Ulica Henryka Kapryśnego
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ulica Henryka Kapryśnego
Otoczona z obu stron uroczymi przyportowymi kamieniczkami ulica otrzymała swą nazwę na cześć Henryka Kapryśnego, jednego z najwybitniejszych siedemnastowiecznych czarodziejów, który zasłynął z licznych zwycięstw podczas wojny czarodziejów z olbrzymami. Dzielny mag bywał częstym gościem jednej z dwóch kamienic, gdzie mieszkała jedna z jego kochanek, a także mieszczącego się tutaj do dziś warsztatu miotlarskiego.
Ulica ta jest cicha i spokojna, rzadko kiedy bywają na niej jakiekolwiek tłumy. Z oddali dostrzec można przepływające Tamizą statki, a gdyby wytężyć wzrok jeszcze bardziej, dostrzegłoby się stąd jeden z urokliwych mostów tejże dzielnicy. Po obu stronach znajdują się liczne drzwi do klatek schodowych, a także mrowie maleńkich balkoników jak zwykle pełnych zielonych kwieci, które cudownie odcinają się na tle bieli ścian. Na samym końcu ulicy umiejscowiono warzywniak ze straganem najświeższych w całym Londynie warzyw, a także niewielki mugolski antykwariat. Wieczorami słychać tu bicie dzwonów pobliskiego kościoła, co jeszcze bardziej dopełnia tę miłą i uroczą atmosferę.
Ulica ta jest cicha i spokojna, rzadko kiedy bywają na niej jakiekolwiek tłumy. Z oddali dostrzec można przepływające Tamizą statki, a gdyby wytężyć wzrok jeszcze bardziej, dostrzegłoby się stąd jeden z urokliwych mostów tejże dzielnicy. Po obu stronach znajdują się liczne drzwi do klatek schodowych, a także mrowie maleńkich balkoników jak zwykle pełnych zielonych kwieci, które cudownie odcinają się na tle bieli ścian. Na samym końcu ulicy umiejscowiono warzywniak ze straganem najświeższych w całym Londynie warzyw, a także niewielki mugolski antykwariat. Wieczorami słychać tu bicie dzwonów pobliskiego kościoła, co jeszcze bardziej dopełnia tę miłą i uroczą atmosferę.
| 25 czerwca
Chociaż wojna, tocząca się na ulicach Londynu pomiędzy zwolennikami Harolda Longbottoma, a oddziałami wiernymi obecnie panującemu Ministrowi Magii, uczyniła z większości dzielnic otwarte pole bitwy, to życie w stolicy nie wymarło; czarodzieje, którym udało się zarejestrować różdżkę, mogli poruszać się w nim względnie bezpiecznie, a z czasem część lokali powróciła do dawnego trybu funkcjonowania. Jedyna różnica polegała na tym, że aby się do nich dostać, należało okazać dokumenty potwierdzające rejestrację.
Ulica Henryka Kapryśnego, stanowiąca najszybszy sposób na przedostanie się z okolic Ministerstwa Magii do portu, tylko pozornie była tego wieczoru pogrążona w ciszy i ciemności. Znad Tamizy, i ponad dachami budynków, można było usłyszeć echa niesionej przez wiatr muzyki; ci, którzy interesowali się życiem w mieście, wiedzieli, że w wielu lokalach odbywały się aktualnie przyjęcia z okazji urodzin Ministra Magii. Te oczywiście nie przenosiły się na ulice, na których wciąż obowiązywała godzina policyjna – ale i tak gdzieniegdzie można było dostrzec sylwetki szybko zmierzające w stronę oświetlonych jasno okien. Zdawało się, że i patrole magicznej policji pojawiają się częściej, zatrzymując czarodziejów do wyrywkowej kontroli.
| Mistrz Gry wita wszystkich na wydarzeniu. Czas na pojawienie się w temacie wynosi 48 godzin, a wszystkie postacie, które powinny to zrobić, otrzymały prywatną wiadomością krótki opis odnoszący się do okoliczności ich obecności w Londynie. Wasze pierwsze posty powinny zawierać spis posiadanego ekwipunku (zarówno w głównej części posta, jak i pozafabularnie – pod postem), oraz w miarę dokładnie umiejscawiać was w przestrzeni. Jeśli jakieś jej elementy nie zostały opisane (zaułki, latarnie, ławki, sklepy – i tym podobne), możecie oczywiście założyć ich istnienie według upodobań, o ile nie będą drastycznie odbiegać od klimatu lokacji.
Pamiętajcie, że wydarzenie zagraża życiu i zdrowiu postaci – biorąc w nim udział, nie można więc rozgrywać wątków późniejszych ani innych tego typu.
Waszym mistrzem gry jest Billy, w razie pytań zapraszam – najlepiej na pw lub discordzie.
Chociaż wojna, tocząca się na ulicach Londynu pomiędzy zwolennikami Harolda Longbottoma, a oddziałami wiernymi obecnie panującemu Ministrowi Magii, uczyniła z większości dzielnic otwarte pole bitwy, to życie w stolicy nie wymarło; czarodzieje, którym udało się zarejestrować różdżkę, mogli poruszać się w nim względnie bezpiecznie, a z czasem część lokali powróciła do dawnego trybu funkcjonowania. Jedyna różnica polegała na tym, że aby się do nich dostać, należało okazać dokumenty potwierdzające rejestrację.
Ulica Henryka Kapryśnego, stanowiąca najszybszy sposób na przedostanie się z okolic Ministerstwa Magii do portu, tylko pozornie była tego wieczoru pogrążona w ciszy i ciemności. Znad Tamizy, i ponad dachami budynków, można było usłyszeć echa niesionej przez wiatr muzyki; ci, którzy interesowali się życiem w mieście, wiedzieli, że w wielu lokalach odbywały się aktualnie przyjęcia z okazji urodzin Ministra Magii. Te oczywiście nie przenosiły się na ulice, na których wciąż obowiązywała godzina policyjna – ale i tak gdzieniegdzie można było dostrzec sylwetki szybko zmierzające w stronę oświetlonych jasno okien. Zdawało się, że i patrole magicznej policji pojawiają się częściej, zatrzymując czarodziejów do wyrywkowej kontroli.
| Mistrz Gry wita wszystkich na wydarzeniu. Czas na pojawienie się w temacie wynosi 48 godzin, a wszystkie postacie, które powinny to zrobić, otrzymały prywatną wiadomością krótki opis odnoszący się do okoliczności ich obecności w Londynie. Wasze pierwsze posty powinny zawierać spis posiadanego ekwipunku (zarówno w głównej części posta, jak i pozafabularnie – pod postem), oraz w miarę dokładnie umiejscawiać was w przestrzeni. Jeśli jakieś jej elementy nie zostały opisane (zaułki, latarnie, ławki, sklepy – i tym podobne), możecie oczywiście założyć ich istnienie według upodobań, o ile nie będą drastycznie odbiegać od klimatu lokacji.
Pamiętajcie, że wydarzenie zagraża życiu i zdrowiu postaci – biorąc w nim udział, nie można więc rozgrywać wątków późniejszych ani innych tego typu.
Waszym mistrzem gry jest Billy, w razie pytań zapraszam – najlepiej na pw lub discordzie.
Papiery znajdujące się w jego dłoniach przeszły długą drogę, zanim spoczęło na nich spojrzenie brygadzisty. Pokaźny plik wynagrodził czekanie, chociaż równie dobrze mogło się tam nie znajdować nic przydatnego. Mimo wszystko Lyall nie podchodził sceptycznie - jeszcze nie. Wpierw musiał dotrzeć do domu i zacząć je analizować. Dotyczyły w końcu nie tylko jednej osoby, lecz wszystkich, które były w jakiś sposób powiązane z poszukiwanym. Oznaczało to ni mniej, ni więcej, że Lupina czekało w najbliższym czasie więcej analizowania dokumentów niż faktycznej akcji w terenie. Zdawał sobie sprawę, że większość tropów można było znaleźć w dokumentacji; wystarczyło jedynie połączyć je w całość. Co prawda wolał akcję od ślęczenia w miejscu, jednak w tym przypadku nie miał większego pola manewru - ślad urwał się wraz z wilkołakiem i brygadzista musiał cofnąć się o krok w tył, by pójść naprzód. Dlatego też złożył wniosek o zgromadzenie kartoteki, a Ministerstwo Magii koniec końców odezwało się do niego, że mieli komplet papierów. Rychło w czas, bo Lyall zastanawiał się już czy przypadkiem jego pismo nie zagubiło się po drodze do miejsca docelowego. Teraz jednak miał w torbie to, po co przybył i chociaż sprawy w archiwum znacznie się przedłużyły, nie zdecydował się na użycie zabranej ze sobą miotły. Lupin nie lubił latać, a siedzenie kilku godzin w poczekalni sprawiło, że czuł się cały odrętwiały. Nie sądził, że biurokracja wymęczy go mocniej od całonocnych łowów. Czuł się kompletnie wymięty i zniechęcony. Nie miał pojęcia, jak ci ludzie ukryci za ministerialnymi biurkami funkcjonowali dzień po dniu przykuci najczęściej do końca życia do tego samego miejsca. Przekładali papiery, lawirowali między archiwalnymi półkami, zanurzali się w monotonii. Przechodząc przez Ministerstwo, Lyall widział jak powoli opustoszało - koniec dnia pracy wydawał się w rozumowaniu brygadzisty absurdalny. Stałe godziny uciekały jego rozumowaniu, dlatego był wdzięczny za to, że nikt nie kazał mu podbijać karty na rozpoczęcie i zakończenie zadania. Wychodząc z budynku, skinął głową Moodyemu z nocnego patrolu, z którym znał się jeszcze z czasów Hogwartu. Teraz czarodziej wyglądał na dwa razy starszego od Lupina, jednak ostatnie miesiące nie były dla policjantów łaskawe. Teraz gdy część odeszła, mieli jeszcze więcej roboty, jednak łowca nie żałował ich. Wykonywali swoją pracę, tak jak on wykonywał swoją.
Lyall wiedział, że zbliżała się godzina policyjna i że nie mógł używać teleportacji, jednak miał ze sobą odpowiednie dokumenty - nie obawiał się patrolu, a nie zamierzał też lecieć na miotle ku granicom miasta. Nie gdy się cały zasiedział. Na szczęście zanim wyszedł z Ministerstwa Magii, kupił jeszcze czekoladę na drogę. Mógł więc spokojnie iść dalej. Wybrał najkrótszą trasę, która prowadziła przez ulicę Kapryśnego, nie spodziewając się kłopotów. Widział gdzieniegdzie palące się światła czy słyszał dobiegającą z domów muzykę - wszystko wydawało się normalne. Kilku policjantów mignęło mu gdzieś w okolicy, jakiś kot hałasował w bocznej alejce. Brygadzista znajdował się już na końcu ulicy przy warzywniaku, gdy tuż przed nim przebiegły szybko dwie postaci kierujące się do jednego z domów. Lyall zatrzymał się gwałtownie, nie chcąc wpaść na przechodniów i instynktownie odprowadzając ich spojrzeniem. Sylwetki zniknęły w drzwiach kamienicy, skąd doszły głośniejsze dźwięki muzyki i znów zapadła ta sama cisza co wcześniej. Było jakieś święto, które przegapił? Zanim jednak ruszył dalej, zorientował się, że mijający go czarodzieje spowodowali instynktowne złapanie przez niego różdżki. Znajome drewno zadrżało po palcami brygadzisty, dokładnie w tym samym momencie, w którym latarnia nad jego głową zamigotała. Lyall uniósł na nią spojrzenie, marszcząc brwi. To jakiś głupi zbieg okoliczności, że akurat to światło zamrugało w tym dokładnym momencie? Chyba zaczynał mieć jakąś paranoję. Musiał w końcu wydostać się z tego miasta i wrócić do Doliny.
|ekwipunek: różdżka, dokumenty rejestracyjne, torba, miotła, tabliczka czekolady
Lyall wiedział, że zbliżała się godzina policyjna i że nie mógł używać teleportacji, jednak miał ze sobą odpowiednie dokumenty - nie obawiał się patrolu, a nie zamierzał też lecieć na miotle ku granicom miasta. Nie gdy się cały zasiedział. Na szczęście zanim wyszedł z Ministerstwa Magii, kupił jeszcze czekoladę na drogę. Mógł więc spokojnie iść dalej. Wybrał najkrótszą trasę, która prowadziła przez ulicę Kapryśnego, nie spodziewając się kłopotów. Widział gdzieniegdzie palące się światła czy słyszał dobiegającą z domów muzykę - wszystko wydawało się normalne. Kilku policjantów mignęło mu gdzieś w okolicy, jakiś kot hałasował w bocznej alejce. Brygadzista znajdował się już na końcu ulicy przy warzywniaku, gdy tuż przed nim przebiegły szybko dwie postaci kierujące się do jednego z domów. Lyall zatrzymał się gwałtownie, nie chcąc wpaść na przechodniów i instynktownie odprowadzając ich spojrzeniem. Sylwetki zniknęły w drzwiach kamienicy, skąd doszły głośniejsze dźwięki muzyki i znów zapadła ta sama cisza co wcześniej. Było jakieś święto, które przegapił? Zanim jednak ruszył dalej, zorientował się, że mijający go czarodzieje spowodowali instynktowne złapanie przez niego różdżki. Znajome drewno zadrżało po palcami brygadzisty, dokładnie w tym samym momencie, w którym latarnia nad jego głową zamigotała. Lyall uniósł na nią spojrzenie, marszcząc brwi. To jakiś głupi zbieg okoliczności, że akurat to światło zamrugało w tym dokładnym momencie? Chyba zaczynał mieć jakąś paranoję. Musiał w końcu wydostać się z tego miasta i wrócić do Doliny.
|ekwipunek: różdżka, dokumenty rejestracyjne, torba, miotła, tabliczka czekolady
i’ll tell you a secret. the really bad monsters never look like monsters.
ALL DARK, ALL BLOODY,
MY HEART.
MY HEART.
Lyall Lupin
Zawód : Brygadzista
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Way deep down
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Trudno było jej przyzwyczaić się do braku niektórych osób, jak i kolejnych poleceń, które coraz mocniej kłóciły się z jej własnymi przekonanami. Milczała jednak, mając nadal w pamięci ojca, który niezmiennie zajmował jedną z sal w Mungu. Przecież kiedyś to musiało się zmienić, prawda? Wierzyła w działania Skamandera i Zakonu Feniksa, pozostając na razie całkowicie z jego boku. Tak było… bezpieczniej. Im mniej wiedziała tym lepiej było dla każdego, zwłaszcza, że każdego dnia wchodziła do Ministerstwa a w nim nikt nigdy nie wiedział, kiedy zostanie wezwany na rozmowę.
Dzisiejszy dzień był znacznie bardziej wymagający niż przeciętne. Od samego rana miała ręce pełne roboty. Najpierw wezwanie do klątwy, a później Katedra Zaklęć i Uroków właściwie nie przestawała działać do późnych godzin wieczornych. Jedno z nowych zaklęć wchodziło w fazę ostatnich testów i Tangwystyl jako biegła w białej magii została poproszona o pozostanie by pomóc w końcowych szlifach, które nie okazały się tak oczywiste, jak z początku wyglądały. Wypowiadali więc raz po razie inkantację, celując w ustawione kukły. Finalnie nie udało im się dotrzeć do końca i zrobić całkowicie funkcjonalne zaklęcie. To na jej barki spadł obowiązek spisania sprawozdania z dzisiejszej pracy, co tylko przeciągnęło jeszcze bardziej godziny, które spędziła pochylając się nad pergaminem. Zmęczona pokręciła szyją, narzucając na ramiona płaszcz. Machnięciem różdżki zgasiła światła i opuściła biuro wychodząc na ulice. W wirze pracy, nawet nie zauważyła. upływu czasu skupiona na pracy. Dopiero teraz, na świeżym powietrzu, poczuła jak niewiele czasu pozostało jej by powrócić do domu zanim wpadnie w jakieś kłopoty - a tych, udawało jej się do tej pory unikać. Krok za krokiem, stopniowo przyspieszając, nie potrafiąc oprzeć się wrażeniu, że ktoś za nią szedł. Dłoń wsunęła się do kieszeni płaszcza, a ręka zacisnęła na różdżce. Obróciła głowę, spoglądając przez ramię, unosząc pokaźne brwi na widok wysokiego mężczyzny. Serce zaczęło pompować szybciej, a ona sama nie wiedziała, co zrobić dalej. Nic, na razie zdawało się najlepszą opcją. Przyśpieszyła jeszcze trochę, mając nadzieję, że to tylko wyobraźnia płata jej figle.
| mam ze sobą różdżkę, idę ulicą
Dzisiejszy dzień był znacznie bardziej wymagający niż przeciętne. Od samego rana miała ręce pełne roboty. Najpierw wezwanie do klątwy, a później Katedra Zaklęć i Uroków właściwie nie przestawała działać do późnych godzin wieczornych. Jedno z nowych zaklęć wchodziło w fazę ostatnich testów i Tangwystyl jako biegła w białej magii została poproszona o pozostanie by pomóc w końcowych szlifach, które nie okazały się tak oczywiste, jak z początku wyglądały. Wypowiadali więc raz po razie inkantację, celując w ustawione kukły. Finalnie nie udało im się dotrzeć do końca i zrobić całkowicie funkcjonalne zaklęcie. To na jej barki spadł obowiązek spisania sprawozdania z dzisiejszej pracy, co tylko przeciągnęło jeszcze bardziej godziny, które spędziła pochylając się nad pergaminem. Zmęczona pokręciła szyją, narzucając na ramiona płaszcz. Machnięciem różdżki zgasiła światła i opuściła biuro wychodząc na ulice. W wirze pracy, nawet nie zauważyła. upływu czasu skupiona na pracy. Dopiero teraz, na świeżym powietrzu, poczuła jak niewiele czasu pozostało jej by powrócić do domu zanim wpadnie w jakieś kłopoty - a tych, udawało jej się do tej pory unikać. Krok za krokiem, stopniowo przyspieszając, nie potrafiąc oprzeć się wrażeniu, że ktoś za nią szedł. Dłoń wsunęła się do kieszeni płaszcza, a ręka zacisnęła na różdżce. Obróciła głowę, spoglądając przez ramię, unosząc pokaźne brwi na widok wysokiego mężczyzny. Serce zaczęło pompować szybciej, a ona sama nie wiedziała, co zrobić dalej. Nic, na razie zdawało się najlepszą opcją. Przyśpieszyła jeszcze trochę, mając nadzieję, że to tylko wyobraźnia płata jej figle.
| mam ze sobą różdżkę, idę ulicą
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wyszedł z domu, gotów do pracy i do spędzenia miłego wieczoru w jednej z portowych knajp. Miał zamiar pośledzić chwilę domniemanego kochanka żony znajomego nakładacza klątw i wziął ze sobą aparat fotograficzny, aby pomóc swojemu zleceniodawcy podjąć decyzję, czy i na kogo nałożyć klątwę Ciężkiego Wieńca. Zlecenie było długoterminowe, znajomy Daniela był cierpliwym człowiekiem, więc zbieranie dowodów mogło być rozciągnięte w czasie. Dlatego Wroński postanowił, że niezależnie od wyników śledztwa, uda się po wszystkim na wódeczkę. Zasłużył na chwilę zabawy - wziął więc ze sobą przypiętą do pasa zaczarowaną szablę (pojedynki szermierki po pijaku są najlepsze!), a na plecach miał przypiętą miotłę aby nie musieć chodzić wszędzie pieszo. Jako przezorny człowiek, był też przygotowany na każdą czarną godzinę - na przykład zbyt drogie trunki, nie rozstawał się więc nigdy z piersiówką Bezdna aby suplementować domowymi zapasami kupny alkohol.
Typowy, jak na niego, dzień w Londynie. Tyle, że od pierwszego kwietnia Londyn odrobinę obrzydł Wrońskiemu. Choć nikt nie zwracał na niego uwagi (a nawet jeśli, miał w końcu zarejestrowaną różdżkę i posłusznie nosił przy sobie dokument potwierdzający rejestrację i jego nazwisko), to wspomnienie używających czarnej magii glin nadal burzyło w nim krew. Nie, żeby coś go niepokoiło, nigdy. Nie był tchórzem, pff. Ale... jakoś nie wychodził już z domu bez szczurzej czaszki, tak na wszelki wypadek. Spoczywała bezpiecznie w jego kieszeni, razem ze znalezionymi w grudniu kryształami. Odkąd Frances dała mu lekcję anatomii, Daniel zabierał ze sobą do pracy także podręczny zestaw eliksirów. W jego fachu bójki i ryzyko były nieuchronne, a choć nie przewidywał bójki z czyimś kochankiem, to musiał spodziewać się w życiu wszystkiego. Upierdliwych glin, agresywnych i zbyt spostrzegawczych wiarołomnych par, zbyt krwawej bójki w "Parszywym"...
...Nie spodziewał się tylko Kaia Clearwatera, którego dostrzegł już z daleka na londyńskiej ulicy. Obecność tego gnojka w Londynie wystarczyła do tego, by popsuć Danielowi przyjemnie zapowiadający się dzień. Ale to brunetka u jego boku zupełnie wytrąciła Wrońskiego z równowagi.
Momentalnie zapomniał zarówno o swoim zleceniu (cierpliwość to cnota, drogi zleceniodawco), jak i o planach na wieczór. Chociaż zdawało mu się, że cała ulica usłyszy zaraz szybsze bicie jego serca i gniewnie wzburzoną krew w jego żyłach, to lata doświadczenia w śledzeniu ludzi umożliwiły mu dyskretne podążanie za znajomą-nieznajomą parą. Daniel co chwila rozglądał się po ulicy, co było konieczne do orientowania się w przestrzeni i wtopienia się w tłum, ale przeważnie nie odrywał wzroku od nieznajomej brunetki. Usiłował przypatrzeć się jej gestom i wyłapać wszystkie znajome tiki, albo chociaż mowę ciała w stosunku do Kaia.
Miał szczerą, szczerą, szczerą nadzieję, że to jego nowa dziewczyna.
Bo jeśli Clearwater wziął tutaj swoją siostrę i właśnie zmierzał z nią (jeśli Daniel dobrze się orientował) w stronę portu, to Wroński zaraz wyjdzie z siebie. Zirytowany mijanymi na ulicy ludźmi, szukał okazji do rzucenia Veritas Claro aby potwierdzić przed samym sobą tożsamość towarzyszki Kaia. Metamorfomadzy potrafili być bardzo irytujący.
Niech to nie będzie Maeve. Nie po tym, jak pomógł jej uciec z miasta. Nie potrafił określić, czy widząc pannę Clearwater poczułby się irracjonalnie zdradzony, czy racjonalnie zmartwiony, ale nigdy nie interesowało go nazywanie własnych uczuć. Wolał działać i upewnić się, czy to ona.
ekwipunek: różdżka [R], dokumenty potwierdzające rejestrację, miotła, aparat fotograficzny, piersiówka "Bezdna", szczurza czaszka, zaczarowana szabla, trzy białe kryształy (1 x kryształ +5 OPCM na trzy tury, 2 x kryształ zamieniający mnie w syrenkę), eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 0), Czyścioszek (2 porcje, stat. 20), Maść na oparzenia (1 porcja, stat. 20), Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (2 porcje, stat. 35)
[jeśli nie mogę mieć dwóch porcji eliksiru w dozwolonym limicie, to tylko jedną!]
Rzucam sobie na spostrzegawczość (II), szukam miejsca/okazji do dyskretnego rzucenia zaklęcia (istalkuję obserwuję wymienione w poście osoby).
Typowy, jak na niego, dzień w Londynie. Tyle, że od pierwszego kwietnia Londyn odrobinę obrzydł Wrońskiemu. Choć nikt nie zwracał na niego uwagi (a nawet jeśli, miał w końcu zarejestrowaną różdżkę i posłusznie nosił przy sobie dokument potwierdzający rejestrację i jego nazwisko), to wspomnienie używających czarnej magii glin nadal burzyło w nim krew. Nie, żeby coś go niepokoiło, nigdy. Nie był tchórzem, pff. Ale... jakoś nie wychodził już z domu bez szczurzej czaszki, tak na wszelki wypadek. Spoczywała bezpiecznie w jego kieszeni, razem ze znalezionymi w grudniu kryształami. Odkąd Frances dała mu lekcję anatomii, Daniel zabierał ze sobą do pracy także podręczny zestaw eliksirów. W jego fachu bójki i ryzyko były nieuchronne, a choć nie przewidywał bójki z czyimś kochankiem, to musiał spodziewać się w życiu wszystkiego. Upierdliwych glin, agresywnych i zbyt spostrzegawczych wiarołomnych par, zbyt krwawej bójki w "Parszywym"...
...Nie spodziewał się tylko Kaia Clearwatera, którego dostrzegł już z daleka na londyńskiej ulicy. Obecność tego gnojka w Londynie wystarczyła do tego, by popsuć Danielowi przyjemnie zapowiadający się dzień. Ale to brunetka u jego boku zupełnie wytrąciła Wrońskiego z równowagi.
Momentalnie zapomniał zarówno o swoim zleceniu (cierpliwość to cnota, drogi zleceniodawco), jak i o planach na wieczór. Chociaż zdawało mu się, że cała ulica usłyszy zaraz szybsze bicie jego serca i gniewnie wzburzoną krew w jego żyłach, to lata doświadczenia w śledzeniu ludzi umożliwiły mu dyskretne podążanie za znajomą-nieznajomą parą. Daniel co chwila rozglądał się po ulicy, co było konieczne do orientowania się w przestrzeni i wtopienia się w tłum, ale przeważnie nie odrywał wzroku od nieznajomej brunetki. Usiłował przypatrzeć się jej gestom i wyłapać wszystkie znajome tiki, albo chociaż mowę ciała w stosunku do Kaia.
Miał szczerą, szczerą, szczerą nadzieję, że to jego nowa dziewczyna.
Bo jeśli Clearwater wziął tutaj swoją siostrę i właśnie zmierzał z nią (jeśli Daniel dobrze się orientował) w stronę portu, to Wroński zaraz wyjdzie z siebie. Zirytowany mijanymi na ulicy ludźmi, szukał okazji do rzucenia Veritas Claro aby potwierdzić przed samym sobą tożsamość towarzyszki Kaia. Metamorfomadzy potrafili być bardzo irytujący.
Niech to nie będzie Maeve. Nie po tym, jak pomógł jej uciec z miasta. Nie potrafił określić, czy widząc pannę Clearwater poczułby się irracjonalnie zdradzony, czy racjonalnie zmartwiony, ale nigdy nie interesowało go nazywanie własnych uczuć. Wolał działać i upewnić się, czy to ona.
ekwipunek: różdżka [R], dokumenty potwierdzające rejestrację, miotła, aparat fotograficzny, piersiówka "Bezdna", szczurza czaszka, zaczarowana szabla, trzy białe kryształy (1 x kryształ +5 OPCM na trzy tury, 2 x kryształ zamieniający mnie w syrenkę), eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 0), Czyścioszek (2 porcje, stat. 20), Maść na oparzenia (1 porcja, stat. 20), Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (2 porcje, stat. 35)
[jeśli nie mogę mieć dwóch porcji eliksiru w dozwolonym limicie, to tylko jedną!]
Rzucam sobie na spostrzegawczość (II), szukam miejsca/okazji do dyskretnego rzucenia zaklęcia (i
Self-made man
The member 'Daniel Wroński' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 72
'k100' : 72
Musiał się przyzwyczaić, że swoboda była aktualnie towarem luksusowym. Bezpiecznego poruszania się po Londynie, mówienie tego, co rzeczywiście miało się na myśli, a nawet pracowania. Z konieczności - pojawiał się w "chronionej" części miasta odnawiając zatarte kontakty, realizując wcześniej zamówione zlecenia. Dzisiejszego wieczora cel był zgoła inny i w duchu musiał przyznać, że coś nieprzyjemnie wierciło się w jego piersi na myśl, by odwiedzić ich dom. Opuszczony w pośpiechu, wciąż pozostawał pełen rzeczy, które aktualnie miały się im przydać. Jemu i Maeve. Wychodząc na ulicę, nie rozstawał się z różdżką i dokumentami, które potwierdzały jej rejestrację. W kieszeni płaszcza znajdowała się także prosta piersiówka z ognistą i czekolada, pamiętając - co za stworzenia mogły "patrolować" okolicę. Na samą myśl robiło mu się zimno.
W myśli gościło też niewyraźne wspomnienie słów siostry o nawiedzeniu grobu Caleba. Raz jeszcze musiał pozwolić na zepchniecie emocji, która dopominała się o uznanie. Nie dziś. Teraz skupiał się na pogrążonej w cieniu uliczce, stłumionych głosach z pozamykanych mieszkań i zniekształconej melodii, która w odniesieniu do panującej sytuacji - brzmiała wręcz karykaturalnie. Nie mógł sobie przypomnieć, czy minęło go jakieś święto - ale nie interesował się tym, zajęty czujną obserwacją mijanej ulicy. Mimo panującego już zmroku, wciąż zdawało mu się widzieć pojedyncze, wędrujące sylwetki i... coś jeszcze. Nieprzyjemne wrażenie obserwacji, towarzyszyło mu już od jakiegoś czasu i jeśli początkowo mógłby wziąć wrażenie za zwykłe przewrażliwienie, tak ostatecznie musiał przyznać - Jesteśmy śledzeni - odezwał się szeptem do siostry uprzedzając tym samym gest który uczynił, obejmując kobiecą talię i przyciągając bliżej siebie. Nie tylko, wcielając się w rolę bliskiego towarzysza, ale przede wszystkim w trosce - jeśli ktokolwiek ich zaatakuje, łatwiej przyjdzie mu ją osłonić.
Nie czuł już początkowego dyskomfortu, gdy Maeve przedstawiała mu swoją drugą tożsamość, zapamiętując dobrze - kim aktualnie była. Metamorfomagia była czymś nadzwyczajnym i czasem wciąż nie mógł się nadziwić, że ma tak zdolną siostrę, która była głównym powodem, dla którego wrócił do pogrążonego w wojnie Londynu. I dopóki ona tu była, nie miał najmniejszego zamiaru opuszczać kraju. A na pewno nie mógł puścić jej samej ulicami Londynu. Poprzysiągł sobie, że nie popełni błędu, zostawiając ją samą. Tak, jak brata.
Nieprzyjemna świadomość, że ktoś obrał sobie ich za cel sprawiła, że mimowolnie wysunął ostrożnie różdżkę z rękawa wolnej dłoni, gotową do użycia w razie konieczności, ale wciąż przysłoniętą przed wzrokiem obcych. Fakt pośpiechu i zbliżającej się godziny policyjnej, brzydko podsuwał wyobraźni nieprzyjemne scenariusze, których realizacji nie chciał.
| Mam przy sobiesiostrę, różdżkę i dokumenty, piersiówkę z alkoholem oraz czekoladę.
W myśli gościło też niewyraźne wspomnienie słów siostry o nawiedzeniu grobu Caleba. Raz jeszcze musiał pozwolić na zepchniecie emocji, która dopominała się o uznanie. Nie dziś. Teraz skupiał się na pogrążonej w cieniu uliczce, stłumionych głosach z pozamykanych mieszkań i zniekształconej melodii, która w odniesieniu do panującej sytuacji - brzmiała wręcz karykaturalnie. Nie mógł sobie przypomnieć, czy minęło go jakieś święto - ale nie interesował się tym, zajęty czujną obserwacją mijanej ulicy. Mimo panującego już zmroku, wciąż zdawało mu się widzieć pojedyncze, wędrujące sylwetki i... coś jeszcze. Nieprzyjemne wrażenie obserwacji, towarzyszyło mu już od jakiegoś czasu i jeśli początkowo mógłby wziąć wrażenie za zwykłe przewrażliwienie, tak ostatecznie musiał przyznać - Jesteśmy śledzeni - odezwał się szeptem do siostry uprzedzając tym samym gest który uczynił, obejmując kobiecą talię i przyciągając bliżej siebie. Nie tylko, wcielając się w rolę bliskiego towarzysza, ale przede wszystkim w trosce - jeśli ktokolwiek ich zaatakuje, łatwiej przyjdzie mu ją osłonić.
Nie czuł już początkowego dyskomfortu, gdy Maeve przedstawiała mu swoją drugą tożsamość, zapamiętując dobrze - kim aktualnie była. Metamorfomagia była czymś nadzwyczajnym i czasem wciąż nie mógł się nadziwić, że ma tak zdolną siostrę, która była głównym powodem, dla którego wrócił do pogrążonego w wojnie Londynu. I dopóki ona tu była, nie miał najmniejszego zamiaru opuszczać kraju. A na pewno nie mógł puścić jej samej ulicami Londynu. Poprzysiągł sobie, że nie popełni błędu, zostawiając ją samą. Tak, jak brata.
Nieprzyjemna świadomość, że ktoś obrał sobie ich za cel sprawiła, że mimowolnie wysunął ostrożnie różdżkę z rękawa wolnej dłoni, gotową do użycia w razie konieczności, ale wciąż przysłoniętą przed wzrokiem obcych. Fakt pośpiechu i zbliżającej się godziny policyjnej, brzydko podsuwał wyobraźni nieprzyjemne scenariusze, których realizacji nie chciał.
| Mam przy sobie
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Plan był stosunkowo prosty, przynajmniej w założeniu. Oboje mieli zarejestrowane różdżki, potwierdzające tę procedurę certyfikaty, nie musieli więc obawiać się nieprzyjemności ze strony patrolujących Londyn przedstawicieli ministerstwa, a przynajmniej - dopóki ktoś nie zacznie im się dokładniej przyglądać. Wiedziała przecież, że jej przykrywka nie była idealna, że iluzja kryjąca prawdziwą twarz mogła zostać łatwo rozproszona; mimo to nie miała zamiaru rezygnować ani z tej wizyty, ani z żadnej kolejnej. Bo choć nie chciała wracać na stałe do mieszkania przy Cockerell Road, nie w najbliższym czasie, to eskapady do stolicy pozwalały nie tylko odnawiać osłabione wraz z odejściem z ministerstwa kontakty, ale i pomagać wciąż uciekającym z miasta czarodziejom - lub niemagicznym. Poza tym, w planach na najbliższą przyszłość miała udanie się na Nokturn, wznowienie śledztwa w sprawie śmierci Caleba; nie mogła więc cofać się przed przekraczaniem otaczających Londyn barier, rezygnować na myśl o ryzyku...
Lecz tym razem sytuacja była inna niż zwykle, gdy pojawiała się na uliczkach sama jak palec - wszak teraz nie szafowała jedynie swym zdrowiem i życiem, wystawiała na niebezpieczeństwo również towarzyszącego jej Kaia. I choć nie wątpiła w jego umiejętności, nie był bezbronny, to najchętniej zrobiłaby wszystko, by trzymać go z daleka od jakiegokolwiek, choćby najbłahszego, zagrożenia. Kiedy więc opuszczali już opustoszałe, lecz niesplądrowane lokum, w którym do niedawna pomieszkiwała, po głowie Maeve echem odbijały się namolne, a przy tym dyktowane w pełni uzasadnionym napięciem myśli. Czy nie powinna upierać się przy tym, żeby brat został w domu? Albo okłamać go, dla jego własnego dobra...? Godzina policyjna zbliżała się wielkimi krokami, nie mieli czasu do stracenia - tym bardziej w obliczu akcji, która miała odbyć się tego wieczoru w porcie, a która tylko zwiększała ryzyko bycia zatrzymanymi lub wplątanymi w coś, co niepotrzebnie narażałoby Kaia.
Dała znać, by skręcili w ulicę Henryka Kapryśnego, pozornie cichą i spokojną, wszak Maeve - czy może raczej Emer - zdawała sobie sprawę z faktu, że prowadziła tędy najkrótsza, choć niekoniecznie najbezpieczniejsza, droga do granic miasta. - Musimy się śpieszyć - mruknęła cicho, pod nosem, kątem oka spoglądając ku twarzy górującego nad nią wzrostem towarzysza. Powtarzała się, lecz to z powodu towarzyszącej jej krok w krok nerwowości. Kiedy mijali jedną z oświetlających skąpaną w mroku okolicę, z roztargnieniem poprawiła poły założonej na tę okazję eleganckiej spódnicy, bezwiednie sięgając do kieszeni po paczkę papierosów, łudząc się, że poddanie się tej słabostce nie powinno im w żaden sposób zaszkodzić, zamiast tego przyniesie namiastkę ukojenia. - Urodziny Ministra Magii - dodała po krótkiej chwili, bez choćby cienia złośliwości, panna Gauntier sympatyzowała przecież z obecną władzą. Złożyła przy tym usta w bladym uśmiechu, niepostrzeżenie wodząc dookoła uważnym, czujnym wzrokiem; uliczka, wbrew oczekiwaniom, nie była pusta, teraz jednak pamiętała już, co mogło być tego przyczyną. Nie drgnęła, gdy brat uraczył ją tą niepokojącą wiadomością, a następnie objął w talii, przyciągnął bliżej, zupełnie jak gdyby nie robili nic złego. Mimo to serce kobiety przyśpieszyło swój bieg, zmuszając ją do wytężenia siły woli w celu zachowania kamiennej twarzy. Czy Kai mógł mieć rację, czy ktoś naprawdę ich śledził, czy to jedynie wyobraźnia płatała im figla? A jeśli tak, to dlaczego ona tego nie zauważyła...? Robiła wszystko, by stłumić narastającą irytację; musiała zachować zimną głowę, jeśli chcieli uniknąć kłopotów. Niby to przypadkiem upuściła trzymanego w dłoni papierosa, którego nie zdążyła jeszcze zapalić, by zyskać powód do nagłego zatrzymania się, a co za tym idzie - spojrzenia za nich, w kierunku, gdzie musiał znajdować się ten, który ich śledził. Lub ci, wszak nie wiedziała, jak wielu mogło być napastników. - Och. - Posłała Kaiowi przelotne, lecz wymowne spojrzenie zmrużonych oczu, zwinnie wymykając się z jego objęć, następnie cofając się o dwa kroki, by podnieść swą zgubę; ukradkiem rozglądała się przy tym dookoła, próbując dostrzec coś, cokolwiek, co mogłoby rozwiać wątpliwości - lub potwierdzić, że powinni przygotować się do walki. Pocieszała ją myśl, że przed opuszczeniem domu nie tylko dokonała przemiany obejmującej wygląd, a także struny głosowe, ale i zabrała ze sobą więcej niż tylko różdżkę czy certyfikat rejestracji. W przewieszonej przez ramię torebce miała otrzymane od Justine i od Poppy eliksiry, a także kryształ, który odnalazła niemalże pół roku temu. Paczka czarodziejskich papierosów dla pań stanowiła niewielką pociechę, lecz jeśli tej nocy przyjdzie jej umrzeć, to przynajmniej będzie przy tym pachnieć jak prawdziwa dama. Wygięła usta w okazalszym uśmiechu, prędko skracając odległość, która dzieliła ją od Kaia, znów zajmując miejsce u jego boku; naprawdę nie mieli czasu do stracenia.
| Daję znać, że Maeve przebywa w Londynie pod inną twarzą, przemiany dokonała przed wyruszeniem w teren tutaj; wygląda jak pani z certyfikatu potwierdzającego rejestrację różdżki (tutaj) - ma około 165 centymetrów wzrostu, drobną i smukłą sylwetkę, bladą twarz, długie ciemne włosy. Mówi również inaczej niż zwykle, bo bardziej melodyjnie, przyjemniejszym dla ucha głosem.
Ekwipunek: Różdżka [R], eliksiry: Smocza Łza (1 porcje, stat. 40, moc +15), Kameleon (1 porcja), eliksir niezłomności (1 porcja, E 20, moc +10), eliksir znieczulający (1 porcja, E 20), kryształ, certyfikat potwierdzający rejestrację różdżki, paczka czarodziejskich papierosów dla pań
Rzut na spostrzegawczość (III); w trakcie podnoszenia papierosa próbuję zorientować się w sytuacji, zweryfikować, czy Kai ma rację i jesteśmy śledzeni, skąd może nadejść atak
Lecz tym razem sytuacja była inna niż zwykle, gdy pojawiała się na uliczkach sama jak palec - wszak teraz nie szafowała jedynie swym zdrowiem i życiem, wystawiała na niebezpieczeństwo również towarzyszącego jej Kaia. I choć nie wątpiła w jego umiejętności, nie był bezbronny, to najchętniej zrobiłaby wszystko, by trzymać go z daleka od jakiegokolwiek, choćby najbłahszego, zagrożenia. Kiedy więc opuszczali już opustoszałe, lecz niesplądrowane lokum, w którym do niedawna pomieszkiwała, po głowie Maeve echem odbijały się namolne, a przy tym dyktowane w pełni uzasadnionym napięciem myśli. Czy nie powinna upierać się przy tym, żeby brat został w domu? Albo okłamać go, dla jego własnego dobra...? Godzina policyjna zbliżała się wielkimi krokami, nie mieli czasu do stracenia - tym bardziej w obliczu akcji, która miała odbyć się tego wieczoru w porcie, a która tylko zwiększała ryzyko bycia zatrzymanymi lub wplątanymi w coś, co niepotrzebnie narażałoby Kaia.
Dała znać, by skręcili w ulicę Henryka Kapryśnego, pozornie cichą i spokojną, wszak Maeve - czy może raczej Emer - zdawała sobie sprawę z faktu, że prowadziła tędy najkrótsza, choć niekoniecznie najbezpieczniejsza, droga do granic miasta. - Musimy się śpieszyć - mruknęła cicho, pod nosem, kątem oka spoglądając ku twarzy górującego nad nią wzrostem towarzysza. Powtarzała się, lecz to z powodu towarzyszącej jej krok w krok nerwowości. Kiedy mijali jedną z oświetlających skąpaną w mroku okolicę, z roztargnieniem poprawiła poły założonej na tę okazję eleganckiej spódnicy, bezwiednie sięgając do kieszeni po paczkę papierosów, łudząc się, że poddanie się tej słabostce nie powinno im w żaden sposób zaszkodzić, zamiast tego przyniesie namiastkę ukojenia. - Urodziny Ministra Magii - dodała po krótkiej chwili, bez choćby cienia złośliwości, panna Gauntier sympatyzowała przecież z obecną władzą. Złożyła przy tym usta w bladym uśmiechu, niepostrzeżenie wodząc dookoła uważnym, czujnym wzrokiem; uliczka, wbrew oczekiwaniom, nie była pusta, teraz jednak pamiętała już, co mogło być tego przyczyną. Nie drgnęła, gdy brat uraczył ją tą niepokojącą wiadomością, a następnie objął w talii, przyciągnął bliżej, zupełnie jak gdyby nie robili nic złego. Mimo to serce kobiety przyśpieszyło swój bieg, zmuszając ją do wytężenia siły woli w celu zachowania kamiennej twarzy. Czy Kai mógł mieć rację, czy ktoś naprawdę ich śledził, czy to jedynie wyobraźnia płatała im figla? A jeśli tak, to dlaczego ona tego nie zauważyła...? Robiła wszystko, by stłumić narastającą irytację; musiała zachować zimną głowę, jeśli chcieli uniknąć kłopotów. Niby to przypadkiem upuściła trzymanego w dłoni papierosa, którego nie zdążyła jeszcze zapalić, by zyskać powód do nagłego zatrzymania się, a co za tym idzie - spojrzenia za nich, w kierunku, gdzie musiał znajdować się ten, który ich śledził. Lub ci, wszak nie wiedziała, jak wielu mogło być napastników. - Och. - Posłała Kaiowi przelotne, lecz wymowne spojrzenie zmrużonych oczu, zwinnie wymykając się z jego objęć, następnie cofając się o dwa kroki, by podnieść swą zgubę; ukradkiem rozglądała się przy tym dookoła, próbując dostrzec coś, cokolwiek, co mogłoby rozwiać wątpliwości - lub potwierdzić, że powinni przygotować się do walki. Pocieszała ją myśl, że przed opuszczeniem domu nie tylko dokonała przemiany obejmującej wygląd, a także struny głosowe, ale i zabrała ze sobą więcej niż tylko różdżkę czy certyfikat rejestracji. W przewieszonej przez ramię torebce miała otrzymane od Justine i od Poppy eliksiry, a także kryształ, który odnalazła niemalże pół roku temu. Paczka czarodziejskich papierosów dla pań stanowiła niewielką pociechę, lecz jeśli tej nocy przyjdzie jej umrzeć, to przynajmniej będzie przy tym pachnieć jak prawdziwa dama. Wygięła usta w okazalszym uśmiechu, prędko skracając odległość, która dzieliła ją od Kaia, znów zajmując miejsce u jego boku; naprawdę nie mieli czasu do stracenia.
| Daję znać, że Maeve przebywa w Londynie pod inną twarzą, przemiany dokonała przed wyruszeniem w teren tutaj; wygląda jak pani z certyfikatu potwierdzającego rejestrację różdżki (tutaj) - ma około 165 centymetrów wzrostu, drobną i smukłą sylwetkę, bladą twarz, długie ciemne włosy. Mówi również inaczej niż zwykle, bo bardziej melodyjnie, przyjemniejszym dla ucha głosem.
Ekwipunek: Różdżka [R], eliksiry: Smocza Łza (1 porcje, stat. 40, moc +15), Kameleon (1 porcja), eliksir niezłomności (1 porcja, E 20, moc +10), eliksir znieczulający (1 porcja, E 20), kryształ, certyfikat potwierdzający rejestrację różdżki, paczka czarodziejskich papierosów dla pań
Rzut na spostrzegawczość (III); w trakcie podnoszenia papierosa próbuję zorientować się w sytuacji, zweryfikować, czy Kai ma rację i jesteśmy śledzeni, skąd może nadejść atak
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 26
'k100' : 26
Instynktowna ostrożność Lyalla początkowo sprawiała wrażenie nieuzasadnionej; ulica, do której końca właśnie się zbliżał, wydawała się niemal zupełnie pusta – nie licząc drobnej, idącej kilka metrów przed nim kobiety, która w pewnym momencie przyspieszyła kroku, nieco nerwowo oglądając się przez ramię i rzucając mężczyźnie nieufne spojrzenie. Latarnia zamrugała nad nim dokładnie w tym momencie, była to również w stanie dostrzec Tangwystl – której wzrok zatrzymał się na stojącym pod migoczącą latarnią czarodzieju. Być może to właśnie gasnące i zapalające się światło rozproszyło uwagę ich obojga, sprawiając, że nie zauważyli w porę pojawienia się na ulicy kogoś jeszcze: z bocznego zaułka wyszły trzy sylwetki, dwie prawie bezszelestnie, trzecia – wyraźnie utykając na prawą nogę. Od Tangwystl dzieliły ich jakieś trzy metry, od Lyalla – dwa kolejne, lecz ze względu na ciemności, żadne z nich nie było w stanie zauważyć ich twarzy. Mogło im się jedynie wydawać, że nosili mundury patroli magicznej policji. – Murusio* – rozległo się w cichym powietrzu, po czym wzdłuż ulicy przetoczył się donośny szmer wznoszących się cegieł; wylot ulicy, ten, w stronę którego zmierzała zarówno Tangwystl, jak i Lyall, został zablokowany. Dwaj z trójki mężczyzn machnęli różdżkami, a na ich końcu zapaliło się blade światło. – Magiczna policja. Ulica zostaje zamknięta ze względu na podejrzenie ukrywania się w pobliżu buntowników. Proszę podejść i okazać różdżki oraz dokumenty – głos jednego z mężczyzn potoczył się po okolicy; zwrócony był w stronę Tangwystl i Lyalla.
Znajdujący się kilkanaście metrów dalej Maeve, Kai oraz Daniel, mogli bez problemu usłyszeć zarówno szmer wznoszącego się na przedzie muru, jak i męski głos ogłaszający zamknięcie ulicy. Ponadto, podobny stukot usłyszeli również za sobą, a jeśli się odwrócili, byli w stanie dostrzec drugi mur*, odcinający przeciwny wylot ulicy. Na jego tle także majaczyły trzy sylwetki, jednak ani jedni ani drudzy policjanci póki co zdawali się nie dostrzegać trójki czarodziejów – znajdując się dokładnie pośrodku, byli skryci pośród spowijającego ulicę mroku.
Daniel, podążając za Kaiem oraz towarzyszącą mu kobietą, której nie rozpoznawał, zatrzymał się tuż przy krótkim zaułku pomiędzy dwoma budynkami; chowając się w jego cieniu, był w stanie obserwować ulicę niemal niezauważony. Widział, jak towarzyszka Kaia odwraca się, po czym cofa o dwa kroki, żeby podnieść coś z ulicy. Maeve z kolei, zgodnie ze słowami brata, dostrzegła męską sylwetkę czającą się w cieniu zaułka, jednak ze względu na brak oświetlenia i odległość, nie była jeszcze w stanie odgadnąć tożsamości czarodzieja – wydawało jej się jedynie, że do boku ma przytroczony długi, zakrzywiony przedmiot. Kiedy po okolicy potoczył się głos oznajmiający zamknięcie ulicy, jej wyostrzone zmysły wyłapały coś jeszcze: charakterystyczne brzmienie i niewyraźne wymawianie prawie niemego r pozwoliły jej na przypisanie głosu do człowieka, którego znała – i który niegdyś rzeczywiście zasilał szeregi magicznej policji, ale kiedy widziała go po raz ostatni, niemal na pewno walczył po stronie buntowników w trakcie Bezksiężycowej Nocy.
*rzuty na zaklęcia
Czas na odpis wynosi 48 godzin.
Żeby rozgrywka przebiegała dynamiczniej, wprowadzamy eksperymentalnie możliwość (nie przymus) wykonania dwóch akcji w obrębie jednej tury, przy czym mogą one - w zależności od tego, jak Wam wygodniej - znaleźć się w jednym poście lub w dwóch osobnych. Jeżeli potrzebujecie, by mistrz gry ocenił skuteczność wykonanej akcji w trakcie trwania kolejki (gdy np. nie wynika to bezpośrednio z opisu zaklęcia lub zwracacie się do postaci npc), możecie poprosić o post uzupełniający - najszybciej będzie przez discorda.
Na ten moment nie obowiązują ograniczenia w poruszaniu się (za wyjątkiem tych dyktowanych przez zdrowy rozsądek - nie zdążycie skoczyć na Pokątną po słodkie bułeczki i wrócić przed końcem tury).
Znajdujący się kilkanaście metrów dalej Maeve, Kai oraz Daniel, mogli bez problemu usłyszeć zarówno szmer wznoszącego się na przedzie muru, jak i męski głos ogłaszający zamknięcie ulicy. Ponadto, podobny stukot usłyszeli również za sobą, a jeśli się odwrócili, byli w stanie dostrzec drugi mur*, odcinający przeciwny wylot ulicy. Na jego tle także majaczyły trzy sylwetki, jednak ani jedni ani drudzy policjanci póki co zdawali się nie dostrzegać trójki czarodziejów – znajdując się dokładnie pośrodku, byli skryci pośród spowijającego ulicę mroku.
Daniel, podążając za Kaiem oraz towarzyszącą mu kobietą, której nie rozpoznawał, zatrzymał się tuż przy krótkim zaułku pomiędzy dwoma budynkami; chowając się w jego cieniu, był w stanie obserwować ulicę niemal niezauważony. Widział, jak towarzyszka Kaia odwraca się, po czym cofa o dwa kroki, żeby podnieść coś z ulicy. Maeve z kolei, zgodnie ze słowami brata, dostrzegła męską sylwetkę czającą się w cieniu zaułka, jednak ze względu na brak oświetlenia i odległość, nie była jeszcze w stanie odgadnąć tożsamości czarodzieja – wydawało jej się jedynie, że do boku ma przytroczony długi, zakrzywiony przedmiot. Kiedy po okolicy potoczył się głos oznajmiający zamknięcie ulicy, jej wyostrzone zmysły wyłapały coś jeszcze: charakterystyczne brzmienie i niewyraźne wymawianie prawie niemego r pozwoliły jej na przypisanie głosu do człowieka, którego znała – i który niegdyś rzeczywiście zasilał szeregi magicznej policji, ale kiedy widziała go po raz ostatni, niemal na pewno walczył po stronie buntowników w trakcie Bezksiężycowej Nocy.
*rzuty na zaklęcia
Czas na odpis wynosi 48 godzin.
Żeby rozgrywka przebiegała dynamiczniej, wprowadzamy eksperymentalnie możliwość (nie przymus) wykonania dwóch akcji w obrębie jednej tury, przy czym mogą one - w zależności od tego, jak Wam wygodniej - znaleźć się w jednym poście lub w dwóch osobnych. Jeżeli potrzebujecie, by mistrz gry ocenił skuteczność wykonanej akcji w trakcie trwania kolejki (gdy np. nie wynika to bezpośrednio z opisu zaklęcia lub zwracacie się do postaci npc), możecie poprosić o post uzupełniający - najszybciej będzie przez discorda.
Na ten moment nie obowiązują ograniczenia w poruszaniu się (za wyjątkiem tych dyktowanych przez zdrowy rozsądek - nie zdążycie skoczyć na Pokątną po słodkie bułeczki i wrócić przed końcem tury).
Nienawidził tego miasta. Wcześniej nie zauważył, że cuchnęło gównem, jednak wystarczyło, że przekraczał jego granice, a już czuł, jak coś nieprzyjemnego osiadało na nim niczym drugi płaszcz. Wkradało się do jego dróg oddechowych, spowalniało ruchy, stępiało zmysły... Lupin czuł się w Londynie jak w klatce, a osaczony z każdej ze stron ludźmi nie potrafił normalnie funkcjonować. Zdecydowanie bardziej wolał samotne wyprawy, długie tygodnie spędzone na łowach, gdzie dzikość i samotność były jego jedynymi towarzyszami. Stolica Anglii była kompletnym przeciwieństwem wolności, która tak odpowiadała brygadziście. Każdy zaułek miał oczy, uszy. Każdy mijany bezdomny wydawał się być wyraźnie zaintrygowany ruchem przechodniów. Czystka nie pomogła temu miejscu; sprawiła, że stało się jeszcze bardziej paranoiczne niż wcześniej. A wraz z tym wariactwem wariowali i ludzie w nim przebywający. Po powrocie do Doliny Godryka Lyall musiał myć dwa razy ubrania, by pozbyć się nie tylko swądu przypominającego oborę, lecz również obślizgłego uczucia. Zupełnie jakby szpiedzy nałożyli mu namiar - i nieważne czy ci od Ministra, czy ci od Zakonu Feniksa. Wszyscy byli równo popieprzeni. Randall zdecydowanie do nich pasował - zawsze pchał się tam, gdzie było największe gówno, ale tym razem jego młodszy brat bliźniak nie zamierzał przybywać mu z pomocą.
Tego dnia Lyall również zdawał sobie sprawę, że po powrocie czekało go zmywanie z siebie smrodu Londynu. Naprawdę śmierdział oborą. I to nie taką zadbaną - w końcu na gospodarstwie Lupinów nigdy nie było nieporządku. Pytanie tylko dlaczego stolica Anglii i jedno z ważniejszych miast Wielkiej Brytanii jechało w ten sposób? A może zawsze tak było i tylko teraz wraz ze zmianami poruszył się również i smród leżący na ulicach? Czarodziej nie miał specjalnie czasu na te rozmyślania, bo migająca latarnia nad jego głową była teraz jego najmniejszym zmartwieniem. Nie puszczając różdżki z palców, zarejestrował - zbyt późno - pojawienie się trzech sylwetek niecałe pięć metrów przed nim. Na drodze stała jeszcze kobieta, ale szła tamtędy wcześniej. Nie mogła należeć do grupy... A przynajmniej tak to wyglądało. Początkowe słowa nieznajomych nie spotkały się z reakcją. Kobieta milczała jak i również Lyall, który próbował zrozumieć aktualne zajście. - Możecie się wylegitymować? - rzucił w końcu w stronę rzekomych policjantów, nie ruszając się z miejsca. Nie zamierzał podchodzić do nieznanych sobie typów, których twarzy nawet nie dostrzegał. Nie był też pewien czy mieli na sobie mundury, bo może i nigdy nie był specjalnie blisko z żadnym funkcjonariuszem na tyle, by zapamiętać każdy detal uniformów, ale parę chwil wcześniej mijał Moodyego. Nawet jeśli byli ubrani odpowiednio, powinni posiadać legitymacje. Równie dobrze mógł mieć do czynienia z jakimiś palantami, którzy zapili w knajpie i zdecydowali się wygłupić, ale to była zdecydowanie zbyt pozytywna wizja. Zresztą nie brzmieli na pijanych. Drugą, o wiele bardziej niepokojącą opcją było to, że sami należeli do buntowników. Paranoja i podejrzliwość chyba nie miały go opuszczać. Z tej odległości ciężko było odpowiednio wszystko zinterpretować, ale Lyall starał się odnaleźć w sylwetkach nieznajomych czarodziejów oraz ich zachowaniu coś, co pomogłoby ocenić, kim byli. I jakie mieli zamiary.
|szukam czegoś pomocnego/niepokojącego: spostrzegawczość II
Tego dnia Lyall również zdawał sobie sprawę, że po powrocie czekało go zmywanie z siebie smrodu Londynu. Naprawdę śmierdział oborą. I to nie taką zadbaną - w końcu na gospodarstwie Lupinów nigdy nie było nieporządku. Pytanie tylko dlaczego stolica Anglii i jedno z ważniejszych miast Wielkiej Brytanii jechało w ten sposób? A może zawsze tak było i tylko teraz wraz ze zmianami poruszył się również i smród leżący na ulicach? Czarodziej nie miał specjalnie czasu na te rozmyślania, bo migająca latarnia nad jego głową była teraz jego najmniejszym zmartwieniem. Nie puszczając różdżki z palców, zarejestrował - zbyt późno - pojawienie się trzech sylwetek niecałe pięć metrów przed nim. Na drodze stała jeszcze kobieta, ale szła tamtędy wcześniej. Nie mogła należeć do grupy... A przynajmniej tak to wyglądało. Początkowe słowa nieznajomych nie spotkały się z reakcją. Kobieta milczała jak i również Lyall, który próbował zrozumieć aktualne zajście. - Możecie się wylegitymować? - rzucił w końcu w stronę rzekomych policjantów, nie ruszając się z miejsca. Nie zamierzał podchodzić do nieznanych sobie typów, których twarzy nawet nie dostrzegał. Nie był też pewien czy mieli na sobie mundury, bo może i nigdy nie był specjalnie blisko z żadnym funkcjonariuszem na tyle, by zapamiętać każdy detal uniformów, ale parę chwil wcześniej mijał Moodyego. Nawet jeśli byli ubrani odpowiednio, powinni posiadać legitymacje. Równie dobrze mógł mieć do czynienia z jakimiś palantami, którzy zapili w knajpie i zdecydowali się wygłupić, ale to była zdecydowanie zbyt pozytywna wizja. Zresztą nie brzmieli na pijanych. Drugą, o wiele bardziej niepokojącą opcją było to, że sami należeli do buntowników. Paranoja i podejrzliwość chyba nie miały go opuszczać. Z tej odległości ciężko było odpowiednio wszystko zinterpretować, ale Lyall starał się odnaleźć w sylwetkach nieznajomych czarodziejów oraz ich zachowaniu coś, co pomogłoby ocenić, kim byli. I jakie mieli zamiary.
|szukam czegoś pomocnego/niepokojącego: spostrzegawczość II
i’ll tell you a secret. the really bad monsters never look like monsters.
ALL DARK, ALL BLOODY,
MY HEART.
MY HEART.
Lyall Lupin
Zawód : Brygadzista
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Way deep down
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Lyall Lupin' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 94
'k100' : 94
Miała tylko zerknąć, ale jej wzrok zawiesił się na dłużej na sylwetce, nad której głową latarnia zamrugała kilka razy jakby próbując coś przekazać. A może tylko sobie to wyobrażała? Nie miała pojęcia. Nie zwolniła jednak kroku, przynajmniej początkowo przystając, kiedy naprzeciw niej wyszła trójka ludzi. Nagle poczuła się… jak w pułapce. Zwłaszcza, gdy do jej uszu dotarła inkantacja zaklęcia. Oczy rozszerzyły się w zdumieniu a usta rozwarły by do niego dołączyć.
Ale jak to?! Zdawał się mówić jej kompletnie zaskoczony wyraz twarzy. Serce zabiło kilka razy mocniej, a dłoń wślizgnęła się do kieszeni płaszcza, zaciskając mocniej na różdżce. Nigdy wcześniej nie była w takiej sytuacji i kompletnie nie wiedziała, jak powinna zareagować na to, że ktoś stawia przed nią mur. Niewielkie światła które rozbłysły mogły dać jej jakieś odpowiedzi, a przynajmniej szczerze na to liczyła. Kolejne słowa wytłumaczyły trochę więcej. Tak, to logiczne, szukają buntowników, ale przecież nie jej. Chyba? Prawda?
Oby.
Zamierzała współpracować, więc jej ręka lewa ręka pomknęła do guzika płaszcza który rozpięła, a później wsunęła do kieszeni w podszewce i wtedy na jej twarzy wykwitło przerażenie.
Nie miała go.
Ale przecież musiała mieć. Zawsze je tam wkładała. Może włożyła gdzie indziej. Zaczęła przetrząsać kolejne kieszenie, czując jak jej nogi robią się coraz bardziej watowate. Uderzała się po miejscach nie bardzo wiedząc co począć, przecież jak dobrze poszuka, to na pewno je znajdzie.
Chyba że, chyba że zostawiła dokumenty w pracy. Zmroziło ją bardziej. Ale przecież, to magiczna policja prawda? Rozsądni ludzie, jak wytłumaczy to jej uwierzą, można wszystko sprawdzić.
- Ja.. cholibka, przepraszam uniżenie, ale zostawiłam w Ministerstwie. - mimo wszystko zrobiła krok w stronę mężczyzn. - Dzisiaj cinżki dzień był i tak zapomniałam. - tłumaczyła się, wyciągając różdżkę, którą chciała im oddać, zatrzymała się jednak słysząc słowa mężczyzny za sobą. Zerknęła znów na niego, a później na mężczyzn. To byli magiczni policjanci. Może kiedyś trafiła na jakiegoś? Co prawda większość zgłoszeń o interwencje pochodziła od aurorów, ale teraz ich już nie było.
Ugrzęzła niezdolna podjąć jakiejś decyzji co do tego co zrobić.
| próbuję znaleźć swoje dokumenty, których- bo trochę jestem roztargniona - jak widać zapomniałam, zbliżam się trochę, i przyglądam mężczyznom próbując sprawdzić czy mogliśmy się kiedyś na siebie natknąć.
Ale jak to?! Zdawał się mówić jej kompletnie zaskoczony wyraz twarzy. Serce zabiło kilka razy mocniej, a dłoń wślizgnęła się do kieszeni płaszcza, zaciskając mocniej na różdżce. Nigdy wcześniej nie była w takiej sytuacji i kompletnie nie wiedziała, jak powinna zareagować na to, że ktoś stawia przed nią mur. Niewielkie światła które rozbłysły mogły dać jej jakieś odpowiedzi, a przynajmniej szczerze na to liczyła. Kolejne słowa wytłumaczyły trochę więcej. Tak, to logiczne, szukają buntowników, ale przecież nie jej. Chyba? Prawda?
Oby.
Zamierzała współpracować, więc jej ręka lewa ręka pomknęła do guzika płaszcza który rozpięła, a później wsunęła do kieszeni w podszewce i wtedy na jej twarzy wykwitło przerażenie.
Nie miała go.
Ale przecież musiała mieć. Zawsze je tam wkładała. Może włożyła gdzie indziej. Zaczęła przetrząsać kolejne kieszenie, czując jak jej nogi robią się coraz bardziej watowate. Uderzała się po miejscach nie bardzo wiedząc co począć, przecież jak dobrze poszuka, to na pewno je znajdzie.
Chyba że, chyba że zostawiła dokumenty w pracy. Zmroziło ją bardziej. Ale przecież, to magiczna policja prawda? Rozsądni ludzie, jak wytłumaczy to jej uwierzą, można wszystko sprawdzić.
- Ja.. cholibka, przepraszam uniżenie, ale zostawiłam w Ministerstwie. - mimo wszystko zrobiła krok w stronę mężczyzn. - Dzisiaj cinżki dzień był i tak zapomniałam. - tłumaczyła się, wyciągając różdżkę, którą chciała im oddać, zatrzymała się jednak słysząc słowa mężczyzny za sobą. Zerknęła znów na niego, a później na mężczyzn. To byli magiczni policjanci. Może kiedyś trafiła na jakiegoś? Co prawda większość zgłoszeń o interwencje pochodziła od aurorów, ale teraz ich już nie było.
Ugrzęzła niezdolna podjąć jakiejś decyzji co do tego co zrobić.
| próbuję znaleźć swoje dokumenty, których- bo trochę jestem roztargniona - jak widać zapomniałam, zbliżam się trochę, i przyglądam mężczyznom próbując sprawdzić czy mogliśmy się kiedyś na siebie natknąć.
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zwolnił kroku, aby mieć lepszy widok na nie/znajomą parę i pozostać w cieniu, gdy dwójka znajdzie się w świetle latarni. Nieświadomie aż zacisnął mocno zęby, widząc jak Clearwater obłapuje w talii swoją... cóż, może faktycznie dziewczynę? Kai miał gust, trzeba przyznać, oraz irytującą chęć do kręcenia się po Londynie. Honor mówił Wrońskiemu, by zostawić Clearwatera w spokoju, albo chociaż nie dać się zauważyć. Żaden z nich nie miał pewnie ochoty oglądać twarzy drugiego, ale to Dan nie mógł wymazać z pamięci widoku bogina Maeve (ciekawe, czy wiesz, ty pacanie, że Twoja siostra najbardziej boi się tego, że głupio zginiesz) i nie mógł oderwać podejrzliwego wzroku od filigranowej nieznajomej. Rzuci to Veritas Claro, a potem zastanowi się co dalej, ot co. W typowy dla siebie sposób śledził Kaia bez wyraźnego planu, zakładając, że w razie kompromitacji ulotni się po prostu do portowej karczmy.
Rozglądając się, wypatrzył jeszcze ciemniejszy zaułek i szybko skręcił w jego stronę. Wtem zobaczył jak na końcu ulicy wyrasta mur, obejrzał się przez ramię i stało się jasne, że ulotnienie się stąd wcale nie będzie takie proste. Bez namysłu, Dan skrył się w upatrzonym zaułku, zacisnął palce na różdżce i wziął głębszy oddech. Chciałby móc sobie wmówić, że odcięcie ulicy od świata wzbudziło w nim tylko zrozumiałą irytację. Wspomnieniami wrócił jednak do Bezksiężycowej Nocy, do bycia osaczonym w tunelach ewakuacyjnych, do poczucia klaustrofobii... Od tamtej pory spychał niepokój na dno serca, obiecując sobie, że już nigdy nie wpląta się w nic głupiego i spontanicznego przy glinach.
Trudno jednak składać sobie takie obietnice w towarzystwie, które obecnie śledził. Zamarł w swoim zaułku, widząc jak kobieta podnosi papierosa i spogląda wprost w jego stronę. Miał nadzieję, że jest na tyle ciemno, że go nie widać - ale i tak, teraz albo nigdy. Jeszcze raz rzucił okiem na śledzoną parę, a także na wszystkich, których mógł dojrzeć na ulicy - próbując zapamiętać, jak wyglądały sylwetki widziane i teraz i chwilę wcześniej.
-Veritas Claro. - szepnął, chcąc aby wreszcie wszystko stało się jasne.
akcja I (rozdzielę na dwa posty), Veritas Claro.
W razie powodzenia zaklęcia, chcę przyjrzeć się nie tylko może-Maeve i Kaiowi, ale też wszystkim widocznym z mojego zaułka, zwłaszcza sylwetkom policjantów (?) na tle muru
Rozglądając się, wypatrzył jeszcze ciemniejszy zaułek i szybko skręcił w jego stronę. Wtem zobaczył jak na końcu ulicy wyrasta mur, obejrzał się przez ramię i stało się jasne, że ulotnienie się stąd wcale nie będzie takie proste. Bez namysłu, Dan skrył się w upatrzonym zaułku, zacisnął palce na różdżce i wziął głębszy oddech. Chciałby móc sobie wmówić, że odcięcie ulicy od świata wzbudziło w nim tylko zrozumiałą irytację. Wspomnieniami wrócił jednak do Bezksiężycowej Nocy, do bycia osaczonym w tunelach ewakuacyjnych, do poczucia klaustrofobii... Od tamtej pory spychał niepokój na dno serca, obiecując sobie, że już nigdy nie wpląta się w nic głupiego i spontanicznego przy glinach.
Trudno jednak składać sobie takie obietnice w towarzystwie, które obecnie śledził. Zamarł w swoim zaułku, widząc jak kobieta podnosi papierosa i spogląda wprost w jego stronę. Miał nadzieję, że jest na tyle ciemno, że go nie widać - ale i tak, teraz albo nigdy. Jeszcze raz rzucił okiem na śledzoną parę, a także na wszystkich, których mógł dojrzeć na ulicy - próbując zapamiętać, jak wyglądały sylwetki widziane i teraz i chwilę wcześniej.
-Veritas Claro. - szepnął, chcąc aby wreszcie wszystko stało się jasne.
akcja I (rozdzielę na dwa posty), Veritas Claro.
W razie powodzenia zaklęcia, chcę przyjrzeć się nie tylko może-Maeve i Kaiowi, ale też wszystkim widocznym z mojego zaułka, zwłaszcza sylwetkom policjantów (?) na tle muru
Self-made man
The member 'Daniel Wroński' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 68
'k100' : 68
Rzucał Veritas Claro już wcześniej, pamiętał jak czuł się po udanej próbie rzucenia zaklęcia, ile energii magicznej przepływało przez jego różdżkę. Teraz wcale tego nie czuł. Choć świat przed nim wyglądał tak samo, to Wroński miał przeczucie, że to nie sprawa świata. Przymknął na moment oczy, usiłując się skupić. Wiedział, że to trudne zaklęcie, miał z nim problemy nawet na kursie aurorskim.
A jednak w kwietniu, pod pomnikiem Płaczącej Brynhildy, wyszło za pierwszym razem. Targały nim zresztą wtedy o wiele silniejsze emocje niż teraz, w pobliżu czaił się przecież dementor, więc może to sprawa determinacji.
Otworzył oczy, jeszcze raz omiótł wzrokiem całą ulicę, a potem utkwił spojrzenie w sylwetce nie(?)znajomej.
Proszę, niech to nie będzie ona - zaklął w myślach los, a potem wykonał staranny ruch nadgarstkiem aby ponowić próbę rzucenia zaklęcia. Ona, czy nie ona, sam też nieświadomie znalazł się w jakiejś podejrzanej sytuacji, w pułapce, w potrzasku pomiędzy magiczną policją. Ostatnie spotkanie z glinami nie skończyło się to zbyt dobrze, prawdziwy pogląd na rzeczywistość może mu tylko pomóc.
-Veritas Claro. - szepnął znów, w pełnym skupieniu. Skupieniu tak mocnym, że nie był nawet świadom, że tuż przed podjęciem kolejnej próby mimowolnie poprawił szablę (aby nie plątała mu się przy dłoniach przy rzucaniu zaklęcia), której kształt mógł teraz jeszcze dobitniej odcinać się na tle jego sylwetki.
akcja II, znowu Veritas Claro i próbuję przyjrzeć się wszystkim w razie sukcesu
A jednak w kwietniu, pod pomnikiem Płaczącej Brynhildy, wyszło za pierwszym razem. Targały nim zresztą wtedy o wiele silniejsze emocje niż teraz, w pobliżu czaił się przecież dementor, więc może to sprawa determinacji.
Otworzył oczy, jeszcze raz omiótł wzrokiem całą ulicę, a potem utkwił spojrzenie w sylwetce nie(?)znajomej.
Proszę, niech to nie będzie ona - zaklął w myślach los, a potem wykonał staranny ruch nadgarstkiem aby ponowić próbę rzucenia zaklęcia. Ona, czy nie ona, sam też nieświadomie znalazł się w jakiejś podejrzanej sytuacji, w pułapce, w potrzasku pomiędzy magiczną policją. Ostatnie spotkanie z glinami nie skończyło się to zbyt dobrze, prawdziwy pogląd na rzeczywistość może mu tylko pomóc.
-Veritas Claro. - szepnął znów, w pełnym skupieniu. Skupieniu tak mocnym, że nie był nawet świadom, że tuż przed podjęciem kolejnej próby mimowolnie poprawił szablę (aby nie plątała mu się przy dłoniach przy rzucaniu zaklęcia), której kształt mógł teraz jeszcze dobitniej odcinać się na tle jego sylwetki.
akcja II, znowu Veritas Claro i próbuję przyjrzeć się wszystkim w razie sukcesu
Self-made man
Ulica Henryka Kapryśnego
Szybka odpowiedź