się powoli, lecz systematycznie. Drogę oświetlał im lumos z różdżki uzdrowiciela.
zt x3 -> tu
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| Z przystani
Sophia widziała już niejedno miejsce owładnięte przez anomalie, ale wszystkie dotychczasowe znajdowały się na stałym lądzie. Niekiedy w budynkach, niekiedy na zewnątrz, czasem w mieście, czasem na odludziu – ale do żadnej nie musiała dostawać się łodzią. Ale i to zaburzone miejsce trzeba było naprawić.
- Ja też nigdy nie spojrzę tak samo na swoją szafę po poprzednim starciu z anomalią – powiedziała, uśmiechając się półgębkiem. Mimo grozy tamtej sytuacji, później, już po wszystkim, wydawało jej się raczej zabawne, że dwóch rosłych mężczyzn, groźnych czarnoksiężników, uciekało przed nią i Jessą do szafy. Cokolwiek planowali, nigdy się tego nie dowiedziała, bo jakaś siła wyrzuciła ich z budynku wraz z szafą. Aczkolwiek ubrania próbujące udusić także brzmiały złowieszczo, choć w miejscach owładniętych przez anomalie napotykała już różne dziwy, niekiedy także magiczne stworzenia, jak żmijoptak, akromantule czy opętane anomalią znikacze.
Niestety tym razem znowu coś poszło nie tak. Czarowanie w pobliżu anomalii niosło ze sobą posmak ryzyka, z zaklęciem Sophii stało się coś dziwnego – promień był za słaby, a jego rzucenie pozostawiło w powietrzu dziwny, ciemnoszary śluz, który po chwili opadł do wody. Syreni śpiew przybrał na sile, stając się kakofonią upiornych, niemal bolesnych wrzasków raniących uszy – i to dosłownie, bo Sophia poczuła ucisk w głowie oraz ból, a kiedy odsunęła dłonie od uszu, zobaczyła na nich krew.
Musieli się wycofać, przebywanie tak blisko źródła anomalii i zawodzących syren było zbyt niebezpieczne, ich wrzaski oraz obecność anomalii osłabiała wszystkich – i dwójkę aurorów, i małą, choć bez wątpienia odważną załogę, która ich tu przywiodła. Łajba zawróciła z powrotem w kierunku przystani, wysadzając ich tam. Kawałek dalej, w pobliżu miejsca gdzie znajdowała się droga prowadząca do klifów znajdowały się ich ukryte w krzakach miotły, po które musieli wrócić.
Wysiadła z łodzi, wycierając krew skrawkiem materiału.
- Wracajmy po miotły – powiedziała, gdy skierowali się na ścieżkę. Niedaleko stąd znajdowały się klify, ale oni nie musieli docierać aż tak daleko, miotły leżały bliżej, bezpiecznie ukryte, by nie zabrał ich nikt przypadkowy, a przy samej przystani często ktoś się kręcił, nie było tu też zbyt wielu potencjalnych kryjówek. Dwie przyzwoite miotły mogłyby stanowić łakomy kąsek w czasach, kiedy nie można było się teleportować. – Czasem próba okiełznania anomalii kończy się właśnie tak. Jeśli udało ci się to zrobić już za pierwszą próbą, możesz mówić o sporym szczęściu. – Sophia musiała trochę poczekać na swój sukces, dopiero dziewiąte spotkanie z anomalią zakończyło się zwycięstwem i zduszeniem złej mocy. Zazwyczaj brakowało jej szczęścia lub okazywało się, że połączonych mocy dwójki Zakonników jest zbyt mało, żeby pokonać anomalię. To była bardzo potężna moc, z którą ryzykownie było igrać, a jeszcze trudniej było ją okiełznać. – Anomalia wypaczyła moje zaklęcie – dodała, wciąż czując ból głowy, ale nawet się nie skrzywiła ani nie przerywała marszu. Była silniejsza i wytrzymalsza niż większość ludzi, znosiła gorsze obrażenia.
Sophia widziała już niejedno miejsce owładnięte przez anomalie, ale wszystkie dotychczasowe znajdowały się na stałym lądzie. Niekiedy w budynkach, niekiedy na zewnątrz, czasem w mieście, czasem na odludziu – ale do żadnej nie musiała dostawać się łodzią. Ale i to zaburzone miejsce trzeba było naprawić.
- Ja też nigdy nie spojrzę tak samo na swoją szafę po poprzednim starciu z anomalią – powiedziała, uśmiechając się półgębkiem. Mimo grozy tamtej sytuacji, później, już po wszystkim, wydawało jej się raczej zabawne, że dwóch rosłych mężczyzn, groźnych czarnoksiężników, uciekało przed nią i Jessą do szafy. Cokolwiek planowali, nigdy się tego nie dowiedziała, bo jakaś siła wyrzuciła ich z budynku wraz z szafą. Aczkolwiek ubrania próbujące udusić także brzmiały złowieszczo, choć w miejscach owładniętych przez anomalie napotykała już różne dziwy, niekiedy także magiczne stworzenia, jak żmijoptak, akromantule czy opętane anomalią znikacze.
Niestety tym razem znowu coś poszło nie tak. Czarowanie w pobliżu anomalii niosło ze sobą posmak ryzyka, z zaklęciem Sophii stało się coś dziwnego – promień był za słaby, a jego rzucenie pozostawiło w powietrzu dziwny, ciemnoszary śluz, który po chwili opadł do wody. Syreni śpiew przybrał na sile, stając się kakofonią upiornych, niemal bolesnych wrzasków raniących uszy – i to dosłownie, bo Sophia poczuła ucisk w głowie oraz ból, a kiedy odsunęła dłonie od uszu, zobaczyła na nich krew.
Musieli się wycofać, przebywanie tak blisko źródła anomalii i zawodzących syren było zbyt niebezpieczne, ich wrzaski oraz obecność anomalii osłabiała wszystkich – i dwójkę aurorów, i małą, choć bez wątpienia odważną załogę, która ich tu przywiodła. Łajba zawróciła z powrotem w kierunku przystani, wysadzając ich tam. Kawałek dalej, w pobliżu miejsca gdzie znajdowała się droga prowadząca do klifów znajdowały się ich ukryte w krzakach miotły, po które musieli wrócić.
Wysiadła z łodzi, wycierając krew skrawkiem materiału.
- Wracajmy po miotły – powiedziała, gdy skierowali się na ścieżkę. Niedaleko stąd znajdowały się klify, ale oni nie musieli docierać aż tak daleko, miotły leżały bliżej, bezpiecznie ukryte, by nie zabrał ich nikt przypadkowy, a przy samej przystani często ktoś się kręcił, nie było tu też zbyt wielu potencjalnych kryjówek. Dwie przyzwoite miotły mogłyby stanowić łakomy kąsek w czasach, kiedy nie można było się teleportować. – Czasem próba okiełznania anomalii kończy się właśnie tak. Jeśli udało ci się to zrobić już za pierwszą próbą, możesz mówić o sporym szczęściu. – Sophia musiała trochę poczekać na swój sukces, dopiero dziewiąte spotkanie z anomalią zakończyło się zwycięstwem i zduszeniem złej mocy. Zazwyczaj brakowało jej szczęścia lub okazywało się, że połączonych mocy dwójki Zakonników jest zbyt mało, żeby pokonać anomalię. To była bardzo potężna moc, z którą ryzykownie było igrać, a jeszcze trudniej było ją okiełznać. – Anomalia wypaczyła moje zaklęcie – dodała, wciąż czując ból głowy, ale nawet się nie skrzywiła ani nie przerywała marszu. Była silniejsza i wytrzymalsza niż większość ludzi, znosiła gorsze obrażenia.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Anomalie, kapryśne twory magii. Jakby ona sama nie była dość nielogiczna, wymykająca się miejscami logice. Tak, badano ją, dzielono na grupy, podgrupy i takie tam. Przypominało to jednak bardziej wpychanie żywych wiewiórek do koszyków, a one cały czas próbują się wydostać. Raczej się nie uda, prawda?
Porównanie tym bardziej go rozbawiło, ponieważ, jeśli dobrze pamięta, patronusem Carter była wiewiórka.
- Gdyby nam zawsze wychodziło, to jaka byłaby z tego frajda? - spytał z nutką wesołości. - Nie przejmuj się.
Wysiedli z łodzi i rozpoczęli wędrówkę do miejsca, gdzie bardzo dokładnie ukryli swoje miotły. Musieli się oddalić od przystani, za dużo było cwaniaków, którzy chętnie przygarnęliby ich własność.
- Co się działo na twojej poprzedniej anomalii?
Skrycie bolał go widok tej. Namacalny dowód, że magia odciska swoje niszczące piętno na istotach żywych. Spaczyła syreny, stworzenia obdarzone inteligencją. Zmieniła je w jakieś groźne aberracje. Wiedział, że nawet zwykłe są niebezpieczne, ale nikomu i niczemu nie życzył takiego losu. Czy następni mogą być ludzie?
- Jak myślisz, czy anomalię mogą wpływać na nas... tak jak na syreny?
