Salon
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
salon
Dwóch rzeczy bez wątpienia jest tu w nadmiarze - są to książki, zajmujące dosłownie każdą względnie wolną powierzchnię, oraz pająki, które zdają się rywalizować o nią z opasłymi tomami. Ten konflikt interesów już dawno skończyłby się źle, gdyby nie to, że przestronne wnętrze pozwala pomieścić tutaj naprawdę wiele.
Nazwa salon jest zresztą dosyć złudna, bo w rzeczywistości centralny punkt mieszkania Tildy pełni kilka funkcji. To właśnie tutaj Tilda przyjmuje klientów, ale używa również salonu jako pracowni oraz składowiska rzeczy ważnych i mniej ważnych. Zdawałoby się, że powinien panować tu chaos, jednak książki (gdziekolwiek leżą) poukładane są w równe stosy, podobnie jak spoczywające na biurku listy. Nie brakuje też suszonych kwiatów w małych wazonach i woskowych, pachnących świec, a przez pojedyncze okno sączy się nieco światła, które rozprasza panujący tu nawet za dnia mrok.
Jedną ścianę w całości zajmują pnące się aż pod sam sufit szklane terraria, których mieszkańcy śledzą wzrokiem każdego nowego gościa. Do ściany przymocowana jest również przesuwana drabina; dzięki niej Tilda może sięgnąć do wyżej położnych terrariów. W tych na samym szczycie znajdują się najniebezpieczniejsze pająki, a niższe poziomy zamieszkują łagodniejsze okazy.
Przy przeciwnej ścianie stoi natomiast imponująca rozmiarami biblioteczka, a tuż przy niej dwa proste fotele i stolik z lampką, na którym niemal zawsze spoczywa filiżanka z resztką zimnej już herbaty.
Przy oknie znajduje się biurko, a zaraz naprzeciwko regał, gdzie Tilda trzyma wszystko, co związane z hodowlą - od pękatych słoików pełnych zasuszonych świerszczy czy motyli, po głębiej ukryte fiolki z zebranym jadem bądź pajęczymi oczami.
Do salonu trafić można przez krótki, słabo oświetlony korytarz, który prowadzi do drzwi wejściowych. Ktokolwiek przez niego przechodzi, musi liczyć się z tym, że albo wpadnie w jedną z wszechobecnych w mieszkaniu pajęczyn, albo drogę zagrodzi mu jakiś uciekinier z terrarium.
Nazwa salon jest zresztą dosyć złudna, bo w rzeczywistości centralny punkt mieszkania Tildy pełni kilka funkcji. To właśnie tutaj Tilda przyjmuje klientów, ale używa również salonu jako pracowni oraz składowiska rzeczy ważnych i mniej ważnych. Zdawałoby się, że powinien panować tu chaos, jednak książki (gdziekolwiek leżą) poukładane są w równe stosy, podobnie jak spoczywające na biurku listy. Nie brakuje też suszonych kwiatów w małych wazonach i woskowych, pachnących świec, a przez pojedyncze okno sączy się nieco światła, które rozprasza panujący tu nawet za dnia mrok.
Jedną ścianę w całości zajmują pnące się aż pod sam sufit szklane terraria, których mieszkańcy śledzą wzrokiem każdego nowego gościa. Do ściany przymocowana jest również przesuwana drabina; dzięki niej Tilda może sięgnąć do wyżej położnych terrariów. W tych na samym szczycie znajdują się najniebezpieczniejsze pająki, a niższe poziomy zamieszkują łagodniejsze okazy.
Przy przeciwnej ścianie stoi natomiast imponująca rozmiarami biblioteczka, a tuż przy niej dwa proste fotele i stolik z lampką, na którym niemal zawsze spoczywa filiżanka z resztką zimnej już herbaty.
Przy oknie znajduje się biurko, a zaraz naprzeciwko regał, gdzie Tilda trzyma wszystko, co związane z hodowlą - od pękatych słoików pełnych zasuszonych świerszczy czy motyli, po głębiej ukryte fiolki z zebranym jadem bądź pajęczymi oczami.
Do salonu trafić można przez krótki, słabo oświetlony korytarz, który prowadzi do drzwi wejściowych. Ktokolwiek przez niego przechodzi, musi liczyć się z tym, że albo wpadnie w jedną z wszechobecnych w mieszkaniu pajęczyn, albo drogę zagrodzi mu jakiś uciekinier z terrarium.
1 listopada
Wciąż zdawało jej się, że to wszystko było tylko snem – mroczny las, upiorne dzieci, przerażający ból – ale perłowe blizny znaczące jej ciało twierdziły inaczej. Podczas długich nocy spędzonych w Mungu zdążyła zbadać każdą z nich, zwłaszcza tę jedną o osobliwym, dość runicznym kształcie, na który składały się trzy linie – jedna długa i pionowa oraz dwie krótkie i ukośne, łączące się z pionową mniej więcej w połowie jej długości. Nie miała jednak pewności, czy znak ten faktycznie był runą – nie znała się na nordyckich symbolach ani tym bardziej nie potrafiła odczytać ich znaczenia.
Wolała zresztą nie myśleć o pajęczynie blizn zdobiących jej ciało – pamiątce wydarzeń, o których pragnęła przecież zapomnieć. Mimo to byłaby naiwna, sądząc, że zdoła pozbyć się dręczących ją wspomnień; nawet po powrocie do domu spała z różdżką tuż przy poduszce i z duszą na ramieniu.
Gdy jednak dni zaczęły przeciągać się w tygodnie, poczucie zagrożenia osłabło, ustępując miejsca czemuś zupełnie odmiennemu. Już nie czuła się oszołomiona i wystraszona, tylko zła – zła na samą siebie i zła na to, do czego dopuściła. Nie dość, że nie była w stanie walczyć, to na dodatek nie potrafiła poradzić sobie z własnymi obrażeniami. Brak umiejętności i niewiedza okazały się gwoździem do trumny, a blizny na ciele Tildy już zawsze miały być tego ponurym świadectwem. Gdyby częściej ćwiczyła uroki, gdyby nie rezygnowała z nauki magii leczniczej, być może nie musiałaby polegać na innych i wydostałaby się z lasu o własnych siłach. Nikt nie musiałby jej pomagać ani ratować życia; zrobiłaby to sama.
Świadomość własnej słabości ciążyła na niej do tego stopnia, że ostatnie dni spędziła zagrzebana w księgach poświęconych magii leczniczej – potężnych tomiszczach z zakurzonymi okładkami, których treść skrywała nieprzyjemnie realistyczne rysunki, ale i wiedzę, którą Tilda pragnęła wreszcie zdobyć. Początkowo nie rozumiała zbyt wiele – skomplikowane nazwy i obco brzmiące inkantacje z trudem wchodziły jej do głowy – lecz nie odpuszczała, stopniowo oswajając się z nowymi informacjami.
Tak było i tego wieczora; usadowiona wygodnie fotelu, chyliła głowę nad książką, starając się zrozumieć, w jaki sposób magia potrafiła połączyć ze sobą delikatne ludzkie tkanki i zapobiec krwotokowi. Nie wątpiła, że łatwiej byłoby jej pojąć to w praktyce, lecz nie miała zamiaru robić sobie krzywdy w celach badawczych. Z uporem wczytywała się więc w opasłe kolumny tekstu, nawet nie zwracając uwagi na trzy czarne wdowy, które – wykorzystawszy okazję – tkały właśnie grubą sieć wokół krawędzi filiżanki z wystygłą już herbatą.
Była zdeterminowana, by chłonąć wiedzę tak długo, aż będzie potrafiła zrobić z niej użytek.
Wciąż zdawało jej się, że to wszystko było tylko snem – mroczny las, upiorne dzieci, przerażający ból – ale perłowe blizny znaczące jej ciało twierdziły inaczej. Podczas długich nocy spędzonych w Mungu zdążyła zbadać każdą z nich, zwłaszcza tę jedną o osobliwym, dość runicznym kształcie, na który składały się trzy linie – jedna długa i pionowa oraz dwie krótkie i ukośne, łączące się z pionową mniej więcej w połowie jej długości. Nie miała jednak pewności, czy znak ten faktycznie był runą – nie znała się na nordyckich symbolach ani tym bardziej nie potrafiła odczytać ich znaczenia.
Wolała zresztą nie myśleć o pajęczynie blizn zdobiących jej ciało – pamiątce wydarzeń, o których pragnęła przecież zapomnieć. Mimo to byłaby naiwna, sądząc, że zdoła pozbyć się dręczących ją wspomnień; nawet po powrocie do domu spała z różdżką tuż przy poduszce i z duszą na ramieniu.
Gdy jednak dni zaczęły przeciągać się w tygodnie, poczucie zagrożenia osłabło, ustępując miejsca czemuś zupełnie odmiennemu. Już nie czuła się oszołomiona i wystraszona, tylko zła – zła na samą siebie i zła na to, do czego dopuściła. Nie dość, że nie była w stanie walczyć, to na dodatek nie potrafiła poradzić sobie z własnymi obrażeniami. Brak umiejętności i niewiedza okazały się gwoździem do trumny, a blizny na ciele Tildy już zawsze miały być tego ponurym świadectwem. Gdyby częściej ćwiczyła uroki, gdyby nie rezygnowała z nauki magii leczniczej, być może nie musiałaby polegać na innych i wydostałaby się z lasu o własnych siłach. Nikt nie musiałby jej pomagać ani ratować życia; zrobiłaby to sama.
Świadomość własnej słabości ciążyła na niej do tego stopnia, że ostatnie dni spędziła zagrzebana w księgach poświęconych magii leczniczej – potężnych tomiszczach z zakurzonymi okładkami, których treść skrywała nieprzyjemnie realistyczne rysunki, ale i wiedzę, którą Tilda pragnęła wreszcie zdobyć. Początkowo nie rozumiała zbyt wiele – skomplikowane nazwy i obco brzmiące inkantacje z trudem wchodziły jej do głowy – lecz nie odpuszczała, stopniowo oswajając się z nowymi informacjami.
Tak było i tego wieczora; usadowiona wygodnie fotelu, chyliła głowę nad książką, starając się zrozumieć, w jaki sposób magia potrafiła połączyć ze sobą delikatne ludzkie tkanki i zapobiec krwotokowi. Nie wątpiła, że łatwiej byłoby jej pojąć to w praktyce, lecz nie miała zamiaru robić sobie krzywdy w celach badawczych. Z uporem wczytywała się więc w opasłe kolumny tekstu, nawet nie zwracając uwagi na trzy czarne wdowy, które – wykorzystawszy okazję – tkały właśnie grubą sieć wokół krawędzi filiżanki z wystygłą już herbatą.
Była zdeterminowana, by chłonąć wiedzę tak długo, aż będzie potrafiła zrobić z niej użytek.
You have witchcraftin your lips
W czarnej pustce, w której był czarny, czarny las czas biegł inaczej. Mógłby przysiąc, że wszystko, co się tam zdarzyło było tylko snem. To właśnie w tym magicznym śnie zaciskał palce na sztylecie i dźgał brzemienną uzdrowicielkę, patrząc jak wypływa z niej posoka, jak uchodzi z niej życie, jak znikają sny i znika otaczająca go rzeczywistość. Nie wiedział dlaczego, choć próbował sobie przypomnieć. Nie potrafił nadać temu żadnej rozsądnej przyczyny, a nie zwykł postępować bezmyślnie. Nie wiedział jak to się stało, że ich umysły połączyły się ze sobą — czuła, co jej robił, choć ani kropla krwi nie spłynęła z jej ciała tej nocy. Zmartwiła się tym, a on udał, że nie było czym — nic się nie stało. Była cała, cóż było dywagować, nie był temu winny — nie tym razem. Nie chciał o tym myśleć, zadręczać się pytaniami o powód, w którym anomalia wywołała w nich tak niezwykłe zjawisko. Nie zależało mu, by widziała w nim wroga, by zaczęła bać się snów, uznawać je za prorocze wizje. Zła ścieżka, źle obrany kierunek, miał inne plany. Czy mogły nimi być? Mogły, i to odsuwał od siebie najdalej jak mógł. Nieważne, nieistotne. Zapomni, zapomną oboje. Przyczyn anomalii zbadać nie mógł, ona była cała, dziecko było bezpieczne. Trzeba było skupić się na tym, co dalej, jak się temu przeciwstawić, zatrzymać niebezpieczeństwo, które miało żółte oczy.
Ale w tym czarnym lesie, w czarnej, czarnej dziurze byli jeszcze ludzie, których obecności nie mógł zlekceważyć. Justine Tonks, Bertie Bott — już dziś wiedział, do kogo należała ta twarz, do szalonego wynalazcy fasolek, cukiernika. I obca kobieta o szlachetnej, wyjątkowej urodzie, której twarz, nawet brudną, zranioną mógł przywołać z pamięci w środku nocy — zachwycająco urodną, wyjątkową. I Tilda.
Tilda z Alei Śmiertelnego Nokturnu.
Piekło rozpętało się na niebie. Burza szalała już cały dzień, wyglądała tak, jakby wcale nie chciała opuścić Londynu. Deszcz uderzał o chodniki i wybrukowane kocimi łbami drogi, dudnił w parapety, uderzał z trzaskiem o okna, a grzmoty niczym bębny, nadawały rytm czarnomagicznej symfonii. Zjawił się pod jej drzwiami pod postacią czarnej mgły, w płaszczu ciemnym i długim, z kapturem naciągniętym na głowę i ociekającym wodą. Zapukał, grzecznie, jak na gościa przystało. Jego obecność nie powinna go dziwić, dziwić mogła pora — późna, nocna. Wiele dni po tym co zaszło. Wiele bezsennych nocy.
Ale w tym czarnym lesie, w czarnej, czarnej dziurze byli jeszcze ludzie, których obecności nie mógł zlekceważyć. Justine Tonks, Bertie Bott — już dziś wiedział, do kogo należała ta twarz, do szalonego wynalazcy fasolek, cukiernika. I obca kobieta o szlachetnej, wyjątkowej urodzie, której twarz, nawet brudną, zranioną mógł przywołać z pamięci w środku nocy — zachwycająco urodną, wyjątkową. I Tilda.
Tilda z Alei Śmiertelnego Nokturnu.
Piekło rozpętało się na niebie. Burza szalała już cały dzień, wyglądała tak, jakby wcale nie chciała opuścić Londynu. Deszcz uderzał o chodniki i wybrukowane kocimi łbami drogi, dudnił w parapety, uderzał z trzaskiem o okna, a grzmoty niczym bębny, nadawały rytm czarnomagicznej symfonii. Zjawił się pod jej drzwiami pod postacią czarnej mgły, w płaszczu ciemnym i długim, z kapturem naciągniętym na głowę i ociekającym wodą. Zapukał, grzecznie, jak na gościa przystało. Jego obecność nie powinna go dziwić, dziwić mogła pora — późna, nocna. Wiele dni po tym co zaszło. Wiele bezsennych nocy.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Zatracona w lekturze, przez dłuższy czas nie zdawała sobie sprawy z tego, że burza przybrała na sile – dopiero seria błysków, świetlistych linii przecinających granatowe niebo, zmusiła ją do oderwania wzroku od tekstu. Świat za szybami pogrążał się w chaosie, a deszcz w krótkim czasie zaczął bębnić w okna z taką siłą, że nawet spacerujące wokół niej pająki zamarły na chwilę, nasłuchując szalejącego nad Londynem żywiołu.
Tu, w ciepłym i suchym mieszkaniu Tildy, nie musiały się niczego obawiać, ale gdyby znalazły się na zewnątrz, wiele z nich mogłoby nie znaleźć bezpiecznej kryjówki.
Odwracając wzrok od okna, powróciła do wczytywania się w zagadki ludzkiego ciała, ale nie minęło nawet kilka minut, a jej uwagę rozproszyło pukanie. Przez moment pomyślała, że mogła się przesłyszeć – burza była przecież kalejdoskopem złudnych dźwięków – ale szybko w to zwątpiła.
Podniosła głowę znad książki, marszcząc lekko brwi - nie spodziewała się gości.
Zwłaszcza o tej godzinie.
Zwłaszcza gdy za oknem szalała burza.
Niepokój kazał jej odłożyć książkę i sięgnąć po leżącą na stoliku różdżkę, choć miała nadzieję, że nie będzie musiała zrobić z niej użytku. Być może była tylko przewrażliwiona – wydarzenia sprzed kilku tygodni wzmogły jej czujność wobec wszelkich niecodzienności – ale mimo wszystko wolała nie ryzykować.
Podniósłszy się z fotela, wyszeptała Lumos, a końcówka jej różdżki rozbłysła jasnym światłem. Z wahaniem pośpieszyła do drzwi – nie lubiła takich niespodzianek, niespodziewani goście o tej porze nie zwiastowali zwykle niczego dobrego. Trzymając różdżkę w jednej dłoni, drugą nacisnęła klamkę, a gdy drzwi uchyliły się, jej oczom ukazała się sylwetka w czerni.
Dopiero blade światło różdżki wydobyło z mroku korytarza znajome rysy Ramseya Mulcibera. Nie widziała go od wydarzeń w lesie – i nie miała pewności, czy chciała widzieć. Wciąż miała przed oczami sztylet mężczyzny zagłębiający w jej przedramieniu, krew wyciekającą z rany wraz z dziesiątkami pająków i dziwną pasję w jego oczach – zupełnie jakby to, co robił, sprawiało mu przyjemność.
Stojący na jej progu Mulciber, zakapturzony, spowity w czerń i ociekający wodą, był więc niczym ponurak – zły omen, zapowiedź czegoś nieszczęśliwego.
Justine ostrzegła ją przed nim - przez chwilę rozważała więc, czy nie zamknąć drzwi. Ale co by to dało?
- Nie przyjmuję klientów o tej godzinie – powiedziała wreszcie, lecz z jakiegoś powodu wątpiła, aby Ramsey przybył tu w interesach. Nie sądziła również, by przyszedł przeprosić ją za to, że nieomal rozciął jej rękę na pół. Na pewno nie wpadł też na plotki i kawę. - Czego tutaj szukasz?
Zadała to pytanie, choć podświadomie czuła, że znała odpowiedź.
Tu, w ciepłym i suchym mieszkaniu Tildy, nie musiały się niczego obawiać, ale gdyby znalazły się na zewnątrz, wiele z nich mogłoby nie znaleźć bezpiecznej kryjówki.
Odwracając wzrok od okna, powróciła do wczytywania się w zagadki ludzkiego ciała, ale nie minęło nawet kilka minut, a jej uwagę rozproszyło pukanie. Przez moment pomyślała, że mogła się przesłyszeć – burza była przecież kalejdoskopem złudnych dźwięków – ale szybko w to zwątpiła.
Podniosła głowę znad książki, marszcząc lekko brwi - nie spodziewała się gości.
Zwłaszcza o tej godzinie.
Zwłaszcza gdy za oknem szalała burza.
Niepokój kazał jej odłożyć książkę i sięgnąć po leżącą na stoliku różdżkę, choć miała nadzieję, że nie będzie musiała zrobić z niej użytku. Być może była tylko przewrażliwiona – wydarzenia sprzed kilku tygodni wzmogły jej czujność wobec wszelkich niecodzienności – ale mimo wszystko wolała nie ryzykować.
Podniósłszy się z fotela, wyszeptała Lumos, a końcówka jej różdżki rozbłysła jasnym światłem. Z wahaniem pośpieszyła do drzwi – nie lubiła takich niespodzianek, niespodziewani goście o tej porze nie zwiastowali zwykle niczego dobrego. Trzymając różdżkę w jednej dłoni, drugą nacisnęła klamkę, a gdy drzwi uchyliły się, jej oczom ukazała się sylwetka w czerni.
Dopiero blade światło różdżki wydobyło z mroku korytarza znajome rysy Ramseya Mulcibera. Nie widziała go od wydarzeń w lesie – i nie miała pewności, czy chciała widzieć. Wciąż miała przed oczami sztylet mężczyzny zagłębiający w jej przedramieniu, krew wyciekającą z rany wraz z dziesiątkami pająków i dziwną pasję w jego oczach – zupełnie jakby to, co robił, sprawiało mu przyjemność.
Stojący na jej progu Mulciber, zakapturzony, spowity w czerń i ociekający wodą, był więc niczym ponurak – zły omen, zapowiedź czegoś nieszczęśliwego.
Justine ostrzegła ją przed nim - przez chwilę rozważała więc, czy nie zamknąć drzwi. Ale co by to dało?
- Nie przyjmuję klientów o tej godzinie – powiedziała wreszcie, lecz z jakiegoś powodu wątpiła, aby Ramsey przybył tu w interesach. Nie sądziła również, by przyszedł przeprosić ją za to, że nieomal rozciął jej rękę na pół. Na pewno nie wpadł też na plotki i kawę. - Czego tutaj szukasz?
Zadała to pytanie, choć podświadomie czuła, że znała odpowiedź.
You have witchcraftin your lips
Nie wiedział jakiej reakcji się spodziewać, ale nie próbował zgadywać przedwcześnie, postanawiając zostawić sobie zachowanie Tildy jako niespodziankę wieczoru. Czekał pod drzwiami pewną chwilę. W jego skromnym mniemaniu zdecydowanie za długą — zaczynał się zastanawiać, czy aby na pewno ruszyła mu otworzyć, czy nie postanowiła rozpocząć kolejnej serii głupstw, których miałaby z czasem żałować. Byłby tym zaskoczony, ale nie oszołomiony, mógłby się tego po niej spodziewać po tym, co udowodniła w tajemniczym lesie. Sytuacja sprzed dwóch tygodni wciąż pozostawała niewyjaśniona — nie wyszedł z tego bez szwanku. Sinica bardzo źle na niego wpłynęła, osłabiła jego organizm, doprowadziła go na skraj wytrzymałości i zmusiła go do zmierzenia się z czymś, czego jeszcze w swoim życiu nie przechodził tak ciężko i boleśnie. Ale zawsze wierzył, że to właśnie takie doświadczenia są najbardziej cenne. Noszone blizny przypominały mu o tym, czego doświadczył i co przezwyciężył — a było ich już na jego ciele kilka. Ślady po własnych, odbitych zaklęciach, Szatańskiej Pożodze, którą przeżył, po anomalii, którą ostatnio pokonali. Ta dziwna poszarpana blizna ciągnęła się przez szyję do obojczyka. Przeżycia Tildy były dla niego zagadką, ale z przyjemnością zamierzał ją rozwikłać.
Kiedy otworzyła mu drzwi oślepiło go światło docierające ze środka. Przymknął na moment oczy, zmarszczył brwi z niezadowoleniem. Nie zdziwiło go, że witała go jak intruza. Nigdy nie byli w zwyczajnie dobrych relacjach, drażnił się z nią odkąd tylko poznał jej sekret, ale dotąd był względem niej nieszkodliwy. Nie z jego ręki doświadczyła krzywdy.
— Łakoci i zabawek — odparł kpiąco i uniósł brwi, kiedy otworzyła drzwi, zadając mu wyjątkowo idiotyczne pytanie. Sądził, że będzie go wyczekiwać; musieli prędzej czy później się spotkać. Oświetliła jego twarz, więc zmrużył oczy, obracając głowę nieznacznie w bok, by zminimalizować rażący go z korytarza blask. Potrzebował chwili, by przyzwyczaić oczy do blasku. Kiedy przestało mu to sprawiać dyskomfort, utkwił w niej teraz niezwykle jasne szare tęczówki. — Daj spokój. Wpuść mnie, przyszedłem porozmawiać. — Jego głos nie miał w sobie nic z prośby, był nieustępliwy i zasadniczy, ale nie agresywny. Raczej niezadowolony niegościnnym powitaniem, które mu zagwarantowała. Deszcz zacinął z boku, a krople wody wciąż kapały na kaptur. — Chyba nie dasz mi tak moknąć, nabawię się przez ciebie kataru.—Mruknął unosząc brwi, przybierając niewinny wyraz twarzy. Nie próbował jej osaczać, nie przyszedł tu, by ją karać. Wbrew temu co mówił nie było mu wcale zimno; dobrze, o wiele lepiej niż wysokie znosił niskie temperatury; w jego żyłach płynęła krew przodków, czarodziejów z mroźnej Syberii.
Kiedy otworzyła mu drzwi oślepiło go światło docierające ze środka. Przymknął na moment oczy, zmarszczył brwi z niezadowoleniem. Nie zdziwiło go, że witała go jak intruza. Nigdy nie byli w zwyczajnie dobrych relacjach, drażnił się z nią odkąd tylko poznał jej sekret, ale dotąd był względem niej nieszkodliwy. Nie z jego ręki doświadczyła krzywdy.
— Łakoci i zabawek — odparł kpiąco i uniósł brwi, kiedy otworzyła drzwi, zadając mu wyjątkowo idiotyczne pytanie. Sądził, że będzie go wyczekiwać; musieli prędzej czy później się spotkać. Oświetliła jego twarz, więc zmrużył oczy, obracając głowę nieznacznie w bok, by zminimalizować rażący go z korytarza blask. Potrzebował chwili, by przyzwyczaić oczy do blasku. Kiedy przestało mu to sprawiać dyskomfort, utkwił w niej teraz niezwykle jasne szare tęczówki. — Daj spokój. Wpuść mnie, przyszedłem porozmawiać. — Jego głos nie miał w sobie nic z prośby, był nieustępliwy i zasadniczy, ale nie agresywny. Raczej niezadowolony niegościnnym powitaniem, które mu zagwarantowała. Deszcz zacinął z boku, a krople wody wciąż kapały na kaptur. — Chyba nie dasz mi tak moknąć, nabawię się przez ciebie kataru.—Mruknął unosząc brwi, przybierając niewinny wyraz twarzy. Nie próbował jej osaczać, nie przyszedł tu, by ją karać. Wbrew temu co mówił nie było mu wcale zimno; dobrze, o wiele lepiej niż wysokie znosił niskie temperatury; w jego żyłach płynęła krew przodków, czarodziejów z mroźnej Syberii.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Uważaj na siebie w jego obecności.
Tak radziła jej Tonks – Tonks, która zdawała się mieć więcej powodów, by nie ufać Mulciberowi, niż sama Tilda. Słowa jej listów, teraz schowanych głęboko na dnie szuflady, powracały do niej niczym echo, gdy spoglądała na stojącego na jej progu Ramseya. Obiecała sobie, że je rozważy, że na pewno weźmie je pod uwagę i że wyciągnie z nich wnioski; Justine nie pisałaby do niej przecież z taką powagą, gdyby jej obawy nie były prawdziwe.
Ale czy naprawdę miała zamiar posłuchać jej przestrogi?
Skrzyżowała ręce na piersiach w niemal obronnym geście, ignorując kpiącą odpowiedź Mulcibera. Nie była w nastroju na przekomarzanie się - zwłaszcza z Ramseyem, który notorycznie grał jej na nerwach. Zamiast tego łaskawie opuściła różdżkę, by snop światła nie raził jej gościa w oczy.
Gdy powód jego wizyty stał się jasny, mimowolnie uniosła brwi – a więc chciał po prostu porozmawiać. O czym? Dlaczego właśnie teraz, o tej porze, gdy nikt przy zdrowych zmysłach nie planował nocnej eskapady? Znów poczuła niepokój, dlatego przez moment milczała, odpierając dość natarczywe spojrzenie jego jasnych oczu.
- Oby to nie trwało długo. Jestem zajęta – powiedziała wreszcie, przerywając ciszę. Uległa, podjęła ryzyko – może miała tego pożałować, a może Mulciber naprawdę chciał tylko porozmawiać. W jej głosie słychać było jednak nutę wahania; już w chwili, gdy wypowiedziała te słowa, wątpliwości owinęły się wokół jej serca niczym jadowity wąż, a przestroga Tonks po raz kolejny rozbrzmiała w jej głowie. Uważaj na siebie w jego obecności. - Katar można wyleczyć – odparła beznamiętnie, spoglądając na skapującą z jego płaszcza wodę.
A nadszarpnięte zaufanie? Nie do końca.
Otworzyła drzwi nieco szerzej, wpuszczając Ramseya do środka, po czym poprowadziła go wąskim korytarzem ku salonowi, uchylając się zręcznie przed zwisającymi z sufitu pajęczynami. Czuła na sobie uważne spojrzenia paciorkowatych oczu; pająki wypełzły ze swoich kryjówek, jak zwykle ciekawskie i poruszone nieplanowaną wizytą.
- Kawy, herbaty, cykuty? – zapytała z przekąsem, gestem wskazując Ramseyowi wolny fotel. Nie zamierzała udawać, że cieszyła ją obecność Mulcibera, ale tym razem przynajmniej nie miał w ręku sztyletu i nie próbował wykrwawić jej na śmierć. - O czym chciałeś porozmawiać? – dodała zaraz, niby od niechcenia, lecz sama dobrze wiedziała, że ta obojętność była tylko pozorna. W rzeczywistości czuła napięcie – prędzej czy później ich rozmowa musiała zejść na temat październikowych wydarzeń, do których Tilda nie miała ochoty wracać, wiedząc, że nie znajdzie w tych wspomnieniach niczego dobrego.
A jedynie niepokój. Wątpliwości. Wiele pytań i niewiele odpowiedzi.
Tak radziła jej Tonks – Tonks, która zdawała się mieć więcej powodów, by nie ufać Mulciberowi, niż sama Tilda. Słowa jej listów, teraz schowanych głęboko na dnie szuflady, powracały do niej niczym echo, gdy spoglądała na stojącego na jej progu Ramseya. Obiecała sobie, że je rozważy, że na pewno weźmie je pod uwagę i że wyciągnie z nich wnioski; Justine nie pisałaby do niej przecież z taką powagą, gdyby jej obawy nie były prawdziwe.
Ale czy naprawdę miała zamiar posłuchać jej przestrogi?
Skrzyżowała ręce na piersiach w niemal obronnym geście, ignorując kpiącą odpowiedź Mulcibera. Nie była w nastroju na przekomarzanie się - zwłaszcza z Ramseyem, który notorycznie grał jej na nerwach. Zamiast tego łaskawie opuściła różdżkę, by snop światła nie raził jej gościa w oczy.
Gdy powód jego wizyty stał się jasny, mimowolnie uniosła brwi – a więc chciał po prostu porozmawiać. O czym? Dlaczego właśnie teraz, o tej porze, gdy nikt przy zdrowych zmysłach nie planował nocnej eskapady? Znów poczuła niepokój, dlatego przez moment milczała, odpierając dość natarczywe spojrzenie jego jasnych oczu.
- Oby to nie trwało długo. Jestem zajęta – powiedziała wreszcie, przerywając ciszę. Uległa, podjęła ryzyko – może miała tego pożałować, a może Mulciber naprawdę chciał tylko porozmawiać. W jej głosie słychać było jednak nutę wahania; już w chwili, gdy wypowiedziała te słowa, wątpliwości owinęły się wokół jej serca niczym jadowity wąż, a przestroga Tonks po raz kolejny rozbrzmiała w jej głowie. Uważaj na siebie w jego obecności. - Katar można wyleczyć – odparła beznamiętnie, spoglądając na skapującą z jego płaszcza wodę.
A nadszarpnięte zaufanie? Nie do końca.
Otworzyła drzwi nieco szerzej, wpuszczając Ramseya do środka, po czym poprowadziła go wąskim korytarzem ku salonowi, uchylając się zręcznie przed zwisającymi z sufitu pajęczynami. Czuła na sobie uważne spojrzenia paciorkowatych oczu; pająki wypełzły ze swoich kryjówek, jak zwykle ciekawskie i poruszone nieplanowaną wizytą.
- Kawy, herbaty, cykuty? – zapytała z przekąsem, gestem wskazując Ramseyowi wolny fotel. Nie zamierzała udawać, że cieszyła ją obecność Mulcibera, ale tym razem przynajmniej nie miał w ręku sztyletu i nie próbował wykrwawić jej na śmierć. - O czym chciałeś porozmawiać? – dodała zaraz, niby od niechcenia, lecz sama dobrze wiedziała, że ta obojętność była tylko pozorna. W rzeczywistości czuła napięcie – prędzej czy później ich rozmowa musiała zejść na temat październikowych wydarzeń, do których Tilda nie miała ochoty wracać, wiedząc, że nie znajdzie w tych wspomnieniach niczego dobrego.
A jedynie niepokój. Wątpliwości. Wiele pytań i niewiele odpowiedzi.
You have witchcraftin your lips
Kiedy opuściła różdżkę, mógł spokojnie rozchylić powieki i przyjrzeć jej się uważnie. Była czujna, uważna. To dobrze, pomyślał. Nie zamierzał ciskać w nią zaklęciami od progu. Deszcz padał, burza rozszalała się na dobre i wyglądała na burze stulecia. Gniewną, przerażającą i upiorną, jakby sam Merlin wrócił w swojej postaci z mocą potężniejszą od samego Voldemorta. Doskonale wiedział, co lub kto był przyczyną powstania nawałnicy. Mimo to bez pokory spoglądał w niebo, burzę kipiąca od zła, od zaburzonych cząsteczek magii.
— Zapewniam cię, nie będzie— odpowiedział jej niemalże od razu. — Miałem nadzieję, że nie śpisz.— Późne pory były dla niego takie jak wszystkie inne; zapominał, że normalni ludzie kładli się spać, opowiadali bajki swoim dzieciom, szykowali kąpiele, kończyli kolacje. Bezsenność zaburzała mu dobowy rytm. To właśnie nocą, kiedy nie mógł spać, próbował nie raz się uczyć i zgłębiać arkana tajemnej wiedzy — ostatnio coraz trudniej mu było się skupić.
— Niestety nie znam się na magii leczniczej i nie ufam uzdrowicielom — odpowiedział jej zgodnie z prawdą, kiedy otwierała szerzej drzwi, aby wpuścić go do środka. Otrzepał buty i płaszcz z zalegających kropli i wszedł do środka. Idąc korytarzem, który bardziej przypominał siedlisko potworów, pełne pajęczyn i małych, przyglądających mu się oczu. Rozejrzał się dookoła, szukając spojrzeniem własnych małych istot. — Oho, ktoś tu jest w bojowym nastroju— mruknął z ironią na jej przejaw gościnności. Uniósł lewą brew, rozglądając się dookoła. Nie spoczął jednak w fotelu, jak już przyznał, pojawił się tylko na chwilę, by sprawdzić co z nią. Rozglądał się po salonie, dokładnie też analizując otoczenie, w którym się znalazł. Ot co, zwykła przezorność.
— Mam nadzieję, że twoi przyjaciele mnie nie pożrą — wyraził obawę, zerkając w stronę korytarza. Zabijał niegdyś takie jak one, nieco większe, bardziej włochate, niebezpieczne. — Chciałem sprawdzić, co u ciebie słychać. Nieźle cię poturbował ten... chłopczyk— mruknął spoglądając w końcu na Tildę. Otaksował ją wzrokiem, obejrzał ją wnikliwie, jakby z miejsca w którym stał zamierzał przeprowadzić spóźnioną obdukcję.—Martwiłem się. Jesteś mi potrzebna. Kto jak nie ty, naśle pająki nocą, by zakończyły nędzny żywot urzeczywistniając zbrodnię doskonałą. Znasz go? Lub kogokolwiek z pozostałych?— spytał, odwracając się ku niej. Nie próbował być podstępny, liczył, że mogła coś wiedzieć. — Nie spytam cię, co wydarzyło się po wybuchu, bo pewnie nie wiesz, byłaś nieprzytomna. Strażnicy cię znaleźli. — Tego nie wiedział, ale jeśli żyje to mogło tak być. Wątpił, by Tonks, lub Bott mogli ją przetransportować do Munga. Pamiętał, że chłopak był w złym stanie.
— Zapewniam cię, nie będzie— odpowiedział jej niemalże od razu. — Miałem nadzieję, że nie śpisz.— Późne pory były dla niego takie jak wszystkie inne; zapominał, że normalni ludzie kładli się spać, opowiadali bajki swoim dzieciom, szykowali kąpiele, kończyli kolacje. Bezsenność zaburzała mu dobowy rytm. To właśnie nocą, kiedy nie mógł spać, próbował nie raz się uczyć i zgłębiać arkana tajemnej wiedzy — ostatnio coraz trudniej mu było się skupić.
— Niestety nie znam się na magii leczniczej i nie ufam uzdrowicielom — odpowiedział jej zgodnie z prawdą, kiedy otwierała szerzej drzwi, aby wpuścić go do środka. Otrzepał buty i płaszcz z zalegających kropli i wszedł do środka. Idąc korytarzem, który bardziej przypominał siedlisko potworów, pełne pajęczyn i małych, przyglądających mu się oczu. Rozejrzał się dookoła, szukając spojrzeniem własnych małych istot. — Oho, ktoś tu jest w bojowym nastroju— mruknął z ironią na jej przejaw gościnności. Uniósł lewą brew, rozglądając się dookoła. Nie spoczął jednak w fotelu, jak już przyznał, pojawił się tylko na chwilę, by sprawdzić co z nią. Rozglądał się po salonie, dokładnie też analizując otoczenie, w którym się znalazł. Ot co, zwykła przezorność.
— Mam nadzieję, że twoi przyjaciele mnie nie pożrą — wyraził obawę, zerkając w stronę korytarza. Zabijał niegdyś takie jak one, nieco większe, bardziej włochate, niebezpieczne. — Chciałem sprawdzić, co u ciebie słychać. Nieźle cię poturbował ten... chłopczyk— mruknął spoglądając w końcu na Tildę. Otaksował ją wzrokiem, obejrzał ją wnikliwie, jakby z miejsca w którym stał zamierzał przeprowadzić spóźnioną obdukcję.—Martwiłem się. Jesteś mi potrzebna. Kto jak nie ty, naśle pająki nocą, by zakończyły nędzny żywot urzeczywistniając zbrodnię doskonałą. Znasz go? Lub kogokolwiek z pozostałych?— spytał, odwracając się ku niej. Nie próbował być podstępny, liczył, że mogła coś wiedzieć. — Nie spytam cię, co wydarzyło się po wybuchu, bo pewnie nie wiesz, byłaś nieprzytomna. Strażnicy cię znaleźli. — Tego nie wiedział, ale jeśli żyje to mogło tak być. Wątpił, by Tonks, lub Bott mogli ją przetransportować do Munga. Pamiętał, że chłopak był w złym stanie.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Uważne spojrzenie jego nienaturalnie jasnych oczu przypominało jej wzrok sępa na pustyni.
Mimo to znosiła je ze względnym spokojem – tu, w swoim hermetycznym pajęczym królestwie, czuła się pewna siebie, zupełnie jakby obecność dziesiątek drobnych istot przemykających po podłodze dodawała jej sił. Słyszała ich głosy, słyszała szepty cichsze niż najlżejszy szmer, które niosły ze sobą pytania o nocnego gościa, ale nie odpowiadała na nie, skupiona na Muciberze. Obserwowała go tak, jak on obserwował ją – analitycznie, przenikliwie, z pełną uwagą. Nie chciała, by umknął jej choć jeden gest Ramseya; była nieufna i wyraźnie dawała mu to zrozumienia.
- Dziwi cię to? – zapytała, słysząc uwagę o jej bojowym nastroju. Miała powitać go z otwartymi ramionami? Skakać ze szczęścia na jego widok?
To było ostatnie, na co miała ochotę.
Nie próbowała namawiać go, by zajął miejsce w fotelu – może rzeczywiście nie planował zostać tu na długo. Bez słowa usiadła więc w swoim fotelu, opierając ręce na poręczach i nie przestając mierzyć go wzrokiem. Nie wydawał się zachwycony pajęczym towarzystwem.
- Lubią nocne przekąski, ale obawiam się, że byłbyś dla nich ciężkostrawny – odpowiedziała, na moment podążając za jego spojrzeniem ku korytarzowi. Przeczucie podpowiadało Tildzie, że nawet gdyby poleciła swoim podopiecznym zaatakować jej gościa, Ramsey rozprawiłby się z nimi bez większego problemu – zdążyła przecież ujrzeć na własne oczy, do czego był zdolny.
Ale wizja i tak była kusząca.
Gdy odezwał się ponownie, wysłuchała go w milczeniu. Nie chciała wierzyć w jego troskę. Wzmianka o mężczyźnie, z którym walczyła w mrocznym lesie, przypomniała jej o bliznach znaczących jej ciało; poruszyła się więc nerwowo, wspominając mknące ku niej noże. A potem ciemność.
- Bolało – mruknęła lakonicznie, świadoma świdrującego ją spojrzenia Mulcibera. Za nic w świecie nie chciałaby znów doświadczyć podobnego bólu. Zaraz jednak zamilkła, słysząc jego prośbę. Poczuła na swojej skórze lodowaty dreszcz, a jej serce przyspieszyło, lecz robiła wszystko, by nie dać tego po sobie poznać. Nie mogła zgodzić się na to, czego żądał mężczyzna – nie była morderczynią – ale nie chciała odmawiać, nie wybadawszy motywacji Mulcibera. A poza tym miała nieprzyjemne wrażenie, że nie powinna była przyznawać się do znajomości z Tonks – jedyną osobą poza Ramseyem, którą znała. - Nawet gdybym znała kogokolwiek z nich, wciąż zastanawiałabym się, dlaczego sądzisz, że spełniłabym twoją prośbę – odpowiedziała powoli i z ogromną ostrożnością; zupełnie jakby odmierzała dawkę trucizny. Trucizny, która mogła sprawić, że wiłaby się w bólach. - Przychodzisz tutaj w środku nocy, bez zapowiedzi. Prosisz mnie o dokonanie zbrodni, zupełnie jakby była to usługa, którą świadczę na co dzień. Na dodatek nie oferujesz nic w zamian.
Bo nie oferował. Nie istniał żaden racjonalny powód, dla którego miałaby spełnić jego żądanie – nie wspominając już o tym, że Tildzie daleko było do popełnienia jakiejkolwiek zbrodni.
- Znaleźli mnie i pozostałych. I tamto upiorne dziecko – skrzywiła się na myśl o makabrycznym chłopcu, samozwańczym przywódcy zdziczałych dzieci. Dotąd nie miała pojęcia, dlaczego postanowili go uratować; na ich miejscu zostawiłaby go w wąwozie, na co zasłużył.
Mimo to znosiła je ze względnym spokojem – tu, w swoim hermetycznym pajęczym królestwie, czuła się pewna siebie, zupełnie jakby obecność dziesiątek drobnych istot przemykających po podłodze dodawała jej sił. Słyszała ich głosy, słyszała szepty cichsze niż najlżejszy szmer, które niosły ze sobą pytania o nocnego gościa, ale nie odpowiadała na nie, skupiona na Muciberze. Obserwowała go tak, jak on obserwował ją – analitycznie, przenikliwie, z pełną uwagą. Nie chciała, by umknął jej choć jeden gest Ramseya; była nieufna i wyraźnie dawała mu to zrozumienia.
- Dziwi cię to? – zapytała, słysząc uwagę o jej bojowym nastroju. Miała powitać go z otwartymi ramionami? Skakać ze szczęścia na jego widok?
To było ostatnie, na co miała ochotę.
Nie próbowała namawiać go, by zajął miejsce w fotelu – może rzeczywiście nie planował zostać tu na długo. Bez słowa usiadła więc w swoim fotelu, opierając ręce na poręczach i nie przestając mierzyć go wzrokiem. Nie wydawał się zachwycony pajęczym towarzystwem.
- Lubią nocne przekąski, ale obawiam się, że byłbyś dla nich ciężkostrawny – odpowiedziała, na moment podążając za jego spojrzeniem ku korytarzowi. Przeczucie podpowiadało Tildzie, że nawet gdyby poleciła swoim podopiecznym zaatakować jej gościa, Ramsey rozprawiłby się z nimi bez większego problemu – zdążyła przecież ujrzeć na własne oczy, do czego był zdolny.
Ale wizja i tak była kusząca.
Gdy odezwał się ponownie, wysłuchała go w milczeniu. Nie chciała wierzyć w jego troskę. Wzmianka o mężczyźnie, z którym walczyła w mrocznym lesie, przypomniała jej o bliznach znaczących jej ciało; poruszyła się więc nerwowo, wspominając mknące ku niej noże. A potem ciemność.
- Bolało – mruknęła lakonicznie, świadoma świdrującego ją spojrzenia Mulcibera. Za nic w świecie nie chciałaby znów doświadczyć podobnego bólu. Zaraz jednak zamilkła, słysząc jego prośbę. Poczuła na swojej skórze lodowaty dreszcz, a jej serce przyspieszyło, lecz robiła wszystko, by nie dać tego po sobie poznać. Nie mogła zgodzić się na to, czego żądał mężczyzna – nie była morderczynią – ale nie chciała odmawiać, nie wybadawszy motywacji Mulcibera. A poza tym miała nieprzyjemne wrażenie, że nie powinna była przyznawać się do znajomości z Tonks – jedyną osobą poza Ramseyem, którą znała. - Nawet gdybym znała kogokolwiek z nich, wciąż zastanawiałabym się, dlaczego sądzisz, że spełniłabym twoją prośbę – odpowiedziała powoli i z ogromną ostrożnością; zupełnie jakby odmierzała dawkę trucizny. Trucizny, która mogła sprawić, że wiłaby się w bólach. - Przychodzisz tutaj w środku nocy, bez zapowiedzi. Prosisz mnie o dokonanie zbrodni, zupełnie jakby była to usługa, którą świadczę na co dzień. Na dodatek nie oferujesz nic w zamian.
Bo nie oferował. Nie istniał żaden racjonalny powód, dla którego miałaby spełnić jego żądanie – nie wspominając już o tym, że Tildzie daleko było do popełnienia jakiejkolwiek zbrodni.
- Znaleźli mnie i pozostałych. I tamto upiorne dziecko – skrzywiła się na myśl o makabrycznym chłopcu, samozwańczym przywódcy zdziczałych dzieci. Dotąd nie miała pojęcia, dlaczego postanowili go uratować; na ich miejscu zostawiłaby go w wąwozie, na co zasłużył.
You have witchcraftin your lips
Deszcz dudnił o parapety, o okna, a pomruki nadchodzącej burzy wprowadzały powietrze w łagodne drganie, budziły niepokój, niepewność. Tu było jednak cicho, ciepło, sucho. Mieszkanie Tildy przypominało mu jego własne. Ciasne, zawalone tym, co najpotrzebniejsze — księgami, pergaminami, efektami prac, materiałami przyczyniającymi się do samorozwoju. Ta mała blondynka była ambitna, choć słaba; a słabość tę wyrażała każdym swoim ruchem i każdym słowem wypowiedzianym wtedy w tajemniczym lesie, w całkowitej ciemności. Wątła jak skrawek materiału przytwierdzony do masztu, chorągiewka na wietrze, zmieniająca swój kierunek w zależności od tego gdzie wieje wiatr.
Dziwił jej się, bo takie typy zwykle wybierają za swych obrońców i sojuszników silniejszych, a nie słabszych. Wybierają zwycięzców i ludzi, których zdolność do przetrwania jest ogromna. A ona postawiła się przy równie słabej idealistce, która omamiła ją słodkimi i opiekuńczymi słowami. Gardził uczuciami, ludzie łatwo im ustępowali. Desperacka próba akceptacji i bycia potrzebną i wartościowa nigdy jej nie opuściła. Zalęgła się w niej jak pasożyt, który pchał ją w niewłaściwe ramiona. Mógłby czuć względem niej żal, litość, ale nie stać go było na to.
— Dziwi— przyznał od razu, odwracając od niej wzrok, by zwrócić się przodem do imponującej biblioteczki. Sam miał pokaźne zbiory, ale głównie z numerologii, czarnej magii, klątw, uroków. A teraz wszystkie pozycje, które zakrawały o ciemną stronę mocy tkwiły zamknięte w jednym z pokoi Białej Willi. Przemknął wzrokiem po grzbietach, których skrócone tytuły lub numery kompletnie nic mu nie mówiły, aż w końcu sięgnął do nich ręką. Opuszkami palców pogładził delikatnie kant, przesuwając po nich, jakby miał na chybił trafił wybrać którąś z nich. W końcu tak też się stało. Trafiło na anatomię pajęczaków. Otworzył na pierwszej lepszej stronie, oglądając odręczne rysunki przewodu pokarmowego pająków
— Tak, to prawda. Czy pająki tak jak inne stworzenia unikają konsumowania chorych i zepsutych?— spytał, unosząc na nią wzrok znad raczej przeglądanej, niż czytanej księgi. Kiedy przyznała, że bolało — uniósł brew, chociaż miał ochotę się uśmiechnąć.
— Oczywiście, że bolało. Miałaś tam cierpieć. Ta anomalia od samego początku karmiła się cierpieniem. Syciła się naszym bólem, dyskomfortem, kazała nam robić rzeczy straszne i okrutne, kontrolowała nasze umysły, pokazywała nam rzeczy, których w rzeczywistości wcale nie było, byle zmusić nas do działania— odpowiedział beznamiętnie, czysto naukowym tonem. Nie spotkał dotąd takiego tworu, tak skonstruowanego, złożonego, ale był wyjątkowo ciekawym obiektem badań. — Anomalia zagnieździła się w naszych głowach, jak pasożyt. Ten czarodziej pewnie nie chciałby tego zrobić w normalnych warunkach, ale został do tego zmuszony podstępem. Jak my wszyscy — mruknął posępnie, powracając do wertowania książki, która była mniej interesująca niż matematyczne wzory z podstaw do numerologii. On sam nie myślał wtedy racjonalnie. Obecność złotowłosej kobiety źle na niego działała, jego myśli kierowały się ku niej, chociaż trudno było mu wyjaśnić dziś, z perspektywy czasu, co go w niej urzekło.
— Prośbę?— spytał głucho, unosząc na nią wzrok, zdumiony i niepewny. Milczał przez chwilę, przyglądając się jej spiętej twarzy, aż w końcu zaśmiał głośno, zamykając księgę. Szczere rozbawienie złagodziło rysy jego twarzy — odjęło mu też lat, rzadko śmiał się równie szczerze, jeszcze rzadziej w jego śmiechu kwitła radość. — Chyba mnie źle zrozumiałaś, Tildy. Nie proszę cię o dokonanie zbrodni. Za kogo mnie masz?— spytał, zerkając na nią rozczulonym wzrokiem, po czym wsunął księgę na swoje miejsce. — Rzeczywiście, zakładam, że może to być coś czym mogłabyś się trudnić na co dzień, ale nawet gdybym chciał dokonać jakiejś zbrodni, nie powierzałbym tego tobie, bez obrazy.— Puścił do niej oko przez ramię, zbliżając się do biurka, gdzie tkwiły otwarte księgi. — Nie przeprosiłem cię za późną porę, ale widziałem światło. Nie nachodzę cię, by cię nastraszyć, wracam z pracy — westchnął, a w tym westchnięciu dało się słyszeć lekkie znużenie. — Zdradziłem ci już cel wizyty. Badam tą anomalię, zasięgam więc informacji, ale widzę, że jestem tu intruzem, więc niczego się pewnie nie dowiem.
Dziwił jej się, bo takie typy zwykle wybierają za swych obrońców i sojuszników silniejszych, a nie słabszych. Wybierają zwycięzców i ludzi, których zdolność do przetrwania jest ogromna. A ona postawiła się przy równie słabej idealistce, która omamiła ją słodkimi i opiekuńczymi słowami. Gardził uczuciami, ludzie łatwo im ustępowali. Desperacka próba akceptacji i bycia potrzebną i wartościowa nigdy jej nie opuściła. Zalęgła się w niej jak pasożyt, który pchał ją w niewłaściwe ramiona. Mógłby czuć względem niej żal, litość, ale nie stać go było na to.
— Dziwi— przyznał od razu, odwracając od niej wzrok, by zwrócić się przodem do imponującej biblioteczki. Sam miał pokaźne zbiory, ale głównie z numerologii, czarnej magii, klątw, uroków. A teraz wszystkie pozycje, które zakrawały o ciemną stronę mocy tkwiły zamknięte w jednym z pokoi Białej Willi. Przemknął wzrokiem po grzbietach, których skrócone tytuły lub numery kompletnie nic mu nie mówiły, aż w końcu sięgnął do nich ręką. Opuszkami palców pogładził delikatnie kant, przesuwając po nich, jakby miał na chybił trafił wybrać którąś z nich. W końcu tak też się stało. Trafiło na anatomię pajęczaków. Otworzył na pierwszej lepszej stronie, oglądając odręczne rysunki przewodu pokarmowego pająków
— Tak, to prawda. Czy pająki tak jak inne stworzenia unikają konsumowania chorych i zepsutych?— spytał, unosząc na nią wzrok znad raczej przeglądanej, niż czytanej księgi. Kiedy przyznała, że bolało — uniósł brew, chociaż miał ochotę się uśmiechnąć.
— Oczywiście, że bolało. Miałaś tam cierpieć. Ta anomalia od samego początku karmiła się cierpieniem. Syciła się naszym bólem, dyskomfortem, kazała nam robić rzeczy straszne i okrutne, kontrolowała nasze umysły, pokazywała nam rzeczy, których w rzeczywistości wcale nie było, byle zmusić nas do działania— odpowiedział beznamiętnie, czysto naukowym tonem. Nie spotkał dotąd takiego tworu, tak skonstruowanego, złożonego, ale był wyjątkowo ciekawym obiektem badań. — Anomalia zagnieździła się w naszych głowach, jak pasożyt. Ten czarodziej pewnie nie chciałby tego zrobić w normalnych warunkach, ale został do tego zmuszony podstępem. Jak my wszyscy — mruknął posępnie, powracając do wertowania książki, która była mniej interesująca niż matematyczne wzory z podstaw do numerologii. On sam nie myślał wtedy racjonalnie. Obecność złotowłosej kobiety źle na niego działała, jego myśli kierowały się ku niej, chociaż trudno było mu wyjaśnić dziś, z perspektywy czasu, co go w niej urzekło.
— Prośbę?— spytał głucho, unosząc na nią wzrok, zdumiony i niepewny. Milczał przez chwilę, przyglądając się jej spiętej twarzy, aż w końcu zaśmiał głośno, zamykając księgę. Szczere rozbawienie złagodziło rysy jego twarzy — odjęło mu też lat, rzadko śmiał się równie szczerze, jeszcze rzadziej w jego śmiechu kwitła radość. — Chyba mnie źle zrozumiałaś, Tildy. Nie proszę cię o dokonanie zbrodni. Za kogo mnie masz?— spytał, zerkając na nią rozczulonym wzrokiem, po czym wsunął księgę na swoje miejsce. — Rzeczywiście, zakładam, że może to być coś czym mogłabyś się trudnić na co dzień, ale nawet gdybym chciał dokonać jakiejś zbrodni, nie powierzałbym tego tobie, bez obrazy.— Puścił do niej oko przez ramię, zbliżając się do biurka, gdzie tkwiły otwarte księgi. — Nie przeprosiłem cię za późną porę, ale widziałem światło. Nie nachodzę cię, by cię nastraszyć, wracam z pracy — westchnął, a w tym westchnięciu dało się słyszeć lekkie znużenie. — Zdradziłem ci już cel wizyty. Badam tą anomalię, zasięgam więc informacji, ale widzę, że jestem tu intruzem, więc niczego się pewnie nie dowiem.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Odnosiła nieodparte wrażenie, że Ramsey nie przejmował się szczególnie jej obecnością – przemierzał jej salon z taką swobodą, jakby znajdował się we własnym mieszkaniu. Spoglądała na niego z lekko uniesionymi brwiami, nie komentując jednak poczynań Mulcibera, nawet wtedy, gdy zatrzymał się przed jej cenną biblioteczką i zajął się studiowaniem jednej z ksiąg.
Na jego nieszczęście nie zawierała ona zasad dobrego wychowania.
- Unikają. Żywią się tym, co może je wzmocnić, a nie osłabić – odpowiedziała na jego pytanie, spoglądając na czarną wdowę pnącą się po krawędzi fotela. Wyciągnęła ku niej dłoń, pozwalając, aby stworzenie wspięło się po jej palcach i pomknęło po ręce prosto na stolik. - A poza tym to drapieżniki. Nie zadowolą się byle czym.
Potrafiły być naprawdę żarłoczne. Niektórym z nich wystarczały drobne owady, a inne posilały się młodziutkimi myszami, które piszczały w agonii, gdy pająki unieruchamiały je swoim jadem. Myśląc o nich, Tilda niespodziewanie przypomniała sobie o drobnych pajęczakach, które utkwiły pod jej skórą dwa tygodnie temu i które sprawiły jej tak okrutny ból przy próbie wydostania się z pułapki. Jak się tam znalazły? Do dziś nie miała pojęcia.
Milczała, gdy Ramsey mówił o anomalii. Z jakiegoś powodu czuła, że miał rację, że okrutna magia skumulowana w mrocznym lesie posłużyła się nimi niczym marionetkami, że wszystko to, co widzieli, było wytworem złej energii. Doskonale pamiętała własne wizje – cuchnące zaułki Nokturnu, ohydny ciężar męskiego ciała, ból i poniżenie – ale dopiero teraz pojęła, że magia, z którą się skonfrontowała, musiała być naprawdę potężna, skoro zdołała wydobyć z jej umysłu tak głęboko skrywany lęk. Była niemalże jak żywy, inteligentny organizm; jak żarłoczny pająk snujący lepką sieć, w którą oni wszyscy wpadli niczym muchy.
Dziwiła się, że Mulciber potrafił mówić o tym z takim dystansem, zupełnie jakby wydarzenia sprzed kilku tygodni nie budziły w nim większych emocji. Ale może jej zdziwienie było nietrafione – znała go przecież od dawna, a ich przeżycia w mrocznym lesie pozwoliły jej ujrzeć nieznaną dotąd twarz Ramseya.
Twarz człowieka, na którym cierpienie nie robiło szczególnego wrażenia.
I nie była pewna, czy podobało jej się to, co widziała.
- Odnoszę wrażenie, że posiadasz sporą wiedzę w tym temacie – odpowiedziała wreszcie, spoglądając na niego z ukosa. Naprawdę tak sądziła. Mulciber rozumiał to, co się stało, o wiele lepiej niż ona sama. - Skąd? – czy badał niekontrolowane wybuchy anomalijnej magii? Fascynowała go jej mroczna natura? Niewykluczone, skoro z takim przekonaniem i wręcz naukową precyzją mówił anomalii, przed którą ledwo uszli z życiem.
Jego śmiech – w jej odczuciu wątpliwie szczery – zbił ją z tropu. A więc nie tego od niej chciał? Na jego rozczulone spojrzenie odpowiedziała lodowatym, gniewnym wzrokiem; może był to jakiś wyjątkowo nieśmieszny żart ze strony Mucibera.
- Mam cię za kogoś, kto nie miałby najmniejszych oporów przed powierzeniem komuś zbrodni – lub dokonaniem jej własnoręcznie. Ale tego nie powiedziała już na głos; jej spojrzenie znów powędrowało za Mulciberem, który wciąż ze swobodą przechadzał się po salonie. Nie lubiła, gdy ktoś myszkował w jej rzeczach, dlatego kiedy mężczyzna zbliżył się do biurka, Tilda podniosła się z fotela i zrobiła kilka kroków ku niemu, stając po przeciwnej stronie.
- Nie wiem, czy jestem w stanie ci pomóc – powiedziała szczerze, znów krzyżując ręce na piersiach i spoglądając na stojącego przed nią mężczyznę. - Nie znam się na anomaliach, co raczej nie powinno być dla ciebie zaskoczeniem. Wątpię też, żebyś znalazł odpowiedź w moich księgach o pająkach, choć zawsze możesz próbować – na jej wargach pojawił się blady, nieco ironiczny uśmieszek. - Dlaczego zresztą chcesz ją zbadać? – nie planowała tego pytania, a jednak opuściło ono jej usta. Choć obecność Mulcibera drażniła ją i niepokoiła, a najchętniej pokazałaby swojemu gościowi drzwi, mimo wszystko czuła umiarkowaną ciekawość.
Na jego nieszczęście nie zawierała ona zasad dobrego wychowania.
- Unikają. Żywią się tym, co może je wzmocnić, a nie osłabić – odpowiedziała na jego pytanie, spoglądając na czarną wdowę pnącą się po krawędzi fotela. Wyciągnęła ku niej dłoń, pozwalając, aby stworzenie wspięło się po jej palcach i pomknęło po ręce prosto na stolik. - A poza tym to drapieżniki. Nie zadowolą się byle czym.
Potrafiły być naprawdę żarłoczne. Niektórym z nich wystarczały drobne owady, a inne posilały się młodziutkimi myszami, które piszczały w agonii, gdy pająki unieruchamiały je swoim jadem. Myśląc o nich, Tilda niespodziewanie przypomniała sobie o drobnych pajęczakach, które utkwiły pod jej skórą dwa tygodnie temu i które sprawiły jej tak okrutny ból przy próbie wydostania się z pułapki. Jak się tam znalazły? Do dziś nie miała pojęcia.
Milczała, gdy Ramsey mówił o anomalii. Z jakiegoś powodu czuła, że miał rację, że okrutna magia skumulowana w mrocznym lesie posłużyła się nimi niczym marionetkami, że wszystko to, co widzieli, było wytworem złej energii. Doskonale pamiętała własne wizje – cuchnące zaułki Nokturnu, ohydny ciężar męskiego ciała, ból i poniżenie – ale dopiero teraz pojęła, że magia, z którą się skonfrontowała, musiała być naprawdę potężna, skoro zdołała wydobyć z jej umysłu tak głęboko skrywany lęk. Była niemalże jak żywy, inteligentny organizm; jak żarłoczny pająk snujący lepką sieć, w którą oni wszyscy wpadli niczym muchy.
Dziwiła się, że Mulciber potrafił mówić o tym z takim dystansem, zupełnie jakby wydarzenia sprzed kilku tygodni nie budziły w nim większych emocji. Ale może jej zdziwienie było nietrafione – znała go przecież od dawna, a ich przeżycia w mrocznym lesie pozwoliły jej ujrzeć nieznaną dotąd twarz Ramseya.
Twarz człowieka, na którym cierpienie nie robiło szczególnego wrażenia.
I nie była pewna, czy podobało jej się to, co widziała.
- Odnoszę wrażenie, że posiadasz sporą wiedzę w tym temacie – odpowiedziała wreszcie, spoglądając na niego z ukosa. Naprawdę tak sądziła. Mulciber rozumiał to, co się stało, o wiele lepiej niż ona sama. - Skąd? – czy badał niekontrolowane wybuchy anomalijnej magii? Fascynowała go jej mroczna natura? Niewykluczone, skoro z takim przekonaniem i wręcz naukową precyzją mówił anomalii, przed którą ledwo uszli z życiem.
Jego śmiech – w jej odczuciu wątpliwie szczery – zbił ją z tropu. A więc nie tego od niej chciał? Na jego rozczulone spojrzenie odpowiedziała lodowatym, gniewnym wzrokiem; może był to jakiś wyjątkowo nieśmieszny żart ze strony Mucibera.
- Mam cię za kogoś, kto nie miałby najmniejszych oporów przed powierzeniem komuś zbrodni – lub dokonaniem jej własnoręcznie. Ale tego nie powiedziała już na głos; jej spojrzenie znów powędrowało za Mulciberem, który wciąż ze swobodą przechadzał się po salonie. Nie lubiła, gdy ktoś myszkował w jej rzeczach, dlatego kiedy mężczyzna zbliżył się do biurka, Tilda podniosła się z fotela i zrobiła kilka kroków ku niemu, stając po przeciwnej stronie.
- Nie wiem, czy jestem w stanie ci pomóc – powiedziała szczerze, znów krzyżując ręce na piersiach i spoglądając na stojącego przed nią mężczyznę. - Nie znam się na anomaliach, co raczej nie powinno być dla ciebie zaskoczeniem. Wątpię też, żebyś znalazł odpowiedź w moich księgach o pająkach, choć zawsze możesz próbować – na jej wargach pojawił się blady, nieco ironiczny uśmieszek. - Dlaczego zresztą chcesz ją zbadać? – nie planowała tego pytania, a jednak opuściło ono jej usta. Choć obecność Mulcibera drażniła ją i niepokoiła, a najchętniej pokazałaby swojemu gościowi drzwi, mimo wszystko czuła umiarkowaną ciekawość.
You have witchcraftin your lips
Pokiwał głową z czymś, co miało odzwierciedlać niewysłowioną ulgę. W rzeczywistości zakładał, że nawet gdyby towarzysze Tildy zechcieli go zaskoczyć i przynajmniej skosztować, poradziłby sobie z nimi, lecz nie znał się na pajęczakach, podejrzewał, że mogła trzymać pod dachem i jadowite bestie, nie próbował jej więc drażnić. Musiałby się zwrócić z naglącym problemem do Cassandry, a tego wolał uniknąć.
— Tak myślałem — mruknął pod nosem. — Nie smakowałbym im — zażartował, uśmiechnął się nawet, choć do siebie, nie do Tildy. Nie darzył pająków szczególną sympatią, ale był pewien, że z wzajemnością. Póki te stworzenia nie stanowiły dla niego zagrożenia mógłby nie zwracać na nie uwagi; z przezorności raz po raz rozglądał się w koło, po kątach, chcąc określić ich liczebność i nastawienie.
Jej błyskotliwość przywołała na jego twarz słaby uśmiech. Pokiwał głową, przyglądając się tym razem zamieszaniu, jakie miało miejsce na biurku — śledząc wzrokiem czarnego pająka, który przemknął na blat. Odsunął dłoń, od lektury, którą chciał pochwycić. Zaniechał tego pomysłu całkiem, ale póki pająk nie zniknął mu z zasięgu wzroku przyglądał mu się uważnie.
— Posiadam. Taką mam pracę — odpowiedział jej w końcu, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, że kiedy ostatni raz ją odwiedzał zajmował się jeszcze zabijaniem niebezpiecznych stworzeń, a jej wiedza o pająkach pozwoliła mu uniknąć wielu uszkodzeń, przy starciu z akromantulami. Wzniósł ku niej oczy i po krótkiej chwili milczenia dodał: — Pracuję teraz w Departamencie Tajemnic.
Był niewymownym, pochłaniała go nauka. Wiedział wiele, ale drzwi Departamentu Tajemnic otwarły przed nim możliwości i informacje, utajnione przed całym czarodziejskim światem. Był jednym z tych, którzy wiedzieli i musiał być dumny ze swej roli, pozycji.
Spiorunowany wzrokiem uniósł dłonie w obronnym geście i spoważniał. Fancourt nie charakteryzowała się zbyt dobrym poczuciem humoru, wyglądała na poirytowaną, nie śmiał więc drażnić lwa.
—Masz przed sobą byłego kata — przypomniał, unosząc jedną brew. Schlebiała mu tymi przypuszczeniami, naprawdę. Śmierć nigdy nie była mu obca, towarzyszyła mu od najmłodszych lat, zaznajamiał się z nią, fascynowała go, zgłębiał jej sens, chciał wiedzieć, czy można ją powstrzymać — i dotąd mu się to udawało. Zastanawiała go jednak jej pewność, co do jego możliwości i ewentualnych zamiarów. — Skąd takie myślenie u ciebie, Tildy? Czemu masz mnie za zbrodniarza?— Niemożliwe, aby sama na to wpadła, nie miała ku temu żadnych podstaw. Drgnęła, a w końcu zbliżyła się ku niemu skutecznie sprowokowana do zmniejszenia dzielącego ich dystansu. Dlatego też usatysfakcjonowany przestał przeglądać jej rzeczy, odwrócił się do niej przodem, a plecami do biurka i przysiadł na jego brzegu swobodnie.
— Magia lecznicza?— Wskazał ruchem głowy na notatki. — Tonks cię zainspirowała?— spytał z rozbawieniem, przypominając sobie wyjątkowo nieudolne próby uratowania Fancourt. Nie mógł jej się dziwić, że w tych trudnych czasach chciała nauczyć się tego sama, nie mogła polegać na obcych. Być może to ona pomogła jej, kiedy strażnicy zjawili się w lesie, być może go ubiegła — dotarła do niej nim się tu zjawił, powiedziała jej — o wszystkim? O Zakonie Feniksa?
— Gdybyś się znała nie musiałbym tu przychodzić. Przyszedłem spytać o to, jak się znalazłaś w tym lesie, co widziałaś, co czułaś, skąd się przeniosłaś. Resztę już znam. Pająki pod twoją skórą nie były wyłącznie twoją projekcją, wiedziałem to samo, tak jak szalone bachory, a później anomalię — wspomniał, powstrzymując się przed przewróceniem oczami. Ale nie pozostał bierny ani na chwilę, złapał ją za nadgarstek i przyciągnął ku sobie, by obejrzeć jej przedramię.
— Tego ci nie mogę zdradzić. Obowiązuje mnie bezwzględna przysięga milczenia, jeśli ją złamię wsadzą mnie do Azkabanu.— Azkaban mu już nie zagrażał, ale mało kto o tym wiedział. Dementorzy byli po ich stronie.
— Tak myślałem — mruknął pod nosem. — Nie smakowałbym im — zażartował, uśmiechnął się nawet, choć do siebie, nie do Tildy. Nie darzył pająków szczególną sympatią, ale był pewien, że z wzajemnością. Póki te stworzenia nie stanowiły dla niego zagrożenia mógłby nie zwracać na nie uwagi; z przezorności raz po raz rozglądał się w koło, po kątach, chcąc określić ich liczebność i nastawienie.
Jej błyskotliwość przywołała na jego twarz słaby uśmiech. Pokiwał głową, przyglądając się tym razem zamieszaniu, jakie miało miejsce na biurku — śledząc wzrokiem czarnego pająka, który przemknął na blat. Odsunął dłoń, od lektury, którą chciał pochwycić. Zaniechał tego pomysłu całkiem, ale póki pająk nie zniknął mu z zasięgu wzroku przyglądał mu się uważnie.
— Posiadam. Taką mam pracę — odpowiedział jej w końcu, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, że kiedy ostatni raz ją odwiedzał zajmował się jeszcze zabijaniem niebezpiecznych stworzeń, a jej wiedza o pająkach pozwoliła mu uniknąć wielu uszkodzeń, przy starciu z akromantulami. Wzniósł ku niej oczy i po krótkiej chwili milczenia dodał: — Pracuję teraz w Departamencie Tajemnic.
Był niewymownym, pochłaniała go nauka. Wiedział wiele, ale drzwi Departamentu Tajemnic otwarły przed nim możliwości i informacje, utajnione przed całym czarodziejskim światem. Był jednym z tych, którzy wiedzieli i musiał być dumny ze swej roli, pozycji.
Spiorunowany wzrokiem uniósł dłonie w obronnym geście i spoważniał. Fancourt nie charakteryzowała się zbyt dobrym poczuciem humoru, wyglądała na poirytowaną, nie śmiał więc drażnić lwa.
—Masz przed sobą byłego kata — przypomniał, unosząc jedną brew. Schlebiała mu tymi przypuszczeniami, naprawdę. Śmierć nigdy nie była mu obca, towarzyszyła mu od najmłodszych lat, zaznajamiał się z nią, fascynowała go, zgłębiał jej sens, chciał wiedzieć, czy można ją powstrzymać — i dotąd mu się to udawało. Zastanawiała go jednak jej pewność, co do jego możliwości i ewentualnych zamiarów. — Skąd takie myślenie u ciebie, Tildy? Czemu masz mnie za zbrodniarza?— Niemożliwe, aby sama na to wpadła, nie miała ku temu żadnych podstaw. Drgnęła, a w końcu zbliżyła się ku niemu skutecznie sprowokowana do zmniejszenia dzielącego ich dystansu. Dlatego też usatysfakcjonowany przestał przeglądać jej rzeczy, odwrócił się do niej przodem, a plecami do biurka i przysiadł na jego brzegu swobodnie.
— Magia lecznicza?— Wskazał ruchem głowy na notatki. — Tonks cię zainspirowała?— spytał z rozbawieniem, przypominając sobie wyjątkowo nieudolne próby uratowania Fancourt. Nie mógł jej się dziwić, że w tych trudnych czasach chciała nauczyć się tego sama, nie mogła polegać na obcych. Być może to ona pomogła jej, kiedy strażnicy zjawili się w lesie, być może go ubiegła — dotarła do niej nim się tu zjawił, powiedziała jej — o wszystkim? O Zakonie Feniksa?
— Gdybyś się znała nie musiałbym tu przychodzić. Przyszedłem spytać o to, jak się znalazłaś w tym lesie, co widziałaś, co czułaś, skąd się przeniosłaś. Resztę już znam. Pająki pod twoją skórą nie były wyłącznie twoją projekcją, wiedziałem to samo, tak jak szalone bachory, a później anomalię — wspomniał, powstrzymując się przed przewróceniem oczami. Ale nie pozostał bierny ani na chwilę, złapał ją za nadgarstek i przyciągnął ku sobie, by obejrzeć jej przedramię.
— Tego ci nie mogę zdradzić. Obowiązuje mnie bezwzględna przysięga milczenia, jeśli ją złamię wsadzą mnie do Azkabanu.— Azkaban mu już nie zagrażał, ale mało kto o tym wiedział. Dementorzy byli po ich stronie.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Uniosła lekko brwi, trochę z zaskoczeniem, a trochę z podziwem, gdy usłyszała, gdzie pracował teraz Ramsey – a więc musiała go spotkać niemała nobilitacja. Departament Tajemnic niezmiennie kojarzył jej się z opowieściami ojca o sekretach czarodziejskiego świata strzeżonych przez wąskie grono urzędników, choć naturalnie było to wszystko, co wiedziała o tym miejscu. Mimo to wyglądało na to, że znalazła odpowiedź na swoje pytanie – Mulciber nie bez powodu posiadał wiedzę, która dla Tildy pozostawała zagadką.
- Departament Tajemnic. Brzmi poważnie – rzuciła z lekkim przekąsem, obserwując go spod uniesionych brwi. Czuła pokusę, by zapytać, co takiego zrobił, że zasłużył sobie na podobny awans, ale odpuściła. Może wcale nie chciała znać prawdy. - Domyślam się, że pewnie dobrze ci tam płacą – w jej głosie prawie zabrzmiała żartobliwa nuta. Prawie.
Pytania Mulcibera początkowo skwitowała milczeniem, przez moment zastanawiając się nad odpowiedzią. Skłamałaby, gdyby stwierdziła, że list Justine wcale nie dał jej do myślenia, a z drugiej strony przed kilkoma tygodniami ujrzała na własne oczy, co potrafił Ramsey. Czy zaskoczyło ją to? Bez wątpienia, jednak miała świadomość, że nie był pierwszą osobą, wobec której czuła podobne wątpliwości.
Gościła już w swoim salonie wielu nokturnowych alchemików, którzy udawali się do niej z polecenia, wiedząc, że załatwi z nimi interesy bez zbędnych pytań. Gościła klientów zainteresowanych najgroźniejszymi okazami w jej kolekcji i regularnie dostarczała pod wskazane adresy niewielkie fiolki z śmiercionośną zawartością, za każdym razem zatrzymując podejrzenia dla siebie. Jej domysły zawsze były tylko domysłami, nie pozwalała sobie na nic więcej, żyjąc w przekonaniu, że jej hodowla stanowiła przede wszystkim źródło utrzymania, a nie sprawdzian moralności.
Ale w ostatnim czasie coraz trudniej było jej utrzymać to przekonanie.
- Jak wiele dzieli kata i zbrodniarza? Czy kat to nie zbrodniarz z licencją na zabijanie? – odezwała się wreszcie, choć nie oczekiwała, że Mulciber udzieli jej odpowiedzi na to pytanie. Sama nie potrafiła na nie odpowiedzieć. - Moje myślenie nie bierze się znikąd – dodała po chwili. - Obserwowałam cię w tamtym lesie i doszłam do wniosku, że gdy ktoś stanie na twojej drodze, nie masz skrupułów, by spróbować się go pozbyć. A może się mylę? Może to tylko instynkt przetrwania? – kwaśny uśmieszek zamajaczył na jej ustach, gdy wypowiedziała te słowa.
Wciąż drażniła ją swoboda, z jaką panoszył się po jej mieszkaniu. Być może nadeszła pora, by go stąd wyprosić, lecz Mulciber najwidoczniej był w nastroju do pogaduszek. Gdy wspomniał o notatkach, Tilda zerknęła na nie przelotnie – naprawdę wolałaby do nich wrócić.
- Nie. Po prostu naprawiam pewien błąd – stwierdziła krótko, przenosząc spojrzenie z powrotem na Ramseya. Mówiła prawdę; wciąż nie mogła sobie wybaczyć własnej bezradności w obliczu ran, które niemal okazały się śmiertelne. - Odrobina wiedzy z zakresu magii leczniczej nigdy nie zaszkodzi, a poza tym nie lubię być zdana na innych – mówiąc to, wzruszyła lekko ramionami. Odkąd opuściła rodzinny dom, musiała polegać tylko i wyłącznie na sobie, co uczuliło ją na bycie niezależną. Zgłębiając tajniki tej dziedziny magii, eliminowała ryzyko, że następnym razem znów nie będzie potrafiła sobie poradzić.
Pokiwała krótko głową, gdy Mulciber ujawnił kolejny cel wizyty, lecz zaraz obrzuciła go zaskoczonym i poirytowanym spojrzeniem, gdy niespodziewanie złapał ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie – znów pozwalał sobie na zbyt wiele. Spięła wszystkie mięśnie, choć pozwoliła mu obejrzeć pokryte blednącymi bliznami przedramię, w które jakiś czas temu z taką pasją wbijał sztylet. Czyżby nagle sobie o tym przypomniał?
- Nie zapominasz się? – syknęła, spoglądając w jego szare oczy. Pająki musiały wyczuć jej irytację; zewsząd rozległ się cichy szelest dziesiątków odnóży sunących po podłodze. - Skoro tak bardzo chcesz wiedzieć, powiem ci. Tamtej nocy zasnęłam w fotelu w salonie i śniłam o tym, że ukąsił mnie pająk. W tę samą rękę, którą właśnie sobie oglądasz. Obudziłam się dosłownie na chwilę, bo zaraz potem macki wciągnęły mnie w podłogę i znalazłam się w lesie – nie było jej łatwo wspominać tamtą upiorną noc, ale skoro już zaczęła, musiała skończyć. - Przez cały czas czułam ból i beznadzieję, zupełnie jakby ta magia wysysała ze mnie wszystkie siły. Miałam też wizje. O tym, czego żadna czarownica nie chciałaby doświadczyć w nokturnowym zaułku – skrzywiła się lekko, po czym zamilkła. Nie zamierzała zwierzać się Mulciberowi z tego, czego doświadczyła w tamtych okropnych wizjach; podobno był inteligentny, mógł dopowiedzieć sobie szczegóły.
- Szkoda – odparła krótko z lekką nutą zawodu w głosie, gdy okazało się, że Mulciber nie był skory do podzielenia się z nią tą informacją. Może faktycznie obowiązywała go przysięga, a może po prostu nie zamierzał wyjawiać jej swoich intencji; tak czy inaczej nie zamierzała naciskać.
- Departament Tajemnic. Brzmi poważnie – rzuciła z lekkim przekąsem, obserwując go spod uniesionych brwi. Czuła pokusę, by zapytać, co takiego zrobił, że zasłużył sobie na podobny awans, ale odpuściła. Może wcale nie chciała znać prawdy. - Domyślam się, że pewnie dobrze ci tam płacą – w jej głosie prawie zabrzmiała żartobliwa nuta. Prawie.
Pytania Mulcibera początkowo skwitowała milczeniem, przez moment zastanawiając się nad odpowiedzią. Skłamałaby, gdyby stwierdziła, że list Justine wcale nie dał jej do myślenia, a z drugiej strony przed kilkoma tygodniami ujrzała na własne oczy, co potrafił Ramsey. Czy zaskoczyło ją to? Bez wątpienia, jednak miała świadomość, że nie był pierwszą osobą, wobec której czuła podobne wątpliwości.
Gościła już w swoim salonie wielu nokturnowych alchemików, którzy udawali się do niej z polecenia, wiedząc, że załatwi z nimi interesy bez zbędnych pytań. Gościła klientów zainteresowanych najgroźniejszymi okazami w jej kolekcji i regularnie dostarczała pod wskazane adresy niewielkie fiolki z śmiercionośną zawartością, za każdym razem zatrzymując podejrzenia dla siebie. Jej domysły zawsze były tylko domysłami, nie pozwalała sobie na nic więcej, żyjąc w przekonaniu, że jej hodowla stanowiła przede wszystkim źródło utrzymania, a nie sprawdzian moralności.
Ale w ostatnim czasie coraz trudniej było jej utrzymać to przekonanie.
- Jak wiele dzieli kata i zbrodniarza? Czy kat to nie zbrodniarz z licencją na zabijanie? – odezwała się wreszcie, choć nie oczekiwała, że Mulciber udzieli jej odpowiedzi na to pytanie. Sama nie potrafiła na nie odpowiedzieć. - Moje myślenie nie bierze się znikąd – dodała po chwili. - Obserwowałam cię w tamtym lesie i doszłam do wniosku, że gdy ktoś stanie na twojej drodze, nie masz skrupułów, by spróbować się go pozbyć. A może się mylę? Może to tylko instynkt przetrwania? – kwaśny uśmieszek zamajaczył na jej ustach, gdy wypowiedziała te słowa.
Wciąż drażniła ją swoboda, z jaką panoszył się po jej mieszkaniu. Być może nadeszła pora, by go stąd wyprosić, lecz Mulciber najwidoczniej był w nastroju do pogaduszek. Gdy wspomniał o notatkach, Tilda zerknęła na nie przelotnie – naprawdę wolałaby do nich wrócić.
- Nie. Po prostu naprawiam pewien błąd – stwierdziła krótko, przenosząc spojrzenie z powrotem na Ramseya. Mówiła prawdę; wciąż nie mogła sobie wybaczyć własnej bezradności w obliczu ran, które niemal okazały się śmiertelne. - Odrobina wiedzy z zakresu magii leczniczej nigdy nie zaszkodzi, a poza tym nie lubię być zdana na innych – mówiąc to, wzruszyła lekko ramionami. Odkąd opuściła rodzinny dom, musiała polegać tylko i wyłącznie na sobie, co uczuliło ją na bycie niezależną. Zgłębiając tajniki tej dziedziny magii, eliminowała ryzyko, że następnym razem znów nie będzie potrafiła sobie poradzić.
Pokiwała krótko głową, gdy Mulciber ujawnił kolejny cel wizyty, lecz zaraz obrzuciła go zaskoczonym i poirytowanym spojrzeniem, gdy niespodziewanie złapał ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie – znów pozwalał sobie na zbyt wiele. Spięła wszystkie mięśnie, choć pozwoliła mu obejrzeć pokryte blednącymi bliznami przedramię, w które jakiś czas temu z taką pasją wbijał sztylet. Czyżby nagle sobie o tym przypomniał?
- Nie zapominasz się? – syknęła, spoglądając w jego szare oczy. Pająki musiały wyczuć jej irytację; zewsząd rozległ się cichy szelest dziesiątków odnóży sunących po podłodze. - Skoro tak bardzo chcesz wiedzieć, powiem ci. Tamtej nocy zasnęłam w fotelu w salonie i śniłam o tym, że ukąsił mnie pająk. W tę samą rękę, którą właśnie sobie oglądasz. Obudziłam się dosłownie na chwilę, bo zaraz potem macki wciągnęły mnie w podłogę i znalazłam się w lesie – nie było jej łatwo wspominać tamtą upiorną noc, ale skoro już zaczęła, musiała skończyć. - Przez cały czas czułam ból i beznadzieję, zupełnie jakby ta magia wysysała ze mnie wszystkie siły. Miałam też wizje. O tym, czego żadna czarownica nie chciałaby doświadczyć w nokturnowym zaułku – skrzywiła się lekko, po czym zamilkła. Nie zamierzała zwierzać się Mulciberowi z tego, czego doświadczyła w tamtych okropnych wizjach; podobno był inteligentny, mógł dopowiedzieć sobie szczegóły.
- Szkoda – odparła krótko z lekką nutą zawodu w głosie, gdy okazało się, że Mulciber nie był skory do podzielenia się z nią tą informacją. Może faktycznie obowiązywała go przysięga, a może po prostu nie zamierzał wyjawiać jej swoich intencji; tak czy inaczej nie zamierzała naciskać.
You have witchcraftin your lips
Udał, że nie dosłyszał przekąsu w jej głosie, ale przestał się w końcu kręcić po jej mieszkaniu. Kiedy wyraziła swoje stwierdzenie, lekko uniósł brwi, marszcząc nieco czoło, ale wyraz jego twarzy nie zmienił się znacząco. Wciąż patrzył na nią z uprzejmym i grzecznym uśmiechem czarującego mężczyzny.
— Nie narzekam.— Ale chyba nie zamierzali rozmawiać o finansach. Po jej minie i tonie głosu rozpoznał, że nie było to nawet uprzejme zagadywanie z jej strony, niemniej jednak postanowił zachować klasę.
— Dla kogoś o wielkiej moralności i olbrzymich pokładach empatii zapewne niewiele— zabijał na zlecenie, podjął się dość hańbiącej czynności, aby zagrać Rosierowi na nosie, przy okazji zagłębiając się w temat życia i śmierci. — Pamiętaj jednak, że za katem wciąż stoi prawo.— To nigdy nie była samowola. Zlecenia nie pojawiały się znikąd, choć skłamałby, gdyby nie przyznał, że znaczną większość uzasadnionych przypadków zatwierdzał bez wahania, a odbieranie życia dawało lekką satysfakcję. Do czasu, oczywiście. — Zabijanie niebezpiecznych stworzeń to eliminowanie zagrożenia. — Niebezpieczne stworzenia były zagrożeniem dla niewinnych ludzi, którego on w sposób wprawny i bezwzględny się pozbywał.
— I na podstawie tego, co widziałaś w lesie wysnułaś tak daleko idące wnioski?— Sądził, że jest mądrzejsza, że potrafi patrzeć i wyciągać wnioski, a nie tylko ślepo odwracać głowę tam, gdzie najgłośniej wrzeszczą. — Co więc według ciebie uczyniłem takiego w tym lesie, poza spełnieniem twojej prośby o okaleczeniu cię i wykonaniu zadania zleconego przez chłopca, hm?— Uśmiechnął się szerzej; nie musiała odpowiadać. Jej wnioski nie były wnioskami wyciągniętymi na podstawie obserwacji, w tym lesie nie stało się nic, aby musiała się go obawiać. Miał kilka typów, co do tego, kto mógł wpłynąć na jej sposób myślenia, nie potrzebował niczego więcej. Tilda opowiedziała się po niewłaściwej stronie, głupio postąpiła, Zakon Feniksa nigdy nie da jej takiej ochrony, jak mogli ofiarować nokturnowi przyjaciele. — Mam świetnie wykształcony instynkt przetrwania — przyznał nieskromnie. Wychodził cało z opresji, spadał na cztery łapy, jak kot, wyślizgiwał się z kłopotów, jak wąż. Mimo tego wszystkiego przez co przeszedł nie słabł, a nieustannie rósł w siłę.
— Słusznie. Szczególnie, kiedy polegasz na niewłaściwych osobach. — Straci klientów, straci zlecenia, a Aleja Śmiertelnego Nokturnu odwróci się od niej na dobre. Sojusz z Tonks i Bottem nie przyniesie jej niczego dobrego. Zadba o to, by wszyscy sojusznicy wiedzieli o tym, że niewarta jest zaufania, a jej pomoc bezużyteczna. Nie zamierzał próbować jej nawrócić, jeśli sama nie potrafiła zrozumieć, w jak kiepskiej sytuacji się znalazła, dokonując takiego, a nie innego wyboru.
Chciał zobaczyć jej przedramię, upewnić się, że powstała blizna jest realna, czy to, co uczynił jej w lesie wydarzyło się naprawdę. Cassandra uskarżała się na bóle, których był przyczyną — lecz krzywdził ją jedynie we własnych wyobrażeniach, nic z tego, co widział nie było prawdą. A jednak ich połączenie było prawdziwe, tak samo jak blizna Tildy ciągnąca się wzdłuż żył. Nie zareagował na jej upomnienie, przyglądając się temu, co pozostało po ranie.
— Uhm — mruknął pod nosem, wysłuchawszy tego, co miała mu do powiedzenia na temat tamtego wieczora. Wszystko by się zgadzało, on też zasnął, a kiedy się budził spadał już w ciemność. Lepką, nieprzyjemną. Ale zamiast napędzony niemocą odczuwał niepokój i cichy strach, na który nie było go stać w codziennym funkcjonowaniu. Myśl o tym, co czynił uzdrowicielce nie dawała mu spokoju, ale wnioski wydawały mu się już proste. Tilda potwierdziła jego przypuszczenia, wiedział wszystko, czego musiał się dowiedzieć.
— Szkoda — powtórzył po niej, puszczając jej ramię. Uniósł na nią wzrok i dotknął jej ramienia, jak przyjaciel, którym nigdy nie był i nigdy nie będzie. — Nie będę ci zawracał więcej głowy. Pouczające spotkanie — zadumał się na moment i wolnym krokiem ruszył w kierunku wyjścia. Zatrzymał się jednak jeszcze zanim opuścił salon.
— Ach, byłbym zapomniał — westchnął odwracając się głową w jej kierunku.— Viento somnia — szepnął i machnął różdżką. Nie mógł dopuścić, by Tilda stanęła po stronie Zakonu Feniksa. Ani dziś, ani nigdy.
— Nie narzekam.— Ale chyba nie zamierzali rozmawiać o finansach. Po jej minie i tonie głosu rozpoznał, że nie było to nawet uprzejme zagadywanie z jej strony, niemniej jednak postanowił zachować klasę.
— Dla kogoś o wielkiej moralności i olbrzymich pokładach empatii zapewne niewiele— zabijał na zlecenie, podjął się dość hańbiącej czynności, aby zagrać Rosierowi na nosie, przy okazji zagłębiając się w temat życia i śmierci. — Pamiętaj jednak, że za katem wciąż stoi prawo.— To nigdy nie była samowola. Zlecenia nie pojawiały się znikąd, choć skłamałby, gdyby nie przyznał, że znaczną większość uzasadnionych przypadków zatwierdzał bez wahania, a odbieranie życia dawało lekką satysfakcję. Do czasu, oczywiście. — Zabijanie niebezpiecznych stworzeń to eliminowanie zagrożenia. — Niebezpieczne stworzenia były zagrożeniem dla niewinnych ludzi, którego on w sposób wprawny i bezwzględny się pozbywał.
— I na podstawie tego, co widziałaś w lesie wysnułaś tak daleko idące wnioski?— Sądził, że jest mądrzejsza, że potrafi patrzeć i wyciągać wnioski, a nie tylko ślepo odwracać głowę tam, gdzie najgłośniej wrzeszczą. — Co więc według ciebie uczyniłem takiego w tym lesie, poza spełnieniem twojej prośby o okaleczeniu cię i wykonaniu zadania zleconego przez chłopca, hm?— Uśmiechnął się szerzej; nie musiała odpowiadać. Jej wnioski nie były wnioskami wyciągniętymi na podstawie obserwacji, w tym lesie nie stało się nic, aby musiała się go obawiać. Miał kilka typów, co do tego, kto mógł wpłynąć na jej sposób myślenia, nie potrzebował niczego więcej. Tilda opowiedziała się po niewłaściwej stronie, głupio postąpiła, Zakon Feniksa nigdy nie da jej takiej ochrony, jak mogli ofiarować nokturnowi przyjaciele. — Mam świetnie wykształcony instynkt przetrwania — przyznał nieskromnie. Wychodził cało z opresji, spadał na cztery łapy, jak kot, wyślizgiwał się z kłopotów, jak wąż. Mimo tego wszystkiego przez co przeszedł nie słabł, a nieustannie rósł w siłę.
— Słusznie. Szczególnie, kiedy polegasz na niewłaściwych osobach. — Straci klientów, straci zlecenia, a Aleja Śmiertelnego Nokturnu odwróci się od niej na dobre. Sojusz z Tonks i Bottem nie przyniesie jej niczego dobrego. Zadba o to, by wszyscy sojusznicy wiedzieli o tym, że niewarta jest zaufania, a jej pomoc bezużyteczna. Nie zamierzał próbować jej nawrócić, jeśli sama nie potrafiła zrozumieć, w jak kiepskiej sytuacji się znalazła, dokonując takiego, a nie innego wyboru.
Chciał zobaczyć jej przedramię, upewnić się, że powstała blizna jest realna, czy to, co uczynił jej w lesie wydarzyło się naprawdę. Cassandra uskarżała się na bóle, których był przyczyną — lecz krzywdził ją jedynie we własnych wyobrażeniach, nic z tego, co widział nie było prawdą. A jednak ich połączenie było prawdziwe, tak samo jak blizna Tildy ciągnąca się wzdłuż żył. Nie zareagował na jej upomnienie, przyglądając się temu, co pozostało po ranie.
— Uhm — mruknął pod nosem, wysłuchawszy tego, co miała mu do powiedzenia na temat tamtego wieczora. Wszystko by się zgadzało, on też zasnął, a kiedy się budził spadał już w ciemność. Lepką, nieprzyjemną. Ale zamiast napędzony niemocą odczuwał niepokój i cichy strach, na który nie było go stać w codziennym funkcjonowaniu. Myśl o tym, co czynił uzdrowicielce nie dawała mu spokoju, ale wnioski wydawały mu się już proste. Tilda potwierdziła jego przypuszczenia, wiedział wszystko, czego musiał się dowiedzieć.
— Szkoda — powtórzył po niej, puszczając jej ramię. Uniósł na nią wzrok i dotknął jej ramienia, jak przyjaciel, którym nigdy nie był i nigdy nie będzie. — Nie będę ci zawracał więcej głowy. Pouczające spotkanie — zadumał się na moment i wolnym krokiem ruszył w kierunku wyjścia. Zatrzymał się jednak jeszcze zanim opuścił salon.
— Ach, byłbym zapomniał — westchnął odwracając się głową w jej kierunku.— Viento somnia — szepnął i machnął różdżką. Nie mógł dopuścić, by Tilda stanęła po stronie Zakonu Feniksa. Ani dziś, ani nigdy.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 66
--------------------------------
#2 'k10' : 5
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 66
--------------------------------
#2 'k10' : 5
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
Promień zaklęcia Ramseya uderzył, sam Mulciber nie zaobserwował jego efektu, ale tak Tilda, jak z pewnością jej sąsiedzi i przypadkowi ludzie na Pokątnej - owszem. Czarownica spostrzegła swoją matkę, obdartą ze skóry, z nagimi oczodołami, krzyczącą, ni to z bólu, ni ze złości, o koszmarnie powyginanych, długich palcach, rzuciła się do ataku na coś, co przypominało przerośniętego, ale przerażonego pająka - a Tildzie mogło się zdać, że współodczuła ból, jaki stwór zadał stworzeniu. Wokół zaczęły pojawiać się upiory, o posępnych twarzach i ponurych spojrzeniach, podobne dementorom, ale od nich gorsze; serce Tildy zabiło mocno, poczuła pot na czole, dreszcze, ale nade wszystko paraliżujący i obezwładniający lęk, który nie pozwalał stawić czoła istotom wokół niej. Obrazy zdawały się być wydarte z najkoszmarniejszych snów - ale żywe, namacalne i znajdujące się tuż obok niej.
tilda: 98/200, kara do rzutu -30
Wokół podniósł się krzyk, zza ścian, z ulicy, Ramsey wiedział, że zaalarmował mieszkańców Redwood Avenue swoją obecnością - i swoim zaklęciem. Jeśli jednak prędko zmyje się z miejsca zdarzenia, nikt go tutaj nie zauważy.
Tilda zaś pochłaniała się w szaleństwie. Nie potrafiła odróżnić snu od rzeczywistości. Zjawy wydawały się realne i namacalne, prawdziwe. Nie była w stanie bronić się przed zaklęciem - choć jeśli zareaguje wystarczająco szybko, miała szansę od niego uciec.
Tilda, na odpis masz 24 godziny. Jeśli nie odpiszesz...
Znajdą cię w końcu aurorzy, którzy przybędą na miejsce, czuwając nad porządkiem Londynu - będziesz wtedy nieprzytomna. Po zidentyfikowaniu cię jako ofiary nie sprawcy odstawią Cię do Munga. Objawy psychotyczne będące upiornymi halucynacjami prześladującymi cię przez cały ten czas będą się na Tobie odbijać co najmniej fabularny miesiąc i tak długo, jak długo nie odegrasz z uzdrowicielem poprawy Twojego stanu zdrowia psychicznego. Do tego momentu otrzymujesz -50 do rzutu na odporność magiczną i dodatkowo każdy wątek rozpoczynasz z obrażeniami psychicznymi wysokości 70.
tilda: 98/200, kara do rzutu -30
Wokół podniósł się krzyk, zza ścian, z ulicy, Ramsey wiedział, że zaalarmował mieszkańców Redwood Avenue swoją obecnością - i swoim zaklęciem. Jeśli jednak prędko zmyje się z miejsca zdarzenia, nikt go tutaj nie zauważy.
Tilda zaś pochłaniała się w szaleństwie. Nie potrafiła odróżnić snu od rzeczywistości. Zjawy wydawały się realne i namacalne, prawdziwe. Nie była w stanie bronić się przed zaklęciem - choć jeśli zareaguje wystarczająco szybko, miała szansę od niego uciec.
Tilda, na odpis masz 24 godziny. Jeśli nie odpiszesz...
Znajdą cię w końcu aurorzy, którzy przybędą na miejsce, czuwając nad porządkiem Londynu - będziesz wtedy nieprzytomna. Po zidentyfikowaniu cię jako ofiary nie sprawcy odstawią Cię do Munga. Objawy psychotyczne będące upiornymi halucynacjami prześladującymi cię przez cały ten czas będą się na Tobie odbijać co najmniej fabularny miesiąc i tak długo, jak długo nie odegrasz z uzdrowicielem poprawy Twojego stanu zdrowia psychicznego. Do tego momentu otrzymujesz -50 do rzutu na odporność magiczną i dodatkowo każdy wątek rozpoczynasz z obrażeniami psychicznymi wysokości 70.
Był pewien, że zaklęcie się powiodło, a Tilda doznała koszmarnych wizji właśnie dzięki niemu. Sądziła, że zdolny był do wszystkiego — dlaczego więc miał nie potwierdzić w końcu jej przypuszczeń, skoro tak usilnie próbowała mu udowodnić, że był mordercą. Był i to bardzo brutalnym, ale nie miała prawa o tym wiedzieć. Jej podejrzenia sugerowały więc jedno, musiała mieć styczność z ludźmi, którzy wiedzieli o nim więcej, a mógł uczynić to tylko Zakon. I musiała to być Tonks. Nie miała powodu, aby traktować go jak wroga, po tym, jak jej bronił w czarodziejskim wąwozie, jak próbował przeciągnąć ją na swoją stronę. Znali się długo, zbyt długo, by mogła wybrać przypadkową szlamę w takiej sytuacji. Nie miał więc skrupułów i liczył, że cokolwiek zobaczy będzie ją dręczyć przez długi czas. Chciał, by cierpiała. Chciał, by przeżywała wewnętrzny dramat i zapamiętała, że od niego odwrócić się nie można. Otrzymała szansę i możliwość wyboru, ale odrzuciła znajomość z nim, postąpiła głupio i lekkomyślnie. Mogło jej się to opłacać. Głupcy umierają, zawsze to powtarzał.
Usłyszał krzyk zza ścian i z ulicy — i to dało mu całkowitą pewność, co do tego, że potężny urok ogarnął okolicę. Swoją obecnością niósł koszmar, był cudzym koszmarem i czerpał z tego satysfakcję. Nie mógł pozostać tu dłużej — chociaż w tej sytuacji tak wiele mógłby jej jeszcze uczynić. Ruszył w kierunku drzwi, strzepując z ramienia pająka, który opadł na niego z sufitu. Mali przyjaciele jej nie pomogą, nie teraz i nie później. Zdana była całkowicie na łaskę innych, a może jej się nie poszczęści, może zostanie tu sama na zawsze pogrążona w wewnętrznym smutku i rozgoryczeniu. Wyszedł na zewnątrz, naciągając na głowę kaptur płaszcza; burza szalała, dzięki temu wszędzie panował całkowity chaos. I właśnie dzięki niemu mógł odejść niezauważony, a później rozmyć się w powietrzu i zniknąć, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów, poza makabrycznym wspomnieniem szalejącym w głowie Tildy Fancourt.
| zt
Usłyszał krzyk zza ścian i z ulicy — i to dało mu całkowitą pewność, co do tego, że potężny urok ogarnął okolicę. Swoją obecnością niósł koszmar, był cudzym koszmarem i czerpał z tego satysfakcję. Nie mógł pozostać tu dłużej — chociaż w tej sytuacji tak wiele mógłby jej jeszcze uczynić. Ruszył w kierunku drzwi, strzepując z ramienia pająka, który opadł na niego z sufitu. Mali przyjaciele jej nie pomogą, nie teraz i nie później. Zdana była całkowicie na łaskę innych, a może jej się nie poszczęści, może zostanie tu sama na zawsze pogrążona w wewnętrznym smutku i rozgoryczeniu. Wyszedł na zewnątrz, naciągając na głowę kaptur płaszcza; burza szalała, dzięki temu wszędzie panował całkowity chaos. I właśnie dzięki niemu mógł odejść niezauważony, a później rozmyć się w powietrzu i zniknąć, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów, poza makabrycznym wspomnieniem szalejącym w głowie Tildy Fancourt.
| zt
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Strona 2 z 2 • 1, 2
Salon
Szybka odpowiedź