Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire
Leśne mokradła
Strona 31 z 31 • 1 ... 17 ... 29, 30, 31
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Leśne mokradła
Kilka kilometrów od cmentarza w Salisbury łagodne pagórki zamieniają się w gęsty, porośnięty cierniami las. W samym jego sercu kwitną mokradła. Nikt o zdrowym rozsądku nie zapuszcza się tam samotnie. Mokradła pełne są niebezpiecznych magicznych stworzeń, które tylko na to czekają. Wśród nich są Zwodniki - bagienne demony o jednej nodze, wabiące zbłąkanych wędrowców na trzęsawiska. Miejscowi bajarze powiadają, że na mokradłach mieszka Ambrozjusz Bzik, który dobrych czarodziejów nagradza, wskazując im drogę do jaskini pełnej skarbów, a złych porywa i przywiązuje do drzewa.
Na terenie lasu nie można się teleportować.
Na terenie lasu nie można się teleportować.
Amelię niełatwo było odczytać i właściwie nawet po zakończeniu tematu nie miał pewności, jakie dokładnie zdanie wyrobiła sobie na temat wynajmujących ich mieszkańców na podstawie jego krótkich, zdawkowych zdań. W małym uśmiechu kryło się coś głębszego, coś, co chciało się odkryć - może, gdyby spotkali się w innych okolicznościach, miałby okazję spróbować. Jeśli przyjęła przeprosiny, nie dała tego po sobie poznać, zostawiając go z dziwacznym poczuciem winy. Nie był seksistą, był tylko... troskliwy? Czy to było dobre słowo? Nie wyobrażał sobie zwyczajnie, że mógłby pozwolić na to, by ktoś lub coś w jego towarzystwie skrzywdziło kobietę, czułby wówczas, że zawiódł. I miał ogromną nadzieję, że podczas misji na bagnach nie przyjdzie mu się z tym uczuciem zapoznać.
Mam nadzieję, że nie bez powodu jesteś pewna swoich umiejętności, pani Amelio.
Chyba mu się przyglądała, ale nie dał po sobie poznać, że zwrócił na to uwagę. Uśmiechał się tylko kątem w ust w wyrazie cokolwiek przyjaznym.
- Najprawdopodobniej masz rację - przyznał bez zawahania, poprawiając paski torby i upewniając się przed wędrówką, że wszystkie klamry płaszcza są właściwie zapięte, a różdżka pozostaje cały czas w zasięgu prawej dłoni. - To stawia nas w niewygodnej pozycji, bo nie dowiedziałem się od mieszkańców wioski o żadnym człowieku, który zobaczyłby stworzenie i przeżył, by o tym opowiedzieć - Westchnął. - Co jest wskazówką samą w sobie; musimy zachować cholerną ostrożność - stwierdził tylko na wpół żartobliwie, bo w rzeczywistości taka właśnie była ich obecna dola.
Atmosfera zgęstniała wewnątrz podmokłego lasu, odbierając Elricowi resztki dobrego samopoczucia; wszystko zastąpiło napięcie i wyczulenie na najlżejszy szmer, czy rzucający się w oczy ślad. Pajęczyny odznaczały się na mchu porastającym wystające nad ziemię korzenie drzew, nie trzeba było mieć nadzwyczajnych umiejętności, by je dostrzec. W połączeniu z informacjami przekazanymi przez Amelię, Elric nie miał wyjścia innego jak tylko zatrzymać się i w skupieniu zaplanować dalsze kroki. Zadecydował o tym jeszcze zanim kobieta zdążyła schwycić go za rękaw płaszcza, ale i tak posłał jej wdzięczne spojrzenie. Widać planowali w podobny sposób.
- Cóż, to wyjaśnia aż zbyt wiele. Przynajmniej nie musimy już stresować się niewiadomą - Wzruszył ramieniem i spojrzał na nią z ukosa. Czy była wystraszona? Czy jednak zrezygnuje? Nie chciał pytać o to po raz kolejny, by nie ryzykować urażeniem jej uczuć. Ale bądź co bądź, akromantule były przeciwnikiem, którego należało traktować z powagą. - Nie ma wyjścia, będziemy musieli dotrzeć do gniazda. Jeżeli giną ludzie, mówimy o akromantuli przynajmniej trzymetrowej, jeżeli nie większej. - Skinął głową na jej podobne konkluzje. Na pewno nie wyślą wszystkich młodych, ale wciąż będą musieli zabić ich mnóstwo, gdy już dotrą do epicentrum. Nie zwracał uwagi na to, że wie o rzeczach, które wypowiadała na głos Amelia. Byli teraz drużyną, wspomagali się, a czasami lepiej było przypomnieć oczywistość niż potem żałować braku komunikacji. - Jest wiele sposobów, na jakie możemy to rozwiązać. Jednym z nich jest podpalenie gniazda, ale wtedy akromantule pomrą. - Zacisnął usta, niezadowolony. Nie cierpiał stawać przed koniecznością eradykacji, ale czasami, w warunkach tak ciężkiej wojny jak obecna, nie było innej możliwości. Jaki rezerwat przyjmie teraz akromantule? Zagraniczne, co jasne, nie wchodziły w grę. - Ja optowałbym właśnie za tym, choć nie opowiadam się zwykle za zabijaniem magicznych stworzeń, bo nie jestem łowcą. Możemy jednak nie mieć innej możliwości. Co o tym sądzisz? - Obserwował podszycie lasu za plecami Amelii. - Jeśli zdecydujemy się podpalić gniazdo, mokradła są do tego dobrym miejscem, pożar nie powinien łatwo się rozprzestrzenić - Przynajmniej miał taką cholerną nadzieję.
Mam nadzieję, że nie bez powodu jesteś pewna swoich umiejętności, pani Amelio.
Chyba mu się przyglądała, ale nie dał po sobie poznać, że zwrócił na to uwagę. Uśmiechał się tylko kątem w ust w wyrazie cokolwiek przyjaznym.
- Najprawdopodobniej masz rację - przyznał bez zawahania, poprawiając paski torby i upewniając się przed wędrówką, że wszystkie klamry płaszcza są właściwie zapięte, a różdżka pozostaje cały czas w zasięgu prawej dłoni. - To stawia nas w niewygodnej pozycji, bo nie dowiedziałem się od mieszkańców wioski o żadnym człowieku, który zobaczyłby stworzenie i przeżył, by o tym opowiedzieć - Westchnął. - Co jest wskazówką samą w sobie; musimy zachować cholerną ostrożność - stwierdził tylko na wpół żartobliwie, bo w rzeczywistości taka właśnie była ich obecna dola.
