Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade
Miodowe Królestwo
AutorWiadomość
Miodowe Królestwo
Miodowe Królestwo to słynny sklep ze słodyczami oraz cukiernia założona przez państwo Flume. Zlokalizowana jest przy głównej ulicy Hogsmeade i należy do najchętniej odwiedzanych obiektów w wiosce - nie tylko przez studentów Hogwartu, ale również przez dorosłych amatorów słodyczy. Specjalnością Miodowego Królestwa są czekolady - w rozmaitych smakach i z najbardziej wymyślnymi nadzieniami, lecz oprócz nich, w ofercie znajdują się także inne, pyszne łakocie - każdy znajdzie tam coś dobrego dla swojego podniebienia. Od słynnych fasolek wszystkich smaków Bertiego Botta i czekoladowych żab, przez lewitujące kulki oraz pieprzne diabełki, aż po takie smakołyki jak karaluchowy blok. Miodowe Królestwo to prawdziwy raj dla łasuchów, który zaspokoi nawet najbardziej wyrafinowane gusta kulinarne.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:04, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do kraju było jak wyrwanie z głębokiego, pięknego snu. Jak w ogóle deszczowa, chłodna, angielska pogoda mogła się umywać do złocistego, sycylijskiego słońca. Już taki niewielki aspekt robił ogromną różnicę, już nie wspominając o całej tej szopce, tworzącej się wokół dziewczyny. Tam, daleko za morzem, nikt jej specjalnie nie oceniał po tym, jakie ma nazwisko, ani po wydarzeniach sprzed ośmiu lat. Rodzina przechodziła niewielki kryzys - śmierć brata, ojca, szaleństwo matki. Ludzie gadali za plecami, powstawały coraz to nowe, bardziej absurdalne plotki wyciągnięte niemal jak z opery mydlanej. Ciągnęły się one za panną Burke, która wiedziała tylko jedno - póki jej brat żył, nie było tak źle jak mówili, a spekulacje o jakichś strasznych rzeczach, które działy się w ich domu były... zwyczajnie wyssane z palca i przyprawiały Evelyn o ból głowy. Nic dziwnego, że nie miała ochoty pojawiać się na sabatach, a na salonach tłumaczyła się nieobecnością w kraju. Nie miała jednak zamiaru rezygnować ze znajomości z niektórymi ludźmi, który, chociaż z jej perspektywy, nie oceniali jej jak inni. Leonarda znała już długo, był młodym łamaczem klątw, a ona - młodą podróżniczką, ciekawą otaczającego ich świata. Mieli za sobą kilka wspólnych przygód, które lepiej jak nic innego zacieśniają więzy. Był dla niej człowiekiem od niezobowiązujących rozmów w miłym towarzystwie. Nic dziwnego, że kiedy wróciła, posłała mu sowę jako jednemu z pierwszych, proponując spotkanie i wymienienie się nowymi przeżyciami. Hogsmeade było na to najlepszym miejscem, na przyjaznym dla wszystkich terenie.
Pojawiła się tu jako pierwsza, najpierw wstępując do Miodowego Królestwa po swoje ulubione słodkości, których niestety nie mogła dostać nigdzie indziej. Na towarzysza czekała przed wejściem, rozglądając się ciekawie. Kilku czarodziejów witało ją skinieniem głowy.
Pojawiła się tu jako pierwsza, najpierw wstępując do Miodowego Królestwa po swoje ulubione słodkości, których niestety nie mogła dostać nigdzie indziej. Na towarzysza czekała przed wejściem, rozglądając się ciekawie. Kilku czarodziejów witało ją skinieniem głowy.
I am not your señorita
I am not from your tribe
In the garden, in the garden
I did no crime
I am not from your tribe
In the garden, in the garden
I did no crime
Evelyn Burke
Zawód : obieżyświat & rajfurka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Staring at the side of my relfection broken by a silent scream. It's always feel a sharp on this sensation piercing through my dream.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie mogłem marudzić na brak zajęcia. W chwili, w której moje nogi przekroczyły próg rodowego dworku, po kolejnej, dość długiej podróży, wiedziałem, że nie czeka mnie nawet chwila nudy, mimo solidnych zapewnień rodziców o szacunku do mojego wolnego czasu i zrozumieniu potrzeby odpoczynku. Co prawda, nie wymyślali mi jakiś wiele frapujących zajęć, dbali jednak o to by moja uwaga nie rozpraszała się na zbyt długo. Wizyty wśród socjety, rozmowy na salonach, nadganianie politycznych nowinek, oficjalne rodzinne obiady, a w chwilach przerwy upewnianie się, iż u Diany jest wszystko w porządku i, że nasz sekret nie został zagrożony wydaniem. To wszystko sprawiało, iż wieczorami kładłem się do łóżka zmęczony, z łatwością zanurzając się w odmętach snu.
Może właśnie dlatego ucieszyłem się na sowę przynoszącą mi propozycję spotkania. Co prawda z większą niecierpliwością wyczekiwałem innej daty, jednakże Evelyn Burke wspominałem na tyle miło z naszych kilku spotkań, by perspektywa rozmowy z nią również wydawała mi się przyjemna. Tym bardziej, iż oznaczała wyrwanie się z rodzinnego uścisku. Nie mogłem w końcu odmówić damie, nie tej z dobrego rodu. Uprzedziłem więc wszystkich o planach, kategorycznie podkreślając, iż pozostaną one niezmienne, a gdy nastał właściwy dzień z lekkim uśmiechem na twarzy opuściłem tereny posiadłości, by następnie, tuż za bramą, teleportować się do Hogsmeade.
Pogoda była urzekająca, powietrze pachniało tym najprzyjemniejszym rodzajem świeżości, nawet mimo tego, iż znajdowałem się na terenie miasteczka, nie zaś blisko domowych lasów.
Czekającą kobietę dostrzegłem dość szybko, mimo iż o tej porze całkiem wiele osób kręciło się przy Miodowym Królestwie. Skierowałem się w jej, by już po chwili zatrzymać się koło niej i skłonić nieznacznie głowę w geście powitania.
- Dzień dobry, Evelyn - odezwałem się przyjaznym głosem. Mimo było ujrzeć znajomą twarz, na dodatek twarz osoby, która nie wymagała ode mnie ciągłego trzymania się sztywnych konwenansów. - Zakupy już zrobione? - spytałem, wskazując na torebkę.
Może właśnie dlatego ucieszyłem się na sowę przynoszącą mi propozycję spotkania. Co prawda z większą niecierpliwością wyczekiwałem innej daty, jednakże Evelyn Burke wspominałem na tyle miło z naszych kilku spotkań, by perspektywa rozmowy z nią również wydawała mi się przyjemna. Tym bardziej, iż oznaczała wyrwanie się z rodzinnego uścisku. Nie mogłem w końcu odmówić damie, nie tej z dobrego rodu. Uprzedziłem więc wszystkich o planach, kategorycznie podkreślając, iż pozostaną one niezmienne, a gdy nastał właściwy dzień z lekkim uśmiechem na twarzy opuściłem tereny posiadłości, by następnie, tuż za bramą, teleportować się do Hogsmeade.
Pogoda była urzekająca, powietrze pachniało tym najprzyjemniejszym rodzajem świeżości, nawet mimo tego, iż znajdowałem się na terenie miasteczka, nie zaś blisko domowych lasów.
Czekającą kobietę dostrzegłem dość szybko, mimo iż o tej porze całkiem wiele osób kręciło się przy Miodowym Królestwie. Skierowałem się w jej, by już po chwili zatrzymać się koło niej i skłonić nieznacznie głowę w geście powitania.
- Dzień dobry, Evelyn - odezwałem się przyjaznym głosem. Mimo było ujrzeć znajomą twarz, na dodatek twarz osoby, która nie wymagała ode mnie ciągłego trzymania się sztywnych konwenansów. - Zakupy już zrobione? - spytałem, wskazując na torebkę.
Gość
Gość
Evelyn od zawsze była nietypową arystokratką. Jednocześnie nauczoną sztywnych regułek, do których się stosowała, ponieważ zwyczajnie były częścią jej natury, a jednocześnie - szczerą, niespokojną duszą. Pasowała do stereotypu dziecka wychowanego pod nazwiskiem Burke - inteligentnego, który czasem daje się ponieść emocjom i powiedzieć o kilka słów za dużo. Były też zalety znajomości z Evelyn, która miała wiele wad i specjalnie tego nie ukrywała. Ona, kiedy się uśmiechała, to szczerze, kiedy rzucała obelgi, to z przytupnięciem, a jeśli mówiła komuś komplement, to każdy mógł być pewien, że nie oszukuje.
Uwielbiała Miodowe Królestwo za młodu. Zawsze kupowała tam sobie całą masę czekoladowych żab i ocukrzonych pałeczek ptysiowych, żeby zajadać się nimi później przy nauce w dormitorium. Sam zapach mieszanek słodkich przypraw już przywoływał przyjemne wspomnienia z czasów, kiedy życie było dużo prostsze. Ach, ile by dala, żeby wrócić do chwil, kiedy jej rodzina była w całości, obok ciągle widywała ciepły uśmiech Tobiasa, a prowadzenie własnego biznesu było tylko planem na przyszłość. Smaki nastoletnich chwil mogły najwyżej przypomnieć to na krótki czas. Dorosłe życie dawało po tyłku, każdy musiał się z tym pogodzić...
Uniosła spojrzenie szarych oczu na mężczyznę i od razu posłała mu uśmiech. Leonard! W ogóle się nie zmienił od ich ostatniego spotkania, choć od pierwszego - kompletnie. Skinęła ku niemu na powitanie i wyciągneła przed siebie papierową torebkę ze słodyczami.
- Tak, pełne zapasy. Miło mi Cię widzieć, Leonardzie. Minęło trochę czasu... Ile to miesięcy? - ach, zaczynała mówić jak stara baba... Wszyscy wokół musieli mieć rację - zaczynała sie starzeć.
Uwielbiała Miodowe Królestwo za młodu. Zawsze kupowała tam sobie całą masę czekoladowych żab i ocukrzonych pałeczek ptysiowych, żeby zajadać się nimi później przy nauce w dormitorium. Sam zapach mieszanek słodkich przypraw już przywoływał przyjemne wspomnienia z czasów, kiedy życie było dużo prostsze. Ach, ile by dala, żeby wrócić do chwil, kiedy jej rodzina była w całości, obok ciągle widywała ciepły uśmiech Tobiasa, a prowadzenie własnego biznesu było tylko planem na przyszłość. Smaki nastoletnich chwil mogły najwyżej przypomnieć to na krótki czas. Dorosłe życie dawało po tyłku, każdy musiał się z tym pogodzić...
Uniosła spojrzenie szarych oczu na mężczyznę i od razu posłała mu uśmiech. Leonard! W ogóle się nie zmienił od ich ostatniego spotkania, choć od pierwszego - kompletnie. Skinęła ku niemu na powitanie i wyciągneła przed siebie papierową torebkę ze słodyczami.
- Tak, pełne zapasy. Miło mi Cię widzieć, Leonardzie. Minęło trochę czasu... Ile to miesięcy? - ach, zaczynała mówić jak stara baba... Wszyscy wokół musieli mieć rację - zaczynała sie starzeć.
I am not your señorita
I am not from your tribe
In the garden, in the garden
I did no crime
I am not from your tribe
In the garden, in the garden
I did no crime
Evelyn Burke
Zawód : obieżyświat & rajfurka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Staring at the side of my relfection broken by a silent scream. It's always feel a sharp on this sensation piercing through my dream.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W Hogsmeade bywałem rzadko, naprawdę rzadko, właściwie, mało co tutaj przyciągało moją uwagę. Choć wiedziałem, że słodycze sprzedawane w Miodowym Królestwie były naprawdę wspaniałe, a Kremowe Piwo z Trzech Mioteł znane było wśród większości czarodziejów na wyspie, nie byłem powiązany żadnymi większymi sentymentami z tym miejscem. A to sprawiało, iż wyprawa w te rejony wydawała mi się zbędna. Może, gdybym uczył się w Hogwarcie sytuacja wyglądałaby inaczej.
Nie zmieniało to jednak faktu, iż samą wioskę uważałem za urokliwą. Spokojna i cicha (poza dniami, w których uczniowie wychodzili na zakupy), zdawała się całkiem przyjemnym miejscem do zamieszkania, szczególnie dla osób ceniących sobie taki tryb życia. Dla osób jak ja złaknionych nieskrępowanej swobody, mogła z czasem jednak okazać się.. zbyt ospała? Nudna? Nie byłem pewien, nic nie zmieniało jednak faktu, iż wolałem nasz dworek niźli to miejsce.
Uśmiechnąłem się w odpowiedzi na uśmiech Evelyn, porzucając już wszelkie rozmyślania nad małym miasteczkiem. Zamiast tego przekręciłem nieznacznie głowę, próbując w pamięci przywołać moment naszego ostatniego spotkania, szybko jednak zdałem sobie sprawę, iż nawet przybliżona data mi umyka. Dni spędzone w pracy przelatywały mi przez palce niesamowicie szybko, często więc nie potrafiłem powiedzieć ile dokładnie trwał wyjazd. A przecież między ostatnią rozmową w cztery oczy z młodą kobietą minęło więcej niż jedna wyprawa.
- Szczerze, nie potrafię sobie przypomnieć - powiedziałem w końcu, kręcąc rozbawiony głową. - Dni mijały mi tak szybko, że nie jestem w stanie powiedzieć ile ich upłynęło.
Wzruszyłem bezradnie ramionami, licząc, że zrozumie o co mi chodzi. W końcu sama podróżowała, powinna doskonale wiedzieć, że w takich momentach nie odlicza się czasu zegarkiem, a przez kolejne zdobyte doświadczenia. One o niebo lepiej wbijają się w pamięć.
Rozejrzałem się dookoła, po czym odchrząknąłem cicho, ponownie wbijając wzrok w koleżankę. Ciągłe stanie pod Miodowym Królestwem mogło się okazać uciążliwe, nie tylko dla nas, ale także dla klientów, którzy mieli nas mijać, najlepiej byłoby więc znaleźć jakąś alternatywę.
- Zaprosiłbym Cię na szklankę Ognistej, ale jest zbyt piękna pogoda by siedzieć w lokalu. Może więc po prostu się przejdziemy? - spytałem, wskazując głową w kierunku drogi. - Zawsze możemy wstąpić na chwilę do Trzech Mioteł po butelki kremowego, chyba nikt nie zbeszta nas za picie ich poza lokalem.
|zt i na Główną?
Nie zmieniało to jednak faktu, iż samą wioskę uważałem za urokliwą. Spokojna i cicha (poza dniami, w których uczniowie wychodzili na zakupy), zdawała się całkiem przyjemnym miejscem do zamieszkania, szczególnie dla osób ceniących sobie taki tryb życia. Dla osób jak ja złaknionych nieskrępowanej swobody, mogła z czasem jednak okazać się.. zbyt ospała? Nudna? Nie byłem pewien, nic nie zmieniało jednak faktu, iż wolałem nasz dworek niźli to miejsce.
Uśmiechnąłem się w odpowiedzi na uśmiech Evelyn, porzucając już wszelkie rozmyślania nad małym miasteczkiem. Zamiast tego przekręciłem nieznacznie głowę, próbując w pamięci przywołać moment naszego ostatniego spotkania, szybko jednak zdałem sobie sprawę, iż nawet przybliżona data mi umyka. Dni spędzone w pracy przelatywały mi przez palce niesamowicie szybko, często więc nie potrafiłem powiedzieć ile dokładnie trwał wyjazd. A przecież między ostatnią rozmową w cztery oczy z młodą kobietą minęło więcej niż jedna wyprawa.
- Szczerze, nie potrafię sobie przypomnieć - powiedziałem w końcu, kręcąc rozbawiony głową. - Dni mijały mi tak szybko, że nie jestem w stanie powiedzieć ile ich upłynęło.
Wzruszyłem bezradnie ramionami, licząc, że zrozumie o co mi chodzi. W końcu sama podróżowała, powinna doskonale wiedzieć, że w takich momentach nie odlicza się czasu zegarkiem, a przez kolejne zdobyte doświadczenia. One o niebo lepiej wbijają się w pamięć.
Rozejrzałem się dookoła, po czym odchrząknąłem cicho, ponownie wbijając wzrok w koleżankę. Ciągłe stanie pod Miodowym Królestwem mogło się okazać uciążliwe, nie tylko dla nas, ale także dla klientów, którzy mieli nas mijać, najlepiej byłoby więc znaleźć jakąś alternatywę.
- Zaprosiłbym Cię na szklankę Ognistej, ale jest zbyt piękna pogoda by siedzieć w lokalu. Może więc po prostu się przejdziemy? - spytałem, wskazując głową w kierunku drogi. - Zawsze możemy wstąpić na chwilę do Trzech Mioteł po butelki kremowego, chyba nikt nie zbeszta nas za picie ich poza lokalem.
|zt i na Główną?
Gość
Gość
Gdy już wyjeżdżała, to zazwyczaj na dłuższy czas. Każda wyprawa miała dwoisty charakter. Pierwsza strona tego medalu to wypoczynek, zapomnienie, ucieczka gdzieś daleko od wydarzeń, które miały miejsce. Gdyby jednak patrzeć na to jedynie pod takim kątem, wyszłoby na to, że więcej odpoczynku w jej życiu niż... wszystkich innych zajęć. Tak, za granicą przebywała bardzo długo. Druga strona zaś to niewinne wizyty na magicznym czarnym rynku oraz ciche szeptanie o nowym człowieku, który pojawić się może na światowej scenie obok Grinderwalda i stać się może dla niego poważnym rywalem. Jednak ponieważ nic nie było pewne - na razie bez słowa z góry nie próbowała się bawić w plotkarza. Na pewno wkrótce ludzi czeka zaskoczenie, ogromne zaskoczenie. Pewnie nawet ją samą zadziwi.
Musiała jednak odłożyć wizję zobaczenia kolejnych pięknych krajów. Odłożyć głęboko do najniższej szuflady życia. Życiowe plany na pewno zatrzymają ją tutaj, ponieważ działały one w spółce z jej narzeczonym, a już niedługo mężem, Bastianem. Evelyn nie lubiła nacisku, który na nią nałożył, choć lepszej partii nie mogłaby znaleźć, ze względu na pozycję rodu. Wprawdzie Nottowie to nie był dla niej ogromny autorytet, bowiem ich nauki były chyba najbardziej odległe od nauk Burke'ów, ale szanowała przyjaciela z dzieciństwa.
Leonard miał całkowitą rację. Gdy człowiek miał do roboty coś zajmującego - nie odliczał czasu, po prostu działał.
- Na pewno zdążyły zlepić się w miesiące, a może nawet lata. Życie ucieka nam między palcami. - stwierdziła, choć może nie upływ czasu miała na myśli, a zbliżający się koniec błogiej wolności.
- Świetny pomysł! Kremowe na zimno na dzisiejszy dzień brzmi świetnie. Powspominamy stare czasy.
Bez ociągania ruszyła w stronę Trzech Mioteł, skąd mieli później udać się na spacer. Chciała choć przez krótką chwilę nie myśleć o przyszłości, co do której żywiła mieszane uczucia. Lata mijały, jej błogie życie w końcu musiało schylić się ku końcowi.
Z/T, na główną <3
Musiała jednak odłożyć wizję zobaczenia kolejnych pięknych krajów. Odłożyć głęboko do najniższej szuflady życia. Życiowe plany na pewno zatrzymają ją tutaj, ponieważ działały one w spółce z jej narzeczonym, a już niedługo mężem, Bastianem. Evelyn nie lubiła nacisku, który na nią nałożył, choć lepszej partii nie mogłaby znaleźć, ze względu na pozycję rodu. Wprawdzie Nottowie to nie był dla niej ogromny autorytet, bowiem ich nauki były chyba najbardziej odległe od nauk Burke'ów, ale szanowała przyjaciela z dzieciństwa.
Leonard miał całkowitą rację. Gdy człowiek miał do roboty coś zajmującego - nie odliczał czasu, po prostu działał.
- Na pewno zdążyły zlepić się w miesiące, a może nawet lata. Życie ucieka nam między palcami. - stwierdziła, choć może nie upływ czasu miała na myśli, a zbliżający się koniec błogiej wolności.
- Świetny pomysł! Kremowe na zimno na dzisiejszy dzień brzmi świetnie. Powspominamy stare czasy.
Bez ociągania ruszyła w stronę Trzech Mioteł, skąd mieli później udać się na spacer. Chciała choć przez krótką chwilę nie myśleć o przyszłości, co do której żywiła mieszane uczucia. Lata mijały, jej błogie życie w końcu musiało schylić się ku końcowi.
Z/T, na główną <3
I am not your señorita
I am not from your tribe
In the garden, in the garden
I did no crime
I am not from your tribe
In the garden, in the garden
I did no crime
Evelyn Burke
Zawód : obieżyświat & rajfurka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Staring at the side of my relfection broken by a silent scream. It's always feel a sharp on this sensation piercing through my dream.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
/29 lipca?
Hogsmeade. Miejsce przywołujące wiele przyjemnych i słodkich wspomnień. Dorea pamiętała czasy, kiedy Miodowe Królestwo, tuż przed przerwą świąteczną, było oblegane przez uczniów Hogwartu. Wtedy nieważne było, z jakiego ktoś był domu albo czy był kimś bez błękitnej krwi płynącej w jego żyłach. Za każdym razem kupowała kilka czekoladowych żab i chowała je do nocnej szafki w dormitorium dziewcząt, by uniknąć w ten sposób niepowołanych kradzieży.
Zatrzymała się przed lokalem i zdjęła z głowy czarny kaptur, jakby zapominając o tym, że nadal chciała się ukrywać. Czarne włosy, nieco już wyblakłe, wpadające w odcienie brązu, poczuły smagnięcie letniego, chłodnego wiatru świadczącego o wieczorowej porze. O tej godzinie mało tu było ludzi, a ci, co jeszcze tu byli, przesiadywali pewnie w Trzech Miotłach albo Świńskim Łbie, miejscach idealnych do głośnych rozmów i wskakiwania w wir alkoholowego szaleństwa.
Przyglądała się zgrabnie ułożonym piramidom przeróżnych słodyczy, które kusiły na wszystkie możliwe sposoby. Wyglądały pięknie, zapewne też pięknie pachniały i smakowały. Tych dwóch ostatnich doznań nie mogła wyczuć własnymi zmysłami z tego prostego względu, że dzieliła ją od nich sklepowa witryna - wiecznie zabrudzona dziecięcymi odciskami dłoni i nosów, a być może i też języków, jeśli trafiła na wyjątkowo wygłodniałego malucha. Uśmiechnęła się lekko do samej siebie, kiedy jej wzrok natrafił na misternie wykonane opakowania skrywające w sobie czekoladowe żaby. Nigdy nie zależało jej na kartach czarodziejów, oddawała je chłopakom ze swojego domu, jeśli wyrażali taką chęć.
Opuszki jej palców musnęły szkło w niemej, niewinnej woli dostania się do środka. A gdyby tak wejść i oddać się w ramiona słodkich zapachów? Uchwyciła podejrzliwe spojrzenie sprzedawcy. Jej dłoń odskoczyła od szyby jak poparzona, a Dorea uśmiechnęła się przepraszająco. Miała ogromną nadzieję, że ten człowiek w ogóle jej nie kojarzył. Przecież nie wszyscy znali członków szanowanej rodziny Black, prawda?
Hogsmeade. Miejsce przywołujące wiele przyjemnych i słodkich wspomnień. Dorea pamiętała czasy, kiedy Miodowe Królestwo, tuż przed przerwą świąteczną, było oblegane przez uczniów Hogwartu. Wtedy nieważne było, z jakiego ktoś był domu albo czy był kimś bez błękitnej krwi płynącej w jego żyłach. Za każdym razem kupowała kilka czekoladowych żab i chowała je do nocnej szafki w dormitorium dziewcząt, by uniknąć w ten sposób niepowołanych kradzieży.
Zatrzymała się przed lokalem i zdjęła z głowy czarny kaptur, jakby zapominając o tym, że nadal chciała się ukrywać. Czarne włosy, nieco już wyblakłe, wpadające w odcienie brązu, poczuły smagnięcie letniego, chłodnego wiatru świadczącego o wieczorowej porze. O tej godzinie mało tu było ludzi, a ci, co jeszcze tu byli, przesiadywali pewnie w Trzech Miotłach albo Świńskim Łbie, miejscach idealnych do głośnych rozmów i wskakiwania w wir alkoholowego szaleństwa.
Przyglądała się zgrabnie ułożonym piramidom przeróżnych słodyczy, które kusiły na wszystkie możliwe sposoby. Wyglądały pięknie, zapewne też pięknie pachniały i smakowały. Tych dwóch ostatnich doznań nie mogła wyczuć własnymi zmysłami z tego prostego względu, że dzieliła ją od nich sklepowa witryna - wiecznie zabrudzona dziecięcymi odciskami dłoni i nosów, a być może i też języków, jeśli trafiła na wyjątkowo wygłodniałego malucha. Uśmiechnęła się lekko do samej siebie, kiedy jej wzrok natrafił na misternie wykonane opakowania skrywające w sobie czekoladowe żaby. Nigdy nie zależało jej na kartach czarodziejów, oddawała je chłopakom ze swojego domu, jeśli wyrażali taką chęć.
Opuszki jej palców musnęły szkło w niemej, niewinnej woli dostania się do środka. A gdyby tak wejść i oddać się w ramiona słodkich zapachów? Uchwyciła podejrzliwe spojrzenie sprzedawcy. Jej dłoń odskoczyła od szyby jak poparzona, a Dorea uśmiechnęła się przepraszająco. Miała ogromną nadzieję, że ten człowiek w ogóle jej nie kojarzył. Przecież nie wszyscy znali członków szanowanej rodziny Black, prawda?
Gość
Gość
Należało stwarzać pozory. Te trzy proste słowa wyrył sobie w czaszce w zupełnie nienachlany sposób, coś w stylu koślawej autosugestii, która zapewne byłaby bardziej skuteczna, gdyby chodziło o kogoś, kto nie manipulował umysłami ludzkimi. Castor natomiast zwykle pozostał głuchy na podobne uwagi, nawet jeśli chodziło o szeroko pojęte dobro jego osoby. Tylko ta zajmowała mu myśli i tylko ta skłaniała go do pełnienia obowiązków, które niekoniecznie współgrały z jego naturą.
Może i jeszcze nie był aż tak stary – próżne nadzieje (?) – by nie pamiętać zapachu słodyczy z Hogsmeade, ale ta wioska czarodziejów nie była mu bliska w żadnym wypadku. Znalazłby milion innych miejsc, które pragnąłby odwiedzić o tej późnej porze i… chociaż nie wypowiadał tych słów głośno, to dobrze wiedział, gdzie jego stopy zaniosłyby go najpierw. To byłby zupełnie milowy krok na drodze ku swojej zagładzie, więc zaciskał zęby i zjawiał się właśnie tutaj, pragnąc połechtać ego swojej wybranki – a raczej narzuconej partnerki życiowej – słodkościami, które zapewne ukoją jej żal z powodu braku potomka.
To była jej wina, obecnie, gdy już o tym wiedział, odzyskał panowanie nad nią i wiedział, że pochyli się nad torbą ze słodkościami z deliryczną paniką, która sprawi, że ręce zaczną się jej trząść, serce będzie pompowało krew w przyśpieszonym tempie, a skóra (paradoksalnie) stanie się przeźroczysta i blada jak pergamin. Będzie wyglądała tak jak jedna z tych papierowych dekoracji, które zwisały smętnie – przynajmniej dla niego – z wystawy, sprawiając, że zaczął się uśmiechać. Samo kupowanie słodyczy, obcowanie z ludźmi o zapewne skalanej krwi nie mogło dostarczyć mu przyjemności, ale wizja jego udręczonej żony sprawiała, że zaczynał widzieć w tej prozaicznej czynności poezję.
Która do końca wybrzmiała w jego uszach, gdy dostrzegł jedną z tych niezdrowych gałęzi swojego rodu, którą należało upiłować jak najszybciej.
Niegdyś Dorea Black, dziś już tylko plugawa i nic niewarta Potter.
Skłonił się przed nią gestem dżentelmena, choć w jego oczach pojawił się ów triumf, który zwykle sprawiał, że ludzie kulili się ze strachu, gdyż sugerował, że znalazł sposób, by ich poniżyć, zgnieść jak robaka, sprawić, by skomleli o litość.
Dla rodziny również jej nie posiadał
Może i jeszcze nie był aż tak stary – próżne nadzieje (?) – by nie pamiętać zapachu słodyczy z Hogsmeade, ale ta wioska czarodziejów nie była mu bliska w żadnym wypadku. Znalazłby milion innych miejsc, które pragnąłby odwiedzić o tej późnej porze i… chociaż nie wypowiadał tych słów głośno, to dobrze wiedział, gdzie jego stopy zaniosłyby go najpierw. To byłby zupełnie milowy krok na drodze ku swojej zagładzie, więc zaciskał zęby i zjawiał się właśnie tutaj, pragnąc połechtać ego swojej wybranki – a raczej narzuconej partnerki życiowej – słodkościami, które zapewne ukoją jej żal z powodu braku potomka.
To była jej wina, obecnie, gdy już o tym wiedział, odzyskał panowanie nad nią i wiedział, że pochyli się nad torbą ze słodkościami z deliryczną paniką, która sprawi, że ręce zaczną się jej trząść, serce będzie pompowało krew w przyśpieszonym tempie, a skóra (paradoksalnie) stanie się przeźroczysta i blada jak pergamin. Będzie wyglądała tak jak jedna z tych papierowych dekoracji, które zwisały smętnie – przynajmniej dla niego – z wystawy, sprawiając, że zaczął się uśmiechać. Samo kupowanie słodyczy, obcowanie z ludźmi o zapewne skalanej krwi nie mogło dostarczyć mu przyjemności, ale wizja jego udręczonej żony sprawiała, że zaczynał widzieć w tej prozaicznej czynności poezję.
Która do końca wybrzmiała w jego uszach, gdy dostrzegł jedną z tych niezdrowych gałęzi swojego rodu, którą należało upiłować jak najszybciej.
Niegdyś Dorea Black, dziś już tylko plugawa i nic niewarta Potter.
Skłonił się przed nią gestem dżentelmena, choć w jego oczach pojawił się ów triumf, który zwykle sprawiał, że ludzie kulili się ze strachu, gdyż sugerował, że znalazł sposób, by ich poniżyć, zgnieść jak robaka, sprawić, by skomleli o litość.
Dla rodziny również jej nie posiadał
Gość
Gość
Sprzedawcę zobaczyło jako pierwszego, a zaraz potem zza piętrzących się smakołyków, wyłoniła się znajoma sylwetka. Jej serca zabiło gwałtownie, chcąc ją ostrzec przed wydarzeniami, o których nie miała bladego pojęcia, a które miały się niedługo wydarzyć. Coś... złego. Coś, co zatrzymywało oddech w płucach.
Przełknęła ślinę. Jej prawa noga wykonała szybko krok do tyłu, ale zanim lewa zdążyła zareagować, drzwi do Miodowego Królestwa otworzyły się i wypuściły na zewnątrz Castora Blacka, starszego brata Cygnusa, ojca Dorei. Gdyby mogły, zapewne położyłyby przed nim czerwony, aksamitny dywan, by pokazać całemu światu oblicze prawdziwego szlachcica z błękitnej krwi i stalowych kości. Ale cóż, nie zrobiły tego, za co była im ogromnie wdzięczna.
Mimowolnie naciągnęła poły płaszcza na ręce, jakby to miało jej pomóc w jakikolwiek sposób. Poczuła ciarki na plecach, ale za wszelką cenę musiała zachować zimną krew. Nadal miała w sobie tę szlachecką dumę, którą, jak się jej wydawało, wyssała z mlekiem matki.
Kiedy nadszedł moment konfrontacji, dygnęła przed nim oddając mu w ten sposób należyty szacunek.
- Witaj, wuju - jej głos, nie wiadomo jakim cudem, nie drżał. - Dobrze cię widzieć w pełni zdrowia.
Stój, uspokój się! On na pewno nie wiedział, że zostałaś porwana. Nie mógł wiedzieć. Zaangażowany był w to tylko ojciec, prawda...? O ile twoje wyobrażenie o całej tej sytuacji było kompletne i prawdziwe. A nie było. Wuj wiedział pewnie o tym, że uciekłaś. Jeśli tak było, powinien okazać ci łaskę i puścić wolno. Mógł nawet cię zwyzywać za plecami, ale ciebie to nie obchodziło.
Pożałowała, że tu przyszła. Pożałowała, że naszła ją chęć zjedzenia czekoladowej żaby. Mogła siedzieć w domu Anthony'ego i cieszyć się świętym spokojem.
Zacisnęła zęby. Uspokój się. Porozmawiacie chwilę i ulotnisz się stąd jak najszybciej.
I tak rzeczywiście było. Wuj najwyraźniej nie chciał strzępić sobie języka na rozmowę z nią. Jego wzrok mroził do szpiku kości, dlatego nie miała zamiaru stać tu dłużej i ryzykować. Jeszcze raz przed nim dygnęła, po czym odwróciła się i odeszła prędko.
/zt x2
Przełknęła ślinę. Jej prawa noga wykonała szybko krok do tyłu, ale zanim lewa zdążyła zareagować, drzwi do Miodowego Królestwa otworzyły się i wypuściły na zewnątrz Castora Blacka, starszego brata Cygnusa, ojca Dorei. Gdyby mogły, zapewne położyłyby przed nim czerwony, aksamitny dywan, by pokazać całemu światu oblicze prawdziwego szlachcica z błękitnej krwi i stalowych kości. Ale cóż, nie zrobiły tego, za co była im ogromnie wdzięczna.
Mimowolnie naciągnęła poły płaszcza na ręce, jakby to miało jej pomóc w jakikolwiek sposób. Poczuła ciarki na plecach, ale za wszelką cenę musiała zachować zimną krew. Nadal miała w sobie tę szlachecką dumę, którą, jak się jej wydawało, wyssała z mlekiem matki.
Kiedy nadszedł moment konfrontacji, dygnęła przed nim oddając mu w ten sposób należyty szacunek.
- Witaj, wuju - jej głos, nie wiadomo jakim cudem, nie drżał. - Dobrze cię widzieć w pełni zdrowia.
Stój, uspokój się! On na pewno nie wiedział, że zostałaś porwana. Nie mógł wiedzieć. Zaangażowany był w to tylko ojciec, prawda...? O ile twoje wyobrażenie o całej tej sytuacji było kompletne i prawdziwe. A nie było. Wuj wiedział pewnie o tym, że uciekłaś. Jeśli tak było, powinien okazać ci łaskę i puścić wolno. Mógł nawet cię zwyzywać za plecami, ale ciebie to nie obchodziło.
Pożałowała, że tu przyszła. Pożałowała, że naszła ją chęć zjedzenia czekoladowej żaby. Mogła siedzieć w domu Anthony'ego i cieszyć się świętym spokojem.
Zacisnęła zęby. Uspokój się. Porozmawiacie chwilę i ulotnisz się stąd jak najszybciej.
I tak rzeczywiście było. Wuj najwyraźniej nie chciał strzępić sobie języka na rozmowę z nią. Jego wzrok mroził do szpiku kości, dlatego nie miała zamiaru stać tu dłużej i ryzykować. Jeszcze raz przed nim dygnęła, po czym odwróciła się i odeszła prędko.
/zt x2
Gość
Gość
/mi to wsio jaka teraz data, więc sobie Dorka wybierz.
W życiu Potterów ostatnio działo się bardzo dużo. Więcej niż którekolwiek z nich przewidywało. Samo to, że Dorea w końcu wróciła do świata żywych. Charlie mimo to musiał w końcu wrócić do pracy i jeszcze sprawa Zakonu. Nie było im dane odpocząć, dlatego Charlus postanowił zabrać swoją małżonkę na wycieczkę do Hogsmeade. Niby nic spektakularnego, ale może Dorea przypomni sobie co nie co. Bo to właśnie tutaj, w Hogsmeade odbyła się ich pierwsza randka. Żadna z nich nie była idealna, żadna nie była super romantyczna, bo po prostu w wykonaniu Pottera, to było niewykonalne. Chociaż starał się wielokrotnie. Oczywiście to też zmieniło się w momencie, kiedy mimo wszystko trochę spoważniał. Jakaś kolacja, świece. Ale te pierwsze, szkolne z romantyzmem nie mają nic wspólnego.
W każdym razie, kiedy znaleźli się w Hogmeade (nie wiem jak, zależy czy Dorea toleruje teleportację), Charlie zaoferował swoje ramię małżonce, prowadząc ją przez ulice miasteczka niezbyt śpiesznym krokiem, korzystając z tych ostatnich promieni słońca. Chociaż nie wiedzieć czemu, Charlie najbardziej lubił zimę. Szczególnie taką, kiedy śnieg przykrywał całą Dolinę Godryka, niczym puchowa kołdra, a mróz malował cudowne obrazy na szybach. Stare domy wyglądały jakby właśnie stoczyły bitwę na śnieżki. Zupełnie jak dzieci biegające po ulicach, ciągnące się na sankach. Na razie jednak musiał przebrnąć przez deszczową jesień i końcówkę lata. W między czasie, Charlie pewnie zdążył opowiedzieć Dorei mnóstwo historii związanych z tym miasteczkiem, które pewnie mogły zostać "wyrzucone" podobnie jak wszystkie wspomnienia związane z nim. Popchnął drzwi do Miodowego Królestwa i wpuścił małżonkę pierwszą.
-Tu zaprosiłem cię na pierwszą randkę.Wiem, mało oryginalne. Pamiętam, że uparcie chciałem ci kupić lukrowe piórko, bo Rora powiedziała mi, że tak trzeba. Ubrałem się wtedy nawet w najlepszy sweter od babci Potter.-zaczął, prowadząc Doreę między regałami, powoli. Charlie pamiętał wszystko. Pamiętał, jak cudownie wyglądała wtedy Dor. Jak miała kolor bluzki. Pamiętał, jak układał jej się warkocz spuszczony na ramię. Natomiast Dorea nie pamiętała nic. Cóż za paradoks.
W życiu Potterów ostatnio działo się bardzo dużo. Więcej niż którekolwiek z nich przewidywało. Samo to, że Dorea w końcu wróciła do świata żywych. Charlie mimo to musiał w końcu wrócić do pracy i jeszcze sprawa Zakonu. Nie było im dane odpocząć, dlatego Charlus postanowił zabrać swoją małżonkę na wycieczkę do Hogsmeade. Niby nic spektakularnego, ale może Dorea przypomni sobie co nie co. Bo to właśnie tutaj, w Hogsmeade odbyła się ich pierwsza randka. Żadna z nich nie była idealna, żadna nie była super romantyczna, bo po prostu w wykonaniu Pottera, to było niewykonalne. Chociaż starał się wielokrotnie. Oczywiście to też zmieniło się w momencie, kiedy mimo wszystko trochę spoważniał. Jakaś kolacja, świece. Ale te pierwsze, szkolne z romantyzmem nie mają nic wspólnego.
W każdym razie, kiedy znaleźli się w Hogmeade (nie wiem jak, zależy czy Dorea toleruje teleportację), Charlie zaoferował swoje ramię małżonce, prowadząc ją przez ulice miasteczka niezbyt śpiesznym krokiem, korzystając z tych ostatnich promieni słońca. Chociaż nie wiedzieć czemu, Charlie najbardziej lubił zimę. Szczególnie taką, kiedy śnieg przykrywał całą Dolinę Godryka, niczym puchowa kołdra, a mróz malował cudowne obrazy na szybach. Stare domy wyglądały jakby właśnie stoczyły bitwę na śnieżki. Zupełnie jak dzieci biegające po ulicach, ciągnące się na sankach. Na razie jednak musiał przebrnąć przez deszczową jesień i końcówkę lata. W między czasie, Charlie pewnie zdążył opowiedzieć Dorei mnóstwo historii związanych z tym miasteczkiem, które pewnie mogły zostać "wyrzucone" podobnie jak wszystkie wspomnienia związane z nim. Popchnął drzwi do Miodowego Królestwa i wpuścił małżonkę pierwszą.
-Tu zaprosiłem cię na pierwszą randkę.Wiem, mało oryginalne. Pamiętam, że uparcie chciałem ci kupić lukrowe piórko, bo Rora powiedziała mi, że tak trzeba. Ubrałem się wtedy nawet w najlepszy sweter od babci Potter.-zaczął, prowadząc Doreę między regałami, powoli. Charlie pamiętał wszystko. Pamiętał, jak cudownie wyglądała wtedy Dor. Jak miała kolor bluzki. Pamiętał, jak układał jej się warkocz spuszczony na ramię. Natomiast Dorea nie pamiętała nic. Cóż za paradoks.
Charlus Potter
Zawód : auror
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Baby you're all that i want, when you lyin' here in my arms.
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| a walnijmy sobie 9 września!
Piątkowe popołudnie było "nawet" ciepłe. Mimo to zarówno Dorea, jak Charlus musieli przeprosić się z jesiennymi płaszczami i butami o nieco wyższym stanie. Cieszyła się, że zabierał ją do kolejnego miejsca, które mogło teraz wydawać jej się nieznane. Zawsze dobrze wspominała Hogsmeade z uwagi na czas, jaki tam spędziła. Nie chodziło tu tylko i wyłącznie o ten jeden dzień, w którym zdała sobie sprawę z tego, że jest absolutnie zakochana w tym gałganie Potterze, ale o całkowity bilans chwil spędzonych w Hogwarcie. To był okres w życiu Dorei, w którym poznawała siebie, swoje możliwości i tę drugą stronę charakteru traktującą tym, że ludzie nie urodzeni w szlachetnych rodach również mogli być tymi honorowymi.
Kiedy teleportowali się do mieściny, Dorea wsunęła dłoń pod jego ramię i uśmiechnęła się szeroko. Wszystkie nici, które pogubiła w czasie tych trzech lat, zaczynały tworzyć jeden pełny kłębek. No... prawie. W jej życiu zauważyła jeszcze takie dwie nitki, różnokolorowe, jakby nie pasujące do jej życia, ale szalenie pragnące, by je do niego doczepić. Cały czas głowiła się, jak mogłaby to zrobić i chociaż wydawało się to trudne, to chyba nie było niemożliwe...
Weszła do środka i odetchnęła z ulgą, gdy poczuła słodki zapach słodkości. Czekolada. To jej aromat wybijał się ponad inne
Kiedy do niej mówił, nie rozumiała. A raczej rozumiała, ale czuła pustkę w głowie. Mimo tego nie traciła uśmiechu. Była z nim tu i teraz, i tylko to się teraz liczyło.
- I co, kupiłeś mi je? - spojrzała na niego; teraz, po trzech miesiącach rekonwalescencji, nie czuła smutku, za to wyraźnie dociekała. - Chyba na czwartym roku polubiłam karmelkowe muszki. Niemal się od nich wtedy uzależniłam!
Gdyby w tej chwili pracujące trybiki w głowie Dorei podłączyć do jakiegoś głośniczka, to na pewno obecni tutaj usłyszeliby symfonię rodem z fabryki jakichś mugolskich, metalowych urządzeń - donośną i rozgrzaną do czerwoności.
Piątkowe popołudnie było "nawet" ciepłe. Mimo to zarówno Dorea, jak Charlus musieli przeprosić się z jesiennymi płaszczami i butami o nieco wyższym stanie. Cieszyła się, że zabierał ją do kolejnego miejsca, które mogło teraz wydawać jej się nieznane. Zawsze dobrze wspominała Hogsmeade z uwagi na czas, jaki tam spędziła. Nie chodziło tu tylko i wyłącznie o ten jeden dzień, w którym zdała sobie sprawę z tego, że jest absolutnie zakochana w tym gałganie Potterze, ale o całkowity bilans chwil spędzonych w Hogwarcie. To był okres w życiu Dorei, w którym poznawała siebie, swoje możliwości i tę drugą stronę charakteru traktującą tym, że ludzie nie urodzeni w szlachetnych rodach również mogli być tymi honorowymi.
Kiedy teleportowali się do mieściny, Dorea wsunęła dłoń pod jego ramię i uśmiechnęła się szeroko. Wszystkie nici, które pogubiła w czasie tych trzech lat, zaczynały tworzyć jeden pełny kłębek. No... prawie. W jej życiu zauważyła jeszcze takie dwie nitki, różnokolorowe, jakby nie pasujące do jej życia, ale szalenie pragnące, by je do niego doczepić. Cały czas głowiła się, jak mogłaby to zrobić i chociaż wydawało się to trudne, to chyba nie było niemożliwe...
Weszła do środka i odetchnęła z ulgą, gdy poczuła słodki zapach słodkości. Czekolada. To jej aromat wybijał się ponad inne
Kiedy do niej mówił, nie rozumiała. A raczej rozumiała, ale czuła pustkę w głowie. Mimo tego nie traciła uśmiechu. Była z nim tu i teraz, i tylko to się teraz liczyło.
- I co, kupiłeś mi je? - spojrzała na niego; teraz, po trzech miesiącach rekonwalescencji, nie czuła smutku, za to wyraźnie dociekała. - Chyba na czwartym roku polubiłam karmelkowe muszki. Niemal się od nich wtedy uzależniłam!
Gdyby w tej chwili pracujące trybiki w głowie Dorei podłączyć do jakiegoś głośniczka, to na pewno obecni tutaj usłyszeliby symfonię rodem z fabryki jakichś mugolskich, metalowych urządzeń - donośną i rozgrzaną do czerwoności.
Gość
Gość
Minęło troszkę czasu od momentu powrotu Dorei do świata żywych, a Charlie nadal cieszył się jak dziecko. Zupełnie jakby chciał się nią nacieszyć, bo w każdej chwili może zniknąć. Bał się tego. Tego, że znowu zniknie, a on zostanie sam. Nie bał się samotności, bał się życia bez swojej żony. Miał świadomość, że gdyby nadal był dla niej tylko wkurzającym Gryfonem to rodzina by się na nią nie wypięła. Nie spędziłaby trzech lat w zamknięciu, męczona przez własnego ojca. No właśnie, rodzina, ojciec. Charlus często się nad tym zastanawiał. Nie, nie nad swoimi rodzicami i swoim dzieciństwem, ale nad tym jakby to było zostać ojcem. Jakby czuł się, trzymając własne dziecko na rękach. Może nigdy nikt tego nie zauważył, ale przez te trzy lata Charlus naprawdę zdążył wydorośleć, chociaż pewnie nigdy nie wyzbędzie się tych swoich czasem dziecinnych zachowań, to jednak coraz częściej zaczynał myśleć o rodzinie. A jeszcze kilka miesięcy temu o rodzinie, której nigdy nie założy, ponieważ nie miał zamiaru zakładać rodziny z inną kobietą niżeli Dorea. Teraz kiedy była, Charlie może myślał już o założeniu rodziny i tak dalej, ale jakoś bał się poruszyć ten temat.
Zapach słodkości z Miodowego Królestwa zawsze przypominał Charliemu o beztroskich czasach Hogwartu, kiedy jeszcze nie musiał się przejmować niczym więcej niżeli zadaniem domowym z transmutacji. Teraz wyglądało to już nieco inaczej.
Uśmiechnął się do niej szeroko.
-Kupiłem i to trzy.-powiedział, wypinając dumnie pierś w sposób iście teatralny. Może minął się z powołaniem? Może miał zostać aktorem. Jasne, jedyna rola do jakiej by się nadawał to nadworny błazen, bo nawet rolę drzewa mógłby spartolić.
-Faktycznie, ale jadłaś je też długo, długo później.-oznajmił, idąc dalej wzdłuż regałów. Mieli dzisiaj spędzić przyjemny czas w Hogsmeade.
Zapach słodkości z Miodowego Królestwa zawsze przypominał Charliemu o beztroskich czasach Hogwartu, kiedy jeszcze nie musiał się przejmować niczym więcej niżeli zadaniem domowym z transmutacji. Teraz wyglądało to już nieco inaczej.
Uśmiechnął się do niej szeroko.
-Kupiłem i to trzy.-powiedział, wypinając dumnie pierś w sposób iście teatralny. Może minął się z powołaniem? Może miał zostać aktorem. Jasne, jedyna rola do jakiej by się nadawał to nadworny błazen, bo nawet rolę drzewa mógłby spartolić.
-Faktycznie, ale jadłaś je też długo, długo później.-oznajmił, idąc dalej wzdłuż regałów. Mieli dzisiaj spędzić przyjemny czas w Hogsmeade.
Charlus Potter
Zawód : auror
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Baby you're all that i want, when you lyin' here in my arms.
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Sama Dorea nie cieszyła się mniej, niż sam Charlie. A może nawet i bardziej, niż on. Bo to przecież ją pozbawiono na trzy lata wolności i możliwości kontaktowania się z rodziną. To ona tęskniła tu najbardziej, chociaż były momenty, w których miała ochotę przestać. Te drobne chwile zmuszające ją do zmiany swojego stanowiska względem uczuć i emocji nią targających.
Ale to minęło. Na szczęście.
- Trzy?! No pięknie, chciałeś mnie zasłodzić! - zaśmiała się.
Szła za nim, przyglądając się dokładnie słodyczom zgrabnie ułożonych na półkach sklepowych. Zapachy i kolory mieszały się ze sobą w szalonym pędzie.
Popatrzyła na Charlusa i wsunęła swoją dłoń między jego palce. Od jakiegoś czasu zastanawiała się, czy mu powiedzieć. W gruncie rzeczy nie wiedziała, czy efekty "terapii", jaką podjęła u Mavis. To bolało. Znów, chociaż tym razem ze swojej nieprzymuszonej woli, zdecydowała się na ten ból, chociaż coś mówiło jej, że powinna dać sobie z tym spokój.
Tylko te ciastka cytrynowe okrutnie irytowały. Nie cierpiała ich. Mdliło ją na samą myśl o nich.
- Charlie? - zagadnęła do niego niepewnie. - Chciałabym ci o czymś powiedzieć.
Chciała go prosić tylko o ciche wsparcie.
Ale to minęło. Na szczęście.
- Trzy?! No pięknie, chciałeś mnie zasłodzić! - zaśmiała się.
Szła za nim, przyglądając się dokładnie słodyczom zgrabnie ułożonych na półkach sklepowych. Zapachy i kolory mieszały się ze sobą w szalonym pędzie.
Popatrzyła na Charlusa i wsunęła swoją dłoń między jego palce. Od jakiegoś czasu zastanawiała się, czy mu powiedzieć. W gruncie rzeczy nie wiedziała, czy efekty "terapii", jaką podjęła u Mavis. To bolało. Znów, chociaż tym razem ze swojej nieprzymuszonej woli, zdecydowała się na ten ból, chociaż coś mówiło jej, że powinna dać sobie z tym spokój.
Tylko te ciastka cytrynowe okrutnie irytowały. Nie cierpiała ich. Mdliło ją na samą myśl o nich.
- Charlie? - zagadnęła do niego niepewnie. - Chciałabym ci o czymś powiedzieć.
Chciała go prosić tylko o ciche wsparcie.
Gość
Gość
Była tu z nim i to było najważniejsze. Charlie nie chciał myśleć o tym co było, wolał skupić się na tym co będzie. Może i dobrze, że nie wiedział o tym, że o powrocie Dorei dowiedział się jako ostatni, że kiedy rozmawiał z Garrym, on cały czas wiedział o tym, że jego żona żyje, wtedy kiedy ślęczał nad stolikiem do kawy i nędznymi poszlakami prowadzącymi donikąd, rwąc sobie włosy z głowy. Oni wiedzieli i chyba to mogłoby go najbardziej zaboleć. Sama jeszcze nie wiem, jakby się Potter zachował, ale na pewno nie skakałby z radości. Cieszmy się, że jeszcze się o wszystkim nie dowiedział, chociaż kłamstwo ma krótkie nogi jak to mówią.
Uśmiechnął się niewinnie, bo przecież to nie tak, że chciał ją zasłodzić, chciał być po prostu miły. Bardzo wtedy przejął się tą pierwszą randką. Cholernie się nią przejął. Chociaż jeszcze bardziej przejął się ślubem. Cud, że nie zemdlał, kiedy zobaczył swoją ukochaną w białej sukni, bo naprawdę wyglądała cudownie. Do dzisiaj miał w głowie jej obraz z tamtego dnia. Gdy splotła ich palce, Potter zacisnął je na dłoni swojej ukochanej, jakby bał się, że mu ucieknie. Zdawał sobie sprawę, że to co najmniej idiotyczny pomysł, ale nie mógł tego opanować. Słysząc jej słowa zmarszczył brwi, co poskutkowało zsunięciem się oprawek na czubek nosa. Tak bardzo przypominał teraz ojca.
-Jasne, mów.-powiedział, trochę pewnie ze spóźnionym refleksem, pewnie liczył, że zacznie mówić sama z siebie, a dopiero później zorientował się, że on powinien coś powiedzieć. Jednak jedyne co mu powiedziała, to to, że jej niedobrze. No to Charlie dobry mąż zabrał ją stamtąd. Pewnie podróż przez teleportację to trochę słabe, ale innego sposobu nie było. W każdym razie wrócili do Doliny Godryka.
//zt x 2
Uśmiechnął się niewinnie, bo przecież to nie tak, że chciał ją zasłodzić, chciał być po prostu miły. Bardzo wtedy przejął się tą pierwszą randką. Cholernie się nią przejął. Chociaż jeszcze bardziej przejął się ślubem. Cud, że nie zemdlał, kiedy zobaczył swoją ukochaną w białej sukni, bo naprawdę wyglądała cudownie. Do dzisiaj miał w głowie jej obraz z tamtego dnia. Gdy splotła ich palce, Potter zacisnął je na dłoni swojej ukochanej, jakby bał się, że mu ucieknie. Zdawał sobie sprawę, że to co najmniej idiotyczny pomysł, ale nie mógł tego opanować. Słysząc jej słowa zmarszczył brwi, co poskutkowało zsunięciem się oprawek na czubek nosa. Tak bardzo przypominał teraz ojca.
-Jasne, mów.-powiedział, trochę pewnie ze spóźnionym refleksem, pewnie liczył, że zacznie mówić sama z siebie, a dopiero później zorientował się, że on powinien coś powiedzieć. Jednak jedyne co mu powiedziała, to to, że jej niedobrze. No to Charlie dobry mąż zabrał ją stamtąd. Pewnie podróż przez teleportację to trochę słabe, ale innego sposobu nie było. W każdym razie wrócili do Doliny Godryka.
//zt x 2
Charlus Potter
Zawód : auror
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Baby you're all that i want, when you lyin' here in my arms.
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
To prawda - życie się zmieniało.
A aktualnie lawirował gdzieś na pograniczu przeszłości i przyszłości, nie utożsamiając się jednak z dniem dzisiejszym. Wczoraj był inny niż dzisiaj, najpewniej do jutra też zdąży się zmienić; aktualnie jego życie przypominało równię pochyłą, a on łudził się, że syzyfowa praca polegająca na próbie wspinania się na sam szczyt kiedykolwiek przyniesie efekty.
Cóż, nie zapowiadało się na to.
- Za mąż? - powtórzył głucho, nie mogąc nie zauważyć, że ostatnio nastało jakieś apogeum zaręczyn i zaślubin. - Kto jest tym szczęśliwcem? - zmusił się do uśmiechu, choć wcale nie ucieszyła go nowina Katyi; domyślał się, że nie miało to być małżeństwo z miłości, a z obowiązku. Wbrew pozorom nie znał zbyt wiele osób, które pobrały się własnowolnie, a te nieliczne przypadki (jak Dorea i Charlus) i tak miały historię zapisaną przez żal, smutek oraz całą kolekcję nieszczęść. Kto wie, może po prostu nie nastał najlepszy czas na jakiekolwiek związki?
Za pomocą kominka przenieśli się do Hogsmeade, tym razem bez zbędnych atrakcji spowodowanych błędnym wymówieniem adresu. Już wkrótce powitał ich zapach słodkości, jaki wbił im się szturmem do nosów tuż po przekroczeniu progu sklepu. Niezliczone ścieżki meandrowały wśród półek wręcz uginających się pod ciężarem smakołyków i przekąsek. Kociołkowe pieguski, kandyzowane ananasy, musy świrusy, czekoladowe żaby i fasolki wszystkich smaków; Garrett wędrował pomiędzy nimi spojrzeniem, nawet nie zauważając, że na wspomnienie beztroskich lat szkolnych uśmiech sam wpłynął na jego usta.
- U mnie? - spytał nagle, sięgając po pudełko z dyniowymi pasztecikami, by zważyć je w dłoni, przyjrzeć się bez większych emocji opakowaniu i odłożyć ją z powrotem na niebosiężną półkę. - Raczej wszystko po staremu - dodał neutralnie, próbując sporządzić w myślach bilans wydarzeń ostatnich miesięcy, ale mógł myśleć wyłącznie o tych nieprzyjemnych, o których nie wypadało mówić na spotkaniu, jakie z zamiaru miało być radosne. Albo o tych, o których wspominać (z przeróżnych powodów) po prostu nie mógł. Choćby o zakonie. Wszystkich jego następstwach. Wszystkich zwątpieniach. Wszystkich obawach. Wszystkich naiwnych nadziejach.
- Zaręczyłem się kilka miesięcy temu, ale... - ale co, Garrett? - ale raczej nic z tego nie będzie. - Znów uciekł spojrzeniem, tym razem wbijając je w kilkunastoletnich uczniów, którzy - korzystając z pozwolenia na wycieczki do Hogsmeade - rozważali właśnie, które ze słodkości są bardziej warte zakupu. Tęsknił za takimi dylematami. - A oprócz tego to nic nowego, praca, praca, czasem dla odmiany praca - zaśmiał się, choć nie był pewien, czy ten śmiech nie brzmiał na wymuszony.
A aktualnie lawirował gdzieś na pograniczu przeszłości i przyszłości, nie utożsamiając się jednak z dniem dzisiejszym. Wczoraj był inny niż dzisiaj, najpewniej do jutra też zdąży się zmienić; aktualnie jego życie przypominało równię pochyłą, a on łudził się, że syzyfowa praca polegająca na próbie wspinania się na sam szczyt kiedykolwiek przyniesie efekty.
Cóż, nie zapowiadało się na to.
- Za mąż? - powtórzył głucho, nie mogąc nie zauważyć, że ostatnio nastało jakieś apogeum zaręczyn i zaślubin. - Kto jest tym szczęśliwcem? - zmusił się do uśmiechu, choć wcale nie ucieszyła go nowina Katyi; domyślał się, że nie miało to być małżeństwo z miłości, a z obowiązku. Wbrew pozorom nie znał zbyt wiele osób, które pobrały się własnowolnie, a te nieliczne przypadki (jak Dorea i Charlus) i tak miały historię zapisaną przez żal, smutek oraz całą kolekcję nieszczęść. Kto wie, może po prostu nie nastał najlepszy czas na jakiekolwiek związki?
Za pomocą kominka przenieśli się do Hogsmeade, tym razem bez zbędnych atrakcji spowodowanych błędnym wymówieniem adresu. Już wkrótce powitał ich zapach słodkości, jaki wbił im się szturmem do nosów tuż po przekroczeniu progu sklepu. Niezliczone ścieżki meandrowały wśród półek wręcz uginających się pod ciężarem smakołyków i przekąsek. Kociołkowe pieguski, kandyzowane ananasy, musy świrusy, czekoladowe żaby i fasolki wszystkich smaków; Garrett wędrował pomiędzy nimi spojrzeniem, nawet nie zauważając, że na wspomnienie beztroskich lat szkolnych uśmiech sam wpłynął na jego usta.
- U mnie? - spytał nagle, sięgając po pudełko z dyniowymi pasztecikami, by zważyć je w dłoni, przyjrzeć się bez większych emocji opakowaniu i odłożyć ją z powrotem na niebosiężną półkę. - Raczej wszystko po staremu - dodał neutralnie, próbując sporządzić w myślach bilans wydarzeń ostatnich miesięcy, ale mógł myśleć wyłącznie o tych nieprzyjemnych, o których nie wypadało mówić na spotkaniu, jakie z zamiaru miało być radosne. Albo o tych, o których wspominać (z przeróżnych powodów) po prostu nie mógł. Choćby o zakonie. Wszystkich jego następstwach. Wszystkich zwątpieniach. Wszystkich obawach. Wszystkich naiwnych nadziejach.
- Zaręczyłem się kilka miesięcy temu, ale... - ale co, Garrett? - ale raczej nic z tego nie będzie. - Znów uciekł spojrzeniem, tym razem wbijając je w kilkunastoletnich uczniów, którzy - korzystając z pozwolenia na wycieczki do Hogsmeade - rozważali właśnie, które ze słodkości są bardziej warte zakupu. Tęsknił za takimi dylematami. - A oprócz tego to nic nowego, praca, praca, czasem dla odmiany praca - zaśmiał się, choć nie był pewien, czy ten śmiech nie brzmiał na wymuszony.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Miodowe Królestwo
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade