Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade
Miodowe Królestwo
AutorWiadomość
First topic message reminder :
-
Lokal zamknięty
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Miodowe Królestwo
Miodowe Królestwo to słynny sklep ze słodyczami oraz cukiernia założona przez państwo Flume. Zlokalizowana jest przy głównej ulicy Hogsmeade i należy do najchętniej odwiedzanych obiektów w wiosce - nie tylko przez studentów Hogwartu, ale również przez dorosłych amatorów słodyczy. Specjalnością Miodowego Królestwa są czekolady - w rozmaitych smakach i z najbardziej wymyślnymi nadzieniami, lecz oprócz nich, w ofercie znajdują się także inne, pyszne łakocie - każdy znajdzie tam coś dobrego dla swojego podniebienia. Od słynnych fasolek wszystkich smaków Bertiego Botta i czekoladowych żab, przez lewitujące kulki oraz pieprzne diabełki, aż po takie smakołyki jak karaluchowy blok. Miodowe Królestwo to prawdziwy raj dla łasuchów, który zaspokoi nawet najbardziej wyrafinowane gusta kulinarne.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:04, w całości zmieniany 5 razy
Wyjątkowy, niepowtarzalny smak biszkoptowego ciasta uderzał we wszystkie zmysły atakując wrażliwe kubki. Niespodzianka ukryta wewnątrz aromatycznego wypieku okazała się zaskakująca: chrupiąca, czekoladowa pralina w kolorze prawdziwego, rozpłyniętego złota, oddająca nutę świeżej i soczystej brzoskwini zerwanej prosto z sadowego drzewa. Otaczająca przestrzeń wydawała się nieobecna, nierealna, wypełniona zadziwionymi szeptami - rozproszonym dźwiękiem rozśpiewanych żab. Mimo powrotu do gwarnej, pawilonowej rzeczywistości, jeszcze przez krótką chwilę rozmywała się przed błękitnymi tęczówkami, zatrzymując go na miękkiej kanapie Pokoju Wspólnego. Opierając ręce na stołowym blacie, rozejrzał się na wszystkie strony, próbując zlokalizować swe położenie. Zakręciło mu się w głowie, chciał wypowiedzieć kilka, potwierdzających słów zahaczających o sylwetki współtowarzyszy, jednakże zmienna atmosfera odwiodła od kolejnej próby, wywołała następną gamę niemożliwych i niedopasowanych odczuć. Przepadał w rozdzierającej i oddzielającej przepaści. Zdążył jedynie spojrzeć na swoje dłonie. Podwyższone dźwięki niknęły nieznacznie, a on rozłożył się pośród leniwego uczucia błądzącego w świecie nostalgii i dalekich wspomnień. Powoli tracił dostęp do cudownej rozkoszy umiejscowionej na podniebieniu. Cukiernicze zapachy stawały się coraz mniej intensywne; zmieniały się w coś zupełnie innego, przypominającego długie połacie rozciągniętych, iglastych lasów, rozkołysanych swobodnym podmuchem wiatru. Zasypiał. Powieki stały się ciężkie, opadające, wprowadzające w bezkres sennych mar. Z daleka słyszał coś o lukrecjowych gryzkach, atrakcyjnej cenie, ponownie dotarł do niego zapach: przesłodzony, karmelowy, rozlewający się po całym pomieszczeniu, w którym znalazł się tak nagle. Powieki zadrżały od intensywności kolorowego światła. Zmarszczył brwi próbując rozszerzyć je do cna: były duże, ciekawskie, chłonące obraz, który kojarzył mu się z wczesnym dzieciństwem. Zielone deski tak wspaniałego sklepu przypominały czas, w którym to podczas przygotowywania do szkoły, ciotka zabrała go do środka, pozwalając na tylko jeden smakołyk. Pamiętał jak z niepowstrzymanym entuzjazmem podbiegał do płaskich gablot, otwartych szuflad, kul wypchanych żelkami w najróżniejszych kształtach, smakach oraz mieszanych barwach. Nie potrafił zdecydować się na konkretny i niepowtarzalny wybór. Miodowe Królestwo wyrysowane w tak nowym obrazie, okazało się zupełnie inne: zrujnowane, zaniedbane i nieposprzątane. Pełne fruwającej waty, papierków przyklejających się do podeszwy. Dopiero gdy sięgnął po jeden z nich, zorientował się, że coś jest nie tak. Jego dłonie były przecież tak małe. Przesunął je po wyjątkowo gładkiej twarzy, elegancko obciętych włosach z kilkoma zakręconymi, niesfornymi kosmykami. Twarz była pulchniejsza, pyzata, zaróżowiona od nadmiaru wrażeń. Był wysoki, choć nie tak, jak w rzeczywistości. Chude kończyny wystawały spomiędzy ubrań, a zdziwiony wyraz twarzy nie opuszczał go nawet na krok. Nie był sobą. W popłochy rozejrzał się po zakamarku sklepu, dostrzegając inne, zmniejszone postacie. Niektóre z nich rozpoznał od razu, wspominając kompanów ze szkolnych korytarzy. Jak to się stało? – Kiedy to, co? – wymamrotał dziwnym, dziecięcym tonem, gdy coś niepokojącego zaczęło dziać się w powietrzu. Chciał pobiec do drzwi, zastukać w przybrudzone okno, aby zwrócić uwagę przechodniów, jednakże nie zdążył zrobić nawet najmniejszego kroku. Coś świsnęło nad ich głowami, rozbryzgując się na przeciwległej ścianie, gdzieś nieopodal wielkiego obrazu z dyniowymi kociołkami. Usłyszał coś o rajskiej kremówce, zdążył dostrzec rozpędzoną smugę, gdy Vane pojawiła się tuż obok niego, próbując strącić niebezpieczną kremówkę. Dostrzegając niepowodzenie, spróbował uchylić się przed nawracającym łakociem, pociągając za sobą nic nieświadomą, dzielną dziewczynkę. – Uważaj! – wrzasnął wykonując manewr.
| rzut
| rzut
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Zadane przez Maisie pytanie rozpłynęło się w powietrzu, a w chwili gdy ostatnia głoska spłynęła z jej ust – w jej głowie wygodnie rozparła się niewiedza i błogi spokój. Efekt kremu babeczkowego objął jej umysł z lekkim opóźnieniem, ale pod jego wpływem wszyscy tymczasowo zapomnieli o tym, co działo się ledwie chwilę temu. Nie było wspomnień dorosłości, nikt nie pamiętał nawet o wydarzeniu trwającym w Plymouth. Było tylko to, co tu i teraz, do spółki z dziecięcą świadomością szkolnych obowiązków i przekonaniem, że wszyscy całkowicie naturalnie i od zawsze uczęszczaliście do Hogwartu na jednym roku.
– Wygląda na jakiś… atak?... – Luigi sam nie był pewien czy powinien wierzyć we własne słowa. Spojrzał na Maeve, trochę się zdziwił gdy zauważył uniesioną do twarz dłoń i dyskretnie uniósł pachę, pociągnął nosem. No nie śmierdział przecież, co też ta biedna dziewczyna sugeruje tym gestem…
Za komodę – dość nagle – wskoczyła Maisie. Ściągający ją karaluch nie wyrobił na zakręcie i rozbił się o szybę, pozostawiając na niej karmelową plamę. Luigi obejrzał się na dziewczynę krótko, kontrolnie, ale nim zdążyłby cokolwiek powiedzieć, Riana rozsypała śmiech-kremówki i zamachnęła się tacą na nadlatującą rajską kremówkę, ale przedmiot okazał się zbyt ciężki – dziewczynę zniosło przy zamachu nieco na lewo, szczęśliwie podtrzymał ją Vincent, ale oboje przypłacili to nieudanym unikiem przed ciśniętym znikąd słodyczem. Rajska kremówka rozbiła się o pierś Krukona, krem w kanarkowym kolorze rozbryzgł się na boki, ochlapując zarówno jego, jak i Rianę. Oboje po krótkim czasie mogli poczuć mrowienie na skórze ubrudzonej kremem. W przeciągu kolejnych sekund zabrudzone miejsca pokryły się żółciutkimi piórami, jak u kanarka, a głos obu uczniów stał się o parę tonów wyższy.
Wilkie i Rosemary skutecznie uniknęli wywrotki na rozsypanych śmiech-kremówkach, choć nie było to wcale zadanie proste; złotowłosy szczeniak plączący się pod nogami nie należał do elementów ułatwiających zadanie. Szczęśliwie jednak udało im się schronić za obiecująco wyglądającym meblem akurat w chwili, gdy powietrze przecięła seria pocisków z fasolek wszystkich smaków. Kierunek strzałów sugerował, że zamachowiec celował do nich gdzieś z góry, choć pierwsze piętro Miodowego Królestwa także tonęło w przedziwnej ciemności…
Luigi poruszył się niespokojnie; za komodą było coraz mniej miejsca, w dodatku ktoś złośliwie rozsypał w pobliżu draże, ale sprawna reakcja Wilkiego uratowała Maeve przed upadkiem i – najprawdopodobniej – uratował tym samym całą resztę kryjących się za meblem uczniów. Upadek jednego z nich wywołałby efekt domina, polecieliby wszyscy.
Gdy początkowy chaos został tymczasowo opanowany, ciekawskie spojrzenia popłynęły w kierunku granicy światła magicznych lamp, w stronę przewróconej maszyny do waty cukrowej. Tuż przed nią bez trudu można było zobaczyć góry opakowań po czekoladowych żabach uformowane w podłużne mury, jakby ktoś – lub coś – jeszcze do niedawna wykorzystywało je w roli osłony. Stojące w półcieniu postacie przesunęły się w stronę komody, weszły w słaby krąg światła; Luigi aż przetarł oczy rękawem. Mamroczące głosy i niewysokie sylwetki należały do dwóch krasnali ogrodowych, co do tego żadne z was nie miało wątpliwości. Zamiast jednak stać na straży czarodziejskich ogródków i chronić je przed upierdliwymi gnomami, krasnoludki były tutaj, a ściągnięte chmurnie krzaczaste brwi sugerowały jasno, że coś im się nie podoba.
Zerkający w tamtym kierunku Wilkie, Rosemary i Maeve bez trudu dostrzegli bojowe wyposażenie krasnali: każdy z nich przewiesił przez ramię miniaturową kuszę, a w pasie dyndały przypięte kołczany. Rosemary mogła zauważyć, że nie kryją się w nich zwykłe strzały, a podłużne żelki, znane większości jako ślimaki-gumiaki, które można było nabyć w ekspresie do Hogwartu i w Miodowym Królestwie. Uwagę Wilkiego ściągnął ruchomy cień u góry; poruszał się ze stałą prędkością, jakby patrolując teren pod sobą; światło magicznych lamp po chwili oświetliło także i tę sylwetkę, zdradzając młodemu czarodziejowi tożsamość potencjalnego wroga. Fakt, że był nim miniaturowy pluszowy smok mógł budzić pewną konsternację. Zwłaszcza, gdy smok spostrzegł Rianę i Vincenta i wypluł z siebie kolejną serię fasolek wszystkich smaków w ich kierunku.
Spojrzenie Maeve sięgnęło dalej niż pozostałych, w głąb korytarza, do następnej sali. Spowijał ją cień; gabloty, potencjalny bałagan i równie potencjalni wrogowie pozostawali wciąż ukryci, ale daleko, w oddali, coś błyszczało, wabiło uwagę, jak pilnie strzeżony skarb. Trudno było określić czym był ów skarb, ale jego dostrzeżenie wywołało silną chęć dotarcia właśnie tam, w tamtym kierunku. Trudno było to wytłumaczyć, ale wraz z chęcią przemieszczenia się dalej, Maeve wypełniło przekonanie, że tam znajdą odpowiedzi na wszystkie swoje pytania.
Jedyne, co trzeba było zrobić, to pokonać krasnale. I przy okazji nie zabić się o rozsypane wszędzie słodycze.
W tej turze możecie wykonać dowolną - choć mieszczącą się w granicach logiki i rozsądku - ilość akcji.
Vincent i Riana - piórka znikną w kolejnej turze, głos także wróci wtedy do normy.
Czas na odpis: do 21 lipca włącznie
– Wygląda na jakiś… atak?... – Luigi sam nie był pewien czy powinien wierzyć we własne słowa. Spojrzał na Maeve, trochę się zdziwił gdy zauważył uniesioną do twarz dłoń i dyskretnie uniósł pachę, pociągnął nosem. No nie śmierdział przecież, co też ta biedna dziewczyna sugeruje tym gestem…
Za komodę – dość nagle – wskoczyła Maisie. Ściągający ją karaluch nie wyrobił na zakręcie i rozbił się o szybę, pozostawiając na niej karmelową plamę. Luigi obejrzał się na dziewczynę krótko, kontrolnie, ale nim zdążyłby cokolwiek powiedzieć, Riana rozsypała śmiech-kremówki i zamachnęła się tacą na nadlatującą rajską kremówkę, ale przedmiot okazał się zbyt ciężki – dziewczynę zniosło przy zamachu nieco na lewo, szczęśliwie podtrzymał ją Vincent, ale oboje przypłacili to nieudanym unikiem przed ciśniętym znikąd słodyczem. Rajska kremówka rozbiła się o pierś Krukona, krem w kanarkowym kolorze rozbryzgł się na boki, ochlapując zarówno jego, jak i Rianę. Oboje po krótkim czasie mogli poczuć mrowienie na skórze ubrudzonej kremem. W przeciągu kolejnych sekund zabrudzone miejsca pokryły się żółciutkimi piórami, jak u kanarka, a głos obu uczniów stał się o parę tonów wyższy.
Wilkie i Rosemary skutecznie uniknęli wywrotki na rozsypanych śmiech-kremówkach, choć nie było to wcale zadanie proste; złotowłosy szczeniak plączący się pod nogami nie należał do elementów ułatwiających zadanie. Szczęśliwie jednak udało im się schronić za obiecująco wyglądającym meblem akurat w chwili, gdy powietrze przecięła seria pocisków z fasolek wszystkich smaków. Kierunek strzałów sugerował, że zamachowiec celował do nich gdzieś z góry, choć pierwsze piętro Miodowego Królestwa także tonęło w przedziwnej ciemności…
Luigi poruszył się niespokojnie; za komodą było coraz mniej miejsca, w dodatku ktoś złośliwie rozsypał w pobliżu draże, ale sprawna reakcja Wilkiego uratowała Maeve przed upadkiem i – najprawdopodobniej – uratował tym samym całą resztę kryjących się za meblem uczniów. Upadek jednego z nich wywołałby efekt domina, polecieliby wszyscy.
Gdy początkowy chaos został tymczasowo opanowany, ciekawskie spojrzenia popłynęły w kierunku granicy światła magicznych lamp, w stronę przewróconej maszyny do waty cukrowej. Tuż przed nią bez trudu można było zobaczyć góry opakowań po czekoladowych żabach uformowane w podłużne mury, jakby ktoś – lub coś – jeszcze do niedawna wykorzystywało je w roli osłony. Stojące w półcieniu postacie przesunęły się w stronę komody, weszły w słaby krąg światła; Luigi aż przetarł oczy rękawem. Mamroczące głosy i niewysokie sylwetki należały do dwóch krasnali ogrodowych, co do tego żadne z was nie miało wątpliwości. Zamiast jednak stać na straży czarodziejskich ogródków i chronić je przed upierdliwymi gnomami, krasnoludki były tutaj, a ściągnięte chmurnie krzaczaste brwi sugerowały jasno, że coś im się nie podoba.
Zerkający w tamtym kierunku Wilkie, Rosemary i Maeve bez trudu dostrzegli bojowe wyposażenie krasnali: każdy z nich przewiesił przez ramię miniaturową kuszę, a w pasie dyndały przypięte kołczany. Rosemary mogła zauważyć, że nie kryją się w nich zwykłe strzały, a podłużne żelki, znane większości jako ślimaki-gumiaki, które można było nabyć w ekspresie do Hogwartu i w Miodowym Królestwie. Uwagę Wilkiego ściągnął ruchomy cień u góry; poruszał się ze stałą prędkością, jakby patrolując teren pod sobą; światło magicznych lamp po chwili oświetliło także i tę sylwetkę, zdradzając młodemu czarodziejowi tożsamość potencjalnego wroga. Fakt, że był nim miniaturowy pluszowy smok mógł budzić pewną konsternację. Zwłaszcza, gdy smok spostrzegł Rianę i Vincenta i wypluł z siebie kolejną serię fasolek wszystkich smaków w ich kierunku.
Spojrzenie Maeve sięgnęło dalej niż pozostałych, w głąb korytarza, do następnej sali. Spowijał ją cień; gabloty, potencjalny bałagan i równie potencjalni wrogowie pozostawali wciąż ukryci, ale daleko, w oddali, coś błyszczało, wabiło uwagę, jak pilnie strzeżony skarb. Trudno było określić czym był ów skarb, ale jego dostrzeżenie wywołało silną chęć dotarcia właśnie tam, w tamtym kierunku. Trudno było to wytłumaczyć, ale wraz z chęcią przemieszczenia się dalej, Maeve wypełniło przekonanie, że tam znajdą odpowiedzi na wszystkie swoje pytania.
Jedyne, co trzeba było zrobić, to pokonać krasnale. I przy okazji nie zabić się o rozsypane wszędzie słodycze.
Vincent i Riana - piórka znikną w kolejnej turze, głos także wróci wtedy do normy.
Czas na odpis: do 21 lipca włącznie
Adriana Tonks
Podobno nie bez powodu mówiło się, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła – do tej pory Maeve nie za bardzo rozumiała, co ten termin oznacza i jak dokładnie wygląda rzeczone miejsce, kiedy jednak wystawiła głowę zza komody, by dojrzeć coś więcej, spróbować zlokalizować zalewających ich gradem pocisków osobników, w wyniku czego nogi odmówiły jej posłuszeństwa, dość prędko zaczęła pojmować. Piekło to rozsypane po podłodze draże i rozpaczliwa próba odzyskania równowagi, a także równie rozpaczliwe chwytanie się przycupniętego zaraz obok Wilkiego, na którego pytanie nie zdołała jeszcze odpowiedzieć; gdyby nie ta dość wyjątkowa sytuacja – kryzysowa nawet – nie ośmieliłaby się wieszać na koledze, paniczny odruch okazał się jednak silniejszy od krzyczącego gdzieś z tyłu głowy rozsądku. Co ty robisz, przestań, nie przewracaj się, nie ciągnij za krawat, to nie przystoi, a co tu robi ta psina, słodka Roweno, nie pozwól mi jej zgnieść.
– Przepraszamniechciałam – wymamrotała prędko, gdy już przestali majtać się to w jedną, to w drugą stronę, zaś widmo spektakularnego, a przy tym niewątpliwie bolesnego upadku odeszło w niepamięć; była zbyt zawstydzona swym wybrykiem, by móc przy tym podchwycić spojrzenie Despensera. Oprócz ewidentnych wyrzutów sumienia odczuwała niemałą ulgę, przede wszystkim dlatego, że jakimś sposobem utrzymali się na nogach, ale również z powodu faktu, że w przypływie paniki nie sięgnęła w kierunku Luigiego; ledwie chwilę temu próbował stosunkowo dyskretnie sprawdzić swój zapach, tak przynajmniej podejrzewała – czyżby znów zaspał na zajęcia, pominął poranną toaletę...? Chyba nie chciała się nad tym zastanawiać. Może miała zwidy. Może znów nadinterpretowała. Nieistotne.
Dopiero wtedy zerknęła w kierunku pozostałych skrywających się za tym samym meblem uczniów, dokonując prędkiej analizy sytuacji; Romy wydawała się cała, tak samo Maisie, to dobrze. Wyglądało jednak na to, że wciąż tkwiąca na widoku dwójka Krukonów została rażona rajską kremówką, Maeve wzdrygnęła się na sam widok nieśmiało wyrastających im piór. Wolałaby uniknąć podobnego losu, lecz nie mogła przecież chować się za komodą w nieskończoność, musiała zrozumieć, o co tu chodzi, dlaczego znaleźli się pod obstrzałem, gdzie byli właściciele Miodowego Królestwa.
Ponownie wyściubiła nos zza osłony, ostrożniej niż chwilę temu, próbując się przy tym nie rozpychać; przez moment kontemplowała wzniesione z opakowań mury, stojących przy nich osobników, a także dzierżone przez nich bronie. – Czy widzicie to co ja? Znaczy, krasnale? – zapytała powoli, nie mogąc uwierzyć własnym oczom, choć przecież teraz – kiedy miała już więcej czasu, by przyjrzeć się im uważniej – nie było jak pomylić ich z niczym czy nikim innym. Krasnale. Z kuszami. Tak. Niewątpliwie. Czy to one ich atakowały? Po co wzniosły mury? Chowały się przed kimś? Zastanawiające. Prędko zmarszczyła brwi, próbując sięgnąć wzrokiem w innym kierunku, do przyległej sali; podejrzewała, że może tam być ktoś jeszcze, ktoś, na kogo zapewne powinni uważać. I choć pomieszczenie zalewał niemalże idealny mrok, tak w oddali, hen daleko, dostrzegła coś, co odbijało światło. Odkrycie to przyniosło ze sobą chęć dowiedzenia się, czym było ów tajemnicze coś. – W drugiej sali coś jest. Coś ważnego. – Na pewno. Tak czuła. – Musimy tam dotrzeć, to nam pomoże... – Tego również była pewna, z jakiegoś dziwnego powodu. Starała się nie myśleć o tym, że brzmi, jak gdyby postradała rozum.
Tylko jak miała się tam dostać? Spojrzała to na kucającego najbliżej Wilkiego, to na pozostałych, chcąc ocenić wyraz ich twarzy. Jednocześnie przetrząsała pamięć w poszukiwaniu zaklęcia, które mogłyby się na coś przydać. Po chwili przypomniała sobie czar pozwalający upodobnić się do otoczenia; nie ćwiczyła go jakoś wytrwale, ale może i tak zdoła nakłonić magię do współpracy? Nawet mimo odczuwanego stresu i wciąż mrowiącego nosa.
Bez słowa sięgnęła po różdżkę, po czym wzięła głębszy oddech i spróbowała rzucić zaklęcie kameleona. A kiedy poczuła charakterystyczną, spływającą od czubka głowy falę zimna, odważyła się wychynąć zza komody i powoli ruszyć w kierunku wabiącego ją przedmiotu.
| rzut na Kameleona
– Przepraszamniechciałam – wymamrotała prędko, gdy już przestali majtać się to w jedną, to w drugą stronę, zaś widmo spektakularnego, a przy tym niewątpliwie bolesnego upadku odeszło w niepamięć; była zbyt zawstydzona swym wybrykiem, by móc przy tym podchwycić spojrzenie Despensera. Oprócz ewidentnych wyrzutów sumienia odczuwała niemałą ulgę, przede wszystkim dlatego, że jakimś sposobem utrzymali się na nogach, ale również z powodu faktu, że w przypływie paniki nie sięgnęła w kierunku Luigiego; ledwie chwilę temu próbował stosunkowo dyskretnie sprawdzić swój zapach, tak przynajmniej podejrzewała – czyżby znów zaspał na zajęcia, pominął poranną toaletę...? Chyba nie chciała się nad tym zastanawiać. Może miała zwidy. Może znów nadinterpretowała. Nieistotne.
Dopiero wtedy zerknęła w kierunku pozostałych skrywających się za tym samym meblem uczniów, dokonując prędkiej analizy sytuacji; Romy wydawała się cała, tak samo Maisie, to dobrze. Wyglądało jednak na to, że wciąż tkwiąca na widoku dwójka Krukonów została rażona rajską kremówką, Maeve wzdrygnęła się na sam widok nieśmiało wyrastających im piór. Wolałaby uniknąć podobnego losu, lecz nie mogła przecież chować się za komodą w nieskończoność, musiała zrozumieć, o co tu chodzi, dlaczego znaleźli się pod obstrzałem, gdzie byli właściciele Miodowego Królestwa.
Ponownie wyściubiła nos zza osłony, ostrożniej niż chwilę temu, próbując się przy tym nie rozpychać; przez moment kontemplowała wzniesione z opakowań mury, stojących przy nich osobników, a także dzierżone przez nich bronie. – Czy widzicie to co ja? Znaczy, krasnale? – zapytała powoli, nie mogąc uwierzyć własnym oczom, choć przecież teraz – kiedy miała już więcej czasu, by przyjrzeć się im uważniej – nie było jak pomylić ich z niczym czy nikim innym. Krasnale. Z kuszami. Tak. Niewątpliwie. Czy to one ich atakowały? Po co wzniosły mury? Chowały się przed kimś? Zastanawiające. Prędko zmarszczyła brwi, próbując sięgnąć wzrokiem w innym kierunku, do przyległej sali; podejrzewała, że może tam być ktoś jeszcze, ktoś, na kogo zapewne powinni uważać. I choć pomieszczenie zalewał niemalże idealny mrok, tak w oddali, hen daleko, dostrzegła coś, co odbijało światło. Odkrycie to przyniosło ze sobą chęć dowiedzenia się, czym było ów tajemnicze coś. – W drugiej sali coś jest. Coś ważnego. – Na pewno. Tak czuła. – Musimy tam dotrzeć, to nam pomoże... – Tego również była pewna, z jakiegoś dziwnego powodu. Starała się nie myśleć o tym, że brzmi, jak gdyby postradała rozum.
Tylko jak miała się tam dostać? Spojrzała to na kucającego najbliżej Wilkiego, to na pozostałych, chcąc ocenić wyraz ich twarzy. Jednocześnie przetrząsała pamięć w poszukiwaniu zaklęcia, które mogłyby się na coś przydać. Po chwili przypomniała sobie czar pozwalający upodobnić się do otoczenia; nie ćwiczyła go jakoś wytrwale, ale może i tak zdoła nakłonić magię do współpracy? Nawet mimo odczuwanego stresu i wciąż mrowiącego nosa.
Bez słowa sięgnęła po różdżkę, po czym wzięła głębszy oddech i spróbowała rzucić zaklęcie kameleona. A kiedy poczuła charakterystyczną, spływającą od czubka głowy falę zimna, odważyła się wychynąć zza komody i powoli ruszyć w kierunku wabiącego ją przedmiotu.
| rzut na Kameleona
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Maisie otuliła mgła niepamięci i po chwili już nie pamiętała o swoim dorosłym życiu ani obawach, ani nawet o wydarzeniu w Plymouth i jedzeniu babeczek. Nie tylko wyglądała na trzynaście lat, naprawdę tyle miała. I choć ludzie wokół normalnie byliby od niej sporo starsi, teraz było dla niej zupełnie naturalne, że przecież wszyscy byli jej rówieśnikami, chodzili razem do Hogwartu i znali się z lekcji i korytarzy. Tym, co najbardziej ją teraz absorbowało, było istne pobojowisko, jakie dokonało się w Miodowym Królestwie, które przecież na ogół było bardzo uporządkowane. I nikt w nią tu wcześniej nie rzucał słodyczami.
Udało jej się odskoczyć i umknąć za komodę, jednak robiło się tam powoli trochę ciasno, wszyscy pewnie się tutaj nie pomieszczą, zresztą, nie mogli się tu przecież ukrywać cały dzień, prawda?
- Jak myślicie, kto tym w nas rzuca? – zapytała, wciąż rozglądając się po otoczeniu, próbując wypatrzeć kogoś lub coś, co mogło spowodować to całe zamieszanie i rzucać w nich słodyczami.
Zaraz jednak poznała odpowiedź na swoje pytanie, kiedy zobaczyła krasnale ogrodowe wychodzące zza osłony zbudowanej najprawdopodobniej z opakowań po czekoladowych żabach. O ile to rzeczywiście one rzucały. Bo może gdzieś w półmroku kryło się coś innego, bardziej niepokojącego? Tego nie wiedziała, ale zmrużyła oczy, przyglądając się otoczeniu z ciekawością, zaintrygowaniem, ale może też lekkim niepokojem.
- Też je widzę – odezwała się na pytanie Maeve. – Co jest w tamtej sali, widziałaś coś więcej? W czym nam to pomoże? Musimy się tam jakoś dostać, tylko te krasnale… No i może ich być więcej niż te dwa.
Poczuła ciekawość – co też się tam kryło? Co takiego widziała Maeve? Znowu zmrużyła oczy, zerkając w tamtą stronę. Obserwowała też poczynania Krukonki, która wydawała się mieć dobry pomysł, po zakamuflowaniu mogliby dyskretnie przedostać się do drugiego pomieszczenia, może udałoby się w ten sposób oszukać krasnale. Nie wiedziała, jak dobrze widziały i słyszały. Ale może też powinna spróbować? Lubiła transmutację od początku swej szkolnej nauki. Przytknęła do siebie różdżkę i pomyślała Zaklęcie Kameleona, po chwili czując charakterystyczny chłód spływający po jej ciele, które wydawało się zlewać z otoczeniem.
- Zaczekaj, idę z tobą… - wyszeptała. Teraz chyba mogła podążyć za Maeve, ale starała się patrzeć pod nogi, żeby nie potknąć się o żadne słodycze i tym samym nie zaalarmować krasnali ani innych mogących skrywać się w mroku istot o swojej obecności i poczynaniach.
| Rzut na kameleona
Udało jej się odskoczyć i umknąć za komodę, jednak robiło się tam powoli trochę ciasno, wszyscy pewnie się tutaj nie pomieszczą, zresztą, nie mogli się tu przecież ukrywać cały dzień, prawda?
- Jak myślicie, kto tym w nas rzuca? – zapytała, wciąż rozglądając się po otoczeniu, próbując wypatrzeć kogoś lub coś, co mogło spowodować to całe zamieszanie i rzucać w nich słodyczami.
Zaraz jednak poznała odpowiedź na swoje pytanie, kiedy zobaczyła krasnale ogrodowe wychodzące zza osłony zbudowanej najprawdopodobniej z opakowań po czekoladowych żabach. O ile to rzeczywiście one rzucały. Bo może gdzieś w półmroku kryło się coś innego, bardziej niepokojącego? Tego nie wiedziała, ale zmrużyła oczy, przyglądając się otoczeniu z ciekawością, zaintrygowaniem, ale może też lekkim niepokojem.
- Też je widzę – odezwała się na pytanie Maeve. – Co jest w tamtej sali, widziałaś coś więcej? W czym nam to pomoże? Musimy się tam jakoś dostać, tylko te krasnale… No i może ich być więcej niż te dwa.
Poczuła ciekawość – co też się tam kryło? Co takiego widziała Maeve? Znowu zmrużyła oczy, zerkając w tamtą stronę. Obserwowała też poczynania Krukonki, która wydawała się mieć dobry pomysł, po zakamuflowaniu mogliby dyskretnie przedostać się do drugiego pomieszczenia, może udałoby się w ten sposób oszukać krasnale. Nie wiedziała, jak dobrze widziały i słyszały. Ale może też powinna spróbować? Lubiła transmutację od początku swej szkolnej nauki. Przytknęła do siebie różdżkę i pomyślała Zaklęcie Kameleona, po chwili czując charakterystyczny chłód spływający po jej ciele, które wydawało się zlewać z otoczeniem.
- Zaczekaj, idę z tobą… - wyszeptała. Teraz chyba mogła podążyć za Maeve, ale starała się patrzeć pod nogi, żeby nie potknąć się o żadne słodycze i tym samym nie zaalarmować krasnali ani innych mogących skrywać się w mroku istot o swojej obecności i poczynaniach.
| Rzut na kameleona
Maisie Moore
Zawód : początkująca krawcowa
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
"So what am I to do with all those hopes
Life seems so very frightening"
Life seems so very frightening"
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 11 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Słodkie aromaty nie musiały być zaproszone, żeby wygodnie rozsiadały się w nosie i na języku, prezentując całą gamę smaków kuszących ku degustacji. Romy, kiedy już udało im się, jej, Wilkiemu i słodkiemu szczeniakowi, wyskoczyć z tego bałaganu i znaleźć się w bezpiecznym zaciszu, uświadomiła sobie, że dawno nie jadła śmiech-kremówek. I że Jenny ostatnio obiecała jej taką na Gwiazdkę. A tu proszę, znalazła się tuż pod nosem! Chciała już rozejrzeć się po pozostałych plamach i porozbijanych cukierkach, ale zanim wzrok uciekł w drugą stronę, dostrzegła zgraję bojowników wielkości młodych sadzonek, którzy najwyraźniej były sprawcami tego całego chaosu. I jeszcze strzelał do nich z fasolek?!
- Nie wolno tak się rzucać słodyczami, wy parszywe pietruchy! - wykrzyknęła do nich butnie, przypominając sobie, jak babcia miotłą próbowała przegonić kryjące się w cukiniach i ogórkach gumochłony. Nie udało jej się to, musieli poprosić tatę o pomoc, ale co się babcia nakrzyczała, to jej. - Wracajcie, skąd przyszłyście, wy...!
Zaczęła rozglądać się za pierwszą rzeczą, jaka mogła okazać się dobrą amunicją. Podniosła z podłogi kilka papierków po cukierkach, zgniotła je w kulkę i zamachnęła się nią w krasnala, licząc na to, że będzie to dla niego jakże bolesny cios. A może strąci mu chociaż czapeczkę!
| celuję papierową kulką w jednego z krasnali
- Nie wolno tak się rzucać słodyczami, wy parszywe pietruchy! - wykrzyknęła do nich butnie, przypominając sobie, jak babcia miotłą próbowała przegonić kryjące się w cukiniach i ogórkach gumochłony. Nie udało jej się to, musieli poprosić tatę o pomoc, ale co się babcia nakrzyczała, to jej. - Wracajcie, skąd przyszłyście, wy...!
Zaczęła rozglądać się za pierwszą rzeczą, jaka mogła okazać się dobrą amunicją. Podniosła z podłogi kilka papierków po cukierkach, zgniotła je w kulkę i zamachnęła się nią w krasnala, licząc na to, że będzie to dla niego jakże bolesny cios. A może strąci mu chociaż czapeczkę!
| celuję papierową kulką w jednego z krasnali
nie każdy żyje sztuką i
snami o wolności
snami o wolności
Rosemary Sprout
Zawód : spikerka radiowa
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
instead of new branches
i might grow
deeper roots
i might grow
deeper roots
OPCM : 5 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Rosemary Sprout' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 99
'k100' : 99
Zdradzieckie ciepło rozpłynęło się lekko po policzkach, kiedy usłyszałem, że ktoś coś o mnie komuś mówił - większość uczniów śmiała się z wróżbiarstwa, uważała je za bujdy, a kiedy można je było połączyć z zasypiającym w pół słowa Puchonem... cóż, rachunek był prosty. Rzadko spotykałem się z zaciekawieniem, tym bardziej szczerym, ale to chyba nie był spisek? Wstęp do żartów? Nie podejrzewałbym o to Romy... chyba. - Ja? Znaczy... no, trochę próbuję może coś tam - rzuciłem w chaotycznym biegu. W zasadzie dopiero zaczynałem wróżyć z fusów, ale szło mi trochę lepiej niż reszcie. I w przeciwieństwie do większości - nie musiałem zmyślać.
Wszystko toczyło się tak szybko, ledwo wbiegliśmy za komodę i zaraz rozpoczęła się nowa walka o równowagę. Robiłem co mogę, aby ją utrzymać i nie pozwolić Maeve na upadek - i tym razem, jak nigdy, naprawdę się udało! Duma całkiem zgrabnie przykryła zakłopotanie, choć nie wymazała go całkowicie. - Nienie, nie przejmuj się, dobrze że jesteś cała - odpowiedziałem natychmiast, starając się sprawnie wrócić do bezpiecznego krycia nosów za meblem i wypatrywania wskazówek.
- Mhm, mają fort - pokiwałem głową, przyglądając się uważnie pudełkom, przy których kręciły się rzeczone krasnale. Ale się naukładały! Rozglądałem się jeszcze, dopiero co wyłapując sylwetkę pluszowego smoka, na którego widok brwi powędrowały do góry, a Maeve już układała plan. Zamrugałem zaskoczony, próbując wyłapać co takiego jest we wspomnianej sali, nic mi to jednak nie dało. - Jest jeszcze smok, tam na górze! - przestrzegłem, z trwogą obserwując, jak sylwetki dwóch dziewcząt znikają pod zaklęciem Kameleona. - Pluszowy jest - dodałem, kiedy rzedła mi mina, bo nie było szans, abym sam tak sprawnie użyl czarów i wstyd odczułem aż w czubkach palców. Chyba musiałem wymyślić coś innego. Świetnie, bo zaraz posypały się fasolki i Rosemary postanowiła sięgnąć po ciężkie działa, inspirując tym Szałwię do serii szczeknięć i nieporadnego biegu po Miodowym Królestwie. No i tyle było z chowania się.
- To smok! Smok fasolkuje! - wyrzuciłem z siebie, próbując znaleźć naprędce jakieś rozwiązanie godne bohatera, którym zawsze chciałem być, ale zwykle zasypiałem zanim się udawało. Z pomocą przyszła mi Szałwia, dzierżąca w pysku jakiś badyl - od biedy bardzo krótki miecz, chociaż kiedy przyjrzałem się bliżej... przecież proca! Z łomoczącym sercem spróbowałem doskoczyć do najbliższych fasolek i wycelować w smoka, niechże dostanie własną bronią! Co prawda obśliniona proca trochę ślizgała się w dłoni, ale może akurat?
| przepraszam, że późno, zdrowie grymasi :c rzucam na strzał z procy
Wszystko toczyło się tak szybko, ledwo wbiegliśmy za komodę i zaraz rozpoczęła się nowa walka o równowagę. Robiłem co mogę, aby ją utrzymać i nie pozwolić Maeve na upadek - i tym razem, jak nigdy, naprawdę się udało! Duma całkiem zgrabnie przykryła zakłopotanie, choć nie wymazała go całkowicie. - Nienie, nie przejmuj się, dobrze że jesteś cała - odpowiedziałem natychmiast, starając się sprawnie wrócić do bezpiecznego krycia nosów za meblem i wypatrywania wskazówek.
- Mhm, mają fort - pokiwałem głową, przyglądając się uważnie pudełkom, przy których kręciły się rzeczone krasnale. Ale się naukładały! Rozglądałem się jeszcze, dopiero co wyłapując sylwetkę pluszowego smoka, na którego widok brwi powędrowały do góry, a Maeve już układała plan. Zamrugałem zaskoczony, próbując wyłapać co takiego jest we wspomnianej sali, nic mi to jednak nie dało. - Jest jeszcze smok, tam na górze! - przestrzegłem, z trwogą obserwując, jak sylwetki dwóch dziewcząt znikają pod zaklęciem Kameleona. - Pluszowy jest - dodałem, kiedy rzedła mi mina, bo nie było szans, abym sam tak sprawnie użyl czarów i wstyd odczułem aż w czubkach palców. Chyba musiałem wymyślić coś innego. Świetnie, bo zaraz posypały się fasolki i Rosemary postanowiła sięgnąć po ciężkie działa, inspirując tym Szałwię do serii szczeknięć i nieporadnego biegu po Miodowym Królestwie. No i tyle było z chowania się.
- To smok! Smok fasolkuje! - wyrzuciłem z siebie, próbując znaleźć naprędce jakieś rozwiązanie godne bohatera, którym zawsze chciałem być, ale zwykle zasypiałem zanim się udawało. Z pomocą przyszła mi Szałwia, dzierżąca w pysku jakiś badyl - od biedy bardzo krótki miecz, chociaż kiedy przyjrzałem się bliżej... przecież proca! Z łomoczącym sercem spróbowałem doskoczyć do najbliższych fasolek i wycelować w smoka, niechże dostanie własną bronią! Co prawda obśliniona proca trochę ślizgała się w dłoni, ale może akurat?
| przepraszam, że późno, zdrowie grymasi :c rzucam na strzał z procy
who are you when you're haunted by the ruin?
Wilkie Despenser
Zawód : wróżbita, zielarz
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
and so it goes
the stillness covers my ears
tenderly, until all sound disappears
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +2
UZDRAWIANIE : 5 +3
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
The member 'Wilkie Despenser' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 92
'k100' : 92
Zaklęcia Maeve i Maisie okryły sylwetki z taką dokładnością, że profesor z zajęć transmutacji byłby naprawdę pod wrażeniem. Z powodzeniem wychynęły zza komody, przekradły się za pierwszą barykadę z pudełek po czekoladowych żabach, a cicho i ostrożnie stawiane kroki nie wzbudziły uwagi mamroczących do siebie krasnali. Gdy czarownice mijały prowizoryczny posterunek, do ich uszu dotarły wyraźnie padające słowa jednego z nich:
– Żabi Król wymaga karmienia co godzinę, ale nie zostało już nic czym moglibyśmy go nakarmić…
– Jak to nic? – Krasnal wsunął palce pod czapkę, podrapał się po głowie. – A ten pies, o tam… biegał jeszcze przed chwilą przeca.
– Pies? Gdzie pies?
– No tam, za komo–
Nie dokończył, nie zdążył. Papierowy pocisk ciśnięty przez Rosemary trafił go w szpiczasta czapeczkę z mocą doprawdy niecodzienną i strącił ją na ziemię. Krasnal chwilę spoglądał na element swojej garderoby w niedowierzaniu, wymienił również tak samo niedowierzające spojrzenia z kompanem. Dziewczęcy krzyk, choć bardzo bojowy i pełen werwy, nie przestraszył jednak zaprawionych w boju krasnali. Pierwszy – ten bez czapeczki – zaraz chwycił kuszę, załadował do niej stwardniałego żelka i wziął na cel komodę. Wystrzelił, gdy nad meblem mignęła mu rudowłosa głowa.
Drugi rozejrzał się czujnie, zmrużył oczy, nadstawił ucho, ale gdy zauważył biegająca po sklepie Szałwię – natychmiast złapał za arcydługiego żelka i zaczął go zwijać jak lasso.
– Pies! Strzelaj w psa! – huknął w stronę towarzysza bez nakrycia głowy, ale ten go nie posłuchał – strącenie czapeczki wziął bardzo personalnie.
Kołujący wyżej smok wypluł pierwszą serię fasolek – pociski z impetem odbiły się od mebli, podziurawiły szklane gablotki, rozprysły się na ścianach, zagrzechotały o podłogę. Pluszak potrzebował chwili przerwy na naprawdę głęboki wdech, a chwilę pozornego spokoju wykorzystał Wilkie. Ostrzał z procy był nad wyraz celny – fasolka trafiła smoka w brzuch, przez co pluszak spuchł w sposób kompletnie niekontrolowany i – krótko mówiąc – wybuchł z donośnym trzaskiem przypominającym pęknięcie balona. Zniszczenie wrogiej jednostki latającej typu PLUSZ-AK (jak twierdziła opadła na podłogę metka) przyniosło czarodziejom eksplozję ukrytego zbiorniczka z cukrem pudrem, przez co całe wnętrze sklepu pokryło się białym nalotem – a co gorsza – zdemaskowało także poruszające się pod zaklęciem kameleona Maeve i Maisie. Ich kształt – choć wciąż niewidzialny – był teraz dokładnie obrysowany i otulony cukrem, wabił oko.
Z otulonego mrokiem pomieszczenia wyłonił się kolejny strażnik zwabiony hałasem. Krasnal dzierżący cukrową, świąteczną pałeczkę jak lancę, dosiadający dość przerośniętej (i co najmniej kilogramowej) czekoladowej żaby, prezentował się niemalże dostojnie. Znać było, że nie jest w tym chaosie byle kim. Znajdujące się najbliżej Maeve i Maisie mogły dostrzec, że do pasa z żelkową amunicją przytroczony ma niewielki, połyskujący złotem kluczyk.
– Stać! – nakazał władczym tonem, celując pałeczką w dwie nie-do-końca-ukryte czarownice. – Nie ruszać się! Bo poszczuję żabą! Nie jadła jeszcze śniadania!
W tej turze możecie wykonać dowolną - choć mieszczącą się w granicach logiki i rozsądku - ilość akcji.
Czas na odpis: do 9 sierpnia włącznie
– Żabi Król wymaga karmienia co godzinę, ale nie zostało już nic czym moglibyśmy go nakarmić…
– Jak to nic? – Krasnal wsunął palce pod czapkę, podrapał się po głowie. – A ten pies, o tam… biegał jeszcze przed chwilą przeca.
– Pies? Gdzie pies?
– No tam, za komo–
Nie dokończył, nie zdążył. Papierowy pocisk ciśnięty przez Rosemary trafił go w szpiczasta czapeczkę z mocą doprawdy niecodzienną i strącił ją na ziemię. Krasnal chwilę spoglądał na element swojej garderoby w niedowierzaniu, wymienił również tak samo niedowierzające spojrzenia z kompanem. Dziewczęcy krzyk, choć bardzo bojowy i pełen werwy, nie przestraszył jednak zaprawionych w boju krasnali. Pierwszy – ten bez czapeczki – zaraz chwycił kuszę, załadował do niej stwardniałego żelka i wziął na cel komodę. Wystrzelił, gdy nad meblem mignęła mu rudowłosa głowa.
Drugi rozejrzał się czujnie, zmrużył oczy, nadstawił ucho, ale gdy zauważył biegająca po sklepie Szałwię – natychmiast złapał za arcydługiego żelka i zaczął go zwijać jak lasso.
– Pies! Strzelaj w psa! – huknął w stronę towarzysza bez nakrycia głowy, ale ten go nie posłuchał – strącenie czapeczki wziął bardzo personalnie.
Kołujący wyżej smok wypluł pierwszą serię fasolek – pociski z impetem odbiły się od mebli, podziurawiły szklane gablotki, rozprysły się na ścianach, zagrzechotały o podłogę. Pluszak potrzebował chwili przerwy na naprawdę głęboki wdech, a chwilę pozornego spokoju wykorzystał Wilkie. Ostrzał z procy był nad wyraz celny – fasolka trafiła smoka w brzuch, przez co pluszak spuchł w sposób kompletnie niekontrolowany i – krótko mówiąc – wybuchł z donośnym trzaskiem przypominającym pęknięcie balona. Zniszczenie wrogiej jednostki latającej typu PLUSZ-AK (jak twierdziła opadła na podłogę metka) przyniosło czarodziejom eksplozję ukrytego zbiorniczka z cukrem pudrem, przez co całe wnętrze sklepu pokryło się białym nalotem – a co gorsza – zdemaskowało także poruszające się pod zaklęciem kameleona Maeve i Maisie. Ich kształt – choć wciąż niewidzialny – był teraz dokładnie obrysowany i otulony cukrem, wabił oko.
Z otulonego mrokiem pomieszczenia wyłonił się kolejny strażnik zwabiony hałasem. Krasnal dzierżący cukrową, świąteczną pałeczkę jak lancę, dosiadający dość przerośniętej (i co najmniej kilogramowej) czekoladowej żaby, prezentował się niemalże dostojnie. Znać było, że nie jest w tym chaosie byle kim. Znajdujące się najbliżej Maeve i Maisie mogły dostrzec, że do pasa z żelkową amunicją przytroczony ma niewielki, połyskujący złotem kluczyk.
– Stać! – nakazał władczym tonem, celując pałeczką w dwie nie-do-końca-ukryte czarownice. – Nie ruszać się! Bo poszczuję żabą! Nie jadła jeszcze śniadania!
Czas na odpis: do 9 sierpnia włącznie
Adriana Tonks
Heroiczny czyn okazał się kompletnym niewypałem. Taca była cięższa, a wątłe dziewczęce ramiona zbyt... wątłe. Poziom zażenowania rósł wykładniczo wraz z rozsmarowanym na ciele ciastkiem, porostem pierza, zmianą dźwięku i przerodził się w konsternację wymieszaną ze strachem w obliczu pluszowego smoka. Wypuszczona seria fasolek zawisła groźbą. Vane nie mogła zachować zimnej krwi. Wiedząc jak żałosne są jej postępy pod kątem białej magii mogła jedynie przykucnąć i trzymaną blachę oburącz osłonić głowę. Zamiast jednak fasolowego gradobicia nastąpiła pudrowa eksplozja smoka. Riana zakaszlała czując duszność. Porzucając niewygodną blachę podążając w stronę fortu zachęcając Vincenta do tego by nie tracił czasu. Włos jej się zjeżył na karku widząc jak jeden z krasnali grozi przypudrowanym przyjaciołom z klasy.
- To ty się nie ruszaj! - wyciągnęła różdżkę wskazując na dosiadającego żabę skrzata - Myślisz, że my przyszliśmy do Miodowego Królestwa cieszyć się wystrojem wnętrz?! Jesteśmy nie mniej głowni i mamy więcej żołądków więc lepiej wytłumacz się z sytuacji bo twoja żaba z chwili na chwilę wygląda coraz bardziej smakowicie - zauważyła dość arogancko zadzierając brodę mając nadzieję wyciągnąć od krasnala informacje, a zdrowa logika miała jej w tym dopomóc - To wy zdewastowaliście tak królestwo? Co tu się wyprawia?
|Staram się przekonać kransala co ja robię ze swoim życiem c:
- To ty się nie ruszaj! - wyciągnęła różdżkę wskazując na dosiadającego żabę skrzata - Myślisz, że my przyszliśmy do Miodowego Królestwa cieszyć się wystrojem wnętrz?! Jesteśmy nie mniej głowni i mamy więcej żołądków więc lepiej wytłumacz się z sytuacji bo twoja żaba z chwili na chwilę wygląda coraz bardziej smakowicie - zauważyła dość arogancko zadzierając brodę mając nadzieję wyciągnąć od krasnala informacje, a zdrowa logika miała jej w tym dopomóc - To wy zdewastowaliście tak królestwo? Co tu się wyprawia?
|Staram się przekonać kransala co ja robię ze swoim życiem c:
Powinna nie tylko przeprosić, ale i podziękować, lecz wstyd związał język na supeł. Najważniejsze, że nie upadli, że nie udusiła go przypadkiem krawatem. Prawda? Usilnie ignorowała pieczenie zarumienionych policzków, na szczęście widok uzbrojonych krasnali skutecznie odwracał uwagę od fizycznej niedogodności, zmuszał do skupienia się na pozyskanych dopiero co informacjach. Jednak wiele bardziej od niewielkich agresorów zainteresowało ją tajemnicze coś, które dojrzała w oddali; refleks światła wabił, przyciągał, biorąc górę nad pielęgnowanym od maleńkości rozsądkiem.
– Nie wiem – odpowiedziała Maisie, zgodnie z prawdą. Brzmiała niepoważnie, zdawała sobie z tego sprawę, lecz nie potrafiła opanować rozbudzonej ciekawości. Cokolwiek tam zobaczyła, napawało ją przekonaniem, że jest im niezbędne do zwalczenia panującego w Miodowym Królestwie rozgardiaszu. – Po prostu... myślę, że to pomoże nam zrozumieć sytuację. I ją naprostować. – Wzruszyła ramieniem, chcąc brzmieć na pewną siebie, wyszło jej to raczej jedynie połowicznie. Nie nawykła do przewodzenia, do podejmowania takich decyzji. Cieszyła się przy tym, że nie ona jedna widziała wzniesione z opakowań po czekoladowych żabach mury; krasnale musiały być prawdziwe, tak samo jak prawdziwe musiały być dzierżone przez nich kusze.
Działała impulsywnie, opuściła bezpieczeństwo osłony nim zdążyłaby zrozumieć ostrzeżenie Wilkiego. Skupiała się na jak najcichszym stawaniu kolejnych kroków; zwykle nie skradała się, nie miała ku temu powodów, przeczytała jednak niejedną książkę, których bohaterowie musieli działać w ukryciu, i wiedziała, na czym polega teoria. Czuła się nieco pewniej wiedząc, że nie rusza za linię wroga sama, a w towarzystwie Puchonki. Mijała posterunek krasnali ze wstrzymanym oddechem, kiedy jednak dosłyszała wypowiadane przez nich słowa, przystanęła wpół kroku. Nie miała pojęcia, kim jest Żabi Król, lecz wzbudzana przez niego trwoga nijak nie tłumaczyła pomysłu, by nakarmić go małym, uroczym szczeniakiem! Co za potwory.
Nie zdążyła zareagować, ruszyć z miejsca; rudowłosa Rosemary wzniosła krzyk bojowy, po czym przypuściła atak, strącając z głowy krasnala noszoną przez niego czapeczkę. To zaś był początek końca; panoszący się po sklepie intruzi odpowiedzieli agresją, Maeve musiała uważać, by nie wejść w linię ognia. Wybałuszyła oczy, wciągnęła głośno powietrze, dźwięk ten zlał się jednak z odgłosami walki. Szybciej, szybciej, byle tylko wykorzystać powstałe zamieszanie i przekraść się dalej... Ostrzał fasolek zniosła jednak gorzej; pisnęła, zaskoczona kanonadą – i dopiero wtedy zrozumiała, że słowem, które wypowiedział chwilę temu Despenser, było złowróżbne smok. Zadarła głowę do góry, odnajdując spojrzeniem latającego pluszaka – w samą porę, by stać się świadkiem jakże celnego ataku, który doprowadził do jego wybuchu.
Kaszlnęła raz i drugi, gdy pokrył je biały opad; z narastającą paniką spojrzała na swe dłonie, a później na wyraźnie zarysowaną sylwetkę Maisie. O nie, nie, nie. To nie tak miało wyglądać. Nie tak to sobie wyobrażała.
Nim zdążyłaby ostrzec koleżankę, albo pomyśleć o zaklęciu, które mogłoby im w tej sytuacji pomóc, z ciemności wyłonił się kolejny strażnik – uzbrojony w cukrową pałeczkę, dosiadający spasionej żaby, a przez to groźniejszy. Krukonka momentalnie wzniosła ręce do góry w geście kapitulacji, próbując wymyślić, co teraz. Nie zdążyła powiedzieć choćby słowa, szybsza okazała się Riana. Mieli przewagę, na to przynajmniej wyglądało, oby więc wartownik podjął dialog, nie zaś zaczął okładać ją prowizoryczną lancą czy szczuć swym wierzchowcem, bardzo by tego nie chciała.
– Możemy wam pomóc z Żabim Królem, słowo honoru – wtrąciła; jeśli kierował nimi strach przed tym stworzeniem, logicznym zdawało się odwołanie do tego uczucia. – Musielibyście jednak obiecać, że nie zrobicie nam krzywdy. Ani psu – dodała jeszcze, wciąż trzymając ręce w górze, próbując ocenić, czy słowa te robią na rozmówcy jakiekolwiek wrażenie. Wtedy też dojrzała przytroczony do paska krasnala kluczyk. Czyżby mógł być powiązany z tajemniczym, błyszczącym czymś, które dojrzała w oddali...? – I powiedzieć, do czego służy ten kluczyk. – Wątpiła, by rozmówca podzielił się taką informacją ot tak, chciała jednak głośno i wyraźnie wspomnieć o tym, co udało jej się zauważyć; może pozostali zdołają zrobić z tą wiedzą coś więcej, albo nawet pozbawią go pilnie strzeżonej własności.
– Nie wiem – odpowiedziała Maisie, zgodnie z prawdą. Brzmiała niepoważnie, zdawała sobie z tego sprawę, lecz nie potrafiła opanować rozbudzonej ciekawości. Cokolwiek tam zobaczyła, napawało ją przekonaniem, że jest im niezbędne do zwalczenia panującego w Miodowym Królestwie rozgardiaszu. – Po prostu... myślę, że to pomoże nam zrozumieć sytuację. I ją naprostować. – Wzruszyła ramieniem, chcąc brzmieć na pewną siebie, wyszło jej to raczej jedynie połowicznie. Nie nawykła do przewodzenia, do podejmowania takich decyzji. Cieszyła się przy tym, że nie ona jedna widziała wzniesione z opakowań po czekoladowych żabach mury; krasnale musiały być prawdziwe, tak samo jak prawdziwe musiały być dzierżone przez nich kusze.
Działała impulsywnie, opuściła bezpieczeństwo osłony nim zdążyłaby zrozumieć ostrzeżenie Wilkiego. Skupiała się na jak najcichszym stawaniu kolejnych kroków; zwykle nie skradała się, nie miała ku temu powodów, przeczytała jednak niejedną książkę, których bohaterowie musieli działać w ukryciu, i wiedziała, na czym polega teoria. Czuła się nieco pewniej wiedząc, że nie rusza za linię wroga sama, a w towarzystwie Puchonki. Mijała posterunek krasnali ze wstrzymanym oddechem, kiedy jednak dosłyszała wypowiadane przez nich słowa, przystanęła wpół kroku. Nie miała pojęcia, kim jest Żabi Król, lecz wzbudzana przez niego trwoga nijak nie tłumaczyła pomysłu, by nakarmić go małym, uroczym szczeniakiem! Co za potwory.
Nie zdążyła zareagować, ruszyć z miejsca; rudowłosa Rosemary wzniosła krzyk bojowy, po czym przypuściła atak, strącając z głowy krasnala noszoną przez niego czapeczkę. To zaś był początek końca; panoszący się po sklepie intruzi odpowiedzieli agresją, Maeve musiała uważać, by nie wejść w linię ognia. Wybałuszyła oczy, wciągnęła głośno powietrze, dźwięk ten zlał się jednak z odgłosami walki. Szybciej, szybciej, byle tylko wykorzystać powstałe zamieszanie i przekraść się dalej... Ostrzał fasolek zniosła jednak gorzej; pisnęła, zaskoczona kanonadą – i dopiero wtedy zrozumiała, że słowem, które wypowiedział chwilę temu Despenser, było złowróżbne smok. Zadarła głowę do góry, odnajdując spojrzeniem latającego pluszaka – w samą porę, by stać się świadkiem jakże celnego ataku, który doprowadził do jego wybuchu.
Kaszlnęła raz i drugi, gdy pokrył je biały opad; z narastającą paniką spojrzała na swe dłonie, a później na wyraźnie zarysowaną sylwetkę Maisie. O nie, nie, nie. To nie tak miało wyglądać. Nie tak to sobie wyobrażała.
Nim zdążyłaby ostrzec koleżankę, albo pomyśleć o zaklęciu, które mogłoby im w tej sytuacji pomóc, z ciemności wyłonił się kolejny strażnik – uzbrojony w cukrową pałeczkę, dosiadający spasionej żaby, a przez to groźniejszy. Krukonka momentalnie wzniosła ręce do góry w geście kapitulacji, próbując wymyślić, co teraz. Nie zdążyła powiedzieć choćby słowa, szybsza okazała się Riana. Mieli przewagę, na to przynajmniej wyglądało, oby więc wartownik podjął dialog, nie zaś zaczął okładać ją prowizoryczną lancą czy szczuć swym wierzchowcem, bardzo by tego nie chciała.
– Możemy wam pomóc z Żabim Królem, słowo honoru – wtrąciła; jeśli kierował nimi strach przed tym stworzeniem, logicznym zdawało się odwołanie do tego uczucia. – Musielibyście jednak obiecać, że nie zrobicie nam krzywdy. Ani psu – dodała jeszcze, wciąż trzymając ręce w górze, próbując ocenić, czy słowa te robią na rozmówcy jakiekolwiek wrażenie. Wtedy też dojrzała przytroczony do paska krasnala kluczyk. Czyżby mógł być powiązany z tajemniczym, błyszczącym czymś, które dojrzała w oddali...? – I powiedzieć, do czego służy ten kluczyk. – Wątpiła, by rozmówca podzielił się taką informacją ot tak, chciała jednak głośno i wyraźnie wspomnieć o tym, co udało jej się zauważyć; może pozostali zdołają zrobić z tą wiedzą coś więcej, albo nawet pozbawią go pilnie strzeżonej własności.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Cokolwiek się tu działo, Maisie czuła, że powinna spróbować pomóc Maeve. W końcu co dwie różdżki, to nie jedna, a Krukonka wydawała się bystra. Musieli dowiedzieć się, co się tutaj działo, bo kompletnie nie rozumiała tego. Nigdy nie widziała tego sklepu w takim stanie, nikt w nią też tutaj nie rzucał słodyczami. Wilkie krzyknął coś o smoku, więc zadarła głowę do góry, w samą porę, by zauważyć, jak pluszowy (!) smok zostaje trafiony i eksploduje, zasypując cały sklep, łącznie z nimi, jakimś jasnym proszkiem. Niby dalej była niewidzialna, ale proszek oblepił ją, przez co i tak było widać jej kontury i krasnale mogły dostrzec ją i Maeve w całej okazałości, przez co nici z niepostrzeżonego przedostania się do pomieszczenia obok. Krasnale nie miały teraz problemu z zauważeniem ich.
Zerknęła kątem oka na Maeve, która zaczęła mówić, najwyraźniej obierając taktykę pokojowego rozwiązania sprawy. Nie znali w końcu zamiarów krasnali, nie wiedzieli, czy były one ich wrogami, czy może po prostu broniły tego sklepu przed kimś lub czymś innym. Może przed tym żabim królem? Może się go bali, może to on zmuszał ich do tego, by zdobywali dla niego pożywienie? Kimkolwiek on był, Maisie nie chciała, żeby zjadł tego słodkiego małego psiaka. Trzeba było to rozwiązać tak, aby nikt nie został pożarty.
- To prawda, możemy wam pomóc z żabim królem, tylko gdzie on jest? Czy to jest on? - zapytała, wskazując na żabę, której dosiadał krasnal, ale, choć była naprawdę słusznych rozmiarów, to jednak nie wyglądała na na tyle groźną, aby zjeść którekolwiek z nich, nawet pieska. To prędzej oni mogliby zjeść ją, niż ona ich. - Nie mamy złych zamiarów, chcemy po prostu dowiedzieć się, co się tu dzieje i jak stąd wyjść - dodała po chwili, mając nadzieję, że krasnale w gruncie rzeczy nie były do nich wrogo nastawione, i że dało się tę sprawę rozwiązać spokojną rozmową. Jeśli nie, to wtedy trzeba będzie myśleć, co dalej.
Zerknęła kątem oka na Maeve, która zaczęła mówić, najwyraźniej obierając taktykę pokojowego rozwiązania sprawy. Nie znali w końcu zamiarów krasnali, nie wiedzieli, czy były one ich wrogami, czy może po prostu broniły tego sklepu przed kimś lub czymś innym. Może przed tym żabim królem? Może się go bali, może to on zmuszał ich do tego, by zdobywali dla niego pożywienie? Kimkolwiek on był, Maisie nie chciała, żeby zjadł tego słodkiego małego psiaka. Trzeba było to rozwiązać tak, aby nikt nie został pożarty.
- To prawda, możemy wam pomóc z żabim królem, tylko gdzie on jest? Czy to jest on? - zapytała, wskazując na żabę, której dosiadał krasnal, ale, choć była naprawdę słusznych rozmiarów, to jednak nie wyglądała na na tyle groźną, aby zjeść którekolwiek z nich, nawet pieska. To prędzej oni mogliby zjeść ją, niż ona ich. - Nie mamy złych zamiarów, chcemy po prostu dowiedzieć się, co się tu dzieje i jak stąd wyjść - dodała po chwili, mając nadzieję, że krasnale w gruncie rzeczy nie były do nich wrogo nastawione, i że dało się tę sprawę rozwiązać spokojną rozmową. Jeśli nie, to wtedy trzeba będzie myśleć, co dalej.
Maisie Moore
Zawód : początkująca krawcowa
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
"So what am I to do with all those hopes
Life seems so very frightening"
Life seems so very frightening"
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 11 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Siedzący na potężnej żabie krasnal nie przejął się słowami Riany, a przynajmniej nie dał nic po sobie poznać. Podkręcił długiego wąsa, zmierzył ją oceniającym spojrzeniem, wolną rękę wsparł na łęku dziwnego, żabiego siodła.
– Mamy po swojej stronie Żabiego Króla – orzekł ozięble krasnal – on was wszystkich zje, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba. – Brew drgnęła mu nieznacznie, jakby w nie do końca zamaskowanym blefie.
Żaba strzeliła językiem, wciągnęła w paszczę biegającego nieopodal cukrowego karalucha. Stłumione beknięcie nieznacznie napompowało jej brzuch, przez co stała się wizualnie jeszcze większa.
– Przejęliśmy ten posterunek w ramach ekspansji żabiego królestwa – oznajmił krasnal dumnie – Miodowe Królestwo to tylko początek, a naszym celem: Hogwart! Stop dyskryminacji krasnali ogrodowych, my też zasługujemy na naukę magii!
Krasnale z posterunku chwilowo przerwały ostrzał komody za którą krył się Wilkie wraz z Rosemary by zawiwatować w dość piskliwym okrzyku pełnym poparcia.
W oddali, w pochłoniętym przez ciemność pomieszczeniu, znów błysnęło złotem, jakby coś się poruszyło. Teraz, gdy Maeve stała nieco bliżej przejścia, mogła wyłowić z mroku subtelny kształt kłódki. Nim jednak przyjrzała się jej lepiej, dłużej, przedmiot znów rozmył się w ciemnościach przy akompaniamencie ciężkich, szurających odgłosów. Krasnal dosiadający żaby obejrzał się nerwowo przez ramię, równie nerwowo podkręcił wąsa. Dialog z uczniami nie był mu na rękę, czas uciekał.
– Strasznie ciekawska z ciebie sztuka – rzucił w stronę Krukonki i zmrużył podejrzliwie oczy. Dłonią sięgnął do pasa, jakby chcąc się upewnić, że kluczyk wciąż jest na swoim miejscu. Nie był zbyt porządnie przypięty, ledwie zahaczony o drobny uchwyt.
– Żabi Król wykracza poza pojmowanie zwykłych śmiertelników! To bóg! I jest po naszej stronie! – podkreślił krasnal i uderzył pięścią w otwartą dłoń, tymczasem przerośnięta czekoladowa żaba zainteresowała się fruwającymi w powietrzu strzępami cukrowej waty. Nawet pokojowo nastawiona Maisie mogła wyczuć, że coś tu jest nie tak, a krasnal blokujący przejście kręci.
Mistrz gry przeprasza za opóźnienie; już wracamy do płynnej rozgrywki.
W tej turze możecie wykonać dowolną (fabularnie logiczną) ilość akcji.
Czas na odpis: do 2 września włącznie
– Mamy po swojej stronie Żabiego Króla – orzekł ozięble krasnal – on was wszystkich zje, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba. – Brew drgnęła mu nieznacznie, jakby w nie do końca zamaskowanym blefie.
Żaba strzeliła językiem, wciągnęła w paszczę biegającego nieopodal cukrowego karalucha. Stłumione beknięcie nieznacznie napompowało jej brzuch, przez co stała się wizualnie jeszcze większa.
– Przejęliśmy ten posterunek w ramach ekspansji żabiego królestwa – oznajmił krasnal dumnie – Miodowe Królestwo to tylko początek, a naszym celem: Hogwart! Stop dyskryminacji krasnali ogrodowych, my też zasługujemy na naukę magii!
Krasnale z posterunku chwilowo przerwały ostrzał komody za którą krył się Wilkie wraz z Rosemary by zawiwatować w dość piskliwym okrzyku pełnym poparcia.
W oddali, w pochłoniętym przez ciemność pomieszczeniu, znów błysnęło złotem, jakby coś się poruszyło. Teraz, gdy Maeve stała nieco bliżej przejścia, mogła wyłowić z mroku subtelny kształt kłódki. Nim jednak przyjrzała się jej lepiej, dłużej, przedmiot znów rozmył się w ciemnościach przy akompaniamencie ciężkich, szurających odgłosów. Krasnal dosiadający żaby obejrzał się nerwowo przez ramię, równie nerwowo podkręcił wąsa. Dialog z uczniami nie był mu na rękę, czas uciekał.
– Strasznie ciekawska z ciebie sztuka – rzucił w stronę Krukonki i zmrużył podejrzliwie oczy. Dłonią sięgnął do pasa, jakby chcąc się upewnić, że kluczyk wciąż jest na swoim miejscu. Nie był zbyt porządnie przypięty, ledwie zahaczony o drobny uchwyt.
– Żabi Król wykracza poza pojmowanie zwykłych śmiertelników! To bóg! I jest po naszej stronie! – podkreślił krasnal i uderzył pięścią w otwartą dłoń, tymczasem przerośnięta czekoladowa żaba zainteresowała się fruwającymi w powietrzu strzępami cukrowej waty. Nawet pokojowo nastawiona Maisie mogła wyczuć, że coś tu jest nie tak, a krasnal blokujący przejście kręci.
W tej turze możecie wykonać dowolną (fabularnie logiczną) ilość akcji.
Czas na odpis: do 2 września włącznie
Adriana Tonks
Miodowe Królestwo
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade