Wyspa Rzeźb
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wyspa Rzeźb
Ta bardzo mała wyspa mieszcząca tylko jedno niewielkie, czarodziejskie miasteczko oraz zabytkowy zamek na wzgórzu jest wyjątkowo urokliwym miejscem, które bez większego problemu można zwiedzić w kilka godzin. Nie trudno zobaczyć nad wodą ludzi zbierających mule czy też statki rybackie gotowe do wyruszenia. To właśnie rybołówstwo jest głównym środkiem utrzymania tutejszej ludności, nieliczni przyjmują także gości w malutkich pensjonatach. O tym, jak magiczne jest to miejsce, zwiedzający mogą przekonać się dopiero wieczorem, kiedy ciała gospodarzy oraz wszystkich innych mieszkańców wyspy zaczynają twardnieć i przybierać szary odcień - w ciągu kilku minut ludzie nieruchomieją i zmienieni w kamień trwają, aż do życia nie przywrócą ich ponownie promienie wschodzącego słońca. Dotyczy do wszystkich, zarówno niemowląt, dzieci, dorosłych, jak i osób w podeszłym wieku, każda osoba urodzona na wyspie nocą staje się kamienną figurą. Nigdy nie śpią, lecz nie odczuwają zmęczenia. Gdy próbują odejść, tuż na granicy wyspy kamienieją, niezależnie od pory dnia i dochodzą do siebie dopiero po przeniesieniu ich z powrotem w głąb lądu. Podobno dawno temu na wyspę rzucono klątwę, aby zapobiec emigracji do dużych miast i stopniowemu wyludnieniu. Odwiedzającym nie grozi jednak żadne niebezpieczeństwo. Warto wspomnieć także o dość niezwykłej komunikacji z wyspą. Nad ranem, w porze odpływu, można tu dotrzeć pieszo, ścieżką - wieczorem jednak przypływ odcina dostęp do lądu, tworząc z Wyspy Rzeźb faktyczną wyspę i zmuszając odwiedzających do korzystania z magicznych środków transportu lub łodzi.
Judith na chwilę zamarła w bezruchu powoli przetwarzając jego słowa. Gdy chciał się od niej odsunąć chwyciła go za skrawek kurtki i przyciągnęła powrotem do siebie. W szarych oczach które momentalnie skupiły się na twarzy Botta pojawiły się iskierki zwiastujące gniew.
- Jak to nie byłeś na referendum? Powiedz mi, że żartujesz? - Nie było sensu oskarżać go o ogromną głupotę. To nigdy nic nie dawało. - Bertie jak mogłeś - Jude rozluźniła uścisk by w końcu go puścić. Wzięła głęboki wdech próbując się uspokoić. - Powiedz mi, że po prostu zapomniałeś i nie była to jakaś głupia próba walki z systemem. - zaplotła ramiona na klatce piersiowej oczekując konkretnych wyjaśnień. - Bertie czy ja powinnam się zacząć martwić? - spytała ostrożnie rezygnując z gniewnej pozy. - Przynajmniej na Hawajach mają palmy -mruknęła przewracając oczami. Może jednak powinna zacząć się martwić. Na chwilę zapomnieć o sobie i swoich problemach i skupić się na osobie która kiedyś miała być dla niej ważna. Chyba, że woli go traktować jak chwilową rozrywkę. To jak to w końcu jest Skamander? Co zrobisz gdy jego imię pojawi się na kamiennej tablicy?
- I głupota i żółte kwiaty. Pycha a do tego coś czerwonego. Czerwonych nie znajdę to mogą być kwiaty jabłoni. Mają taką ładną różowawą barwę - pokazała mu język - Chodzący ideał po prostu. Ale dalej nie wiem co ja w tobie kiedykolwiek widziałam - mruknęła trochę ciszej zajmując się zrywaniem roślin które po drodze mijali. Próbowała z nich upleść coś na kształt wianka.
Słysząc nazwę ulubionego święta Botta Jude wyprostowała się gwałtownie. Tak, te historie zawsze były związane z katastrofą a kończyły się tym, że Bertie w ramach szlabanu znów musiał szorować gargulce czy toalety. Sama Skamander wolała go wtedy unikać jak ognia i tylko przy okazji robić zakłady o to co tym razem pani Bott napisze w wyjcu do syna. Bertie - pisnęła cicho już wyobrażając sobie najgorsze. Jej wyobrażenia nie były dalekie od prawdy. Słuchała go dalej a kącik jej ust drgał co jakiś czas pokazując, że walczy ze śmiechem. - Powiedz mi jak to jest, że jak cię o coś prosić to wszystko leci ci z rąk ale gdy chodzi o psikusy to potrafisz zaskoczyć nawet nie - posłała mu wyraźnie rozbawione spojrzeniem. -Powinieneś dziękować za to, że przyjaciele nie wysyłają ci rachunków za sprzątanie - wytknęła mu wciąż nie mogąc opanować rozbawienia.
- Jak to nie byłeś na referendum? Powiedz mi, że żartujesz? - Nie było sensu oskarżać go o ogromną głupotę. To nigdy nic nie dawało. - Bertie jak mogłeś - Jude rozluźniła uścisk by w końcu go puścić. Wzięła głęboki wdech próbując się uspokoić. - Powiedz mi, że po prostu zapomniałeś i nie była to jakaś głupia próba walki z systemem. - zaplotła ramiona na klatce piersiowej oczekując konkretnych wyjaśnień. - Bertie czy ja powinnam się zacząć martwić? - spytała ostrożnie rezygnując z gniewnej pozy. - Przynajmniej na Hawajach mają palmy -mruknęła przewracając oczami. Może jednak powinna zacząć się martwić. Na chwilę zapomnieć o sobie i swoich problemach i skupić się na osobie która kiedyś miała być dla niej ważna. Chyba, że woli go traktować jak chwilową rozrywkę. To jak to w końcu jest Skamander? Co zrobisz gdy jego imię pojawi się na kamiennej tablicy?
- I głupota i żółte kwiaty. Pycha a do tego coś czerwonego. Czerwonych nie znajdę to mogą być kwiaty jabłoni. Mają taką ładną różowawą barwę - pokazała mu język - Chodzący ideał po prostu. Ale dalej nie wiem co ja w tobie kiedykolwiek widziałam - mruknęła trochę ciszej zajmując się zrywaniem roślin które po drodze mijali. Próbowała z nich upleść coś na kształt wianka.
Słysząc nazwę ulubionego święta Botta Jude wyprostowała się gwałtownie. Tak, te historie zawsze były związane z katastrofą a kończyły się tym, że Bertie w ramach szlabanu znów musiał szorować gargulce czy toalety. Sama Skamander wolała go wtedy unikać jak ognia i tylko przy okazji robić zakłady o to co tym razem pani Bott napisze w wyjcu do syna. Bertie - pisnęła cicho już wyobrażając sobie najgorsze. Jej wyobrażenia nie były dalekie od prawdy. Słuchała go dalej a kącik jej ust drgał co jakiś czas pokazując, że walczy ze śmiechem. - Powiedz mi jak to jest, że jak cię o coś prosić to wszystko leci ci z rąk ale gdy chodzi o psikusy to potrafisz zaskoczyć nawet nie - posłała mu wyraźnie rozbawione spojrzeniem. -Powinieneś dziękować za to, że przyjaciele nie wysyłają ci rachunków za sprzątanie - wytknęła mu wciąż nie mogąc opanować rozbawienia.
Widząc, że niepotrzebnie poruszył ten temat, postanowił odczekać kilka sekund po pytaniu, żeby i Judy dać odetchnąć. Minęło już trochę czasu, a nikt się go nie czepiał. Nie był mugolakiem, a czarodziejem półkrwi, nie był w grupie którą szczególnie interesowałoby się ministerstwo - chyba nieszczególnie miał się czego bać?
- Pomieszałem daty, wyleciało mi z głowy. - przyznał. Dla niego siedzenie w domu nie jest żadną próbą walki z systemem i nie miałoby najmniejszego nawet sensu. Żałował, że nie poszedł, choć nie sądził by jego głos mógł faktycznie cokolwiek zmienić. Chyba nikt się nie oszukiwał, że głosy obywateli faktycznie zostały wzięte pod uwagę?
Złapał jej rękę i odbił ją lekko od siebie bokiem, żeby zaraz przyciągnąć. Zaczepiał ją chwilę, zanim złapał w ramiona i uśmiechnął się szeroko, by krótko pocałować jej usta.
- Nie ma się o co martwić. Ludzie chyba lubią to robić, że to w kółko praktykują. Nikt się do mnie w związku z tym nie odezwał, nie jestem w grupie którą szczególnie by się Ministerstwo interesowało, nie ma sensu popadać w paranoję. - kolejnego buziaka złożył na jej czole, zanim po prostu ruszył dalej, dalej trzymając ją za rękę ciekaw czy nie prowokuje jej za mocno. No, ale raz się żyje!
- A co teraz widzisz, hm? - uśmiechnął się do niej szeroko. Co w nich było, że się tak ciągle przyciągali? Oboje trochę popaprani, oboje bardzo niedoskonali i jakoś tak te wszystkie popaprania i niedoskonałości się ze sobą przeplatali, że tak jakoś ładnie razem jako para wyglądają? Że jakoś tak wszystko jest inaczej, kiedy są razem?
Minęła masa czasu, każde się zmieniło - więc i oni razem ewoluują, czy z czasem odkryją, że zmienili się za bardzo? Bertie starał się odpychać podobne myśli. Wydawały mu się bezsensowne, bo przecież to za tą dziewczyną ganiał pół swojego życia.
- Eeeh, niestety w trakcie psikusow też czasem leci z rąk, nie myśl sobie! Tylko zwykle jestem dosyć przygotowany, jak planuję coś konkretnego, wiesz z planem często rzeczy idą lepiej. - wzruszył ramionami. Przynajmniej można przygotować zaklęcie, czy coś, potrenować.
Widząc, że wrócił jej dobry nastrój, znów objął ją mocno, byli pod samym zamkiem, więc po prostu ruszyli do środka. Chłodne, wilgotne ściany, kiepskie oświetlenie, co chwila jakiś ruchomy obraz, gruby dywan. Klimat trochę jak w małej wersji Hogwartu!
- Chodźmy na wieżę. - zaproponował, ruszając we właściwą stronę.
- Pomieszałem daty, wyleciało mi z głowy. - przyznał. Dla niego siedzenie w domu nie jest żadną próbą walki z systemem i nie miałoby najmniejszego nawet sensu. Żałował, że nie poszedł, choć nie sądził by jego głos mógł faktycznie cokolwiek zmienić. Chyba nikt się nie oszukiwał, że głosy obywateli faktycznie zostały wzięte pod uwagę?
Złapał jej rękę i odbił ją lekko od siebie bokiem, żeby zaraz przyciągnąć. Zaczepiał ją chwilę, zanim złapał w ramiona i uśmiechnął się szeroko, by krótko pocałować jej usta.
- Nie ma się o co martwić. Ludzie chyba lubią to robić, że to w kółko praktykują. Nikt się do mnie w związku z tym nie odezwał, nie jestem w grupie którą szczególnie by się Ministerstwo interesowało, nie ma sensu popadać w paranoję. - kolejnego buziaka złożył na jej czole, zanim po prostu ruszył dalej, dalej trzymając ją za rękę ciekaw czy nie prowokuje jej za mocno. No, ale raz się żyje!
- A co teraz widzisz, hm? - uśmiechnął się do niej szeroko. Co w nich było, że się tak ciągle przyciągali? Oboje trochę popaprani, oboje bardzo niedoskonali i jakoś tak te wszystkie popaprania i niedoskonałości się ze sobą przeplatali, że tak jakoś ładnie razem jako para wyglądają? Że jakoś tak wszystko jest inaczej, kiedy są razem?
Minęła masa czasu, każde się zmieniło - więc i oni razem ewoluują, czy z czasem odkryją, że zmienili się za bardzo? Bertie starał się odpychać podobne myśli. Wydawały mu się bezsensowne, bo przecież to za tą dziewczyną ganiał pół swojego życia.
- Eeeh, niestety w trakcie psikusow też czasem leci z rąk, nie myśl sobie! Tylko zwykle jestem dosyć przygotowany, jak planuję coś konkretnego, wiesz z planem często rzeczy idą lepiej. - wzruszył ramionami. Przynajmniej można przygotować zaklęcie, czy coś, potrenować.
Widząc, że wrócił jej dobry nastrój, znów objął ją mocno, byli pod samym zamkiem, więc po prostu ruszyli do środka. Chłodne, wilgotne ściany, kiepskie oświetlenie, co chwila jakiś ruchomy obraz, gruby dywan. Klimat trochę jak w małej wersji Hogwartu!
- Chodźmy na wieżę. - zaproponował, ruszając we właściwą stronę.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Złość i gniew gdzieś uleciały a wszystko za sprawą jednego pocałunku. Judith wciąż nie rozumiała dlaczego nawet najmniejsza oznaka czułości ze strony Bertiego wypływa na nią w taki sposób. Czuła się trochę jak nastolatka które dostrzegła, że obiekt jej westchnień właśnie się do niej uśmiechnąć. Odwzajemniła pocałunek, co w tym złego, że chciała przeciągnąć tą chwilę o jeszcze kilka sekund? Jesteś żałosna Skamannder -dudniła ta racjonalna cześć osobowości. Chciała czy nie, musiała się dać sprowadzić z powrotem na ziemię. Nie wiedziała czy jest sens po raz kolejny tłumaczyć mu, że o kogoś takiego jak on trzeba się wiecznie martwić i że przecież jest to tylko oznaka miłości. Pewnie zaraz po tym gdy te słowa opuściłby jej usta musiałaby stwierdzić, że jest hipokrytką. Więc może lepiej, że poprzestała na zgryźliwym komentarzy. - Przyznaj po prostu, że tęsknił za czasami w których woźny latał za tobą z miotłą. Ten dreszczyk adrenaliny - przewróciła oczami czując jak całuje jej czoło. Skamander masz być twarda - zganiła samą siebie i obiecała sobie, że następnym razem tak łatwo mu nie odpuści. Ciekawe czy teraz rzucała równie celnie co w czasach Hogwartu.
Nie odpowiedziała od razu. Naprawdę zastanowiła się nad tym pytanie choć Bertie pewnie liczyć na kolejne zgryźliwości albo głupie żarty. - To będzie pewnie najdziwniejsza rzecz jaką w życiu usłyszysz ale widzę spokój. - nawet w jej uszach brzmiało to wyjątkowo abstrakcyjnie. Judith, Bertie i spokój? To się po prostu nie kleiło ze sobą, te trzy kupki liter nigdy nie powinny występować w jednym zdaniu. Ale mimo wszystko dziewczyna mówiła szczerze tyle, że przynajmniej na razie nie umiała tego sensownie wytłumaczyć.
Słuchała jego tłumaczeń nawet nie próbując maskować rozbawienia. - To smutne słyszeć, że nawet podczas żartów czasem ci coś leci z rąk. Naprawdę bardzo ci współczuje Bertie - trochę wbrew własnej woli wyobraziła sobie sześćdziesięcioletniego Bertiego biegającego po Pokątnej i przygotowującego kolejne żartu. Ciekawe kto wygrałby w tym wyścigu, Bertie czy sanitariusze z kaftanem bezpieczeństwa? Zakryła usta dłonią tamując śmiech.
Przez chwilę przyglądała się ścianą starej budowli zastawiając się nad tym kto w niej kiedyś mieszkał. Dała się pociągnąć w stronę wieży z której pewnie rozciągał się piękny widok ale ona i tak była zbyt zajęta porównywaniem wnętrza zamku do Hogwartu. - Trochę jak za dawnych lat - przyznała gdy znaleźli się już na wąskiej klatce schodowej. W czasach szkolnych tylko na wieżach mogła spokojnie porozmawiać z Bertiem nie obawiając się, że ktoś z jego szwadronu przyjaciół zaraz wyskoczy za rogu. Były co prawda jeszcze szklarnie ale tam były doniczki. - Za dużo schodów - stwierdziła po przejściu może dziesięciu stopni. Po czym bezpardonowo wskoczyła Bottowi na plecy. - Na następne piętro proszę - dodała przesłodzonym głosem i pocałowała go w policzek.
Nie odpowiedziała od razu. Naprawdę zastanowiła się nad tym pytanie choć Bertie pewnie liczyć na kolejne zgryźliwości albo głupie żarty. - To będzie pewnie najdziwniejsza rzecz jaką w życiu usłyszysz ale widzę spokój. - nawet w jej uszach brzmiało to wyjątkowo abstrakcyjnie. Judith, Bertie i spokój? To się po prostu nie kleiło ze sobą, te trzy kupki liter nigdy nie powinny występować w jednym zdaniu. Ale mimo wszystko dziewczyna mówiła szczerze tyle, że przynajmniej na razie nie umiała tego sensownie wytłumaczyć.
Słuchała jego tłumaczeń nawet nie próbując maskować rozbawienia. - To smutne słyszeć, że nawet podczas żartów czasem ci coś leci z rąk. Naprawdę bardzo ci współczuje Bertie - trochę wbrew własnej woli wyobraziła sobie sześćdziesięcioletniego Bertiego biegającego po Pokątnej i przygotowującego kolejne żartu. Ciekawe kto wygrałby w tym wyścigu, Bertie czy sanitariusze z kaftanem bezpieczeństwa? Zakryła usta dłonią tamując śmiech.
Przez chwilę przyglądała się ścianą starej budowli zastawiając się nad tym kto w niej kiedyś mieszkał. Dała się pociągnąć w stronę wieży z której pewnie rozciągał się piękny widok ale ona i tak była zbyt zajęta porównywaniem wnętrza zamku do Hogwartu. - Trochę jak za dawnych lat - przyznała gdy znaleźli się już na wąskiej klatce schodowej. W czasach szkolnych tylko na wieżach mogła spokojnie porozmawiać z Bertiem nie obawiając się, że ktoś z jego szwadronu przyjaciół zaraz wyskoczy za rogu. Były co prawda jeszcze szklarnie ale tam były doniczki. - Za dużo schodów - stwierdziła po przejściu może dziesięciu stopni. Po czym bezpardonowo wskoczyła Bottowi na plecy. - Na następne piętro proszę - dodała przesłodzonym głosem i pocałowała go w policzek.
Zaśmiał się na jej słowa, bo czy ktoś znał go lepiej? Ucałował ją w czoło ten ostatni raz i objął ją mocniej, ruszając dalej. Nie wzywał kłopotów sam z siebie, na pewno nie świadomie i gdyby go pamięć nie zawiodła, na pewno by poszedł na to durne głosowanie! Ale tak, tęsknił czasami za tą nutą adrenaliny. Chyba dlatego pierwszego kwietnia postanowił się włamać do kilku domów, w tym jednej dużej posiadłości i jednego sklepu razem z Titusem? Brakowało im rozrywki i tego woźnego, czy kogoś innego. Kim byłyby smerfy bez Gargamela?
Jej słowa faktycznie go zdziwiły. I na prawdę spodziewał się jakichś dogryzek, uwag w stylu że ma ochotę się opiekować dzieckiem, że się nie może nie litować i innych oczywistych bzdur za którymi kryją się ciepłe uczucia - ale kiepsko się kryją, bo je jednak zawsze widać. Ale... spokój?
- Musisz mi w takim razie opowiedzieć co się działo przez ten czas, że życie ze mną nagle wydaje ci się spokojne. - pokręcił głową. Nie mógł naciskać, nie mógł jej przymuszać, nie widział w tym większego sensu ale czekał na jakąś opowieść rzuconą przy okazji. Aż ona sama się otworzy, może wieczorem, może nocą, kiedy będą tu całkiem sami, jeśli to wszystko jest prawda? A może teraz, zaraz?
- E tam, jestem najszczęśliwszą ofermą na świecie. - stwierdził na jej słowa o współczuciu. Czasami przez to, że coś upuścił albo pomieszał, to co planował wyszło mu lepiej! A czasami zepsuło się kompletnie, ale czy jest tu gdzieś powód, żeby się przejmować? Wszystko było przecież tylko zabawą.
Kiedy Jude wskoczyła mu na plecy, złapał mocno jej nogi, żeby nie poleciała, ale lekko się przechylił i musiał zejść tyłem ze trzy schodki zanim złapał równowagę. Zaśmiał się, kiedy obawa, że oboje zlecą na dół minęła.
- Będzie nawet na sam szczyt. - stwierdził, ruszając z nią w górę i jedynie bardziej uważając. Większość jego wypadków bierze się z nieostrożności i zagapiania, a w tej chwili miał przecież powód, żeby uważać o wiele bardziej! - Czasami brakuje mi szkoły. Wiesz, wielki zamek, wszędzie świetni ludzie, duchy i to wszystko. No i wszystko było takie łatwe, najgorsze co mogło nas czekać to szlaban.
Poczucie takiej prawie kompletnej bezkarności było super! Bertie nie lubił być obowiązkowy, nie lubił być systematyczny, czy to nie oczywiste, że ze swoim temperamentem nie nadaje się do pracy? Cóż, wykręcanie się tym byłoby jednak co najmniej bez sensu, chodził więc do Próżności którą uwielbiał i myślał - co by ze sobą zrobić, kombinował i planował swoje życie.
Ne puszczał dziewczyny nawet, kiedy znaleźli się już na górze.
- No, wieża astronomiczna to nie jest, ale chyba też może być, hm? - lubił wieże. Lubił te chwile, kiedy mogli być sami, tak samo jak Pokój Wspólny i siedzenie przy kominku. Był duszą towarzystwa, ale Judy była tą osobą, przy której nie potrzebował więcej! No, przynajmniej jakiś czas. - Nawet chciałbym pochodzić na lekcje. Wiesz, klasa, nauczyciele i w ogóle.
Jej słowa faktycznie go zdziwiły. I na prawdę spodziewał się jakichś dogryzek, uwag w stylu że ma ochotę się opiekować dzieckiem, że się nie może nie litować i innych oczywistych bzdur za którymi kryją się ciepłe uczucia - ale kiepsko się kryją, bo je jednak zawsze widać. Ale... spokój?
- Musisz mi w takim razie opowiedzieć co się działo przez ten czas, że życie ze mną nagle wydaje ci się spokojne. - pokręcił głową. Nie mógł naciskać, nie mógł jej przymuszać, nie widział w tym większego sensu ale czekał na jakąś opowieść rzuconą przy okazji. Aż ona sama się otworzy, może wieczorem, może nocą, kiedy będą tu całkiem sami, jeśli to wszystko jest prawda? A może teraz, zaraz?
- E tam, jestem najszczęśliwszą ofermą na świecie. - stwierdził na jej słowa o współczuciu. Czasami przez to, że coś upuścił albo pomieszał, to co planował wyszło mu lepiej! A czasami zepsuło się kompletnie, ale czy jest tu gdzieś powód, żeby się przejmować? Wszystko było przecież tylko zabawą.
Kiedy Jude wskoczyła mu na plecy, złapał mocno jej nogi, żeby nie poleciała, ale lekko się przechylił i musiał zejść tyłem ze trzy schodki zanim złapał równowagę. Zaśmiał się, kiedy obawa, że oboje zlecą na dół minęła.
- Będzie nawet na sam szczyt. - stwierdził, ruszając z nią w górę i jedynie bardziej uważając. Większość jego wypadków bierze się z nieostrożności i zagapiania, a w tej chwili miał przecież powód, żeby uważać o wiele bardziej! - Czasami brakuje mi szkoły. Wiesz, wielki zamek, wszędzie świetni ludzie, duchy i to wszystko. No i wszystko było takie łatwe, najgorsze co mogło nas czekać to szlaban.
Poczucie takiej prawie kompletnej bezkarności było super! Bertie nie lubił być obowiązkowy, nie lubił być systematyczny, czy to nie oczywiste, że ze swoim temperamentem nie nadaje się do pracy? Cóż, wykręcanie się tym byłoby jednak co najmniej bez sensu, chodził więc do Próżności którą uwielbiał i myślał - co by ze sobą zrobić, kombinował i planował swoje życie.
Ne puszczał dziewczyny nawet, kiedy znaleźli się już na górze.
- No, wieża astronomiczna to nie jest, ale chyba też może być, hm? - lubił wieże. Lubił te chwile, kiedy mogli być sami, tak samo jak Pokój Wspólny i siedzenie przy kominku. Był duszą towarzystwa, ale Judy była tą osobą, przy której nie potrzebował więcej! No, przynajmniej jakiś czas. - Nawet chciałbym pochodzić na lekcje. Wiesz, klasa, nauczyciele i w ogóle.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie naciskał, racja. Tyle, że w takich sytuacjach jak ta Judith widziała gdzieś za jego plecami swoją mniejszą wersję. Małą dziewczynkę która tupała nóżką o ziemię i z założonymi rękami uparcie pytała o to kiedy ma zamiar wyznać mu prawdę. - Jak będę stara i pomarszczona a ciebie nie zamkną na trzecim piętrze świętego Munga. - odpowiedziała Bertiemu i upartej małej Judith. Potem uśmiechnęła się w lekko przesłodzony sposób. Wspięła się na palce by trochę przerysować jego gest pocałowania jej w czoło. Ale z racji różnicy wzrostu i tak musiał jej wystarczyć pocałunek w policzek.
Jeszcze gdy szli zastanawiała się nad tym jak cudownie byłoby gdyby jednak Bertie nie musiałby się o niczym dowiadywać. Przecież mowa była o Bottcie. Może nie zauważyłby jej okropnego wykończenia tuż po pełni albo zrzuciłby to na dolegliwości kobiece. Tak to wspaniały plan! O niczym mu nie powie aż do czasu gdy oboje będą starzy, pomarszczeni i otoczeni tuzinem kotów!
Czuła jak Bott zaczyna się chwiać i w tej chwili przeklęła własną głupotę. Właśnie wskoczyła na plecy największej ofermie na świecie. Nic tylko czekać aż poczuje jak uderza o kamienną podłogę a jej drobne ciało zostaje przygniecione przez Bertiego. Na szczęście zdołał odzyskać równowagę a sama Jude nie powstrzymała się od westchnięcia pełnego ulgi. - Nie bądź taki pewny siebie - dodała trochę z niego drwiąc. Nie byłaby zaskoczona gdy gdzieś po kolejnych dziesięciu stopniach Bertie stwierdził, że dostaje arytmii. Słuchała tych dziwnych i trochę melancholijnych wspominek opierając policzek o jego ramię. Sama nie była pewna czy tęskni za czasami szkolnymi. Tam zawsze była siostrą Skamandera albo dziewczyną Botta. Musiała udowadniać, że nie jest tylko słabą puchonką albo rękami i nogami przepychać się żeby ją zauważono. Teraz dopiero mogła robić co chciała a jedyne co jej groziło to krzyk dudniący w uszach. - Wyjce od rodziców i jeszcze wyrzucenie ze szkoły. - przypomniała cicho się przy tym śmiejąc. Sama nigdy nie dostała wyjca od rodziców ale parę razy była przy tym jak Bertie otwierał swoje. Naprawdę niezapomniane wrażenie…
- Jest wspaniale - przyznała całkiem szczerze powoli dając się owładnąć wspomnieniom. Gdy sam jej nie puścił lekko poklepała go po plecach. - Dobry konik -mruknęła cicho i sama spróbowała zejść na ziemię. Słysząc o tym, że Bertie z własnej woli chce iść na lekcje nie mogła powstrzymać śmiechu. - Jestem się wstanie założyć o lewą nerkę, że gdybyśmy nagle wrócili do Hogwartu wołami nie zaciągnęliby cię do żadnej z klas. Ale jak tak bardzo tęsknisz za Hogwartem może posada woźnego jest wolna. - żartowała sobie z niego. Profesorowie na pewno ucieszyliby się na jego widok. Judith wiedziała a może raczej podejrzewała co się kryło za tą jego tęsknotą ale to wcale nie oznaczało, że nie mogła się z niego trochę pośmiać.
Jeszcze gdy szli zastanawiała się nad tym jak cudownie byłoby gdyby jednak Bertie nie musiałby się o niczym dowiadywać. Przecież mowa była o Bottcie. Może nie zauważyłby jej okropnego wykończenia tuż po pełni albo zrzuciłby to na dolegliwości kobiece. Tak to wspaniały plan! O niczym mu nie powie aż do czasu gdy oboje będą starzy, pomarszczeni i otoczeni tuzinem kotów!
Czuła jak Bott zaczyna się chwiać i w tej chwili przeklęła własną głupotę. Właśnie wskoczyła na plecy największej ofermie na świecie. Nic tylko czekać aż poczuje jak uderza o kamienną podłogę a jej drobne ciało zostaje przygniecione przez Bertiego. Na szczęście zdołał odzyskać równowagę a sama Jude nie powstrzymała się od westchnięcia pełnego ulgi. - Nie bądź taki pewny siebie - dodała trochę z niego drwiąc. Nie byłaby zaskoczona gdy gdzieś po kolejnych dziesięciu stopniach Bertie stwierdził, że dostaje arytmii. Słuchała tych dziwnych i trochę melancholijnych wspominek opierając policzek o jego ramię. Sama nie była pewna czy tęskni za czasami szkolnymi. Tam zawsze była siostrą Skamandera albo dziewczyną Botta. Musiała udowadniać, że nie jest tylko słabą puchonką albo rękami i nogami przepychać się żeby ją zauważono. Teraz dopiero mogła robić co chciała a jedyne co jej groziło to krzyk dudniący w uszach. - Wyjce od rodziców i jeszcze wyrzucenie ze szkoły. - przypomniała cicho się przy tym śmiejąc. Sama nigdy nie dostała wyjca od rodziców ale parę razy była przy tym jak Bertie otwierał swoje. Naprawdę niezapomniane wrażenie…
- Jest wspaniale - przyznała całkiem szczerze powoli dając się owładnąć wspomnieniom. Gdy sam jej nie puścił lekko poklepała go po plecach. - Dobry konik -mruknęła cicho i sama spróbowała zejść na ziemię. Słysząc o tym, że Bertie z własnej woli chce iść na lekcje nie mogła powstrzymać śmiechu. - Jestem się wstanie założyć o lewą nerkę, że gdybyśmy nagle wrócili do Hogwartu wołami nie zaciągnęliby cię do żadnej z klas. Ale jak tak bardzo tęsknisz za Hogwartem może posada woźnego jest wolna. - żartowała sobie z niego. Profesorowie na pewno ucieszyliby się na jego widok. Judith wiedziała a może raczej podejrzewała co się kryło za tą jego tęsknotą ale to wcale nie oznaczało, że nie mogła się z niego trochę pośmiać.
Zaśmiał się na jej wspomnienie i pokręcił głową. Tak, do niego wyjce przylatywały dość regularnie, zazwyczaj w wykonaniu matki, choć nawet ojciec od czasu do czasu czuł ię w obowiązku przypomnieć młodemu Bottowi, że musi się choć trochę ogarnąć. Choć tata na szczęście wolał formę listowną i jeśli słał wyjca to tylko w formie bardzo żenującego żartu. Bertie zdecydowanie wolałby w takich chwilach wyrzucenie ze szkoły.
Albo powieszenie na haku od żyrandola, którym mu czasami groził woźny.
- Eeee, nie zrobiłbym czegoś za co można wylecieć. Chyba. - stwierdził. To musiałoby być jakieś gigantyczne przewinienie związane z czyjąś krzywdą. Tak mu się przynajmniej wydawało. A przecież on nigdy by drugiej osoby tak po prostu nie skrzywdził. Znaczy zdarzało mu się to robić przez swoją bezmyślność i brak wyczucia od czasu do czasu, ale nigdy aż tak mocno! Ostatecznie jego psikusy były z reguły dość niewinnymi zaczepkami, nie był jakimś wandalem, czy innym złym człowiekiem robiącym złe rzeczy, bo tak. Chciał się tylko pośmiać, a to wystarczająco na mocny szlaban co najwyżej.
- Eee, poszedłbym. Wiesz, tam mogłem się bawić w robienie eliksirów na przykład i miało to jakiś cel. Teraz jak potrzebuję to kupuję, nie ma sensu kombinować, a zawsze była ta nutka niepewności, oczekiwania. Czy wybuchnie i zacznie śmierdzieć, czy obleje całą klasę, czy tylko mnie i profesora, czy pośle kogoś do Skrzydła Szpitalnego, a może po prostu nic się nie stanie i nie zadziała? Albo taka drzemka w środku dnia na Historii. Nigdy nie wiesz jaka się obudzisz, co ktoś ci narysuje na twarzy albo jakim zaklęciem uraczy. Matko, jak to się stało, że ja w ogóle skończyłem tę szkołę?
Czasem w to na prawdę nie dowierzał. Musiał mieć bardzo dużo szczęścia, ale w sumie to żadna nowa informacja.
Oparł się o część murku mającego zapewnić bezpieczeństwo i patrzył w stronę wody. Było... cóż, po prostu przyjemnie. A czas leciał niesamowicie. Zerknął zaraz w dół, by poprzyglądać się, co jeszcze jest na tej wyspie.
Albo powieszenie na haku od żyrandola, którym mu czasami groził woźny.
- Eeee, nie zrobiłbym czegoś za co można wylecieć. Chyba. - stwierdził. To musiałoby być jakieś gigantyczne przewinienie związane z czyjąś krzywdą. Tak mu się przynajmniej wydawało. A przecież on nigdy by drugiej osoby tak po prostu nie skrzywdził. Znaczy zdarzało mu się to robić przez swoją bezmyślność i brak wyczucia od czasu do czasu, ale nigdy aż tak mocno! Ostatecznie jego psikusy były z reguły dość niewinnymi zaczepkami, nie był jakimś wandalem, czy innym złym człowiekiem robiącym złe rzeczy, bo tak. Chciał się tylko pośmiać, a to wystarczająco na mocny szlaban co najwyżej.
- Eee, poszedłbym. Wiesz, tam mogłem się bawić w robienie eliksirów na przykład i miało to jakiś cel. Teraz jak potrzebuję to kupuję, nie ma sensu kombinować, a zawsze była ta nutka niepewności, oczekiwania. Czy wybuchnie i zacznie śmierdzieć, czy obleje całą klasę, czy tylko mnie i profesora, czy pośle kogoś do Skrzydła Szpitalnego, a może po prostu nic się nie stanie i nie zadziała? Albo taka drzemka w środku dnia na Historii. Nigdy nie wiesz jaka się obudzisz, co ktoś ci narysuje na twarzy albo jakim zaklęciem uraczy. Matko, jak to się stało, że ja w ogóle skończyłem tę szkołę?
Czasem w to na prawdę nie dowierzał. Musiał mieć bardzo dużo szczęścia, ale w sumie to żadna nowa informacja.
Oparł się o część murku mającego zapewnić bezpieczeństwo i patrzył w stronę wody. Było... cóż, po prostu przyjemnie. A czas leciał niesamowicie. Zerknął zaraz w dół, by poprzyglądać się, co jeszcze jest na tej wyspie.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Słuchała go jednocześnie wdrapując się na murek i siadając tak by jej długi nogi zwisały swobodnie. Po ostatnim pytaniu prychnęła głośno. - Też mi coś! Jeszcze się pyta jakim cudem skończył szkołę?!- wydawało się, że mówi sama do siebie. - Miałeś mnie i kilku mądrych przyjaciół- przypomniała nachylając się w stronę Bertiego i lekko pstrykając go w ramię. Pewnie jeszcze poczucie, że tak trochę głupio być utrzymywanym przez dziewczynę-dodała w myślach. To były raczej złudne marzenia Judith jeszcze z czasów szkolnych. W Bertiem miała nagle objawić się męska duma i miał się wziąć do roboty. Wyszło jak wyszło.- Czasami co prawda zdarzała ci się jakaś mądra myśl ale to raczej rzadko - kim byłaby Judth Skamander bez kąśliwych uwag i wrednego uśmiechu? - Ale skoro już przy tym jesteśmy to nigdy nie mogłam się zdecydować czy żałować tego, że urodziłam się w grudniu czy wręcz odwrotnie. - Chodziło jej oczywiście o to, że przez to należeli do różnych roczników. - Obwiniałam się o to, że nie mogę ci bardziej pomóc a z drugiej strony chyba nie chciałabym być ciągle narażona na obcowanie z twoim wybuchającym kościołek. I tak wyrobiliśmy ponad normę godziny spędzone w skrzydle- zaczęła się śmiać kiwając się do przodu i do tyłu. Judith nie chciała nawet myśleć o tym, że gdyby skończyli szkole w tym samym momencie wszystko mogłoby się potoczyć zupełnie inaczej. - To, że byliśmy w innych domach było dla nas zbawieniem - przygryzła dolną wargę próbując zapanować nad kolejnym wybuchem śmiechu . - Wyobraź sobie co by się stało z pokojem wspólnym po jednej z naszych słynnych awantur gdybym była w gryffindorze- pewnie nawet obrazy pouciekałby z ram. Nagle rozbawienie Judith gdzieś zniknęło, zaczęła wpatrywać się jeden punkt na horyzoncie. - Jeszcze te twoje dziewczyny - wypluła z siebie te słowa jak gdyby mówiła o najgorszej pladze jaka dotknęła Anglie. - Podusiłabym poduszkami - stwierdziła związując usta w cienką linię i kiwając potakująco głową. - Tak mogłam tylko dosypywać swędzącego proszku do ubrań albo wlewać farby do szamponów. - wzruszyła ramionami. - Jedna straciła przeze mnie kilka zębów. Ale to był naprawdę przypadek! Pamiętam jak było mi wtedy głupio. Miałam ochotę pobiec do waszego opiekuna i wszystko wyśpiewać ale istniało ryzyko, że będziemy razem czyścić toalety. To był dopiero dylemat moralny. -znów się uśmiechnęła skupiając wzrok na Bertiem. Pewnie znał te historię, przecież nie trudno było się domyślić kto stał za tymi małymi aktami zemsty. Gdy zdała sobie sprawę, że mimo upływu lat wciąż jest zła na niego za tamte wszystkie latawice mimowolni zaczęła się czerwienić. -Potrafiłeś być straszny osłem - burknęła i odwróciła się tak by znów móc stanąć na własnych nogach. Jednak zamiast zejść z murka przyciągnęła go do siebie. - Ale przynajmniej byłeś moim osłem. -pocałowała go powoli przesuwając dłonie po jego ramionach tak by w końcu mogła objąć go za szyje.[/b][/b]
Uśmiechnął się, bo Judy miała rację. To była ona, Josie, Minnie, Lyra, Meg... no, ale jeszcze Duncan, tak, zadawał się też z facetami, żeby nie było, bo to już widać, jak się ta wypowiedź zaczyna. Tylko taki Titus to nie bardzo mu w szkole mógł pomagać, raczej pomagał wpadać w szlabany. Ale już mniejsza o to, fakt faktem gdyby nie ci wszyscy ludzie pewnie Bertie byłby pierwszym uczniem, który musiał powtarzać wszystkie siedem klas Hogwartu, te z egzaminami nawet kilkakrotnie. Ale przynajmniej miałby swoją wieczną młodość!
- Racja. Ej, moment. Czyli to przez was skończyłem szkołę, tak bym się tam dalej świetnie bawił! - stwierdził z udawanym oburzeniem. Objął ją mocno, jak tak już siedzieli razem. - Zawsze miałem dużo mądrych myśli i to mi nie przeszło. Po prostu mam ich aż za dużo i muszę robić selekcję.
To nie tak, że on kompletnie nie ma ambicji. To raczej kwestia tego, że nie zamierza robić czegoś, czego by nie lubił. Jasne, Słodka Próżności to nie jest miejsce pracy na zawsze, kelnerowanie i pieczenie nie jest też tym, czym chciałby się pochwalić przed rodzicami Judy, kiedy to znowu przyjdzie ta chwila kiedy znów będzie brany aż tak na poważnie. A jednak wolał się nie chwalić, niż zatruwać sobie życie.
Bo jednocześnie może planować, marzyć, myśleć o tym, co dalej, prawda? Może coś swojego otworzyza miliard lat, jak już się wygrzebie z długów, albo jeszcze mocniej się w te długi pogrążając?
- Nie ma co żałować tego, co było ani tego na co nie mamy wpływu. Tak jak było było idealnie. Może miałabyś mnie za szybko dość w innej wersji i co wtedy? - mogli gdybać i wyobrażać sobie wszystko na różne sposoby. Bertie jednak z reguły nie myślał o przeszłości w ogóle, jeśli nie były to tylko przyjemne wspomnienia. Nie myślał nigdy o zmienieniu czegokolwiek w sowim życiu. Był po prostu szczęśliwy.
- Wieża Gryfonów by tego nie przetrwała. Myślę, że po którejś awanturze musiałaby się zawalić, ściany by nie wytrzymały uderzeń i w ogóle. - puścił jej oczko. - Szklarnie były idealne, bo je łatwo naprawić w razie zniszczeń. Tylko te cholerne doniczki...
Nie, żeby wiecznie go okładała, nie była przecież psychopatką. Czasem udało mu się je też złapać. Ale był ten jeden, czy dwa wypadki, kiedy faktycznie chcący, czy niechcący zrobiła mu krzywdę, bo i doniczka ciężka. Plus z tego taki, że wyrzuty sumienia zwykle odbierały jej gniew!
Kiedy usłyszał o zemstach Jude, zaśmiał się tylko szczerze. Co innego mógł zrobić? Jasne, że wiedział, trudno nie zauważać tych drobnych zemst. Z reguły jednak były całkiem niewinne, nikomu nie działa się poważna krzywda. I było nawet zabawnie!
- Zawsze byłaś waleczna, to ci trzeba przyznać. I mściwa do tego - stwierdził wesoło. Lubił jej temperament i tyle, co zrobi? - A Marie na szczęście odzyskała zęby, szkolna pielęgniarka to prawdziwa mistrzyni.
Pokiwał powoli głową. Cóż, akurat on rozumie, że wypadki chodzą po ludziach! Zaraz objął ją w pasie, uśmiechając się przy tym pod nosem.
- I nic się pod tym względem nie zmieniło.
- Racja. Ej, moment. Czyli to przez was skończyłem szkołę, tak bym się tam dalej świetnie bawił! - stwierdził z udawanym oburzeniem. Objął ją mocno, jak tak już siedzieli razem. - Zawsze miałem dużo mądrych myśli i to mi nie przeszło. Po prostu mam ich aż za dużo i muszę robić selekcję.
To nie tak, że on kompletnie nie ma ambicji. To raczej kwestia tego, że nie zamierza robić czegoś, czego by nie lubił. Jasne, Słodka Próżności to nie jest miejsce pracy na zawsze, kelnerowanie i pieczenie nie jest też tym, czym chciałby się pochwalić przed rodzicami Judy, kiedy to znowu przyjdzie ta chwila kiedy znów będzie brany aż tak na poważnie. A jednak wolał się nie chwalić, niż zatruwać sobie życie.
Bo jednocześnie może planować, marzyć, myśleć o tym, co dalej, prawda? Może coś swojego otworzy
- Nie ma co żałować tego, co było ani tego na co nie mamy wpływu. Tak jak było było idealnie. Może miałabyś mnie za szybko dość w innej wersji i co wtedy? - mogli gdybać i wyobrażać sobie wszystko na różne sposoby. Bertie jednak z reguły nie myślał o przeszłości w ogóle, jeśli nie były to tylko przyjemne wspomnienia. Nie myślał nigdy o zmienieniu czegokolwiek w sowim życiu. Był po prostu szczęśliwy.
- Wieża Gryfonów by tego nie przetrwała. Myślę, że po którejś awanturze musiałaby się zawalić, ściany by nie wytrzymały uderzeń i w ogóle. - puścił jej oczko. - Szklarnie były idealne, bo je łatwo naprawić w razie zniszczeń. Tylko te cholerne doniczki...
Nie, żeby wiecznie go okładała, nie była przecież psychopatką. Czasem udało mu się je też złapać. Ale był ten jeden, czy dwa wypadki, kiedy faktycznie chcący, czy niechcący zrobiła mu krzywdę, bo i doniczka ciężka. Plus z tego taki, że wyrzuty sumienia zwykle odbierały jej gniew!
Kiedy usłyszał o zemstach Jude, zaśmiał się tylko szczerze. Co innego mógł zrobić? Jasne, że wiedział, trudno nie zauważać tych drobnych zemst. Z reguły jednak były całkiem niewinne, nikomu nie działa się poważna krzywda. I było nawet zabawnie!
- Zawsze byłaś waleczna, to ci trzeba przyznać. I mściwa do tego - stwierdził wesoło. Lubił jej temperament i tyle, co zrobi? - A Marie na szczęście odzyskała zęby, szkolna pielęgniarka to prawdziwa mistrzyni.
Pokiwał powoli głową. Cóż, akurat on rozumie, że wypadki chodzą po ludziach! Zaraz objął ją w pasie, uśmiechając się przy tym pod nosem.
- I nic się pod tym względem nie zmieniło.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Nasza wina - przyznała lekko kiwając głową. - I bez szkolnego mundurku jesteś wiecznym dzieckiem - przypomniała mu jeszcze. Miała ogromną ochotę pokazać język ale to byłoby…zbyt dziecinne. Gdy przygarnął do siebie sama wtuliła się w jego ramię. - Wiem Bertie - przyznała już całkiem poważnie. - Pamiętam o tej „wielkiej przyszłości”- wplotła palce pomiędzy jego dłoń. - Wierzyłam w ciebie wtedy i teraz też wierze - powinien to wiedzieć i od czasu do czasu od niej usłyszeć. Taka chyba powinna być jej rola prawda? Wspierać tego wiecznego dzieciaka i pilnować by w swoim szaleństwie nie zabrnął zbyt daleko. - A gdybyś jednak w międzyczasie wylądował pod mostem to przecież w trójkę pomieścimy się w tej Skamanderowej kawalerce. - zaraz parsknęła głośnym śmiechem. To byłoby dopiero ciekawy obrazek. Ciekaw kto wybuchnąłby jako pierwszy.
-Pewnie masz racje- te słowa jakoś źle brzmiały w jej Utach, nie przywykła do przyznawania komukolwiek racji a już na pewno nie Bertiemu. Postanowiła wziąć sobie jednak do serca to co powiedział i przestać oglądać się za siebie…albo przynajmniej spróbować to zrobić. - Tak jak było było idealnie - powtórzyła za nim przenosząc wzrok z horyzontu na ich splecione dłonie. I wszystko zaczęło się od zniszczonego atlasu i przegranej w szachy. Uśmiechnęła się sam do siebie. Bertie naprawdę miał rację, nic by nie zmieniła.
Wzniosła oczy ku niebu czując, że znów się z niej naśmiewa. - Ledwo sięgałam ci do ramienia, byłam drobna i chuda- Na domiar złego jeszcze płaska jak deska -dodała już w myślach. - Cokolwiek robiłam to dla ciebie to było uroczę - miało to brzmieć jak oskarżenie. - Musiałam wymyślić coś żebyś zaczął mnie wreszcie słuchać. Doniczki były zawsze pod ręką. - skończyła już swoją obronę. Na koniec wzruszyła tylko ramionami i uśmiechnęła się całkiem niewinnie. Za ten głupi pomysł z doniczkami zapłaciła kilkoma przymiotnikami którymi ją określano. Gdzieś pomiędzy nienormalną i waleczną ukrywała się jeszcze harda. Dla tego dla chłopców z jej roku było jasne, że jeśli Skamander nagle okazuje ci zbyt duże zainteresowanie to tylko dla tego, że chce się odegrać na Bottcie i lepiej nie dać się wciągnąć w te jej dziwne gry.
- Byłam i jestem-uniosła dumnie brodę. - Jeden z tysiąca powodów dla których wciąż za mną biegasz - dodała już trochę mniej dumnie.
Dotknęła jego policzka, chciała przez chwilę spojrzeć mu w oczy. Zastanawiała się jak mogła go podejrzewać o to, że te kilka lat temu wybrał inną ponad nią. Teraz ta myśl wydawał się dziwnie abstrakcyjna. Uśmiechnęła się lekko - Wiem- przyznała ściszonym głosem. - Ty jesteś mój i ja jestem twoja - trochę wytarty frazes ale dla Jude te słowa miał ogromne znaczenie. Jeśli wcześniej widziała w ich rozmowach, żartach i pocałunkach tylko zabawę to teraz miła w pełni się zaangażować i przestać… oglądać się za siebie. Uśmiechnęła się i wtuliła się w niego. Nie chciała go puścić, mogłaby zostać na tej pięknej wyspie i do końca życia być tak szczęśliwa jak w tej chwili.
-Pewnie masz racje- te słowa jakoś źle brzmiały w jej Utach, nie przywykła do przyznawania komukolwiek racji a już na pewno nie Bertiemu. Postanowiła wziąć sobie jednak do serca to co powiedział i przestać oglądać się za siebie…albo przynajmniej spróbować to zrobić. - Tak jak było było idealnie - powtórzyła za nim przenosząc wzrok z horyzontu na ich splecione dłonie. I wszystko zaczęło się od zniszczonego atlasu i przegranej w szachy. Uśmiechnęła się sam do siebie. Bertie naprawdę miał rację, nic by nie zmieniła.
Wzniosła oczy ku niebu czując, że znów się z niej naśmiewa. - Ledwo sięgałam ci do ramienia, byłam drobna i chuda- Na domiar złego jeszcze płaska jak deska -dodała już w myślach. - Cokolwiek robiłam to dla ciebie to było uroczę - miało to brzmieć jak oskarżenie. - Musiałam wymyślić coś żebyś zaczął mnie wreszcie słuchać. Doniczki były zawsze pod ręką. - skończyła już swoją obronę. Na koniec wzruszyła tylko ramionami i uśmiechnęła się całkiem niewinnie. Za ten głupi pomysł z doniczkami zapłaciła kilkoma przymiotnikami którymi ją określano. Gdzieś pomiędzy nienormalną i waleczną ukrywała się jeszcze harda. Dla tego dla chłopców z jej roku było jasne, że jeśli Skamander nagle okazuje ci zbyt duże zainteresowanie to tylko dla tego, że chce się odegrać na Bottcie i lepiej nie dać się wciągnąć w te jej dziwne gry.
- Byłam i jestem-uniosła dumnie brodę. - Jeden z tysiąca powodów dla których wciąż za mną biegasz - dodała już trochę mniej dumnie.
Dotknęła jego policzka, chciała przez chwilę spojrzeć mu w oczy. Zastanawiała się jak mogła go podejrzewać o to, że te kilka lat temu wybrał inną ponad nią. Teraz ta myśl wydawał się dziwnie abstrakcyjna. Uśmiechnęła się lekko - Wiem- przyznała ściszonym głosem. - Ty jesteś mój i ja jestem twoja - trochę wytarty frazes ale dla Jude te słowa miał ogromne znaczenie. Jeśli wcześniej widziała w ich rozmowach, żartach i pocałunkach tylko zabawę to teraz miła w pełni się zaangażować i przestać… oglądać się za siebie. Uśmiechnęła się i wtuliła się w niego. Nie chciała go puścić, mogłaby zostać na tej pięknej wyspie i do końca życia być tak szczęśliwa jak w tej chwili.
- Myślę, że twój brat może mieć inne zdanie na ten temat. - przyznał dosyć rozbawiony, kręcąc przy tym lekko głową. Choć jej słowa były właśnie tym, co chciał usłyszeć. Wiedział, że Jud w niego wierzyła. Wierzy? Przez całe lata była nie tylko jego dziewczyną, ale też przyjaciółką.
Zazwyczaj nie uciekał do przeszłości, a jednak Jud chwilami wydawała mu się duchem. Wspomnieniem. Upierał się przy nim, ciągle i ciągle widział tę małą dziewczynkę, dorastającą kobietę, dziewczynę którą była kilka lat temu. Tą odrobinę kapryśną, dosyć nerwową, dosyć problematyczną Jud. Tą uroczą, rumieniącą się, niesamowicie wierną i bardzo zazdrosną Jud. Tą wspaniałą towarzyszką, kimś kto zawsze go zrozumiał, z kim mógł rozmawiać godzinami i o kim wiedział wszystko.
Chwilami bał się tego, bo będzie kiedy teraz dowie się o niej wszystkiego. Świadomość tego, co już mu powiedziała wypierał ze swojego umysłu. Trochę żałował, że wiedział. To był jak wielki klin wbijany w jego doskonale pielęgnowane wspomnienie, w wyobrażenie którego nie naruszył przez tyle czasu. Bał się kolejnych takich klinów. Bał się, że kiedyś spojrzy na Jud inaczej. Kim ona teraz jest?
- Nadal jesteś, Jud. - przypomniał jej, bo przecież panna Skamander nadal była raczej drobna. Drobniejsza niż większość dziewczyn, a jednak w oczach Botta właśnie taka, jaka być powinna. Pod tym względem się nie zmieniła i chyba dlatego podobało mu się to tym bardziej. Wyglądała jak Jud. Jak jego gnom.
- W razie czego cegłówką możesz mi zrobić dużą krzywdę. - uprzedził jeszcze na wspomnienie o doniczkach, bo w gruncie rzeczy tylko cięższe kamienie, czy cegiełki mieli z poręcznych rzeczy w okolicy. Na szczęście jednak nie zamierzali się kłócić.
Objął ją zaraz mocno i przytulił do siebie jak dawno zagubiony skarb i przymknął oczy. Mógłby tak siedzieć już zawsze. Uśmiechnął się łagodnie i pogładził jej włosy patrząc, jak słońce znajduje się powoli coraz niżej. Doczekali się dość późnego popołudnia. Kiedy to się stało?
Nie odzywał się, nie mając nic więcej do powiedzenia. Potakiwanie? Przecież ona wie. Po prostu. W końcu jest Jude, która wróciła.
- Chodźmy na dół. Chcę być między tymi ludźmi, jeśli ma się okazać, że ta cała legenda ma w sobie coś z prawdy. - zaproponował, łapiąc pannę Skamander za rękę.
Zazwyczaj nie uciekał do przeszłości, a jednak Jud chwilami wydawała mu się duchem. Wspomnieniem. Upierał się przy nim, ciągle i ciągle widział tę małą dziewczynkę, dorastającą kobietę, dziewczynę którą była kilka lat temu. Tą odrobinę kapryśną, dosyć nerwową, dosyć problematyczną Jud. Tą uroczą, rumieniącą się, niesamowicie wierną i bardzo zazdrosną Jud. Tą wspaniałą towarzyszką, kimś kto zawsze go zrozumiał, z kim mógł rozmawiać godzinami i o kim wiedział wszystko.
Chwilami bał się tego, bo będzie kiedy teraz dowie się o niej wszystkiego. Świadomość tego, co już mu powiedziała wypierał ze swojego umysłu. Trochę żałował, że wiedział. To był jak wielki klin wbijany w jego doskonale pielęgnowane wspomnienie, w wyobrażenie którego nie naruszył przez tyle czasu. Bał się kolejnych takich klinów. Bał się, że kiedyś spojrzy na Jud inaczej. Kim ona teraz jest?
- Nadal jesteś, Jud. - przypomniał jej, bo przecież panna Skamander nadal była raczej drobna. Drobniejsza niż większość dziewczyn, a jednak w oczach Botta właśnie taka, jaka być powinna. Pod tym względem się nie zmieniła i chyba dlatego podobało mu się to tym bardziej. Wyglądała jak Jud. Jak jego gnom.
- W razie czego cegłówką możesz mi zrobić dużą krzywdę. - uprzedził jeszcze na wspomnienie o doniczkach, bo w gruncie rzeczy tylko cięższe kamienie, czy cegiełki mieli z poręcznych rzeczy w okolicy. Na szczęście jednak nie zamierzali się kłócić.
Objął ją zaraz mocno i przytulił do siebie jak dawno zagubiony skarb i przymknął oczy. Mógłby tak siedzieć już zawsze. Uśmiechnął się łagodnie i pogładził jej włosy patrząc, jak słońce znajduje się powoli coraz niżej. Doczekali się dość późnego popołudnia. Kiedy to się stało?
Nie odzywał się, nie mając nic więcej do powiedzenia. Potakiwanie? Przecież ona wie. Po prostu. W końcu jest Jude, która wróciła.
- Chodźmy na dół. Chcę być między tymi ludźmi, jeśli ma się okazać, że ta cała legenda ma w sobie coś z prawdy. - zaproponował, łapiąc pannę Skamander za rękę.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Spojrzała na niego niezrozumiale. Niby dla czego Sam miałby mieć coś przeciwko? Czy to on słynie ze swojej dobroci i szlachetności? Powinien się cieszyć, że siostra idzie w jego ślady! Głupi żart… - Zrobimy mu wygodne posłanie na stole w kuchni i będzie zadowolony- wzruszyła obojętnie ramionami. Tak, kuchnia byłaby dla Skamandera najlepszym rozwiązaniem. Lepiej nie kazać mu patrzeć jak Bott wchodzi do łóżka z jego siostrą. Jude niemal natychmiast wyrzuciła te wizje z głowy a mimo to czuła jak na jej policzki powoli wpełza szkarłatny rumieniec. Tą o jej bracie…nie tą o dzielenia łóżka z Bertiem.
Zacisnęła drobioną dłoń w pieść i szturchnęła go w ramię. Otworzyła usta żeby coś mi powiedzieć ale się zawahała. Zamiast tego przewróciła oczami odwracając się od niego. - Wiem, jestem małym wrednym gnomem. - mruknęła wciąż udając, że nie lubi tego przezwiska. Była uparta, ale przecież za to ją kochał. Za każdą małą niedoskonałość. Mogła tylko dziękować losowi, że nie wspomniała na głos o swojej…chłopięcej budowie ciała. Gdyby to nadal jesteś odnosiło się również do tego Bott nie opuściłby wyspy na własnych nogach. Skoro już o robieniu krzywdy mowa… Jude wzięła do ręki większy kamień i podrzuciła go w dłoni. - Nieee - mruknęła przeciągle i odstawiła nową zabawę na swoje miejsce. - Nie dam ci tej satysfakcji stania się chodzącym wyrzutem sumienia. - dodała po chwili patrząc na niego uważnie. - Zresztą gdzie ja w dzisiejszych czasach znajdę drugiego takiego wesołego kretyna - tym razem uderzyła go wierzchem dłoni. Nigdy nie mogła zrozumieć dla czego nie potrafili wyznawać sobie uczuć jak normalni ludzie. Ona była gnomem a on wariatem lub osłem i to w jakiś magiczny sposób wystarczyło. Tylko od czasu do czasu godziła się na to by zrezygnować z tych ciągłych zgryźliwości i otworzyć się tak jak przed chwilą. Bo tego potrzebowali, ona tego potrzebowała.
Poczuła się dziwnie lekko. Tak, to chyba było to opiewane w książkach szczęście. Londyn, Sam, praca to wszystko było tak daleko i dzięki temu wydawało się po prostu nieistotne. Uśmiechnęła się gdy poczuła jak gładzi jej włosy. Nie, nie musiał nic mówić. Ta było nawet lepiej. Przez te krótką chwilę mogli po postu nacieszyć się sobą.
Gdy przypomniał o historii związanej z tym miejsce odsunęła się od niego krok.[ b]- Musimy to koniecznie zobaczyć, tylko bez głupich min Bertie. [/b]- przypomniała i pozwoliła by chwycił ją za dłoń. Jednak to ona pociągnęła go w dół schodów. Z niewiadomych nawet dla siebie powodów zaczęła się śmiać. Tak po prostu, tak spontanicznie, niech ten stary zamek chodź przez chwilę wypełni kilka wesołych dźwięków. Gdy byli już na ulicy stanęła przed nim starając się przybrać konspiracyjną pozę. I co dalej? - spytała szeptem. - Będziemy się przechadzać jak gdyby nigdy nic? - miała tylko nadzieje, że mieszkańcy nie pochowają się w swoich domach.
Zacisnęła drobioną dłoń w pieść i szturchnęła go w ramię. Otworzyła usta żeby coś mi powiedzieć ale się zawahała. Zamiast tego przewróciła oczami odwracając się od niego. - Wiem, jestem małym wrednym gnomem. - mruknęła wciąż udając, że nie lubi tego przezwiska. Była uparta, ale przecież za to ją kochał. Za każdą małą niedoskonałość. Mogła tylko dziękować losowi, że nie wspomniała na głos o swojej…chłopięcej budowie ciała. Gdyby to nadal jesteś odnosiło się również do tego Bott nie opuściłby wyspy na własnych nogach. Skoro już o robieniu krzywdy mowa… Jude wzięła do ręki większy kamień i podrzuciła go w dłoni. - Nieee - mruknęła przeciągle i odstawiła nową zabawę na swoje miejsce. - Nie dam ci tej satysfakcji stania się chodzącym wyrzutem sumienia. - dodała po chwili patrząc na niego uważnie. - Zresztą gdzie ja w dzisiejszych czasach znajdę drugiego takiego wesołego kretyna - tym razem uderzyła go wierzchem dłoni. Nigdy nie mogła zrozumieć dla czego nie potrafili wyznawać sobie uczuć jak normalni ludzie. Ona była gnomem a on wariatem lub osłem i to w jakiś magiczny sposób wystarczyło. Tylko od czasu do czasu godziła się na to by zrezygnować z tych ciągłych zgryźliwości i otworzyć się tak jak przed chwilą. Bo tego potrzebowali, ona tego potrzebowała.
Poczuła się dziwnie lekko. Tak, to chyba było to opiewane w książkach szczęście. Londyn, Sam, praca to wszystko było tak daleko i dzięki temu wydawało się po prostu nieistotne. Uśmiechnęła się gdy poczuła jak gładzi jej włosy. Nie, nie musiał nic mówić. Ta było nawet lepiej. Przez te krótką chwilę mogli po postu nacieszyć się sobą.
Gdy przypomniał o historii związanej z tym miejsce odsunęła się od niego krok.[ b]- Musimy to koniecznie zobaczyć, tylko bez głupich min Bertie. [/b]- przypomniała i pozwoliła by chwycił ją za dłoń. Jednak to ona pociągnęła go w dół schodów. Z niewiadomych nawet dla siebie powodów zaczęła się śmiać. Tak po prostu, tak spontanicznie, niech ten stary zamek chodź przez chwilę wypełni kilka wesołych dźwięków. Gdy byli już na ulicy stanęła przed nim starając się przybrać konspiracyjną pozę. I co dalej? - spytała szeptem. - Będziemy się przechadzać jak gdyby nigdy nic? - miała tylko nadzieje, że mieszkańcy nie pochowają się w swoich domach.
Odsunął się odrobinkę, lepiej uważać w razie czego, czy stracił refleks, czy zdołałby uniknąć lecącego przedmiotu? Uśmiechnął się przy tym wesoło i pstryknął jej lekko w nos, bo przecież nie chodziło o zrobienie poważnej krzywdy, nie spodziewałby się czegoś takiego. No, przynajmniej nie bez powodu.
I zaraz szli na dół trzymając się za ręce gotowi, żeby zobaczyć magię tego miejsca, spiesząc się i - w wypadku Bertiego - rzecz jasna potykając na jednym, ostatnim schodku. Wylądował na ziemi, lekko się aż prześlizgując. Zaśmiał się jedynie i spojrzał na Judy z typowym sobie uśmiechem mówiącym "no, co ja mogę?" i podniósł się jakby nigdy nic. Nawet udało mu się nie potargać ubrań, jedynie na dłoniach czuł charakterystyczne pieczenie, były lekko obdarte. Wytarł je o i tak ubrudzone spodnie i wzruszył ramionami, nie przeżywając tego nadmiernie.
- Chodzić, skakać, potykać się. Nie wydaje mi się, żeby to było coś wstydliwego. Zobaczymy z resztą, najwyżej w pensjonacie poszukamy. - zdecydował, ruszając zaraz dalej. Ludzi na całej wyspie nie było wielu, jednak nie było to też martwe miejsce. Jakaś para nastolatków siedziała nad plażą, on ją obejmował, ona trzymała głowę na jego ramieniu. Jakaś dziewczynka biegła szybko, koniecznie chciała zdążyć zjeść kawałek ciastka zanim zachód słońca zmieni ją w kamień na najbliższe godziny.
Jakaś starsza pani bujała się na bujanym fotelu na werandzie. Wszystko wydawało się być takie spokojne i sielankowe. Można było sobie wyobrazić, że ci ludzie nie mają zmartwień. Wojna toczy się gdzieś daleko, nie dotyczy ich, nie ma tu znaczenia, cokolwiek by się działo, jakkolwiek świat nie stawałby na głowie, to miejsce to taki mały osobny światek, który żyje swoim tempem.
Znów złapał dłoń Judy podchodząc bliżej ogrodzenia, kiedy delikatne ruchy starszej pani zaczęły zamierać. Przymknęła oczy jakby usypiała, wydawała się spokojna. Wcale nie bała się, nie miała czego się bać. Kilka domów dalej dziewczynka zastygła z ręką sięgającą do ciasta na parapecie, jej mama nie zdążyła go schować i zmarznie przez noc. Skóra ludzi dookoła powoli traciła kolor, stawała się szarawa, chropowata, coraz wyraźniej kamienista. Rzeźby były perfekcyjne co do najmniejszego detalu, a materiały ubrań wyglądały na nich dosyć dziwnie, jakby nie na miejscu.
Szli dalej, kolejni ludzie, niektórzy przygotowani, inni zastygli w ruchu, niektórych widać było w domach, inni pozostali na zewnątrz. Bertie pochłaniał tę krótką chwilę szeroko otwartymi oczami.
- Nie spodziewałem się, że to prawda. - przyznał szczerze, kiedy podeszli bliżej jednej z rzeźb. Pstryknął przed twarzą młodej kobiety, jakby ta miała zaraz jednak zamrugać i zacząć się śmiać. Pozostawała jednak nieruchomym kamieniem.
Przeżyli na tej wyspie wspaniały czas. Wspomnienia coraz bardziej wracały, Bertie jeszcze się nie spodziewał, że niedługo będzie tu wracał w całkowicie innej atmosferze! Niebawem znów wsiedli na motor, by wrócić do swojej londyńskiej rzeczywistości.
zt x 2
I zaraz szli na dół trzymając się za ręce gotowi, żeby zobaczyć magię tego miejsca, spiesząc się i - w wypadku Bertiego - rzecz jasna potykając na jednym, ostatnim schodku. Wylądował na ziemi, lekko się aż prześlizgując. Zaśmiał się jedynie i spojrzał na Judy z typowym sobie uśmiechem mówiącym "no, co ja mogę?" i podniósł się jakby nigdy nic. Nawet udało mu się nie potargać ubrań, jedynie na dłoniach czuł charakterystyczne pieczenie, były lekko obdarte. Wytarł je o i tak ubrudzone spodnie i wzruszył ramionami, nie przeżywając tego nadmiernie.
- Chodzić, skakać, potykać się. Nie wydaje mi się, żeby to było coś wstydliwego. Zobaczymy z resztą, najwyżej w pensjonacie poszukamy. - zdecydował, ruszając zaraz dalej. Ludzi na całej wyspie nie było wielu, jednak nie było to też martwe miejsce. Jakaś para nastolatków siedziała nad plażą, on ją obejmował, ona trzymała głowę na jego ramieniu. Jakaś dziewczynka biegła szybko, koniecznie chciała zdążyć zjeść kawałek ciastka zanim zachód słońca zmieni ją w kamień na najbliższe godziny.
Jakaś starsza pani bujała się na bujanym fotelu na werandzie. Wszystko wydawało się być takie spokojne i sielankowe. Można było sobie wyobrazić, że ci ludzie nie mają zmartwień. Wojna toczy się gdzieś daleko, nie dotyczy ich, nie ma tu znaczenia, cokolwiek by się działo, jakkolwiek świat nie stawałby na głowie, to miejsce to taki mały osobny światek, który żyje swoim tempem.
Znów złapał dłoń Judy podchodząc bliżej ogrodzenia, kiedy delikatne ruchy starszej pani zaczęły zamierać. Przymknęła oczy jakby usypiała, wydawała się spokojna. Wcale nie bała się, nie miała czego się bać. Kilka domów dalej dziewczynka zastygła z ręką sięgającą do ciasta na parapecie, jej mama nie zdążyła go schować i zmarznie przez noc. Skóra ludzi dookoła powoli traciła kolor, stawała się szarawa, chropowata, coraz wyraźniej kamienista. Rzeźby były perfekcyjne co do najmniejszego detalu, a materiały ubrań wyglądały na nich dosyć dziwnie, jakby nie na miejscu.
Szli dalej, kolejni ludzie, niektórzy przygotowani, inni zastygli w ruchu, niektórych widać było w domach, inni pozostali na zewnątrz. Bertie pochłaniał tę krótką chwilę szeroko otwartymi oczami.
- Nie spodziewałem się, że to prawda. - przyznał szczerze, kiedy podeszli bliżej jednej z rzeźb. Pstryknął przed twarzą młodej kobiety, jakby ta miała zaraz jednak zamrugać i zacząć się śmiać. Pozostawała jednak nieruchomym kamieniem.
Przeżyli na tej wyspie wspaniały czas. Wspomnienia coraz bardziej wracały, Bertie jeszcze się nie spodziewał, że niedługo będzie tu wracał w całkowicie innej atmosferze! Niebawem znów wsiedli na motor, by wrócić do swojej londyńskiej rzeczywistości.
zt x 2
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Świstoklik trafił niemalże idealnie. Niemalże. Grupa czarodziejów wpadła wszak wprost do wody zamiast na suchą plażę. Na szczęście nie wylądowali daleko od brzegu. Nie na tyle przynajmniej, by mogli potonąć. Do kolan przynajmniej wszyscy byli jednak mokrzy. Pomijając jednak ten drobny dyskomfort, dotarli na miejsce bezpiecznie. Nic wokół nie zdawało się też być źródłem jakiegokolwiek zagrożenia.
|Na odpis macie 48 godzin.
Jeżeli podejmujecie próbę odnalezienia właściwego kamienia, rzucacie kością.
Wszyscy oprócz Josie (jako rzucającej zaklęcie) macie dodatkowe +5 do wszystkich rzutów przez 3 najbliższe kolejki.
Zasady:
1. Na odbicie macie równo godzinę i czterdzieści minut. Jest piąta, wschód nastąpi o szóstej czterdzieści.
2. Każda kolejka liczy się jako pięć minut. Czyli na całe zadanie macie 20 kolejek.
1 kolejka
|Na odpis macie 48 godzin.
Jeżeli podejmujecie próbę odnalezienia właściwego kamienia, rzucacie kością.
Wszyscy oprócz Josie (jako rzucającej zaklęcie) macie dodatkowe +5 do wszystkich rzutów przez 3 najbliższe kolejki.
Zasady:
1. Na odbicie macie równo godzinę i czterdzieści minut. Jest piąta, wschód nastąpi o szóstej czterdzieści.
2. Każda kolejka liczy się jako pięć minut. Czyli na całe zadanie macie 20 kolejek.
1 kolejka
Chwytając za stary kalosz zamknął powieki, czekając na jakże interesującą teleportację przy użyciu świstoklika. Świst, błysk, szarpnięcie, chlupot. Chlupot? Otworzył oczy, a chłodne uczucie powodowane przez wdzierającą się do butów wodę nie należało do tych najprzyjemniejszych. Szło im jak widać fenomenalnie już od pierwszego etapu, jak widać.
- Wszyscy cali? Tak? To wyjdźmy może lepiej z tej wody, jeszcze się poprzeziębiamy - westchnął cicho, kierując się na brzeg. Czuł, jak zaczyna mu czerwienieć koniec nosa, a rzut oka na opuszki palców starczył, by sięgnąć do kieszeni po skórzane rękawiczki i założyć je na dłonie. Następnie z różdżką w ręce rozejrzał się szybko po brzegu, szukając wzrokiem jakichkolwiek niebezpieczeństw - nic takiego jednak nie wydawało się czyhać na nich ani za najbliższym piaszczystej plaży krzakiem, ani od strony spokojnej dziś wody. Całe miejsce wydało mu się za to naprawdę ładne, choć był ledwie na skraju wyspy. Ciekawe, czy po wydarzeniach dzisiejszej nocy nadal będzie posiadał taką samą opinię. Obejrzał się jeszcze na swych towarzyszy, wziął głęboki oddech i rzucił półszeptem:
- Chyba nie mamy czasu do stracenia, szukajmy - po czym pochylił się trochę, wytężając wzrok i idąc wzdłuż linii wody, wypatrywał wśród piasku żółtego kamienia z runą.
- Wszyscy cali? Tak? To wyjdźmy może lepiej z tej wody, jeszcze się poprzeziębiamy - westchnął cicho, kierując się na brzeg. Czuł, jak zaczyna mu czerwienieć koniec nosa, a rzut oka na opuszki palców starczył, by sięgnąć do kieszeni po skórzane rękawiczki i założyć je na dłonie. Następnie z różdżką w ręce rozejrzał się szybko po brzegu, szukając wzrokiem jakichkolwiek niebezpieczeństw - nic takiego jednak nie wydawało się czyhać na nich ani za najbliższym piaszczystej plaży krzakiem, ani od strony spokojnej dziś wody. Całe miejsce wydało mu się za to naprawdę ładne, choć był ledwie na skraju wyspy. Ciekawe, czy po wydarzeniach dzisiejszej nocy nadal będzie posiadał taką samą opinię. Obejrzał się jeszcze na swych towarzyszy, wziął głęboki oddech i rzucił półszeptem:
- Chyba nie mamy czasu do stracenia, szukajmy - po czym pochylił się trochę, wytężając wzrok i idąc wzdłuż linii wody, wypatrywał wśród piasku żółtego kamienia z runą.
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : rzut kością
'k100' : 90
'k100' : 90
Wyspa Rzeźb
Szybka odpowiedź