Wydarzenia


Ekipa forum
Wyspa Rzeźb
AutorWiadomość
Wyspa Rzeźb [odnośnik]04.12.16 0:43
First topic message reminder :

Wyspa Rzeźb

Ta bardzo mała wyspa mieszcząca tylko jedno niewielkie, czarodziejskie miasteczko oraz zabytkowy zamek na wzgórzu jest wyjątkowo urokliwym miejscem, które bez większego problemu można zwiedzić w kilka godzin. Nie trudno zobaczyć nad wodą ludzi zbierających mule czy też  statki rybackie gotowe do wyruszenia. To właśnie rybołówstwo jest głównym środkiem utrzymania tutejszej ludności, nieliczni przyjmują także gości w malutkich pensjonatach. O tym, jak magiczne jest to miejsce, zwiedzający mogą przekonać się dopiero wieczorem, kiedy ciała gospodarzy oraz wszystkich innych mieszkańców wyspy zaczynają twardnieć i przybierać szary odcień - w ciągu kilku minut ludzie nieruchomieją i zmienieni w kamień trwają, aż do życia nie przywrócą ich ponownie promienie wschodzącego słońca. Dotyczy do wszystkich, zarówno niemowląt, dzieci, dorosłych, jak i osób w podeszłym wieku, każda osoba urodzona na wyspie nocą staje się kamienną figurą. Nigdy nie śpią, lecz nie odczuwają zmęczenia. Gdy próbują odejść, tuż na granicy wyspy kamienieją, niezależnie od pory dnia i dochodzą do siebie dopiero po przeniesieniu ich z powrotem w głąb lądu. Podobno dawno temu na wyspę rzucono klątwę, aby zapobiec emigracji do dużych miast i stopniowemu wyludnieniu. Odwiedzającym nie grozi jednak żadne niebezpieczeństwo. Warto wspomnieć także o dość niezwykłej komunikacji z wyspą. Nad ranem, w porze odpływu, można tu dotrzeć pieszo, ścieżką - wieczorem jednak przypływ odcina dostęp do lądu, tworząc z Wyspy Rzeźb faktyczną wyspę i zmuszając odwiedzających do korzystania z magicznych środków transportu lub łodzi.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wyspa Rzeźb - Page 20 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Wyspa Rzeźb [odnośnik]02.08.17 19:49
To był maj1 maja 1956 roku
Postać A: W nocy, z ostatniego dnia kwietnia na maj, niezależnie od tego, czy spałaś w swoim łóżku, cudzym, czy wpatrywałaś się w nocny krajobraz, nagle - gdy patrzyłeś, lub gdy otworzyłaś oczy, przebudzona dziwnym przeczuciem - twoim oczom ukazała się napływająca fala mrocznej najczarniejszej magii. Była czarna czernią, której nigdy dotąd nie widziałaś - nieprzenikliwą, wciągającą, jak otchłań, spoglądająca na ciebie jak niebezpieczny drapieżnik. Nie zdążyłaś wydać z siebie krzyku, wypowiedzieć ani słowa, nawet odwrócić głowy: ciemność cię pochłonęła i razem z tobą popłynęła dalej, a ty czułaś, jak jej czarna moc przenika cię do kości, odbierając siły witalne, zabierając przytomność. Opadłaś na kolana, wspierając się dłońmi, lecz gdy zdołałaś wreszcie otworzyć oczy: zauważyłaś, że znajdowałaś się gdzieś zupełnie indziej, niż wcześniej.
Obrażenia: psychiczne (60) od czarnej magii

Postać B: W nocy, z ostatniego dnia kwietnia na maj, niespodziewanie poczułeś przeraźliwy ból głowy; nagły, rwący, tak silny, że powalił cię na kolana. Nagle obraz przed twoimi oczyma zaszedł jasną, śnieżną bielą, która całkowicie cię oślepiła. Nic nie widzisz. Potrzebujesz eliksiru, który przywróci ci wzrok - i czasu, żeby przyzwyczaić się do otaczającej cię mgły. Zapachy wokół przestały być znajome, prawdopodobnie nie znajdowałeś się już w swoim domu. Nie miałeś jednak pojęcia, co się stało, ani gdzie mogłeś się znajdować.
Obrażenia: utrata wzroku
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wyspa Rzeźb - Page 20 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Wyspa Rzeźb [odnośnik]06.08.17 16:47
Nikt nie spodziewał się tego, że ta noc będzie nieść za sobą coś przerażającego, mrocznego... czarno magicznego. Nawet intuicja Aurory zawiodła, bo przecież jak miała wyczuć coś takiego. Dlatego też nie zdając sobie sprawy z tego jakie niebezpieczeństwo ją czego udała się do ogrodu który znajdował się za jej domem. Bardzo lubiła tam spacerować nocami. Podziwiać zaczarowane latarenki, oraz świetliki które wesoło tańczyły pomiędzy klombami róż. Pamiętała jak ojciec zabierał ją tutaj aby wyratować od nudnych zajęć z guwernantką. Wówczas często wspinała się na drzewa.... oh jak ona za dzieciaka kochała to robić. Kilka razy oczywiście spadła z niego obcierając sobie tym samym kolana, bo inne części ciała, ale mimo to jakoś nigdy jej to nie zniechęciło. Teraz, nie wiedziała czy pamięta jak należy to robić, po za tym była dorosła, urosła, oraz jej zwinność i gibkość z wiekiem powoli słabły. No i był jeszcze jeden problem, jej matka. Aurora nie chciała się z nią sprzeczać, wystarczająco napięta atmosfera panowała w domu nie chciała jeszcze dokładać do tego kolejnego ciężaru.
Dziewczyna powoli spacerowała sobie alejkami ogrodu, w końcu dotarła do starej huśtawki którą kiedyś jej ojciec specjalnie dla niej zamontował. Rudzielec usiadł na kawałku deseczki, usłyszała jak linki lekko zaskrzypiały, ale huśtawka była naprawdę solidnie zrobiona, była w stanie utrzymać naprawdę spory ciężar. Dziewczyna zaczęła odpychać się nogami od ziemi bujając się raz w tył raz w przód. Włosy jej unosiły się lekko pod wpływem przyjemnego wyjątkowo ciepłego wiatru. Nic nie wskazywało na to, że za chwilę ten spokój zostanie zmącony.
Nagle nie wiadomo skąd zerwał się wiatr, było to o tyle dziwne, że wszystko to działo się dosłownie w ułamkach sekund, zupełnie tak jak by ktoś bawił się przy pomocy magii pogodą. Dziewczyna zatrzymała się, dopiero wtedy poczuła jakby wielka bryła lodu wylądowała w jej żołądku. Nagle to zobaczyła, zbliżająca się do niej wielka fala jak by czarnej mgły. Poruszała się ona bardzo szybko, wciągając w siebie całą okolice. Nim instynkt dziewczyny zdążył przesłać informacje z mózgu do mięśni... informację która dawała sygnał do ucieczki, albo aby chwycić za różdżkę było już za późno. Dziewczyna znajdowała się we wnętrzu mgły. Nie miała pojęcia co się dzieje, z resztą i tak bardzo szybko nie dość, że straciła orientacje to również świadomość. Czuła tylko strach, nieopanowany strach... tylko przed czym, przed tą mgłą, czy to możliwe, że takie zjawisko może wywołać aż taką reakcję. Po chwili która wydawała się być wiecznością dziewczyna wylądowała bynajmniej nie delikatnie. Podpierała się rękami, starając utrzymywać równowagę. Jej ciałem co chwila wstrząsały dreszcze strachu. Świadomość powoli wracała, ale dziewczyna bała się otworzyć oczy, bała się wykonać jaki kolwiek ruch. Najpierw niepewnie wyciągnęła jedną dłoń w bok aby spróbować chwycić deskę od huśtawki na której przed chwilą się znajdowała. Chwyciła jedynie powietrze. Wiedziała, że musi otworzyć oczy, aby ocenić w jak bardzo złej sytuacji się znalazła, ale bała się. Lęk który wywołała ta mgła nadal był na tyle silny, że odbierał jej możliwość logicznego myślenia.
-Szkolisz się na aurora na miłość boską... skup się- Starała się tłumaczyć sama sobie aby pokonać lęk. W końcu powoli, bardzo powoli uchyliła powieki. Najpierw ujrzała ziemię na której klęczała, a zaraz po tym uniosła głowę wyżej aby rozejrzeć się. To zdecydowanie nie był jej dom, nie miała pojęcia gdzie się znalazła i dlaczego akurat tutaj. W głowie zaczęło pojawiać się jej milion pytań, co z jej matką?, co z innymi czarodziejami? czy tylko jej się to przytrafiło?
Dziewczyna bardzo powoli wstała z ziemi, starając się wzrokiem dostrzec coś co pomogłoby jej zorientować się gdzie wylądowała, albo aby chociaż móc zobaczyć zagrożenie. No właśnie, zagrożenie. Tym razem instynkt miał więcej czasu aby zadziałać. Dziewczyna chwyciła swoją różdżkę pewnie w dłoń, czy czuła się teraz bezpieczniej? trochę, ale w chwili kiedy i tak nie wiedziała czego może się spodziewać to nikłe uczucie bezpieczeństwa po prostu znikało. Jej oddech cały czas była bardzo szybki zupełnie tak jak by walczyła o każdą porcję tlenu. Stanie w miejscu na pewno nie pomoże, musiała powoli pójść przed siebie aby wybadać sytuację, dlatego tak też uczyniła. Zaczęła stawiać niewielkie i powolne kroki przed siebie, czując jak jej nogi drżą i lekko uginają się pod jej ciężarem.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Wyspa Rzeźb [odnośnik]09.08.17 23:57
Spokojna noc; tylko tego oczekiwał, kiedy krążył po sypialni zadręczony własnymi myślami. Nadmiar zasłyszanych informacji jedynie pogłębiał irytację oraz bezsilność, aż wreszcie poddał tę bitwę myśli i spoczął na skraju łóżka, oddychając głęboko. Mimo późnej pory, pragnienie snu jeszcze go nie zmogło. Był dość pobudzony i wynajdywał sobie przeróżne zajęcia, począwszy od przejrzenia starej korespondencji, a skończywszy na powtórnym czytaniu jednego ze słownika run, które posiadał w swoich czterech ścianach. Zdawał się go znać na pamięć, bezwiednie przerzucając kolejne karty stronic zapisanych symbolami, których prawdziwe znaczenie zatarło się dawno temu. Ponowna wędrówka przez ten sam świat nie przynosiła niczego nowego. Sprawiała nudę, której za wszelką cenę pragnął uniknąć, chcąc doświadczyć czegoś interesującego i to chyba właśnie wraz z tą myślą nastąpiło apogeum tej nocy.
Gwałtowny ból głowy ściągnął go z łóżka z taką gwałtownością, iż boleśnie uderzył kolanami w podłogę, z trudem walcząc pomiędzy złapaniem się za skronie a wsparciem rękami. Zmagając się z jednym i z drugim, musiał ostatecznie dać za wygraną, zagryzając zębami język, zaciskając powieki, wijąc się po podłodze niczym pod wpływem jakiejś klątwy. Z jego ust wyrwał się zaledwie pojedynczy krzyk, gdy poczuł to coś, co działo mu się w oczy. Ze wszystkich sił chciał je otworzyć, zmusić do ujrzenia sypialni, jednak nie potrafił. Ból był nie do zniesienia i to na nim skupiał swą uwagę, jakby koncentracja na przeżywaniu cierpienia miała pomóc w jego zwalczeniu. Absolutnie stracił poczucie istnienia w rzeczywistości, przejmując się jedynie tym nagłym atakiem, który przecież nie mógł mieć nic wspólnego z jego chorobą. Żaden z objawów traumy krwi nie powodował tak bolesnych skutków, a żadna spójna myśl, którą potrafił z siebie wydobyć, nie prowadziła do jasnej konkluzji. Liczyło się tylko to, by cierpienie zniknęło wraz z tym czymś, co stało się z jego oczami. Wciąż był zbyt przerażony, by je otworzyć, lecz czuł, że coś zdecydowanie było nie tak.
Przestał czuć twardą podłogę i ciepło wypełniające jego sypialnię, a wraz z nimi zniknął także ból. W zmian jego zmysły zaatakował chłód oraz dziwna miękkość, za którą zapragnął chwycić palcami, choć nadal przyciskał je do włosów. Bał się, że w momencie odstąpienia ich od nich, odpadnie mu głowa, a on sam przestanie istnieć. Zdołał jedynie poruszyć powiekami na tyle, by mógł ujrzeć otoczenie, w którym się znalazł, ale ujrzał jedynie białą mgłę zasnuwającą dziwną ciemność. Nie miał pojęcia co to mogło być ani jak powstało. Przez składające się w całość myśli przebiegało raz po raz słowo ślepota, które najwyraźniej wywołało w nim szok na tyle potężny, że stracił jakiekolwiek chęci do działania. Nie miał pojęcia, co powinien ze sobą zrobić, więc leżał w tej miękkości, ostrożnie przekręcając głowę, słysząc sypanie się czegoś pod nim. Piasek, kolejna identyfikacja tego, co znajdowało się wokół. Czy to działo się naprawdę, czy tylko w jego głowie?
Jest… jest tu kto? — spytał słabym głosem, szeroko rozwierając powieki, patrząc w oślepiającą mgłę, choć nie widział przecież nic. Jasność sprawiała niemal ból, czyniąc zdolność widzenia bezużyteczną, pozostawiając mu jedynie słuch, którym powinien móc odnaleźć się w tej kuriozalnej sytuacji, gdy wreszcie minie szok.


We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
?
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t2650-cassius-prince-nott https://www.morsmordre.net/t2726-ksiaze#43660 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t3103-skrytka-bankowa-nr-707#50829 https://www.morsmordre.net/t2859-cassius-prince-nott
Re: Wyspa Rzeźb [odnośnik]14.08.17 23:30
Aurora stawiała kolejne niepewne kroki do przodu, w nadziei, że dotrze do jakiegoś charakterystycznego miejsca, które pozwoli się jej zorientować gdzie się w tej chwili znajduje. Przez jej głowę przewijało się mnóstwo myśli, pytań, na które w tej chwili po prostu nie była w stanie sobie odpowiedzieć. W szkole była dobra i z zaklęć i obrony przed czarną magią. Wszystko dzięki temu, że tworzyła ze swoją różdżką naprawdę zgrany duet. Nawet ten kto sprzedał jej ten kawałek patyczka mówił, że rzadko widział tak dobrany duet. To nawet pomimo tego, i całej wiedzy Aurora nie miała pojęcia co się właśnie przed chwilą stało. Takiej mocy nie widziała jeszcze nigdy w życiu. Chociaż jednego była pewna. Był to rodzaj czarnej magii, niezwykle czarnej i potężnej. Tylko w ten sposób była w stanie wytłumaczyć sobie ten lęk który nagle w niej się pojawił. Lęk przed czymś strasznym, czymś co nie miała aktualnie żadnego kształtu. Najgorsze było w tym wszystkim to, że kompletnie nie wiedziała skąd to wszystko pochodziło, co lub kto to wywołał to zjawisko. A może to była tylko jej bujna wyobraźnia, może tak naprawdę nadal siedzi na huśtawce tylko po raz kolejny pozwoliła sobie samotnie wejść do swojego własnego świata, a to co w nim ujrzała to właśnie ta czarna mgła która zwiastowała bliski jej koniec. W tej chwili powoli zaczęła gubić się pomiędzy jawą a snem. Zatrzymała się w miejscu z uniesioną w górze różdżką, z szeroko otwartymi oczami, i drżącymi nogami. Nie mogła się ruszyć dalej.
-Cienie wydłużają się... i pieśni stają się zimne i przeraźliwe, diabelskie koło zacieśnia się- Przez jej głowę przebiegła taka myśl... kto to powiedział, kiedy, i czemu... Zaraz przecież to ona, czy jej słowa właśnie znalazły odzwierciedlenie w rzeczywistości... w jej rzeczywistości.
-CISZA!- Krzyknęła w swoich myślach. Nie mogła sobie pozwolić na rozkojarzenie. Po chwili uszczypnęła się mocno... na tyle mocno, że aż jęknęła cicho. Musiała wrócić do tej rzeczywistości, tylko czemu jej myśli tak bardzo odbiegały, zupełnie tak jak by nie miała panowania nad nimi. Było to straszne uczucie. Zawsze wydawało się jej, że panuje nad wszystkim... lubiła panować, a teraz... błądziła jak dziecko we mgle.
Nagle do jej uszu dotarł czyiś głos. Po plecach dziewczyny na początku przebiegł zimny dreszcz. A więc oznaczało to, że ktoś tutaj jeszcze był. Wydawało się jej, że zna ten głos, że kiedyś go  już gdzieś słyszała, ale czy teraz mogła ufać swoim uszom... po tym jak jej oczy ujrzały coś takiego. Mimo wszystko wiedziała, że to jedyna jej nadzieja. Może kręcić się po tym miejscu w nieskończoność. Dlatego też zaczęła cofać się powoli. Nasłuchując co jakiś czas, różdżkę nadal miała uniesioną w górze na wypadek gdyby ktoś nagle postanowił ją zaatakować. Szła w kierunku głosu, który z każdym jej krokiem stawał się głośniejszy. Aż w końcu znalazła tego który był jego właścicielem.
-Lord Nott...- Wydusiła cicho, jednak nie podeszła do niego, ani nie opuściła różdżki.
-To może być podstęp... ułuda... nie ufaj- Tak zapaliło się w jej głowie czerwona lampka. Musiała się upewnić.
-Kiedy rozmawialiśmy w kawiarni... jaki temat został poruszony?- Zadała pytanie na które naturalnie tylko prawdziwy Lord Nott będzie znać odpowiedź, w końcu od tej rozmowy nie minęło wcale aż tyle czasu. Dziewczyna po prostu stała przed mężczyzną celując nadal  w niego swoją różdżką.

//Wybacz jestem amebą umysłową ;=;//
Gość
Anonymous
Gość
Re: Wyspa Rzeźb [odnośnik]20.08.17 18:57
Leżąc pośród piasku, wszak nic – zdaniem Notta – nie miało prawa być tak sypkie i miękkie zarazem, coraz słabiej dociskał palce do głowy, aż wreszcie odstąpił od niej i wyciągnął ramiona wzdłuż ciała. Podkurczył nogi, rękoma sięgając ku kolanom, jakby sprawdzał ich obecność. Czuł je przez materiał spodni wraz z grudkami zimnego piasku; odnalazł je także pod rozpiętą koszulą, dążąc palcami po każdym skrawku własnej istoty, pragnąc wiedzieć, że to zjawisko odebrało mu jedynie wzrok. Brak zdolności widzenia uwłaczał mu wystarczająco i, choć myślami słał przekleństwa w stronę Merlina i Morgany, nic nie był w stanie temu zaradzić. Różdżka pozostała na szafce nocnej, a on, jej posiadacz, znajdował się setki mil od tego, co dawało mu pewność oraz namiastkę poczucia bezpieczeństwa. Mimo oczywistego braku przedłużenia ręki, nie pogrążył się w jeszcze większej panice. Nie potrafił ubolewać nad tym stanem, kiedy to jemu samemu zadziała się jedna z największych krzywd, kiedy nie potrafił sobie poradzić z napotkanym problemem. Był sam, święcie przekonany, że stało się coś, co przyniesie mu tylko zgubę, a jego wyziębione, doprowadzone na skraj śmierci ciało zostanie znalezione zbyt późno. Brakowało mu determinacji, jakiegokolwiek powodu, by zacząć działać. Merlin mu świadkiem, że nie zamierzał konać w ten sposób. Nie miał jednak pojęcia, jak miał poradzić sobie bez wzroku, choć wiedział, że mógł się poruszać, dotykać i słyszeć; lecz słyszał jedynie szum wody i zgrzyt piasku, jakby coś po nim się poruszało. Tak przynajmniej mu się zdawało.
I wyglądało na to, że niewiele się pomylił. Usłyszał głos; cichy, jakby zlękniony, rozpoznający to, kim naprawdę był. Uniósł nieco głowę, wspierając się rękoma, podciągając nogę, by na niej oprzeć ciężar ciała, gdy podjął próbę wyprostowania się. Choć na niewiele się to zdało, uszu Cassiusa dobiegły słowa, wywołując w nim gwałtowne spięcie mięśni oraz zaciśnięcie palców w piasku, przez które przesypał się równie szybko. Bezbronność w tej sytuacji sięgnęła najgłębszej istoty Notta, czyniąc go niemal bezradnym wobec nieuchronnego starcia z rzeczywistością. Gdzieś jednak w tym wszystkim czaił się racjonalizm, utrzymujący myśli w całości zdatnej do analizowania, kreowania, myślenia. Był jeszcze w stanie składać i formułować przekazy, choć suchość w gardle i odrętwiały język wywołane nagłym napadem stresu tego nie ułatwiały. Potrzebował chwili, dużo dłuższej od tej, której zażywał w trakcie towarzyskich spotkań, aby zwrot zdarzeń przyjąć do świadomości oraz dotrzeć do sposobu, w jaki powinien zareagować. Klęcząc na piasku z rozchełstaną koszulą i spodniami unurzanymi w zimnych drobinach, mełł język, unikając wydawania z siebie jakichkolwiek dźwięków, pozwalając wydzielinom ciała odzyskać mu choć odrobinę rezonu, którym ostatnim razem uraczył towarzyszącą tutaj damę.
Głupia... — charknął, opuszczając głowę, chwytając za nią jedną dłonią i wciskając drobiny piasku we włosy. Przeciwległą nogę uniósł niczym do klęku i na tym zaprzestał ruch, czując, jak silnia nagromadzona w ustach domaga się natychmiastowego przełknięcia. — Nie wypieraj ze świadomości swej nikłej wiedzy o mnie... Auroro — Imię młodej czarownicy zabrzmiało w spierzchniętych wargach Notta niemal obrzydliwie szorstko, sprawiając mu ból, którego nie był w stanie uniknąć, krzywdząc w dużej mierze jedynie jego własne poczucie godności, bowiem córka Greengrassów stanowiła jedną z ostatnich jednostek, których obecności pożądał w tej sytuacji. Z wolna prowadziło to do rozmyślań, w jaki sposób znalazł się tutaj, lecz zostało to zamazane absurdalnością postawionego przed nim pytania. Dopiero po chwili zrozumiał jego sens, ukryty przekaz, podejrzany ton, przed którym powinien się bronić. Podjęcie nań odpowiedzi było niemożliwe; jakkolwiek by się nie starał, z jego pamięci umykały wszelki wydarzenia oraz wypowiedziane słowa absolutnie niezwiązane z tym, co działo się teraz. Mimo usilnych prób odzyskania absolutnej kontroli nad sobą, nadal umykała mu niczym ten przeklęty piasek, na którym klęczał. Pochwycenie drobin przyklejonych do spoconej skóry rąk było niczym i jawiło się jako rzeczywista metafora tego, co pragnął sam ze sobą uczynić, czego w istocie nie potrafił, bowiem racjonalne myślenie ostatecznie utraciło dla Cassiusa swą ogromną wartość.
Zaczynały przezeń przemawiać emocje tak często ukryte pod maskami przystającymi lordowskiej mości zrodzonej z krwi Nottów. Nie każdemu wypadało być tym, kim Cassius prezentował się na co dzień przed innymi. Nie musieli w swym zanadrzu panować nad tym, co jemu przekazano we władanie. Mieli jedynie ślepo spełniać obowiązki powierzone wraz ze szlachetnym urodzeniem, innym oddając pieczę nad prawdziwą potęgą arystokracji jemu. Nie zamierzał jej tracić, choćby i krwawił, i umierał. Do samego końca musiał panować nad sytuacją, doprowadzając ją do jedynego słusznego stanu, który satysfakcjonować miał tylko Cassiusa.
Uniósłszy głowę, powoli uchylił powieki, obdarzając mrok nocy zamglonym spojrzeniem, skrywającym przed nim jedynie ciemność. Nie dostrzegał niczego, natomiast ze wszystkich sił skupiał się na tym, co mógł usłyszeć oraz co już dotarło do jego świadomości.
Zastanów się — warknął z trudem — jeśli ja... to nie ja... w jaki sposób się tu znalazłem; jak ty się tutaj dostałaś. Co tutaj, Merlinie, robimy? Co ci dolega i gdzie – na sto czarnoksięskich klątw – jesteśmy? — Potok pytań z ust Notta dla niego samego był zagadką, której nie potrafił rozwiązać. Nasłuchując jedynie odgłosów otoczenia, nie potrafił stwierdzić niczego, co pozwoliłoby mu odnaleźć się w rzeczywistości, nieświadomie zrzucając na Aurorę podjęcie działań, dzięki którym zdołają się stąd wydostać. Wątpił, by uniosła się swym niewielkim honorem i zostawiła go samego. Nie sądził, aby była w stanie przejść tak obojętnie wobec cudzej krzywdy nawet, jeśli działa się ona komuś, kogo nie darzyła wielką sympatią, kto był jej obojętny. Pragnął się nie mylić, bowiem inaczej czekała go ciężka przeprawa przez noc w tym obcym miejscu, a jego współtowarzyszkę sięgnęłyby okrutne konsekwencje oraz nieprzyjemności, gdyby wykazała się tak wielką, nieprzemyślaną pychą i egoizmem.


We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
?
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t2650-cassius-prince-nott https://www.morsmordre.net/t2726-ksiaze#43660 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t3103-skrytka-bankowa-nr-707#50829 https://www.morsmordre.net/t2859-cassius-prince-nott
Re: Wyspa Rzeźb [odnośnik]20.08.17 19:47
Czyż pycha i egoizm nie były wpisane już w naturę większości szlachetnie urodzonych czarownic i czarodziejów. Aurora na palcach jednej ręki mogła policzyć tych których faktycznie nie można było nazwać zarozumiałymi głupcami. A może to po prostu wynikało z tego, że dziewczę niestety nie wiedziało o tym świecie zbyt wiele chociaż jej naturalnie wydawało się, że zjadła wszystkie rozumy. Nie wiedziała nic o ludziach, nie znała ich siły oraz upartości. Głupiutkie dziecko które zapragnęło pobawić się w budowę swojego świata. Tylko nie zdawała sobie sprawę z tego, że bez umiejętności nie będzie w stanie postawić nawet fundamentów. Sądziła, że jej upór oraz nadzieja wystarczą... niestety prawda była dużo bardziej okrutna.
Dziewczyna lustrowała mężczyznę swoimi zielonymi oczami. Jej samej niezwykle ciężko przychodziło skupienie ponieważ głos... jej własny głos nadal był słyszalny w jej głowie. Kompletnie nad tym nie panowała, odbierała z otoczenie zbyt wiele bodźców. Zapachy, dźwięki, kolory wszystko mieszało się ze sobą sprawiając, że chociaż dziewczyna trzymała różdżkę w ręku to w tej chwili byłaby niezwykle łatwym celem, bowiem co chwila odwracała głowę w różnych kierunkach. Wszystko zależało gdzie usłyszała chociażby trzepot skrzydeł ptaka który zerwał się z pobliskiej gałęzi.
-Skup się, skup...- Odbiło się cichym echem w jej głowie. Nie mogła pokazać po sobie słabości na pewno nie teraz, i nie przy tym człowieku. Chciała czy nie była Greengras'ówną a przecież ród ten miał swoją dumę, a dziewczyna nie miała zamiaru temu przeczyć. Dlatego też wzięła głęboki wdech i ponownie skierowała swoje zielone oczy na Nott'a. Nie ukrywała, że taki układ w jakim teraz się znaleźli niesamowicie ją satysfakcjonował. Ona stojąca nad nim z różdżką wycelowaną prosto w niego, a on... biedny bezbronny człowieczek skazany w tej chwili na jej łaskę lub niełaskę.
-Właśnie brak odpowiedzi na te pytania jakoś nie pozwala mi nikomu w tej chwili ufać- Mruknęła cicho, chociaż fakt, że ją rozpoznał sprawiał, że jej ton głosu lekko złagodniał, ale zdecydowanie nie był to ten sam który można było usłyszeć codziennie kiedy to mijali się w pracy. Słowa które wypowiadały nie były delikatne, ciche, oraz nie posiadały w sobie już tej gracji. Natomiast dało się teraz wyczuć determinację, oraz... nutkę strachu? tak nie oszukujmy się, Aurora przecież była delikatnym kwiatem, tak delikatnym, że najmniejsze uszkodzenie jej płatka może sprawić, że zacznie powoli umierać. Mimo to czasami również potrafiła wysunąć swoje kolce aby zranić tego kto chciałby zrobić jej krzywdę.
-Mi na szczęście nic się nie stało, ale Lord widzę, że w nie najlepszym stanie- Powiedziała spokojnie i opuściła na chwilę różdżkę po czym powoli ruszyła do mężczyzny aby przyklęknąć obok niego i delikatnie położyć rękę na ramieniu. Tak przez pewien czas przemknęło jej przez myśl aby go zostawić, aby wydostał się z tego miejsca dzięki temu, że jest szlachetnie urodzony, ale jak słusznie się domyślał. Aurora nie należała do tej grupy ludzi których pochłonęła znieczulica.
-Da radę Lord wstać?- Ahhh te konwenanse, nawet w tak kiepskiej sytuacji nie utraciły swojej racji bytu, było to zaiste fascynujące zjawisko.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Wyspa Rzeźb [odnośnik]23.08.17 21:51
Pozór spokoju, którym Cassius obdarowywał Aurorę był jedynie maską, pod którą ukrywał strach przed tym, co mogło się jeszcze wydarzyć, wszak nie miał najmniejszego zamiaru okazywać jakiegokolwiek przejawu uległości, samego siebie zapędzając w kozi róg. Nie wiedział, nie zdawał sobie sprawy z tego, jak niewiele brakowało, by pokrążył się w panice, którą tak gardził. Wiedział jednak, że nie był to czas na przeżywanie na tego rodzaju, bezmyślne zachowania. Również nie jawił się żaden moment – przynajmniej dla niego samego – okazywania choćby krzty zaufania, o którym wspomniała. Jej brak wiary zdawał się być pozornie zdumiewający, lecz tak naprawdę ta przezorność, wahanie pozwalały mu względnie realistycznie myśleć o powrocie do własnego łóżka; wcześniej jednak musiał jak najszybciej znaleźć się w Świętym Mungu. Nie chciał podejmować się rozważań, czy aby ta ślepota nie wpłynęła jakoś na jego krwawe przekleństwo, nie licząc tego, że przysporzyła mu już nad wyraz dużo stresu.
Zaufanie jest czymś, na co rzekomo należy zapracować — odparł, unosząc się nieco na rękach. — Daruj je sobie tej nocy. Ciesz się, że przeżyłaś. — Dodał, wzdrygając się od zimnego przypływu morskiego powietrza, ściągając nogi razem, zbliżając do siebie przemarznięte stopy. Jedną z dłoni sięgnął do rozpiętej koszuli, dociskając zimny materiał do ciała, drżąc, aż wreszcie zdecydował się przesunąć ją tam, gdzie czuł silne uderzenia pod piersią.
Obawiał się, jak długo jeszcze będzie musiał znosić ten trud. Nie poddawał się. Podjął walkę, aby wydostać się z tych przeklętych piasków, odzyskać wzrok i wrócić do rodzinnej posiadłości. Nie chciał myśleć, co musiało się stać, gdy ktoś zauważył jego nagłe zniknięcie lub, co gorsza, podobny przypadek mógł przytrafić się pozostałym mieszkańcom. Nie sądził jednak, by musieli zmagać się ze ślepotą i Merlin mu świadkiem, że wolałby odnieść inne obrażenia niż nie móc poruszać się tam, gdzie poniosą go oczy.
Już niedługo, upomniał sam siebie, przesuwając się nieco po zimnym piasku i właśnie wtedy dosłyszał jego szelest zdecydowanie zbyt blisko niego oraz dotyk, który prawie zmroził mu krew w żyłach. Zamarł w bezruchu na krótki moment, po czym poruszył ramieniem tak, by ręka Aurory zsunęła się po zabrudzonym materiale koszuli i zadarł głowę, kierując w jej stronę ślepą maskę chłodu.
Chwyć mnie za nadgarstek — rzucił po dłuższej chwili milczenia i wyciągnął do góry prawą rękę, zaś sam najpierw usiadł na piętach i powolnymi ruchami zaczął podnosić się do pionu, starając zachować resztki lordowskiej godności. Dla niej coś takiego mogło nie mieć znaczenia, lecz Cassius w każdej sekundzie swojego życia musiał prezentować się godnie, choć zdawał sobie sprawę, że w obecnej sytuacji była to jedynie namiastka wdzięku, jaki mógł zaprezentować.
Gdzie jesteśmy? Co to za miejsce? — zapytał, przesuwając stopy po piasku jak najbliżej siebie, oczekując klasycznego nie wiem. Na Wyspach było zbyt wiele miejsce, w których mogli się znaleźć, jednak to ona posiadała sprawne oczy i Nott liczył, że dostrzeże coś znajomego oraz będzie wiedziała, jaki kierunek obrać, aby jak najszybciej opuścili tę plażę.


We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
?
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t2650-cassius-prince-nott https://www.morsmordre.net/t2726-ksiaze#43660 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t3103-skrytka-bankowa-nr-707#50829 https://www.morsmordre.net/t2859-cassius-prince-nott
Re: Wyspa Rzeźb [odnośnik]11.12.20 17:23
delaney & jayden7 września
Wiadomości od Pomony nie nadchodziły. Po jego ostatnim liście i braku odpowiedzi zwrotnej wiedział, że nie miała mu odpisywać. Liczył jednak - wierzył w to - że pomimo braku reakcji, której mógł namacalnie doświadczyć, jego żona odczytała to, co do niej napisał. Że dzięki tym kilku zdaniom poznała imiona swoich dzieci. Że czytając jego słowa, była pewna uczucia, którym ją darzył i przyszłości, którą miał zapewnić pozostawionym przez nią synom. Że nie szukał jej osobiście, bo oznaczałoby to porzucenie chłopców. Że bez względu na wszystko miał na nią czekać... Dzień, rok, dekadę - to nie było istotne. Obiecał jej coś i zamierzał ów słowa dotrzymać, chociaż wybór między ukochaną a dziećmi nigdy nie powinien był się wydarzyć. Nikt nie powinien był dokonywać podobnych decyzji, a jednak padło właśnie na niego. Na nią. Na nich. Jeszcze do niedawna sądził całym sobą, że nic co by ich spotkało, nie spowodowałoby rozpadu zawartego z miłości małżeństwa i nic nie byłoby w stanie zaburzyć trwałości, z jaką budowali swoją rodzinę. Szybką, odmienną od innych, intensywną i ciepłą, ale właściwą. Zastanawiał się wiele razy nad tym, czy wiedząc o końcu, postąpiłby tak samo - zakochałby się w Pomonie; pozwoliłby na to, by była pierwszą i jedyną kobietą, z jaką się kochał; obiecałby wspólny dom i wspólną przyszłość; oddałby się jej zupełnie, wierząc w ich zrozumienie i cokolwiek przychodziło mu do głowy, odpowiedź zawsze była jednakowa. Bo co do tego nie miał żadnych wątpliwości - mogło jej z nim nie być, mogła nigdy już nie wziąć chłopców w ramiona, mógł już zawsze budzić się sam, ale nie zamieniłby przeszłości ni przyszłości na alternatywne wersje. Nieważne jak mocno bolały, Pomona dała mu coś, czego nikt inny nie był w stanie mu zapewnić. Doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że ludzie dokoła mogli tego nie rozumieć. Że mogli oskarżać kobietę o całe to zło, które zapanowało aktualnie w życiu astronoma i obwiniać ją za porzucenie swoich dzieci. Zapominali jednak o tym, co zrobiła przed tym wszystkim i o tym, co działo się w sercu stęsknionego mężczyzny. Bo chociaż mogła utracić jego zaufanie, nie straciła uczucia tętniącego wciąż pod skórą - z każdym kolejnym dniem nawet mocniej niż wcześniej. To właśnie z tego powodu Jay zbierał rankiem niezapominajki i przynosił do domu, dokładnie w ten sam sposób, w jaki obdarzał nimi codziennie żonę.
Na księdze, którą trzymał w dłoniach, również były wybite ów kwiaty. Okalały granice skórzanej okładki, symbolizując wiedzę związaną z magią umysłu. Oklumencja towarzyszyła mu już prawie rok, chociaż nauki pobierał znacznie wcześniej - czysto teoretyczne, później przechodzące w okrutne praktyki. Dobrowolnie poddawał się torturom legilimencji, żeby być w stanie zapanować nad barierą wytwarzaną dokoła własnej świadomości. Pomimo początkowych wątpliwości swojej nauczycielki, opanował ciężką zdolność i chciał ją rozwijać. Musiał ją rozwijać, by być w stanie normalnie funkcjonować na przestrzeni dni - wszak bez przerwy myślał o Pomonie i szarpał się z ranami, które wcale się nie goiły. A musiał być ojcem, nie zaś złamanym, skrzywdzonym chłopcem niepotrafiącym zająć się drugim życiem. Cassian, Arden i Samuel wymagali opieki, uwagi, miłości i właśnie je zamierzał zapewnić im Jayden, pomimo własnych rozterek. Dlatego też pojawił się o poranku na Wyspie Rzeźb, korzystając z zasobów wiedzy, którą posiadała tamtejsza biblioteka. Słyszał o niej już wcześniej - jedynie opowieści, legendy, w większości plotki. Baśnie nie przygotowały go jednak na pojawienie się na wyspie, gdzie, mimo że nie było więzienia, wszyscy, którzy tam mieszkali, nosili niewidzialne kajdany niepozwalające odejść ze skrawka małego lądu. Nie mieli takiego przywileju, jaki posiadał chociażby on sam - ruszenia poza horyzont bez obawy zaklęcia w kamień. Nie wyglądali jednak przez to na nieszczęśliwych. Czy i to był efekt czaru nałożonego na wyspę lata temu? Gdy przechodził wąskimi uliczkami, gdy przekraczał drzwi starej biblioteki, witały go uśmiechy i pozdrowienia. Szczere, ale równocześnie dziwnie przerażające...
Jayden zostawił płaszcz w odpowiednim miejscu, zdając sobie sprawę, że miał spędzić jakiś dłuższy czas pomiędzy półkami książek i dokumentów - był wszak doświadczony na tym polu i większość swojego życia spędził między zapisanymi stronicami mądrości innych. W dziale poświęconym magii umysłu przebywało jeszcze kilka osób, jednak nie wyglądali na szczególnie zainteresowanych tematyką - jedni włóczyli się bez celu, spacerując między regałami, inni przekładali strony otwartych książek, chyba samemu nie wiedząc, czego szukali. Za Vanem unosił się lewitujący stos pięciu tomów, który powiększył się, gdy oprawiony w niezapominajki egzemplarz trafił na sam szczyt. Profesor uznał, że na aktualny moment taki przedział informacji miał mu wystarczyć - zamierzał przejść więc dalej ku części czytelniczej, ale na swojej drodze spotkał wyjątkowo uparcie wpatrującą się w pewną książkę kobietę. Widywał już wystarczająco wiele arystokratycznych dzieci, młodych dorosłych oraz seniorów, by nie mieć problemu z rozpoznaniem w niej szlachcianki. Jej cel stał na półce przewyższającej możliwości młodej czarownicy i pozostawał poza jej zasięgiem. Nigdzie też nie było skrzatów, które mogły ją wspomóc ani drabinki, po której mogłaby się wspiąć. - Pomóc? - spytał więc cicho, stając niedaleko i oferując nieznajomej wsparcie. - Czy może to ćwiczenie na siłę woli? - dodał, przenosząc na moment wzrok ku tej samej książce, którą upatrzyła sobie dziewczyna.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Wyspa Rzeźb [odnośnik]12.12.20 21:53
Niezdecydowanie. Trawiło jej skąpe pokłady cierpliwości już od dłuższego czasu. Powinna czuć magię miejsca, w którym się znalazła. Wyspa Rzeźb bez wątpienia była urokliwym zakątkiem. Mimo to, Delaney Bulstrode nie doceniała jego czaru. Przynajmniej nie w takim stopniu, w jakim miłowała ziemie Bedfordshire, Hertfordshire i Northhamptonshire. Zamiast tego, z koncentracją, ale i wewnętrznym poczuciem rozdrażnienia, zamiast cieszyć oczy widokiem wysepki, wpatrywała się w trzy, zdobione na złoto tomy na najwyższej półce w bibliotece. Irytacja i brak pełnego tchu odbijała się ledwie dostrzegalnym w tym świetle rumieńcem na jej twarzy. Mogła dziękować za to wykwintnym krawcom i projektantom Domu Mody Parkinsonów. Przytrzymując dłoń na brzuchu, ściągając ku sobie łopatki, zaczerpnęła głębszy oddech, jaki był jej niezbędny, żeby nie dała upustu swojemu rozdrażnieniu.
Trzy księgi, zestawiono obok siebie, a jednak każda z nich dotyczyła zupełnie odmiennej dziedziny magicznej. Chociaż przechylała głowę, żeby przyjrzeć się ich grzbietom w innej perspektywie, dalej nie wiedziała, który tom wybrać. Mimo, że przecież uczono ją, że zmiana perspektywy pomaga dokonać wyboru… Zaśmiałaby się nawet do własnego, kiepskiego żartu, gdyby nie czuła na sobie obcego spojrzenia, które konsekwentnie ignorowała.
Dopiero głos, znacznie jej bliższy niż tego chciała, wyrwał ją z zamyślenia. Przerzuciła chłodne spojrzenie niebieskich oczu na nieznajomego. Wystarczył jej przelotny moment, żeby określiła jego klasę, pozycję i swoje zainteresowanie. Nikłe.
Przynajmniej do czasu. Najpierw wróciła uwagą do książek, początkowo nie planując odpowiedzi. Dopóki nie rozważyła podjętej propozycji, doszukując się w niej niewątpliwej korzyści. Wtedy, dopiero, wykazała zainteresowanie rozmówcą.
Absolutnie.
W końcu odpowiedziała, uśmiechając się prawie urokliwie i prawie szczerze. Tym razem utrzymała wzrok na jego twarzy znacznie dłużej.
Potrzebuję tej książki.
Jakiej książki, nie wyjaśniła. Wpatrywała się w trzy. To przypadek miał zdecydować, którą przeczyta. W zależności od tego, którą mężczyzna miał jej podać. Która myślał, że ją zainteresowała. Choć przez dumę, nie nazywała zaistniałych okoliczności w myślach jego wyborem, a zrządzeniem losu.
Och… — skomentowała chwilę później. Mimo rozpoczęcia zdania od westchnienia, brzmiała na bardziej powątpiewającą niż zdumioną — Mojej woli nie złamie byle książka.
Chwilę potem przeniosła spojrzenie z twarzy mężczyzny, za jego plecy. Omiatając spojrzeniem lewitujące za nim książki, pozwoliła sobie na lekką uszczypliwość:
Zbierasz materiał na opał? Panie.
Nie tyle, żę ukrywała się z myślą, że nie wyglądał jej na uczonego… biła od niego aura intelektualisty. Więc jako dama na swojej pozycji, postanowiła ją zgasić niesprawiedliwą, złą myślą. Jeszcze tego jej brakowało, żeby wyrażała zainteresowanie jakimkolwiek mężczyzną. Szczególnie takim, którego spotykała w bibliotece, a nie na salonach.




Delaney Bulstrode
Delaney Bulstrode
Zawód : klejnot Bulstrode'ów, ambasadorka Domu Mody Parkinsonów
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Duma związana jest z tym, co co sami o sobie myślimy, próżność zaś z tym, co chcielibyśmy, żeby inni o nas myśleli.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9056-delaney-grace-bulstrode#273113 https://www.morsmordre.net/t9116-lorena#274818 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t9114-delaney-bulstrode#274789
Re: Wyspa Rzeźb [odnośnik]13.12.20 12:38
Magia wyspy nie była niczym cudownym. Powodowała swoimi uśmiechami dreszcze, swoim ciepłem drżenie, a pięknem wstręt. Nie. Nie był w stanie podziwiać tej ułudy wspaniałości, którą zachwycali się przybywający w to miejsce turyści. Oglądający mieszkańców niczym eksponaty w muzeum lub stworzenia w ogrodzie magizoologicznym często wcale nie kryli się z takowym podejściem. Czy właśnie nie ta myśl pasowała najlepiej? Są książki, których grzbiety i okładki stanowią najlepszą ich część. Co wartościowego mogło kryć się pod powierzchnią wiecznego więzienia ślącego grzeczne grymasy uśmiechu, jeśli nie zgnilizna trawiąca ląd od wewnątrz i przepychająca się na światło dzienne? Wrażliwszy na numerologiczne sploty Jayden czuł nieprzyjemne mrowienie pod skórą, które wołało, aby stamtąd zniknąć. By nie odwracać się za siebie a na pewno nie zostawać tam po zmroku, mimo że żaden czar skamienienia nie mógł go sięgnąć. A mimo to podświadomość nie chciała odpuścić - astronom zresztą nie zamierzał też jej tłamsić. Przebywał już w analogicznych miejscach, lecz to nie był ten sam rodzaj magii towarzyszącej znajdującej się niedaleko jego domu Wyspie Duchów. Przebywał tam jako dziecko, wędrując między zjawami, które wcale nie dostrzegły, że umarły i wciąż było to bardziej naturalne niż cała Wyspa Rzeźb. Nie można było odmówić wiedzy, która została na niej składowana. Czy naukowcy wiedzieli, że tylko w tak wypaczonym przez czarodziejską moc ich dzieła będą bezpieczne? Cokolwiek kryło się w przeszłości przepełnionego dziwnością miejsca, Jayden nie zamierzał pochylać się nad tym tematem i zająć jedynie powodem swojego przybycia. Był to jeden z niewielu poranków, które mógł wszak poświęcić na coś niekoniecznie związanego z pracą. To nie tak, że nie lubił tego, co robił - wręcz przeciwnie. Mężczyzna wiedział jednak, że niekiedy potrzeba było odcięcia się od aktualnej tematyki, aby być w stanie spojrzeć na nią świeżym okiem. A że nie był w stanie po prostu biernie czekać, skierował swoją uwagę ku własnej umiejętności, która wybudzała w nim poczucie winy i równocześnie miała być jego ratunkiem... Ironicznie i kuriozalnie nienawidził oklumencji, dopatrując się w niej mimo wszystko odpowiedzi. Czy właściwych? Wszystko zależało od perspektywy, a perspektywa ojca mówiła mu, że dzieci były najważniejsze.
Ułożone do snu w łóżeczku nie obudziły się przez całą noc, dając swojemu rodzicowi złapać oddech. Prawda była jednak też taka, że prócz niektórych momentów rozdrażnienia, synowie Jaydena nie spędzali mu snu z powiek. Zupełnie jakby wyczuwali, że ich osamotniony w walce ojciec potrzebował wsparcia, a oni dawali mu je, nie sprawiając problemów. A przecież mieli tylko jego... Bez matki, bez jej ciepła. Niewinni i bezbronni. Bez możliwości zasłużenia sobie na los półsierot. Niechcianych i odtrąconych. Bez względu na to, jak wyglądał początek ich życia, Vane nie zamierzał dopuścić do tego, by piętnował on jego resztę, a mógł to osiągnąć jedynie w momencie całkowitego poświęcenia. Dlatego też w momentach takich jak ten, musiał zanurzyć się w kolejne elementy wiedzy. Pozostawiając trójkę małych zawiniątek pod pieczą zamkowych skrzatów, astronom przeteleportował się do punktu świstoklików, a stamtąd przedostał się w okolice Wyspy Rzeźb. Końcowy odcinek był już krótką i łatwą drogą na zaczarowany skrawek ziemi. Czas na nim spędzony musiał być owocny, w przeciwnym razie Jay uznałby, że przełożył możliwość spędzenia go z synami nad marnotrawstwo. Z zamiarem produktywnego czerpania wiedzy przeglądał kolejne tomy, nie spodziewając się żadnej interakcji. Najwyraźniej jednak los miał wobec niego inne plany, stawiając mu na drodze młodą lady.
- Rozumiem - powiedział jedynie, słuchając jej słów, lecz większą uwagę skupiając na elemencie, w który tak usilnie wbijała spojrzenie. O ile dobrze oszacował... Dlaczego nie starała się jeszcze sięgnąć po to, co sobie upatrzyła? A może tak jak inni, nie wiedziała, czego chciała? Zaraz jednak nieznajoma czarownica skutecznie ściągnęła go na ziemię kilkoma słowami. Zbierasz materiał na opał? Jego spojrzenie natrafiło na jej nieskazitelne rysy, a później na książki, które wciąż wiernie towarzyszyły profesorowi. Zdawać by się mogło, że aż puszyły się, byle tylko ktoś po nie sięgnął. - Tam, gdzie pali się książki, pali się też w końcu ludzi - odparł jedynie, dopiero pod koniec swojej wypowiedzi patrząc na czarownicę. Jako ludzie zajmujący się czarami powinni byli doskonale wiedzieć, że kiedyś za wiedzę można było dosłownie pójść na stos. W większości dotknęło to kobiety, gdy czasy nie potrafiły zrozumieć istoty ważności ich roli w codzienności. Dalej nie potrafiły... - Zaryzykowałaby pani dla Analizy równowagi we wróżbiarstwie? - spytał, wracając do tematu interesującej jej półki. Wróżbiarstwo, informacje o jasnowidzach, proroctwach miały zlewać się w jedno z nauką? Czytanie z fusów po herbacie również? - Nic dziwnego, że stoją tak wysoko - mruknął cicho, po czym odwrócił się, by sięgnąć po Piękny umysł Cassiopei Ross - tom z niezapominajkami wytłoczonymi w oprawie; dokładnie ten, który chwilę wcześniej przeglądał. Wiedza w niej ukryta pozwalała na zapoznanie się z możliwościami własnego pojmowania, poszerzała horyzonty i na pewno była pewniejsza niźli coś, poświęconego szemranym dziedzinom oszustw. - Jeśli mógłbym coś zasugerować - powiedział, delikatnie wysuwając pięknie wyglądającą książkę w stronę kobiety. Może zaciekawiłby ją tytuł, przesłanie. Być może jedynie okładka. Mogła ją przyjąć, lecz nie musiała. Wybór pozostawiał w pełni jej samej.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Wyspa Rzeźb [odnośnik]16.12.20 21:45
Chociaż zerknęła na niego przelotem, potrafiła stwierdzić, że nie sprawiał wrażenia, jakby istotnie rozumiał. Uśmiechnęła się kątem ust, odnajdując w sobie pokłady cierpliwości, żeby posłać mu najgrzeczniejszy, wdzięczny gest, jakim tylko mogła obdarować w bibliotece obcego o nieznanym statusie krwi. Pozwoliła sobie odrobinę rozluźnić ramiona, opuszczając je w dół. Kiedy tylko to zrobiła, poczuła uwierający materiał sukni jeszcze bardziej dotkliwie, przeklinając w myślach wszystkich znanych jej, żyjących krawców. Pomijając tylko tych najbliższych Parkinsonom. I niewiele brakowało, żeby całkowicie zapomniała o książkach tuż nad swoją głową. Uniosła do nich spojrzenie, zaalarmowana komentarzem nieznajomego.
Tam gdzie spotykasz szaleńców nie trzeba szukać powodów do ich szaleństwa — skwitowała, nie uważając, żeby przyczyna palenia czarownic (mugoli zignorowała) miała swój początek w paleniu książek. Na szczęście czarodzieje nie musieli obawiać się maleńkiego ognia… Przynajmniej więksi czarodzieje od niej.
Westchnęłaby z rezygnacją, odczytując złoty tytuł z grzbietu wysoko ulokowanej lektury. Brzmiał jej… mądrze. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że znajomo. Na astronomii, astrologii czy jasnowidzeniu nie znała się wcale. Dlatego zakładając dłoń na biodro, wyraziła pewną wątpliwość w założenie mężczyzny.
Pan ryzykowałby dla… Pięknęgo umysłu? — zawiesiła ton tylko po to aby odczytać tytuł z podsuniętej jej książki. Przyjęła ją. Już moment temu decydując się wmówić sobie, że zdawała się na los, a nie polecenie nieznajomego. Dlatego z łatwością chwyciła krawędź tomiku, wodząc spojrzeniem po wytłoczonych, błękitnych niezapominajkach na okładce. Niebrzydkich. Tą kategorią dokonała pierwszej oceny treści…
Możesz — wyraziła zgodę, chociaż mężczyzna wcale o nią nie pytał. Ale jej wygoda wydawała się znacznie pełniejsza, kiedy pozwoliła sobie na krótki wyraz wywyższenia. Przytrzymując “książeczkę” z odruchu chciała ją wcisnąć za siebie, w ręce domowego skrzata, ale poza rodową posiadłością żaden za nią nie kroczył, dlatego zacisnęła smukłe palce na okładce, jednym z opuszków wystukując niecierpliwy rytm. Trwający ledwie dwie nutki, zanim stłumiła gest.
Opowiedz coś o niej.
Z łatwością zmieniła ton, wzrokiem wodząc na swoją dłoń i zamkniętą w niej książkę. Skoro polecał, chciała wiedzieć, co właśnie zdecydowała się czytać do poduszki. I czy była to lektura, która do poduszki się nadawała. Czy może do głębszych analiz nad butelką wina w ogrodach Bulstrode Park.
Pracujesz tu? — pytała, jakby w biednej, dziewczęcej głowie nie mieściła się myśl, że ktoś mógłby przygotowywać się do czytania jednocześnie całego tuzina książek. Choć naprawdę, testowała jego wrażliwość na uszczypliwości i wykrywanie złośliwego tonu.




Delaney Bulstrode
Delaney Bulstrode
Zawód : klejnot Bulstrode'ów, ambasadorka Domu Mody Parkinsonów
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Duma związana jest z tym, co co sami o sobie myślimy, próżność zaś z tym, co chcielibyśmy, żeby inni o nas myśleli.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9056-delaney-grace-bulstrode#273113 https://www.morsmordre.net/t9116-lorena#274818 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t9114-delaney-bulstrode#274789
Re: Wyspa Rzeźb [odnośnik]17.12.20 9:28
Oszalałby, będąc na jej miejscu. Straciłby rozum, gdyby miał przejmować się statusem krwi innych ludzi i starać się nie popełnić błędu zetknięcia się z kimś, z kim nie powinien był się zadawać. Wszak gdyby ludzie mieli to wypisane na czole - życie arystokracji zdecydowanie byłoby łatwiejsze. Tak stojąc przed nieznaną sobie osobą sugerującą pomoc w bibliotece, nie można było odpowiednio pokierować swoimi działaniami bez uwzględniania tego, w jakiej rodzinie przyszło jej się urodzić. To w sumie smutne ciskanie się wewnątrz zasad narzuconych przez kogoś innego doprowadzało do dziwnych momentów, których Vane był nieraz świadkiem. Rozumiał i szanował tradycje innych ludzi - szczególnie swoich uczniów, lecz nie musiał się z nimi zgadzać. Wszak niechęć do osób urodzonych poza kręgiem arystokratycznym była wymysłem kogoś, kto już dawno nie żył. Sztucznie wymyślony twór, który astronom mógł obalić w trwających badaniach. Dowieść, że magia nie wybierała z uwagi na urodzenie, a z uwagi na coś, co wychodziło poza jej prozaiczne pojmowanie przez używających jej codziennie czarodziejów. Jeśli wszystko miało udać się tymi torami, liczył się z faktem, iż jego książka mogła być objęta cenzurą. Być może miał stracić uznanie w oczach innych badaczy stojących pod patronatem rodów szlacheckich. Być może miało mu odebrać to autorytet i nastawić przeciwko tych, których uważał za istotne figury w dziedzinie nauki. Nie wiedział. Nie interesowało go to. Dla Jaydena wszak nigdy nie miało to znaczenia, a z biegiem czasu zaczął współczuć tym, dla których miało. Poklask, uznanie, dbanie o czystość. Dążył do prawdy, bo mówienie prawdy w tych czasach, w których przyszło im żyć, nie było odwagą. Mogło być rewolucją.
Rewolucje zaczynały się wszak od rzeczy drobnych, a w jego przypadku mogły to być homoiomerie ukryte wszędzie dokoła. W arystokratce, w nim samym, w ścianach biblioteki, w samej Wyspie Rzeźb... Dlaczego więc odmawiano równowagi, która istniała? Dlaczego zwolennicy pseudoteorii czystej krwi wciąż postępowali tak, jak postępowali? Wcześniej patrzył na to przez pryzmat ichniego wywyższania się; z czasem jednak zrozumiał, że chodziło o niemoc, której nie potrafili pokonać. Nie potrafili dostrzec w drugim człowieku człowieka. Chyba bali się, że dostrzegając w innych kogoś równego z samym sobie, oni przestaną być tak naprawdę istotni. Pan miał być na równi poziomem z mrówką? Jak smutne musiało być ich życie, gdy bali się cały czas napływu brudnej krwi i wszczynali o to wojny. Ile jeszcze pokoleń miało to trwać? Niekończący się konflikt wyparcia pochłaniający kolejne istnienia i niszczący wiele więcej innych. Nie. Nie spodziewał się, aby spotkanie z jedną z przedstawicielek śmietanki towarzyskiej czarodziejskiego świata miał rozwiązać ów problem. Miał go jedynie pogłębiać, bo przecież nie spotkał jeszcze nikogo, kto byłby w stanie przerwać łańcuch spójności, monotonności myślenia.
Nie odpowiedział na jej pytanie, biorąc je za kwestię retoryczną - wszak jego słowa, jego gesty wskazywały na to, że tak. Pozwolił również, by w ciszy przestudiowała tytuł, okładkę - nie zamierzał jej w tym przeszkadzać. Było w tym coś fascynującego - w możliwości dojrzenia u kogoś wyjątkowej urody zaciekawienia czymś równie wspaniałym. Nawet jeśli trwało krótko i przelotnie, nawet jeśli tylko mu się to wydawało, aspekt poszerzanej wiedzy krążył mu w żyłach od zawsze. Posada nauczycielska jedynie pogłębiła ów aspekt, a Vane wcale się z tym nie krył. Zależało mu, by wiedza była rozszerzana i docierała do jak największej liczby osób. Nawet tych względnie opornych. Szczególnie do nich. Opowiedz coś o niej. - Jak przeczytasz, to może o niej porozmawiamy - odparł, zawieszając na chwilę spojrzenie na trzymanej przez czarownicę książce, by przenieść je powoli na damską twarz. Nie zamierzał ułatwiać jej zadania i pozwolić na to, by tak łatwo nasyciła swoją ciekawość. Być może nawykła do podawania jej wszystkiego na tacy, jednak z tym musiała uporać się sama. Gdy spytała go o to, czy był bibliotekarzem, Jayden nie był w stanie powstrzymać delikatnego rozbawienia. - Nie - odpowiedział, nie kryjąc się z reakcją, jaką wywołały w nim jej słowa. W tym samym momencie jednak zegar wybił kolejną, pełną godzinę przypominając profesorowi o mijających minutach. Nie miał wszak wystarczająco dużo czasu na prywatne rozmowy - przybył na Wyspę Rzeźb w zupełnie innym celu i nie chciał znajdować się wśród kamiennych mieszkańców dłużej, niż to było konieczne. Jego synowie czekali na ojca, a ich obecność znaczyła więcej nad towarzystwo młodej kobiety, której najprawdopodobniej nigdy już nie miał spotkać. A znajdujące się za jego plecami księgi mówiły same za siebie, ile atencji potrzebowały. Musiał się więc streszczać. Zegar przestał bić, gdy Jayden podjął swoją decyzję o opuszczeniu działu. - Proszę wybaczyć - powiedział, skinąwszy lekko głową kobiecie, a ciche miłego dnia przemknęło przez jego usta, zanim zaklęciem kazał tomom kontynuować wędrówkę za swoją osobą. Ominął równocześnie nieznajomą i skierował się ku znajdującej się kawałek dalej części czytelnianej, obiecując sobie w duchu, że nie miało to trwać wieczności. Jako ojciec nigdy by sobie tego nie wybaczył.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Wyspa Rzeźb [odnośnik]20.12.20 18:53
Warunek, jaki jej postawił, nie odpowiadał jej oczekiwaniom. Uniosła kąciki ust ku górze, uśmiechając się lekko, aprobująco do jego słów, choć jej myśli stanowiły raczej odwrotność zgody na jego sugestię.
Być może… – powtórzyła za nim. Być może przeczyta? Być może porozmawiają? Być może się spotkają? Nie wyjaśniła. Uniosła wzrok znad okładki, krzyżując na moment jasne spojrzenie, z jego czujnym. Oceniającym? On oceniał ją? Intuicyjnie ściągnęła łopatki, taksując go własnym spojrzeniem. Trudno było jej jeszcze określić czy był dość wnikliwy, żeby coś z niej odczytać, czy raczej bezmyślny i nietuzinkowy i jego spojrzenie nie wyrażało inteligencji, a zwykłą bezmyślność i bezrefleksyjność. W jego postawie mieszały się oba te wrażenia. Szczególnie wtedy, kiedy odpowiadał jej rozbawiony na jej słowa.
Nawet, gdyby chciała dowiedzieć się o nim więcej, rozwikłać zagadkę jego osoby, nie było jej dane tego zrobić. Oddalił się ZA SZYBKO. Z własnego wyboru, zresztą. Choć każdy dżentelmen wcześniej poświęciłby jej jeszcze więcej uwagi, żeby nie wyjść na impertynenta. Nie mając często do czynienia z takim rodzajem osób, nie odpowiedziała mu nic. Stała w miejscu, chwilę nawet rozjuszona tą zniewagą. Jednak nie tak, jakby mogła być, gdyby był jedną z tych osób, jakie spotykało się na salonach i przy których jej wizerunek liczył się znacznie bardziej. Ostatecznie wybuchła gromkim śmiechem. Melodyjnym, szczerym, albo nieszczerym rozbawieniem, bo ciężko byłoby stwierdzić, czy maskowała frustrację, czy okazywała pobłażanie dla jego zachowania.
Jak możesz życzyć mi miłego dnia, nie poświęcając mi nawet kilku grzecznościowych minut swojego czasu? Zasnę dzisiaj z myślą, że byłam dla Ciebie nużącym towarzystwem, Panie…
Urwała, nie znając jego imienia. Nawet i bez wymiany imion, ruszyła za nim, układając książkę na szycie tych, które lewitowały w powietrzu za jego plecami.
Nie chciałabym Pana martwić, ale idziemy w jednym kierunku.
Podążyła za nim, zapominając nawet o ciężkim oddechu, ciasnej sukni, odbierającej jej dech. Znalazła bowiem rozrywkę umilającą jej dzisiejszy czas. Przynajmniej w chwilowym kaprysie. Gdyby określiła go innym mianem, musiałaby przyznać, że ugodził jej kruche ego. Dlatego wolała tę myśl zignorować. Zamiast niej, skupiając się na wykreowanej przez siebie, innej rzeczywistości.
Niech mi Pan powie. Nie ma Pan dużego doświadczenia z kobietami, prawda?




Delaney Bulstrode
Delaney Bulstrode
Zawód : klejnot Bulstrode'ów, ambasadorka Domu Mody Parkinsonów
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Duma związana jest z tym, co co sami o sobie myślimy, próżność zaś z tym, co chcielibyśmy, żeby inni o nas myśleli.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9056-delaney-grace-bulstrode#273113 https://www.morsmordre.net/t9116-lorena#274818 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t9114-delaney-bulstrode#274789
Re: Wyspa Rzeźb [odnośnik]20.12.20 23:29
Nie ma pan dużego doświadczenia z kobietami, prawda?
Kiedyś sytuacja w bibliotece wyglądałaby inaczej. On sam miałby inny wydźwięk, tak samo wymiana zdań, mimo że podobna mogłaby przeistoczyć się w swą alternatywną wersję, nie pozostawiając Jaydena w czujności mijanych minut. Nie posiadałby wszak odpowiedzialności, jaką była opieka nad innymi istnieniami. Nie uczniowskimi, lecz tymi, które samemu sprowadziło się na ten świat. Nie byłoby również żony, która nie wiadomo, gdzie się znajdowała. Nie byłoby domu. Nie byłoby strachu i smutku. Byłby jedynie Hogwart i całkowicie oderwany od rzeczywistości astronom z sercem łaknącym rozdawać pozytywne emocje, nie bojąc się wychodzić naprzeciw przeszkodom. Kiedyś... Kiedyś z aktualnej perspektywy wydawało się być nigdy. Nigdziebądź... Ale był. Był właśnie w tym miejscu - w bibliotece na Wyspie Rzeźb, unoszącej się na wodach należących do Brytyjczyków. I wszystko wyglądało odmiennej. Świat tu i teraz był lustrzanym odbiciem - wiecznie pełna, nienasycona towarzystwa sylwetka odczuwała samotność, chociaż znajdowała się wśród ludzi. Wówczas tak ekscentryczna i ekspansywna, aktualnie ginęła w szarowiźnie masy, utrzymując dystans. Wykrzywiona w uśmiechu twarz nie uwydatniała czułych dołeczków w policzkach, pozostając w miarę spokojną i nieprzejednaną. Kiedyś ciało nie znało intymnej bliskości, nie czuło więc jego braku. Pozostawało w zupełniej nieświadomości i błogości, bez skrępowania stając blisko innych. Nie obawiało się przekraczania granic wydających się niewłaściwymi w pocałunku w policzek, w spontanicznym złapaniu za rękę. W czułym pogładzeniu po głowie. W uścisku. To należało jednak do dawnego Jaydena - tak niedoświadczonego i nieświadomego. Aktualnie czuł się jak złakniony wody na pustyni - mimo że w perspektywie czasu nie minęło go tak wiele, odkąd zaczął sypiać sam, to w podświadomości tworzyła się ogromna przepaść między tym, co się działo, a tym co miał. Oddałby wszystko, by znów usłyszeć swoje imię wypowiadane jej głosem. Poczuć jak krew przyspieszała mu w żyłach, a żołądek opadał na samo dno. Gdy w ustach zasychało, a skóra aż paliła się w niecierpliwości, by zetknąć z tą drugą. Gdy brakło powietrza w płucach. Gdy dwa oddechy splatały się w jeden chaotyczny i niekończący się bałagan. Gdy przyjemne dreszcze przeszywały całe ciało raz po raz. Gdy wzbierało pożądanie, a zanikał umysł. Gdy chciał ją w końcu poczuć i oddać się wykańczającej go chwili całkowitego zniewolenia.
Jayden... Doprowadzasz mnie do szaleństwa.
Ale nie masz dużego doświadczenia z kobietami, prawda?

Czy ta dziewczyna mogła mieć rację? Czy naprawdę dlatego odeszła? Bo nie potrafił spełnić jej oczekiwań? Nie tylko jako mąż, mężczyzna, lecz również jako przyjaciel? Nie rozumiał jej? Stał się najgorszym hipokrytą z możliwych? Ślepym na własne słowa? Odeszła... Odeszła, bo nie potrafił zapewnić jej tego podstawowego poczucia bezpieczeństwa? Jego słowa zapewnienia, małżeńskiej i ślubnej obietnicy nie wystarczały? Tej, której słowa wypowiedział, gdy kochali się po raz pierwszy? Zajmę się tobą... Zawsze się tobą zajmę. Chcę się tobą zająć. A ona musiała mu tylko na to pozwolić. Tylko i aż... Widział, jaką kobietą była i jak niepewność siebie umiała zniweczyć odważne kroki przez nią podjęte. Gdy zamykała się w sobie, łaknąc ucieczki przed wszelkimi spojrzeniami i wstydząc się własnej osoby. Rozkwitała jednak w jego ramionach, a on chciał, żeby już zawsze tak było. By czuła się doceniona, kochana, uwielbiana. Ubóstwiana. Na to zasługiwała, będąc wszystkim, o czym tylko mógł marzyć. Wciąż pamiętał zachodzące mgłą spojrzenie i szybkie bicie serca, gdy znajdował się tak blisko... Chciałby znaleźć się tuż obok choćby ten ostatni raz. Ten, który został im odebrany.
Spadnięcie na ziemię było bolesne. Tu, na posadzkę biblioteki pod stopy nieznanej mu czarownicy, która nie była i nigdy nie miała być tą, której z całego serca pragnął. Jayden musiał przez jedno uderzenie serca przypomnieć sobie, co tam robili i po co... Widząc jednak znajomą księgę w drobnych ramionach, wrócił niechętnie z krainy wyobrażeń przeplatanych ze wspomnieniami, by skupić się już jedynie na trwającej chwili. Nie dostrzegał w swoich słowach warunku. Było w tym coś znacznie innego, większego, szerzej i silniej otwartego. Warunek oznaczał skończenie zadania, wypełnienie obowiązku. Astronom rzucał młodej czarownicy wyzwanie. Jak. Nie kiedy. Jeśli zamiast gdy. Jej odpowiedź nie była wówczas niczym wiążącym, skoro jego wypowiedź nie miała w sobie nic z warunku. Odchodząc, nie spodziewał się reakcji, dlatego zerknął nieco pytająco na kroczącą u jego boku sylwetkę. - Vane. I nie wiem, jak czułbym się ze świadomością, gdyby myślała o mnie pani przed zaśnięciem. - Nie krył się z faktem, że poczuł się dziwnie pod wpływem jej słów. Niestosownie i niekomfortowo. Nawet pomimo tego, że oczywistością było specjalne wyartykułowanie przez nią komunikatu. A mimo to przejmowanie się brakiem uwagi od kogoś całkowicie nieznajomego z jego perspektywy znajdowało się bardzo daleko na liście istotnych spraw.
Nie znasz się na kobietach.
I znów to bolesne odczucie. Nie słyszał wszak głosu czarownicy obok. Słyszał te słowa wypowiadane tak dobrze znanym sobie tonem ukochanej żony... - O jakich kobietach mówimy? - spytał, nie precyzując, co dokładnie miał na myśli i starając się odsunąć od siebie nieprzyjemne wrażenie. W międzyczasie dotarli już do granic czytelni, a kroki Jaya skierowały się ku stolikom. Jego towarzyszka - jeśli chciała - mogła z łatwością dostrzec obrączkę znajdującą się na palcu mężczyzny i wyciągać swoje wnioski dalej. Być może miał być równocześnie przerywnikiem podczas nudnego dnia w bibliotece, rozrywką, której zadawało się pytania, na które znało się kontrodpowiedzi. Znał to. Szlachcianki, z którymi miał do czynienia w Hogwarcie były arystokracją wpisującą się w bariery napotkanej na wyspie nieznajomej, lecz były dziećmi. Nastolatkami uwięzionymi jeszcze w ciałach dojrzewających młodych istotach. Do kobiet było im jeszcze daleko, dlatego nie. Nie znał się na przedstawicielkach płci przeciwnej należących do określonej klasy. Ale kim była czarownica przed nim? Ukształtowaną już kobietą czy starającą się nią być dziewczynką?


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Wyspa Rzeźb [odnośnik]23.12.20 19:45
Uśmiechnęła się kącikowo. Tym razem to ona wprawiła go w dyskomfort. Ale to nie cieszyło jej nawet w połowie tak, jak odkryta, nowa zależność zadawania się z osobami niższych klas. Gdyby był z wyższych, jeśli nie kojarzyłaby jego imienia, czy twarzy, to z pewnością rozpoznałaby pewnością sygnet rodowy czy inne charakterystyczne dla arystokratów znaki rozpoznawcze. A wartością zadawania się z osobami poza śmietanką towarzyską byl fatk, że nie musiała pilnować taktu. Mogła na chwilę pozwolić sobie uwolnić głęboko skrywane frustracje i zdystansowane od świata prawdziwe emocje. Choć nie będąc biegła w okazywaniu ich, dalej pozostawała dość zachowawcza.
Wiem, jak powinien się pan czuć — napomknęła, zerknąwszy, w istocie, w końcu na jego dłoń, na której spoczywała obrączka. Dotąd zdawała się otwarcie nie skupiać na niej uwagi, ale teraz kącik ust drgnął jej znów. Tym razem niebezpiecznie, ponieważ nie wykrzywił się ani w pobłażaniu, ani w uśmiechu. To był zwykły, stłumiony gest. Cokolwiek miał wyrazić, nie dała po sobie poznać kierujących nią emocji.
Niewzruszenie — podpowiedziała zamiast tego mężczyźnie, dość przejęta tymi słowami, skoro automatycznie to jej ton przybrał obojętną nutę.
Chwilę potem, już przy stolikach, stała, odruchem, wyprostowana, opierając ledwie dłoń, w przelocie zresztą o stolik, ledwie muskając go palcami. Wpatrywała się w twarz mężczyzny, próbując odczytać z niej jakiekolwiek jasne emocje, ale podczas spotkania z zupełnie obcą osobą, nie było to tak po prostu możliwe. Pochyliła się lekko, patrząc na niego zza kaskady ciemnych rzęs, raczej bezcelowo. Jej błękitne tęczówki oczu wydawały się teraz bardziej skupione, ale najwyraźniej nie w zupełności na nim, a na jej własnych myślach. Intensywność jej spojrzenia przybrała całkowicie nową odsłonę, a jej uśmiech kolejny, nowy, nieprzenikniony wyraz, kiedy odpowiedziała nim na jego słowa. Na chwilę przed tym, jak spytała:
A jak wiele różnych kobiet znasz?
Rozbawił ją. Generalizując i dzieląc kobiety na kategorie jednocześnie. Aż trudno było się do tego pytania odnieść. Powinna to zrobić jednostkowo, czy skupić się na ogóle kobiet? Mówił o kobietach jej rodzaju, czy stosował bardziej wyszukane podziały, ponad tymi, które były znane jej statusowi krwi?
Panie Vane… — przeniosła spojrzenie w zastanowieniu za jego ramię, nie tyle tracąc od razu zainteresowanie rozmową, co po prostu odczuwając tą ciężkość w atmosferze, którą normalnie próbowałaby przełamać, naginając się do woli mężczyzny, z którym rozmawiała. Tym razem jednak po prostu — to fascynująca, jednostronna próba podjęcia dialogu. Gdyby zdecydował się pan na głębszą rozmowę, na przykład na temat niezapominajek...
Dokładnie tyle zapamiętała z tytułu książki, albo dokładnie tyle chciała pamiętać, w jego oczach...
… to niech Pan szuka lady Delaney Bulstrode. Miłego dnia. Jak mniemam?
Zlustrowała mężczyznę ostatnim spojrzeniem, zbierając z lewitujących książek tę, którą tam dorzuciła, a choć miała odejść, jeszcze nie ruszyła się z miejsca. Rozejrzała się za pracownikiem Biblioteki, najwyraźniej mało ukontentowana brakiem usłużności w tych murach.
Którędy do wyjścia? — spytała jeszcze, bezopornie wykazując się słabą orientacją wewnątrz budynku.




Delaney Bulstrode
Delaney Bulstrode
Zawód : klejnot Bulstrode'ów, ambasadorka Domu Mody Parkinsonów
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Duma związana jest z tym, co co sami o sobie myślimy, próżność zaś z tym, co chcielibyśmy, żeby inni o nas myśleli.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9056-delaney-grace-bulstrode#273113 https://www.morsmordre.net/t9116-lorena#274818 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t9114-delaney-bulstrode#274789

Strona 20 z 26 Previous  1 ... 11 ... 19, 20, 21 ... 26  Next

Wyspa Rzeźb
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach