Hol
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Hol
Hol domu państwa Carter nie wyróżnia się niczym specjalnym od reszty angielskich wejść. Zaraz po prawej stronie od drzwi znajduje się wieszak na ubrania, ale również i klucze. Do tego obowiązkowy stojak na parasole stoi na lewo od wejścia. W połowie holu po obu stronach znajdują się otwarte wejścia do salonu, kuchni i biblioteki. Oddalone schody na końcu zamykają korytarz.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Raiden Carter dnia 29.07.18 8:22, w całości zmieniany 1 raz
18 marca 1956
Od wyjścia z Munga do momentu, w którym pojawiła się przed drzwiami domu Carterów minęło całkiem sporo czasu, który jednak zupełnie zaginął w zagiętej przez stres czasoprzestrzeni. Właściwie sama Macmillan nie umiała określić swoich uczuć, które wahały się pomiędzy strachem, paniką, pewną dozą ulgi, radością, wściekłością, potrzebą rozwalenia komuś twarzy, chęcią ucieczki oraz poważnym rozważaniem samobójstwa i tego jaki sposób będzie najefektywniejszy. Zapewne gdyby jej umysł był trzeźwiejszy dodałaby coś jeszcze do tej listy, co byłoby tak samo bezowocne co siedzenie na ławce w mugolskim parku przez kilka godzin patrząc na swoje dłonie. Rozpaczliwie chciało jej się przez to siku, co wcale nie dodawało nic do garnka pozytywnych emocji, a raczej coś stamtąd odejmowało.
Ale była tu. Przed drzwiami. Nie mając zbyt dużego wyboru, jak wykrztusić z siebie najtrudniejsze zdanie jakie przyszło jej wymówić. I nie niszczyło to tylko jej życia, dodawało mnóstwo utrudnień też do życia Cartera, ale jako dorośli ludzie mogli o tym pomyśleć. Powinni o tym pomyśleć. Nie, po prostu nigdy nie powinni się sobie wydarzyć. Byli tego świadomi od początku, ale to jego nastawienie, że ma głęboko w rzyci te wszystkie zasady ustalane wobec szlachcianek i w ogóle w rodach czystej krwi, działało na nią jak lep. Jeszcze sporo elementów Cartera tak na nią działało, ale w tej chwili wahała się pomiędzy urwaniem mu głowy, a odcięciem znacznie cenniejszej części męskiego ciała.
Po wydeptaniu w lekko zabłoconym schodku widocznej ścieżki w końcu zapukała dłonią drżącą jak liść wierzby w czasie huraganu i zacisnęła wargi wpatrując się uważnie w kręgi drewna widoczne na drzwiach. A potem zastukała jeszcze ze cztery razy, coraz mocniej, tak dla pewności. Jej umysł był na tyle przytomny by upewnić się, że Sophia jest w pracy i raczej nie otworzy jej drzwi. Z kolei jeśli chodzi o Raidena, jego obecność w domu tu było zwykłe przeczucie, chociaż nie miała pojęcia co zrobić jeśli go nie będzie. Nie wiedziała też co zrobić jeśli okaże się obecny. Właściwie nie przemyślała tego wszystkiego, a jej reakcja była wysoce nieprzewidywalna dla niej samej, nie tylko otoczenia. Co ma powiedzieć? Co powinna zrobić? Czy ma zacząć od razu? Może lepiej zacząć od czegoś innego? Nie pomagał fakt, że unikała go jak mogła udając, że to wszystko się nie wydarzyło. Starała się jak nigdy, a efekt aż przerósł jej oczekiwania i według uzdrowiciela nie miał zamiaru przestać rosnąć.
Od wyjścia z Munga do momentu, w którym pojawiła się przed drzwiami domu Carterów minęło całkiem sporo czasu, który jednak zupełnie zaginął w zagiętej przez stres czasoprzestrzeni. Właściwie sama Macmillan nie umiała określić swoich uczuć, które wahały się pomiędzy strachem, paniką, pewną dozą ulgi, radością, wściekłością, potrzebą rozwalenia komuś twarzy, chęcią ucieczki oraz poważnym rozważaniem samobójstwa i tego jaki sposób będzie najefektywniejszy. Zapewne gdyby jej umysł był trzeźwiejszy dodałaby coś jeszcze do tej listy, co byłoby tak samo bezowocne co siedzenie na ławce w mugolskim parku przez kilka godzin patrząc na swoje dłonie. Rozpaczliwie chciało jej się przez to siku, co wcale nie dodawało nic do garnka pozytywnych emocji, a raczej coś stamtąd odejmowało.
Ale była tu. Przed drzwiami. Nie mając zbyt dużego wyboru, jak wykrztusić z siebie najtrudniejsze zdanie jakie przyszło jej wymówić. I nie niszczyło to tylko jej życia, dodawało mnóstwo utrudnień też do życia Cartera, ale jako dorośli ludzie mogli o tym pomyśleć. Powinni o tym pomyśleć. Nie, po prostu nigdy nie powinni się sobie wydarzyć. Byli tego świadomi od początku, ale to jego nastawienie, że ma głęboko w rzyci te wszystkie zasady ustalane wobec szlachcianek i w ogóle w rodach czystej krwi, działało na nią jak lep. Jeszcze sporo elementów Cartera tak na nią działało, ale w tej chwili wahała się pomiędzy urwaniem mu głowy, a odcięciem znacznie cenniejszej części męskiego ciała.
Po wydeptaniu w lekko zabłoconym schodku widocznej ścieżki w końcu zapukała dłonią drżącą jak liść wierzby w czasie huraganu i zacisnęła wargi wpatrując się uważnie w kręgi drewna widoczne na drzwiach. A potem zastukała jeszcze ze cztery razy, coraz mocniej, tak dla pewności. Jej umysł był na tyle przytomny by upewnić się, że Sophia jest w pracy i raczej nie otworzy jej drzwi. Z kolei jeśli chodzi o Raidena, jego obecność w domu tu było zwykłe przeczucie, chociaż nie miała pojęcia co zrobić jeśli go nie będzie. Nie wiedziała też co zrobić jeśli okaże się obecny. Właściwie nie przemyślała tego wszystkiego, a jej reakcja była wysoce nieprzewidywalna dla niej samej, nie tylko otoczenia. Co ma powiedzieć? Co powinna zrobić? Czy ma zacząć od razu? Może lepiej zacząć od czegoś innego? Nie pomagał fakt, że unikała go jak mogła udając, że to wszystko się nie wydarzyło. Starała się jak nigdy, a efekt aż przerósł jej oczekiwania i według uzdrowiciela nie miał zamiaru przestać rosnąć.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Miał wolne. I tylko to go interesowało, gdy wracał dzień wcześniej z pracy, czując, że ból dosłownie rozrywał mu mięśnie. Co to był za tydzień. Nie dość, że uganiali się za bandą odpowiedzialną najprawdopodobniej za spowodowanie tego wybuchu w mugolskim muzeum to jeszcze ubzdurał sobie, żeby zaklepać salę treningową na pięć dni z rzędu. NIe, no był przyzwyczajony do wysiłku fizycznego, jednak dwugodzinny trening i ponad dwadzieścia godzin ciągłej pracy dawało o sobie znać. I to bardzo okrutnie. Dlatego przyjęcie ciepłego, miękkiego łóżka było dla niego zbawienne. Wizja całego dnia tylko dla siebie i nieskończonej ilości czasu do spania przypominała mu o dzieciństwie, gdy podczas wakacji mógł się wylegiwać do wieczora. Jednak dawno już pożegnał ten okres i w sumie okres urlopu również. Jeden, dwa dni wolnego były dla niego jak tydzień dla innych i zawsze wtedy chciał się wyspać, porządnie najeść i nie pozwolić, by ktokolwiek mu przeszkadzał. Taki miał plan również i na niedzielę, dlatego późną porą umył się i wskoczył w gacie do spania, wiedząc, że jest bezpieczny. W końcu Sophia pracowała na następny dzień. Co mogło pójść źle?
Obudziło go dobijanie się do drzwi. Lub właściwie mały gnojek uderzający w kowadło w jego głowie. Raiden mruknął coś, chcąc się pozbyć tego denerwującego odgłosu. Pomogło. Na dwie sekundy. Otworzył zaspane oczy, zdając sobie sprawę, że ktoś naprawdę chce wejść do nich do domu. Zmarszczył brwi zły na cały świat. Komu się spieszyło o... Zerknął na zegarek. Ósmej rano?! No, chyba nie! Co to za barbarzyństwo?! I jeszcze w jego wolny dzień! Przekręcił się na drugi bok, mając nadzieję, że natręt zrezygnuje. Zakopał się w pościeli i przydusił twarz poduszką, ale nic to nie dało. Ktoś ciągle tam stał. Z przekleństwem na ustach i mamrotaniem zrzucił kołdrę i leniwiespadł zszedł w łóżka. W samych gaciach i podkoszulku. To był jego dom. Mógł robić co chciał, a jeśli się komuś nie podobało... To niech idzie w cholerę. Ziewając, zlazł ze schodów, poprawiając bokserki. Miał ochotę zamordować tego, kto tam stał.
