Wyspa Rzeźb
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wyspa Rzeźb
Ta bardzo mała wyspa mieszcząca tylko jedno niewielkie, czarodziejskie miasteczko oraz zabytkowy zamek na wzgórzu jest wyjątkowo urokliwym miejscem, które bez większego problemu można zwiedzić w kilka godzin. Nie trudno zobaczyć nad wodą ludzi zbierających mule czy też statki rybackie gotowe do wyruszenia. To właśnie rybołówstwo jest głównym środkiem utrzymania tutejszej ludności, nieliczni przyjmują także gości w malutkich pensjonatach. O tym, jak magiczne jest to miejsce, zwiedzający mogą przekonać się dopiero wieczorem, kiedy ciała gospodarzy oraz wszystkich innych mieszkańców wyspy zaczynają twardnieć i przybierać szary odcień - w ciągu kilku minut ludzie nieruchomieją i zmienieni w kamień trwają, aż do życia nie przywrócą ich ponownie promienie wschodzącego słońca. Dotyczy do wszystkich, zarówno niemowląt, dzieci, dorosłych, jak i osób w podeszłym wieku, każda osoba urodzona na wyspie nocą staje się kamienną figurą. Nigdy nie śpią, lecz nie odczuwają zmęczenia. Gdy próbują odejść, tuż na granicy wyspy kamienieją, niezależnie od pory dnia i dochodzą do siebie dopiero po przeniesieniu ich z powrotem w głąb lądu. Podobno dawno temu na wyspę rzucono klątwę, aby zapobiec emigracji do dużych miast i stopniowemu wyludnieniu. Odwiedzającym nie grozi jednak żadne niebezpieczeństwo. Warto wspomnieć także o dość niezwykłej komunikacji z wyspą. Nad ranem, w porze odpływu, można tu dotrzeć pieszo, ścieżką - wieczorem jednak przypływ odcina dostęp do lądu, tworząc z Wyspy Rzeźb faktyczną wyspę i zmuszając odwiedzających do korzystania z magicznych środków transportu lub łodzi.
The member 'Bertie Bott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 41
'k100' : 41
Zamarła zaledwie na chwilę, gdy Magnolia pociągnęła za klamkę, a pułapki zostały aktywowane. - Na Merlina - rzuciła ze zdenerwowaniem, i po cóż była jej ta cała ostrożność, skoro i tak dym ulatniał się zarówno na korytarz, jak i do cel, co było całkowicie niezgodne z posiadanymi wcześniej informacjami. Próba ucieczki przypłacona oszołomieniem, zatruciem... życiem? Nie chciałaby przetestować na własnej skórze, jak dokładnie działa dym. Nie musiała być napędzana adrenaliną, by wiedzieć, że czas na testowanie właśnie dobiegł końca - teraz musiała działać szybko i, co najważniejsze, skutecznie, wszak nie wiedziała nawet, w jaki sposób wydostać więźniów z cel. Jaki to mieli pierwotny plan? Niepostrzeżone wejście, skuteczne odnalezienie więźniów, uwolnienie, po czym wyjście. Jak to się stało, że sytuacja zmieniła się w jednej chwili. Cóż powinna zapamiętać na przyszłość - o ile będzie jakąś miała - że właśnie tak kończą się włamania do miejsc strzeżonych. - Sezam Materio - wymierzyła różdżkę w zamek celi, za której klamkę pociągnęła jedna z kobiet. Usunięcie zamka powinno odblokować drzwi - przynajmniej musiała mieć taką nadzieję, gdyż do otwarcia pozostawała więcej niż jedna cela, a czasu mieli z każdą chwilą coraz to mniej.
these violent delights have
violent ends...
Josephine Fenwick
Zawód : przyszła aurorka
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
W całym magicznym świecie gasną światła. Nie ujrzymy ich już za naszego życia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Josephine Fenwick' has done the following action : rzut kością
'k100' : 29
'k100' : 29
Natychmiast puściła klamkę, kiedy do jej oczu dotarł jasny blask klejący się do wszystkich krawędzi, jakie tylko znalazły się w zasięgu jej wzroku. Drzwi, gorąca klamka, wyprowadzone zaklęcia? Światło gasło i Magnolia nagle zapragnęła, żeby przyszłość przestała istnieć, bo wiedziała, co ona za sobą niosła. Stres i przerażenie zamazały racjonalizm sytuacji. Zapomniała o słowach dziewczyny, która stała za ścianą i była ich jedyną deską ratunku. Zapomniała, że nie mogła chwytać za klamkę. I, cóż, niespecjalnie oczywiście, ale za tę klamkę chwyciła.
Spojrzała do góry i aż pobladła. Ponure kłęby zaczęły opadać beznamiętnie, zupełnie ignorując obecność ludzi w celi. Wyglądały niepozornie. Zaczęła powtarzać sobie w myślach, że nie może krzyczeć, że musi być spokojna, inaczej wszystko jasny szlag trafi.
O ile już nie trafił.
- Połóżcie się na ziemi i zakryjcie usta jakimś materiałem. Nie wdychajcie tego – rzuciła szybko do współwięźniów, a sama natychmiast oderwała chaotycznym ruchem kawał materiału ze swojej sukni, który tak był już postrzępiony, i zawiązała go sobie wokół głowy, przykrywając nim usta. Ukucnęła pod drzwiami.
Rozejrzała się po podłodze i ścianach jeszcze raz. A potem potoczyła po nich wzrokiem po raz kolejny. Na litość, przecież w końcu coś napatoczy jej się pod oczy!
Spojrzała do góry i aż pobladła. Ponure kłęby zaczęły opadać beznamiętnie, zupełnie ignorując obecność ludzi w celi. Wyglądały niepozornie. Zaczęła powtarzać sobie w myślach, że nie może krzyczeć, że musi być spokojna, inaczej wszystko jasny szlag trafi.
O ile już nie trafił.
- Połóżcie się na ziemi i zakryjcie usta jakimś materiałem. Nie wdychajcie tego – rzuciła szybko do współwięźniów, a sama natychmiast oderwała chaotycznym ruchem kawał materiału ze swojej sukni, który tak był już postrzępiony, i zawiązała go sobie wokół głowy, przykrywając nim usta. Ukucnęła pod drzwiami.
Rozejrzała się po podłodze i ścianach jeszcze raz. A potem potoczyła po nich wzrokiem po raz kolejny. Na litość, przecież w końcu coś napatoczy jej się pod oczy!
Gość
Gość
The member 'Magnolia Cresswell' has done the following action : rzut kością
'k100' : 78
'k100' : 78
Bąblogłowa Benjamina - choć zaklęcie przeznaczone było do umożliwienia oddychania pod wodą - zdawało się zadziałać skutecznie nawet na powierzchni; powietrze koło jego twarzy zaczęło gęstnieć, stało się jakby cieplejsze. Pryszczaty chłopak, pociągnięty przez Benjamina, posłusznie za nim potruchtał - jednak w momencie, w którym przekroczył próg celi, na jego nadgarstkach pojawiły się magiczne kajdany, zapewne mające utrudnić więźniom ucieczkę, gdyby udało im się opuścić cele. Z początku szło mu nieźle, ale w końcu zwolnił i zaczął przeraźliwie kaszleć. W połowie drugiego korytarza, tego, na którym znajdowała się Josephine, osunął się na kolana - aż w końcu, krztusząc się jeszcze chwilę gryzącym dymem, przewrócił się na posadzkę i zamarł w bezruchu. Jednocześnie Bąblogłowa rzucona przez Benjamina nie zdawała egzaminu - chroniła go tylko z początku, natomiast przez ostatnie minuty Benjamin również zaczął mimowolnie prychać i kaszleć; dym sprawiał ból, zaciskał gardło i powodował bezsilność. Oczy Benjamina zachodziły łzami.
Zaklęcie Alexa, Bertiego i Josie okazały się udane - zamki mocno trzasnęły, wybuchając. Stety lub nie, dały przy tym jednoznaczny dowód na interwencję z zewnątrz. Drzwi nie stanęły jednak z miejsca otworem, wciąż należało je popchnąć; rozpoczęła się za to fala duszącego dymu, która nie dosięgnęła cel na trzecim, prawym korytarzu. Być może to, że więźniowie nie zdecydowali się jeszcze wyjść na zewnątrz, uratowało im życie - dopóki nikt nie otworzy drzwi, w celach są bezpieczni.
Josephine i Alex, zabezpieczeni zaklęciem Bąblogłowy, przez chwilę mogli swobodnie oddychać; wkrótce jednak ich zaklęcia znacznie osłabły, aż w końcu przestały działać, narażając ich na działanie szkodliwego dymu. Urok nie zdawał się wystarczający, by uchronić przed trucizną - potrzebny był inny sposób. Czy chcieli tego czy nie, musieli mocno kaszleć, by pozbywać się trucizny z płuc - z każdą chwilą czuli jednak, jak tracą siły. Bertie, który nie zdołał w żaden sposób uchronić się przed dymem, zaczął dusić się i musiał zakrywać usta, by całkiem nie paść jego ofiarą. Zdawali się słabnąć z każdą chwilą; nie był jednak - w przeciwieństwie do więźniów - na tyle osłabiony, by całkiem poddać się truciźnie.
Wszyscy współwięźniowie Magnolii zdecydowali się jej posłuchać - padli na ziemię, mocno zasłaniając usta i nosy. Mimo napływu gazu zdołało uchronić ich to przed omdleniem, ale trucizna i tak znacznie ich osłabiła; choć nie mogli o tym wiedzieć, zdawało się, że w celi trującego gazu było nieco mniej niż na korytarzu. Magnolia, rozglądając się, nie zdołała dostrzec niczego niezwykłego - zauważyła jednak, że dym pojawia się jakby znikąd i najprawdopodobniej nie ma sposobu, żeby go powstrzymać.
W końcu stało się coś, czego nikt nie mógł się spodziewać - na wszystkich trzech korytarzach dym po prostu zniknął, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Poczucie bezsilności nie mijało, ale przestało się też wzmagać; nastolatek pozostawał nieprzytomny, a Bertiemu kręciło się w głowie. Znów nastał spokój, powietrze było czyste i bez zwątpienia mogło wydawać się to dziwne - kto wie, może była to tylko cisza przed burzą. Więźniowie, zbyt przerażeni, by działać, zdawali się oczekiwać poleceń od tych, którzy przyszli ich uratować.
| Benjamin, nie wzięłam pod uwagę ostatniego akapitu Twojego posta - jeżeli jednak zdecydujesz się na ruszenie w stronę drzwi, możesz założyć, że udało Ci się je otworzyć.
Każda postać wystawiona na działanie gazu znacznie traci siły - także więźniowie. W trakcie jednej tury Zakonnicy mający co najmniej 50% żywotności są w stanie przebiec dwie długości korytarzy; ci, którzy mają mniej niż 50% żywotności, w jednej turze mogą przebiec tylko jedną długość korytarza. Jeden Zakonnik w jednej turze może pomóc przemieścić się jednemu dorosłemu, przytomnemu czarodziejowi bądź dwójce przytomnych dzieci (jeżeli wyrazi taką chęć, w tym samym poście może wyprowadzić je z korytarza i powrócić w kierunku cel). Jeden Zakonnik w jednej turze może przenieść jedną nieprzytomną osobę (i, jeżeli zechce, wrócić). Żeby móc przenieść nieprzytomnego, dorosłego (lub nastoletniego) czarodzieja, należy mieć co najmniej 5 punktów sprawności. Benjamin jest w stanie przenieść dwie nieprzytomne osoby na raz.
ST przebiegnięcia samopas korytarza dla skutych kajdanami i osłabionych więźniów to 50 dla dorosłych i 60 dla dzieci, do rzutu dodaje się sprawność. Ucieczka może zająć więcej niż jedną turę, wtedy rzuty sumują się; jednak więzień narażony przez całą turę na działanie gazu omdlewa. Rzuty za NPC wykonuje mistrz gry. Jeżeli danemu więźniowi pomoże Zakonnik, nie musi on rzucać kością. Jeżeli jeden więzień zdecyduje się pomóc drugiemu, ST pomagającego wzrasta o 10, a ST tego, któremu pomoc jest udzielana, maleje o 10.
Jak wiadomo, jedna tura trwa pięć minut - co sprawia, że naturalnie w trakcie jednej kolejki można wykonać więcej niż jedną akcję (dla wygody umówmy się, że można rzucić jednak wyłącznie jedno zaklęcie). Jeżeli komuś przytrafi się sytuacja, w której do napisania całego posta jest mu potrzebna znajomość efektów zaklęcia, które rzuci, może w jednej turze napisać dwa posty - w pierwszym rzucenie zaklęcia (czy, na przykład, rozejrzenie się, otwarcie drzwi) musi być jedyną akcją, jaką podejmie. Po tym pojawi się uzupełniający post mistrza gry z opisem efektów działań.
Jeżeli będą one racjonalne, możecie założyć, że więźniowie wykonają wasze polecenia. W postach weźcie pod uwagę fakt, że więźniowie, opuszczając cele, zyskują magiczne kajdany skuwające im nadgarstki.
Kolejka trzynasta - czas ucieka, postępujcie rozsądnie. Na odpis macie 72h.
PS: Jestem mistrzem gry na zastępstwo, więc jeżeli coś jest niejasne, macie wątpliwości lub wydaje Wam się, że jest to niezgodne z dotychczasowymi postami - dajcie znać!
PPS: Alex, Josie - ukrycie tabelek z żywotnością w spoilerze utrudnia pracę mistrzom gry, dlatego muszę poprosić Was o wyjęcie ich na wierzch, żeby były dobrze widoczne w Waszych wsiąkiewkach.
Mapka: link
Zaklęcie Alexa, Bertiego i Josie okazały się udane - zamki mocno trzasnęły, wybuchając. Stety lub nie, dały przy tym jednoznaczny dowód na interwencję z zewnątrz. Drzwi nie stanęły jednak z miejsca otworem, wciąż należało je popchnąć; rozpoczęła się za to fala duszącego dymu, która nie dosięgnęła cel na trzecim, prawym korytarzu. Być może to, że więźniowie nie zdecydowali się jeszcze wyjść na zewnątrz, uratowało im życie - dopóki nikt nie otworzy drzwi, w celach są bezpieczni.
Josephine i Alex, zabezpieczeni zaklęciem Bąblogłowy, przez chwilę mogli swobodnie oddychać; wkrótce jednak ich zaklęcia znacznie osłabły, aż w końcu przestały działać, narażając ich na działanie szkodliwego dymu. Urok nie zdawał się wystarczający, by uchronić przed trucizną - potrzebny był inny sposób. Czy chcieli tego czy nie, musieli mocno kaszleć, by pozbywać się trucizny z płuc - z każdą chwilą czuli jednak, jak tracą siły. Bertie, który nie zdołał w żaden sposób uchronić się przed dymem, zaczął dusić się i musiał zakrywać usta, by całkiem nie paść jego ofiarą. Zdawali się słabnąć z każdą chwilą; nie był jednak - w przeciwieństwie do więźniów - na tyle osłabiony, by całkiem poddać się truciźnie.
Wszyscy współwięźniowie Magnolii zdecydowali się jej posłuchać - padli na ziemię, mocno zasłaniając usta i nosy. Mimo napływu gazu zdołało uchronić ich to przed omdleniem, ale trucizna i tak znacznie ich osłabiła; choć nie mogli o tym wiedzieć, zdawało się, że w celi trującego gazu było nieco mniej niż na korytarzu. Magnolia, rozglądając się, nie zdołała dostrzec niczego niezwykłego - zauważyła jednak, że dym pojawia się jakby znikąd i najprawdopodobniej nie ma sposobu, żeby go powstrzymać.
W końcu stało się coś, czego nikt nie mógł się spodziewać - na wszystkich trzech korytarzach dym po prostu zniknął, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Poczucie bezsilności nie mijało, ale przestało się też wzmagać; nastolatek pozostawał nieprzytomny, a Bertiemu kręciło się w głowie. Znów nastał spokój, powietrze było czyste i bez zwątpienia mogło wydawać się to dziwne - kto wie, może była to tylko cisza przed burzą. Więźniowie, zbyt przerażeni, by działać, zdawali się oczekiwać poleceń od tych, którzy przyszli ich uratować.
| Benjamin, nie wzięłam pod uwagę ostatniego akapitu Twojego posta - jeżeli jednak zdecydujesz się na ruszenie w stronę drzwi, możesz założyć, że udało Ci się je otworzyć.
Każda postać wystawiona na działanie gazu znacznie traci siły - także więźniowie. W trakcie jednej tury Zakonnicy mający co najmniej 50% żywotności są w stanie przebiec dwie długości korytarzy; ci, którzy mają mniej niż 50% żywotności, w jednej turze mogą przebiec tylko jedną długość korytarza. Jeden Zakonnik w jednej turze może pomóc przemieścić się jednemu dorosłemu, przytomnemu czarodziejowi bądź dwójce przytomnych dzieci (jeżeli wyrazi taką chęć, w tym samym poście może wyprowadzić je z korytarza i powrócić w kierunku cel). Jeden Zakonnik w jednej turze może przenieść jedną nieprzytomną osobę (i, jeżeli zechce, wrócić). Żeby móc przenieść nieprzytomnego, dorosłego (lub nastoletniego) czarodzieja, należy mieć co najmniej 5 punktów sprawności. Benjamin jest w stanie przenieść dwie nieprzytomne osoby na raz.
ST przebiegnięcia samopas korytarza dla skutych kajdanami i osłabionych więźniów to 50 dla dorosłych i 60 dla dzieci, do rzutu dodaje się sprawność. Ucieczka może zająć więcej niż jedną turę, wtedy rzuty sumują się; jednak więzień narażony przez całą turę na działanie gazu omdlewa. Rzuty za NPC wykonuje mistrz gry. Jeżeli danemu więźniowi pomoże Zakonnik, nie musi on rzucać kością. Jeżeli jeden więzień zdecyduje się pomóc drugiemu, ST pomagającego wzrasta o 10, a ST tego, któremu pomoc jest udzielana, maleje o 10.
Jak wiadomo, jedna tura trwa pięć minut - co sprawia, że naturalnie w trakcie jednej kolejki można wykonać więcej niż jedną akcję (dla wygody umówmy się, że można rzucić jednak wyłącznie jedno zaklęcie). Jeżeli komuś przytrafi się sytuacja, w której do napisania całego posta jest mu potrzebna znajomość efektów zaklęcia, które rzuci, może w jednej turze napisać dwa posty - w pierwszym rzucenie zaklęcia (czy, na przykład, rozejrzenie się, otwarcie drzwi) musi być jedyną akcją, jaką podejmie. Po tym pojawi się uzupełniający post mistrza gry z opisem efektów działań.
Jeżeli będą one racjonalne, możecie założyć, że więźniowie wykonają wasze polecenia. W postach weźcie pod uwagę fakt, że więźniowie, opuszczając cele, zyskują magiczne kajdany skuwające im nadgarstki.
Kolejka trzynasta - czas ucieka, postępujcie rozsądnie. Na odpis macie 72h.
PS: Jestem mistrzem gry na zastępstwo, więc jeżeli coś jest niejasne, macie wątpliwości lub wydaje Wam się, że jest to niezgodne z dotychczasowymi postami - dajcie znać!
PPS: Alex, Josie - ukrycie tabelek z żywotnością w spoilerze utrudnia pracę mistrzom gry, dlatego muszę poprosić Was o wyjęcie ich na wierzch, żeby były dobrze widoczne w Waszych wsiąkiewkach.
Mapka: link
- Tabela z żywotnością:
Postać Rodzaj obrażeń PŻ Kara Alex zatrucie (15) 200/215 - Ben zatrucie (15) 265/280 - Bertie zatrucie (30) 194/224 -5 Josie zatrucie (15) 205/220 - Magnolia zatrucie (20) 182/202 -5
Dym zaczął wdzierać się w jego płuca i dusić z każdym kolejnym oddechem. Bott zakrył usta, boleśnie świadom tego, w jak koszmarnej sytuacji się znajdują. Myśl o tym, że ktokolwiek z jego towarzyszy albo osób, które mieli ratować, miałby tu zostać lub umrzeć wydawała mu się koszmarnie realna, a jednocześnie jakby abstrakcyjna, nie chciał w to wierzyć: wolał dawać wiarę w zdolności pozostałych i swoje... i szczęście.
Nie było z resztą czasu na zastanawianie się nad tym, co jeśli. Kaszlał, usiłując wykrztusić jak najwięcej dymu, pozbyć się go z płuc, żeby wytrwać jak najdłużej. W kolejnej chwili jednak dym zniknął. Bott oparł się ręką o ścianę, łapczywie łapiąc pozbawione trucizny powietrze w płuca, zaraz jednak nie myśląc więcej otworzył drzwi.
- Wykorzystajmy to, cholera wie co się dzieje. - mruknął ni to do siebie, ni to do Selwyna, zaraz patrząc na wszystkich ludzi: jeden dorosły, jeden młody chłopak, staruszek i dwie kobiety zgodnie ze słowami znajomego Lexa. Nie było szans, żeby przeprowadzał każdej osoby po kolei, bał się że nie zdąży, chciał też wykorzystać tę chwilę, kiedy dymu jeszcze nie ma. Cokolwiek może stać się za chwilę, nie było sensu się tym zbytnio martwić, nie dadzą rady niczego przewidzieć, muszą jak najwięcej działać.
Wszyscy ci ludzie wydawali się osłabieni, co go zmartwiło. Nie zastanawiał się długo, próbował już dziś tego zaklęcia i uznał, że warto spróbować znowu, jeśli jest nadzieja, że tym ludziom będzie trochę łatwiej, że będą ruszali się szybciej, warto poświęcić tych kilka sekund.
- Magicus Extremos. - poruszył różdżką w odpowiedni sposób w nadziei, że wszystko wykona jak należy i skomplikowane zaklęcie zadziała. Niezależnie od tego jednak dalej skupił się na samej ucieczce.
- Uciekamy. Jak najszybciej dacie radę, jeśli pojawi się dym, starajcie się pochylić w miarę możliwości. Pomogę panu. Szybko. - podszedł do starszego mężczyzny uznając, że to on może najbardziej potrzebować pomocy w tej grupie, polecenie kierując jednak do wszystkich obecnych w sali i zaraz ruszył do wyjścia, kierując się w stronę połączenia trzech korytarzy. Miał w sobie głupią nadzieję, że może dym nie wróci, rozsądek jednak podpowiadał, że nie ma na to wielkich szans i muszą się pospieszyć. Spieszył się jednak i robił co mógł, póki co nie oglądając się na resztę świadom, że nawet w razie potrzeby nie dałby radę wynieść ich wszystkich i nie miał czasu na to, żeby biec po każdego z nich w tę i z powrotem.
Kiedy tylko staruszek znalazł się w bezpiecznym miejscu, zawrócił - po tych którzy nie dotarli albo, żeby pomóc Selwynowi z dziećmi.
Nie było z resztą czasu na zastanawianie się nad tym, co jeśli. Kaszlał, usiłując wykrztusić jak najwięcej dymu, pozbyć się go z płuc, żeby wytrwać jak najdłużej. W kolejnej chwili jednak dym zniknął. Bott oparł się ręką o ścianę, łapczywie łapiąc pozbawione trucizny powietrze w płuca, zaraz jednak nie myśląc więcej otworzył drzwi.
- Wykorzystajmy to, cholera wie co się dzieje. - mruknął ni to do siebie, ni to do Selwyna, zaraz patrząc na wszystkich ludzi: jeden dorosły, jeden młody chłopak, staruszek i dwie kobiety zgodnie ze słowami znajomego Lexa. Nie było szans, żeby przeprowadzał każdej osoby po kolei, bał się że nie zdąży, chciał też wykorzystać tę chwilę, kiedy dymu jeszcze nie ma. Cokolwiek może stać się za chwilę, nie było sensu się tym zbytnio martwić, nie dadzą rady niczego przewidzieć, muszą jak najwięcej działać.
Wszyscy ci ludzie wydawali się osłabieni, co go zmartwiło. Nie zastanawiał się długo, próbował już dziś tego zaklęcia i uznał, że warto spróbować znowu, jeśli jest nadzieja, że tym ludziom będzie trochę łatwiej, że będą ruszali się szybciej, warto poświęcić tych kilka sekund.
- Magicus Extremos. - poruszył różdżką w odpowiedni sposób w nadziei, że wszystko wykona jak należy i skomplikowane zaklęcie zadziała. Niezależnie od tego jednak dalej skupił się na samej ucieczce.
- Uciekamy. Jak najszybciej dacie radę, jeśli pojawi się dym, starajcie się pochylić w miarę możliwości. Pomogę panu. Szybko. - podszedł do starszego mężczyzny uznając, że to on może najbardziej potrzebować pomocy w tej grupie, polecenie kierując jednak do wszystkich obecnych w sali i zaraz ruszył do wyjścia, kierując się w stronę połączenia trzech korytarzy. Miał w sobie głupią nadzieję, że może dym nie wróci, rozsądek jednak podpowiadał, że nie ma na to wielkich szans i muszą się pospieszyć. Spieszył się jednak i robił co mógł, póki co nie oglądając się na resztę świadom, że nawet w razie potrzeby nie dałby radę wynieść ich wszystkich i nie miał czasu na to, żeby biec po każdego z nich w tę i z powrotem.
Kiedy tylko staruszek znalazł się w bezpiecznym miejscu, zawrócił - po tych którzy nie dotarli albo, żeby pomóc Selwynowi z dziećmi.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 96
'k100' : 96
Wszystko szło nie tak, jak powinno; bąblogłowa nie działała, tymczasowa osłona pękała, dym drażnił nozdrza. Benjamin nie miał jednak czasu się tym kłopotać ani dłużej skupiać na serii nieszczęść: po prostu działał, biegnąc jak najszybciej do końca korytarza, by dołączyć do otwierającej drzwi Josephine. Tylko raz zerknął przez ramię, zauważając, że młodzieniec słania się na nogach i w końcu ląduje na kamiennej posadzce, nie zatrzymał się jednak, by mu pomóc. Jeden problem na raz, obecnie największym było otworzenie wszystkich drzwi i próba opanowania trującego dymu. Schylił się jeszcze niżej, rękawem koszuli zatykając usta i nos, starając oddychać jak najwolniej mimo przyśpieszonego szaleńczo rytmu serca. Podbiegł do drugich drzwi do celi i szarpnął je gwałtownie: według Josephine także i w tym pomieszczeniu miała znajdować się piątka więźniów, wcześniej słyszał ich szepty i miał nadzieję, że gaz nie dotarł do tej klitki, a przynajmniej - że nie odurzył do nieprzytomności tkwiących w niej ludzi. I wtedy, nagle, gwałtownie - trująca chmura zniknęła, jakby wyssana z wąskich korytarzy potężnym zaklęciem. Wright zamarł: niespodziewanie sprzyjający los wcale nie wywołał w nim radości, raczej odruchową podejrzliwość. Dlaczego gaz zniknął tak szybko? Co to spowodowało? Kiedyś uwierzyłby w przychylność merlińskiej siły i nie zastanawiał się nad tym zbyt gorączkowo, ale teraz poczuł nieprzyjemny dyskomfort, nieco utrudniający koncentrację - prawie tak mocno, jak drapanie w gardle i nieznośny kaszel. Zerknął jednak do celi, ściskając w dłoni różdżkę.
| zgodnie z sugestią pod ostatnim postem MG uznałam, że benowi udało się otworzyć drzwi, ale czekam na to co tam zobaczę <3 gdybym nie zdążyła napisać drugiego posta, działania bena opiszą moi współtowarzysze niedoli
| zgodnie z sugestią pod ostatnim postem MG uznałam, że benowi udało się otworzyć drzwi, ale czekam na to co tam zobaczę <3 gdybym nie zdążyła napisać drugiego posta, działania bena opiszą moi współtowarzysze niedoli
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
[post uzupełniający]
W celi, którą otworzył Ben, znajdowało się trzech ciemnowłosych mężczyzn oraz jeden o jasnych, długich i opadających na twarz; wszyscy czterej w zadumaniu nieprzerwanie siedzieli na posadzce, dziwnie nieprzejęci nadchodzącym ratunkiem. Towarzyszyła im kobieta - miała opuchniętą, zapłakaną twarz i kręciła się po celi, wymijając siedzących mężczyzn. Gdy tylko drzwi stanęły otworem, znów zaczęła histerycznie płakać - natychmiast wybiegła z celi, wymijając Bena i rzucając się do ucieczki wzdłuż korytarza. Nie spodziewając się jednak tego, że wokół jej nadgarstków pojawią się ciężkie kajdany, zaburzając jej bieg, przewróciła się - zaczęła łkać jeszcze głośniej, a dźwięk jej szlochu był zdecydowanie zbyt donośny: niósł się echem po całym korytarzu. Wpadła w panikę, nie podniosła się już z klęczek. Jednocześnie czterej mężczyźni pozostawali nieruchomi. Jeden z nich mamrotał coś pod nosem - Benjamin wyłapywał tylko pojedyncze słowa: eliksir, ucieczka, sami, on, śmierć. Zdawali się nie zauważać otwartych drzwi i pomocy, która nadeszła - albo byli na nią po prostu obojętni. Ich głowy były opuszczone, mieli twarze skryte we włosach i w cieniu.
Zaklęcie rzucone przez Bertiego okazało się skuteczne i zaczęło natychmiastowo działać, dodając siły sojusznikom cukiernika.
Jednocześnie Ben i Josie mogli usłyszeć cichutkie stukanie w miejscu, w którym niedawno objawiły im się ukryte drzwi - zupełnie jakby ktoś niemalże bezgłośnie, choć miarowo pukał w nie delikatną pięścią. Iluzja okrywająca drzwi nieprzerwanie mamiła wyłącznie zmysł wzroku.
| Magicus Extremos - I tura. Uaktualniona mapka: link.
W celi, którą otworzył Ben, znajdowało się trzech ciemnowłosych mężczyzn oraz jeden o jasnych, długich i opadających na twarz; wszyscy czterej w zadumaniu nieprzerwanie siedzieli na posadzce, dziwnie nieprzejęci nadchodzącym ratunkiem. Towarzyszyła im kobieta - miała opuchniętą, zapłakaną twarz i kręciła się po celi, wymijając siedzących mężczyzn. Gdy tylko drzwi stanęły otworem, znów zaczęła histerycznie płakać - natychmiast wybiegła z celi, wymijając Bena i rzucając się do ucieczki wzdłuż korytarza. Nie spodziewając się jednak tego, że wokół jej nadgarstków pojawią się ciężkie kajdany, zaburzając jej bieg, przewróciła się - zaczęła łkać jeszcze głośniej, a dźwięk jej szlochu był zdecydowanie zbyt donośny: niósł się echem po całym korytarzu. Wpadła w panikę, nie podniosła się już z klęczek. Jednocześnie czterej mężczyźni pozostawali nieruchomi. Jeden z nich mamrotał coś pod nosem - Benjamin wyłapywał tylko pojedyncze słowa: eliksir, ucieczka, sami, on, śmierć. Zdawali się nie zauważać otwartych drzwi i pomocy, która nadeszła - albo byli na nią po prostu obojętni. Ich głowy były opuszczone, mieli twarze skryte we włosach i w cieniu.
Zaklęcie rzucone przez Bertiego okazało się skuteczne i zaczęło natychmiastowo działać, dodając siły sojusznikom cukiernika.
Jednocześnie Ben i Josie mogli usłyszeć cichutkie stukanie w miejscu, w którym niedawno objawiły im się ukryte drzwi - zupełnie jakby ktoś niemalże bezgłośnie, choć miarowo pukał w nie delikatną pięścią. Iluzja okrywająca drzwi nieprzerwanie mamiła wyłącznie zmysł wzroku.
| Magicus Extremos - I tura. Uaktualniona mapka: link.
Nieważne co by się działo, należy zachować zimną krew - czy nie właśnie do tego dążyła, czy nie o tym miała zawsze pamiętać? ...by dobrze wykonywać swoją pracę, a w końcu by przeżyć? Ciężko jednak o tym pamiętać, gdy trujący dym wdziera się do płuc, a sytuacja z każdą chwilą staje się coraz to bardziej podbramkowa. Przez chwilę wydawało się, że bąblogłowa spisze się na medal, jednak i ta ochrona szybko została pokonana przez truciznę. - Abspectus - zamek uległ zniszczeniu, lecz wciąż nie dawała jej spokoju jeszcze jedna rzecz - mianowicie drzwi, za którymi czaiła się tajemnica... Postać? Droga ku upragnionej wolności? Wcześniejsze czary pokazały, że nie jest niczym szkodliwym. Teoretycznie. Nie mogła sobie pozwolić na potknięcia, stąd zaklęcie, które miało zmienić ścianę z zaczarowanym przejściem w okno, by przekonała się na własne oczy, co dokładnie się za nimi czai.
- Musimy iść... Dwójkami. Znajdziemy wyjście - zwróciła się głośno do uwięzionych, chociaż najbardziej kierowała słowa do kobiety, z którą rozmawiała i, którą uznała za przywódczynię tejże celi. Starała się przy tym wszystkim nie kaszleć jak czarodziej, któremu transmutacyjne zaniki organowe przekształcają płuca. - Gotowi? Otwieram drzwi - dała im chwilę na przygotowanie, lecz niezbyt długą, nie mogli przecież zwlekać, każda sekunda, każdy oddech mógł zaważyć na możliwości ucieczki. Co się stanie, jeśli tu zemdleje? Jaki los czeka ją i innych współwięźniów? Zachowawczo chwyciła koszulę za kołnierz, zakrywając materiałem nos i usta, pochyliła się także w dół, tam gdzie dymu powinno być mniej, po czym pchnęła drzwi. Gdzieś pomiędzy jedną a drugą próbą usunięcia jak największej ilości trucizny z płuc, z autentycznym zdziwieniem zdała sobie sprawę, że opary zniknęły równie nagle jak się pojawiły. Nie pozwoliła sobie jednak ani na chwilę zwłoki, tylko wcisnęła się do celi, ujęła pod ramię jedną z osłabionych czarownic, by stanowić dla niej wsparcie podczas przemieszczania się. Tylko właśnie dokąd? W kierunku zamaskowanych drzwi czy może w miejsce, gdzie wcześniej odnaleźli wejście do więzienia? Doskonale słyszalne stukanie sprawiło, że z sercem na dłoni i kobietą u boku, ruszyła w kierunku drzwi.
| Mistrzu, proszę o ocenę skutków zaklęcia.
- Musimy iść... Dwójkami. Znajdziemy wyjście - zwróciła się głośno do uwięzionych, chociaż najbardziej kierowała słowa do kobiety, z którą rozmawiała i, którą uznała za przywódczynię tejże celi. Starała się przy tym wszystkim nie kaszleć jak czarodziej, któremu transmutacyjne zaniki organowe przekształcają płuca. - Gotowi? Otwieram drzwi - dała im chwilę na przygotowanie, lecz niezbyt długą, nie mogli przecież zwlekać, każda sekunda, każdy oddech mógł zaważyć na możliwości ucieczki. Co się stanie, jeśli tu zemdleje? Jaki los czeka ją i innych współwięźniów? Zachowawczo chwyciła koszulę za kołnierz, zakrywając materiałem nos i usta, pochyliła się także w dół, tam gdzie dymu powinno być mniej, po czym pchnęła drzwi. Gdzieś pomiędzy jedną a drugą próbą usunięcia jak największej ilości trucizny z płuc, z autentycznym zdziwieniem zdała sobie sprawę, że opary zniknęły równie nagle jak się pojawiły. Nie pozwoliła sobie jednak ani na chwilę zwłoki, tylko wcisnęła się do celi, ujęła pod ramię jedną z osłabionych czarownic, by stanowić dla niej wsparcie podczas przemieszczania się. Tylko właśnie dokąd? W kierunku zamaskowanych drzwi czy może w miejsce, gdzie wcześniej odnaleźli wejście do więzienia? Doskonale słyszalne stukanie sprawiło, że z sercem na dłoni i kobietą u boku, ruszyła w kierunku drzwi.
| Mistrzu, proszę o ocenę skutków zaklęcia.
these violent delights have
violent ends...
Josephine Fenwick
Zawód : przyszła aurorka
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
W całym magicznym świecie gasną światła. Nie ujrzymy ich już za naszego życia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Josephine Fenwick' has done the following action : rzut kością
'k100' : 19
'k100' : 19
Przycisnęła do ust oderwany od sukienki materiał, jak tylko usłyszała pierwsze wyraźniejsze syki dymu, który… wydobywał się znikąd? Nieważne, jak bardzo mrużyła oczy czy wpatrywała się zatwardziale w kąty ścian i krawędzie sufitu, nie widziała niczego, co mogłoby kojarzyć się chociaż z elementem wyjściowym dla trującego dymu. Kaszel, który siłą wyrywał się z jej płuc, osłabił nie tylko ciało, ale również i zmysły, więc opuściła głowę, chcąc uchronić się przed dalszym zgubnym wdychaniem dymu.
Głos dziewczyny z zewnątrz dochodził do niej sylabicznie przez kaszel innych więźniów. Przysunęła się bliżej drzwi, żeby jej słuchać. Nie odpowiedziała, ale kiedy drzwi się otworzyły, wstała powoli na proste nogi, przyglądając się wchodzącej do środka kobiecie. Była młoda, ile mogła mieć… może dwadzieścia lat? Była aurorem? Członkinią policji, niekoniecznie antymugolskiej?
Rozważania zostawiła na później, teraz skupiając się na ucieczce.
Rozejrzała się uważnie, by upewnić się, że nie ma omamów, ale najwyraźniej dym zniknął. Wiedziała jednak, że mieszanina mogła się rozrzedzić i po prostu mogło im się wydawać, że zniknął, a naprawdę wciąż po cichu wpływał do płuc, zatruwając ich organizmy. Przeniosła wzrok na jasnowłosą kobietę w swoim wieku, a sama podeszła do starszego, kulejącego mężczyzny, biorąc go pod pas i pomagając mu wstać.
- Weź dziewczynki – powiedziała do współwięźniarki, mając nadzieję, że chociaż tak opanują wspólnie sytuację. – I ostrożnie.
Szła zaraz za nimi, na samym końcu tego korowodu, na tyle, na ile miała jeszcze sił.
Głos dziewczyny z zewnątrz dochodził do niej sylabicznie przez kaszel innych więźniów. Przysunęła się bliżej drzwi, żeby jej słuchać. Nie odpowiedziała, ale kiedy drzwi się otworzyły, wstała powoli na proste nogi, przyglądając się wchodzącej do środka kobiecie. Była młoda, ile mogła mieć… może dwadzieścia lat? Była aurorem? Członkinią policji, niekoniecznie antymugolskiej?
Rozważania zostawiła na później, teraz skupiając się na ucieczce.
Rozejrzała się uważnie, by upewnić się, że nie ma omamów, ale najwyraźniej dym zniknął. Wiedziała jednak, że mieszanina mogła się rozrzedzić i po prostu mogło im się wydawać, że zniknął, a naprawdę wciąż po cichu wpływał do płuc, zatruwając ich organizmy. Przeniosła wzrok na jasnowłosą kobietę w swoim wieku, a sama podeszła do starszego, kulejącego mężczyzny, biorąc go pod pas i pomagając mu wstać.
- Weź dziewczynki – powiedziała do współwięźniarki, mając nadzieję, że chociaż tak opanują wspólnie sytuację. – I ostrożnie.
Szła zaraz za nimi, na samym końcu tego korowodu, na tyle, na ile miała jeszcze sił.
Gość
Gość
The member 'Magnolia Cresswell' has done the following action : rzut kością
'k100' : 63
'k100' : 63
Czas był względny. Choć tak naprawdę wydawało mu się, że od momentu trzaśnięcia rozerwanego zamka do chwili, w której opadł na nich duszący gaz minęła wieczność, to tak naprawdę trwało to ledwie mgnienie oka. Selwyn zamarł, gdy ciężkie kłęby opadały ku jego - będącej bądź co bądź dość wysoko - głowie, z krótkim, płytkim oddechem obserwując, jak powoli bańka Bąblogłowy coraz bardziej szarzeje, aż w końcu do jego nozdrzy dostał się cierpki, drażniący dym. Starał się jak najdłużej wytrzymywać na jednym wdechu, jednak nie było to wyjście idealne. Kiedyś musiał w końcu nabrać powietrza, a gdy to się stało trucizna dostała się do jego płuc wywołując u młodego uzdrowiciela spazmy kaszlu. Zza jego pleców dochodziły go rozpaczliwe dźwięki próbującego walczyć o oddech Botta. On, w przeciwieństwie do Gwardzisty nie miał żadnej ochrony.
- Uwaga dzieci, wchodzę - wyrzucił z siebie dość słabo między kaszlnięciami. - Zasłońcie usta i nos rękoma i - urwał, gdy znów jego organizm próbował obronić się przed kłębami dymu, które... nagle zniknęły. Alexander nabrał powoli powietrza do płuc, wciąż czując drażniące działanie toksyn. Drżące wdechy i wydechy, kiedy zaciskał rękę na różdżce, drugą kładąc na płaszczyźnie drzwi. - I nie oddychajcie zbyt głęboko - dokończył już odrobinę pewniej, po czym pchnął drzwi. Obrócił się przez ramię, usłyszawszy głos Berta, czując jednocześnie nieprzyjemny posmak, jaki dym zostawił w jego ustach. - Czekaj. Vensistero Maxima - wyciągnął rękę w kierunku towarzysza i wykonał ruch różdżką, na chwilę marszcząc brwi. Bez słowa zostawił Bertiego i wrócił do celi z dziećmi. Przykucnął, by zrównać się z poziomem ich twarzy i spróbował uśmiechnąć się ciepło.
- Cześć, jestem Alex - przedstawił się, a choć czas naglił to w rozmowie z tą gromadką musiał być bardzo opanowany. - Zabiorę was stąd z powrotem do waszych rodziców, dobrze? - powiedział zerkając kolejno po twarzach całej piątki. Pod wpływem ich wzroku czuł, jak w środku zaczyna wzbierać się w nim gniew - wymierzony w tych popapranych fanatyków, którzy posuwali się do tego, by więzić niewinne dzieci. - Najpierw wezmę waszą dwójkę, a później wrócę po kolejnych. Usiądźcie na ziemi, proszę - powiedział, wyciągając dłonie w kierunku dwójki będących najbliżej niego dzieci, ostatnie zdanie kierując do pozostałej trójki.
Wyprowadzając chłopca i dziewczynkę z celi usłyszał nagle szczęk metalu i ujrzał, jak na nadgarstkach jego nowych towarzyszy zaciskają się magiczne kajdany.
- O... jejku. A to ciekawostka - powiedział, udając pozytywnie zaskoczonego i dbając o język. Tak naprawdę te kajdanki nie były mu ani trochę w smak. - Chyba w takim razie nie możemy się ścigać do końca korytarza osobno - rzucił niby troszeczkę zmartwiony, nasłuchując echa kroków biegnących przed nimi postaci. - Spróbujmy razem dogonić tamtych! - powiedział już w bardziej ożywiony sposób, łapiąc dzieciaki za dłonie na tyle wygodnie, na ile umożliwiały to kajdanki, po czym dostosowując krok swoich długich nóg do tempa ich biegu ruszył z nimi do miejsca połączenia się wszystkich korytarzy. Za każdym razem, gdy któreś z dzieci się potknęło bądź poślizgnęło asekurował je, aż w końcu dotarli w docelowy punkt. Tam poprosił staruszka, któremu wcześniej pomagał Bertie, by przypilnował dzieci, jednocześnie prosząc swoich małych podopiecznych, by zostały z tym miłym, starszym panem. Sam udał się zaś biegiem na powrót do celi milusińskich. Nie miał teraz czasu wyklinać Ministerstwo, tę przyjemność zostawiając sobie na później, głowę zaprzątając sobie obliczeniami. Mieli bardzo nikłe szanse, by zdążyć - jednakże odpuszczenie nie wchodziło w grę. Musieli uratować jak najwięcej mugolaków, a Alexander nie zamierzał zostawić za sobą kogokolwiek.
- Uwaga dzieci, wchodzę - wyrzucił z siebie dość słabo między kaszlnięciami. - Zasłońcie usta i nos rękoma i - urwał, gdy znów jego organizm próbował obronić się przed kłębami dymu, które... nagle zniknęły. Alexander nabrał powoli powietrza do płuc, wciąż czując drażniące działanie toksyn. Drżące wdechy i wydechy, kiedy zaciskał rękę na różdżce, drugą kładąc na płaszczyźnie drzwi. - I nie oddychajcie zbyt głęboko - dokończył już odrobinę pewniej, po czym pchnął drzwi. Obrócił się przez ramię, usłyszawszy głos Berta, czując jednocześnie nieprzyjemny posmak, jaki dym zostawił w jego ustach. - Czekaj. Vensistero Maxima - wyciągnął rękę w kierunku towarzysza i wykonał ruch różdżką, na chwilę marszcząc brwi. Bez słowa zostawił Bertiego i wrócił do celi z dziećmi. Przykucnął, by zrównać się z poziomem ich twarzy i spróbował uśmiechnąć się ciepło.
- Cześć, jestem Alex - przedstawił się, a choć czas naglił to w rozmowie z tą gromadką musiał być bardzo opanowany. - Zabiorę was stąd z powrotem do waszych rodziców, dobrze? - powiedział zerkając kolejno po twarzach całej piątki. Pod wpływem ich wzroku czuł, jak w środku zaczyna wzbierać się w nim gniew - wymierzony w tych popapranych fanatyków, którzy posuwali się do tego, by więzić niewinne dzieci. - Najpierw wezmę waszą dwójkę, a później wrócę po kolejnych. Usiądźcie na ziemi, proszę - powiedział, wyciągając dłonie w kierunku dwójki będących najbliżej niego dzieci, ostatnie zdanie kierując do pozostałej trójki.
Wyprowadzając chłopca i dziewczynkę z celi usłyszał nagle szczęk metalu i ujrzał, jak na nadgarstkach jego nowych towarzyszy zaciskają się magiczne kajdany.
- O... jejku. A to ciekawostka - powiedział, udając pozytywnie zaskoczonego i dbając o język. Tak naprawdę te kajdanki nie były mu ani trochę w smak. - Chyba w takim razie nie możemy się ścigać do końca korytarza osobno - rzucił niby troszeczkę zmartwiony, nasłuchując echa kroków biegnących przed nimi postaci. - Spróbujmy razem dogonić tamtych! - powiedział już w bardziej ożywiony sposób, łapiąc dzieciaki za dłonie na tyle wygodnie, na ile umożliwiały to kajdanki, po czym dostosowując krok swoich długich nóg do tempa ich biegu ruszył z nimi do miejsca połączenia się wszystkich korytarzy. Za każdym razem, gdy któreś z dzieci się potknęło bądź poślizgnęło asekurował je, aż w końcu dotarli w docelowy punkt. Tam poprosił staruszka, któremu wcześniej pomagał Bertie, by przypilnował dzieci, jednocześnie prosząc swoich małych podopiecznych, by zostały z tym miłym, starszym panem. Sam udał się zaś biegiem na powrót do celi milusińskich. Nie miał teraz czasu wyklinać Ministerstwo, tę przyjemność zostawiając sobie na później, głowę zaprzątając sobie obliczeniami. Mieli bardzo nikłe szanse, by zdążyć - jednakże odpuszczenie nie wchodziło w grę. Musieli uratować jak najwięcej mugolaków, a Alexander nie zamierzał zostawić za sobą kogokolwiek.
Wyspa Rzeźb
Szybka odpowiedź