Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Parszywy Pasażer
Ukryte stoliki
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ukryte stoliki
Ku brzegom angielskim już ruszać nam pora, i smak waszych ust, hiszpańskie dziewczyny, w noc ciemną i złą nam będzie się śnił... Zabłysną nam bielą skał zęby pod Dover i znów noc w kubryku wśród legend i bajd... W tawernie już od wejścia czuć przejmujący swąd nade wszystko męskiego potu, a w drugiej kolejności - męskiego moczu. Silny zapach alkoholi drażniąco przesyca powietrze, skądinąd wyczuć można również nuty aromatów zgniłych ryb. Huk pijackich przyśpiewek dominuje nad wszechobecnym gwarem - prawie nie słychać przechwalającego się przy szynku mężczyzny, który opowiada o swojej ostatniej batalii, w której rzekomo wypatroszył morskiego smoka, mało kto zwraca uwagę na marynarzy tłukących się po mordach po przeciwległej ścianie. Zrezygnowany barman dekadencko przeciera brudną szklankę brudną szmatą, spode łba łypiąc na drzwi, które właśnie otworzyłeś...
Możliwość gry w czarodziejskie oczko, darta, kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:27, w całości zmieniany 1 raz
Kiwnął głową, choć rozbawiła go nieco stwierdzeniem odezwę się - nie musiała nic mówić, a już wiedział, że będzie podejmować próby wykopania informacji nie tylko o Rowstonie, ale również o nim samym. Wahał się - teoretycznie nie robiło mu to różnicy, bowiem szukał tylko człowieka, pozostawiającego w umyśle ślady butów po przebytej historii z profesorem, co niekoniecznie stawiało Ollivandera w złym świetle. Przeszłość różdżkarza również nie należała do szemranych, była wręcz wyjątkowo czysta - dlatego mogła szukać do woli, ba, mógł rozjaśnić sprawę i przedstawić się na wyjściu żeby ułatwić późniejsze próby odezwania się. Z drugiej strony anonimowość wolał utrzymywać zawsze, przyzwyczajony do dyskrecji, dla komfortu preferował zdradzenie personaliów dopiero przy ewentualnej wizji przyszłej współpracy. Jeśli zaś myślała, że może go zniszczyć - gdyż jedną z pierwszych myśli Ulyssesa było właśnie szukanie haka, dziury w całym - nie miała pojęcia, jak bardzo się myliła. Sytuacja mogła się odwrócić szybciej niż się tego spodziewała - dwa słówka szepnięte na odpowiednie uszko i zabawa skończona. Nie dzielił się spostrzeżeniami, w milczeniu posyłając Rain rozbawiony uśmiech. Ostatnio, dziwnym trafem, miał wiele do czynienia z ludźmi, których imiona bezpośrednio wiązały się z wodą. Burze, deszcze, sztormy - czyż nie igrał z losem?
- To ja się odezwę, panno Huxley. Z początkiem lipca, jeśli zaś nie otrzymam satysfakcjonującej odpowiedzi, przesunę oczekiwanie według sugestii - podobnie utrzymywał spojrzenie, przestrzegając czujnie przed zbytecznym zagłębianiem się w jego życie. Na szczęście prywatne rzeczywiście takie było - myśli i odczucia sprawnie zachowywał dla siebie i to było najważniejsze. Tak miało pozostać. Zapłata była ostatnią kwestią, o jaką się martwił - zawsze mogli dyskutować, lecz skoro już zdecydował się na zawinięcie w rejony Huxley, nie zamierzał szczędzić grosza na tak trudne zadanie. Może nie znał jej sposobów, nie wiedział, jak dokładnie ma zamiar zabrać się do pracy i skąd pozyskuje informacje, lecz rozsądek podpowiadał mu, że nie jest to wcale łatwe ani bezpieczne. Właśnie dlatego sam nie próbował wchodzić w jej kompetencje i babrać się w podobnej robocie. Był tu po to, by ręce pozostawić czyste. Kiwnął głową na pożegnanie, jak zwykle szczędząc słów - spędził jeszcze chwilę w obskurnym pomieszczeniu, zostawiając alkohol nietknięty, nim opuścił przybytek oraz dzielnicę portową. Na jak długo - nie wiedział.
| zt
- To ja się odezwę, panno Huxley. Z początkiem lipca, jeśli zaś nie otrzymam satysfakcjonującej odpowiedzi, przesunę oczekiwanie według sugestii - podobnie utrzymywał spojrzenie, przestrzegając czujnie przed zbytecznym zagłębianiem się w jego życie. Na szczęście prywatne rzeczywiście takie było - myśli i odczucia sprawnie zachowywał dla siebie i to było najważniejsze. Tak miało pozostać. Zapłata była ostatnią kwestią, o jaką się martwił - zawsze mogli dyskutować, lecz skoro już zdecydował się na zawinięcie w rejony Huxley, nie zamierzał szczędzić grosza na tak trudne zadanie. Może nie znał jej sposobów, nie wiedział, jak dokładnie ma zamiar zabrać się do pracy i skąd pozyskuje informacje, lecz rozsądek podpowiadał mu, że nie jest to wcale łatwe ani bezpieczne. Właśnie dlatego sam nie próbował wchodzić w jej kompetencje i babrać się w podobnej robocie. Był tu po to, by ręce pozostawić czyste. Kiwnął głową na pożegnanie, jak zwykle szczędząc słów - spędził jeszcze chwilę w obskurnym pomieszczeniu, zostawiając alkohol nietknięty, nim opuścił przybytek oraz dzielnicę portową. Na jak długo - nie wiedział.
| zt
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
24 IX
Stali bywalcy nauczyli się trzymać od niej z daleka. Innych ostrzegał przed nią bardziej już wyczulony instynkt samozachowawczy. Nikt jej nie zaczepił, kiedy zajmowała stolik z pełną butelką rumu, niewielu też patrzyło w jej stronę, gdy brała pierwsze łyki trunku prosto z gwinta. Pomiędzy nią a butelką nikt nie ma prawa stanąć. Nawet gdyby sam Laurent stanął tu przed nią i chciał odebrać jej trunek, skończyłby z opuchniętą gębą od solidnych ciosów. A może jednak jako jedyny sprawiłby, że wreszcie by oprzytomniała? Nie, wcześniej mu się to nie udało, to dlaczego teraz by niby miało? Była ona i butelka. Dopiero po jakimś czasie postanowiła zwrócić uwagę na najbliższe otoczenie. Nie tylko na swój stolik i tych kilka najbliższych, ale również na sylwetki zajmujące krzesła czy miejsca przy barowej ladzie. W końcu dostrzegła burzę rudych włosów i błyszczącą przez pot łysinę znajdującą się obok. Kolejny drań szukał swojego szczęścia u boku jakiejś naiwniaczki.
Z początku się nie wtrącała, zamierzała jeszcze przez chwilę obserwować sytuację. Dziewczyna wyglądała jej na pijaną, a więc i na nie do końca świadomą tego co też się wokół niej dzieje, ale może jednak chciała tych tanich awansów ze strony upojonego mężczyzny? Różne kobiety różnie reagowały na końskie zaloty, w tym i na cudzą rękę lądującą najpierw na kolanie, a potem wspinającą się do uda. W tym barze zaobserwować można było wszelakie sceny. Dziwne, nieprzyzwoite, niesmaczne. I wiele z nich Debra widziała na własne oczy. Choćby stosunek płciowy przy barowej ladzie tuż przed nosem barmana. I niby wszystko działo się dyskretnie, pod połami długiej, mocno falbaniastej sukni, ale ruchy bioder niewiasty oraz jej kochanka były zbyt sugestywne. Jakimś cudem całkiem dobrze pamięta z jak wielkim obrzydzeniem wpatrywała się w ten akt, a wszystko przez to, że potem długo rozmyślała o tym, kto i kiedy ostatni raz ją dotykał. Właśnie od tamtej pory, od czasu ujrzenia taniego widowiska, zaczęła rozumieć desperację kobiet szukający pocieszenia przy męskim ciele, nawet obcym, już nie na całą noc, ale chociażby na jedną krótką chwilę całkowitego zapomnienia.
Upicie się i przyjęcie w siebie niezbyt urodziwego jegomościa było jakimś pomysłem. Ale równie dobrze podły skurwiel mógł wykorzystywać stan młódki. Trochę smarkula prosiła się o takie kłopoty, skoro nie zważała na konsekwencje – picie na umór w takim miejscu jest powszechnie akceptowane i już to powinno dać rudowłosej do myślenia. Debra uparcie nie zdejmowała spojrzenia z dziewczęcia. A może już młodej kobiety? Na jej mocno rumianej twarzy – ewidentnie efekt spożycia morza alkoholu – wciąż odnajdywała oznaki świeżości, którą łatwo można było utożsamiać z niewinnością, przy okazji z brakiem doświadczenia. Wpatrywała się w nią dalej i czekała na jakikolwiek znak protestu z jej strony. Jeśli tylko okażę sprzeciw wobec tego natarczywego podrywu, nie będzie już żadnych wątpliwości dla Edgecombe co do tego, czy powinna zareagować. Gdy usłyszy nawet ledwo wybełkotane nie, natychmiast zerwie się z miejsca i zdzieli gościa po łbie z taką siłą, aby już nie podniósł się tak łatwo z podłogi. Znała siebie, była do tego zdolna, a właściwie była bardzo chętna na taką brawurową akcję.
Stali bywalcy nauczyli się trzymać od niej z daleka. Innych ostrzegał przed nią bardziej już wyczulony instynkt samozachowawczy. Nikt jej nie zaczepił, kiedy zajmowała stolik z pełną butelką rumu, niewielu też patrzyło w jej stronę, gdy brała pierwsze łyki trunku prosto z gwinta. Pomiędzy nią a butelką nikt nie ma prawa stanąć. Nawet gdyby sam Laurent stanął tu przed nią i chciał odebrać jej trunek, skończyłby z opuchniętą gębą od solidnych ciosów. A może jednak jako jedyny sprawiłby, że wreszcie by oprzytomniała? Nie, wcześniej mu się to nie udało, to dlaczego teraz by niby miało? Była ona i butelka. Dopiero po jakimś czasie postanowiła zwrócić uwagę na najbliższe otoczenie. Nie tylko na swój stolik i tych kilka najbliższych, ale również na sylwetki zajmujące krzesła czy miejsca przy barowej ladzie. W końcu dostrzegła burzę rudych włosów i błyszczącą przez pot łysinę znajdującą się obok. Kolejny drań szukał swojego szczęścia u boku jakiejś naiwniaczki.
Z początku się nie wtrącała, zamierzała jeszcze przez chwilę obserwować sytuację. Dziewczyna wyglądała jej na pijaną, a więc i na nie do końca świadomą tego co też się wokół niej dzieje, ale może jednak chciała tych tanich awansów ze strony upojonego mężczyzny? Różne kobiety różnie reagowały na końskie zaloty, w tym i na cudzą rękę lądującą najpierw na kolanie, a potem wspinającą się do uda. W tym barze zaobserwować można było wszelakie sceny. Dziwne, nieprzyzwoite, niesmaczne. I wiele z nich Debra widziała na własne oczy. Choćby stosunek płciowy przy barowej ladzie tuż przed nosem barmana. I niby wszystko działo się dyskretnie, pod połami długiej, mocno falbaniastej sukni, ale ruchy bioder niewiasty oraz jej kochanka były zbyt sugestywne. Jakimś cudem całkiem dobrze pamięta z jak wielkim obrzydzeniem wpatrywała się w ten akt, a wszystko przez to, że potem długo rozmyślała o tym, kto i kiedy ostatni raz ją dotykał. Właśnie od tamtej pory, od czasu ujrzenia taniego widowiska, zaczęła rozumieć desperację kobiet szukający pocieszenia przy męskim ciele, nawet obcym, już nie na całą noc, ale chociażby na jedną krótką chwilę całkowitego zapomnienia.
Upicie się i przyjęcie w siebie niezbyt urodziwego jegomościa było jakimś pomysłem. Ale równie dobrze podły skurwiel mógł wykorzystywać stan młódki. Trochę smarkula prosiła się o takie kłopoty, skoro nie zważała na konsekwencje – picie na umór w takim miejscu jest powszechnie akceptowane i już to powinno dać rudowłosej do myślenia. Debra uparcie nie zdejmowała spojrzenia z dziewczęcia. A może już młodej kobiety? Na jej mocno rumianej twarzy – ewidentnie efekt spożycia morza alkoholu – wciąż odnajdywała oznaki świeżości, którą łatwo można było utożsamiać z niewinnością, przy okazji z brakiem doświadczenia. Wpatrywała się w nią dalej i czekała na jakikolwiek znak protestu z jej strony. Jeśli tylko okażę sprzeciw wobec tego natarczywego podrywu, nie będzie już żadnych wątpliwości dla Edgecombe co do tego, czy powinna zareagować. Gdy usłyszy nawet ledwo wybełkotane nie, natychmiast zerwie się z miejsca i zdzieli gościa po łbie z taką siłą, aby już nie podniósł się tak łatwo z podłogi. Znała siebie, była do tego zdolna, a właściwie była bardzo chętna na taką brawurową akcję.
Ostatnio zmieniony przez Debra Edgecombe dnia 29.12.18 23:26, w całości zmieniany 2 razy
Gość
Gość
Była z natury radosna. Uśmiechanie się przychodziło jej raczej łatwiej, niż płacz, a ten nawet, jeśli się pojawiał zwykle mijał w ciągu kilku chwil. W końcu życie jest zbyt piękne, aby się smucić. Mimo tego wbrew pozorom nie miała w końcu aż tak łatwego życia. Młoda i niedoświadczona, sama w wielkim mieście, z daleka od bliskich, bez dobrych przyjaciół i wyjątkowych sukcesów na kącie. Była jedną z wielu; szaraczkiem tego świata, na którego mimo wszystko nikt i nic nie zwracał uwagi, szczególnie gdy spędzała godziny na samodzielnym malowaniu. Z resztą także w muzeum była w gruncie rzeczy nikim. Ludzie nie widzieli jej… a żywe radio, które tłumaczyło im, co widzą, ale przecież nie miało duszy, serca, emocji. A przynajmniej takie wrażenie można było czasem odnieść.
Zwłaszcza w taki dzień jak dziś. Wyjątkowo oprowadzała po muzeum czarodziejów, nie mugoli; gdy przypadkiem wydało się jej pochodzenie jeden z panów wyraźnie dał jej do zrozumienia: chce innego przewodnika, bo on z KIMŚ TAKIM chodzić po muzeum nie będzie. Bo kto by pomyślał, by mugol oprowadzał szlachetnie urodzonego?! Tego ostatniego wprawdzie nie powiedział, ale przekaz był jasny.
Nie było to pierwsze tego typu wydarzenie, ale pierwsze, które naprawdę mocno wstrząsnęło Gwen. Czy to przez generalnie gorszy nastrój tego dnia? Hormony? A może po prostu poczuła się tym wszystkim przytłoczona? Albo wszystko na raz? Nie potrafiła powiedzieć. Z resztą, nawet tego nie analizowała.
Zaraz po skończeniu pracy zaczęła więc spacerować po Londynie, próbując się uspokoić i starając się poprawić swój humor, ale nic nie dawało pozytywnych rezultatów. I wtedy, stoją przy Parszywym Pasażerze popełniła chyba (dotychczasowy) najgorszy błąd swojego życia.
Pomyślmy w końcu… co pomaga smutnym ludziom na ich nastrój? Alkohol. Oczywiście, że tak. I co z tego, że raczej niewiele piła; nie miała więc pojęcia, jak mocną ma głowę. Nie wiedziała, jak powinna się w takich przybytkach zachowywać i co powinna zamawiać. Wiedziała jednak, że chce poprawić sobie nastrój – więc weszła do baru.
I zamówiła alkohol. Jaki? Jakikolwiek. Dostała coś tak mocnego, że z trudem przełknęła płyn. Otaczający ją ludzie – pijani i ledwo trzymający się na nogach – wcale nie poprawiali humoru Gwen i pewnie prędko by wyszła, gdyby nie żelazna zasada wkuta jej niegdyś przez matkę: kupujesz? Zmawiasz? Zjedz całe. Nie wyrzuca się, nie robi się przykrości temu, który cię obsługuje.
Więc wypiła do końca. Słaba głowa sprawiła, że już tak drobna ilość alkoholu rozluźniła ją i sprawiła, że była mniej asertywna niż zwykle. Dostała więc kolejny kieliszek. I kolejny. Piła grzecznie, bo jak tu odmówić? Jednocześnie robiła się coraz bardziej i bardziej smutna… zaczynała się chwiać, przestawała wyraźnie widzieć…
Nawet nie zauważyła, kiedy ten łysy i duży się do niej dosiadł. Na początku był daleko, potem zaczął się stopniowo przybliżać. Ocierał się o nią: nie zwróciła uwagi, tak pochłonięta swoim wszechogarniającym smutkiem. Ale wtedy… wtedy zrobił coś, na co szanująca się panna (jaką Gwen, mimo wszystko, była) absolutnie nie może się zgodzić.
Położył jej dłoń na udzie. Nawet nie próbował udawać, że przypadkiem; ścisnął ją tak mocno, że nawet otumaniona alkoholem poczuła ból. Z jej ust wyrwało się ciche, bełkotliwe „ała”.
– Szanofny panie – wypowiedziała z trudem, odsuwając się od mężczyzny. – Tak nie folno. – Była w tak wielkim smutku, że zamiast wściekłości, poczuła, jak zły napływają jej do oczu. Zdecydowanie, Gwen nie była z tych, którzy upijają się na radośnie.
Zwłaszcza w taki dzień jak dziś. Wyjątkowo oprowadzała po muzeum czarodziejów, nie mugoli; gdy przypadkiem wydało się jej pochodzenie jeden z panów wyraźnie dał jej do zrozumienia: chce innego przewodnika, bo on z KIMŚ TAKIM chodzić po muzeum nie będzie. Bo kto by pomyślał, by mugol oprowadzał szlachetnie urodzonego?! Tego ostatniego wprawdzie nie powiedział, ale przekaz był jasny.
Nie było to pierwsze tego typu wydarzenie, ale pierwsze, które naprawdę mocno wstrząsnęło Gwen. Czy to przez generalnie gorszy nastrój tego dnia? Hormony? A może po prostu poczuła się tym wszystkim przytłoczona? Albo wszystko na raz? Nie potrafiła powiedzieć. Z resztą, nawet tego nie analizowała.
Zaraz po skończeniu pracy zaczęła więc spacerować po Londynie, próbując się uspokoić i starając się poprawić swój humor, ale nic nie dawało pozytywnych rezultatów. I wtedy, stoją przy Parszywym Pasażerze popełniła chyba (dotychczasowy) najgorszy błąd swojego życia.
Pomyślmy w końcu… co pomaga smutnym ludziom na ich nastrój? Alkohol. Oczywiście, że tak. I co z tego, że raczej niewiele piła; nie miała więc pojęcia, jak mocną ma głowę. Nie wiedziała, jak powinna się w takich przybytkach zachowywać i co powinna zamawiać. Wiedziała jednak, że chce poprawić sobie nastrój – więc weszła do baru.
I zamówiła alkohol. Jaki? Jakikolwiek. Dostała coś tak mocnego, że z trudem przełknęła płyn. Otaczający ją ludzie – pijani i ledwo trzymający się na nogach – wcale nie poprawiali humoru Gwen i pewnie prędko by wyszła, gdyby nie żelazna zasada wkuta jej niegdyś przez matkę: kupujesz? Zmawiasz? Zjedz całe. Nie wyrzuca się, nie robi się przykrości temu, który cię obsługuje.
Więc wypiła do końca. Słaba głowa sprawiła, że już tak drobna ilość alkoholu rozluźniła ją i sprawiła, że była mniej asertywna niż zwykle. Dostała więc kolejny kieliszek. I kolejny. Piła grzecznie, bo jak tu odmówić? Jednocześnie robiła się coraz bardziej i bardziej smutna… zaczynała się chwiać, przestawała wyraźnie widzieć…
Nawet nie zauważyła, kiedy ten łysy i duży się do niej dosiadł. Na początku był daleko, potem zaczął się stopniowo przybliżać. Ocierał się o nią: nie zwróciła uwagi, tak pochłonięta swoim wszechogarniającym smutkiem. Ale wtedy… wtedy zrobił coś, na co szanująca się panna (jaką Gwen, mimo wszystko, była) absolutnie nie może się zgodzić.
Położył jej dłoń na udzie. Nawet nie próbował udawać, że przypadkiem; ścisnął ją tak mocno, że nawet otumaniona alkoholem poczuła ból. Z jej ust wyrwało się ciche, bełkotliwe „ała”.
– Szanofny panie – wypowiedziała z trudem, odsuwając się od mężczyzny. – Tak nie folno. – Była w tak wielkim smutku, że zamiast wściekłości, poczuła, jak zły napływają jej do oczu. Zdecydowanie, Gwen nie była z tych, którzy upijają się na radośnie.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Słowa dziewczyny, nawet jeśli z ledwością wybełkotane, Debra usłyszała bardzo dobrze, nie mając najmniejszego trudu ze zrozumieniem ich przesłania. Rudowłosa powiedziała nie, lecz zdecydowanie zabrakło jej sił do tego, aby brak zgody rozbrzmiał stanowczo, a co dopiero wystarczająco groźnie. Właściwie żadne jej słowa nie mogły zostać wzięte za odstraszające, w niej samej nie było nic, co mogłoby stanowić dla innych prawdziwą przestrogę. Za to niewinna twarzyczka i powabne ciało przyciągało zbirów. Podpitym żeglarzom, co to zeszli prosto ze swych łajb, nie w głowie słuchać jakichkolwiek protestów, a już na pewno nie w tym parszywym przybytku. Łysy łajdak zaśmiał się głośno i jeszcze mocniej wbił palce w udo, które nie było jego własnym. Podła kanalia – przeklęła agresywnie w myślach. W jednej chwili poderwała się z miejsca, z piskiem przesuwając krzesło, następnie chwyciła za butelkę i ruszyła dziarskim krokiem w stronę barowej lady, od razu szykując się do bitki. W lewej dłoni trzymała swój trunek, ale prawą już asekuracyjnie zacisnęła mocno w pięść, gdyby musiała od razu dać mężczyźnie porządnie w mordę. Była gotowa poświęcić nawet swój zacny napitek, jeśli w grę wchodziłoby rozbicie butelki na połyskującej od potu łysej głowie.
– Chyba coś ci się pomyliło – powiedziała głośno, aby zostać usłyszaną nie tylko przez pijanego chama, co to robił obrzydliwe umizgi do młódki, ale również inne osoby, przynajmniej te najbliżej stojące. – Nie każdej pannie podoba się tak żałosne obmacywanie – dodała śmiało i zaraz chwyciła za jego rękę, silnym uściskiem wręcz miażdżąc męski nadgarstek, dzięki czemu zuchwalec dłużej nie maltretował kobiecego uda. Puściła go, a ten poderwał się dziko, pełen wściekłości, z prawie obłąkańczym spojrzeniem przez płynący w jego żyłach alkohol.
– A kim ty kurwa jesteś, żmijo?! – zakrzyknął awanturniczo. – Jakim to prawem się odzywasz, zawszona dziw… – nie dała mu dokończyć i rzeczywiście butelkę roztrzaskała o jego ryj, przez co stracił równowagę i zaraz uderzył łbem o kontuar baru. Może i trochę szkoda było jej alkoholu, ale satysfakcja z powalenie idioty była tak olbrzymia, że zrekompensowała stratę. Na wszelki wypadek sprawdziła, czy drań jeszcze żyje, ale oddychał, więc co najwyżej ktoś go obrobi, kiedy będzie leżał nieprzytomny. Raczej nikt się tym nie przejmie. Żaden kolega typa nie wyleciał do niej z awanturą, musiała zrobić piorunujące wrażenie.
W końcu zwróciła uwagę na rudowłosą, aby przyjrzeć jej się czujnym okiem.
– Tylko mi tu nie rycz – wymamrotała pod nosem, chyba bardziej do siebie samej niż do pijanego dziewczęcia, kiedy dostrzegła zbierając się łzy w jej oczach. – Daj mi drugą butelkę – rzuciła do barmana, a gdy tylko pokaźna porcja whisky znalazła się tuż przy niej, rzuciła mu zapłatę, następnie chwyciła młodą za ramię. – Idziesz ze mną na bok do stolika, bo przy barze cię zjedzą.
Surowym spojrzeniem chciała popędzić ją do podjęcia słusznej decyzji i ostatecznie do działania. Rusz się, dziewczyno.
– Chyba coś ci się pomyliło – powiedziała głośno, aby zostać usłyszaną nie tylko przez pijanego chama, co to robił obrzydliwe umizgi do młódki, ale również inne osoby, przynajmniej te najbliżej stojące. – Nie każdej pannie podoba się tak żałosne obmacywanie – dodała śmiało i zaraz chwyciła za jego rękę, silnym uściskiem wręcz miażdżąc męski nadgarstek, dzięki czemu zuchwalec dłużej nie maltretował kobiecego uda. Puściła go, a ten poderwał się dziko, pełen wściekłości, z prawie obłąkańczym spojrzeniem przez płynący w jego żyłach alkohol.
– A kim ty kurwa jesteś, żmijo?! – zakrzyknął awanturniczo. – Jakim to prawem się odzywasz, zawszona dziw… – nie dała mu dokończyć i rzeczywiście butelkę roztrzaskała o jego ryj, przez co stracił równowagę i zaraz uderzył łbem o kontuar baru. Może i trochę szkoda było jej alkoholu, ale satysfakcja z powalenie idioty była tak olbrzymia, że zrekompensowała stratę. Na wszelki wypadek sprawdziła, czy drań jeszcze żyje, ale oddychał, więc co najwyżej ktoś go obrobi, kiedy będzie leżał nieprzytomny. Raczej nikt się tym nie przejmie. Żaden kolega typa nie wyleciał do niej z awanturą, musiała zrobić piorunujące wrażenie.
W końcu zwróciła uwagę na rudowłosą, aby przyjrzeć jej się czujnym okiem.
– Tylko mi tu nie rycz – wymamrotała pod nosem, chyba bardziej do siebie samej niż do pijanego dziewczęcia, kiedy dostrzegła zbierając się łzy w jej oczach. – Daj mi drugą butelkę – rzuciła do barmana, a gdy tylko pokaźna porcja whisky znalazła się tuż przy niej, rzuciła mu zapłatę, następnie chwyciła młodą za ramię. – Idziesz ze mną na bok do stolika, bo przy barze cię zjedzą.
Surowym spojrzeniem chciała popędzić ją do podjęcia słusznej decyzji i ostatecznie do działania. Rusz się, dziewczyno.
Gość
Gość
Gwen absolutnie nie spodziewała się tego, co zrobiła Debra. Jeszcze nigdy żadna kobieta nie dała na jej oczach w kość mężczyźnie. Nic dziwnego, że malarka odskoczyła od stolika (z pewnym opóźnieniem), prawie potykając się o własne nogi. Spoglądała na Debre z szeroko otwartymi i wciąż wilgotnymi oczami.
Nie odzywała się ani się nie ruszała, gdy kobieta zamawiała alkohol, będąc w za dużym szoku, aby cokolwiek zrobić. Dopiero, gdy ta rozkazała się jej ruszyć do Gwen po chwili dotarło, do kogo mówi.
– Pszecież dałabym sopie sama rratę – wymruczała niepewnie. Mimo wcześniejszej prośby Debry (która nie dotarła w żadnym razie do Gwen) wody w jej oczach przybywało i gdy puchonka ruszyła za nieznajomą po jej policzkach spływały łzy.
Gwen szła kawałek za Debrą, co kilka kroków niemal tracąc równowagę. Szloch, który regularnie wstrząsał jej ciałem, wcale w tym nie pomagał. Malarka przypominała obecnie wyrośnięte dziecko, które przypadkiem się upiło i płacze, nie wiedząc, co ma ze sobą zrobić.
Gdy usiadła z pewnym trudem naprzeciwko Debry przez chwilę siedziała nieruchomo, na kilkanaście sekund wstrzymując płacz i próbując ocenić otoczenie, jednak jej umysł był zdecydowanie zbyt przytłumiony alkoholem. Gwen nie potrafiła jasno myśleć. Zdawała sobie sprawę tylko z tego, że jest jej smutno, ktoś ją przed chwilą obmacywał, jest jej jeszcze bardziej smutno i ktoś zrobił coś strasznego, bo – w oczach malarki – bójka zdecydowanie zaliczała się do „strasznych” rzeczy.
Dlatego już po chwili emocje dziewczyny znów puściły, a ta wybuchła dość głośnym płaczem.
– Psz…przep… przeprasam – wyjąkała, zakrywając oczy dłonią. – Ale… ale… szycie jest takie nies…. niesprawiedlife.
Nie myślała o tym, że jest z obcą osobą. Nie myślała już o piciu, nie myślała też o wstydzie, który poczułaby normalnie w takiej sytuacji. Miała ochotę po prostu płakać. Sama, z oddali od wszystkich. Tyle tylko, że nie do końca była w stanie wyjść, aby bezpiecznie dotrzeć do domu, z czego chyba podświadomie zdawała sobie sprawę. Dlatego łkała przy stoliku, nie wiedząc, co powinna ze sobą zrobić.
Nie odzywała się ani się nie ruszała, gdy kobieta zamawiała alkohol, będąc w za dużym szoku, aby cokolwiek zrobić. Dopiero, gdy ta rozkazała się jej ruszyć do Gwen po chwili dotarło, do kogo mówi.
– Pszecież dałabym sopie sama rratę – wymruczała niepewnie. Mimo wcześniejszej prośby Debry (która nie dotarła w żadnym razie do Gwen) wody w jej oczach przybywało i gdy puchonka ruszyła za nieznajomą po jej policzkach spływały łzy.
Gwen szła kawałek za Debrą, co kilka kroków niemal tracąc równowagę. Szloch, który regularnie wstrząsał jej ciałem, wcale w tym nie pomagał. Malarka przypominała obecnie wyrośnięte dziecko, które przypadkiem się upiło i płacze, nie wiedząc, co ma ze sobą zrobić.
Gdy usiadła z pewnym trudem naprzeciwko Debry przez chwilę siedziała nieruchomo, na kilkanaście sekund wstrzymując płacz i próbując ocenić otoczenie, jednak jej umysł był zdecydowanie zbyt przytłumiony alkoholem. Gwen nie potrafiła jasno myśleć. Zdawała sobie sprawę tylko z tego, że jest jej smutno, ktoś ją przed chwilą obmacywał, jest jej jeszcze bardziej smutno i ktoś zrobił coś strasznego, bo – w oczach malarki – bójka zdecydowanie zaliczała się do „strasznych” rzeczy.