- Idę, idę! - warknął zaspany. - Co do... - urwał, otwierając drzwi i stając oko w oko z Artis. Nie był pewien czy jeszcze spał, ale wytrzeźwiał w dwie sekundy. Otworzył szerzej oczy i przez chwilę zaniemówił. Dopiero po jakimś czasie przetarł zmęczoną twarz i spytał, przejeżdżając dodatkowo dłonią we włosach:
- Wejdziesz?
Otworzył szerzej drzwi, robiąc jej miejsce i patrząc z zainteresowaniem.
Obudziło go dobijanie się do drzwi. Lub właściwie mały gnojek uderzający w kowadło w jego głowie. Raiden mruknął coś, chcąc się pozbyć tego denerwującego odgłosu. Pomogło. Na dwie sekundy. Otworzył zaspane oczy, zdając sobie sprawę, że ktoś naprawdę chce wejść do nich do domu. Zmarszczył brwi zły na cały świat. Komu się spieszyło o... Zerknął na zegarek. Ósmej rano?! No, chyba nie! Co to za barbarzyństwo?! I jeszcze w jego wolny dzień! Przekręcił się na drugi bok, mając nadzieję, że natręt zrezygnuje. Zakopał się w pościeli i przydusił twarz poduszką, ale nic to nie dało. Ktoś ciągle tam stał. Z przekleństwem na ustach i mamrotaniem zrzucił kołdrę i leniwie
- Idę, idę! - warknął zaspany. - Co do... - urwał, otwierając drzwi i stając oko w oko z Artis. Nie był pewien czy jeszcze spał, ale wytrzeźwiał w dwie sekundy. Otworzył szerzej oczy i przez chwilę zaniemówił. Dopiero po jakimś czasie przetarł zmęczoną twarz i spytał, przejeżdżając dodatkowo dłonią we włosach:
- Wejdziesz?
Otworzył szerzej drzwi, robiąc jej miejsce i patrząc z zainteresowaniem.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Mogła się domyślać, że po nieprzespanej nocy spędzonej na ławce nie wygląda najlepiej, ale najwyraźniej Carter też nie miał cudownego tygodnia. I zdecydowanie nie przejmował się swoim wyglądem, który wprost mówił jaką czynność mu przerwała. Przez ułamek sekundy było jej go żal. Potem jej przeszło, bo niewiele myśląc wskazała na wnętrze i mruknęła:
- Łazienka - i ruszyła w stronę przybytku załatwiając najpierw sprawy naglące. W sumie to było szczęście że spał, a nie na przykład gotował. O ile samo uczucie mdłości mogła znieść, o tyle zapach jedzenia doprowadzał ją do automatycznej reakcji, mniej więcej w godzinach 5-12, co odkryła w niezbyt przyjemnych okolicznościach w ciągu ostatnich kilku dni.
Gdy pęcherz przestał już krzyczeć o zbawienie, wróciła do holu, z którego Raiden nadal nie wyszedł będąc zapewne dość poważnie skonfundowany nie tyle zaklęciem, co jej zachowaniem. Obojętne ile razy wzdychała, powtarzała sobie w głowie, że ma być spokojna. Nic nie było w stanie przygotować jej na to, co właśnie nadeszło. Zakryła na chwilę usta dłonią patrząc rozpaczliwie na mężczyznę, który odebrał jej zdrowy rozsądek niecałe cztery tygodnie temu i odetchnęła głęboko po raz setny, nadal łudząc się, że to zadziała.
- Chyba powinniśmy porozmawiać - powiedziała niezwykle, nawet jak na nią, inteligentnie i kontynuowała wpatrywanie się tymi lekko rozgorączkowanymi oczami. Wyglądała jakby nie spała od co najmniej miesiąca, a była to tylko niecała doba.
- O tym co się stało - dodała w końcu, tym razem wyłamując palce, co świadczyło u niej o naprawdę wysokim poziomie stresu. Nie potrafiła tego wykrztusić, zwyczajnie nie potrafiła. Jej mózg najwyraźniej uznał, że to świetny pomysł opóźniać wieści, a ona była zbyt przepełniona sprzecznymi uczuciami by się spierać z tą wątpliwą logiką. Najwyraźniej nie dorosła jeszcze do wiedzy, że kiedy ktoś mówi 'powinieneś usiąść' to będą działy się złe rzeczy, bo dokładnie to zasugerowała mówiąc:
- Może chodźmy do jadalni, powinieneś usiąść - zdecydowanie nie myślała nad tym jak Carter może to odebrać. Równie dobrze mogła właśnie powiadamiać go o śmierci członka rodziny, byłoby to pewnie nawet bardziej logiczne.
- Łazienka - i ruszyła w stronę przybytku załatwiając najpierw sprawy naglące. W sumie to było szczęście że spał, a nie na przykład gotował. O ile samo uczucie mdłości mogła znieść, o tyle zapach jedzenia doprowadzał ją do automatycznej reakcji, mniej więcej w godzinach 5-12, co odkryła w niezbyt przyjemnych okolicznościach w ciągu ostatnich kilku dni.
Gdy pęcherz przestał już krzyczeć o zbawienie, wróciła do holu, z którego Raiden nadal nie wyszedł będąc zapewne dość poważnie skonfundowany nie tyle zaklęciem, co jej zachowaniem. Obojętne ile razy wzdychała, powtarzała sobie w głowie, że ma być spokojna. Nic nie było w stanie przygotować jej na to, co właśnie nadeszło. Zakryła na chwilę usta dłonią patrząc rozpaczliwie na mężczyznę, który odebrał jej zdrowy rozsądek niecałe cztery tygodnie temu i odetchnęła głęboko po raz setny, nadal łudząc się, że to zadziała.
- Chyba powinniśmy porozmawiać - powiedziała niezwykle, nawet jak na nią, inteligentnie i kontynuowała wpatrywanie się tymi lekko rozgorączkowanymi oczami. Wyglądała jakby nie spała od co najmniej miesiąca, a była to tylko niecała doba.
- O tym co się stało - dodała w końcu, tym razem wyłamując palce, co świadczyło u niej o naprawdę wysokim poziomie stresu. Nie potrafiła tego wykrztusić, zwyczajnie nie potrafiła. Jej mózg najwyraźniej uznał, że to świetny pomysł opóźniać wieści, a ona była zbyt przepełniona sprzecznymi uczuciami by się spierać z tą wątpliwą logiką. Najwyraźniej nie dorosła jeszcze do wiedzy, że kiedy ktoś mówi 'powinieneś usiąść' to będą działy się złe rzeczy, bo dokładnie to zasugerowała mówiąc:
- Może chodźmy do jadalni, powinieneś usiąść - zdecydowanie nie myślała nad tym jak Carter może to odebrać. Równie dobrze mogła właśnie powiadamiać go o śmierci członka rodziny, byłoby to pewnie nawet bardziej logiczne.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
O co chodziło? Unikała go od cztrerech tygodni, bo nie widział tego inaczej i nagle przyszła do niego w niedzielę? Rano?! Czemu nie mogła sobie wybrać innej pory? Ale no niech będzie. Przecież nie miał zamiaru jej wyrzucać. Zesztą gdyby nie zaskoczenie i jej dziwny wyraz twarzy zapewne cieszyłby się z tej wizyty. Teraz był zbity z tropu, zaspany, zmęczony, zdezorientowany i cholernie głodny. Naprawdę... Zjadłby dosłownie wszystko. Nie zdążył się jednak spytać o coś więcej, gdy Macmillan wyminęła go i dosłownie pobiegła w stronę łazienki. Wzruszył na to ramionami, odprowadzając ją wzrokiem i patrząc jak znika za zakrętem, po czym zamknął drzwi. Co tu się wyprawiało?
- Przecież rozmawiamy - odparł, ziewając i wyciągając się. Jakoś zbytnio mu nie przeszkadzał fakt, że ciągle chodził na gaciach, ale dla jej arystokratycznego zdrowia psychicznego złapał jakieś dżinsy i wsunął je na tyłek. Podrapał się po szyi, nie zauważając specjalnie jej roztargnienia. Dalej pół jego męskiego mózgu spała, a on razem z nim. Widział na niej zmęczenie, ale zrzucił to na wczesną porę i pracę aurora. Nie mieli lekko, patrząc na to jak czasem wyglądała wracająca do domu Sophia. - No, to chodź. Chcesz jakiejś herbaty czy czegokolwiek? Bo ja jestem starsznie głodny.
W międzyczasie przeszedł do kuchni i zrobił sobie w misce płatki, po czym wrócił do holu, obserwując znerwicowaną blodnynkę. Przeszli do jadalni, a aiden usiadł dokłądnie w tym samym miejscu, co ten nocy, której przyprowadził ją do siebie. Po jakiejś chwili dotarło do niego to, co mówiła.
- A co się stało? - spytał zaskoczony, zatrzymując łyżkę z płatkami w połowie drogi do ust. Nagle zdał sobie sprawę, że tylko jedna rzecz mogła tutaj przywiać Artis. - Sophia... - wymamrotał zbyt przerażony, by spytać o coś więcej. Jeśli i ją stracił... Czarne myśli pochłonęły jego umysł, a jedzenie zaczęło zamieniać się w jego ustach w obrzydliwy popiół. Coś wykręciło mu silnie żołądek, a Carter posłał pełne strachu spojrzenie Artis.
|zt x2
- Przecież rozmawiamy - odparł, ziewając i wyciągając się. Jakoś zbytnio mu nie przeszkadzał fakt, że ciągle chodził na gaciach, ale dla jej arystokratycznego zdrowia psychicznego złapał jakieś dżinsy i wsunął je na tyłek. Podrapał się po szyi, nie zauważając specjalnie jej roztargnienia. Dalej pół jego męskiego mózgu spała, a on razem z nim. Widział na niej zmęczenie, ale zrzucił to na wczesną porę i pracę aurora. Nie mieli lekko, patrząc na to jak czasem wyglądała wracająca do domu Sophia. - No, to chodź. Chcesz jakiejś herbaty czy czegokolwiek? Bo ja jestem starsznie głodny.
W międzyczasie przeszedł do kuchni i zrobił sobie w misce płatki, po czym wrócił do holu, obserwując znerwicowaną blodnynkę. Przeszli do jadalni, a aiden usiadł dokłądnie w tym samym miejscu, co ten nocy, której przyprowadził ją do siebie. Po jakiejś chwili dotarło do niego to, co mówiła.
- A co się stało? - spytał zaskoczony, zatrzymując łyżkę z płatkami w połowie drogi do ust. Nagle zdał sobie sprawę, że tylko jedna rzecz mogła tutaj przywiać Artis. - Sophia... - wymamrotał zbyt przerażony, by spytać o coś więcej. Jeśli i ją stracił... Czarne myśli pochłonęły jego umysł, a jedzenie zaczęło zamieniać się w jego ustach w obrzydliwy popiół. Coś wykręciło mu silnie żołądek, a Carter posłał pełne strachu spojrzenie Artis.
|zt x2
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
| trochę zakrzywiamy czasoprzestrzeń, ale początek lutego, i ciąg dalszy stąd
Sophia sama nie wiedziała, co powinna myśleć o Raidenie w tamtej sytuacji. Na pewno była bardzo rozczarowana jego postawą, gdy jeszcze w Ameryce nie chciał pomóc w sprawie Jamesa, twierdząc, że nie może nic zrobić, żeby wpłynąć na pracę aurorów, a później, podczas pogrzebu rodziców, była rozczarowana, że do powrotu do kraju zmusiła go dopiero ich śmierć, że nie było go wcześniej, że nie mógł (jak i ona) temu zapobiec. To było irracjonalne i krzywdzące, ale w pierwszej chwili właśnie tak go obwiniała i dopiero potem dotarło do niej, jak bardzo to jest bezsensowne, obarczać go winą o coś, na co nie miał wpływu, i nie miałby go, nawet gdyby tu był.
I w tych dniach, które minęły od jego powrotu, już trochę ochłonęła, i w zasadzie chciała z nim normalnie rozmawiać, tylko... zwyczajnie bała się, że tym razem to ona zostanie odtrącona.
Kwestia utraty kogoś bliskiego nigdy nie była prosta, dla nikogo. Ani dla Sophii, ani dla Sally, ani nawet dla Raidena. Wszyscy jednak musieli sobie z tym jakoś radzić, bo ich życie toczyło się dalej.
- Chyba masz trochę racji – powiedziała jej jeszcze w pubie, kwitując jej długą przemowę, ta sytuacja, którą przytoczyła, była zdumiewająco podobna do jej własnej, ona i Raiden też pozamykali się w swoich światach i potrzebowali silniejszego bodźca, żeby z nich wyjść. – Po prostu potrzebujemy czasu. Nie wiem ile, ale wiem, że bardzo go potrzebujemy.
Posiedziały w pubie jeszcze trochę, pijąc wspólnie alkohol i rozmawiając. Później ich tematy zmieniły się na lżejsze, zresztą pod wpływem trunków im obu było coraz bardziej wesoło i ponure tematy przestały się ich trzymać. Sophia nie lubiła tracić kontroli nad sobą, ale tym razem (przynajmniej na razie!), czuła się z tym dobrze, że nie musi być zwartą i gotową aurorką, a zwyczajną dziewczyną, która chce odreagować i poczuć się wolna i lekka od wszelkich trosk.
Ale w końcu nadszedł czas do opuszczenia pubu. Sama nie wiedziała, jak dostały się do jej rodzinnego domu, może skorzystały z mugolskiego transportu, skoro teleportacja w stanie upojenia byłaby cokolwiek nierozsądna? Wtedy mogłyby w najlepszym wypadku wylądować na drugim końcu kraju, a w najgorszym rozszczepić się.
Ale w końcu znalazły się na niewielkim podwórzu przed podmiejskim domkiem w Beckenham, gdzie Sophia spędziła całe swoje dzieciństwo i gdzie mieszkała do tej pory, mimo że ich rodzina tak bardzo się skurczyła.
- Jeśli tylko chcesz, możesz zostać u nas na noc – zaproponowała jej, gdy ruszyły już w stronę drzwi. – Raiden pewnie już śpi. Może nawet nie zauważy naszego przyjścia.
A przynajmniej, miała taką nadzieję, bo inaczej musiałaby się pewnie tłumaczyć ze swojego obecnego stanu oraz z towarzystwa, które przyprowadziła, bo wydawało jej się, że Raiden znał Sally tylko ze słyszenia. Jej zmysły były jednak na tyle przytępione alkoholem, że nie przejmowała się tym wszystkim zbyt mocno.
Nie umiała znaleźć w torbie kluczy, za to natrafiła na różdżkę, więc, upewniwszy się, że aby na pewno nikt nie patrzy, rzuciła niewerbalną alohomorę (udała się dopiero za drugim podejściem, bo za pierwszym drzwi tylko zachrobotały głośno, ale nie ustąpiły) i obie wsunęły się do pogrążonego w ciemności przedpokoju...
Sophia sama nie wiedziała, co powinna myśleć o Raidenie w tamtej sytuacji. Na pewno była bardzo rozczarowana jego postawą, gdy jeszcze w Ameryce nie chciał pomóc w sprawie Jamesa, twierdząc, że nie może nic zrobić, żeby wpłynąć na pracę aurorów, a później, podczas pogrzebu rodziców, była rozczarowana, że do powrotu do kraju zmusiła go dopiero ich śmierć, że nie było go wcześniej, że nie mógł (jak i ona) temu zapobiec. To było irracjonalne i krzywdzące, ale w pierwszej chwili właśnie tak go obwiniała i dopiero potem dotarło do niej, jak bardzo to jest bezsensowne, obarczać go winą o coś, na co nie miał wpływu, i nie miałby go, nawet gdyby tu był.
I w tych dniach, które minęły od jego powrotu, już trochę ochłonęła, i w zasadzie chciała z nim normalnie rozmawiać, tylko... zwyczajnie bała się, że tym razem to ona zostanie odtrącona.
Kwestia utraty kogoś bliskiego nigdy nie była prosta, dla nikogo. Ani dla Sophii, ani dla Sally, ani nawet dla Raidena. Wszyscy jednak musieli sobie z tym jakoś radzić, bo ich życie toczyło się dalej.
- Chyba masz trochę racji – powiedziała jej jeszcze w pubie, kwitując jej długą przemowę, ta sytuacja, którą przytoczyła, była zdumiewająco podobna do jej własnej, ona i Raiden też pozamykali się w swoich światach i potrzebowali silniejszego bodźca, żeby z nich wyjść. – Po prostu potrzebujemy czasu. Nie wiem ile, ale wiem, że bardzo go potrzebujemy.
Posiedziały w pubie jeszcze trochę, pijąc wspólnie alkohol i rozmawiając. Później ich tematy zmieniły się na lżejsze, zresztą pod wpływem trunków im obu było coraz bardziej wesoło i ponure tematy przestały się ich trzymać. Sophia nie lubiła tracić kontroli nad sobą, ale tym razem (przynajmniej na razie!), czuła się z tym dobrze, że nie musi być zwartą i gotową aurorką, a zwyczajną dziewczyną, która chce odreagować i poczuć się wolna i lekka od wszelkich trosk.