Atmosfera zgęstniała wewnątrz podmokłego lasu, odbierając Elricowi resztki dobrego samopoczucia; wszystko zastąpiło napięcie i wyczulenie na najlżejszy szmer, czy rzucający się w oczy ślad. Pajęczyny odznaczały się na mchu porastającym wystające nad ziemię korzenie drzew, nie trzeba było mieć nadzwyczajnych umiejętności, by je dostrzec. W połączeniu z informacjami przekazanymi przez Amelię, Elric nie miał wyjścia innego jak tylko zatrzymać się i w skupieniu zaplanować dalsze kroki. Zadecydował o tym jeszcze zanim kobieta zdążyła schwycić go za rękaw płaszcza, ale i tak posłał jej wdzięczne spojrzenie. Widać planowali w podobny sposób.
- Cóż, to wyjaśnia aż zbyt wiele. Przynajmniej nie musimy już stresować się niewiadomą - Wzruszył ramieniem i spojrzał na nią z ukosa. Czy była wystraszona? Czy jednak zrezygnuje? Nie chciał pytać o to po raz kolejny, by nie ryzykować urażeniem jej uczuć. Ale bądź co bądź, akromantule były przeciwnikiem, którego należało traktować z powagą. - Nie ma wyjścia, będziemy musieli dotrzeć do gniazda. Jeżeli giną ludzie, mówimy o akromantuli przynajmniej trzymetrowej, jeżeli nie większej. - Skinął głową na jej podobne konkluzje. Na pewno nie wyślą wszystkich młodych, ale wciąż będą musieli zabić ich mnóstwo, gdy już dotrą do epicentrum. Nie zwracał uwagi na to, że wie o rzeczach, które wypowiadała na głos Amelia. Byli teraz drużyną, wspomagali się, a czasami lepiej było przypomnieć oczywistość niż potem żałować braku komunikacji. - Jest wiele sposobów, na jakie możemy to rozwiązać. Jednym z nich jest podpalenie gniazda, ale wtedy akromantule pomrą. - Zacisnął usta, niezadowolony. Nie cierpiał stawać przed koniecznością eradykacji, ale czasami, w warunkach tak ciężkiej wojny jak obecna, nie było innej możliwości. Jaki rezerwat przyjmie teraz akromantule? Zagraniczne, co jasne, nie wchodziły w grę. - Ja optowałbym właśnie za tym, choć nie opowiadam się zwykle za zabijaniem magicznych stworzeń, bo nie jestem łowcą. Możemy jednak nie mieć innej możliwości. Co o tym sądzisz? - Obserwował podszycie lasu za plecami Amelii. - Jeśli zdecydujemy się podpalić gniazdo, mokradła są do tego dobrym miejscem, pożar nie powinien łatwo się rozprzestrzenić - Przynajmniej miał taką cholerną nadzieję.
This is my
home
and you can't
frighten me
frighten me
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Zakonu Feniksa
Wspomnienie ostrożności poruszyło kącikami ust, uniosło je ku górze w bladym, potwierdzającym uśmiechu. Ostatnim, czego potrzebowała byłby narwany młokos bez zastanowienia rzucający się naprzód, by jak najszybciej stanąć twarzą w twarz z potworem, stanąć - a potem paść po pierwszym ataku jak złamana na wietrze gałązka. Good nie rozczarowywał. Nie zniechęcał, o dziwo. Kiełkujące w niej zdumienie czarownica zdusiła bez komentarza, na czcze, prywatne rozmowy czas miał nadejść później, najlepiej po wypełnionym zadaniu, gdy okaże się, że oboje ostali się przy życiu.
- Wstrzymajmy się z ostateczną decyzją zanim nie dotrzemy na miejsce. Wiem, że to rozsądne rozwiązanie, najbezpieczniejsze, ale... Coś zaniepokoiło mnie w tym, co zobaczyłam - zdawkowo wyjaśniła Elricowi. Mieszkańcy Wiltshire nigdy nie zaakceptowaliby obecności akromantul tak blisko ich wiosek i miast, niewykluczone, że niektóre z ofiar zawędrowały tutaj z chęcią samodzielnego zajęcia się bestią owianą enigmatyczną mgłą miejscowej legendy, jednak decyzji o usunięciu całej hodowli nie można było podejmować pochopnie. Może była naiwna. Może ulubienie niebezpiecznych stworzeń przesądzało w tym wypadku o łaskawości, jaką miała w sobie wobec gatunku, który uśmiercił przynajmniej kilka osób nierozsądnie zapuszczających się na tereny mokradeł - lecz jeśli jej hipoteza miałaby się potwierdzić, istniało prawdopodobieństwo, że tak drastyczne środki jak spopielenie gniazda mięsożernych pajęczaków nawet nie będzie potrzebne. Oby? Każdy scenariusz wydawał się posępny. Mrowił pod skórą nieprzyjemnym poczuciem obowiązku, jakby w każdej chwili miała przekazać akromantulom złą nowinę, za jaką była bezpośrednio odpowiedzialna, ona - oraz on, kroczący tuż obok, wyprostowany i zdeterminowany, z aurą, w której brak było tchórzostwa. - Musimy złapać jedną z nich - kontynuowała przyciszoną melodią, pozbawioną drżenia, cierpką, kwaśną. Wraz z pierwszym listem profesora przewidywała, że dojść mogło do ostateczności, przecież dochodziło do niej niemal za każdym razem, kiedy w grę wchodziły ludzkie życia, lecz to nie zmieniało faktu, że Amelia eksterminować nie lubiła. Nie, ona pielęgnowała. Pilnowała. Stała na straży magicznych stworzeń, jakim ludzie własną niewiedzą wielokrotnie wyrządzali krzywdę. A dzisiaj - znów musiała to nadwyrężyć. - Wtedy zrozumiesz o co mi chodzi - dopowiedziała więc nieco tajemniczo, ciekawa, czy drobna doza dramaturgii podsyciłaby zaintrygowanie Elrica, czy może wręcz przeciwnie, spowodowała, że ten obruszyłby się na niedostatek informacji. Na bycie prowadzonym przez mgłę.
Tym razem to ona ruszyła przodem, bez wahania wyminąwszy maga, by przedostać się przed niego na wąskiej ścieżce między dwiema stronami otaczających ich topielisk; lekkość kroku rzadko kiedy wzniecała jakikolwiek dźwięk kiedy podeszwy opadały na nierówne podłoże, amortyzowane przez brudny śnieg; spośród szarości zmieszanej z brązem, spośród ciemnych, zgniłych liści okraszających ściółkę odsłoniętą przez przeszłe ślady ludzi upolowanych przez zwierzęta, wystawały skrawki pajęczyn. Początkowo Amelia sądziła, że dalsza droga ujawni lepszej jakości wytwór akromantul, jednak wskazywało na to absolutnie - nic.
- Homenum revelio - szepnęła, świat na nowo roziskrzył się błękitem, a kiedy odwróciła głowę - dokładnie w tym samym momencie zauważyła strażniczego stawonoga, łowcę, opuszczającego się z drzewa na drżącej pajęczynie. - Już tu są - syknęła; z drugiej strony dało się usłyszeć dźwięk odnóży mknących po płytszych mokradłach. Co prawda samo tempo ich biegu sugerowało niedostatek sił, ale nie można było odmówić im gorliwości, nie można było odmówić głodu, który niewątpliwie dochodził w nich do głosu. Wyczuły mięso, nie odpuszczą. - Arania exumei! - Amelia nie zawahała się, nakierowała różdżkę na opadające na ziemię zwierzę, nie pozwoliwszy tym samym przypuścić mu pełnoprawnego ataku. Powietrze przecięło metaliczne piśnięcie, cichy, zdławiony dźwięk towarzyszący obolałemu stworzeniu, jakie pod wpływem mocy zaklęcia opadło w tył i nakryło kończynami, oszołomione, nieprzytomne. Martwe? Tego stwierdzić jeszcze nie mogła, obróciła się tylko w stronę Elrica i natychmiast zwróciła drewno magicznego bzu naprzeciw kolejnej nadciągającej ku nim bestii. - Arania exumei - powtórzyła, z zadowoleniem obserwująca jak pająk zaległ na ścieżce, nie na bagnach, które wchłonęłyby go z bezlitosną dla siebie sprawczością.
Pierwsza potyczka. Pierwsze prawdziwe starcie. Czarownica odetchnęła głęboko; czuła prolog adrenaliny wypełniającej żyły, nie w pełni tak intensywnej, nie porywającej, lecz mimo to wyczuwalnej i niezaprzeczalnej, lekko szumiącej w uszach krwią. Znów spojrzała na Elrica, jak sobie poradził? Przeczucie nakazywało sądzić, że był równie biegły, przecież zaklęcie nie było nawet wymagające, jednak dopiero upewniwszy się, że i on pozostawał w jednym kawałku, Amelia podeszła ostrożnie do obezwładnionego pajęczaka, wznieciwszy ze szpicu różdżki wiązkę bladego światła.
- Spójrz - ponowiła poprzedni temat, oświetlała kolejne odnóża akromantuli, pochylona, by móc dokładniej obserwować obiekt osobliwego, prędkiego badania; znosiło katusze jeszcze zanim tu nadeszli, to było oczywiste. - Dziwnie wykręcone szczękoczółki, nabrzmiały, wyblakły karapaks, jakby próbowała linieć, ale nie była w stanie, a kądziołki przędne? Zbyt krótkie i za chude. Te zwierzęta są chore, Erneście - zawyrokowała, po czym uniosła wzrok ku jego twarzy, poważna i zaniepokojona. - Kto wie ile anomalii znaleźlibyśmy w środku... - w ich ciele, tam, gdzie nie sięgał ludzki wzrok. Karłowatość dorosłego osobnika, wojownika, jednego z dzieci przewodzącej gniazdu pary, również nie mogła zostać pominięta, ale tego Amelia nawet nie musiała podkreślać, pewna, że Ernest dostrzegł ją jeszcze podczas obławy, jaką zastawiły na nich zdesperowane istoty; jak to wszystko świadczyło o osobnikach przewodzących kolonii? One też były wypaczone chorobą, trawione przez zwyrodnienia? Jeśli tak, zaczynała rozumieć, że ogień byłby aktem miłosierdzia. Nie przetrwają tu długo, nie takie, bardziej obolałe niż sądziła. Wymrą - powoli, w cierpieniu, w ułomności i głodzie.
| rzuty: 1, 2
- Wstrzymajmy się z ostateczną decyzją zanim nie dotrzemy na miejsce. Wiem, że to rozsądne rozwiązanie, najbezpieczniejsze, ale... Coś zaniepokoiło mnie w tym, co zobaczyłam - zdawkowo wyjaśniła Elricowi. Mieszkańcy Wiltshire nigdy nie zaakceptowaliby obecności akromantul tak blisko ich wiosek i miast, niewykluczone, że niektóre z ofiar zawędrowały tutaj z chęcią samodzielnego zajęcia się bestią owianą enigmatyczną mgłą miejscowej legendy, jednak decyzji o usunięciu całej hodowli nie można było podejmować pochopnie. Może była naiwna. Może ulubienie niebezpiecznych stworzeń przesądzało w tym wypadku o łaskawości, jaką miała w sobie wobec gatunku, który uśmiercił przynajmniej kilka osób nierozsądnie zapuszczających się na tereny mokradeł - lecz jeśli jej hipoteza miałaby się potwierdzić, istniało prawdopodobieństwo, że tak drastyczne środki jak spopielenie gniazda mięsożernych pajęczaków nawet nie będzie potrzebne. Oby? Każdy scenariusz wydawał się posępny. Mrowił pod skórą nieprzyjemnym poczuciem obowiązku, jakby w każdej chwili miała przekazać akromantulom złą nowinę, za jaką była bezpośrednio odpowiedzialna, ona - oraz on, kroczący tuż obok, wyprostowany i zdeterminowany, z aurą, w której brak było tchórzostwa. - Musimy złapać jedną z nich - kontynuowała przyciszoną melodią, pozbawioną drżenia, cierpką, kwaśną. Wraz z pierwszym listem profesora przewidywała, że dojść mogło do ostateczności, przecież dochodziło do niej niemal za każdym razem, kiedy w grę wchodziły ludzkie życia, lecz to nie zmieniało faktu, że Amelia eksterminować nie lubiła. Nie, ona pielęgnowała. Pilnowała. Stała na straży magicznych stworzeń, jakim ludzie własną niewiedzą wielokrotnie wyrządzali krzywdę. A dzisiaj - znów musiała to nadwyrężyć. - Wtedy zrozumiesz o co mi chodzi - dopowiedziała więc nieco tajemniczo, ciekawa, czy drobna doza dramaturgii podsyciłaby zaintrygowanie Elrica, czy może wręcz przeciwnie, spowodowała, że ten obruszyłby się na niedostatek informacji. Na bycie prowadzonym przez mgłę.
Tym razem to ona ruszyła przodem, bez wahania wyminąwszy maga, by przedostać się przed niego na wąskiej ścieżce między dwiema stronami otaczających ich topielisk; lekkość kroku rzadko kiedy wzniecała jakikolwiek dźwięk kiedy podeszwy opadały na nierówne podłoże, amortyzowane przez brudny śnieg; spośród szarości zmieszanej z brązem, spośród ciemnych, zgniłych liści okraszających ściółkę odsłoniętą przez przeszłe ślady ludzi upolowanych przez zwierzęta, wystawały skrawki pajęczyn. Początkowo Amelia sądziła, że dalsza droga ujawni lepszej jakości wytwór akromantul, jednak wskazywało na to absolutnie - nic.
- Homenum revelio - szepnęła, świat na nowo roziskrzył się błękitem, a kiedy odwróciła głowę - dokładnie w tym samym momencie zauważyła strażniczego stawonoga, łowcę, opuszczającego się z drzewa na drżącej pajęczynie. - Już tu są - syknęła; z drugiej strony dało się usłyszeć dźwięk odnóży mknących po płytszych mokradłach. Co prawda samo tempo ich biegu sugerowało niedostatek sił, ale nie można było odmówić im gorliwości, nie można było odmówić głodu, który niewątpliwie dochodził w nich do głosu. Wyczuły mięso, nie odpuszczą. - Arania exumei! - Amelia nie zawahała się, nakierowała różdżkę na opadające na ziemię zwierzę, nie pozwoliwszy tym samym przypuścić mu pełnoprawnego ataku. Powietrze przecięło metaliczne piśnięcie, cichy, zdławiony dźwięk towarzyszący obolałemu stworzeniu, jakie pod wpływem mocy zaklęcia opadło w tył i nakryło kończynami, oszołomione, nieprzytomne. Martwe? Tego stwierdzić jeszcze nie mogła, obróciła się tylko w stronę Elrica i natychmiast zwróciła drewno magicznego bzu naprzeciw kolejnej nadciągającej ku nim bestii. - Arania exumei - powtórzyła, z zadowoleniem obserwująca jak pająk zaległ na ścieżce, nie na bagnach, które wchłonęłyby go z bezlitosną dla siebie sprawczością.
Pierwsza potyczka. Pierwsze prawdziwe starcie. Czarownica odetchnęła głęboko; czuła prolog adrenaliny wypełniającej żyły, nie w pełni tak intensywnej, nie porywającej, lecz mimo to wyczuwalnej i niezaprzeczalnej, lekko szumiącej w uszach krwią. Znów spojrzała na Elrica, jak sobie poradził? Przeczucie nakazywało sądzić, że był równie biegły, przecież zaklęcie nie było nawet wymagające, jednak dopiero upewniwszy się, że i on pozostawał w jednym kawałku, Amelia podeszła ostrożnie do obezwładnionego pajęczaka, wznieciwszy ze szpicu różdżki wiązkę bladego światła.
- Spójrz - ponowiła poprzedni temat, oświetlała kolejne odnóża akromantuli, pochylona, by móc dokładniej obserwować obiekt osobliwego, prędkiego badania; znosiło katusze jeszcze zanim tu nadeszli, to było oczywiste. - Dziwnie wykręcone szczękoczółki, nabrzmiały, wyblakły karapaks, jakby próbowała linieć, ale nie była w stanie, a kądziołki przędne? Zbyt krótkie i za chude. Te zwierzęta są chore, Erneście - zawyrokowała, po czym uniosła wzrok ku jego twarzy, poważna i zaniepokojona. - Kto wie ile anomalii znaleźlibyśmy w środku... - w ich ciele, tam, gdzie nie sięgał ludzki wzrok. Karłowatość dorosłego osobnika, wojownika, jednego z dzieci przewodzącej gniazdu pary, również nie mogła zostać pominięta, ale tego Amelia nawet nie musiała podkreślać, pewna, że Ernest dostrzegł ją jeszcze podczas obławy, jaką zastawiły na nich zdesperowane istoty; jak to wszystko świadczyło o osobnikach przewodzących kolonii? One też były wypaczone chorobą, trawione przez zwyrodnienia? Jeśli tak, zaczynała rozumieć, że ogień byłby aktem miłosierdzia. Nie przetrwają tu długo, nie takie, bardziej obolałe niż sądziła. Wymrą - powoli, w cierpieniu, w ułomności i głodzie.
| rzuty: 1, 2
i won't be afraid. hesitation got me against the wall,
but no more mistakes like i made before.
but no more mistakes like i made before.
Amelia Eberhart
Zawód : Magizoolog w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, w Wydziale Zwierząt
Wiek : 37
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
if you were a woman and i was a man
would it be so hard to understand?
would it be so hard to understand?
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wspomniał już o tym - nie był łowcą, żądnym krwi i zemsty błędnym rycerzem stojącym na straży samej tylko ludzkości. Obierając kierunek rozwoju zawodowego postawił na faunę, na magiczne stworzenia zmuszone do ukrywania się nie tylko przed populacją mugolską, ale niejednokrotnie i czarodziejską, zagrożone wyginięciem i skazane na zapomnienie. Mówił szczerze, gdy wyraził żal z prawdopodobnego rozwiązania, jakie przyjdzie im wybrać. Akromantula, choć niezwykle niebezpieczna, tętniła wolą życia. Nie robiła nic okrutnie, chciała jedynie przetrwać - czego nie dało się powiedzieć o ludziach, którzy dziś, w dobie wojny, brutalnie mordowali się wzajemnie.
Z tego względu nie dopytywał Amelii natrętnie, gdy poprosiła go o wstrzymanie się od decyzji, zachowując przy tym pewną dozę tajemniczości. Skinął tylko głową i uśmiechnął się kątem ust, zaintrygowany.
- Niech i tak będzie. Jak mógłbym nie ufać magizoolożce wybranej przez profesora? - wymamrotał trochę żartobliwie, ale bez ironii. To nie tak, że nie zżerała go ciekawość; zdecydował się jednak nie ulec zalążkom frustracji i okazać współpracownicy szacunek. Jeśli go zawiedzie, raczej będzie w stanie naprawić błędy i naprowadzić misję na właściwe tory; był siebie arogancko wręcz pewny.
Podeszwy butów uginały się pod ciężarem podmokłej ściółki, gnijących kawałków kory zatopionych w błotnistym śniegu. Poruszał się dość cicho, zwinnie, choć z uwagi na większą od Amelii wagę musiał przykładać więcej uwagi do tego, by nie nadepnąć na spróchniałe drewno, które pod jego ciężarem mogłoby pęknąć. Z tego powodu pozwolił kobiecie iść przodem, rzucić zaklęcie, lecz zanim jeszcze wspomniała o nadchodzących pająkach, dostrzegł drgające odnóża nad ich głowami, usłyszał kłapanie szczękoczułek.
- Arania exumei - strzepnął różdżką, posyłając jedną z większych akromantuli około cztery metry dalej, aż wylądowała na grzbiecie, niemrawo poruszając odnóżami. W istocie były one znacznie mniejsze od tego, czego spodziewałby się w takiej odległości od gniazda. - Arania exumei - Kolejny pająk niestety zatopił się w gęstych wodach mokradła. Elric syknął cicho przez zęby, a potem zbliżył się do Amelii pochylonej nad oszołomionym stworzeniem.
Przykucnął i tknął różdżką słabe stawy pajęczaka, słuchając uważnie słów kobiety i śledząc spojrzeniem wymieniane przez nią deformacje.
- Masz rację, jednego z nich trzeba będzie ze sobą zabrać. Sprawdzić, czy to samoistna mutacja, czy efekt różdżki czarodzieja - Z zastanowieniem przesunął dłonią po zaroście. Nie wiedział co niepokoi go bardziej; myśl o epidemii wśród akromantul czy nielegalnych eksperymentów. - Coś mogło zostać zatajone. Szlag. - Wstał i wskazał różdżką omawianego pająka. - Incarcerous. - Liny owinęły się wokół odnóży i odwłoku, mieli pewność, że nie oswobodzi się, dopóki nie ocenią skali mutacji w gnieździe. - Idźmy śladem pajęczyn - wymamrotał i ruszył pierwszy, choć znajdowane na korzeniach i gałęziach białe nici nie gęstniały, nijak nie wskazując bliskości centrum.
Pogłębiała się jednak ciemność, baldachim koron drzew nad głowami, odcinając dopływ światła i zmuszając ich do korzystania ze światła różdżek.
1. Docieramy w okolice gniazda, wychodzą nam naprzeciw karłowate akromantule
2. Docieramy w okolice gniazda, przebywa w nim samotna samica otoczona kokonami zawierającymi jej martwe młode
3. Docieramy w okolice gniazda, odnajdujemy w nim potężne zwłoki chorej samicy
Z tego względu nie dopytywał Amelii natrętnie, gdy poprosiła go o wstrzymanie się od decyzji, zachowując przy tym pewną dozę tajemniczości. Skinął tylko głową i uśmiechnął się kątem ust, zaintrygowany.
- Niech i tak będzie. Jak mógłbym nie ufać magizoolożce wybranej przez profesora? - wymamrotał trochę żartobliwie, ale bez ironii. To nie tak, że nie zżerała go ciekawość; zdecydował się jednak nie ulec zalążkom frustracji i okazać współpracownicy szacunek. Jeśli go zawiedzie, raczej będzie w stanie naprawić błędy i naprowadzić misję na właściwe tory; był siebie arogancko wręcz pewny.
Podeszwy butów uginały się pod ciężarem podmokłej ściółki, gnijących kawałków kory zatopionych w błotnistym śniegu. Poruszał się dość cicho, zwinnie, choć z uwagi na większą od Amelii wagę musiał przykładać więcej uwagi do tego, by nie nadepnąć na spróchniałe drewno, które pod jego ciężarem mogłoby pęknąć. Z tego powodu pozwolił kobiecie iść przodem, rzucić zaklęcie, lecz zanim jeszcze wspomniała o nadchodzących pająkach, dostrzegł drgające odnóża nad ich głowami, usłyszał kłapanie szczękoczułek.
- Arania exumei - strzepnął różdżką, posyłając jedną z większych akromantuli około cztery metry dalej, aż wylądowała na grzbiecie, niemrawo poruszając odnóżami. W istocie były one znacznie mniejsze od tego, czego spodziewałby się w takiej odległości od gniazda. - Arania exumei - Kolejny pająk niestety zatopił się w gęstych wodach mokradła. Elric syknął cicho przez zęby, a potem zbliżył się do Amelii pochylonej nad oszołomionym stworzeniem.
Przykucnął i tknął różdżką słabe stawy pajęczaka, słuchając uważnie słów kobiety i śledząc spojrzeniem wymieniane przez nią deformacje.
- Masz rację, jednego z nich trzeba będzie ze sobą zabrać. Sprawdzić, czy to samoistna mutacja, czy efekt różdżki czarodzieja - Z zastanowieniem przesunął dłonią po zaroście. Nie wiedział co niepokoi go bardziej; myśl o epidemii wśród akromantul czy nielegalnych eksperymentów. - Coś mogło zostać zatajone. Szlag. - Wstał i wskazał różdżką omawianego pająka. - Incarcerous. - Liny owinęły się wokół odnóży i odwłoku, mieli pewność, że nie oswobodzi się, dopóki nie ocenią skali mutacji w gnieździe. - Idźmy śladem pajęczyn - wymamrotał i ruszył pierwszy, choć znajdowane na korzeniach i gałęziach białe nici nie gęstniały, nijak nie wskazując bliskości centrum.
Pogłębiała się jednak ciemność, baldachim koron drzew nad głowami, odcinając dopływ światła i zmuszając ich do korzystania ze światła różdżek.
1. Docieramy w okolice gniazda, wychodzą nam naprzeciw karłowate akromantule
2. Docieramy w okolice gniazda, przebywa w nim samotna samica otoczona kokonami zawierającymi jej martwe młode
3. Docieramy w okolice gniazda, odnajdujemy w nim potężne zwłoki chorej samicy
This is my
home
and you can't
frighten me
frighten me
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Elric Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 2
'k3' : 2
Spojrzenie, które mu posłała, mogło być równie dobrze tak humorystyczne, jak i zupełnie szczerze przesiąknięte dumą na wspomnienie wyselekcjonowania spośród grona innych magizoologów. Nie bez powodu to oni stanęli dzisiaj na ziemiach Wiltshire (przynajmniej w mniemaniu Amelii, ignorowała fakt, że to Elric potrzebował pomocy, nie zaś profesor wyznaczył ich z piedestału naukowej wszechrzeczy do uporania się z niezidentyfikowanym zagrożeniem), tego należało się trzymać, szczególnie że jego obecność na dłuższą metę - zaskakująco - nie okazała się jeszcze problemem. Wręcz przeciwnie. Pomagał, zamiast pałętać się między nogami, wiedział jak interpretować znaki pozostawione przez stworzenia, które wzięły mokradła w dominację, na dodatek nie próbował wybiegać przed szereg ani nie wchodził jej w słowo, robił wszystko tak, jak należy, w porównaniu do wielu kolegów z pracy, z którymi miała do czynienia na co dzień.
Potwierdzająco kiwnęła Elricowi w zgodzie, zanim ten skierował różdżkę w kierunku pajęczaka i sprawnie unieruchomił jego kończyny, chude, obtoczone włosiem, które wyglądało na zbyt mocno osadzone w skórze, by służyć do defensywnego użytku. Amelia przyjrzała się im po raz ostatni, a potem wyprostowała do pionowej pozycji i raz jeszcze skinęła głową w kierunku czarodzieja, jakby bez użycia słów chciała pochwalić go za dobrze wykonaną pracę. Stażystów też nie zwykła chwalić otwarcie, oszczędzała im komplementów, nie szczędząc za to nagan, może dlatego buntowali się przeciwko jej surowemu reżimowi? I w efekcie stawali się jeszcze bardziej ospali, bezużyteczni? Nieważne, nigdy nie doszłaby do podobnych wniosków, a marnowanie myśli na roztrząsanie możliwych przyczyn ich bzdurnego zachowania okazałoby się - dla niej - po prostu nieproduktywne.
- Gniazdo powinno być niedaleko - oceniła, obserwująca rosnące natężenie pajęczyn pokrywających otaczające ich drzewa. Im dalej w las zdawali się zapuszczać, tym tereny stawały się mniej bagniste, to mogło sugerować, że znajdowali się już bardzo blisko prawdziwej ściany lasu. Gęstego, ciemnego i dusznego lasu, jakby w powietrzu unosiły się kwaśne opary, od których piekła ją skóra - chociaż to było tylko mylnym wrażeniem zaimplementowanym w jej umyśle przez mitygowaną adrenalinę. - Chciałabym zabrać ten chory okaz ze sobą do Ministerstwa - jeśli Lovegood jeszcze nie wiedział, teraz otwarcie przyznała z kim współpracowała, komu podlegała, zawodowo i przede wszystkim poglądowo, nierozłącznie związana z Londynem, nawet jeśli niektóre działania wojenne przekraczały jej poczucie akceptowalności i wykraczały gdzieś na szarą strefę, poza komfort i zrozumienie. Jej słowa nadeszły też zaraz przed tym, jak stanęli na pograniczu czegoś, co wyglądem przypominało sferę utkaną z lepkich, białych nici. Znaleźli je. Gniazdo.
Ich kroki musiały postawić strażników w stan gotowości, jednak pajęczaków, które objawiły się w obronnej intencji, wcale nie było tak dużo. Gdzie znajdowała się reszta? Ile z nich tak właściwie jeszcze trzymało się życia, mimo wszystkich anatomicznych deformacji? Amelia z trudem odkleiła but od podłoża, kiedy jego skórzany bok otarł się o kamień pokryty pajęczyną, natomiast stworzenie czające się w gęstniejącej ciemności wykorzystało ten moment, by wyjść z ukrycia i ruszyć w jej kierunku.
- Arania exumei - zainkantowała szybko czarownica, lecz wiązka zaklęcia odbiła się od drzewa, za które skręciła akromantula. - Do diabła. Arania exumei! - spróbowała ponownie. Tym razem czar sięgnął celu, odepchnął zwierzę w tył, a to zwinęło się w salwie bólu, opadło na korpus i nakryło odnóżami. Okropne. Gdyby mogła, po prostu by je uśpiła. - Najwyraźniej tyle wystarczy, żeby je zneutralizować. Są zbyt słabe, żeby wytrwać ból - Amelia rzuciła do Elrica kroczącego przodem, a gdy znaleźli się w środku, ostrożnie zapuszczając się wprost w paszczę lwa... Jej serce złamało się na pół. Samotna samica, wokół niej młode w podobnej pozycji, zwinięte w sobie, złożone do snu, z którego nie miały się wybudzić. Niektóre z nich były większe, inne mniejsze, poddawały się śmierci w różnym stadium rozwoju, a worki jajeczne, które wciąż wypełniały gniazdo, zdawały się niepokojąco nadgniłe, nawet te, które nigdy nie zostały przedarte, te, z których młode nigdy nie zdołały się wykluć. Gdzieś w tle dojrzała nadjedzoną sylwetkę o wiele mniejszego samca. Umarł pierwszy, stał się pożywieniem i to wyjaśniało dlaczego pozostawiona samotnie samica nie mogła znieść już następnych jaj; Amelia na moment zastygła w bezruchu na ten widok, bo ugodził ją na zupełnie niespodziewanym poziomie. Współczuła im, tak bardzo współczuła, odwiecznie przekonana, że nawet najniebezpieczniejsze zwierzęta nie zasługiwały na bycie traktowanymi jako bestie; teraz jednak, na widok samicy, która ledwie dźwignęła się na równe nogi, zaalarmowana ich nadejściem, wiedziała, co należało zrobić. Nawet przez moment się nie zawahała.
- Incendio - wypowiedziała cierpkim, grobowym tonem, różdżkę opuściwszy tak, by jej szpic skierował się w stronę ziemi pokrytej pajęczynami. Ale magia odmówiła posłuszeństwa, jakby w ostatnim akcie dobroci dla tych stworzeń dotkliwie, niesprawiedliwie potraktowanych przez los; dziki bez wypluł z siebie tylko jedną iskrę. Nie chcę tego robić, chociaż wiem, że muszę. Tak będzie lepiej. - Incendio - powtórzyła więc nieco głośniej, a struga płomiennego języka pomknęła we wskazaną stronę, liżąc pajęczynę prędko rozchodzącym się płomieniem. - Jeśli znasz lepsze zaklęcie, rzuć je - powiedziała do Elrica, nie prosiła, nie kazała, zwyczajnie sugerowała, nie spuszczając spojrzenia z samicy, która na widok ognia rzuciła się w ich kierunku - tyle że w tej ostatniej szarży brakowało woli walki, podyktował ją instynkt, albo jakaś podświadoma potrzeba ostatniego wstawienia się za dziećmi, które odebrała jej choroba. Tak czy inaczej: niewątpliwie zamierzała dokonać ostatniej krzywdy na intruzach - i zbawicielach.
- Konieccccc... - wokół nich rozległ się sykliwy głos, metaliczny, niewątpliwie należący do inteligentnego zwierzęcia, które mimo wszystko akceptowało swój los. Wyczekiwało go.
| rzuty
Potwierdzająco kiwnęła Elricowi w zgodzie, zanim ten skierował różdżkę w kierunku pajęczaka i sprawnie unieruchomił jego kończyny, chude, obtoczone włosiem, które wyglądało na zbyt mocno osadzone w skórze, by służyć do defensywnego użytku. Amelia przyjrzała się im po raz ostatni, a potem wyprostowała do pionowej pozycji i raz jeszcze skinęła głową w kierunku czarodzieja, jakby bez użycia słów chciała pochwalić go za dobrze wykonaną pracę. Stażystów też nie zwykła chwalić otwarcie, oszczędzała im komplementów, nie szczędząc za to nagan, może dlatego buntowali się przeciwko jej surowemu reżimowi? I w efekcie stawali się jeszcze bardziej ospali, bezużyteczni? Nieważne, nigdy nie doszłaby do podobnych wniosków, a marnowanie myśli na roztrząsanie możliwych przyczyn ich bzdurnego zachowania okazałoby się - dla niej - po prostu nieproduktywne.
- Gniazdo powinno być niedaleko - oceniła, obserwująca rosnące natężenie pajęczyn pokrywających otaczające ich drzewa. Im dalej w las zdawali się zapuszczać, tym tereny stawały się mniej bagniste, to mogło sugerować, że znajdowali się już bardzo blisko prawdziwej ściany lasu. Gęstego, ciemnego i dusznego lasu, jakby w powietrzu unosiły się kwaśne opary, od których piekła ją skóra - chociaż to było tylko mylnym wrażeniem zaimplementowanym w jej umyśle przez mitygowaną adrenalinę. - Chciałabym zabrać ten chory okaz ze sobą do Ministerstwa - jeśli Lovegood jeszcze nie wiedział, teraz otwarcie przyznała z kim współpracowała, komu podlegała, zawodowo i przede wszystkim poglądowo, nierozłącznie związana z Londynem, nawet jeśli niektóre działania wojenne przekraczały jej poczucie akceptowalności i wykraczały gdzieś na szarą strefę, poza komfort i zrozumienie. Jej słowa nadeszły też zaraz przed tym, jak stanęli na pograniczu czegoś, co wyglądem przypominało sferę utkaną z lepkich, białych nici. Znaleźli je. Gniazdo.
Ich kroki musiały postawić strażników w stan gotowości, jednak pajęczaków, które objawiły się w obronnej intencji, wcale nie było tak dużo. Gdzie znajdowała się reszta? Ile z nich tak właściwie jeszcze trzymało się życia, mimo wszystkich anatomicznych deformacji? Amelia z trudem odkleiła but od podłoża, kiedy jego skórzany bok otarł się o kamień pokryty pajęczyną, natomiast stworzenie czające się w gęstniejącej ciemności wykorzystało ten moment, by wyjść z ukrycia i ruszyć w jej kierunku.
- Arania exumei - zainkantowała szybko czarownica, lecz wiązka zaklęcia odbiła się od drzewa, za które skręciła akromantula. - Do diabła. Arania exumei! - spróbowała ponownie. Tym razem czar sięgnął celu, odepchnął zwierzę w tył, a to zwinęło się w salwie bólu, opadło na korpus i nakryło odnóżami. Okropne. Gdyby mogła, po prostu by je uśpiła. - Najwyraźniej tyle wystarczy, żeby je zneutralizować. Są zbyt słabe, żeby wytrwać ból - Amelia rzuciła do Elrica kroczącego przodem, a gdy znaleźli się w środku, ostrożnie zapuszczając się wprost w paszczę lwa... Jej serce złamało się na pół. Samotna samica, wokół niej młode w podobnej pozycji, zwinięte w sobie, złożone do snu, z którego nie miały się wybudzić. Niektóre z nich były większe, inne mniejsze, poddawały się śmierci w różnym stadium rozwoju, a worki jajeczne, które wciąż wypełniały gniazdo, zdawały się niepokojąco nadgniłe, nawet te, które nigdy nie zostały przedarte, te, z których młode nigdy nie zdołały się wykluć. Gdzieś w tle dojrzała nadjedzoną sylwetkę o wiele mniejszego samca. Umarł pierwszy, stał się pożywieniem i to wyjaśniało dlaczego pozostawiona samotnie samica nie mogła znieść już następnych jaj; Amelia na moment zastygła w bezruchu na ten widok, bo ugodził ją na zupełnie niespodziewanym poziomie. Współczuła im, tak bardzo współczuła, odwiecznie przekonana, że nawet najniebezpieczniejsze zwierzęta nie zasługiwały na bycie traktowanymi jako bestie; teraz jednak, na widok samicy, która ledwie dźwignęła się na równe nogi, zaalarmowana ich nadejściem, wiedziała, co należało zrobić. Nawet przez moment się nie zawahała.
- Incendio - wypowiedziała cierpkim, grobowym tonem, różdżkę opuściwszy tak, by jej szpic skierował się w stronę ziemi pokrytej pajęczynami. Ale magia odmówiła posłuszeństwa, jakby w ostatnim akcie dobroci dla tych stworzeń dotkliwie, niesprawiedliwie potraktowanych przez los; dziki bez wypluł z siebie tylko jedną iskrę. Nie chcę tego robić, chociaż wiem, że muszę. Tak będzie lepiej. - Incendio - powtórzyła więc nieco głośniej, a struga płomiennego języka pomknęła we wskazaną stronę, liżąc pajęczynę prędko rozchodzącym się płomieniem. - Jeśli znasz lepsze zaklęcie, rzuć je - powiedziała do Elrica, nie prosiła, nie kazała, zwyczajnie sugerowała, nie spuszczając spojrzenia z samicy, która na widok ognia rzuciła się w ich kierunku - tyle że w tej ostatniej szarży brakowało woli walki, podyktował ją instynkt, albo jakaś podświadoma potrzeba ostatniego wstawienia się za dziećmi, które odebrała jej choroba. Tak czy inaczej: niewątpliwie zamierzała dokonać ostatniej krzywdy na intruzach - i zbawicielach.
- Konieccccc... - wokół nich rozległ się sykliwy głos, metaliczny, niewątpliwie należący do inteligentnego zwierzęcia, które mimo wszystko akceptowało swój los. Wyczekiwało go.
| rzuty
i won't be afraid. hesitation got me against the wall,
but no more mistakes like i made before.
but no more mistakes like i made before.
Amelia Eberhart
Zawód : Magizoolog w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, w Wydziale Zwierząt
Wiek : 37
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
if you were a woman and i was a man
would it be so hard to understand?
would it be so hard to understand?
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie należał do rewolucjonistów, nie przepadał za feministkami, gdyż w jego mniemaniu swoją wariacką butą, bezczelnością i wykładniczo mnożącymi się żądaniami czyniły złą reputację wszystkim kobietom, które były... po prostu silne. Łagodne w swej sile. Troskliwe w swej inteligencji. Jak Lucinda. Jak, być może, Amelia. Nie była potrzebna rewolucja, jedynie trochę więcej uznania, szacunku wobec płci tak pięknej jak zdolnej. Wyobrazić sobie jednak świat, w którym kobiety w zdecydowanej większości nie byłyby piastunkami domowych ognisk, nad którymi on i jego współpracownicy mogliby roztaczać opiekę, było Elricowi ciężko. Nie bez powodu magia uczyniła ich takimi jacy są. Niektórych rzeczy nie dało się przeskoczyć i jedną z tych rzeczy było przeznaczenie. Przekonywał się o tym boleśnie nie raz, śniąc mary przyszłości skąpane w szarości i świetle.
Skinął głową; twardy grunt pod stopami, pełniejsza zieleń liści i kwaskowata woń jadowitego rozkładu stanowiły wskazówkę dla każdego szanującego się magizoologa. Uniósł jednak brwi i zatrzymał się na krótką chwilę, gdy Amelia powiedziała, że zamierza zabrać okaz.
Uśmiechnął się, może tylko trochę zaczepnie.
- A gdybym to ja zdecydował się je zabrać? Nie potrzebujemy Ministerstwa do przeprowadzenia tych badań. A nawet gdybyśmy potrzebowali; to nie będzie tylko twoja decyzja - starał się utrzymywać głos w granicach łagodnej sugestii. Nie chciał wszczynać burd światopoglądowych, stawać ni stąd ni zowąd na pozycji wielkiego obrońcy powszechnego pokoju. Wykonywali po prostu swoją pracę; a że przez rozpad władzy była ona trudniejsza, była to jedna z przeszkód, ale nie musiała stanowić przeszkody nie do obejścia. - Zobaczymy - rzucił pojednawczo, bo nie było na to teraz czasu. Wiedział jednak, że kłócić się będzie; ekspertyza mogła być wydana poza oficjelami, potem - co najwyżej - dostarczona w każde ręce, które mogły tragedii zaradzić.
Docierając do gniazda, od razu zwrócił uwagę na nieprawidłowości. Obawiał się tego od kiedy tylko Amelia wskazała mu deformacje w ciałach akromantul. Smród zepsucia w powietrzu nie był tylko pokłosiem pożywiania się pajęczaków na zwłokach zwierząt (ludzi?). Zepsucie emanowało z każdego zakątka gniazda, roztaczając przed nimi żałosny, chwytający za serce obraz śmierci. Co mogło doprowadzić te biedne stworzenia do takiego wyniszczenia?
- Uważaj. Arania Exumei - Nie podniósł głosu, z szacunku do tego cmentarza, złapał jednak Amelię za łokieć w porę, by odsunąć ją z drogi jednego z pająków i zneutralizować go samym tylko bólem.
Milczał, gdy Amelia po dłuższej chwili zastanowienia zdecydowała się na podpalenie gniazda. Zgadzał się z jej rozsądkiem. Nie mogli zrobić dla tych stworzeń niczego więcej.
- To dobra decyzja - zapewnił cicho, a potem z zaciśniętymi ustami spojrzał na zdesperowaną samicę. - Protego Maxima. - Zbyt wątła tarcza jedynie minimalnie odgradzała ich od akromantuli. Zgrzytnął zębami, mając nagłą, niepohamowaną ochotę warknąć. Co za cholerny, cholerny dzień. Wiedział, co musi zrobić. - Circo Igni - przebrzmiewająca przez głos desperacja zmusiła go do powtórzenia czaru.
Gdy krąg ognia wreszcie otoczył samicę, pochłaniając ją ścianą ognia i dymu, odwrócił się i ze złością przetarł spoconą twarz dłonią. Odszedł kilka kroków, instynktownie oddalając się od dźwięku skwierczących pajęczych odnóży, a potem zwrócił się do Amelii.
- Zostańmy tu chwilę. Przypilnować, żeby las nie spłonął. Potem uzgodnimy co z tamtym samcem - Na krótką chwilę położył dłoń na ramieniu kobiety i mocno ścisnął. W braterskim niemal geście podziękowania za dobrą współpracę; niewdzięczny obowiązek, który musieli wykonać.
/zt x2 <3
[bylobrzydkobedzieladnie]
Skinął głową; twardy grunt pod stopami, pełniejsza zieleń liści i kwaskowata woń jadowitego rozkładu stanowiły wskazówkę dla każdego szanującego się magizoologa. Uniósł jednak brwi i zatrzymał się na krótką chwilę, gdy Amelia powiedziała, że zamierza zabrać okaz.
Uśmiechnął się, może tylko trochę zaczepnie.
- A gdybym to ja zdecydował się je zabrać? Nie potrzebujemy Ministerstwa do przeprowadzenia tych badań. A nawet gdybyśmy potrzebowali; to nie będzie tylko twoja decyzja - starał się utrzymywać głos w granicach łagodnej sugestii. Nie chciał wszczynać burd światopoglądowych, stawać ni stąd ni zowąd na pozycji wielkiego obrońcy powszechnego pokoju. Wykonywali po prostu swoją pracę; a że przez rozpad władzy była ona trudniejsza, była to jedna z przeszkód, ale nie musiała stanowić przeszkody nie do obejścia. - Zobaczymy - rzucił pojednawczo, bo nie było na to teraz czasu. Wiedział jednak, że kłócić się będzie; ekspertyza mogła być wydana poza oficjelami, potem - co najwyżej - dostarczona w każde ręce, które mogły tragedii zaradzić.
Docierając do gniazda, od razu zwrócił uwagę na nieprawidłowości. Obawiał się tego od kiedy tylko Amelia wskazała mu deformacje w ciałach akromantul. Smród zepsucia w powietrzu nie był tylko pokłosiem pożywiania się pajęczaków na zwłokach zwierząt (ludzi?). Zepsucie emanowało z każdego zakątka gniazda, roztaczając przed nimi żałosny, chwytający za serce obraz śmierci. Co mogło doprowadzić te biedne stworzenia do takiego wyniszczenia?
- Uważaj. Arania Exumei - Nie podniósł głosu, z szacunku do tego cmentarza, złapał jednak Amelię za łokieć w porę, by odsunąć ją z drogi jednego z pająków i zneutralizować go samym tylko bólem.
Milczał, gdy Amelia po dłuższej chwili zastanowienia zdecydowała się na podpalenie gniazda. Zgadzał się z jej rozsądkiem. Nie mogli zrobić dla tych stworzeń niczego więcej.
- To dobra decyzja - zapewnił cicho, a potem z zaciśniętymi ustami spojrzał na zdesperowaną samicę. - Protego Maxima. - Zbyt wątła tarcza jedynie minimalnie odgradzała ich od akromantuli. Zgrzytnął zębami, mając nagłą, niepohamowaną ochotę warknąć. Co za cholerny, cholerny dzień. Wiedział, co musi zrobić. - Circo Igni - przebrzmiewająca przez głos desperacja zmusiła go do powtórzenia czaru.
Gdy krąg ognia wreszcie otoczył samicę, pochłaniając ją ścianą ognia i dymu, odwrócił się i ze złością przetarł spoconą twarz dłonią. Odszedł kilka kroków, instynktownie oddalając się od dźwięku skwierczących pajęczych odnóży, a potem zwrócił się do Amelii.
- Zostańmy tu chwilę. Przypilnować, żeby las nie spłonął. Potem uzgodnimy co z tamtym samcem - Na krótką chwilę położył dłoń na ramieniu kobiety i mocno ścisnął. W braterskim niemal geście podziękowania za dobrą współpracę; niewdzięczny obowiązek, który musieli wykonać.
/zt x2 <3
[bylobrzydkobedzieladnie]
This is my
home
and you can't
frighten me
frighten me
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Zakonu Feniksa
Strona 31 z 31 • 1 ... 17 ... 29, 30, 31
Leśne mokradła
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire