Hol
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Hol
Hol domu państwa Carter nie wyróżnia się niczym specjalnym od reszty angielskich wejść. Zaraz po prawej stronie od drzwi znajduje się wieszak na ubrania, ale również i klucze. Do tego obowiązkowy stojak na parasole stoi na lewo od wejścia. W połowie holu po obu stronach znajdują się otwarte wejścia do salonu, kuchni i biblioteki. Oddalone schody na końcu zamykają korytarz.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Raiden Carter dnia 29.07.18 8:22, w całości zmieniany 1 raz
- A więc o to chodzi - odezwał się, pozwalając, żeby kolejny uśmiech tym razem ulgi wpłynął na jego twarz. Odchylił się lekko, by powieść spojrzeniem po przedpokoju, a dopiero na sam koniec wrócić do niej. - Jesteś zazdrosna, że kopię tyłki a ty musisz siedzieć, co nie? - spytał z coraz większym uśmiechem. Mógł się domyśleć, chociaż w sumie wiedział, że nie było jej ciężko przejść w stan spoczynku. Najchętniej to pewnie stwierdziłaby, że skoro ona nie może ruszać się w teren to on tez nie powinien ze względu na szerze perspektywy i temu podobne. Ale dlaczego miałby to robić? Przecież kto nie chciałby mieć takie genialnego ojca? A żeby takim być potrzebna była praca. No i Carter nie mógłby siedzieć na tyłku. Zwyczajnie nie wchodziło to w grę! To byłaby dla niego istna tortura. Mimo wszystko dalej nie mógł powstrzymać tego uśmiechu, widząc jak bardzo Artis postanowiła się otworzyć. Wcześniej było inaczej, ale głównie dlatego że ich alternatywą było łóżko. Tudzież wanna. Albo podłoga... W każdym razie było inaczej, a teraz musieli się nauczyć żyć koło siebie i chyba szło im całkiem nieźle. Dodatkowo od jakiegoś czasu po głowie Raiden pałętał się pewien pomysł. Pewien odważny pomysł, ale nie zamierzał go zdradzać blondynce przed wszystkim. Dowie się w tym aktualnym momencie.
Gdy rzuciła o byciu grubym, odsunął się znowu, otwierając szeroko oczy i patrząc na nią w ciężkim szoku. Przez chwilę po prostu się na nią gapił, nie wiedząc co powiedzieć.
- Niby w którym miejscu? - spytał, nie rozumiejąc o czym ona gadała. Wiedział, że kobiety miały zawsze problemy na punkcie swojej wagi, ale... On nie widział różnicy. Przecież wyglądała dokładnie tak samo jak w dniu, w którym się poznali. Gdzie... Jak... Jaka gruba? Aż musiał ją objechać ponownie spojrzeniem od góry do dołu, dziwiąc się, że może czegoś nie zauważył. Ale nic się nie zmieniła. Więc co było grane? Ona mówiła o tyciu, a on wędrował spojrzeniem po jej twarzy równocześnie zataczając małe koła głową jakby ciągle potwierdzał to co mówiła. Prawda była jednak taka, że w ogóle jej nie rozumiał. Nie wiedział o jakim tyciu mówiła, bo... Sam był głodny. - Nie chcesz czegoś przekąsić? - spytał zupełnie nagle, po czym uznał, że jednak musi coś dodać, bo wyjdzie, że jej nie słuchał. - Skąd ta paranoja? Przecież jesteś tak samo potworna jak wcześniej.
Odetchnął, gdy zabrała rękę, chociaż akurat jej nerwowy tik był wyraźnie widoczny. Chyba sobie przypomniała o ich niepisanej umowie, by zwolnili. Drastycznie. A on miał jeszcze swoją, której zamierzał się trzymać.
- Chciałbym ci o czymś powiedzieć - rzucił po chwili ciszy, patrząc na podłogę przed nimi zupełnie jakby się wstydził tego o czym myślał. Ale musiał o tym komuś powiedzieć. Chciał powiedzieć to jej.
Gdy rzuciła o byciu grubym, odsunął się znowu, otwierając szeroko oczy i patrząc na nią w ciężkim szoku. Przez chwilę po prostu się na nią gapił, nie wiedząc co powiedzieć.
- Niby w którym miejscu? - spytał, nie rozumiejąc o czym ona gadała. Wiedział, że kobiety miały zawsze problemy na punkcie swojej wagi, ale... On nie widział różnicy. Przecież wyglądała dokładnie tak samo jak w dniu, w którym się poznali. Gdzie... Jak... Jaka gruba? Aż musiał ją objechać ponownie spojrzeniem od góry do dołu, dziwiąc się, że może czegoś nie zauważył. Ale nic się nie zmieniła. Więc co było grane? Ona mówiła o tyciu, a on wędrował spojrzeniem po jej twarzy równocześnie zataczając małe koła głową jakby ciągle potwierdzał to co mówiła. Prawda była jednak taka, że w ogóle jej nie rozumiał. Nie wiedział o jakim tyciu mówiła, bo... Sam był głodny. - Nie chcesz czegoś przekąsić? - spytał zupełnie nagle, po czym uznał, że jednak musi coś dodać, bo wyjdzie, że jej nie słuchał. - Skąd ta paranoja? Przecież jesteś tak samo potworna jak wcześniej.
Odetchnął, gdy zabrała rękę, chociaż akurat jej nerwowy tik był wyraźnie widoczny. Chyba sobie przypomniała o ich niepisanej umowie, by zwolnili. Drastycznie. A on miał jeszcze swoją, której zamierzał się trzymać.
- Chciałbym ci o czymś powiedzieć - rzucił po chwili ciszy, patrząc na podłogę przed nimi zupełnie jakby się wstydził tego o czym myślał. Ale musiał o tym komuś powiedzieć. Chciał powiedzieć to jej.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Miał trochę racji. Finnleigh tęskniła za odrobiną emocji w życiu, czymś ciekawym do zrobienia w pracy. Lubiła adrenalinę, nie bez powodu wybrała swój zawód. Miała jeszcze kilka spraw do rozwiązania, co ją cieszyło, ale wiedziała, że już wkrótce przestanie zajmować się czymkolwiek ważnym. Czuła się trochę bezużyteczna. Zarówno dla Biura Aurorów jak i dla Zakonu Feniksa. Starała się zachować sprawność, oczywiście na przekór poradnikom, wiedziała o wszystkim co działo się w biurze, nie chcąc okazać się nieświadoma czegoś ważnego. Usiłowała zatrzymać proces bycia nieużyteczną jak najdłużej mogła, ale nieubłaganie z każdym tygodniem mogła robić coraz mniej. Na szczęście Carter skierował jej myśli na inne tory, nie czekając nawet na zaprzeczenie lub potwierdzenie, choć właściwie domyślił się prawidłowo.
Patrzyła na niego nie wiedząc czy być oburzona, zakłopotana czy rozbawiona. Po pierwsze, jak można spytać o jedzenie chwilę po tym jak ktoś narzeka na wagę? Po drugie, troszkę połechtał jej próżność nie zauważając zmian. Po trzecie jednak, nie uszło jej uwagi nazwanie jej potworną.
- Cholernik - uderzyła go lekko w ramię ze zmrużonymi lekko oczami, widać było jednak, że ją to bawi. Nieczęsto zdarzało jej się martwić swoim wyglądem, a przynajmniej tak było dawniej. Ostatnio zaczęła zauważać wszystko co jej się nie podobało, chyba z nudów.
Spoważniała niemal natychmiast, gdy padły jedne z tych słów, od których zaczynają się wszystkie trudne rozmowy. Nie miała pojęcia czego mogła dotyczyć ta konkretna, tym bardziej się zaniepokoiła.
- Co się stało? - spytała patrząc na niego uważnie, choć ten uciekał wzrokiem najwyraźniej zawstydzony. Była dobra w odczytywaniu ludzi, a choć i Cartera przejrzała bez problemu, nadal nie przychodziło jej do głowy nic, co mogło być powodem tego zachowania. Skonfundowało ją to tylko bardziej. W głowie robiła rachunek, zastanawiając się o co może chodzić, oczywiście bezowocnie.
Patrzyła na niego nie wiedząc czy być oburzona, zakłopotana czy rozbawiona. Po pierwsze, jak można spytać o jedzenie chwilę po tym jak ktoś narzeka na wagę? Po drugie, troszkę połechtał jej próżność nie zauważając zmian. Po trzecie jednak, nie uszło jej uwagi nazwanie jej potworną.
- Cholernik - uderzyła go lekko w ramię ze zmrużonymi lekko oczami, widać było jednak, że ją to bawi. Nieczęsto zdarzało jej się martwić swoim wyglądem, a przynajmniej tak było dawniej. Ostatnio zaczęła zauważać wszystko co jej się nie podobało, chyba z nudów.
Spoważniała niemal natychmiast, gdy padły jedne z tych słów, od których zaczynają się wszystkie trudne rozmowy. Nie miała pojęcia czego mogła dotyczyć ta konkretna, tym bardziej się zaniepokoiła.
- Co się stało? - spytała patrząc na niego uważnie, choć ten uciekał wzrokiem najwyraźniej zawstydzony. Była dobra w odczytywaniu ludzi, a choć i Cartera przejrzała bez problemu, nadal nie przychodziło jej do głowy nic, co mogło być powodem tego zachowania. Skonfundowało ją to tylko bardziej. W głowie robiła rachunek, zastanawiając się o co może chodzić, oczywiście bezowocnie.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Co miał poradzić, że potrafił ją przejrzeć? Można było to zaliczyć do cudów lub po prostu nosa do takich spraw. Rozumiał akurat ją doskonale jeśli chodziło o pracę. Uwielbiał iść jako pierwszy, bo jeśli jego nie było stać na coś, dlaczego jego towarzysze mieliby to robić? Wymagał od siebie o wiele więcej, bo ta praca może i zjadała go żywcem, ale widział efekty. Zamkniętych przestępców, uratowane życia, oszczędzone rodziny, a czasem zwyczajne wyjaśnienie przedawnionych spraw. To go kształtowało. Bez tej roboty byłby nikim i czułby się zagubiony, gdyby ktoś go jej pozbawił. Artis mogła być zirytowana takim stanem rzeczy, ale wiadomo, że nie robiła tego dla siebie. Robiła to dla dziecka i jego bezpieczeństwa. To wymagało poświęceń i mógł jedynie sobie wyobrazić jak bardzo potrafiła być przez to na siebie zła. Może żałowała. Ale akurat nie miała tutaj nic do gadania. Raiden nie zamierzał jej jeszcze bardziej dociskać do ziemi i mówić, że dobrze, że siedzi za biurkiem. Wystarczyło, że oboje to wiedzieli. Nie potrzebowali dalszych spięć.
Wiedział, że nie będzie się złościć. Zagra oburzoną, a potem się roześmieje. Uwielbiał ją drażnić, a przy tym zawsze wychodził na swoje. Po prostu... Trzeba było przyznać, że poznawanie siebie szło im coraz lepiej. Zachichotał przekręcając się w jej stronę bokiem jakby chciał chronić swoje biedne lewe ramię przed silnymi uderzeniami pani auror. Dla niego takie zagrania były najlepszym rozkojarzeniem pochłoniętej przez myśli kobiety. W tym przypadku Artis. Dalej uważał, że była bardzo urocza, gdy tak reagowała. Jednak gdy w końcu się uspokoili i spytała, co się działo, wyminął ją i poszedł do kuchni, by złapać tyle jedzenia ile tylko mógł. Chciał z nią porozmawiać, ale jednocześnie był potwornie głodny. Jeśli myślała, że pójdzie spać na głodniaka... Zresztą ona na pewno też była głodna, ale o tym nie mówiła.
- Możemy pójść do mnie? - spytał, gdy wrócił wypchany jedzeniem, ale widząc jej podejrzliwe spojrzenie, przewrócił oczami. - Jak chcesz stać tutaj na zimnie to proszę cię bardzo - dodał, zabierając jedzenie i idąc w stronę schodów. Zabawne. Wcześniej gdy wchodzili po nich razem, Raiden zawsze wnosił Artis. Uśmiechnął się do siebie pod nosem.
|zt x2?
Wiedział, że nie będzie się złościć. Zagra oburzoną, a potem się roześmieje. Uwielbiał ją drażnić, a przy tym zawsze wychodził na swoje. Po prostu... Trzeba było przyznać, że poznawanie siebie szło im coraz lepiej. Zachichotał przekręcając się w jej stronę bokiem jakby chciał chronić swoje biedne lewe ramię przed silnymi uderzeniami pani auror. Dla niego takie zagrania były najlepszym rozkojarzeniem pochłoniętej przez myśli kobiety. W tym przypadku Artis. Dalej uważał, że była bardzo urocza, gdy tak reagowała. Jednak gdy w końcu się uspokoili i spytała, co się działo, wyminął ją i poszedł do kuchni, by złapać tyle jedzenia ile tylko mógł. Chciał z nią porozmawiać, ale jednocześnie był potwornie głodny. Jeśli myślała, że pójdzie spać na głodniaka... Zresztą ona na pewno też była głodna, ale o tym nie mówiła.
- Możemy pójść do mnie? - spytał, gdy wrócił wypchany jedzeniem, ale widząc jej podejrzliwe spojrzenie, przewrócił oczami. - Jak chcesz stać tutaj na zimnie to proszę cię bardzo - dodał, zabierając jedzenie i idąc w stronę schodów. Zabawne. Wcześniej gdy wchodzili po nich razem, Raiden zawsze wnosił Artis. Uśmiechnął się do siebie pod nosem.
|zt x2?
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
|Hmm...gdzieś pierwsza połowa kwietnia? :I
Pomimo iż miałam dziś wolne to z przyzwyczajenia wstałam z rana - jeszcze trochę przed szóstą! Wychodząc jednak na przekór pracowniczej rutynie z ciepłego łóżka nie wyszłam tak od razu. Zapaliłam lampę, pogłaskałam gniotącego moje nogi Tajfuna (wcale mi to nie przeszkadzało. W sumie to trochę jak symbioza - on mi robił za kołdrę, ja mu za poduszkę) i sięgnęłam po książkę poświęconą zarządzaniu. Podręcznik magicznego prawa hodowlanego dla opornych skończyłam trzy dni temu. Właściwie dość zabawnym było to, że potrafiłam w tych książkach znaleźć coś kojącego. Może to dlatego, że moje marzenie zaczynało nabierać na wyrazistości? Uśmiechnęłam się na myśl mojego spotkania z panem Skamanderem. Wszystko zaczynało się układać. Czy aby na pewno...?
Wychyliłam się z nad lektury w momencie przechodzenia do kolejnego rozdziału by zobaczyć ten podejrzany list z MM. Leżał niewinnie na nocnej półce, a przełamana przeze mnie pieczęć zdawała się przypatrywać mi złowróżbnie.
Tajfun zamruczał nosowo szturchając moje ramie, jakby wyczuwając, że zaczynam posępnieć w duchu.
- To co, idziemy na spacer? - jak za dotknięciem magicznej różdżki postawił uszy, a ogon zaczął wybijać o materac entuzjastyczne rytmy aprobaty. Rozkoszne.
Kilka chwil później zdobiła mnie prosta spódnica w barwie wyblakłego kremu (kiedyś była karmelowa!) z wzorem blado-różowych, drobnych kwiatków. Do tego prosta biała koszula ze zdobionym kołnierzykiem (babcia mi go wydziergała na moje 20 urodziny). Włosy upięłam w schludny koczek. Potem już płaszcz, szal, w jedną rękę koszyk, a w drugą smycz z Tajfunem i już mnie w domu nie było.
Mój czworonożny przyjaciel zyskał ostatnio trochę ogłady, lecz wciąż miał momentami typowo szczenięce odruchy pomimo iż miał już około trzech lat. Chyba to był po prostu jego urok. Nie przeszkadzało mi to wcale, a wcale skoro umiał się już zachować w tłumie ludzi i innych stworzeń. Razem więc szwendaliśmy się po targach, straganach, czekał na mnie gdy ja zaglądałam do sklepików, odwiedzaliśmy parki, uliczki....kochałam spacery. Nie wiedzieć kiedy było już koło południa, gdy zorientowałam się, że jestem w tej okolicy. Od razu rozpoznałam bowiem dom Sophie. Nie wiem co mnie ruszyło, lecz postanowiłam zobaczyć, czy jest w domu. Być może wspomnienie tego listu? Właściwie nie spodziewałam się jej zastać, właściwie było mi trochę głupio, że robiłam taki najazd z zaskoczenia...W razie gafy spojrzałam na zawartość koszyka,którymi mogłabym ugłaskać przyjaciółkę. Było dobrze. Zapukałam.
- Och, przepraszam...zastałam może Sophie?
Pomimo iż miałam dziś wolne to z przyzwyczajenia wstałam z rana - jeszcze trochę przed szóstą! Wychodząc jednak na przekór pracowniczej rutynie z ciepłego łóżka nie wyszłam tak od razu. Zapaliłam lampę, pogłaskałam gniotącego moje nogi Tajfuna (wcale mi to nie przeszkadzało. W sumie to trochę jak symbioza - on mi robił za kołdrę, ja mu za poduszkę) i sięgnęłam po książkę poświęconą zarządzaniu. Podręcznik magicznego prawa hodowlanego dla opornych skończyłam trzy dni temu. Właściwie dość zabawnym było to, że potrafiłam w tych książkach znaleźć coś kojącego. Może to dlatego, że moje marzenie zaczynało nabierać na wyrazistości? Uśmiechnęłam się na myśl mojego spotkania z panem Skamanderem. Wszystko zaczynało się układać. Czy aby na pewno...?
Wychyliłam się z nad lektury w momencie przechodzenia do kolejnego rozdziału by zobaczyć ten podejrzany list z MM. Leżał niewinnie na nocnej półce, a przełamana przeze mnie pieczęć zdawała się przypatrywać mi złowróżbnie.
Tajfun zamruczał nosowo szturchając moje ramie, jakby wyczuwając, że zaczynam posępnieć w duchu.
- To co, idziemy na spacer? - jak za dotknięciem magicznej różdżki postawił uszy, a ogon zaczął wybijać o materac entuzjastyczne rytmy aprobaty. Rozkoszne.
Kilka chwil później zdobiła mnie prosta spódnica w barwie wyblakłego kremu (kiedyś była karmelowa!) z wzorem blado-różowych, drobnych kwiatków. Do tego prosta biała koszula ze zdobionym kołnierzykiem (babcia mi go wydziergała na moje 20 urodziny). Włosy upięłam w schludny koczek. Potem już płaszcz, szal, w jedną rękę koszyk, a w drugą smycz z Tajfunem i już mnie w domu nie było.
Mój czworonożny przyjaciel zyskał ostatnio trochę ogłady, lecz wciąż miał momentami typowo szczenięce odruchy pomimo iż miał już około trzech lat. Chyba to był po prostu jego urok. Nie przeszkadzało mi to wcale, a wcale skoro umiał się już zachować w tłumie ludzi i innych stworzeń. Razem więc szwendaliśmy się po targach, straganach, czekał na mnie gdy ja zaglądałam do sklepików, odwiedzaliśmy parki, uliczki....kochałam spacery. Nie wiedzieć kiedy było już koło południa, gdy zorientowałam się, że jestem w tej okolicy. Od razu rozpoznałam bowiem dom Sophie. Nie wiem co mnie ruszyło, lecz postanowiłam zobaczyć, czy jest w domu. Być może wspomnienie tego listu? Właściwie nie spodziewałam się jej zastać, właściwie było mi trochę głupio, że robiłam taki najazd z zaskoczenia...W razie gafy spojrzałam na zawartość koszyka,którymi mogłabym ugłaskać przyjaciółkę. Było dobrze. Zapukałam.
- Och, przepraszam...zastałam może Sophie?
To był dobry dzień, a przynajmniej na razie. Dzień wcześniej zaczął ponownie normalnie rozmawiać z Artis, dziewczyna, której szukał, odnalazła się, chociaż nie było to takie proste. No i poszedł w końcu zakupić tego psiaka! Cóż... Zamówić, bo nie było odpowiedniego w miejscu, w którym szukał. Zamierzał jednak nie sprawiać zawodu pracującej tam dziewczynce, dlatego też złożył owo zamówienie na małego buldoga, który już niedługo miał biegać mu pod nogami. Będzie musiał uważać, żeby w niego i w coś nie wdepnąć... Ta wizja była niezwykle zabawna, chociaż domyślał się, że często będzie przeklinać dzień, w którym się na to zabrał. Aktualnie nie zamierzał jednak się nad tym zastanawiać. Miał cały dom dla siebie, co ostatnio nie zdarzało się to często zważywszy na to, że już nie mieszkał jedynie z zapracowaną Sophią. Artis nie można było odmówić zaangażowania, ale przez to że źle się czuła, wracała na kilka godzin do swojej norki i w pewnym sensie ograbiała go z samotności. Nie, żeby narzekał. Po prostu potrzebował tego oddechu. Mógł robić co chciał, tak głośno jak chciał i tak często lub nie jak chciał. W końcu sprzątanie było dla niego katorgą, więc postanowił, że po robieniu sobie porządnego obiad, nie posprząta! Mógł machnąć różdżką, ale to było wyjątkowo męczące. Był facetem, prawda? Nie do niego należały podobne obowiązki, dlatego gdy tylko wszedł do domu, poszedł nastawić wysłużone radio na odpowiednią stację i zaczął brać się do roboty. Zrzucił płaszcz, marynarkę i kamizelkę. Podciągnął rękawy i przewiesił przez głowę fartuszek. Ale nie jakiś babski - porządny, granatowy należący kiedyś do pana domu, a teraz był jego. Uśmiechnął się delikatnie pod nosem na tę myśl, że ostatnią osobą biegającą w nim był jego ojciec. Słońce pięknie świeciło i wpadało do kuchni, wprawiając go w wyśmienity humor. Żadne ciężarne panny auror ani nieciężarne nie patrzyły mu przez ramię, nie kazały ściszyć muzyki, nie przeszkadzały - mógł robić wszystko. Wpadł w trans i nawet nie wiedział, ile czasu minęło nim przez dźwięki dochodzące z radia, usłyszał pukanie. Początkowo wydawało mu się , że to rytm piosenki, ale nie był odpowiednio rytmiczny. Przyciszył tony i z łyżką, na której znajdował się jeszcze sos, ruszył w stronę drzwi. Włożył ją sobie do ust, by złapać za klamkę i zobaczyć winnego.
- Nie ma - odparł, patrząc na dziewczynę. Wydawała się znajoma, ale nie miał pojęcia skąd u licha miałby ją niby znać? - Praca czy towarzyskie spotkanko? - spytał, opierając się ramieniem o framugę drzwi i czekając na odpowiedź. - Nie wiem, kiedy wróci. A która godzina? - dodał. W sumie jeśli niedługo Sophia miała wracać, panna mogła na nią poczekać.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
- Och, rozumiem... - wydusiłam z siebie, jednocześnie jakoś tak spuszczając wzrok na podłogę gdy tak sobie przypomniałam w jakiej sytuacji ostatnio widziałam brata Sophie. Nie mogłam również nic zrobić, że przypomniałam sobie o tym jak w czasie ostatnich ploteczek dowiedziałam się o lokatorce, a właściwie dodatkowych lokatorach z którym przyszło mojej przyjaciółce dzielić metraż. Niby nic takiego strasznego, a jednak mój prosty, wiejski umysł miał wrażenie, że to coś nieodpowiedniego - oczekiwać nieślubnego dziecięcia. Nic dziwnego, że na szybkie przypomnienie sobie tego wszystkiego speszyłam się i zarumieniłam.
- Nie, nie, nie, nic z tych rzeczy - ocknęłam się nagle, przyciągając Tajfuna bliżej swojej łydki - trzymałam go bardzo krótko wiedząc, ze może wykazać skłonności do przeciśnięcia się do wnętrza mieszkania - Tak sobie po prostu spacerowałam, byłam w okolicy i pomyślałam, że może odwiedzę bo w sumie chyba mam do niej sprawę, lecz to nic nie cierpiącego zwłoki. Prawie dwa tygodnie czasu mam jeszcze to tam...Tajfun, ja cie proszę... - szarpnęłam upominająco to niepokorne bydle przypominające długowłosego owczarka niemieckiego ważącego prawie tyle co ja by stało przy mnie i nie cudowało. Poprawiłam przy tym koszyk trzymany w drugiej ręce i się wygięłam by w lekkim zakłopotaniu zaczesać kosmyk za ucho i chrząknąć przepraszająco - Trochę głupio, powinnam była w sumie wysłać sowę czy coś - to nie tak, że nie przewidywałam takiej opcji, lecz co innego być jej świadomym, co innego uczestniczyć, gdy dzieje się na prawdę! - Ach, która...już chyba po trzynastej? - strzeliłam, bo szczęśliwi czasu nie liczą.
- Nie, nie, nie, nic z tych rzeczy - ocknęłam się nagle, przyciągając Tajfuna bliżej swojej łydki - trzymałam go bardzo krótko wiedząc, ze może wykazać skłonności do przeciśnięcia się do wnętrza mieszkania - Tak sobie po prostu spacerowałam, byłam w okolicy i pomyślałam, że może odwiedzę bo w sumie chyba mam do niej sprawę, lecz to nic nie cierpiącego zwłoki. Prawie dwa tygodnie czasu mam jeszcze to tam...Tajfun, ja cie proszę... - szarpnęłam upominająco to niepokorne bydle przypominające długowłosego owczarka niemieckiego ważącego prawie tyle co ja by stało przy mnie i nie cudowało. Poprawiłam przy tym koszyk trzymany w drugiej ręce i się wygięłam by w lekkim zakłopotaniu zaczesać kosmyk za ucho i chrząknąć przepraszająco - Trochę głupio, powinnam była w sumie wysłać sowę czy coś - to nie tak, że nie przewidywałam takiej opcji, lecz co innego być jej świadomym, co innego uczestniczyć, gdy dzieje się na prawdę! - Ach, która...już chyba po trzynastej? - strzeliłam, bo szczęśliwi czasu nie liczą.
Raiden oczywiście że nie pamiętał tego spotkania. Był zbyt zaspany i zbyt pochłonięty myślą o dalszym śnie, by cokolwiek rejestrować. Stało się i tyle. Nawet jeśli Sally wspomniałaby o tym, że już się poznali, stwierdziłby, że może kiedyś gdzieś... Zabawne, ale tak właśnie by powiedział. Nawet nie podejrzewał, że wydarzyło się to u nich w domu. Dosłownie kilka metrów za jego plecami. Nie speszyłby się tak jak Moore w tym momencie, ale zresztą... Gdyby wiedział o tym efektownym poznaniu się, zapewne też jedynie co to by wzruszył ramionami lub nie zareagował. Czy to takie dziwne chodzić w bokserkach po domu? Zaśmiałby się też, gdyby odczytał myśli dziewczyny a propos ciężarnej, która zajmowała jeden z pokoi domu Carterów. No, właśnie. Dziwne, przedpotopowe myślenie o tym, że była to skaza na całe życie była dla niego tak nie do uwierzenia, że brakowało mu na to słów. Pewnie za jakiś czas miał się spotykać z tym o wiele częściej niż w tym momencie. Teraz wychodziło to jedynie w prywatnych rozmowach między Sophią lub z Artis. To nieślubne dziecko było po prostu dzieckiem. Jego pięknym mini Carterem, które za kilka miesięcy miało stać się jego całym światem, chociaż już teraz Raiden chodził jak po zażyciu śnieżki z myślami blisko małego człowieka. Zerknął na podekscytowanego nowym miejscem psa i uśmiechnął się.
- Możesz go puścić do ogrodu - zaczął, a pies jakby na potwierdzenie jego słów, trącił go pyskiem w kolano. - Aj, daj spokój! - machnął ręką na jej słowa o sowie. Jeszcze czego... To nie średniowiecze by się anonsować. - Skoro tak to wchodź! Właśnie zrobiłem obiad i będziesz moją testerką. Sophia powinna się pojawić za jakiś czas - dodał, po czym otworzył szerzej drzwi i czekał na decyzję dziewczyny. Lub właściwie na to aż wejdzie do środka, bo odmowy raczej się nie spodziewał. Do tego jej pies wydawał się naprawdę czytać mu w myślach i na wizję biegania po ogrodzie, szarpnął jeszcze mocniej.
- Możesz go puścić do ogrodu - zaczął, a pies jakby na potwierdzenie jego słów, trącił go pyskiem w kolano. - Aj, daj spokój! - machnął ręką na jej słowa o sowie. Jeszcze czego... To nie średniowiecze by się anonsować. - Skoro tak to wchodź! Właśnie zrobiłem obiad i będziesz moją testerką. Sophia powinna się pojawić za jakiś czas - dodał, po czym otworzył szerzej drzwi i czekał na decyzję dziewczyny. Lub właściwie na to aż wejdzie do środka, bo odmowy raczej się nie spodziewał. Do tego jej pies wydawał się naprawdę czytać mu w myślach i na wizję biegania po ogrodzie, szarpnął jeszcze mocniej.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
- Dziękuję - Tylko tyle wydusiłam, uśmiechając się nieco ze skrępowaniem przed tym, jak mimo wszystko postanowiłam przekroczyć próg mieszkania. Jakby nie było to dopiero drugi raz obcowałam z bratem Sophie i do tego tym razem będąc z nim sam na sam. Właściwie to tak bardzo by mi nie przeszkadzało, gdyby nie to, że ten pierwszy raz był taki...niefortunny? Tak, zdecydowanie...
Pies znalazł się na podwórku, a ja chcąc nie chcąc, będąc w tym momencie w holu mieszkania nie mogłam sobie wręcz ze z dwojoną siłą nie przypomnieć wszystkiego.
- Będę zaszczycona - zaczęłam po tym, jak zdjęłam trzewiki, chcąc myślami uciec w innym, wygodniejszym kierunku - Tak właściwie to będzie drugi raz, jak przyjdzie mi smakować męskiej kuchni bo cała piątka moich braci to tak właściwie zgodnie postuluje, że ich miejsce w kuchni to jest przy stole i tak właściwie to się z nimi zgadzam. Raz jak próbowali coś przyrządzić to pomylili proszek fiu z mąką...Rety, co to było...Na każdym festynie ojciec od tego momentu musiał słuchać żartów na temat tego czym popala w kaflu - takim piecu, a mama przez tydzień chodziła na palcach zastanawiając się czy do jej drzwi zapuka magiczna policja - mówiłam, a w moim glosie pobrzmiewało rozbawienie na wspomnienie całej sytuacji i chłopaków, którzy zmienili się w potulne baranki. W trakcie całej opowieści podążałam za Raidenem, a potem przysiadłam we wskazanym miejscu stawiając sobie swój koszyczek na blacie jakiegoś stoliczka. Odkryłam haftowaną serwetką słodkie bułeczki z kruszonką. Jednocześnie trochę się zasępiłam, bo właśnie...magiczna policja, mugolska...- Raiden, um...tak właściwie, to przyszłam tu tak też nie do końca tylko na babskie ploteczki, bo, um...jakiś czas temu, dostałam z Ministerstwa list w którym wzywają mnie na przesłuchanie. Trochę mnie to zaskoczyło, tym bardziej, że niestawiennictwo grozi aresztem w Tower - Przygryzłam nerwowo wargę, nie podnosząc wzroku z nad koszyka, który nagle stał się dziwnie interesującym obiektem do obserwacji. Na pewno wychodziła ze mnie lekka nerwowość - Myślisz...myślisz, że mam się czym niepokoić? Bo wiesz, teraz gdy....ta cała antymugolska policja...mój tata jest mugolem.
|zt x2 -> kuchnia
Pies znalazł się na podwórku, a ja chcąc nie chcąc, będąc w tym momencie w holu mieszkania nie mogłam sobie wręcz ze z dwojoną siłą nie przypomnieć wszystkiego.
- Będę zaszczycona - zaczęłam po tym, jak zdjęłam trzewiki, chcąc myślami uciec w innym, wygodniejszym kierunku - Tak właściwie to będzie drugi raz, jak przyjdzie mi smakować męskiej kuchni bo cała piątka moich braci to tak właściwie zgodnie postuluje, że ich miejsce w kuchni to jest przy stole i tak właściwie to się z nimi zgadzam. Raz jak próbowali coś przyrządzić to pomylili proszek fiu z mąką...Rety, co to było...Na każdym festynie ojciec od tego momentu musiał słuchać żartów na temat tego czym popala w kaflu - takim piecu, a mama przez tydzień chodziła na palcach zastanawiając się czy do jej drzwi zapuka magiczna policja - mówiłam, a w moim glosie pobrzmiewało rozbawienie na wspomnienie całej sytuacji i chłopaków, którzy zmienili się w potulne baranki. W trakcie całej opowieści podążałam za Raidenem, a potem przysiadłam we wskazanym miejscu stawiając sobie swój koszyczek na blacie jakiegoś stoliczka. Odkryłam haftowaną serwetką słodkie bułeczki z kruszonką. Jednocześnie trochę się zasępiłam, bo właśnie...magiczna policja, mugolska...- Raiden, um...tak właściwie, to przyszłam tu tak też nie do końca tylko na babskie ploteczki, bo, um...jakiś czas temu, dostałam z Ministerstwa list w którym wzywają mnie na przesłuchanie. Trochę mnie to zaskoczyło, tym bardziej, że niestawiennictwo grozi aresztem w Tower - Przygryzłam nerwowo wargę, nie podnosząc wzroku z nad koszyka, który nagle stał się dziwnie interesującym obiektem do obserwacji. Na pewno wychodziła ze mnie lekka nerwowość - Myślisz...myślisz, że mam się czym niepokoić? Bo wiesz, teraz gdy....ta cała antymugolska policja...mój tata jest mugolem.
|zt x2 -> kuchnia
Był wykończony. Nie chodziło już jedynie o podróż, która utrudniona przez warunki atmosferyczne i polityczne zmiany trwała trzy razy dłużej niż powinna. To wszystko było przytłaczające i chociaż nie był w domu zaledwie kilka miesięcy, czuł się jakby wyjechał lata temu. Tak wiele się zmieniło podczas jego nieobecności, że jeśli ktoś powiedziałby mu, że namieszano w linii czasowej, uwierzyłby. Osłabiony po pożarze w Białej Wywernie nie został targnięty anomalią, lecz te przewały na niemalże każdej płaszczyźnie życia czarodziejów i czarownic w Wielkiej Brytanii wskazywały na to, że jednak się mylił. Wyjechał w trudnym okresie, wrócił do chaosu, mimo że wiele głosów brzmiało jakoby wszystko szło ku właściwej drodze. Kolejno pomordowani Ministrowie Magii, urzędnicy, pożar Ministerstwa. Czy jego decyzja bycia przy Artis była wybawieniem czy może przekleństwem? Nie nawykł do ucieczek, a po trosze tak właśnie się czuł. Wiedział, że nie powinien tak myśleć - w końcu wybrał towarzyszenie matce swojego dziecka czyli nowego źródła radości i nadziei w jego życiu. Nic nie mógł jednak poradzić na to, że wewnętrzny głos obowiązku był zbyt głośny, by go zignorować. Tam, po drugiej stronie oceanu ginęli ludzie, a on miał się cieszyć życiem dnia codziennego? Przecież to była jego ojczyzna, jego bliscy, jego rodacy. Jego siostra... O Sophii myślał każdego dnia, bojąc się, że obudzi się, a list z wiadomością o jej śmierci będzie leżał na stole. To było za wiele. Cieszył się z faktu, że Artis miała się jak najlepiej i prócz typowych ciążowych spraw nic jej nie dolegało. Widział to, że się zmieniała każdego dnia. Wciąż miał w głowie jej niechciane wyznanie o tym, co do niego czuła. Starał się w tym wszystkim być jej opiekunem i przyjacielem, ale nie mógł jej póki co dać tego, czego pragnęła. Był u jej boku, pilnując by ani jej, ani ich dziecku nie stało się nic złego. Mieszkanie u rodziny, która zagospodarowała wielkie pola służyło każdemu, lecz nawet Artis to dostrzegała - Raiden zbyt często patrzył gdzieś poza horyzont jakby samym obserwowaniem przenosił się do Anglii, by być blisko największego kotła. Zdawał sobie, że ją tym martwił. Rozmawiali o tym. Tęsknił za świstem zaklęć nad głową, za adrenaliną i szukaniem prawdy. Za strzeżeniem tego co właściwe i dążenia pod prąd nawet wtedy, a właściwie to szczególnie wtedy, gdy cała reszta świata płynęła w drugim kierunku. Potrzebował tego, bo bez tego wszystkiego nie był sobą. Nie wyjechałby bez jej przyzwolenia, ale koniec końców poddała się, rozumiejąc w czym rzecz. Sama była częścią Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów i zdawała sobie sprawę z faktu, że jeśli nie oni mieli się zająć naprawianiem własnego kraju, to nikt nie będzie wiedział, co robić. Bez tego wszystkiego Raiden czuł się niepełny. Owszem, życie z daleka od zmartwień było dobre, lecz zawsze coś go gryzło od środka. I fakt że zostawił siostrę. Małą Sophię, którą powinien był chronić, nawet przed nią samą. Nigdy jednak nie było za późno na powrót i stanięcie twarzą w twarz z tym, co miało się tak długo za plecami. Mógł nie wrócić. Mógł nie podołać. Zginąć podczas jakiegoś zadania i zostawić swoje dziewczyny samotne. Artis i maleństwo były bezpieczne. Musiał więc upewnić się, że młodsza Carterówna również. Nie zamierzał namawiać jej do wyjazdu. To nie leżało w jego naturze. Chciał znów stanąć z nią ramię w ramię i poczuć tę rodzinną więź, która kiedyś zerwana, jedynie się wzmocniła. Mieli tylko siebie, a on nie zamierzał już jej nigdy zostawiać ani zawieźć. Tak długo pozostawali rozdzieleni i zjednała ich śmierć rodziców. Już dość śmierci było dookoła. Niepotrzebnej i frustrującej. Przypominał sobie zawsze morderstwo Moody'ego, a później zaraz za tym rozpacz Tamuny i osieroconego Alastora. Świadomość, że powstrzymał zwyrola odpowiedniego za tę tragedię była niemożliwa do wyrażenia. A takich gnojów było wielu. Zbyt wielu dlatego każda para rąk miała się przydać. Carter zawsze miał o sobie wysokie mniemanie w oczach innych ludzi, ale trzeba było mu to przyznać - znał się na swojej robocie i pracował często zdecydowanie więcej niż reszta. Spełniał się jak w niczym innym. Bycie partnerem życiowym przychodziło mu trudniej niż zawodowym. Ojczyzna go potrzebowała. Nie mógł przemilczeć tego wołania ani go zagłuszyć. Dlatego ten powrót był taki ważny. Nie chodziło już jedynie o jego samego, a o coś znacznie więcej.
Idąc znajomymi ulicami, obserwował ciemne okna domów, w których światła już dawno przestały świecić. Godzina była późno, jednak ciało policjanta reagowało odwrotnie. W Stanach trwał wszak o tej porze dzień i zmęczenie miało się dopominać o swoje dopiero za parę godzin. Organizm był silny, lecz w końcu musiał się poddać i najpewniej miał przespać następne parę dni. Różnica była nie tylko w godzinach, lecz również krajobrazie. Carter czuł się lepiej wśród budynków miasta niż na farmie, chociaż i tam odnajdywał spokój. Nie pełny jednak... Zamówił Błędnego Rycerza na przedmieścia, lecz chciał się przejść kawałek i dać sobie więcej czasu na stanięcie znów w drzwiach domu. W samej koszuli z marynarką zarzuconą przez ramię wyglądał na głęboko zanurzonego we własnych myślach i tak właśnie było. Nie zauważył nawet, gdy stał już i wyjmował znany sobie klucz. Cicho przekręcił, wiedząc, że pora była tak późna, że zapewne Sophia śpi. Wysłał jej list i nie zdawał sobie sprawy, że w ferworze politycznych przewałów ów wiadomość się zagubi i jego obecność będzie dla siostry kolejnym szokiem.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Powrót brata był jedną z ostatnich rzeczy, jakich mogłaby się teraz spodziewać. Była pewna, że żył sobie spokojnie w Ameryce, że dołączył do Artis i próbują zbudować sobie nowe życie w ojczyźnie ich przodków. Z jednej strony na początku była trochę zła, że w pewnym sensie uciekł, ale z drugiej... czy miała prawo go za to winić po tym, jak prawie zginął? Mimo wszystko cieszyła ją myśl, że chociaż on był bezpieczny, że chociaż on jeden z ich rodziny przeżyje i będzie niósł dalej wartości Carterów.
Ilekroć przebywała w pustym i cichym domu czasem zastanawiała się, jak teraz żyło się jej bratu. Czy był tam szczęśliwy i bezpieczny? Powinien być, Ameryka znajdowała się daleko od Anglii, anomalii i tego chaosu. Kiedy ministerstwo spłonęło, cieszyła się, że go tam nie było, że płomienie pożogi nie mogły mu zagrozić po raz drugi. Te myśli osładzały jej gorycz samotności. Dom był bardzo cichy i pusty, odkąd nie było tu rodziców, a później także jego, bo zdążyła się już przyzwyczaić do świadomości, że brat jest parę pokojów dalej... A teraz nie miała nawet tego, dlatego w domu głównie sypiała, z samego rana wychodząc do pracy i wracając wieczorem. Do samotności i ciszy nie było potrzeby się spieszyć, w domu nikt na nią nie czekał.
Tego dnia też wróciła późno. Po kolejnej aurorskiej akcji musiała zmyć z siebie brud, a później na siniaki i drobne zranienia nałożyła maść; tym razem szczęśliwie obyło się bez poważniejszych skutków, z którymi nie mogłaby sobie poradzić sama. Właśnie szykowała się do snu, żeby przespać choć kilka godzin przed kolejną pobudką i wyjściem do pracy. Dom był pogrążony w ciszy, a ona zgodnie ze swoim zwyczajem nawet tu nie rozstawała się z różdżką, także w nocy musząc mieć ją w zasięgu dłoni.
Ale wtedy, ledwie zgasiła świecę i zamknęła oczy, nagle usłyszała dobiegający z dołu chrobot, a potem trzask drzwi. Te dźwięki wydawały się brzmieć bardzo donośnie po tym, jak przez ostatnie tygodnie przywykła do gęstej ciszy przerywanej jedynie sporadycznymi dźwiękami z podwórza. Żaden list od brata do niej nie dotarł, nie brała pod uwagę jego pojawienia się, więc zakładała raczej, że ma do czynienia z włamywaczem, albo kimś znacznie gorszym, kto mógłby chcieć się wedrzeć do domu mieszkającej samotnie aurorki. Na pewno nie brakowało takich, którym mogła się narazić w swojej pracy.
Od razu poderwała się z łóżka, chwytając różdżkę. Była boso, więc bezszelestnie zeszła na dół, zbliżając się do holu wejściowego z wyciągniętą różdżką; odległość schodów od wejścia była wystarczająca, by mogła tam zejść niepostrzeżenie. W domu było ciemno, ciemności ukrywały jej poczynania. Mogła miotnąć zaklęciem, ale w dobie anomalii wstrzymała się z tym, decydując się na element zaskoczenia, i zaklęcie dopiero kiedy okaże się niezbędne. I nagle, kiedy dostrzegła przed sobą prawdopodobnie rozglądającą się wysoką sylwetkę, rzuciła się na nią, dźgając intruza różdżką i przyciskając mu ją do skroni. Była niższa, ale z rozpędu pchnęła mężczyznę na znajdującą się tuż za nim ścianę, przyduszając go do niej.
- Ani drgnij – warknęła, pewna, że to złodziej lub inny intruz, który próbował się do niej zakraść, a tymczasem ona go przechytrzyła. Dobrze znała ten dom, wiedziała, gdzie stawiać stopy, by podłoga nie zaskrzypiała, a na kursie aurorskim nie uczyli tylko magii, ale też używania siły własnych mięśni oraz podkradania się podstępem.
- Czego tutaj szukasz? – zapytała, w ciemności nie widząc, że ma do czynienia z własnym bratem. Jedyne co widziała to zarys wyższej od niej sylwetki, sądząc po wzroście i posturze – mężczyzny, któremu wbijała w skroń koniec swojej różdżki. Liczyła się z tym, że prawdopodobny włamywacz może ją odepchnąć lub uderzyć, ale była gotowa w każdej chwili rzucić na niego jakieś zaklęcie.
Ilekroć przebywała w pustym i cichym domu czasem zastanawiała się, jak teraz żyło się jej bratu. Czy był tam szczęśliwy i bezpieczny? Powinien być, Ameryka znajdowała się daleko od Anglii, anomalii i tego chaosu. Kiedy ministerstwo spłonęło, cieszyła się, że go tam nie było, że płomienie pożogi nie mogły mu zagrozić po raz drugi. Te myśli osładzały jej gorycz samotności. Dom był bardzo cichy i pusty, odkąd nie było tu rodziców, a później także jego, bo zdążyła się już przyzwyczaić do świadomości, że brat jest parę pokojów dalej... A teraz nie miała nawet tego, dlatego w domu głównie sypiała, z samego rana wychodząc do pracy i wracając wieczorem. Do samotności i ciszy nie było potrzeby się spieszyć, w domu nikt na nią nie czekał.
Tego dnia też wróciła późno. Po kolejnej aurorskiej akcji musiała zmyć z siebie brud, a później na siniaki i drobne zranienia nałożyła maść; tym razem szczęśliwie obyło się bez poważniejszych skutków, z którymi nie mogłaby sobie poradzić sama. Właśnie szykowała się do snu, żeby przespać choć kilka godzin przed kolejną pobudką i wyjściem do pracy. Dom był pogrążony w ciszy, a ona zgodnie ze swoim zwyczajem nawet tu nie rozstawała się z różdżką, także w nocy musząc mieć ją w zasięgu dłoni.
Ale wtedy, ledwie zgasiła świecę i zamknęła oczy, nagle usłyszała dobiegający z dołu chrobot, a potem trzask drzwi. Te dźwięki wydawały się brzmieć bardzo donośnie po tym, jak przez ostatnie tygodnie przywykła do gęstej ciszy przerywanej jedynie sporadycznymi dźwiękami z podwórza. Żaden list od brata do niej nie dotarł, nie brała pod uwagę jego pojawienia się, więc zakładała raczej, że ma do czynienia z włamywaczem, albo kimś znacznie gorszym, kto mógłby chcieć się wedrzeć do domu mieszkającej samotnie aurorki. Na pewno nie brakowało takich, którym mogła się narazić w swojej pracy.
Od razu poderwała się z łóżka, chwytając różdżkę. Była boso, więc bezszelestnie zeszła na dół, zbliżając się do holu wejściowego z wyciągniętą różdżką; odległość schodów od wejścia była wystarczająca, by mogła tam zejść niepostrzeżenie. W domu było ciemno, ciemności ukrywały jej poczynania. Mogła miotnąć zaklęciem, ale w dobie anomalii wstrzymała się z tym, decydując się na element zaskoczenia, i zaklęcie dopiero kiedy okaże się niezbędne. I nagle, kiedy dostrzegła przed sobą prawdopodobnie rozglądającą się wysoką sylwetkę, rzuciła się na nią, dźgając intruza różdżką i przyciskając mu ją do skroni. Była niższa, ale z rozpędu pchnęła mężczyznę na znajdującą się tuż za nim ścianę, przyduszając go do niej.
- Ani drgnij – warknęła, pewna, że to złodziej lub inny intruz, który próbował się do niej zakraść, a tymczasem ona go przechytrzyła. Dobrze znała ten dom, wiedziała, gdzie stawiać stopy, by podłoga nie zaskrzypiała, a na kursie aurorskim nie uczyli tylko magii, ale też używania siły własnych mięśni oraz podkradania się podstępem.
- Czego tutaj szukasz? – zapytała, w ciemności nie widząc, że ma do czynienia z własnym bratem. Jedyne co widziała to zarys wyższej od niej sylwetki, sądząc po wzroście i posturze – mężczyzny, któremu wbijała w skroń koniec swojej różdżki. Liczyła się z tym, że prawdopodobny włamywacz może ją odepchnąć lub uderzyć, ale była gotowa w każdej chwili rzucić na niego jakieś zaklęcie.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Sophia musiała jednak podejrzewać, że jej brat wcale nie czuł się tak wspaniale w bezruchu. Tak jak ona był Carterem, a oni słynęli z wyjątkowej brawury i silnego poczucia praworządności, bez którego po prostu marnieli. Na pewno życzyła mu szczęścia, lecz nie potrafił tak po prostu o wszystkim zapomnieć. Zapomnieć o niej i o przysiędze, którą składał jako już pełnoprawny członek Patrolu Egzekucyjnego. Wciąż miał jej słowa w głowie, a przez ostatnie miesiące były niczym dzwon dudniący i wołający ku sobie. Nawet teraz, tuta, gdyby ktoś go zapytał, powtórzyłby policyjną rotę bez zająknięcia. Ja, obywatel Anglii i członek Wielkiej Brytanii, świadom podejmowanych obowiązków policjanta, ślubuję: służyć wiernie Narodowi, chronić ustanowiony Prawem Konstytucyjnym Wielkiej Brytanii porządek prawny, strzec bezpieczeństwa Państwa i jego obywateli, nawet z narażeniem życia. Wykonując powierzone mi zadania, ślubuję pilnie przestrzegać prawa, dochować wierności konstytucyjnym organom, przestrzegać dyscypliny służbowej oraz wykonywać rozkazy i polecenia przełożonych. Ślubuję strzec tajemnic związanych ze służbą, honoru, godności i dobrego imienia służby oraz przestrzegać zasad etyki zawodowej. To wszystko miało dla niego wielkie znaczenie. Co prawda ów przysięga była złożona w Ameryce, lecz bardzo podobną mieli brygadziści, których przecież był członkiem. Nawet z narażeniem życia... Był to winny pogrążonej w chaosie ojczyźnie, którą zostawił za plecami na rzecz czegoś równie ważnego lub nawet ważniejszego. Gdyby wyjechał do samej Artis, nigdy by sobie tego nie wybaczył. Ale nosiła pod sercem kogoś, kto miał być mini wersją jego samego. Nie żałował, że spędził cały czerwiec z końcówką maja i prawie cały lipiec w towarzystwie blondynki, jednak dało mu to większe pojęcie odpowiedzialności. Teraz nie robił tego jedynie dla ratowania ludzi. Od teraz miał również walczyć za powiększającą się rodzinę. Posiadał umiejętności, które sprawiały, że niósł na swoich barkach świadomość rozwagi i odpowiedzialności. Ów brzemię jeszcze bardziej się umocniło, gdy zrozumiał, że zostanie ojcem. Rozumiał już teraz słowa taty, który podczas jego wybryków powtarzał, że prawdziwą odpowiedzialność zrozumie dopiero, gdy sam będzie miał dzieci. Teraz pojmował, co rodzic chciał mu wtedy przekazać. Żałował, że William Carter nigdy nie pozna wnuka i nie dostrzeże w synu spełnienia i pewnego dojrzewania. Bo pomimo stałości pod względem pracy, młody Carter był nieodpowiedzialny i lubował się w podejmowaniu ryzyka. Adrenalina, niepewność, brawura były jego znakami rozpoznawczymi, a przy tym jakoś zawsze wychodził cało z kłopotów. Sophia mogła myśleć, że jej brat wystraszył się i uciekł po wydarzeniach w Białej Wywernie, lecz to wcale nie przesądziło o tej decyzji. Jedynie go umocniło - przeszedł niemalże spalenie żywcem, budynek zwalił mu się na głowę, przeleżał tam całą noc, a jednak przeżył. Żył i mógł tym samym pokazać skurwielom, którzy byli odpowiedzialni za tamten chaos, że nie każdego gliniarza pod gruzami udało im się zabić. Zamierzał przejrzeć na dniach również i nekrologi, chcąc wiedzieć kto z jego kolegów z pracy zginął podczas pożaru Ministerstwa Magii. Nie dostał listu od Pomony o cierpieniu Aspena, więc wywnioskował, że Penny miał się dobrze i zapewne gdzieś lata z Grace. O tym jaka była prawda miał się dowiedzieć zapewne już wkrótce. Póki co nieświadom faktu, że do siostry nie dotarł list ani tego, że jego dawna, szczenięca słabość straciła życie, planował po cichu wślizgnąć się do domu. Nie był specjalnie uważny, bo przecież nie było żadnego dziecka lub ciężarnej, które mógłby zbudzić najmniejszym nawet szmerem. Wiedział, że przez następne parę dni będzie miał wiele do zrobienia - odnalezienie Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów nie powinno być takie trudne, skoro i ruda w nim pracowała. Ciekawiło go czy wciąż pozostał ten sam, burkliwy szef, z którym powinien był porozmawiać i poprosić o przywrócenie do służby. Oddelegował wcześniej również list w jego kierunku, nie zamierzając tak po prostu pojawiać się bez zapowiedzi. Podejrzewał jednak, że nie będzie z tym większego problemu. Każdy oddany, nieskorumpowany członek oddziału ścigania był teraz na wagę złota, a chętnych raczej im ubywało niż przybywało. Wierzył też w to, że pozostało nieco odwagi wśród zahukanych obywateli i nie będą utrudniać im pracy, chociaż w doświadczenia wiedział, że w takich momentach mało kto chciał otwierać usta. Nic dziwnego - bali się. Jego rozmyślania zostały jednak przerwane przez szybki, niemalże koci atak i zaraz poczuł pod plecami chłód ściany. Nie spodziewał się takiego powitania, ale po tembrze głosu siostry, bo to ona za tym stała, mógł wywnioskować, że nie spodziewała się, że ma do czynienia właśnie z członkiem rodziny. Mimo że dziewczyna była dość wysoka jak na kobietę to siłować by się z nim nie mogła. Nie odparł jej, wiedząc, że to ostatnia rzecz, na jaką miał ochotę się decydować - ciemności były naprawdę egipskie i jeszcze by wpadła na stolik. - To tak witasz każdego przystojnego faceta w domu? - mruknął, zerkając na ukrytą w ciemnościach własną różdżkę, która tkwiła po lewą piersią siostry. - Chyba można powiedzieć, że remis - odparł i mimo że Sophia nie mogła tego dostrzec, na pewno wiedziała o tym, że jej brat się uśmiecha w typowy dla siebie, łobuzerski sposób.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Oboje musieli w tych trudnych czasach szybko wydorośleć, nagle zderzeni ze zmianami, które zachodziły w ich świecie. Poza zawirowaniami w świecie magii na Raidena spadła jeszcze dodatkowa odpowiedzialność – miał zostać ojcem, stworzyć rodzinę. Nic dziwnego, że chciał być przy kobiecie, która nosiła w sobie jego dziecko, a którą dla bezpieczeństwa odesłał do Ameryki. Sophia jednak by się odesłać nie dała, została więc tutaj, ani myśląc o ucieczce nawet po tym, jak ministerstwo spłonęło, anomalie szalały, a spotkanie Zakonu przyniosło wieści o kolejnych tragediach szerzonych przez ich przeciwników. Nie uciekała, nadal tu była i wiedziała, że niebezpieczeństwo jest realne – więc chociaż o Raidena nie musiała się martwić. O Raidena, który nie wiedział, w co się wpakowała i że nie tylko praca ją narażała, że było coś więcej w jej życiu niż tylko aurorstwo.
Tęskniła za nim, za samym faktem czyjejś obecności w tym samym domu, za tym, że panująca w nim cisza nie była tak ciężka, kiedy on tu był. Ale go nie było i musiała sobie radzić samotnie z każdą przeciwnością losu. Jeśli do domu wdarł się włamywacz, także musiała się z nim uporać. Pewnie i tak by to zrobiła, nawet gdyby nie mieszkała sama. Nie zwykła zrzucać ewentualnych problemów na barki innych, sama mogła sobie z nimi radzić. Chyba że to było coś, z czym wybitnie sobie nie radziła, na przykład eliksiry. Wtedy wolała je zlecić komuś, kto się na tym zna.
Trudno byłoby wślizgnąć się do tego domu niepostrzeżenie kiedy była w nim Sophia. Przyzwyczajona do panującej tu ciszy była szczególnie wyczulona na odstępstwa od niej. Łatwo wychwyciła charakterystyczne skrzypnięcie drzwi wejściowych i niezwłocznie udała się na dół, skradając się niczym kot do potencjalnego intruza. Nie wiedziała czy to ktoś przypadkowy, czy może osoba która z premedytacją wybrała ją na cel i miała pojęcie o jej zwyczajach, ale musiała być gotowa na każdą ewentualność. Brata pod uwagę nie brała, bo zakładała, że napisałby list. Niestety ten wskutek zbiegu okoliczności nie dotarł, więc pozostawała w nieświadomości. Każdy inny gość również pojawiłby się tu o wcześniejszej porze i zapowiedziałby się, lub przynajmniej zadzwonił dzwonkiem i zaczekał na wpuszczenie do środka.
Rzuciła się na niego nagle i niespodziewanie, pchając na ścianę za jego plecami. Była silna i sprawna jak na kobietę, ale oczywiście brała pod uwagę fakt, że napastnik może okazać się silniejszy, był w końcu wysoki i postawny, posturą dorównywał jej bratu. Mimo treningów nie mogła przeskoczyć pewnych ograniczeń szczupłego, kobiecego ciała, więc polegała na swoim sprycie i refleksie, a także różdżce, którą przytknęła intruzowi do skroni. Starała się zabrzmieć na tyle groźnie i poważnie, by wiedział, że nie ma do czynienia ze słabą, samotną kobietką, która mogłaby być łatwym celem. Miał do czynienia z aurorem. Ale on też był przygotowany, bo po chwili poczuła koniec różdżki wbijający się w jej klatkę piersiową.
Ale jego głos, kiedy się odezwał, brzmiał bardzo znajomo. Nie widziała zbyt wiele, ale od razu rozpoznała głos, mimo że nie słyszała go od jakichś dwóch miesięcy.
- Raiden? – zapytała ze zdumieniem. Ale zaraz uświadomiła sobie, że istniały sposoby, by podrobić czyjś wygląd i głos, że wystarczyła odrobina eliksiru wielosokowego, by ktoś mógł zmienić się w wierną kopię jej brata. Bo przecież Raiden był w Ameryce, nie spodziewała się jego nagłego przyjazdu, a jego włosy można było zdobyć już wcześniej w jakimś miejscu, w którym bywał. – Jeśli jesteś Raidenem, powiedz coś, co mógłby wiedzieć tylko mój brat – powiedziała jeszcze, wciąż nie pozwalając sobie na okazanie ulgi i radości, bo mogła mieć do czynienia ze sprytnym oszustwem, a nie była tak naiwna, by nie wziąć go pod uwagę. Na kursie aurorskim uczono ją ostrożności, a w ostatnich czasach coraz mocniej pojmowała wagę słów „stała czujność”. Ministerstwo spłonęło, czarnoksiężnicy panoszyli się po świecie, wojna dosłownie wisiała w powietrzu. Dlatego póki co nie opuszczała różdżki ani nie odsunęła się, czekając, aż mężczyzna mówiący głosem jej brata rozwieje jej wątpliwości co do swojej prawdziwej tożsamości. Wiedziała też, że jeśli był kimś o złych zamiarach, mógł zaatakować od razu – ale liczyła, że wychwyci ten moment i go uprzedzi.
Czy to możliwe, że jej brat mógł wrócić do kraju? Jeśli tak, to czemu się nie zapowiedział, a skradał się o tak późnej godzinie? Nie wiedziała, co o tym myśleć, więc wciąż pozostawała spięta i czujna, czekając na kolejne słowa wypowiadane tym znajomym, ale możliwym do podrobienia głosem.
Tęskniła za nim, za samym faktem czyjejś obecności w tym samym domu, za tym, że panująca w nim cisza nie była tak ciężka, kiedy on tu był. Ale go nie było i musiała sobie radzić samotnie z każdą przeciwnością losu. Jeśli do domu wdarł się włamywacz, także musiała się z nim uporać. Pewnie i tak by to zrobiła, nawet gdyby nie mieszkała sama. Nie zwykła zrzucać ewentualnych problemów na barki innych, sama mogła sobie z nimi radzić. Chyba że to było coś, z czym wybitnie sobie nie radziła, na przykład eliksiry. Wtedy wolała je zlecić komuś, kto się na tym zna.
Trudno byłoby wślizgnąć się do tego domu niepostrzeżenie kiedy była w nim Sophia. Przyzwyczajona do panującej tu ciszy była szczególnie wyczulona na odstępstwa od niej. Łatwo wychwyciła charakterystyczne skrzypnięcie drzwi wejściowych i niezwłocznie udała się na dół, skradając się niczym kot do potencjalnego intruza. Nie wiedziała czy to ktoś przypadkowy, czy może osoba która z premedytacją wybrała ją na cel i miała pojęcie o jej zwyczajach, ale musiała być gotowa na każdą ewentualność. Brata pod uwagę nie brała, bo zakładała, że napisałby list. Niestety ten wskutek zbiegu okoliczności nie dotarł, więc pozostawała w nieświadomości. Każdy inny gość również pojawiłby się tu o wcześniejszej porze i zapowiedziałby się, lub przynajmniej zadzwonił dzwonkiem i zaczekał na wpuszczenie do środka.
Rzuciła się na niego nagle i niespodziewanie, pchając na ścianę za jego plecami. Była silna i sprawna jak na kobietę, ale oczywiście brała pod uwagę fakt, że napastnik może okazać się silniejszy, był w końcu wysoki i postawny, posturą dorównywał jej bratu. Mimo treningów nie mogła przeskoczyć pewnych ograniczeń szczupłego, kobiecego ciała, więc polegała na swoim sprycie i refleksie, a także różdżce, którą przytknęła intruzowi do skroni. Starała się zabrzmieć na tyle groźnie i poważnie, by wiedział, że nie ma do czynienia ze słabą, samotną kobietką, która mogłaby być łatwym celem. Miał do czynienia z aurorem. Ale on też był przygotowany, bo po chwili poczuła koniec różdżki wbijający się w jej klatkę piersiową.
Ale jego głos, kiedy się odezwał, brzmiał bardzo znajomo. Nie widziała zbyt wiele, ale od razu rozpoznała głos, mimo że nie słyszała go od jakichś dwóch miesięcy.
- Raiden? – zapytała ze zdumieniem. Ale zaraz uświadomiła sobie, że istniały sposoby, by podrobić czyjś wygląd i głos, że wystarczyła odrobina eliksiru wielosokowego, by ktoś mógł zmienić się w wierną kopię jej brata. Bo przecież Raiden był w Ameryce, nie spodziewała się jego nagłego przyjazdu, a jego włosy można było zdobyć już wcześniej w jakimś miejscu, w którym bywał. – Jeśli jesteś Raidenem, powiedz coś, co mógłby wiedzieć tylko mój brat – powiedziała jeszcze, wciąż nie pozwalając sobie na okazanie ulgi i radości, bo mogła mieć do czynienia ze sprytnym oszustwem, a nie była tak naiwna, by nie wziąć go pod uwagę. Na kursie aurorskim uczono ją ostrożności, a w ostatnich czasach coraz mocniej pojmowała wagę słów „stała czujność”. Ministerstwo spłonęło, czarnoksiężnicy panoszyli się po świecie, wojna dosłownie wisiała w powietrzu. Dlatego póki co nie opuszczała różdżki ani nie odsunęła się, czekając, aż mężczyzna mówiący głosem jej brata rozwieje jej wątpliwości co do swojej prawdziwej tożsamości. Wiedziała też, że jeśli był kimś o złych zamiarach, mógł zaatakować od razu – ale liczyła, że wychwyci ten moment i go uprzedzi.
Czy to możliwe, że jej brat mógł wrócić do kraju? Jeśli tak, to czemu się nie zapowiedział, a skradał się o tak późnej godzinie? Nie wiedziała, co o tym myśleć, więc wciąż pozostawała spięta i czujna, czekając na kolejne słowa wypowiadane tym znajomym, ale możliwym do podrobienia głosem.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Właśnie. Nie wiedział, że jego młodsza siostra wpakowała się w jakąś kabałę i ryzykowała, będąc w pierwszej linii nie tylko jako auror, ale również jako członkini tajnej organizacji. Nie przypuszczał nawet takiej możliwości, a na pewno gdyby dowiedział się, że i Artis również była częścią czegoś tak szalonego, obie dostałyby solidny wykład i szlaban do końca życia. Nigdy nie traktował siostry jako osoby, którą w jakikolwiek mógłby poświęcić. Szanował ją i był dumny z jej siły oraz osiągnięć, których dokonała, ale mimo wszystko nie lubił, gdy wychylała się aż za bardzo. Od tego miała starszego brata. On mógł to robić, żeby ona nie musiała. Ale akurat tego skutecznie wybić jej z głowy nie mógł - w końcu oboje byli Carterami i walkę o słuszność mieli wpisaną w genach. Wyrzeczenie się tego, byłoby jak wyrzeczenie się siebie samych. Nie oznaczało to, jednak że zamierzał jej na wszystko pozwalać, gdy był w okolicy. Obserwowanie rudej Carterówny na pewno było łatwiejsze, gdy wiedział, że z byłą panną Macmillan było wszystko w porządku. Przynajmniej ona nie miała sprawiać mu problemów, chociaż humory, które musiał przeżywać, czasem sprawiały, że żałował tego, że kiedykolwiek na siebie wpadli. Później wszystko to oczywiście znikało, ale Raiden podziwiał każdego mężczyznę, który trwał przy swojej kobiecie zachodzącej ciągle w ciążę. To była istna rzeźnia i wolałby ponowne spalenie niż przeżywanie całej tej farsy hormonów od początku. I to kilka razy. Jeden raz w zupełności mu wystarczał. Dzięki dobroci wujka dostali samotny domek, który kiedyś służył jako mała chatka dla pracowników na farmie, ale została lepiej zagospodarowana i można było w niej znaleźć swój kąt. To była dobra decyzja - o wysłaniu dziewczyny z daleka od ognia, który pochłaniał w zastraszającym tempie Wielką Brytanię. Anomalie, które działy się, gdy wciąż leżał w szpitalu, cudem go ominęły, lecz czy to miał być koniec? Wiedział, że nie. Że one wciąż tam były i utrudniały ludziom życie, czasem terroryzując okolicę na tyle, że można było usłyszeć o wypadkach śmiertelnych. Nie dziwił się, że obywatele brali sprawy we własne ręce, gdy państwo zawodziło. Na naprawdę z Sophią poszli nie jako auror i członek patrolu egzekucyjnego - byli szarymi mieszkańcami, chcącymi coś zmienić. Teraz gdy niepokój i zamieszanie tylko przybierało na sile, byli potrzebni, ci którzy wskażą drogę i będą bronić nieumiejących tego robić. Wciąż miał w głowie głos i sylwetkę czarnoksiężnika z Białej Wywerny. Na samą myśl o nim pięści zaciskały się policjantowi, aż do zbielenia kłykci. Ten sukinsyn latał sobie na wolności i nikt nie potrafił go wytropić. Kim był? Pierdolonym Houdinim?
Teraz jednak nie tajemniczy mężczyzna zajmował jego umysł, a własna siostra, która z mocą przyszpiliła go do ściany i nie zamierzała tak prędko puścić. Zdumienie w jej głosie zaniepokoiło go - nie dostała listu? Czyżby nawet poczta szalała i nie dostarczała do rodzin wiadomości? Czy w takim razie szef magicznej policji otrzymał jego pismo? Jeśli nie będzie udupiony. No, może troszeczkę, ale na pewno jakoś da sobie radę. Wiedział, że go potrzebowali i to było jego przewagą. Zanim jednak miał chociażby trafić do Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, musiał uporać się z młodszą częścią carterowego rodzeństwa. Przeklął w myślach urząd pocztowy, ale nic nie powiedział na ten temat. Naprawdę podejrzewała, że ktoś mógłby się w niego zamienić? Ale po co? Nic prócz pięknej buzi nie przychodziło mu do głowy. Czyżby ktoś polował na aurorów? - Nie wydurniaj się - rzucił z przekąsem, ale jeśli nie chciał wywołać między nimi sprzeczki lub co gorsza wymiany zaklęć, musiał spełnić jej życzenie. Było to kompletnie bezsensowne. W końcu byli rodziną! Wywrócił jednak oczami, wiedząc, że tej tury nie przejdzie inaczej jak pod jej dyktando. - Rozbiliśmy globus mamy jak dostałaś pierwszą miotłę i jestem dupkiem - odpowiedział, świdrując ciemność w miejscu, gdzie powinna być twarz siostry z wyraźnym oczekiwaniem, aż odpuści. Gdy nacisk zelżał, sam odsunął różdżkę z piersi siostry, nie zamierzając robić jej tego samego, co ona właśnie jemu sprawiła. Przejechał dłonią w miejscu, gdzie koniec magicznej broni siostry dotykała jego skóry i bynajmniej nie było to przyjemne uczucie. Stuknął palcem najbliższy włącznik światła i mógł już zobaczyć przed sobą rudowłosą w całej okazałości. - Soph, skąd ta paranoja? Wysłałem przecież list - rzucił nieco zaskoczony, ale równocześnie wyraźnie zmartwiony. Skoro siostra poddała wątpliwości jego obecność tutaj, musiało być naprawdę źle.
Teraz jednak nie tajemniczy mężczyzna zajmował jego umysł, a własna siostra, która z mocą przyszpiliła go do ściany i nie zamierzała tak prędko puścić. Zdumienie w jej głosie zaniepokoiło go - nie dostała listu? Czyżby nawet poczta szalała i nie dostarczała do rodzin wiadomości? Czy w takim razie szef magicznej policji otrzymał jego pismo? Jeśli nie będzie udupiony. No, może troszeczkę, ale na pewno jakoś da sobie radę. Wiedział, że go potrzebowali i to było jego przewagą. Zanim jednak miał chociażby trafić do Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, musiał uporać się z młodszą częścią carterowego rodzeństwa. Przeklął w myślach urząd pocztowy, ale nic nie powiedział na ten temat. Naprawdę podejrzewała, że ktoś mógłby się w niego zamienić? Ale po co? Nic prócz pięknej buzi nie przychodziło mu do głowy. Czyżby ktoś polował na aurorów? - Nie wydurniaj się - rzucił z przekąsem, ale jeśli nie chciał wywołać między nimi sprzeczki lub co gorsza wymiany zaklęć, musiał spełnić jej życzenie. Było to kompletnie bezsensowne. W końcu byli rodziną! Wywrócił jednak oczami, wiedząc, że tej tury nie przejdzie inaczej jak pod jej dyktando. - Rozbiliśmy globus mamy jak dostałaś pierwszą miotłę i jestem dupkiem - odpowiedział, świdrując ciemność w miejscu, gdzie powinna być twarz siostry z wyraźnym oczekiwaniem, aż odpuści. Gdy nacisk zelżał, sam odsunął różdżkę z piersi siostry, nie zamierzając robić jej tego samego, co ona właśnie jemu sprawiła. Przejechał dłonią w miejscu, gdzie koniec magicznej broni siostry dotykała jego skóry i bynajmniej nie było to przyjemne uczucie. Stuknął palcem najbliższy włącznik światła i mógł już zobaczyć przed sobą rudowłosą w całej okazałości. - Soph, skąd ta paranoja? Wysłałem przecież list - rzucił nieco zaskoczony, ale równocześnie wyraźnie zmartwiony. Skoro siostra poddała wątpliwości jego obecność tutaj, musiało być naprawdę źle.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Sophia nie potrafiłaby całe życie chować się za plecami brata, to nie leżało w jej naturze. Nie potrzebowała męskiej opieki, i choć kochała brata, wiedziała, że miała swoje obowiązki. Dlatego, mimo całej sympatii do amerykańskiego życia, nie wyjechała wraz z nim, a została, bo praca i Zakon trzymały ją tu bardzo mocno i nie mogła tego zostawić nawet dla Raidena. Był dorosły, potrafił poradzić sobie sam i sam też odpowiadał za swoje decyzje. Kiedy postanowił wyjechać, przyjęła to ze spokojem, nie stawała mu na drodze, jeśli tylko powrót do Ameryki miał go uszczęśliwić. Spędził tam znacznie więcej czasu niż ona, więc mogło mu być trudno odnajdywać się na powrót w Anglii, zwłaszcza teraz. Prawie całą swoją dorosłość spędził w Stanach i to miejsce na pewno było mu drogie, jej też, choć ostatnimi czasy związek z Jamesem wydawał jej się tylko snem, czymś nierealnym, nie pasującym do jej późniejszej rzeczywistości, w której zamknęła swoje serce i poświęciła je w całości pracy. Tamte dwa lata były szalone, beztroskie i prawdziwie młodzieńcze, dużo podróżowała i korzystała z życia, ale może i dobrze, że miała okazję się wyszaleć, zanim powróciła na właściwą ścieżkę, którą kroczyła do tej pory. Nikt, kto ją znał teraz, nie przypuszczał, że w Ameryce tak odbiegała od tej obecnej Sophii, zboczyła z drogi i żyła chwilą, marzenie z lat szkolnych odsuwając w czasie, bo tak mocno skusiła ją wolność. Jej serce rwało się do niezależności i swobody, ale rozumiało też coraz silniej, co jest w życiu ważne, i że czasem trzeba poświęcić prywatne, egoistyczne zachcianki na rzecz wyższego dobra.
Działo się naprawdę źle, Sophia wiedziała, że to nie żarty, nie tylko z kolejnych dni pracy, ale i lipcowego spotkania Zakonu Feniksa. Wojna wisiała w powietrzu, zawód aurora nie był bezpieczny, kiedy na świecie nie brakowało świrów, a tak się składało, że niedawno zetknęła się ze sprawą, w której ktoś z użyciem eliksiru wielosokowego podszywał się pod członka pewnej rodziny. Gdyby otrzymała list byłaby spokojna i z radością oczekiwałaby brata, ale kiedy w nocy usłyszała skradanie się po domu jej reakcja była paranoiczna i pełna przewrażliwienia – choć to musiałby być naprawdę głupi przestępca, gdyby przybrał wygląd Raidena i wdarł się do jej domu w taki sposób. Tak czy inaczej, absolutnie nie spodziewała się przyjazdu brata i była całkowicie pewna, że ten by ją powiadomił – dlatego nie od razu zaufała skradającemu się intruzowi i kazała mu powiedzieć coś, co mógł wiedzieć tylko prawdziwy Raiden. Jej serce wyrywało się do brata, ale zdrowy rozsądek kazał zadać to pytanie. Stała czujność, powtarzano jej na kursie.
I rzeczywiście, taka przygoda miała kiedyś miejsce; Sophia przed wielu laty tak bardzo ucieszyła się z miniaturowej dziecięcej miotełki, że jeszcze tego samego dnia rozbiła stary globus matki, wpadając na niego z rozpędu. Odruchowo rozluźniła uścisk i odsunęła od niego różdżkę.
- Przepraszam! – powiedziała szybko, kiedy zdała sobie sprawę, że rzeczywiście miała przed sobą brata. Ktoś mógłby dowiedzieć się podstawowych rzeczy na jego temat, ale trudno byłoby podrobić jego osobowość. – Wybacz, ale żaden list do mnie nie dotarł. Nie wiedziałam... że postanowiłeś wrócić, i że spróbujesz skradać się tutaj po nocy. To była ostatnia rzecz, jakiej się spodziewałam, składałam się już do snu, kiedy usłyszałam jakieś dźwięki z dołu. Wybacz, że cię zaatakowałam, ale uznałam cię za włamywacza.
Może rzeczywiście wysłał list? Niestety żaden do niej nie dotarł. Ale przez anomalie w magii i pogodzie wiadomości niekiedy ginęły, a z Ameryki do Londynu był kawał drogi, list mógł nawet jeszcze być w drodze i Raiden go wyprzedził. Może też dała jej się we znaki paranoja, kiedy usłyszała skrzypnięcie drzwi i kroki w pustym i cichym domu, a potem usłyszała głos brata, którego, jak myślała, nie mogło tu być.
Kiedy zapaliło się światło, wreszcie mogła go zobaczyć po raz pierwszy od tak długiego czasu. Wyglądał dobrze – to ją ucieszyło. Dużo lepiej niż wtedy, kiedy wyszedł z Munga po tym, jak prawie spłonął.
- Dobrze cię widzieć, braciszku. Trochę się działo, odkąd żegnałam cię przed wyjazdem – odezwała się po chwili. – Ale nie musimy tak stać w progu, chodźmy do kuchni. Opowiesz mi przy herbacie, co się działo i dlaczego wróciłeś i kiedy. Jednak nie potrafiłeś się w pełni cieszyć tym spokojnym amerykańskim życiem? – zapytała. Ona by nie potrafiła, w nim może też odezwało się poczucie, że powinien być tutaj, a nie tam, w spokojnym miejscu. – Chcę wiedzieć jak najwięcej, skoro już mamy za sobą tę niezręczną część i naprawdę tu jesteś, chyba że padłam ofiarą bardzo realistycznych halucynacji, ale na to nie wygląda.
Ruszyła w stronę kuchni. Była naprawdę beznadziejną kucharką, nie mając za knut talentu kulinarnego, ale nawet ona nauczyła się robić herbatę. W sam raz na długą i szczerą rozmowę po rozłące, tym bardziej, że nie była pewna, ile wiedział o obecnej sytuacji.
Działo się naprawdę źle, Sophia wiedziała, że to nie żarty, nie tylko z kolejnych dni pracy, ale i lipcowego spotkania Zakonu Feniksa. Wojna wisiała w powietrzu, zawód aurora nie był bezpieczny, kiedy na świecie nie brakowało świrów, a tak się składało, że niedawno zetknęła się ze sprawą, w której ktoś z użyciem eliksiru wielosokowego podszywał się pod członka pewnej rodziny. Gdyby otrzymała list byłaby spokojna i z radością oczekiwałaby brata, ale kiedy w nocy usłyszała skradanie się po domu jej reakcja była paranoiczna i pełna przewrażliwienia – choć to musiałby być naprawdę głupi przestępca, gdyby przybrał wygląd Raidena i wdarł się do jej domu w taki sposób. Tak czy inaczej, absolutnie nie spodziewała się przyjazdu brata i była całkowicie pewna, że ten by ją powiadomił – dlatego nie od razu zaufała skradającemu się intruzowi i kazała mu powiedzieć coś, co mógł wiedzieć tylko prawdziwy Raiden. Jej serce wyrywało się do brata, ale zdrowy rozsądek kazał zadać to pytanie. Stała czujność, powtarzano jej na kursie.
I rzeczywiście, taka przygoda miała kiedyś miejsce; Sophia przed wielu laty tak bardzo ucieszyła się z miniaturowej dziecięcej miotełki, że jeszcze tego samego dnia rozbiła stary globus matki, wpadając na niego z rozpędu. Odruchowo rozluźniła uścisk i odsunęła od niego różdżkę.
- Przepraszam! – powiedziała szybko, kiedy zdała sobie sprawę, że rzeczywiście miała przed sobą brata. Ktoś mógłby dowiedzieć się podstawowych rzeczy na jego temat, ale trudno byłoby podrobić jego osobowość. – Wybacz, ale żaden list do mnie nie dotarł. Nie wiedziałam... że postanowiłeś wrócić, i że spróbujesz skradać się tutaj po nocy. To była ostatnia rzecz, jakiej się spodziewałam, składałam się już do snu, kiedy usłyszałam jakieś dźwięki z dołu. Wybacz, że cię zaatakowałam, ale uznałam cię za włamywacza.
Może rzeczywiście wysłał list? Niestety żaden do niej nie dotarł. Ale przez anomalie w magii i pogodzie wiadomości niekiedy ginęły, a z Ameryki do Londynu był kawał drogi, list mógł nawet jeszcze być w drodze i Raiden go wyprzedził. Może też dała jej się we znaki paranoja, kiedy usłyszała skrzypnięcie drzwi i kroki w pustym i cichym domu, a potem usłyszała głos brata, którego, jak myślała, nie mogło tu być.
Kiedy zapaliło się światło, wreszcie mogła go zobaczyć po raz pierwszy od tak długiego czasu. Wyglądał dobrze – to ją ucieszyło. Dużo lepiej niż wtedy, kiedy wyszedł z Munga po tym, jak prawie spłonął.
- Dobrze cię widzieć, braciszku. Trochę się działo, odkąd żegnałam cię przed wyjazdem – odezwała się po chwili. – Ale nie musimy tak stać w progu, chodźmy do kuchni. Opowiesz mi przy herbacie, co się działo i dlaczego wróciłeś i kiedy. Jednak nie potrafiłeś się w pełni cieszyć tym spokojnym amerykańskim życiem? – zapytała. Ona by nie potrafiła, w nim może też odezwało się poczucie, że powinien być tutaj, a nie tam, w spokojnym miejscu. – Chcę wiedzieć jak najwięcej, skoro już mamy za sobą tę niezręczną część i naprawdę tu jesteś, chyba że padłam ofiarą bardzo realistycznych halucynacji, ale na to nie wygląda.
Ruszyła w stronę kuchni. Była naprawdę beznadziejną kucharką, nie mając za knut talentu kulinarnego, ale nawet ona nauczyła się robić herbatę. W sam raz na długą i szczerą rozmowę po rozłące, tym bardziej, że nie była pewna, ile wiedział o obecnej sytuacji.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
To byli oni. To była ich cecha - nie chowali głów w piasek, nie uciekali, nie tchórzyli. Wykazywali się czasami nadzwyczajnie głupią brawurą, lecz trwali i walczyli w imię większego dobra niż jedynie własne życie. Potrafili pogodzić wartości rodzinne z tymi sprawiedliwymi oraz moralnymi. Byli silną rodziną z silnymi filarami, które widać było w codziennym życiu każdego z nich. Cóż... Każdego... Ich rodzice potrafili być Carterami z krwi i kości, nie bojąc się tego, że podejmowane przez nich ryzyko może okazać się zbyt duże lub nawet śmiertelne, jak się okazało w tragicznym wypadku pod koniec poprzedniego roku. Ale ich dzieci wcale nie stały się markotne, nie myślały o porzuceniu zawodów. Nie. To zmotywowało Sophię i Raidena do większego wysiłku, silniejszej pracy i wzmożonych wysiłków, by żadna podobna tragedia nie uderzyła w ich rodzinę; nie uderzyła w nikogo innego już w ogóle. Raiden nie oczekiwał tego, że siostra pojedzie wraz z nim, sam w końcu miał wiele wątpliwości i najwyraźniej ta część jego, która potrzebowała pracy i pakowania się w kłopoty wygrała nad tą odpowiedzialną za wierne przebywanie u boku matki swojego dziecka. Artis i maleństwo byli bezpieczni i to się dla niego liczyło. Młodsza Carterówna może właśnie wcale nie była. Nie tylko ona go w końcu potrzebowała, ale wracając, sporo o niej myślał. O relacji między nimi. O latach, które mieli wspólnie w Ameryce i o tym jak to wszystko zostało zerwane, gdy Sophia straciła swoją wielką miłość. Nieświadomy jej aktualnego życia uczuciowego, chciał dla niej dobrze. Był starszym bratem, który łypał na każdego mężczyznę w jej okolicy i najchętniej wciąż trzymałby w dłoni rewolwer, ale głęboko, tego właśnie dla niej chciał. Szczęścia i kolejnej miłości, która przetrwałaby wszystko i nic nie byłoby w stanie jej zniszczyć. Sam nie wiedział, czy potrafił zdobyć się na to uczucie, chociaż posiadał pewne emocje w stosunku do Artis, jednak nie mógł tego jednoznacznie nazwać. Kochał dziecko, które rosło pod jej sercem, ale w związku z samą matką... Może miało to przyjść z czasem, ale życie kobieciarza odbijało się na nim i ciężko było się rozeznać w sprawach związkowych. Jego młodsza siostra wiedziała - była w tym niesamowicie podobna do mamy, która nie miała żadnych wątpliwości. Raiden często łapał się na tym, że siedząc w samotności, odczuwał niewyobrażalny smutek, a łzy tęsknoty nie były wstydem. Za dotyk dłoni mamy na policzku oddałby wszystko. Za usłyszenie jej głosu. Za znajomy zapach perfum, które rozpoznałby na całym świecie. Chodząc ulicami, czasem wydawało mu się, ze widział ją w tłumie, lecz gdy kobieta odwracała się, ukłucie zawodu pojawiało się równie błyskawicznie jak nadzieja, że może jednak spotka swoją rodzicielkę. Nadzieja, która pojawiała się mimo świadomości, że ona nie żyła. Razem z tatą leżeli obok siebie na cmentarzu i nie mieli wrócić. Stracił ich i nie mógł sobie pozwolić na więcej pogrzebów w tej rodzinie.
- Cóż. Jedno dobre - wiesz jak bronić domu, gdy mnie nie ma - rzucił, posyłając jej porozumiewawczy, ale blady uśmiech. Nie skomentował braku listu. W końcu mógł o tym pomyśleć, ale nie spodziewał się tak nagłej reakcji siostry. Wyskoczyła w końcu w samej piżamie i na boso z różdżką gotowa na wszystko. Najwyraźniej wciąż rozwijała się jako auror, co go cieszyło. Im więcej ćwiczyła tym większa szansa, że poradzi sobie z nadchodzącym zagrożeniem. Nie wybaczyłby sobie, gdyby pod jego nieobecność coś jej się stało. Błogosławił fakt, że nie brała udziału w nalocie na Białą Wywernę. Odchodziłby od zmysłów, nie potrafiąc się skupić na zadaniu, wiedząc, że rudowłosa była gdzieś poza zasięgiem jego wzroku i pod ostrzałem zaklęć jakichś szajbusów. Nieco przymrużył oczy, gdy zapaliła tak nagle światło, ale po kilku sekundach mroczki zniknęły częściowo, a on mógł zobaczyć Sophię w całej krasie. Fakt, że była na boso jakoś go rozczulił. - Mam parę długów do spłacenia - odparł, próbując dojrzeć odpowiedź na swoje niewypowiedziane pytania w twarzy siostry. Fakt, że czarnoksiężnik grasował w najlepsze i jego poplecznicy był aż nadto widoczny, a Raiden nie lubił zostawiać niedokończonych spraw. Zresztą musiał wiedzieć, że wdowa po Moodym miała się dobrze. I mały Alastor również... - Zresztą ktoś musi dobrze wyglądać w garniturze - dodał, chcąc rozluźnić atmosferę spięcia i niewiadomych, która zapadła między nimi samoistnie. - Ciebie też dobrze widzieć. Naprawdę. W takim razie czeka nas noc zwierzeń, bo przez różnicę czasu na pewno nie zasnę. Ty chyba też nie, co? - mruknął i ruszył jej śladem do kuchni, gdzie mieli przejść do tej części, która martwiła ich najbardziej. Gdyby nie ona, nie wracałby. Ale musiał wiedzieć, co się dzieje, a auror był idealnym źródłem informacji. Lepszego nie mógł sobie nawet wymarzyć.
|zt x2
- Cóż. Jedno dobre - wiesz jak bronić domu, gdy mnie nie ma - rzucił, posyłając jej porozumiewawczy, ale blady uśmiech. Nie skomentował braku listu. W końcu mógł o tym pomyśleć, ale nie spodziewał się tak nagłej reakcji siostry. Wyskoczyła w końcu w samej piżamie i na boso z różdżką gotowa na wszystko. Najwyraźniej wciąż rozwijała się jako auror, co go cieszyło. Im więcej ćwiczyła tym większa szansa, że poradzi sobie z nadchodzącym zagrożeniem. Nie wybaczyłby sobie, gdyby pod jego nieobecność coś jej się stało. Błogosławił fakt, że nie brała udziału w nalocie na Białą Wywernę. Odchodziłby od zmysłów, nie potrafiąc się skupić na zadaniu, wiedząc, że rudowłosa była gdzieś poza zasięgiem jego wzroku i pod ostrzałem zaklęć jakichś szajbusów. Nieco przymrużył oczy, gdy zapaliła tak nagle światło, ale po kilku sekundach mroczki zniknęły częściowo, a on mógł zobaczyć Sophię w całej krasie. Fakt, że była na boso jakoś go rozczulił. - Mam parę długów do spłacenia - odparł, próbując dojrzeć odpowiedź na swoje niewypowiedziane pytania w twarzy siostry. Fakt, że czarnoksiężnik grasował w najlepsze i jego poplecznicy był aż nadto widoczny, a Raiden nie lubił zostawiać niedokończonych spraw. Zresztą musiał wiedzieć, że wdowa po Moodym miała się dobrze. I mały Alastor również... - Zresztą ktoś musi dobrze wyglądać w garniturze - dodał, chcąc rozluźnić atmosferę spięcia i niewiadomych, która zapadła między nimi samoistnie. - Ciebie też dobrze widzieć. Naprawdę. W takim razie czeka nas noc zwierzeń, bo przez różnicę czasu na pewno nie zasnę. Ty chyba też nie, co? - mruknął i ruszył jej śladem do kuchni, gdzie mieli przejść do tej części, która martwiła ich najbardziej. Gdyby nie ona, nie wracałby. Ale musiał wiedzieć, co się dzieje, a auror był idealnym źródłem informacji. Lepszego nie mógł sobie nawet wymarzyć.
|zt x2
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Hol
Szybka odpowiedź