Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade
Miodowe Królestwo
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:04, w całości zmieniany 5 razy
Zrobiła to w końcu dla ich dobra.
-Tak... Wiem, że to zaskakujące, ale... Tak - mruknęła bez przekonania, bo nie wiedziała co więcej mogła mu powiedzieć. Spojrzała na Weasley'a, gdy zapytał kto jest szsczęśliwcem i ewidentnie posmutniała, choć szybka zmiana maski na tę z życzliwym i pogodnym uśmiechem zagościła ponownie na jej twarzy. -Niejaki pan Mulciber; ojciec podjął tę decyzję. Nie miałam na nią żadnego wpływu - przygryzła policzek od środka i czuła się idiotycznie, bo przecież powinna się cieszyć, prawda? Nie potrafiła tego robić, a przynajmniej nie tak jak każdy sobie to wyobrażał. Wiedziała o tym mężczyźnie niewiele, bo zdążyła poznać jego biografię od strony pracy w Ministerstwie, a także potencjalnych konszachtów, które mogli zawrzeć na stopie oficjalnej, która miała im przynieść profity. Jedynym, którego domagał się lord Ollivander był wnuk, który winien się stać gwoździem do trumny dziewczyna uziemionej na wszystkich frontach. Malakai doskonale zdawał sobie sprawę jak Katya kochała wolność i niezależność, a małżeństwo wiązało się z przykrym obowiązkiem odpowiedzialności, na którą najzwyczajniej w świecie nie była gotowa.
Czy liczyła się z tym, że tak wiele rzeczy uległo zmianie? Oczywiście, że nie. Brała pod uwagę drobne niuanse, które miały wpływ na prowadzenie egzystencji w Londynie, ale rewelacje, które dopiero miały ją zalać sprawiły, że skapitulowała już na starcie. Sięgnęła jedynie dłonią do pudełka z czekoladową żabą i przechyliła lekko głową, by wzrokiem otaksować twarz aurora.
-Zostałeś narzeczonym z przymusu? - zapytała bez ogródek i nie zastanawiała się nad tym jak bezczelnie to brzmiało, ale przecież czuła się przy Garrettcie swobodnie, toteż próbowała nabrać ten sam tor znajomości, który posiadali kiedyś. -Dlaczego uważasz, że to nie ma sensu, bo... To co powiedziałeś - tak właśnie brzmi - zagaiła spokojnie i wręczyła mu kolorowe opakowanie. -Ponoć dobrze robią, gdy człowiek wpada w nostalgiczny nastrój - mruknęła konspiracyjnie i przepuściła dwie czarownice z trzeciej klasy, by mogły zabrać swoję żabki i znów spojrzała na Weasley'a.
-Robisz coś po za pracą? Sen? Książki? Zaklęcia? Spacery? Cokolwiek? - wymieniała z przejęciem, bo chciała wierzyć, że to z pewnością nie było nic nadzwyczajnego, a każdy zasługiwał na chwilę oddechu. -Twój tryb dzienny idealnie wpasowałby się w grafik zajęć w norweskim Ministerstwie.
- Kiedyś maniakalnie kolekcjonowałem te karty - rzucił beztrosko, zbaczając na neutralny tor rozmowy i obrócił zaraz w palcach pięciokątne pudełko. - Pewnie do tej pory są rozrzucone po całej Kornwalii. - Uśmiechnął się do wspomnień wybrzeża i wrzosowisk, wśród których się wychował; mimo wszystko miejsce, które kiedyś w jego prywatnym słowniku znajdowało się tuż przy definicji słowa dom, aktualnie przywodziło na myśl wyłącznie piętrzące się troski. Rodzinne problemy. Wahania i upadki.
Swoją drogą, to zabawne, że dopiero niedawno nauczył się doceniać to, co niegdyś było dla niego codziennością.
- Coś w tym stylu - rzucił nieco głucho, na nowo lokując spojrzenie gdzieś w nieokreślonej przestrzeni i nieświadomie świdrując nim dwie starsze panie, które nachylały się właśnie nad puszeczkami z kandyzowanymi owocami. Nagle mrugnął, odganiając zbędne myśli i znów zerknął w stronę panny Ollivander, przywołując na twarz ciepły uśmiech, choć efekt psuły oczy, w których kryło się zarówno ogromne zmęczenie, jak i dość niesprecyzowane pokłady smutku. - Wybacz, Katyo, ale nie mam siły teraz o tym rozmawiać - rzucił, a gdy podała mu paczuszkę z czekoladową żabą, parsknął cicho śmiechem. - Dzięki. Ciekawe, czy w środku znajduje się kolejny Godryk Gryffindor. Kiedyś miałem ich z dwudziestu.
Może Katya miała rację. Może rzeczywiście, kiedy już odgryzie głowę temu czekoladowemu płazowi, uruchomią się w nim pokłady spokoju i rozsądku, zamażą wszystko co niechciane, co niecodzienne, co bolesne.
Cóż za bezsens i naiwne nadzieje.
Ale mimo wszystko nie odłożył słodkości na biurko, mocno ściskając ją między palcami. Może w tym szaleństwie była metoda - a nawet jeśli nie, to wiele nie straci, próbując.
- Hm, to trudne pytanie - odparł poważnym tonem, choć rozbawienie zdradzały iskierki tańczące w jasnych tęczówkach i bezczelny uśmiech powoli wkradający się na usta. - Sen jest zbyt czasochłonny, ale przecież wiesz, że nie przeżyłbym długo bez książek. Ostatnio zainteresowałem się mugolską poezją - dodał od niechcenia, jakby wcale nie było to dziwne wśród przedstawicieli arystokratycznego półświatka, jaki otwarcie gardził osobami, w których żyłach nigdy nie popłynęła najmniejsza strużka magii. - Mogłabyś się zdziwić, ile perełek skrywa. - Zawsze zdumiewało go to, że mugole nie patrzyli na świat wyłącznie przez pryzmat czarów, z istnienia których nie zdawali sobie nawet sprawy, tylko wyłącznie... emocji. To one zdawały się najważniejsze, przemawiały przez wszystkie wiersze, które czytał. Czasem zazdrościł im tej prostoty. Choć spotykały ich niemalże te same problemy co czarodziejów, bez magii mieli o jedną płaszczyznę mniej do zmartwień.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
-Tak, Mulciber - potwierdziła i wbiła w towarzysza intensywne spojrzenie, które jasno sugerowało, że temat nie jest dla niej problematyczny. -Głęboko wierzę, że nie popadniesz w stereotyp wyniosłego gbura, który po moim ślubie zapomni, że kiedyś byłam jego koleżanką i najlepszym partnerem w aurorskiej zbrodni - powiedziała poważnie i wybuchła śmiechem, gdy dostrzegła minę rudzielca. Pokręciła z rozbawieniem głową, bo przecież nie mówiła tak do końca uczciwe, a jedynie próbowała rozładować napiętą atmosferę. -Wiesz, nie mam cię za człowieka wyniosłego i gburowatego, więc proszę... Nie łam mi serca i nie zmuszaj mnie do rozczarowania - dodała już ciszej i zawiesiła wzrok na karcie, którą trzymał w dłoni, by zaraz potem przenieść tęczówki na wysokość twarzy Garretta. Przygryzła delikatnie policzek od środka, bo pamiętała jak to było kolekcjonować te wszystkie czarodziejskie gadżety. Pewnie dużo by też dała, żeby znów mieć szansę zapomnieć o problemach, a tych miała teraz pod dostatkiem. Może nawet o dwa za dużo.
-Ja ciągle trafiałam na Salazara i zastanawiałam się czy to jakaś sugestia, bo przecież ciągle ślizgoni tracili z mojej ręki punkty - mruknęła pod nosem i roześmiała się cicho, wszak sama nigdy nie otrzymała od żab Roweny, która była patronką jej domu, ani tym bardziej Godryka, bo widocznie nie byłą dostatecznie odważna, ale to nie miało znaczenia. Na ten moment już żadnego. Nie ingerowała już w kwestie, o których nie chciał rozmawiać, bo przecież nie miała prawa, by brodzić po terenach, które mogły być dla niej zbyt dalekie i obce. Uśmiechnęła się jedynie nikle i przystanęła obok jednej z pułek.
-Mugolską poezją? Kogo czytałeś? Wiesz, że znam większość twórców? Mają niezwykły pogląd na pewne sprawy, choć Oscar Wilde bywał często bardzo szowinistyczną szują, ale to pewnie przez jego słabość do... - zawiesiła głos i nachyliła się w stronę Weasleya, by słowa, które wypowiedziała uleciały tylko jego uszu. -Mężczyzn - wzruszyła lekko ramionami, gdyż sama była zbyt nowoczesna i nie widziała problemu w homoseksualnych parach, ale gdyby tylko wiedziała o Percivalu, to pewnie serce pękłoby jej na pół. -Zatem, chyba jesteś trochę zaskoczony, że też znam te wszystkie świetne dzieła, prawda? Nie przejmuj się, będzie jeszcze okazja nadrobić, a teraz chodź - pójdziemy gdzieś dalej - zaproponowała jeszcze i już powoli mknęli między regałami do kolejnego stanowiska ze smakołykami.
/zt x2
Państwo Flume stali się najlepszymi specjalistami w dziedzinie cukiernictwa. Ich największym smakołykiem są przeróżne czekolady, a o nie zabijają się nawet dorośli. Podobno nawet czarodzieje, którzy niespecjalnie lubią słodycze, w Miodowym Królestwie nie potrafią się zdecydować, co by tak naprawdę chcieli. Jednak fani wyrobów cukierniczych państwa Flume są w stanie przybyć naprawdę z daleka, aby kupić swoje ulubione smakołyki. Nierzadko zdarzają się konflikty o ostatni kawałek ciasta czy paczkę smakowitych żelek. Klientów niestety przybywało, a gdy zbyt późno przyszło się do Miodowego Królestwa, półki coraz częściej świeciły pustkami. Nic więc dziwnego, że już od samego rana w okresie przedświątecznym przed wejściem ustawiała się spora kolejka. Dzisiejszego poranka już znajdował się tu tłum ludzi. Robert Lupin zobaczył na wystawie ulubioną czekoladę i nie mógł się jej wręcz oprzeć. W tym samym czasie Colin Falwey przedzierał się przez tłum. Obydwaj panowie upatrzyli sobie ostatnie podwójne opakowanie czekolady. Czy i tym razem wybuchnie dzika awantura?
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
Palisz jednego, do zakrętu wypaliłeś już dwa, a kiedy pojawiasz się w Miodowym jeszcze jednego zdążyłeś zmęczyć. Ciężkie powieki spoglądają na drzwi sklepu - a gdyby się tak włamać? Jesteś jednym z pierwszych w kolejce. Miałeś czas na obejrzenie wystawy i wybrałeś jedną z czekolad, którą i ty uwielbiasz. Sekundy dzielą cię od otwarcia drzwi, a papierosów ubyło już z piętnaście.
Tłum napiera, twoje rozdrażnienie mogłoby się wydawać ukryte, bo nie trzaskasz piorunami na prawo i lewo. Ale w środku jesteś już papką, bo te wszystkie durne rozmowy, te piski dziecięce, te stare kobiety, które wciskają ci laskę w kolano. I gdyby nie to, że Magrit patrzyła na ciebie z taką radością w oczach, kiedy wychodziłeś, właśnie wróciłbyś do baru i zapomniał o czekoladzie.
Drzwi zostały otwarte, wchodzicie, ty na przedzie, ale idziesz trochę chyba zbyt wolno, bo połowa osób cię wyprzedza. Wyciągasz dłoń po czekoladę, ale w tej samej chwili ktoś inny to robi.
Zmarszczyłeś brwi i zachmurzyłeś się. Co to ma być, to twoja czekolada.
+smoke rings of my mind+If you missed the train I'm on You will know that I am gone You can hear the whistle blow a hundred miles
Put in a prison cell, but one time he could-a been
The champion of the world.
Wleczesz się więc noga za nogą, w połowie drogi do kominka orientując się, że nie jesteś do końca poprawnie ubrany; naciągasz więc na szlafrok spodnie i szatę, a potem jednak decydujesz się zrezygnować ze spodni, które zresztą nieprzyjemnie cię opijają, a po chwili zastanowienia zakładasz jeszcze buty, bo może jednak się przydadzą przy minus Antarktyda na zewnątrz. I włazisz do kominka i pojawiasz się w Hogsmeade w nieco lepszym stanie niż dwadzieścia minut temu, w głowie mając już przyjemne wizje czekolady rozpływającej się w ustach i zabijającej gorzki posmak alkoholu. Serio jeszcze dwanaście godzin temu to świństwo ci smakowało? Kiedy jednak widzisz kolejkę przed Miodowym Królestwem - czy całe durne angielskie hrabstwa postanowiły właśnie dzisiaj wybrać się po słodycze? - dochodzisz do wniosku, że jednak szkocka nie była taka zła. Przynajmniej nie musiałeś przeciskać się między roszczeniowymi babskami i płaczącymi dziećmi - nie powinny być w jakichś szkołach czy coś? - aby dostać się do drzwi. I robisz to, ale i tak zostajesz wyprzedzony przez czarodziejskich emerytów, którzy nagle nabywają niesamowitych sił witalnych.
Rzucasz jedynie okiem na wywieszkę na drzwiach, zanim wepchną cię do środka i już wiesz, że Miodowe Królestwo ma dzisiaj przedświąteczną wyprzedaż. Kup czekoladę, a drugą dostaniesz za jednego knuta. I tak dalej, cały asortyment czekoladek, cukierków, lizaków i ciągutek, wszystkiego, czego nie może zabraknąć dla święta. A ty trafisz prosto w oko cyklonu, rezygnując już na starcie z właściwego zakupu; chcesz po prostu złapać cokolwiek słodkiego i wydostać się z armagedonu, zanim zostaniesz zmiażdżony.
Łapiesz więc czekoladki pierwsze z brzegu i z zawstydzeniem odnotowujesz, że twoje palce trafiły na palce kogoś innego. Unosisz wzrok, szukając właściciela dłoni, po cichu marząc, że będzie to miłość twojego życia, ale zamiast tego natrafiasz na jej całkowite przeciwieństwo. Więc milczysz, jedynie nieco mocniej przyciągając czekoladki w swoją stronę.
Jegomość ma na sobie szatę spod której wystaje materiał niebezpiecznie przypominający szlafrok. A ty nagle poczułeś zazdrość, bo sam gnieciesz się w spodniach i swetrze gryzącym. Pocierasz palcami brodę, własciwie to ją drapiesz. Oczy skupione na jegomościu, brwi które spotkały się na środku zmarszczonego czoła. Odchrząkujesz i ciągniesz w swoją stronę tabliczkę najpyszniejszej czekolady. Twojej czekolady.
- Co pan, byłem tu pierwszy - czujesz, że to było absolutnie niepotrzebne, bo przecież ruch zdradził twoje myśli, ale reakcja werbalna miała tyllko wyrazić to, co mogłoby umknąć. Jesteście oboje praktycznie nieprzytomni, stąd żaden z was nawet nie rozejrzał się, czy nie ma drugiej czekolady obok. Jeszcze brakuje, by za ten kawałek cukru zaczelibyście naparzać się po twarzach.
+smoke rings of my mind+If you missed the train I'm on You will know that I am gone You can hear the whistle blow a hundred miles
Put in a prison cell, but one time he could-a been
The champion of the world.
Patrzysz na swojego wroga numer jeden, mierząc go uważnym spojrzeniem, ale nie, zdecydowanie nie jest godzien zaufania, dochodzisz do wniosku, a on to tylko potwierdza, uparcie ciągnąc czekoladki w swoją stronę. Wyciągnąć różdżkę? Akt desperacji, ale czyż to nie desperacja przywiodła cię właśnie tutaj w szlafroku i niedbale narzuconej szacie? Jeszcze brakowało jakiegoś fotografa, który uwieczniłby chwilę twojej słabości. Nie puszczasz jednak pudełka, jakby od niego zależało twoje życie i może właśnie zależy, bo czekoladki mają uzdrawiającą moc leczenia z kaca i bólu życia.
- A ja jestem starszy - odpowiadasz więc równie mocnym argumentem, chociaż zastanawiasz się, czy pod rozbujaną czupryną i szorstką brodą nie skrywa się jakiś wiekowy dziadek, ale nie, głos rozmówcy nie należy do starca, masz więc pełne prawo domagać się swoich czekoladek. - I pierwszy na nie spojrzałem - dodajesz dla pewności, aby było jasne, kto jest prawowitym właścicielem pudełka.
Wiesz, że nie ustąpisz, ale chcesz, aby i on wiedział, że za odrobinę słodkiej przyjemności jesteś gotów zrobić wiele, na czele z wywołaniem afery i burdy na środku sklepu. W końcu niewiele cię już obchodzi, kiedy dostajesz cios za ciosem, a tyłek boli cię od bolesnego upadania i zderzenia z rzeczywistością, w której nie ma dla ciebie stałego miejsca.
Z drugiej strony, mógłbyś się zastanowić i zlitować nad kimś kto poszukuje miłości w czekoladzie. No tak, tylko że z drugiej strony, ty masz motywacje.
- Nie jesteśmy w szkole, żeby ruszył mnie ten argument - na absurd tej sytuacji reagujesz prychnięciem lekceważącym przeciwnika, którego nie powinieneś tak łatwo lekceważyć. Wszak był starszy. Nie wygląda na wiele, ale skąd możesz wiedzieć, sam też się postarzyłeś brodą o jakąś dekadę. Nigdy nie zastanawiałeś się na jakich zasadach dodaje się lub ujmuje lat, nie interesowałeś się wiekiem, który powinny mieć dziewczyny, którym dotykasz kolana, nie wiesz chyba do dziś ile dokładnie ma Magrit. Bo to wcale nie jest ważne. Nie dla jegomościa.
- Bujda, ale ja potrzebuje ich bardziej - ręka znów chce pociągnąć pudełko i ciągnie. Burda o czekoladki? To by się zdziwiła twoja żona, gdybyś wrócił z wybitym zębem. Gdyby nie ząb, to wygrane pudełko i tak wsunąłbyś po drodze. Bijatyka zawsze sprawa, że zaczynasz być głodny.
+smoke rings of my mind+If you missed the train I'm on You will know that I am gone You can hear the whistle blow a hundred miles
Put in a prison cell, but one time he could-a been
The champion of the world.
- Pan chyba w ogóle żadnej szkoły nie skończył - również prychasz, silniej i głośniej od swojego oponenta, bo nawet w prychaniu chcesz być lepszy, zupełnie jak ten lew na sawannie, który głośnym rykiem odstrasza przeciwnika i pokazuje mu swoje terytorium. Twoje prychnięcie z rykiem nie ma nic wspólnego, ale i tak jesteś z niego dumny, więc prychasz jeszcze raz, wbijając palce w pudełko, aż to lekko się wygięło pod naporem twojego uścisku. Gdybyś był lwem, wbiłbyś w nie pazury, ale pozostaje ci bycie tylko nudnym człowiekiem spragnionym słodkości i gotowym oddać jeszcze jedno prychnięcie, aby zaznaczyć swoje czekoladkowe terytorium.
- Na pewno nie bardziej, panu żadne dziecięce jazgoty nad głową nie oznajmiają, że chcą słodyczy i żeby tata przyniósł. Pan pewnie nawet nie wie, jak to jest być ojcem - rzucasz koronny argument, w myślach krzyżując palce, ale przecież drobne kłamstwo to nie kłamstwo, a w miłości i na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone. Ty zaś przecież właśnie jesteś na wojnie i toczysz pierwszą bitwę, wyciągając z kapelusza kolejne działa i mierząc niecnie w swojego przeciwnika. A pif paf.
Dzieci? Biedne są dzieci, które mają takiego ojca. Źle mu z oczu patrzy, a może wyczułeś Robercie, że ten pan woli chłopców?
- Tak się składa, że mam żone w ciąży, więc doskonale wiesz pan, jakie to by było niebezpieczne, wrócić do domu bez czekoladek. Dzieciom tylk ona dobre to wyjdzie, próchnicy nie będą miały - posuwasz się już nawet do kłamstwa, by osiągnąć swój cel? Ależ Robercie, obiecałeś, że już koniec takich numerów, miałes być odpowiedzialny i wiarygodny. Jeszcze znów cię wsadzą do pierdla, a przecież wysiedziałeś już swoje.
Ale spojrzenie masz groźne, niezadowolony sięgasz do marynarki - kurtki i wyjmujesz z niej odznakę policji magicznej.
- Dobrze, mówmy sobie prawdę. Nie będę panu tłumaczył wszystkiego, ale ta czekolada jest niezbędna do śledztwa. Proszę się nie opierać, bo skuję pana
Fawley to pewnie nawet lubi takie zabawy.
+smoke rings of my mind+If you missed the train I'm on You will know that I am gone You can hear the whistle blow a hundred miles
Put in a prison cell, but one time he could-a been
The champion of the world.
- Ktoś obrabował fabrykę czekolady, a policja nie ma co robić? - pytasz drwiąco, bo choć odznaka nie robi na tobie wrażenia i nie z takimi chłystkami już sobie radziłeś, wizja świąt spędzonych w areszcie nie jest wizją, którą chciałbyś oglądać. Mimo to twoje palce nie puszczają pudełka, które zaczyna już niebezpiecznie się uginać i pękać, a jego nieskalana struktura zdobiona jest wygiętymi rysami. Naciśnij mocniej, a rozpadnie się i będziecie walczyć jak dwa lemury, tarzając się w kurzu Miodowego Królestwa i zbierając rozrzucone dobro.
- Nie będziesz mi groził kajdankami, perwersyjny fetyszysto - wołasz jeszcze dosadnie i głośno, żeby wszyscy wokół cię usłyszeli i żeby ich potępieńcze spojrzenia spoczęły na brodaczu, podczas gdy ty jednym pewnym ruchem ściskasz mocno pudełko i patrzysz, jak czekoladki wysypują się na zewnątrz i lecą w dół niczym w zwolnionym tempie. Świat się zatrzymał, wstrzymując oddech, ale dobrze wiesz, że kibicuje właśnie tobie.
Czekoladki rozsypują się. To koniec tej zabawy. A ty tracisz nerwy. Szybka eskalacja nie pozostawia nawet chwili na zastanowienie. I to jest najgorsza rzecz, jaka mogła się zda żyć.
- Na ziemie - warknąłeś, nie myśląc o konsekwencjach czy o tym, że za sponiewieranie szlachcica pewnie stracisz zawód, albo znów trafisz do pierdla. Mając nadzieję, że Magrit cię będzie w nim odwiedzała, przynosiła naleśniki albo przynajmniej że raz na miesiąc bedziecie mieli małżeńskie wizyty. To zdecydowanie zbyt rzadko.
Popychasz Fawleya na ziemię, szarpiąc jego ramię, jakby był przestępcą. Myślisz sobie, żeby żarł teraz te czekoladki. I kiedy widzisz jego włosy, jego plecy, rękę odciągasz od nich i nagle dochodzi do ciebie, że straciłeś panowanie. Nie powinno było to się zdarzyć, nie z tym co masz na koncie. Odsuwasz się o krok i jeszcze jeden, spojrzenie rzucone mam w stronę tłumu, który zainteresowany, ale oniemiały patrzy na przewróconego Fawleya. Ten i tak już się zbiera z ziemi, bo wcale nie wylądował tak twardo, a i szybka reakcja twoja, pozwala mu się pozbierać. Wycofujesz sie za regały i przeciskasz przez ludzi.
I oto wychodzisz na ulice przed Miodowym Królestwem. Znikniesz nim cię dogoni on, prawda, że uda ci się umknąć?
Tylko pamietaj, że w tym tłumie nie jesteś tak samo anonimowy jak na obrzeżach świata gdzie wsadzili cie do pierdla. Tutaj ktoś zrobił ci zdjęcie (?) jak bijesz arystokratę. Mnóstwo świadków. Poznają cię na ulicy. Wszak urozmaiciłeś im poranek na cały tydzień.
/bobby zt
+smoke rings of my mind+If you missed the train I'm on You will know that I am gone You can hear the whistle blow a hundred miles
Put in a prison cell, but one time he could-a been
The champion of the world.
- Nie na czekoladki, brodaty idioto! - warczysz po chwili, gdy czujesz jak kolanem rozgniatasz jedną z nich i twoje serce płacze, bo to tak jakby rozdarto ci duszę ukrytą w tej czekoladce. Nikt jednak nie biegnie ci z pomocą, ludzie stoją i patrzą w oszołomieniu, nieświadomi tragedii, jaka się właśnie rozgrywa, smutnego preludium do końca świata. Postanawiasz się uwolnić i wepchnąć rozgniecioną słodkość w gardło brodacza, ale znów nie masz okazji. Mężczyzna cię puszcza, odchodzi krok, drugi, trzeci, już nie patrzy ci w oczy i nie patrzy w oczy nikomu innemu i nawet czekoladki niewiele go obchodzą, bo widocznie nie potrzebował ich tak bardzo jak ty.
Czujesz się jak zwycięzca pucharu Quidditcha i czarodziejskich szachów i dobrze wiesz, że wygrana jest po twojej stronie, więc nie zwracając uwagi na stojących w osłupieniu ludzi, zbierasz porozwalane czekoladki do pudełka, chuchając i dmuchając na nie z najwyższym nabożeństwem, a potem podnosisz się z ziemi i dumnym krokiem zmierzasz do kasy. Płacisz i nawet otrzymujesz zniżkę, dwadzieścia pięć procent upustu i drugie tyle na kolejne zakupy, ale dobrze wiesz, że jeśli pokażesz się tu drugi raz, to już z jakąś napakowaną obstawą, może z trollami, aby mieć pewność, że nikt już więcej ci nie naskoczy i pozwoli kupić czekoladki w spokoju.
z/t
Zmaterializowała się w spokojnym, cichym miasteczku Hogsmeade pewnego kwietniowego popołudnia zaraz po zakończeniu dzisiejszej pracy. Nic więc dziwnego, że jej ubrania i włosy wciąż były przesiąknięte lekką wonią eliksirów leczniczych, a wśród kosmyków dało się zauważyć drobny listek mięty, pozostałość po wizycie w pracowni alchemika, dokąd uzdrowiciel, któremu dziś pomagała, wysłał ją po parę mikstur.
Cieszyła się, że pojawiła się nawet trochę przed czasem, ale mimo to jej jasne oczy już rozglądały się za sylwetką kuzyna. Zdawała sobie sprawę, że Jayden może się spóźnić; nie od dziś znała jego roztargnienie i tendencję do chodzenia z głową w chmurach. Był prawdziwym astronomem nawet kiedy odrywał się od swoich teleskopów i map nieba.
Rozejrzała się z ciekawością po otoczeniu, które tak dobrze pamiętała z czasów swojej nauki. Wkrótce miną dwa lata od momentu, gdy opuściła mury zamku. Ten czas upłynął zaskakująco szybko; czasami wydawało jej się, jakby dopiero niedawno powróciła do domu po skończeniu siódmego roku i złożyła podanie o przyjęcie na staż. Tymczasem zbliżał się koniec jej drugiego roku szkolenia, i chociaż do końca całego kursu zostało jeszcze dużo czasu, i tak czuła pewną dumę na myśl o tym, że udało jej się dotrwać do tego momentu.
Od pewnego czasu nie widziała się z Jaydenem. Praca w Hogwarcie zajmowała mu sporo czasu, więc nie mógł tak często odwiedzać domu wuja i kuzynostwa jak za dawnych czasów. Jocelyn była z niego bardzo dumna, chociaż czuła się dziwnie, gdy przez pewien czas chodziła do niego na zajęcia. Zdawała sobie sprawę, że wielu ludzi wie o ich pokrewieństwie i to nie tylko dlatego, że nosili to samo nazwisko. Teraz jednak, kiedy nie była już uczennicą, ich relacje mogły wrócić do normy.
Na pozór wszystko tutaj wydawało się wyglądać tak samo. Sklepy, pub „Pod Trzema Miotłami” z leniwie kołyszącym się szyldem, a także charakterystyczne domki o spadzistych dachach, które zimą pod warstwą śniegu wyglądały jak polukrowane chatki z piernika. Mimo to wiedziała, że Hogsmeade nie było tą samą wioską, którą zobaczyła pierwszy raz w trakcie trzeciego roku swej nauki, kiedy to uczniowie mogli zacząć odwiedzać to miejsce.
Czekając na Jaydena przechadzała się główną ulicą i w końcu dotarła do budynku Miodowego Królestwa. Przez okienne szyby było widać przepiękną i bardzo smakowitą wystawę pełną różnokolorowych słodyczy. Uwielbiała to miejsce i za szkolnych czasów razem z Iris zawsze wychodziły stąd z pakunkami wypełnionymi łakociami. Momentalnie poczuła ochotę na tutejszą czekoladę, której od dawna nie jadła, ale zanim weszła do sklepu, zauważyła zbliżającą się znajomą sylwetkę.
- Miło cię widzieć, Jaydenie. Nie zatrzymały cię szkolne obowiązki? Uczniowie nie dają się we znaki? – Kącik jej ust uniósł się do góry w lekkim uśmiechu, gdy mężczyzna był blisko. Była zadowolona z tego, że go widzi i że nie zapomniał o ich spotkaniu, a to nie było zupełnie nieprawdopodobne.
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade