Wyspa Rzeźb
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wyspa Rzeźb
Ta bardzo mała wyspa mieszcząca tylko jedno niewielkie, czarodziejskie miasteczko oraz zabytkowy zamek na wzgórzu jest wyjątkowo urokliwym miejscem, które bez większego problemu można zwiedzić w kilka godzin. Nie trudno zobaczyć nad wodą ludzi zbierających mule czy też statki rybackie gotowe do wyruszenia. To właśnie rybołówstwo jest głównym środkiem utrzymania tutejszej ludności, nieliczni przyjmują także gości w malutkich pensjonatach. O tym, jak magiczne jest to miejsce, zwiedzający mogą przekonać się dopiero wieczorem, kiedy ciała gospodarzy oraz wszystkich innych mieszkańców wyspy zaczynają twardnieć i przybierać szary odcień - w ciągu kilku minut ludzie nieruchomieją i zmienieni w kamień trwają, aż do życia nie przywrócą ich ponownie promienie wschodzącego słońca. Dotyczy do wszystkich, zarówno niemowląt, dzieci, dorosłych, jak i osób w podeszłym wieku, każda osoba urodzona na wyspie nocą staje się kamienną figurą. Nigdy nie śpią, lecz nie odczuwają zmęczenia. Gdy próbują odejść, tuż na granicy wyspy kamienieją, niezależnie od pory dnia i dochodzą do siebie dopiero po przeniesieniu ich z powrotem w głąb lądu. Podobno dawno temu na wyspę rzucono klątwę, aby zapobiec emigracji do dużych miast i stopniowemu wyludnieniu. Odwiedzającym nie grozi jednak żadne niebezpieczeństwo. Warto wspomnieć także o dość niezwykłej komunikacji z wyspą. Nad ranem, w porze odpływu, można tu dotrzeć pieszo, ścieżką - wieczorem jednak przypływ odcina dostęp do lądu, tworząc z Wyspy Rzeźb faktyczną wyspę i zmuszając odwiedzających do korzystania z magicznych środków transportu lub łodzi.
Serce zabiło mu mocniej w piersi, gdy wśród piasku dostrzegł okrągły zarys żółtego kamienia. Myślał wpierw, że tylko mu się zdaje - lecz gdy schylił się i odgarnął drobinki piasku okazało się, że szczęście mu dopisało. Wziął znaleziskobw dłoń i odwrócił się do pozostałych, lecz wtedy mina mu zrzedła. Bertie trzymał właściwie identyczny kawałek skały. Selwyn zbliżył się do niego i rzucił okiem na symbole. Nic mu nie mówiły. Zajęcia ze starożytnych run nigdy nie należały do kręgu jego zainteresowań, miał inny cel, do którego realizacji były mu one zbędne.
- Niech to sklątkaNiech - mruknął pod nosem i podniósł zagubiony wzrok chcąc zapytać, czy ktoś z nich zna się na tych szlaczkach. Josie jednak go ubiegła. Nim się obejrzał panna Fenwick wybrała się do innego świata: świata wiele znaczących i wręcz nie różniących się kresek i kropek, które w opinii Alexandra były tylko pokrętnym sposobem komunikacji, niepraktycznym i do tego problematycznym. Jak choćby teraz.
Gdy wybrała kamień znaleziony przez niego i cisnęła go do wodnej toni zmarszczył brwi.
- Mogłaś zawsze zapytać się o zdanie - rzucił, zaraz jednak wyraz jego twarzy złagodniał. Alexander westchnął i wzruszył ramionami. - Ufam, że ją masz - powiedział cicho, po czym przeniósł wzrok z morza na brzeg. Machnął jeszcze różdżką, nie chcąc stać bezczynnie i marnować powietrze.
- Magicus Extremos.
Może akurat się uda.
|-5 do ST, bo Zakon
- Niech to sklątkaNiech - mruknął pod nosem i podniósł zagubiony wzrok chcąc zapytać, czy ktoś z nich zna się na tych szlaczkach. Josie jednak go ubiegła. Nim się obejrzał panna Fenwick wybrała się do innego świata: świata wiele znaczących i wręcz nie różniących się kresek i kropek, które w opinii Alexandra były tylko pokrętnym sposobem komunikacji, niepraktycznym i do tego problematycznym. Jak choćby teraz.
Gdy wybrała kamień znaleziony przez niego i cisnęła go do wodnej toni zmarszczył brwi.
- Mogłaś zawsze zapytać się o zdanie - rzucił, zaraz jednak wyraz jego twarzy złagodniał. Alexander westchnął i wzruszył ramionami. - Ufam, że ją masz - powiedział cicho, po czym przeniósł wzrok z morza na brzeg. Machnął jeszcze różdżką, nie chcąc stać bezczynnie i marnować powietrze.
- Magicus Extremos.
Może akurat się uda.
|-5 do ST, bo Zakon
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : rzut kością
'k100' : 52
'k100' : 52
Kiedy kamień rzucony przez Josephine zniknął w morzu, zebrani na plaży Zakonnicy usłyszeć mogli donośny trzask. Kamień, z którego stworzona była nadbrzeżna skarpa rozstąpił się przed nimi ukazując wąskie przejście rozjaśnione pochodniami zawieszonymi na ścianach.
Benjamin rozglądając się po okolicy mógł zaobserwować niewiele. Na wyspie panowała martwa cisza, całkowity spokój, którego nie zagłuszały żadne dźwięki świadczące o tym, że w pobliżu byli jacykolwiek ludzie. Na tle nocnego nieba miasto było zupełnie niewidoczne, brak świateł sprawiał, że jego zabudowania pozostawały dla oczu każdego obserwatora ukryte. Jedynym miejscem, które nie ginęło w ciemności był niewielki port, tuż przy zamku, w którym stały przycumowane jachty. Brak ruchu wskazywał jednak, że nikt ich nie pilnował.
Zaklęcie Alexandra niestety nie zadziałało. Lekka dekoncentracja wystarczyła, by skomplikowany czar się nie powiódł. Także i Bertie nie miał więcej szczęścia. Nie dostrzegł nic specjalnego w pobliżu.
Po wkroczeniu w przejście droga nie była specjalnie długa. Kończyła się nagle niewielkimi, drewnianymi drzwiczkami, które otworzyły się, gdy tylko pierwsza osoba się do nich zbliżyła. Dotarli do więzienia. Kiedy jednak ostatnia osoba minęła próg, drzwi zatrzasnęły się, przez zamkowy korytarz, powiał nagły wiatr. Wokół zrobiło się ciemno, zgasły wszelkie światła, a w pomieszczeniu zrobiło się nagle dużo zimniej i wszystkich Zakonników ogarnęło przekonanie, że ich misja skazana jest na porażkę.
|Na odpis macie 24 godziny.
Trzecia kolejka.
Benjamin rozglądając się po okolicy mógł zaobserwować niewiele. Na wyspie panowała martwa cisza, całkowity spokój, którego nie zagłuszały żadne dźwięki świadczące o tym, że w pobliżu byli jacykolwiek ludzie. Na tle nocnego nieba miasto było zupełnie niewidoczne, brak świateł sprawiał, że jego zabudowania pozostawały dla oczu każdego obserwatora ukryte. Jedynym miejscem, które nie ginęło w ciemności był niewielki port, tuż przy zamku, w którym stały przycumowane jachty. Brak ruchu wskazywał jednak, że nikt ich nie pilnował.
Zaklęcie Alexandra niestety nie zadziałało. Lekka dekoncentracja wystarczyła, by skomplikowany czar się nie powiódł. Także i Bertie nie miał więcej szczęścia. Nie dostrzegł nic specjalnego w pobliżu.
Po wkroczeniu w przejście droga nie była specjalnie długa. Kończyła się nagle niewielkimi, drewnianymi drzwiczkami, które otworzyły się, gdy tylko pierwsza osoba się do nich zbliżyła. Dotarli do więzienia. Kiedy jednak ostatnia osoba minęła próg, drzwi zatrzasnęły się, przez zamkowy korytarz, powiał nagły wiatr. Wokół zrobiło się ciemno, zgasły wszelkie światła, a w pomieszczeniu zrobiło się nagle dużo zimniej i wszystkich Zakonników ogarnęło przekonanie, że ich misja skazana jest na porażkę.
|Na odpis macie 24 godziny.
Trzecia kolejka.
Obrócił się momentalnie, gdy usłyszał na plecami trzask, różdżkę unosząc w gotowości na to, cokolwiek wydało ten dźwięk. Cóż, chyba był on nie do przeoczenia i jeżeli ktokolwiek by ich wcześniej nie słyszał, teraz miałby niezbity dowód na to, że na brzegu dzieje się coś podejrzanego. Oczom Selwyna nie ukazał się jednak potwór czy też nieprzyjaciel, a wyrwa w skarpie. I to nie byle jaka wyrwa!
- Wygląda na to, że miałaś rację - uśmiechnął się do Josephine, nim nie postąpił paru kroków w stronę oświetlonego pochodniami korytarza, by zajrzeć do środka. Z minuty na minutę coraz silniej odczuwał tę specyficzną mieszankę niepewności, ekscytacji, a przede wszystkim adrenaliny. Zjawisk głęboki oddech, w myślach powtórzył sobie kawałek jednej z tych nudniejszych medycznych ksiąg, by choć trochę się uspokoić, odrywając się na moment od emocji. Obejrzał się jeszcze raz na swoich towarzyszy.
- Chyba nie mamy wyboru - powiedział, po czym zagłębił się w korytarz. Na jego końcu czekały drzwi, które gdy tylko Alexander się do nich zbliżył stanęły otworem. Sam ten fakt sprawił, że zacisnął mocniej dłoń na różdżce, kolejne kroki stawiając o wiele wolniej i ostrożniej, w pełnej gotowości do działania. Słyszał kroki pozostałych za sobą, toteż nie dekoncentrował się zbędne spoglądaniem za plecy by sprawdzić, czy idą. Chciał się odezwać, jednak powstrzymał go odgłos zamykających się z trzaskiem drzwi i ciemność, jaka po tym nastąpiła. - Stójcie - rzucił szeptem, w pierwszym odruchu chcąc rzucić Lumos - lecz wtedy przebiegł go dreszcz i objął chłód. W jego głowie pojawiła się myśl, że jego zaklęcie nic nie da. Że zostaną tu już na zawsze, uwięzieni. Nie odbiją pojmanych, bo to misja straceńcza i bezsensowna, zupełnie jak ta w Tower: przybędą za późno i poniosą tylko kolejne straty. Wcale nie uratują świata, bo nie potrafią ocalić nawet siebie...
Alexander wziął głęboki oddech mając nagle wrażenie deja vu. Bardzo świeże, tyle że tym razem nie stał pośrodku ośnieżonego parku. Selwyn przymknął na moment oczy, wziął głębszy oddech i poprawił chwyt na różdżce, koncentrując się na tym, co niosło ze sobą to skojarzenie. A niosło piękne, silne wspomnienie: Próby. Wygaszacza, jego decyzji, sensu życia kształtującego się od pierwszej rozmowy na temat Zakonu z Garrettem, a sięgającym swojego szczytu w dniu spotkania z Bathildą Bagshot. Światło w ciemnościach i pieśń feniksa.
- Expecto Patronum - wymówił inkantację otwierając oczy, jakby już chcąc przeszyć nimi ciemność.
|Przypominam nieśmiało, że ST patronusa mam obniżone do 40![bylobrzydkobedzieladnie]
- Wygląda na to, że miałaś rację - uśmiechnął się do Josephine, nim nie postąpił paru kroków w stronę oświetlonego pochodniami korytarza, by zajrzeć do środka. Z minuty na minutę coraz silniej odczuwał tę specyficzną mieszankę niepewności, ekscytacji, a przede wszystkim adrenaliny. Zjawisk głęboki oddech, w myślach powtórzył sobie kawałek jednej z tych nudniejszych medycznych ksiąg, by choć trochę się uspokoić, odrywając się na moment od emocji. Obejrzał się jeszcze raz na swoich towarzyszy.
- Chyba nie mamy wyboru - powiedział, po czym zagłębił się w korytarz. Na jego końcu czekały drzwi, które gdy tylko Alexander się do nich zbliżył stanęły otworem. Sam ten fakt sprawił, że zacisnął mocniej dłoń na różdżce, kolejne kroki stawiając o wiele wolniej i ostrożniej, w pełnej gotowości do działania. Słyszał kroki pozostałych za sobą, toteż nie dekoncentrował się zbędne spoglądaniem za plecy by sprawdzić, czy idą. Chciał się odezwać, jednak powstrzymał go odgłos zamykających się z trzaskiem drzwi i ciemność, jaka po tym nastąpiła. - Stójcie - rzucił szeptem, w pierwszym odruchu chcąc rzucić Lumos - lecz wtedy przebiegł go dreszcz i objął chłód. W jego głowie pojawiła się myśl, że jego zaklęcie nic nie da. Że zostaną tu już na zawsze, uwięzieni. Nie odbiją pojmanych, bo to misja straceńcza i bezsensowna, zupełnie jak ta w Tower: przybędą za późno i poniosą tylko kolejne straty. Wcale nie uratują świata, bo nie potrafią ocalić nawet siebie...
Alexander wziął głęboki oddech mając nagle wrażenie deja vu. Bardzo świeże, tyle że tym razem nie stał pośrodku ośnieżonego parku. Selwyn przymknął na moment oczy, wziął głębszy oddech i poprawił chwyt na różdżce, koncentrując się na tym, co niosło ze sobą to skojarzenie. A niosło piękne, silne wspomnienie: Próby. Wygaszacza, jego decyzji, sensu życia kształtującego się od pierwszej rozmowy na temat Zakonu z Garrettem, a sięgającym swojego szczytu w dniu spotkania z Bathildą Bagshot. Światło w ciemnościach i pieśń feniksa.
- Expecto Patronum - wymówił inkantację otwierając oczy, jakby już chcąc przeszyć nimi ciemność.
|Przypominam nieśmiało, że ST patronusa mam obniżone do 40![bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Alexander Selwyn dnia 23.03.17 12:52, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : rzut kością
'k100' : 81
'k100' : 81
Ze spokojem obserwował okręgi, które rozmywały się wśród fal w miejscu, w którym kamień wybrany przez Josie przeciął spokojną morską taflę. Nie wątpił w rozsądny wybór kobiety, dlatego też nie zdziwił się, gdy za ich plecami rozległ się niezbyt przyjemny, trzeszczący dźwięk, odsłaniający tajemne przejście, prowadzące prosto do środka skarpy. Nie prezentowało się niezachęcająco, płonące pochodnie przy kamiennych ścianach dawały światło i ciepło, ale Wright miał wrażenie, że jest to tylko złudzenie, miłe preludium, przytulny przedsionek do piekieł. Więzienia, zwłaszcza dla osób, których magiczna moc była nieokiełznana i silna, na pewno nie przypominały kameralnego domu.
Ruszył szybko za Alexandrem, upewniając się, że idą zgraną grupą. Mieli mało czasu, musieli podejmować szybkie decyzje i jak najszybciej znaleźć uwięzionych. Nie wiedzieli, ilu z przesłuchiwanych w Ministerstwie Magii trafiło dokładnie tutaj, nie wiedzieli, czego się spodziewać, ale Wright nie kłopotał się już licznymi znakami zapytania na pośpiesznie nakreślonym planie, zakładającym dużą dozę niepewności. Należało działać. Szedł raźno aż do końca korytarza, trzymając wysoko uniesioną różdżkę, na której zacisnął mocniej palce, gdy pojawiły się przed nimi drzwi, niemalże przyjaźnie otwierające przed nimi swoje podwoje. Przekroczył próg jako ostatni, zamykając grupę, a gdy tylko zrobił kilka kroków na kamiennej podłodze więzienia, drzwi zamknęły się za nimi. Natychmiastowo zawiał lodowaty wiatr, igrający we włosach, chłoszczący twarze, przeżerający serca. Benjamin poczuł nagły lęk, lodowatą pieszczotę beznadziei.
- Dementorzy? - wychrypiał tylko słabo, obserwując, jak Alexander wyczarowuje Patronusa, zdającego się zapewnić im bezpieczeństwo. - Homenum Revelio - mruknął więc, unosząc różdżkę, by sprawdzić ludzką obecność: gdzieś musieli być tutaj uwięzieni i ich cele...lub strażnicy.
Ruszył szybko za Alexandrem, upewniając się, że idą zgraną grupą. Mieli mało czasu, musieli podejmować szybkie decyzje i jak najszybciej znaleźć uwięzionych. Nie wiedzieli, ilu z przesłuchiwanych w Ministerstwie Magii trafiło dokładnie tutaj, nie wiedzieli, czego się spodziewać, ale Wright nie kłopotał się już licznymi znakami zapytania na pośpiesznie nakreślonym planie, zakładającym dużą dozę niepewności. Należało działać. Szedł raźno aż do końca korytarza, trzymając wysoko uniesioną różdżkę, na której zacisnął mocniej palce, gdy pojawiły się przed nimi drzwi, niemalże przyjaźnie otwierające przed nimi swoje podwoje. Przekroczył próg jako ostatni, zamykając grupę, a gdy tylko zrobił kilka kroków na kamiennej podłodze więzienia, drzwi zamknęły się za nimi. Natychmiastowo zawiał lodowaty wiatr, igrający we włosach, chłoszczący twarze, przeżerający serca. Benjamin poczuł nagły lęk, lodowatą pieszczotę beznadziei.
- Dementorzy? - wychrypiał tylko słabo, obserwując, jak Alexander wyczarowuje Patronusa, zdającego się zapewnić im bezpieczeństwo. - Homenum Revelio - mruknął więc, unosząc różdżkę, by sprawdzić ludzką obecność: gdzieś musieli być tutaj uwięzieni i ich cele...lub strażnicy.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : rzut kością
'k100' : 12
'k100' : 12
Wierzył, że jej się uda. Nie wtrącał się, bo sam nie miał o tym bladego pojęcia, patrzył tylko jak dziewczyna rusza ku wodzie i tylko na chwilę zamarł w oczekiwaniu na to, co mogło się wydarzyć. Na dźwięk zaczął się tylko uważniej rozglądać, jeśli na tej wyspie w tej chwili było cokolwiek nie będącego rzeźbą, na pewno ich usłyszało i doskonale wie, gdzie się kierować. Najgorsze, że tym czymś najpewniej byli ludzie, być może kolejni wysłannicy minsterstwa. Jakoś nie mógł uwierzyć, że pozostawiliby to miejsce bez ochrony.
Nikt się jednak nie pojawił, a ich oczom ukazało się wejście. Ruszył więc ze wszystkimi, trochę ogarnięty poczuciem nierealności tego wszystkiego. To było coś, co należało zrobić, to była jedyna decyzja, jaką mógł podjąć, jednak trudno było mu uwierzyć, że dzieje się na prawdę.
Z początku wszystko wyglądało całkiem spokojnie. Pochodnie oświetlały im drogę, a drewniane drzwi same się przed nimi otworzyły - choć każdy, kto oglądał mugolskie horrory wie, że drzwi, które otwierają się same nigdy nie są dobrym znakiem.
Nie widząc jednak innej drogi, ruszył i... wcale nie był zaskoczony, kiedy okazało się, że zostali zamknięci. W tej chwili nie miało to z resztą wielkiego znaczenia. Na razie nie planował uciekać, a szukać ludzi. Tylko...
czy to wszystko ma sens? Jest tylko cukiernikiem, zna się na wypiekaniu babeczek, nie walce, nie tej prawdziwej walce. Klub pojedynków jest dla niego jedynie zabawą. Nie wyobrażał sobie siebie robiącego komukolwiek poważną krzywdę - a tutaj może być zmuszony. Zostali zamknięci - więc nawet jeśli znajdą tych ludzi, w jaki sposób ich wyciągną?
Jak banda podrostków miałaby tego dokonać?
Czuł, jakby w jego myśli wszedł jakiś pasożyt, jakby to nie on myślał, a ktoś pisał na maszynie myśli, które opanują jego umysł. Czuł koszmarną beznadzieję i dopiero w chwili, kiedy usłyszał zaklęcie rzucane przez Lexa, zrozumiał co najpewniej się działo.
Nigdy do tej pory nie miał do czynienia z dementorami na żywo. I zaczynał na prawdę rozumieć, dlaczego ludzie tak się ich boją.
- Lumos Maxima.
Jeśli mają cokolwiek zrobić, cokolwiek lub kogokolwiek znaleźć, lub przed czymkolwiek się bronić, muszą widzieć. Cokolwiek tu na nich czycha, na pewno i tak już wie, że są w środku.
Nikt się jednak nie pojawił, a ich oczom ukazało się wejście. Ruszył więc ze wszystkimi, trochę ogarnięty poczuciem nierealności tego wszystkiego. To było coś, co należało zrobić, to była jedyna decyzja, jaką mógł podjąć, jednak trudno było mu uwierzyć, że dzieje się na prawdę.
Z początku wszystko wyglądało całkiem spokojnie. Pochodnie oświetlały im drogę, a drewniane drzwi same się przed nimi otworzyły - choć każdy, kto oglądał mugolskie horrory wie, że drzwi, które otwierają się same nigdy nie są dobrym znakiem.
Nie widząc jednak innej drogi, ruszył i... wcale nie był zaskoczony, kiedy okazało się, że zostali zamknięci. W tej chwili nie miało to z resztą wielkiego znaczenia. Na razie nie planował uciekać, a szukać ludzi. Tylko...
czy to wszystko ma sens? Jest tylko cukiernikiem, zna się na wypiekaniu babeczek, nie walce, nie tej prawdziwej walce. Klub pojedynków jest dla niego jedynie zabawą. Nie wyobrażał sobie siebie robiącego komukolwiek poważną krzywdę - a tutaj może być zmuszony. Zostali zamknięci - więc nawet jeśli znajdą tych ludzi, w jaki sposób ich wyciągną?
Jak banda podrostków miałaby tego dokonać?
Czuł, jakby w jego myśli wszedł jakiś pasożyt, jakby to nie on myślał, a ktoś pisał na maszynie myśli, które opanują jego umysł. Czuł koszmarną beznadzieję i dopiero w chwili, kiedy usłyszał zaklęcie rzucane przez Lexa, zrozumiał co najpewniej się działo.
Nigdy do tej pory nie miał do czynienia z dementorami na żywo. I zaczynał na prawdę rozumieć, dlaczego ludzie tak się ich boją.
- Lumos Maxima.
Jeśli mają cokolwiek zrobić, cokolwiek lub kogokolwiek znaleźć, lub przed czymkolwiek się bronić, muszą widzieć. Cokolwiek tu na nich czycha, na pewno i tak już wie, że są w środku.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 9
'k100' : 9
Uczucie ulgi, gdy tylko pojawiło się przejście, było wręcz przytłaczające niczym światło ostrej jarzeniówki po wyjściu z ciemnej piwnicy. Może dlatego na uśmiech Alexandra odpowiedziała istnie promienisty sposób. Początkowy sukces dawał nadzieję, która po wejściu do wnętrza więzienia miała szybko stracić. - Finite incantatem - szepnęła w ciemność tuż za Alexem. Glos byl cichy, niepewny a samo dobycie różdżki okazało się wielkim wyczynem niczym wykonanie ćwiczeń sprawnosciowych tuż na początku szkolenia aurorskiego tylko zw od strony psychicznej. Nie widziala sensu w walce - ot rownie dobrze moglaby oprzec sie o sciane i zostac tutaj do czasu az znajda ich straznicy i uczynia więźniami wyspy az po kres ich dni. Może próba wyczarowania patronusa przez Selwyna się powiedzie, lecz ona spróbowała od innej strony - jako usunięcie ciążącego zaklęcia.
| mistrzu wybacz długość - pisze z telefonu w pracy. Literówki poprawie później w domu.
| mistrzu wybacz długość - pisze z telefonu w pracy. Literówki poprawie później w domu.
these violent delights have
violent ends...
Josephine Fenwick
Zawód : przyszła aurorka
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
W całym magicznym świecie gasną światła. Nie ujrzymy ich już za naszego życia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Josephine Fenwick' has done the following action : rzut kością
'k100' : 34
'k100' : 34
Zaklęcia Benjamina i Bertiego nie zdały się na wiele. Josephine zaś rzucając swój czar mogła poczuć, że otaczająca całą czwórkę magia była zbyt potężna, by można było przełamać ją zwykłym finito.
Alexander bezbłędnie jednak odgadł, co czaiło się w mroku. Świetlisty kruk wystrzelił z jego różdżki i bezbłędnie podążył do kryjących się w ciemności dementorów. Osiem zderzeń, osiem rozbłysków światła wystarczyło, by przygniatająca beznadzieja zniknęła. W krótkich rozbłyskach światła, w blasku, jaki bił od patronusa, Benjamin, Alexander i Josephine zobaczyć mogli siódmego dementora, do którego nie podleciał wyczarowany kruk. Dodatkowo Lord Selwyn oraz panna Fenwick dostrzegli, że zakapturzona sylwetka zupełnie się nie porusza prawdopodobnie będąc rzeźbą. Początkująca aurorka w krótkim przebłysku światła dojrzała także, że dłonie wystające spod ciemnej szaty metalicznie błyszczą odbijając niebieskawy odblask patronusa.*
Kiedy kruk zniknął po przegnaniu dementorów, w pomieszczeniu ponownie zrobiło się ciemno. Niska temperatura jednak się utrzymywała. Zakonnicy nie mogli mieć pewności, czy dementory nie powrócą. Nie widzieli także przejścia do więzienia. Nie słyszeli nic oprócz swoich własnych oddechów. Czas zaś z każdą chwilą uciekał.
|Na odpis macie 24 godziny.
*Wzięta pod uwagę została biegłość spostrzegawczości.
Czwarta kolejka.
Alexander bezbłędnie jednak odgadł, co czaiło się w mroku. Świetlisty kruk wystrzelił z jego różdżki i bezbłędnie podążył do kryjących się w ciemności dementorów. Osiem zderzeń, osiem rozbłysków światła wystarczyło, by przygniatająca beznadzieja zniknęła. W krótkich rozbłyskach światła, w blasku, jaki bił od patronusa, Benjamin, Alexander i Josephine zobaczyć mogli siódmego dementora, do którego nie podleciał wyczarowany kruk. Dodatkowo Lord Selwyn oraz panna Fenwick dostrzegli, że zakapturzona sylwetka zupełnie się nie porusza prawdopodobnie będąc rzeźbą. Początkująca aurorka w krótkim przebłysku światła dojrzała także, że dłonie wystające spod ciemnej szaty metalicznie błyszczą odbijając niebieskawy odblask patronusa.*
Kiedy kruk zniknął po przegnaniu dementorów, w pomieszczeniu ponownie zrobiło się ciemno. Niska temperatura jednak się utrzymywała. Zakonnicy nie mogli mieć pewności, czy dementory nie powrócą. Nie widzieli także przejścia do więzienia. Nie słyszeli nic oprócz swoich własnych oddechów. Czas zaś z każdą chwilą uciekał.
|Na odpis macie 24 godziny.
*Wzięta pod uwagę została biegłość spostrzegawczości.
Czwarta kolejka.
Na efekty pierwszej konfrontacji nie musiała długo czekać - choć jej zaklęcie nic nie wniosło, to patronus, blady kruk przepędził łaknące dusz stwory. Pomimo że zniknęły, wciąż drżała na całym ciele - ni to z zimna, ni to z przerażenia i poczucia beznadziei. Robili coś nielegalnego, aczkolwiek właściwego - dlatego wciąż była w stanie brnąć do przodu, pomimo przypomnienia o ich sytuacji w sposób mało spotykany. Dementorzy. Efekt zaklęcia czy prawdziwe kreatury? Nie wyobrażała sobie, że mogą żyć tutaj, w tych przerażających korytarzach, gdy niedaleko toczy się bardziej lub mniej radosne, wyspiarskie życie. Nie pasowały tutaj, ale te wijące się dróżki także nie pasowały do uroczej wysepki... Podobnie jak szalone eksperymenty, które przeprowadzono na mieszkańcach. Gdy bardziej się nad tym zastanowiła, nie mogła sobie przypomnieć, czy te wynaturzone cienie istot występowały gdziekolwiek poza Azkabanem. Odetchnęła z ulgą, gdy patronus ich przepędził - wszystkich... No prawie wszystkich. Jeden pozostał, nieruchomy niczym... - To rzeźba - wytężyła wzrok, lecz bladoniebieskie światło zbyt szybko bladło. Nie była pewna wszystkich szczegółów, więc dlatego wysunęła się naprzód eskapady, robiąc kilka kroków w kierunku posągu. Nie mieli zbyt wiele czasu, nie tylko na uratowanie przetrzymywanych, ale także do powrotu dementorów. Jeszcze tego brakowało, by przeszkodziły im po raz kolejny. - Nie jestem pewna... - pokręciła głową w zrezygnowaniu, robiąc jeszcze kilka kroków i przyglądając się miejscu, gdzie pojawiły się nietypowe metaliczne odblaski. - Czy to krew? - to lśnienie było dostrzegalne zaledwie przez sekundę lub dwie. Och, na Merlina, potrzebowała więcej światła - czemu nikt z nich się tego nie domyśli?! - Dajcie mi więcej światła, proszę. Bert, czy ty przypadkiem nie mówiłeś nam czegoś o posągach? - miała nadzieję, że ktoś za nią ruszy i pomoże rozwikłać tę zagadkę, więc w głosie pojawiła się lekka nuta irytacji. Zbliżyła się jeszcze trochę, niepewna, czy wszystko będzie w porządku, jeśli zbytnio podejdzie do rzeźby, lecz im bliżej była, tym łatwiej było wytężyć wzrok. Wiele by dała za odrobinę światła.
| rzucam na przyjrzenie się posągowi.
| rzucam na przyjrzenie się posągowi.
these violent delights have
violent ends...
Josephine Fenwick
Zawód : przyszła aurorka
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
W całym magicznym świecie gasną światła. Nie ujrzymy ich już za naszego życia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Josephine Fenwick' has done the following action : rzut kością
'k100' : 77
'k100' : 77
Dementorzy. Lex miał rację. Bertie odetchnął głęboko, dopiero teraz na pewno rozumiejąc, co się stało, kto, a raczej jaka istota wpisywała w jego głowę takie myśli - tak dziwne, tak bardzo nie jego, tak bezsensowne. Dadzą radę. Choć poczucie beznadziei odchodziło bardzo powoli, jednak odchodziło, a naturalny entuzjazm i optymizm Bertiego pomagał mu szybciej dość do siebie. Na tyle szybko, że uniósł już różdżkę, widząc kolejne stworzenie, chcąc stworzyć kolejnego patronusa mającego przepędzić dementora jakiego najwidoczniej ptak Alexa nie dosięgnął, kiedy powstrzymała go Josie. Opuścił powoli różdżkę.
W tej ciemności do niczego nie dojdą, choć kolejne słowa dziewczyny lekko go zmroziło. Odrzucał już lęk, czuł dziwną ekscytację, chciał to wszystko zrobić, dostać się do mugolaków przetrzymywanych gdzieś tu. Nie lubił działać pod presją czasu, ta jednak zazwyczaj bardzo motywywała go do działania. Ruszył zaraz za dziewczyną, niespiesznie, choć i tak potknął się w ciemności, na szczęście ten jeden raz nie wywracając. Nie zdemotywowało go to jednak, uniósł różdżkę ponownie, starając się przypomnieć sobie, co dokładniej było w książce.
- Tak, krwawe znaki mogą chronić różnego rodzaju zamki. Te zamki mogą mieć różne formy, nawet rzeźby. Osłabiają każdego, kto spróbuje przez nie przejść. Jednego nie zrozumiałem: było napisane, że potrafią wyssać krew do cna, nie wiem tylko czy osoby której nie chcą przepuścić, czy tego, kto je robi. - przyznał. - Z tekstu skłaniałbym się ku drugiemu, ale to nie ma większego sensu. Wiecie, zrobić zamknięcie i oddać za to życie? Więc... uważałbym na to cholerstwo.
Dodał, mówił to nie tylko do Josie, a do wszystkich.
- Możeby to... nie wiem, unieruchomić? A najlepiej rozwalić. Tylko nie wiem, czym, expulso moglibyśmy zwalić sobie sufit na głowy. - mruknął, zastanawiając się przy tym cały czas i odetchnął głęboko, przetarł twarz dłońmi i poruszył różdżką, Josie potrzebowała światła i to pierwsza rzecz na tę chwilę, coś czego był pewien. - Lumos Maxima.
Im z resztą też przyda się rozejrzeć.
W tej ciemności do niczego nie dojdą, choć kolejne słowa dziewczyny lekko go zmroziło. Odrzucał już lęk, czuł dziwną ekscytację, chciał to wszystko zrobić, dostać się do mugolaków przetrzymywanych gdzieś tu. Nie lubił działać pod presją czasu, ta jednak zazwyczaj bardzo motywywała go do działania. Ruszył zaraz za dziewczyną, niespiesznie, choć i tak potknął się w ciemności, na szczęście ten jeden raz nie wywracając. Nie zdemotywowało go to jednak, uniósł różdżkę ponownie, starając się przypomnieć sobie, co dokładniej było w książce.
- Tak, krwawe znaki mogą chronić różnego rodzaju zamki. Te zamki mogą mieć różne formy, nawet rzeźby. Osłabiają każdego, kto spróbuje przez nie przejść. Jednego nie zrozumiałem: było napisane, że potrafią wyssać krew do cna, nie wiem tylko czy osoby której nie chcą przepuścić, czy tego, kto je robi. - przyznał. - Z tekstu skłaniałbym się ku drugiemu, ale to nie ma większego sensu. Wiecie, zrobić zamknięcie i oddać za to życie? Więc... uważałbym na to cholerstwo.
Dodał, mówił to nie tylko do Josie, a do wszystkich.
- Możeby to... nie wiem, unieruchomić? A najlepiej rozwalić. Tylko nie wiem, czym, expulso moglibyśmy zwalić sobie sufit na głowy. - mruknął, zastanawiając się przy tym cały czas i odetchnął głęboko, przetarł twarz dłońmi i poruszył różdżką, Josie potrzebowała światła i to pierwsza rzecz na tę chwilę, coś czego był pewien. - Lumos Maxima.
Im z resztą też przyda się rozejrzeć.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wyspa Rzeźb
Szybka odpowiedź