Ta myśl wydała mu się straszna. Transmutacja człowieka, potencjalnie nieodwracalne zmiany na ciele i umyśle. Widział oczyma wyobraźni świat żywcem wyjęty z płótna Hieronima Bosha. Co gorsza, czy to ograniczałoby się "tylko" do tego, została jeszcze...
- A dusza? Dementorzy mogą na nią wpływać, podobnie prastare, mroczne zaklęcia. Czy anomalie mogą zagrozić nam aż tak mocno?
Sięgnąć tam, gdzie najbardziej zaboli ludzkość. Uderzą w coś tak fundamentalnego, że na świecie może zapanować całkowity chaos. Ludzie już popadali w paranoje i szaleństwo, bali się o swoje życie. Tylko życie nie jest tym, co tak naprawdę najgorzej jest stracić.
- Wybacz, trochę się zagalopowałem - stwierdził niepewnie. - Mam czarne myśli po naszej nieudanej próbie. Anomalia wypaczyła twoje zaklęcie, ale to już niestety u wszystkich norma. Raz, przy próbie ujęcia przestępcy, mój czar oszałamiający zmienił się w chmarę motyli. Dobrze, że nikt tego nie widział...
Porównanie tym bardziej go rozbawiło, ponieważ, jeśli dobrze pamięta, patronusem Carter była wiewiórka.
- Gdyby nam zawsze wychodziło, to jaka byłaby z tego frajda? - spytał z nutką wesołości. - Nie przejmuj się.
Wysiedli z łodzi i rozpoczęli wędrówkę do miejsca, gdzie bardzo dokładnie ukryli swoje miotły. Musieli się oddalić od przystani, za dużo było cwaniaków, którzy chętnie przygarnęliby ich własność.
- Co się działo na twojej poprzedniej anomalii?
Skrycie bolał go widok tej. Namacalny dowód, że magia odciska swoje niszczące piętno na istotach żywych. Spaczyła syreny, stworzenia obdarzone inteligencją. Zmieniła je w jakieś groźne aberracje. Wiedział, że nawet zwykłe są niebezpieczne, ale nikomu i niczemu nie życzył takiego losu. Czy następni mogą być ludzie?
- Jak myślisz, czy anomalię mogą wpływać na nas... tak jak na syreny?
Ta myśl wydała mu się straszna. Transmutacja człowieka, potencjalnie nieodwracalne zmiany na ciele i umyśle. Widział oczyma wyobraźni świat żywcem wyjęty z płótna Hieronima Bosha. Co gorsza, czy to ograniczałoby się "tylko" do tego, została jeszcze...
- A dusza? Dementorzy mogą na nią wpływać, podobnie prastare, mroczne zaklęcia. Czy anomalie mogą zagrozić nam aż tak mocno?
Sięgnąć tam, gdzie najbardziej zaboli ludzkość. Uderzą w coś tak fundamentalnego, że na świecie może zapanować całkowity chaos. Ludzie już popadali w paranoje i szaleństwo, bali się o swoje życie. Tylko życie nie jest tym, co tak naprawdę najgorzej jest stracić.
- Wybacz, trochę się zagalopowałem - stwierdził niepewnie. - Mam czarne myśli po naszej nieudanej próbie. Anomalia wypaczyła twoje zaklęcie, ale to już niestety u wszystkich norma. Raz, przy próbie ujęcia przestępcy, mój czar oszałamiający zmienił się w chmarę motyli. Dobrze, że nikt tego nie widział...
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Sophia do tej pory nie miała pojęcia, skąd wzięły się anomalie, dlaczego opanowały cały kraj tak nagle, akurat pierwszego maja. Mogła jedynie się zastanawiać i próbować z nimi walczyć, ponieważ nie posiadała zaawansowanej wiedzy naukowej mogącej jej pozwolić wniknąć w naturę tego zjawiska; to zadanie zapewne miało spocząć na grupie badawczej Zakonu, i miała nadzieję, że znajdą odpowiedź prędzej niż później, i że anomalie dało się zlikwidować całkiem.
- Świat byłby bezpieczniejszy i niewinni ludzie nie ginęliby w starciu z anomaliami. To nie jest zabawa, tylko poważna sprawa, od której może zależeć czyjeś życie – rzekła. Bo to o to chodziło – o ratowanie zagrożonych, zwłaszcza tych, którzy nie mogli obronić się sami. Kto wie, ilu już zginęło tutaj, zwabionych przez syreny na górę lodową lub zatopionych przez szalejącą burzę? Sophii leżało na sercu dobro niewinnych ludzi, zarówno czarodziejów, jak i mugoli, dlatego była aurorem, Zakonniczką i walczyła z anomaliami. Swoją rodzinę straciła, jej rodzice zginęli, ale może mogła jeszcze ocalić inne niewinne istnienia.
Po opuszczeniu łodzi zeszli z przystani i skręcili na ścieżkę, mającą doprowadzić ich do miejsca ukrycia mioteł.
- Zostałyśmy napadnięte przez dwóch czarnoksiężników, którzy od razu posłali w naszą stronę czarnomagiczne klątwy. Prawdopodobnie także byli zainteresowani okiełznaniem tamtej anomalii. Nie tylko my się nimi interesujemy – zaczęła, kiedy oddalili się od przystani i upewniła się, że są sami. – Ale nie przewidzieli, że nie trafili na łatwe ofiary. Odbiłyśmy w nich ich własne zaklęcia, zaczęła się walka, a później uciekli do szafy, która stała w tamtym pokoju. – Tak mniej więcej wyglądał ten początek pojedynku. Ale później Sophii przyszedł do głowy średnio moralny pomysł – zamknięcie szafy z czarnoksiężnikami w środku i podpalenie jej. Przypomniała sobie od razu ostatnie spotkanie Zakonu i burzliwą rozmowę na temat moralnych granic i ich przekraczania w sytuacjach konieczności, kiedy na szali stało życie niewinnych. Zdania wśród zakonników były podzielone, ale Sophia zdawała sobie sprawę, że ktoś musi czasem posunąć się do czegoś więcej, jeśli ma to uratować niewinne życia od plugastwa czarnej magii. Ale później z szafą stało się coś dziwnego – i nie wiadomo, czy to była magia anomalii, czy może któryś z czarnoksiężników znalazł sposób, by tego dokonać, w końcu nie widziała, co działo się w środku płonącego mebla.
- Szczerze mówiąc to... nie wiem. Nie mam pojęcia, jakie mogą wywrzeć na nas długofalowe skutki, jeśli szybko się nie skończą – powiedziała. – Jak dotąd nie zauważyłam na sobie żadnych poważniejszych skutków ubocznych, choć słyszałam o znacznym wzroście zachorowań na sinicę, która wcześniej dotykała głównie aurorów z długim stażem, wystawionych na długotrwałe działanie czarnej magii, a teraz może na nią zapaść każdy. Kto wie, co przyniosą kolejne miesiące. – A w najgorszym przypadku może lata. Nikt nie wiedział, co dalej, a te trzy miesiące to było za mało, by powiedzieć coś więcej o dokładnym wpływie anomalii na ciała ludzi, a może nawet i dusze. – Może nasi uzdrowiciele i badacze potrafiliby powiedzieć na ten temat coś więcej? – zastanowiła się. Bo kto, jeśli nie oni, ludzie o znacznie większej wiedzy z zakresie anatomii czy numerologii?
- To dzieje się teraz dość często, sama czasem się z tym borykam. Kiedy czaruję podczas akcji, nigdy nie wiem, jaki będzie tego skutek, czy może nie wyrządzę sobie lub komuś krzywdy. To nie zawsze są tylko niewinne motyle i tego typu czary.
Zdarzało się, że anomalie zmieniały niewinne zaklęcia w czarnomagiczne klątwy, nawet jeśli ktoś nie potrafił ich rzucać. Dlatego zachowywała pewną ostrożność, jeśli chodzi o rzucanie zaklęć na swoich sojuszników.
- Świat byłby bezpieczniejszy i niewinni ludzie nie ginęliby w starciu z anomaliami. To nie jest zabawa, tylko poważna sprawa, od której może zależeć czyjeś życie – rzekła. Bo to o to chodziło – o ratowanie zagrożonych, zwłaszcza tych, którzy nie mogli obronić się sami. Kto wie, ilu już zginęło tutaj, zwabionych przez syreny na górę lodową lub zatopionych przez szalejącą burzę? Sophii leżało na sercu dobro niewinnych ludzi, zarówno czarodziejów, jak i mugoli, dlatego była aurorem, Zakonniczką i walczyła z anomaliami. Swoją rodzinę straciła, jej rodzice zginęli, ale może mogła jeszcze ocalić inne niewinne istnienia.
Po opuszczeniu łodzi zeszli z przystani i skręcili na ścieżkę, mającą doprowadzić ich do miejsca ukrycia mioteł.
- Zostałyśmy napadnięte przez dwóch czarnoksiężników, którzy od razu posłali w naszą stronę czarnomagiczne klątwy. Prawdopodobnie także byli zainteresowani okiełznaniem tamtej anomalii. Nie tylko my się nimi interesujemy – zaczęła, kiedy oddalili się od przystani i upewniła się, że są sami. – Ale nie przewidzieli, że nie trafili na łatwe ofiary. Odbiłyśmy w nich ich własne zaklęcia, zaczęła się walka, a później uciekli do szafy, która stała w tamtym pokoju. – Tak mniej więcej wyglądał ten początek pojedynku. Ale później Sophii przyszedł do głowy średnio moralny pomysł – zamknięcie szafy z czarnoksiężnikami w środku i podpalenie jej. Przypomniała sobie od razu ostatnie spotkanie Zakonu i burzliwą rozmowę na temat moralnych granic i ich przekraczania w sytuacjach konieczności, kiedy na szali stało życie niewinnych. Zdania wśród zakonników były podzielone, ale Sophia zdawała sobie sprawę, że ktoś musi czasem posunąć się do czegoś więcej, jeśli ma to uratować niewinne życia od plugastwa czarnej magii. Ale później z szafą stało się coś dziwnego – i nie wiadomo, czy to była magia anomalii, czy może któryś z czarnoksiężników znalazł sposób, by tego dokonać, w końcu nie widziała, co działo się w środku płonącego mebla.
- Szczerze mówiąc to... nie wiem. Nie mam pojęcia, jakie mogą wywrzeć na nas długofalowe skutki, jeśli szybko się nie skończą – powiedziała. – Jak dotąd nie zauważyłam na sobie żadnych poważniejszych skutków ubocznych, choć słyszałam o znacznym wzroście zachorowań na sinicę, która wcześniej dotykała głównie aurorów z długim stażem, wystawionych na długotrwałe działanie czarnej magii, a teraz może na nią zapaść każdy. Kto wie, co przyniosą kolejne miesiące. – A w najgorszym przypadku może lata. Nikt nie wiedział, co dalej, a te trzy miesiące to było za mało, by powiedzieć coś więcej o dokładnym wpływie anomalii na ciała ludzi, a może nawet i dusze. – Może nasi uzdrowiciele i badacze potrafiliby powiedzieć na ten temat coś więcej? – zastanowiła się. Bo kto, jeśli nie oni, ludzie o znacznie większej wiedzy z zakresie anatomii czy numerologii?
- To dzieje się teraz dość często, sama czasem się z tym borykam. Kiedy czaruję podczas akcji, nigdy nie wiem, jaki będzie tego skutek, czy może nie wyrządzę sobie lub komuś krzywdy. To nie zawsze są tylko niewinne motyle i tego typu czary.
Zdarzało się, że anomalie zmieniały niewinne zaklęcia w czarnomagiczne klątwy, nawet jeśli ktoś nie potrafił ich rzucać. Dlatego zachowywała pewną ostrożność, jeśli chodzi o rzucanie zaklęć na swoich sojuszników.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
- Jak zawsze masz rację. Konkretnie i rzeczowo, dlatego lubię z tobą pracować - stwierdził po wysłuchaniu jej słów o bezpieczeństwie ludzi.
Ciążyła na nich ogromna odpowiedzialność. Możliwe, że tylko Zakon mógł uchronić świat przed narastającym zagrożeniem. Starania Ministra Magii, który tak się składa też jest Longbottomem, mogły zwyczajnie nie wystarczyć. Ministerstwo cierpiało z powodu korupcji, zależności od szlachty i nadmiernej biurokracji. Trzeba było działać stanowczo i szybko, tu wkraczał Zakon. Justine przy poprzedniej anomalii powiedziała, że jesteśmy tarczą, ostatnim bastionem. Sophia też to wiedziała, każdy Zakonnik musi to wiedzieć, inaczej ich misja skazana jest na porażkę.
Krępowała ich moralność, etyka ograniczała ruchy. Wróg nie znał takich przeszkód, walczył nieczysto i bez patrzenia na koszty. W Zakonie wciąż trwały dyskusję nad przekraczaniem granicy. Zdania były podzielone, stawka jest niewątpliwie wielka, ale czy można zapomnieć o tym co czyniło z nich "tych dobrych"? Jak poprowadziłby ich profesor Albus Dumbledore?
- Dobrze, że wyszliście z tego cało. Walka przy anomalii jest szczególnie niebezpieczna - oznajmił największą oczywistość wśród Zakonników. - Ucieczka wroga do szafy, chciałbym to zobaczyć - dodał z nieznacznym uśmiechem. - Co się później stało?
Był ciekaw metody, którą wybrała do wypłoszenia przeciwników. Jak ona się zapatrywała na granice?
- Martwię się o dzieci - stwierdził po namyśle. - One nie kontrolują swojej magii, przed anomaliami ograniczało się to do zabawnych wybryków... jak, dajmy na to, nadmuchanie ciotki. Teraz mogą dotkliwie skrzywdzić kogoś bliskiego samą złością, może nawet zabić. Żadne dziecko nie powinno czegoś takiego doświadczyć - zakończył z poważnym wyrazem twarzy.
Zastanawiał się nad wpływem anomalii na młodych czarodziejów. Dzieci mogą być szczególnie podatne na chaotyczną magię, a skutki mogą być dopiero widoczne za wiele lat. Jakie będzie przyszłe pokolenie magów, dorastające w strachu przed własną mocą?
Skarcił się w duchu, że tak ekscytują go anomalie.
- Kiedy zrobiło się tak ciemno? - spytał, samemu nie wiedząc czy chodzi mu o otoczenie, czy może o mrok ogarniający świat.
Ciążyła na nich ogromna odpowiedzialność. Możliwe, że tylko Zakon mógł uchronić świat przed narastającym zagrożeniem. Starania Ministra Magii, który tak się składa też jest Longbottomem, mogły zwyczajnie nie wystarczyć. Ministerstwo cierpiało z powodu korupcji, zależności od szlachty i nadmiernej biurokracji. Trzeba było działać stanowczo i szybko, tu wkraczał Zakon. Justine przy poprzedniej anomalii powiedziała, że jesteśmy tarczą, ostatnim bastionem. Sophia też to wiedziała, każdy Zakonnik musi to wiedzieć, inaczej ich misja skazana jest na porażkę.
Krępowała ich moralność, etyka ograniczała ruchy. Wróg nie znał takich przeszkód, walczył nieczysto i bez patrzenia na koszty. W Zakonie wciąż trwały dyskusję nad przekraczaniem granicy. Zdania były podzielone, stawka jest niewątpliwie wielka, ale czy można zapomnieć o tym co czyniło z nich "tych dobrych"? Jak poprowadziłby ich profesor Albus Dumbledore?
- Dobrze, że wyszliście z tego cało. Walka przy anomalii jest szczególnie niebezpieczna - oznajmił największą oczywistość wśród Zakonników. - Ucieczka wroga do szafy, chciałbym to zobaczyć - dodał z nieznacznym uśmiechem. - Co się później stało?
Był ciekaw metody, którą wybrała do wypłoszenia przeciwników. Jak ona się zapatrywała na granice?
- Martwię się o dzieci - stwierdził po namyśle. - One nie kontrolują swojej magii, przed anomaliami ograniczało się to do zabawnych wybryków... jak, dajmy na to, nadmuchanie ciotki. Teraz mogą dotkliwie skrzywdzić kogoś bliskiego samą złością, może nawet zabić. Żadne dziecko nie powinno czegoś takiego doświadczyć - zakończył z poważnym wyrazem twarzy.
Zastanawiał się nad wpływem anomalii na młodych czarodziejów. Dzieci mogą być szczególnie podatne na chaotyczną magię, a skutki mogą być dopiero widoczne za wiele lat. Jakie będzie przyszłe pokolenie magów, dorastające w strachu przed własną mocą?
Skarcił się w duchu, że tak ekscytują go anomalie.
- Kiedy zrobiło się tak ciemno? - spytał, samemu nie wiedząc czy chodzi mu o otoczenie, czy może o mrok ogarniający świat.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Sophia zdawała sobie sprawę z odpowiedzialności i wagi tego, co robili. Jako aurorzy zwalczali czarną magię, ale jako członkowie Zakonu Feniksa musieli robić jeszcze więcej, niekiedy naruszając granice prawa. Ostatecznie do anomalii nie wolno było się zbliżać i w przypadku złapania na gorącym uczynku mieliby kłopoty, dlatego ważne było szybkie oddalenie się. Ale było też coś gorszego niż ministerstwo i perspektywa paru dni w Tower czy solidnej reprymendy od szefa – czarnoksiężnicy, którzy interesowali się anomaliami. To sprawiało, że wyprawy na anomalie zawsze były niebezpieczne, zarówno ze strony samej zaburzonej magii, jak i tych, którzy mogli się nią interesować.
Ale ktoś musiał ryzykować, żeby inni mogli spać spokojnie. Sophia, zostając aurorem, liczyła się z tym, że będzie walczyć i wieść ryzykowne życie. Longbottom też musiał zdawać sobie z tego sprawę. I choć zazwyczaj nie miała zbyt dużego zaufania do szlachetnie urodzonych, Longbottomowie na stanowisku aurora nie dziwili. I tak należeli chyba do jednego z najbardziej przyzwoitych rodów bliskich zwykłym, szarym obywatelom i nie ziejący nienawiścią do nieczystej krwi.
Szli przed siebie, oddalając się coraz bardziej od przystani. Robiło się coraz ciemniej, ale powinni jeszcze zdążyć odnaleźć swoje miotły, nie zostawili ich przecież bardzo daleko.
- I była, ale miałyśmy naprawdę dużo szczęścia. Niektórzy z naszych przyjaciół mieli go mniej. – Być może pamiętał przypadek Alexandra i Josephine, których pozbawiono pamięci. Byli też inni, którzy w imię działalności dla Zakonu ucierpieli, niektórzy nawet stracili życie, choć miało to miejsce jeszcze przed jej dołączeniem.
- Pojedynki byłyby dużo prostsze, gdyby wszyscy wrogowie uciekali przed nami do szafy – rzekła z lekkim rozbawieniem, ale wiedziała doskonale, że nie zawsze tak będzie. Była pełnoprawnym aurorem dopiero rok, ale wiedziała, że nie tak łatwo pokonać czarodzieja posługującego się czarną magią. Miała ponadprzeciętne umiejętności i talent do pojedynków, ale to pewnego dnia mogło nie wystarczyć. – Ale jakimś cudem udało im się zniknąć. Razem z szafą. A Dziurawy Kocioł naprawdę stał się dziurawy – wyjaśniła pokrótce. Na dokładniejsze opowieści przyjdzie czas na zbliżającym się wielkimi krokami spotkaniu Zakonu Feniksa. Teraz wspomniała o tej sytuacji skrótowo i bardziej ku przestrodze, jednocześnie myśląc o tym, co wtedy robiły. Ale czy żałowała? Nie, wiedziała przecież, że musiały zrobić wszystko co mogły, żeby spróbować unieszkodliwić czarnoksiężników. Tamci nie mieliby zapewne żadnych zahamowań, żeby je okaleczyć lub zabić, byle tylko dostać to, po co przyszli. Nikt, kto używał czarnej magii nie mógł być dobry i niewinny. To była przewaga Zakonu, że nie zniżali się do najplugawszej dziedziny magii, nie krzywdzili nikogo dla zabawy ani w imię czystości krwi. Ale wiedziała też o niedawno zaprowadzonych zmianach, o stanie wojennym i rozszerzonych kompetencjach aurorów. Użycie zaklęcia uśmiercającego nadal wydawało jej się czymś o wiele bardziej poważnym niż podpalenie szafy prostym, niewinnym Incendio, którego używało się nawet w Klubie Pojedynków.
- Co myślisz o nowych uprawnieniach aurorów? – zapytała nagle. W końcu to jego krewny stał za reformami. – I też się martwię, ale obawiam się, że na ten moment i przy obecnym stanie wiedzy nie możemy zrobić nic więcej niż robimy, walcząc z ogniskami anomalii. Mam jednak nadzieję, że tęższe umysły już poszukują odpowiedzi na te naglące kwestie – dodała. Nie miała zbyt wiele do czynienia z dziećmi, poza siostrzenicą jej przyjaciela, którą ten miał na wychowaniu. Ale zdawała sobie sprawę, że to poważny problem, niewinne dzieci nie powinny musieć tak cierpieć, nie powinny poznawać swojej magii w taki sposób. Im szybciej wszystko zostanie zakończone tym lepiej dla każdego. – Pozostaje też kwestia mugoli, którzy również poznali magię w bardzo nagły i brutalny sposób, bo anomalie nie ominęły ich świata.
Sophia współczuła tym ludziom, którzy nie mieli pojęcia o magii, a teraz padali ofiarami niestabilnej mocy, która budziła się w ich niemagicznych ciałach. To mogło prowadzić nawet do konfliktu.
- Już jest dość późno – zauważyła, myśląc, że chodzi mu po prostu o porę dnia. Słońce zaszło już dłuższy czas temu, ciemność stawała się coraz gęstsza, ale wtedy Sophia dostrzegła charakterystyczny krzew, obok którego wcześniej wylądowali i w którego gałęziach umieścili swoje miotły. – To chyba tutaj – rzekła więc, idąc w tamtą stronę i zanurzając ręce w gałęzie, by odnaleźć swoją własność. – Lubię latać, ale coraz bardziej tęsknię za teleportacją – stwierdziła. Teleportacja wiele by ułatwiła, zwłaszcza w kwestiach dotyczących pracy. Teraz nie mogli stawiać się w odpowiednim miejscu tak szybko, jak kiedyś.
Ale ktoś musiał ryzykować, żeby inni mogli spać spokojnie. Sophia, zostając aurorem, liczyła się z tym, że będzie walczyć i wieść ryzykowne życie. Longbottom też musiał zdawać sobie z tego sprawę. I choć zazwyczaj nie miała zbyt dużego zaufania do szlachetnie urodzonych, Longbottomowie na stanowisku aurora nie dziwili. I tak należeli chyba do jednego z najbardziej przyzwoitych rodów bliskich zwykłym, szarym obywatelom i nie ziejący nienawiścią do nieczystej krwi.
Szli przed siebie, oddalając się coraz bardziej od przystani. Robiło się coraz ciemniej, ale powinni jeszcze zdążyć odnaleźć swoje miotły, nie zostawili ich przecież bardzo daleko.
- I była, ale miałyśmy naprawdę dużo szczęścia. Niektórzy z naszych przyjaciół mieli go mniej. – Być może pamiętał przypadek Alexandra i Josephine, których pozbawiono pamięci. Byli też inni, którzy w imię działalności dla Zakonu ucierpieli, niektórzy nawet stracili życie, choć miało to miejsce jeszcze przed jej dołączeniem.
- Pojedynki byłyby dużo prostsze, gdyby wszyscy wrogowie uciekali przed nami do szafy – rzekła z lekkim rozbawieniem, ale wiedziała doskonale, że nie zawsze tak będzie. Była pełnoprawnym aurorem dopiero rok, ale wiedziała, że nie tak łatwo pokonać czarodzieja posługującego się czarną magią. Miała ponadprzeciętne umiejętności i talent do pojedynków, ale to pewnego dnia mogło nie wystarczyć. – Ale jakimś cudem udało im się zniknąć. Razem z szafą. A Dziurawy Kocioł naprawdę stał się dziurawy – wyjaśniła pokrótce. Na dokładniejsze opowieści przyjdzie czas na zbliżającym się wielkimi krokami spotkaniu Zakonu Feniksa. Teraz wspomniała o tej sytuacji skrótowo i bardziej ku przestrodze, jednocześnie myśląc o tym, co wtedy robiły. Ale czy żałowała? Nie, wiedziała przecież, że musiały zrobić wszystko co mogły, żeby spróbować unieszkodliwić czarnoksiężników. Tamci nie mieliby zapewne żadnych zahamowań, żeby je okaleczyć lub zabić, byle tylko dostać to, po co przyszli. Nikt, kto używał czarnej magii nie mógł być dobry i niewinny. To była przewaga Zakonu, że nie zniżali się do najplugawszej dziedziny magii, nie krzywdzili nikogo dla zabawy ani w imię czystości krwi. Ale wiedziała też o niedawno zaprowadzonych zmianach, o stanie wojennym i rozszerzonych kompetencjach aurorów. Użycie zaklęcia uśmiercającego nadal wydawało jej się czymś o wiele bardziej poważnym niż podpalenie szafy prostym, niewinnym Incendio, którego używało się nawet w Klubie Pojedynków.
- Co myślisz o nowych uprawnieniach aurorów? – zapytała nagle. W końcu to jego krewny stał za reformami. – I też się martwię, ale obawiam się, że na ten moment i przy obecnym stanie wiedzy nie możemy zrobić nic więcej niż robimy, walcząc z ogniskami anomalii. Mam jednak nadzieję, że tęższe umysły już poszukują odpowiedzi na te naglące kwestie – dodała. Nie miała zbyt wiele do czynienia z dziećmi, poza siostrzenicą jej przyjaciela, którą ten miał na wychowaniu. Ale zdawała sobie sprawę, że to poważny problem, niewinne dzieci nie powinny musieć tak cierpieć, nie powinny poznawać swojej magii w taki sposób. Im szybciej wszystko zostanie zakończone tym lepiej dla każdego. – Pozostaje też kwestia mugoli, którzy również poznali magię w bardzo nagły i brutalny sposób, bo anomalie nie ominęły ich świata.
Sophia współczuła tym ludziom, którzy nie mieli pojęcia o magii, a teraz padali ofiarami niestabilnej mocy, która budziła się w ich niemagicznych ciałach. To mogło prowadzić nawet do konfliktu.
- Już jest dość późno – zauważyła, myśląc, że chodzi mu po prostu o porę dnia. Słońce zaszło już dłuższy czas temu, ciemność stawała się coraz gęstsza, ale wtedy Sophia dostrzegła charakterystyczny krzew, obok którego wcześniej wylądowali i w którego gałęziach umieścili swoje miotły. – To chyba tutaj – rzekła więc, idąc w tamtą stronę i zanurzając ręce w gałęzie, by odnaleźć swoją własność. – Lubię latać, ale coraz bardziej tęsknię za teleportacją – stwierdziła. Teleportacja wiele by ułatwiła, zwłaszcza w kwestiach dotyczących pracy. Teraz nie mogli stawiać się w odpowiednim miejscu tak szybko, jak kiedyś.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Klify
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent