Wydarzenia


Ekipa forum
Droga na skróty
AutorWiadomość
Droga na skróty [odnośnik]04.12.16 0:44
First topic message reminder :

Droga na skróty

Urokliwa ścieżka prowadzi przez las. Może posłużyć jako skrót na drodze do okolicy mieszkalnej, niestety jednak istnieją duże szanse na to, że nie będzie to miły i przyjemny spacer, a wręcz przeciwnie - w tej części lasu zwykł urzędować poltergeist Krzykacz i prawdopodobieństwo, że na niego trafisz jest bardzo wysokie.

Opcjonalny rzut kostką:
1-20 - Krzykacz rusza za tobą, głośno odśpiewując wulgarne piosenki. Jeśli zauważa, że repertuar ci się spodobał, przerzuca się na pieśni miłosne. Jeśli i to nie odnosi skutku, zaczyna się po prostu wydzierać.
21-40 - Jeśli poltergeist ma zły dzień, poprawia sobie nastrój rzucając szyszkami w przechodniów. Dziś stałeś się jego celem numer jeden.
41-60 - Krzykacz postanawia oznajmić całemu światu, że ty i jedna z osób znajdujących się na ścieżce jesteście parą. Bez znaczenia czy jesteście tej samej, czy przeciwnych płci, rodzeństwem, obcymi osobami, parą czy przyjaciółmi, Krzykacz lata, krzyczy i co chwila zadaje bardzo prywatne pytania. Jeśli jest was więcej, nie ma oporu przed sugerowaniem “wielokątów”. Możesz tylko liczyć na to, by żaden twój znajomy nie był w pobliżu i nie usłyszał tych obelg. Zrujnowały one już życie niejednemu czarodziejowi.
61-80 - Zostajesz oblany wiadrem lodowatej wody z pobliskiego strumyka.
81-94 - Krzykacz ciągnie cię za włosy. Chociaż nie grozi ci wyrwanie wielkiej ich ilości, na pewno jest to dość bolesne. Jeśli twoje włosy są zbyt krótkie, po prostu popycha cię w błoto.
95-100 - Masz dziś szczęście! Słyszysz gdzieś w oddali marudzenie poltergeista, jednak nie wydaje się, by zbliżał się w twoją stronę. Lepiej przyspiesz kroku i staraj się być cicho, żeby nie zwrócić jego uwagi!
Lokacja zawiera kości.

Ognisko

Festiwal miłości nie mógłby odbywać się bez tańców wokół ognisk, które są poświęcone Tailtiu, Matce Ziemi. Dźwięk bodhránu, dud i skrzypiec rozbrzmiewa po całym lesie, zachęcając czarodziejów do podejścia. Skoczna, celtycka muzyka wygrywana przez siedzących na złamanych konarach grajków czasem zmusza do wysiłku, by nadążyć za wyraźnym rytmem, ale za sprawką miłosnej aury w powietrzu, zachęceni kobiecymi wdziękami czarodzieje podejmują ten trud bez protestu, nawet jeśli na co dzień są opornymi tancerzami. Dziewczęta oddają swój taniec wybrankom, którzy ukoronowali je kwietnymi wiankami; czarodzieje chwytają się naprzemiennie za dłonie i otaczają ognisko, by oddać się wspólnej celebracji wyjątkowego święta.

Atmosfera ognisk sprzyja zawieraniu nowych znajomości, lekkim rozmowom i zacieraniu dawnych uraz. Zapach kwiatów miesza się z aromatem popiołu i palonego drewna. Stare wiedźmy przechadzające się boso po trawie częstują zgromadzonych rogami poświęconego reema wypełnionymi tradycyjnym celtyckim winem z porzeczek z gałązką jemioły. Mężczyzn częstują także tabaką, sprowadzoną z odległych krajów, angielskich kolonii, a zakochanym parom wtykają plecionkę z sianka, której wspólne spalenie w ognisku ma zapewnić odgonienie trosk i złych duchów zesłanych przez nieżyczliwych.



Muzyka


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:22, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
droga na skróty - Droga na skróty - Page 4 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Droga na skróty [odnośnik]07.05.23 8:28
Czekałem. Czekałem, bo chciałem, by mnie wytropiła. Czekałem, bo wybawiłem ją z polany celowo, nie mogąc znieść krążących nad nią niczym sępy mężczyzn, łasych na jej oczy, jej towarzystwo, i z pewnością również jej ciało. Nie należała do mnie - ale nie chciałem, by należała do kogokolwiek innego. Nawet na chwilę, na jeden taniec, na jedno spojrzenie. Ci mężczyźni, ci chłopcy - żaden z nich nie znał jej natury, jej manifestu wolności i dzikiego ryku, który był zwiastunem realnego zagrożenia. Dostrzegali to, czego nie chciała ujrzeć sama Varya - kobietę. Zjawiskową w swojej chłodnej dumie, kontrastująca z delikatną urodą. Przyciągała. Tak jak i mnie, musiała działać również na nich, odwodząc od zmysłów, od zdrowego rozsądku. To nie on zaprowadził mnie w głąb lasów. Tutaj byliśmy jeszcze mniej bezpieczni, pozostawieni wyłącznie własnym osądom, które nie miały dostępu do skutego w oparach suszonych ziół umysłu.
Pozbawieni logiki trwaliśmy skazani na dzikość serc.
Nie uniosłem głosu - nie z posłuszeństwa wobec siostry, a z mętliku, który wzbierał w głowie z każdym krokiem, którym skracała dzielący nas dystans. Dualizm myśli wydzierał się na powierzchnię, pozostając jedynie nieocenionym kłębowiskiem spostrzeżeń. Lekkość ustępowała surowości, wygładzając ostre rysy mojej twarzy. Czujne oko obserwowało, jak jej klatka piersiowa unosi się i opada ciężko, przyozdobiona długimi cieniami gałęzi, uginającymi się pod tajemniczym blaskiem komety. Zapięta po szyję suknia drażniła swoją poprawnością, a jednocześnie przynosiła ulgę. Ale przecież doskonale znałem linię jej obojczyków, cienką skórę szyi - widywałem już, jak się napina w złości, jak faluje, gdy przełyka ślinę. Myśli uciekały szybko, a ja nie byłem zdolny ich połapać, w żaden sposób powstrzymać przed zdarciem z niej tej pieprzonej sukienki, w mojej własnej głowie malując odkryte ramiona - dalej nie potrafiłem jej już utkać z fantasmagorii, i myśl ta przyniosła nieoczekiwaną frustrację. Ostre szarpnięcie, którym mną potrząsnęła, było jak iskra, która roznieciła pożar. Była za blisko, atakując mnie z intensywnością, której byłem złakniony. Gniew i złość Varyi rozdmuchiwały pragnienia, nadając im jej imię. Pociągała mnie. Nie tylko fizycznością. Pociągała mnie swoją stanowczością, nieustępliwością, niedostępnością, dzikością - choć nigdy wcześniej nie dałem tym myślom wypełznąć na powierzchnię. Ale one tam musiały już kisić się jakiś czas, bulgocząc w czarnej mazi, w najdalszych zakamarkach umysłowej otchłani, poupychane z innymi, niechcianymi myślami, brzydkimi jak stare zabawki.
- Odpowiedziałabyś? - Zarzuciłem jej, odwarkując, depcząc żałość urywającą jej głos - ale mój ton był inny niż ten, do którego przywykła. Zabarwiony goryczą bliźniaczo podobną do tej, która zaciskała obręcz wokół jej własnego gardła. Byliśmy sobie bliscy, ale nigdy nie potrafiliśmy tej bliskości ukazać. Nie wiedziałem, czy dlatego, że tak nas wychowano, czy dlatego, że mogła zaprowadzić nas w miejsca, w zakamarki duszy, do których baliśmy się zaglądać. Ale ja już tam zajrzałem. Wbrew własnej woli, mocą rytuału skierowałem swoje źrenice prosto w otchłań najgłębiej skrywanych pragnień. Takich, które zatajałem nawet przed samym sobą. Jak długo mogłem przed nimi uciekać? Ile miałem w sobie siły? Przelotne uchwycenie siostrzanych oczu uświadamiało mnie, że niewiele. Że stąpałem po cienkim lodzie, który już od dłuższego czasu ostrzegawczo chrząkał, że rysa rozchodząca się pod moimi stopami wydawała się już przesądzać o moim losie. Nie potrafiłem jednak ruszyć się z miejsca, kiedy Varya opuściła dłonie. Lekkie muśnięcie palców było jak zaklęcie paraliżujące. - Varya… - zaprotestowałem beznadziejnie, przyklejając czoło do jej czoła, jak wtedy, gdy staliśmy w kręgu. - Musisz stąd iść. - Szeptałem wbrew własnym pragnieniom, walcząc z pokusą przywarcia do jej sylwetki. - Musisz mnie zostawić. - Kolejne kłamstwa spływały z moich ust wprost do jej ucha. Nie byłem już w stanie dłużej trzymać swojego ciała w ryzach, kosztowało mnie to zbyt wiele energii. Pół kroku wystarczyło, by nasze nogi splotły się na przemian, a klatki piersiowe uniosły we wspólnym oddechu. - Nie rozumiesz… - Zimny głos kontrastował z gorącym policzkiem, który przyklejał się do jej gładkiej skóry. Bo czy rozumiała? Nie mogła przecież. Nie znała mnie. Nie znała tego Arsentija, który w gwałtowności rozszarpywał kobiece ciała. Nie mogła wiedzieć, że omamiony zapachem krwi zapominałem o ludzkiej naturze. Że mogłem ją skrzywdzić, wbrew słowu danemu ojcu. - Jeśli zostaniesz… - niczego nie pragnąłem bardziej, ale nie dałem jej tego odczuć. Nie w słowach, które nie szły w parze z bliskością, z czynami, z dłonią, która zbłądzona wspinała się powoli wzdłuż jej kręgosłupa. - nie ochronię cię przede mną. Nie ochronię cię przed tym, co czuję. Przed tym, czego od ciebie chcę.
Czy mogła się w ogóle domyślić? Trzymana pod kloszem przez rodziców nie znała wszystkich smaków życia, nie brodziła w tej nieczystej brei, od której ja cały się kleiłem. Czy wiedziała jak gorzko mogły smakować pragnienia? Jaką przybierały formę? Jak głęboko penetrowały człowieka, fizycznie i umysłowo? Czy miała zamiar mi pozwolić zostać jej oprawcą?
Ja byłem już stracony - ale ona mogła jeszcze uratować siebie.




всегда мы встаем
Arsentiy Mulciber
Arsentiy Mulciber
Zawód : księgowy, ekonomista
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
droga na skróty - Droga na skróty - Page 4 F7MRi3Q
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11518-arsentiy-mulciber https://www.morsmordre.net/t11521-poczta-arsentiego#357366 https://www.morsmordre.net/t12192-arsentiy-mulciber#375367 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11522-skrytka-bankowa-nr-2513#357367 https://www.morsmordre.net/t11523-arsentiy-mulciber#357368
Re: Droga na skróty [odnośnik]07.05.23 8:31
Gdy ucichło warknięcie, gdy pytanie jak groźba zawisło między nami, otworzyłam usta, by nadejść z odpowiedzią, ale to okazało się zbyt trudne. Duszone przez lata, niewidzialne, nienależne mi pragnienia i myśli nagle wypełzały, zewsząd mnie otaczając. Bez litości, bez chwili wytchnienia. Kręciło mi się w głowie, drżałam, poddając się fali ciepła, pokusy i niepokoju. Wyciągałam dłonie, te same dłonie, które teraz osaczały go w ścisku tkanin i toni mocnego spojrzenia. Nie wiedziałam jednak, że z czasem oczy przestały usilnie łapać go w pułapkę, że nagle nabrały łagodności. Tak samo też palce ostrożnie uwalniały go ze swych potrzasków, odkrywając, że wygłoszony zarzut miał solidne podstawy. Przez cały ten czas, przez te ostatnie lata wcale się nad tym nie zastanawiałam. Nie mogłam, to istniało poza krajobrazem moich uczuć. Ta obca bliskość, dotyk, emocje, więź i czułość – to przecież nie byłam ja. Głęboko wciągnęłam powietrze, czując się nagle zagubioną bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Drażniło mnie to, bo lubiłam dobrze znać kierunek wędrówki, lubiłam mieć jasno postawiony cel. Choć wszystko we mnie rwało się do niego, naprawdę nie wiedziałam, kiedy i jak się to zaczęło. Po prostu tego chciałam, bez pojęcia co do kształtu i mocy. Przyciągał mnie, sprawiał, że ponura fantazja nabierała kolorów. Że w ogóle miałam jakąkolwiek fantazję. Próbowałam wciągnąć go w pułapkę, ale ostatecznie to sama w nią wpadłam. Mogłam odnaleźć się w najbardziej tajemniczym lesie, ale pośród ogromu tak intensywnych doznań czułam się zupełnie bezbronna. Jednocześnie też coś w środku podpowiadało nachalnie, że obudzona potrzeba nie jest chwilowym porywem, że nie zgaśnie wraz z nadejściem słońca. I wcale nie nadeszła z chwilą wstąpienia do rytualnego kręgu. Zamknęłam oczy, próbując przywołać rozpędzone myśli do porządku, ale wcale nie chciały mnie słuchać. Wciąż oddychałam jego zapachem, słuchałam jego głosu, widziałam jego skąpany w nocnym mroku zarys. Był wszędzie, a mimo to dusza i ciało domagały się jeszcze więcej. Dlaczego tak się działo? Senny tego wieczoru rozsądek nie chciał doszukiwać się wytłumaczenia. Wiedziałam tylko, że ja, Varya Mulciber, po prostu potrzebuję go bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, bliżej. Tak, by mnie całą pochłonął, tak, bym mogła stać się cała jego. I niczyja inna.
Wciąż jednak milczałam, wyrażając tym samym niepewność zupełnie do mnie niepodobną. Arsentiy nadszedł z pomocą, gdy chwilę później uczucie zawodu zaplotło się z niemożliwie bolesnym smutkiem, kiedy sama zaczynałam deptać świeżą, rosnącą tak gwałtownie burzę pragnień. One mnie prowadziły, choć nie rozumiałam do końca, czym są i jak działają. Po prostu chciałam, kapryśnie, namolnie, bez planu i absolutnie żadnej rozwagi. Zupełnie jak nie ja. Przez cały czas jego imię i każde jego słowo szumiało w stłoczonych, parzących myślach. Marzyłam, by mnie dotknął, by zamknął w ramionach i przeprowadził przez żarliwą niepewność. Tymczasem on uciekał, zostawiając mnie w przerażającej pustce.Tak? zapytałam zbyt żywo, podnosząc ku niemu spojrzenie, kiedy tylko wypowiedział moje imię. Potem przyległ do mnie jeszcze raz, zupełnie blisko, a ja poczułam natychmiast, jak serce zaczęło rozsadzać pierś. Znów był wszędzie przy mnie, a ja nawet nieświadomie przysunęłam się jeszcze bardziej. Nie mruknęłam kapryśnie, prosto w jego usta. W którymś momencie znów przymknęłam oczy, napawając się dotykiem, który mi ofiarował. Tak mi się to podobało, jak tego potrzebowałam. Nie chcę odezwałam się kolejny raz, kiedy nakazał, bym go pozostawiła. Słowa brata przeczyły czynom, obejmował mnie przecież bardziej, jednocześnie nakazując, bym odeszła. Rozpieszczone wstrętną instrukcją ucho słyszało go aż za dobrze. Mimo to nie byłam w stanie się cofnąć. Przyjmowałam ciepło jego ciała niczym nowe ulubione doznanie, przyjmowałam obecność, która zdawała się przekroczyć granicę należną siostrze i bratu. Nasze ciała przyległy do siebie, a ja w podekscytowaniu czekałam na to, co wydarzy się dalej. Mimowolnie objęłam go całego jeszcze raz, wciskając palce w plecy. Obawiałam się, że go utracę. Dlatego musiałam pilnować. Mocno, zaborczo, gniewnie. Nie miał przeklętego prawa do opuszczenia mnie. Nie teraz.
- Wytłumacz wydusiłam krótko, czując, że niespokojny oddech odbiera mi głos. Tylko na tyle było mnie stać. Trwałam otumaniona, całkowita oddana niespodziewanym doznaniom. On starał się mnie odpędzić, odebrać nam to dobre uczucie bycia blisko. Tym tylko sprawiał, że przylegałam jeszcze bardziej, starając się, by poczuł, jak bardzo nie zamierzałam go teraz puścić. Mimo to wciąż był silniejszy i mógł nas rozdzielić. Mknąca po moim ciele dłoń sprowokowała kolejny głęboki oddech, ciało uderzone falą dreszczy, plecy prostujące się gwałtownie i ledwo co stłumione westchnienie. A może wcale nie takie stłumione?Poradzę sobie z tobą odpowiedziałam zaczepnie, mocno. Tak naprawdę nie znałam prawdziwego sensu jego słów, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Byłam odważna, nie zamierzałam się poddawać. Chciałam przyjąć rzucone wyzwanie.Nie dasz rady mnie przestraszyć. Znam cię upomniałam go. Czy nie znałam go najbardziej ze wszystkich ludzi na świecie? Czy nie byłam osobą, która towarzyszyła mu najczęściej? Tyle razy wydawało mi się, że wiem, co myśli i czuje, ale teraz wcale nie byłam taka pewna. Mimo to dalej uparcie brnęłam w te tajemne emocje, w ten wabiący dotyk, pomiędzy te prześwietlające mnie oczy. Spytać chciałam, czego takiego chciał, czego potrzebował, co takiego w nim było aż tak niebezpieczne. Znałam moc płynącą w jego krwi. Dokładnie ta sama moc płynęła w mojej. Dlaczego miałabym się jej obawiać? Jednak już żadne więcej słowo nie wydostało się z ust. Nie potrafiłam się oprzeć, nawet gdy podejmował tak nędzne próby odepchnięcia mnie. Chodź do mnie natychmiast, szeptały niewypowiedziane myśli. W ślad za nimi ciało ku niemu wyrwało się samo. Usta tęsknie przyległy do ust, pierwszy raz smakując tak czułej emocji. Zbyt niecierpliwe, by znieść kolejną sekundę wyczekiwania, by dalej kołysać się między byciem i niebyciem. Musiałam spróbować, musiałam go osaczyć, zagrozić i obezwładnić, kiedy on szamotał się w dręczącej nas beznadziei. Obejmujące dłonie zasupłały się na wszelki wypadek. Byłam pewna, że mógł słyszeć szalone bicie rozpływające się po mojej klatce piersiowej. Nie obchodziło mnie to. Próbowałam, testowałam nowe doznanie, kompletnie nie wiedząc, jak się po nim poruszać. Naciskające, spragnione wargi promieniowały z każdą sekundą coraz bardziej, szukając chętnie tej właściwiej drogi. Po mimo tak śmiałego przekonania, że był mi znany jak nikt inny, właśnie poruszałam się po obszarze zupełnie obcym. W zamkniętych zakątkach Arsentiya, zupełnie po omacku. Przedostawałam się tam śmiało, sięgając po dotąd nieznane mi zaklęcie. Nie mógł się przed nim obronić.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Droga na skróty [odnośnik]07.05.23 8:33
Byłem złakniony bliskości jej ciała, a jednocześnie nie byłem w stanie poradzić sobie z uczuciem, które we mnie wywoływało. Szarpało moje nerwy, wprawiało w drżenie każdą komórkę, przyspieszało bicie serca, wywołując fale i sztormy ognia, całkowicie pozbawiając mnie kontroli. Nie lubiłem nie mieć kontroli - zwłaszcza nad sobą. Ale dziś to nie przeszkadzało, dziś niosło mnie poczucie lekkości, a ono nie potrzebowało koron i bereł, an żadnych innych insygniów, które utwierdzały mnie w przekonaniu o zdolności kreacji rzeczywistości. Pradawny rytuał wymył ze mnie tę skazę, pozostawił czystego, za to z tymi samymi, czarnymi myślami, kontrastującymi, widocznymi bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Dotyk jej dłoni na moich plecach był obezwładniający, sprawiając, że dotychczas mocna postura ugięła się we wszystkich stawach, które stały się wiotkie jak źdźbła trawy. Nie rozumiałem tych procesów - albo doświadczałem ich tak dawno, że zdążyłem o nich zapomnieć, albo nigdy wcześniej nie czułem niczego podobnego - nie z intensywnością, która była zdolna zatrzymać oddech i przemienić moje ciało w szmacianą lalkę, zamknąć w klatce piersiowej tykającą bombę która wybuchała nieustannie, dudniąc w piersi, rozrywając ją od środka. To wszystko było nie do zniesienia - ale byłem gotów zapłacić tę cenę, byleby tylko znaleźć się jeszcze bliżej, jeszcze bardziej, jeszcze więcej.
- Nie wiesz nawet o czym mówisz. - Słyszałem jej ciężki oddech, a ona musiała słyszeć mój - ryki przeistoczone w sapania, jakby powietrze było gęste niczym błoto, choć na skraju lasu, mając po jednej stronie kurtynę drzew, a po drugiej nagie wzgórze, powiew letniego wiatru przynosił raczej rześki zapach angielskiej nocy, przepełniony ptasimi trelami i śpiewem liści.
Jej słowa sprawiały, że pragnąłem jej tylko bardziej. Nie tylko ich sens, ale i sposób, w jaki je wypowiedziała. Nie mogłem jej odmawiać odwagi, siły, czy zdolności. Była niedźwiedzicą, miała w sobie tę samą dzikość - ale czy na pewno tę samą? Nie byłem zdolny tego ocenić. Nie byłem w ogóle zdolny jej oceniać, szacować, myśleć jakkolwiek analitycznie, jak zwykle to czyniłem. Miałem jedynie to niezaspokojone pragnienie, które ciągnęło mnie do niej. Chaotycznie migoczące strzępki poczucia moralności na próżno próbowały je ugasić. - Nie znasz. - Zaprotestowałem, ale na próżno. Kiedy jej wargi przywarły do moich, nie byłem dłużej zdolny do kłamstw. Zdemaskowała mnie, zmuszając do szczerości niesionej w geście głębokich pocałunków. Nieśpiesznych, ale zachłannych, wyczekiwanych w snach, które ze wstydu chowałem przed samym sobą. Nie było go tutaj teraz ze mną - była za to Varya, której pocałunki zaklinały rzeczywistość. Pożądałem jej, z każdym namaszczonym czułością muśnięciem warg coraz mocniej. Wyczuwałem jej zagubienie, biorąc na barki rolę przewodnika w tym tańcu w ciemnościach. Ująłem jej nadgarstek, powoli przesuwając jedną z jej dłoni na mój policzek, samemu wykonując lustrzany gest. Leniwie przesunąłem opuszkiem kciuka po rozgrzanych wargach Varyi, by zaraz złączyć je ponownie, w długiej, namiętnej pieszczocie, która w żadnych kręgach nie była należna siostrze. Druga dłoń ospale wspinała się w górę pleców, odnajdując wreszcie misterne zapięcie sukienki, guzik po guziku odsłaniając skórę na jej karku i szyi. - Varya - sennie wypowiedziałem jej imię, na wpół głośno, na wpół szeptem, nie ukrywając ani zaskoczenia, ani pragnienia, któremu byłem poddany. Uchwyciłem jej spojrzenie, szukając w nim odpowiedzi na to, dokąd zmierzaliśmy. Dokąd wiodła nas krew, nieposkromiona i dzika, zuchwała, duma i zimna - i nagle tak obco rozgrzana - Czego pragniesz. - Miała rację - nigdy jej o to nie zapytałem. Nie wiedziałem tego. I choć w mojej naturze leżało zaspokajanie własnych żądz, dziś było inaczej. Ona była inna. Inna nisz wszyscy - niż obcy. Była swoja. Ale to mi nie wystarczało. Chciałem, by była moja. By oddała mi część swoich myśli. Dzieliła je ze mną. U nikogo nie były bardziej bezpieczne. - Powiedz mi. - Zachęcałem ją, przesuwając dłoń z policzka na szyję, gorącym oddechem szeptając wprost do jej ucha. - Znam cię. Ale dzisiaj cię nie poznaję. - W moim głosie nie wybrzmiewała nagana - przeciwnie, wskazywał na zaintrygowanie. Jeśli zew krwi pchał nas ku jednemu, czy ona również czuła ten koktajl emocji? Ten żar, ekscytację, ten głód, który wył w samotności, pośrodku syberyjskiej pustki, gdzie nagle zderzyły się dwie sylwetki, szukające schronienia przed światem pod śnieżną pierzyną. Jak nigdy wcześniej chciałem, by wyszeptała mi wszystko, by się obnażyła, stanęła przede mną bez domysłów, bez założeń, że wiedziałem o niej wszystko.
Udowodniła mi, że się myliłem.




всегда мы встаем
Arsentiy Mulciber
Arsentiy Mulciber
Zawód : księgowy, ekonomista
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
droga na skróty - Droga na skróty - Page 4 F7MRi3Q
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11518-arsentiy-mulciber https://www.morsmordre.net/t11521-poczta-arsentiego#357366 https://www.morsmordre.net/t12192-arsentiy-mulciber#375367 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11522-skrytka-bankowa-nr-2513#357367 https://www.morsmordre.net/t11523-arsentiy-mulciber#357368
Re: Droga na skróty [odnośnik]07.05.23 8:34
- Wiempowtórzyłam uparcie, w duchocie własnych emocji, w przejętym, ale osłoniętym ciemnością spojrzeniu. Musiałam się wykłócić. Jasno zaakcentować obecność, moje do niego prawo, moją o nim wiedzę i wreszcie pojęcie, klucz do myśli, do którego wielu nie miało dostępu. Jednocześnie też podejrzewałam, że u progu mrocznych wrót jego myśli przyszło mi odnaleźć zupełnie nowy korytarz. Dokądś mnie zaprowadzał, obejmował swą tajemnicą jak te dłonie, które nawet przez miłe tkaniny elektryzującym promieniem przemykały aż do najgłębszych zakamarków ciała. Przez chwilę czas stanął w miejscu, dając nam tę noc, dając nam przestrzeń w tym niepodobnym do żadnego innego spotkaniu. Wypuszczone z gniewną, szorstką intencją głoski musiały zmięknąć, nim faktycznie wybrzmiały, nie ośmieliły się kąsać. Zamiast tego ciepłym, delikatnym oddechem musnęły okolice jego ust. Mogliśmy rozpływać się w czarnej nocy, w niepokojącej ciszy i tym samym deptać po śladach wyśpiewanych w kręgu intencji. Ich echo wyraźnie unosiło się wokół, czułam niewidzialne wiatry lekko, przyjemnie kierujące mnie wprost w jego niedźwiedzie ramiona. Blisko drzew, w naturze, pod gwiazdami i pulsującą czerwienią kometą mogłam skupiać się tylko na moim bracie. Wszystko należało do niego. Drobne gesty, szlak przesuwających się palców, sploty sukni i rozplatające się w poruszeniu kosmyki włosów. Nie czułam własnych, kierowanych ku niemu kroków. Nie kontrolowałam układającej się w takt jego szeptów głowy. Nigdy się nie czułam taka lekka i wolna, ogrzana obcą magią wydostającą się z najbardziej oswojonego dla mnie źródła. To był on. Arsentiy.
Już przestań. Przykryłam jego wargi, nim zdołały rozszerzyć się w naiwnym buncie jeszcze raz. Nim pogrzebał przejmującą bliskość rodzącą się nagle między nami. Mylił się, wiedziałam, że się mylił. Te myśli ułożone w kształt pierwszego pocałunku próbowały pochłonąć, odpędzić sprzeciw. Jeżeli mieliśmy uciec, to tylko we dwoje. Moje dłonie układały się znacznie pewniej od ust. Silniej przyciskały go do siebie, wyrażając energię i podekscytowanie. Musiałam przez cały czas czuć ciało, przed ściśnięciem którego przez długie lata tak bardzo się broniłam. Tutaj nie było grożących nam spojrzeń, w powietrzu nie wznosiło się szorstkie upomnienie. Nie chciałam być rozsądna, nie chciałam odwracać twarzy ku temu, co przez lata nie pozwoliło mi na żadną czułość. A jednak ją miałam, ofiarowałam mu ją jako pierwszemu i jedynemu – powolna, nieperfekcyjna, ale śmiała i głucha na świszczącą groźbę katastrofy. Zawsze nade mną czuwał. Teraz spragniona podążałam za każdym wyraźnym tropem, szeptem czułości, ekscytującym naciskiem ust. Nie mruknęłam słabo, gdy odciągnął moją dłoń od siebie. Co chciał zrobić? Miałam odejść? Promień paniki przemknął prędko po szeroko otwartych oczach. Wcale się na to nie godziłam, na rozłąkę. Dopiero ciche westchnięcie wyraziło ulgę. Ułożone na policzku brata palce uczyły się go dotykać, zewnętrzną stroną sunęły wzdłuż boku, po ciepłej skórze. Zachwycona tym gestem gotowa byłam zastygnąć i nie drgnąć nawet i milimetr, ale obietnica tego, co miało nadejść, wabiła mnie zbyt mocno, bym mogła się teraz zatrzymać. Pierś wzniosła się gwałtownie, gdy tylko rozmazał na moich ustach niewidzialny ślad po własnych. Okalający mnie napięty materiał sukni wcisnął się ciepła falą wprost w jego ciało, a potem Arsentiy pozwolił nam jeszcze zatopić się w sobie, bez pamięci, bez żadnego oporu. Spijałam to pragnienie, wierząc, że i moje smakuje podobnie. W resztkach dochodzących do głosu myśli czułam prawdę, potok uczuć, które nie mogły być przecież iluzją. Ich siła pozwalała mi uwierzyć, że wcale nie śnię. Arsentiy wyszeptałam, stając się echem dla jego głosu. Wsunęłam dłoń we włosy brata, lekko zaciskając na nich palce, a kiedy się poruszyłam, rozluźniona na plecach suknia przestała mnie tak ciasno więzić. Oczy nocy prześlizgnęły się po odsłoniętych kawałkach skóry. Chciałam, by nie były to jedyne tam oczy. Patrzyłam na brata, wciąż płynąc z nim w tej tajemnicy. Bądź ze mną do świtu poprosiłam otwarcie, nie potrafiąc się kryć nawet w tak peszącej toni, w morzu nieoznaczonych wskazówkami szlaków, bezkresnych i nieskończonych. Powtórzyłam dokładnie to, co tej nocy już raz usłyszał. Chciałam go więcej, trwałam niespokojna, pod płaszczem szeptów i oddechów tak dziwnie rozdrażniona i łaknąca. Nie potrafiłam sobie poradzić z rozszyfrowaniem tego. Czy on mógł wiedzieć? Gdziekolwiek. Ale nie waż się iść beze mnie kontynuowałam, starając się jasno stawiać prośby. Czy może nakazy? Wyplątana dłoń z pleców przeniosła się na jego ramię, by ścisnąć je mocno, w udręce i okropnej potrzebie posiadania. Otaczające mnie szepty rozluźniały jednak te sztywne, silne gesty, którymi chciałam go sobie przyporządkować. Powiedział raz, a ja miękłam wbrew swoim cichym postanowieniom. Najwyraźniej potrzebował się przekonać, że to ja. Obnażone, rozpalone twarze nie były do nas podobne. Obydwoje odsłanialiśmy między sobą bezpieczne warstwy, wpuszczaliśmy się do kręgu zagadkowych uczuć. Pchnęłam go. Wciśnięte w klatkę piersiową obydwie dłonie władczo nakazały się cofnąć. Natychmiast! W tej samej chwili podciągnęłam w górę okropnie przeszkadzającą spódnicę i przeszłam te dwa kroki. Za plecami poczuł drzewo, a przed sobą siostrę. Stanęłam jeszcze raz blisko i pociągnęłam głowę w górę. To był mój plan, chciałam odebrać mu jedną z dróg ucieczki. Marnie dość, ale na razie musiało wystarczyć Chciałabym wiedzieć zaczęłam cicho, na wdechu, z wyczuwalnym uściskiem w gardle.Muszę wiedzieć, dlaczego moje dłonie rwą się do ciebie, choć wcale im nie wolno wyjawiłam, układając te dłonie na jego rękach, a potem zakradłam się po nich wciąż zimnymi palcami w górę aż do szyi. dlaczego jesteś w każdej mojej myśli i nie chcesz stamtąd wyjść, dlaczego nagle czuję, że mogłabym wydłubać oczy tej, która na ciebie spojrzy – kontynuowałam, dolewając do łagodniejszych słów porcję wyczuwalnej grozy. I zazdrości wstrętnie ściskającej mnie całą. dlaczego chcę tego wszystkiego, nawet nie wiedząc, co to jest… Ty wiesz? zapytałam, układając głowę pod brodą brata, łącząc znów nasze ciała razem. – Powiedz mi, jeżeli wiesz. Nie lubię nie wiedzieć – wymruczałam wprost w pachnące materiały jego ubrania. Z każdym oddechem wciągałam ten zapach. Zawsze znajomy, a teraz inny. Narkotyzujący. Nic więcej mnie nie obchodziło. Przymknęłam powieki. To zbyt trudne, bym mogła sama sięgnąć po odpowiedzi. Wcześniej unikałam choćby objęcia mojego brata. Teraz nie pozwalałam mu się odsunąć. Musiałam ścisnąć mocniej usta znów chętne do pocałunków i spróbować się uspokoić, ale przecież kompletnie tego nie chciałam.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Droga na skróty [odnośnik]07.05.23 8:36
W moich oczach tliła się niezgoda. Chmurnie marszczyłem czoło, wyrażając sprzeciw jej głupiej pewności własnych słów, popartych jedynie wyobrażeniami. Bo skąd niby mogła wiedzieć? Nigdy nie zaglądała w zakamarki mojej duszy, nigdy nie podążała za mną pod osłoną nocy w czarną otchłań rozkoszy, gdzie karmiłem własne ego upokorzeniem i dominacją. Widziałem, że blefuje. Że unosi dumnie brodę, bo krew nie pozwalała jej na kapitulację. Znała mnie lepiej niż inni, ale nadal była jak pijane dziecko we mgle. Miałem skrzynię pełną sekretów, której nikt nie oglądał, do której klucz trzymałem tylko ja. Tylko tak były bezpieczne. A Varya? Jej bezpieczeństwo kruszało z każdym centymetrem, który skracał dystans między nami. Zawsze uważałem, że potrafi zadbać sama o siebie. Nie przypuszczałem, że zadrwi z moich przypuszczeń w tak ironiczny sposób. Staliśmy nad cienką granicą, zza której ciężko było o powrót. Która raz przekroczona mogła zbierać żniwa przez lata. Może myślałbym o tym wszystkim, gdybym w tamtej chwili posiadał swój analityczny umysł - ale on odszedł, pozostawiając mnie niemal bezkrytycznego wobec podejmowanych działań. Nie odnalazłem w sobie wystarczającej siły, by sprzeciwić się tej bliskości - a czułem, że moc płynąca z rytuału nie była już tak obezwładniająca, że gdybym naprawdę tego nie chciał, potrafiłbym wyrwać się spod tego otumaniającego jarzma, które przyciągało mnie ku siostrze. Jej usta były najśmielszą pokusą, która krążyła wokół mnie niczym cierpliwy, wygłodniały wilk, pozwalając mi odczuć na karku jego oddech, ale nigdy dostrzec choćby cienia błąkającego się między drzewami. Odrzucałem te myśli. Odrzucałem za każdym razem, kiedy do mnie przypływały - a przecież przychodziły nieustannie, wracały jak fale, czasem wzbierając w sztorm. Nigdy wcześniej tak silny jak tej nocy. Nigdy wcześniej wystarczająco potężny, bym w końcu się przed nim ukorzył.
Jakie słodkie okazało się to ukorzenie. Pachniało sosnowymi igłami i wyprawioną skórą, smakowało krwią reema. Znajome i obce jednocześnie, pozwalało uchwycić jedyne wargi, po które nie miałem śmiałości sięgnąć. To ona mnie wybrała. A może to ja wybrałem ją? Może w swoim przekonaniu o tym, że samą myślą byłem zdolny układać rzeczywistość pod siebie sprawiłem, że Varya nie mogła wybrać nikogo innego? Ile było w tym naszego dziedzictwa, naszego zewu krwi, który sprzeciwiał się obcym, chętniej ciągnąc w swoją własną stronę? Skoro pragnąłem jej nieopisanie, gdzie miały w tym miejsce wszystkie teorie o kontrastach? Czy byłem tak bardzo zapatrzony w siebie, że moim największym żądaniem stała się ona - dzieląca ze mną krew, przodków, wychowanie, poglądy i zachowania? Była niemal moim lustrzanym odbiciem - a jednak nie drażniła tak jak inni sobowtórzy. Pociągała. W swoim chłodzie rozżarzała moją duszę. Czy upodobałem sobie ją, czy może raczej to całe zakazanie, które ze sobą niosła? Nie wiedziałem. Nie dzisiaj, w chwili, w której wszelkie osądy wymykały się spod palców, pozwalając czerpać garściami z czułości, którą mi oferowała. Czułości, która tylko podsycała głód, nagle dając mi do zrozumienia, że nie jadłem już od wieków. Że w ogóle nie jadłem nigdy, zaspokajając się jedynie fantazjowaniem o obiedzie. Kęs był zbyt marnym kawałkiem, bym mógł przeżyć. Żądałem sytej uczty.
Dreszcz sparaliżował moje ciało, kiedy wmówiła moje imię. Wymawiała je wielokrotnie - ale nigdy z podobnym rozedrganiem, z ogniem i zachłannością, jakby wołała mnie po raz pierwszy. Jej nakazy wydawały się nierealne, ona cała wydawała się nierealna, a jednak dotyk rozgrzanej pod palcami skóry Varyi był zbyt rzeczywisty, bym uznał go za sen. - Żadna magia nie zmusi mnie, żebym cię opuścił. - Odwarknąłem jej władczo, pewnie, wspierając czoło na jej czole, zamykając policzki siostry w ciasnym, zaborczym uścisku dłoni. Nie miałem w zwyczaju układać się pod niczyje życzenia - ale jej żądanie szło w parze z moimi wyklętymi fanaberiami, czyniąc je słodkimi, otępiającymi niczym narkotyk. Przestałem już strzec tej niebezpiecznej granicy, lód skruszył się, pozwalając, by skuta pod nim woda nas pochłonęła. Jeśli miałem iść na dno, to z nią, w najbardziej rozkosznym utonięciu, o jakie mogłem prosić. Nie byłem już w stanie trzymać w ryzach własnych chuci - na to było za późno. Obudziła niedźwiedzia, dzikie zwierzę, zdane wyłącznie na instynkt. Agresja, z którą potraktowała moje ciało, zderzające się plecami z chropowatą fakturą drzewa, rozbudziła skute w kajdanach pokusy. Podobała mi się taka. Nie pozwalałem się tak traktować kobietom, ale jej porywczość była nęcąca. Kusiła mnie, sprawiała, że wszystko wewnątrz mnie eksplodowało i odradzało się na nowo w nieskończonym cyklu uniesień, doprowadzając mnie na skraj możliwości przyjęcia tej emocjonalnej bomby, pochłaniającej, niszczycielskiej, a jednocześnie soczystej, pełnej pasji. Moje oczy przeszywały ją na wpół dominującym, na wpół mglistym spojrzeniem, zaniżonym w delirycznej rozkoszy, którą niosła ta dziwna noc. - Nie mam dla ciebie odpowiedzi. Nie wiem dlaczego. - Między zgłoskami przemykała nonszalancja, kontrastująca z objęciami, czule zakleszczającymi się wokół niej. Nie o to ją pytałem - a jednak brnąc w swoją niewiedzę pozostawiała mi wskazówki. Umysł nie przyjmował dziś wyjaśnień. Nie szukał głębi. Chwytał się tego, co przychodziło samo. Tej nocy była to Varya - cała spragniona mnie, tak jak ja byłem spragniony jej. Żadna siła nie mogła już tego powstrzymać. - Ale mogę uspokoić wszystkie twoje dlaczego. - Paradoksalnie nie byłem egoistyczny w swojej hojności. Zaklęty gwałtownością nie zawahałem się przed ponownym sięgnięciem do jej ust. Jeszcze bardziej pożądliwie, łapczywie, jak pies rzucający się do miski z wodą. Serce chciało mi wyrwać się z żeber, umysł łomotał w jego szaleńczym rytmie, nie dbając o to, czy zostanie dziś stracony. Gorący język wdzierał się między jej wargi, władczo i dziko, jak nieposkromiony drapieżca. Jedna dłoń trzymała Varyę w lędźwiach, podczas gdy druga splatała się z jej włosami, które szarpnąłem mocno, na krótko przerywając składaną pieszczotę, odnajdując jej oczy i zmuszając, by na mnie spojrzała. Od spojrzenia wytyczyłem ścieżkę ku jej szyi, którą kąsałem, znacząc srebrną strugą śliny obszar między obojczykiem a uchem, drażniąc ciało ciepłym oddechem. Kolejne guziki sukni ustępowały, pozwalając mi w końcu wgryźć się w jej ramiona, zatracając w smaku jej skóry, w najczystszym rodzaju szaleństwa, który mnie ogarniał, wypalając trwałe blizny na czarnej duszy. W rozgorączkowaniu rozsupłałem narzuconą na własne plecy szatę, pozwalając połom na moment zawirować w powietrzu i nierówno opaść na trawę, by po chwili na tę bezludną wyspę ściągnąć siebie i Varyę, nie zaprzestając pocałunków i pieszczot, coraz bardziej natarczywych, coraz bardziej nieprawych, odważnie przedzierających się przez warstwy materiału do skrywanej pod suknią kobiecej sylwetki, nadal utkanej dla mnie z tajemnic. W ciemności, pod palisadą drzew, z dala od przypadkowych oczu, z dala od utartych ścieżek, byliśmy ukryci przed światem. Istnieliśmy już tylko dla siebie.




всегда мы встаем
Arsentiy Mulciber
Arsentiy Mulciber
Zawód : księgowy, ekonomista
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
droga na skróty - Droga na skróty - Page 4 F7MRi3Q
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11518-arsentiy-mulciber https://www.morsmordre.net/t11521-poczta-arsentiego#357366 https://www.morsmordre.net/t12192-arsentiy-mulciber#375367 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11522-skrytka-bankowa-nr-2513#357367 https://www.morsmordre.net/t11523-arsentiy-mulciber#357368
Re: Droga na skróty [odnośnik]07.05.23 8:37
Wiedziałam, że wkraczam na ścieżki splątanego grozą labiryntu, że teraz jeszcze bardziej zawisnąć nad nami mogło to gniewne, szorujące po nas bezdusznie spojrzenie. Nie wolno nam było, nigdy nie mieliśmy do siebie należeć, choć przecież trwaliśmy ze sobą od pierwszego mojego ryku. Wiele lat podążałam za nim, odtwarzając niemal precyzyjnie każdy ślad brata. On szedł pierwszy, a wtedy ja niczego już nie musiałam się bać. Gnałam tamtędy z niemożliwą ufnością zasadzoną kiedyś, dawno temu głęboko w sercu. Nawet gdy skończył się czas dziecięcego naśladowania i wolałam wybrać własny, samotny szlak, Arsentiy nie zatracił zdolności odciągania mnie od nieskończonego świata. Teraz, w amoku łaknąc jego ust i obietnic, przepuszczałam przez siebie tabuny myśli, otwierałam się szeroko, przyjmując znów wszystko, co mi dawał. Bo to nie mogło mnie zranić, nie mogło otruć. Drwiłam z jego słabych ostrzeżeń, w które sam nie potrafił uwierzyć. Wyciągałam się chętnie, wyrysowywałam na ciele brata drogę napastliwości, moje coraz głośniejsze zadręczenie jego niesamowitym brakiem. Przez cały czas trwał, a ja uderzona czarem dopiero co odkrytych potrzeb, czułam, że nigdy wcześniej go nie posiadałam. Nie chciałam słuchać dudniących głęboko w umyśle ostrzeżeń, nie chciałam ani na chwilę odrywać się od bestii, która już raz tej nocy próbowała mi się wymknąć. Nie wolno ci, nie wolno ci. Nakazy kręciły się w kółko, powtarzając namolnie jeden oczywisty przekaz. Byłam gotowa jeszcze raz zagrozić mu strzałą, jeżeli tylko spróbowałby teraz odejść. Sroga i jednocześnie zupełnie uległa podążałam za nicią każdego wspólnego oddechu. Nie miałam ochoty odwracać się za siebie, zastanawiać, tonąć w kłujących rozważaniach, które tak łatwo mogłyby zniszczyć rodzące się między nami wyobrażenie – teraz dobitnie żywe, wonne i czułe.
Wydobywał ze mnie westchnienia, dodawał odwagi dłoniom nałogowo wręcz żądającym dostępu do źródła. Coraz mocniej owijających się wokół znanego i nieznanego ciała. Czająca się w tym dotyku potęga wciąż mnie zaskakiwała, ale pochłaniałam ją jeszcze chętniej, zauważając, że wcale nie cofał się, widząc moje zagubienie, powolne, niedokładne ruchy. Zanurzałam się więc w nim dalej, odczytując obietnicę trwania razem dużo wcześniej, niż zdołał ją wygłosić. Pociągał mnie, zaborczo wciskając mnie w swoje cwane pułapki, rzucał klątwę prosto w moje oddane, świetliste oczy. Wiedział, że nie musiał? A jednak uwielbiałam przez tę chwilę każdą drobną rzecz, każde najmniejsze uderzenie serca, wilgotną nić oddechów i elektryzujące ścieżki palców. A co jeżeli właśnie to było naszym przeznaczeniem?
- Jak? zapytałam natychmiast, bez zrozumienia i z okrutną potrzebą rozpracowania tej wielkiej zagadki. Byłam niecierpliwa i spragniona, a przecież dotąd wędrowałam ze spokojnym duchem, dawałam sobie czas i przestrzeń. Teraz, z dudniącym szybko sercem w piersi, nie miałam już na nic czasu. Rozdrażnione pragnienia uleczało każde naciśnięcie bliźniaczych ust. Wtedy nadchodziła ulga. Obydwoje byliśmy łowcami, lubiliśmy osaczać, chować się i atakować. Tymczasem teraz nawet nie próbowałam się skradać. Wyciągałam się chętna, otumaniona czymś więcej niż tylko wonnym wspomnieniem mistycznego kręgu. Odrzucone daleko analizy nie miały prawa głosu. Mowa marzeń i pocałunków dyktowała warunki. Uspokoić mnie. Nie zdałam sobie sprawy, że wdzieram się palcami pod materiał jego koszuli, że wzdycham coraz śmielej, prosto w księżyc i gwiazdy, ale nie dla nich, dla niego. Zacałowana szyja pulsowała, od każdego śladu warg smuga prądu zakradała się w głąb ciała, a ja czułam, że zaciskam uda, gdy skąpa przestrzeń między nami zaczynała parować. Jeszcze raz wyszeptałam jego imię, potem kolejny i znów. On, mój brat, mój kochany. Potrzeba posiadania racjonalnego klucza do wszystkich jego myśli nagle rozpłynęła się w powietrzu. Przeczuwałam, że jeszcze chwila i poznam każdą z nich, że ułożą się one w spektakl gestów i szelestów materiałów. Spłoszona cofnęłam się lekko, gdy kapitulująca suknia oddała mu jeszcze więcej mnie. Mocne objęcie nie pozwoliło mi nigdzie się schować. Przesunęłam machinalnie głowę w bok, palce wspięły się do ciemnych włosów i wsunęły głęboko, mocno, niemal wciskając go jeszcze bardziej w pole czerwieniejącej na szyi skóry. Opuchnięte, wilgotne usta ścisnęły się w sobie, tłumiąc jęk, kiedy tylko wcisnął się boleśnie w ramię zębami. Mimo to ja wciąż potrzebowałam więcej.
Łoże z traw i eleganckiej szaty przywitało nas chłodem. Gdy poparzona czułością skóra, zderzyła się z zimnem, wygięłam się mimowolnie, odrywając nagie już plecy od podłoża. Leżeliśmy zasupłani ze sobą, a tęskniące usta powróciły do siebie, natychmiast wygłaszając melodie wzdychającej pieszczoty. Przywykłe do leśnych nocnych odmętów oczy otworzyły się szerzej, a za nimi ciało natchnione nagłym odkryciem popchnęło rozpaloną sylwetkę brata, zmuszając go, aby opadł tuż obok, na plecy, na tyle blisko, bym mogła sięgnąć do każdej części jego ciała. Zaraz potem uniosłam się na łokciu, spoglądałam na niego z góry, łapiąc uwikłany w namiętny pęd oddech. Musiałam w księżycowej toni obrysować jego postać, musiałam nasycić się tym patrzeniem, zanim stracę resztkę zdolności do uniesienia powiek, zanim pozostawię sobie jedynie zapach i dotyk. Za oczami wyruszyła dłoń. Nagle drażniąco powolna. Dokończyła gdzieś przy linii jego spodni wyciąganie koszuli, wkradła się czule, niemożliwie ostrożnie na jego brzuch, badała mięśnie, podwijała materiał, zbliżała się do piersi, czując już z daleka rytm upajającego uderzania. Pochyliłam się bardziej ku niemu. Włosy opadały wokół twarzy, kryjąc przed nim odsłonięte przed nim i już niemal całkiem ogołocone z bariery sukni piersi. Zdejmij wymruczałam miękko, miło, niemal słodko, zupełnie do mnie niepodobnie. Prosiłam o coś, co zaraz sama uczyniłam, wyrzucając daleko w trawę ostatni materiał obtaczający jego klatkę piersiową. Wstrzymałam oddech, widząc go po raz kolejny i zarazem po raz pierwszy. Bezwstydny dotyk ciemnych oczu chciał go całego pochłonąć. Za nim szła dłoń, a chwilę później i ja przysiadająca na jego biodrach. Zupełnie nie wiedziałam, co robię. Chwyciłam jego rękę i pociągnęłam ją na swoje udo, irytująco osłonięte wciąż spódnicą. Potem pochyliłam się ku niemu, nie bardzo wiedząc, jak należało dalej postąpić. Czy były jakieś zasady? Chciałam je poznać. Przygryzłam usta, udręczona dziwną, nagłą niemożliwością zrobienia czegokolwiek więcej. Zaciśnięte mocno palce na jego ramieniu zdradzały, jak bardzo nie podobało mi się to, że… nie wiem. I wreszcie moje ciało zadrżało, orientując się, że nasze piersi, spotkały się we wspólnym, tak przyjemnym cieple. Zawstydziłam się i spróbowałam przekręcić twarz tak, by nie mógł tego zobaczyć. Chciałam mu się podobać. Inaczej niż przez ostatnie dwadzieścia lat. Nie jak siostra, jak kobieta. Zastygłam sparaliżowana nagłym onieśmieleniem.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Droga na skróty [odnośnik]07.05.23 15:21
- Poczujesz jak. - Obiecałem. Nie istniały już słowa, którym mogłem odpowiedzieć na jej pytania. Największe słowniki tego świata nie mieściły w sobie definicji, o które prosiła, tak samo jak żaden z narodów nie władał językiem zdolnym do utkania zdań z lepkiego jak miód pożądania, które mogłem jedynie rozpuszczać w gorącu lub sygnować nim ciało Varyi, drżące i niespokojne. Drżałem sam z tej bliskości, nigdy nieodkrytej, zakazanej, a każdy pocałunek niepodobny był żadnym innym pocałunkom, o których pamiętały moje usta, jakbym na nowo odkrywał koło. Zdeptanie tego, co uchodziło za społecznie moralne, ukorzeniało we mnie poczucie, że mogę wszystko. Że ograniczenia były niczym więcej jak klatką wykutą przez własne umysły, sztucznym konstruktem, za którym skrywała się prawdziwa wolność. Zwykle dawałem sobie na nią przyzwolenie, ale nigdy, kiedy nosiła imię siostry. Wypleniałem z myśli własne pragnienia. Przeklęte i zwyrodniałe miały bezpiecznie gnić, aż do całkowitego rozkładu, drażniąc swoim smrodem tak długo, póki bym nie przywyknął. Póki tolerancja nie stałaby się narzędziem moich wiekuistych tortur. A ja chciałem przecież wiekuistej rozkoszy. Miała swoją cenę, o którą jeszcze się nie zamartwiałem, w lekkomyślności i z zachłannością biorąc wszystko na kredyt. Zduszone westchnienia wyrywające z jej gardła moje imię. Zbłąkane dłonie na oślep poszukujące nowych faktur do zbadania. Chaotyczne pocałunki, paraliżujące w swojej nieprawości. Jej oczy ukryte za kurtyną rzęs lub wzniesione bezwiednie ku bezkresowi nieba. Te wszystkie znajome doświadczenia, które zdołały spowszednieć, zubożeć w dawce emocji, którą dostarczały, czyniła ponownie silnymi jak w narkotycznym szale. Kochałem się w używkach, nigdy nie przypuszczając, że przyjdzie mi skosztować nieodkrytej przez nikogo Varyi, że stanę się wybrańcem, któremu wzburzy krew i zatruje umysł. Zaklęty, na rozgrzanych wargach z pieszczotą powtarzałem jej imię, które było już w każdym zakamarku mojego ciała, nawet tam, gdzie jeszcze nie zdołała dotrzeć. Źdźbła trawy łaskotały włosy i skórę, kiedy kotłowaliśmy się w morzu zieleni, spowitej granatowym całunem nocy, sklejeni w ciasnym splocie uścisków i głębokich pocałunków. Czułem równo jej strach i jej łaknienie, nasze bliźniacze demony złączone w rytualnym tańcu, które odnalazły się po raz pierwszy, oszołomione swoim podobieństwem. Na mapie jej ciała, przedzierając się przed fałdy materiału, szukałem szpiczastych wzgórz bioder i łagodnych krągłości pośladków, kiedy druga dłoń wytyczała granice przebiegające od szyi w dół pleców. Nie przewidziałem szepnięcia, które z zaborczością powaliło mnie na plecy, pozwalając Varyi wspiąć się na moje biodra, objąć udami moje żebra i przesłonić nocny pejzaż, jakby odbierała mi prawo do tego, bym spoglądał gdziekolwiek indziej. Skąpana w błękitnej łunie komety skóra błyszczała, a oczy skrzyły się czernią, oszałamiając mój układ nerwowy, który wył z przeciążenia. W lędźwiach gotowała się lawa, chlupiąc rozkosznym ciepłem. Uniosłem oczy, zastygając w tym obrazie, jakbym starał się zapisać go w pamięci - lepkość powietrza, ciężar jej ciała osadzony poniżej linii mojego brzucha, drżenie spazmatycznie łapanego powietrza i zapach sosnowych igieł. Choć jej dłonie były ciepłe, wzdrygałem się, gdy niespiesznie pozbawiała mnie koszuli, jak nastolatek, który nigdy nie smakował kobiety, choć czasy adolescencji dawno miałem za sobą. Obezwładniony, poddawałem się jej woli, odkrywając smak tej dziwnej zamiany ról, do której nie byłem przyzwyczajony, a która w obecności siostry wydawała się całkowicie właściwa. Była niedźwiedzicą, była jak ja - a więc dzikość i autokratyzm były też jej insygniami władzy - jak mogłem poddać to w wątpliwość? W swoim życiu poznałem wiele kobiet, ale żadna nie mogła się z nią równać. Żadna nie była w choćby połowie tak pociągająca jak Varya, żadna nie potrafiła przewidzieć moich ruchów, moich słów, wejść w moje myśli, ani wykazać się siłą, pod którą ugiąłby się mój charakter - wiele próbowało. Wiele myślało, że potrafi - a w końcu każda kapitulowała. Tymczasem siostra bez najmniejszego wysiłku skłoniła mnie do podążania za jej gestami, za jej głosem - brzmiącym inaczej niż dotychczas, bardziej miękko. Zatracony w pożądaniu byłem gotów spełnić jej każde polecenie, nie rozumiejąc dlaczego nagle posiadła nade mną taką władzę. Upajającą, wwiercającą się w umysł tak głęboko, że pomijał racjonalizm, supłając się wyłącznie z rozkoszą, która znalazła ujście między nogami, wtłaczając w mięsień krew i oddając głos męskości, którą Varya musiała poczuć. Sięgnąłem materiału luźno zwisającego z jej ramion, który w szamotaninie parujących ciał dawno zsunął się poniżej obojczyków, trzymany w ryzach jedynie przez długie rękawy. Wpierw bez pośpiechu uwolniłem z sukni jej ręce, namaszczając przedramiona deszczem pocałunków, by później przenieść dłonie na linię żeber, obrysowując ich kształt z czułością, kość po kości, sycąc się widokiem odsłoniętych piersi, którymi zaraz przylgnęła do mojego torsu, łaskocząc skórę luźno opadającymi kosmykami włosów. Jej strach był też moim strachem, ale od zarania uczono mnie, bym nie pozwalał mu się pochłaniać. Byłem tym odważniejszym - bo musiałem być - a rozbudzone pragnienia nie dawały już zamknąć się w szafie, odejść w zapomnienie. Nie w tej chwili, kiedy wszystko pulsowało, kiedy odkrywane tajemnice zamieniały żar w płomień. Trwaliśmy tak przez chwilę, czując jak ciepło przenika między naszymi sylwetkami, wtulonymi w siebie po raz pierwszy, w sposób, który nie przystawał siostrze i bratu. Nie dbałem o to. Chciałem tej bliskości, jakbym chłonął ją za te wszystkie lata, kiedy orbitowała wokół mnie, pozwalając dotknąć się tylko w sposób drapieżny, w zapasach i odwiecznej walce. Z uda przeniosłem dłoń na jej lędźwie, unosząc plecy i krzyżując nogi pod jej pośladkami, w zniecierpliwieniu ponownie odnajdując ścieżkę do jej ust. Nie wystarczała mi taka, potrzebowałem jej więcej i tego nie dało się już zatrzymać. Byłem jak nieokiełznane zwierzę na oślep podążające za instynktem. Ciepłe, miękkie wargi z chciwością wbijały się w jej ciało, tam, gdzie skóra była najwrażliwsza, igrając z jej niewinnością. System nerwowy pękał od intensywnych bodźców, umysł zatracał w rozkoszy - już nie stymulowanej kadzidłem, a samą Varyą, smakiem jej skóry, miękkością piersi czerwieniejących od łapczywych pocałunków i kąsań. Niczego już nie analizowałem, nie byłem w tym momencie zdolny do racjonalizmu, w całości pochłonięty nowymi doznaniami i zduszonymi jękami Varyi, które wywoływały we mnie dreszcze. Każdy, najmniejszy nawet dźwięk elektryzował komórki w moim ciele, zawieszając mnie gdzieś między snem a jawą.
Dziś stała się moim odkupieniem.  
- Chcę dać ci więcej. - Szept wybrzmiał ostro, tuż przy jej uchu, nosząc w sobie znamię rozkazu. Dłoń wpleciona między gęste, siostrzane włosy zmusiła, by w ciemności odnalazła moje oczy zasnute pragnieniami, które tylko ona mogła wypełnić. Czy byłem jeszcze na granicy szaleństwa, czy dawno dałem mu się pochłonąć? Nie wiedziałem - ale w moich oczach Varya mogła dostrzec to wszystko - szaleństwo, żądzę, opętanie. Bezkres łaknienia. Władzę, jaką mogła nade mną zdobyć. Otchłań, w którą mogła mnie zesłać.




всегда мы встаем
Arsentiy Mulciber
Arsentiy Mulciber
Zawód : księgowy, ekonomista
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
droga na skróty - Droga na skróty - Page 4 F7MRi3Q
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11518-arsentiy-mulciber https://www.morsmordre.net/t11521-poczta-arsentiego#357366 https://www.morsmordre.net/t12192-arsentiy-mulciber#375367 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11522-skrytka-bankowa-nr-2513#357367 https://www.morsmordre.net/t11523-arsentiy-mulciber#357368
Re: Droga na skróty [odnośnik]21.05.23 20:47
Słowa były trudnością. Myśli pęczniały, lewitując wokół każdego najdrobniejszego gestu i świstu powietrza. Skradałam się za jego obietnicami, prowadząc palce po krajobrazie ciepłej skóry, po jej głębinach, po oddychające wzniesienia, po śladach wirującej gdzieś za zasłoną krwi. Mojej i jego. Naszej. Był magnetyczny. Raz uruchomiony wabił z mocą, której nie umiałam się oprzeć. Przysuwał mnie do siebie, czy może to ja sama z każdym wdechem wyciągałam się bardziej ku niemu? To było chaotyczne i dzikie, bez dobrze przemyślanych szlaków i bez przewidywań. Jak mogłabym odgadnąć coś, o czym nie miałam pojęcia? Niewiedza była drażniąca, ale umysł przez tę chwilę, pośród traw i sprzyjających naszym tajemnicom drzew, pozostawał podatny, chętny, wręcz żądający. Pozbawione kontroli pazury rysowały na bliźniaczym ciele znaki własnych pragnień, usta domagały się ukojenia. Prężyłam się, co rusz przyłapując siebie na czymś nowym i dziwnym, ale zbyt przyjemnym, aby przestać. Byłam bezduszna dla zasad, które porządkowały mój świat, które sama na siebie nałożyłam. On znalazł drogę, jemu mogłam zaufać, jego chciałam przepuścić. W nim tonąć i jednocześnie zakleszczyć w samej sobie. Nieustępliwie i bezwzględnie. Śniące od zawsze pragnienia rozlewały się teraz między gniotącymi się strojami i wędrówkami dłoni. Oddychałam zapachem, który znałam od pierwszego ryku. Zmienił się, dopiero teraz odnajdywałam nowe nuty, składniki pożądania, obietnicę zatracenia i rozkoszy. Arsentiy – ostatni, po którego usta powinnam była sięgnąć i jedyny, który mógł mnie napoić. Byłam niecierpliwa, chciwa i jednocześnie spłoszona. A on przypominał wonny, wiosenny las. Las, po którym poruszałam się od zawsze, nagle odkrywając zupełnie nowe w nim miejsca. Jak wiele mógł przede mną skrywać? Potrzebowałam poznać to wszystko. Najlepiej teraz, w silnym uścisku, w mowie bezgłośnych, iskrzących się potrzeb. Miał być tylko mój. Tak skutecznie pozbawiał głosu najdrobniejszy bunt w głowie, tak sprytnie wyciągał drżenie, które wcześniej nie istniało, melodię westchnień i wzburzoną falę dreszczy. Byłam zgubiona, nienormalnie chętna. Przeklęta pod nocnym niebem, w objęciu jedynej osoby, której potrafiłam na to pozwolić.
Mówił o czuciu, kiedy ja czułam aż nadto. Byle ruch pozostawiał pieklący miło ślad. Gorączkowo zaczepiające się usta wilgotniały rozpieszczone aż do granicy. Moje były zupełnie nieskładne, stopniowo odtwarzające raz nakreślony szlak. W dłoni gniotłam jego włosy, a zaraz i mięśnie, przyjemnie twarde, wyrobione obowiązkiem siły i obietnicą wytrwałości. Aż za dobrze znaną. Chciałam być powolna, stopniowa, cierpliwie rozwiązywać sekrety wydobywające się z niego promieniem żaru o naturze zupełnie mroźnej. Ciemność okazywała się moją sojuszniczką, w jej mroku było łatwiej – być odważną, kiedy niepewność śliskim sznurem zaplatała się wzdłuż kończyn, być dla niego tą najodpowiedniejszą, kiedy brutalne widmo gdzieś w tle groziło palcem. Być upragnioną, być kształtem i symbolem jego marzeń, kiedy zupełnie nie umiałam grać w tym spektaklu, podczas gdy Arsentiy poznał go już zapewne dobrze. Czy w ogóle miałam szansę? Przerwałam spotkanie warg, opuściłam na chwilę dłonie, popatrzyłam w kontury i cienie budujące upragnioną postać, na nocne oczy, w głębi których musiało się kryć jakieś uczucie. Byłam zimą, odsuniętą od czułości. Objęłam dłonią jego policzek, ignorując wbijające się w zewnętrzną jej część pasmo ostrzejszej trawy. Ono nic nie mogło mi zrobić. W przeciwieństwie do niego. Przeczuwałam, że zwinnie ominie wszystkie moje pułapki, że zdolny był odnaleźć drogę, ściągnąć mnie do siebie i pochłonąć. Dotyk przesunął się w dół, po szyi, do ramienia, przez pierś i brzuch, a ja pod palcami wyznaczałam kształty mięśni i obietnicę pieszczoty. Przez tę chwilę nie istniało nic, czego mogłabym pragnąć bardziej od podarowania mu namiętności. Mojej i naszej. Jego i mojej. Nagle znów musiałam skleić się w słodkich ustach, zbyt głodna i kolejny raz nieznośnie napastliwa. Drogi naszych poznających się ciał wyznaczaliśmy w pieśni z imion i westchnień. Im bardziej wciągał mnie w siebie, tym pewniej się czułam, choć wiedziałam, że nie ukryję przed nim lęku czającego się gdzieś w pobliżu. Nie lubiłam gubić się, chciałam przewodzić, iść pierwsza, wybierać cel, wymierzać strzał. I nawet próbowałam, zabierając mu ubranie, próbując naśladować pieczętujące miękko usta i dłonie coraz śmielsze, choć wciąż podatne na każdą jego propozycję.
Nie mogłam wiedzieć, co kryło się za czarem coraz bardziej rozognionych ciał, za drżeniem i mimowolnym ściskiem, ani czym była nagła potrzeba ucieczki spojrzenia, kiedy tylko znalazłam się tuż przed nim wreszcie półnaga. Rękawy sukni poddały się mu łatwo, a każdy punkt, w którym palce brata zetknęły się z wrażliwą skórą, rozkosznie parzył, niemal wydzierając spomiędzy warg kolejne westchnienie. Jak to robił? Próbowałam być spokojna i wnikliwie śledzić każdy jego ruch i nie umknąć przed nowym poznaniem, u bram którego właśnie się znaleźliśmy. Wydawało mi się, że zakamuflowane tajemnice naszych ciał miały pozostać wieczne. Teraz zupełnie łatwo ofiarowałam mu prawo do tego widoku, choćby w tej głębokiej ciemności. Powiodłam spojrzeniem po dłoni brata, która poruszała się ku górze, głaszcząc niespokojne wręcz udo. Jednocześnie wciąż trwałam obezwładniona, na rozdrożu, gdzieś w pułapce pragnienia i powinności. Szeroko otworzyłam oczy, gdy tylko podniósł się, atakując przyjemnie usta, z których potrafił wyczytać każde pragnienie. Ten jeden raz piekielnie podobało mi się to, że wiedział, że sam podpowiadał mi tak dobrze to, czego nawet nie umiałam sobie wyobrazić. Oswojona z mocą pocałunków zgarniałam między wargi każdy czar, najdrobniejszą iskrę powstającą w zderzeniu złaknionych ust. Natychmiast owinęłam się cała wokół brata, przywierając do niego biodrami jeszcze bardziej, wręcz nachalnie. Potrzebowałam go w całości i w całości też go dla siebie zagrabiałam, wczepiając się trwale każdą cząstką siebie – zupełnie jakby miał za chwilę wydostać się z uścisku, ograbić mnie z obietnicy namiętności i pozostawić samą. Nie mogłam na to pozwolić i gdzieś w głębi przeczuwałam, że już za późno, by tak mogło się stać. Że już był wyłącznie mój. Odchyliłam się, tonąc spojrzeniem w rozpalonym widmem komety niebie, gdy tylko objął czułością moje piersi, znacząc je falą nieskończonych pocałunków. Zaraz przymknęłam powieki, przytłoczona widokiem wirujących gwiazd. Paznokcie wbiły się bardziej skórę na jego plecach, uda ścisnęły, dusząc biodra brata, a usta zupełnie pozbawione oporu uwolniły potok prędkich wydechów. Co mi robił? Obiecywał więcej. A może tylko tak mi się zdawało? Czy to możliwe? Pokolorowane barwiącym odciskiem jego ust ciało zdawało się różowieć coraz bardziej. Blade policzki odsłoniły dokładnie takie same plamy. Zupełnie jak pośrodku śnieżycy, kiedy ostre lodowe igły hartowały wędrowca.
Skąd wiesz? zapytałam niejasno, zupełnie naiwnie, trochę w zarzucie i niedowierzaniu, gdy zmusił nasze spojrzenia do odnalezienia się razem. Skąd wiesz, jak czynić wszystko to, co dzieje się teraz? Skąd wiesz, że to właśnie ja, że chcesz więcej? Że nie robimy niczego złego? Niespokojnie przemieściłam się na jego udach i podciągnęłam nieco wyżej spódnicę niewygodnie plączącą się po nogach. Potem podniosłam głowę i popatrzyłam na niego. Kryło się w nim tak wiele, widziałam siłę i waleczność. Je znałam. Ale co z tym, co pozostało? Żądzą, którą oglądałam w nim pierwszy raz? Czułam, że była zaraźliwa, płynnie przedostawała się między nami, zaznaczając elektryzująco swoją obecność. Zwolniłam dłoń, by sięgnąć do palców, które tak władczo łapały moje wytargane włosy. Odciągnęłam je od nich silnym ruchem i poprowadziłam w dół, między dwie wznoszące się gwałtowniej niż zazwyczaj klatki piersiowe, a potem jeszcze niżej, w sąsiedztwie przenikającego się ciepła. Jego i mojego. Czy wiedział, że jeżeli teraz uczyni mnie swoją, będę jego już na zawsze? Nie znałam się na tym, ale wydawało mi się, że właśnie tak to działało. Co powinnam zrobić? Był rozbestwiony, umiałam to rozpoznać. Niedźwiedź miał wiele wcieleń. Nie myślałam, że kiedykolwiek ujrzę w nim właśnie to. Przecież nie było mi przeznaczone. Jednak teraz bardziej niż kiedykolwiek czułam, że właśnie mam do niego prawo i już nigdy więcej go nie utracę. - Chcesz mnie? - zapytałam niespodziewanie z siłą w głosie. Odważnie. Wiedziałam, że chciał, ale i tak miał odpowiedzieć.
Ja tobie też chcę dać więcej. Tylko musisz mi pokazać. Tylko muszę wiedzieć.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Droga na skróty [odnośnik]19.06.23 23:54
Ułożyłem na jej wargach opuszki palców obrysowywując ich kształt - niezgrabnie, jak dziecko, które dopiero uczy się używać dłoni, chwilę jeszcze spoglądając w błyszczące czernią oczy, by pogrzebać pytanie Varyi pod głębokim pocałunkiem, między łapczywie łapanym powietrzem niemo prosząc ją, by już o nic nie pytała. Nie istniały słowa, którymi mógłbym jej odpowiedzieć - ani Szekspir, ani Puszkin, ani żaden inny wieszcz nie odnalazłby właściwego języka, w którym zaklęto by wszystkie prawdy ostateczne. Te niosły się, ale pod innym językiem, z ludzkiego mięsa, gorącym i ciężkim, zostawiającym srebrzyste smugi na siostrzanej skórze, słonej i pachnącej lasem. Naznaczałem ją, pozostawiając na ciele czerwieniejące ślady kłów i pazurów, już w bezmyśleniu nie odwracając się za siebie, nie reagując na głosy podnoszące się w zakamarkach czaszki. Może śpiewał mi las, może śpiewał mi rozsądek, a może dziewczęta znad ogniska, niosące na ustach imię Lugh. Wszystko już mi się pomieszało, tylko znajomy zapach domu i głos siostry wydawały się w tym wszystkim realne. Jej skóra - czy to była jej skóra? Miękka jak najszlachetniejszy materiał, w niczym nie przypominała zjeżonego, ostrego, niedźwiedziego futra, które znałem z naszych szarpanin. Cienka wzdłuż naprężonej jak struna szyi, gładka na brzuchu, ciepła na piersiach. Wołała mnie. Wołała tak, jak słyszałem ją od dawna w najśmielszych snach, które wymazywałem z pamięci po uniesieniu powiek. Wołała o prawdę, z którą mierzyłem się po cichu od dawna, o pragnienie, przed którym uciekałem za dnia, a które ziszczało się czasem w nocy, kiedy byłem już sam, leżąc nago w pościeli i wpatrując się pustymi oczami w drzwi dzielące nasze pokoje, złudną kurtynę niezdolną utrzymać myśli, które galopowały jak stado dzikich koni. Myśli były jednak bezpieczne, nie istniały poza pokojem naznaczonym symbolem XI w niedźwiedziej jamie. Nie ponosiły konsekwencji, nie odwracały rzeczywistości.
Myśli jakiekolwiek - ale nie moje.
Może cierpiałem na dziwną przypadłość, a może naprawdę byłem namaszczony mocą przeistaczania rzeczywistości samą siłą woli, naginania jej wedle własnych snów. Świat już tyle razy odpowiadał na moje wołania, że nie mogłem myśleć o sobie inaczej, niż jak o wszechmocnym stwórcy, o pieprzonym nadczłowieku, o potomku potężnych niedźwiedzi z odległej Syberii, uśpionych przez lata pod pierzyną śniegu, czekających na ryk zwiastujący długo wyczekiwaną wiosnę. Moim przebudzeniem miała być Varya. Nie pytałem już o pozwolenie, o zasady, powinności. Nie stawiałem pytań natury moralnej, bo to ja miałem być odpowiedzią. Stwórcą. Bogiem. Tym, który decydował o porządku świata. Wcześniej myślałem, że woń kadzidła mnie upoiła, ale im dłużej się jej poddawałem, tym bardziej byłem skłonny wierzyć, że więcej niż z kajdan było w niej zewu wolności.
Swoją dzikość trzymałem w ramionach.
- Zawsze - odwarknąłem gwałtownie, równo rozpalony co oburzony pytaniem siostry, oddychając ciężko tuż przy jej ustach. Zrzuciłem skórę ułożonego księgowego, wyrafinowanego młodzieńca, który nie popełniał błędów towarzyskich, elokwentnego chłopca z aspiracjami. Miała rację, znała moje prawdziwe oblicze, to uśmiechające się po drugiej stronie lustra - gwałtowne, ubroczone krwią, nasączone pogardą, chciwe i niecierpliwe, absolutne, bezwzględne, zafascynowane siłą, nieodwracalne. Oblicze niedźwiedzia-brata, ale nigdy wcześniej niedźwiedzia-kochanka, którego nawoływała każdym stłumionym westchnieniem i każdym gorączkowym gestem, muśnięciem skóry, ciężarem bioder, nieporadną wędrówką dłoni w głąb ciepłych ciał i zimnych serc. - Varya. - Szeptem zaklinałem jej imię, rozmazując głoski na jej ciele, które miało już odtąd należeć do mnie. Chciałem zagrać na nim jak na najrzadszym instrumencie, wydobywając niepowtarzalne dźwięki. Pod obcym niebem stać się wybitnym muzykiem, grającym koncert bez nut, zapisany gdzieś we wspólnej krwi, pulsującej jednym rytmem w dwóch sylwetkach. Symfonię dla naszej dwójki, zasnutą pożądaniem i gwałtownością, zapomnieniem i wielkością. - Varya. - Powtarzałem pieszczotliwie, szukając błyszczących jak czarne rubiny oczu. W ciemności odbija się w nich wyłącznie otchłań, a ja dryfowałem w niej uwolniony od rozrywających mnie na strzępy myśli. Była już tylko rozkosz, i ciepło dwóch ciał, dłoń wtłoczona między ciasny splot dwóch sylwetek, i upojenie używką, w której wybrałem się zatracić. Może kiedyś miałem zostać stracony - a może nigdy. Życie pełne wyrzeczeń nie było dla mnie. Chciałem kąsać, rozrywać i smakować krwi, po uszy zanurzony w hedonizmie, po uszy zanurzony w Varyi, między jej rozgrzanymi udami, głuchy na protesty, otępiały od doznań, znając już tylko jedno słowo, zapętlane w kółko niczym modlitwa.
Varya.




всегда мы встаем
Arsentiy Mulciber
Arsentiy Mulciber
Zawód : księgowy, ekonomista
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
droga na skróty - Droga na skróty - Page 4 F7MRi3Q
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11518-arsentiy-mulciber https://www.morsmordre.net/t11521-poczta-arsentiego#357366 https://www.morsmordre.net/t12192-arsentiy-mulciber#375367 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11522-skrytka-bankowa-nr-2513#357367 https://www.morsmordre.net/t11523-arsentiy-mulciber#357368
Re: Droga na skróty [odnośnik]25.06.23 22:07
Musiałam wiedzieć. Im mniej wokół mnie znajdowało się niejasności, tym pewniejszy obierałam szlak. Dawno temu nauczono mnie, że nigdy nie mogłam się gubić. Jednak nie rezygnowałam z wyczytania dróg ku prawdziwemu poznaniu. Mój brat, moje dłonie sunące wzdłuż jego grzejącego się ciała, moje usta odciskające się w symbolicznych, niemych przyrzeczeniach po jego palcach, kiedy próbował przyznać pytaniom bezgłośne odpowiedzi – nagle wydawało się, że niezbadana, nęcąca czujne oczy ścieżka od zawsze była wokół mnie. I nie wybrałam jej aż do teraz, kiedy w kleszczach jego niedźwiedzich ramion chciałam się zanurzyć zupełnie, bez względu na to, jak bardzo było to nieodpowiednie dla łączącej nas więzi. Nie, może właśnie ona była kluczem do wszystkiego. Wskazówką, którą mogliśmy zrozumieć tylko my. Przez tę chwilę ja jednak nie byłam w stanie oddawać się zbyt wzniosłym rozważaniom.
W oparach zupełnie pierwszych dla mnie doznań, tak wrażliwa na wszelkie bodźce, wygaszałam umysł zbyt analityczny. Pozwalałam pieszczotom wygarnąć ze mnie przeszkody, zgasić wreszcie pytania, które co rusz haczyły jego wargi. Już dość. Cichło piekące echo rytuału, wznosiła się pieśń dwóch skrzyżowanych oddechów. Chciałam wygarniać z niego jeszcze więcej pocałunków, chciałam podążać w stronę dotyku w formie i mocy, której najbardziej pragnął. Nie wątpiłam, że mogłam mu to wszystko dać, jeżeli tylko pociągnie mnie za sobą w tę tajemnice, jeżeli złączy się ze mną tak, jak jeszcze nie dokonał tego nikt przed nim. Dłonie moje snuły się drapiąco po nagrzanej skórze, zgarniałam go całego dla siebie. Oczekująca i zaborcza. Nie miał prawa mnie teraz porzucić, nie miał prawa się wymknąć. Nawet jeżeli wiedziałam, że tego nie uczyni, moje ciało natrętnie ścierało się z jego ciałem. Zostawiałam zapach, ślady pazurów, cichy szelest wytarganych włosów i żar oddechu, którym moje usta postanowiły naznaczyć jego nagą skórę. Przy szyi, na linii szczęki, dalej przez policzek aż do czoła, na którym złożyłam pieczęć wilgotnych warg. By tego dokonać biodra oderwały się od bioder, pchając ciało ku górze. Wspinałam się, by w którym momencie znaleźć się zupełnie ponad nim. Popatrzeć z góry, obezwładnić, poczuć ten zjawiskowy żar jeszcze dosadniej. Gdy to czyniłam, nie miałam oswojonych schematów, jedynie obrazy kręcące się wokół powiek, odurzające, przymglone w przyjemności obcowania z drugą osobą tak bardzo, tak w pełni. Jak mogłam myśleć, że dopuściłabym do siebie kogokolwiek innego? Właściwie to nie myślałam, trzymałam wszystkie te wątki zatrzaśnięte gdzieś pod szafą, przytłoczone przez pozostałe, zbyt harde uczucia, by pozwoliły tym wydostać się na powierzchnię. On to robił, Arsentiy z każdym władczym zderzeniem ust wydobywał je ze mnie. Zupełnie jakby wiedział o mnie więcej niż ja sama. Ufałam mu bezgranicznie.
Zawsze. To wystarczyło, bym wzburzona przycisnęła do niego biodra jeszcze bardziej, wcisnęła się w ciepło, poszukała drogi, by zdjąć spomiędzy nas jeszcze jedną barierę. Zawsze. Szumiało w uszach, napastliwie je zaczepiając. Pachniał lasem. Lasem zmieszanym z czymś jeszcze, wonią ciała, dziwnie elektryzującą, łaskoczącą nos z każdym wdechem. Nie znałam zapachu bardziej odurzającego. Prowadziłam nos po jego skórze, rozchylonymi wargami pozostawiałam niewidzialny ślad, kiedy szeptał moje imię, kiedy opatulał mnie ciaśniej ramionami. Wszędzie, gdzie nacisnął, czułam rozlewające się aż po krańca ciała promienie lodu. Pozostawione na ciepłej skórze pocałunki zimowego niedźwiedzia wywoływały uczucie niemożliwe do opisania. Gorąco jego dotyku było mi lodem, śnieżycą, Syberią. Ostatnią Syberią, o której dziś powinnam myśleć. Głos, który ze mnie wydobywał przekleństwem swych poczynań, nie był szorstki, nie rozdzierał rzeczywistości. Pozostawał niespodziewanie miękki, a wyprowadzony na wolność, nawet mnie samej wydawał się obcy. Sprawiał, że kolana zaczynały dygotać, że chaos zupełnie przejął mój uporządkowany świat, sprawiał, że odsłaniałam się bardziej, byleby tylko kolejny raz przesunąć granicę. Czy jakakolwiek wciąż między nami pozostała? Znów wymówił moje imię, a wtedy nasze oczy spotkały się, atmosfera zgęstniała, dwa kolory szukały wzajemnej, wspólnej barwy. Wsunęłam dłoń w jego włosy i zacisnęłam na nich palce. Nie przerywaj, nie odchodź, pokaż i pozostań. Usta osaczyły usta, piękne tkaniny porwały się, pozostając zupełnie zbędnymi w czarze tej nocy. Pragnęłam, by nasze ciała poznały się, by nie pozostawiły sobie już żadnej tajemnicy. Lecz czy zupełnie? Księżyc i kometa, jedyni świadkowie naszej bliskości, przyglądali się, znacząc odsłonięte ramiona jasnym, czerwonawym blaskiem. Czułam, jak przede mną rozbudza się pasja, żądza i siła. Miała oblicze mojego brata, grzmiała groźnie, nie dopuszczając do mnie już nikogo innego. Poddałam się jej, spijałam ją z jego zaróżowionych, naznaczonych całymi melodiami pocałunków ust. Był mój. Mój i niczyj inny. Tej nocy należeliśmy do siebie. Tej nocy przeprowadził mnie przez nieznane. Za zasłoną drzew przemierzyliśmy tę drogę wspólnie, wzniosłym rykiem niezmącenie kusząc swoje dusze. Aż do przepaści, aż do kresu, choć wciąż jeszcze nie tam, gdzie znaleźć się mogli kobieta i mężczyzna. W głębi siebie.

zt x2 :pwease:
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Droga na skróty [odnośnik]01.07.23 17:13
03.08

Ból minął, pozostały tylko uczucia, które nie przeminą i tęsknota, która mimo wszystko nie chciała go opuścić. Nie była ona jednak zła, pozwalała pamiętać o dobrych i miłych chwilach, które minęły. Stonowany uśmiech znów powrócił na jego twarz, jednak pozostał zarezerwowany tylko dla nielicznych. Podróże, wykopaliska i czas spędzony z dala od trosk pozwolił mu odpocząć, przemyśleć wiele spraw na nowo, spojrzeć na świat z nowej, świeżej perspektywy. Odcisnęło to jednak na nim swoje piętno i wiedział, że nie jest już taki jak wcześniej, że nie może być. Czasy w jakich przyszło mu żyć wymagały od niego więcej, więcej zaangażowania, więcej poświęcenia, a przede wszystkim większej stanowczości w każdym aspekcie.
Wrócił do kraju z nową energią i nowymi pomysłami, nowymi chęciami do walki, chociaż tego akurat nigdy mu nie brakowało.
Pierwsze kilka dni po powrocie spędził z rodziną, poświęcił czas dla dzieci, wiedząc, że tęskniły za ojcem tak samo jak za zmarłą matką. Dostrzegł, że jego bliźniaki również przeszły metamorfozę przez te kilka miesięcy jego nieobecności. Cornel zawsze miał twardy charakter, nigdy nie miał problemów by wpasować się w życie młodego lorda, teraz jednak stał się doroślejszy, poświęcał więcej czasu na naukę i doskonale swoich szermierczych umiejętności, niż na zabawę. Jego słodka i niewinna Melody, która jako jedna z niewielu osób potrafiła roztopić ojcowskie serce, nie była już taka niewinna. Przykładała się o wiele bardziej do nauki, poszerzała swoją wiedzę w wielu zakresach, zabawa zeszła na dalszy tor, lalki leżały w kącie jej komnaty, a na półkach pojawiło się więcej książek i przedmiotów, które powinny interesować młodą lady, pochodzącą z rodu Burke. Dzieci miały już po siedem lat i zdecydowanie ich czas beztroskiego dzieciństwa dobiegł końca, zaczynali życie lordów Durham, jakie było im pisane od dnia narodzin.
Wrócił również do pracy, Palarnia prosperowała dobrze podczas jego nieobecności, jednak widział wyraźnie, że brakowało tu jego ręki. Zanim wyjechał miał wielkie plany co do tego miejsca i teraz zamierzał do nich wrócić. Odnowił kontakty i na nowo powrócił do przerwanych czynności. Spędzał znów więcej czasu na Nokturnie niż w domu, jednak nikogo to nie zdziwiło. Xavier Burke był pracoholikiem i wiedział to każdy, kto choć trochę go znał.
Chociaż było powszechnie wiadomo, że lordowie Durham nie są fanami socjalizacji i najlepiej czują się w murach swojego zamku, to mimo wszystko pojawianie się na publicznych wydarzeniach było wymagane. Należało pokazać, że mimo swojej tajemniczości i pewnego rodzaju gburowatości, nadal są szanowaną rodziną czystej krwi, której leży na sercu dobro świata czarodziejów. Dlatego też postanowił pojawić się na festiwalu z okazji Brón Trogain. Bywał na nim już w poprzednich latach, w czasach swojej młodości i miał stąd wiele dobrych wspomnień. Gdzieś tam z tyłu głowy pojawiały się obrazy, kiedy uczęszczał na ten festiwal z małżonką, jednak szybko je odgonił, zamknął pod kluczem, nie mając zamiaru tego rozpamiętywać.
Stosowanie ubrany pojawił się na miejscu odbywania się całego wydarzenia i wszedł w tłum ludzi. Nie umknęło mu kilka ciekawskich spojrzeń rzuconych w jego kierunku, z całą pewnością zdążyło się roznieść, że wrócił do kraju. Nie robił sobie z tego jednak nic, doszedł do wniosku, że reklama dźwignią handlu, więc jeśli ludzie będą mówić o powrocie Lorda Burke’a, napędzi to jego biznes i przybliży go to do wyznaczonych celów.
Po przespacerowaniu się między straganami i przyjrzeniu się produktów, które mają do zaoferowania, jak również nabyciu kilku z nich, nogi pokierowały go w kierunku, z którego dochodziła muzyka. Sam co prawda preferował stonowaną i spokojną, która czasami grała cicho w jego gabinecie gdy ślęczał na księgami i raportami, to melodie płynące z okolic ogniska były dla niego minął odmianą. Zatrzymał się nieopodal płonącego ognia i odpalił papierosa. Zaciągnął się spokojnie, pozwalając dymowi wypełnić płuca, po czym wypuścił obłok z ust, który na moment przybrał kształt okręgu, by po chwili rozpłynąć się w powietrzu. Przez dłuższą chwilę w milczeniu obserwował ludzi zgromadzonych w około ognia i w jego okolicy, kiedy zauważył znajomą twarz. Gdzieś tam przeszła mu myśl, że nie spodziewał się jej tu zobaczyć, ale za moment pomyślał, że przecież trwa festiwal i każdy ma prawo się tu pojawić. Odrzucił niedopałek papierosa i na spokojnie, bez problemu omijając ludzi, skierował swe kroki w kierunku blondwłosej, jak zawsze eleganckiej kobiety.
- Lady Rosier, cóż za miła niespodzianka. - odezwał się spokojnie, stając przy niej, po czym ukłonił się kulturalnie, jak należało – Korzysta Lady z uroków festiwalu?


I know what you are doing in the dark

I know what your greatest desires are.
Xavier Burke
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t9606-xavier-burke-w-budowie https://www.morsmordre.net/t9631-korespondencja-lorda-burke#292826 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t10032-skrytka-bankowa-nr-1569#302913 https://www.morsmordre.net/t9630-xavier-burke#385295
Re: Droga na skróty [odnośnik]13.08.23 23:55
Obchody Brón Trogain trwają w najlepsze, każdego dnia zbierając we wszystkich możliwych miejscach tych, którzy wspólnie bawią się podczas świętowania. Także Evandra korzysta z uroków festiwalu, starając się odsunąć od siebie wszelkie problemy dnia codziennego. Wprawdzie jarmarki okazały się sukcesem, a wyprawa do Rumunii owocną podróżą, tak nadal wisi nad nią widmo budowy serpentarium. Otwarcie nowej części Smoczych Ogrodów zbliża się wielkimi krokami, goniąc terminem budowy. Czasem doyenne zastanawia się, czy aby na pewno nie bierze na siebie zbyt wiele obowiązków i doprowadza do częstego zmęczenia, chcąc dopiąć wszystko na ostatni guzik, jednak do rozwiązania coraz bliżej i w każdym momencie dziecko może zażądać od matki odpoczynku. Koniecznie chciała wykorzystać cały ofiarowany czas.
Brzeg długiej, powłóczystej sukni ze zwiewnego materiału sunie po zieleni traw. W beżach i złotach przywodzi na myśl wizerunek jednej z bogiń, jakim oddaje się dziś cześć. Każdy z wykonywanych gestów nadaje jej eterycznego wyrazu, zwłaszcza że ćwiczone przez lata, obecnie wyglądają już naturalnie. Kosmyki jasnych włosów wypuszczone z upiętego nisko na karku koka wysunęły się podczas ruchu, lecz przy półwili wyglądają, jakby efekt był zamierzony. Lekkie pantofle o nieco miększej podeszwie idealnie nadają się na ziemię polany, pozwalając jednocześnie czuć pod stopami miękkość poszycia.
Przechadza się wzdłuż straganów bardziej po to, by pomówić z mniej lub bardziej sobie znanymi czarodziejami, niż rzeczywiście pragnąc coś kupić. Naturalnie korzysta z wystawionego poczęstunku, chcąc spróbować każdej mieszaniny smaków, nawet jeśli te wbrew pozorom wydają się do siebie nie pasować. Smażone ryby, kwaśne kiszonki, słodycz ciast - jak można się nim oprzeć, zwłaszcza w ciąży?
Duszność tłoku zmusza do wycofania się, odejścia na bok, gdzie zaczerpnąć może świeżego powietrza. Ucieczka okazuje się nie być taka łatwa, co rusz napotyka znajomą sylwetkę, uprzejmie godząc się na krótką pogawędkę, by zaraz odejść ponownie, szukając ostoi bliżej ognisk. Nie mija chwila, aż znajduje ją ktoś, kto momentalnie wywołuje na twarzy Evandry uśmiech. Lord Burke przechodził w życiu przez wiele trudów, a mimo to nadal kroczy z wysoko uniesioną głową, nie dając się marazmowi.
- Zgadza się - przytakuje ze skinieniem głowy i dyga miękko. - Dobrze cię widzieć, Xavier - zwraca się do niego po imieniu ze szczerością w głosie. Podczas ich ostatniego spotkania panowała dość nostalgiczna atmosfera. Smutek gościł w ich sercach i głosach, kiedy radzili się wzajemnie, dzieląc przemyśleniami o życiowych wybojach.
- Potrzebuję chwili spokoju po przejściu wśród tłumu na targu. Mają wspaniałe bułeczki z miodem - dodaje teatralnym szeptem, nachylając się konspiracyjnie. - Niestety zbyt mnoga mieszanina zapach wprawia nas w mdłości. - Dłoń półwili przesuwa się z czułością po lekko zaokrąglonym już brzuchu. - Usiądziemy?
Wśród ognisk znajdowało się wiele miejsc, na których można było spocząć i pogrążyć się w rozmowie, czy zwyczajnie odpocząć od tańca wokół płomieni. Evandra wybiera najdalej ustawioną ławkę i zerka na lorda Burke z ukosa. - A ty? Jak się miewasz?



show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8762-evandra-rosier https://www.morsmordre.net/t8771-dzwoneczek#260729 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t9233-skrytka-bankowa-nr-2076#280737 https://www.morsmordre.net/t8767-evandra-rosier#260654
Re: Droga na skróty [odnośnik]21.08.23 20:39
Kiedy odwróciła się w jego kierunku mógł się jej na spokojnie przyjrzeć. Promieniała, tego był pewny. Ale co tu się dziwić, damy szlachetnie urodzone zawsze promieniały będąc brzemienne. Mimowolnie kącik jego ust lekko uniósł się ku górze.
- Ciebie również miło widzieć Evandro. Jak zwykle wyglądasz olśniewająco, nic tylko zazdrościć memu kuzynowi. - odparł spokojnie delikatnie przy tym kiwając głową.
Chociaż lady Rosier była młoda, to zdążyła już udowodnić, że zasłużyła na swoją reputację. Jako Lady Doyenne spełniała się wyśmienicie, a jej aparycja, sposób poruszania się i naturalnie wypowiedzi potwierdzały tylko, że jest arystokratką z krwi i kości. Urodzoną by być podziwianą i szanowaną. W żadnym wypadku również nie można było jej odmówić inteligencji. Miał przyjemność współpracować z nią jakiś czas temu i zaimponowała mu wtedy swoją wiedzą oraz pomysłami.
Kiedy ostatnio się spotkali Xavier nie był w humorze. Było to krótko po śmierci Charlotty. Nie zmieniało to jednak faktu, że krótka rozmowa, wspominki i pokrzepiające słowa Evandry, dodały mu trochę otuchy. Lady Rosier znała gorzki smak straty najbliższych, więc zdawała sobie sprawy w jakim wtedy był stanie. Chociaż nie można zapomnieć, że on miał prawo pokazywać swój smutek publicznie, wręcz było to od niego pod pewnymi względami wymagane, ona nie miała takiego przywileju z oczywistych względów.
- Zapachy mogą przytłaczać, rozumiem doskonale. - powiedział, po czym nadstawił ramię by mogła się na nim wesprzeć, po czym przeszli do bardziej oddalonej ławeczki, gdzie powietrze nie było tak przesycone festiwalowymi zapachami. - Nie miałem jeszcze sposobności by skosztować wspomnianych przez ciebie bułeczek, jednak narobiłaś mi smaka i zdecydowanie potem pójdę je zakupić. - pokiwał głową z łagodnym, jednak powściągliwym uśmiechem.
Zerknął na jej dłoń, która spoczywała na zaokrąglonym brzuchu, a przed jego oczyma na moment pojawił się obraz Charlotty w ciąży z bliźniakami. Jej dźwięczny śmiech kiedy jedno z dzieci kopnęło rozbrzmiał w jego głowie. Przymknął na chwilę oczy, po czym odgonił szybko to wspomnienie. Nie mógł sobie teraz na to pozwalać, nie chciał, nie w miejscu publicznym. Chwile słabości mógł okazywać jedynie w czterech ścianach własnej sypialni, w samotności.
- Dziękuję, dobrze. Zdecydowanie o wiele lepiej niż ostatnim razem gdy mieliśmy przyjemność się spotkać. Wyjazd, choć nie zapowiedziany, pozwolił odpocząć, oczyścić głowę i wrócić w pewien sposób odmieniony, jednak spokojny…i mniej przygnębiony, to na pewno. - odpowiedział uprzejmie na jej pytanie.
Domyślał się, że wiele osób spekulowało nad przyczyną jego wyjazdu, ale zdawał sobie jednocześnie sprawę, że z drugiej strony było to oczywiste. Ci, którzy go dobrze znali doskonale wiedzieli jakim ciosem była dla niego utrata ukochanej. Wydawałoby się, że dorosły, opanowany mężczyzna jak on zniesie to wszystko i robił to na forum publicznym, osobiście jednak cierpienie z dnia na dzień było coraz bardziej nie do zniesienia. Sam nie spodziewał się po sobie czegoś takiego.
Teraz jednak faktycznie było lepiej i żywił nadzieję, że będzie tak cały czas.
- A jak twoje samopoczucie? Wszystko w porządku? - spytał ze szczerym zainteresowaniem.


I know what you are doing in the dark

I know what your greatest desires are.
Xavier Burke
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t9606-xavier-burke-w-budowie https://www.morsmordre.net/t9631-korespondencja-lorda-burke#292826 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t10032-skrytka-bankowa-nr-1569#302913 https://www.morsmordre.net/t9630-xavier-burke#385295
Re: Droga na skróty [odnośnik]28.08.23 10:28
Omija ją okazja, aby dostrzec tęskne spojrzenie Xaviera, lecz bez większego problemu domyśla się, że czarodziej potrzebować będzie kolejnych lat, by w pełni pogodzić się z odejściem małżonki. To okrutne, próbować wrócić do codziennego życia, kiedy w miejscu, gdzie powinno być serce, zieje czarna dziura, gotowa wessać cały świat, zarażając także smutkiem każdego wokół. Spogląda na czarodzieja z lekkim, acz ciepłym uśmiechem, gotowa otulić go ramieniem i podzielić współczuciem.
- Czego dotyczył wyjazd, jeśli mogę zapytać? - interesuje się absencją arystokraty, bardziej ze względu na chęć bliższego poznania lorda Burke, niż zwykłego wścibstwa. Kurtuazyjnie korzysta z wyciągniętego ramienia, pozwalając podprowadzić się do wolnej ławki na uboczu.
- Doskonale, staram się czerpać z festiwalu wszystko to, co najlepsze. Otaczam się wspaniałymi ludźmi, podziwiam niezwykłą sztukę, raczę wymyślnymi kulinariami. Czegóż więcej chcieć od życia? - śmieje się radośnie, bo czyż nie brzmi to jak idealne życie, jakie każdy z nich chciałby prowadzić każdego dnia? Przeciętni czarodzieje sądzą, że zapewne tak wygląda ich codzienność - skąpana wyłącznie w jasnych barwach, pełna beztroski, skupiona na przyjemnościach i uniesieniach serca. - Przyznać jednak muszę, że moje myśli coraz częściej uciekają do Evana. - To oczywiste, że półtoraroczne dziecko zostało w pałacu wraz z zastępem opiekunek, lecz dla uczącej się matczynej miłości półwili każda przedłużająca się rozłąka staje się utrapieniem. - Więź dziecka z rodzicem jest tą najbardziej istotną, pozwalającą czuć się bezpiecznie i pewnie. Wiem, że należy im też dać trochę wolności, by mogły się rozwijać same, ale też… - urywa wreszcie, zmieniając zatroskany wyraz twarzy na lekki uśmiech. - Jak twoje dzieci Xavierze? Jak przetrwały rozłąkę z tobą na tak długi czas? - Cornel i Melody są znacznie starsze od młodego Rosiera, za parę lat miały udać się do Hogwartu. Tej samej przyszłości chce dla swoich pociech Evandra, pozostając w sentymencie ze szkołą, jaka ją wychowała. Ma jednak świadomość, że to Beauxbatons kształci przyszłych Rosierów, ucząc wrażliwości i niezbędnej wiedzy o ich przodkach - tylko czy aby na pewno nie można wprowadzić podobnych reform w szkole angielskiej? Dziś, kiedy mają już władzę nad krajem, jedyne co pozostaje, to wziąć sprawy w swoje ręce i ukierunkować rzeczywistość pod własne dyktando.
- Czy zastanawiałeś się może, czy aby na pewno Hogwart stoi obecnie na czele szkół nauczających młodzież? W obliczu nadchodzących szybko zmian trudno jest pewnie nadążyć z programem, który pokrywałby się materiałem z najistotniejszymi faktami. - Jak choćby historia magii, na której kartach zapisują się wszystkie wydarzenia z ostatnich miesięcy. Ten, komu przypadnie zaszczyt spisania ważnych dat oraz nazwisk, kształtować będzie umysły przyszłych pokoleń. Zaledwie kilka dni wcześniej, podczas wizyty w Rumunii, zachłyśnięta tamtejszą świeżością (nawet jeśli nadal zacofaną w stosunku do wyzwolonej Anglii), zapragnęła sięgnąć do silniejszych zmian, jakie zresztą od pewnego już czasu chodziły po głowie. Sama nie ma jednak wiedzy ani umiejętności, które pozwoliłyby na zajęcie się spisywaniem historii bardziej zaawansowane, niż ledwie wypunktowanie wydarzeń, na których sama miała przyjemność gościć - ale jakby zlecić to profesjonaliście?



show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8762-evandra-rosier https://www.morsmordre.net/t8771-dzwoneczek#260729 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t9233-skrytka-bankowa-nr-2076#280737 https://www.morsmordre.net/t8767-evandra-rosier#260654
Re: Droga na skróty [odnośnik]13.09.23 18:01
Zasiedli na ławeczce i Xavier w ostatnim momencie powstrzymał gest sięgający po papierosy, schowane w papierośnicy w kieszeni na piersi marynarki. Palenie w obecności ciężarnej byłoby bardzo złym pomysłem, mógł jej tym zaszkodzić, a nie miał takiego zamiaru. Oparł się więc wygodnie o ławeczkę i spojrzał na blondwłosą damę obok siebie.
- Wykopaliska przede wszystkim. Między nami... – nachylił się do niej niby to konspiracyjnie – kurzyłem się na wykopaliskach i zagłębiałem się w pajęczynach w starych grobowcach i badałem starożytne artefakty. - odparł spokojnie lekko kiwając głową, po czym wrócił do poprzedniej pozycji.
Mało kto potrafił sobie wyobrazić dostojnego lorda czy kogokolwiek z rodzin arystokratycznych w warunkach polowych. Było potocznie przyjęte, że osoby z ich statusem społecznym to przeważnie tylko leżą i pachną, a jeśli zajmują się czymś w formie pracy to jest to coś przy czym się nie brudzą. Xavier zdecydowanie odbiegał od stereotypowego wzoru lorda, owszem, prowadził palarnie opium znajdującą się w podziemiach rodzinnego sklepu na Nokturnie i zajmował się ekspertyzą nowo przybyłych artefaktów do sklepu, ale jednak jego głównym zamiłowaniem było branie udziału w wykopaliskach, zwiedzanie i odkrywanie starożytnych budowli i grobowców oraz badanie zapomnianych i nieznanych artefaktów. Nie miał nic przeciwko temu by się przy tym trochę ubrudzić.
- Myślę, że sama sobie odpowiedziałaś na to pytanie Evando. - zgodził się z nią, w taki dzień jak ten niczego więcej nie było potrzeba.
Wsłuchał się w jej słowa na temat dzieci. Miała racje, pociechy potrzebowały bliskości rodziny, rodziców przede wszystkim. Nie wszystkim jest to dane niestety, jednak wychodził z założenia, że takie sytuacje również hartują charakter dzieci. Nie zmieniało to jednak faktu, że jeśli chodziło o jego dzieci, zwłaszcza teraz, planował im poświęcać dokładnie tyle uwagi ile tego wymagają.
- Kiedy dzieci są w tak młodym wieku jak twój syn nie potrzebne im aż tak dużo wolności. Moim zdaniem dopóki są małe należy wykorzystywać możliwość spędzenia z nimi czas jak się da najbardziej. Zobaczysz, kiedy skończy te magiczne siedem lat, jak moje bliźniaki będziesz tęsknić do jego uwagi. - mimowolnie zaśmiał się cicho – Melody uważa się już za dorosłą damę, która już nie potrzebuje towarzystwa ojca na spacerach w ogrodzie, chociaż wiem, że po cichu wolałaby żebym jej towarzyszył. Cornel za to co całkiem inny temat, on już jest praktycznie kompletnie niezależny. Ten mały lord zaskakuje mnie każdego dnia swoją wiedzą i inteligencją. - pokiwał głową z lekkim zamyśleniu – No cóż, Melody zachowuje się jakby rozłąki nie było, jednak Cornel ma mi to wyraźnie za złe. Muszę znów wrócić w jego łaski.
Domyślał się, że nie będzie to łatwe zadanie, jednak nie zamierzał się poddawać. Słysząc jej pytanie zamyślił się na dłuższą chwilę. Kiedy on chodził do Hogwartu nie narzekał na program edukacji, chociaż kiedy zaczął się interesować czarną magią, to zabrakło mu tego. Dopiero kiedy opuścił mury szkoły i zrobił rachunek sumienia, doszedł do wniosku, że szkoła powinna przejść kilka reform aby wykształcić więcej czarodziei. Przede wszystkim należało się pozbyć szlam, ale tego nie powiedział głośno, bo nie wypadało komuś takiemu jak on, nie ważne jakie przekonania ma.
- Myślę, że aktualnie jest o wiele lepiej niż było wcześniej. W końcu program skupia się na tym co ważne i uczy młode pokolenia tego co im się naprawdę w życiu przyda. Jednak masz rację, nadążanie za dynamicznymi zmianami jest ciężkie, ale jestem przekonany, że kiedy wszystko się uspokoi, program zostanie unormowany. - był pewny swoich słów co było również widać w wyrazie jego twarzy.


I know what you are doing in the dark

I know what your greatest desires are.
Xavier Burke
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t9606-xavier-burke-w-budowie https://www.morsmordre.net/t9631-korespondencja-lorda-burke#292826 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t10032-skrytka-bankowa-nr-1569#302913 https://www.morsmordre.net/t9630-xavier-burke#385295

Strona 4 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Droga na skróty
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach