Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Parszywy Pasażer
Ukryte stoliki
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ukryte stoliki
Ku brzegom angielskim już ruszać nam pora, i smak waszych ust, hiszpańskie dziewczyny, w noc ciemną i złą nam będzie się śnił... Zabłysną nam bielą skał zęby pod Dover i znów noc w kubryku wśród legend i bajd... W tawernie już od wejścia czuć przejmujący swąd nade wszystko męskiego potu, a w drugiej kolejności - męskiego moczu. Silny zapach alkoholi drażniąco przesyca powietrze, skądinąd wyczuć można również nuty aromatów zgniłych ryb. Huk pijackich przyśpiewek dominuje nad wszechobecnym gwarem - prawie nie słychać przechwalającego się przy szynku mężczyzny, który opowiada o swojej ostatniej batalii, w której rzekomo wypatroszył morskiego smoka, mało kto zwraca uwagę na marynarzy tłukących się po mordach po przeciwległej ścianie. Zrezygnowany barman dekadencko przeciera brudną szklankę brudną szmatą, spode łba łypiąc na drzwi, które właśnie otworzyłeś...
Możliwość gry w czarodziejskie oczko, darta, kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:27, w całości zmieniany 1 raz
Wyciągnęła od Spencera trochę informacji na temat komendanta, ale sama sprawa śmierci Abberleya wciąż pozostawała nietknięta. Co sprowadziło na niego zagładę? Dlaczego akurat teraz, kiedy każdy, nawet średnio rozgarnięty zakapior, wiedział czym grozi zabicie czarodzieja? Oczywiście byli i tacy, którym zawieszenie broni latało koło nosa i przeszkadzało, ale Adda chciała wierzyć, że ewentualne korzyści przerastają minusy kruchego rozejmu. Choć z drugiej strony ― gdyby urzędnik zginął z ręki normalnego człowieka, to sprawa byłaby o wiele prostsza, a cel, wyjaśnienie zagadki, od razu spadłby o parę poziomów w skali trudności.
Poszlaki nie mówiły wiele: zginął nie wiadomo od czego, być może od klątwy, a tuż przed śmiercią zabił własną żonę i miotał zaklęciami w meble. Nocny strój i wciąż obecne w uszach zatyczki zdradzały, że cokolwiek go dopadło ― zrobiło to w sposób kompletnie niespodziewany. Nie było śladów trucizny, nie było obrażeń na ciele, nie było także wyraźnego motywu; Abberley dzień wcześniej był w prawdziwie szampańskim nastroju. Czy to w ogóle możliwe, by w zabójstwo były zamieszane jednostki rebelii uprawiające szeroko zakrojoną samowolę i samosąd?
W Parszywym Pasażerze pojawiła się wyjątkowo przed czasem; do wnętrza wślizgnęła się wraz z grupą głośnych żeglarzy i zaraz utonęła w ogólnej wesołości atmosfery, gwarze i odgłosach zaciekłej bójki toczącej się przy stoliku pod obrazem syreny. Choć korciło ją by postać chwilę i pooglądać, a potem dowiedzieć się o co poszło, musiała odpuścić, znaleźć dobrze ulokowany stolik na rozmowę. Parszywy może nie był najbezpieczniejszym miejscem pod słońcem, ale jak mówi stare powiedzenie ― najciemniej pod latarnią. Poza tym, nie ona jedna szukała sposobu na pozyskanie informacji, co drugi czy co trzeci szepczący zaciekle czarodziej szukał czegoś w tym guście. I wykazywał się mniejszą ostrożnością.
Swój zwyczajowy, elegancki strój porzuciła na rzecz zwykłej, nieciekawej spódnicy i bluzki z ciemnej bawełny, blond włosy skryła pod całkiem ładnym kapeluszem; w sztywnym rondzie raz po raz błyskała długa szpila, jakby sugerując, że właścicielka ozdoby gotowa jest ukłuć nią dowolnego, zbyt nachalnego delikwenta w tyłek. Nie rzucała się w oczy ― ani ubiorem, ani zachowaniem ― i całkiem sprawnie dopłynęła na tej fali anonimowości w dalsze zakamarki lokalu. Gwar wciąż wypełniał powietrze, ale było tu jakby odrobinę spokojniej; odgłosy tłuczonego szkła i szczęku metalowych kufli ginęły w tle, podobnie jak dzikie piski jakiejś podpitej zguby z Ulicy Zapomnianych Córek.
Adda zajęła stolik w kącie ― lepiej mieć kryte plecy ― i omiotła lokal spojrzeniem. Jej nowy kolega, spotkany w ten dziwny dzień pojawienia się komety, powinien ją tu odnaleźć. Zresztą, sugerowała mu w wiadomości by zaglądał w miejsca z potencjalnym dupochronem.
Na razie jednak, zamiast kolegi, pojawił się skwaszony goblin z brudną szmatą przerzuconą przez ramię.
― Będzie co? ― spytał; głos miał nieprzyjemny, gburowaty.
― Aha. Piwo ― odparła, przesuwając po blacie parę monet. Po chwili namysłu szybko dołożyła kolejną. ― Albo dwa.
― Jasne, robi się. ― Monety zniknęły w dłoni jegomościa z cichym brzękiem, goblin po chwili także zniknął, utonął w tłumie. Niezły mieli dzisiaj ruch.
Długo na napitek nie musiała czekać, choć kufle przypłynęły już bez gobliniej asysty, na ciężkiej tacy. Jakim cudem nikt ich nie potrącił ― pozostawało to dla niej zagadką, ale nie zamierzała narzekać. Wprawnie przeniosła je na dyskusyjnie czysty blat, potem odchyliła się, wsparła łokieć na oparciu krzesła w niewymuszenie nonszalanckiej pozie. Ciekawe czy Michael należał do osób punktualnych.
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Upał odbierał chęci do życia i jeszcze dokuczliwiej przypominał o pustym żołądku, więc przyszło mu snuć się po mieście niczym cień, albo inna mara. Cudze kieszenie świeciły pustkami, obce mieszki nie brzęczały dźwięcznie złotem, portowi piraci powstrzymywali się podbijania stawek przy hazardowym stoliczku; on przygasał zatem smętnie w czterech ścianach skromnej klitki, szukając po szufladach ostatków oszczędności, albo łudząc się na bodaj zwietrzałego suchara. Wariackie sny nie pozwalały spać, a pozorny spokój po rozejmie dudnił niepokojem. On szukał okazji i łypał na sposobność, a ta, cudacznym przypadkiem, przyszła do niego sama. Tak mu się przynajmniej zdawało, gdy ofiara jego kradzieży, i zarazem towarzyszka spod jaśniejącej na niebie komety, wysłała enigmatyczną wiadomość. Najwyraźniej spodobała jej się współpraca z lokalnym złodziejaszkiem, co to magnetycznie przyciągał do siebie plotki. Wcześniej postarał się bowiem o wieści na temat portowego karła, członka jakiejś szajki, o którego wypytywała jeszcze na westminsterskim moście. Poznał dokładny adres, poznał też rutyny, przyzwyczajenia i przyszłą ofiarę jego polowań. Zasłyszany w kuluarach przydomek Skurwiela nic mu nie mówił, ale tej intrygi nie kazała mu rozwiązywać. Posłusznie doniósł więc jedynie o szczegółach mniejszych i większych, bo to w istocie należało do jego zadań. Nie czynił tego zresztą z dobroci serca czy innej wspaniałomyślności, jedynie próbował zmazać pamięć o grzechu popełnionym kilkanaście dni temu. Wówczas przywłaszczył sobie jej rodzinną pamiątkę ― lichy naszyjnik o błyszczącym obliczu zaśniedział w chwili, gdy przed oczami wyrosła im groźna postura ponuraka. Odruchowo pociągnął ją wtedy za sobą, więc po wszystkim czekała ich konfrontacja. Ale ona nie krzyczała złością czy żalem, a sprytnie udobruchała duszę dobrym słowem. Niepotrzebnie silił się na aktorstwo, bo gotów była chyba wybaczyć mu bez wymuszonej posępności. Próbował wzbudzić litość, i może nawet uwierzyła, że dręczył go w tej sprawie ciążący wyrzut sumienia, ale nie miało to ostatecznie większego znaczenia. Rozstali się w pokoju, w atmosferze wzajemnego zaufania. Obiecał jej pomóc i się z tej deklaracji wywiązał. Nie spodziewał się ponownego spotkania, bo nie podejrzewał jej o solidarność interesu. Ten jednak rzekomo pozostawał zgodny i miał być intratną ugodą. On potrzebował pieniędzy, jedzenia, ale może też jakiejś fuchy, coby to wyrwać się wreszcie z nagrzanej słońcem kawalerki; głupstwem byłoby z góry odmówić, nie usłyszawszy wcale o co tak naprawdę się rozchodziło. Pewnie znów potrzebowała jakichś banalnych faktów, albo miałby popisać się zręcznością rąk. Gotów był na wszystko, bardziej interesowało go jednak, ile zamierza za to zapłacić. Poprzedni dług winna darować mu z chwilą rzeczowego listu; chyba nie sądziła, że na stałe będzie już jej chłopcem na posyłki?
Tawerna jak zwykle emanowała smrodem starego tłuszczu, niedomytych kibli i świeżej krwi; zewsząd dobiegał do uszu hałas rozbijanych na głowach kufli, wybrzmiewająca fałszem melodyjka szant, głupawy rechot marynarzy łapiących za tyłki tutejsze dziewczyny. Wzrokiem szukał po sali znajomej sylwetki i twarzy; skryte pod kapeluszem oblicze nie rzucało się w oczy. Co jednak przykuło jego uwagę, to wystający z kieszeni spodni portfelik. Jegomość zajęty był zawartością własnego talerza, a okazja kusząco spoglądała mu w oczy. Wątpliwej jakości gulasz pachniał zachętą nawet dla niego. W czasie wojny nie bywał specjalnie wybredny.
― Co to takiego? ― zaczął zaczepnie, wskazując na coś palcem; nie pokazywał jednak niczego konkretnego, a zaraz już dzierżył w dłoni obcą sakiewkę. Wcisnął ją do własnych spodni, gotów obejrzeć zawartość nieco później. Gdy już rozmówi się z Addą, którą dojrzał wreszcie w kącie sali. ― Jednak mi się zdawało ― rzucił w eter i pędził już do zajmowanego przez kobietę stoliczka, gdzie czekały dwa kufle zimnego piwa. Energicznie zajął miejsce na skrzypiącym krzesełku i zaczął bez niepotrzebnego zwlekania:
― Cześć. Więc o co chodzi? ― Bez grzecznościowej zachęty przygarnął szklaneczkę z trunkiem i spojrzał jej w oczy. Gdzieś w tle majaczyła sylwetka faceta na haju, który dalej zajadał się swoją gorącą potrawką; on, w pozie ciekawości, oczekiwał wyjaśnień. Czego tym razem chciała zażądać?
Tawerna jak zwykle emanowała smrodem starego tłuszczu, niedomytych kibli i świeżej krwi; zewsząd dobiegał do uszu hałas rozbijanych na głowach kufli, wybrzmiewająca fałszem melodyjka szant, głupawy rechot marynarzy łapiących za tyłki tutejsze dziewczyny. Wzrokiem szukał po sali znajomej sylwetki i twarzy; skryte pod kapeluszem oblicze nie rzucało się w oczy. Co jednak przykuło jego uwagę, to wystający z kieszeni spodni portfelik. Jegomość zajęty był zawartością własnego talerza, a okazja kusząco spoglądała mu w oczy. Wątpliwej jakości gulasz pachniał zachętą nawet dla niego. W czasie wojny nie bywał specjalnie wybredny.
― Co to takiego? ― zaczął zaczepnie, wskazując na coś palcem; nie pokazywał jednak niczego konkretnego, a zaraz już dzierżył w dłoni obcą sakiewkę. Wcisnął ją do własnych spodni, gotów obejrzeć zawartość nieco później. Gdy już rozmówi się z Addą, którą dojrzał wreszcie w kącie sali. ― Jednak mi się zdawało ― rzucił w eter i pędził już do zajmowanego przez kobietę stoliczka, gdzie czekały dwa kufle zimnego piwa. Energicznie zajął miejsce na skrzypiącym krzesełku i zaczął bez niepotrzebnego zwlekania:
― Cześć. Więc o co chodzi? ― Bez grzecznościowej zachęty przygarnął szklaneczkę z trunkiem i spojrzał jej w oczy. Gdzieś w tle majaczyła sylwetka faceta na haju, który dalej zajadał się swoją gorącą potrawką; on, w pozie ciekawości, oczekiwał wyjaśnień. Czego tym razem chciała zażądać?
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Nie kazał na siebie długo czekać.
Powitała Michaela krótkim uśmiechem; niewymuszonym, całkiem sympatycznym, bo i sylwetka czarodzieja wzbudzała w niej coś na kształt sympatii. Może nie poznali się w najprzyjemniejszych okolicznościach, może był poniekąd winny utraty drogocennej pamiątki, ale koniec końców dług zrównoważył nie tylko trzeźwą ucieczką, ale i wyciągnięciem informacji. Znała wystarczająco dużo szczegółów na temat tamtego karła by wiedzieć, że jej nowy znajomy nie kłamał i spisał się dobrze.
I w zasadzie to wystarczyło by zamajaczył mgliście w jej myślach, kiedy pracowała nad powierzonym przez Longbottoma zadaniem.
― Od razu konkrety ― odparła mrukliwie; pociągnięte szminką wargi rozciągnął bandycki uśmiech. Daleko, oj daleko, było jej dziś do tamtej elegantki z mostu Westminsterskiego. ― Nie zapytasz nawet jak się mam? Albo jak mi się życie wiedzie od naszego ostatniego spotkania? ― Płynnym ruchem nachyliła się w stronę stolika, oparła łokcie o blat. ― Uprzedzę więc ewentualne pytania, na wypadek gdybyś się zreflektował i powiem ci, że jest zajebiście gorąco i bardzo mnie to męczy.
Ujęła rączkę spoconego kufla w dłoń i pociągnęła solidny łyk piwa. Nie było zbyt specjalne w smaku, ale też nie trąciło marynarskimi szczynami; Adda dopisała to Parszywemu na plus.
― Śmiej się, ale znowu kogoś szukam. Tym razem jednak sprawa wygląda nieco trudniej, bo bezpośredni trop podobno gryzie glebę na cmentarzu dla magicznych ― odpowiednio ściszyła głos, nie chcąc by informacje wpadły w zasięg niepowołanych uszu ― ale z moich źródeł wynika, że był tu niedawno, w porcie, i oglądał jakąś łajbę. Urzędas, proszę ja ciebie. Niejaki Giffard Abberley.
Pociągnęła kolejny łyk piwa i wierzchem dłoni otarła pianę z ust. To nie była jedyna sprawa, w tle majaczył przecież sam komendant magicznej policji, ale nie była pewna czy i tę sprawę powinna poruszać w obecności znajomego-nieznajomego. Bądź co bądź ― szukanie tropu po jakimś urzędniku to inny kaliber niż szukanie haka na komendanta.
Nawinęła wystający spod kapelusza jasny kosmyk na palec i rozprostowała go po chwili. Ruch wydawał się niedbały, leniwy, jakby cała ta sprawa budziła w niej raczej przykrą konieczność niż ekscytację złożonym w niej zaufaniem.
― Oczywiście ― błysnęła oczami spod ronda kapelusza ― nie oczekuję, że zrobisz to dla mnie za darmo. Szanuję twój czas, Michael, i umiejętności ― kontynuowała absolutnie poważnym, konkretnym tonem ― wolisz płatność w monetach czy w przysługach?
Była gotowa na obie opcje, choć szybka transakcja, przerzucenie sakiewki z ręki do ręki, wydawała się o wiele mniej problemogenna.
― …A może w piwie? ― dodała, tym razem uderzając w żartobliwe nuty.
