Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Wyspa Wight
Krucza wieża
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Krucza wieża
Położona na na wzgórzach wyspy Wight, sprawiająca wrażenie opuszczonej, wieża stanowi niezwykłe centrum zainteresowania kruków. Trudno stwierdzić, dlaczego miejsce jest tak licznie obsiadane przez czarnoskrzydłe, wieszcze stworzenia. Jedno jest pewne: jeśli rzeczywiście wybierasz się w te okolice, nie próbuj samotnie zwiedzać ciemnych zakamarków i strzelistej wieży, otulonej ciężkim zapachem piór i ciszy naruszanej tylko przez pojedyncze skrzeki.
Mówi się, że miejsce okryte jest klątwą rzuconą przez zamordowanego czarnoksiężnika, a sama ofiara tuż przed śmiercią oddała dech zemście. Dopóki nie zostanie pomszczony, jego dusza będzie dręczyć napotkanych ostrymi szponami kruczej armii.
Po wieży zostały ruiny.
Mówi się, że miejsce okryte jest klątwą rzuconą przez zamordowanego czarnoksiężnika, a sama ofiara tuż przed śmiercią oddała dech zemście. Dopóki nie zostanie pomszczony, jego dusza będzie dręczyć napotkanych ostrymi szponami kruczej armii.
Po wieży zostały ruiny.
The member 'Frederick Fox' has done the following action : rzut kością
'k100' : 55
'k100' : 55
Margaux ruszyła jako pierwsza z cichym brzękiem obcasów, a choć dostrzegała wiele - jak choćby brak kurzu na poręczy - nic nie rzuciło się jej w oczy. Również Florean idący krok w krok za panną Vance nie dostrzegł ani czegokolwiek użytecznego, ani niebezpiecznego. Widzieli jednak wraz z Frederickiem, jak pod wpływem dotyku ich stóp na złotych stopniach od miejsc na których stawali pojawiają się płaskorzeźby z identycznym motywem jak na poręczy, promieniście rozchodząc się na boki by zniknąć po paru sekundach od podniesienia podeszwy buta z powierzchni metalu. Tuż przed ozdobionym w roślinny motyw okrągłym otworem w suficie prowadzącym na kolejne piętro cała trójka wspinająca się po schodach poczuła podmuch wilgotnego, ciepłego powietrza przywodzącego na myśl zielarnie Hogwartu i Beauxbatons, w których prowadzone były lekcje. Za portalem znajdowała się właśnie przypominająca zielarnię okrągła sala, pogrążona w półmroku. Zarówno jej zakrzywione ściany nośne jak i trzy ściany działowe skonstruowane były z pnących się aż do sufitu roślin. Każda z czterech utworzonych w pomieszczeniu ścieżek różniła się jednakże pewnym drobnym elementem: przed każdą z nich wyrastała inna roślina. Mimo, że było dość ciemno rozpoznanie tych czterech roślin nie było niemożliwe, jednak nie z odległości, w której aktualnie się od nich znajdowali.
Stojący u stóp schodów Alan przyglądając się wszystkiemu na wysokości parteru zwrócił uwagę na dziwne ubytki wokół oczodołów cherubina. W połączeniu z nierówną, chropowatą powierzchnią gdzie powinny znajdować się oczy sprawiały wrażenie, że oczy usunięte zostały dopiero po stworzeniu rzeźby - jakby ubytki powstały na skutek ześlizgnięcia się jakiegoś narzędzia.
W przeciwieństwie do Margaux, Floreana i Fredericka, Brendan zarzucił ostrożność i ruszył pod górę o wiele szybciej. Nie uszedł jednak za daleko, bowiem na dziewiątym stopniu stracił równowagę na nierównej powierzchni płaskorzeźby, która pojawiła się pod jego stopą. Powierzchnia buta zsunęła się na stopień niżej, Weasley próbując utrzymać równowagę ustawił prawą nogę w nienaturalny sposób wykrzywiając ją mocno w kolanie. Poczuł niesamowity ból promieniujący od stawu pod którego wpływem nogi się pod nim ugięły i Brendan tracąc równowagę zsunął się brzuchem do dołu kilka stopni niżej, leżąc płasko tuż przed Alanem. Pozostali znajdujący się na pierwszym piętrze Zakonnicy usłyszeli za to dochodzące z dołu, niepokojące dźwięki. (zapis w formie onomatopei: łubudubu)
|Brendan, w aktualnym stanie nie jesteś zdolny bezboleśnie poruszać prawą nogą w stawie kolanowym. Przy każdej próbie chodzenia bez uprzedniego uleczenia kończyny uraz będzie powodował obrażenia w wysokości -5 punktów żywotności na kolejkę, ponadto kolano może patologicznie wyginać się w przeciwnym kierunku i na boki, niemożliwym jest normalne obciążanie prawej nogi. Przez najbliższy tydzień (w przypadku niezaleczenia) na twoim torsie widoczne będą siniaki od uderzeń o kolejne stopnie. Alan nadal znajdujący się u stóp schodów widział jednak całe zdarzenie i oczywistym dla niego było, że Weasley zwichnął prawą nogę w stawie kolanowym. Zaklęcie Articulatio całkowicie uleczy obrażenia spowodowane urazem kolana.
Margaux, Florean oraz Frederick: znajdujecie się aktualnie na pierwszym piętrze wieży. Każde z Was (jako że posiadacie biegłość zielarstwa) może rozpoznać jedną roślinę na kolejkę.
Kolejka siódma.
Na odpis macie 24 godziny.
Stojący u stóp schodów Alan przyglądając się wszystkiemu na wysokości parteru zwrócił uwagę na dziwne ubytki wokół oczodołów cherubina. W połączeniu z nierówną, chropowatą powierzchnią gdzie powinny znajdować się oczy sprawiały wrażenie, że oczy usunięte zostały dopiero po stworzeniu rzeźby - jakby ubytki powstały na skutek ześlizgnięcia się jakiegoś narzędzia.
W przeciwieństwie do Margaux, Floreana i Fredericka, Brendan zarzucił ostrożność i ruszył pod górę o wiele szybciej. Nie uszedł jednak za daleko, bowiem na dziewiątym stopniu stracił równowagę na nierównej powierzchni płaskorzeźby, która pojawiła się pod jego stopą. Powierzchnia buta zsunęła się na stopień niżej, Weasley próbując utrzymać równowagę ustawił prawą nogę w nienaturalny sposób wykrzywiając ją mocno w kolanie. Poczuł niesamowity ból promieniujący od stawu pod którego wpływem nogi się pod nim ugięły i Brendan tracąc równowagę zsunął się brzuchem do dołu kilka stopni niżej, leżąc płasko tuż przed Alanem. Pozostali znajdujący się na pierwszym piętrze Zakonnicy usłyszeli za to dochodzące z dołu, niepokojące dźwięki. (zapis w formie onomatopei: łubudubu)
|Brendan, w aktualnym stanie nie jesteś zdolny bezboleśnie poruszać prawą nogą w stawie kolanowym. Przy każdej próbie chodzenia bez uprzedniego uleczenia kończyny uraz będzie powodował obrażenia w wysokości -5 punktów żywotności na kolejkę, ponadto kolano może patologicznie wyginać się w przeciwnym kierunku i na boki, niemożliwym jest normalne obciążanie prawej nogi. Przez najbliższy tydzień (w przypadku niezaleczenia) na twoim torsie widoczne będą siniaki od uderzeń o kolejne stopnie. Alan nadal znajdujący się u stóp schodów widział jednak całe zdarzenie i oczywistym dla niego było, że Weasley zwichnął prawą nogę w stawie kolanowym. Zaklęcie Articulatio całkowicie uleczy obrażenia spowodowane urazem kolana.
Margaux, Florean oraz Frederick: znajdujecie się aktualnie na pierwszym piętrze wieży. Każde z Was (jako że posiadacie biegłość zielarstwa) może rozpoznać jedną roślinę na kolejkę.
Kolejka siódma.
Na odpis macie 24 godziny.
- Żywotność postaci:
Postać Wartość Kara ALAN 215 Brak BRENDAN 282 Brak FLOREAN 180 -5 do rzutu k100 FREDERICK 245 Brak MARGAUX 205 Brak
- Poglądowy plan pierwszego piętra:
- Na prośbę Margaux:
Nawet nie bardzo wiedział, co się stało, kiedy osunęła się jego stopa - stopnie schodów go poobijały, a z jego nogą ewidentnie było coś nie tak, a co gorsze - kiedy otworzył oczy, wciąż znajdował się u dołu schodów, leżąc przed Alanem, którego odgrodził od wyjścia. Skrzywił się z niesmakiem, wspinając się na dłoniach po schodach tak, by podnieść się do pozycji stojącej, zaczynając powątpiewać w sens jego bytności tutaj. Do jasnej cholery, był aurorem. Szkolony trzy lata, by stawić czoło wszystkiemu, co najstraszniejsze dla czarodziejskiego świata. Był gwardzistą, przeszedł próbę, tę drogę przez mękę, umarł i odrodził się z popiołów, by stać na straży porządku. Tym czasem - nie radził sobie z poruszaniem się po schodach. Nie potrafił obronić się przed prostym zaklęciem. Nie potrafił zaatakować, kiedy było to konieczne. Nie potrafił sam sobie pomóc. Jego magia nie działała we wnętrzu tej wieży. Był jak dziecko.
Mówią, że upadki wzmacniają; Brendan zacisnął zęby, kręcąc głową uzdrowicielowi - nie potrzebował pomocy. Syknął krótko, kiedy stanął na nodze; potrzebował, oczywiście, że tak. Ale czas prześlizgiwał się przez palce, złowieszcze, brutalnie, niebezpiecznie. Nie miał zamiaru nikogo opóźniać - nie miał zamiaru być też powodem ich opóźnienia. A jeśli miał nim być, równie dobrze mogli go tutaj zostawić - tylko im zawadzał. Nieistotne przecież było zdrowie któregokolwiek z nich, póki wciąż pozostawało ich wystarczająco wielu, by dostać się na szczyt wieży. Powodzenie misji było najważniejsze - nie dobro któregokolwiek z nich, a już na pewno nie jego - przysięgał, że dla dobra sprawy gotów będzie oddać wszystko, nawet jeśli to wszystko miał oddać pieprzonym schodom. Wyciągnął więc uniesioną dłoń przed Alana, powstrzymując go przed działaniem - kiedy jął kuśtykać wzwyż schodów, mocno zaciskając dłoń na różdżce, by oddać nieco bólu. Starał się wyczuć nogę, starał się stawiać ranną jak najdelikatniej, to przecież tylko parę schodów - na Merlina, to nie Łysa Góra. Musieli dołączyć do pozostałych, jak najszybciej, nie mieli czasu na rozckliwianie się nad sobą.
Mówią, że upadki wzmacniają; Brendan zacisnął zęby, kręcąc głową uzdrowicielowi - nie potrzebował pomocy. Syknął krótko, kiedy stanął na nodze; potrzebował, oczywiście, że tak. Ale czas prześlizgiwał się przez palce, złowieszcze, brutalnie, niebezpiecznie. Nie miał zamiaru nikogo opóźniać - nie miał zamiaru być też powodem ich opóźnienia. A jeśli miał nim być, równie dobrze mogli go tutaj zostawić - tylko im zawadzał. Nieistotne przecież było zdrowie któregokolwiek z nich, póki wciąż pozostawało ich wystarczająco wielu, by dostać się na szczyt wieży. Powodzenie misji było najważniejsze - nie dobro któregokolwiek z nich, a już na pewno nie jego - przysięgał, że dla dobra sprawy gotów będzie oddać wszystko, nawet jeśli to wszystko miał oddać pieprzonym schodom. Wyciągnął więc uniesioną dłoń przed Alana, powstrzymując go przed działaniem - kiedy jął kuśtykać wzwyż schodów, mocno zaciskając dłoń na różdżce, by oddać nieco bólu. Starał się wyczuć nogę, starał się stawiać ranną jak najdelikatniej, to przecież tylko parę schodów - na Merlina, to nie Łysa Góra. Musieli dołączyć do pozostałych, jak najszybciej, nie mieli czasu na rozckliwianie się nad sobą.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zagapił się.
Ale tylko na chwilę, tylko na krótki moment, ślizgając się spojrzeniem po stopniach, poręczach, a także zdobieniach na nich. Niekiedy jego wzrok zatrzymywał się gdzieś na dłużej, gdy sądził, że dostrzegł coś godnego uwagi, lecz zwykle okazywało się to fałszywym alarmem. Dopiero gdy ponownie spojrzał w stronę przerażającego lica cherubinka, dostrzegł, że z jego oczami jest coś nie tak. Prócz tego, że ich tam nie było.
- Cherubinek miał oczy, tylko ktoś je usunął. Myślicie, że to może coś wno... - Dopiero wtedy zauważył, że reszta była już prawie na górze. Właściwie to podniósł nogę, by wykonać kilka szybkich kroków, jak najszybciej dołączając do reszty, ale potem wydarzyło się coś, czego się nie spodziewał. Widział tylko jakieś nietypowe ruchy Brendana, gdy nie docierało do niego jeszcze co się dzieje, a potem jego sylwetkę ześlizgującą się po schodach i... zatrzymującą się tuż przed nim. Zamrugał, wyraźnie zdezorientowany.
- Eeee... - tylko tyle był w stanie wydukać. Dopiero po chwili zaczynało naprawdę docierać do niego to, co się stało. Nieco zmartwiony, ale ciągle też lekko skołowany, nachylił się nad nim, by podać mu rękę. - Nic Ci nie jest? - Pomógł mu wstać i dopiero po chwili dostrzegł, że najwyraźniej coś mu było. I to coś poważnego. Od razu sięgnął po różdżkę i wycelował ją w kolano Weasleya. - Musimy to szybko wyleczyć, to zaklęcie będzie trochę bo... - Ale nie pozwolono mu dokończyć. Z niechęcią patrzył na pełne uporu zapewnienia rudego, że nic mu nie jest, że da radę, że nie ma czasu. Protestował, to oczywiste, bowiem uzdrowicielskie odruchu nie pozwalały mu na pozostawienie tego w taki sposób. Ale ostatecznie westchnął tylko.
- Niech Ci będzie. Ale zrobię to przy pierwszej lepszej okazji, na przykład gdybyśmy znów mieli jakąś zagadkę. A teraz pomogę Ci wejść. - Po czym posłużył Breandanowi za ramię, na którym ten mógł się wesprzeć i razem ruszyli w górę po schodach, próbując dołączyć do reszty i odkryć co się kryje na górze.
Ale tylko na chwilę, tylko na krótki moment, ślizgając się spojrzeniem po stopniach, poręczach, a także zdobieniach na nich. Niekiedy jego wzrok zatrzymywał się gdzieś na dłużej, gdy sądził, że dostrzegł coś godnego uwagi, lecz zwykle okazywało się to fałszywym alarmem. Dopiero gdy ponownie spojrzał w stronę przerażającego lica cherubinka, dostrzegł, że z jego oczami jest coś nie tak. Prócz tego, że ich tam nie było.
- Cherubinek miał oczy, tylko ktoś je usunął. Myślicie, że to może coś wno... - Dopiero wtedy zauważył, że reszta była już prawie na górze. Właściwie to podniósł nogę, by wykonać kilka szybkich kroków, jak najszybciej dołączając do reszty, ale potem wydarzyło się coś, czego się nie spodziewał. Widział tylko jakieś nietypowe ruchy Brendana, gdy nie docierało do niego jeszcze co się dzieje, a potem jego sylwetkę ześlizgującą się po schodach i... zatrzymującą się tuż przed nim. Zamrugał, wyraźnie zdezorientowany.
- Eeee... - tylko tyle był w stanie wydukać. Dopiero po chwili zaczynało naprawdę docierać do niego to, co się stało. Nieco zmartwiony, ale ciągle też lekko skołowany, nachylił się nad nim, by podać mu rękę. - Nic Ci nie jest? - Pomógł mu wstać i dopiero po chwili dostrzegł, że najwyraźniej coś mu było. I to coś poważnego. Od razu sięgnął po różdżkę i wycelował ją w kolano Weasleya. - Musimy to szybko wyleczyć, to zaklęcie będzie trochę bo... - Ale nie pozwolono mu dokończyć. Z niechęcią patrzył na pełne uporu zapewnienia rudego, że nic mu nie jest, że da radę, że nie ma czasu. Protestował, to oczywiste, bowiem uzdrowicielskie odruchu nie pozwalały mu na pozostawienie tego w taki sposób. Ale ostatecznie westchnął tylko.
- Niech Ci będzie. Ale zrobię to przy pierwszej lepszej okazji, na przykład gdybyśmy znów mieli jakąś zagadkę. A teraz pomogę Ci wejść. - Po czym posłużył Breandanowi za ramię, na którym ten mógł się wesprzeć i razem ruszyli w górę po schodach, próbując dołączyć do reszty i odkryć co się kryje na górze.
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Szedł ostrożnie po schodach, uważając, by niczego nie dotknąć. Wydawało mu się, że każde muśnięcie poręczy czy pozostałych zdobień spowoduje uruchomienie całego systemu niebezpiecznych pułapek. Tak był na tym skupiony, że aż podskoczył na nagły hałas spowodowany upadkiem Brendana. Odwrócił się, żeby rozeznać się w sytuacji, ale z tej odległości nie mógł dokładnie zobaczyć co się wydarzyło. Uspokoiła go trochę obecność Alana na parterze - był przekonany, że w razie problemów udzieli mu fachowej pomocy. Wciąż poddenerwowany zaistniałą sytuacją, postanowił jednak rozeznać się w pierwszym piętrze. Każde rządzi się własnymi prawami bębniło mu w głowie. Odczuł na swojej skórze przyjemny powiew wiatru, ale właśnie fakt tej przyjemności jeszcze bardziej go zaniepokoił. Przyjrzał się wszystkim ścieżkom i był przekonany, że każda z nich kryje kolejne niebezpieczeństwa. Ale przecież nie mogli się cofnąć. Zerknął na Margo i Fredericka. - Nic stąd nie widać. Trzeba podejść bliżej - i jak powiedział tak zrobił. Niepewnie podszedł bliżej trzeciej ścieżki, przyglądając się dokładniej stojącej przed nią roślince. Nigdy nie był szczególnie dobry w zielarstwie - w zasadzie wydawało mu się, że cała jego wiedza nie wychodziła ponad poziom SUMów. Niemniej musiało mu to wystarczyć.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Poruszała się ostrożnie, może nieco zbyt gorliwie rozglądając się na boki, ale nie chciała dać się zaskoczyć; obecność pozostałych Zakonników za plecami dodawała jej otuchy, nie niwelowała jednak narastającej czujności, potęgowanej jedynie przez fakt, że coś wydawało jej się być nie w porządku, choć nie była w stanie określić, co dokładnie. Pojedyncze elementy układanki prześlizgiwały jej się przez palce, nie składając się w żadną sensowną całość, a pytania kiełkujące w głowie mnożyły się wraz z każdym pokonywanym stopniem. Wciąż nie była w stanie określić jednoznacznie przeznaczenia budowli, w której się znaleźli – po co ktoś zadawałby sobie trud w umieszczaniu tu kolejnych przeszkód? Czy jedynym, czego strzegły, byli pojmani czarodzieje, czy może na szczycie wieży czekało na nich więcej niespodzianek?
Silny zapach ziemi i roślin uderzył ją bez ostrzeżenia, przyzywając wspomnienia skąpanych w słońcu szklarni Beauxbatons i… jej własnego mieszkania; nagłe wspomnienie wywołało nieprzyjemnie ukłucie w klatce piersiowej, ale Margaux nie miała czasu, żeby się nad sobą roztkliwiać, bo sekundę później usłyszała donośny łoskot, dobiegający z dołu schodów. Odwróciła się gwałtownie, dopiero teraz zauważając, że nie było z nimi Brendana i Alana; cofnęła się, spoglądając w dół. – Żyjecie? – zapytała, być może zbyt cicho, ale z jakiegoś powodu bała się podnieść głos; nie miała pojęcia, czy ktoś przypadkiem nie obserwował ich wędrówki. Miała ochotę się wrócić, upewnić, czy Bren nie potrzebował pomocy, wiedziała jednak, że w razie czego był w dobrych rękach – a im naprawdę zaczynał kończyć się czas.
Idąc w ślady Floreana, podeszła do przodu, odbijając w prawo i kierując się w stronę ostatniej, czwartej ścieżki; wciąż ściskając w dłoni różdżkę i wciąż nasłuchując ewentualnych niebezpieczeństw, zbliżyła się do zagradzającej drogę rośliny z zamiarem przyjrzenia jej się bliżej. Nie była specjalistką w zielarstwie, jej umiejętności kończyły się gdzieś na hodowli domowych roślin doniczkowych, ale miała nadzieję, że uda jej się przynajmniej rozpoznać, z czym miała do czynienia.
Silny zapach ziemi i roślin uderzył ją bez ostrzeżenia, przyzywając wspomnienia skąpanych w słońcu szklarni Beauxbatons i… jej własnego mieszkania; nagłe wspomnienie wywołało nieprzyjemnie ukłucie w klatce piersiowej, ale Margaux nie miała czasu, żeby się nad sobą roztkliwiać, bo sekundę później usłyszała donośny łoskot, dobiegający z dołu schodów. Odwróciła się gwałtownie, dopiero teraz zauważając, że nie było z nimi Brendana i Alana; cofnęła się, spoglądając w dół. – Żyjecie? – zapytała, być może zbyt cicho, ale z jakiegoś powodu bała się podnieść głos; nie miała pojęcia, czy ktoś przypadkiem nie obserwował ich wędrówki. Miała ochotę się wrócić, upewnić, czy Bren nie potrzebował pomocy, wiedziała jednak, że w razie czego był w dobrych rękach – a im naprawdę zaczynał kończyć się czas.
Idąc w ślady Floreana, podeszła do przodu, odbijając w prawo i kierując się w stronę ostatniej, czwartej ścieżki; wciąż ściskając w dłoni różdżkę i wciąż nasłuchując ewentualnych niebezpieczeństw, zbliżyła się do zagradzającej drogę rośliny z zamiarem przyjrzenia jej się bliżej. Nie była specjalistką w zielarstwie, jej umiejętności kończyły się gdzieś na hodowli domowych roślin doniczkowych, ale miała nadzieję, że uda jej się przynajmniej rozpoznać, z czym miała do czynienia.
sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
all those layers
of silence
upon silence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Spektakularny upadek Brendana wstrzymał mnie w połowie drogi na piętro, wszystko jednak wskazywało na to, że Weasley ostał się w jednym kawałku. Mając na oku znajdujących się już u szczytu schodów Margaux i Floreana, upewniłem się jedynie, że Bennett wraz z rudzielcem ruszają za nami, po czym samemu podążyłem na górę – czas był naszym największym wrogiem, a skoro błyskawicznie postawiona diagnoza wykluczała konieczność układania epitafium, nie powinniśmy pozostawać w miejscu. Z resztą, był aurorem, przyzwyczajonym do działania w najbardziej niesprzyjających warunkach.
Wyczuwalna zmiana powietrza, które ciepłem i wilgocią objęło moje płuca, mimowolnie przywołała wspomnienia z czasów lekcji zielarstwa. W istocie, piętro przypominało raczej cieplarnię, niźli wnętrze kamiennej wieży, rozpościerając przed nam cztery zielone korytarze.
- Jak myślicie, to jeden z wspomnianych... labiryntów? - Rzuciłem w stronę Margaux i Floreana, zbliżając się do prześwitu zaraz po lewej stronie schodów (pierwszy). Zielarstwo oraz eliksiry – choć wymagane w pracy aurora – nigdy nie były moją najmocniejszą stroną, jednak roślina, która splatała żywą ścianą, wydała mi się znajoma.
Wyczuwalna zmiana powietrza, które ciepłem i wilgocią objęło moje płuca, mimowolnie przywołała wspomnienia z czasów lekcji zielarstwa. W istocie, piętro przypominało raczej cieplarnię, niźli wnętrze kamiennej wieży, rozpościerając przed nam cztery zielone korytarze.
- Jak myślicie, to jeden z wspomnianych... labiryntów? - Rzuciłem w stronę Margaux i Floreana, zbliżając się do prześwitu zaraz po lewej stronie schodów (pierwszy). Zielarstwo oraz eliksiry – choć wymagane w pracy aurora – nigdy nie były moją najmocniejszą stroną, jednak roślina, która splatała żywą ścianą, wydała mi się znajoma.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Pierwsze próby chodzenia podjęte przez Brendana dawały niezbyt zadowalające efekty: z każdym krokiem mężczyzna czuł kolejne fale bólu promieniujące z uszkodzonego stawu. Sama noga zapewniała naprawdę marne oparcie, luźny staw kolanowy wyginał się raz w lewo, raz w prawo, zmuszając aurora do szybkiego przenoszenia ciężaru ciała na lewą nogę. Gdy Alan przyszed Weasleyowi z pomocą ich wędrówka po schodach na pierwsze piętro nabrała tempa i już po chwili mogli dołączyć do pozostałej trójki Zakonników, która aktualnie zajmowała się rozpoznawaniem wyrastających przed nimi roślin.
Florean miał przed sobą biały kwiat o pięciu płatkach osadzony na czarnej łodyżce. Z lekko wystającego ponad poziom ziemi kłącza wyrastały dodatkowo trzy delikatnie ząbkowane, skórzaste liście na długich ogonkach. Już kiedyś na pewno miał z nim do czynienia na jednej z lekcji zielarstwa. W głowie zaświtało mu, że widział kilka odmian tej rośliny w szklarniach Hogwartu... oraz, że czytał o niej w pewnej starej księdze o historii rodu Slughorn. W urywkach notatek Edwarda Kelleya pojawiła się rycina przedstawiająca rosnącą przed Floreanem roślinę: ciemiernik.
Przed Margaux rosła natomiast niewielka sadzonka drzewka, wyglądająca zupełnie jak jarzębina. Kobieta z łatwością rozpoznała jednak jego korę, często używaną w dziedzinie magii leczniczej; miała przed sobą niewielkie drzewko Wiggen.
Frederick ujrzał przed sobą roślinę tworzącą dość zbitą kępę o szarozielonych, pierzastosiecznych, owłosionych liściach. Miała żółte kwiatostany zebrane w zwisające w dół niewielkie koszyczki, rozmieszczone dość blisko siebie na większej części łodygi. Pamiętał ją z kursu aurorskiego - była omawiana przy truciznach jako składnik Wywaru Żywej Śmierci, który łagodził ból, jednak przy niewłaściwym dawkowaniu w eliksirze mógł doprowadzić do zgonu. Jej nazwę miał gdzieś na końcu języka.
|Nieoznaczona pozostaje roślina przy ścieżce drugiej.
Kolejka ósma.
Na odpis macie 24 godziny.
Florean miał przed sobą biały kwiat o pięciu płatkach osadzony na czarnej łodyżce. Z lekko wystającego ponad poziom ziemi kłącza wyrastały dodatkowo trzy delikatnie ząbkowane, skórzaste liście na długich ogonkach. Już kiedyś na pewno miał z nim do czynienia na jednej z lekcji zielarstwa. W głowie zaświtało mu, że widział kilka odmian tej rośliny w szklarniach Hogwartu... oraz, że czytał o niej w pewnej starej księdze o historii rodu Slughorn. W urywkach notatek Edwarda Kelleya pojawiła się rycina przedstawiająca rosnącą przed Floreanem roślinę: ciemiernik.
Przed Margaux rosła natomiast niewielka sadzonka drzewka, wyglądająca zupełnie jak jarzębina. Kobieta z łatwością rozpoznała jednak jego korę, często używaną w dziedzinie magii leczniczej; miała przed sobą niewielkie drzewko Wiggen.
Frederick ujrzał przed sobą roślinę tworzącą dość zbitą kępę o szarozielonych, pierzastosiecznych, owłosionych liściach. Miała żółte kwiatostany zebrane w zwisające w dół niewielkie koszyczki, rozmieszczone dość blisko siebie na większej części łodygi. Pamiętał ją z kursu aurorskiego - była omawiana przy truciznach jako składnik Wywaru Żywej Śmierci, który łagodził ból, jednak przy niewłaściwym dawkowaniu w eliksirze mógł doprowadzić do zgonu. Jej nazwę miał gdzieś na końcu języka.
|Nieoznaczona pozostaje roślina przy ścieżce drugiej.
Kolejka ósma.
Na odpis macie 24 godziny.
- Żywotność postaci:
Postać Wartość Kara ALAN 215 Brak BRENDAN 282 Brak FLOREAN 180 -5 do rzutu k100 FREDERICK 245 Brak MARGAUX 205 Brak
Bierne przyglądanie się rosnącej w cieplarni roślinie wydawało jej się stratą czasu, choć jednocześnie nie mogła oprzeć się wrażeniu, że oto mieli przed sobą kolejną zagadkę. Uczucie napełniało ją frustracją, zwłaszcza w zestawieniu ze świadomością, że powinni się spieszyć; ktoś z całą pewnością zdawał sobie sprawę z ich obecności w wieży, ich podejście pod kamienne mury było wystarczająco widowiskowe, żeby zaalarmować strażników. Ptasich, ludzkich – nieistotne, aktualnie wszyscy wydawali jej się jednakowo groźni, w miarę jak rozmywało się gdzieś analityczne spojrzenie na całą misję. Broniła się przed tym tak długo, jak mogła, ale koniec końców musiała pogodzić się z faktem, że zasady panujące w budowli wykraczały poza te, według których zazwyczaj funkcjonował otaczający ją świat.
Więc schyliła się, oceniając wzrokowo rosnące na początku ścieżki drzewko.
Mimo że przez zdecydowaną większość czasu do leczenia używała zaklęć, rozpoznała je od razu: charakterystyczne, czerwone kulki jarzębiny trudno było pomylić z czymkolwiek innym, tak samo jak brunatną, odrobinę wilgotną korę. – Drzewo Wiggen – powiedziała, odwracając się przez ramię i podnosząc głos wystarczająco, żeby usłyszeli ją wszyscy pozostali Zakonnicy. Kątem oka zauważyła, że u szczytu schodów pojawili się Bren i Alan; odetchnęła z ledwie widoczną ulgą, choć nie podobał jej się chwiejny krok tego pierwszego. – Mówią, że jego pień chroni przed magicznymi stworzeniami. Jeżeli wierzycie w amulety – dodała. Coś, co w założeniu miało stanowić lekką uwagę, zabrzmiało zdecydowanie ciężej, niż zamierzała, ale nie było czasu na rozkładanie szczegółów na czynniki pierwsze; odwróciła się z powrotem w stronę rośliny, wyciągając dłoń do przodu i ostrożnie starając się odłamać kawałek porastającej drzewko kory. Miała nadzieję, że gdzieś między liśćmi nie czaiły się nieśmiałki.
Wyprostowała się chwilę później, żeby posłuchać, co do powiedzenia mieli pozostali. Osobiście uważała, że wybranie ścieżki, przy której stała, było tak samo dobrym rozwiązaniem, jak każde inne (jak duże mogło być to pomieszczenie?), ale ruszyła się z miejsca dopiero, gdy pozostali podjęli decyzję, zaczynając milcząco podążać ich śladami, zduszając na języku prośbę o przeznaczenie kilku minut cennego czasu na udzielenie pomocy kuśtykającemu Brendanowi.
Więc schyliła się, oceniając wzrokowo rosnące na początku ścieżki drzewko.
Mimo że przez zdecydowaną większość czasu do leczenia używała zaklęć, rozpoznała je od razu: charakterystyczne, czerwone kulki jarzębiny trudno było pomylić z czymkolwiek innym, tak samo jak brunatną, odrobinę wilgotną korę. – Drzewo Wiggen – powiedziała, odwracając się przez ramię i podnosząc głos wystarczająco, żeby usłyszeli ją wszyscy pozostali Zakonnicy. Kątem oka zauważyła, że u szczytu schodów pojawili się Bren i Alan; odetchnęła z ledwie widoczną ulgą, choć nie podobał jej się chwiejny krok tego pierwszego. – Mówią, że jego pień chroni przed magicznymi stworzeniami. Jeżeli wierzycie w amulety – dodała. Coś, co w założeniu miało stanowić lekką uwagę, zabrzmiało zdecydowanie ciężej, niż zamierzała, ale nie było czasu na rozkładanie szczegółów na czynniki pierwsze; odwróciła się z powrotem w stronę rośliny, wyciągając dłoń do przodu i ostrożnie starając się odłamać kawałek porastającej drzewko kory. Miała nadzieję, że gdzieś między liśćmi nie czaiły się nieśmiałki.
Wyprostowała się chwilę później, żeby posłuchać, co do powiedzenia mieli pozostali. Osobiście uważała, że wybranie ścieżki, przy której stała, było tak samo dobrym rozwiązaniem, jak każde inne (jak duże mogło być to pomieszczenie?), ale ruszyła się z miejsca dopiero, gdy pozostali podjęli decyzję, zaczynając milcząco podążać ich śladami, zduszając na języku prośbę o przeznaczenie kilku minut cennego czasu na udzielenie pomocy kuśtykającemu Brendanowi.
sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
all those layers
of silence
upon silence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Podszedł niepewnie do rośliny rosnącej przy trzeciej ścieżce, będąc gotowym na jej atak. Nie potrafił sobie wyobrazić ile stresu musieli przeżywać w swojej pracy Brendan i Frederick. Coraz bardziej cenił swoją pracę, w której jedynym niebezpieczeństwem było ewentualne zatrucie i dwudniowa biegunka. Kucnął przy swojej roślince, próbując przypomnieć sobie jej nazwę. Był przekonany, że już ją kiedyś widział - niekoniecznie na żywo, ale z pewnością w którejś z książek. Posłuchał co ma do powiedzenia Margo i w końcu sobie przypomniał. - Ciemiernik - zawyrokował, spoglądając na pozostałych. - Edward Kelley wspominał o nim w swoich notatkach - dodał, choć w zasadzie wcale nie musiał, ale to było silniejsze od niego. - Niezbyt przyjemny typ, chyba nie wybierałbym tej ścieżki - chociaż czy można takie decyzje podejmować na takiej podstawie? Wzruszył ramionami, nie będąc stuprocentowo pewnym swojego zdania, niemniej drzewo Wiggenowe brzmiało... przyjemniej? - Wierzę, nie wierzę... - mruknął, podchodząc do Margo i tak jak ona odłamując kawałek kory. Podrzucił go lekko w dłoni. Może nic mu nie da, a może okaże się magiczny tak jak pióro kruka. Wolał dmuchać na zimne. - Może lepiej idźmy tędy - dodał, a kiedy zobaczył, że ich towarzyszka rusza w drogę, od razu zaczął iść za nią. Wydawało mu się, że nie ma co się zbyt długo zastanawiać. Czas naglił.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Od początku do końca starał się ignorować jęki niezadowolenia, które wydawał z siebie Brendan odkąd tylko Bennett postanowił mu pomóc. Momentami Alan zastanawiał się czy w ten sposób próbuje on zakryć jęki bólu, lecz pytanie o to uznał za kompletnie bezsensowne. Miał ochotę zatrzymać się, zacząć na niego krzyczeć i rzucić zaklęcie nastawiające bez uprzedzenia, by ból był krótką karą za ośli wręcz upór. Ale tego nie zrobił, w milczeniu robiąc kolejne kroki w górę, jednocześnie służąc Weasleyowi za pomocne ramię, dzięki któremu ta mozolna wędrówka po schodach stała się nieco szybsza.
Gdy stanęli na pierwszy piętrze, z niepokojem, ale także lekkim zaciekawieniem rozejrzał się po nim. Wygląd pomieszczenia był nietypowy, dlatego tak interesujący i... budzący wiele złych przeczuć. Od samego początku pojawienia się na wyspie wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły im, iż dostanie się tutaj nie będzie proste, a wszystko co się da będzie im to utrudniać. Zważając więc na każdy krok i rozglądając się dookoła (a jednocześnie podpierając Brendana), powoli człapał w stronę innych, kierując się w kierunku Margaux.
- Jest uparty jak osioł. Nie pozwolił mi nastawić sobie nogi. - Mruknął z złością i żalem. Medyk medyka zrozumie, Margo z pewnością nie raz również spotykała się z upartymi pacjentami, którzy tylko utrudniali pracę.
- Drzewko Wiggen zdecydowanie brzmi bardziej sympatycznie od reszty, idziemy tam. - Stwierdził tuż po usłyszeniu na co natknęła się reszta. Podążając za resztą - zerwał kawałek kory z drzewka i schował do kieszeni, by następnie, pomagając jednocześnie Brendanowi, udać się tym korytarzem tak jak reszta ich towarzyszy.
Gdy stanęli na pierwszy piętrze, z niepokojem, ale także lekkim zaciekawieniem rozejrzał się po nim. Wygląd pomieszczenia był nietypowy, dlatego tak interesujący i... budzący wiele złych przeczuć. Od samego początku pojawienia się na wyspie wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły im, iż dostanie się tutaj nie będzie proste, a wszystko co się da będzie im to utrudniać. Zważając więc na każdy krok i rozglądając się dookoła (a jednocześnie podpierając Brendana), powoli człapał w stronę innych, kierując się w kierunku Margaux.
- Jest uparty jak osioł. Nie pozwolił mi nastawić sobie nogi. - Mruknął z złością i żalem. Medyk medyka zrozumie, Margo z pewnością nie raz również spotykała się z upartymi pacjentami, którzy tylko utrudniali pracę.
- Drzewko Wiggen zdecydowanie brzmi bardziej sympatycznie od reszty, idziemy tam. - Stwierdził tuż po usłyszeniu na co natknęła się reszta. Podążając za resztą - zerwał kawałek kory z drzewka i schował do kieszeni, by następnie, pomagając jednocześnie Brendanowi, udać się tym korytarzem tak jak reszta ich towarzyszy.
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jęknął, raz i drugi, wściekły, że nie potrafił nawet iść samemu - niechętnie wsparł się na ramieniu Alana, korzystając z jego pomocy. Każdy kolejny krok wywoływał ból, ale siła woli nie pozwalała mu się zatrzymać - to absurd, żeby na tej wyprawie pokonały go akurat schody. Czuł się z tym okrutnie źle, on, auror-gwardzista, pełzający po tej budowli jak ostatnia kaleka. Nie takiego wybrała go Bathilda - nie takim obiecał jej być, kiedy ścierali się z wyższym, ważniejszym celem. Mieli uratować tych ludzi - a nie zabić siebie po drodze, potykając się o własne nogi. Podchodząc bliżej pozostałych, uniósł głowę, wypatrując kolejnych towarzyszy; Margie i drzewko wiggenowe, Florean i ciemiernik, wybór wydawał się oczywisty. To drzewo wiggen kojarzyło się najlepiej.
- Nie mamy czasu na głupoty, Alan - mruknął niechętnie, bo niechętnie w ogóle słyszał o tym, że coś z jego nogą było nie tak - nawet, jeśli ta noga dawała mu o tym znać przy każdym poruszeniu. Ich cel był ważniejszy od niego, na szczęście mógł mieć pewność, że Frederick o tym wiedział. - Chodźmy - przytaknął uzdrowicielowi, wraz z nim ruszając za Margie i Floreanem, po drodze takoż zrywając kawałek gałązki z korą.
Owszem, wokół nich rozpościerała się jeszcze jedna ścieżka - której nie odkryło żadne z nich - ale to nie miało znaczenia. Nie znajdą tam nic, co kojarzyłoby się pozytywniej od tej leczniczej rośliny. A w tej ścieżce - musieli zawierzyć intuicji.
- Nie mamy czasu na głupoty, Alan - mruknął niechętnie, bo niechętnie w ogóle słyszał o tym, że coś z jego nogą było nie tak - nawet, jeśli ta noga dawała mu o tym znać przy każdym poruszeniu. Ich cel był ważniejszy od niego, na szczęście mógł mieć pewność, że Frederick o tym wiedział. - Chodźmy - przytaknął uzdrowicielowi, wraz z nim ruszając za Margie i Floreanem, po drodze takoż zrywając kawałek gałązki z korą.
Owszem, wokół nich rozpościerała się jeszcze jedna ścieżka - której nie odkryło żadne z nich - ale to nie miało znaczenia. Nie znajdą tam nic, co kojarzyłoby się pozytywniej od tej leczniczej rośliny. A w tej ścieżce - musieli zawierzyć intuicji.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Pomimo półmroku, pierzasty korytarz wydawał się być wzniesiony z rośliny, której właściwości były mi dobrze znane, a jednak nazwa utknęła gdzieś na końcu języka. Przez moment skupiałem wzrok na ciemnozielonych listkach, te jednak w żaden sposób nie przysłużyły się do odświeżenia mi pamięci.
- Nie mogę przypomnieć sobie nazwy, ale jestem pewien, że tę roślinę wykorzystuje się do uwarzenia Wywaru Żywej Śmierci. Nie brzmi zbyt zachęcająco. - Przyznałem, odsuwając się od przejścia w kierunku Floreana i Margo. - Trucizny. - Rzuciłem cicho, gdy Fortescue rozpoznał ciemiernik. W konfrontacji z takim otoczeniem, drzewko wiggenowe rzeczywiście wydawało się najbardziej przystępnym wyborem – nie było czasu zastanawiać się dłużej nad tym, jaką ścieżką powinniśmy podążyć. Gdzieś w tej wieży nadal tkwiło co najmniej kilkoro czarodziejów, dla których każda minuta była bliska wieczności.
Wszystko wskazywało na to, że byliśmy jednomyślni w kwestii wyboru korytarza – dlatego też podążyłem za pozostałymi, zachowując czujność na wypadek niepożądanych niespodzianek.
Przepraszam za obsuwę i długość i obiecuję poprawę!
- Nie mogę przypomnieć sobie nazwy, ale jestem pewien, że tę roślinę wykorzystuje się do uwarzenia Wywaru Żywej Śmierci. Nie brzmi zbyt zachęcająco. - Przyznałem, odsuwając się od przejścia w kierunku Floreana i Margo. - Trucizny. - Rzuciłem cicho, gdy Fortescue rozpoznał ciemiernik. W konfrontacji z takim otoczeniem, drzewko wiggenowe rzeczywiście wydawało się najbardziej przystępnym wyborem – nie było czasu zastanawiać się dłużej nad tym, jaką ścieżką powinniśmy podążyć. Gdzieś w tej wieży nadal tkwiło co najmniej kilkoro czarodziejów, dla których każda minuta była bliska wieczności.
Wszystko wskazywało na to, że byliśmy jednomyślni w kwestii wyboru korytarza – dlatego też podążyłem za pozostałymi, zachowując czujność na wypadek niepożądanych niespodzianek.
Przepraszam za obsuwę i długość i obiecuję poprawę!
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Zakonnicy byli jednogłośni wybierając ostatnią, czwartą ścieżkę, przy której Margaux rozpoznała drzewko Wiggenowe. Gdy zaczęli zagłębiać się w przejście jasnym było, że nie wrócą tą samą drogą - wejście za nimi momentalnie zasklepiło się zielenią, a cały korytarz ożył. Liście zaszeleściły, a giętkie, młode gałązki różnych roślin delikatnie wiły się to wychylając się w stronę idących korytarzem Zakonników, to znów plącząc się ze sobą i sunąc po ścianach i podłodze. Mieli pod stopami żyzną, ciemną glebę, sponad której unosił się delikatny zapach torfu. Powietrze stało się bardziej wilgotne, cieplejsze, a im dalej brnęli w zawiły korytarz tym bardziej lepkie się stawało. W ciepłych ubraniach czuli, jak ich skóra zaczyna pokrywać się potem, a wewnętrzne warstwy odzienia przyklejają się do ciał. Ścieżka, którą stąpali, metr po metrze stawała się coraz bardziej kręta i coraz bardziej stroma, prowadząc ich wyżej i wyżej. Po kolejnych minutach poczuli nagle niewiele chłodniejszy podmuch powietrza i zapach zgoła inny. Obrzydliwie słodki, lekko duszący, od którego do oczu napłynęły im łzy. Kilka mrugnięć powiekami wystarczyło jednak, by dostosować się do tej nagłej zmiany. Wybrali dobrą drogę, bowiem za kolejnym zakrętem zobaczyli, jak korytarz uchodzi okrągłym otworem na kolejne piętro.
Światło wydawało się delikatnie sączyć przez boczne ściany niezwykle wysokiej sali, mimo wszystko pozostawiając pomieszczenie w półmroku. Ściany te, w kolorze ciemnoróżowym, nie były jednolite - miały zdecydowanie cieńsze i grubsze miejsca, co dało się wydedukować po miejscowym zróżnicowaniu ilości dostającego się do środka światła. Ich struktura wyglądała jak prześwietlany nierównomiernie zgrubiały materiał lub skóra. Miejscami przebiegały je też łączące i rozchodzące się, powyginane linie, cieńsze i grubsze, przywodzące na myśl rozciapierzone korzenie drzew. Wzrok jednak przyciągała spiralna konstrukcja zajmująca centralne miejsce komnaty. Ciągnęła się od góry do dołu, wielki pionowy słup na którym rozpięta była ażurowa konstrukcja schodów. Jeden rzut oka wystarczył, by Alan, Margaux i Brendan dopatrzyli się w monumentalnym tworze podobieństwa do wykręconego kręgosłupa promieniście otoczonego jakby żebrami... które w istocie były stopniami skonstruowanymi z najróżniejszych ludzkich kości. Wtem, nie licząc podłogi całe piętro drgnęło. Ściany wyciągnęły się ku górze, Zakonnicy usłyszeli przeciągły świst, a chwilę później poczuli kolejny podmuch słodkawego powietrza - silniejszy niż w zielonym korytarzu, powodujący dziwne klekotanie stopni. Wieża żyła.
Gdy Margaux i Alan zbliżyli się do spiralnych schodów bez trudu rozpoznali każdą pojedynczą kość budującą konstrukcję. Brendan również zauważył, że konstrukcja nie jest anatomicznie prawidłowa, nie miał kłopotów z namierzeniem tych kości, które zdecydowanie odbiegały od normy. Dla Fredericka i Floreana konstrukcja pozostawała natomiast nieodgadnioną zagadką. Uzdrowiciele od razu wyłapali też wszelkie nieprawidłowości. Niektóre ze stopni z powodu rozległych złamań były całkowicie nienadające się do przejścia.
|Kolejka dziewiąta.
Na odpis macie 24 godziny.
Światło wydawało się delikatnie sączyć przez boczne ściany niezwykle wysokiej sali, mimo wszystko pozostawiając pomieszczenie w półmroku. Ściany te, w kolorze ciemnoróżowym, nie były jednolite - miały zdecydowanie cieńsze i grubsze miejsca, co dało się wydedukować po miejscowym zróżnicowaniu ilości dostającego się do środka światła. Ich struktura wyglądała jak prześwietlany nierównomiernie zgrubiały materiał lub skóra. Miejscami przebiegały je też łączące i rozchodzące się, powyginane linie, cieńsze i grubsze, przywodzące na myśl rozciapierzone korzenie drzew. Wzrok jednak przyciągała spiralna konstrukcja zajmująca centralne miejsce komnaty. Ciągnęła się od góry do dołu, wielki pionowy słup na którym rozpięta była ażurowa konstrukcja schodów. Jeden rzut oka wystarczył, by Alan, Margaux i Brendan dopatrzyli się w monumentalnym tworze podobieństwa do wykręconego kręgosłupa promieniście otoczonego jakby żebrami... które w istocie były stopniami skonstruowanymi z najróżniejszych ludzkich kości. Wtem, nie licząc podłogi całe piętro drgnęło. Ściany wyciągnęły się ku górze, Zakonnicy usłyszeli przeciągły świst, a chwilę później poczuli kolejny podmuch słodkawego powietrza - silniejszy niż w zielonym korytarzu, powodujący dziwne klekotanie stopni. Wieża żyła.
Gdy Margaux i Alan zbliżyli się do spiralnych schodów bez trudu rozpoznali każdą pojedynczą kość budującą konstrukcję. Brendan również zauważył, że konstrukcja nie jest anatomicznie prawidłowa, nie miał kłopotów z namierzeniem tych kości, które zdecydowanie odbiegały od normy. Dla Fredericka i Floreana konstrukcja pozostawała natomiast nieodgadnioną zagadką. Uzdrowiciele od razu wyłapali też wszelkie nieprawidłowości. Niektóre ze stopni z powodu rozległych złamań były całkowicie nienadające się do przejścia.
|Kolejka dziewiąta.
Na odpis macie 24 godziny.
- Żywotność postaci:
Postać Wartość Kara ALAN 215 Brak BRENDAN 282 Brak FLOREAN 180 -5 do rzutu k100 FREDERICK 245 Brak MARGAUX 205 Brak
- Poglądowy plan drugiego piętra:
Chociaż w normalnych okolicznościach obecność roślin i ciężki, wilgotny zapach ziemi zadziałałyby na nią kojąco, to wśród nieustannie szeleszczących, poruszających się liści, nie czuła się ani trochę bezpiecznie. Drobne gałązki zdawały się szeptać między sobą, od czasu do czasu wyciągając ku niej rozcapierzone palce; omijała je najskuteczniej, jak potrafiła, oczami wyobraźni widząc, jak szarpią ją za ubranie i wciągają prosto w gęsty żywopłot. Być może ogarniała ją paranoja, ale miała wrażenie, że są obserwowani, a otaczające ich rośliny uważnie nasłuchują; szła więc w milczeniu, co jakiś czas oglądając się w stronę pozostałych. Miała nadzieję, że wybrali właściwą ścieżkę, choć im bardziej lepkie i ciepłe robiło się powietrze, tym mniej była tego pewna.
Odetchnęła swobodniej dopiero, gdy poczuła chłodniejszy powiew, a wznosząca się stromo droga doprowadziła ich na kolejne piętro. Jeszcze dziwniejsze od poprzedniego: mimo że opuścił ich torfowy zapach, to nowa, słodkawa woń wcale nie kojarzyła jej się lepiej, a nietypowe ściany sprawiały, że po plecach przechodziły jej dreszcze. Różowawe, prześwitujące i poprzecinane rozgałęziającymi się elementami, wyglądem niepokojąco przypominały żywą tkankę; w pamięci mgliście zatańczyło jej wspomnienie informacji o ożywionych częściach architektury, ale nie mogła sobie przypomnieć, kto się nią podzielił, ani czego dokładnie dotyczyła. Przez chwilę wpatrywała się w konstrukcję jak zahipnotyzowana, walcząc z ochotą wyciągnięcia dłoni i zbadania jej dziwnej struktury, ale wtedy pomieszczenie ożyło, biorąc oddech, który owiał ich nową porcją słodkawego powietrza.
Zadrżała.
Oderwała spojrzenie od ścian, tym razem zatrzymując je na spiralnie pnących się w górę schodach, do których podeszła prawie bezwiednie, błyskawicznie rozpoznając budulec, z którego zostały wykonane. Odchrząknęła cicho, czując, jak zasycha jej w gardle; czym było to miejsce? – Chyba już wiemy, dlaczego wszyscy budujący wieżę znikali w niewyjaśnionych okolicznościach – powiedziała zachrypniętym głosem, odrobinę ciszej niż zrobiłaby to normalnie; nadal miała wrażenie, że są obserwowani, poza tym starała się oddychać jak najmniej – od unoszącej się w pomieszczeniu woni ogarniały ją mdłości. Przyjrzała się stopniom dokładniej, dopiero z bliska rozpoznając liczne złamania i ukruszenia; jeżeli mieli zamiar skorzystać z tej makabrycznej klatki schodowej, musieli naprawdę bardzo uważać na to, gdzie stawiają kroki.
Ta myśl sprawiła, że odruchowo obejrzała się za siebie, odnajdując wzrokiem Brena, wciąż częściowo wspierającego się na Alanie. – Te schody to pułapka sama w sobie. Nie ma mowy, żebyś wszedł po nich w takim stanie – zauważyła rzeczowo, mentalnie przygotowując się już na ewentualny sprzeciw. – Wiem, że nie mamy czasu, ale jeżeli spadając zawalisz całą konstrukcję, stracimy go jeszcze więcej – dodała, zatrzymując się przed Weasleyem i przykucając, żeby przyjrzeć się zwichniętemu kolanu. – Przytrzymaj go nieruchomo, Alan – poprosiła, marszcząc jasne brwi i lekko dotykając różdżką uszkodzonego miejsca. Zawahała się. – To trochę zaboli – mruknęła przepraszająco, nie odrywając jednak spojrzenia od nogi; zaklęcie było stosunkowo proste, ale i tak musiała się mocno skupić. – Articulatio – rzuciła wyraźnie, mając nadzieję, że cokolwiek zakłócało jej magię u stóp wieży, nie powtórzy niespodzianki teraz.
Odetchnęła swobodniej dopiero, gdy poczuła chłodniejszy powiew, a wznosząca się stromo droga doprowadziła ich na kolejne piętro. Jeszcze dziwniejsze od poprzedniego: mimo że opuścił ich torfowy zapach, to nowa, słodkawa woń wcale nie kojarzyła jej się lepiej, a nietypowe ściany sprawiały, że po plecach przechodziły jej dreszcze. Różowawe, prześwitujące i poprzecinane rozgałęziającymi się elementami, wyglądem niepokojąco przypominały żywą tkankę; w pamięci mgliście zatańczyło jej wspomnienie informacji o ożywionych częściach architektury, ale nie mogła sobie przypomnieć, kto się nią podzielił, ani czego dokładnie dotyczyła. Przez chwilę wpatrywała się w konstrukcję jak zahipnotyzowana, walcząc z ochotą wyciągnięcia dłoni i zbadania jej dziwnej struktury, ale wtedy pomieszczenie ożyło, biorąc oddech, który owiał ich nową porcją słodkawego powietrza.
Zadrżała.
Oderwała spojrzenie od ścian, tym razem zatrzymując je na spiralnie pnących się w górę schodach, do których podeszła prawie bezwiednie, błyskawicznie rozpoznając budulec, z którego zostały wykonane. Odchrząknęła cicho, czując, jak zasycha jej w gardle; czym było to miejsce? – Chyba już wiemy, dlaczego wszyscy budujący wieżę znikali w niewyjaśnionych okolicznościach – powiedziała zachrypniętym głosem, odrobinę ciszej niż zrobiłaby to normalnie; nadal miała wrażenie, że są obserwowani, poza tym starała się oddychać jak najmniej – od unoszącej się w pomieszczeniu woni ogarniały ją mdłości. Przyjrzała się stopniom dokładniej, dopiero z bliska rozpoznając liczne złamania i ukruszenia; jeżeli mieli zamiar skorzystać z tej makabrycznej klatki schodowej, musieli naprawdę bardzo uważać na to, gdzie stawiają kroki.
Ta myśl sprawiła, że odruchowo obejrzała się za siebie, odnajdując wzrokiem Brena, wciąż częściowo wspierającego się na Alanie. – Te schody to pułapka sama w sobie. Nie ma mowy, żebyś wszedł po nich w takim stanie – zauważyła rzeczowo, mentalnie przygotowując się już na ewentualny sprzeciw. – Wiem, że nie mamy czasu, ale jeżeli spadając zawalisz całą konstrukcję, stracimy go jeszcze więcej – dodała, zatrzymując się przed Weasleyem i przykucając, żeby przyjrzeć się zwichniętemu kolanu. – Przytrzymaj go nieruchomo, Alan – poprosiła, marszcząc jasne brwi i lekko dotykając różdżką uszkodzonego miejsca. Zawahała się. – To trochę zaboli – mruknęła przepraszająco, nie odrywając jednak spojrzenia od nogi; zaklęcie było stosunkowo proste, ale i tak musiała się mocno skupić. – Articulatio – rzuciła wyraźnie, mając nadzieję, że cokolwiek zakłócało jej magię u stóp wieży, nie powtórzy niespodzianki teraz.
sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
all those layers
of silence
upon silence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Krucza wieża
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Wyspa Wight