Wyspa Rzeźb
Strona 2 z 25 • 1, 2, 3 ... 13 ... 25
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wyspa Rzeźb
Ta bardzo mała wyspa mieszcząca tylko jedno niewielkie, czarodziejskie miasteczko oraz zabytkowy zamek na wzgórzu jest wyjątkowo urokliwym miejscem, które bez większego problemu można zwiedzić w kilka godzin. Nie trudno zobaczyć nad wodą ludzi zbierających mule czy też statki rybackie gotowe do wyruszenia. To właśnie rybołówstwo jest głównym środkiem utrzymania tutejszej ludności, nieliczni przyjmują także gości w malutkich pensjonatach. O tym, jak magiczne jest to miejsce, zwiedzający mogą przekonać się dopiero wieczorem, kiedy ciała gospodarzy oraz wszystkich innych mieszkańców wyspy zaczynają twardnieć i przybierać szary odcień - w ciągu kilku minut ludzie nieruchomieją i zmienieni w kamień trwają, aż do życia nie przywrócą ich ponownie promienie wschodzącego słońca. Dotyczy do wszystkich, zarówno niemowląt, dzieci, dorosłych, jak i osób w podeszłym wieku, każda osoba urodzona na wyspie nocą staje się kamienną figurą. Nigdy nie śpią, lecz nie odczuwają zmęczenia. Gdy próbują odejść, tuż na granicy wyspy kamienieją, niezależnie od pory dnia i dochodzą do siebie dopiero po przeniesieniu ich z powrotem w głąb lądu. Podobno dawno temu na wyspę rzucono klątwę, aby zapobiec emigracji do dużych miast i stopniowemu wyludnieniu. Odwiedzającym nie grozi jednak żadne niebezpieczeństwo. Warto wspomnieć także o dość niezwykłej komunikacji z wyspą. Nad ranem, w porze odpływu, można tu dotrzeć pieszo, ścieżką - wieczorem jednak przypływ odcina dostęp do lądu, tworząc z Wyspy Rzeźb faktyczną wyspę i zmuszając odwiedzających do korzystania z magicznych środków transportu lub łodzi.
The member 'Judith Skamander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 3
'k100' : 3
Jasne, że by biegał. W tej chwili trudno mu sobie wyobrazić, co musiałoby się dziać, żeby przestał ganiać za tą jedną dziewczyną. Uśmiechnął się pod nosem.
- Biegałbym za tobą nawet gdybyś była półgremlinem, gnomie. - przyznał jej, choć liczył, że nie będzie tego faktu nadmiernie wykorzystywać. I wiedział, że będzie, w końcu za coś dał jej to przezwisko, prawda? Widział, że chce sięgać po kolejnego papierosa i ucieszyło go, że jednak sobie odpuściła nawet, jeśli nie była z tego powodu wybitnie zadowolona.
- Sam będę pamiętał. - odpowiedział wesoło, zerkając zaraz na planszę na której pozostawało coraz mniej Skamanderowych pionków. Póki co wygląda na to, że Judy kilka dni będzie musiała się obejść bez papierosów. Oby sobie z tym poradziła! Bertie nie uznaje oszukiwania w stylu popalania na boku.
- Właściwie to siedem. - stwierdził, bo i nie było sensu liczyć dwóch lat, kiedy się nie widzieli. A poznali się w jego drugiej klasie szkoły i rozstali kiedy Judy swoją siódmą kończyła. A więc siedem. Mimo to zdecydowanie mogli powiedzieć, że znają się świetnie, bo przecież cały ten czas spędzili razem. Z przerwami, acz dość intensywnie!
W sumie to nawet bawiło go, że bystra, inteligentna Jud, z którą zdecydowanie nie mógł się równać pod względem większości szkolnych przedmiotów, a już w szczególności tych wymagających logicznego rozumowania jak chociażby Runy zwykle jednak przegrywała z nim w szachy. Jak to się dzieje, co tu się dzieje? Czyżby to jego towarzystwo ją rozpraszało?
- Mogę być rycerzem, kiedy przeciwna opcja nie daje mi korzyści. Co poradzę, że lubię wygrywać? - uśmiechnął się szeroko i szczerze, kończąc swoje śniadanie i odsuwając talerz. - Jak możesz nie być głodna po całonocnej jeździe? - spytał jeszcze z niedowierzaniem widząc, jak Skamander powoli radzi sobie z jedzeniem.
- Biegałbym za tobą nawet gdybyś była półgremlinem, gnomie. - przyznał jej, choć liczył, że nie będzie tego faktu nadmiernie wykorzystywać. I wiedział, że będzie, w końcu za coś dał jej to przezwisko, prawda? Widział, że chce sięgać po kolejnego papierosa i ucieszyło go, że jednak sobie odpuściła nawet, jeśli nie była z tego powodu wybitnie zadowolona.
- Sam będę pamiętał. - odpowiedział wesoło, zerkając zaraz na planszę na której pozostawało coraz mniej Skamanderowych pionków. Póki co wygląda na to, że Judy kilka dni będzie musiała się obejść bez papierosów. Oby sobie z tym poradziła! Bertie nie uznaje oszukiwania w stylu popalania na boku.
- Właściwie to siedem. - stwierdził, bo i nie było sensu liczyć dwóch lat, kiedy się nie widzieli. A poznali się w jego drugiej klasie szkoły i rozstali kiedy Judy swoją siódmą kończyła. A więc siedem. Mimo to zdecydowanie mogli powiedzieć, że znają się świetnie, bo przecież cały ten czas spędzili razem. Z przerwami, acz dość intensywnie!
W sumie to nawet bawiło go, że bystra, inteligentna Jud, z którą zdecydowanie nie mógł się równać pod względem większości szkolnych przedmiotów, a już w szczególności tych wymagających logicznego rozumowania jak chociażby Runy zwykle jednak przegrywała z nim w szachy. Jak to się dzieje, co tu się dzieje? Czyżby to jego towarzystwo ją rozpraszało?
- Mogę być rycerzem, kiedy przeciwna opcja nie daje mi korzyści. Co poradzę, że lubię wygrywać? - uśmiechnął się szeroko i szczerze, kończąc swoje śniadanie i odsuwając talerz. - Jak możesz nie być głodna po całonocnej jeździe? - spytał jeszcze z niedowierzaniem widząc, jak Skamander powoli radzi sobie z jedzeniem.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 43
'k100' : 43
I wszystko byłoby pięknie gdyby na końcu nie padło to okropne słowo. Jude oderwała kawałek skórki od chleba i rzuciła nim w Botta. Na doniczki przyjdzie jeszcze czas- Dobrze wiesz, że nie lubię tego przezwiska- mruknęła pod nosem i zaczęła rozdrabniać kromkę na mniejsze kawałki. Chciała mieć więcej amunicji pod ręka. - Ale wiem - kiwnęła potakująco głową. -Jestem idealna na swój własny sposób i równie poprana dla tego do siebie pasujemy- zacytowała jego własne słowa po czym rzuciła w niego kolejną kulką z pieczywa. Niech sobie nie myśli, że to dobry moment na rozckliwianie się albo tym bardziej, że przyznaje mu racje. To w ogóle nie było tak!
Gdy obiecał, że sam będzie pamiętał o własnych słowach sięgnęła po jego dłoń opartą na stole i delikatnie ją ścisnęła. Nie, nuda mu z nią nigdy nie groziła. Pytanie tylko jak długo będzie wstanie to wytrzymać. W końcu cofnęła swoją dłoń i ponownie zajęła się opróżnianiem do końca kupka z kawą.
Zmarszczyła lekko brwi słysząc jak ją poprawia. Przeliczyła sobie wszystko jeszcze raz…no tak, miał racje. Uciekła wzrokiem gdzieś stronę najbliższego okna na chwilę znikając w natłoku własnych myśli. Wróciła na ziemię gdy Bertie zwrócił uwagę, że teraz jej ruch. Już nawet nie myślała nad tym co robi. Przecież i tak miała przegrać.
Kiwnęła głową w geście zrozumienia. - Ok., więc się z tobą nie będę zakładać. - pora na kolejny wystrzał z chlebowe amunicji. - Wolę cię w tej rycersko książęcej wersji - udawanie oburzone szło jej wyjątkowo opornie. Może tak przegrana to dobry znak. Przecież od podobnej porażki wszystko się zaczęło. W odpowiedzi na jego pytanie zjadła jeszcze trochę jajecznicy i wzruszyła Ramonami. - Żywię się energią słoneczną - marny żart, one zdecydowanie lepiej wychodzą Bertiemu. - Mam nadzieję, że nie każesz mi tu siedzieć póki wszystkiego nie zjem? - zaśmiała się cicho choć to przecież nie było takie niemożliwie.
Gdy obiecał, że sam będzie pamiętał o własnych słowach sięgnęła po jego dłoń opartą na stole i delikatnie ją ścisnęła. Nie, nuda mu z nią nigdy nie groziła. Pytanie tylko jak długo będzie wstanie to wytrzymać. W końcu cofnęła swoją dłoń i ponownie zajęła się opróżnianiem do końca kupka z kawą.
Zmarszczyła lekko brwi słysząc jak ją poprawia. Przeliczyła sobie wszystko jeszcze raz…no tak, miał racje. Uciekła wzrokiem gdzieś stronę najbliższego okna na chwilę znikając w natłoku własnych myśli. Wróciła na ziemię gdy Bertie zwrócił uwagę, że teraz jej ruch. Już nawet nie myślała nad tym co robi. Przecież i tak miała przegrać.
Kiwnęła głową w geście zrozumienia. - Ok., więc się z tobą nie będę zakładać. - pora na kolejny wystrzał z chlebowe amunicji. - Wolę cię w tej rycersko książęcej wersji - udawanie oburzone szło jej wyjątkowo opornie. Może tak przegrana to dobry znak. Przecież od podobnej porażki wszystko się zaczęło. W odpowiedzi na jego pytanie zjadła jeszcze trochę jajecznicy i wzruszyła Ramonami. - Żywię się energią słoneczną - marny żart, one zdecydowanie lepiej wychodzą Bertiemu. - Mam nadzieję, że nie każesz mi tu siedzieć póki wszystkiego nie zjem? - zaśmiała się cicho choć to przecież nie było takie niemożliwie.
The member 'Judith Skamander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 52
'k100' : 52
- Ja za to bardzo je lubię. - wzruszył ramionami. Nie musi przecież we wszystkim iść jej na ustępstwo, prawda? Oboje by się zanudzili i był dziwnie pewien, że zacząłby ją w ten sposób irytować. Myślał w sumie, że Judy lubi się irytować i być denerwowana. Do pewnych granic, ale jednak.
Zaraz zaśmiał się, kiedy aby pokazać mu jaki jest zły i zapewne dać nauczkę, rzuciła w niego chlebem. I to pewnie nie jest ostatnia porcyjka jaką dziś oberwie.
Dobrze pamiętała jego słowa, a on nadal by się pod nimi podpisał. Na swój sposób Jud była idealna. Swój dziwny, lekko neurotyczny, bardzo nerwowy sposób. I popaprana, tego na pewno by jej nie odmówił. Ale przecież nie składała się jedynie z wad, przeciwnie. Te po prostu bardziej Bertiego bawiły. Momentami denerwowały, ale kto by teraz o tym myślał?
Widział, że rozproszył ją uwagą o dwóch latach, jakie stracili. Nie zadawał jednak pytań, jeszcze nie. Po prostu zaczekał, aż do niego wróci i, kiedy oberwał ponownie kawałkiem chleba, złapał kuleczkę i odrzucił ją w stronę Judy.
- Wcale nie wolisz. Bycie księżniczką by cię zanudziło. - stwierdził z całkowitą pewnością w głosie patrząc, jak kolejny jej pionek obraca się z proch. Rzucił w nią kolejnym kawałkiem chleba. Wiele mu już nie brakowało i wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że Judy najbliższe dni spędzi bez papierosów.
- Oczywiście, że tak będzie, młoda damo. Dzięki za pomysł. - dodał, w pierwszym zdaniu całkiem nieźle naśladując sposób mówienia swojej matki z chwil, kiedy ta nakazywała coś jemu lub Anastasii dla ich dobra.
- Mamy masę czasu i nigdzie nam się nie spieszy.
Zaraz zaśmiał się, kiedy aby pokazać mu jaki jest zły i zapewne dać nauczkę, rzuciła w niego chlebem. I to pewnie nie jest ostatnia porcyjka jaką dziś oberwie.
Dobrze pamiętała jego słowa, a on nadal by się pod nimi podpisał. Na swój sposób Jud była idealna. Swój dziwny, lekko neurotyczny, bardzo nerwowy sposób. I popaprana, tego na pewno by jej nie odmówił. Ale przecież nie składała się jedynie z wad, przeciwnie. Te po prostu bardziej Bertiego bawiły. Momentami denerwowały, ale kto by teraz o tym myślał?
Widział, że rozproszył ją uwagą o dwóch latach, jakie stracili. Nie zadawał jednak pytań, jeszcze nie. Po prostu zaczekał, aż do niego wróci i, kiedy oberwał ponownie kawałkiem chleba, złapał kuleczkę i odrzucił ją w stronę Judy.
- Wcale nie wolisz. Bycie księżniczką by cię zanudziło. - stwierdził z całkowitą pewnością w głosie patrząc, jak kolejny jej pionek obraca się z proch. Rzucił w nią kolejnym kawałkiem chleba. Wiele mu już nie brakowało i wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że Judy najbliższe dni spędzi bez papierosów.
- Oczywiście, że tak będzie, młoda damo. Dzięki za pomysł. - dodał, w pierwszym zdaniu całkiem nieźle naśladując sposób mówienia swojej matki z chwil, kiedy ta nakazywała coś jemu lub Anastasii dla ich dobra.
- Mamy masę czasu i nigdzie nam się nie spieszy.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 98
'k100' : 98
Wydała z siebie cichy okrzyk oburzenia gdy jej pocisk został odrzucony. To nie jest żaden mecz. On grzecznie siedzi i czeka na atak. Przecież to tak zawsze wyglądało! No dobra może nie do końca. Za karę oberwał kilkoma na raz tak dla równowagi. Tylko czekać aż właścicielka pensjonatu wychyli się za rogu i pośle im wyjątkowo wymowne spojrzenie. Dwa wyrośnięte dzieciuchy.
- Byłabym wspaniałą księżniczką - uniosła dumnie brodę - Mogłabym psioczyć na wszystko i nikt nie nazywałby mnie gnomem - mruknęła przenosząc na niego wciąż urażone spojrzenie. Gdy okazało się, że rzeczywiście przegrała związała ręce na klatce piersiowej. Musiała coś popsioczyć pod nosem ale głęboki westchnięcie na samym końcu oznaczało pogodzenie się z porażką. - Ale wiesz, że to - wskazała dłonią na plansze która wciąż nosiła oznaki jej porażki. - Oznacza, że jesteś wyjątkowo marnym nauczycielem. Żeby prze siedem lat nie nauczyć mnie porządnie grać - zacmokała z dezaprobatą. Miała ogromną ochotę pokazać mu tera język ale ograniczyła się tylko do lekkiego uśmiechu.
- Młoda damo? - uniosła brwi w geście wyraźnego zaskoczenia. - Ale wiesz, że zimna jajecznica jest bardzo niedobra? - spytała głos pełnym nadziei. Na wzmiankę o tym, że mają dużo czasu podniosła się z miejsca i zaszła go od tyłu. Położyła dłonie na jego ramionach by zaraz lekko objąć go za szyję. - Obiecuję, że zjem cały obiad, cokolwiek mi zamówisz - oj mogła tego jeszcze srogo żałować. - Teraz chodź na spacer- zaczęła się do niego łasić byle by tylko zgodził się na jej prośbę. W końcu pociągnęła go za sobą by podniósł się z ławki. Wyszli z budynku a Judith z własnej woli skryła się pod jego ramieniem - Beeeertie- zaczęła ostrożnie może po minucie czy dwóch wspinania się po alejkach wyspy. - Mogę cię o coś spytać? Też będziesz mógł mnie o coś spytać - zaproponowała w ramach uczciwej wymiany. - No bo wiesz - w ciągu kilku sekund blade policzki zaczęły pokrywać się wyraźną czerwienia.- Chodzi o to czy - dalej ciągnęła zastanawiając się jeszcze czy na pewno dobrze robi wracając do tego tematu. - Twoja mam wiedziała o twoich planach…co do mnie? - chodziło jej oczywiście zaręczyny. - No bo wiesz kiedyś mnie lubił a teraz jestem pewnie wredną zołzą która złamała ci serce - instynktownie mocniej wtuliła się w Bertiego jak gdyby tym jednym gestem chciała mu wszystko wynagrodzić.
- Byłabym wspaniałą księżniczką - uniosła dumnie brodę - Mogłabym psioczyć na wszystko i nikt nie nazywałby mnie gnomem - mruknęła przenosząc na niego wciąż urażone spojrzenie. Gdy okazało się, że rzeczywiście przegrała związała ręce na klatce piersiowej. Musiała coś popsioczyć pod nosem ale głęboki westchnięcie na samym końcu oznaczało pogodzenie się z porażką. - Ale wiesz, że to - wskazała dłonią na plansze która wciąż nosiła oznaki jej porażki. - Oznacza, że jesteś wyjątkowo marnym nauczycielem. Żeby prze siedem lat nie nauczyć mnie porządnie grać - zacmokała z dezaprobatą. Miała ogromną ochotę pokazać mu tera język ale ograniczyła się tylko do lekkiego uśmiechu.
- Młoda damo? - uniosła brwi w geście wyraźnego zaskoczenia. - Ale wiesz, że zimna jajecznica jest bardzo niedobra? - spytała głos pełnym nadziei. Na wzmiankę o tym, że mają dużo czasu podniosła się z miejsca i zaszła go od tyłu. Położyła dłonie na jego ramionach by zaraz lekko objąć go za szyję. - Obiecuję, że zjem cały obiad, cokolwiek mi zamówisz - oj mogła tego jeszcze srogo żałować. - Teraz chodź na spacer- zaczęła się do niego łasić byle by tylko zgodził się na jej prośbę. W końcu pociągnęła go za sobą by podniósł się z ławki. Wyszli z budynku a Judith z własnej woli skryła się pod jego ramieniem - Beeeertie- zaczęła ostrożnie może po minucie czy dwóch wspinania się po alejkach wyspy. - Mogę cię o coś spytać? Też będziesz mógł mnie o coś spytać - zaproponowała w ramach uczciwej wymiany. - No bo wiesz - w ciągu kilku sekund blade policzki zaczęły pokrywać się wyraźną czerwienia.- Chodzi o to czy - dalej ciągnęła zastanawiając się jeszcze czy na pewno dobrze robi wracając do tego tematu. - Twoja mam wiedziała o twoich planach…co do mnie? - chodziło jej oczywiście zaręczyny. - No bo wiesz kiedyś mnie lubił a teraz jestem pewnie wredną zołzą która złamała ci serce - instynktownie mocniej wtuliła się w Bertiego jak gdyby tym jednym gestem chciała mu wszystko wynagrodzić.
Mógł być kiepskim nauczycielem, jakoś będzie musiał to przeżyć. Wzruszył jedynie ramionami na tę informację, w sumie to nawet się z nią zgadzając, uśmiechając się nieznacznie. I kiedy Jud zaczęła walczyć o wyjście już na zewnątrz, postanowił odpuścić. Cóż, jest dorosłą kobietą i wie, kiedy powinna jeść? W każdym razie on też chciał już wychodzić. I zamierzał jej zamówić bardzo porządny obiad. Ruszył więc z nią, wyszli z pensjonatu i szli pod górkę między przyjemnymi domkami, ganiającymi się dzieciakami i spacerującymi ludźmi. Na wyspie faktycznie nie było zbyt wielu mieszkańców.
Objął ją mocno, kiedy sama zaczęła się kleić i ucałował ją w czubek głowy, wcale nie podkreślając przy tym, że jest wzrostu przeciętnego gnoma. Skinął głową na jej pytanie. No, to był dość ciężki okres, trzeba przyznać.
- Wiedziała. - przyznał. Pamiętał, że kiedy w końcu pani Bott usłyszała, że nici z zaręczyn, była bardo poruszona. - Ale nie opowiadałem jej za wiele. Pewnie się ucieszy jak cię znowu zobaczy.
Bertie bardzo kochał swoją rodzinę, jednak nie był już małym chłopczykiem żeby z każdym problemem latać do rodziców i opowiadać im dokładnie o wszystkim. O tym szczególnie nie chciał, nigdy nie opowiadał za wiele o ich związkowych problemach trochę nie chcąc psuć mamie obrazu Judy, trochę bo-tak, trochę bo i nie ma czym się chwalić skoro sam nie zawsze był bez winy. Samantha pozostała więc w przeświadczeniu, że podziałała na nich odległość, odczuli olbrzymie, dzielące ich różnice, w grę weszły jakieś plotki i się popsuło.
- Czemu wyjechałaś na tak długo? Tylko przeze mnie? - nie pasowała mu ta wersja. - I czemu postanowiłaś wrócić?
Kiedyś w końcu musiał zacząć zadawać pytania.
Objął ją mocno, kiedy sama zaczęła się kleić i ucałował ją w czubek głowy, wcale nie podkreślając przy tym, że jest wzrostu przeciętnego gnoma. Skinął głową na jej pytanie. No, to był dość ciężki okres, trzeba przyznać.
- Wiedziała. - przyznał. Pamiętał, że kiedy w końcu pani Bott usłyszała, że nici z zaręczyn, była bardo poruszona. - Ale nie opowiadałem jej za wiele. Pewnie się ucieszy jak cię znowu zobaczy.
Bertie bardzo kochał swoją rodzinę, jednak nie był już małym chłopczykiem żeby z każdym problemem latać do rodziców i opowiadać im dokładnie o wszystkim. O tym szczególnie nie chciał, nigdy nie opowiadał za wiele o ich związkowych problemach trochę nie chcąc psuć mamie obrazu Judy, trochę bo-tak, trochę bo i nie ma czym się chwalić skoro sam nie zawsze był bez winy. Samantha pozostała więc w przeświadczeniu, że podziałała na nich odległość, odczuli olbrzymie, dzielące ich różnice, w grę weszły jakieś plotki i się popsuło.
- Czemu wyjechałaś na tak długo? Tylko przeze mnie? - nie pasowała mu ta wersja. - I czemu postanowiłaś wrócić?
Kiedyś w końcu musiał zacząć zadawać pytania.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Teraz mogła sobie pozwolić na odrobinę czułości. Naiwne wtulanie się w cało Bertiego, pocałunek który poczuła na swojej głowie i rumieniec który próbowała ukryć za pasmami ciemnych włosów. Tutaj nikt ich nie znał. Dzieci bawiące się wzdłuż alejek przyglądały się im ciekawie ale zapomną o nich gdy tylko znikną za zakrętem. Jude po raz pierwszy od dawna mogła sobie pozwolić na chwilę oddechu.
Przed szarymi oczami małej Skamander pojawił się obraz pani Bott która przecież kiedyś traktowała ją z taką życzliwością. Mimo wszystko Jude nie była do końca przekonana co do tego, czy rzeczywiście po tylu latach ucieszy się na jej widok. Chociaż może tak pewnie większość ich wspólnych znajomych czekała na kolejne zejście się . Cóż…lepiej późno niż wcale. - To dobrze- kiwnęła głową. - Mój ojciec nie będzie taki wyrozumiały. Ale on cie nigdy nie lubił - zaśmiała się cicho pod nosem. Ne chodziło o to w jakich okolicznościach się rozstali. Bertie zabierał mu jego ukochaną córeczkę, księżniczkę która miała się wżenić w jakiś arystokratyczny ród.
W sumie mogła spodziewać się podobnego pytania. Przygryzła lekko wargo wydając z siebie ciche westchniecie. - Nie wyjechałam od razu po szkole. Przez kilka miesięcy jeździłam po wyspie pracując. Pomagałam w rezerwatach i szklarniach - wzruszyła obojętnie ramionami.- Zaproponowano mi pomoc w projekcie badawczym poza terenami Wielkiej Brytanii więc się zgodziłam. Mogłam pracować, uciekłam od wspomnień i od prób mojej rodziny by znaleźć mi…kogoś nowego. Będąc poza krajem byłam bardziej nieuchwytna. - spojrzała na niego kątem oka. W zasadzie nie kłamała, pominęła tylko bliznę na ramieniu i to, że sama postanowiła o wyjeździe. - Nigdy nie lubiłam tej naszej ponurej ojczyzny. Chce plaży, błękitnego nieba drinków z koksa - dziwny obrazek ale niech już będzie - Wróciłam bo Sam mnie prosił. Chyba miał dość bycia pośrednikiem pomiędzy mną a tym co zostawiłam tutaj - po raz kolejny wzruszyła ramionami po czym wyślizgnęła się spod jego ramienia. Chwyciła go za dłoń i zaczęła iść kilka kroków przed nim będąc jednocześnie odwrócona plecami do kierunku drogi. - Gdybym cie poprosiła pojechałbyś ze mną ? - to nie było zaproszenie na wakacje. - Zostawiłbyś wszystko za sobą? Pojechalibyśmy gdzieś gdzie świeci słońce, gdzieś gdzie niema całej tej walki z mugolami. - Szare tęczówki śledziły każdy minimetr jego twarzy. To nie była kwestia marzeń i planów. Jude wiedziała, że może nadejść taki moment w którym będzie musiała po prostu uciekać. Niewiele rzeczy mnie jeszcze tutaj trzyma - przyznała całkiem szczerze niecierpliwie czekając na jego reakcje.[/b]
Przed szarymi oczami małej Skamander pojawił się obraz pani Bott która przecież kiedyś traktowała ją z taką życzliwością. Mimo wszystko Jude nie była do końca przekonana co do tego, czy rzeczywiście po tylu latach ucieszy się na jej widok. Chociaż może tak pewnie większość ich wspólnych znajomych czekała na kolejne zejście się . Cóż…lepiej późno niż wcale. - To dobrze- kiwnęła głową. - Mój ojciec nie będzie taki wyrozumiały. Ale on cie nigdy nie lubił - zaśmiała się cicho pod nosem. Ne chodziło o to w jakich okolicznościach się rozstali. Bertie zabierał mu jego ukochaną córeczkę, księżniczkę która miała się wżenić w jakiś arystokratyczny ród.
W sumie mogła spodziewać się podobnego pytania. Przygryzła lekko wargo wydając z siebie ciche westchniecie. - Nie wyjechałam od razu po szkole. Przez kilka miesięcy jeździłam po wyspie pracując. Pomagałam w rezerwatach i szklarniach - wzruszyła obojętnie ramionami.- Zaproponowano mi pomoc w projekcie badawczym poza terenami Wielkiej Brytanii więc się zgodziłam. Mogłam pracować, uciekłam od wspomnień i od prób mojej rodziny by znaleźć mi…kogoś nowego. Będąc poza krajem byłam bardziej nieuchwytna. - spojrzała na niego kątem oka. W zasadzie nie kłamała, pominęła tylko bliznę na ramieniu i to, że sama postanowiła o wyjeździe. - Nigdy nie lubiłam tej naszej ponurej ojczyzny. Chce plaży, błękitnego nieba drinków z koksa - dziwny obrazek ale niech już będzie - Wróciłam bo Sam mnie prosił. Chyba miał dość bycia pośrednikiem pomiędzy mną a tym co zostawiłam tutaj - po raz kolejny wzruszyła ramionami po czym wyślizgnęła się spod jego ramienia. Chwyciła go za dłoń i zaczęła iść kilka kroków przed nim będąc jednocześnie odwrócona plecami do kierunku drogi. - Gdybym cie poprosiła pojechałbyś ze mną ? - to nie było zaproszenie na wakacje. - Zostawiłbyś wszystko za sobą? Pojechalibyśmy gdzieś gdzie świeci słońce, gdzieś gdzie niema całej tej walki z mugolami. - Szare tęczówki śledziły każdy minimetr jego twarzy. To nie była kwestia marzeń i planów. Jude wiedziała, że może nadejść taki moment w którym będzie musiała po prostu uciekać. Niewiele rzeczy mnie jeszcze tutaj trzyma - przyznała całkiem szczerze niecierpliwie czekając na jego reakcje.[/b]
Uśmiechnął się pod nosem. Miał pełną świadomość tego, że męska część Samanderowej rodziny łatwo go nie przyjmie, tudzież nie odda mu córki. Pewnie jej rodzina doskonale wie o powodzie ich rozstania i pewnie mało który z nich mu jeszcze kiedykolwiek zaufa. W razie znalezienia jakiejkolwiek, choćby nieznacznej poszlaki zawsze będą podejrzliwi. Ale to nie miało wielkiego znaczenia - nie zamierzal wychodzić za ojca Judy, czy za jej matkę. Choć miał wrażenie, że z pani Skamander miał całkiem niezy kontakt swego czasu. Nie miał nic przeciwko Samowi, nawet za nim przepadał, le jeśli ten ma wiecznie na niego łypać i wściekać się o każdy ruch, w porządku, bo to nie z nim zamierza kiedyś mieszkać. Nie przejmował się tym zbytnio, choć być może kiedyś będzie musiał zacząć.
Teraz jeszcze to wszystko było dość świeże.
Dalej słuchał tego, co mu mówiła. To on zawsze kochał podróże, jego rwało po całym świecie, chciał być wszędzie, a najlepiej tam gdzie być nie może. Tymczasem to ona zwiedziła ładny kawał świata przez swoje zainteresowania podczas, gdy on poza mniejszymi, lub większymi wypadami siedział w Londynie. Tak przynajmniej wyglądało to bez znajomości prawdy. Uśmiechnął się lekko, wyobrażając sobie w jakich miejscach musiała bywać.
- A ja lubię to miejsce, wiesz? - powiedział jej. Na prawdę lubił Anglię. Marzył o podróżach, ale przecież zawsze wracał. - Nieźle się tu popieprzyło, ale przecież... wszystko jeszcze można naprawić, prawda? - nie mógł jej powiedzieć, jak dosłownie mówi, ale przecież wiedziała, że jest idealistą, głupim idealistą, który wierzy w dobro świata i lepsze jutro. Nie porzuciłby tego miejsca tak po prostu. - Masz tu ludzi. Ja też. Rodzinę, bliskich, przyjaciół. Gdzieś tu jest Anastasia. Tu jest moje miejsce. - miał nadzieję, że słyszała gdzieś plotki o jego siostrze, bo nie chciał psuć w tej chwili nastroju i sobie i jej tą opowieścią, ale i ona była dla niego silnym argumentem, żeby być tu. Być tu i szukać, jeśli tylko znajdzie się jakiś ślad.
- Wyjeżdżać na jakiś czas, bardzo chętnie. Nawet od czasu do czasu na dłużej. Ale na stałe? - Bertie czuł, że jeśli ten statek zatonie, on będzie częścią orkiestry wygrywającej ostatnie nuty do samego końca. Może myślałby inaczej gdyby wiedział, że być może Judy będzie musiała przed czymś uciekać, ale teraz myląc o tym jak o romantycznej wizji ucieczki w poszukiwaniu Arkadii wcale nie palił się do wyjazdu. - Co się stanie z tym miejscem, jeśli wszyscy, którzy nie zgadzają się z tym, jak tu jest uciekną?
Czuł się w jakiś sposób związany z tym miejscem. Cokolwiek się działo.
Teraz jeszcze to wszystko było dość świeże.
Dalej słuchał tego, co mu mówiła. To on zawsze kochał podróże, jego rwało po całym świecie, chciał być wszędzie, a najlepiej tam gdzie być nie może. Tymczasem to ona zwiedziła ładny kawał świata przez swoje zainteresowania podczas, gdy on poza mniejszymi, lub większymi wypadami siedział w Londynie. Tak przynajmniej wyglądało to bez znajomości prawdy. Uśmiechnął się lekko, wyobrażając sobie w jakich miejscach musiała bywać.
- A ja lubię to miejsce, wiesz? - powiedział jej. Na prawdę lubił Anglię. Marzył o podróżach, ale przecież zawsze wracał. - Nieźle się tu popieprzyło, ale przecież... wszystko jeszcze można naprawić, prawda? - nie mógł jej powiedzieć, jak dosłownie mówi, ale przecież wiedziała, że jest idealistą, głupim idealistą, który wierzy w dobro świata i lepsze jutro. Nie porzuciłby tego miejsca tak po prostu. - Masz tu ludzi. Ja też. Rodzinę, bliskich, przyjaciół. Gdzieś tu jest Anastasia. Tu jest moje miejsce. - miał nadzieję, że słyszała gdzieś plotki o jego siostrze, bo nie chciał psuć w tej chwili nastroju i sobie i jej tą opowieścią, ale i ona była dla niego silnym argumentem, żeby być tu. Być tu i szukać, jeśli tylko znajdzie się jakiś ślad.
- Wyjeżdżać na jakiś czas, bardzo chętnie. Nawet od czasu do czasu na dłużej. Ale na stałe? - Bertie czuł, że jeśli ten statek zatonie, on będzie częścią orkiestry wygrywającej ostatnie nuty do samego końca. Może myślałby inaczej gdyby wiedział, że być może Judy będzie musiała przed czymś uciekać, ale teraz myląc o tym jak o romantycznej wizji ucieczki w poszukiwaniu Arkadii wcale nie palił się do wyjazdu. - Co się stanie z tym miejscem, jeśli wszyscy, którzy nie zgadzają się z tym, jak tu jest uciekną?
Czuł się w jakiś sposób związany z tym miejscem. Cokolwiek się działo.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Szare oczy wzniosły się ku błękitnemu niebu i opadły z cichym westchnięciem. - W kontraście z miejsce gdzie wszędzie świeci słońce nie byłbyś już takim zakręconym optymistą - gdzieś na jej ustach zabłąkał się słaby uśmiech. Kiwnęła potakująco głową. - Nie dość, że optymista to jeszcze idealista - zacmokała z dezaprobatą. Zatrzymała się w pół kroku przyglądając mu się uważnie. Po krótkie chwili wzruszyła ramionami. - Głupi idealiści nigdy nie przestaną zbawiać świata- Judith nie przepadała za polityką ani zbytnio nie interesowała się historią. Jednak każde dziecko wie, że tam gdzie pojawia się jakaś forma ucisku tam i prędzej czy później pojawi się ognisko oporu. Znalazła w końcu niebieskie oczy Bertiego i spróbowała z nich coś wyczytać. Nigdy nie widziała w nim wojownika walczące za wyższe dobro…wolałby by tak zostało. Zbliżyła się do niego i lekko musnęła tak dobrze znane usta. - Nam przecież i ta nic nie grozi. Ja jestem czystej krwi a ty pół. Nie mają prawa nas o nic posądzać. -znów schowała się pod jego ramieniem.
Ludzie, ludzie zawsze byli koronnym argumentem. Za nią nikt by nie tęsknił…nie ma ludzi niezastąpionych. Miała już tę myśl na końcu języka kiedy w uszach jej uszach zabrzmiało imię starszej siostry Bertiego. Wiedziała, oczywiście, że wiedziała. Nic nie odpowiedziała tylko mocniej wtuliła się w chłopaka. Nie chciała go pytać o to co jeśli jej miejsce jest gdzieś po drugiej stronie globu. Jeśli chciała być szczęśliwa musiała coś poświęcić. To tak działa prawda?
- Pojechalibyśmy do Afryki i testowałaby na tobie działanie tamtejszych roślin. Miałbyś o czym dyskutować z Rogerem - zażartowała próbując trochę rozluźnić atmosferę. Właśnie dlatego nie lubiła polityki.
- Nie Bertie - westchnęła ciężko. - Tacy ludzie nigdy nie uciekają. Zostają i podejmują walkę z wiatrakami. Uparcie wierzą, że matki poczują dumę gdy zobaczą imiona swoich dzieci wyryte na kamiennych tablicach, upamiętniających tych którzy oddali życie w imię większej sprawy - wypluła z siebie w końcu ostatnie słowo. Jej myśli krążyły wokół postaci Sama i wspomnień z przed kilku lat gdy brat przyznał się, że chce zostać aurrorem, Była przeciwna ale kto miał jej wtedy słuchać? Po dziś dzień wierzy w to, że jej jedyny brat odda życie walcząc z zarazą z którą nikt nigdy nie wygra. Zatrzymała się na chwilę i ukryła twarz w dłoniach w obawie, że zacznie płakać. Wzięła kilka oddechów żeby się uspokoić gdy już odciągnęła dłonie od twarzy usta Jude wygięły się w lekki uśmiech. - Porozmawiajmy o czymś weselszym! -nakazała mając nadzieję, że Bertie szybko wymyśli odpowiedni temat. Sama wspięła się na niski murek tylko po to by ułamać gałązkę kwitnących forsycji. Wróciła do Botta i wspinając się na palce założyła kwiaty za jego ucho. Uważnie obejrzała swoje dzieło po czym uśmiechając się wesoło oznajmiła. - Wyglądasz ślicznie!
Ludzie, ludzie zawsze byli koronnym argumentem. Za nią nikt by nie tęsknił…nie ma ludzi niezastąpionych. Miała już tę myśl na końcu języka kiedy w uszach jej uszach zabrzmiało imię starszej siostry Bertiego. Wiedziała, oczywiście, że wiedziała. Nic nie odpowiedziała tylko mocniej wtuliła się w chłopaka. Nie chciała go pytać o to co jeśli jej miejsce jest gdzieś po drugiej stronie globu. Jeśli chciała być szczęśliwa musiała coś poświęcić. To tak działa prawda?
- Pojechalibyśmy do Afryki i testowałaby na tobie działanie tamtejszych roślin. Miałbyś o czym dyskutować z Rogerem - zażartowała próbując trochę rozluźnić atmosferę. Właśnie dlatego nie lubiła polityki.
- Nie Bertie - westchnęła ciężko. - Tacy ludzie nigdy nie uciekają. Zostają i podejmują walkę z wiatrakami. Uparcie wierzą, że matki poczują dumę gdy zobaczą imiona swoich dzieci wyryte na kamiennych tablicach, upamiętniających tych którzy oddali życie w imię większej sprawy - wypluła z siebie w końcu ostatnie słowo. Jej myśli krążyły wokół postaci Sama i wspomnień z przed kilku lat gdy brat przyznał się, że chce zostać aurrorem, Była przeciwna ale kto miał jej wtedy słuchać? Po dziś dzień wierzy w to, że jej jedyny brat odda życie walcząc z zarazą z którą nikt nigdy nie wygra. Zatrzymała się na chwilę i ukryła twarz w dłoniach w obawie, że zacznie płakać. Wzięła kilka oddechów żeby się uspokoić gdy już odciągnęła dłonie od twarzy usta Jude wygięły się w lekki uśmiech. - Porozmawiajmy o czymś weselszym! -nakazała mając nadzieję, że Bertie szybko wymyśli odpowiedni temat. Sama wspięła się na niski murek tylko po to by ułamać gałązkę kwitnących forsycji. Wróciła do Botta i wspinając się na palce założyła kwiaty za jego ucho. Uważnie obejrzała swoje dzieło po czym uśmiechając się wesoło oznajmiła. - Wyglądasz ślicznie!
Uśmiechnął się pod nosem. Był głupi i był idealistą. Nie zamierzał się z tym kłócić, ani uświadamiać Judy, jak bardzo ma rację. Nie było sensu. Nie mógł, to po pierwsze. A o dziwo mimo tego, jak koszmarną był paplą, dobrze wiedział czym jest sekret i nie zamierzał łamać zakazu mówienia o Zakonie. Objął ją tylko mocniej. I cieszył się, że ona jest inna. Nie chciałby bać się jeszcze, że dostanie jakąś misję, która będzie jej zagrażać.
- Półkrwi. Mam dużą rodzinę. Są w niej mugole. Są mugolaki. Mamy jednego charłaka. Mi nic nie grozi, moim rodzicom też, ale nie można zostawić innych samych sobie. Nie chodzi mi z resztą tylko o rodzinę, ale i o ludzi dookoła, przyjaciół, czy nawet obcych ludzi, bo tak po prostu nie powinno być. Nie mógłbym tak po prostu zniknąć i tego zostawić. To, co się dzieje jest zbyt popieprzone.
Odetchnął. Nie chodziło o jego bliskich, o żadną konkretną osobę, a właśnie o ideę, o to, że tak nie powinno być, to nie powinno się dziać. Gotowało się w nim, kiedy myślał o wynikach pieprzonego referendum i pluł sobie w brodę, że go na nim nie było. Jego jeden głos może niczego by nie zmienił, ale takich, jak on na pewno było więcej! Choć i tak zgadywał, że to wszystko było ustawione i to bardzo bezczelnie. Większość społeczeństwa nie jest przecież szlachetno, czy czystokrwista!
Słowa o kamiennych tablicach trochę go zmroziły. Wciąż myślał o próbie. Po to przecież poszedł do Zakonu. Chciał walczyć. Zgodził się oddać wszystko już wstępując. A więc co dalej?
Kiedy Judy schowała twarz w dłoniach, postanowił nie naciskać już w tym temacie. Dobrze nawet, że pod tym względem się nie zgadzali. I dobrze, że nie wiedziała, że on faktycznie ryzykuje. Dobrze, że myślała, że prócz siedzenia w cukierni i narzekania na obecną sytuację nie robi nic. Bardzo dobrze.
- Roger by się ucieszył, gnomie. - ucałował ją w czubek głowy, wracając do jej słów o Afryce. Uśmiechnął się, kiedy Jud odżyła i postanowła przyozdobić go kwiatami. Nie ściągał ich, bo i po co?
- Oh, ja zawsze wyglądam doskonale. - uśmiechnął się szeroko. Wspinali się coraz wyżej i byli juz całkiem blisko zamku, głównej atrakcji tego miasta. - Mogę ci opowiedzieć o tym, jak lody u Frotesceau zaczęły żyć. Pod warunkiem, że dochowasz tajemnicy.
Zdecydował. Choć nie sądził, żeby wielkim sekretem było, że on i Titus za tym stali.
- Półkrwi. Mam dużą rodzinę. Są w niej mugole. Są mugolaki. Mamy jednego charłaka. Mi nic nie grozi, moim rodzicom też, ale nie można zostawić innych samych sobie. Nie chodzi mi z resztą tylko o rodzinę, ale i o ludzi dookoła, przyjaciół, czy nawet obcych ludzi, bo tak po prostu nie powinno być. Nie mógłbym tak po prostu zniknąć i tego zostawić. To, co się dzieje jest zbyt popieprzone.
Odetchnął. Nie chodziło o jego bliskich, o żadną konkretną osobę, a właśnie o ideę, o to, że tak nie powinno być, to nie powinno się dziać. Gotowało się w nim, kiedy myślał o wynikach pieprzonego referendum i pluł sobie w brodę, że go na nim nie było. Jego jeden głos może niczego by nie zmienił, ale takich, jak on na pewno było więcej! Choć i tak zgadywał, że to wszystko było ustawione i to bardzo bezczelnie. Większość społeczeństwa nie jest przecież szlachetno, czy czystokrwista!
Słowa o kamiennych tablicach trochę go zmroziły. Wciąż myślał o próbie. Po to przecież poszedł do Zakonu. Chciał walczyć. Zgodził się oddać wszystko już wstępując. A więc co dalej?
Kiedy Judy schowała twarz w dłoniach, postanowił nie naciskać już w tym temacie. Dobrze nawet, że pod tym względem się nie zgadzali. I dobrze, że nie wiedziała, że on faktycznie ryzykuje. Dobrze, że myślała, że prócz siedzenia w cukierni i narzekania na obecną sytuację nie robi nic. Bardzo dobrze.
- Roger by się ucieszył, gnomie. - ucałował ją w czubek głowy, wracając do jej słów o Afryce. Uśmiechnął się, kiedy Jud odżyła i postanowła przyozdobić go kwiatami. Nie ściągał ich, bo i po co?
- Oh, ja zawsze wyglądam doskonale. - uśmiechnął się szeroko. Wspinali się coraz wyżej i byli juz całkiem blisko zamku, głównej atrakcji tego miasta. - Mogę ci opowiedzieć o tym, jak lody u Frotesceau zaczęły żyć. Pod warunkiem, że dochowasz tajemnicy.
Zdecydował. Choć nie sądził, żeby wielkim sekretem było, że on i Titus za tym stali.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie miała serca tłumaczyć mu, że zwłaszcza ci obcy rzadko kiedy doceniają podobne poświęcenia. Możliwe, że była nieobiektywna. Od pewnego czasu coraz wyraźniej zdawała sobie sprawę, że gdy sama katuje się by nie zrobić nikomu krzywdy większość osób którym stara się zapewnić bezpieczeństwo bez wahania oddałaby ją w ręce łowców. W końcu z jej gardła wydobyło się ciche westchnięcie świadczące o rezygnacji. - Masz swoje zasady a mnie nie pozostaje nic tylko je zaakceptować - wzruszyła obojętnie ramionami próbując nadać sprawie trochę mnie poważny wydźwięk. Żadnych krzyków, rzucania w siebie przedmiotami i trzaskających drzwi. Czyżby jednak naprawdę dorośli i nauczycieli się poważnie rozmawiać bez robienia przy tym awantury?
Gdy znów usłyszała znienawidzone przezwisko w akcie sprzeciwu uderzyła Bertiego wierzchem dłoni. Tak dla zasady. Ale i tak poczuła się lepiej gdy był tak blisko niej. Spojrzała na niego spod ciemnych rzęs . - Obiecaj mi, że jeszcze to przemyślisz- tylko oni ( plus Roger) i bezkresne tereny czarnego lądu. Mogli być tam naprawdę szczęśliwy.
- Doprawdy? - ugryzła się w język byleby tylko się nie uśmiechnąć. - Chyba jednak narcyzy lepiej by do ciebie pasowały!- postanowiła i naprawdę zaczęła zaglądać do ogrodów które mijali w poszukiwaniu białych kwiatów. Bertie był przystojny mimo tego swojego głupkowatego uśmiechu. Judith jednak wolała go o tym nie uświadamiać, jako dowód wystarczyła już jego nigdy nie malejąca liczba koleżanek . Szyli ścieżką prowadzącą do zamku a Judith zatrzymywała się co jakiś czas by podziwiać widok ze wzniesienia. Gdy Bott wspomniał o żywych lodach lekko się wzdrygnęła. Oto ziścił się koszmar każdego dziecka. Lodowy potwór przyszedł się zemścić za to, że ludzie zjadają jego małych braci! - Bertie coś ty znowu wymyślił ? -przecież to oczywiste, że to on za tym stał. - Na lodziarni wisi już twoje zdjęcie z dopiskiem „tego pana nie obsługujemy? - spytała unosząc jedną brew. - Wariat - uśmiechnęła się w końcu kręcąc jednocześnie głową w geście dezaprobaty.
Gdy znów usłyszała znienawidzone przezwisko w akcie sprzeciwu uderzyła Bertiego wierzchem dłoni. Tak dla zasady. Ale i tak poczuła się lepiej gdy był tak blisko niej. Spojrzała na niego spod ciemnych rzęs . - Obiecaj mi, że jeszcze to przemyślisz- tylko oni ( plus Roger) i bezkresne tereny czarnego lądu. Mogli być tam naprawdę szczęśliwy.
- Doprawdy? - ugryzła się w język byleby tylko się nie uśmiechnąć. - Chyba jednak narcyzy lepiej by do ciebie pasowały!- postanowiła i naprawdę zaczęła zaglądać do ogrodów które mijali w poszukiwaniu białych kwiatów. Bertie był przystojny mimo tego swojego głupkowatego uśmiechu. Judith jednak wolała go o tym nie uświadamiać, jako dowód wystarczyła już jego nigdy nie malejąca liczba koleżanek . Szyli ścieżką prowadzącą do zamku a Judith zatrzymywała się co jakiś czas by podziwiać widok ze wzniesienia. Gdy Bott wspomniał o żywych lodach lekko się wzdrygnęła. Oto ziścił się koszmar każdego dziecka. Lodowy potwór przyszedł się zemścić za to, że ludzie zjadają jego małych braci! - Bertie coś ty znowu wymyślił ? -przecież to oczywiste, że to on za tym stał. - Na lodziarni wisi już twoje zdjęcie z dopiskiem „tego pana nie obsługujemy? - spytała unosząc jedną brew. - Wariat - uśmiechnęła się w końcu kręcąc jednocześnie głową w geście dezaprobaty.
Skinął głową. Wcale nie zamierzał jej przekabacać na stronę patrolowania miasta, trenowania zaklęć i nadziei na swoją szansę walki ze złem. Bo i faktycznie miał nadzieję - nie, że coś się stanie, a że jeśli się stanie to będzie miał szansę to zatrzymać. Jako jeden z wielu oczywiście, nie wierzył w swoje zdolności bezgranicznie.
Nie. Nie chciałby jej w Zakonie. Nie chciałby jej ryzykującej. Była czystej krwi, więc była bezpieczna, tak przynajmniej sądził. I na szczęście raczej nie była osobą, która by się do walki pchała. Teraz z resztą to udowadniała.
- Przemyślę. Jeśli będą chcieli mnie zlinczować za niestawienie się na referendum to zabiorę cię na Hawaje. - ucałował ją w czoło, zdecydowanie żartobliwie. Żałował, że nie poszedł, jednak był niemal całkowicie pewien, że wzmianka o konsekwencjach związanych z absencją to jedynie straszak mający zapewnić jak najwyższą frekwencję. W końcu wynik i tak jest taki, jakiego chciała władza.
Zaśmiał się na jej stwierdzenie i wzruszył ramionami.
- Mi wszystko pasuje. - puścił jej oczko, kontynuując tę swoją grę. Choć no dobra, był dość pewny siebie, może nie miał się za największego przystojniaka Londynu, ale też nie sądził, by miał się czego wstydzić. I na pewno miał piękną dziewczynę!
- Nic szczególnego. Po prostu było prima aprilis i... - historie zaczynane tym zdaniem nigdy nie kończą się dobrze i Judy wie to odkąd go poznała. Pierwszy kwietnia to czas, kiedy jego połówka mózgu dzieli się jeszcze przez dwa, a jednocześnie produkuje potrójną ilość durnych pomysłów. A odkąd powstał duet Bott-Ollivander, nastąpiła kumulacja, od tej pory każde święto błaznów to seria niefortunnych zdarzeń dla wszystkich dookoła. Im błazny starsze tym bardziej kreatywne.
- Lodziarnia to był ostatni punkt nocnej eskapady! Część lodów zaczęła śpiewać skoczne melodyjki, część poważne opery, jeszcze inne usypiały tego co zjadł, a smaki specjalne użalały się nad losem lodów. Wyszło częściowo przypadkowo, bo i trudno to zorganizować i trochę te zaklęcia skomplikowane, ale generalnie to wyszło super.
Eh no, musiał się przecież pochwalić, prawda?
Nie. Nie chciałby jej w Zakonie. Nie chciałby jej ryzykującej. Była czystej krwi, więc była bezpieczna, tak przynajmniej sądził. I na szczęście raczej nie była osobą, która by się do walki pchała. Teraz z resztą to udowadniała.
- Przemyślę. Jeśli będą chcieli mnie zlinczować za niestawienie się na referendum to zabiorę cię na Hawaje. - ucałował ją w czoło, zdecydowanie żartobliwie. Żałował, że nie poszedł, jednak był niemal całkowicie pewien, że wzmianka o konsekwencjach związanych z absencją to jedynie straszak mający zapewnić jak najwyższą frekwencję. W końcu wynik i tak jest taki, jakiego chciała władza.
Zaśmiał się na jej stwierdzenie i wzruszył ramionami.
- Mi wszystko pasuje. - puścił jej oczko, kontynuując tę swoją grę. Choć no dobra, był dość pewny siebie, może nie miał się za największego przystojniaka Londynu, ale też nie sądził, by miał się czego wstydzić. I na pewno miał piękną dziewczynę!
- Nic szczególnego. Po prostu było prima aprilis i... - historie zaczynane tym zdaniem nigdy nie kończą się dobrze i Judy wie to odkąd go poznała. Pierwszy kwietnia to czas, kiedy jego połówka mózgu dzieli się jeszcze przez dwa, a jednocześnie produkuje potrójną ilość durnych pomysłów. A odkąd powstał duet Bott-Ollivander, nastąpiła kumulacja, od tej pory każde święto błaznów to seria niefortunnych zdarzeń dla wszystkich dookoła. Im błazny starsze tym bardziej kreatywne.
- Lodziarnia to był ostatni punkt nocnej eskapady! Część lodów zaczęła śpiewać skoczne melodyjki, część poważne opery, jeszcze inne usypiały tego co zjadł, a smaki specjalne użalały się nad losem lodów. Wyszło częściowo przypadkowo, bo i trudno to zorganizować i trochę te zaklęcia skomplikowane, ale generalnie to wyszło super.
Eh no, musiał się przecież pochwalić, prawda?
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 2 z 25 • 1, 2, 3 ... 13 ... 25
Wyspa Rzeźb
Szybka odpowiedź