Wydarzenia


Ekipa forum
Tereny łowne
AutorWiadomość
Tereny łowne [odnośnik]05.11.16 22:48
First topic message reminder :

Tereny łowne

Jedną z tradycji, którą uparcie kontynuują lordowie Yorku, jest wybieranie się na polowania. W ostatnich czasach przyjmują one charakter głównie reprezentatywny. Przed tym niesamowitym wydarzeniem, należy jednak spędzić trochę czasu sam na sam z koniem. A czasami po prostu nachodzi potrzeba puszczenia się pędem przez piękne tereny. I oto właśnie wspaniała natura, nic tylko jechać.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
tereny łowne - Tereny łowne - Page 7 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Tereny łowne [odnośnik]10.12.19 0:37
16/02

Co ja tu robię?
Zadawał sobie to pytanie, gdy z twarzą, która pozostawała neutralna, wysłuchiwał kolejnej jakże barwnej opowieści młodego lorda Carrowa. Doprawdy, przyszło mu w życiu spotkać wielu gawędziarzy, ale żaden z nich nie potrafił tak zręcznie malować słowami obrazów pełnych kłamstwa. Czuł się niemalże jak dziecko, które słucha niesamowitej historii o trzech braciach, którzy spotkali śmierć. Królująca na jego twarzy obojętność była naprawdę najlepszym co mógł pokazać, jedynie ona pozwalała powstrzymać nieco rozbawiony a może kpiący uśmiech, mogący urazić dumę lorda. Achilles zebrał sobie pokaźną publikę, a po ich pełnych zafascynowania spojrzeniach mógł jedynie wnioskować, że byli gotowi uwierzyć w każde słowo wypływające spomiędzy kłamliwych warg. I chociaż pokusa była wielka, utrzymywał swe reakcje na wodzy. Wszakże z uwagi na sytuację, w jakiej znalazła się jego rodzina nie powinien dawać szlachetnym druhom powodów do plotek, a wbrew pozorom mężczyźni również podzielali skłonność do wymiany informacji na tematy nieobecnych, lub tych którzy chociaż na chwilę odeszli na bok. Po prostu duma nakazywała im unikać słowa plotka zupełnie, jakby niosło ze sobą pewnego rodzaju zarazę. Niebywale go to zjawisko bawiło, ale nigdy nie próbował podjąć jakichkolwiek działań, które by to zmieniły. Stąpał przecież po cienkim lodzie, który podejrzanie skrzypiał za każdym razem, gdy postawił stopę na jego powierzchni. I chociaż wiele razy kroczył po cienkiej niczym pergamin, lodowej powłoce to ta utkana z ludzkich spojrzeń, niewypowiedzianych słów zaklętych w uśmiechach i opinii możnych lordów była zdecydowanie bardziej niebezpieczna. Chociaż mówiono o zjednoczeniu szlachty pod sztandarem wspólnych pragnień to każdy z nich miał inną wizję tego, w jaki sposób osiągną sukces. Obecnie miał wrażenie, że niczym sępy krążą nad ich głowami i czekają na kolejny upadek z nadzieją, że się nie podniosą. A jednak, sylwestrowa noc zamknęła ich usta chociaż na chwilę.
Co ja tu robię?
Sądząc po twarzach niektórych zacnych paniczów, a nawet niektórych dziedziców niektórych lordów, nie tylko jemu towarzyszyła ta myśl. Nieliczni dosiedli wierzchowców, które po chwili gnały za zwierzyną. Znaczna część lordów została tu, przy linii lasu gdzie toczyły się rozmowy na tematy ważniejsze i te mniej ważne. Obserwował ojca, który ze stoickim spokojem rozprawiał o rzeczach zapewne wielkiej wagi z lordem Avery. Ciekawe o czym rozprawiali? Niezależnie jaki temat poruszyli był na tyle zajmujący, aby ojciec nie zerkał w jego stronę. Sam Eddard niezbyt chętnie otwierał usta, ostatnimi czasy słowa mu ciążyły, szczególnie te przepełnione nadmierną, niemalże fałszywą kurtuazją. Czytanie z uśmiechów i gestów lordów zaczynało go męczyć. Mimo to jego wargi układały się w ten sam wzór kurtuazyjnego uśmiechu i próbował napełnić czarne oczy atencją co nie zawsze oznaczało łatwe zajęcie. Szczególnie, gdy w gronie rozmówców znajdował się Achilles Carrow. Dziękował tym, którzykolwiek słuchają za jego zniknięcie. I trwał nadal w marazmie, stojąc i słuchając. Czasem odpowiadał, gdy wymagała tego sytuacja, czasem przytaknął, a czasem z jego ust wypłynęło kilka niewymuszonych zdań. Gdy ciemnie, może nawet chmurne spojrzenie przebiegło dookoła, dokładnie przeczesując okolicę, ujrzał lady Burke. Pojęcie Eddarda o dumnych zwierzętach, jakimi z pewnością były konie było znikome, niemniej jednak postanowił przeprosić swych dotychczasowych rozmówców i krokiem żwawym ruszył w stronę Ventress, damy równie urzekającej swą urodą co intelektem. Stanowiła dla niego zagadkę, którą z każdym kolejnym ich spotkaniem chciał coraz bardziej rozwiązać. Był wystarczająco blisko, aby rozpoznać słowa wypadające z jej ust. - Lady Burke - stoicki, niezmącony emocją głos Eddarda rozmył się, próbując zaskarbić sobie uwagę młodej kobiety. Stała się obiektem jego badawczego spojrzenia, jakby z twarzy chciał wyczytać co było przyczyną jej dyskomfortu, który wnioskując po tonie jej głosu był raczej widoczny. Upłynęło kilka sekund, nim postawił kolejny krok przed siebie, zastanawiając się wcześniej czy jego bliskość nie spłoszy wierzchowca jeszcze bardziej. Obserwował zarówno reakcję pięknej klaczy, jak i lady, oceniając na jaką odległość może się zbliżyć. Stawiał kolejne kroki na leśnej ściółce bardziej ufając swojej intuicji niż jakiejkolwiek wiedzy. Pytanie oto, czy potrzebowała pomocy byłoby wręcz absurdalne. - Dasz radę zejść z konia? - spytał, podchodząc coraz bliżej. Była już na wyciągnięcie jego ręki.
Eddard Nott
Eddard Nott
Zawód : quia nominor leo
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
So crawl on my belly 'til the sun goes down
I'll never wear your broken crown
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6094-eddard-nott https://www.morsmordre.net/t6134-icarus https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t6135-eddard-nott
Re: Tereny łowne [odnośnik]10.12.19 9:09
Znała porządek tego świata i doskonale rozumiała swoje obowiązki. Wśród nich głównym elementem była dumna reprezentacja swojej rodziny na wszelkiego tego typu uroczystościach czy spędach. Robiła to bez mrugnięcia okiem, zdając sobie w pełni sprawę z konsekwencji zaniedbania chociażby jednego z elementów podobnego wydarzenia. Nie musiała rozmawiać ze wszystkimi, lecz nie winna okazywać pogardy czy otwartej wrogości tam, gdzie była ona niewskazana. Nie oznaczało to jednak, że miała pozostać bierna — spojrzenie, gest, skinienie głową, krótkie słowo czasami niosło za sobą silne znaczenie analogicznie do wymownego milczenia. To był świat gry pozorów i należało się nią bawić ostrożnie oraz nie popełniać żadnych błędów, gdzie najmniejsze potkniecie nie było kamuflowane, lecz wytykane. Niekiedy świadczyło ono o wojnie lub utraceniu wsparcia. Nauczana tego od urodzenia Ventress dostrzegała pułapki tam, gdzie inni nie potrafili, jednak była kobietą. Miała mniejszą siłę przebicia od mężczyzn, a jej głos był niczym proch rozsypany na wietrze. Ale czy nie oznaczało to, że nawet najmniejsze z ziaren piasku nie osiadały pod koniec swej podróży? Zmieniały tylko miejsce. Nie znikały przecież. Zbudowane z atomów istniały i tak właśnie patrzyła na swą rolę czarownica. Miała być niewidoczna, lecz równocześnie wytrwała. Wywołana przed szereg, nie miała czuć się zagubiona. A wycofana na szary koniec nie miała odczuwać żalu. Ufała braciom. Ufała silnym mężczyznom ze swego rodu, dopatrując się w ich licach poświęcenia i oddania, którego jej uczono. Mimo że oni nieśli na swych barkach ciężar uderzenia cudzego miecza, to kobiety utrzymywały ich i stawały się filarami męskiej siły. Dopóty dopóki pozostawała niezamężna trwała u boku bliskich, jednak miało się to wkrótce zmienić i nieważne czy za rok, czy za pięć lat — w przyszłości ona i jej dzieci miały spajać sojusz rodu Burke z tym należącym do teoretycznego, nieuniknionego małżonka. Nie interesowało jej to, kto by to miał być — wszak to ręka Edgara, ręka nestora miała o tym decydować i jeśli wybrałby jej kogoś, miał to być ktoś odpowiedni. Znaczący. Ventress przetrwałaby alkoholika, okrutnika, sodomitę, kalekę, jeśli tylko takie byłoby życzenie braterskiej woli. Wszak nie wybudzała w sobie naiwności, którą karmiły się praktycznie wszystkie młode dzierlatki. Że pokochają. Że miłość pokona wszystko. Nie chciała miłości. Chciała czuć się pożyteczna i potrzebna.
Tego dnia wystawiona na piedestale nie dla własnej przyjemności, lecz dla spojrzeń innych również rozumiała, czemu to miało służyć. Wysłannicy rodów wkrótce mieli się zlatywać do gniazda w Durham, by zacząć negocjacje związane z ofertą małżeństwa. Siostra nowego nestora wciąż pozostawała niezamężna, a to prowadziło tylko do jednego — zlotu srok. Gdyby nie ból menstruacyjny, Burke uśmiechnęłaby się delikatnie pod nosem wyobrażając sobie te czarne pióra próbujące utargować najlepszą cenę. I niech tak będzie. Niech zabierze ją ta sroka, która zaoferuje bratu najwięcej. A wtedy dostanie swoją błyskotkę. Jako jedna z nielicznych dam dosiadała tego dnia silnego rumaka, lecz nie odbierało jej to wdzięku, gdy smukłe ciało zwierzęcia uwydatniało najlepsze z punktów w sylwetce czarownicy. Jako dama pierwsze momenty musiała spędzić wśród reszty kobiet, lecz za zgodą oddaliła się pod linię drzew pełną męskiej braci. Jej wierzchowiec musiał co jakiś czas pozwolić sobie na ruch, co jednak Ven świetnie wykorzystywała, żeby pobyć chociażby na chwilę sama. Lub słuchając czegoś innego niż trajkotu składającego się z pustych, nic nieznaczących plotek. Hemarion Rowle był jej zbawieniem chociażby na jedno wytchnienie, ale była mu za to wdzięczna. Ocalił ją, nawet tego nie wiedząc. Gdy odszedł, a ból zaatakował, przez umysł szlachcianki przemknęła myśl, że może to on skutecznie odwracał jej uwagę od kurczów. Była to jednak tylko chwila. Chwila rozmyta wraz ze świeżą aurą nowego towarzysza. Towarzysza, który ostatnimi czasy pojawiał się niczym cień nad jej ramieniem. Nie musiała odwracać się w kierunku, skąd dochodził znajomy głos, by wiedzieć, kto znajdował się tuż obok, lecz i tak to zrobiła. Przez wychowanie, które odebrali i przez szacunek, którym go darzyła, nawet jeśli jej chłodna, zdystansowana postawa szeptała co innego. Bo chociaż pierwszy element często potrafił być przytłaczającą otoczką, drugi był nienaruszalną prawdą. Eddard Nott zajmował specjalne miejsce w sercu Ventress, lecz nie było to związane z romantyzmem, o którym śniły kobiety na całym świecie. Fascynował ją i przyciągał, jednak zupełnie innym wymiarem. Początkowo balowy bawidamek i żaboskoczek okazał się ukrywać w sobie nieskończone pokłady opowieści, a jego zwinny język odnajdywał odpowiednie słowa, które omotały i hipnotyzowały młodą czarownicę. Wiedziała o tym. Wiedziała, że poświęcała mu więcej uwagi niż innym. Że słuchała go częściej i z ukontentowaniem zakrawającym na przyjemność. Że z wytęsknieniem szukała jego sylwetki podczas wydłużających się przyjęć, byle tylko nakarmił ją kolejną porcją historii. Byle zaspokoił ciekawość i pozwolił osiąść słownym obrazom na podatnym gruncie, jakim była jej cierpliwość oraz rozbudzona przez Edgara słabość.
- Lordzie Nott - odpowiedziała tytułem zamiast powitania, idąc za jego przykładem i poniekąd dziękując w duchu za tych mężczyzn, którzy jeszcze pamiętali o tym, że to oni winni odezwać się pierwsi. Kobiety nie mogły odzywać się niepytane, dlatego jakim okrucieństwem było, gdy musiała znaleźć się raz tuż obok lorda Macmillana, który wgapiał się w nią wymownie, jakby oczekiwał rozpoczęcia konwersacji. Jednak czy o tych rozpustnikach można było mówić w sposób szlachecki? Czy po tym wszystkim można było ich traktować na równi? Na równi z rodzinami Burke? Avery? Yaxley? Nott również mieli swoje grzechy, lecz kto ich nie miał. Stracili ostatnio swego brata, syna. Dziedzica. Patrząc teraz na Eddarda, Ventress zastanawiała się, czy miał wyjść z tej walki zwycięsko. Czy miał to wykorzystać i stać się silniejszym w obliczu rozpaczy, czy poddać i upaść? Nie chciała przyznać tego przed samą sobą, lecz zamierzała bacznie śledzić jego ruchy. Nawet z dystansu kruczych skrzydeł.
Znała zarys jego twarzy. Jednak widziała w tych idealnie zaprojektowanych rysach dumnego dziedzica coś jeszcze. Coś, co kryło się ponad materią nakładanej maski, którą i ona zakładała. Ponad uśmieszkiem ładnego chłopca. Ponad wyuczonymi słowami, z których brzmieniem zapoznawała się od najmłodszych lat. Ponad powierzchownością, o którą odbijały się kolejne piękne kobiety niczym fale na morskim brzegu. Ponad idealnie skrojoną szatą, mającą zakrywać blizny wychodzące poza świat fizyczności. A czy on widział to samo? Czy on też dostrzegał to, jak bardzo się zmienił? Teraz siateczka zmarszczek pokrywała całość twarzy, uwypuklając się w najistotniejszych punktach twarzy. Nie musiała pytać go, o czym myślał, bo wystarczyło dostrzec, że kąciki jego oczu nie były tak pofalowane jak niegdyś. Marsowe czoło nabrało za to ostrzejszego wyrazu od nadmiernego marszczenia brwi w chwilach zadumy, złości, niepokoju. To one teraz dominowały w życiu mężczyzny, nie zaś śmiech i żartobliwość, z której słynął. To nie chłopca miała przed sobą, na którego pozował. Nie był też dojrzałym okazem, lecz czymś pomiędzy. Czymś, czego transformacja miała na koniec odpowiedzieć na pytanie, czy Eddard Nott zwyciężył, czy przegrał?
Gdy zadał jej pytanie, nie odpowiedziała od razu, bo zbił ją z tropu. Nienawidziła takich momentów. Powinna była odpowiedzieć w odpowiednim czasie, bo milczenie oznaczało zbyt długie myślenie — nie zaś odruchową reakcję i znajomość etykiety. Zbyt szybka reakcja mogła równać się za to z brakiem wychowania oraz desperacją. Nie chciała okazywać słabości, jednak była słaba i doskonale sobie zdawała z tego sprawę. Na swoje nieszczęście nie mogła tego dnia zaszyć się w komnatach lub puścić cwałem przez niekończące się lasy w okolicy rodowego zamczyska. Musiała się pojawić i zrobiła to, walcząc z własną kobiecością. - Przytrzyma lord wodze? - spytała, chcąc rozegrać to, spotykając ich w połowie. Nie chciała, by sądził, że robiła to ze względu na niego — że grała słabą, by się przypodobać. Wiedziała, że nie pomyślałby tak o niej, a przynajmniej łożyła nadzieję, że tak właśnie było. Czuła jednak ból na wysokości łona i wiedziała, że jeśli utrzyma się na koniu jeszcze chwilę dłużej, zsunie się z niego pokracznie. Lub w ogóle upadnie. Nie zamierzała odgrywać podobnego przedstawienia i zwracać na siebie zbędnych spojrzeń. - Gdzie lordowski wierzchowiec? - spytała zachowawczo, chcąc równocześnie odwrócić swoją oraz jego uwagę od jej aktualnego stanu. Przy okazji zaczęła się zastanawiać... Czy i do niego dotarły te same podszepty, które dotarły i do niej, czy nic nie wiedział?
Gość
Anonymous
Gość
Re: Tereny łowne [odnośnik]15.12.19 2:04
Przez lata na salonowej arenie był obserwatorem, okazjonalnym graczem, który raczej pojawiał się równie szybko jak znikał, aby jednym uśmiechem i kilkoma pięknymi zdaniami omamić kolejną młodą damę. Nigdy nie był w centrum, oczy całej społeczności dużo uważniej patrzyły na dłonie starszych braci, pozwalając Eddardowi znaleźć swe miejsce w ich cieniu. Kształtem dopasował się do tego cienia, swobodnie poruszając się w jego granicach, żyjąc w błogiej nieświadomości. Los okazał się przewrotny, bowiem dał mu atencję, o którą niegdyś zabiegał, gdy już jej nie chciał. Jej światło oślepiło go na chwilę, sprawiając, że mógł przywodzić na myśl zdezorientowane dziecko, brodzące w gęstej mgle. Jednakże oślepiająca powłoka powoli schodziła z jego oczu, a on prostował się pod ciężarem ostatnich doświadczeń.
Dziedzic przeklętej korony, można by rzec. Nie miał zamiaru przyjmować na swoje barki spuścizny braci, podążać ich śladem. Jakże miałby chcieć kroczyć ścieżką wydeptaną przez nieudaczników. Oni upadli, okazali się słabi. Jeżeli kiedyś przyjdzie mu założyć symboliczną koronę Nottów na skronie, będzie to korona wytopiona z jego własnych decyzji, nie zatruta tchórzostwem i jadem zdrady. Przekuje swój gniew w oręże, którym utoruje sobie drogę na szczyt. Czas, aby w pełni zrozumiał czym jest ich rodowa domena, czas aby został prawdziwym lwem. Nie miał teraz chronić jedynie swojego imienia, ale uważne spojrzenia wszystkich śledziły każdy jego ruch. Czy złamie się pod ciężarem zdrady? Czy rana na plecach, zadana z ręki zdrajcy zabliźni się? Wszyscy wstrzymywali oddech.
Tym czasem lord Eddard ze spokojem wypuścił powietrze z płuc, mając nadzieję, że wraz z nim demony opuszczą jego myśli, że rozpłyną się w mroźnym powietrzu niczym parujący oddech. Jednakże nic takiego się nie działo. Te jeszcze trzymały lorda w swoich szponach. A ten mimo wszystko z ćwiczonym przez lata półuśmiechem, który mógłby oznaczać wszystko i nic, wysłuchiwał kolejnej opowieści lorda Avery, który próbował nieudolnie zastąpić wprawionego szermierza słowem, Achillesa. Słowa wypływające z jego ust były twarde, surowe, trochę jakby kanciaste, pozbawione pewnego rodzaju elegancji, którą Achillesowi udało się osiągnąć. Bo musiał mu to oddać, nawet jeżeli historie snute przez pyszałkowatego lorda były dalekie od prawdy to do perfekcji opanował sztukę władania słowem. Tej umiejętności zdecydowanie brakowało lordowi Avery, a szkoda. Widocznie nikt nie uświadomił mężczyzny, że to właśnie milczenie może okazać się złotem.
Zastanawiał się co tu robił - patrząc na trzepoczące rzęsami damy, które nie dosiadały żadnego wierzchowca odpowiedź nasuwała się sama. Rodzina domagała się szybkiego ożenku z jego strony, wszakże nie tylko młode damy są pionkami w wielkiej grze nestorów, on chociaż dawno już osiągnął ten zaszczyt nazywania się mężczyzną również stanowił kartę przetargową, pionek na planszy lorda nestora. Niemalże każdy jego ruch dyktowany był nestorską wolą, bo kimże był, żeby kwestionować jego postanowienia i działania? Wszystko dla dobra rodziny, prawda? W końcu był lwem, który winien pokazywać kły i ostrzyć pazury, gdy ktoś zagrażał jego rodzinie. Zatem, wiedząc czego się od niego oczekuje powinien w tym momencie prezentować piękną, lwią grzywę, jednocześnie rozszarpując konkurentów. A tymczasem czarne tęczówki przeczesywały okolicę w poszukiwaniu jej sylwetki, jej spojrzenia brązowych oczu, tak pełnego zrozumienia, łaknącego kolejnej historii. Rozmów z nią, które traktowały nie tylko o balach, sukniach i życiu towarzyskim arystokratów, jeżeli w ogóle poruszali te tematy. Sprawiała, że zwracanie uwagi na to, co wypowiadały jej usta stało się mniej męczące, a mógłby nawet stwierdzić, że te konwersacje przynosiły mu pewną satysfakcję. Była inna, kryła za brązowymi tęczówkami tajemnicę, którą chciał poznać.
Na szczęście nie wszyscy zapomnieli o zasadach dobrego wychowania, Nott nigdy nie splami się publicznym faux pas. Prawdopodobnie wynikało to z rodzinnego umiłowania do wystawnych bali, częstych bankietów i wszelkich innych uroczystości, które niosły ze sobą przepych. Zatem od najmłodszych lat ciotka Adelaide dbała oto, aby młode latorośle otrzymały najwyższe wykształcenie w zakresie etykiety i balowego tańca. Owszem, ostatnio ich honor został splamione i trzeba było pracy, aby zmyć tę hańbę ze swojego nazwiska, z dziedzictwa pozostawionego przez Cantancerusa Notta.
Miała rację, był zawieszony w czymś pomiędzy nie do końca mężczyzna pewien swej pozycji, ale z pewnością nie już pyszałkowaty młodzieniec, który nie zasmakował świata. Pewność siebie zachwiała się u podstaw, zdrada mająca gorzki smak, sprawiła, że zaczął kwestionować wszystko i wszystkich trochę mniej pewnie poruszając się w obecnym świecie. Potrzebował czasu.
Lady Burke jak na młodą damę wydawała się zdecydowanie mniej kapryśna, dużo bardziej wyciszona. Nigdy nie spotkał się z jej strony z potokiem słów, który zalałby go, skutecznie blokując usta. Nie brakowało jej jednak pewności siebie, chociaż znała swe miejsce w szeregu, wyraźne nakreślone przez starszego brata. Zastanawiał się, jak to na nią wpłynie, wszakże od kiedy została siostrą samego nestora rodu, jej wartość w oczach szlacheckich kawalerów wzrosła. Ci powoli ostrzyli kły, zabiegając o jej atencję, kiedy ich ojcowie, nestorowie spisują już oferty dla Edgara. Burkowie nie lubili stać w centrum, miał wrażenie, że nadmierna uwaga ich mierzi, a jednak poprzez nieoczekiwaną zmianę głowy rodziny stali się jednym z najbardziej obserwowanych rodów. Nie tylko w rodzinie Nottów spotkanie w Stonehenge zmieniło wiele.
- Oczywiście - odparł krótko, nim jego blade, długie palce zacisnęły się na wodzy pod pyskiem zwierzęcia. Starał się, aby uścisk był pewny, a oddech spokojny. Idąc za jej przykładem, posiłkując się tym, co usłyszał, zaczął spokojnym, nieco obniżonym tonem głosy przemawiać do klaczy w języku tak różnym - przynajmniej w lordowskim odczuciu - od rodzimej angielszczyzny. Czy posądziłby ją o słabość? Zdecydowanie nie. Miał wrażenie, że surowe mury Durham skutecznie wyparły z jej charakteru kruchość i delikatność, co często mogło nieco utrudniać salonowe wojaże, gdzie damy właśnie tych dwóch cech używały jako swojego oręża, budząc w lordach potrzebę zadbania o ową damę. Ośmieliłby się stwierdzić, że towarzystwo Ventress było wyzwaniem, ponieważ nie należała do dam roztaczających wokół siebie atmosferę fałszywej delikatności i nieprawdziwej nieporadności.
- W stajni, lady, nie jestem głupcem, w starciu z lordem Carrow jedynie bym się zbłaźnił - odparł, na jej pytanie, a jego usta wygięły się w nieco kpiącym uśmiechu, skierowanym tylko w jej stronę. Nutka rozbawienia w głosie mogła być słyszalna jedynie dla niej. Nigdy nie starał się przesadnie ukrywać faktu, że wraz z lordem Achillesem nie pałają do siebie szczególną sympatią. Podejmowanie wspólnej rozmowy zwykle kończyło się niepowodzeniem tudzież sprzeczką, zamykającą się w granicach dobrego smaku. Kuluary arystokratycznego życia miały to do siebie, że były pełne plotek, ponieważ to właśnie one napędzały życie towarzyskie. Wszakże zdawać by się mogło, że to posiadłość otoczona szmaragdem lasów Sherwood jest ich centrum, niczym źródło zarazy rozprzestrzeniającej się we wszystkie strony. Być może dlatego nie przywiązywał do zasłyszanych pogłosek wielkiej wagi, ponieważ był dobrze zaznajomiony z ich naturą? Prędko zostaną wyparte przez nowe, gdy stare przestaną już bawić znudzone damy i ciekawskich lordów. Czarne niczym węgiel tęczówki nie odstępowały jej na krok, chociaż nie było w tym spojrzeniu nic natrętnego, było raczej czujne. Gotów był zaproponować pomoc, jeżeli lady Burke by jej potrzebowała.
Eddard Nott
Eddard Nott
Zawód : quia nominor leo
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
So crawl on my belly 'til the sun goes down
I'll never wear your broken crown
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6094-eddard-nott https://www.morsmordre.net/t6134-icarus https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t6135-eddard-nott
Re: Tereny łowne [odnośnik]16.12.19 11:55
Nie była pozbawiona wyobraźni i doskonale wiedziała, że tak naprawdę mogła urodzić się w każdym innym miejscu na ziemi, mając dowolne pochodzenie i status krwi. Oznaczałoby to jednak inny zasób obowiązków oraz doświadczeń, które winny ją przygotować do życia, ale w każdej z takowych opcji miałaby swój charakter. Mogła jedynie akceptować aktualny stan rzeczy, który związany był z rozpoznaniem ułudy arystokratycznego świata, podejmując się gry obowiązującej na jego terytorium. Była pionkiem jak każdy inny reprezentant jej statusu. Mieli do odegrania role — większe lub mniejsze, lecz każde istotne dla większej całości i nadchodzącej przyszłości. Ich wszystkich czekał los dopasowania do drugiej osoby ze świata arystokracji. Jedyne co ich od siebie różniły to personalia ów tajemniczej postaci. Ona, Eddard, każda niezamężna czarownica i nieżonaty czarodziej byli wystawieni na targu niczym bydło, które miało stać się bykiem kontynuującym dynastię lub jałówką rodzącą kolejne pokolenie. Chciała wiedzieć, czy zdawał sobie sprawę, co oznaczało zbyt częste pojawianie się u boku nestorowej siostry. Chciała wiedzieć, czy robił to z premedytacją. Chciała wiedzieć, co nim kierowało. Jeśli się nudził, mógł odnaleźć sposobność w zbiciu tego tymczasowego zawieszenia u boku pozostałych dam. Zdawała sobie sprawę, że nie należało to do jego marzeń, jednak na pewno nie cierpiałby katuszy, gdyby dla odmiany zainteresował się kobiecym gronem po drugiej stronie doliny. A jednak był tutaj. Zresztą tak jak i ona.
- Twierdzisz więc lordzie, że moi bracia to głupcy? - spytała, słysząc jego odpowiedź i biorąc go równocześnie pod włos. Oczywiście, że łapiąc przy okazji za słowa. Inni czekali wszak na podobne potknięcia i uzmysłowienie sobie czujności, obróciło się w tym wypadku w pewien żart. Chociaż jej kąciki ust nie zatańczyły w tańcu rozbawienia, które słyszała w jego głosie. Wiedziała, że mogła sobie przy nim na to pozwolić, bo nie zamierzał jej za to oceniać. Nie zamierzał się obrażać i utwierdzić się w przekonaniu, że miał do czynienia z kolejnym rozpuszczonym dzieckiem wysokiego rodu. Ventress wiedziała, że wielu tak ją widziało, lecz nie on. Już nie. Ich wzajemne oceny zmieniły się na przestrzeni czasu, a im więcej czasu ze sobą spędzali, tym uzmysławiali sobie, że kryło się w nich coś ponad powierzchowność. Nie chciała wychodzić na pyszałkowatą, lecz musiała przyznać, że odkrywanie nieznanych nikomu twarzy Eddarda Notta sprawiało jej ukrytą satysfakcję, której wolałaby nie odczuwać. W końcu oznaczało to pogłębioną ciekawość, a niezaspokajana ciekawość prowadziła ku niebezpiecznych gruntów. - Będzie lord tak dobry? - spytała połowicznie, nie rozwijając myśli całkowicie, jednak musiał wiedzieć, czego od niego oczekiwała. Wyciągnęła obleczoną w skórzaną rękawicę dłoń w stronę mężczyzny, chcąc podeprzeć się na nim jak na silnym filarze podczas zsuwania się z końskiego grzbietu. W siodle czuła się zdecydowanie pewniej niż na udeptanej przez ludzkie stopy ziemi, lecz tym razem to nie rumak miał kołysać ją w rytm własnego, czterokopytnego chodu. Nie musiała długo czekać, by uzyskać niewerbalną odpowiedź od swojego towarzysza i dziękowała mu w duchu, że pozwolił jej to zrobić po swojemu. Nigdy nie było to dla niej przyjemne, gdy mężczyźni starali się aż nazbyt przekraczać jej prywatną przestrzeń. Niektóre kobiety dopatrywały się w podobnej bliskości czegoś ekscytującego, pełnego ukrytych komplementów i uwielbienia, lecz Burke dostrzegała w tym zbytnią poufałość. Już podczas tańca, tak blisko kogoś nieznanego, nie mogła zadowolić się pełnią komfortu. Nie była im nic winna, wszak to narzeczonemu i mężowi miała pozostawić ów sytość fizycznych aspektów. I chociaż sama nie musiała z tego czerpać przyjemności, wiedziała i akceptowała tę część swojego obowiązku. Wiedziała, że prędzej czy później to nadejdzie. Wiedziała, że jako siostra nestora awansowała społecznie i stała się nową kartą przetargową o zadziwiającej mocy przebicia. Oznaczało to równocześnie dokładniejsze zważanie na podejmowane przez siebie decyzje oraz roztropne dobieranie towarzystwa. Jeszcze bardziej restrykcyjne niż do tej pory. Biorąc dłoń Eddarda, wiedziała z czym miało się to wiązać. Co miało odnaleźć głos po powrocie do Durham. I doskonale wiedziała, jakie konsekwencje musiała wyciągnąć z kolejnego już ich spotkania.
Gdy jej twarde buty opadły w zmiękczoną deszczami glebę, a obcasy zanurzyły się lekko w mchach, poczuła kolejny zawrót głowy, jednak zdołała się utrzymać. Zacisnęła palce nieco mocniej na większej dłoni należącej do czarodzieja, żeby mieć pewność, że wciąż trzymała się trzeźwości i nie upadnie, pozbawiając się równocześnie godności. Niektóre damy oraz, co gorsza, czarodzieje widzieli w tym wiele atrakcyjności, gdy kobieta padała w objęcia przedstawiciela przeciwnej płci, lecz nie ona. Zamierzała stawiać kroki dzięki własnym siłom i nikt inny nie miał jej odbierać tej władzy. Wszak tylko to jej na razie pozostawało. Odetchnęła po raz kolejny, przeczekując nagromadzony ból w podbrzuszu, aż w końcu wyprostowała się. Nie przerywała kontaktu ze swoim filarem ani na moment, na ułamek sekundy zapominając o jego istnieniu. Gdy zdała sobie z tego sprawę, podniosła nieco zamglone od własnej słabości oczy ku lordowskiemu licu, by po chwili — niezbyt prędko i nie nazbyt długo — wysunąć dłoń spomiędzy jego palców. Wcześniejsze ciepło zostało zastąpione chłodem, lecz do niego była przyzwyczajona. To właśnie bliskość drugiego ciała działała na nią dekoncentrująco. - Co ty tu robisz? - spytała cicho, nie odrywając spojrzenia od ciemnych tęczówek, które tak idealnie odwzorowały ukrytego w herbie Nottów lwiego władcę. Pomimo że nie podnosiła głosu, jej towarzysz mógł usłyszeć przebijający się przez ów ton chłód. Cztery krótkie słowa nasiąknięte były mroźnym wiatrem północy, który za jednym zadmięciem zamrażał wszystko na swej drodze, a w wędrowcach wywoływał gęsią skórkę. Nie liczyła na to, że Eddard się przestraszy i nie oczekiwała takiej reakcji, która wydawałaby się wręcz śmieszna, lecz łaknęła, by zrozumiał powagę co do wypowiedzianego pytania. By wziął te słowa do siebie i poważnie je przeanalizował, doszukując się odpowiedniego do nich dna. Reprymenda, którą dostała parę tygodni wcześniej wciąż odbijała się echem w kobiecej głowie, przybierając na sile jeszcze mocniej, gdy źródło całego problemu pojawiło się u jej boku. Tak niefrasobliwie, tak swobodnie. Tak naturalnie, że aż poczuła kamień w żołądku. Przecież musiał sobie zdawać sprawę, że na ów swobodę nie było już miejsca. Że nie była dzieckiem, które mógł zagarniać, gdy tylko mu się spodobało. Nieważne jak bardzo chciała, żeby tak właśnie pozostało, jednak ich świat działał na swoich własnych zasadach, które nie dopuszczały takiej śmiałości w kontaktach między dwójką nieprzyrzeczonych sobie postaci. Igrał z nią? Wiedziała, że sprawiało mu to przyjemność. To naciąganie granic i wystawianie na próbę cierpliwości swoich opiekunów. Że nie obchodziły go słowa padające za jego plecami. Że nie przykładał wagi do plotek. Ona również, jednak te plotki nie były już tylko pogłoskami wyssanymi z palca przydrożnej wróżbitki. Gra toczyła się o większą stawkę, w której dla dziecinnych kaprysów nie było miejsca.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Tereny łowne [odnośnik]15.01.20 1:57
Życie było jak teatr i chociaż to aktorzy zachwycali widownie swoimi kreacjami, to ich poczynania śledziła widownia niemalże z zapartym tchem to nie do nich należało kreowanie świata, w którym się znaleźli. Aktor był efektem wielu starań i decyzji podejmowanych przez scenarzystów, reżyserów i charakteryzatorów. Młode damy i szlachetnie urodzeni kawalerowie byli produktem wykreowanym przez ów sztab - nestor ustami panów ojców kształtował młodego arystokratę, słowami matki łagodził butność i budował poczucie przywiązania, a czynami innych poważanych członków rodziny okraszał go ogładą i poczuciem wspólnoty. Ten schemat trwał niezmiennie, kontynuowany przez kolejnych lordów, którzy przejmowali zaszczytne miano nestora. Każde z nich dostawało własny scenariusz, uczyło się swej roli na pamięć, aż w końcu wchodziła im w krew. I takich widziała ich społeczność. I chociaż rodzina zadbała, aby butność nie leżała w naturze młodego lwa to nikt nie był w stanie całkowicie podporządkować sobie niespokojnego ducha drzemiącego w jego piersi. Dlatego nawet jeżeli jego zadanie było jasne, a cel precyzyjnie nakreślony to on i tak zboczył z kursu, szukając jej obecności. Można to nazwać słabością, albo ciekawością. Łaknął intelektualnego wyzwania, wszakże ileż można zgłębiać tajniki obecnej mody i wymieniać się plotkami zasłyszanymi w salonowych kuluarach.
- Twierdzę, że ja nim nie jestem - odparł, a kącik jego ust powędrował nieznacznie ku górze, wyginając je w nieco zaczepnym uśmiechu. Nie dał zbić się z pantałyku, zresztą salonowe spotkania obnażyły ich z pewnych zachowań i chociaż rozbawienie nie tańczyło na słowach panny Burke to młody lew z pewnością uznał jej zaczepkę właśnie za coś co kształtem i zamysłem miało przypominać żart, niewinne droczenie się, któremu Eddard nie bał się poddać. Podnosił rękawicę rzuconą mu przez Ventress, ciekaw, gdzie to ich zaprowadzi. Może dlatego mimowolnie szukali swego spojrzenia w morzu intelektualnych porażek i rozpuszczonych dziedziców rodowych fortun. Podobno mężczyźni lubili zdobywać, jeżeli tak to nie powinno nikogo dziwić jego zainteresowanie nestorową siostrą, która była niczym niezdobyta twierdza, odrzucając wszystkich zalotników, którzy prócz pięknych, ale pustych słów nie mieli nic do zaoferowania, zupełnie jak galopujący przez leśną gęstwinę lord Carrow, przekonani o własnej doskonałości i wyjątkowości.
Doświadczenie wypływające z ich znajomości nauczyło go, że jeżeli nie chciał, aby Ventress zrobiła krok w tył, sam musiał pozwolić jej na zrobienie jednego w przód, na podjęcie decyzji. Nawet w tej sytuacji. Dlatego cierpliwie czekał, nie naruszając jej strefy komfortu. A gdy krótkie pytanie wypłynęło z jej ust, wyciągnął zdecydowanie większą, dłoń ukrytą w czarnej, skórzanej rękawicy. Miał być wsparciem dla młodej damy, służyć ramieniem, kiedy zajdzie taka potrzeba. Już słyszał szum rozchodzących się plotek w korytarzach arystokratycznej społeczności, trzepot skrzydeł sowy, doręczającej list niosący wiadomości z dzisiejszego polowania do lady Adelaide Nott. Podobne wizje wywoływały butne pytanie; i co z tego? Te słowa były nietrwałe, nie mające w sobie krztyny prawdziwości i rozpłyną się, znikną w plątaninie podobnych, nic nieznaczących fraz. Pustosłowie stało się domeną szlacheckich dworów, tracąc tym samym na wartości. Czy jednak powiew ignorancji w jego myśleniu prowadził do zachowań, które mogły im zaszkodzić szczególnie w odczuciu nestorów? Nie. Zważał na swoje zachowanie, kontrolował słowa, gesty bardziej niż wcześniej. A jednak los pchał ich w swoją stronę. Wszakże dlaczego to właśnie Eddard był tym lordem, który na chwilę oderwany od ożywionej rozmowy, zwrócił swoją uwagę na potrzebującą pomocy lady Burke? Jedynie Merlin mógł odpowiedzieć na to pytanie.
Trwał nieruchomo, zamykając jej dłoń w uścisku, niczym filar, którym się dla niej stał. Obserwował jej zachowanie, a nieco zmarszczone czoło stanowić mogło o faktycznym zmartwieniu jej zachowaniem. Jednakże ani ona, ani nikt inny nie miał możliwości ujrzenia żywego dowodu na zacieśniające się więzi znajomości między dwojgiem arystokratów, ponieważ gdy tylko jej brązowe oczy podniosły się ku górze, odnajdując jego oblicze, lordowskie czoło było gładkie i niezmącone niepokojem o jej obecny stan. Również nie zatrzymywał jej powoli wyślizgującej się z uścisku dłoni. Opuścił ją, układając wzdłuż ciała.
Lód, którym pokryte było każde wypowiedziane przez nią słowo nie powinien go dziwić. Mówiono o nich - wszakże brat zdrajcy w opinii społeczności zalecał się do nestorowej siostry. Wydarzenia z niedalekiej przeszłości czyniły z Eddarda partię niegodną damy, której pozycja zmieniła się diametralnie w czasie jednego wieczoru. Cena za jej rękę znacznie wzrosła, a w kuluarach już zaczynano licytację. A to czy Nottowie dołączą się do tej konkretnej gry nie było powiedziane. Żadne rozmowy nie miały miejsca, przynajmniej według wiedzy posiadanej przez młodego lwa. Pogłoski, które ptaszyny szeptały do uszu odpowiednich osób były dyktowane zazdrością, tak zwyczajną i ludzką, nie mającą nic wspólnego ze szlachetnym statusem ich urodzenia. Można było pogodzić się z ich obecnością, ustawić się ponad ludzkie ułomności, lub dać się im pożreć. Ned musiał postawić się wyżej, w obecnej sytuacji słowa pełne zawiści i szyderstwa obleczonego płaszczem kurtuazji zjadłby go żywcem. Stałby się niczym zaszczute zwierzę, które nie ma w sobie nic z lwiej dumy. - Służę pomocną dłonią - rzucił nieco ironicznie, wszakże jego obecność u jej boku była równie pomocna co mogła działać na ich znaczną niekorzyść. On sam nie doszukiwałby się w swoim zachowaniu pełnej premedytacji złośliwości, która miałaby narazić na szwank jej opinię tudzież postawić przed oceniającym i nieprzychylnym spojrzeniem starszego brata. Nie wybiegał w przyszłość i starał się uciec od przeszłości, jego akcja była reakcją na sytuację, w której znalazła się Ventress i starał się wierzyć w to, że pojawiłby się u boku każdej damy, która znalazłaby się w podobnej sytuacji.
Eddard Nott
Eddard Nott
Zawód : quia nominor leo
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
So crawl on my belly 'til the sun goes down
I'll never wear your broken crown
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6094-eddard-nott https://www.morsmordre.net/t6134-icarus https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t6135-eddard-nott
Re: Tereny łowne [odnośnik]27.01.20 23:11
Nie zamierzała nikogo rozliczać z jego zachowania, wszak nie taka była jej rola. Poddańcza, lojalna, idealna — taka właśnie miała być. Nie przystępowało kobietom mieszanie się w sąd, gdy ich miejsce było u boku męża i dzieci. A gdy tych jeszcze nie posiadała, miała być cieniem swego ojca, braci, wykonując najmniejszy rozkaz, który padał z ich ust. Nikt inny nie stał wyżej od nestora i nikt nigdy nie miał prawa wspiąć się na wysokość ów rangi, nie w jej oczach, bo dzięki seniorom rody istniały. Oni byli głową, która zarządzała ciałem i myślała za wszystkich, by żaden członek nie działał wbrew pozostałym. To była naturalna synchronizacja, istota funkcjonalizmu, metoda na przetrwanie wielu w jednym. Nie zgadzała się ze słowami, które miały ośmieszyć młode rządy, bo wszak czy każda władza kiedyś się nie kończyła, by zostać przekazana w silne, twarde dłonie? Pomimo wyboru młodych wiekiem przywódców wspaniałych domów, można było dostrzec, że wraz za tymi innowacyjnymi decyzjami szła krzepkość, wigor i moc. Nowa, napływająca w krwiobieg polityki wizja miała scalić jedyny, słuszny zresztą sojusz przeciwko wszystkim, którzy łaknęli zdetronizować władzę szlachecką. Ci, którzy pragnęli wyzwolenia, nie zdawali sobie sprawy z tego, co mogło się wydarzyć po obaleniu tyranów. Stary ład byłby zburzony wedle ich pragnień, lecz żeby nowy zapanował, należałoby przelać krew niewinnych, wyniszczając dawnych wrogów do cna. Lecz jak rozpoznać swoich? Zbyt wiele godzin spędziła na przeglądaniu i badaniu starych ksiąg, by nie widzieć wciąż toczącego się koła ambicji — jedyni upadali, zwycięscy, zamiast panować, zabijali się nawzajem, chcąc utrzymać władzę, którą tak krwawo zdobyli. Brat mordował brata, ojciec kazał skazywać dzieci na egzekucje, matki topiły potomstwo, by oszczędzić im cierpienia w czasach chaosu. To, co istniało w głowach tego śmiesznego ruchu oporu, było płonną wizją. Czas miał pokazać, kiedy mieli zacząć dostrzegać w przyjaciołach zdrajców, a śledząc aktualne wydarzenia, Ventress mogła się pokusić o wróżbę, która głosiła, że już się to działo. Czy nie mieli uczyć się na błędach wcześniejszych pokoleń, bacząc na to, co zgubiło wcześniejszych przegranych? Cokolwiek więc ich przeciwnicy by robili, nieważne jakby się starali — koniec końców mieli przegrać.
Szlachetnych rodzin stojących po jedynej słusznej stronie było niewiele, dlatego potrzebowali wzmocnień między sobą, żeby nie dać się zwieść wewnętrznym konfliktom. Dlatego właśnie seniorowie dbali jeszcze bardziej o sojusze małżeńską drogą złączenia. Były najtrwalsze, bo polityczne przyjaźnie szybko potrafiły się rozpaść bez większego powodu. Córki zaślubionej nawet nielubianemu lordowi nie można było się wyrzec. Właśnie dlatego o te ścisłe relacje zabiegano z taką gorączką. Ona również posiadała swoją rangę w ów systemie, której nie mogła zaprzepaścić ani skalać. Wywyższona ponad inne młode szlachcianki, które czekały swaty, zyskiwała nowy status. Zaszczytne miejsce u tronu nestora starożytnego rodu o historii tak przeraźliwej, że wielu nie uwierzyłoby o dokonaniach jej przodków, gdyby nie poświadczenia innych. Nie byli słabi, nie byli podatni na zranienia. Ich krew nie została skażona zdradą ostatnimi czasy tak modną. Żadne dziecko o ich nazwisku nie zaprzepaszczało szansy na bycie kimś. Na bycie ogniwem łączącym kolejne pokolenia dumnych prawnuków groźnych wikingów. Ventress zamierzała spełnić swą rolę bez względu na własne słabości, które mogły jej przeszkodzić w dalszym dążeniu do jednolitej etni. Eddard Nott zdobył przyjaźń jej braci, co powodowało, że od zawsze przenikał do jej świata, chwiejąc teraz tak prosto wszelkimi filarami, na których opierała swe kroki. Dla niego nic nie znaczyły słowa kobiet, które przelatywać miały tak zwiewnie przez salony, jednak nie powinien był umniejszać ich sile. Żyła może krócej od niego, jednak potrafiła dostrzec moc idącą za słowem. Jedna plotka potrafiła walić mury, gdy prawda niewiele tam zdziałała. Nie chciała okazać się ofiarą ów podszeptów i skarg pojawiających się na ustach możnych. Musiał rozumieć doskonale jej pozycję i przestać igrać z czymś tak niebezpiecznym. Niegdyś mogło się to wydawać zabawne, bezcelowe, lecz nie miała już dwunastu lat — ku swojej głęboko skrywanej goryczy, do której nie zamierzała się przyznawać nawet przed samą sobą. Bo pragnęła na zawsze pozostać w tym stanie, gdy godzinami mogła słuchać o jego podróżach i nikt nie dostrzegał w tym niczego niewłaściwego. Wszystko się zmieniało, z nimi włącznie. Podnosząc na niego spojrzenie ciemnych źrenic, widziała głód, który tlił się za oczami mężczyzny — motający się niczym zwierzę w klatce między powinnością a chęcią wzięcia życia we własne dłonie. Kim stałby się Eddard Nott, gdyby pozwolono mu żyć wedle swoich zasad? Czy puszczony samopas nie gniłby w norweskim bordell lub jego ciało nie gniłoby pochłonięte przez ziemię? Wolała, żeby żył. Lecz nie kosztem politycznych przepychanek, które od zawsze oscylowały w centrum ich świata. Służę pomocną dłonią. - Jeśli nie zamierzasz starać się o moją, odejdź - ucięła jego arogancję. I chociaż chciała zabrzmieć twardo, lekkie drżenie pod koniec wdarło się w jej zgłoski. Wciąż osłabiona musiała oprzeć się dłonią o ciepły bok swego wierzchowca, przełykając ślinę i nie chcąc ukazywać bolesnej niedyspozycji. Musiała ukrócić panującą ironię, jak miała jednak zrobić to zdecydowanie, gdy pod grubą warstwą materiału kolana drgały od wykończenia. Eddard nie mógł być tego świadkiem, a zamiast spokojnie odejść, wolał wciąż ją godzić. Gra, której się teraz podejmował nie miała mieć kontynuacji ani jej poparcia. Nie zamierzała się z nim bawić, bo nie należała do zachwyconych jego urodą kobiet. Nie odszukiwała przyjemności w byciu osnuwaną półuśmiechem czającym się na jego ustach. Nie chciała być figurą, której odszukiwał spojrzeniem wśród tłumu. Nie zamierzała również wirować w tańcu słów, którego był mistrzem. Już nie. - Proszę. Odejdź - wydobyło się cicho spomiędzy jej wysuszonych warg, gdy próbowała złapać oddech. Nigdy nie prosiła tak bardzo, jak teraz. A na pewno nie jego. Odszukała drugą dłonią końskiej sierści i oparła czoło o zwierzęcą, bijącą ciepłem i znanym zapachem łopatkę, marząc już tylko o powrocie do domu.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Tereny łowne [odnośnik]27.02.20 19:57
Śmiał się, słysząc szepty zazdrosnych lordów, niepochlebnie mówiące o młodych nestorach. Ich idea własnie tego potrzebowała, świeżej krwi, która na nowo porwie tłumy i młodzieńczym podejściem sprawi, iż zatrzymają rozprzestrzeniający się swąd brudnej krwi, zdrady i zepsucia wśród tych, którzy popierali rządy tego nieudacznika Longbottoma, a nawet w ich własnych szeregach. Wszakże, za młodymi lordami stał ten, który realnie prowadził ich w lepsze czasy, gdzie panować miała szlachetna krew i prawdziwi czarodzieje. W końcu będą mogli wyjść z cienia, a świat miał zostać zorganizowany według odpowiedniego, jedynego słusznego porządku. Porządku, w którym nie było miejsca dla zdrajców krwi i własnych rodzin. Czy ta świadomość wpływała na jego codzienność? Coraz mniej. Jednakże czy wyplenił z serca dawne sentymenty wystarczająco dobrze? Czas miał pokazać. Na razie był tu i teraz, reprezentując dumne lwy z Nottinghamshire. Musieli podnieść się z popiołów, otrzepać grzywy i ruszyć dalej. Jednakże, czy przypadek Percivala faktycznie był alarmującym sygnałem jedynie dla rodziny Nott? Eddard obawiał się kolejnych odstąpień, które zaczęły się już jakiś czas temu wśród gospodarzy ostatniego spotkania, czy kwestią czasu było przykrycie lwiego skandalu przez następnego lorda czy lady skuszonego kłamstwami i niepoprawną wizją przyszłego świata. I niezależnie, w jaki sposób próbowałby na to spojrzeń, nie był w stanie ujrzeć atrakcyjności poddania się woli tych, którzy byli niegodni mianowania się czarodziejami i stawiania między sobą, a członkami arystokratycznych rodów znaku równości. I do czego miało to zaprowadzić? Do chwilowego chaosu, przelaną błękitną krwią i utratą prawdziwie zdolnych i potężnych czarodziejów, aby znowu wrócić do tego, co zapewniało wszystkim porządek.
Układy nabierały nowego znaczenia, o którym Ventress nawet nie zdołała pomyśleć. Nie liczyła się jedynie pozycja nestorów i przedstawicieli rodów na arenie politycznej i ich atrakcyjność na matrymonialnym rynku. W kuluarach mówiono już o sojuszach w zależności od hierarchii w strukturach organizacji aktywnie działającej na rzecz jedynej słusznej idei, właściwego porządku. Doskonale wiedział, że o tym myślał i jego pan nestor wspólnie z ojcem, który nie chciał załamać się pod ciężarem hańby i wstydu noszonej po odważnym wystąpieniu Percivala. Zatem kwestią czasu było podjęcie ostatecznej decyzji i oddelegowanie Eddarda do jednego z nestorów, z prośba o rękę panny, która w imię nowego sojuszu miała zostać lady Nott. Póki trwał w słodkiej nieświadomości, uśmiechał się bezczelnie, mimowolnie szukając spojrzenia siostry obecnej głowy rodziny z Durham, ponurych panów monumentalnej warowni. To właśnie przynależność do tej elitarnej grupy miała grać na jego korzyść, chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że jego lojalność została narażona na szwank. Jednakże teraz nie stał wśród rycerzy i śmierciożerców, nie odpowiadał przed nimi za czyny swego brata i przede wszystkim wśród zgromadzonych arystokratów nie było nestora, który śledził każdy jego ruch. Reszta? Ich opinie niezbyt obchodziły młodego lorda. Być może prowokował, zachowywał się perfidnie i generował podobne sytuacje, ale nikt nie mógł zaprzeczyć, że okoliczności naprawdę mu sprzyjały. Wszakże okryłby się hańbą, gdyby pozostawił damę samą sobie z własną słabością, a że ową damą okazała się Ventress? Przypadek, zrządzenie losu czy też przeznaczenie, w zależności od tego kto i w co chciał wierzyć. Wtedy czuł, że ma jakąś kontrolę nad sytuacją i stał ze stoickim spokojem, z nieco bezczelnym i aroganckim uśmiechem tańczącym na jego twarzy i pewnością siebie skrzącą się w czarnych oczach. Potrzebował tego uczucia władzy, bo ostatecznie jeżeli jakiekolwiek konsekwencje z dzisiejszego spotkania miały zostać wyciągnięte to nie względem niego. Był mężczyzną, uprzywilejowanym lordem z odpowiednim wiekiem, zawodem i pozycją, która mimo iż ostatnio została zachwiana, nadal górowała nad Ventress. Sam nie zwykł do lekceważenia przedstawicielek płci pięknej, ale nie omieszkał używać ogólnego założenia słabości kobiecej natury. Ostra odpowiedź panny Burke spotkała się z kolejnym uśmiechem Eddarda. - Aż tak ci śpieszno przed ołtarz? - rzucił zadziornie, głuchy na jej stanowczość i twardość w głosie. Nie zwykł poddawać się, nie chciał wypuścić z rąk okazji do rozmowy. Cokolwiek to było - przecież przed samym sobą nie będzie w stanie przyznać się do jakiejkolwiek słabości względem lady Burke - nie pozwoliło mu tak po prostu odejść. Częściowo było to spowodowane egoistyczną chęcią ulżenia sobie w cierpieniu rozmów z lakonicznymi, płytkimi pannami, które były dzisiaj obecne podczas polowania. Z drugiej strony nie był pewien, czy umiałby obojętnie przejść wobec jej cierpienia, które przecież było aż nadto widoczne. Pod maską bezczelności kryła się też jakakolwiek ludzka przyzwoitość. Ściągnął brwi, przyglądając jej się uważnie. Jakiekolwiek oznaki wcześniejszej arogancji i głupiego uporu zniknęły, ustępując skupieniu. Jego oblicze spoważniało, co sprawiało, że nie wyglądał już jak bawidamek z arystokratycznych salonów. Zupełnie jakby teraz uwydatniał doświadczenie zdobyte podczas wypraw. - Z całym szacunkiem, ale nie zostawię cię w środku lasu - jego głos był zdecydowany, powaga odbijała się w czarnych tęczówkach. - Pozwól sobie pomóc, Ventress - miękko wypowiedział jej imię, zręcznie bawiąc się barwą i tonem. Przecież wiedział o jej sile, nie musiała udowadniać jej tego na każdym kroku.
Eddard Nott
Eddard Nott
Zawód : quia nominor leo
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
So crawl on my belly 'til the sun goes down
I'll never wear your broken crown
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6094-eddard-nott https://www.morsmordre.net/t6134-icarus https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t6135-eddard-nott
Re: Tereny łowne [odnośnik]28.02.20 12:48
Szlachta nie była jedynie urodzeniem, które należało wielbić i wynosić ponad wszystko. Arystokracja powinna władać mądrością górującą ponad innymi, wskazywać drogę, którą należało podążać, być przykładem oraz ostoją czarodziejskiego świata. To była idylla i złudzenie, w którym się zatopili sądząc, że było ono prawdą. Zadufani we własnych korzeniach nie dostrzegali jednak niczego więcej ponad świetlaną przeszłość nienależącą nawet do nich samych. Dawno zatracili ten przywilej, by nazywać się wojownikami i rycerzami, szlachcicami z krwi i kości, bo widząc to, co się działo, przodkowie wyśmialiby ich i uznali za bękarcie wynaturzenia starające się dorównać im wielkością. Byli bandą rozpieszczonych staruchów i pokrzywionych młodzieńców, którzy sądzili, że wszystko im się należało z uwagi na nazwisko. Że pozjadali rozumy, bo znano ich imiona, a ich twarze były niczym publiczny kanon. Nie dorastali jednak do pięt tym, którzy stworzyli dla nich ten świat. Arystokraci z dawnych czasów nie musieli walczyć o władzę, bo umieli ją utrzymać. Ich potomkowie byli słabeuszami, którzy utracili ją i próbowali teraz ponownie ją pochwycić, lecz nie wiedzieli jak należało postępować. Nie wiedzieli, co oznaczało być naprawdę kolejnymi pokoleniami wielkich rodów. Gdyby przyszło im walczyć w wojnach z kart historii, polegliby w pierwszej linii, a ich imiona obróciłyby się w perzynę pod stopami wrogów depczących to, co po nich pozostało. Może i nie wiedziała, nie mogła wiedzieć o wielu zagraniach, które roztaczały się na scenie politycznej czy poza nią, lecz Eddard zapomniał o jednym. Świat nie opierał się tylko na przetrwaniu najsilniejszych — gdyby tak obracała się rzeczywistość, lepiej, żeby aktualna szlachta upadła. To nie siła była władzą, bo na każdego rycerza znalazł się silniejszy i zręczniejszy przeciwnik, a starość miała pogruchotać ich kości. To nie mięśnie pozostawały na sam koniec, lecz ostry jak brzytwa rozum. Patrząc po wybitnych, osamotnionych jednostkach, które umiały zrozumieć ten tok wydarzeń, dostrzegała jak mało ich było. Jak bardzo ukruszyło się to, co niegdyś powinno wieść prym wśród szlachetnie urodzonych. Jak niewiele mądrości w nich zostało i nic dziwnego, że niegdyś solidne filary zaczynały się chybotać. Spotykała te luźne kamienie w murze na każdym kroku, a rozmowa, która kiedyś wydawała jej się trwała, była jedynie dowodem na to, że kruchość dotknęła nawet Eddarda Notta. Lwa, którego potęgę chciała kiedyś dostrzec, lecz najwyraźniej jej wymagania były zbyt wysokie, by ktokolwiek mógł im sprostać. Szkoda. Bo niedługo nawet młode przebłyski geniuszu i hołdowaniu dawnych tradycji miały zginąć w ogniu szatańskie pożogi.
Pozwól sobie pomóc, Ventress.
Nie skończył jeszcze mówić, a cichy odgłos rozbawienia wydobył się spomiędzy jej warg. A więc zamierzał bawić się w rycerza na białym koniu, po tym jak ją upokorzył? Jak perfidnie zakpił sobie z tego, co było ich obowiązkiem? Jej obowiązkiem, który stracił na ważności? Myślał, że pozwoli mu na zajęcie się sobą? Że zapragnie ukruszenia się pod napięciem jego siły? Że odda się mu tak łatwo? Komuś, kto kpił z innych, lecz bał się sięgnąć swoimi drwinami samego siebie? Eddard Nott nie znał swojego miejsca, nie miał silnych filarów, a to spotkanie wystarczyło jej, by się o tym przekonać dosadnie. Kiedyś wydawał się jej mądrzejszy, ale przebywanie wśród innych równych jemu go psuło. Jak ich wszystkich... Nie potrzebowała zagubionego rycerza, który nie stał na solidnym gruncie. Potrzebowała broni, a nikt inny poza nią samą nie miał najwidoczniej jej tego zapewnić. - Jesteś żałosny - odpowiedziała twardo, odwracając się do niego i odszukując męskie oblicze, równocześnie taksując jego sylwetkę spojrzeniem. Nie odrywała od niego wzroku, gdy równie stanowcze knele wydobyło się z jej ust, a rumak momentalnie uklęknął przed nią, by wykonać polecenie. Ułożony wierzchowiec odczekał, aż jego pani zasiądzie na grzbiecie i dopiero wtedy podniósł się, równocześnie zmuszając stojącego obok mężczyznę do cofnięcia się. Gdyby sytuacja była inna, Ventress uśmiechnęłaby się z tego powodu, lecz żaden grymas nie nawiedził jej oblicza. Wciąż czuł, że miał nad nią władzę? Wciąż miał nad nią górować? Nawet pomimo jej słabości? A co z jego słabościami? - Du er bare en gutt - powiedziała, by obdarować go ostatnim, długim spojrzeniem na pożegnanie, zanim nie spięła konia, by ten ruszył przed siebie. Spięcie w podbrzuszu Ventress odeszło na dalszy plan, gdy czuła pod sobą znajomy ruch, a galop jej wierzchowca wkrótce zmienił się w cwał. Dokładnie tak samo jak tej nocy jej ramiona miały przemienić się w skrzydła i dać jej kolejne poczucie wolności.

|zt
Gość
Anonymous
Gość
Re: Tereny łowne [odnośnik]15.12.20 17:56
29.09




Tego dnia miałem powód do dumy. Udało mi się doprowadzić do końca długą sprawę dotyczącą Rogera - czyli białego ogiera rasy aetonan. Kiedy zwykle aetonany mają brązowe umaszczenie, zdarzają się genetyczne wypadki, tak zwane przypadki albinostwa - i tutaj mowa o panu Rogerze, który począwszy od dzisiejszego dnia, będzie mógł cieszyć się zaletami mieszkania w stadninach lordów Carrow. To, żeby go zdobyć, wcale nie było takie proste. Po pierwsze musieliśmy sprawdzić, czy sprzedawca nie chce nas oszukać okazem, którego sam magicznie spreparował. Prawie dwa miesiące czekałem na wyniki badań, niecierpliwiłem się, a niestety nie chciały przyjść tak prędko, jak ja bym tego chciał. Bo przecież sprawa wydawała się prosta: lord chce kupić aetonana, ma pieniądze, no to w czym problem. Po pierwsze, takie wypadki generyczne są znacznie słabszymi stworzeniami, niż przeciętnie. Nie dożywają sędziwego wieku, a zranione mają mniejszą szansę na wyzdrowienie. Ale kiedy tylko pierwszy raz zobaczyłem go na żywo, zapragnąłem go mieć. Tak jak kapryśne damy chcą łzy krokodyla, tak jak inne wybrzydzają nad rozmiarem diamentu w pierścionku zaręczynowym - ja chciałem tego aetonana. Mój ojciec, wuj i nestor skwitowali ten pomysł jako idiotyczną zachciankę, ale nie zamierzali się kłócić. Miałem swoje pieniądze i mogłem wydawać je tak jak mi się podobało. Poza tym, obiecałem również przy okazji zakupić dwa araby, które wzbogacą naszą kolekcję. Prawdopodobnie miało być taniej w ten sposób I chociaż zwykle zakup koni wiązał się w całą masą papierkowej roboty, planowaniem transportu i zatrudnieniem odpowiednich ludzi do owego, jakoś tym razem wszystkie te sprawy miały drugorzędne znaczenie. Interesowało mnie jedynie, czy Roger dotrze do stajni cały i zdrowy. Po otrzymaniu odpowiedniego potwierdzenia o chorobie ( na prawdę liczyłem, że to nie oszustwo), przyszedł czas na zorganizowanie papierów, transportu no i wtedy postanowiłem, że będę go doglądać. Moi pracownicy chyba byli mocno poddenerwowani moją obecnością, bo zwykle nie doglądam tego  etapu, czekam w zamku na sygnał, ze mogę już obejrzeć wierzchowce. No tym razem nie mieli swobody, jak to mówią pańskie oko konia tuczy.
I tak Roger jest w stadninie przy Sandal Castle już drugi dzień. Ponieważ w końcu schowało się w chmurach to cholerne słońce i można było się udać na przyjemną wycieczkę, postanowiłem wybrać się z Rogerem na rundkę zapoznawczą.
Gdybym tylko wiedział co mnie czeka.
Otóż biegnie Roger, jest nieźle, z wiatrem, czuję że już niedługo będzie gotów wzbić się do lotu, ale coś ciągle trzyma go przy ziemi. Nie jestem wkurzony, ale nieco zawiedziony. Po krótkiej przerwie w lesie postanawiam wrócić, ale  wystarczyło przejechać kilka kilometrów, bym napotkał najbardziej osobliwy widok, jaki zdarzyło mi się widzieć w ostatnim dziesięcioleciu.
- Merlinie! cóż to za makabra! - wykrzyknąłem z odrazą na widok zakrwawionej dziewczyny, która wystraszyła nie tylko Rogera, ale i mnie. Pojawiła się znikąd, niczym zjawa z mych codziennych koszmarów: mała azjatka skąpana w krwi. O makabro! Czy zdołam zasnąć dzisiejszego dnia po tym widoku! Odrazu słabo mi sięrobi na widok krwi, a okoliczności spotkania wydają się tym bardziej przerażające, że jesteśmy na odludziu w ten ponury dzień, a mgły ledwo co opadły  rano, może chcą wrócić? Jeszcze spoglądam czy stopy ma w dobrą stronę, czy może głowę ma wykręconą w drugą. Bo wydaje mi się zaraz, że trafiła mi się jakaś wizja z koszmaru, może azjaci niezadowoleni z targu, wysłali mi zjawę, która ma mnie przerazić, wpędzić do grobu, zabić? Czy tak skończy się moja niedola na tym swiecie?  Koń się wystraszył i udaje mi się powstrzymać go przed szaleńczym galopem, tylko dlatego, że jestem doświadczonym jeźdźcą. Roger potrzebuje chwili, żeby się uspokoić, ja natomiast rozumiem, że jeżeli zaraz nie pozbędę się zjawy, to ta niczym dementor będzie nawiedzać mnie aż złoży mi pocałunek śmierci. Dlatego zbieram się w sobie i łapię za różdżkę, którą to mam już wycelowaną w to-to przed sobą.
- Czego chcesz i co robisz na moim terenie pokrako!
Ares Carrow
Ares Carrow
Zawód : biznesman, zarządca w stajniach
Wiek : 33
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Hard work and ambition are vulgar.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8988-ares-carrow https://www.morsmordre.net/t9000-cooper#270633 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t9139-skrytka-nr-2118#276166 https://www.morsmordre.net/t9066-a-carrow#319475
Re: Tereny łowne [odnośnik]24.06.21 13:42
| 8 grudnia
Odnalezienie leśniczówki, w której ukrywał się Edmund, nie było najłatwiejszym zadaniem. Deirdre przestała już dziwić się, że miejsce przebywania przywódcy buntowników z Yorkshire nie zostało odkryte wcześniej przez doświadczone służby. Niewielki domek, skryty wśród drzew, chroniły nie tylko połacie starego lasu, ale także specyficzna topografia terenu. Do dawno nieużywanego budynku nie prowadziła żadna ścieżka, knieja była zasypana wręcz po pas, pomimo gęstwiny pozbawionych liści gałęzi, a paskudna pogoda zniechęcała do zapuszczania się w tak odległe rewiry. Mericourt i Sallow mieli jednak szczęście: wizyta u Ramony okazała się udana oraz bogata w informacje i wskazówki, pozwalające dotrzeć do wyklętego kuzyna. Czarownica zasugerowała ruszenie wzdłuż jednego z dwóch strumieni, skutych lodem. Na rozwidleniu rzeczek należało skręcić w stronę węższego cieku, który dopiero po skalistych zakrętach rozpościerał się ponownie w leśną strugę. Zastygłą w bezruchu w związku z potwornym zimnem, zdającym się w tym miejscu mrozić wszystko z potrojoną siłą.
Nawet ubrana w ciepłe futro Deirdre odczuwała ten nienaturalny prawie chłód, szła jednak pewnie i zwinnie skutym lodem brzegiem, czujna, z różdżką wyciągniętą w pogotowiu, praktycznie nie oglądając się na towarzyszącego jej mężczyznę. Musiał sam radzić sobie z zaspami, śliskimi brzegami rzeczki, nisko zwisającymi gałęziami oraz coraz paskudniejszą aurą. Zmierzch już przesłaniał blade słońce, musieli się śpieszyć, potrzebowali jednak krótkiej przerwy po wizycie u Ramony. – Carpiene – wychrypiała śmierciożerczyni, gdy znaleźli się tuż za pochyloną, płaczącą wierzbą, mającą być ostatnią wskazówką na drodze ku leśniczówce. Tuż za nią wyrastała kamienna skała wzgórza; wydawało się, że nie istniało przejście dalej, ale naturalne ukształtowanie terenu zwodziło wzrok – tak naprawdę tuż za drzewem znajdował się przesmyk, wąski wąwóz, prowadzący do ukrytej w tym zagłębieniu wzgórza leśniczówki. Mogli ruszyć dalej, Ramona mówiła, że kuzyn zbyt często zmieniał swe kryjówki, by zakładać szereg zabezpieczeń, ale Mericourt wolała się upewnić. Zaklęcie było udane, czuła to, na obszarze wytyczonym ruchem różdżki nie było nic, co mogłoby ich zaskoczyć. – Ruszamy. Różdżka w pogotowiu. Salvio Hexia – poleciła Corneliusowi cicho, znów unosząc zitanowe drewno, by tuż przed drzwiami pozornie opustoszałej chatki wyczarować barierę, uniemożliwiającą podglądnięcie tego, co działo się pomiędzy podniszczoną werandą a wąskim przesmykiem. Później: ruszyła w stronę chatki, napięta i skoncentrowana na czekającym ją zadaniu. Nie zamierzała rozmawiać ani się litować, należało uciąć głowę tej grupce terrorystów.

rzuty na zaklęcia, idziemy do szafki


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Tereny łowne [odnośnik]29.06.21 17:07
wychodzimy z szafki

Opuścił różdżkę, nadal szczękając zębami. Tak zimno...
Wziął głęboki wdech, spoglądając na dwa trupy. Już trupy? Czy też nadal się wykrwawiali? Nie mógł tego ocenić, ale byli pokonani, z całą pewnością. Widok powinien nim chyba wstrząsnąć, krew pachniała ohydnie i metalicznie, ale...
...nie czuł nic. Tylko zimno. Adrenalina powoli zaczęła opadać i do świadomości Sallowa dotarł jeszcze piekący ból na całym ciele. Odmrożenia...? Musiał zobaczyć uzdrowiciela, jak najszybciej. Poczucie obowiązku i duma nie pozwalały mu jednak przyznać tego przed Deirdre, jeszcze nie.
Zmusił się do wzięcia głębokiego oddechu. Jednego, drugiego. Uspokoił się trochę i wreszcie do głosu doszło coś innego zimno niż czysto fizyczne instynkty, niż zimno i ból.
Ciekawość.
Jeszcze raz omiótł spojrzeniem obydwu mężczyzn, a potem utkwił wzrok w Deirdre, w jej minie, w jej oczach.
Jego własne Lamino było potężne, ale jej zaklęcie - cokolwiek to było - potężniejsze. Edmund wydawał się silniejszy od swojego kompana, a jeden czar go pokonał.
-Co to było? - wypalił, lecz od razu ugryzł się w język. Czarna magia, przecież to oczywiste. Nie chciał zrobić z siebie idioty. -Jak długo się tego uczyłaś? - doprecyzował, usiłując zachować spokój.
Bezskutecznie. Deirdre znała go zbyt dobrze, a on był zbyt osłabiony po nieudanym zaklęciu, by w tym momencie wyszła mu gra aktorska. Mericourt mogła wyraźnie dostrzec w jego mimice, głosie, roziskrzonych oczach - że zazdrościł. Pytał chciwie, a dawna narzeczona znała ten wyraz jego twarzy. Cornelius Sallow wyglądał tak wtedy, gdy czegoś pożądał. Jak wtedy, gdy sięgał po legilimencję.
Czarna magia zawsze go trochę przerażała, ale dzisiaj...
Wypuścił powietrze z płuc. No dobrze, nie było sensu dalej udawać.
-Gdzie mogę się tego nauczyć? - spytał konkretnie, chowając dumę do kieszeni. Pokaz Deirdre zagrał mu na ambicji - skoro ona potrafiła robić takie rzeczy, to przecież nie leżało to poza zasięgiem jego możliwości...?
-I co chcesz z nimi zrobić? - ciałami, ludźmi, wrogami rządu. Nie miał zamiaru zostawiać jej z tym wszystkim, pomoże. Uzdrowiciel poczeka.
Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
tereny łowne - Tereny łowne - Page 7 Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12143-cornelius-sallow#373480 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155
Re: Tereny łowne [odnośnik]02.07.21 19:42
Czuła zmęczenie, paraliżujące napięte ramiona, wibrujące cichym piskiem w uszach, wprawiające w drżenie palce ciągle czule i z sadystyczną wręcz siłą obejmujące zitanowe drewno. Pobladła twarz nie wyrażała jednak wycieńczenia, nie odmalowały się na niej żadne emocje, nawet duma z tak perfekcyjnie rozegranego pojedynku, z jakiego wychodzili zwycięsko pomimo przeciwników niezwykle doświadczonych w zaklęciach obronnych. Jedno musiała Edmundowi oddać, Protego Horribilis opanował do rzadko spotykanej perfekcji - finalnie jednak i mistrz obrony, szkolony zapewne przez Harolda Longbottoma i jego pseudoaurorskich pobratymców, musiał ulec sile czarnej magii. Brutalnej, krwawej, sycącej się cierpieniem, tak, jakby posoka spływająca z dwóch leżących na ziemi chatki ciał faktycznie mogła zaspokoić stuletnie pragnienie.
Deirdre wiedziała już, że to niemożliwe. Że z każdym takim działaniem, z każdym morderstwem, jakiego dokonała, pragnęła więcej, a targający nią głód tylko wzmagał się z każdym kęsem. Żywiła się wszak śmiercią, jak przystało na najwierniejszą służebnicę Czarnego Pana.
Powoli opuściła różdżkę i omiotła powolnym, uważnym spojrzeniem wnętrze chaty, przypominające teraz raczej rzeźnię niż przytulną kryjówkę uciekinierów. Upewniała się, że nie ma tu nikogo jeszcze, że nic nie umknęło ich uwadze - i dopiero potem spojrzała na Corneliusa. Na moment znów czując tamtą zamierzchłą przyjemność z obserwowania, jak źrenice rozszerzają się, pożerając zielone tęczówki. Kiedyś działo się to z miłości, dziś z podziwu lub lęku; nieistotne, obydwa były tak samo cenne. Zachowanie Sallowa mile połechtało jej ego, lecz nie była tu przecież po to, by się wywyższać lub mścić na dawnym narzeczonym - zadanie, którego się podjęła, zostało wykonane, a Edmund Quinley nie będzie stanowił już problemu.
Podejrzewała, że Cornelius i jego urażona duma lub chęć zranienia dawnej narzeczonej również. Coś się zmieniło w jego spojrzeniu, zachowaniu, w tonie głosu, którym zadawał pośpieszne pytania, na które zareagowała tylko lekkim uśmiechem. Lewy kącik ust uniósł się do góry, lecz oczy pozostały martwe, pozbawione blasku czy jakiegokolwiek przebłysku uczucia. Nie zamierzała się mu tłumaczyć ani opowiadać ze szczegółami, do czego musiała się posunąć, by zdobyć taką potęgę - chociaż właściwie byłoby to ciekawe, obserwowanie reakcji Corneliusa na fakt, że czarownica, która miała być jego żoną, odnalazła mistrza w innym czarodzieju, potężniejszym, posiadającym wielką władzę i jeszcze większe umiejętności. - Czarny Pan nagradza tych, którzy służą mu najwierniej - odparła tylko wymijająco, przesuwając po przedzie własnej szaty dłonią, by zetrzeć z drogiego materiału krople krwi. Głębokie rany, jakie zadała Edmundowi, wywołały eksplozję czerwonej mazi. Smakowała ją teraz, nie mogąc powstrzymać odruchu: oblizała palec po palcu, wpatrzona w dogorywające zwłoki leżące tuż przed jej butami, zupełnie obojętna na potencjalną reakcję Corneliusa. - Mam doskonałego nauczyciela - dodała jeszcze, odrobinę ciszej, pochylając się nad zwłokami. Używała czasu teraźniejszego, Rosier mógł ją jeszcze wiele nauczyć, ciągle ją zaskakiwał i zadziwiał, ostatnio przekroczył zaś granicę wręcz niemożliwą: oszukał śmierć. I ta świadomość ciągle tkwiła w niej zadrą, zaropiałym ostrzem, nie pozwalając zapomnieć o tym, czego dokonał mężczyzna, którego kochała. I komu powierzył najcenniejszy skarb, własną duszę. Nie chciała o tym jednak teraz myśleć, przyjrzała się twarzy Edmunda, po czym otarła ją rękawem sukni: rysy czarodzieja musiały być rozpoznawalne od razu.
- Wykorzystamy ich jako groźbę. Pokażemy, jak kończą zdrajcy krwi i ci, którzy mordują niewinnych obywateli pod pozorami walki o sprawiedliwość - poinformowała, znów sięgając po różdżkę. Kolejnym, celnym zaklęciem Vulnerario odcięła głowę Quinleya i podniosła ją za włosy. Była ciężka, wiedziała, że za chwilę zacznie boleć ją nadgarstek, ale lubiła ten dyskomfort: tak samo jak lubiła przyglądać się z bliska wykrzywionej w grymasie bólu twarzy, nabrzmiałym gałkom ocznym zastygłym w ostatnim mrugnięciu. - Yorkshire w końcu będzie mogło spać spokojnie - dodała z wisielczym humorem, po czym odwróciła się ku drzwiom. Zamierzała zawiesić głowę Edmunda na środku miasteczka, tuż nad studnią, a nad nim wyczarować Mroczny Znak. Oraz krótki napis, rozświetlony czarodziejskim ogniem, informujący o tym, że morderca niewinnych obywateli z Towtown, terrorysta i odpowiedzialny za zamachy na konwoje z jedzeniem został przykładnie ukarany. A każdy, kto podąży jego krokami, skończy w podobny sposób. Sądziła, że ten przekaz trafi do ludzi, którymi Edmund władał - podobno to tylko jego charyzma i odwaga napędzała szajkę zakapiorów, terroryzujących okolice miasteczka.

| zt x2


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Tereny łowne [odnośnik]03.09.21 17:44
21 stycznia
Ostatni raz, gdy spotkali się na polowaniu, był dla niego wyjątkowo pechowy; wciąż czuł gorzki smak uderzającej go prosto w twarz rzeczywistości, gdy wynikające z zażycia przeterminowanego eliksiru delirium przeminęło ostatecznie, a on sam dowiedział się o swoich wybrykach, znacznie odbiegających od zwyczajowego zachowania pełnego dumy i godności osobistej. Rozgorączkowane słowa o gwałtownym objawieniu, o gumochłonie zdradzającym tajemnice lasu, o krwiożerczych paprotkach polujących na towarzyszącą mu Śmierciożerczynię i doskonałe żarty, jakie stroiła sobie z niego Rookwood, podsycając tylko chorą paranoję - wszystko to wciąż krążyło w jego głowie, mimo że usilnie próbował zagłuszyć te myśli obsesyjnym zaczytywaniem się szczegółowej analizie działania obu odmian obszarowego zaklęcia Divirgento oraz studium przypadku odnośnie stosowania Magicus Extremos. Przez jakiś czas było to skuteczne, jednak gdy kierując się w umówione miejsce, przemierzał leśną ścieżkę z kuszą przewieszoną przez ramię, by wyjść na spotkanie Sigrun, niewygodne wspomnienia ponownie domagały się wypłynięcia na powierzchnię. Zdusił je w sobie, siląc się na lekki uśmiech, gdy dostrzegł dwa wierzchowce i sylwetkę blondynki, szczerze licząc na to, że nie będzie mu wypominać nadmiernie tych drobnych potknięć z poprzedniego polowania, w którym to z łowczych zmienili się w ofiary jego urojeń. Nie łudził się jednak za bardzo, że jego życzenia faktycznie się spełnią, znał Sigrun nie od dziś, podobnie zresztą jak jej paskudnie złośliwe usposobienie, które nie pozwalało podobnym okazjom prześlizgnąć się pod jej nosem.
- Możesz być spokojna, Rookwood, tym razem nie miałem styczności z żadnym wybrykiem alchemicznym, a na liście moich potencjalnych celów znajdują się przedstawiciele fauny, a nie flory - oznajmił w ramach przywitania, gdy znalazł się już u jej boku; oboje odziani byli w dostatecznie ciepłe ubrania, lecz przy tym elastyczne i nieograniczające ruchów, by nie przeszkadzać im w trakcie polowania. Omiótł spojrzeniem piwnych tęczówek dwójkę koni, dobrze zbudowanych i wysokich w kłębie, przyprowadzonych ze stajni Carrowów na skraj terenów łowieckich i przesunął dłonią po szyi jednego z nich, podziwiając, jak błyszczała w promieniach zimowego słońca jego sierść. - Dobrego gustu nie mogę ci odmówić - nie w tym przypadku przynajmniej, bo na czym jak na czym, ale na zwierzętach Sigrun znała się jak mało kto, a dokonany przez nią wybór wierzchowców był wprost wyborny.
[bylobrzydkobedzieladnie]


half gods are worshipped
in wine and flowers
real gods require blood




Ostatnio zmieniony przez Maghnus Bulstrode dnia 03.09.21 19:39, w całości zmieniany 2 razy
Maghnus Bulstrode
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 death before dishonor
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9868-maghnus-i-bulstrode https://www.morsmordre.net/t9891-helios#299311 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f377-gerrards-cross-bulstrode-park https://www.morsmordre.net/t9894-skrytka-bankowa-nr-2246#299355 https://www.morsmordre.net/t9896-maghnus-bulstrode#299374
Re: Tereny łowne [odnośnik]03.09.21 17:45
Minęło zaledwie nieco ponad tydzień od ich ostatniego spotkania, kiedy to Rookwood miała wraz z lordem Bulstrode zapolować na terenach łowieckich Hertfordshire, w lasach przynależących do jego rodziny, dzieląc się z nim przy okazji wiedzą z zakresu magicznych i tych pozbawionych pierwiastka czarodziejskiego stworzeń. Z planów tych nic jednak nie wyszło. Jedyne bełty wystrzelone z czarodziejskiej kuszy zostały posłane w pustą przestrzeń, choć jak twierdził lord Bulstrode - w krwiożercze paprocie, czyhające na życie i zdrowie Śmierciożerczyni. Zapewniał, że znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, o wszystkim zaś powiedział mu gumochłon. Sigrun najpierw sądziła, ze się przesłyszała, później zaś była przekonana, że Maghnus musiał się czegoś naćpać, lecz szlachecka duma nie pozwalała mu się do tego przyznać i zrzucał winę na nieświeży, źle uwarzony eliksir. Nie z nią takie numery. Przyznać jednak musiała, że dawno się tak nie ubawiła. Dla Maghnusa było to poniżające, pełne wstydu doświadczenie, dla wiedźmy zaś - absolutna karuzela śmiechu na którą wsiadła i nie miała zamiaru wysiąść swoimi reakcjami pogłębiając paranoje biednego, odurzonego arystokraty. Za każdym razem kiedy o tym myślała chciało jej się śmiać.
Nie inaczej było w drugiej połowie stycznia, gdy zaprosiła lorda Bulstrode w swe rodzinne strony, by ostatecznie doprowadzić ich plany do końca. Przez minione dni była nieco zajęta, lecz co się odwlecze, to nie uciecze. Czekała na niego na terenach łownych, które przynależały do rodu Carrow, gdzie polowała nader często, także przez możliwość jazdy konnej na wierzchowcach z ich stajni. Sama dosiadała kasztanowego wałacha, obok zaś czekał drugi, tylko karej maści. Osiodłany i gotowy, aby arystokrata go dosiadł.
Sigrun, ubrana znów w wygodne futro i ciepłą szatę niekrępującą ruchów, z kuszą na ramieniu, uśmiechnęła się tak szeroko na jego widok jak rzadko kiedy. Otwierała już usta, aby coś powiedzieć, Maghnus zdążył czarownicę jednak uprzedzić, domyślając się uszczypliwości jakie cisnęły się kobiecie na usta. Ach, znał ją za długo, zdecydowanie.
- Czyżbyś nie znał żadnych gumochłonów w Yorku, które mogłyby nas ostrzec przed kolejnym śmiertelnym niebezpieczeństwem? - spytała z udawanym żalem, robiąc przy tym smutną minę, jakby czuła się zawiedziona. - Pamiętaj, że wciąż czekam na wyniki twego śledztwa w sprawie niewiernych nieśmiałków - dodała z udawaną powagą, obserwując mężczyznę jak podchodzi do karego wałacha, aby pogładzić go po szyi. - A w jakim przypadku chciałbyś odmówić mi dobrego gustu, Maghnusie, hm? - spytała z przekąsem, łapiąc go za słówko. Oczywiście, że przyprowadziła dla niego dobrego wierzchowca, znała się na nich. - Wsiadaj, zanim krwiożercze paprocie pożrą nam wszystkie jelenie. Wspominałam ci, że w Yorkshire można także zapolować na garborogi?


She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12476-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Tereny łowne [odnośnik]03.09.21 20:01
Przedstawienie, jakiego Sigrun była świadkiem i uczestnikiem przy ich ostatnim spotkaniu, było prawdziwym ewenementem i całkowicie odosobnionym przypadkiem, którego Bulstrode w życiu nie zamierzał powtarzać. Ze wszystkich ludzi, z którymi mógł się spotkać tamtego dnia, z jakiegoś powodu musiało trafić akurat na nią - na Śmierciożerczynię bijącą go o głowę w szeregach Rycerzy Walpurgii, władającą czarnomagiczną potęgą z biegłością, o której sam mógł tylko marzyć, decydującą niejako o jego przyszłości w organizacji, w której pokładał tak wielkie nadzieje. Jeśli to nie był pech w najczystszej możliwej postaci, nie wiedział już co nim było.
Nie bywał w tych okolicach zbyt często. Nie należały do jego ulubionych, nie utrzymywał również zażyłych stosunków z lordami Yorku, ograniczając wizyty towarzyskie do wyjątkowo sporadycznych, dlatego dzisiejszą wyprawę traktował w kategoriach odmiany i tym chętniej przyjął zaproszenie Rookwood do zmienienia scenerii - i skorzystania z wierzchowców ze stajni innej, niż ta przylegająca do posiadłości w Bulstrode Park.
- Rozczaruję cię setnie, moja droga, lecz moja sieć kontaktów nie rozciąga się aż tak daleko - oznajmił niby to smętnym tonem w odpowiedzi na w pełni spodziewaną uszczypliwość z jej strony. - Do czasu pozyskania jednoznacznie obciążających dowodów nieśmiałki obowiązuje zasada domniemanej niewinności - sprostował słowa Sigrun odnośnie niewierności tych stworzeń, do których miał pewnego rodzaju sentyment od czasów dzieciństwa, gdy niejednokrotnie widział jak małe istoty dawały do wiwatu mugolskim dzieciom szwendającym się po parkowych labiryntach. - Na przykład w przypadku balu w szóstej klasie, Sigrun. O ile pamiętasz, twoja suknia okazała się mieć dość nieprzepisowy fason - stwierdził z rozbawieniem, bo on, jako prefekt Slytherinu i naczelny zabójca dobrej zabawy w murach szkolnych, tę kreację pamiętał aż za dobrze. Dziś był to powód do śmiechu, lecz wtedy czuł wszystko inne niż wesołość. Na kolejny jej komentarz spuścił cierpliwą zasłonę milczenia i nie czekając na dalsze zaproszenia, docisnął popręg karego wierzchowca, wsunął stopę w strzemię, a następnie odbił się od ziemi, by lekkim ruchem przerzucić nogę przez siodło i zasiąść w nim wygodnie. - Nie przypominam sobie - garborogi faktycznie brzmiały interesująco, odnotował więc w pamięci ten fakt, pragnąc w późniejszym terminie sprawdzić czy i na ziemiach podległych jego rodowi znaleźć można zwierzynę rzadziej występującą na terenach kraju. - Jakaż jeszcze wyjątkowa zwierzyna skrywa się w tych lasach? - zapytał, nim ujął lejce w dłoń i przykładając łydki do końskich boków ruszył jednocześnie z koniem dosiadanym przez czarownicę. Rytmiczny kłus szybko przeszedł w żywiołowy galop, a oni mknęli przed siebie na poszukiwania pierwszej tego dnia ofiary. Tym razem, wyjątkowo, nie poruszającej się na dwóch nogach.


half gods are worshipped
in wine and flowers
real gods require blood


Maghnus Bulstrode
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 death before dishonor
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9868-maghnus-i-bulstrode https://www.morsmordre.net/t9891-helios#299311 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f377-gerrards-cross-bulstrode-park https://www.morsmordre.net/t9894-skrytka-bankowa-nr-2246#299355 https://www.morsmordre.net/t9896-maghnus-bulstrode#299374

Strona 7 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Tereny łowne
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach