Wyspa Rzeźb
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wyspa Rzeźb
Ta bardzo mała wyspa mieszcząca tylko jedno niewielkie, czarodziejskie miasteczko oraz zabytkowy zamek na wzgórzu jest wyjątkowo urokliwym miejscem, które bez większego problemu można zwiedzić w kilka godzin. Nie trudno zobaczyć nad wodą ludzi zbierających mule czy też statki rybackie gotowe do wyruszenia. To właśnie rybołówstwo jest głównym środkiem utrzymania tutejszej ludności, nieliczni przyjmują także gości w malutkich pensjonatach. O tym, jak magiczne jest to miejsce, zwiedzający mogą przekonać się dopiero wieczorem, kiedy ciała gospodarzy oraz wszystkich innych mieszkańców wyspy zaczynają twardnieć i przybierać szary odcień - w ciągu kilku minut ludzie nieruchomieją i zmienieni w kamień trwają, aż do życia nie przywrócą ich ponownie promienie wschodzącego słońca. Dotyczy do wszystkich, zarówno niemowląt, dzieci, dorosłych, jak i osób w podeszłym wieku, każda osoba urodzona na wyspie nocą staje się kamienną figurą. Nigdy nie śpią, lecz nie odczuwają zmęczenia. Gdy próbują odejść, tuż na granicy wyspy kamienieją, niezależnie od pory dnia i dochodzą do siebie dopiero po przeniesieniu ich z powrotem w głąb lądu. Podobno dawno temu na wyspę rzucono klątwę, aby zapobiec emigracji do dużych miast i stopniowemu wyludnieniu. Odwiedzającym nie grozi jednak żadne niebezpieczeństwo. Warto wspomnieć także o dość niezwykłej komunikacji z wyspą. Nad ranem, w porze odpływu, można tu dotrzeć pieszo, ścieżką - wieczorem jednak przypływ odcina dostęp do lądu, tworząc z Wyspy Rzeźb faktyczną wyspę i zmuszając odwiedzających do korzystania z magicznych środków transportu lub łodzi.
Do końca życia będzie go prześladować widok staruszka spadającego w bezkresną otchłań. Jego nieudane zaklęcie było wyrokiem śmierci - jego niekompetencja i nieumiejętność w czarowaniu...
Selwyn nic już nie czuł. Był jak wydmuszka, ledwo docierał do niego okropny hałas zza wpół zdemolowanej ściany, przeprosiny Josie czy zaklęcie rzucane przez Bertiego. Widział tylko tyle - i aż tyle - że zawiódł tych ludzi. Spojrzał po ich twarzach, chcąc ich zapamiętać. Chcąc wiedzieć, czyje życia zamienił w piekło na ziemi, czyje życia zakończył.
Uniósł różdżkę i beznamiętnie wypowiedział inkantację.
- Abesio.
Chciał dołączyć do włochatego mężczyzny po drugiej stronie wyrwy i sprawdzić, czy Bott jest jeszcze cały. Jeżeli nie mógł pomoc już nikomu innemu chciał chociaż upewnić się, że Bertie również nie dołączy do listy osób, które zginą dzisiejszego dnia. Bowiem właśnie nastał nowy dzień. Gorszy. Pod każdym względem.
Selwyn nic już nie czuł. Był jak wydmuszka, ledwo docierał do niego okropny hałas zza wpół zdemolowanej ściany, przeprosiny Josie czy zaklęcie rzucane przez Bertiego. Widział tylko tyle - i aż tyle - że zawiódł tych ludzi. Spojrzał po ich twarzach, chcąc ich zapamiętać. Chcąc wiedzieć, czyje życia zamienił w piekło na ziemi, czyje życia zakończył.
Uniósł różdżkę i beznamiętnie wypowiedział inkantację.
- Abesio.
Chciał dołączyć do włochatego mężczyzny po drugiej stronie wyrwy i sprawdzić, czy Bott jest jeszcze cały. Jeżeli nie mógł pomoc już nikomu innemu chciał chociaż upewnić się, że Bertie również nie dołączy do listy osób, które zginą dzisiejszego dnia. Bowiem właśnie nastał nowy dzień. Gorszy. Pod każdym względem.
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : rzut kością
'k100' : 43
'k100' : 43
Wyżłobienie w cyplu utworzone przez Benjamina było bardzo płytkie - rzucił zaklęcie zbyt pochopnie, zmęczenie sprawiło, że nie skupił się na inkantacji tak, jak powinien. Pokonanie wgłębienia nie stanowiłoby dla potencjalnego pościgu żadnej przeszkody. Na szczęście nie wyglądało na to, by ktokolwiek ich gonił - Ben spostrzegał, że w zasięgu jego wzroku (drzewa, przez które przedzierali się wcześniej, zasłaniały widok na bramę twierdzy i na to, co działo się najbliżej niej) nie znajdowała się za nimi żadna żywa dusza.
Benjamin wreszcie zdołał dogonić Magnolię - kobieta, zresztą tak jak otaczające ją dzieci, utraciła już resztki sił. Trucizna rozpylona na korytarzu, której Zakonnicy nawet nie starali się uniknąć - choć mogli to uczynić - miała tragiczny wpływ na zdrowie i tak osłabionych już więźniów, w szczególności dzieci. Magnolia, narażona ponadto na efekty nadludzkiego wysiłku, nie miała nawet siły na kontynuowanie wędrówki - zbyt szybko uciekał jej zatruty oddech.
Benjamin, jako mężczyzna najmniej wycieńczony ze wszystkich tu zgromadzonych, mógł udać się na zwiady w głąb lasu w celu poszukiwań pomocy - będzie jednak musiał uczynić to sam. Jeżeli się na to zdecyduje, po kilku długich minutach wędrówki przez zakrzaczony borek trafi do małej, czarodziejskiej wioski - jej mieszkańcy, nawet jeśli zostaną poproszeni o pomoc, nie spostrzegą w tym nic podejrzanego: nie będą mieć pojęcia o wydarzeniach na nieodległej wyspie. Będą mieli do dyspozycji sowy - skomunikowanie się w tej sprawie z Bathildą Bagshot, nieważne, czy z użyciem ptasiego posłańca, czy w inny sposób, mogłoby okazać się dobrym pomysłem.
Josephine popełniła fatalny błąd - być może przejęta ogromem nieszczęść, które miały właśnie miejsce, zapomniała o ważnej rzeczy, którą wielokrotne podkreślano w trakcie aurorskiego kursu: że teleportacja podczas sytuacji bardzo stresowych, w tym walki, zawsze kończy się katastrofą. Josie usilnie próbowała znaleźć się w mieszkaniu Bertiego - z początku wszystko odbywało się standardowo, odczuła mocny zawrót głowy, typowy ścisk w żołądku, a powietrze przeszył charakterystyczny świst. Wtedy całe ciało Josie opanował niewyobrażalny wręcz ból - jakby jej ciało rozrywało się na kawałki. Ocknęła się sekundy później, uświadamiając sobie, że wcale nie znalazła się w bezpiecznej kuchni; leżała w kałuży krwi na posadzce ledwo parę metrów od miejsca, w którym znajdowała się przed chwilą - tuż obok kraty przy wrotach. Musiała się rozszczepić. Dopisało jej szczęście w nieszczęściu - nie utraciła żadnej kończyny w trakcie nieprzemyślanej teleportacji, ale cała jej klatka piersiowa oraz brzuch były zdewastowane: rozszarpane, pocięte, od mięśni odchodziły postrzępione fragmenty skóry. Zakonniczka bardzo intensywnie krwawiła.
Bertie był bardziej ostrożny - świadomy tego, że pełna teleportacja w trakcie walki zakończyłaby się tragicznie, spróbował przedostać się na drugą stronę wyrwy za pomocą zaklęcia. Był jednak niezwykle zmęczony - najprawdopodobniej to właśnie to zaważyło na powodzeniu zaklęcia. Bertie, podobnie jak Magnolia, odczuł paraliżujący go ból - na jego prawym udzie otworzyła się spora rana wielkości dłoni rosłego mężczyzny. Była mocno poszarpana; intensywnie sączyła się z niej krew. To, w połączeniu z dotychczasowymi obrażeniami - Bertie bardzo mocno zatruł swój organizm gazem, zmuszając się do nadludzkich wysiłków - mogło przynieść mu wyłącznie zgubę.
Alex miał ze swoich towarzyszy najwięcej szczęścia, choć on również nie zdołał przeteleportować się na drugą stronę przepaści. Był przy tym jednak Gwardzistą, znał się dobrze na zaklęciach obronnych - i właśnie to złagodziło jego rozszczepienie, czyniąc je mniej groźnym od tych, które przytrafiły się towarzyszom Selwyna. Dosięgnęło ono lewego ramienia arystokraty - poszarpana skóra wisiała strzępami, w ranie zbierała się krew, przy każdym ruchu jego ręka paliła bólem.
Jednocześnie przez dziurę w ścianie, z której już wcześniej wydobyli się odziani w czerń mężczyźni, do pomieszczenia wbiegła gromada wyglądająca jak ich posiłki; po korytarzu niósł się wciąż odgłos kroków, przybiegało ich tu coraz więcej. Jeden z nich (#1) próbował cisnąć zaklęcie - czarnomagiczne Colio - w stronę Harry'ego; zawiódł jednak, a tuż po wypowiedzeniu inkantacji z jego ust wyrwał się ryk bólu: zapłacił za ten urok wysoką cenę. Drugi ze strażników (#2) posłał w stronę wąsacza silne zaklęcie kopiące prądem - Alex stał na tyle blisko, że gdyby zechciał, mógłby ochronić go przed bólem za pomocą Protego Maxima. Miał jednak inne problemy na głowie; trzej następni strażnicy (#3, #4, #5) posłali w kierunku Zakonników - każdego z osobna - zaklęcie Everte Stati; choć to wycelowane w Bertiego okazało się mocno spudłowane i pomknęło w sufit, to Josie i Alex musieli podjąć próbę obrony, jeżeli nie chcieli zostać nimi trafieni.
Trzej mężczyźni - Harry, staruszek i wąsacz - do samego końca próbowali utrzymać kratę w górze, co - zaskakująco - wychodziło im świetnie: mimo że kosztowało ich to olbrzymi wysiłek, nie opadła. Jeżeli jednak nikt nie powstrzyma zaklęcia, które zostało ciśnięte w wąsacza, mężczyźni puszczą kratę - wtedy zatrzaśnie się ona za kilka sekund, ucinając tę drogę ucieczki.
Słońce wzeszło - nie uda wam się uratować więcej więźniów, nie wiecie nawet, czy którekolwiek z dzieci zdołało przetrwać ucieczkę; pozostało wam jedynie próbować ocalić własne życie. Jednak jako że zwlekaliście z ratunkiem do ostatniej chwili, a harmidrem - wyrwanie wichrem kraty poniosło się głośnym echem, nie staraliście się też uciszać krzyczących z bólu więźniów - zaalarmowaliście straż, może nie być to takie łatwe. Strażników było wielu, miało przyjść ich jeszcze więcej, a więźniowie, którzy mogliby wam pomóc, przez narażenie na działanie gazu stracili przytomność - najprawdopodobniej otwarta walka była więc z góry skazana na porażkę.
| Benjamin, Magnolia - jeżeli chcecie (nie macie takiego obowiązku), możecie napisać ostatniego posta na wydarzeniu związanego z poszukiwaniem i korzystaniem z pomocy mieszkańców wioski. Udało Wam się wydostać z wyspy; gratulacje, osiągnęliście cel misji. Dokładny opis Waszej aktualnej sytuacji - i konsekwencji zdarzeń - znajdzie się już w poście podsumowującym wydarzenie.
Z Benem i Magnolią znajdują się:
a) dzieci: brunetka, rudy grzybek, piegowata, blondas, okularnik, dwie małe bliźniaczki, kilkulatka;
b) trochę więksi: ruda kobieta, nastolatek.
Josie, jeżeli zastanawiasz się, dlaczego Twoją postać spotkał taki los - przypominam, że zgodnie z mechaniką forum teleportacja w trakcie walki nie jest możliwa: zawsze kończy się rozszczepieniem.
Mapka. Krata trzymana jest z mocą 138. W tej turze wyłącznie Bertie - nieatakowany żadnym zaklęciem - może dokonać próby przeskoczenia wyrwy; ST akcji jest równe 70 - jako że tylko jeden strażnik skupia konkretnie na nim swoją uwagę. Do rzutu dodaje się wartość uników.
Na odpis macie 48h.
Benjamin wreszcie zdołał dogonić Magnolię - kobieta, zresztą tak jak otaczające ją dzieci, utraciła już resztki sił. Trucizna rozpylona na korytarzu, której Zakonnicy nawet nie starali się uniknąć - choć mogli to uczynić - miała tragiczny wpływ na zdrowie i tak osłabionych już więźniów, w szczególności dzieci. Magnolia, narażona ponadto na efekty nadludzkiego wysiłku, nie miała nawet siły na kontynuowanie wędrówki - zbyt szybko uciekał jej zatruty oddech.
Benjamin, jako mężczyzna najmniej wycieńczony ze wszystkich tu zgromadzonych, mógł udać się na zwiady w głąb lasu w celu poszukiwań pomocy - będzie jednak musiał uczynić to sam. Jeżeli się na to zdecyduje, po kilku długich minutach wędrówki przez zakrzaczony borek trafi do małej, czarodziejskiej wioski - jej mieszkańcy, nawet jeśli zostaną poproszeni o pomoc, nie spostrzegą w tym nic podejrzanego: nie będą mieć pojęcia o wydarzeniach na nieodległej wyspie. Będą mieli do dyspozycji sowy - skomunikowanie się w tej sprawie z Bathildą Bagshot, nieważne, czy z użyciem ptasiego posłańca, czy w inny sposób, mogłoby okazać się dobrym pomysłem.
Josephine popełniła fatalny błąd - być może przejęta ogromem nieszczęść, które miały właśnie miejsce, zapomniała o ważnej rzeczy, którą wielokrotne podkreślano w trakcie aurorskiego kursu: że teleportacja podczas sytuacji bardzo stresowych, w tym walki, zawsze kończy się katastrofą. Josie usilnie próbowała znaleźć się w mieszkaniu Bertiego - z początku wszystko odbywało się standardowo, odczuła mocny zawrót głowy, typowy ścisk w żołądku, a powietrze przeszył charakterystyczny świst. Wtedy całe ciało Josie opanował niewyobrażalny wręcz ból - jakby jej ciało rozrywało się na kawałki. Ocknęła się sekundy później, uświadamiając sobie, że wcale nie znalazła się w bezpiecznej kuchni; leżała w kałuży krwi na posadzce ledwo parę metrów od miejsca, w którym znajdowała się przed chwilą - tuż obok kraty przy wrotach. Musiała się rozszczepić. Dopisało jej szczęście w nieszczęściu - nie utraciła żadnej kończyny w trakcie nieprzemyślanej teleportacji, ale cała jej klatka piersiowa oraz brzuch były zdewastowane: rozszarpane, pocięte, od mięśni odchodziły postrzępione fragmenty skóry. Zakonniczka bardzo intensywnie krwawiła.
Bertie był bardziej ostrożny - świadomy tego, że pełna teleportacja w trakcie walki zakończyłaby się tragicznie, spróbował przedostać się na drugą stronę wyrwy za pomocą zaklęcia. Był jednak niezwykle zmęczony - najprawdopodobniej to właśnie to zaważyło na powodzeniu zaklęcia. Bertie, podobnie jak Magnolia, odczuł paraliżujący go ból - na jego prawym udzie otworzyła się spora rana wielkości dłoni rosłego mężczyzny. Była mocno poszarpana; intensywnie sączyła się z niej krew. To, w połączeniu z dotychczasowymi obrażeniami - Bertie bardzo mocno zatruł swój organizm gazem, zmuszając się do nadludzkich wysiłków - mogło przynieść mu wyłącznie zgubę.
Alex miał ze swoich towarzyszy najwięcej szczęścia, choć on również nie zdołał przeteleportować się na drugą stronę przepaści. Był przy tym jednak Gwardzistą, znał się dobrze na zaklęciach obronnych - i właśnie to złagodziło jego rozszczepienie, czyniąc je mniej groźnym od tych, które przytrafiły się towarzyszom Selwyna. Dosięgnęło ono lewego ramienia arystokraty - poszarpana skóra wisiała strzępami, w ranie zbierała się krew, przy każdym ruchu jego ręka paliła bólem.
Jednocześnie przez dziurę w ścianie, z której już wcześniej wydobyli się odziani w czerń mężczyźni, do pomieszczenia wbiegła gromada wyglądająca jak ich posiłki; po korytarzu niósł się wciąż odgłos kroków, przybiegało ich tu coraz więcej. Jeden z nich (#1) próbował cisnąć zaklęcie - czarnomagiczne Colio - w stronę Harry'ego; zawiódł jednak, a tuż po wypowiedzeniu inkantacji z jego ust wyrwał się ryk bólu: zapłacił za ten urok wysoką cenę. Drugi ze strażników (#2) posłał w stronę wąsacza silne zaklęcie kopiące prądem - Alex stał na tyle blisko, że gdyby zechciał, mógłby ochronić go przed bólem za pomocą Protego Maxima. Miał jednak inne problemy na głowie; trzej następni strażnicy (#3, #4, #5) posłali w kierunku Zakonników - każdego z osobna - zaklęcie Everte Stati; choć to wycelowane w Bertiego okazało się mocno spudłowane i pomknęło w sufit, to Josie i Alex musieli podjąć próbę obrony, jeżeli nie chcieli zostać nimi trafieni.
Trzej mężczyźni - Harry, staruszek i wąsacz - do samego końca próbowali utrzymać kratę w górze, co - zaskakująco - wychodziło im świetnie: mimo że kosztowało ich to olbrzymi wysiłek, nie opadła. Jeżeli jednak nikt nie powstrzyma zaklęcia, które zostało ciśnięte w wąsacza, mężczyźni puszczą kratę - wtedy zatrzaśnie się ona za kilka sekund, ucinając tę drogę ucieczki.
Słońce wzeszło - nie uda wam się uratować więcej więźniów, nie wiecie nawet, czy którekolwiek z dzieci zdołało przetrwać ucieczkę; pozostało wam jedynie próbować ocalić własne życie. Jednak jako że zwlekaliście z ratunkiem do ostatniej chwili, a harmidrem - wyrwanie wichrem kraty poniosło się głośnym echem, nie staraliście się też uciszać krzyczących z bólu więźniów - zaalarmowaliście straż, może nie być to takie łatwe. Strażników było wielu, miało przyjść ich jeszcze więcej, a więźniowie, którzy mogliby wam pomóc, przez narażenie na działanie gazu stracili przytomność - najprawdopodobniej otwarta walka była więc z góry skazana na porażkę.
| Benjamin, Magnolia - jeżeli chcecie (nie macie takiego obowiązku), możecie napisać ostatniego posta na wydarzeniu związanego z poszukiwaniem i korzystaniem z pomocy mieszkańców wioski. Udało Wam się wydostać z wyspy; gratulacje, osiągnęliście cel misji. Dokładny opis Waszej aktualnej sytuacji - i konsekwencji zdarzeń - znajdzie się już w poście podsumowującym wydarzenie.
Z Benem i Magnolią znajdują się:
a) dzieci: brunetka, rudy grzybek, piegowata, blondas, okularnik, dwie małe bliźniaczki, kilkulatka;
b) trochę więksi: ruda kobieta, nastolatek.
Josie, jeżeli zastanawiasz się, dlaczego Twoją postać spotkał taki los - przypominam, że zgodnie z mechaniką forum teleportacja w trakcie walki nie jest możliwa: zawsze kończy się rozszczepieniem.
Mapka. Krata trzymana jest z mocą 138. W tej turze wyłącznie Bertie - nieatakowany żadnym zaklęciem - może dokonać próby przeskoczenia wyrwy; ST akcji jest równe 70 - jako że tylko jeden strażnik skupia konkretnie na nim swoją uwagę. Do rzutu dodaje się wartość uników.
Na odpis macie 48h.
- Tabela z żywotnością:
Postać Rodzaj obrażeń PŻ Kara Alex zatrucie (35), odmrożenie (5), oparzenia (20), zranienia (19) 136/215 -15 Ben zatrucie (35), odmrożenia (20), tłuczone (5) 220/280 -10 Bertie zatrucie (70), zranienia (53) 101/224 -30 Josie zatrucie (35), odmrożenia (15), zranienia (70) 100/220 -30 Magnolia zatrucie (40), osłabienie (10), odmrożenia (15), tłuczone (5) 132/202 -15
Wrzask był ledwo słyszalny przez sparaliżowane zmysły, liczył się tylko części promieniujące bólem. Powinna pamiętać... pełna koncentracja. Nie tylko częściowa tak jak teraz, gdy zdawało się jej, że swistające wokół zaklęcia juz jej nie dotyczą. Głupia. Nie odważyła się spojrzeć w dol chocby na chwile - ból mówił sam za siebie, jej stan jest paskudny. Wolna dlon docisnela do brzucha, probujac zatamować odrobinę krwawienie. Nie wyjdzie z tego sama - w dodatku nie była pewna, gdzie znajdują się inni. Mogła mieć tylko nadzieję, że uda im się w porę uciec.
Różdżka wciąż spoczywała w jej dłoni, wciąż mogła działać, chociaż odniesione rany mocno ograniczały pole działania. - Ascendio - wymierzyła rożdzkę w kierunku kraty. Istniała niewielka szansa, że w taki sposób uda się jej przenieść na drugą stronę, choćby trochę dalej od strażników. Oby tylko oszolomiona bólem, nie popelnila kolejnego fatalnego w skutkach błędu.
Różdżka wciąż spoczywała w jej dłoni, wciąż mogła działać, chociaż odniesione rany mocno ograniczały pole działania. - Ascendio - wymierzyła rożdzkę w kierunku kraty. Istniała niewielka szansa, że w taki sposób uda się jej przenieść na drugą stronę, choćby trochę dalej od strażników. Oby tylko oszolomiona bólem, nie popelnila kolejnego fatalnego w skutkach błędu.
these violent delights have
violent ends...
Josephine Fenwick
Zawód : przyszła aurorka
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
W całym magicznym świecie gasną światła. Nie ujrzymy ich już za naszego życia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Josephine Fenwick' has done the following action : rzut kością
'k100' : 33
'k100' : 33
Benjamin nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł tak potworną mieszaninę rozpaczy i determinacji; jedna część pragnęła położyć się na wilgotnym piachu cypla i tak pozostać już na zawsze, pozwalając pochłonąć się morzu, tak, jak szmaragdowa ciemność połykała spadających w przepaść ludzi, druga natomiast ciągle pchała go dalej, szybciej, intensywniej. By uratować tych, których zdołali wydostać, upewnić się, że nikt już nie straci życia tego pięknego poranka, rozpościerającego się nad ich głowami złotą poświatą.
Oddychał z trudem, wbiegając na stały ląd; prawie poślizgnął się na jednym z kamieni, ale natychmiast złapał pion, motywując nastolatka i kobietę do zrobienia jeszcze kilku kroków - zatrzymali się dopiero dalej, za chroniącą ich od widoku wyspy kępą drzew, gdzie znajdowała się Magnolia. Słaba, śmiertelnie blada, otoczona omdlewającymi dziećmi. Serce Wrighta ścisnęło się ponownie, tak mocno, że przez nieznośnie długą sekundę po prostu wpatrywał się w zaledwie garstkę ludzi, których zdołał wydostać z więzienia: bezsilny, przerażony i wyczerpany, nie obejmujący jeszcze umysłem tego, co faktycznie zadziało się na Wyspie Rzeźb. Nie mógł się jednak rozsypać, nie teraz, gdy nie byli jeszcze bezpieczni. Ocaleni wymagali szybkiej pomocy uzdrowicielskiej, której on sam nie byłby w stanie im zapewnić. Ostrożnie odłożył kilkulatkę na miękką ziemię, po czym przykucnął przy Cresswell. Lodowatymi, dużymi dłońmi objął jej bladą twarz - chciał, by go usłyszała, pomimo skrajnego wyczerpania, widocznego na pierwszy rzut oka.
- Ruszę dalej i sprowadzę pomoc, Maggie - powiedział, wyraźnie artykułując głoski, pomimo ciągle podrażnionego gardła. Miał nadzieję, że barowe zdrobnienie, tak obce od obecnych, koszmarnych okoliczności, nieco otrzeźwi kobietę. - Wrócę tutaj za chwilę, na pewno wrócę, ale musisz zostać przytomna, dobrze? Pilnuj dzieci - kontynuował zdecydowanie; był pewien, że trafi z powrotem do tego zakątka lasu, ale tylko jeśli cała gromadka pozostanie na miejscu. Wątpił, by w obecnym stanie dzieci miały siłę na wędrówki, bardziej martwił się, że gdy powróci, część z nich może być martwa, ale...nie, nie, o tym też nie powinien myśleć. Nie teraz, Wright powtarzał w myślach jak mantrę, przesuwając palcami po policzku Magnolii. - Świetnie sobie poradziłaś. Bez ciebie nie dałbym rady- zakończył, siląc się na spokój i ciepły wydźwięk głosu, co wyszło raczej marnie, ale przynajmniej się starał. Zsunął dłoń niżej, na bark kobiety, ściskając go w odruchowym geście dodania jej - albo raczej sobie - otuchy, po czym, upewniwszy się, że wszyscy więźniowie siedzą w tym samym miejscu, skręcił w głąb lasu, mocno ściskając w dłoni różdżkę. Musiał znaleźć pomoc; gdzieś niedaleko powinna znajdować się wioska lub chociaż karczma; miejsce, w którym ktoś o dobrym sercu pomoże mu w transporcie i podtrzymaniu przy życiu więźniów. Musiał też poinformować Zakon - im szybciej tym lepiej; gdy już zbliżał się do wioski, widząc pierwsze zabudowania, spróbował wyczarować patronusa z wiadomością do Bathildy Bagshot.
| próbuję wyczarować patronusa, jeśli się nie uda - Ben chciałby skorzystać z sowy mieszkańców wioski. i przy okazji - wielkie dzięki Mistrzowi Gry (Mistrzom Gry właściwie!) za piękną odsiecz <3
Oddychał z trudem, wbiegając na stały ląd; prawie poślizgnął się na jednym z kamieni, ale natychmiast złapał pion, motywując nastolatka i kobietę do zrobienia jeszcze kilku kroków - zatrzymali się dopiero dalej, za chroniącą ich od widoku wyspy kępą drzew, gdzie znajdowała się Magnolia. Słaba, śmiertelnie blada, otoczona omdlewającymi dziećmi. Serce Wrighta ścisnęło się ponownie, tak mocno, że przez nieznośnie długą sekundę po prostu wpatrywał się w zaledwie garstkę ludzi, których zdołał wydostać z więzienia: bezsilny, przerażony i wyczerpany, nie obejmujący jeszcze umysłem tego, co faktycznie zadziało się na Wyspie Rzeźb. Nie mógł się jednak rozsypać, nie teraz, gdy nie byli jeszcze bezpieczni. Ocaleni wymagali szybkiej pomocy uzdrowicielskiej, której on sam nie byłby w stanie im zapewnić. Ostrożnie odłożył kilkulatkę na miękką ziemię, po czym przykucnął przy Cresswell. Lodowatymi, dużymi dłońmi objął jej bladą twarz - chciał, by go usłyszała, pomimo skrajnego wyczerpania, widocznego na pierwszy rzut oka.
- Ruszę dalej i sprowadzę pomoc, Maggie - powiedział, wyraźnie artykułując głoski, pomimo ciągle podrażnionego gardła. Miał nadzieję, że barowe zdrobnienie, tak obce od obecnych, koszmarnych okoliczności, nieco otrzeźwi kobietę. - Wrócę tutaj za chwilę, na pewno wrócę, ale musisz zostać przytomna, dobrze? Pilnuj dzieci - kontynuował zdecydowanie; był pewien, że trafi z powrotem do tego zakątka lasu, ale tylko jeśli cała gromadka pozostanie na miejscu. Wątpił, by w obecnym stanie dzieci miały siłę na wędrówki, bardziej martwił się, że gdy powróci, część z nich może być martwa, ale...nie, nie, o tym też nie powinien myśleć. Nie teraz, Wright powtarzał w myślach jak mantrę, przesuwając palcami po policzku Magnolii. - Świetnie sobie poradziłaś. Bez ciebie nie dałbym rady- zakończył, siląc się na spokój i ciepły wydźwięk głosu, co wyszło raczej marnie, ale przynajmniej się starał. Zsunął dłoń niżej, na bark kobiety, ściskając go w odruchowym geście dodania jej - albo raczej sobie - otuchy, po czym, upewniwszy się, że wszyscy więźniowie siedzą w tym samym miejscu, skręcił w głąb lasu, mocno ściskając w dłoni różdżkę. Musiał znaleźć pomoc; gdzieś niedaleko powinna znajdować się wioska lub chociaż karczma; miejsce, w którym ktoś o dobrym sercu pomoże mu w transporcie i podtrzymaniu przy życiu więźniów. Musiał też poinformować Zakon - im szybciej tym lepiej; gdy już zbliżał się do wioski, widząc pierwsze zabudowania, spróbował wyczarować patronusa z wiadomością do Bathildy Bagshot.
| próbuję wyczarować patronusa, jeśli się nie uda - Ben chciałby skorzystać z sowy mieszkańców wioski. i przy okazji - wielkie dzięki Mistrzowi Gry (Mistrzom Gry właściwie!) za piękną odsiecz <3
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : rzut kością
'k100' : 81
'k100' : 81
Ból rozszczepiania był koszmarny. Świadomość tego, że zawiódł - jeszcze gorsza. Spojrzał po raz ostatni w kierunku człowieka, któremu już nie pomoże, kolejnemu, zaraz jednak rozpętało się prawdziwe piekło. Stracili zbyt wiele czasu, zrobili zbyt wiele zamieszania. Nie miał nawet pewności czy pozostałym się udało, czy choć trochę osób zostanie uratowanych - oby.
W ich kierunku ruszyły zaklęcia. To wycelowane w niego na szczęście niecelnie. W wyrwie w ścianie zaczęły pojawiać się kolejne osoby.
Ból był koszmarny, jednak w tej chwili to lęk brał górę. Bott cholernie bał się o siebie i resztę Zakonników, nikomu nie udało się uciec i dla nikogo z nich teleportacja nie jest raczej realna. Ponadto jeśli tak po prostu przeskoczą (co i tak wydawało mu się niemal nierealne w tym stanie) przez wyrwę, ruszy za nimi tłum walczących.
Musiał myśleć szybko, chociaż spróbować spowolnić tamtych, w jakiś sposób utrudnić im wychodzenie choć na chwilę, żeby mieli czas stąd uciekać.
Nie miał wielu pomysłów, pierwszym co przyszło mu do głowy było zrobienie dziury w ziemi która zatrzymałaby strażników. Podobne zaklęcie zawiodło na korytarzu, miał jednak nadzieję, że był to skutek zaklęć chroniących tamto miejsce przed wydostawaniem się więźniów. Musiał zaryzykować - i tak nie miał już wielkiego wyboru. Skierował więc różdżkę w stronę otworu, w miejsce w którym stał strażnik najbardziej po środku (4) w nadziei, że otwór okaże się wystarczająco szeroki, by złapać więcej osób, zablokować przejście, zatrzymać pościg - cokolwiek - choć na tych kilka chwil, by mogli się stąd wydostać.
- Orcumiano.
Wypowiedział inkantację, wykonując gest różdżką.
W ich kierunku ruszyły zaklęcia. To wycelowane w niego na szczęście niecelnie. W wyrwie w ścianie zaczęły pojawiać się kolejne osoby.
Ból był koszmarny, jednak w tej chwili to lęk brał górę. Bott cholernie bał się o siebie i resztę Zakonników, nikomu nie udało się uciec i dla nikogo z nich teleportacja nie jest raczej realna. Ponadto jeśli tak po prostu przeskoczą (co i tak wydawało mu się niemal nierealne w tym stanie) przez wyrwę, ruszy za nimi tłum walczących.
Musiał myśleć szybko, chociaż spróbować spowolnić tamtych, w jakiś sposób utrudnić im wychodzenie choć na chwilę, żeby mieli czas stąd uciekać.
Nie miał wielu pomysłów, pierwszym co przyszło mu do głowy było zrobienie dziury w ziemi która zatrzymałaby strażników. Podobne zaklęcie zawiodło na korytarzu, miał jednak nadzieję, że był to skutek zaklęć chroniących tamto miejsce przed wydostawaniem się więźniów. Musiał zaryzykować - i tak nie miał już wielkiego wyboru. Skierował więc różdżkę w stronę otworu, w miejsce w którym stał strażnik najbardziej po środku (4) w nadziei, że otwór okaże się wystarczająco szeroki, by złapać więcej osób, zablokować przejście, zatrzymać pościg - cokolwiek - choć na tych kilka chwil, by mogli się stąd wydostać.
- Orcumiano.
Wypowiedział inkantację, wykonując gest różdżką.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 81
'k100' : 81
Josephine nie zdołała rzucić mocnego zaklęcia - jej różdżka wyłącznie drgnęła i przeciągnęła ją nie dalej niż o cal, Josie była zbyt wycieńczona, by skupić myśli: otępiał ją ból. Krata zatrzasnęła się, zanim Zakonniczka zdążyłaby przedostać się na jej drugą stronę; w tym momencie odcięta została ostatnia znana im droga ucieczki. W kobietę trafiło rzucone przez strażnika zaklęcie, Everte Stati, przed którym Josie nie zdecydowała się bronić - na chwilę wzniosła się w powietrze i - kierując się po linii prostej od mężczyzny, który rzucił zaklęcie (#6), z impetem uderzyła plecami o kratę. A krata - jako że Zakonnicy wciąż nie zdjęli z niej zaklęcia parzącego przy dotyku - była skrajnie rozgrzana; Josephine mogła poczuć paraliżujące pieczenie obejmujące całe jej plecy. Odrzut skierował ją w stronę jednego z mężczyzn, Harry'ego - w locie obiła go ramieniem i on też uderzył o kratę, jęknął i osunął się: Josie mogła wyczuć, że zrobił to dość bezwiednie. Najpewniej tracił przytomność.
Zaklęcie Bertiego okazało się udane - promień pomknął pomiędzy strażników i uderzył w jednego z nich (#4). Nieszczęśnik wpadł więc do stworzonej przez Zakonnika dziury - jako że objęła ona znaczną część przejścia, wyjątkowo skutecznie spowolniła także napływ kolejnych przeciwników: przybyło ich o wielu mniej, niż mogłoby mieć to miejsce, gdyby Bertie nie zdecydował się na reakcję.
Alex nie zdążył zareagować; zanim się spostrzegł, trafiło w niego zaklęcie i wzniósł się w powietrze, popchnięty silnym Everte Stati - uderzył plecami prosto w wąsacza, w którego przed chwilą trafiła kula ognia. Mimowolnie - i wyjątkowo nieszczęśliwie - przygwoździł go niemal całą powierzchnią ciała do rozgrzanej kraty, sprawiając, że mężczyzna wrzasnął. A tuż po tym zamilknął. Ciało wąsacza oddzielało Alexa od kraty; jeżeli Selwyn zdoła się od niego szybko odsunąć, uniknie oparzeń. Kątem oka mógł spostrzec, że staruszek - jedyny spośród mężczyzn podnoszących wcześniej kratę, który pozostał przytomny - przeczołgał się pod ścianę i, z przerażeniem na twarzy, zamarł w bezruchu: ciężko oddychał.
Strażnicy szybko weszli w głąb pomieszczenia - jeden z nich strategicznie skrył się za kopcem i dopiero szykował się do walki, jednak pozostali zdawali się zwarci i gotowi - unosili już różdżki. Puścili w stronę zbiegów salwę zaklęć; żadne z nich nie trafiło celu. Oprócz jednego; jeden ze strażników (#5), najpewniej uznając Bertiego za największe zagrożenie - jako jedyny wciąż podejmował on bezpośrednią walkę - posłał w jego stronę zaklęcie Expelliarmus.
Zakonnicy nie mieli odpowiednich warunków - ani tym bardziej czasu - by podjąć próbę opatrzenia ran otrzymanych w wyniku rozszczepień: te, jak można było łatwo przewidzieć, zaczęły więc coraz intensywniej krwawić. Razem z ubytkiem krwi ranni stawali się coraz słabsi - ale czy mogli pozwolić sobie na przerwę w walce, aby się uleczyć?
| Mapka. Rozszczepiliście się - i wskutek tego coraz mocniej krwawicie. Jeżeli nie powstrzymacie krwotoków, co turę będziecie otrzymywać połowę obrażeń otrzymanych w wyniku rozszczepienia.
Możecie kontynuować walkę, możecie próbować ucieczki, możecie zdecydować się na kapitulację - a jeśli dojdziecie do wniosku, że Wy, jako gracze, nie chcecie kontynuować tej walki (np. dlatego, że stwierdziliście, że z takimi minusami nie ma to sensu), a chcecie, żeby fabularnie Wasze postaci walczyły do samego końca, po prostu nie umieszczajcie posta w tej kolejce - i poczekajcie na podsumowującego posta mg.
Jeżeli zdecydujecie się dalej walczyć - na odpis macie 48h.
Zaklęcie Bertiego okazało się udane - promień pomknął pomiędzy strażników i uderzył w jednego z nich (#4). Nieszczęśnik wpadł więc do stworzonej przez Zakonnika dziury - jako że objęła ona znaczną część przejścia, wyjątkowo skutecznie spowolniła także napływ kolejnych przeciwników: przybyło ich o wielu mniej, niż mogłoby mieć to miejsce, gdyby Bertie nie zdecydował się na reakcję.
Alex nie zdążył zareagować; zanim się spostrzegł, trafiło w niego zaklęcie i wzniósł się w powietrze, popchnięty silnym Everte Stati - uderzył plecami prosto w wąsacza, w którego przed chwilą trafiła kula ognia. Mimowolnie - i wyjątkowo nieszczęśliwie - przygwoździł go niemal całą powierzchnią ciała do rozgrzanej kraty, sprawiając, że mężczyzna wrzasnął. A tuż po tym zamilknął. Ciało wąsacza oddzielało Alexa od kraty; jeżeli Selwyn zdoła się od niego szybko odsunąć, uniknie oparzeń. Kątem oka mógł spostrzec, że staruszek - jedyny spośród mężczyzn podnoszących wcześniej kratę, który pozostał przytomny - przeczołgał się pod ścianę i, z przerażeniem na twarzy, zamarł w bezruchu: ciężko oddychał.
Strażnicy szybko weszli w głąb pomieszczenia - jeden z nich strategicznie skrył się za kopcem i dopiero szykował się do walki, jednak pozostali zdawali się zwarci i gotowi - unosili już różdżki. Puścili w stronę zbiegów salwę zaklęć; żadne z nich nie trafiło celu. Oprócz jednego; jeden ze strażników (#5), najpewniej uznając Bertiego za największe zagrożenie - jako jedyny wciąż podejmował on bezpośrednią walkę - posłał w jego stronę zaklęcie Expelliarmus.
Zakonnicy nie mieli odpowiednich warunków - ani tym bardziej czasu - by podjąć próbę opatrzenia ran otrzymanych w wyniku rozszczepień: te, jak można było łatwo przewidzieć, zaczęły więc coraz intensywniej krwawić. Razem z ubytkiem krwi ranni stawali się coraz słabsi - ale czy mogli pozwolić sobie na przerwę w walce, aby się uleczyć?
| Mapka. Rozszczepiliście się - i wskutek tego coraz mocniej krwawicie. Jeżeli nie powstrzymacie krwotoków, co turę będziecie otrzymywać połowę obrażeń otrzymanych w wyniku rozszczepienia.
Możecie kontynuować walkę, możecie próbować ucieczki, możecie zdecydować się na kapitulację - a jeśli dojdziecie do wniosku, że Wy, jako gracze, nie chcecie kontynuować tej walki (np. dlatego, że stwierdziliście, że z takimi minusami nie ma to sensu), a chcecie, żeby fabularnie Wasze postaci walczyły do samego końca, po prostu nie umieszczajcie posta w tej kolejce - i poczekajcie na podsumowującego posta mg.
Jeżeli zdecydujecie się dalej walczyć - na odpis macie 48h.
- Tabela z żywotnością:
Postać Rodzaj obrażeń PŻ Kara Alex zatrucie (35), odmrożenie (5), oparzenia (20), zranienia (19), tłuczone (18), krwotok (10) 108/215 -30 Bertie zatrucie (70), zranienia (53), krwotok (27) 74/224 -40 Josie zatrucie (35), odmrożenia (15), zranienia (70), tłuczone (18), oparzenia (20), krwotok (35) 27/220 -60
Było coraz gorzej, rana na nodze krwawiła zdecydowanie mocniej, niż wydawało mu się w pierwszej chwili, z każdą sekundą zarówno jego, jak i pozostałych - także bardzo rannych, w szczególności Josie - szanse malały. Nie mieli szansy na walkę, swoim zaklęciem udało mu się spowolnić napływ kolejnych strażników, jednak już nawet w pomieszczeniu było ich zbyt wielu by mogli walczyć będąc w takim stanie. A sądząc po odgłosach nadciągało ich jeszcze więcej.
Kiedy krata runęła na ziemię, przeszły go dreszcze. Nie oglądał się już. Musieli uciekać. Żaden już nie pomoże innemu, nic nie mogą zrobić i choć cholernie się martwił - przede wszystkim o Jo - wiedział, że ociągając się z własną próbą wcale nie ułatwi niczego pozostałym. W nadziei, że zrobią to samo, widząc że leci ku niemu kolejne zaklęcie uniósł różdżkę jednak w nadziei że uda mu się przed nim zwyczajnie uciec. Uciec stąd, znów próbował się teleportować na drugą stronę przepaści - ze świadomością, że jeśli się nie uda, najpewniej będzie to już koniec. Jeśli zaklęcie w niego trafi, będzie całkowicie bezbronny.
A to wszystko było cholernie realne.
- Abesio.
Spróbował znowu wiedząc, że ryzykuje znacznie gorsze obrażenia przy nikłej szansie na powodzenie. Nie miał jednak wielkiego wyboru.
(usunęłam Twojego drugiego posta, ale poprawiony rzut pozostał - stąd są dwa rzuty pod rząd; szczęście II)
Kiedy krata runęła na ziemię, przeszły go dreszcze. Nie oglądał się już. Musieli uciekać. Żaden już nie pomoże innemu, nic nie mogą zrobić i choć cholernie się martwił - przede wszystkim o Jo - wiedział, że ociągając się z własną próbą wcale nie ułatwi niczego pozostałym. W nadziei, że zrobią to samo, widząc że leci ku niemu kolejne zaklęcie uniósł różdżkę jednak w nadziei że uda mu się przed nim zwyczajnie uciec. Uciec stąd, znów próbował się teleportować na drugą stronę przepaści - ze świadomością, że jeśli się nie uda, najpewniej będzie to już koniec. Jeśli zaklęcie w niego trafi, będzie całkowicie bezbronny.
A to wszystko było cholernie realne.
- Abesio.
Spróbował znowu wiedząc, że ryzykuje znacznie gorsze obrażenia przy nikłej szansie na powodzenie. Nie miał jednak wielkiego wyboru.
(usunęłam Twojego drugiego posta, ale poprawiony rzut pozostał - stąd są dwa rzuty pod rząd; szczęście II)
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 48
'k100' : 48
The member 'Bertie Bott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 8
'k100' : 8
To nie mogło się udać - nie w momencie, gdy krwawiła, ból paraliżował jej myśli, sprawiając, że dogłębnie wyczuwała obrażenia, których się nabawiła. Już sam oddech stał się niezwykle problematyczny, każdy ruch klatki piersiowej porównywalny był do fali ognia. Nie zdążyła się wydostać, a dźwięk opadającej kraty był jednoznaczny z ich porażką - nie wydostaną się, nie uciekną, a jeśli teraz nie zostaną od razu zabici, ich przyszłość nie zapowiadała się kolorowo.
Zaklęcie rzuciło nią niczym szmacianą lalką - zbytecznie, i tak nie miała już sił, by się bronić. Plecy po zetknięciu się z kratą, zapłonęły bólem, chociaż na chwilę koncentrując jej myśli na innej części ciała. Opadła na kamienną posadzkę wraz z mężczyzną, który starał się umożliwić im wyjście. Nie miała już na dość sił, by wstać, by z nimi walczyć; opadła bezwiednie na plecy, pozwalając, by kamień przejął chociaż część ciepła oparzeń. Nie chciała myśleć, co się teraz z nimi stanie, nie chciała wiedzieć, co strażnicy robią z resztą jej przyjaciół. Zacisnęła powieki, starając się skupić na czymkolwiek innym, jednak wszystkie wspomnienia nasilały gorycz konsekwencji jej własnych wyborów.
Zaklęcie rzuciło nią niczym szmacianą lalką - zbytecznie, i tak nie miała już sił, by się bronić. Plecy po zetknięciu się z kratą, zapłonęły bólem, chociaż na chwilę koncentrując jej myśli na innej części ciała. Opadła na kamienną posadzkę wraz z mężczyzną, który starał się umożliwić im wyjście. Nie miała już na dość sił, by wstać, by z nimi walczyć; opadła bezwiednie na plecy, pozwalając, by kamień przejął chociaż część ciepła oparzeń. Nie chciała myśleć, co się teraz z nimi stanie, nie chciała wiedzieć, co strażnicy robią z resztą jej przyjaciół. Zacisnęła powieki, starając się skupić na czymkolwiek innym, jednak wszystkie wspomnienia nasilały gorycz konsekwencji jej własnych wyborów.
these violent delights have
violent ends...
Josephine Fenwick
Zawód : przyszła aurorka
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
W całym magicznym świecie gasną światła. Nie ujrzymy ich już za naszego życia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Bertie po raz ostatni spróbował przeteleportować się poza więzienie - uniósł różdżkę, wypowiedział inkantację i... odczuł ból przeszywający go na skroś, rozdzierający go od środka, rozpalający jego umysł przerażającym płomieniem. Poczuł, że spada z pewnej wysokości; nie wiedział, co dzieje się wokół, nie wiedział też, gdzie jest. Cały obraz pozostawał skrajnie rozmazany. Mocno uderzył o chłodną posadzkę, upadek wyparł mu z ust resztki oddechu. Całe jego ciało zdawało się pulsować w rytm walczącego o życie serca - Bertie usłyszał jeszcze głośny pisk w uszach, a potem otoczyła go szczelnie ciemność. I wszystko było mu już obojętne.
Josephine oddychała ciężko, jakby ostatkiem sił; krew coraz gęściej i szybciej wypływała z jej ran, barwiąc szkarłatem nie tylko jej szatę, ale też zimną posadzkę, na którą opadła. Obraz przed jej oczami blakł, ciemniał, rozmywał się - aż po chwili zupełnie zniknął; młoda aurorka jeszcze przez chwilę słyszała trzaski padających zaklęć, jakiś silny promień uroku poraził jej ciało - jej świadomość ostatecznie uciekła i powitała ją błoga cisza.
Alex jeszcze przez chwilę próbował walczyć, pozostawał jednak bezsilny - pętający go ból okazał się przeciwnikiem jeszcze gorszym niż otaczający Zakonników strażnicy. Zanim Gwardzista zdołał wyczarować efektywną tarczę, trafił w niego urok o czerwonym promieniu, który musiał być Drętwotą - Alexander poczuł jeszcze, jak z wolna tracił władzę nad własnym ciałem, a chwilę po tym utracił także resztki przytomności.
---
Wkrótce Magnolia, tak samo jak i dzieci, z którymi pozostała na plaży, zaczęła odpływać w objęcia morfeusza - na szczęście w tym samym czasie Ben nie próżnował i szybko sprowadził pomoc. Dzięki asyście mieszkańców pobliskiej magicznej wioski kobieta i towarzyszący jej więźniowie zostali przeniesieni w bezpieczne miejsce - co dziwne, wieśniacy nie zadawali Wrightowi żadnych pytań, co mogło wydawać się Gwardziście alarmujące. Z pomocą nieprzytomnym przybyła lokalna uzdrowicielka - a zarazem alchemiczka - niosąc dymiące mikstury w glinianych garnkach. Dzieci, Magnolię i drugą kobietę rozłożono na pryczach; starsza kobieta zaklęciami i pachnącymi ziołami eliksirami próbowała zaleczyć rannych i przywrócić im utracone siły. Pomimo utraconej przytomności, dzieci co jakiś czas mocno drgały i pluły krwią. Niektóre kobiety mieszkające w wiosce - z pewnością pracujące jako pomocnice medyczki - czuwały przy pryczach, by ścierać chustką krew z kącików ust pokrzywdzonych. Poprawiały też, niekoniecznie przy pomocy magii, okłady leżące na ich czołach.
Nawet jeśli Benjamin próbowałby protestować, jego argumenty nie zostałyby wysłuchane - gdy więźniowie spali już spokojnie, nienękani bólem, uzdrowicielka przybyła też do Gwardzisty, naciskając na uleczenie jego ran. Cierpliwie zasklepiła rozcięcia, podała mężczyźnie eliksir wzmacniający - to, czy go wypił, zależy już od niego. Poleciła mu uważanie na siebie przez dłuższy czas; posługując się typowo profesjonalnym słownictwem, które Ben nie zawsze rozumiał, brzmiała jak fachowy magomedyk z Munga - z kwiatami w siwych włosach i poczciwą miną szeptuchy nie przypominała jednak żadnego uzdrowiciela, z którym Ben miał dotychczas do czynienia. Jako jedyna przytomna osoba spośród uciekinierów, Wright dowiedział się, że nie jest łatwo wydostać się z wioski - siwa uzdrowicielka zdradziła, że najłatwiej byłoby dokonać tego za pomocą teleportacji, do której ani Ben, ani więźniowie nie byli zdolni. Jeden z potężniejszych miejscowych czarodziejów zaproponował im pomoc przy stworzeniu świstoklika - Ben został poproszony o podanie lokalizacji i pozostało mu poczekać kilkanaście godzin na to, aż otrzyma jedyną drogę ucieczki. Mieszkańcy sugerowali jeszcze, że może warto byłoby skierować rannych do Munga; nie naciskali jednak, nie drążyli usilnie tematu, wydawali się wyrozumiali i niecodziennie uprzejmi.
Benjamin posłał silnego patronusa do Bathildy; musiało upłynąć dużo czasu - nie miał pojęcia, ile, lecz zgadywał, że upłynęło wiele kwadransów - zanim otrzymał odpowiedź. Spomiędzy drzew wybiegł biały, puszysty kot, który zatrzymał się przed nim akurat w momencie, w którym Wright znajdował się w samotni.
- Sprawy się skomplikowały - westchnęło świetliste zwierzę głosem Bathildy Bagshot, a potem przysiadło na trawie, by w leniwym geście wylizać swoją puchatą przednią łapkę. - Pozostali Zakonnicy też natrafili na problemy, teraz nie jesteśmy w stanie nic na to poradzić. Gdy będziecie w stanie, wróćcie do Londynu. Jeżeli dorośli więźniowie będą potrzebowali pomocy, wraz z innymi Zakonnikami zadbajcie o ich ozdrowienie, choć lepiej będzie unikać szpitala. Natomiast dzieci... Benjaminie, sprowadź je do mojego domu. Najlepiej pod osłoną nocy. Nikt nie może wiedzieć, dokąd trafiły, a ja... - Nagle urwała, by odchrząknąć; kot zamachał powoli ogonem. - To niezwykle istotne. Liczę na twoją dyskrecję. - Tuż po tym kot czmychnął kilka susów w bok i rozpłynął się w powietrzu.
Starszawa uzdrowicielka po jakimś czasie znów znalazła Bena; w ciepłych, ponownie profesjonalnych słowach powiedziała mu, że nigdy wcześniej nie spotkała się z trucizną taką jak ta, która opanowała ciała więźniów - przyjrzała się jej jednak i oszacowała (jak wkrótce się okazało - słusznie), że jej efekty będą utrzymywać się jeszcze przez dobę i nie będzie można im zaradzić żadnym antidotum. Ofiary trucizny będą osłabione, wybladłe, męczone mdłościami - będą krwawić z nosa i kaszleć gęstą posoką, mieć problemy z oddychaniem. Po kilkunastu godzinach dolegliwości te zaczną słabnąć, aż w końcu całkiem wygasną.
Późnym wieczorem dwudziestego siódmego kwietnia świstoklik był gotowy - miał kształt starego, porośniętego gęstym mchem i dziurawego buciora.
---
Alex ocknął się w całkowitych ciemnościach - czuł odór zgnilizny i wilgoci. Leżał bezsilnie na lodowatej, kamiennej posadzce. Miał skute magicznymi kajdanami ręce, został pozbawiony różdżki. Gdy jego oczy przyzwyczaiły się do mroku, dostrzegł, że znajdował się w małej cali, mającej może dwa na dwa metry - nie wiedział, gdzie trafił ani jaka była pora dnia. Ściany zbudowane zostały z kamieni, na żadnej z nich Alex nie dostrzegał okien. Ani drzwi. Mogło mu się zdawać, że został zamurowany żywcem - jednak co jakiś czas jeden z kamieni budujących ścianę zostawał przez kogoś wyciągany i przez powstałą dziurę do środka celi Selwyna wrzucano manierkę z paroma kroplami wody i zaschnięty, spleśniały chleb. Nawet jeżeli Alexander krzyczał, to zdawało się, że nikt nie słyszał jego wołań. Jego rany, które otrzymał w wyniku rozszczepienia, zostały nieznacznie zaleczone - i bardzo prowizorycznie opatrzone ubrudzoną szmatką. Selwyn - dzięki wiedzy, którą zdobył na uzdrowicielskim kursie - był w stanie dostrzec ingerencję z zewnątrz; ktoś zapobiegł dalszemu krwawieniu i zakażeniom, a potem oparzył jego rany w niechlujny, niedbały sposób. Mógł się więc domyślić, że ten, kto go więził, wcale nie chciał jego śmierci - więc czego od niego oczekiwał?
Gdy Bertie otworzył po raz pierwszy oczy, świat wokół niego mocno wirował - Bott znajdował się na pryczy przypominającej tę szpitalną, choć wokół dostrzegał tragiczne, niesterylne warunki: mocno obdarte ściany i dziwne sprzęty, których przeznaczenia nie znał. Ktoś krzątał się wokół niego - jakaś ciemnowłosa, blada kobieta - trzymając w dłoni coś przypominającego długą igłę; gdy spostrzegła, że Bertie się obudził, szybko stanęła obok niego. Coś mówiła - jednak Bertie, bardzo oszołomiony, nie mógł zrozumieć, co; widział wyłącznie ruch jej warg. Kobieta unosiła różdżkę, jej koniec błysnął - a potem Bott ponownie stracił przytomność. Po tym długo spał, śniąc straszliwe koszmary; po czasie, który zdawał się być wiecznością, wreszcie się zbudził. Nie miał pojęcia, gdzie się znalazł - leżał na lodowatej posadzce, odczuwał ból całego ciała i mocne otępienie, nie potrafił zbierać myśli. Wokół niego panowała nieprzenikniona ciemność. Miał ręce skute za plecami kajdanami, a każdy ruch powodował ból - i to tak nieznośny, że za każdym razem, gdy tylko mocniej drgnął, znów omdlewał. Wyglądało na to, że miało na to wpływ nienaturalne zamroczenie, które odczuwał Bertie - zupełnie jakby ktoś celowo truł go jakimiś eliksirami. Pytanie, czy wśród nich znajdował się ten, o którym tuż przed misją opowiadał im Ben - wywar, który mógłby uwięzić Bertiego na wyspie już na zawsze.
