Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Parszywy Pasażer
Ukryte stoliki
AutorWiadomość
Ukryte stoliki
Ku brzegom angielskim już ruszać nam pora, i smak waszych ust, hiszpańskie dziewczyny, w noc ciemną i złą nam będzie się śnił... Zabłysną nam bielą skał zęby pod Dover i znów noc w kubryku wśród legend i bajd... W tawernie już od wejścia czuć przejmujący swąd nade wszystko męskiego potu, a w drugiej kolejności - męskiego moczu. Silny zapach alkoholi drażniąco przesyca powietrze, skądinąd wyczuć można również nuty aromatów zgniłych ryb. Huk pijackich przyśpiewek dominuje nad wszechobecnym gwarem - prawie nie słychać przechwalającego się przy szynku mężczyzny, który opowiada o swojej ostatniej batalii, w której rzekomo wypatroszył morskiego smoka, mało kto zwraca uwagę na marynarzy tłukących się po mordach po przeciwległej ścianie. Zrezygnowany barman dekadencko przeciera brudną szklankę brudną szmatą, spode łba łypiąc na drzwi, które właśnie otworzyłeś...
Możliwość gry w czarodziejskie oczko, darta, kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:27, w całości zmieniany 1 raz
Nigdy nie zastanawiałem się nad obdarowaniem moich synów własnym nazwiskiem. Paradoksalnie, oni nosili moje, to ja nie nosiłem swojego. To ja ukrywałem się przed światem pod fałszywym mianem, ukrywałem się przed własnymi dziećmi. I wpadałem z moją przykrywką przy pierwszej sposobności wobec człowieka, którego nawet nie znałem. Nie czas był jednak myśleć o Ramseyu, musiałem skupić się na problemach Douga. Podobała mi się możliwość bycia dla niego kimś w rodzaju autorytetu, przyjmowaniem jego problemów, szukaniem rozwiązań. Ceniłem naszą więź, była najbardziej ojcowską, jaką udało mi się zbudować po wyjściu z więzienia. Pozbawiona wyrzutów sumienia i żalu po niepowrotnie straconych chwilach, w których powinienem być w życiu moich dzieci. Czy odmówiłbym im mojego nazwiska? Nie miałem do tego prawa po tym jak zniknąłem z ich życia. A nawet gdybym miał, nie skorzystałbym z niego. Tylko że Doug nie był mną i jego spojrzenie na kwestię ojcostwa było zupełnie inne niż moje. Szczególnie, że on po kontaktach z kobietami nie oczekiwał żadnego potomka, a ja wręcz odwrotnie, była to jedyna rzecz, jaką chciałem od mojej żony.
- Nie musi - przyznałem mu rację. Nie chciałem, żeby myślał, że zacznę go zaraz zmuszać do uznania kogoś, na kim w ogóle mu nie zależało. Chociaż chciałem poznać jego córkę. Czyniło mnie to trochę dziadkiem. Zgodnie z archetypem dziadziusia powinienem nosić ją na rekach, rozpieszczać i częstować słodyczami. Obawiałem się jednak, że do tej roli pasowałem jeszcze mniej niż Doug do swojej. Brakowało mi dobrotliwego uśmiechu, brzucha i bujnej brody, którą można targać. Miałem nadzieję, że nigdy nie będę tak wyglądać. Jeśli kiedyś zacznę, rozterki Douga odnośnie ojcostwa będą niczym w porównaniu z moimi. Doceniałem jednak, że nie usłyszałem jeszcze słowa o pozbyciu się dziewczynki.
- Jeśli dobrze rozumiem, przyjąłeś ją i nie zdecydowałeś się wyrzucić jej za próg - bardziej stwierdziłem niż pytałem uśmiechając się lekko. - Dziedzictwo czy nie, musisz znaleźć dla niej miejsce w swoim życiu. Nie mówię, że masz ją pokochać, ale im mniej na siłę będziesz ją upychał, tym wygodniej będzie się odnaleźć tobie - upiłem wreszcie łyka poddając się cichemu wołaniu alkoholu. - Jeśli masz się tym gryźć, znajdź jej niańkę. Stać cię chyba, żeby zapłacić komuś kilka galeonów za własny spokój? - Nie byłem pewien, ile zarabia gwiazda Quidditcha, ale z pewnością więcej niż ja w obecnej chwili. Powinien sobie z tym raczej poradzić. A opiekunka wyszłaby na dobre nie tylko jemu, ale dzieciakowi pewnie też. Nie żebym jakoś specjalnie się nim przejmował.
- Jeśli potrzebujesz pomocy wystarczy, że mi o tym powiesz - nie oczekiwałem prośby, to było chyba poniżej godności Douga. Ale sam też nie zamierzałem ingerować mając jedynie niejasne przesłanki i przypuszczenia, że Jones może czegoś ode mnie potrzebować. Był mężczyzną, jeśli chciał mojej pomocy w jakikolwiek sposób, musiał to zaznaczyć wystarczająco wyraźnie, razem z zakresem, w jakim jestem mile widziany. Szczególnie, że sam zamierzałem przewrócić jego życie jeszcze bardziej do góry nogami. Jako że już stało na głowie, to liczyłem na to, że tym razem się ustabilizuje.
- Tak czy inaczej, chcę cię komuś przedstawić - nachyliłem się w jego kierunku. - Do kogoś, kto może nauczyć cię więcej, jeśli chodzi o magię - może nie tylko o to. - Myślę, że ci się spodoba, ale nie będę cię tam ciągał za uszy. Więc musisz mi powiedzieć czy zaufasz mi i pójdziesz ze mną na następne spotkanie z nim, czy wolisz skupić się na córce?
Nie mogłem powstrzymać się od lekkiego żartu na sam koniec, lekkiej kpiny. Ale musiałem go lekko podpuścić.
- Nie musi - przyznałem mu rację. Nie chciałem, żeby myślał, że zacznę go zaraz zmuszać do uznania kogoś, na kim w ogóle mu nie zależało. Chociaż chciałem poznać jego córkę. Czyniło mnie to trochę dziadkiem. Zgodnie z archetypem dziadziusia powinienem nosić ją na rekach, rozpieszczać i częstować słodyczami. Obawiałem się jednak, że do tej roli pasowałem jeszcze mniej niż Doug do swojej. Brakowało mi dobrotliwego uśmiechu, brzucha i bujnej brody, którą można targać. Miałem nadzieję, że nigdy nie będę tak wyglądać. Jeśli kiedyś zacznę, rozterki Douga odnośnie ojcostwa będą niczym w porównaniu z moimi. Doceniałem jednak, że nie usłyszałem jeszcze słowa o pozbyciu się dziewczynki.
- Jeśli dobrze rozumiem, przyjąłeś ją i nie zdecydowałeś się wyrzucić jej za próg - bardziej stwierdziłem niż pytałem uśmiechając się lekko. - Dziedzictwo czy nie, musisz znaleźć dla niej miejsce w swoim życiu. Nie mówię, że masz ją pokochać, ale im mniej na siłę będziesz ją upychał, tym wygodniej będzie się odnaleźć tobie - upiłem wreszcie łyka poddając się cichemu wołaniu alkoholu. - Jeśli masz się tym gryźć, znajdź jej niańkę. Stać cię chyba, żeby zapłacić komuś kilka galeonów za własny spokój? - Nie byłem pewien, ile zarabia gwiazda Quidditcha, ale z pewnością więcej niż ja w obecnej chwili. Powinien sobie z tym raczej poradzić. A opiekunka wyszłaby na dobre nie tylko jemu, ale dzieciakowi pewnie też. Nie żebym jakoś specjalnie się nim przejmował.
- Jeśli potrzebujesz pomocy wystarczy, że mi o tym powiesz - nie oczekiwałem prośby, to było chyba poniżej godności Douga. Ale sam też nie zamierzałem ingerować mając jedynie niejasne przesłanki i przypuszczenia, że Jones może czegoś ode mnie potrzebować. Był mężczyzną, jeśli chciał mojej pomocy w jakikolwiek sposób, musiał to zaznaczyć wystarczająco wyraźnie, razem z zakresem, w jakim jestem mile widziany. Szczególnie, że sam zamierzałem przewrócić jego życie jeszcze bardziej do góry nogami. Jako że już stało na głowie, to liczyłem na to, że tym razem się ustabilizuje.
- Tak czy inaczej, chcę cię komuś przedstawić - nachyliłem się w jego kierunku. - Do kogoś, kto może nauczyć cię więcej, jeśli chodzi o magię - może nie tylko o to. - Myślę, że ci się spodoba, ale nie będę cię tam ciągał za uszy. Więc musisz mi powiedzieć czy zaufasz mi i pójdziesz ze mną na następne spotkanie z nim, czy wolisz skupić się na córce?
Nie mogłem powstrzymać się od lekkiego żartu na sam koniec, lekkiej kpiny. Ale musiałem go lekko podpuścić.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
To wszystko zakrawało o abstrakcję.
Im dłużej o tym myślał, im dłużej o tym mówił, tym bardziej wątpił, tracił na rezonie - przecież nie nadawał się do tego, bycie ojcem stanowiło ostatnią rzecz, jakiej by pragnął. Ojcem małej, kruchej dziewczynki. Istoty, której nigdy nie rozumiał i zrozumieć by nie zdołał. Bo nie chciał. Nie potrafił.
Przecież potrzebował tylko jednego - żeby jego życie nie uległo zmianie.
Jeszcze - to słowo dziwnie kusiło, łaskotało po końcu języka, drażniło; jeszcze nie chciał wyrzucić jej za próg, choć póki co nie przeszło mu to nawet przez myśl. Nie dlatego, że czuł się odpowiedzialny, nie dlatego, że nie pozwoliłby na to, żeby młodej stało się coś złego - nie chciał jedynie zawieść Abigail, złamać impulsywnie danego jej słowa. Wciąż wierzył, że to wszystko było wyłącznie tymczasowe. Nawet jeżeli mijały dni, tygodnie, miesiące, a on wciąż nie usłyszał od niej nawet krótkiego półsłówka.
Oczekuj mnie wkrótce, Douglasie. Przybędę. Zabiorę ten mały koszmar. Będziesz mógł wrócić do dawnego życia, do ciągłych treningów, do picia bez umiaru, do otumaniania się wszystkim, co znajdziesz pod ręką, do uwodzenia młodych fanek i zachłystania się sławą.
- Jej matka zabierze ją z powrotem - powiedział nagle, niepewien, komu się tłumaczy, z czego i z jakiego powodu; być może rozgrzeszał się przed samym sobą, próbował zrozumieć, dlaczego nie pozbył się jeszcze małego, jasnowłosego problemu. - Mówiła, że obie znikną, gdy sytuacja wróci do normy. Że to potrwa tylko chwilę - ciągnął, starając się w to wierzyć. Uświadomienie sobie prawdy skomplikowałoby wszystko, dlatego odsuwał ją od siebie, mamił się, oszukiwał. Tak było łatwiej. Tak czuł się o wiele mniej przytłoczony.
Nie potrzebował niańki - miał kuzynkę, naiwną sąsiadeczkę będącą na każde jego zawołanie, która wyłącznie przez przypadek mieszkała drzwi obok; nie odczuwał wyrzutów sumienia (czego? lubił myśleć, że nie posiadał żadnego), gdy znów zostawiał u niej córkę na noc, a sam wracał dopiero rano - pijany, zmęczony, zraniony, zły.
- Nie potrzebuję. - Oczywiście, że potrzebował; błaganie o pomoc nie przeszłoby mu jednak przez gardło, nie przyznałby się do porażki, nie uznał za słabego, nieudolnego, bezradnego. Nie był taki. Nie był. Prawda?
Wziął kolejny łyk - znów odczuł przyjemne palenie gardła, dzięki któremu rozluźniał się, przestał zaciskać pięści tak mocno, że aż bielały mu knykcie. Przedstawić? Na usta cisnęły mu się niezliczone pytania, ale nie zadał żadnego z nich - jeszcze nie, pozwalał Vitalijowi mówić, czekał. Niecierpliwił się.
- Kim on jest? - odparł wreszcie cicho, spokojnie, wpatrując się w mężczyznę z nieukrywanym wyczekiwaniem. Chciał wiedzieć - może nie kusiło go poznanie arkanów trudnej magii, może nie dążył do czarodziejskiego samodoskonalenia, ale wyczuwał w głosie Karkarowa coś na kształt szacunku, poważania. Jeżeli Vitalij jest w stanie kogoś szanować - szanować będzie go też on. Kim był? Autorytetem? Niepozorną osobą skrywającą olbrzymią wiedzę, przerażającą moc? - Powiedz mi więcej - powiedz więcej ten jeden raz, kiedy Douglas dociekał prawdy, a nie odrzucał ją, skrywając się za tarczą czystej ignorancji.
Im dłużej o tym myślał, im dłużej o tym mówił, tym bardziej wątpił, tracił na rezonie - przecież nie nadawał się do tego, bycie ojcem stanowiło ostatnią rzecz, jakiej by pragnął. Ojcem małej, kruchej dziewczynki. Istoty, której nigdy nie rozumiał i zrozumieć by nie zdołał. Bo nie chciał. Nie potrafił.
Przecież potrzebował tylko jednego - żeby jego życie nie uległo zmianie.
Jeszcze - to słowo dziwnie kusiło, łaskotało po końcu języka, drażniło; jeszcze nie chciał wyrzucić jej za próg, choć póki co nie przeszło mu to nawet przez myśl. Nie dlatego, że czuł się odpowiedzialny, nie dlatego, że nie pozwoliłby na to, żeby młodej stało się coś złego - nie chciał jedynie zawieść Abigail, złamać impulsywnie danego jej słowa. Wciąż wierzył, że to wszystko było wyłącznie tymczasowe. Nawet jeżeli mijały dni, tygodnie, miesiące, a on wciąż nie usłyszał od niej nawet krótkiego półsłówka.
Oczekuj mnie wkrótce, Douglasie. Przybędę. Zabiorę ten mały koszmar. Będziesz mógł wrócić do dawnego życia, do ciągłych treningów, do picia bez umiaru, do otumaniania się wszystkim, co znajdziesz pod ręką, do uwodzenia młodych fanek i zachłystania się sławą.
- Jej matka zabierze ją z powrotem - powiedział nagle, niepewien, komu się tłumaczy, z czego i z jakiego powodu; być może rozgrzeszał się przed samym sobą, próbował zrozumieć, dlaczego nie pozbył się jeszcze małego, jasnowłosego problemu. - Mówiła, że obie znikną, gdy sytuacja wróci do normy. Że to potrwa tylko chwilę - ciągnął, starając się w to wierzyć. Uświadomienie sobie prawdy skomplikowałoby wszystko, dlatego odsuwał ją od siebie, mamił się, oszukiwał. Tak było łatwiej. Tak czuł się o wiele mniej przytłoczony.
Nie potrzebował niańki - miał kuzynkę, naiwną sąsiadeczkę będącą na każde jego zawołanie, która wyłącznie przez przypadek mieszkała drzwi obok; nie odczuwał wyrzutów sumienia (czego? lubił myśleć, że nie posiadał żadnego), gdy znów zostawiał u niej córkę na noc, a sam wracał dopiero rano - pijany, zmęczony, zraniony, zły.
- Nie potrzebuję. - Oczywiście, że potrzebował; błaganie o pomoc nie przeszłoby mu jednak przez gardło, nie przyznałby się do porażki, nie uznał za słabego, nieudolnego, bezradnego. Nie był taki. Nie był. Prawda?
Wziął kolejny łyk - znów odczuł przyjemne palenie gardła, dzięki któremu rozluźniał się, przestał zaciskać pięści tak mocno, że aż bielały mu knykcie. Przedstawić? Na usta cisnęły mu się niezliczone pytania, ale nie zadał żadnego z nich - jeszcze nie, pozwalał Vitalijowi mówić, czekał. Niecierpliwił się.
- Kim on jest? - odparł wreszcie cicho, spokojnie, wpatrując się w mężczyznę z nieukrywanym wyczekiwaniem. Chciał wiedzieć - może nie kusiło go poznanie arkanów trudnej magii, może nie dążył do czarodziejskiego samodoskonalenia, ale wyczuwał w głosie Karkarowa coś na kształt szacunku, poważania. Jeżeli Vitalij jest w stanie kogoś szanować - szanować będzie go też on. Kim był? Autorytetem? Niepozorną osobą skrywającą olbrzymią wiedzę, przerażającą moc? - Powiedz mi więcej - powiedz więcej ten jeden raz, kiedy Douglas dociekał prawdy, a nie odrzucał ją, skrywając się za tarczą czystej ignorancji.
and I don't give a damn
about my bad reputation
about my bad reputation
Douglas Jones
Zawód : szukający Os z Wimbourne
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sił mi brak i już nie chcę
nic wiedzieć, mam mętlik
w mojej małej głowie
nic wiedzieć, mam mętlik
w mojej małej głowie
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Burza szalała, łomotem i oślepiającymi rozbłyskami grzmocąc w zmysły. Nie było to miejsce, do którego zwykł się zapuszczać. Był tu raz, może dwa, w interesach, zmuszony sytuacją i niepewnymi dostawami - zapamiętał je, wyraźnie odróżniało się od lokali, w jakich przebywał częściej, w jakich przebywać mu wypadało. Nie afiszował się ze swoją pozycją społeczną, gdy schodził do doków, nie zależało mu w żadnym wypadku, by ktokolwiek go rozpoznał albo zauważył, choć do bycia niezauważonym brakowało mu wiele, przede wszystkim lat praktyki w wykorzystywaniu każdego możliwego cienia. Samym charakterem potrafił ukryć się naprawdę nieźle.
Narzucił na siebie prostą pelerynę, kryjącą równie prostą szatę i przeszedł drewnianym pomostem w akompaniamencie gwałtownej natury, targającej ciemnymi wodami. Smród pubu uderzył w nozdrza zanim otworzył drzwi wątpliwego przybytku, na zewnątrz mieszał się jeszcze z odorem ryb i słonym morzem, wewnątrz wszystko inne ginęło pod naporem potu i taniego alkoholu - nawet przez osłabiony zmysł węchu każdy z tych pierwiastków dotarł do świadomości Ollivandera. Nie krzywił się, pozwolił drzwiom skrzypnąć, choć odgłos ten momentalnie zginął w hałasach. Rozejrzał się, nie trudząc się zsuwaniem z głowy przemokniętego kaptura, błękitne tęczówki i tak lśniły wystarczająco wyraźnie, wyjątkowo trzeźwe w porównaniu do przekrwionych oczu połowy z obecnych. Nie wiedział zbyt wiele ani o człowieku, którego miał znaleźć, ani o kobiecie, która ponoć całkiem nieźle spisywała się w pozyskiwaniu informacji, lecz nie zrażało go to. Przepchnął się nieco głębiej, z przyszykowaną monetą w dłoni, przygotowany na to, że w tej części świata nic nie ma za darmo. Druga również była w pogotowiu, tak jak i różdżka, na której zaciskał palce, jeszcze bez większego napięcia.
- Rain Huxley - mruknął krótko, ale wyraźnie, unosząc monetę między twarz swoją, a podchmielonego rozmówcy. Z tego co wiedział - nie był pewien, jak aktualne informacje posiadał - trudniła się satysfakcjonowaniem mężczyzn, stąd już niedaleka droga do tego, by była rozpoznawalna w okolicznych norach. Odczekał stosowny moment, pozwalając zainteresowanemu zrozumieć, że ma przed sobą monetę, więc proponowany interes jest opłacalny. Nie próbował się targować - czyżby zaoferował mu z góry za dużo? - tylko wskazał Ulyssesowi rzeczoną niewiastę. Nie czekał, pokonał dzielącą ich odległość, zatrzymał przed kobietą bez cienia skrępowania, z chłodnym spojrzeniem, rzucając krótko:
- Interesy - po czym załatwił dostęp do ukrytych stolików kolejną monetą, pozostawioną po drodze w barze. Niespecjalnie miał ochotę pić stąd cokolwiek, w obawie przed jakością i ewentualnymi świństwami, pokrywającymi każdy milimetr tego miejsca, ale Huxley mogła czuć się swobodnie. Nie przeszedł do tematu od razu.
- Napijesz się czegoś? - zapytał za to, odpalając niespiesznie papierosa. Przebrnięcie przez pierwszą część tego spotkania kosztowało go więcej nerwów, niż sam przypuszczał, lecz konsekwentnie układał myśli - na tyle, że nie zdążył żadnego stresu zaobserwować.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pogoda zmieniała się jak tak szybko i często jak w kalejdoskopie. Jeszcze niedawno Anglicy narzekali na niespodziewane wysokie temperatury, zdecydowanie wyższe niż te do których byli normalnie przyzwyczajeni, a dzisiejszy wieczór przyniósł załamanie pogody, deszcze, wichury i burze. Nic więc dziwnego, że większość szczurów lądowych, marynarzy, opijusów znalazło swoje schronienie w Parszywym Pasażerze. Huxley krążyła między nimi szukając okazji, podsłuchując pijackie rozmowy jednak żaden z mężczyzn, którzy dzisiaj tutaj przebywali nie był osobą, którą była w tym momencie najbardziej zainteresowana. Reszta mało ją interesowała, ale nie znaczyło to, że miała zrezygnować z szukania szansy, aby dodatkowo zarobić. Więc żeby nie stracić w ich oczach, nie dać poznać, że może zajmować się czymś innym niż dotychczas przebywała razem z nimi, zabawiała dzisiaj na nowo stając się zwykłą portową dziwką. Czasami trzeba było, po prostu, by dla tych wszystkich ludzi nadal być tą samą kobietą co kiedyś, by nie zaczęli czegoś podejrzewać. W końcu Huxley nie chciała, aby to czym się zajmowała zbyt szybko rozeszło się po dzielnicy portowej. Nie byłoby jej to na rękę, nie służyło w interesach i mogło zniszczyć wszystko, nad czym tak ciężko pracowała. Raz na jakiś czas mogła pójść z tymi ochlapusami do pokoju na górze, ale nie chciała wrócić do tej pracy na stałe.
Gościa się nie spodziewała. Zajęta nalewaniem mocnego portowego piwa nie miała pojęcia, że jakiś mężczyzna o nią wypytuje. Bo po cóż miałby? Znana była tylko ludziom z tego terenu, w inne się nie zapuszczała bez większej potrzeby i była naprawdę zdziwiona, gdy stanął przed nią i bez zbędnych wstępów stwierdził, że sprowadzają go do niej interesy. Uniosła brew zdziwiona, a dzban z alkoholem odstawiła na najbliższy stolik i ruszyła za nim bez słowa bardzo zaintrygowana mężczyzną, który był zainteresowany jej osobą.
- Huxley, nie siedź z nim za długo, bo pójdziemy do twojej matki! - Usłyszała za sobą krzyki i śmiechy, na co zareagowała lekkim uniesieniem kącika ust.
Nie pójdą. Stara Huxley nie była już w stanie tak dobrze obsługiwać swoich mężczyzn. Używki i alkohol zniszczyły ją, Rain była tego pewna i mogła się założyć, że kobieta wiodła życie jakiejś nędzarki w zapuszczonej uliczce, ale kto ją tam wie. Równie dobrze mogła gryźć pomosty od spodu już dawno pływając do góry brzuchem w Tamizie.
Skierowali się w stronę ukrytych stolików, a to oznaczało, że jej klient życzy sobie odrobiny prywatności. Skoro jej chce, to jej dostanie. Huxley zasłoniła za nimi przejście do głównej sali tym samym w pewnym sensie odgradzając się od wszystkiego co się tam działo, chociaż marynarskie przyśpiewki, dźwięk obijanych mord i krzyki nadal były doskonale słyszalne. Tyle że towarzystwa, oprócz siebie nawzajem, nie mieli. Czarnowłosa ułożyła dłonie na swoich wydatnych biodrach i spojrzała na mężczyznę, któremu uważnie się przyjrzała. Nie wyglądał jak osoba stąd, jego mordy dotychczas nie widziała i z pewności nie obsługiwała jego ciała. Był zbyt czysty, ulizany, nawet jeśli próbował wtopić się w tłum prostą szatą. Rain przemknęło przez myśl, że może on być człowiekiem z wyższych sfer, na co lekko zmrużyła oczy. Ale czego szukał on u dziwki z doków? Zdecydowanie byłoby go stać na sławne Wenus i kobiety stamtąd. Czego chciał od prawie trzydziestoletniej kobiety ubranej w czarne szaty, która dekolt miała na tyle mocno rozpięty, że jej piersi niemal same wylewały się na zewnątrz, a dół spódnicy wymiętolony był od brudnych i lepkich łapsk pijaków.
- Tylko jeśli napijesz się razem ze mną, panie - odpowiedziała z przesadną uprzejmością. - Ognista Whisky jest naprawdę porządna, jak zapłacisz trochę więcej, to dostaniesz prosto z beczki, a nie ze zlewek. Barman jest uczciwy.
Ruszając biodrami czuła ocierającą się o jej ciało różdżkę, która wysunięta była za spódnicę i zabezpieczona delikatnym rzemykiem, aby się nie przesuwała. To dobrze, nie wiedziała w końcu z kim ma doczynienia. A póki się tego nie dowie nie mogła pokazać po sobie, że ma dziwne wrażenie, że mężczyzna przyszedł do niej w innej sprawie niż jej usługi. Musiała trochę poudawać prawdziwą dziwkę, która myśli, że trafił jej się skarb, bogaty klient. Wkrótce na pewno wyjdzie na jaw po cóż on do niej przyszedł. Zbliżyła się więc do niego, był zdecydowanie od niej większy, więc musiała unieść lekko głowę ku górze, aby spojrzeć na jego twarz. Dłonią przejechała delikatnie po jego klatce piersiowej, dotarła do guzika i rozpięła czarną pelerynę, która zakrywała jego szatę.
- Czego sobie życzysz, panie? - mruknęła.
Gościa się nie spodziewała. Zajęta nalewaniem mocnego portowego piwa nie miała pojęcia, że jakiś mężczyzna o nią wypytuje. Bo po cóż miałby? Znana była tylko ludziom z tego terenu, w inne się nie zapuszczała bez większej potrzeby i była naprawdę zdziwiona, gdy stanął przed nią i bez zbędnych wstępów stwierdził, że sprowadzają go do niej interesy. Uniosła brew zdziwiona, a dzban z alkoholem odstawiła na najbliższy stolik i ruszyła za nim bez słowa bardzo zaintrygowana mężczyzną, który był zainteresowany jej osobą.
- Huxley, nie siedź z nim za długo, bo pójdziemy do twojej matki! - Usłyszała za sobą krzyki i śmiechy, na co zareagowała lekkim uniesieniem kącika ust.
Nie pójdą. Stara Huxley nie była już w stanie tak dobrze obsługiwać swoich mężczyzn. Używki i alkohol zniszczyły ją, Rain była tego pewna i mogła się założyć, że kobieta wiodła życie jakiejś nędzarki w zapuszczonej uliczce, ale kto ją tam wie. Równie dobrze mogła gryźć pomosty od spodu już dawno pływając do góry brzuchem w Tamizie.
Skierowali się w stronę ukrytych stolików, a to oznaczało, że jej klient życzy sobie odrobiny prywatności. Skoro jej chce, to jej dostanie. Huxley zasłoniła za nimi przejście do głównej sali tym samym w pewnym sensie odgradzając się od wszystkiego co się tam działo, chociaż marynarskie przyśpiewki, dźwięk obijanych mord i krzyki nadal były doskonale słyszalne. Tyle że towarzystwa, oprócz siebie nawzajem, nie mieli. Czarnowłosa ułożyła dłonie na swoich wydatnych biodrach i spojrzała na mężczyznę, któremu uważnie się przyjrzała. Nie wyglądał jak osoba stąd, jego mordy dotychczas nie widziała i z pewności nie obsługiwała jego ciała. Był zbyt czysty, ulizany, nawet jeśli próbował wtopić się w tłum prostą szatą. Rain przemknęło przez myśl, że może on być człowiekiem z wyższych sfer, na co lekko zmrużyła oczy. Ale czego szukał on u dziwki z doków? Zdecydowanie byłoby go stać na sławne Wenus i kobiety stamtąd. Czego chciał od prawie trzydziestoletniej kobiety ubranej w czarne szaty, która dekolt miała na tyle mocno rozpięty, że jej piersi niemal same wylewały się na zewnątrz, a dół spódnicy wymiętolony był od brudnych i lepkich łapsk pijaków.
- Tylko jeśli napijesz się razem ze mną, panie - odpowiedziała z przesadną uprzejmością. - Ognista Whisky jest naprawdę porządna, jak zapłacisz trochę więcej, to dostaniesz prosto z beczki, a nie ze zlewek. Barman jest uczciwy.
Ruszając biodrami czuła ocierającą się o jej ciało różdżkę, która wysunięta była za spódnicę i zabezpieczona delikatnym rzemykiem, aby się nie przesuwała. To dobrze, nie wiedziała w końcu z kim ma doczynienia. A póki się tego nie dowie nie mogła pokazać po sobie, że ma dziwne wrażenie, że mężczyzna przyszedł do niej w innej sprawie niż jej usługi. Musiała trochę poudawać prawdziwą dziwkę, która myśli, że trafił jej się skarb, bogaty klient. Wkrótce na pewno wyjdzie na jaw po cóż on do niej przyszedł. Zbliżyła się więc do niego, był zdecydowanie od niej większy, więc musiała unieść lekko głowę ku górze, aby spojrzeć na jego twarz. Dłonią przejechała delikatnie po jego klatce piersiowej, dotarła do guzika i rozpięła czarną pelerynę, która zakrywała jego szatę.
- Czego sobie życzysz, panie? - mruknęła.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Odkąd pamiętał oddawał się obserwacji bez opamiętania. Hobby, na liście zainteresowań śmiało zrównujące się z każdym innym - wodził wzrokiem za umykającymi ptakami, za nieregularną ścieżką szumiących liści, za śladami butów, pozostawionymi w grząskim gruncie, za rąbkiem peleryny, który znikał za winklem. Za martwym i żywym, nawet i rozkładającym się, z chłodną bezwzględnością przyjmując wszystko, co podkładało życie. Podobnie czujnie zerkał też na ludzi, trzymając odpowiedni dystans, wybierając spokojny i cichy kąt, sprzyjający poznawaniu ich zachowań i odruchów. Gdy miał okazję patrzeć na Rain przez dłuższą chwilę, w niezbyt przestrzennym, ale pustym pomieszczeniu, wydawało mu się, że ją kojarzy - niewyraźne przebłyski z hogwarckich korytarzy? Może była jedną z wielu awanturnic, których nie mógł minąć obojętnie ze względu na swoje obowiązki? Może. Nie wnikał, zbywając tę mimowolną, krótką analizę, zaciągając się spokojnie dymem, pozwalając jej mówić. Skoro już tu dotarł i odnalazł właściwą osobę, nie spieszyło mu się specjalnie - tym lepiej, jeśli gawiedź utkwi w przekonaniu, że robi to, co robić zwykła. Żadnemu z nich nie zależało na rozgłosie. Jego nazwisko miało pozostać ukryte - mogła go, rzecz jasna, poznać, ale był świadom, że zwyczajnie się nie znali. Nie wyglądała na podejrzliwą, nie roztrząsał co dzieje się w jej głowie, jako wystarczające traktując własne przekonania co do trafności informacji, jakie dostał od znajomego, jednego z nielicznych, którym służył za bogate plecy w zamian za wartościową pomoc w tej części Londynu. Nie korzystał z owych przysług przesadnie często, jedynie w obliczu naglącej konieczności, najczęściej związanej z pracą i oszczędnością czasu. Na niektóre rdzenie trzeba było czekać miesiącami, zaś jego ciemny as w rękawie znacznie potrafił ów okres skrócić, zaoszczędzając niezadowolenia klientów oraz samych różdżkarzy - choć z tego, co Ulysses wiedział, niewielu zabierało się za podobne rozwiązanie problemu. Tym razem potrzebował małego szpiega, będącego w stanie przybliżyć mu miejsce pobytu pewnego jegomościa, o nazwisku wymykającym się ze wszelkich spisów. Być może fałszywym - nie byłby wcale zaskoczony.
Wypuścił dym, bez większego entuzjazmu przesuwając wzrokiem po ciele kobiety, z nieco oceniającą nutą, jakże mylącą, połyskującą w błękicie tęczówek. Byłaby nierozsądna, gdyby nie posiadała różdżki w pogotowiu, nawet nie łudził się, że ma swoje sposoby na ich ukrycie. On niespecjalnie krył swoją, już od kilku chwil trzymając ją w dłoni, lekko, naturalnie. Czasy były niespokojne, miejsce również. Grzmoty burzy przeplatały się z grzmotem bójki, ale do ich własnego bezpieczeństwa miało to niewiele. Nie łudził się, że wtopi się w tłum całkowicie. Zależało mu tylko na zmniejszeniu rozpoznawalności, w owej prostej szacie mógł być jednym z półkrwi czarodziejów, któremu wciąż powodzi się lepiej niż komukolwiek w Parszywym Pasażerze, lecz daleko mu było do arystokraty i wyższych sfer. Włosami odpowiednio zajął się wiatr z deszczem, mącąc spokój w ciemnym brązie fryzury, od pewnego czasu niestrzyżonej. Tylko postawą i spojrzeniem mógł zdradzać pochodzenie, to zaś wypłynęło na widok dopiero w klitce, gdy minął tłum pijaczyn. Puścił wolno jej słowa, nie przejmując się odpowiedzią - wybrała sama. Nie zamierzał konsumować tu niczego, poczynając na alkoholu, kończąc na niej. Przeważnie skąpił słów, teraz trzymał się przyzwyczajenia.
Nawet nie drgnął, trwając na swoim miejscu, oparty dłonią z różdżką o skrzynie, ustawione na sobie w dogodnej wysokości. Pozwolił kobiecie się zbliżyć, odsunął nawet papierosa, dogorywającego już między palcami, i oszczędził jej szczypiącego w oczy dymu, uprzejmie wypuszczając go w bok. Odrzucił niedopałek, przydeptując go podeszwą przemoczonych butów, ale spojrzenie skoncentrował na twarzy, znajdującej się tak blisko. Przesiąknięta ostrym deszczem peleryna także nie zaskarbiła sobie uwagi, opadając ciężko na drewniane panele, oszczędzając barkom znikomego ciężaru. Uniósł lewą dłoń, palcami - niewiarygodnie delikatnie - muskając podbródek Huxley.
- Rozsądnego dystansu, ułatwiającego właściwe interesy - odpowiedział, swobodnie zakładając kosmyk ciemnych, długich włosów za ucho, nim cofnął się o krok do tyłu, mijając pelerynę. Mógłby rozglądać się po pomieszczeniu, z udawanym zainteresowaniem oglądając kurz i dziwne przedmioty, zgromadzone w kącie, lecz nie spuszczał z niej wzroku - przez moment. Później zwyczajnie usiadł, wskazując jej wolne krzesło. - Ponoć parasz się też bardziej subtelnymi zajęciami.
Wypuścił dym, bez większego entuzjazmu przesuwając wzrokiem po ciele kobiety, z nieco oceniającą nutą, jakże mylącą, połyskującą w błękicie tęczówek. Byłaby nierozsądna, gdyby nie posiadała różdżki w pogotowiu, nawet nie łudził się, że ma swoje sposoby na ich ukrycie. On niespecjalnie krył swoją, już od kilku chwil trzymając ją w dłoni, lekko, naturalnie. Czasy były niespokojne, miejsce również. Grzmoty burzy przeplatały się z grzmotem bójki, ale do ich własnego bezpieczeństwa miało to niewiele. Nie łudził się, że wtopi się w tłum całkowicie. Zależało mu tylko na zmniejszeniu rozpoznawalności, w owej prostej szacie mógł być jednym z półkrwi czarodziejów, któremu wciąż powodzi się lepiej niż komukolwiek w Parszywym Pasażerze, lecz daleko mu było do arystokraty i wyższych sfer. Włosami odpowiednio zajął się wiatr z deszczem, mącąc spokój w ciemnym brązie fryzury, od pewnego czasu niestrzyżonej. Tylko postawą i spojrzeniem mógł zdradzać pochodzenie, to zaś wypłynęło na widok dopiero w klitce, gdy minął tłum pijaczyn. Puścił wolno jej słowa, nie przejmując się odpowiedzią - wybrała sama. Nie zamierzał konsumować tu niczego, poczynając na alkoholu, kończąc na niej. Przeważnie skąpił słów, teraz trzymał się przyzwyczajenia.
Nawet nie drgnął, trwając na swoim miejscu, oparty dłonią z różdżką o skrzynie, ustawione na sobie w dogodnej wysokości. Pozwolił kobiecie się zbliżyć, odsunął nawet papierosa, dogorywającego już między palcami, i oszczędził jej szczypiącego w oczy dymu, uprzejmie wypuszczając go w bok. Odrzucił niedopałek, przydeptując go podeszwą przemoczonych butów, ale spojrzenie skoncentrował na twarzy, znajdującej się tak blisko. Przesiąknięta ostrym deszczem peleryna także nie zaskarbiła sobie uwagi, opadając ciężko na drewniane panele, oszczędzając barkom znikomego ciężaru. Uniósł lewą dłoń, palcami - niewiarygodnie delikatnie - muskając podbródek Huxley.
- Rozsądnego dystansu, ułatwiającego właściwe interesy - odpowiedział, swobodnie zakładając kosmyk ciemnych, długich włosów za ucho, nim cofnął się o krok do tyłu, mijając pelerynę. Mógłby rozglądać się po pomieszczeniu, z udawanym zainteresowaniem oglądając kurz i dziwne przedmioty, zgromadzone w kącie, lecz nie spuszczał z niej wzroku - przez moment. Później zwyczajnie usiadł, wskazując jej wolne krzesło. - Ponoć parasz się też bardziej subtelnymi zajęciami.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie wiedziała, że ktoś ją zdradził. Nie wiedziała, że ktoś by mógł. Ale na pewno zrobiła to osoba, która musiała korzystać z jej usług. Powiedzieć, że im ufała to za dużo, bo w tych przeklętych dokach nie było ani jednej żywej duszy, której mogłaby zaufać. Już nie. Tak więc mogła się spodziewać, że prędzej czy później to wypłynie. Liczyła na to, że późnej, a już najbardziej, że nie wypłynie nigdy, chociaż na to oczywiście nie miała żadnego wpływu. Jednak jeśli chciała dłużej cieszyć się anonimowością w tej kwestii musiała być bardziej uważna i zdecydowane dowiedzieć się kto wyjawił jej sekret i rozprawić się z tą osobą. Póki co jednak stała na przeciwko jakiegoś pana, który może powinien wydać jej się znajomy, ale nie bardzo był. Chociaż ona próbowała udawać, że nie wie o co mu chodzi, to cień niezadowolenia przemknął jej przez twarz, gdy odtrącił jej zaloty. Aczkolwiek jego dotyk był bardzo miły, nie było w nim ciepła, nie było jednak agresji, której ostatnio tak często doświadczała. Patrzyła na niego z zainteresowaniem mrużąc oczy. Już zdawała sobie sprawę z tego, że mężczyzna wiedział po co przyszedł i nie w głowie była mu zabawa jak z początku sądziła. Była w stanie nawet uwierzyć, że przyszedł tu tylko po to by spędzić chwilę razem z nią, w końcu w porcie była bardzo dobrze znana i z tego co się orientowała to mężczyźni lubili jej usługi. Lubili odkąd tylko zaczęła to robić. Chociaż często porównywali ją do matki, to Rain wcale to nie uwłaszczało. A gdy słyszała, że jest nawet od starej Huxley lepsza, to czuła się odpowiednio połechtana, szkoda, że w tym świecie nie miało to najmniejszego znaczenia i nie sprawiało, że w jej sakiewce lądowało więcej monet. Nigdy jednak nie chciała skończyć jak własna matka, dlatego zgodziła się na naukę legilimencji, dlatego przesiadywała w barze i podglądała, podsłuchiwała i dowiadywała się wszystkiego, czego inni pragnęli wiedzieć. Dopiero połączenie tych dwóch profesji dało jej jakąś stabilność, dwie drogi, które się przeplatały, które mogła zmieniać według własnych upodobań i dostosowywać je do aktualnej sytuacji.
Dym papierosowy nie drażnił jej już. Tyle razy w swoim życiu doświadczyła już gdy mężczyźni z pełną premedytacją wydmuchiwali go jej prosto w twarz, że można powiedzieć nawet, się przyzwyczaiła. To jednak znowu świadczyło o wyższym statusie społecznym owego człowieka, skoro zadbał o to, aby czarnowłosa nie poczuła się niekomfortowo, jeśli można to tak nazwać. Potrafiła obserwować. Widziała różdżkę w drugiej dłoni, czuła jak obserwował ją uważnie, a Rain nawet nie drgnęła. Stała dokładnie w tym samym miejscu czekając, aż mężczyzna w końcu usiądzie. Odwróciła w jego kierunku głowę gdy wskazywał jej wolne krzesło. Na jego stwierdzenie nie odpowiedziała. Odwróciła się i bez słowa znikła za kotarą, która oddzielała ich od głównej sali. Nie było jej przez chwilę, ale nie uciekła. Nie mogła, mężczyzna zbyt mocno ją zaintrygował. Wróciła z dwoma czystymi, jak na te standardy, szklankami i dzbankiem alkoholu. Szczelnie zamknęła za sobą przejście i podeszła do stolika, nalała z jednego dzbanku sobie a potem mężczyźnie.
- Na twój koszt, panie - uniosła alkohol w geście toastu i upiła niewielki łyk.
Musiała zachować trzeźwość umysłu. Dopiero teraz zasiadła na przeciwko niego i tak jak on trzymał swoją różdżkę, tak Rain wyciągnęła swoją. Nie mogła pozbawiać się jakiejkolwiek linii obrony. Nikt tu nie przyjdzie jej pomóc, gdyby mężczyzna nagle zechciał ją zaatakować, nie mogła być przecież pewna jego intencji. Niczego nie mogła być pewna. Zapanowała między nimi chwila ciszy, a napięcie jakby się potęgowało. Huxley siedziała pewnie, w niczym nie ustępując obcemu sobie mężczyźnie. Była twardą i zdecydowaną kobietą, która swoją siłę zdobyła na ulicy i jakiś tam pan nie mógł czuć, że znajduje się wyżej od niej. Nie miała zamiaru na to pozwolić. Mężczyzna będzie górował nad nią tylko i wyłącznie wtedy, gdy ona sama mu na to pozwoli. Póki co nie zanosiło się na to.
- Nie wiem, panie, o czym mówisz. Czy mógłbyś sprecyzować? O jakie subtelne zajęcie ci chodzi?
Zapytała nadal udając, że nie ma pojęcia o co mu chodzi, chociaż jej zachowanie mogło wskazywać na coś zgoła innego. Chociaż równie dobrze to “subtelne zajęcie” mogło dotyczyć również jej zawodu bycia dziwką. Może pan miał jakieś specjalne upodobania? Na tą myśl kącik ust Rain drgnął do góry z lekkiego rozbawienia.
Dym papierosowy nie drażnił jej już. Tyle razy w swoim życiu doświadczyła już gdy mężczyźni z pełną premedytacją wydmuchiwali go jej prosto w twarz, że można powiedzieć nawet, się przyzwyczaiła. To jednak znowu świadczyło o wyższym statusie społecznym owego człowieka, skoro zadbał o to, aby czarnowłosa nie poczuła się niekomfortowo, jeśli można to tak nazwać. Potrafiła obserwować. Widziała różdżkę w drugiej dłoni, czuła jak obserwował ją uważnie, a Rain nawet nie drgnęła. Stała dokładnie w tym samym miejscu czekając, aż mężczyzna w końcu usiądzie. Odwróciła w jego kierunku głowę gdy wskazywał jej wolne krzesło. Na jego stwierdzenie nie odpowiedziała. Odwróciła się i bez słowa znikła za kotarą, która oddzielała ich od głównej sali. Nie było jej przez chwilę, ale nie uciekła. Nie mogła, mężczyzna zbyt mocno ją zaintrygował. Wróciła z dwoma czystymi, jak na te standardy, szklankami i dzbankiem alkoholu. Szczelnie zamknęła za sobą przejście i podeszła do stolika, nalała z jednego dzbanku sobie a potem mężczyźnie.
- Na twój koszt, panie - uniosła alkohol w geście toastu i upiła niewielki łyk.
Musiała zachować trzeźwość umysłu. Dopiero teraz zasiadła na przeciwko niego i tak jak on trzymał swoją różdżkę, tak Rain wyciągnęła swoją. Nie mogła pozbawiać się jakiejkolwiek linii obrony. Nikt tu nie przyjdzie jej pomóc, gdyby mężczyzna nagle zechciał ją zaatakować, nie mogła być przecież pewna jego intencji. Niczego nie mogła być pewna. Zapanowała między nimi chwila ciszy, a napięcie jakby się potęgowało. Huxley siedziała pewnie, w niczym nie ustępując obcemu sobie mężczyźnie. Była twardą i zdecydowaną kobietą, która swoją siłę zdobyła na ulicy i jakiś tam pan nie mógł czuć, że znajduje się wyżej od niej. Nie miała zamiaru na to pozwolić. Mężczyzna będzie górował nad nią tylko i wyłącznie wtedy, gdy ona sama mu na to pozwoli. Póki co nie zanosiło się na to.
- Nie wiem, panie, o czym mówisz. Czy mógłbyś sprecyzować? O jakie subtelne zajęcie ci chodzi?
Zapytała nadal udając, że nie ma pojęcia o co mu chodzi, chociaż jej zachowanie mogło wskazywać na coś zgoła innego. Chociaż równie dobrze to “subtelne zajęcie” mogło dotyczyć również jej zawodu bycia dziwką. Może pan miał jakieś specjalne upodobania? Na tą myśl kącik ust Rain drgnął do góry z lekkiego rozbawienia.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Jej historia, na ten moment, nie miała dla niego najmniejszego znaczenia. Standard życia w dzielnicy portowej oraz tutejsze zwyczaje różniły się diametralnie od warunków, w jakich został wychowany i choć znał głównie wygodne łoża i ogólny porządek, zdarzało mu się poznać miejsca o gorszej kondycji. Dwa różne światy, nie tylko pod względem majątku. Życie pisało tu inne historie, dawało inne źródła problemów i konfrontowało z innymi wartościami. Nie przybył tu jednak w celach obserwacyjnych, niepotrzebne były mu wnioski i rozmyślania nad niedolą knypków, którzy mieli tak samo duże szanse na powrót do domu, jak poderżnięcie gardła w ciemnym zaułku. Wytyczył sobie jasny cel, nie liczyło się nic innego poza szybkim załatwieniem sprawy. Dziś i przy kolejnym spotkaniu, owocującym - miał nadzieję - w konkretne i rzetelne informacje, jakich potrzebował możliwie najszybciej. Daleko poza zainteresowaniami Ollivandera leżała sława bądź niesława Rain, jej sposoby zarabiania na życie i perypetie, przez jakie przepchnął ją żywot. Tkwił w błogiej niewiedzy, nieświadomy umiejętności Huxley, ale nawet świadomość niewiele by zmieniała. Nie kierował się do znanych ludzi, widząc więcej korzyści i dyskrecji właśnie w tym miejscu, tak odległym jemu samemu.
Domyślał się także, iż w życiu nie musiała trafić na przesadne ilości uprzejmości - on za to miał jej aż zanadto, w otoczeniu dworskich manier nie było o jej pokłady trudno. Była kobietą, za nieistotny fakt miał jej pochodzenie - traktował ją więc jak inne kobiety, doskonale świadom tego, jak mogli traktować ją mężczyźni nieprzejęci dobrym wychowaniem, niestojący obok niego nawet przez moment. Nie ukrywał zbyt wiele, pozwalając się obserwować w prawdziwej formie, tylko ona uparcie próbowała zataić przed nim coś, co już wiedział. Cierpliwości miał nieco więcej niż czasu.
Odprowadził ją wzrokiem, gdy zniknęła w przejściu bez słowa. Kpiące podejrzenie na chwilę zagościło w umyśle - szła po kogoś, czy jednak skusiła się wizją alkoholu? Nie w smak było mu towarzystwo, nie znał tutejszych zwyczajów. Równie dobrze mogła szepnąć co nieco barmanowi, zapewniając sobie plecy, co wydawałoby się rozsądnym wyjściem z jej strony, ale nie dał jej powodów - przynajmniej swoim zdaniem - do niepokoju. Szczerze wolał uniknąć niepotrzebnego zamieszania i przez moment rozważał wycofanie się tylko i wyłącznie dla świętego spokoju. Odczekał mimo to, z tyłu głowy zachowując podejrzenia, spodziewając się, że została zainteresowana. Zresztą, dobrą okazję miała podaną na złotej tacy. Czego chcieć więcej?
Wróciła jednak, a on wstrzymał się ze spekulacjami w iście dżentelmeńskim geście. Kiwnął krótko głową, godząc się na opłatę za formę gościnności, jaką ostatecznie przyjęła. Nie dał po sobie poznać rozbawienia, gdy wreszcie ujrzał różdżkę w jej dłoni, utrzymując twarz w wyrazie niewzruszenia i stałego spokoju. Wbrew swojemu postanowieniu upił nawet łyk bursztynowego płynu. Zdaje się, że Benjamin podsuwał mu pod nos gorsze lury. Niemniej, na drewnie lipy srebrzystej zatrzymał wzrok na trzy sekundy, nie więcej - tyle wystarczyło, by zrozumiał, z kim może mieć do czynienia. Podobnie do wcześniejszych rozmyślań - nie zapędzał się, czas na wyciągnięcie wniosków miał dopiero nadejść, lecz specyfika kawałka drewna była oczywista. Wrócił spojrzeniem do jasnych tęczówek, pozwalając ciszy trwać. Czekał. Powiedział wcześniej wystarczająco wiele, by podjęła kwestię, ale wciąż pragnęła bawić się w kotka i myszkę. Tym razem nie hamował kącika ust, który drgnął prześmiewczo, jak lustrzane odbicie, dokładnie w tym momencie, co uśmiech Huxley. Napięcie było wyczuwalne. Prawdopodobnie było jego częścią od zawsze, wielu ludzi nie było w stanie poradzić sobie z tą dziwną cechą, ale ona nie wyglądała na taką, co ugięłaby się pod byle manipulacją.
- Mam nadzieję, że zgrywanie idiotki nie zabierze ci zbyt wiele energii, a ze zdobywaniem informacji radzisz sobie sprawniej - stwierdził sucho, obracając różdżkę w palcach - nie ostrzegawczo, tylko dla wypełnienia czasu. - Dostałem cynk, śmiałbym twierdzić - wiarygodny - że tym również się zajmujesz. Widzę jednak, że wolisz stare zajęcia - nieznaczne uniesienie brwi rzuciło nieco więcej światła na lodowate tęczówki. - Powinienem szukać gdzie indziej? - zapytał jeszcze, lekko znużony samym faktem, że musi wykładać wszystko tak dokładnie. Mówił cicho, ale nie musiała mocno wytężać słuchu, niski głos roznosił się całkiem dobrze, nawet pomimo hałasu w pomieszczeniu obok.
Domyślał się także, iż w życiu nie musiała trafić na przesadne ilości uprzejmości - on za to miał jej aż zanadto, w otoczeniu dworskich manier nie było o jej pokłady trudno. Była kobietą, za nieistotny fakt miał jej pochodzenie - traktował ją więc jak inne kobiety, doskonale świadom tego, jak mogli traktować ją mężczyźni nieprzejęci dobrym wychowaniem, niestojący obok niego nawet przez moment. Nie ukrywał zbyt wiele, pozwalając się obserwować w prawdziwej formie, tylko ona uparcie próbowała zataić przed nim coś, co już wiedział. Cierpliwości miał nieco więcej niż czasu.
Odprowadził ją wzrokiem, gdy zniknęła w przejściu bez słowa. Kpiące podejrzenie na chwilę zagościło w umyśle - szła po kogoś, czy jednak skusiła się wizją alkoholu? Nie w smak było mu towarzystwo, nie znał tutejszych zwyczajów. Równie dobrze mogła szepnąć co nieco barmanowi, zapewniając sobie plecy, co wydawałoby się rozsądnym wyjściem z jej strony, ale nie dał jej powodów - przynajmniej swoim zdaniem - do niepokoju. Szczerze wolał uniknąć niepotrzebnego zamieszania i przez moment rozważał wycofanie się tylko i wyłącznie dla świętego spokoju. Odczekał mimo to, z tyłu głowy zachowując podejrzenia, spodziewając się, że została zainteresowana. Zresztą, dobrą okazję miała podaną na złotej tacy. Czego chcieć więcej?
Wróciła jednak, a on wstrzymał się ze spekulacjami w iście dżentelmeńskim geście. Kiwnął krótko głową, godząc się na opłatę za formę gościnności, jaką ostatecznie przyjęła. Nie dał po sobie poznać rozbawienia, gdy wreszcie ujrzał różdżkę w jej dłoni, utrzymując twarz w wyrazie niewzruszenia i stałego spokoju. Wbrew swojemu postanowieniu upił nawet łyk bursztynowego płynu. Zdaje się, że Benjamin podsuwał mu pod nos gorsze lury. Niemniej, na drewnie lipy srebrzystej zatrzymał wzrok na trzy sekundy, nie więcej - tyle wystarczyło, by zrozumiał, z kim może mieć do czynienia. Podobnie do wcześniejszych rozmyślań - nie zapędzał się, czas na wyciągnięcie wniosków miał dopiero nadejść, lecz specyfika kawałka drewna była oczywista. Wrócił spojrzeniem do jasnych tęczówek, pozwalając ciszy trwać. Czekał. Powiedział wcześniej wystarczająco wiele, by podjęła kwestię, ale wciąż pragnęła bawić się w kotka i myszkę. Tym razem nie hamował kącika ust, który drgnął prześmiewczo, jak lustrzane odbicie, dokładnie w tym momencie, co uśmiech Huxley. Napięcie było wyczuwalne. Prawdopodobnie było jego częścią od zawsze, wielu ludzi nie było w stanie poradzić sobie z tą dziwną cechą, ale ona nie wyglądała na taką, co ugięłaby się pod byle manipulacją.
- Mam nadzieję, że zgrywanie idiotki nie zabierze ci zbyt wiele energii, a ze zdobywaniem informacji radzisz sobie sprawniej - stwierdził sucho, obracając różdżkę w palcach - nie ostrzegawczo, tylko dla wypełnienia czasu. - Dostałem cynk, śmiałbym twierdzić - wiarygodny - że tym również się zajmujesz. Widzę jednak, że wolisz stare zajęcia - nieznaczne uniesienie brwi rzuciło nieco więcej światła na lodowate tęczówki. - Powinienem szukać gdzie indziej? - zapytał jeszcze, lekko znużony samym faktem, że musi wykładać wszystko tak dokładnie. Mówił cicho, ale nie musiała mocno wytężać słuchu, niski głos roznosił się całkiem dobrze, nawet pomimo hałasu w pomieszczeniu obok.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie spodziewała się, że ktokolwiek mógłby być zainteresowany jej życiem. Dla większości ludzi była nikim, a jej przeszłość nie była bardziej ważna od przedwczorajszej pogody i nie było w tym przecież nic dziwnego. Więc to czy owy mężczyzna zadał sobie chociaż odrobinę trudu by cokolwiek się od Huxley dowiedzieć, czy nie było to dla niego nic interesującego, nie miało żadnego znaczenia. I nie oczekiwała takiego zachowania, swoją przeszłością nie miała po co się komukolwiek chwalić bo, najzwyczajniej w świecie, nie było czym. Już zdążyła zauważyć, że ona i jej gość pochodzili z całkowicie różnych światów. Gdy on spadł w pachnącej pościeli na miękkim łóżku, to ona najprawdopodobniej podpierała jedną ze ścian w pubie lub spała na starej pryczy w zapleśniałym mieszkaniu. A to ją tylko wzmocniło. Nie potrzebowała jego szacunku, nie potrzebowała jego czułego dotyku, wręcz czuła się z nim nieswojo i traktowała jako coś niezwykle rzadkiego i niespotykanego. Mężczyźni nie dotykali tak kobiet, żadni mężczyźni. Bez powodu nie darzyli ich szacunkiem, były dla nich rzeczami, które można było przestawiać jak się chce, brać kiedy się chce i wymagać czego się chce. Na szacunek w tym świecie należało sobie zapracować i żadna szlachetna krew nie miała prawa do przywilejów. Tak uważała Huxley. Ale ona była zwykłą dziwką, i nieoficjalnie informatorką, która zdawała sobie sprawę z faktu, że to jak powinno być zdecydowanie mija się z tym jak jest. I nie było sensu nawet próbować na to wpływać, bo niektóre środowiska były tak hermetycznie zamknięte, że ona sama jedna nie miała szans. Więc po co tracić energię?
Oczywiście, że szepnęła słówko komu trzeba, w końcu nie była głupia. Ale też nie pozwoliła, aby im przeszkadzano. Skoro pan miał do niej interesy, to miał je tylko do niej. A ona z samej ciekawości chciała wysłuchać jego propozycji. Dawno też nie miała do czynienia z takim mężczyzną i może wstyd się przyznać, ale trochę zapomniała jak się z nimi obchodzić. Ci co znajdowali się w sali obok lubili idiotki, lubili gdy Rain grała tak jak oni jej zagrają. Takie po części było jej zadanie. Musieli ją lubić i jej chcieć, nie tylko wtedy gdy chciała sobie dorobić ciałem, ale także wtedy, gdy potrzebowała wyciągnąć od nich informacje. Jednak kilka ostrych słów ze strony mężczyzny sprawiło, że od razu odnalazła dobrą drogę. Skoro nie chciał idiotki, to dostanie prawdziwą Rain.
- Cóż za ostre słowa - uśmiechnęła się złośliwie nie spuszczając z niego wzroku.
A jednak ktoś ją wydał, ktoś sprzedał informacje o niej samej co, krótko mówiąc, kobiecie absolutnie się nie spodobało. Chociaż na twarzy błąkał się złośliwy uśmieszek, tak w środku siebie była zła. Jeszcze nie wiedziała na kogo, ale miała ogromną ochotę dowiedzieć się kto ją podkopał. Utkwiła wzrok w jego różdżce, którą tak spokojnie obracał i zacisnęła mocniej palce na swojej. Sięgnęła ponownie po alkohol. Rewelacje które jej zaserwował należało popić bo inaczej mogły stanąć w gardle.
- W tych czasach trudno o wiarygodnego informatora - zauważyła. - Skąd ta pewność, że trafiłeś odpowiednio, mój panie? - odpowiedziała na jego pytanie pytaniem.
Nie będzie pracowała przecież dla byle kogo. Miała właśnie na głowie trudny orzech do zgryzienia, postać na którą polowała, a która była jeszcze daleko poza jej zasięgiem i mężczyzna musiał mieć coś dobrego do zaoferowania, aby Rain zainteresowała się jego propozycją. Wpatrywała się w niego spokojnie, czekała na jego reakcję, ale jej myśli krążyły wokół innej kwestii. Kto ją wydał. Kto jeszcze wiedział czym się zajmowała. Czy tylko ten mężczyzna na przeciwko niej, czy może niespodziewanie rozeszło się to szerzej niż by sobie tego życzyła?
Pochyliła się do przodu. Jej piersi były teraz dobrze widoczne przez zbytnio rozpięty dekolt ale nie robiło to dla niej żadnej różnicy. Oparła podbródek o dłoń a łokieć o stół, w drugiej dłoni natomiast trzymała różdżkę wystukując nią tylko sobie znany rytm. Był na jej terenie, nie powinien czuć się tu zbyt pewnie. Liczyła, że odpowie na jej pytanie, a potem będzie chciał z nią współpracować, bo jeśli nie, to magia będzie musiała pójść w ruch. A Huxley nie była pewna czy oboje tego chcieli. Włamywanie się do umysłu bardzo boli, ale bez tego nie dostanie odpowiedzi na swoje wątpliwości. Natomiast bez tego nie wypuści do z Parszywego Pasażera, nie ma takiej opcji.
Oczywiście, że szepnęła słówko komu trzeba, w końcu nie była głupia. Ale też nie pozwoliła, aby im przeszkadzano. Skoro pan miał do niej interesy, to miał je tylko do niej. A ona z samej ciekawości chciała wysłuchać jego propozycji. Dawno też nie miała do czynienia z takim mężczyzną i może wstyd się przyznać, ale trochę zapomniała jak się z nimi obchodzić. Ci co znajdowali się w sali obok lubili idiotki, lubili gdy Rain grała tak jak oni jej zagrają. Takie po części było jej zadanie. Musieli ją lubić i jej chcieć, nie tylko wtedy gdy chciała sobie dorobić ciałem, ale także wtedy, gdy potrzebowała wyciągnąć od nich informacje. Jednak kilka ostrych słów ze strony mężczyzny sprawiło, że od razu odnalazła dobrą drogę. Skoro nie chciał idiotki, to dostanie prawdziwą Rain.
- Cóż za ostre słowa - uśmiechnęła się złośliwie nie spuszczając z niego wzroku.
A jednak ktoś ją wydał, ktoś sprzedał informacje o niej samej co, krótko mówiąc, kobiecie absolutnie się nie spodobało. Chociaż na twarzy błąkał się złośliwy uśmieszek, tak w środku siebie była zła. Jeszcze nie wiedziała na kogo, ale miała ogromną ochotę dowiedzieć się kto ją podkopał. Utkwiła wzrok w jego różdżce, którą tak spokojnie obracał i zacisnęła mocniej palce na swojej. Sięgnęła ponownie po alkohol. Rewelacje które jej zaserwował należało popić bo inaczej mogły stanąć w gardle.
- W tych czasach trudno o wiarygodnego informatora - zauważyła. - Skąd ta pewność, że trafiłeś odpowiednio, mój panie? - odpowiedziała na jego pytanie pytaniem.
Nie będzie pracowała przecież dla byle kogo. Miała właśnie na głowie trudny orzech do zgryzienia, postać na którą polowała, a która była jeszcze daleko poza jej zasięgiem i mężczyzna musiał mieć coś dobrego do zaoferowania, aby Rain zainteresowała się jego propozycją. Wpatrywała się w niego spokojnie, czekała na jego reakcję, ale jej myśli krążyły wokół innej kwestii. Kto ją wydał. Kto jeszcze wiedział czym się zajmowała. Czy tylko ten mężczyzna na przeciwko niej, czy może niespodziewanie rozeszło się to szerzej niż by sobie tego życzyła?
Pochyliła się do przodu. Jej piersi były teraz dobrze widoczne przez zbytnio rozpięty dekolt ale nie robiło to dla niej żadnej różnicy. Oparła podbródek o dłoń a łokieć o stół, w drugiej dłoni natomiast trzymała różdżkę wystukując nią tylko sobie znany rytm. Był na jej terenie, nie powinien czuć się tu zbyt pewnie. Liczyła, że odpowie na jej pytanie, a potem będzie chciał z nią współpracować, bo jeśli nie, to magia będzie musiała pójść w ruch. A Huxley nie była pewna czy oboje tego chcieli. Włamywanie się do umysłu bardzo boli, ale bez tego nie dostanie odpowiedzi na swoje wątpliwości. Natomiast bez tego nie wypuści do z Parszywego Pasażera, nie ma takiej opcji.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Różnica polegała na tym, że on interesował się ludźmi. Lubił znać ich historie, będące najlepszymi podwalinami pod wysuwane wnioski, przepadał za analizowaniem i zagłębianiem się w skomplikowane i nieskomplikowane charaktery, uwielbiał być o krok do przodu tylko dlatego, że trafił w czuły punkt, a drobne potknięcie zdradziło więcej niż ktokolwiek mógł podejrzewać. W naturalny sposób łączyło się to z jego profesją, w końcu bez podobnej przenikliwości różdżki mógłby dobierać co najwyżej na ślepo, to zaś godziło w godność i sens zarazem. Wiedza była największą - spełnioną - miłością w jego życiu. O sobie, o świecie, o innych. O umyśle. To mogło ich łączyć - tak stwierdził, gdy przyjrzał się lipie srebrzystej, w szczupłych palcach, nieosnutych szlachetnym ułożeniem, ale stalowym uściskiem szponów kobiety morza. Nad wyraz ostrożnie podchodził do podobieństw. Zyskała ten zaszczyt w jego głowie, zdołała go z lekka zaciekawić, lecz obejście miała z deka, można by rzecz, irytujące. Wyraźnie dawał znać, że wie - brnęła w zaparte, mocno trzymając się swoich dziwnych sposobów, jakby jeszcze cokolwiek było do ukrycia - ach, w zasadzie było, lecz najważniejsza prawda weszła już w zasięg obojga.
Uśmiechnął się - w kontraście - uprzejmie, ale lekkie uniesienie kącików ust nie powędrowało do oczu, zdających się zionąć jeszcze większym chłodem niż przed momentem. Nie była to bynajmniej oznaka malejącej cierpliwości - rola stykania ze sobą emocji leżących po dwóch różnych stronach była mu znana aż nadto. Ciepłe wygięcie ust tylko podkreśliło bezwzględność, czającą się w spojrzeniu. W zetknięciu dwóch mocnych charakterów wciąż czuł się pewnie i nie sądził, by jakkolwiek miało to ulec zmianie. Złośliwość przepłynęła gdzieś obok, nie czyniąc szkód i nie zostawiając po sobie większych śladów. Jeśli był to rodzaj drwiny z języka, jakim postanowił się posłużyć, dalekiego od wiązanek plecionych przez wstawionych marynarzy spod ciemnej gwiazdy, tym mniej interesował się ich sposobami wyrażania żądań i zlecania zadań.
- Jeśli słodkie słówka zmyją obłudę z twoich ust sprawniej niż konkrety, wystarczy powiedzieć - sarkastycznie odwracał kota ogonem, równocześnie leniwie przesuwając szklankę o kilka milimetrów w lewo. Mogli przerzucać się podobnymi zdaniami całe wieki, ile w tym było sensu - mogła domyślić się sama. To nie tak, że czuł się pewnie na jej gruncie - nie, jeszcze nawet nie zaczął się tu panoszyć, przez myśl mu to nie przeszło. Miał wręcz wrażenie, że tu nikt nie powinien czuć się pewien. Zaufaniem co najwyżej podcierali sobie tyłki, szukając co lepszych okazji. Pewnie czuł się ze sobą. Gdziekolwiek nie szedł.
- Zależy skąd patrzeć - pozwolił sobie stwierdzić, podważając jej tezę z uniesioną brwią. Płacił swojemu informatorowi zbyt szczodrze, by pozwalać mu na podsadzanie fałszywych cynków i gwarantował mu niejako bezpieczeństwo. Dom nad głową. Pracę. Obydwaj znali cenę tej współpracy. Ulysses nie ufał mu bezgranicznie, nie potrzebował w tym temacie błędów, by się na nich uczyć - cena lojalności była płynna, zależna od sytuacji, mogła zostać przelicytowana - wiedział to. Życie w naiwności miało swoje zalety, ale on na własnej przejechał się aż zanadto, dając jej zaistnieć tylko raz na całe trzydzieści dwa lata. Nie było potrzeby, by zapraszać ją ponownie. Cmoknął krótko, marszcząc brwi i upijając znikomy łyk whisky. Dalej to samo. Powinien się powtórzyć? Zaśmiał się krótko, tkwiąc w swoim miejscu nieruchomo, tylko oczy pozostawały w tym całym wyrazie żywe.
- Z braku zaprzeczenia - zignorowała jego pytanie, ale nie wypomniał jej tego, choć z początku miał taki zamiar. W zamian za swoją odpowiedź oczekiwał więc powrotu do tej, która należała się jemu. - Powtórzę więc. Czy powinienem szukać gdzie indziej? - zabawa w przeciąganie liny była przednia. - Krótkie 'nie' i przeproszę za kłopot, przestaniemy marnować swój czas i wrócisz do dobrej zabawy z niezawodnymi kompanami od łagodnych słów - uznał, wiedząc, że trafił na odpowiednią osobę, ale gotów zrezygnować w każdej chwili. Nie współpracował z ludźmi, którzy nie wyrażali takiej chęci - nie miało to najmniejszego sensu, zmuszanie niebezpiecznie zahaczało o bunt, bunt o zemstę, zemsta o cały szereg uprzykrzeń, podczas gdy on miał dla niej proste i przyjemne zadanie. Twój ruch, madame.
Uśmiechnął się - w kontraście - uprzejmie, ale lekkie uniesienie kącików ust nie powędrowało do oczu, zdających się zionąć jeszcze większym chłodem niż przed momentem. Nie była to bynajmniej oznaka malejącej cierpliwości - rola stykania ze sobą emocji leżących po dwóch różnych stronach była mu znana aż nadto. Ciepłe wygięcie ust tylko podkreśliło bezwzględność, czającą się w spojrzeniu. W zetknięciu dwóch mocnych charakterów wciąż czuł się pewnie i nie sądził, by jakkolwiek miało to ulec zmianie. Złośliwość przepłynęła gdzieś obok, nie czyniąc szkód i nie zostawiając po sobie większych śladów. Jeśli był to rodzaj drwiny z języka, jakim postanowił się posłużyć, dalekiego od wiązanek plecionych przez wstawionych marynarzy spod ciemnej gwiazdy, tym mniej interesował się ich sposobami wyrażania żądań i zlecania zadań.
- Jeśli słodkie słówka zmyją obłudę z twoich ust sprawniej niż konkrety, wystarczy powiedzieć - sarkastycznie odwracał kota ogonem, równocześnie leniwie przesuwając szklankę o kilka milimetrów w lewo. Mogli przerzucać się podobnymi zdaniami całe wieki, ile w tym było sensu - mogła domyślić się sama. To nie tak, że czuł się pewnie na jej gruncie - nie, jeszcze nawet nie zaczął się tu panoszyć, przez myśl mu to nie przeszło. Miał wręcz wrażenie, że tu nikt nie powinien czuć się pewien. Zaufaniem co najwyżej podcierali sobie tyłki, szukając co lepszych okazji. Pewnie czuł się ze sobą. Gdziekolwiek nie szedł.
- Zależy skąd patrzeć - pozwolił sobie stwierdzić, podważając jej tezę z uniesioną brwią. Płacił swojemu informatorowi zbyt szczodrze, by pozwalać mu na podsadzanie fałszywych cynków i gwarantował mu niejako bezpieczeństwo. Dom nad głową. Pracę. Obydwaj znali cenę tej współpracy. Ulysses nie ufał mu bezgranicznie, nie potrzebował w tym temacie błędów, by się na nich uczyć - cena lojalności była płynna, zależna od sytuacji, mogła zostać przelicytowana - wiedział to. Życie w naiwności miało swoje zalety, ale on na własnej przejechał się aż zanadto, dając jej zaistnieć tylko raz na całe trzydzieści dwa lata. Nie było potrzeby, by zapraszać ją ponownie. Cmoknął krótko, marszcząc brwi i upijając znikomy łyk whisky. Dalej to samo. Powinien się powtórzyć? Zaśmiał się krótko, tkwiąc w swoim miejscu nieruchomo, tylko oczy pozostawały w tym całym wyrazie żywe.
- Z braku zaprzeczenia - zignorowała jego pytanie, ale nie wypomniał jej tego, choć z początku miał taki zamiar. W zamian za swoją odpowiedź oczekiwał więc powrotu do tej, która należała się jemu. - Powtórzę więc. Czy powinienem szukać gdzie indziej? - zabawa w przeciąganie liny była przednia. - Krótkie 'nie' i przeproszę za kłopot, przestaniemy marnować swój czas i wrócisz do dobrej zabawy z niezawodnymi kompanami od łagodnych słów - uznał, wiedząc, że trafił na odpowiednią osobę, ale gotów zrezygnować w każdej chwili. Nie współpracował z ludźmi, którzy nie wyrażali takiej chęci - nie miało to najmniejszego sensu, zmuszanie niebezpiecznie zahaczało o bunt, bunt o zemstę, zemsta o cały szereg uprzykrzeń, podczas gdy on miał dla niej proste i przyjemne zadanie. Twój ruch, madame.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Podobał jej się. Naprawdę. Miał charakterek, który lubiła i aż dziw, że aż tylu takich ludzi stąpało po tej ziemi. I że nie powybijali się nawzajem. Bo droga do tego nie była daleka, wystarczyło ich ze sobą spotkać i przedstawienie było by idealne. Sarkastyczny, uważający się za kogoś lepszego tylko dlatego, że miał coś do zaoferowania. W tym wypadku pracę, a jak pracę to też pieniądze. Ale Rain wcale nie była dłużna, również miała coś do zaoferowania. A skoro mężczyzna zadał sobie tyle trudu aby się tu pojawić i proponować jej, aby coś dla niego zrobiła oznaczało to, że to co mogła mu dać było cenne. I że w okolicy nie było nikogo lepszego, bo gdyby był, to pan nie przyszedłby do niej. Czy to nie logiczne? Ciekawiło ją któż tak wysoko ją ceni. Kto ją polecił. Kto miał czelność bez namysłu, bez kontaktu z nią wydać kim jest i gdzie można ją znaleźć. Nawet jeśli nie wyniknie z tego nic złego, miała zamiar się z tą osobą rozprawić, choćby miała ją przy tym rozerwać na kawałki. Nie ciało, nie duszę, a umysł.
Odwracanie kota ogonem było czymś co Huxley bardzo lubiła robić. Lubiła drażnić, wystawiać cierpliwość na próbę, sprawdzać ile są w stanie poświęcić na nią czasu. Ile tak naprawdę jest dla nich warta. Mężczyzna albo miał duże pokłady cierpliwości, albo bardzo mu zależało. A to dobrze. Widocznie sprawa była dla niego ważna, a jeśli była ważna, to będzie też skłonny, aby za informacje więcej zapłacić. Ale już dość. Trzeba wiedzieć kiedy odpuścić, kiedy zbyt mocne naciągnie struny może doprowadzić do jej pęknięcia. A tego oboje by nie chcieli, bo Rain nie mogłaby go wypuścić stąd wtedy ot tak.
- Obłuda - prychnęła pod nosem.
Jakoś rozbawiło ją to słowo. Nikt tu nie zwracał uwagi na takie kwestie i nagle pojawia się mężczyzna, który śmie wytykać jej fałszywe myśli czy też intencje. Spojrzała na niego wyzywająco. Z każdą chwilą podobał jej się jeszcze bardziej. Zdawał się posiadać wiedzę na temat funkcjonowania tego miejsca, a wydawać by się mogło, że nie pochodzi stąd i nigdy nie powinien mieć kontaktu z portowymi szczurami. Ludzkie życie jest poplątane, każdy idzie przez nie swoimi drogami, nieraz niezwykle krętymi i zahaczającymi o miejsca, w których nigdy nie powinien się pojawić. Ale to od ludzi zależało czy zdecydują się pójść dalej czy cofną się poszukać innej drogi. Mężczyzna przed nią zdecydował się iść dalej. Bardzo ciekawe. Tak jak jego stwierdzenie. Istotnie prawdziwe. Jego informator wykazał się sporą wiedzą, skąd ją miał, czy z własnego doświadczenia czy skądś się dowiedział nie było ważne, ale wiedział czym zajmuje się Rain i sprzedał ją odpowiedniej osobie. Najwyraźniej jednak nie był na tyle odpowiednim informatorem, aby zdobyć informacje na temat, które interesowały mężczyznę, skoro ten postanowił szukać głębiej. A na lepszą osobę niż Rain w tej dzielnicy nie trafi. Nie było takiej opcji. Dlatego kobieta czuła się tak pewnie. Bo albo by musiał zrezygnować z poszukiwań, o cokolwiek mu chodziło, albo prędzej czy później wróciłby do niej z podkulonym ogonem.
- Cwane - mruknęła, prostując się na krześle. - Jeśli więc chcesz wiedzieć, to ja jestem zaciekawiona, a tobie najwyraźniej bardzo zależy. Gdyby nie zależało, to nie marnowałbyś na mnie ani chwili czekając, aż w końcu zdecyduję się z tobą poważnie porozmawiać. Czyż nie?
Nie tylko on potrafił obserwować i wyciągać wnioski. Huxley wcale nie stała na tej pozycji niżej od niego. Potrafiła dostrzec coś szybciej, większą uwagę przykładała do szczegółów dzięki czemu często była o krok do przodu. Naprawdę myślał, że igrała z nim bez większego celu? Że bez większego celu udawała idiotkę, którą nie była? Jeśli tak uważał, to on tu był idiotą.
- Nie unoś się tak, mój panie. Lepszej osoby na tym terenie nie znajdziesz, więc twoje słowa nie robią na mnie większego wrażenia - puściła mu oczko, by zaraz znowu spoważnieć. - Aczkolwiek nie podoba mi się to, że nie wiem z kim mam do czynienia. To po pierwsze. A po drugie kto mnie polecił. Miło byłoby wiedzieć kto tak dobrze o mnie mówi.
Wszystko po kolei. Najpierw jego tożsamość, potem tożsamość jego informatora, dalej cena usługi i na końcu zlecenie. I o ile punkt trzeci oraz czwarty mogła ominąć przechodząc z automatu do nowo dodanego punktu piątego, w którym za zadanie było wyczyścić mu pamięć ze wspomnień o sobie, tak nie wypuści go bez informacji od kogo się o niej dowiedział. Nie było takiej opcji.
Odwracanie kota ogonem było czymś co Huxley bardzo lubiła robić. Lubiła drażnić, wystawiać cierpliwość na próbę, sprawdzać ile są w stanie poświęcić na nią czasu. Ile tak naprawdę jest dla nich warta. Mężczyzna albo miał duże pokłady cierpliwości, albo bardzo mu zależało. A to dobrze. Widocznie sprawa była dla niego ważna, a jeśli była ważna, to będzie też skłonny, aby za informacje więcej zapłacić. Ale już dość. Trzeba wiedzieć kiedy odpuścić, kiedy zbyt mocne naciągnie struny może doprowadzić do jej pęknięcia. A tego oboje by nie chcieli, bo Rain nie mogłaby go wypuścić stąd wtedy ot tak.
- Obłuda - prychnęła pod nosem.
Jakoś rozbawiło ją to słowo. Nikt tu nie zwracał uwagi na takie kwestie i nagle pojawia się mężczyzna, który śmie wytykać jej fałszywe myśli czy też intencje. Spojrzała na niego wyzywająco. Z każdą chwilą podobał jej się jeszcze bardziej. Zdawał się posiadać wiedzę na temat funkcjonowania tego miejsca, a wydawać by się mogło, że nie pochodzi stąd i nigdy nie powinien mieć kontaktu z portowymi szczurami. Ludzkie życie jest poplątane, każdy idzie przez nie swoimi drogami, nieraz niezwykle krętymi i zahaczającymi o miejsca, w których nigdy nie powinien się pojawić. Ale to od ludzi zależało czy zdecydują się pójść dalej czy cofną się poszukać innej drogi. Mężczyzna przed nią zdecydował się iść dalej. Bardzo ciekawe. Tak jak jego stwierdzenie. Istotnie prawdziwe. Jego informator wykazał się sporą wiedzą, skąd ją miał, czy z własnego doświadczenia czy skądś się dowiedział nie było ważne, ale wiedział czym zajmuje się Rain i sprzedał ją odpowiedniej osobie. Najwyraźniej jednak nie był na tyle odpowiednim informatorem, aby zdobyć informacje na temat, które interesowały mężczyznę, skoro ten postanowił szukać głębiej. A na lepszą osobę niż Rain w tej dzielnicy nie trafi. Nie było takiej opcji. Dlatego kobieta czuła się tak pewnie. Bo albo by musiał zrezygnować z poszukiwań, o cokolwiek mu chodziło, albo prędzej czy później wróciłby do niej z podkulonym ogonem.
- Cwane - mruknęła, prostując się na krześle. - Jeśli więc chcesz wiedzieć, to ja jestem zaciekawiona, a tobie najwyraźniej bardzo zależy. Gdyby nie zależało, to nie marnowałbyś na mnie ani chwili czekając, aż w końcu zdecyduję się z tobą poważnie porozmawiać. Czyż nie?
Nie tylko on potrafił obserwować i wyciągać wnioski. Huxley wcale nie stała na tej pozycji niżej od niego. Potrafiła dostrzec coś szybciej, większą uwagę przykładała do szczegółów dzięki czemu często była o krok do przodu. Naprawdę myślał, że igrała z nim bez większego celu? Że bez większego celu udawała idiotkę, którą nie była? Jeśli tak uważał, to on tu był idiotą.
- Nie unoś się tak, mój panie. Lepszej osoby na tym terenie nie znajdziesz, więc twoje słowa nie robią na mnie większego wrażenia - puściła mu oczko, by zaraz znowu spoważnieć. - Aczkolwiek nie podoba mi się to, że nie wiem z kim mam do czynienia. To po pierwsze. A po drugie kto mnie polecił. Miło byłoby wiedzieć kto tak dobrze o mnie mówi.
Wszystko po kolei. Najpierw jego tożsamość, potem tożsamość jego informatora, dalej cena usługi i na końcu zlecenie. I o ile punkt trzeci oraz czwarty mogła ominąć przechodząc z automatu do nowo dodanego punktu piątego, w którym za zadanie było wyczyścić mu pamięć ze wspomnień o sobie, tak nie wypuści go bez informacji od kogo się o niej dowiedział. Nie było takiej opcji.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Mimo tak obiecujących cech, daleko mu było do konfliktów i rzeczywistych konfrontacji, które mogłyby prowadzić do zgładzenia kogokolwiek. Zbyt cenił sobie dystans, nauczony neutralności ponad wszystko. Warunki, w jakich dorastał, sprzyjały temu - przesiąknął podejściem rodziny, trzymającej się z dala od zwad, przyjął więc ten talent mimowolnie i naturalnie, nieraz dziękując za owe okoliczności. Kierował się przede wszystkim inteligencją i przenikliwością, to one stanowiły jego broń - nie szastał nią bezmyślnie na prawo i lewo, skupiając się na precyzyjnych, lekkich cięciach, stopniowo doprowadzających do celu. Lubił odwracać uwagę, pozorować, niepostrzeżenie zmieniać tematy w wygodnych dla siebie momentach. Wcale nie miał się za lepszego - ot, może czasem, w stosunku do dziewięćdziesięciu procent populacji - zwyczajnie wiedział, że praca jest tym ludziom potrzebna, tak jak nieraz ochrona inna niż zaufany półgłówek z masą mięśniową znacznie przewyższającą inteligencję. Nie brał niczego za pewnik, nie zakładał, że każdy działa w ten sam, prosty sposób - byłoby to oznaką potwornej ignorancji i nieostrożności. Umysł trzymał otwarty na wyjątki od reguł, gdy poruszał się po omacku tropem schematu. W taki sposób szukał różnic i ciekawostek.
Nie znał w okolicy innych informatorów, to prawda - jego zapasowe oczy i uszy określiły wystarczająco konkretnie, że może skrzyżować swe ścieżki z Rain Huxley, siedzącą teraz naprzeciw - nie było innych propozycji, gdyż poprzestał na jednej. Mógł jeszcze przez moment połechtać jej ego, przyznając nawet, iż alternatyw nie posiada, mógł przedłużać spotkanie, lecz mógł też swobodnie - przynajmniej w domyśle - opuścić Parszywego Pasażera, nie oglądając się za siebie. Mentalnie był na to gotowy. Kiwnął powoli głową, nie przejmując krótkiego rozbawienia, mięśnie twarzy trwały w bezruchu, nawet nie drgnąwszy na reakcję rozmówczyni. Lustrował ją wciąż stonowanym spojrzeniem, nie tak wyzywającym, jak jej własne, lecz pełnym chłodnego oczekiwania. Odnosił wrażenie, że postrzegają sytuację w nieco inny sposób, ale nie odczuwał z tego powodu żadnego dyskomfortu - dopóki nie rozpoczną współpracy, w jego odczuciu, nic ich nie łączy.
- Powiedzmy - streścił się w jednym słowie, ponownie unosząc brew. Nie przywykł do odpuszczania po konfrontacji z jawnymi pozorami - traktował to jako kującą porażkę. Nawet gdyby nie zdecydowali się na układ, planował przynajmniej spróbować omówić warunki, poznać reakcję, sprawdzić na ile sprawdził się polecający jej usługi. Odchodząc od prób po kilku chwilach, mógłby bawić się w nieskończoność, zarówno z Huxley, jak i każdym innym, dbającym o dyskrecję i swoje bezpieczeństwo. Teraz czekał tylko, aż kawa zostanie wyłożona na ławę - swoją część tej roboty już wykonał, czekał więc, aż wyrównają stan rzeczy. I nie przeliczył się, wreszcie w ruch poszły konkrety. Znał powód, dla którego tak zwlekała, lecz wciąż sądził, że co za dużo, to niezdrowo. Gdyby była idiotką lub za taką zostałaby przez Ulyssesa okrzyknięta, nie trwałby na swoim miejscu - zaufał w tej kwestii swojemu portowemu człowiekowi i cierpliwie czekał na odkrycie potencjału.
- Jest jeszcze wiele innych terenów, na których nie miałem okazji się rozejrzeć - sprostował, przechyliwszy nieznacznie głowę z cieniem uśmiechu. Udał przez moment, że zastanawia się nad jej ostatnimi żądaniami, lecz doprawdy - wewnętrznie poczuł się subtelnie rozbawiony. Teoretycznie mógł zdradzić kobiecie owe "drobnostki", w praktyce były zbyt istotne, by mógł igrać z ogniem i swobodnie je przekazać. Nie ufał jej i jeśli miało się to zmienić, zaufanie nie miało szans na przesadny wzrost.
- Jestem, jak sama widzisz, poszukującym, mój znajomy jest sprytnym szczurem portowym, ale żaden z nas, w przeciwieństwie do ciebie, nie zajmuje się pozyskiwaniem informacji - odpowiedział, teraz zapewne igrając z ogniem, wpatrując się w niego przenikliwym spojrzeniem. Transakcja nie miała polegać na wymianie cennych informacji za inne cenne informacje. Nie działał w ten sposób. - Za informacje mogę zaoferować ci zapłatę, nic więcej. Oczywiście uwzględniając zaliczkę i przyszłą współpracę, jeżeli oboje zakończymy tę pierwszą, wciąż potencjalną, zadowoleni - szkło ponownie powędrowało milimetrową trasą po zakurzonym stoliku. Sakiewka mogła zmienić odbiorcę, szukał wiarygodnego źródła, nie zamykało się w konkretnym nazwisku. Nie zamierzał płacić za cokolwiek własnym bezpieczeństwem i spokojem ducha.
Nie znał w okolicy innych informatorów, to prawda - jego zapasowe oczy i uszy określiły wystarczająco konkretnie, że może skrzyżować swe ścieżki z Rain Huxley, siedzącą teraz naprzeciw - nie było innych propozycji, gdyż poprzestał na jednej. Mógł jeszcze przez moment połechtać jej ego, przyznając nawet, iż alternatyw nie posiada, mógł przedłużać spotkanie, lecz mógł też swobodnie - przynajmniej w domyśle - opuścić Parszywego Pasażera, nie oglądając się za siebie. Mentalnie był na to gotowy. Kiwnął powoli głową, nie przejmując krótkiego rozbawienia, mięśnie twarzy trwały w bezruchu, nawet nie drgnąwszy na reakcję rozmówczyni. Lustrował ją wciąż stonowanym spojrzeniem, nie tak wyzywającym, jak jej własne, lecz pełnym chłodnego oczekiwania. Odnosił wrażenie, że postrzegają sytuację w nieco inny sposób, ale nie odczuwał z tego powodu żadnego dyskomfortu - dopóki nie rozpoczną współpracy, w jego odczuciu, nic ich nie łączy.
- Powiedzmy - streścił się w jednym słowie, ponownie unosząc brew. Nie przywykł do odpuszczania po konfrontacji z jawnymi pozorami - traktował to jako kującą porażkę. Nawet gdyby nie zdecydowali się na układ, planował przynajmniej spróbować omówić warunki, poznać reakcję, sprawdzić na ile sprawdził się polecający jej usługi. Odchodząc od prób po kilku chwilach, mógłby bawić się w nieskończoność, zarówno z Huxley, jak i każdym innym, dbającym o dyskrecję i swoje bezpieczeństwo. Teraz czekał tylko, aż kawa zostanie wyłożona na ławę - swoją część tej roboty już wykonał, czekał więc, aż wyrównają stan rzeczy. I nie przeliczył się, wreszcie w ruch poszły konkrety. Znał powód, dla którego tak zwlekała, lecz wciąż sądził, że co za dużo, to niezdrowo. Gdyby była idiotką lub za taką zostałaby przez Ulyssesa okrzyknięta, nie trwałby na swoim miejscu - zaufał w tej kwestii swojemu portowemu człowiekowi i cierpliwie czekał na odkrycie potencjału.
- Jest jeszcze wiele innych terenów, na których nie miałem okazji się rozejrzeć - sprostował, przechyliwszy nieznacznie głowę z cieniem uśmiechu. Udał przez moment, że zastanawia się nad jej ostatnimi żądaniami, lecz doprawdy - wewnętrznie poczuł się subtelnie rozbawiony. Teoretycznie mógł zdradzić kobiecie owe "drobnostki", w praktyce były zbyt istotne, by mógł igrać z ogniem i swobodnie je przekazać. Nie ufał jej i jeśli miało się to zmienić, zaufanie nie miało szans na przesadny wzrost.
- Jestem, jak sama widzisz, poszukującym, mój znajomy jest sprytnym szczurem portowym, ale żaden z nas, w przeciwieństwie do ciebie, nie zajmuje się pozyskiwaniem informacji - odpowiedział, teraz zapewne igrając z ogniem, wpatrując się w niego przenikliwym spojrzeniem. Transakcja nie miała polegać na wymianie cennych informacji za inne cenne informacje. Nie działał w ten sposób. - Za informacje mogę zaoferować ci zapłatę, nic więcej. Oczywiście uwzględniając zaliczkę i przyszłą współpracę, jeżeli oboje zakończymy tę pierwszą, wciąż potencjalną, zadowoleni - szkło ponownie powędrowało milimetrową trasą po zakurzonym stoliku. Sakiewka mogła zmienić odbiorcę, szukał wiarygodnego źródła, nie zamykało się w konkretnym nazwisku. Nie zamierzał płacić za cokolwiek własnym bezpieczeństwem i spokojem ducha.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Starły się ze sobą dwa silne charaktery i aż dziw, że jeszcze nie leciały iskry. Napięcie zdecydowanie było wyczuwalne, powietrze dookoła nich zgęstniało i atmosfera nie była zbyt przyjemna. Brak zaufania, próba udowodnienia kto jest tu lepszym i kto rządzi na tym terenie. Jak kotka oznaczyła już dawno swoje terytorium i nie podobało jej się, że ktoś obcy zdecydował się postawić tu swoją stopę. Nawet jeśli podobało jej się jego podejście. Nawet jeśli wiązało się to z dość sporym zarobkiem. Bo mężczyzna wyglądał na takiego, co zdecydowanie potrafi sypnąć groszem. Ostatnio nie narzekała, nie po tym gdy dostała zaliczkę od Goyle’a. Towar jednak kosztował, poświęcony czas również i musiała cenić swoje usługi jeśli chciała przetrwać w tym trudnym świecie. Nic więc dziwnego, że walczyła o jak najlepszą pozycję chcąc sama dyktować warunki. Tego była nauczona i spotkanie się z osobą, która nie chciała na to pozwolić była dość… trudna. Ale nie oznaczało to, że miała w jakikolwiek sposób odpuścić. Ot, jedynie zmienić trochę nastawienie. Czuła na sobie jego lustrujący wzrok, czuła jak ją obserwował i oczekiwał reakcji, a to co mu dawała niezbyt mu się podobało. Mógł wstać i wyjść, mogli oboje zapomnieć. Skoro mówił, że miał jeszcze tereny na których się nie rozejrzał, to dlaczego nie wstał i nie poszedł tam od razu? Gadanie. Uśmiechnęła się pod nosem przymykając na ledwie parę sekund oczy. To ona tu była informatorką i to ona wiedziała, że innych terenów nie ma i jeśli chce szukać to tylko i wyłącznie u niej. Ale mężczyzna nie musiał o tym wiedzieć. Dlatego Rain na jego stwierdzenie nie pisnęła ani słowa. Niech uważa, że ma rację. Huxley najwyżej kiedyś go uświadomi, może, w przypływie dobrej woli.
Igranie z ogniem. Bardziej z rozgniewanym oceanem. Szumem wiatru. Wysokimi falami. Rain nie za dużo miała z ogniem, chociaż jego siła i spustoszenie jakie może uczynić ją fascynowało, co dało o sobie znać dobrych kilkanaście lat temu, gdy sama przyczyniła się do spalenia jednego z magazynów, a potem z podziwem obserwowała pożar z dachu budynku. Więc nie z ogniem igrał mężczyzna, a z oceanem. Który mógł go pochłonąć, ucisnąć swoim ciężarem płuca i pozbawić tchu. I nic dziwnego, że nie chciał się przyznać co do swojej tożsamości. Byłby jednak głupcem gdyby uważał, że Huxley to w jakikolwiek sposób powstrzyma od poznania prawdy. Wpatrywała się w niego i słuchała uważnie. Nie przerywała, a jedynie pozwoliła sobie na to, aby kąciki jej ust delikatnie drgnęły ku górze. Optymista. Zakładał pozytywne zakończenie tej znajomości, jednakże Rain nie była tego taka pewna. Bo im dłużej siedzieli tu wspólnie, przy jednym ze stołów, tym bardziej dało się wyczuć jak poziom napięcia unosi się do góry. Jak w ich otoczeniu elektryzuje się wszystko i może w jednej chwili kopnąć. I mocno zaboleć.
Skoro on nie chce sam zdradzić jej tej tajemnicy, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby Huxley dowiedziała się wszystkiego sama. Wysoki mężczyzna, wiek około trzydziestu lat, ciemne włosy i piękne, jasne oczy. Zlustrowała go dokładnie. Podłużna blizna pod prawym okiem, mocno charakterystyczny element. W dodatku wygląda i zachowuje się co najmniej jak czarodziej żyjący na odpowiednim poziomie, który nie musi martwić się o ilość galeonów w sakiewce. Pestka, nic trudnego. Jeśli spotkają się po raz kolejny, to będzie wiedziała z kim ma do czynienia.
- Zdradź mi więcej, mój panie - zaproponowała.
Chętnie się dowie o co chodzi, czego ma się dowiedzieć. Dopiero wtedy podejmie decyzję, czy zabawa jest warta jej zachodu. Czy zaproponowana suma jest odpowiednia, czy powinna potargować się o lepszą stawkę. Nie był to Calhoun, któremu mogła zaufać i od którego mogła przyjąć zlecenie w ciemno. Mężczyźnie, który siedział naprzeciwko niej nie ufała absolutnie, nie znała go, nie miała pojęcia czego może się spodziewać i niezwykle ją to denerwowało. Gotowa do ataku, do obrony, do ucieczki w każdej chwili. Wiedziała jednak, że nie spocznie póki się nie dowie kim pan jest. Ale wszystko w swoim czasie. Po kolei. Nie za szybko, a wtedy potoczy się cała znajomość tak, jak ona będzie sobie tego życzyć.
Igranie z ogniem. Bardziej z rozgniewanym oceanem. Szumem wiatru. Wysokimi falami. Rain nie za dużo miała z ogniem, chociaż jego siła i spustoszenie jakie może uczynić ją fascynowało, co dało o sobie znać dobrych kilkanaście lat temu, gdy sama przyczyniła się do spalenia jednego z magazynów, a potem z podziwem obserwowała pożar z dachu budynku. Więc nie z ogniem igrał mężczyzna, a z oceanem. Który mógł go pochłonąć, ucisnąć swoim ciężarem płuca i pozbawić tchu. I nic dziwnego, że nie chciał się przyznać co do swojej tożsamości. Byłby jednak głupcem gdyby uważał, że Huxley to w jakikolwiek sposób powstrzyma od poznania prawdy. Wpatrywała się w niego i słuchała uważnie. Nie przerywała, a jedynie pozwoliła sobie na to, aby kąciki jej ust delikatnie drgnęły ku górze. Optymista. Zakładał pozytywne zakończenie tej znajomości, jednakże Rain nie była tego taka pewna. Bo im dłużej siedzieli tu wspólnie, przy jednym ze stołów, tym bardziej dało się wyczuć jak poziom napięcia unosi się do góry. Jak w ich otoczeniu elektryzuje się wszystko i może w jednej chwili kopnąć. I mocno zaboleć.
Skoro on nie chce sam zdradzić jej tej tajemnicy, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby Huxley dowiedziała się wszystkiego sama. Wysoki mężczyzna, wiek około trzydziestu lat, ciemne włosy i piękne, jasne oczy. Zlustrowała go dokładnie. Podłużna blizna pod prawym okiem, mocno charakterystyczny element. W dodatku wygląda i zachowuje się co najmniej jak czarodziej żyjący na odpowiednim poziomie, który nie musi martwić się o ilość galeonów w sakiewce. Pestka, nic trudnego. Jeśli spotkają się po raz kolejny, to będzie wiedziała z kim ma do czynienia.
- Zdradź mi więcej, mój panie - zaproponowała.
Chętnie się dowie o co chodzi, czego ma się dowiedzieć. Dopiero wtedy podejmie decyzję, czy zabawa jest warta jej zachodu. Czy zaproponowana suma jest odpowiednia, czy powinna potargować się o lepszą stawkę. Nie był to Calhoun, któremu mogła zaufać i od którego mogła przyjąć zlecenie w ciemno. Mężczyźnie, który siedział naprzeciwko niej nie ufała absolutnie, nie znała go, nie miała pojęcia czego może się spodziewać i niezwykle ją to denerwowało. Gotowa do ataku, do obrony, do ucieczki w każdej chwili. Wiedziała jednak, że nie spocznie póki się nie dowie kim pan jest. Ale wszystko w swoim czasie. Po kolei. Nie za szybko, a wtedy potoczy się cała znajomość tak, jak ona będzie sobie tego życzyć.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Był zaledwie gościem, w żadnej mierze nie skłaniał się ku zajęciu jej terytorium, mogła więc wygrzewać się na swoich włościach do woli, Ollivanderowi zaś wystarczała rodzinna posiadłość - teraz zniszczona, lecz stan ten, wraz z upływem czasu, miał się zmienić. Nie miał ambicji by panoszyć się w dzielnicy portowej, ten świat diametralnie różnił się od tego, który znał, w którym było mu wygodnie. Z łatwością pozwoliłby jej sądzić, że króluje nad sytuacją, lecz musiał ustawiać pewne granice, bowiem całkowita wolność i swoboda miały wyraźne minusy - zbyt mocno działały na wyobraźnię i odgradzały od rzeczywistości, dając złudne poczucie wszechmocy - na to z kolei nie mogło sobie pozwolić żadne z nich, właśnie przez wspomniany wcześniej brak zaufania. Znał ryzyko. Na karku spoczęło mu zbyt wiele lat, by ignorować fakt tak oczywisty - że pojawiając się w porcie w swojej prawdziwej postaci, wciskał Rain własną tożsamość prosto w ręce. Jeśli oczywiście była tak dobra w swoim fachu, jak go zapewniano. Nie był jeszcze przekonany, czy zamierza z tym coś zrobić, czy nie, każda opcja wymagała kalkulacji plusów i minusów, dogłębnego przemyślenia, na to zaś nie chciał w obecnej chwili marnować cennego czasu. Postanowił decydować na bieżąco, ufając swemu instynktowi oraz rozwojowi sytuacji, a także wrażeniu, jakie kobieta na nim wywrze. Im bardziej skłaniała się ku kręceniu, zatajaniu oraz utrudnianiu, tym bardziej nadwyrężała jego cierpliwość oraz dobrą wolę. W starciach z oceanem był wręcz nader ostrożny, świadom braku doświadczenia w nawigacji. Bez pokory przegrałby wiele walk. Ze spokojem przyjął pierwszy, konkretny krok panny Huxley ku podjęciu się zlecenia, ale nie pozwolił sobie na uśmiech.
- Mężczyzna, nie młodszy niż siedemdziesiąt lat, znany jako Kit Rowston, choć podejrzewam, że nie są to jego prawdziwe personalia - przemilczał fakt, że jakimś cudem wyobraża sobie stalowe tęczówki pod gęstą strzechą brwi - czemu ów obraz momentami nawiedzał myśli? Nie wiedział. Pominął też wiedzę na temat umiejętności poszukiwanego. - Niestety nie wiem, gdzie może się podziewać, ta informacja miałaby stanowić główną podwalinę współpracy, panno Huxley - wyjaśnił, czując się w obowiązku dodać coś jeszcze. - Niewykluczone, że miejscem jego pobytu jest Kornwalia, lecz nie zawężałbym poszukiwań do tego obszaru. Równie dobrze może przebywać za tą ścianą - wskazał spokojnie dłonią wyjście do głównej sali Parszywego Pasażera. - Wszelkie dodatkowe informacje będą oczywiście atutem. Potrzebuję ich możliwie szybko, aczkolwiek w miarę potrzeb mogę zaczekać do końca lipca - przyznał od razu. Domyślał się, że wykonywała trudniejsze zadania.
- Mężczyzna, nie młodszy niż siedemdziesiąt lat, znany jako Kit Rowston, choć podejrzewam, że nie są to jego prawdziwe personalia - przemilczał fakt, że jakimś cudem wyobraża sobie stalowe tęczówki pod gęstą strzechą brwi - czemu ów obraz momentami nawiedzał myśli? Nie wiedział. Pominął też wiedzę na temat umiejętności poszukiwanego. - Niestety nie wiem, gdzie może się podziewać, ta informacja miałaby stanowić główną podwalinę współpracy, panno Huxley - wyjaśnił, czując się w obowiązku dodać coś jeszcze. - Niewykluczone, że miejscem jego pobytu jest Kornwalia, lecz nie zawężałbym poszukiwań do tego obszaru. Równie dobrze może przebywać za tą ścianą - wskazał spokojnie dłonią wyjście do głównej sali Parszywego Pasażera. - Wszelkie dodatkowe informacje będą oczywiście atutem. Potrzebuję ich możliwie szybko, aczkolwiek w miarę potrzeb mogę zaczekać do końca lipca - przyznał od razu. Domyślał się, że wykonywała trudniejsze zadania.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Podchody. W tym świecie nie można było załatwić czegoś bez nich. Odpowiednie podejście było najważniejsze, ponieważ podczas omawiania szczegółów można było dużo stracić. A tracić Rain nigdy nie lubiła. Mężczyzna, będący na cudzym terenie, wykazywał się sporą dozą ostrożności. I bardzo dobrze. Oznaczało to, że nie był głupcem. Z głupcami nie chciała mieć do czynienia, nie z własnej woli. Po co się podkładać i po co się bez potrzeby denerwować. Jej zleceniodawca sprawiał wrażenie osoby dość mocno stąpającej po ziemi, mającej konkretne cele, które chciał za pomocą rąk Huxley osiągnąć. A ona za odpowiednią opłatę była w stanie je udostępnić. Rękę, różdżkę i swój własny umysł, jeśli zajdzie taka potrzeba. O zapłatę się nie martwiła, mężczyźnie na tyle zależało, że nie będzie żałował grosza. Na takiego też zresztą nie wyglądał. Kobieta w swoim życiu spotkała już tyle różnego rodzaju mężczyzn, że wstępne określenie jej z kim ma do czynienia nie sprawiało jej większego problemu. Tym bardziej gdy była u siebie i mogła zachowywać się swobodnie. To inni musieli się pilnować, baczyć na każde słowo i gest. Ale nie Rain, która była tu królową, kapitanem na tej ohydnej i śmierdzącej łajbie.
Słuchała go uważnie i skrupulatnie zapamiętywała wszystko co jej zdradził, chociaż informacji nie było zbyt dużo. Wiek, ewentualne miejsce występowania oraz personalia, które właściwie mogą być sztuczne. To jak szukanie igły w stogu siana, po omacku, w pełnej ciemności. Któż miałby tego nie dokonać jak nie ona? Całe doki leżały u jej stóp, a wraz z tym wszystkie kontakty. Wystarczy pomyśleć, poszukać powiązań, niewinnie popytać ludzi, którzy mogą coś wiedzieć, a gdy już złapie się trop, to wypuścić swoje sidła. Czy też macki morskiego potwora.
Podążyła wzrokiem za jego dłonią i uśmiechnęła się do siebie. Tak właściwie to mógł mieć rację, jeśli tylko mężczyzna lubuje się w takich miejscach i bywa w Londyńskich dokach, albo innych miastach czy dzielnicach stricte portowych, to tym lepiej dla Huxley. W takich miejscach jednocześnie trzyma się razem i każdy każdemu kładzie kłody pod nogi. Ale wystarczy mieć przysługi do wykorzystania i wtedy jest to zupełnie inna rozmowa. Ale mężczyzny nie trzeba było wciągać w te zawiłości, to nie na jego przystojną główkę. Delikatne uniesienie warg nie zeszło z jej twarzy, gdy zwróciła się ponownie w stronę zleceniodawcy i kiwnęła głową lekko na znak, że rozumie, chociaż wzroku z niego nie spuściła.
- Odezwę się gdy tylko uda mi się coś ustalić, mój panie - potwierdziła jedynie. - Liczę na sowitą zapłatę, wierzę w pański rozsądek.
Nie musiała omawiać tego teraz. Jeżeli nie zapłaci jej odpowiednio, tak aby Rain była zadowolona ze współpracy, nie będzie żadnym problemem dowiedzieć się z kim miała do czynienia (co zresztą i tak uczyni w najbliższym czasie). Nie będzie też problemu ze zniszczeniem mu dobrego imienia, jeśli przyjdzie taka potrzeba. Huxley póki co o tym nie wiedziała, ale ten mężczyzna powinien bardzo dobrze zdawać sobie sprawę z tego jak silna i potężna jest magia umysłu.
- A teraz przepraszam, moi klienci na mnie czekają.
Wstała od stolika i kobiecym krokiem ruszyła w stronę wejścia na główną salę. Mężczyzna oderwał ją od pracy, a nie tylko pozyskiwaniem informacji człowiek żyje. Trzeba przecież zachowywać pozory tej portowej dziwki. Inaczej nici byłyby z jej pozycji.
zt
Słuchała go uważnie i skrupulatnie zapamiętywała wszystko co jej zdradził, chociaż informacji nie było zbyt dużo. Wiek, ewentualne miejsce występowania oraz personalia, które właściwie mogą być sztuczne. To jak szukanie igły w stogu siana, po omacku, w pełnej ciemności. Któż miałby tego nie dokonać jak nie ona? Całe doki leżały u jej stóp, a wraz z tym wszystkie kontakty. Wystarczy pomyśleć, poszukać powiązań, niewinnie popytać ludzi, którzy mogą coś wiedzieć, a gdy już złapie się trop, to wypuścić swoje sidła. Czy też macki morskiego potwora.
Podążyła wzrokiem za jego dłonią i uśmiechnęła się do siebie. Tak właściwie to mógł mieć rację, jeśli tylko mężczyzna lubuje się w takich miejscach i bywa w Londyńskich dokach, albo innych miastach czy dzielnicach stricte portowych, to tym lepiej dla Huxley. W takich miejscach jednocześnie trzyma się razem i każdy każdemu kładzie kłody pod nogi. Ale wystarczy mieć przysługi do wykorzystania i wtedy jest to zupełnie inna rozmowa. Ale mężczyzny nie trzeba było wciągać w te zawiłości, to nie na jego przystojną główkę. Delikatne uniesienie warg nie zeszło z jej twarzy, gdy zwróciła się ponownie w stronę zleceniodawcy i kiwnęła głową lekko na znak, że rozumie, chociaż wzroku z niego nie spuściła.
- Odezwę się gdy tylko uda mi się coś ustalić, mój panie - potwierdziła jedynie. - Liczę na sowitą zapłatę, wierzę w pański rozsądek.
Nie musiała omawiać tego teraz. Jeżeli nie zapłaci jej odpowiednio, tak aby Rain była zadowolona ze współpracy, nie będzie żadnym problemem dowiedzieć się z kim miała do czynienia (co zresztą i tak uczyni w najbliższym czasie). Nie będzie też problemu ze zniszczeniem mu dobrego imienia, jeśli przyjdzie taka potrzeba. Huxley póki co o tym nie wiedziała, ale ten mężczyzna powinien bardzo dobrze zdawać sobie sprawę z tego jak silna i potężna jest magia umysłu.
- A teraz przepraszam, moi klienci na mnie czekają.
Wstała od stolika i kobiecym krokiem ruszyła w stronę wejścia na główną salę. Mężczyzna oderwał ją od pracy, a nie tylko pozyskiwaniem informacji człowiek żyje. Trzeba przecież zachowywać pozory tej portowej dziwki. Inaczej nici byłyby z jej pozycji.
zt
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Ukryte stoliki
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Parszywy Pasażer