Dlatego już po chwili emocje dziewczyny znów puściły, a ta wybuchła dość głośnym płaczem.
– Psz…przep… przeprasam – wyjąkała, zakrywając oczy dłonią. – Ale… ale… szycie jest takie nies…. niesprawiedlife.
Nie myślała o tym, że jest z obcą osobą. Nie myślała już o piciu, nie myślała też o wstydzie, który poczułaby normalnie w takiej sytuacji. Miała ochotę po prostu płakać. Sama, z oddali od wszystkich. Tyle tylko, że nie do końca była w stanie wyjść, aby bezpiecznie dotrzeć do domu, z czego chyba podświadomie zdawała sobie sprawę. Dlatego łkała przy stoliku, nie wiedząc, co powinna ze sobą zrobić.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Na twarzy rudowłosej malował się szok, co już było dowodem na to, że za cholerę nie znała życia. Czego właściwie oczekiwała po takim przybytku? Wybranie Parszywego Pasażera jako dobre miejsce do spicia się było szczytem głupoty. Zapewne nie wiedziała, z jakim towarzystwem przyjdzie się jej zetknąć. Wręcz wytrzeszczyła oczy na pokaz agresji ze strony kobiety i aż w Debrze się zagotowało, bo chętnie opowiedziałaby tej smarkuli co znaczy równouprawnienie, o które przecież kobiety tak zaciekle walczą, choć tylko w świecie mugolskim. Danie w mordę facetowi powinno być odwiecznym prawem niewiast. W tym przypadku było tak właściwie koniecznością.
Tymczasem młódka wykazała ogromną niewdzięczność.
– Poważnie? – wyrzuciła z siebie Edgecombe z wyraźną pretensją, posyłając dziewczynie zirytowane spojrzenie. W jednej chwili zapragnęła i jej dać nauczkę, choć łaskawie ograniczyłaby się do zdzielenia po łbie. Tymczasem tylko szarpnęła ją za łokieć, aby dać jasny sygnał, że powinna wstać i ruszyć za nią. Na całe szczęście to też zrobiła, choć wlokła się niemiłosiernie, a jej potknięcia były równie dobrze słyszalne co szloch. Istniała nadzieja, że po zajęciu miejsca przy stoliku uspokoi się chociaż na chwilę, ale tak się nie stało. Debra skrzywiła się z odraża i potarła umęczone skronie od tego wycia. Rudowłosa nieznajoma ledwo artykułowała słowa i jeszcze pociągała tak żałośnie nosem. Skąd się właściwie urwała i po cholerę tu przylazła? Marudziła o niesprawiedliwości życia, kiedy ledwo w nie weszła. Ile mogła mieć lat? Młoda dorosła co ledwo ukończyła szkołę. Becząca jak dziecko. Na sam widok w Debrze budziła się złość, a miała w niej sobie ogromne pokłady. Wierzyła, że nikt inny nie wie lepiej od niej, co to ból i jak z wielkim trudem przychodzi żyć, gdy doświadczy się straty zbyt wielkiej, dotkliwej, która łamie człowieka już na zawsze i zmienia w strzępek dawnej osoby. Zacisnęła w dłonie pięści z wściekłości.
– Przestań pieprzyć – nakazała jej surowo. – Gówno wiesz o życiu i taka jest prawda – stwierdziła stanowczo. – Jakiś oblech się dotykał i ryczysz? Miałaś cholerne szczęście, że ktoś się z tobą ujął, wiele innych panienek spotkał gorszy los – wycedziła z siebie z goryczą. Zaraz otworzyła butelkę i upiła z niej kilka porządnych łyków. Mimowolnie wspomniała tamtą Krukonkę, co ledwo skończyła szkołę i po kilku miesiącach znaleźli ją martwą w Hogsemeade. Zamordowana za to, że jej krew nie była czysta. To popieprzony świat.
– Czemu właściwie tu przyszłaś? – spytała w miarę spokojnie, lecz nie potrafiła nabrać na łagodności. – Co ci strzeliło do głowy?
Tymczasem młódka wykazała ogromną niewdzięczność.
– Poważnie? – wyrzuciła z siebie Edgecombe z wyraźną pretensją, posyłając dziewczynie zirytowane spojrzenie. W jednej chwili zapragnęła i jej dać nauczkę, choć łaskawie ograniczyłaby się do zdzielenia po łbie. Tymczasem tylko szarpnęła ją za łokieć, aby dać jasny sygnał, że powinna wstać i ruszyć za nią. Na całe szczęście to też zrobiła, choć wlokła się niemiłosiernie, a jej potknięcia były równie dobrze słyszalne co szloch. Istniała nadzieja, że po zajęciu miejsca przy stoliku uspokoi się chociaż na chwilę, ale tak się nie stało. Debra skrzywiła się z odraża i potarła umęczone skronie od tego wycia. Rudowłosa nieznajoma ledwo artykułowała słowa i jeszcze pociągała tak żałośnie nosem. Skąd się właściwie urwała i po cholerę tu przylazła? Marudziła o niesprawiedliwości życia, kiedy ledwo w nie weszła. Ile mogła mieć lat? Młoda dorosła co ledwo ukończyła szkołę. Becząca jak dziecko. Na sam widok w Debrze budziła się złość, a miała w niej sobie ogromne pokłady. Wierzyła, że nikt inny nie wie lepiej od niej, co to ból i jak z wielkim trudem przychodzi żyć, gdy doświadczy się straty zbyt wielkiej, dotkliwej, która łamie człowieka już na zawsze i zmienia w strzępek dawnej osoby. Zacisnęła w dłonie pięści z wściekłości.
– Przestań pieprzyć – nakazała jej surowo. – Gówno wiesz o życiu i taka jest prawda – stwierdziła stanowczo. – Jakiś oblech się dotykał i ryczysz? Miałaś cholerne szczęście, że ktoś się z tobą ujął, wiele innych panienek spotkał gorszy los – wycedziła z siebie z goryczą. Zaraz otworzyła butelkę i upiła z niej kilka porządnych łyków. Mimowolnie wspomniała tamtą Krukonkę, co ledwo skończyła szkołę i po kilku miesiącach znaleźli ją martwą w Hogsemeade. Zamordowana za to, że jej krew nie była czysta. To popieprzony świat.
– Czemu właściwie tu przyszłaś? – spytała w miarę spokojnie, lecz nie potrafiła nabrać na łagodności. – Co ci strzeliło do głowy?
Gość
Gość
Słowa Debry nie zadziałały na Gwen pozytywnie. Gdy usłyszała, jak ta jeszcze bardziej ją krytykuje, wybuchnęła jeszcze głośniejszym płaczem i przez dłuższą chwile nie potrafił się uspokoić.
Cóż, malarka była w tej chwili niczym dziecko, które naciskane popadało w jeszcze większą panikę. Nic dziwnego, w końcu właściwie wyrosła ze szczenięcego wieku i poza nauką w Hogwarcie raczej żyła w wykreowanej przez siebie i swoich bliskich bańce, nie dopuszczając do siebie wielu „życiowych” informacji. Gdyby była trzeźwa, pewnie byłaby w stanie dobrze przeanalizować sytuacje, ale teraz było to ponad jej siły.
Dopiero po dłuższej chwili była w stanie jakkolwiek zareagować na słowa Debry. Cały czas jednak szlochała, nie potrafiąc utrzymać się w pionie, czy złożyć jakiś bardziej rozbudowanych, sensownych zdań.
– On… prawa… nie miał… mogłam… policję… wezwać – wymruczała, kompletnie zapominając, że jest w świecie magii, nie mugoli i że tu policja działa trochę inaczej. A właściwie… Gwen nie miała pojęcia, jak działała. Nigdy nie miała potrzeby, aby ją wzywać, czy nawet o tym myśleć.
Kolejne pytanie Debry także dotarło do dziewczyny po dłuższej chwili.
– Ja… nie wiem… było mi…. smutno… – Na twarzy Gwen wyraźnie malował się wysiłek, który wkładała w uformowanie zdania. – Podobno… alkohol… poprawia humor.
Debra raczej nie miała szansy, aby wyciągnąć z dziewczyny coś bardziej rozbudowanego, bo ta znów zaniosła się płaczem.
Czemu życie było takie niesprawiedliwe? To miejsce miało jej poprawić humor, a było jej cały czas tak bardzo, bardzo smutno.. potem ten facet próbował ją dotykać, mimo że nie powinien. A teraz osoba, która ją „uratowała” wcale nie wydawała się miła, gdy Gwen czuła, że tak bardzo potrzebuje wsparcia! A przecież jej życie było tak… tak nieprzyjemne, irytujące, bez sensu i… i… i w ogóle!
Absolutnie nie zdawała sobie sprawy z tego, że następnego dnia prawdopodobnie i tak zapomni całą tę sytuacje, a jeśli nie to prawdopodobnie będzie wstydzić się jej przez długie lata.
Cóż, malarka była w tej chwili niczym dziecko, które naciskane popadało w jeszcze większą panikę. Nic dziwnego, w końcu właściwie wyrosła ze szczenięcego wieku i poza nauką w Hogwarcie raczej żyła w wykreowanej przez siebie i swoich bliskich bańce, nie dopuszczając do siebie wielu „życiowych” informacji. Gdyby była trzeźwa, pewnie byłaby w stanie dobrze przeanalizować sytuacje, ale teraz było to ponad jej siły.
Dopiero po dłuższej chwili była w stanie jakkolwiek zareagować na słowa Debry. Cały czas jednak szlochała, nie potrafiąc utrzymać się w pionie, czy złożyć jakiś bardziej rozbudowanych, sensownych zdań.
– On… prawa… nie miał… mogłam… policję… wezwać – wymruczała, kompletnie zapominając, że jest w świecie magii, nie mugoli i że tu policja działa trochę inaczej. A właściwie… Gwen nie miała pojęcia, jak działała. Nigdy nie miała potrzeby, aby ją wzywać, czy nawet o tym myśleć.
Kolejne pytanie Debry także dotarło do dziewczyny po dłuższej chwili.
– Ja… nie wiem… było mi…. smutno… – Na twarzy Gwen wyraźnie malował się wysiłek, który wkładała w uformowanie zdania. – Podobno… alkohol… poprawia humor.
Debra raczej nie miała szansy, aby wyciągnąć z dziewczyny coś bardziej rozbudowanego, bo ta znów zaniosła się płaczem.
Czemu życie było takie niesprawiedliwe? To miejsce miało jej poprawić humor, a było jej cały czas tak bardzo, bardzo smutno.. potem ten facet próbował ją dotykać, mimo że nie powinien. A teraz osoba, która ją „uratowała” wcale nie wydawała się miła, gdy Gwen czuła, że tak bardzo potrzebuje wsparcia! A przecież jej życie było tak… tak nieprzyjemne, irytujące, bez sensu i… i… i w ogóle!
Absolutnie nie zdawała sobie sprawy z tego, że następnego dnia prawdopodobnie i tak zapomni całą tę sytuacje, a jeśli nie to prawdopodobnie będzie wstydzić się jej przez długie lata.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Dlaczego krytyka nie potrafiła działać motywująco na każdą żywą istotę? Wpatrywała się w rudowłose dziewczę i rosła w niej na widok jej nieporadności irytacja. Rozpłakane oblicze nie było w żaden sposób atrakcyjne, lecz i tak nie wpatrywała się w nie w ramach tej kategorii, raczej badała je przez mieszankę ciekawości i troski. Mimo wszystko nie życzyły nieświadomej czarownicy źle, po prostu nie mogła pochwalić jej bezmyślności.
– A niby w jaki sposób byś ją wezwała? – spytała śmiało, tym razem starając się uniknąć dobrzej słyszalnej kpiny. Po prostu nie chciała mierzyć się z jeszcze większym płaczem nieznajomej. Wciąż jednak nie dowierzała w bezmiar jej głupoty. Pojawiła się w portowej spelunie, aby się upić, ponieważ było jej smutno. Czy naprawdę miała tak ogromne powody do rozpaczy? Zlał ją ojciec? Umarła jej matka? Zgwałcił mieszkający pod tym samym dachem kuzyn? Zmuszona została do zagrażającej jej życiu aborcji? Wpatrywała się w nią i w każdy z mrocznych scenariuszy wątpiła. Nie wyglądała na ofiarę przemocy.
– Ktoś ci nagadał głupot – zaczęła po chwili. – Alkohol co najwyżej topi smutki, ale tylko na chwilę, gdy już upijasz się do tego stopnia, że tracisz przytomność – wyjaśniła jej niby spokojnie, jednak w ostatnim słowie kryła się gorycz. Zbyt dobrze z własnego doświadczenia wiedziała jak działa alkohol i jak kurewsko komplikuje życie. Lecz głośno nie przyznałaby się do tej wiedzy zdobytej przez własne błędy. Nie wynagrodzi już cierpienia tym, których tak boleśnie skrzywdziła przez własne picie. Chociaż te największą krzywdę dokonała przez pychę.
– Już dość picia dla ciebie – stwierdziła stanowczo. – Odprowadzę cię do domu – zaproponowała, choć w jej słowach krył się nakaz. – W ostateczności możesz przenocować tutaj w jednym z pokoi na górze – rzuciła kolejne rozwiązanie tej sytuacji, choć zdecydowanie bardziej narażające dobro dziewczyny.
– A niby w jaki sposób byś ją wezwała? – spytała śmiało, tym razem starając się uniknąć dobrzej słyszalnej kpiny. Po prostu nie chciała mierzyć się z jeszcze większym płaczem nieznajomej. Wciąż jednak nie dowierzała w bezmiar jej głupoty. Pojawiła się w portowej spelunie, aby się upić, ponieważ było jej smutno. Czy naprawdę miała tak ogromne powody do rozpaczy? Zlał ją ojciec? Umarła jej matka? Zgwałcił mieszkający pod tym samym dachem kuzyn? Zmuszona została do zagrażającej jej życiu aborcji? Wpatrywała się w nią i w każdy z mrocznych scenariuszy wątpiła. Nie wyglądała na ofiarę przemocy.
– Ktoś ci nagadał głupot – zaczęła po chwili. – Alkohol co najwyżej topi smutki, ale tylko na chwilę, gdy już upijasz się do tego stopnia, że tracisz przytomność – wyjaśniła jej niby spokojnie, jednak w ostatnim słowie kryła się gorycz. Zbyt dobrze z własnego doświadczenia wiedziała jak działa alkohol i jak kurewsko komplikuje życie. Lecz głośno nie przyznałaby się do tej wiedzy zdobytej przez własne błędy. Nie wynagrodzi już cierpienia tym, których tak boleśnie skrzywdziła przez własne picie. Chociaż te największą krzywdę dokonała przez pychę.
– Już dość picia dla ciebie – stwierdziła stanowczo. – Odprowadzę cię do domu – zaproponowała, choć w jej słowach krył się nakaz. – W ostateczności możesz przenocować tutaj w jednym z pokoi na górze – rzuciła kolejne rozwiązanie tej sytuacji, choć zdecydowanie bardziej narażające dobro dziewczyny.
Gość
Gość
- Te…te…telefonem – wyjąkała w odpowiedzi na pytanie Debry. Kompletnie nie pomyślała, że to przecież czarodziejski bar. Nikt tu więc nie miał telefonu stacjonarnego, z którego Gwen mogłaby na czarodziejską policję zadzwonić. Cóż, dziewczynie zdecydowanie brakowało czystości umysłu.
Stwierdzenie, że ktoś nagadał jej głupot, spowodowało u dziewczyny kolejną falę płaczu.
– Cze…czemu ludzie… kła.. kłamią – wyjąkała, po raz kolejny zalewając się łzami. Taki zły, taki niedobry świat! Kłamstwa wszędzie wokół, nikogo miłego i dobrego, kto chciałby pomóc samotnej, tak bardzo samotnej, artystce! – To ja może…. napije…się… i… przytomność… to… by… pomogło.
Gwen zdecydowanie była bliska tego stanu: jeszcze odrobina alkoholu zdecydowanie mogłaby sprawić, że zupełnie straciłaby kontakt ze światem. To pewnie skończyłoby się dla niej tragiczne, szczególnie w takim miejscu. Już teraz była w takim stanie, że następnego dnia raczej niewiele będzie pamiętała ze swojego „smutnego” wieczoru.
Kiwnęła jednak głową z głośnym „mhmmm”, gdy Debra odwiodła ją od pomysłu sięgania po kolejny kieliszek.
– To nie jest smaczne – zauważyła wyjątkowo trzeźwo, jak na swój stan. Zdecydowanie Gwen nie należała do wielbicieli alkoholu, a w szczególności nie do wielbicieli tych mocniejszych trunków, po które sięgała tego wieczora.
– Do domu… tak – wymruczała. – Nie, nie chce tu zostać. – Natychmiast się pobudziła, a w jej oczach błysnął lęk. – Chce do domu – powiedziała, szlochając głośniej.
Zdecydowanie możliwość ukrycia się pod własną kołdrą wydawała się jej miła. Spędzenie nocy w tej strasznej spelunie, przy tych strasznych ludziach było dla niej nie do pomyślenia, a jej umysł pracował na tak zaniżonych obrotach, że do Gwen po prostu nie dotarła informacja o pokojach.
Po chwili niespodziewanie dziewczyna zaczęła podnosić się z miejsca. Cała drżała i nie miała za grosz równowagi, przez co już podnosząc się poruszyła stojącą na stole popielniczkę, sprawiając, że część z jej zawartości wylądowała na stole.
– Ojej – powiedziała cicho, próbując wkładać pył z powrotem na miejsce. Nie wyszło jej z tego nic dobrego: tylko jej palce wybrudziły się od papierosowego pyłu.
Stwierdzenie, że ktoś nagadał jej głupot, spowodowało u dziewczyny kolejną falę płaczu.
– Cze…czemu ludzie… kła.. kłamią – wyjąkała, po raz kolejny zalewając się łzami. Taki zły, taki niedobry świat! Kłamstwa wszędzie wokół, nikogo miłego i dobrego, kto chciałby pomóc samotnej, tak bardzo samotnej, artystce! – To ja może…. napije…się… i… przytomność… to… by… pomogło.
Gwen zdecydowanie była bliska tego stanu: jeszcze odrobina alkoholu zdecydowanie mogłaby sprawić, że zupełnie straciłaby kontakt ze światem. To pewnie skończyłoby się dla niej tragiczne, szczególnie w takim miejscu. Już teraz była w takim stanie, że następnego dnia raczej niewiele będzie pamiętała ze swojego „smutnego” wieczoru.
Kiwnęła jednak głową z głośnym „mhmmm”, gdy Debra odwiodła ją od pomysłu sięgania po kolejny kieliszek.
– To nie jest smaczne – zauważyła wyjątkowo trzeźwo, jak na swój stan. Zdecydowanie Gwen nie należała do wielbicieli alkoholu, a w szczególności nie do wielbicieli tych mocniejszych trunków, po które sięgała tego wieczora.
– Do domu… tak – wymruczała. – Nie, nie chce tu zostać. – Natychmiast się pobudziła, a w jej oczach błysnął lęk. – Chce do domu – powiedziała, szlochając głośniej.
Zdecydowanie możliwość ukrycia się pod własną kołdrą wydawała się jej miła. Spędzenie nocy w tej strasznej spelunie, przy tych strasznych ludziach było dla niej nie do pomyślenia, a jej umysł pracował na tak zaniżonych obrotach, że do Gwen po prostu nie dotarła informacja o pokojach.
Po chwili niespodziewanie dziewczyna zaczęła podnosić się z miejsca. Cała drżała i nie miała za grosz równowagi, przez co już podnosząc się poruszyła stojącą na stole popielniczkę, sprawiając, że część z jej zawartości wylądowała na stole.
– Ojej – powiedziała cicho, próbując wkładać pył z powrotem na miejsce. Nie wyszło jej z tego nic dobrego: tylko jej palce wybrudziły się od papierosowego pyłu.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Doskonale wiedziała czym jest telefon, ale nie sądziła, żeby ktokolwiek inny w tym parszywym przybytku orientował się, że takie urządzenie istnieje. A już na pewno takiego wynalazku nie można było w tym miejscu uświadczyć. Zresztą, kto miałby podać jej usłużnie słuchawkę i jeszcze pomóc w jej stanie wykręcić odpowiednim numer? I jaki wybrałaby numer na Czarodziejską Policję? W swojej kilkunastoletniej karierze spotkała wielu funkcjonariuszy pochodzenia mugolskiego, lecz żaden nawet nie wpadł na to, aby umożliwić telefoniczny kontakt z jakimkolwiek ministerialnym organem pilnującym porządku publicznego.
Dziwne pomysły dziewczyny sprawiały, że Debra zaczynała poważnie wątpić, czy ta jest w pełni władz umysłowych. Zachowywała się tak, jakby została siłą wyrwana z innego świata i za jakieś grzechy zrzucona na ten padół łez i rozpaczy. Nie zorientowała się jeszcze, że ludzie to potworne kreatury i nie należy oczekiwać od nich niczego dobrego?
– Kłamstwo to nie najgorsze, co robią ludzie – odpowiedziała po chwili, po czym zamilkła na dobrą chwilę, wyraźnie sygnalizując, że myśli o czymś i to niezbyt przyjemnym, bo w końcu zmarszczyła niezbyt elegancko nos, jakby z odrazą. Cóż, miała dla swojej reakcji w razie czego uzasadnienie, w końcu nikomu normalnemu nie spodobałoby się taszczenie nieprzytomnej dziewuchy. Jeśli straci świadomość, to niby jak jej powie, gdzie mieszka? Właściwie nie powinna nikomu tego mówić w tym stanie, jednak Debra była jedną z niewielu osób w Parszywym Pasażerze, która faktycznie chciała jej pomóc.
Młodzianka chciała do domu, a Edgecombe zamierzała go do niego zabrać. Odetchnęła, gdy rudowłosa podniosła się o własnych siłach, jednak uczyniła to tak niezdarnie, ze strąciła przeklętą popielniczkę. Ale gorsze było to, że zaczęła zbierać ten śmierdzący popiół po najtańszych kiepach.
– Przestań – zażądała natychmiast. – Nie ruszaj tego.
Zaraz poderwała się z własnego miejsca i chwyciła ją całkiem delikatnie pod ramię, aby skierować się wraz z nią do wyjścia. Może świeże powietrze pozwoli jej nieco otrzeźwieć. O adres zamierzała ją spytać dopiero w chwili, w której przynajmniej o kilka kroków oddalą się od lokalu.
Dziwne pomysły dziewczyny sprawiały, że Debra zaczynała poważnie wątpić, czy ta jest w pełni władz umysłowych. Zachowywała się tak, jakby została siłą wyrwana z innego świata i za jakieś grzechy zrzucona na ten padół łez i rozpaczy. Nie zorientowała się jeszcze, że ludzie to potworne kreatury i nie należy oczekiwać od nich niczego dobrego?
– Kłamstwo to nie najgorsze, co robią ludzie – odpowiedziała po chwili, po czym zamilkła na dobrą chwilę, wyraźnie sygnalizując, że myśli o czymś i to niezbyt przyjemnym, bo w końcu zmarszczyła niezbyt elegancko nos, jakby z odrazą. Cóż, miała dla swojej reakcji w razie czego uzasadnienie, w końcu nikomu normalnemu nie spodobałoby się taszczenie nieprzytomnej dziewuchy. Jeśli straci świadomość, to niby jak jej powie, gdzie mieszka? Właściwie nie powinna nikomu tego mówić w tym stanie, jednak Debra była jedną z niewielu osób w Parszywym Pasażerze, która faktycznie chciała jej pomóc.
Młodzianka chciała do domu, a Edgecombe zamierzała go do niego zabrać. Odetchnęła, gdy rudowłosa podniosła się o własnych siłach, jednak uczyniła to tak niezdarnie, ze strąciła przeklętą popielniczkę. Ale gorsze było to, że zaczęła zbierać ten śmierdzący popiół po najtańszych kiepach.
– Przestań – zażądała natychmiast. – Nie ruszaj tego.
Zaraz poderwała się z własnego miejsca i chwyciła ją całkiem delikatnie pod ramię, aby skierować się wraz z nią do wyjścia. Może świeże powietrze pozwoli jej nieco otrzeźwieć. O adres zamierzała ją spytać dopiero w chwili, w której przynajmniej o kilka kroków oddalą się od lokalu.
Gość
Gość
Wizja Gwen była zbyt kiepska, aby ta była w stanie odczytać dokładnie wyraz twarzy Debry, a co dopiero mówić o przeanalizowaniu tego, o czym ta mogła myśleć? To zdecydowanie zbyt przytłaczało młodą, pijaną dziewczynę, która do takiego stanu doprowadziła się po raz pierwszy w swoim życiu.
Niemniej, filozofia to coś, co w takim stanie wydaje się idealnym tematem do dyskusji, dlatego gdy tylko Debra skomentowała jej słowa, rudowłosa wyjąkała tak cicho i niewyraźnie, że nieznajoma mogła nawet nie zrozumieć jej słów:
– Ale… ale… od.. kłamstwa.. zaszyna się… całe inne zło.
Czemu jednak tak się dzieje? Trzęsąca się i bezustannie chlipiąca dziewczyna zapytana prawdopodobnie nie byłaby w stanie uargumentować swojej tezy. Zdecydowanie ten stan nie sprzyjał takim analizą, choć kto wie, może gdyby Debra także była wystarczająco pijana z tego zdania wyniknęłaby głęboka rozmowa? Na szczęście kobieta była na tyle przytomna, aby nie próbować z Gwen dyskutować, a starać się wyprowadzić ją bezpiecznie z sytuacji.
Gdy Debra kazała przestać zbierać jej pył po papierosach, w Gwen wzbudził się bunt. Mruczała pod nosem coś o tym, że „musi sprzątać” i że „nabałaganiła” i opierała się odciągającej jej Debrze tak długo, jak tylko była w stanie… czyli właściwie zaledwie przez chwilę. Ciągnięta przez nią przez pomieszczenie cały czas spoglądała za siebie, czując olbrzymią potrzebę naprawienia tego, co zepsuła.
Szła przez bar, potykając się o własne nogi, ale szła. Prawdopodobnie gdyby nie łzy psujące jej wizje, byłaby w stanie nawet poruszać się samodzielnie, jednak w tak zapłakanym stanie nawet trzeźwa osoba miałaby problem ze sprawnym chorzeniem… a co dopiero młode i nieprzywykłe do alkoholu dziewczę w stanie wyraźnie wstawionym.
Gdy wyszły na zewnątrz, Gwen z trudem wyjaśniła Debrze, gdzie mieszka: początkowo próbowała prowadzić ją samodzielnie, widząc, że kobieta niewiele rozumie z tego, co malarka do niej mówi, ale w końcu pani autor wyciągnęła z rudowłosej konieczne informacje i była w stanie bezpiecznie odstawić ją do domu.
| zt x2
Niemniej, filozofia to coś, co w takim stanie wydaje się idealnym tematem do dyskusji, dlatego gdy tylko Debra skomentowała jej słowa, rudowłosa wyjąkała tak cicho i niewyraźnie, że nieznajoma mogła nawet nie zrozumieć jej słów:
– Ale… ale… od.. kłamstwa.. zaszyna się… całe inne zło.
Czemu jednak tak się dzieje? Trzęsąca się i bezustannie chlipiąca dziewczyna zapytana prawdopodobnie nie byłaby w stanie uargumentować swojej tezy. Zdecydowanie ten stan nie sprzyjał takim analizą, choć kto wie, może gdyby Debra także była wystarczająco pijana z tego zdania wyniknęłaby głęboka rozmowa? Na szczęście kobieta była na tyle przytomna, aby nie próbować z Gwen dyskutować, a starać się wyprowadzić ją bezpiecznie z sytuacji.
Gdy Debra kazała przestać zbierać jej pył po papierosach, w Gwen wzbudził się bunt. Mruczała pod nosem coś o tym, że „musi sprzątać” i że „nabałaganiła” i opierała się odciągającej jej Debrze tak długo, jak tylko była w stanie… czyli właściwie zaledwie przez chwilę. Ciągnięta przez nią przez pomieszczenie cały czas spoglądała za siebie, czując olbrzymią potrzebę naprawienia tego, co zepsuła.
Szła przez bar, potykając się o własne nogi, ale szła. Prawdopodobnie gdyby nie łzy psujące jej wizje, byłaby w stanie nawet poruszać się samodzielnie, jednak w tak zapłakanym stanie nawet trzeźwa osoba miałaby problem ze sprawnym chorzeniem… a co dopiero młode i nieprzywykłe do alkoholu dziewczę w stanie wyraźnie wstawionym.
Gdy wyszły na zewnątrz, Gwen z trudem wyjaśniła Debrze, gdzie mieszka: początkowo próbowała prowadzić ją samodzielnie, widząc, że kobieta niewiele rozumie z tego, co malarka do niej mówi, ale w końcu pani autor wyciągnęła z rudowłosej konieczne informacje i była w stanie bezpiecznie odstawić ją do domu.
| zt x2
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
przyszliśmy stąd
Michael oberwał 2 x 15 od własnej magii 174/144
Just dostała 30 piorunem 240/210
Gdy Michael rzucał zaklęcia, poczuł w kościach wyładowanie elektryczne. Twarz wykrzywił mu grymas bólu. Przygładził z irytacją naelektryzowane włosy, które uparcie sterczały teraz we wszystkie strony i obejrzał swoje zaczerwienione dłonie. Poparzenia nie były na tyle poważne aby wymagać natychmiastowej interwencji, a oględziny zwłok i różdżki dały mu do zrozumienia, że zmarła rzuciła swoje ostatnie zaklęcie zaledwie kilka godzin temu. Zwłoki znaleziono niedawno i szybko wezwano aurorów na interwencję, więc jej kompan lub diler mógł nadal być w porcie.
Tyle, że wyczarowany przez niego piorun trafił prosto w Just.
-Just! To raczej ty potrzebujesz zaklęcia? Przepraszam. - przyjrzał się jej uważnie, próbując ocenić czy poparzenia są poważniejsze. Spoglądał na nią z nieprofesjonalną skruchą - anomalie były przypadkowe i nieopanowane, ale czuł się okropnie, poparzywszy własną siostrę.
-Jeśli to może poczekać, za chwilę wpadniemy do Munga. Rozejrzyjmy się tu jeszcze chwilkę, jeśli ktoś w karczmie coś widział to lepiej pytać, póki ich pamięć jest świeża. Ale jeśli tylko poczujesz się gorzej - mów. Dobry auror to żywy i sprawny auror. - przypomniał. Mieli do spełnienia misję polepszania świata, ale nie powinni narażać własnego życia i zdrowia zupełnie bez potrzeby, gdy życie innych nie było zagrożone. Tutaj sprawa była dyskusyjna - powinni uniemożliwić sprzedawanie mugolskich narkotyków nieznającym właściwych dawek czarodziejom, ale nie było to aż tak pilne aby ściągać na siebie pioruny. Na szczęście udali się w stronę karczmy, gdzie chyba nie ściągną na siebie wyładowań elektrycznych.
Michael i Justine weszli od karczmy mogli dostrzec w progu ślady srebrnego pyłku, zebrane w kącie drzwi. Tonks uśmiechnął się pod nosem.
Za barem stał łysy barman, łypiący na dwójkę spode łba. Nie wyglądali jak typowi bywalce tego lokalu, więc warknął do nich.
-Czego?
Mike nie miał ochoty się patyczkować.
-Biuro Aurorów, służby porządkowe Ministerstwa Magii. W teorii możemy zamknąć twój lokal na wieczor aby przebadać go na obecność Czarnej Magii, ale wystarczy jak powiesz nam czy widziałeś tu kogoś obsypanego srebrnym pyłkiem i gdzie się udał.
Groźba podziałała na tyle, aby barman wyprostował się i zaczął patrzeć na nich z mniejszym lekceważeniem. Jednak nie na tyle, aby był bardziej skory do pomocy.
-Może widziałem, a może nie… - odparł przeciągle, być może oceniając lojalność wobec własnego klienta, albo próbując wybadać, czy aurorzy są naprawdę takimi twardzielami, za jakich się podawali.
Mike już chciał coś odparować, ale zerknął na siostrę. To ona się tutaj uczy, więc postanowił dać jej pole do popisu. Spojrzał na nią porozumiewawczo, zachęcając aby poprowadziła dalej przesłuchanie. Ciekawe, czy Just wejdzie w rolę dobrego czy złego policjanta? Sam rozejrzał się jeszcze po karczmie, szukając wzrokiem dalszych śladów srebrnego pyłku.
Michael oberwał 2 x 15 od własnej magii 174/144
Just dostała 30 piorunem 240/210
Gdy Michael rzucał zaklęcia, poczuł w kościach wyładowanie elektryczne. Twarz wykrzywił mu grymas bólu. Przygładził z irytacją naelektryzowane włosy, które uparcie sterczały teraz we wszystkie strony i obejrzał swoje zaczerwienione dłonie. Poparzenia nie były na tyle poważne aby wymagać natychmiastowej interwencji, a oględziny zwłok i różdżki dały mu do zrozumienia, że zmarła rzuciła swoje ostatnie zaklęcie zaledwie kilka godzin temu. Zwłoki znaleziono niedawno i szybko wezwano aurorów na interwencję, więc jej kompan lub diler mógł nadal być w porcie.
Tyle, że wyczarowany przez niego piorun trafił prosto w Just.
-Just! To raczej ty potrzebujesz zaklęcia? Przepraszam. - przyjrzał się jej uważnie, próbując ocenić czy poparzenia są poważniejsze. Spoglądał na nią z nieprofesjonalną skruchą - anomalie były przypadkowe i nieopanowane, ale czuł się okropnie, poparzywszy własną siostrę.
-Jeśli to może poczekać, za chwilę wpadniemy do Munga. Rozejrzyjmy się tu jeszcze chwilkę, jeśli ktoś w karczmie coś widział to lepiej pytać, póki ich pamięć jest świeża. Ale jeśli tylko poczujesz się gorzej - mów. Dobry auror to żywy i sprawny auror. - przypomniał. Mieli do spełnienia misję polepszania świata, ale nie powinni narażać własnego życia i zdrowia zupełnie bez potrzeby, gdy życie innych nie było zagrożone. Tutaj sprawa była dyskusyjna - powinni uniemożliwić sprzedawanie mugolskich narkotyków nieznającym właściwych dawek czarodziejom, ale nie było to aż tak pilne aby ściągać na siebie pioruny. Na szczęście udali się w stronę karczmy, gdzie chyba nie ściągną na siebie wyładowań elektrycznych.
Michael i Justine weszli od karczmy mogli dostrzec w progu ślady srebrnego pyłku, zebrane w kącie drzwi. Tonks uśmiechnął się pod nosem.
Za barem stał łysy barman, łypiący na dwójkę spode łba. Nie wyglądali jak typowi bywalce tego lokalu, więc warknął do nich.
-Czego?
Mike nie miał ochoty się patyczkować.
-Biuro Aurorów, służby porządkowe Ministerstwa Magii. W teorii możemy zamknąć twój lokal na wieczor aby przebadać go na obecność Czarnej Magii, ale wystarczy jak powiesz nam czy widziałeś tu kogoś obsypanego srebrnym pyłkiem i gdzie się udał.
Groźba podziałała na tyle, aby barman wyprostował się i zaczął patrzeć na nich z mniejszym lekceważeniem. Jednak nie na tyle, aby był bardziej skory do pomocy.
-Może widziałem, a może nie… - odparł przeciągle, być może oceniając lojalność wobec własnego klienta, albo próbując wybadać, czy aurorzy są naprawdę takimi twardzielami, za jakich się podawali.
Mike już chciał coś odparować, ale zerknął na siostrę. To ona się tutaj uczy, więc postanowił dać jej pole do popisu. Spojrzał na nią porozumiewawczo, zachęcając aby poprowadziła dalej przesłuchanie. Ciekawe, czy Just wejdzie w rolę dobrego czy złego policjanta? Sam rozejrzał się jeszcze po karczmie, szukając wzrokiem dalszych śladów srebrnego pyłku.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Anomalie z każdą chwilą przybierały na sile. Nie oznaczało to nic dobrego, a oni sami byli w stanie odczuć to na własnych ciałach, gdy magia zadziałała przeciwko nim. Elektryczne wyładowanie które w nią trafiło zatrzęsło całym ciałem i naelektryzowało włosy. Wygięła usta w momencie odczuwania bólu, jednak z jej ust nie wyrwał się żaden odgłos. Spojrzała na brata słysząc jego słowa i pokręciła głową. Urosła w siłę, a jej wytrzymałość wzrastała zgodnie z tym, co przyszło jej przejść. Za każdym razem, gdy świat zrzucał ją na kolana ona tylko podnosiła się silniejsza. Słuchała słów brata. Przerywać przez uderzenie jednym piorunem. Brwi wygięły się ukazując niezadowolenie. Nie powinien traktować jej kruchej dziewczynki. Nie była nią już od dawna. Skamander dokładnie wyjaśnił jej zależność bycia przydatnym a upartym podczas ćwiczeń nad brzgiem jeziora magicznej sasanki.
- Chodźmy. - powiedziała więc jedynie. Obeszła spokojnym krokiem miejsce niebieskimi tęczówkami przesuwając po wszystkim, co mogło mieć jakieś znaczenie. Sprawa była inna, morderstwo, czy przedawkowanie? Bez informacji trudno było jednoznacznie stwierdzić. Skoro we wszystkim udział miały mugolskie narkotyki, dobrze trafili, zarówno on jak i ona wiedzieli, jak działać wśród mugoli.
Wchodząc do baru rozglądała się uważnie, ślady srebrnego proszku nie umknęły jej, jednak nie wskazała ich bratu podchodząc za nim do baru. Człowiek za nimi miał nieprzychylne spojrzenie, które w żaden sposób jej nie peszyło. Widziała takie już nie raz. Słuchała słów brata, a potem odpowiedzi barmana. Westchnęła lekko, jakby jego odpowiedź przyniosła jej zawód. Zrobiła krok stając bliżej bratu.
- Możemy cię zamknąć za utrudnianie śledztwa i zrobimy to. Chociaż to strasznie upierdliwe, nie? - powiedziała spoglądając na brata. Uniosła dłoń i oparła łokieć o bar. - Możemy też sobie wzajemnie pomóc. Powiesz nam co chcemy wiedzieć i nikt nie będzie dzisiaj sprawdzał, czy nie handlujesz czymś nie dopuszczonym do obrotu. - uśmiechnęła się promiennie. Nie groziła, wystawiała jedynie propozycje. Wolała się nie silić na groźby, które przy jej posturze mogły zwyczajnie wydać się śmieszne. Znała swoje moce strony, a to, że ludzie jej nie doceniali zazwyczaj działało zdecydowanie na jej korzyść i zamierzała właśnie z tego korzystać. Swoje wady, obrócić na zalety.
- Chodźmy. - powiedziała więc jedynie. Obeszła spokojnym krokiem miejsce niebieskimi tęczówkami przesuwając po wszystkim, co mogło mieć jakieś znaczenie. Sprawa była inna, morderstwo, czy przedawkowanie? Bez informacji trudno było jednoznacznie stwierdzić. Skoro we wszystkim udział miały mugolskie narkotyki, dobrze trafili, zarówno on jak i ona wiedzieli, jak działać wśród mugoli.
Wchodząc do baru rozglądała się uważnie, ślady srebrnego proszku nie umknęły jej, jednak nie wskazała ich bratu podchodząc za nim do baru. Człowiek za nimi miał nieprzychylne spojrzenie, które w żaden sposób jej nie peszyło. Widziała takie już nie raz. Słuchała słów brata, a potem odpowiedzi barmana. Westchnęła lekko, jakby jego odpowiedź przyniosła jej zawód. Zrobiła krok stając bliżej bratu.
- Możemy cię zamknąć za utrudnianie śledztwa i zrobimy to. Chociaż to strasznie upierdliwe, nie? - powiedziała spoglądając na brata. Uniosła dłoń i oparła łokieć o bar. - Możemy też sobie wzajemnie pomóc. Powiesz nam co chcemy wiedzieć i nikt nie będzie dzisiaj sprawdzał, czy nie handlujesz czymś nie dopuszczonym do obrotu. - uśmiechnęła się promiennie. Nie groziła, wystawiała jedynie propozycje. Wolała się nie silić na groźby, które przy jej posturze mogły zwyczajnie wydać się śmieszne. Znała swoje moce strony, a to, że ludzie jej nie doceniali zazwyczaj działało zdecydowanie na jej korzyść i zamierzała właśnie z tego korzystać. Swoje wady, obrócić na zalety.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Just była twarda - Mike podejrzewał, że będzie chciała kontynuować śledztwo, ale zdziwiło go, że nawet nie wydała z siebie dźwięku bólu przy porażeniu prądem. Kiedy jego siostra przestała być małą dziewczynką, a stała się materiałem na profesjonalną aurorkę? Czy wtedy, gdy ją i mamę przesłuchiwali mugole, a jego przy niej nie było?
W milczeniu obserwował jej podejście do barmana. Zachował pokerową twarz, ale uśmiechnął się w duchu. Jako wysoki osiłek mógł sobie pozwolić na zastraszanie, ale drobna blondynka dobrze grała tym, jakie sprawia wrażenie. Była stanowcza, a zarazem nonszalancka, pokazując karczmarzowi, kto ma tu lepsze karty.
Arogancka mina łysola znikła, ustępując miejsca niepewności. Karczmarz zerknął kontrolnie na Michaela, który wpatrywał się w niego twardo i nieustępliwie.
-Moi klienci przychodzą tu w pełnym zaufaniu... - bąknął niepewnie.
-Ufając zapewne, że dostaną to, po co przyszli...a nie trefny towar. Tak bardzo zaślepiła cię chciwość, hm? - Mike wątpił, aby ktokolwiek z pełną świadomością zdecydował się na mugolskie narkotyki. Wątpił też aby handlował nimi akurat łysol, ale nic nie rozwiązuje języka tak bardzo, jak świadomość, że samemu jest się podejrzanym.
-T..trefny? Ja...nie mam z tym nic wspólnego, to Badyl kręci interesem! Taki wysoki brunet, ma szramę na lewym policzku...przychodzi tu w środy i piątki, moi klienci już go kojarzą. Ostatnio faktycznie zmył się stąd szybko i był obsypany jakimś pyłem, nie wiem, nie przyglądałem się... - barman podrapał się po głowie, uznając, że lepiej poinformować aurorów o Badylu niż żeby jego klienci mieli się skarżyć na trefny towar. Łatwiej zastąpić dilera niż wszystkich stałych bywalców.
-Aurorzy, hm? Nie wiedziałem, czy on ma coś wspólnego z czarną magią, słowo daję! Co jeszcze chcecie wiedzieć? - zwrócił się do Just, do której instynktownie nabrał większego zaufania niż do jej brata. Najwyraźniej całkiem skutecznie odegrali rolę dobrego i złego policjanta.
Mike celowo milczał odnośnie szczegółów sprawy - prawdę mówiąc, na razie zamieszane były w to mugolskie narkotyki, a nie czarna magia. Prawdę mówiąc, była to chyba sprawa dla policji, a nie aurorów. Ale dopóki nie potwierdzili jednoznacznie o co chodzi, ciekawiła go ta cała sytuacja i wraz z Just byli odpowiednimi osobami, by zbadać jej mugolskie wątki. Miał nadzieję, że siostrze też podoba się akcja - o ile "podoba" to odpowiednie określenie na badanie dramatu narkomanki, która omyłkowo przedawkowała swoje prochy.
W milczeniu obserwował jej podejście do barmana. Zachował pokerową twarz, ale uśmiechnął się w duchu. Jako wysoki osiłek mógł sobie pozwolić na zastraszanie, ale drobna blondynka dobrze grała tym, jakie sprawia wrażenie. Była stanowcza, a zarazem nonszalancka, pokazując karczmarzowi, kto ma tu lepsze karty.
Arogancka mina łysola znikła, ustępując miejsca niepewności. Karczmarz zerknął kontrolnie na Michaela, który wpatrywał się w niego twardo i nieustępliwie.
-Moi klienci przychodzą tu w pełnym zaufaniu... - bąknął niepewnie.
-Ufając zapewne, że dostaną to, po co przyszli...a nie trefny towar. Tak bardzo zaślepiła cię chciwość, hm? - Mike wątpił, aby ktokolwiek z pełną świadomością zdecydował się na mugolskie narkotyki. Wątpił też aby handlował nimi akurat łysol, ale nic nie rozwiązuje języka tak bardzo, jak świadomość, że samemu jest się podejrzanym.
-T..trefny? Ja...nie mam z tym nic wspólnego, to Badyl kręci interesem! Taki wysoki brunet, ma szramę na lewym policzku...przychodzi tu w środy i piątki, moi klienci już go kojarzą. Ostatnio faktycznie zmył się stąd szybko i był obsypany jakimś pyłem, nie wiem, nie przyglądałem się... - barman podrapał się po głowie, uznając, że lepiej poinformować aurorów o Badylu niż żeby jego klienci mieli się skarżyć na trefny towar. Łatwiej zastąpić dilera niż wszystkich stałych bywalców.
-Aurorzy, hm? Nie wiedziałem, czy on ma coś wspólnego z czarną magią, słowo daję! Co jeszcze chcecie wiedzieć? - zwrócił się do Just, do której instynktownie nabrał większego zaufania niż do jej brata. Najwyraźniej całkiem skutecznie odegrali rolę dobrego i złego policjanta.
Mike celowo milczał odnośnie szczegółów sprawy - prawdę mówiąc, na razie zamieszane były w to mugolskie narkotyki, a nie czarna magia. Prawdę mówiąc, była to chyba sprawa dla policji, a nie aurorów. Ale dopóki nie potwierdzili jednoznacznie o co chodzi, ciekawiła go ta cała sytuacja i wraz z Just byli odpowiednimi osobami, by zbadać jej mugolskie wątki. Miał nadzieję, że siostrze też podoba się akcja - o ile "podoba" to odpowiednie określenie na badanie dramatu narkomanki, która omyłkowo przedawkowała swoje prochy.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Zyskała siłę i wytrzymałość. Zapłaciła za nie cenę. Cenę wyższą, niż kiedykolwiek przypuszczała, że będzie w stale. Miała nową twarz, która załamywała się czasem wtedy, kiedy nikt tego nie widział. Teraz był dowódcą, teraz polegali na niej inni, nie mogla okazywać słabości. Nie powinna ich mieć. A jednak mimo wszystko nadal była jedynie człowiekiem. Nadal kobietą, która prganęła miłości, która czasem potrzebowała po prostu ciepłych ramion mężczyzny, którego kochała i cichego głosu który zapewni ją, że wszystko będzie dobrze. Ale te ramiona, te jedne konkretne rezygnowały z niej. I nie mogła zrobić nic ponad to, by pokazać im, że tam jest jej miejsce i nie tylko ona ich potrzebuje. Nie przerażało jej spojrzenie mężczyzny. Nie robił na niej wrażenia grymas. Widziała twarze straszniejsze niż jego w których oczach skrywało się całe zło. Nie spuszczała z niego spojrzenia, gdy odezwał się a Michael jej odpowiedział. Nie zmieniła mimiki. Ciągłe kłamstwa i granie, coraz lepiej sobie z tym radziła. Słuchała słów, które wypowiadał krzyżując z nim spojrzenie. Powstrzymała chęć zmarszczenia brwi i pozwolenia by myśli pomknęły. Te pokonywały własną ścieżkę nadal, jednak wzrok pozostawał ostry i przytomny. Przesunął się znów po barze i powrócił do mężczyzny. Zapamiętywała każde słowo, które powiedział. Wysoki, brunet. Szrama na lewym policzku sprawiała, że łatwiej było go rozpoznać.
- Teraz zacząłeś się przejmować? - zapytała barmana retorycznie unosząc lekko kącik ust, drapieżnie, ostro. Nie było w niej nic z miłej dziewczynki. Nic z bezbronnej kobietki. - Gdzie go znaleźć? - zapytała spokojnie, wsadzając w dłonie kieszenie. Jeśli mężczyzna bywał tutaj w konkretne dni w inne znajdował się gdzie indziej - możliwe, że barman wiedział gdzie, na wypadek, gdyby któryś z jego klientów potrzebował go właśnie w taki dzień. I nie pomyliła się, dostali adres. Skinęła mu głową i ruszyła do wyjścia.
- Sprawdzamy to od razu. - powiedziała uprzedzając brata i popychając drzwi prowadzące na zewnątrz. Pogoda pozostawia wiele do życzenia, ale nie ona była teraz najważniejsza. Skierowała się w lewo, by przejść najkrótszą drogą pod wskazany adres. Ta sprawa miała być bardziej skomplikowana niż sądziła. Zwykłe przedawkowanie, czy może celowo ktoś ją do tego zmusił? Śluz i krew sugerowały to drugie. Im szybciej dowiedzą się prawdy, tym lepiej.
Z tym miała zacząć spotykać się teraz na co dzień.
Do tego miała przywyknąć.
Ten wieczór jednak nie miał dla nich skończyć się szybko. I ta myśl towarzyszyła Tonks gdy skręcała ponownie wchodząc w jedną z londyńskich uliczek.
| zt
- Teraz zacząłeś się przejmować? - zapytała barmana retorycznie unosząc lekko kącik ust, drapieżnie, ostro. Nie było w niej nic z miłej dziewczynki. Nic z bezbronnej kobietki. - Gdzie go znaleźć? - zapytała spokojnie, wsadzając w dłonie kieszenie. Jeśli mężczyzna bywał tutaj w konkretne dni w inne znajdował się gdzie indziej - możliwe, że barman wiedział gdzie, na wypadek, gdyby któryś z jego klientów potrzebował go właśnie w taki dzień. I nie pomyliła się, dostali adres. Skinęła mu głową i ruszyła do wyjścia.
- Sprawdzamy to od razu. - powiedziała uprzedzając brata i popychając drzwi prowadzące na zewnątrz. Pogoda pozostawia wiele do życzenia, ale nie ona była teraz najważniejsza. Skierowała się w lewo, by przejść najkrótszą drogą pod wskazany adres. Ta sprawa miała być bardziej skomplikowana niż sądziła. Zwykłe przedawkowanie, czy może celowo ktoś ją do tego zmusił? Śluz i krew sugerowały to drugie. Im szybciej dowiedzą się prawdy, tym lepiej.
Z tym miała zacząć spotykać się teraz na co dzień.
Do tego miała przywyknąć.
Ten wieczór jednak nie miał dla nich skończyć się szybko. I ta myśl towarzyszyła Tonks gdy skręcała ponownie wchodząc w jedną z londyńskich uliczek.
| zt
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Ukryte stoliki
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Parszywy Pasażer