Powitała Michaela krótkim uśmiechem; niewymuszonym, całkiem sympatycznym, bo i sylwetka czarodzieja wzbudzała w niej coś na kształt sympatii. Może nie poznali się w najprzyjemniejszych okolicznościach, może był poniekąd winny utraty drogocennej pamiątki, ale koniec końców dług zrównoważył nie tylko trzeźwą ucieczką, ale i wyciągnięciem informacji. Znała wystarczająco dużo szczegółów na temat tamtego karła by wiedzieć, że jej nowy znajomy nie kłamał i spisał się dobrze.
I w zasadzie to wystarczyło by zamajaczył mgliście w jej myślach, kiedy pracowała nad powierzonym przez Longbottoma zadaniem.
― Od razu konkrety ― odparła mrukliwie; pociągnięte szminką wargi rozciągnął bandycki uśmiech. Daleko, oj daleko, było jej dziś do tamtej elegantki z mostu Westminsterskiego. ― Nie zapytasz nawet jak się mam? Albo jak mi się życie wiedzie od naszego ostatniego spotkania? ― Płynnym ruchem nachyliła się w stronę stolika, oparła łokcie o blat. ― Uprzedzę więc ewentualne pytania, na wypadek gdybyś się zreflektował i powiem ci, że jest zajebiście gorąco i bardzo mnie to męczy.
Ujęła rączkę spoconego kufla w dłoń i pociągnęła solidny łyk piwa. Nie było zbyt specjalne w smaku, ale też nie trąciło marynarskimi szczynami; Adda dopisała to Parszywemu na plus.
― Śmiej się, ale znowu kogoś szukam. Tym razem jednak sprawa wygląda nieco trudniej, bo bezpośredni trop podobno gryzie glebę na cmentarzu dla magicznych ― odpowiednio ściszyła głos, nie chcąc by informacje wpadły w zasięg niepowołanych uszu ― ale z moich źródeł wynika, że był tu niedawno, w porcie, i oglądał jakąś łajbę. Urzędas, proszę ja ciebie. Niejaki Giffard Abberley.
Pociągnęła kolejny łyk piwa i wierzchem dłoni otarła pianę z ust. To nie była jedyna sprawa, w tle majaczył przecież sam komendant magicznej policji, ale nie była pewna czy i tę sprawę powinna poruszać w obecności znajomego-nieznajomego. Bądź co bądź ― szukanie tropu po jakimś urzędniku to inny kaliber niż szukanie haka na komendanta.
Nawinęła wystający spod kapelusza jasny kosmyk na palec i rozprostowała go po chwili. Ruch wydawał się niedbały, leniwy, jakby cała ta sprawa budziła w niej raczej przykrą konieczność niż ekscytację złożonym w niej zaufaniem.
― Oczywiście ― błysnęła oczami spod ronda kapelusza ― nie oczekuję, że zrobisz to dla mnie za darmo. Szanuję twój czas, Michael, i umiejętności ― kontynuowała absolutnie poważnym, konkretnym tonem ― wolisz płatność w monetach czy w przysługach?
Była gotowa na obie opcje, choć szybka transakcja, przerzucenie sakiewki z ręki do ręki, wydawała się o wiele mniej problemogenna.
― …A może w piwie? ― dodała, tym razem uderzając w żartobliwe nuty.
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Podobno okazja czyniła złodzieja. Dlatego pewnie pałętał się zawsze tam, gdzie nie powinien; dlatego pewnie nadstawiał uszu dla informacji, które pozornie nic nie znaczyły. Krył się w cieniu niepoznaki, sięgnąwszy zawczasu łapką po cudze precjoza; z beznamiętną twarzą siadał w kątach parszywych knajp, sącząc ohydnego sikacza z namysłem godnym prawdziwego szpiega. Nie łamał nikomu kości za pieniądze, stronił też od wydawania tych, którzy jawili się hipotetycznym interesem. Ale uległa natura pozwalała być byle chłopcem na posyłki. Gotów był pomóc jej ponownie, tym razem nie miał jednak do wymazania żadnych grzeszków. Poprzedni układ był ledwie chroniącą tyłek inicjatywą, żadnym wyrazem rzeczywistego wyrzutu czy zlęknionej duszy. Ona nie znała nawet nazwiska podłego złodziejaszka, który zaprzepaścił kawałek jej złota na londyńskim moście. W znudzeniu sprawą i jej nie musiał dociągać do końca, bo elegancka kobieta pamiętała jedynie oblicze ― niczym niewyróżniającą się, męską twarz bohatera, który łaskawie uratował ją przed przerażającym omenem śmierci. Ale zgodnie z danym słowem uraczył ją faktami, bo pozbawione emocji snucie się po porcie nie kosztowało go zbyt wiele. Teraz zdawała się proponować więcej; ciekaw tej szansy, zaszczycił ją obecnością rychło w czas. Bo przecież rozpaczliwie potrzebował kasy, a jakkolwiek brzmiała umowa, warunki mógł śmiało negocjować. Po dziwactwach z kometą i ponurakiem byli już wszakże znajomymi; chyba nie zdenerwuje jej potencjalna nadgorliwość? Tą miał bowiem we krwi, jak każdy inny chłystek z ulicy. Stąd pewnie niedbale i lakonicznie, po swojemu, dopytywał od razu o szczegóły, nie rozwijając konwersacji byle bajdurzeniem. Nie znał się na konwenansach, a podobna tej gadka szmatka tworzyła niepotrzebną nikomu iluzję.
― Wybacz mój nietakt ― odparł tylko, jakby od niechcenia, upijając srogi łyk tutejszego piwska. Średnio interesowały go jej życiowe przeboje, sam też nie zwykł opowiadać o monotonii dokonywanych kradzieży; wysłuchał jednak grzecznie narzekań na upał, który jego dręczył tak samo, a potem z uwagą przypatrywał się nonszalanckim ruchom ciała. Nijak nie przypominała dziewczyny uciekającej przed czarnym, widmowym psem; nijak nie majaczyła tamtą sylwetką modnisi, rozcierającą uważnie przetarte do krwi, od ciasnych obcasów, stopy. Istniała dziś jakby na wzór tutejszych dziewuszysk; lico nie zdradzało, co prawda, chęci na przelotne zabawy w wynajętym pokoiku na piętrze, ale goszczący na twarzy uśmiech był po części cwaniacki. Większą uwagą obdarzył zatem jej dalsze słowa, bo poczęła tłumaczyć szczegóły podjętej sprawy. Na wspomnienie o byle łajbie uśmiechnął się enigmatycznie; w pamięci wyrosło nienormalne wspomnienie odbytej dawno temu, karcianej rozgrywki, gdzie zamącił trochę w talii. Konkurował wtedy z całą bandą podejrzanych typów, a jego sakiewkę nie nakarmiła udana iluzja, lecz niespodziewana wizyta policyjnego patrolu. Sięgnął wówczas rączką do stosiku kosztowności, z miną na pozór przejętą niezrozumiałą łapanką; w domu odkrył, że spoczywający w spodniach papier był aktem własności pieprzonego stateczku. Całkiem nieźle wyszedł na tamtym przypadku, łodzi pozbył się bowiem całkiem szybko, puściwszy druczek w obieg czarnego rynku. Być może ten sam kawał rupiecia oglądał Giffard Abberley.
― Nad wynagrodzeniem pomyślimy później ― stwierdził po chwili namysłu, niepewny jeszcze, co okazywało się teraz wartościowsze. Echo przysługi wybrzmiewało jednak w głowie dość przyjemnie. Ta właśnie mogła ratować przed kryzysem, w przeciwieństwie do monet, które zdobywał z mniejszym lub większym trudem na co dzień. Kilka parzyło kieszeń spodni, spoczywając w cudzym portfeliku, zwędzonym ledwie przed chwilą. Tych znajdzie jeszcze więcej; zobowiązań nie dało się wyłapać w mroku zaułków. ― Co z tą łajbą? Oglądał ją tylko? I kiedy? ― spytał ni to z ciekawości, ni z przejęcia. Tak się składało, że znał jednego knypka sterczącego dzień i noc w przystani.
― Wybacz mój nietakt ― odparł tylko, jakby od niechcenia, upijając srogi łyk tutejszego piwska. Średnio interesowały go jej życiowe przeboje, sam też nie zwykł opowiadać o monotonii dokonywanych kradzieży; wysłuchał jednak grzecznie narzekań na upał, który jego dręczył tak samo, a potem z uwagą przypatrywał się nonszalanckim ruchom ciała. Nijak nie przypominała dziewczyny uciekającej przed czarnym, widmowym psem; nijak nie majaczyła tamtą sylwetką modnisi, rozcierającą uważnie przetarte do krwi, od ciasnych obcasów, stopy. Istniała dziś jakby na wzór tutejszych dziewuszysk; lico nie zdradzało, co prawda, chęci na przelotne zabawy w wynajętym pokoiku na piętrze, ale goszczący na twarzy uśmiech był po części cwaniacki. Większą uwagą obdarzył zatem jej dalsze słowa, bo poczęła tłumaczyć szczegóły podjętej sprawy. Na wspomnienie o byle łajbie uśmiechnął się enigmatycznie; w pamięci wyrosło nienormalne wspomnienie odbytej dawno temu, karcianej rozgrywki, gdzie zamącił trochę w talii. Konkurował wtedy z całą bandą podejrzanych typów, a jego sakiewkę nie nakarmiła udana iluzja, lecz niespodziewana wizyta policyjnego patrolu. Sięgnął wówczas rączką do stosiku kosztowności, z miną na pozór przejętą niezrozumiałą łapanką; w domu odkrył, że spoczywający w spodniach papier był aktem własności pieprzonego stateczku. Całkiem nieźle wyszedł na tamtym przypadku, łodzi pozbył się bowiem całkiem szybko, puściwszy druczek w obieg czarnego rynku. Być może ten sam kawał rupiecia oglądał Giffard Abberley.
― Nad wynagrodzeniem pomyślimy później ― stwierdził po chwili namysłu, niepewny jeszcze, co okazywało się teraz wartościowsze. Echo przysługi wybrzmiewało jednak w głowie dość przyjemnie. Ta właśnie mogła ratować przed kryzysem, w przeciwieństwie do monet, które zdobywał z mniejszym lub większym trudem na co dzień. Kilka parzyło kieszeń spodni, spoczywając w cudzym portfeliku, zwędzonym ledwie przed chwilą. Tych znajdzie jeszcze więcej; zobowiązań nie dało się wyłapać w mroku zaułków. ― Co z tą łajbą? Oglądał ją tylko? I kiedy? ― spytał ni to z ciekawości, ni z przejęcia. Tak się składało, że znał jednego knypka sterczącego dzień i noc w przystani.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Przyglądała mu się przez jakiś czas. Dość nienachalnie, z dozą ciekawości właściwą nowym znajomościom, jakby próbowała dostrzec w jego gestach wskazówkę, która pozwoli jej dobrać odpowiednie słowa i zachowanie. Zawsze starała się wpisać w prawdopodobne upodobania swojego rozmówcy, to czyniło jej pracę zdecydowanie prostszą, może nawet teoretycznie bezpieczniejszą. Każdy nowy kontakt stanowił jednak zagadkę ― jedne rozszyfrowywała szybciej, drugie wolniej, a jeszcze innych nigdy nie mogła określić w pełni zrozumianymi. Michael mógł być właśnie kimś, kogo trudniej będzie jej poznać; zdawał się odporny na podstawowe sztuczki albo po prostu wciąż nie trafiła w jego gust. Miał w ogóle jakiś? Ludzie półświatka nie raz i nie dwa potrafili ją zaskoczyć, czy to absolutną szarością i pełnym wpisaniem w nudne ramy definicji przestępcy narzuconej przez społeczeństwo, czy to kompletnym oderwaniem od tych regułek, zasad i przekonań. Kim był Michael? Podrzędnym złodziejaszkiem, jakich pełno włóczyło się po londyńskich uliczkach i zaułkach? Może miał aspiracje na kogoś więcej, skoro zdecydował się podjąć jej zaproszenie? Może znudził się powszechną brutalnością władz i klepaną biedą? O unoszenie się honorem i chęci rycerskiego bronienia tego, co mugolskie, go nie podejrzewała; sprawiał wrażenie jegomościa z głową na karku, dbającego przede wszystkim o siebie samego.
Kim był Michael?
― Wybaczam ― odparła krótko, w zaciszu własnych myśli dopisując mu brak zainteresowania czczą gadką; niektórzy lubili sobie pogadać.
Wyłapała jego krótki, enigmatyczny uśmiech i odwzajemniła go, choć przecież nie był skierowany do niej. Trwało to krótki moment, ledwie tyknięcie wciśniętego w kąt zegara, jakby na tę jedną chwilę mieli o wiele więcej wspólnego niż mogłoby się wydawać.
Czy mogła mieć aż tak wielkie szczęście i Michael już coś wiedział? Czy wysoko postawiony urzędnik, przewodniczący całej Międzynarodowej Komisji Handlu Magicznego, został przyłapany tu i ówdzie na uprawianiu swojego zdradzieckiego hobby? Hazard zgubił już niejednego pajaca z wyższych sfer, jeśli Abberley oddawał się gierkom w mniej porządnych lokalach albo bywał w nie do końca miłych dla oka dzielnicach…
― Oglądał ― potaknęła, obrysowując brzegi kufla opuszką palca. ― Dwunastego lipca, w dzień swojej śmierci ― urwała na moment by spojrzeć gdzieś w bok, w głąb sali. Siedzący przy obgryzionym stoliku marynarze cięli ostro w karty, co chwile dobiegały stamtąd jakieś okrzyki wyrażające zachwyt lub wręcz przeciwnie. Czy Abberley mógł pojawić się w porcie osobiście po odbiór jakiejś nagrody? Nie raz i nie dwa była świadkiem nieszczęśników dających pod zastaw całe mieszkania ― lub w bogatszej wersji: domy ― sama uczestniczyła przecież w grze w kości w której stawką były pewne informacje. Abberley był znany ze swojego bezkompromisowego podejścia wobec tych, którzy dopuszczali się przemytu brudnej krwi, ale intuicja podpowiadała jej, że tym razem statek mógł wieźć coś innego.
― Był z nim skład komisji magicznego handlu, oglądali łajbę dość wnikliwie. Nasz urzędas tryskał humorem, jakby co najmniej wygrał w kości pół miasta. ― Tym razem zabębniła palcami o brudny blat stolika, wróciła spojrzeniem do Michaela. ― Chciałabym wiedzieć co takiego oglądał. I, jeśli dopisze mi szczęście, dowiedzieć się gdzie to coś się znajduje.
Kim był Michael?
― Wybaczam ― odparła krótko, w zaciszu własnych myśli dopisując mu brak zainteresowania czczą gadką; niektórzy lubili sobie pogadać.
Wyłapała jego krótki, enigmatyczny uśmiech i odwzajemniła go, choć przecież nie był skierowany do niej. Trwało to krótki moment, ledwie tyknięcie wciśniętego w kąt zegara, jakby na tę jedną chwilę mieli o wiele więcej wspólnego niż mogłoby się wydawać.
Czy mogła mieć aż tak wielkie szczęście i Michael już coś wiedział? Czy wysoko postawiony urzędnik, przewodniczący całej Międzynarodowej Komisji Handlu Magicznego, został przyłapany tu i ówdzie na uprawianiu swojego zdradzieckiego hobby? Hazard zgubił już niejednego pajaca z wyższych sfer, jeśli Abberley oddawał się gierkom w mniej porządnych lokalach albo bywał w nie do końca miłych dla oka dzielnicach…
― Oglądał ― potaknęła, obrysowując brzegi kufla opuszką palca. ― Dwunastego lipca, w dzień swojej śmierci ― urwała na moment by spojrzeć gdzieś w bok, w głąb sali. Siedzący przy obgryzionym stoliku marynarze cięli ostro w karty, co chwile dobiegały stamtąd jakieś okrzyki wyrażające zachwyt lub wręcz przeciwnie. Czy Abberley mógł pojawić się w porcie osobiście po odbiór jakiejś nagrody? Nie raz i nie dwa była świadkiem nieszczęśników dających pod zastaw całe mieszkania ― lub w bogatszej wersji: domy ― sama uczestniczyła przecież w grze w kości w której stawką były pewne informacje. Abberley był znany ze swojego bezkompromisowego podejścia wobec tych, którzy dopuszczali się przemytu brudnej krwi, ale intuicja podpowiadała jej, że tym razem statek mógł wieźć coś innego.
― Był z nim skład komisji magicznego handlu, oglądali łajbę dość wnikliwie. Nasz urzędas tryskał humorem, jakby co najmniej wygrał w kości pół miasta. ― Tym razem zabębniła palcami o brudny blat stolika, wróciła spojrzeniem do Michaela. ― Chciałabym wiedzieć co takiego oglądał. I, jeśli dopisze mi szczęście, dowiedzieć się gdzie to coś się znajduje.
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Mogła łapczywie próbować dopatrzyć się w prostych gestach jakiejś rzeczywistej tendencji; mogła naiwnie łudzić się, że dojrzy w nich konieczne w zawodzie szpiega wskazówki. Dobrze pewnie byłoby wiedzieć, jakim człowiekiem był tak naprawdę, gdzieś tam w głębinie duszy, sięgającej kości i zwiniętych misternie w smukłym ciele trzewi. Dobrze pewnie byłoby wiedzieć, czy potencjalna współpraca jawiłaby się pragmatyczną korzyścią. Czy mogła w ogóle na niego liczyć, czy mogła zaufać, czy mogła wyjawić parę dorodniejszych sekretów. Nie miał rozwiać tych wątpliwości oczekiwanym gestem kurtuazyjnej empatii, albo jakimkolwiek innym aktem niemego uznania; nie przywykł wszakże do gry w otwarte karty, raczej przezornie chroniąc zbawczej w jego profesji prywatności. W anonimowość nie chciał już wierzyć, bo coraz częściej jego wizja majaczyła przed oczyma, ilekroć wspominano o zleceniu godnym zachodu złodzieja-profesjonalisty. Nie cieszyła go ta sława, choć gwarantowała pewnie parę drobniaków więcej; żaden był z niego jednak zbir do wynajęcia, by można było widzieć w nim gotowego do rozkwaszania cudzych nosów chłopca na posyłki. W istocie akurat na tym bynajmniej się nie znał, a łagodna natura jakoś machinalnie nakazywała unikać konfliktów. I z nią nie miał zamiaru szukać żadnej zwady, oszukańczo manipulując faktami dla sprawy, która wcale go nie tyczyła. Przemawiała przezeń zresztą imponująca lojalność, pozornie niepasująca do cwaniackiego grymasu okolicznego kanciarza. Raz zawarty układ stanowić mógł podwaliny przyszłą, ciągnącą się obrazem intratności okazją. Nie zmarnowałby jej w ramach nieodpowiedzialnie poprowadzonej intrygi, byleby tylko zagrać jej złośliwie na nosie i pokazać, że port instynktownie tętnił kłamstwem. Bo on przecież wcale do niego należał; wcale nie urodził się na tych zbrukanych szachrajstwem uliczkach, wcale nie dorastał w powszechności ichniejszej biedy. Zła decyzja z przeszłości przywiodła go w parszywe mury tutejszej nędzy i tak już został, zadomowił się, dostosował do nowych warunków. Ale nadal wyglądał tu trochę obco, w swojej znoszonej, ale czystej i wyprasowanej koszuli, w ułożonych misternie włosach, ze zbyt miękką jak na takiego łajdaka skórą. Pewnych rzeczy nie sposób oszukać.
― Czyli zaledwie dwa dni temu. Świeża sprawa ― wymruczał cicho, jakby z chęci potwierdzenia, że uważnie notuje we łbie wszystkie szczegóły. Pamięć pogorszyła mu się ostatnio w wyniku pewnych nadużyć, nie na tyle jednak znacząco, by nie wiedzieć, kiedy ostatnio widział Alfiego. Ten mały, podły szczwany lis zwykł pałętać się tu i ówdzie; na domiar złego zdawał się znać szczegóły absolutnie wszystkiego, włącznie z takimi, jak to, kiedy stary Henry poszedł się wtedy odlać. Urzędnik wysokiej klasy na śmierdzącym wybrzeżu musiał być nie lada zdarzeniem; motywacje jego odwiedzin pachniały enigmatycznym sekretem, którym wielu mogło się już do tej pory zainteresować. Alfiem nie kierowała jednak żadna wierność ― za parę zaplutych galeonów gotów był sprzedać absolutnie każdy detal tamtej sprawy. A z pewnością musiał przyjrzeć się jej wtedy całkiem uważnie. Warto byłoby zacząć zatem od prostego wywiadu. Może jego wynik powiódłby ich gdzieś dalej.
― Znam chłopaka, który sterczy w przystani dzień i noc. Wyśpiewa wszystko, jeśli stosownie mu się za to zapłaci ― poinformował beznamiętnie, spijając kolejny łyk kremowego piwa. Aż przypomniały mu się beztroskie czasy szkoły, kiedy dla lichego kufla zadłużał się u połowy kolegów. Szczęśliwie i tym razem ktoś inny fundował mu zaspokojenie pragnienia.
― Czyli zaledwie dwa dni temu. Świeża sprawa ― wymruczał cicho, jakby z chęci potwierdzenia, że uważnie notuje we łbie wszystkie szczegóły. Pamięć pogorszyła mu się ostatnio w wyniku pewnych nadużyć, nie na tyle jednak znacząco, by nie wiedzieć, kiedy ostatnio widział Alfiego. Ten mały, podły szczwany lis zwykł pałętać się tu i ówdzie; na domiar złego zdawał się znać szczegóły absolutnie wszystkiego, włącznie z takimi, jak to, kiedy stary Henry poszedł się wtedy odlać. Urzędnik wysokiej klasy na śmierdzącym wybrzeżu musiał być nie lada zdarzeniem; motywacje jego odwiedzin pachniały enigmatycznym sekretem, którym wielu mogło się już do tej pory zainteresować. Alfiem nie kierowała jednak żadna wierność ― za parę zaplutych galeonów gotów był sprzedać absolutnie każdy detal tamtej sprawy. A z pewnością musiał przyjrzeć się jej wtedy całkiem uważnie. Warto byłoby zacząć zatem od prostego wywiadu. Może jego wynik powiódłby ich gdzieś dalej.
― Znam chłopaka, który sterczy w przystani dzień i noc. Wyśpiewa wszystko, jeśli stosownie mu się za to zapłaci ― poinformował beznamiętnie, spijając kolejny łyk kremowego piwa. Aż przypomniały mu się beztroskie czasy szkoły, kiedy dla lichego kufla zadłużał się u połowy kolegów. Szczęśliwie i tym razem ktoś inny fundował mu zaspokojenie pragnienia.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Nie wyglądał jej na złego faceta, choć być może osąd był mocno zaburzony przez wspomnienie komety i cholernego ponuraka. Do dziś nie była pewna, co by się stało, gdyby nie jego wola ucieczki i ochota, by pociągnąć ją za sobą. Obracała się przecież w takim towarzystwie; bywała w spelunach, tawernach, karczmach i tym podobnych miejscach, znała ludzi ulicy; prostych rzezimieszków, złodziei i prawdziwych morderców. I każdego z nich zazwyczaj łączyła jedna cecha. Dbanie o własną dupę, bez względu na wszystko. Michael już raz udowodnił jej, że owszem, dba o swoją dupę, ale nie tylko. Bo wtedy, na moście Westministerskim, zadbał także i o nią. Poprowadził zaułkami, potem jeszcze doniósł jej informacje o Tasaku. I pewnie, oczywiście, było to zadośćuczynienie za stratę rodzinnej pamiątki, ale znów ― który bandzior przejmował się czymś takim? Gdyby na miejscu Michaela niefortunnie znalazłby się bandyta innego pokroju, to pewnie w tym zaułku dostałaby jeszcze kosę pod żebra, a nie pomoc, nie namiastkę informatora, który w Londynie był jej tak potrzebny.
Może po prostu wpadł w złe towarzystwo? ― uznała po chwili, sącząc leniwie własne piwo. Może robił, to co musiał? To, czego wielu w obecnych czasach robić nie chce, ale musi, bo sytuacja jest jaka jest?
Z drugiej strony: na kogo wyglądała mu ona? Jak bardzo ten obraz odbiegał od rzeczywistości?
Powinna trzymać się twardych faktów, nie przekonań i przeczuć, choć intuicja wiele razy podpowiadała jej dobre rozwiązania i dobre tropy. Sprawa lepszego poznania jej nowego kompana musiała jednak poczekać, musiała odłożyć ją na bok. W tym momencie pilniejsza była misja zlecona przez lorda Longbottoma i jak najszybsze rozwianie ― lub potwierdzenie ― jego podejrzeń.
Upiła jeszcze jeden łyk piwa i opieszale skinęła głową. Świeża sprawa, największe szanse na podjęcie tropu i odszukanie informacji, nim te całkiem zostaną zatarte i zamiecione pod dywan przez Ministerstwo. Czy dwa dni to wciąż wystarczająco dobry okres, by dotrzeć do prawdy?
― Wiesz, że dobrze płacę ― odparła z miłym uśmiechem. Wyraz ten jednak podszyty był jakąś inną nutą, może brakiem zaskoczenia, zmęczeniem. Przysługa czy złota moneta? Pytanie zawsze było takie samo, odpowiedź ― zwykle ― także taka sama. Znała wagę informacji, znała też mechanizmy działania informatorów. Choćby miała wydać całą swoją wypłatę, dojdzie do sedna sprawy.
― Zaprowadzisz mnie do niego? Choćby zaraz. ― Podniosła na niego oczy, obrzucając twarz kompana uważnym, przenikliwym spojrzeniem.
Może po prostu wpadł w złe towarzystwo? ― uznała po chwili, sącząc leniwie własne piwo. Może robił, to co musiał? To, czego wielu w obecnych czasach robić nie chce, ale musi, bo sytuacja jest jaka jest?
Z drugiej strony: na kogo wyglądała mu ona? Jak bardzo ten obraz odbiegał od rzeczywistości?
Powinna trzymać się twardych faktów, nie przekonań i przeczuć, choć intuicja wiele razy podpowiadała jej dobre rozwiązania i dobre tropy. Sprawa lepszego poznania jej nowego kompana musiała jednak poczekać, musiała odłożyć ją na bok. W tym momencie pilniejsza była misja zlecona przez lorda Longbottoma i jak najszybsze rozwianie ― lub potwierdzenie ― jego podejrzeń.
Upiła jeszcze jeden łyk piwa i opieszale skinęła głową. Świeża sprawa, największe szanse na podjęcie tropu i odszukanie informacji, nim te całkiem zostaną zatarte i zamiecione pod dywan przez Ministerstwo. Czy dwa dni to wciąż wystarczająco dobry okres, by dotrzeć do prawdy?
― Wiesz, że dobrze płacę ― odparła z miłym uśmiechem. Wyraz ten jednak podszyty był jakąś inną nutą, może brakiem zaskoczenia, zmęczeniem. Przysługa czy złota moneta? Pytanie zawsze było takie samo, odpowiedź ― zwykle ― także taka sama. Znała wagę informacji, znała też mechanizmy działania informatorów. Choćby miała wydać całą swoją wypłatę, dojdzie do sedna sprawy.
― Zaprowadzisz mnie do niego? Choćby zaraz. ― Podniosła na niego oczy, obrzucając twarz kompana uważnym, przenikliwym spojrzeniem.
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Mrok mógł dopaść każdego, osnuwając sylwetkę zawiłym korytarzem moralnych dylematów; mrok dopadł i jego, gdy kilka lat temu z frustracji wyrosła chęć jak najszybszej ucieczki. Brzydził się sobą, gdy nerwowo przeglądał drobniaki z obcej portmonetki, skradzionej po raz pierwszy w gorączce upału i wylewających się spośród dworcowych torów tłumów; brzydził się sobą i później, gdy świadomość od czasu do czasu dręczyły myśli o własnych przewinach, ilekroć tylko zaglądał do szuflad brzęczących od fantów, ilekroć tylko wydawał cudze grosze na swoje nienormalne zachcianki. Teraz nie szczerzył się już cwaniacko na widok skonfundowanych, kipiących złotem arystokratów; teraz już nie podkradał się do kieszeni ociekających splendorem skurwysynów, bo za najmniejszy błąd zapłacić mógł nieadekwatnie wysoką cenę. Przyszło mu okradać żałośnie znajome, portowe mordy, albo zakradać się do skromnych mieszkań typów ledwo wiążących koniec z końcem; przyszło mu zdradzać swoich, już nie sięgając po ambitniejszy łup, już nie żądając od życia czegoś więcej. Sam wlazł po kostki w gówno, które obrzydliwie przykleiło się do startych od ciągłego panoszenia się wszędzie zelówek; sam wsiąknął w odmęty tej paskudnej degeneracji, buntując się chyba bez powodu, dziwaczejąc chyba na własne życzenie. Im dłużej podlegał przyzwyczajeniom, im bardziej wnikały weń wszelkie dewiacje, tym mocniej i stabilniej zakotwiczał się w wygodnej rutynie. Ale wojna coś w nim tknęła, lejąca się strumieniami krew drżała wizją niepokoju, dręczące nocami koszmary wszczynały imaginacje nienormalnej formuły; i tak sczezł z wolna w postanowieniu o zmianie, na przemian walcząc wciąż o przetrwanie, na przemian wyrodniejąc w rozczłonkowującym go doszczętnie uzależnieniu od wolności. Niegdyś była nią codzienność, teraz ― doraźne momenty zapadania się w uśmierzającym omamie napędzanym siłą wznawianego raz po raz haju. Co dzierżył w zanadrzu na przyszłość? Gdzie czyhał ratunek, wyciągający go chłodnego dna tego zdeformowanego jestestwa? Najpewniej w małych gestach bezinteresowności, najpewniej w tych leciwych aktach litości, kiedy z pozoru skamieniałe serce miękło pod wpływem ludzkiego afektu. Zabrał ją wtedy ze sobą, ofiarę znającą ciężar popełnionego przezeń grzechu, gdy na horyzoncie wykwitł rzekomy omen śmierci; bardziej z poczucia winy, niźli strachu przed potencjalną karą, zgodził się zadośćuczynić banalną przysługą, coby zmyć nieco gorycz wspomnień o zaśniedziałym łańcuszku. Choć nie wiedziała nawet przecież, jak miał na imię; choć pamiętać mogła jedynie szlachetne kąty jego twarzy i zupełnie przeciętny kolor zapiętej na ostatni guzik koszuli. I teraz, zdawałoby się, czynił jej przysługę, wcale chyba nie żądając za nią stosownej zapłaty; i teraz chyba, tak po prostu, gotów był pomóc w sprawie, która zupełnie go nie obchodziła. Nie mógł mieć pojęcia, że skrywała w swojej enigmie dwa oblicza; nie mógł mieć pojęcia, że z urodą eleganckiej kobiety odnajdywała się równie dobrze w roli dziewuszyska, spijającego naprędce kłębiące się pod leciwą pianą hausty taniego piwska. Znacznie więcej ról mogła odpowiednio przyodziać, znacznie więcej person mogło przylgnąć do jej prawdziwej osobowości; w tym jednym znajdował się ich jednorodny pierwiastek, w tym jednym byli do siebie nad wyraz podobni. Bo i on nie był sobą, gdy mącił w kartach, albo grzebał w nieswoich kieszeniach; bo i ona nie mogła być sobą, gdy bratała się z każdym, kto jawić się mógł potencjalną korzyścią.
― Chodź ― przytaknął cicho, ciurkiem dopił ostatki z własnego kufla, już zaraz zostawiając za plecami mury, owianej zrozumiałym sentymentem, tawerny. ― Tylko nie pytaj jak funkcjonariuszka albo urzędniczka, bo nic ci nie powie ― dodał po chwili, bo młodzieniec, choć zwykle przekupny, dobrze znał też wartość lojalności. ― Mów jak on, to prędzej ci zaufa i wyśpiewa to, co chcesz usłyszeć. ― Znasz jakieś marynarskie gadki? ― Zaczekaj tu, przyprowadzę go ― zapowiedział i zniknął gdzieś na moment, po niedługiej chwili na powrót zjawiając się na horyzoncie, tym razem już nie samotnie.
― Chodź ― przytaknął cicho, ciurkiem dopił ostatki z własnego kufla, już zaraz zostawiając za plecami mury, owianej zrozumiałym sentymentem, tawerny. ― Tylko nie pytaj jak funkcjonariuszka albo urzędniczka, bo nic ci nie powie ― dodał po chwili, bo młodzieniec, choć zwykle przekupny, dobrze znał też wartość lojalności. ― Mów jak on, to prędzej ci zaufa i wyśpiewa to, co chcesz usłyszeć. ― Znasz jakieś marynarskie gadki? ― Zaczekaj tu, przyprowadzę go ― zapowiedział i zniknął gdzieś na moment, po niedługiej chwili na powrót zjawiając się na horyzoncie, tym razem już nie samotnie.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Jednym haustem dopiła resztę chłodnego piwa i podniosła się z zajmowanego dotąd siedziska. Jej nowy kompan wytyczył szlak pomiędzy mnogością ciał, poprowadził ją do drzwi i jeszcze dalej, gdzieś pomiędzy portowe ulice, w teren, który był jej doskonale znany. Ciemna spódnica szeleściła miękko z każdym kolejnym krokiem, lekki wiatr przenikał przez cienką bawełnej zwiewnej bluzki, przynosząc moment ochłody. Słońce wciąż zalewało port żarem, zapach mułu, wody i prażących się desek wypełniał powietrze tak mocno, że prawie nie było czuć innych, niekoniecznie pięknych zapachów charakterystycznych dla tej dzielnicy.
Adda poprawiła kapelusz, przetknięta przez rondo długa szpila błysnęła srebrnie w promieniach słońca dla niektórych stanowiąc coś w rodzaju ostrzeżenia, a dla innych będąc zaproszeniem i obietnicą dobrego targu. Ubiór ― nijaki i pospolity ― pozwalał jej się gładko wtopić w tłum, ale obecna w kapeluszu szpilka była charakterystycznym elementem należącym do Szelmy, portowego ducha łasego na przysługi, informacje i układy. Kto miał już z nią do czynienia wiedział, że potrafi zaskakiwać w najmniej oczekiwanym momencie, a każde spotkanie było jak kupno kota w worku. Wywiązywała się jednak z danego słowa, za informacje potrafiła zapłacić dobrze ― monetą lub przysługą ― ale przede wszystkim, była stałym elementem portowej rzeczywistości, kimś, o kim się słyszało, choć niekoniecznie widziało na własne oczy.
Skinęła głową, bez słowa przyjmując jego wskazówki do wiadomości, choć przecież z marynarzami i wszelkim pierwiastkiem ludzkim obecnym w porcie miała do czynienia nie raz i nie dwa. Nie zwykła się jednak wychylać, występować przed szereg i obnosić ze znajomościami czy posiadanymi talentami. Pozostawiona sama sobie, wsparła się barkiem o mur zamkniętego sklepu rybnego, przyjmując pozę lekką i naznaczoną śladem kobiecej nonszalancji. Długo nie musiała czekać; ledwie rozejrzała się po otoczeniu, sprawdzając, czy przypadkiem nie mają żadnego podejrzanego towarzystwa, czy nie mają ogona, a już pojawił się jej piwny kompan z mostu w towarzystwie kogoś, kogo ujrzeć się nie spodziewała.
― Alfie ― mruknęła miękko na powitanie, ale nie oderwała barku od ściany, nie zmieniła ułożenia ciała. Uśmiech rasowej szelmy przyozdobił jej wargi, zielone oczy błysnęły spod ronda kapelusza; mimo zaskoczenia tlącego się gdzieś w głębi ducha, nie dała nic po sobie poznać. ― Siekacz nie chwalił się twoim zamiłowaniem do sterczenia w porcie dzień i noc, a szkoda ― zagaiła swobodnie, lustrując szczupłą sylwetkę chłopaczka leniwym spojrzeniem ― moglibyśmy się wtedy dogadać na innych zasadach. Co w ogóle u niego? Dalej buja się pod banderą Traversów?
Ostatnio widziała go przecież w Parszywym, właśnie w towarzystwie jednego z kapitanów. Co więcej, zagrała nawet partyjkę w kości i miło wspominała tamten wieczór, choć rozmowa toczyła się na dwóch różnych frontach, pozostawiając wygodne pole pełne niejasności.
Alfie wzruszył ramionami, splunął na ziemię.
― Dobrze płacą, to się buja. Czemu miałby się nie bujać.
― Z Siekaczem zawsze dogaduję się na pieniądze ― kolejny pomruk; aksamitny i kuszący, roztaczający wizję błyszczących monet, które miał dosłownie na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło współpracować ― więc jako jego kuzyn dostaniesz tę samą stawkę, stoi? ― Oferta była szczodra, ale wiedziała, że gra jest warta świeczki. ― Potrzebuję informacji, Alfie. Dwunastego lipca miał przypłynąć do mnie pewien cenny przedmiot, a ministerialne psy chyba mi go sprzątnęły sprzed nosa. Byli tu, cała pieprzona komisja. Wskaż mi łajbę, którą oglądali ― sięgnęła do przytroczonej do paska sakiewki i wydobyła stamtąd sykla; srebro zalśniło nikle w ograniczonym świetle wpadającym do zaułka ― magazyn do którego wyniesiono zawartość ładowni ― kolejna moneta ― i to, ile z niej zabrały sługusy Ministerstwa.
Srebro zamigotało, gdy moneta prześlizgnęła się pomiędzy jej palcami w wyćwiczonej latami sztuczce i spadła na jej drugą dłoń, prosto między pozostałe, chwilę temu wydobyte z sakiewki. Szelma uśmiechnęła się miło, ale nie wysunęła jeszcze dłoni w kierunku chłopaka, choć zamierzała to zrobić tak szybko, jak uzyska odpowiedzi na swoje pytania, a potem równie szybko ulotnić się z portu.
|zt jeśli Alfie odpowie na moje pytania i nic strasznego się nie stanie
Adda poprawiła kapelusz, przetknięta przez rondo długa szpila błysnęła srebrnie w promieniach słońca dla niektórych stanowiąc coś w rodzaju ostrzeżenia, a dla innych będąc zaproszeniem i obietnicą dobrego targu. Ubiór ― nijaki i pospolity ― pozwalał jej się gładko wtopić w tłum, ale obecna w kapeluszu szpilka była charakterystycznym elementem należącym do Szelmy, portowego ducha łasego na przysługi, informacje i układy. Kto miał już z nią do czynienia wiedział, że potrafi zaskakiwać w najmniej oczekiwanym momencie, a każde spotkanie było jak kupno kota w worku. Wywiązywała się jednak z danego słowa, za informacje potrafiła zapłacić dobrze ― monetą lub przysługą ― ale przede wszystkim, była stałym elementem portowej rzeczywistości, kimś, o kim się słyszało, choć niekoniecznie widziało na własne oczy.
Skinęła głową, bez słowa przyjmując jego wskazówki do wiadomości, choć przecież z marynarzami i wszelkim pierwiastkiem ludzkim obecnym w porcie miała do czynienia nie raz i nie dwa. Nie zwykła się jednak wychylać, występować przed szereg i obnosić ze znajomościami czy posiadanymi talentami. Pozostawiona sama sobie, wsparła się barkiem o mur zamkniętego sklepu rybnego, przyjmując pozę lekką i naznaczoną śladem kobiecej nonszalancji. Długo nie musiała czekać; ledwie rozejrzała się po otoczeniu, sprawdzając, czy przypadkiem nie mają żadnego podejrzanego towarzystwa, czy nie mają ogona, a już pojawił się jej piwny kompan z mostu w towarzystwie kogoś, kogo ujrzeć się nie spodziewała.
― Alfie ― mruknęła miękko na powitanie, ale nie oderwała barku od ściany, nie zmieniła ułożenia ciała. Uśmiech rasowej szelmy przyozdobił jej wargi, zielone oczy błysnęły spod ronda kapelusza; mimo zaskoczenia tlącego się gdzieś w głębi ducha, nie dała nic po sobie poznać. ― Siekacz nie chwalił się twoim zamiłowaniem do sterczenia w porcie dzień i noc, a szkoda ― zagaiła swobodnie, lustrując szczupłą sylwetkę chłopaczka leniwym spojrzeniem ― moglibyśmy się wtedy dogadać na innych zasadach. Co w ogóle u niego? Dalej buja się pod banderą Traversów?
Ostatnio widziała go przecież w Parszywym, właśnie w towarzystwie jednego z kapitanów. Co więcej, zagrała nawet partyjkę w kości i miło wspominała tamten wieczór, choć rozmowa toczyła się na dwóch różnych frontach, pozostawiając wygodne pole pełne niejasności.
Alfie wzruszył ramionami, splunął na ziemię.
― Dobrze płacą, to się buja. Czemu miałby się nie bujać.
― Z Siekaczem zawsze dogaduję się na pieniądze ― kolejny pomruk; aksamitny i kuszący, roztaczający wizję błyszczących monet, które miał dosłownie na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło współpracować ― więc jako jego kuzyn dostaniesz tę samą stawkę, stoi? ― Oferta była szczodra, ale wiedziała, że gra jest warta świeczki. ― Potrzebuję informacji, Alfie. Dwunastego lipca miał przypłynąć do mnie pewien cenny przedmiot, a ministerialne psy chyba mi go sprzątnęły sprzed nosa. Byli tu, cała pieprzona komisja. Wskaż mi łajbę, którą oglądali ― sięgnęła do przytroczonej do paska sakiewki i wydobyła stamtąd sykla; srebro zalśniło nikle w ograniczonym świetle wpadającym do zaułka ― magazyn do którego wyniesiono zawartość ładowni ― kolejna moneta ― i to, ile z niej zabrały sługusy Ministerstwa.
Srebro zamigotało, gdy moneta prześlizgnęła się pomiędzy jej palcami w wyćwiczonej latami sztuczce i spadła na jej drugą dłoń, prosto między pozostałe, chwilę temu wydobyte z sakiewki. Szelma uśmiechnęła się miło, ale nie wysunęła jeszcze dłoni w kierunku chłopaka, choć zamierzała to zrobić tak szybko, jak uzyska odpowiedzi na swoje pytania, a potem równie szybko ulotnić się z portu.
|zt jeśli Alfie odpowie na moje pytania i nic strasznego się nie stanie
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Alfie uśmiechnął się porozumiewawczo do Adriany, nie przejmując się zupełnie, że w tym uśmiechu brakowało górnej dwójki; w jego spojrzeniu zamigotało coś na kształt rozbawienia. Zacmokał. - Szelma, Szelma, coś cennego miało do ciebie przypłynąć, a ty nie wiesz, na jakiej łajbie? Hę? - zapytał, unosząc wyżej brew. Nie czekał jednak na odpowiedź, błysk srebrnego sykla przykuł jego wzrok; wsunął dłonie do kieszeni. - Byli tu, aye, oglądali Nagrodę Fortuny. To wyglądało jak standardowa inspekcja, pogadali, uścisnęli sobie łapy z kapitanem. Z ładowni wyciągnęli kupę krat z alkoholem, pewnie na te obchody, co to mają być w mieście. - Wzruszył ramionami, po czym obrócił się na moment, żeby splunąć przez lewy bark. - Wozy je zabrały do magazynów za Wilkiem Morskim, ale nie ostrzyłbym sobie na nie zębów, Szelma, ministerstwo nie lubi, jak się je okrada. Masz fajkę? - zagadnął; bez względu na to, czy Adriana podzieliła się z nim papierosem, czy też nie, kontynuował. - Łajbę mieli załadować z powrotem, ale mówią, że statek, który wiózł towar, nigdy nie dopłynął. Ten urzędas, co dokonywał inspekcji, porządnie się o to pożarł z jakimś facetem, nie przyjrzałem mu się dokładnie, ale gość miał rozoraną połowę twarzy - powiedział, po czym wyciągnął jedną kościstą dłoń z kieszeni, żeby brudnym paznokciem nakreślić drogę od skroni do brody. - Ochroniarze urzędasa go odciągnęli, ale chyba kręcił z nim jakieś interesy, bo z trzy godziny później znowu tu przylazł. Policja odgrodziła dwie alejki, żeby nikt się nie plątał wokół statku, przeszkodzili mi w... - Zawahał się. - No, nieważne, ale typ podobno spotkał się wtedy z kimś na pokładzie - dokończył, pociągając nosem. Wyciągnął dłoń po zapłatę, ale zanim odszedł, obrócił jeszcze w palcach srebrną monetę i rzucił Adrianie przelotne spojrzenie. - Nie grzebałbym w tej sprawie, gdybym był na twoim miejscu, Szelma. Tę radę dam ci za darmo.
To tylko post uzupełniający, mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki. Jeżeli ze względu na otrzymane informacje będziecie chcieli zmienić datę wątku lub wątków, wystarczy, że edytujecie pierwszego posta.
Jaki ten świat mały, chciałoby się rzec na widok zaaranżowanego przezeń spotkania, wykwitłego przecież zupełnie niespodziewanie w ramach banalnej przysługi. Port miał to do siebie, że gromadził przede wszystkim dusze wędrujące, przybijające łajbami do brzegu na chwilę czy dwie, już zaraz odbijające z powrotem w głębiny otaczającego morza. Było jednak kilka stałych sylwetek, trzymających się kurczowo szumiących w okolicy szant, rozgrywających się na hazardowym stoliczku triumfów i porażek, wreszcie ― spijanych z wolna kieliszków podłego rumu. Alfie to błąkająca się tu i ówdzie powsinoga, ale wiecznie chyba wierna swoim pirackim kamratom, wiecznie do nich przywiązana, obserwująca z namysłem wielkie dramaty i szumne sukcesy. Nie było w nim jednak choć krzty lojalności, tą był wszakże gotów sprzedać i samemu diabłu, o ile umowa zawierała obietnicę lichego zarobku. Dobrze było dbać o ten kontakt, swoiście pielęgnować tą nieszczerą zażyłość, bo podobne mu darmozjady zawsze mogły odegrać się nieprzyjemną zemstą. Ten mały skurczybyk nie znał najpewniej profilu jego działalności, ale w hermetycznym środowisku tutejszej, przebrzydłej, kłamliwej i przestępczej rodziny, wystarczyło tylko zadawać odpowiednie pytania odpowiednim ludziom. Każdy miał na sumieniu grzechy warte stosownej stawki; wydobyć je spośród bagna zbierających się na górze szumowin nie było wcale trudnym zadaniem. Ona zajmowała się tym zresztą zawodowo; widmo zwątpienia urosło w nim z chwilą, gdy tylko zasłyszał osobliwy przydomek Szelmy. Elegancka panienka, w obcierających kostki pantofelkach i przylegającym do ciała płaszczyku, nijak przypominała dzisiejszą zjawę pozbawionego manier dziewuszyska. Ale w obu rolach znajdowała się całkiem naturalnie, bez cna podejrzeń, że któraś była tą przybraną pokazówką. Tamten wywiad środowiskowy miał go chyba zatem sprawdzić, dzisiejsza prośba zaś ― utwierdzić w przekonaniu, że służyć mógł za dodatkowe uszy. W gruncie rzeczy wcale mu to nie przeszkadzało, ministerialne skurwysyny wymusiły na nim wszakże regularne donosy; utkane brakiem konkretów albo półprawdami raporty trzymały go w ryzach względnego spokoju, nie wiadomo było jednak, na jak długo. Grać mógł zatem na dwa fronty, o ile dobrze połapał się w ogóle w jej intencji. Sprawa morderstwa niespecjalnie go obchodziła, ale wiążące się z nią perspektywy wybrzmiewały intratnym potencjałem. Tak też zostawił towarzystwo gwoli intymnej rozmówki, niech sama wyciąga z niego interesujące szczegóły całego przedsięwzięcia.
Więc drąż, Szelmo, czyń, co do ciebie należy. I pamiętaj o mnie, jakby nastała jeszcze kiedyś taka konieczność.
ztx2
Więc drąż, Szelmo, czyń, co do ciebie należy. I pamiętaj o mnie, jakby nastała jeszcze kiedyś taka konieczność.
ztx2
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Ukryte stoliki
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Parszywy Pasażer