Maeve Macnair
Nazwisko matki: Zabini
Miejsce zamieszkania: Brough, Caithness, Szkocja.
Czystość krwi: Czysta
Status majątkowy: średni
Zawód: Guwernantka. Korepetytorka.
Wzrost: 163 cm
Waga: 66 kg
Kolor włosów: blond
Kolor oczu: niebieskie
Znaki szczególne: niewielka diastema.
11 cali, giętka, grab + skrzydło żądlibąka
Slytherin
Lis
Mnie - sparaliżowaną, bez możliwości poruszenia się, ze śliną bezwiednie ściekającą po brodzie. Bezbronną i bezradną, ograniczoną własnym, martwym ciałem, w którym przebywa żywy umysł.
Szałwia i mięta, a gdzieś na samym końcu zmysłów - delikatne wspomnienie zapachu czarnej, mocnej kawy.
Siebie, otoczoną gromadką jasnowłosych dzieci, z przystojnym mężem u boku. Do mojego fartuszka przypięty jest order Merlina za szczególne zasługi w kwestii edukacji młodych czarodziejów.
Przekazywanie swojej wiedzy innym. Lubię dużo wiedzieć, czytam pisma poświęcone edukacji czarodziejskiej oraz naukowe książki z dziedziny pedagogiki magicznej i psychologii osób uzdolnionych magicznie.
Nie jestem fanką sportu, choć skrycie lubię widok szybujących na miotłach mężczyzn. Nigdy jednak nie nauczyłam się zasad Quidditcha i nudzą mnie mecze, jeśli nie podobają mi się zawodnicy.
Gotuję, czytam "Czarownicę" i średniej jakości harlequinowe romansidła, słucham muzyki.
Folk, rock and roll, jazz, blues.
miłej pani z gugla :')
Urodziłam się jako drugie i ostatnie dziecko Agnusa Macnaira i Blaire z rodu Zabinich. Wczesne dzieciństwo spędziłam w domu, wychowując się razem z bratem, Evanem, pod czujnym okiem niani i guwernantki - osób obytych w świecie magicznym, posiadających dużą wiedzę i empatię, którą próbowały obudzić w obojgu swoich wychowanków. Wrażliwa i uczuciowa, od urodzenia byłam ulubienicą niani, uwielbiałam słuchać jej bajek i opowieści, chętnie uczyłam się piosenek... Mój starszy o rok brat traktował mnie pobłażliwie, miał bowiem lepsze rzeczy do roboty, niż marnowanie czasu na takie - jego zdaniem - błahostki.
Evan od najmłodszych lat był bowiem przekonany o tym, że zostanie kimś wielkim. Choć nie wierzył ani w Boga, ani w los, był pewien, że po to właśnie istnieje i nic, co będzie w życiu robił, nie zmieni tego faktu. Dlatego też czuł się bezkarny i często dopuszczał się czynów okrutnych z mojego punktu widzenia: deptał kwiaty, niszczył zabawki, a nawet znęcał się nad zwierzętami. Choć zarówno niania, jak i guwernantka próbowały wpłynąć na jego zachowanie, Evan miał wsparcie w ojcu, który te wybryki tłumaczył "mężnieniem". Angus Macnair parał się bowiem nie tylko czarną magią, ale także szmuglowaniem nielegalnych przedmiotów i substancji. Często nie było go w domu, lecz kiedy już się tam pojawiał, przywoził mamie i nam prezenty... i zabierał Evana na polowania.
Polowania i obcowanie ze śmiercią nie obudziło w moim bracie szacunku do natury. Zaczęło mu się nawet wydawać, że ma władzę nad życiem, że może decydować, czy zostawić zwierzę w spokoju, czy zabić je, wyłącznie dla kaprysu. Poczucie niemal boskiej sprawczości tylko potwierdzało jego przekonanie o własnej wielkości.
Choć z początku kochałam Evana i starałam się go rozumieć, coraz bardziej oddalaliśmy się od siebie. Nie mieliśmy wspólnych pasji, a mój brat wyśmiewał propozycje zabaw, jakie wymyślałam. Choć zajęcia z guwernantką mieliśmy razem, nigdy nie chciał się ze mną uczyć. Jedyną osobą, której okazywał szacunek i posłuszeństwo, był ojciec. Mama nie miała nic do powiedzenia w kwestii wychowania Evana, zresztą zwykle zajęta była sobą i organizowaniem spotkań ze znajomymi. Choć była świetną gospodynią, nie można powiedzieć, że była też najlepszą matką. Moje rozmowy z nią dotyczyły niemal wyłącznie tego, jak powinnam zachowywać się w towarzystwie i jak dbać o swoją urodę, by zawsze wyglądać "świeżo i pięknie".
Ponieważ zawsze chciałam, by moi najbliżsi byli szczęśliwi, szybko nauczyłam się dostosowywać do sytuacji. W towarzystwie mamy byłam grzeczną, pogodną dziewczynką, szczebioczącą wesoło z jej znajomymi o nowościach w modzie i muzyce, choć często nie miałam pojęcia, o czym tak właściwie rozmawiamy. Ojcu udowadniałam swoją wiedzę podczas wieczornych rozmów o jego podróżach - a to rzucałam nazwę gatunku jakiegoś magicznego stworzenia, a to odpowiadałam na podchwytliwe pytania o zastosowanie ziół. Chciałam, by rodzice kochali mnie i byli ze mnie zadowoleni, dlatego starałam się najbardziej jak mogłam, by spełniać ich oczekiwania. Tak naprawdę jednak jedyną osobą, w towarzystwie której czułam się naprawdę swobodnie, była niania. Pozwalała mi marzyć i być sobą, przy niej mogłam okazywać słabość i nie wstydzić się tego. Okazywała mi czułość, jakiej nie otrzymywałam od matki, a jakiej - jak każde dziecko - pragnęłam najmocniej na świecie.
Moja relacja z Evanem pogarszała się z biegiem lat. Jedyną rzeczą, jaka mogła mu zaimponować, było zachowywanie się w sposób taki sam, jak on - a tego już nie potrafiłam. Nie odczuwałam przyjemności z destrukcyjnych działań, nie podobało mi się to, że znęca się nad zwierzętami. Próbowałam jednak zmuszać się do spędzania z nim czasu i bawienia się w zabawy, które on proponował. Kiedy jednak udało nam się schwytać dużego lisa i Evan chciał go zabić, nie wytrzymałam. Tego dnia po raz pierwszy poważnie sprzeciwiłam się bratu. Nie potrafiłam powstrzymać strumienia magii, który uderzył w Evana, przewracając go na ziemię - pamiętam jego zdziwione spojrzenie, które pojawiło się na twarzy z lekkim opóźnieniem, jakby dopiero po jakimś czasie dotarło do niego, co się stało. W akcie desperacji rzuciłam się, by uwolnić zwierzę, które w mig uciekło.
Kiedy Evan wreszcie wstał i otrząsnął się z zaskoczenia, wrzała we mnie złość i silne postanowienie, że nigdy nie będę kimś takim jak on. Nie czułam nawet jego ciosów, gdy nie umiejąc opanować złości, rzucił się na mnie z pięściami.
Od tego czasu zaczęłam być bardziej świadoma tego, że jedni ludzie mają wpływ na drugich. Kiedy Evan rozpoczął naukę w Hogwarcie, miałam cały rok na to, by wypytywać guwernantkę o to, kim mogłabym być w przyszłości. I choć jej propozycje brzmiały naprawdę ciekawie, coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że chciałabym w przyszłości uczyć dzieci, że natura jest piękna i nie wolno jej niszczyć.
Pierwszy dzień szkoły pamiętam do dziś - choć magia nie była mi obca, wspaniałości Hogwartu dosłownie zapierały dech w piersi. Nie tylko zamek, ale cały teren wokół szkoły wydawał mi się niesamowity, cudowny i piękny. Byłam dumna z tego, że dostałam list będący zaproszeniem do rozpoczęcia tu nauki - do czasu, aż nie założyłam Tiary Przydziału.
Głód wiedzy, hm? Ravenclaw będzie dobrym domem dla ciebie - orzekła, lecz błagałam ją w myślach, by przydzieliła mnie do Slytherinu. Myślałam tylko o rodzinie i o tym, co powiedzieliby, gdybym nie dostała się do domu, w którym uczyli się niemal wszyscy moi przodkowie, a teraz także mój brat... Na szczęście Tiara wysłuchała moich próśb i w ten sposób stałam się ślizgonką.
Evan zupełnie przestał się do mnie odzywać i choć należeliśmy do tego samego domu, zwykle po prostu udawał, że mnie nie zna. Byłam w niższej klasie i widywaliśmy się naprawdę rzadko, a w Pokoju Wspólnym siadaliśmy ze swoimi znajomymi w przeciwległych końcach pomieszczenia. Odpowiadało mi to, choć było mi trochę przykro. Miałam jednak swoje życie i w końcu mogłam pozwolić sobie na odrobinę asertywności i niezależności. I choć nadal starałam się spełniać oczekiwania innych - głównie nauczycieli - nastawiłam się w stu procentach na własny rozwój. Wykorzystując wszystko, czego nauczyli mnie ojciec i matka, a więc spryt, umiejętność zadbania o swój wygląd i odnalezienia się w każdym towarzystwie, brnęłam przez edukację, osiągając wyniki spełniające moją ambicję. Najlepiej czułam się w rzucaniu zaklęć i eliksirach. Moi rodzice byli ze mnie dumni, miałam wielu znajomych - także w innych domach - choć najwięcej czasu starałam się spędzać ze ślizgonami.
Czasem udawało mi się zamienić kilka słów z osobami pochodzącymi z mugolskich rodzin. Co prawda głównie w bibliotece i tylko wtedy, kiedy nikt nie patrzył... ale byłam ciekawa ich życia. Słuchając opowieści o innym, obcym mi świecie mugoli, nieco współczułam im braku talentu. Evan straszył mnie kiedyś, że jak nie będę się uczyć, to zostanę charłakiem, ale już dawno wyrosłam z takich historyjek i teraz mogłam już tylko czuć żal, bo rzeczywistość bez magii wydawała mi się niezwykle smutna. Nie tak smutna, żeby od razu zapałać do mugoli niewyjaśnioną sympatią, choć nie do końca też podzielałam ślizgońską nienawiść do osób pochodzących z niemagicznych rodzin. To właśnie "szlamy" pokazały mi mugolską muzykę - jazz, jakiego nikt u nas nie grał. Blues, którego nazwy wcześniej nawet nie słyszałam, bo nie słuchał go nikt ze "śmietanki towarzyskiej", jaka odwiedzała moją matkę. Czując, że choć tyle jestem im dłużna, starałam się być w miarę możliwości neutralna podczas wyrażania opinii o dzieciakach z mieszanych lub zupełnie niemagicznych rodzin, a jednocześnie nie zrazić do siebie osób z mojego domu, na przyjaźni z którymi także mi zależało.
Nikt nie spodziewał się po mnie, że po ukończeniu szkoły wrócę do domu i zajmę się, jak matka, organizowaniem przyjęć i karmieniem własnej próżności. Wróżono mi wspaniałą przyszłość, wspominano o Ministerstwie, o karierze naukowej. Jak bardzo musiałam wszystkich zdziwić, wyprowadzając się do niewielkiej wioski na odległym końcu Szkocji... Pragnęłam jednak być niezależna i choć raz w życiu robić to, czym JA chciałam się zajmować. Sprzedałam prezenty od ojca i przez jakiś czas uczyłam uzdolnione magicznie dzieci czytania i pisania, nim poszły do szkoły. Rodziców-czarodziejów, którzy nie mieli na to czasu, nie było wcale tak wielu, lecz udało mi się złapać kilkoro starszych znajomych ze szkoły i zaproponować im swoje usługi w niewielkiej cenie. Próżne nawyki przejęte od matki spowodowały jednak, że po dwóch latach skończyły mi się pieniądze, które wydawałam ochoczo, przyzwyczajona, że nie muszę się nimi przejmować. Musiałam więc porzucić dotychczasowe zajęcie i poszukać innej, lepiej płatnej pracy - na szczęście to ona znalazła mnie. Znów dzięki znajomościom i koneksjom, a także dzięki niespodziewanej pomocy matki, zostałam guwernantką dzieci jej koleżanki, czystokrwistej czarownicy. I w ten sposób, już od trzech lat, spełniam swoje dawne postanowienie.
Moje życie jest teraz pełne spokoju. W wolnych chwilach zajmuję się gotowaniem - głównie pieczeniem, bo uwielbiam słodycze, co niestety coraz bardziej po mnie widać. Cały czas jednak łudzę się, że zbędne kilogramy uda mi się szybko zrzucić, jeśli będzie taka potrzeba... Czytam też "Czarownicę" - czasem żeby odreagować trudności w pracy, a zwykle po prostu by mieć o czym porozmawiać z matką.
Z Evanem nie mam i nie chcę mieć kontaktu. Wiem tyle, ile przekazuje mi matka - ożenił się i ma syna. Szczerze współczuję temu dziecku i mam nadzieję, że nie okaże się równie okrutny, jak jego ojciec.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 0 | Brak |
Zaklęcia i uroki: | 10 | +4 (różdżka) |
Czarna magia: | 0 | Brak |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 0 | Brak |
Eliksiry: | 10 | +2 (miedziany kociołek), +1 (różdżka) |
Sprawność: | 2 | Brak |
Biegłość | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Spostrzegawczość | IV | 13 |
Historia magii | IV | 13 |
Zielarstwo | IV | 13 |
Literatura | V | 25 |
Retoryka | IV | 13 |
Gotowanie | II | 3 |
Reszta: 0 |
Różdżka, sowa, miedziany kociołek.
Ostatnio zmieniony przez Maeve Macnair dnia 05.12.16 23:05, w całości zmieniany 4 razy
Witamy wśród Morsów
Ocalałeś, bo byłeś
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.