Ale w końcu nadszedł czas do opuszczenia pubu. Sama nie wiedziała, jak dostały się do jej rodzinnego domu, może skorzystały z mugolskiego transportu, skoro teleportacja w stanie upojenia byłaby cokolwiek nierozsądna? Wtedy mogłyby w najlepszym wypadku wylądować na drugim końcu kraju, a w najgorszym rozszczepić się.
Ale w końcu znalazły się na niewielkim podwórzu przed podmiejskim domkiem w Beckenham, gdzie Sophia spędziła całe swoje dzieciństwo i gdzie mieszkała do tej pory, mimo że ich rodzina tak bardzo się skurczyła.
- Jeśli tylko chcesz, możesz zostać u nas na noc – zaproponowała jej, gdy ruszyły już w stronę drzwi. – Raiden pewnie już śpi. Może nawet nie zauważy naszego przyjścia.
A przynajmniej, miała taką nadzieję, bo inaczej musiałaby się pewnie tłumaczyć ze swojego obecnego stanu oraz z towarzystwa, które przyprowadziła, bo wydawało jej się, że Raiden znał Sally tylko ze słyszenia. Jej zmysły były jednak na tyle przytępione alkoholem, że nie przejmowała się tym wszystkim zbyt mocno.
Nie umiała znaleźć w torbie kluczy, za to natrafiła na różdżkę, więc, upewniwszy się, że aby na pewno nikt nie patrzy, rzuciła niewerbalną alohomorę (udała się dopiero za drugim podejściem, bo za pierwszym drzwi tylko zachrobotały głośno, ale nie ustąpiły) i obie wsunęły się do pogrążonego w ciemności przedpokoju...
Jeśli moje słowa dały jej jakąś nadzieję to byłam szczęśliwa. Pokrzepiające nieco było to, że moja tragedia przysporzyła mi doświadczenia którym mogłam się dzielić z każdym kto jego potrzebował. Nie zamierzałam jednak o tym prawić niekończonych opowieści. Przyszłyśmy się tu rozluźnić i powspominać. Z czasem bardzo łatwo te wszystkie założenia zaczęły się wypełniać, tak jak moje żyły alkoholem. Rozsądek mi szeptał o ty, że już mi starczy, lecz ja go sprawnie ignorowałam i dalej się z Sophią śmiałam. O dziwo, wesoło mi było nawet gdy przyszła pora płacenia. Z wyjątkową lekkością pozbyłam się zaoszczędzonych funduszy i udałam się z moją przyjaciółką do...no właściwie nawet nie wiedziałam gdzie. Szłam z nią po prostu pod rękę i opowiadałam jej jakieś hermetyczne kawały. Przestałam gdy znalazłyśmy się pod domem. Stałam tu tak teraz i słuchałam Sophii.
- Wybornie. Powiem szczerze, że nie jestem pewna, czy bym trafiła do siebie - mówię, będąc rozbawioną i sama do końca nie wiem czym. Macham potem ręką jakbym zbywała natrętną muchę niczym wytworna sama - Nawet jeśli się obudzi to nie jego sprawa. W sensie...nie mamy po pięć lat by się tym przejmować. Ale oczywiście, będziemy ciche niczym...kot! - zarządziłam i splatam ramiona pod piersiami. Potem z uśmiechem przyglądam się jak Sophie próbuje otworzyć drzwi. Marszczę czoło i konspiracyjnym szeptem pytam się jej:
- Jesteś pewna, że włamujesz się do swojego domu? - Bo nie do końca pewna jestem tego, czy powinnam wsunąć się do przedpokoju, lecz skoro ona to robi to ja też.
- Czekaj Sophie, zdejmę buty tylko...macie tu jakie światło? - Pytam, jednoczenie nie czekając na odpowiedź sunę ręką po ścianie i szukam włącznika. Zrzucam jakieś kurtki lub płaszcze. Próbuję to wszystko nieudolnie łapać nim znajdzie się na podłodze, lecz ręce mnie się nie słuchają. - Dobra, nie ważne. Poradzę sobie bez - mamroczę i podpierając się plecami ściany podnoszę nogę i próbuję buta ściągnąć.
- Idziemy obie do ciebie, czy gdzie mnie chcesz oddelegować?
- Wybornie. Powiem szczerze, że nie jestem pewna, czy bym trafiła do siebie - mówię, będąc rozbawioną i sama do końca nie wiem czym. Macham potem ręką jakbym zbywała natrętną muchę niczym wytworna sama - Nawet jeśli się obudzi to nie jego sprawa. W sensie...nie mamy po pięć lat by się tym przejmować. Ale oczywiście, będziemy ciche niczym...kot! - zarządziłam i splatam ramiona pod piersiami. Potem z uśmiechem przyglądam się jak Sophie próbuje otworzyć drzwi. Marszczę czoło i konspiracyjnym szeptem pytam się jej:
- Jesteś pewna, że włamujesz się do swojego domu? - Bo nie do końca pewna jestem tego, czy powinnam wsunąć się do przedpokoju, lecz skoro ona to robi to ja też.
- Czekaj Sophie, zdejmę buty tylko...macie tu jakie światło? - Pytam, jednoczenie nie czekając na odpowiedź sunę ręką po ścianie i szukam włącznika. Zrzucam jakieś kurtki lub płaszcze. Próbuję to wszystko nieudolnie łapać nim znajdzie się na podłodze, lecz ręce mnie się nie słuchają. - Dobra, nie ważne. Poradzę sobie bez - mamroczę i podpierając się plecami ściany podnoszę nogę i próbuję buta ściągnąć.
- Idziemy obie do ciebie, czy gdzie mnie chcesz oddelegować?
Raiden wiedział jedno. Spokojnie spał, gdy usłyszał na dole odgłosy krzątania, dziewczęce głosy, śmiechy, prychanie i ogólne wbijanie się do domu. Zerknął na zegar i stwierdził, że to niepoważne. Jego siostra wracałaby o tej godzinie do domu? A jak tak to może coś jej się stało? Cholera. Tak bardzo chciało mu się spać, ale nie mógł pozbyć się myśli, że musi to sprawdzić. Jedyny mężczyzna w domu, odpowiedzialność za wiedzę co się działo we własnym budynku była wręcz oczywista, a niewiedza nie dałaby mu spokoju. Nawet o tej godzinie. Diabelska pora. Odrzucił z poirytowaniem kołdrę, w której się wygodnie zakopał, ciągle słuchając tego co działo się przed wejściem. Nikt nie krzyczał, że jest mordowany, więc nie było tak źle. Wolał zresztą, żeby do czasu aż zejdzie te odgłosy dalej były - może by się wybudził i wiedziałby co się działo. Przejechał dłonią jeszcze po zmęczonej twarzy, starając się jakoś sobie pomóc w rozbudzeniu i wstał. Otwierając drzwi od sypialni, oczywiście że fala głośności go nieco ocknęła, ale nie było to nic fenomenalnego. W samych bokserkach ruszył przed siebie. Zszedł wolno na dół jeszcze śpiąc i drapiąc się po policzku, w tym samym czasie przeciągle ziewając. Mimo że równie dobrze mógłby znowu zasnąć na stojąco, rozpoznał, że to nie jedna osoba, a dwie narobiły tego harmideru, który wyciągnął go z łóżka. Raiden stanął na spoczniku, obserwując jak dwójka długowłosych postaci kręciła się przy drzwiach.
- Sophia - mruknął ochrypłym głosem, przeciągle potem jeszcze ziewając. - Zamknij te drzwi, bo jest cholernie zimno.
- Sophia - mruknął ochrypłym głosem, przeciągle potem jeszcze ziewając. - Zamknij te drzwi, bo jest cholernie zimno.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Udało jej się otworzyć drzwi i wsunęły się obie do przedpokoju. Nie poszło im to tak cicho, jak myślała, ale liczyła na to, że Raiden okaże się spać na tyle mocno, że nawet ich nie usłyszy. Nie chciała go budzić, wyrywać ze snu, którego mógł potrzebować po męczącym dniu.
- Jestem pewna – powiedziała cicho. Tak, to na pewno był ich dom. Nawet w ciemności była tego całkowicie pewna. Czuła w głowie lekkość, ale nie było z nią tak źle, żeby miała przestać kontaktować i kompletnie się pogubić. – Możesz spać ze mną w pokoju, chyba że wolisz sypialnię gościnną? Mamy wolny pokoik na górze... – Bo przecież nie każe jej spać na kanapie w salonie.
Wtedy jednak, kiedy obie tak kręciły się po przedpokoju, próbując pozbyć się butów i wierzchniego odzienia, kiedy nagle usłyszała kroki na schodach. Uniosła głowę w górę, zauważając zaspanego Raidena, odzianego jedynie w spodenki. Najwyraźniej właśnie został wyrwany ze snu mimo ich starań (nieudolnych, ale jednak) nieobudzenia go.
- Raiden – powiedziała, wciąż patrząc to na brata, to na Sally. Powinna jakoś ich sobie przedstawić, ta myśl nagle pojawiła się w jej głowie, chociaż z lekkim opóźnieniem. – Wiem, że to dziwny moment, ale... Poznaj naszą daleką kuzynkę i moją przyjaciółkę z Hogwartu, którą niedawno spotkałam ponownie – odezwała się w końcu, chociaż pewnie brzmiało to głupio, biorąc pod uwagę okoliczności. Normalnie przedstawiłaby ich sobie dopiero rano, wprowadzając Sally na śniadanie, ale, skoro się obudził, musiała zmienić plany. – Sally, to mój brat, Raiden. Opowiadałam ci o nim.
I to nie raz, ani nie dwa. W Hogwarcie bardzo dużo mówiła o Raidenie. A Raidenowi na pewno wspomniała kiedyś o Sally. I chociaż nie spodziewała się, że przyjdzie jej przedstawić ich sobie w takim momencie, kiedy obie wróciły prawie że w nocy lekko wstawione i wyrwały Raidena ze snu, to jednak... była ciekawa, jak na siebie zareagują.
- Jestem pewna – powiedziała cicho. Tak, to na pewno był ich dom. Nawet w ciemności była tego całkowicie pewna. Czuła w głowie lekkość, ale nie było z nią tak źle, żeby miała przestać kontaktować i kompletnie się pogubić. – Możesz spać ze mną w pokoju, chyba że wolisz sypialnię gościnną? Mamy wolny pokoik na górze... – Bo przecież nie każe jej spać na kanapie w salonie.
Wtedy jednak, kiedy obie tak kręciły się po przedpokoju, próbując pozbyć się butów i wierzchniego odzienia, kiedy nagle usłyszała kroki na schodach. Uniosła głowę w górę, zauważając zaspanego Raidena, odzianego jedynie w spodenki. Najwyraźniej właśnie został wyrwany ze snu mimo ich starań (nieudolnych, ale jednak) nieobudzenia go.
- Raiden – powiedziała, wciąż patrząc to na brata, to na Sally. Powinna jakoś ich sobie przedstawić, ta myśl nagle pojawiła się w jej głowie, chociaż z lekkim opóźnieniem. – Wiem, że to dziwny moment, ale... Poznaj naszą daleką kuzynkę i moją przyjaciółkę z Hogwartu, którą niedawno spotkałam ponownie – odezwała się w końcu, chociaż pewnie brzmiało to głupio, biorąc pod uwagę okoliczności. Normalnie przedstawiłaby ich sobie dopiero rano, wprowadzając Sally na śniadanie, ale, skoro się obudził, musiała zmienić plany. – Sally, to mój brat, Raiden. Opowiadałam ci o nim.
I to nie raz, ani nie dwa. W Hogwarcie bardzo dużo mówiła o Raidenie. A Raidenowi na pewno wspomniała kiedyś o Sally. I chociaż nie spodziewała się, że przyjdzie jej przedstawić ich sobie w takim momencie, kiedy obie wróciły prawie że w nocy lekko wstawione i wyrwały Raidena ze snu, to jednak... była ciekawa, jak na siebie zareagują.
No dobrze. Skoro ona była pewna to ja też tej pewności nabieram. Potem się teatralnie oburzam.
- Głupie pytanie Sophie. Oczywiście, że wolę spać z tobą. Właściwie... - chichoczę łobuzersko - ...to przywołuje wspomnienia. - takie przyjemne ciepłe, kojarzące mi się z wakacjami i szkołą, gdy wszystko było takie łatwe i proste. Troski miały wszak to do siebie, że nie przyklejały się do ciągle niewinnej młodzieży, a ponurych dorosłych. Całe szczęście, że byłyśmy teraz wesołymi dorosłymi! Pub to jednak magiczne miejsce! Zaraz jednak przestaję się szczerzyć. Nastawiam uszu bo coś do nich doszło. Dźwięk czyjejś obecności. Szybka kalkulacja pozwola mi wyrachować, że to nie chodziło o moje lub Sophie jestestwo (dźwięki naszych obecności były głośniejsze). Wychylam więc głowę, trzymając w jednej ręce buta o wyjątkowo długiej cholewce (bo był to but do jazdy konnej) i patrzę na człowieka, który się nagle pojawił w korytarzu. Nagi był. To znaczy...formalnie rzecz ujmując to nie tak do końca, lecz...praktycznie to ma na sobie tylko bieliznę. Gorąco mi się robi na twarzy bo...no bo no... Nie takie rzeczy widziałam - posiadałam w końcu czterech braci, lecz to nie był mój brat. Nie wiem gdzie uciec wzrokiem i czuję, że to wszystko jest takie niewłaściwe. Nie wiedzieć kiedy skrywam się za sylwetkę Sophie. Ta mnie jednak anonsuje. Szturcham ją zaczepnie łokciem. Niech cie Sophie!
- Hej Panie...Bracie Sophii. - zacięłam się na moment, bo wiem, że człowiek ten jest starszy od nas, lecz wyglądał na tyle starszo, że nim zdążyłam pozbierać myśli, mimowolnie przypisałam mu tytuł Pana, którym niewątpliwie był. Widzę bowiem dokładnie jego tors (i nie tylko), a tak pijana nie jestem by mi się na oczy rzuciło. Chrząkam i wysuwam się przed szereg Sophie. Wyciągam rękę w geście powitania w nieco nerwowy sposób. Patrzę na jego włosy. Wyglądają jak na wpół dojedzona wata cukrowa tylko w innym kolorze i o innej fakturze. - Sally jestem. Sophie mi dużo opowiadała - powtarzam i orientuję się, że wyciągnęłam ku niemu rękę w której trzymałam buta. Rychło w czas spostrzegam gafę, lecz mówi się przecież, że lepiej późno niż wcale. Więc poprawiam się i wyciągam ku mężczyźnie lewą rękę, prawą chowając za siebie. - Nie wiedziałam jednak, że jesteś też pływakiem. Wybierasz się teraz nad jakieś jezioro? - mówię to jakbym naprawdę wierzyła, że Raiden w tym momencie zamierza iść pływać. Karmi mnie tym mój mózg próbując chronić moją niewinność i wytłumaczyć dlaczego mężczyzna przede mną jestprawie nagi. Oczywiście, że dlatego, że idzie pływać, a to jego kostium! Taki ekscentryczny! O! Uśmiecham się promiennie.
- Głupie pytanie Sophie. Oczywiście, że wolę spać z tobą. Właściwie... - chichoczę łobuzersko - ...to przywołuje wspomnienia. - takie przyjemne ciepłe, kojarzące mi się z wakacjami i szkołą, gdy wszystko było takie łatwe i proste. Troski miały wszak to do siebie, że nie przyklejały się do ciągle niewinnej młodzieży, a ponurych dorosłych. Całe szczęście, że byłyśmy teraz wesołymi dorosłymi! Pub to jednak magiczne miejsce! Zaraz jednak przestaję się szczerzyć. Nastawiam uszu bo coś do nich doszło. Dźwięk czyjejś obecności. Szybka kalkulacja pozwola mi wyrachować, że to nie chodziło o moje lub Sophie jestestwo (dźwięki naszych obecności były głośniejsze). Wychylam więc głowę, trzymając w jednej ręce buta o wyjątkowo długiej cholewce (bo był to but do jazdy konnej) i patrzę na człowieka, który się nagle pojawił w korytarzu. Nagi był. To znaczy...formalnie rzecz ujmując to nie tak do końca, lecz...praktycznie to ma na sobie tylko bieliznę. Gorąco mi się robi na twarzy bo...no bo no... Nie takie rzeczy widziałam - posiadałam w końcu czterech braci, lecz to nie był mój brat. Nie wiem gdzie uciec wzrokiem i czuję, że to wszystko jest takie niewłaściwe. Nie wiedzieć kiedy skrywam się za sylwetkę Sophie. Ta mnie jednak anonsuje. Szturcham ją zaczepnie łokciem. Niech cie Sophie!
- Hej Panie...Bracie Sophii. - zacięłam się na moment, bo wiem, że człowiek ten jest starszy od nas, lecz wyglądał na tyle starszo, że nim zdążyłam pozbierać myśli, mimowolnie przypisałam mu tytuł Pana, którym niewątpliwie był. Widzę bowiem dokładnie jego tors (i nie tylko), a tak pijana nie jestem by mi się na oczy rzuciło. Chrząkam i wysuwam się przed szereg Sophie. Wyciągam rękę w geście powitania w nieco nerwowy sposób. Patrzę na jego włosy. Wyglądają jak na wpół dojedzona wata cukrowa tylko w innym kolorze i o innej fakturze. - Sally jestem. Sophie mi dużo opowiadała - powtarzam i orientuję się, że wyciągnęłam ku niemu rękę w której trzymałam buta. Rychło w czas spostrzegam gafę, lecz mówi się przecież, że lepiej późno niż wcale. Więc poprawiam się i wyciągam ku mężczyźnie lewą rękę, prawą chowając za siebie. - Nie wiedziałam jednak, że jesteś też pływakiem. Wybierasz się teraz nad jakieś jezioro? - mówię to jakbym naprawdę wierzyła, że Raiden w tym momencie zamierza iść pływać. Karmi mnie tym mój mózg próbując chronić moją niewinność i wytłumaczyć dlaczego mężczyzna przede mną jest
Może rodzice byli przyzwyczajeni do nocnych powrotów Sophii, chociaż jak to brzmiało. Przecież chodziło o jego młodszą, ułożoną siostrę, a nie o jego młodszą wersję. Jemu zdarzały się takie powroty, gdy kilkuletnia Sofi leżała spokojnie w swoim łóżeczku. Ale on nigdy tego nie doświadczał. Praktycznie zamienili się miejscami. I wcale nie było to takie fantastyczne. Szczególnie, że rudowłosa no… Była dziewczyną, a jej po prostu to nie wypadało, prawda? Zauważyła go jednak i zaczęła mówić coś bez ładu i składu. A przynajmniej on o tej godzinie i w tym stanie nie mógł niczego przyswoić. Chciał jedynie, by siostra zamknęła te drzwi. Naprawdę było zimno i to bardzo nieprzyjemnie. Ziewnął po raz kolejny i przejechał dłonią po głowie. Niestety lub stety nie pomogło mu się to wybudzić.
- Co? – spytał jedynie ze zmarszczonymi brwiami po jej całym wywodzie. Jakby mówiła po chińsku. Był nieprzytomny, a ona zasypała go gradem słów. Zaraz też usłyszał obcy głos, jednak został on zagłuszony jego kolejnym ziewnięciem. Podrapał się po prawym ramieniu bez przyczyny. Zatrzymał dłoń na szyi i ze zmrużonymi oczami, obserwował zbliżającą się w jego stronę postać. I raczej na pewno nie była to Sophi. Zagryzł na chwilę dolną wargę, starając się jakoś powiązać fakty, ale naprawdę nie myślał w tej chwili. Chciał spać, a dopóki nie wiedział czy siostra nie trafiła do łóżka, nie mógł na to liczyć. - Tiaa… - skwitował jedynie, patrząc na wyciągniętą rękę zupełnie obcej mu panny, po czym potrząsnął nią raz i zaraz przeniósł spojrzenie na stojącą w tyle rudą głowę. - Idźcie już spać - rzucił jedynie, po czym odwrócił się, by wrócić do siebie. Zaraz jednak zatrzymał się w połowie drogi jakby o czymś sobie przypomniał. Spojrzał na dwójkę pannic, poprawiając gatki na prawym biodrze. - Nie zarzygać mi domu - mruknął i zniknął na piętrze.
|zt
- Co? – spytał jedynie ze zmarszczonymi brwiami po jej całym wywodzie. Jakby mówiła po chińsku. Był nieprzytomny, a ona zasypała go gradem słów. Zaraz też usłyszał obcy głos, jednak został on zagłuszony jego kolejnym ziewnięciem. Podrapał się po prawym ramieniu bez przyczyny. Zatrzymał dłoń na szyi i ze zmrużonymi oczami, obserwował zbliżającą się w jego stronę postać. I raczej na pewno nie była to Sophi. Zagryzł na chwilę dolną wargę, starając się jakoś powiązać fakty, ale naprawdę nie myślał w tej chwili. Chciał spać, a dopóki nie wiedział czy siostra nie trafiła do łóżka, nie mógł na to liczyć. - Tiaa… - skwitował jedynie, patrząc na wyciągniętą rękę zupełnie obcej mu panny, po czym potrząsnął nią raz i zaraz przeniósł spojrzenie na stojącą w tyle rudą głowę. - Idźcie już spać - rzucił jedynie, po czym odwrócił się, by wrócić do siebie. Zaraz jednak zatrzymał się w połowie drogi jakby o czymś sobie przypomniał. Spojrzał na dwójkę pannic, poprawiając gatki na prawym biodrze. - Nie zarzygać mi domu - mruknął i zniknął na piętrze.
|zt
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Cała sytuacja mogła wydawać się niezręczna. Dziewczęta powracające z wieczoru w pubie, który trochę się przedłużył pod wpływem procentów i szczerych rozmów... i półnagi Raiden wyrwany ze snu, wyraźnie zszokowany tym, co ukazało się jego oczom. W końcu zapewne pamiętał Sophię jako grzeczne dziecko, bo później wyjechał do Ameryki i jej okres wchodzenia w dorosłość go ominął, nie licząc tych dwóch lat, które spędziła u niego w Chicago. Tam też często wracała późno, kiedy na przykład zasiedziała się gdzieś z Jamesem lub innymi znajomymi (najczęściej Jamesem), ale odkąd wrócił i zamieszkali razem, pewnie był przyzwyczajony do tego, że oddawała się głównie pracy i nie prowadziła bujnego życia towarzyskiego. A już na pewno nie wracała pijana.
Patrzyła z rozbawieniem, jak Sally podchodzi do niego z butem w ręce i nieporadnie go wita. Nie był to najbardziej zręczny początek znajomości i nie tak Sophia sobie wyobrażała zapoznanie brata i przyjaciółki, w dodatku będącej ich daleką krewną, ale... pewnie rano wszyscy będą rozbawieni tą sytuacją. Albo zażenowani. Może i jedno i drugie. Sophia już teraz była bardzo rozbawiona i z trudem tłumiła chichot. Raiden natomiast wyglądał raczej na skonsternowanego i nie do końca świadomego tego, co się wokół niego działo. Musiał być bardzo rozespany, bo tylko patrzył na nie przymulonym wzrokiem i mamrotał coś pod nosem. Zupełnie jakby on też coś wypił.
- Taak, zaraz idziemy spać. Nie musisz się o nic martwić, braciszku – rzuciła Sophia, wciąż powstrzymując śmiech. Było jej teraz bardzo wesoło. Spojrzała jeszcze na Raidena, który wszedł z powrotem na górę i zapewne zniknął w swojej sypialni, po czym odwróciła się do Sally. – Więc pierwsze spotkanie macie za sobą... O ile rano nadal będzie coś pamiętał i nie zdziwi się nagle, widząc cię z nami na śniadaniu – znowu zachichotała. – Chodź, zaprowadzę cię do mojego pokoju.
Tak więc one również poszły na górę, ogarnęły się jakoś i położyły spać. Obie swobodnie zmieściły się w łóżku Sophii i nie było w tym nic niestosownego, bo jako nastolatki czasem tak robiły. Zresztą były zmęczone i bardzo szybko zasnęły, budząc się dopiero rano.
| zt. dla Sophii i Sally
Patrzyła z rozbawieniem, jak Sally podchodzi do niego z butem w ręce i nieporadnie go wita. Nie był to najbardziej zręczny początek znajomości i nie tak Sophia sobie wyobrażała zapoznanie brata i przyjaciółki, w dodatku będącej ich daleką krewną, ale... pewnie rano wszyscy będą rozbawieni tą sytuacją. Albo zażenowani. Może i jedno i drugie. Sophia już teraz była bardzo rozbawiona i z trudem tłumiła chichot. Raiden natomiast wyglądał raczej na skonsternowanego i nie do końca świadomego tego, co się wokół niego działo. Musiał być bardzo rozespany, bo tylko patrzył na nie przymulonym wzrokiem i mamrotał coś pod nosem. Zupełnie jakby on też coś wypił.
- Taak, zaraz idziemy spać. Nie musisz się o nic martwić, braciszku – rzuciła Sophia, wciąż powstrzymując śmiech. Było jej teraz bardzo wesoło. Spojrzała jeszcze na Raidena, który wszedł z powrotem na górę i zapewne zniknął w swojej sypialni, po czym odwróciła się do Sally. – Więc pierwsze spotkanie macie za sobą... O ile rano nadal będzie coś pamiętał i nie zdziwi się nagle, widząc cię z nami na śniadaniu – znowu zachichotała. – Chodź, zaprowadzę cię do mojego pokoju.
Tak więc one również poszły na górę, ogarnęły się jakoś i położyły spać. Obie swobodnie zmieściły się w łóżku Sophii i nie było w tym nic niestosownego, bo jako nastolatki czasem tak robiły. Zresztą były zmęczone i bardzo szybko zasnęły, budząc się dopiero rano.
| zt. dla Sophii i Sally
|21 marzec
Naprawdę długo zbierał się na tą wizytę. Dobre... kilka lat? Dlaczego przyszedł tu akurat dziś? Sam nie wiedział. Cały dzień chodził jak struty, nawet pijackie bełkoty jego gości go nie bawiły. Po prostu wyszedł, zamknął pub wcześniej i zjawił się tu. Ot cała filozofia. Wszystko byłoby piękne i w ogóle gdyby nie stał przed tymi drzwiami od pół godziny wbijając w nie wzrok jak ostatni idiota.
Zastanawiał się, czy czasem nie lepiej byłoby zostawić to wszystko tak jak jest? Dla niego na pewno byłoby to łatwiejsze rozwiązanie, ale chyba nie zawsze należy iść na łatwiznę, prawda?
Nie wiedział nawet, czy te dzieciaki w ogóle wiedzą coś o nim? Czy zdają sobie sprawę, że ktoś taki jak "wujek Johnny" istnieje? Nie zdziwiłby się, gdyby Will nie wzbogacił ich o tą wiedzę.
Zresztą zasłużył sobie na to... od zawsze słyszał jedno i to samo zdanie: "Rodzina jest najważniejsza". Faktycznie była, ale w scenariuszu nie uwzględniono tego, że jakiś baran wyjedzie sobie za dobre paręnaście lat na obczyznę nie dając o sobie znaku życia.
Czuł się winny, szczególnie teraz po śmierci brata i Marlene. Jednakże nie przyszedł tu, aby ukoić swoje sumienie, przyszedł tu... sam nie wie po co. Chciał tu być, wytłumaczyć im wszystko, powiedzieć, ze jest mu przykro, spróbować naprawić to co spieprzył. Szczerze jednak wątpił w to, że będzie to możliwe. Powinien iść stąd i zostawić ich w spokoju nie wchodząc z butami do ich, miał nadzieję poukładanego życia. Tak właśnie powinien zrobić. Zamaszyście odwrócił się od drzwi wejściowych, zrobił nawet kilka kroków, aby się zraz zatrzymać, przekląć siarczyście i mocno zacisnąć szczękę.
Niechby to szlag... Westchnął cierpiętniczo ponownie odwracając się w stronę drzwi, do których ponownie, jak najszybciej podszedł, aby w nie po chwili zapukać przyprawiając siebie tym dźwiękiem niemal o zawał. Był tchórzem, cholernym tchórzem, który nie miał odwagi stanąć twarzą w twarz ze swoimi problemami. Chyba najwyższy czas w końcu dorosnąć...
[bylobrzydkobedzieladnie]
Naprawdę długo zbierał się na tą wizytę. Dobre... kilka lat? Dlaczego przyszedł tu akurat dziś? Sam nie wiedział. Cały dzień chodził jak struty, nawet pijackie bełkoty jego gości go nie bawiły. Po prostu wyszedł, zamknął pub wcześniej i zjawił się tu. Ot cała filozofia. Wszystko byłoby piękne i w ogóle gdyby nie stał przed tymi drzwiami od pół godziny wbijając w nie wzrok jak ostatni idiota.
Zastanawiał się, czy czasem nie lepiej byłoby zostawić to wszystko tak jak jest? Dla niego na pewno byłoby to łatwiejsze rozwiązanie, ale chyba nie zawsze należy iść na łatwiznę, prawda?
Nie wiedział nawet, czy te dzieciaki w ogóle wiedzą coś o nim? Czy zdają sobie sprawę, że ktoś taki jak "wujek Johnny" istnieje? Nie zdziwiłby się, gdyby Will nie wzbogacił ich o tą wiedzę.
Zresztą zasłużył sobie na to... od zawsze słyszał jedno i to samo zdanie: "Rodzina jest najważniejsza". Faktycznie była, ale w scenariuszu nie uwzględniono tego, że jakiś baran wyjedzie sobie za dobre paręnaście lat na obczyznę nie dając o sobie znaku życia.
Czuł się winny, szczególnie teraz po śmierci brata i Marlene. Jednakże nie przyszedł tu, aby ukoić swoje sumienie, przyszedł tu... sam nie wie po co. Chciał tu być, wytłumaczyć im wszystko, powiedzieć, ze jest mu przykro, spróbować naprawić to co spieprzył. Szczerze jednak wątpił w to, że będzie to możliwe. Powinien iść stąd i zostawić ich w spokoju nie wchodząc z butami do ich, miał nadzieję poukładanego życia. Tak właśnie powinien zrobić. Zamaszyście odwrócił się od drzwi wejściowych, zrobił nawet kilka kroków, aby się zraz zatrzymać, przekląć siarczyście i mocno zacisnąć szczękę.
Niechby to szlag... Westchnął cierpiętniczo ponownie odwracając się w stronę drzwi, do których ponownie, jak najszybciej podszedł, aby w nie po chwili zapukać przyprawiając siebie tym dźwiękiem niemal o zawał. Był tchórzem, cholernym tchórzem, który nie miał odwagi stanąć twarzą w twarz ze swoimi problemami. Chyba najwyższy czas w końcu dorosnąć...
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez John Carter dnia 13.11.16 23:50, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
Sophia już wcześniej wzięła wolne na ten dzień; w końcu nie było wiadomo, ile potrwa mecz quidditcha. I chociaż skończył się jeszcze w nocy, to po powrocie przynajmniej mogła wypocząć. A potrzebowała tego, szczególnie jej żebra połamane po bardzo mocnym uderzeniu tłuczkiem. Po rzuceniu zaklęć leczniczych dochodziły do siebie, a Sophia zdrzemnęła się na kanapie przed płonącym kominkiem, aby rozgrzać zziębnięte ciało.
Obudziła się dopiero rano, mając właściwie cały dzień dla siebie. W ostatnich miesiącach nie miała ich wiele, więc zamierzała to wykorzystać na nadrobienie zaległości w lekturze. Zaszyła się w swoim pokoju z książką i ciepłym kocem, zupełnie nie spodziewając się tego, co wkrótce ją czeka.
Kiedy usłyszała pukanie, od razu nasunęło jej się do głowy wspomnienie tego, jak zaledwie wczoraj do ich domu sprowadziła się Artis, wyrzucona przez swoją rodzinę za przelotny romans z Raidenem. Sophia do tej pory wciąż nie mogła do końca w to wszystko uwierzyć, ale od tej pory mieli mieszkać we trójkę. Pozostało jej się z tym oswoić i zaakceptować, bo bez względu na to, co zaszło między nią a Raidenem, Artis nadal pozostawała jej przyjaciółką i współpracownicą z Biura Aurorów.
Myśląc, że to może panna Macmillan wraca do domu, Sophia podeszła do drzwi. Jeszcze nie wiedziała, że już za kilka sekund przeżyje kolejny wielki szok. Otworzyła więc drzwi i spojrzała przed siebie, na osobę, która czekała na schodkach, po czym nagle krzyknęła i odskoczyła do tyłu, jakby zobaczyła ducha. Bo tak się czuła, widząc przed sobą kogoś, kto wyglądał identycznie, jak jej ojciec, który od trzech miesięcy spoczywał w zimnym grobie i nie powinien teraz przed nią stać. Oczywiście wiedziała, że duchy istnieją i że jej ojciec jako czarodziej mógłby się takim stać, ale kolejne szybkie spojrzenie na mężczyznę sugerowało, że był zdecydowanie materialny. Może to jakaś sprytna sztuczka, może to jakiś złośliwy metamorfomag, albo eliksir wielosokowy? Może to był ktoś, kto miał coś wspólnego ze śmiercią jej rodziców, podszył się pod jej ojca i przyszedł tu tak po prostu?
Zaraz po otrząśnięciu się z pierwszego szoku Sophia sięgnęła po różdżkę, z którą nigdy się nie rozstawała i wycelowała nią w mężczyznę.
- Kim jesteś? – zapytała szorstko, bo przecież miała jak najbardziej uzasadnione powody, żeby być podejrzliwą (nigdy nie widziała brata swojego ojca, a i dawne wspominki o jego istnieniu jakoś zagubiły się w jej pamięci), a aurorskie nawyki też robiły swoje. Chociaż pewnie gdyby to naprawdę był ktoś groźny, dostałby się do domu inaczej lub zaatakowałby ją w ciągu tych sekund, gdy była sparaliżowana szokiem. Chyba, że chciał najpierw ją sprytnie podejść, grając na jej emocjach?
Obudziła się dopiero rano, mając właściwie cały dzień dla siebie. W ostatnich miesiącach nie miała ich wiele, więc zamierzała to wykorzystać na nadrobienie zaległości w lekturze. Zaszyła się w swoim pokoju z książką i ciepłym kocem, zupełnie nie spodziewając się tego, co wkrótce ją czeka.
Kiedy usłyszała pukanie, od razu nasunęło jej się do głowy wspomnienie tego, jak zaledwie wczoraj do ich domu sprowadziła się Artis, wyrzucona przez swoją rodzinę za przelotny romans z Raidenem. Sophia do tej pory wciąż nie mogła do końca w to wszystko uwierzyć, ale od tej pory mieli mieszkać we trójkę. Pozostało jej się z tym oswoić i zaakceptować, bo bez względu na to, co zaszło między nią a Raidenem, Artis nadal pozostawała jej przyjaciółką i współpracownicą z Biura Aurorów.
Myśląc, że to może panna Macmillan wraca do domu, Sophia podeszła do drzwi. Jeszcze nie wiedziała, że już za kilka sekund przeżyje kolejny wielki szok. Otworzyła więc drzwi i spojrzała przed siebie, na osobę, która czekała na schodkach, po czym nagle krzyknęła i odskoczyła do tyłu, jakby zobaczyła ducha. Bo tak się czuła, widząc przed sobą kogoś, kto wyglądał identycznie, jak jej ojciec, który od trzech miesięcy spoczywał w zimnym grobie i nie powinien teraz przed nią stać. Oczywiście wiedziała, że duchy istnieją i że jej ojciec jako czarodziej mógłby się takim stać, ale kolejne szybkie spojrzenie na mężczyznę sugerowało, że był zdecydowanie materialny. Może to jakaś sprytna sztuczka, może to jakiś złośliwy metamorfomag, albo eliksir wielosokowy? Może to był ktoś, kto miał coś wspólnego ze śmiercią jej rodziców, podszył się pod jej ojca i przyszedł tu tak po prostu?
Zaraz po otrząśnięciu się z pierwszego szoku Sophia sięgnęła po różdżkę, z którą nigdy się nie rozstawała i wycelowała nią w mężczyznę.
- Kim jesteś? – zapytała szorstko, bo przecież miała jak najbardziej uzasadnione powody, żeby być podejrzliwą (nigdy nie widziała brata swojego ojca, a i dawne wspominki o jego istnieniu jakoś zagubiły się w jej pamięci), a aurorskie nawyki też robiły swoje. Chociaż pewnie gdyby to naprawdę był ktoś groźny, dostałby się do domu inaczej lub zaatakowałby ją w ciągu tych sekund, gdy była sparaliżowana szokiem. Chyba, że chciał najpierw ją sprytnie podejść, grając na jej emocjach?
Naprawdę miał ochotę uciec stąd w cholerę. Czekał jak na szpilkach aż ktoś w końcu otworzy te drzwi. W między czasie pięć razy sprawdził, czy na pewno jest to dobry adres, za każdym razem prosząc Merlina, aby się jednak mylił. Cóż za przykładny, odważny Gryfon... Wydawało mu się, że minęła wieczność zanim usłyszał dźwięk otwieranego zamka, a zaraz później zobaczył naciskaną klamkę. Uniósł niepewnie wzrok na otwierającą właśnie drzwi rudowłosą kobietę. Był przygotowany na dość "ciekawe" powitanie, ale szczerze nie sądził, że aż tak.
Najpierw szok, później krzyk, przez który nawet i on lekko podskoczył, a jego stare serce prawie się nie zatrzymało. Zrobił krok do przodu w obawie, że dziewczyna odskakując upadnie na podłogę. Jeszcze brakowałoby tego, aby z jego winy coś sobie zrobiła. Zaraz później jednak gorzko pożałował jak się okazało zbyt gwałtownego ruchu widząc wymierzoną w jego stronę różdżkę.
-Ło, ło, ło, chwila, chwila.-Szybko podniósł ręce do góry w geście obronnym. Już nie raz kobieta celowała w niego różdżką i za każdym razem nie kończyło się to dobrze... oczywiście niestety dla niego. Wolał jednak nie pokusić się o powtórkę z rozrywki.
-John Jeffrey Carter, brat bliźniak twojego ojca.-Wolałby przekazać jej tą informację na spokojnie, ale nie pozostawiono mu w tej kwestii większego wyboru.
-Wybacz ja... nie chciałem cię wystraszyć.-Zaczął powoli opuszczać ręce obserwując dokładnie poczynania dziewczyny. Nie miał nawet cienia wątpliwości, że osobą stojącą przed nim jest właśnie jego bratanica. Co prawda ostatnie zdjęcie Sophie jakie wysłała mu Marlene pochodziło z okresu gdy dziewczyna była na trzecim roku w Hogwacie, ale prócz tego, że nie była już dzieckiem szczególnie się nie zmieniła. Zresztą była bardzo podobna do matki, a takich osób jak ona łatwo się nie zapomina. Zmieszany odchrząknął próbując sobie przypomnieć cokolwiek z tego co miał w tej konkretnej chwili powiedzieć, ale jego mózg aktualnie zamieniony został w nie nadającą się do niczego breje. Zresztą bez zmian... Czy tu było gorąco? Dałby sobie rękę uciąć, że jeszcze chwile temu odmrażały mu się dłonie.
-Nie wiem czy Will, to znaczy twój ojciec, albo Marlene wspominali coś o mnie.-Albo przynajmniej o tym, że na tym świecie istnieje identyczna kopia twojego ojca, która przed chwilą prawie wpędziła cię do grobu. To nie brzmiało pocieszająco. Zresztą nic w tej chwili takie nie było.
Dziwnie jest widzieć teraz już dorosłą Sophie. Zresztą dziwnie było ją widzieć w ogóle na żywo. Gdy tak stał i się jej przyglądał coraz bardziej upewniał się w tym, że popełnił błąd zrywając kontakt z rodziną. Miał nadzieje, że ta wizyta nie zakończy się tak źle jak się zaczęła. Naprawdę chciałby wszystko to co zniszczył naprawić.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Najpierw szok, później krzyk, przez który nawet i on lekko podskoczył, a jego stare serce prawie się nie zatrzymało. Zrobił krok do przodu w obawie, że dziewczyna odskakując upadnie na podłogę. Jeszcze brakowałoby tego, aby z jego winy coś sobie zrobiła. Zaraz później jednak gorzko pożałował jak się okazało zbyt gwałtownego ruchu widząc wymierzoną w jego stronę różdżkę.
-Ło, ło, ło, chwila, chwila.-Szybko podniósł ręce do góry w geście obronnym. Już nie raz kobieta celowała w niego różdżką i za każdym razem nie kończyło się to dobrze... oczywiście niestety dla niego. Wolał jednak nie pokusić się o powtórkę z rozrywki.
-John Jeffrey Carter, brat bliźniak twojego ojca.-Wolałby przekazać jej tą informację na spokojnie, ale nie pozostawiono mu w tej kwestii większego wyboru.
-Wybacz ja... nie chciałem cię wystraszyć.-Zaczął powoli opuszczać ręce obserwując dokładnie poczynania dziewczyny. Nie miał nawet cienia wątpliwości, że osobą stojącą przed nim jest właśnie jego bratanica. Co prawda ostatnie zdjęcie Sophie jakie wysłała mu Marlene pochodziło z okresu gdy dziewczyna była na trzecim roku w Hogwacie, ale prócz tego, że nie była już dzieckiem szczególnie się nie zmieniła. Zresztą była bardzo podobna do matki, a takich osób jak ona łatwo się nie zapomina. Zmieszany odchrząknął próbując sobie przypomnieć cokolwiek z tego co miał w tej konkretnej chwili powiedzieć, ale jego mózg aktualnie zamieniony został w nie nadającą się do niczego breje. Zresztą bez zmian... Czy tu było gorąco? Dałby sobie rękę uciąć, że jeszcze chwile temu odmrażały mu się dłonie.
-Nie wiem czy Will, to znaczy twój ojciec, albo Marlene wspominali coś o mnie.-Albo przynajmniej o tym, że na tym świecie istnieje identyczna kopia twojego ojca, która przed chwilą prawie wpędziła cię do grobu. To nie brzmiało pocieszająco. Zresztą nic w tej chwili takie nie było.
Dziwnie jest widzieć teraz już dorosłą Sophie. Zresztą dziwnie było ją widzieć w ogóle na żywo. Gdy tak stał i się jej przyglądał coraz bardziej upewniał się w tym, że popełnił błąd zrywając kontakt z rodziną. Miał nadzieje, że ta wizyta nie zakończy się tak źle jak się zaczęła. Naprawdę chciałby wszystko to co zniszczył naprawić.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Gość
Gość
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Hol
Szybka odpowiedź