Josephine z tego okresu pamiętała jeszcze mniej - przez większość czasu pozostawała nieprzytomna i jedynym obrazem, jaki jawił jej się przed oczami, była nieprzenikniona ciemność. Docierały do niej wyłącznie pojedyncze impulsy - przerażający ból, chłód bijący od posadzki, gęsty eliksir na siłę wlewany jej do ust, czyjś głos, znów rozdzierające cierpienie. Wszystko zlewało się w całość; gdy nie była nieprzytomna, głównie spała - a śpiąc, śniła najgorsze koszmary. W nocnych wizjach dostrzegała wszystko to, czego bała się najbardziej: najczęściej nawiedzał ją widok umierającego na różne okrutne sposoby brata. Budziła się i odzyskiwała przytomność rzadko, ale nie było to przyjemne - bo czyniła to tylko po to, by odkryć, że rzeczywistość wcale nie była lepsza od snów. Otaczała ją ciemność, chłód, była głodna; po omacku mogła znajdować suche jadło i krople wody w manierkach, które ktoś wrzucał do jej... no właśnie, dokąd - do jej celi? Zamknięto ją w klitce o grubych ścianach zbudowanych z kamienia. Co dziwne, wraz z upływem czasu jej rany otrzymane w wyniku rozszczepień nie jątrzyły się - wręcz przeciwnie, zdawały się stopniowo pokrywać skrzepem. I, jak mogło się wydawać Josephine, działo się to szybciej niż powinno.
| Ben, Magnolia - możecie swobodnie pisać wątki mające miejsce po odsieczy. Dopiero 28.04 około godziny szóstej nad ranem znikną wasze obrażenia od zatrucia - odpowiednio 35 PŻ u Bena i 40 PŻ u Magnolii. Ponadto Magnolia powinna bardzo poważnie rozważyć zakup nowej różdżki - bądź z nadzieją czekać, że może kiedyś uda jej się odzyskać tę, którą straciła w trakcie aresztowania.
Alex, Bertie, Josie - w odpowiednim czasie otrzymacie od mistrza gry wiadomość dotyczącą dalszych losów Waszych postaci.
Punkty za udział w wydarzeniu otrzymacie po zakończeniu wszystkich odsieczy.
Tym samym nasza wspólna gra dobiega końca. Wydarzenie mocno się przeciągnęło, ale byliście niezwykle dzielni z odpisami i trzymaniem się terminów - bardzo Wam za to (tak jak i za całą rozgrywkę) dziękuję!
Josephine oddychała ciężko, jakby ostatkiem sił; krew coraz gęściej i szybciej wypływała z jej ran, barwiąc szkarłatem nie tylko jej szatę, ale też zimną posadzkę, na którą opadła. Obraz przed jej oczami blakł, ciemniał, rozmywał się - aż po chwili zupełnie zniknął; młoda aurorka jeszcze przez chwilę słyszała trzaski padających zaklęć, jakiś silny promień uroku poraził jej ciało - jej świadomość ostatecznie uciekła i powitała ją błoga cisza.
Alex jeszcze przez chwilę próbował walczyć, pozostawał jednak bezsilny - pętający go ból okazał się przeciwnikiem jeszcze gorszym niż otaczający Zakonników strażnicy. Zanim Gwardzista zdołał wyczarować efektywną tarczę, trafił w niego urok o czerwonym promieniu, który musiał być Drętwotą - Alexander poczuł jeszcze, jak z wolna tracił władzę nad własnym ciałem, a chwilę po tym utracił także resztki przytomności.
---
Wkrótce Magnolia, tak samo jak i dzieci, z którymi pozostała na plaży, zaczęła odpływać w objęcia morfeusza - na szczęście w tym samym czasie Ben nie próżnował i szybko sprowadził pomoc. Dzięki asyście mieszkańców pobliskiej magicznej wioski kobieta i towarzyszący jej więźniowie zostali przeniesieni w bezpieczne miejsce - co dziwne, wieśniacy nie zadawali Wrightowi żadnych pytań, co mogło wydawać się Gwardziście alarmujące. Z pomocą nieprzytomnym przybyła lokalna uzdrowicielka - a zarazem alchemiczka - niosąc dymiące mikstury w glinianych garnkach. Dzieci, Magnolię i drugą kobietę rozłożono na pryczach; starsza kobieta zaklęciami i pachnącymi ziołami eliksirami próbowała zaleczyć rannych i przywrócić im utracone siły. Pomimo utraconej przytomności, dzieci co jakiś czas mocno drgały i pluły krwią. Niektóre kobiety mieszkające w wiosce - z pewnością pracujące jako pomocnice medyczki - czuwały przy pryczach, by ścierać chustką krew z kącików ust pokrzywdzonych. Poprawiały też, niekoniecznie przy pomocy magii, okłady leżące na ich czołach.
Nawet jeśli Benjamin próbowałby protestować, jego argumenty nie zostałyby wysłuchane - gdy więźniowie spali już spokojnie, nienękani bólem, uzdrowicielka przybyła też do Gwardzisty, naciskając na uleczenie jego ran. Cierpliwie zasklepiła rozcięcia, podała mężczyźnie eliksir wzmacniający - to, czy go wypił, zależy już od niego. Poleciła mu uważanie na siebie przez dłuższy czas; posługując się typowo profesjonalnym słownictwem, które Ben nie zawsze rozumiał, brzmiała jak fachowy magomedyk z Munga - z kwiatami w siwych włosach i poczciwą miną szeptuchy nie przypominała jednak żadnego uzdrowiciela, z którym Ben miał dotychczas do czynienia. Jako jedyna przytomna osoba spośród uciekinierów, Wright dowiedział się, że nie jest łatwo wydostać się z wioski - siwa uzdrowicielka zdradziła, że najłatwiej byłoby dokonać tego za pomocą teleportacji, do której ani Ben, ani więźniowie nie byli zdolni. Jeden z potężniejszych miejscowych czarodziejów zaproponował im pomoc przy stworzeniu świstoklika - Ben został poproszony o podanie lokalizacji i pozostało mu poczekać kilkanaście godzin na to, aż otrzyma jedyną drogę ucieczki. Mieszkańcy sugerowali jeszcze, że może warto byłoby skierować rannych do Munga; nie naciskali jednak, nie drążyli usilnie tematu, wydawali się wyrozumiali i niecodziennie uprzejmi.
Benjamin posłał silnego patronusa do Bathildy; musiało upłynąć dużo czasu - nie miał pojęcia, ile, lecz zgadywał, że upłynęło wiele kwadransów - zanim otrzymał odpowiedź. Spomiędzy drzew wybiegł biały, puszysty kot, który zatrzymał się przed nim akurat w momencie, w którym Wright znajdował się w samotni.
- Sprawy się skomplikowały - westchnęło świetliste zwierzę głosem Bathildy Bagshot, a potem przysiadło na trawie, by w leniwym geście wylizać swoją puchatą przednią łapkę. - Pozostali Zakonnicy też natrafili na problemy, teraz nie jesteśmy w stanie nic na to poradzić. Gdy będziecie w stanie, wróćcie do Londynu. Jeżeli dorośli więźniowie będą potrzebowali pomocy, wraz z innymi Zakonnikami zadbajcie o ich ozdrowienie, choć lepiej będzie unikać szpitala. Natomiast dzieci... Benjaminie, sprowadź je do mojego domu. Najlepiej pod osłoną nocy. Nikt nie może wiedzieć, dokąd trafiły, a ja... - Nagle urwała, by odchrząknąć; kot zamachał powoli ogonem. - To niezwykle istotne. Liczę na twoją dyskrecję. - Tuż po tym kot czmychnął kilka susów w bok i rozpłynął się w powietrzu.
Starszawa uzdrowicielka po jakimś czasie znów znalazła Bena; w ciepłych, ponownie profesjonalnych słowach powiedziała mu, że nigdy wcześniej nie spotkała się z trucizną taką jak ta, która opanowała ciała więźniów - przyjrzała się jej jednak i oszacowała (jak wkrótce się okazało - słusznie), że jej efekty będą utrzymywać się jeszcze przez dobę i nie będzie można im zaradzić żadnym antidotum. Ofiary trucizny będą osłabione, wybladłe, męczone mdłościami - będą krwawić z nosa i kaszleć gęstą posoką, mieć problemy z oddychaniem. Po kilkunastu godzinach dolegliwości te zaczną słabnąć, aż w końcu całkiem wygasną.
Późnym wieczorem dwudziestego siódmego kwietnia świstoklik był gotowy - miał kształt starego, porośniętego gęstym mchem i dziurawego buciora.
---
Alex ocknął się w całkowitych ciemnościach - czuł odór zgnilizny i wilgoci. Leżał bezsilnie na lodowatej, kamiennej posadzce. Miał skute magicznymi kajdanami ręce, został pozbawiony różdżki. Gdy jego oczy przyzwyczaiły się do mroku, dostrzegł, że znajdował się w małej cali, mającej może dwa na dwa metry - nie wiedział, gdzie trafił ani jaka była pora dnia. Ściany zbudowane zostały z kamieni, na żadnej z nich Alex nie dostrzegał okien. Ani drzwi. Mogło mu się zdawać, że został zamurowany żywcem - jednak co jakiś czas jeden z kamieni budujących ścianę zostawał przez kogoś wyciągany i przez powstałą dziurę do środka celi Selwyna wrzucano manierkę z paroma kroplami wody i zaschnięty, spleśniały chleb. Nawet jeżeli Alexander krzyczał, to zdawało się, że nikt nie słyszał jego wołań. Jego rany, które otrzymał w wyniku rozszczepienia, zostały nieznacznie zaleczone - i bardzo prowizorycznie opatrzone ubrudzoną szmatką. Selwyn - dzięki wiedzy, którą zdobył na uzdrowicielskim kursie - był w stanie dostrzec ingerencję z zewnątrz; ktoś zapobiegł dalszemu krwawieniu i zakażeniom, a potem oparzył jego rany w niechlujny, niedbały sposób. Mógł się więc domyślić, że ten, kto go więził, wcale nie chciał jego śmierci - więc czego od niego oczekiwał?
Gdy Bertie otworzył po raz pierwszy oczy, świat wokół niego mocno wirował - Bott znajdował się na pryczy przypominającej tę szpitalną, choć wokół dostrzegał tragiczne, niesterylne warunki: mocno obdarte ściany i dziwne sprzęty, których przeznaczenia nie znał. Ktoś krzątał się wokół niego - jakaś ciemnowłosa, blada kobieta - trzymając w dłoni coś przypominającego długą igłę; gdy spostrzegła, że Bertie się obudził, szybko stanęła obok niego. Coś mówiła - jednak Bertie, bardzo oszołomiony, nie mógł zrozumieć, co; widział wyłącznie ruch jej warg. Kobieta unosiła różdżkę, jej koniec błysnął - a potem Bott ponownie stracił przytomność. Po tym długo spał, śniąc straszliwe koszmary; po czasie, który zdawał się być wiecznością, wreszcie się zbudził. Nie miał pojęcia, gdzie się znalazł - leżał na lodowatej posadzce, odczuwał ból całego ciała i mocne otępienie, nie potrafił zbierać myśli. Wokół niego panowała nieprzenikniona ciemność. Miał ręce skute za plecami kajdanami, a każdy ruch powodował ból - i to tak nieznośny, że za każdym razem, gdy tylko mocniej drgnął, znów omdlewał. Wyglądało na to, że miało na to wpływ nienaturalne zamroczenie, które odczuwał Bertie - zupełnie jakby ktoś celowo truł go jakimiś eliksirami. Pytanie, czy wśród nich znajdował się ten, o którym tuż przed misją opowiadał im Ben - wywar, który mógłby uwięzić Bertiego na wyspie już na zawsze.
Josephine z tego okresu pamiętała jeszcze mniej - przez większość czasu pozostawała nieprzytomna i jedynym obrazem, jaki jawił jej się przed oczami, była nieprzenikniona ciemność. Docierały do niej wyłącznie pojedyncze impulsy - przerażający ból, chłód bijący od posadzki, gęsty eliksir na siłę wlewany jej do ust, czyjś głos, znów rozdzierające cierpienie. Wszystko zlewało się w całość; gdy nie była nieprzytomna, głównie spała - a śpiąc, śniła najgorsze koszmary. W nocnych wizjach dostrzegała wszystko to, czego bała się najbardziej: najczęściej nawiedzał ją widok umierającego na różne okrutne sposoby brata. Budziła się i odzyskiwała przytomność rzadko, ale nie było to przyjemne - bo czyniła to tylko po to, by odkryć, że rzeczywistość wcale nie była lepsza od snów. Otaczała ją ciemność, chłód, była głodna; po omacku mogła znajdować suche jadło i krople wody w manierkach, które ktoś wrzucał do jej... no właśnie, dokąd - do jej celi? Zamknięto ją w klitce o grubych ścianach zbudowanych z kamienia. Co dziwne, wraz z upływem czasu jej rany otrzymane w wyniku rozszczepień nie jątrzyły się - wręcz przeciwnie, zdawały się stopniowo pokrywać skrzepem. I, jak mogło się wydawać Josephine, działo się to szybciej niż powinno.
- podsumowanie:
- Ruszyliście z odsieczą uwięzionym mugolakom - i Wasza misja dobiegła końca. To Wam pozostało określić, czy zakończyła się sukcesem, a czas z pewnością zweryfikuje, czy mieliście rację.
Zgodnie z poleceniem Bathildy zebraliście się w Gospodzie pod Świńskim Łbem, by podzielić się zdobytymi informacjami - jak potem się okazało, każda z nich pomogła Wam w dostaniu się do więzienia. Po trafieniu na wyspę udało Wam się bez żadnych problemów odnaleźć dwa runiczne kamienie; Josie bezbłędnie wskazała ten, którego potrzebowaliście do pokonania pierwszej zagadki. Rozwiązanie drugiej nie przyszło już Wam tak łatwo - zmarnowaliście wiele kolejek przy dementorze oczekującym krwistego pocałunku. Jeszcze więcej czasu poświęciliście na badanie cel i próbę odnalezienia pułapek - był to właśnie ten czas, którego zabrakło Wam w trakcie ucieczki z wyspy. Postąpiliście mądrze, rozdzielając się i przeszukując każdy z korytarzy; otworzyliście wszystkie cele (także tę, która była ukryta), dając każdemu więźniowi możliwość ucieczki. Kolejne schody stanowiła włączona pułapka - gaz wylał się na korytarze i wpływał do otwartych cel, unieszkodliwiając więźniów. Już wtedy nie mieliście zbyt wiele czasu. Gdybyście jednak znaleźli się przy celach wcześniej, moglibyście uniknąć zatrucia siebie i więźniów - zamiast wbiegać prosto w obłoki trucizny, mogliście zauważyć, że gaz na zmianę włącza się i wyłącza. Przy strategicznym rozłożeniu czasowo ucieczek z cel większa liczba więźniów mogła pozostać nienarażona na działanie gazu, a w konsekwencji - przytomna. Nie wszystkim więźniom udało się opuścić korytarz - zdecydowaliście się poświęcić Cassiana i łysego mężczyznę, by pozostali mogli zbiec.
Na początku nie mieliście większych problemów z podniesieniem kraty - mądrze zabrał się za to Ben, najsilniejszy spośród Was. Zbyt długo zwlekaliście jednak z rozgrzaniem lodowatej kraty - uczyniła ona wiele szkód tym, którzy musieli jej dotknąć. Kiedy w końcu zdecydowaliście się zniweczyć chłód, użyliście do tego zaklęcia, które po krótkim czasie znów zaczęło zadawać obrażenia tym, którzy trzymali metal - tym razem jednak ich dłonie zostały silnie oparzone. Znów brak czasu dał się Wam we znaki - nie chcieliście marnować go na zdjęcie rzuconego przez Was uroku, co wkrótce okazało się dość niefortunne w skutkach.
Nie uciszaliście więźniów, którzy nie omdleli przez strucie gazem - ich głosy w połączeniu z hukiem, który rozległ się po wyrwaniu drzwi, znacząco zaalarmował stacjonujących w więzieniu strażników. Za użyciem Deprimo Bertie nieświadomie zrzucił Bena ze skarpy - choć z początku wyglądało to na tragiczny w skutkach błąd, szybko okazało się, że ten zbieg okoliczności uratował życie naprawdę wielu więźniów. Niezwykle sprawnie pomogliście więźniom w przeskakiwaniu wyrwy - dopóki nie pojawili się strażnicy, czyniliście to bezbłędnie. Większość z nich przeżyła skok: w przepaść spadły dwie osoby, kobieta poświęcona przez Bena i staruszek - Alex nie zdołał powstrzymać zaklęciem jego upadku. Bez dobrowolnej pomocy co poniektórych więźniów nie zdołalibyście utrzymać kraty uniesionej; chociaż mogliście to uczynić, nie wydawaliście więźniom zbyt wielu poleceń - nie prosiliście ich o podniesienie kraty ani odwracanie uwagi napływających strażników. Mimo to powstrzymywaliście przeciwników dłużej niż - jak mogłoby się wydawać - było to możliwe; sprytnie opóźnialiście ich napływ obronnymi zaklęciami. W ten sposób zyskaliście trochę czasu na uratowanie większej ilości więźniów. Część z Was okazała się altruistami - do ostatniej chwili zwlekaliście z opuszczeniem twierdzy, chcąc pomóc jak największej ilości osób. Koniec końców okazało się to dla Was zgubne; zostaliście otoczeni i pokonani w pojedynku z góry skazanym na porażkę - walczyliście jednak do ostatniego tchu.
Magnolia wykonała polecenie Zakonników - wydostała dzieci z wyspy, jednak była zbyt słaba (sama też została znacznie otruta gazem), by zagwarantować im bezpieczeństwo. Na szczęście jej tropem podążył Benjamin - to właśnie on nawiązał kontakt z mieszkańcami pobliskiej wioski, którzy pomogli ocalałym więźniom.
Ruszyliście, by uratować dwudziestu dwóch więźniów - ocalała równo połowa, jedenastu z nich: ósemka małych dzieci, nastolatek i dwie dorosłe kobiety. Z czwórki Zakonników, którzy ruszyli z odsieczą uwięzionym, wyłącznie Ben zdołał opuścić w porę twierdzę.
| Ben, Magnolia - możecie swobodnie pisać wątki mające miejsce po odsieczy. Dopiero 28.04 około godziny szóstej nad ranem znikną wasze obrażenia od zatrucia - odpowiednio 35 PŻ u Bena i 40 PŻ u Magnolii. Ponadto Magnolia powinna bardzo poważnie rozważyć zakup nowej różdżki - bądź z nadzieją czekać, że może kiedyś uda jej się odzyskać tę, którą straciła w trakcie aresztowania.
Alex, Bertie, Josie - w odpowiednim czasie otrzymacie od mistrza gry wiadomość dotyczącą dalszych losów Waszych postaci.
Punkty za udział w wydarzeniu otrzymacie po zakończeniu wszystkich odsieczy.
Tym samym nasza wspólna gra dobiega końca. Wydarzenie mocno się przeciągnęło, ale byliście niezwykle dzielni z odpisami i trzymaniem się terminów - bardzo Wam za to (tak jak i za całą rozgrywkę) dziękuję!
Wyspa Rzeźb
Szybka odpowiedź