Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Wyspa Wight
Krucza wieża
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Krucza wieża
Położona na na wzgórzach wyspy Wight, sprawiająca wrażenie opuszczonej, wieża stanowi niezwykłe centrum zainteresowania kruków. Trudno stwierdzić, dlaczego miejsce jest tak licznie obsiadane przez czarnoskrzydłe, wieszcze stworzenia. Jedno jest pewne: jeśli rzeczywiście wybierasz się w te okolice, nie próbuj samotnie zwiedzać ciemnych zakamarków i strzelistej wieży, otulonej ciężkim zapachem piór i ciszy naruszanej tylko przez pojedyncze skrzeki.
Mówi się, że miejsce okryte jest klątwą rzuconą przez zamordowanego czarnoksiężnika, a sama ofiara tuż przed śmiercią oddała dech zemście. Dopóki nie zostanie pomszczony, jego dusza będzie dręczyć napotkanych ostrymi szponami kruczej armii.
Po wieży zostały ruiny.
Mówi się, że miejsce okryte jest klątwą rzuconą przez zamordowanego czarnoksiężnika, a sama ofiara tuż przed śmiercią oddała dech zemście. Dopóki nie zostanie pomszczony, jego dusza będzie dręczyć napotkanych ostrymi szponami kruczej armii.
Po wieży zostały ruiny.
Jeden ze strażników wyglądał na wykluczonego z gry, ale drugi - mimo, iż pozbawiony różdżki - uparcie starał się pokrzyżować nam plany. Gorszym wrogiem był jednak czas, który płynął nieubłaganie, podczas my nie wiedzieliśmy nawet, czy byliśmy na dobrej drodze do odnalezienia więźniów. W oddali jarzył się korytarz - jedyna droga prowadząca nas dalej w głąb wierzy. Brendan, znajdujący się najbliżej przejścia, być może miał rację, jednak pozostawienie strażników świadomych stwarzało ryzyko ściągnięcia na siebie ogona. Ściskając różdżkę w dłoni nie miałem wiele czasu na to, aby przemyśleć wszystkie za i przeciw, a każda decyzja wydawała mi się równie dobra, jak i niewłaściwa.
- Biegnijcie. - Powtórzyłem szorstko za aurorem, widząc, jak Weasley próbuje siłować się z pokaźnych rozmiarów mężczyzną. - Dogonimy was. - Dodałem po chwili głosem, który zdawał się nie znosić sprzeciwu, po czym samemu uniosłem nadgarstek, mając na celu strażnika. - Petrificus Totalus!
- Biegnijcie. - Powtórzyłem szorstko za aurorem, widząc, jak Weasley próbuje siłować się z pokaźnych rozmiarów mężczyzną. - Dogonimy was. - Dodałem po chwili głosem, który zdawał się nie znosić sprzeciwu, po czym samemu uniosłem nadgarstek, mając na celu strażnika. - Petrificus Totalus!
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : rzut kością
'k100' : 14
'k100' : 14
Zaklęcie jakimś cudem się powiodło: strażnik poległ spetryfikowany, a Florean dostał się na stabilną część piętra. Może to przez adrenalinę? Florean nigdy w życiu nie brał udziału w podobnej akcji. To wszystko było tak odmienne od jego statecznego życia, ten stres i szybkie podejmowane decyzji w niczym nie przypominało pracy w lodziarni. Tam jego największym problemem są śpiewające lody, a nie wiszące nad głową zagrożenie życia. Chciał od razu pobiec dalej korytarzem, lecz zawahał się, widząc problemy Brendana. Chciał mu jakoś pomóc w walce ze strażnikiem, ale rozkaz Lisa rozwiał jego wątpliwości. To oni brali udział w podobnych akcjach i mieli w tym doświadczenie - Florean miał zamiar im zaufać. Pobiegł dalej, czując, że już niedługo spotkają schwytanych przyjaciół. Strażnicy nie siedzieliby z dala od nich - skoro tu byli, w pobliżu musieli też być tamci. Czas przeciekał im między palcami, kruki mogły nadlecieć w każdej chwili. Florean wolałby już ich nigdy nie spotkać, nawet jeżeli w kieszeni kurtki wciąż trzymał ich dwa pióra, które rzekomo miały mu pomóc w starciu. Tylko czy ostatnio pomogły? Wyrzucił z głowy te myśli, bo na nie zapewne jeszcze przyjdzie czas. Przyspieszył biegu, chcąc już teraz zaraz pomóc zatrzymanym, w końcu właśnie po to się tutaj znaleźli.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Myślał, że się nie uda. Coś mu tak podpowiadało, coś szeptało mu do ucha powodując niepokój i wzmacniając strach. Lecz nic takiego się nie stało, a on - bardziej zdenerwowany niż zdyszany - dotknął stopami teoretycznie bezpiecznego gruntu. Obejrzał się za sobą, spoglądając na ciągle kołyszącą się chwiejnie konstrukcję. A potem rozejrzał się po swoich towarzyszach, wkrótce przypominając sobie, że nie byli sami. Jeden ze strażników ciągle tu był, nie do końca jeszcze rozumiejąc o co chodzi, nie do końca będąc sprawnym. Choć jego zaklęcie nie należało do najlepiej dobranych - starczyło by odebrać mężczyźnie sporo sił. Bo wymiotowanie mocno męczyło i odwadniało organizm, prawda?
Przyglądał się próbom zepchnięcia wielkoluda, nie bardzo łapiąc jeszcze co się dzieje. Widocznie jednak Wallace warzył tyle, na ile wyglądał i nawet dość postawny Brendan miał problem z zepchnięciem go. Ale czy na pewno Alan, jako magomedyk, chciał, by strażnik spadł na dół, prawdopodobnie robiąc sobie kilka złamań? Nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Automatycznie, jakby odruchowo unosząc różdżkę. Nim jednak zdążył skierować ją w stronę strażnika, głos jednego z aurorów sprawił, że zastygł w bezruchu. Zmrużył oczy, jakby nie do końca docierało do niego co jak i dlaczego.
- Ale... - wydukał niepewnie, ale wtedy dotarł do niego również głos Frederika. Zawahał się. Jego natura i charakter nawoływały wręcz do tego, by uniósł różdżkę lub skoczył w ich kierunku i im pomógł. Przywykł do pomagania ludziom, to była część niego. Nie nawykł natomiast do zostawiania ich w sytuacjach zagrażających życiu lub chociażby bezpieczeństwu. Ale wtedy do jego głowy wdarł się cichy głos rozsądku, który mówił mu, że w pewien sposób, to oni tu dowodzili. Przywykli do walki, ponadto byli gwardzistami. Czy on jako medyk niedoświadczony do działania w tego typu sytuacjach miał prawo do sprzeciwu?
- Dołączcie do nas szybko! - Krzyknął w ich stronę, rzucając im jeszcze pełne zmartwienia spojrzenie, a potem pognał wgłąb korytarza, zostawiając ich za sobą i zaciskając w ręku różdżkę. Miał wrażenie, że jego pełne niepewności serce było w podobny sposób zaciskane przez niewidzialną pięść obaw.
Przyglądał się próbom zepchnięcia wielkoluda, nie bardzo łapiąc jeszcze co się dzieje. Widocznie jednak Wallace warzył tyle, na ile wyglądał i nawet dość postawny Brendan miał problem z zepchnięciem go. Ale czy na pewno Alan, jako magomedyk, chciał, by strażnik spadł na dół, prawdopodobnie robiąc sobie kilka złamań? Nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Automatycznie, jakby odruchowo unosząc różdżkę. Nim jednak zdążył skierować ją w stronę strażnika, głos jednego z aurorów sprawił, że zastygł w bezruchu. Zmrużył oczy, jakby nie do końca docierało do niego co jak i dlaczego.
- Ale... - wydukał niepewnie, ale wtedy dotarł do niego również głos Frederika. Zawahał się. Jego natura i charakter nawoływały wręcz do tego, by uniósł różdżkę lub skoczył w ich kierunku i im pomógł. Przywykł do pomagania ludziom, to była część niego. Nie nawykł natomiast do zostawiania ich w sytuacjach zagrażających życiu lub chociażby bezpieczeństwu. Ale wtedy do jego głowy wdarł się cichy głos rozsądku, który mówił mu, że w pewien sposób, to oni tu dowodzili. Przywykli do walki, ponadto byli gwardzistami. Czy on jako medyk niedoświadczony do działania w tego typu sytuacjach miał prawo do sprzeciwu?
- Dołączcie do nas szybko! - Krzyknął w ich stronę, rzucając im jeszcze pełne zmartwienia spojrzenie, a potem pognał wgłąb korytarza, zostawiając ich za sobą i zaciskając w ręku różdżkę. Miał wrażenie, że jego pełne niepewności serce było w podobny sposób zaciskane przez niewidzialną pięść obaw.
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie była pewna, jakim cudem udało jej się prześcignąć umykający spod stóp grunt, ale po kilku przerażających sekundach – w czasie których już-już wyobrażała sobie tragiczne skutki bolesnego upadku z kościanej konstrukcji – stanęła wreszcie na stabilniejszym podłożu. Teoretycznie; nie chciała się do tego przyznać, ale nogi nadal drżały jej niekontrolowanie, grożąc ugięciem się pod jej ciężarem. Nerwowy oddech, na który pozwoliła sobie dopiero po upewnieniu się, że cała ich piątka bezpiecznie dotarła na górę, również był nierówny i urywany, ale to nie była pora na roztkliwianie się nad udaną ucieczką przed niechybną śmiercią. Zbierając się w sobie (nie bez wysiłku), rozejrzała się dookoła, starając się ocenić sytuację; jeden ze strażników leżał nieruchomo na ziemi, drugi – niestety – wciąż stał na własnych nogach, siłując się z Brendanem. Za nimi zauważyła korytarz i w tym samym czasie usłyszała naglące polecenie Weasleya. Zawahała się jednak, wewnętrznie buntując się nie tylko przez rozdzieleniem, ale też przed pozostawieniem przyjaciela sam na sam z osiłkiem. Słowa sprzeciwu zatańczyły jej na wargach, a różdżka uniosła się odruchowo, kierując w stronę rosłego mężczyzny; wyprzedził ją Fred, rzucając zaklęcie petryfikujące oraz powtarzając słowa drugiego gwardzisty i coś w jego głosie – jakaś nagląca, zdecydowana nuta być może – kazało jej usłuchać rozkazu.
Opuściła różdżkę niżej, zmuszając zmęczone nogi do ponownego ruszenia się z miejsca i biegiem puszczając się w stronę korytarza.
Opuściła różdżkę niżej, zmuszając zmęczone nogi do ponownego ruszenia się z miejsca i biegiem puszczając się w stronę korytarza.
sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
all those layers
of silence
upon silence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Przez chwilę spoglądał na zabraną różdżkę. Nie miał pojęcia, z czego była wykonana, ale miał nadzieję, że uda mu się nią czarować, gdyby była taka potrzeba. Póki co ściskał ją w dłoni, przelotnie zerkając w stronę nieprzytomnego strażnika pilnowanego przez Waldy’ego, a potem w stronę Sally, która otworzyła klatki, a następnie podeszła do szafy z tyłu pomieszczenia.
Jak się okazało, zamiast tylnej ścianki było tam mroczne przejście wiodące w nieznane.
- Ciekawe, dokąd prowadzi ten korytarz. Miejmy nadzieję, że do wyjścia, a nie jeszcze głębiej w odmęty tego... miejsca. – Nie wiedział w końcu, gdzie byli, jak rozległy był budynek i dokąd mogło prowadzić zarówno główne wyjście z komnaty, jak i to ukryte.
Michael, odsłoniwszy gazetę, znalazł pod nią nóż, który po chwili wahania także chwycił. Liczył, że nie będzie musiał używać go jako broni, ale może przyda się, żeby coś nim przeciąć. Inni mugolacy powychodzili z klatek, wszyscy oprócz małej dziewczynki, która z przerażeniem skuliła się w kącie. Przez moment ulotnie przypomniała mu córkę, więc poczuł nieprzyjemny ucisk w gardle na myśl o tym, że ci ludzie byli tak bezwzględni, że zamknęli tu dziecko, uprzednio zapewne odbierając je rodzicom.
- Poszukajcie czegoś, czym w razie zagrożenia będziecie mogli się bronić – polecił uwolnionym dorosłym, zachęcając, by wzięli przykład z Waldy'ego, sam tymczasem podszedł do małej, powoli wyciągając w jej kierunku rękę. – Chodź, musimy stąd wyjść, zanim ktoś po nas przyjdzie. Zabierzemy cię w bezpieczne miejsce. – Nie mógł tego obiecać, ale naprawdę chciałby dotrzymać słowa. Przemawiał do niej cicho i z wyczuciem, tak jak do swojej córki, kiedy czegoś się bała. Znowu zatęsknił za Meagan, ale tej tęsknocie towarzyszył też niepokój. Chciał jednak uspokoić tę dziewczynkę, pokazać jej, że nie musi się go bać, więc cały czas kojąco do niej szeptał, był nawet gotowy przez jakiś czas ją nieść, dopóki się nie uspokoi. Chciał, żeby z nimi poszła, bo nie zamierzał tu zostawiać nikogo, a już na pewno nie bezbronnego dziecka. Kto wie, co tamci by jej zrobili, gdyby ją tu znaleźli?
- Musimy spróbować się stąd wydostać. Jeśli okaże się, że przejście nigdzie nie prowadzi, wrócimy się i spróbujemy użyć głównego wyjścia... O ile nie będą tu już na nas czekać kolejni strażnicy – powiedział do Sally, zastanawiając się, czy zagłębienie się w nieznany korytarz było dobrym pomysłem, ale... Nie mieli wielu możliwości, a w każdej chwili ktoś mógł tu wejść i odkryć ich próbę ucieczki. Musieli się spieszyć, więc poparł pomysł Sally, by inni wzięli jakieś pochodnie, sam miał nadzieję, że zabrana różdżka zadziała. Wymamrotał cicho:
- Lumos.
Jak się okazało, zamiast tylnej ścianki było tam mroczne przejście wiodące w nieznane.
- Ciekawe, dokąd prowadzi ten korytarz. Miejmy nadzieję, że do wyjścia, a nie jeszcze głębiej w odmęty tego... miejsca. – Nie wiedział w końcu, gdzie byli, jak rozległy był budynek i dokąd mogło prowadzić zarówno główne wyjście z komnaty, jak i to ukryte.
Michael, odsłoniwszy gazetę, znalazł pod nią nóż, który po chwili wahania także chwycił. Liczył, że nie będzie musiał używać go jako broni, ale może przyda się, żeby coś nim przeciąć. Inni mugolacy powychodzili z klatek, wszyscy oprócz małej dziewczynki, która z przerażeniem skuliła się w kącie. Przez moment ulotnie przypomniała mu córkę, więc poczuł nieprzyjemny ucisk w gardle na myśl o tym, że ci ludzie byli tak bezwzględni, że zamknęli tu dziecko, uprzednio zapewne odbierając je rodzicom.
- Poszukajcie czegoś, czym w razie zagrożenia będziecie mogli się bronić – polecił uwolnionym dorosłym, zachęcając, by wzięli przykład z Waldy'ego, sam tymczasem podszedł do małej, powoli wyciągając w jej kierunku rękę. – Chodź, musimy stąd wyjść, zanim ktoś po nas przyjdzie. Zabierzemy cię w bezpieczne miejsce. – Nie mógł tego obiecać, ale naprawdę chciałby dotrzymać słowa. Przemawiał do niej cicho i z wyczuciem, tak jak do swojej córki, kiedy czegoś się bała. Znowu zatęsknił za Meagan, ale tej tęsknocie towarzyszył też niepokój. Chciał jednak uspokoić tę dziewczynkę, pokazać jej, że nie musi się go bać, więc cały czas kojąco do niej szeptał, był nawet gotowy przez jakiś czas ją nieść, dopóki się nie uspokoi. Chciał, żeby z nimi poszła, bo nie zamierzał tu zostawiać nikogo, a już na pewno nie bezbronnego dziecka. Kto wie, co tamci by jej zrobili, gdyby ją tu znaleźli?
- Musimy spróbować się stąd wydostać. Jeśli okaże się, że przejście nigdzie nie prowadzi, wrócimy się i spróbujemy użyć głównego wyjścia... O ile nie będą tu już na nas czekać kolejni strażnicy – powiedział do Sally, zastanawiając się, czy zagłębienie się w nieznany korytarz było dobrym pomysłem, ale... Nie mieli wielu możliwości, a w każdej chwili ktoś mógł tu wejść i odkryć ich próbę ucieczki. Musieli się spieszyć, więc poparł pomysł Sally, by inni wzięli jakieś pochodnie, sam miał nadzieję, że zabrana różdżka zadziała. Wymamrotał cicho:
- Lumos.
| Michael i Sally
Choć starsze małżeństwo nie było od początku zbyt przyjaźnie nastawione względem pozostałych więźniów to usłuchało prośby Sally i zarówno mężczyzna, jak i kobieta zdjęli po jednej pochodni z uchwytów zamocowanych w ścianie. Everett nachylił się nad swoją siostrą Suzanne, tłumacząc jej, by nie odstępowała go ani na krok, po czym złapał za metalowy pręt sterczący ze sterty śmieci. Jedna z bliźniaczek, Carolynn, rzuciła się do przeszukania wspomnianej sterty, wyławiając zeń kawałek grubego, lekko zardzewiałego metalowego łańcucha, długiego na około trzy metry. Druga z bliźniaczek, Catherine, zadowoliła się luźną cegłą.
Słowa Sally skierowane do dziewczynki wciskającej się w najdalszy kąt klatki nie zdawały się przynosić efektu. Mała w dalszym ciągu ani drgnęła. Dopiero gdy zwrócił się do niej Michael poruszyła się lekko, postępując parę kroków do przodu. Patrzyła jednakże nieufnie na rękę czarodzieja, dając jasny sygnał, iż nie zamierza się do niego zbliżyć jeszcze bardziej. Trzymała się na dystans, w milczeniu obserwując tym samym pozbawionym zaufania spojrzeniem wszystkich obecnych w komnacie.
Pierwsze zaklęcie rzucone przez Michaela przy pomocy zdobytej różdżki okazało się być udane - z jej końca zaczęło sączyć się jasne światło, umożliwiające odkrycie drogi znajdującej się w ciemnościach.
- Chyba się powoli budzi - powiedział wtem zaniepokojony Waldy, spojrzenie przenosząc ze strażnika na pozostałych. Zacisnął palce mocniej na cegle - nie wykonał jednak ciosu, wahając się. Nie był w stanie sam podjąć decyzji, czy ponownie uderzyć Kirka w głowę.
| Na odpis macie 48 godzin.
| Misja ratunkowa
Margaux, Alan i Florean rzucili się biegiem w korytarz, pozostawiając za sobą dwójkę Gwardzistów i strażnika. Ich oczom ukazał się korytarz, oświetlony blaskiem czterech pochodni umieszczonych w uchwytach, znajdujących się na ścianach. Korytarz nie był dość długi. Naprzeciw Zakonników znajdowały się pokaźnych rozmiarów metalowe drzwi na ciężkich zawiasach, szczelnie zamknięte. Jedyną skazą w ich jednolitej strukturze było umieszczone na środku drzwi oko. Alan dostrzegł, iż źrenicę oka stanowiła dziurka od klucza. Na lewo znajdowały się dwie pary zwykłych, drewniane drzwi, również zamkniętych. Na prawo zaś umiejscowione były otwarte drzwi, które prowadziły do oświetlonego magicznymi lampkami pokoju. Jego wystrój nie był zbyt bogaty, widoczne było w nim parę krzeseł, stół na którym leżała porzucona partia Eksplodującego Durnia, dwie sofy oraz kilka szafek i zabudowa typowa dla czarodziejskiej kuchni. Oczom Margaux i Alana nie umknęła również różdżka należąca przed rozbrojeniem do Wallace'a.
Zaklęcie Fredericka minęło znajdującego się w ruchu Wallace'a, co jednak nie było winą Foxa, a dynamiki walki między Weasleyem i strażnikiem. Fox zauważył jednak w międzyczasie, że w kieszeni wciąż spetryfikowanego Petyra coś się znajduje. Brendan ponownie pchnął strażnika, który tym razem nie miał tyle szczęścia co poprzednio. Potknął się i pod wpływem uderzenia poleciał do tyłu. Przez chwilę, nim spadł na jego twarzy widać było przerażenie. Później do trzasku rozpadających się na kawałki schodów dołączył głuchy łomot ciężkiego uderzenia o podłogę, a Wallace leżąc w nienaturalnie wykrzywionej pozie już się więcej nie poruszył.
| Margaux, ponieważ to Ty rozbroiłaś Wallace'a w pojedynku, jego różdżka jest Ci teraz posłuszna. Jest ona wykonana z platanu i sierści psidwaka, posiada następujące bonusy: +4Z, +1O. Nie jesteś jednakże w stanie fabularnie określić z czego została wykonana, ponieważ nie posiadasz biegłości różdżkarstwa.
Brendan - Wallace nie utrzymał się na kładce i spadł z niej, skręcając kark. Razem z Frederickiem możecie dołączyć do pozostałych, nie zostanie to policzone jako pełna akcja. Jeżeli któreś z Was postanowi zrobić dodatkowo coś innego to ta osoba będzie mogła dołączyć do reszty dopiero wraz z następną kolejką.
Rzut pierwszy, rzut drugi.
Kontynuujemy kolejkę trzynastą.
Na odpis macie 48 godzin.
Choć starsze małżeństwo nie było od początku zbyt przyjaźnie nastawione względem pozostałych więźniów to usłuchało prośby Sally i zarówno mężczyzna, jak i kobieta zdjęli po jednej pochodni z uchwytów zamocowanych w ścianie. Everett nachylił się nad swoją siostrą Suzanne, tłumacząc jej, by nie odstępowała go ani na krok, po czym złapał za metalowy pręt sterczący ze sterty śmieci. Jedna z bliźniaczek, Carolynn, rzuciła się do przeszukania wspomnianej sterty, wyławiając zeń kawałek grubego, lekko zardzewiałego metalowego łańcucha, długiego na około trzy metry. Druga z bliźniaczek, Catherine, zadowoliła się luźną cegłą.
Słowa Sally skierowane do dziewczynki wciskającej się w najdalszy kąt klatki nie zdawały się przynosić efektu. Mała w dalszym ciągu ani drgnęła. Dopiero gdy zwrócił się do niej Michael poruszyła się lekko, postępując parę kroków do przodu. Patrzyła jednakże nieufnie na rękę czarodzieja, dając jasny sygnał, iż nie zamierza się do niego zbliżyć jeszcze bardziej. Trzymała się na dystans, w milczeniu obserwując tym samym pozbawionym zaufania spojrzeniem wszystkich obecnych w komnacie.
Pierwsze zaklęcie rzucone przez Michaela przy pomocy zdobytej różdżki okazało się być udane - z jej końca zaczęło sączyć się jasne światło, umożliwiające odkrycie drogi znajdującej się w ciemnościach.
- Chyba się powoli budzi - powiedział wtem zaniepokojony Waldy, spojrzenie przenosząc ze strażnika na pozostałych. Zacisnął palce mocniej na cegle - nie wykonał jednak ciosu, wahając się. Nie był w stanie sam podjąć decyzji, czy ponownie uderzyć Kirka w głowę.
| Na odpis macie 48 godzin.
- Plan komnaty:
Drobnymi, szarymi kropkami na mapie zaznaczone zostały znaczne nierówności podłogi. Pozostali więźniowie oznaczeni zostali białymi kropkami.
Legenda:
Dziewczynka | nieprzytomny Kirk | Michael | Sally | Waldy
| Misja ratunkowa
Margaux, Alan i Florean rzucili się biegiem w korytarz, pozostawiając za sobą dwójkę Gwardzistów i strażnika. Ich oczom ukazał się korytarz, oświetlony blaskiem czterech pochodni umieszczonych w uchwytach, znajdujących się na ścianach. Korytarz nie był dość długi. Naprzeciw Zakonników znajdowały się pokaźnych rozmiarów metalowe drzwi na ciężkich zawiasach, szczelnie zamknięte. Jedyną skazą w ich jednolitej strukturze było umieszczone na środku drzwi oko. Alan dostrzegł, iż źrenicę oka stanowiła dziurka od klucza. Na lewo znajdowały się dwie pary zwykłych, drewniane drzwi, również zamkniętych. Na prawo zaś umiejscowione były otwarte drzwi, które prowadziły do oświetlonego magicznymi lampkami pokoju. Jego wystrój nie był zbyt bogaty, widoczne było w nim parę krzeseł, stół na którym leżała porzucona partia Eksplodującego Durnia, dwie sofy oraz kilka szafek i zabudowa typowa dla czarodziejskiej kuchni. Oczom Margaux i Alana nie umknęła również różdżka należąca przed rozbrojeniem do Wallace'a.
Zaklęcie Fredericka minęło znajdującego się w ruchu Wallace'a, co jednak nie było winą Foxa, a dynamiki walki między Weasleyem i strażnikiem. Fox zauważył jednak w międzyczasie, że w kieszeni wciąż spetryfikowanego Petyra coś się znajduje. Brendan ponownie pchnął strażnika, który tym razem nie miał tyle szczęścia co poprzednio. Potknął się i pod wpływem uderzenia poleciał do tyłu. Przez chwilę, nim spadł na jego twarzy widać było przerażenie. Później do trzasku rozpadających się na kawałki schodów dołączył głuchy łomot ciężkiego uderzenia o podłogę, a Wallace leżąc w nienaturalnie wykrzywionej pozie już się więcej nie poruszył.
| Margaux, ponieważ to Ty rozbroiłaś Wallace'a w pojedynku, jego różdżka jest Ci teraz posłuszna. Jest ona wykonana z platanu i sierści psidwaka, posiada następujące bonusy: +4Z, +1O. Nie jesteś jednakże w stanie fabularnie określić z czego została wykonana, ponieważ nie posiadasz biegłości różdżkarstwa.
Brendan - Wallace nie utrzymał się na kładce i spadł z niej, skręcając kark. Razem z Frederickiem możecie dołączyć do pozostałych, nie zostanie to policzone jako pełna akcja. Jeżeli któreś z Was postanowi zrobić dodatkowo coś innego to ta osoba będzie mogła dołączyć do reszty dopiero wraz z następną kolejką.
Rzut pierwszy, rzut drugi.
Kontynuujemy kolejkę trzynastą.
Na odpis macie 48 godzin.
- Korytarz:
Legenda:
Alan | Florean | Margaux
Pochodnie oznaczone są jako roziskrzone punkciki.
- Żywotność postaci:
Postać Wartość Kara ALAN 215 Brak BRENDAN 312 Brak FLOREAN 210 Brak FREDERICK 245 Brak MARGAUX 205 Brak MICHAEL 228 Brak SALLY 236 Brak
Dreszcze podekscytowania mnie nie odpuszczał po tym, jak znalazłam w tej szafie ukryte przejście. Nie wiedziałam dokąd prowadzi i co się mogło znajdować w tej ciemności, lecz wierzyłam, że wyjście. Tego się trzymałam, niczym tonący brzytwy. Chciałam tą wiarą zarazić innych, chciałam by też się ruszyli. Może to trochę egoistyczne, lecz wiedziałam, że sama nie będę wstanie ruszyć na przód.Potrzebowałam mieć świadomość, że ich nie zostawiłam, że są chociażby gdzieś za plecami. Bałam się i...denerwowałam, a słowa Michaella wcale nie były dla mnie pocieszeniem. Może to przez tą całą sytuację, moje zszargane stresem nerwy, lecz jego słowa zabrzmiały mi w głowie pokracznie-ironicznie. Oczywiście, że przecież będą czekali, a powrót był niemożliwy.
- Wiesz dobrze, że nie będzie żadnej drugiej szansy - po protu już nic nie mów. Spojrzałam na niego, mając wrażenie, że jakaś kolejna nieprzemyślana uwaga z jego strony sprawi, że się roztrzaskam. I tak już teraz ledwie trzymała mnie w całości misterna plątanina nici nadziei pomagająca mi dźwigać na barkach brzemię odpowiedzialności za tych ludzi. W końcu to było moje odkrycie,mój plan, moja decyzja do której zachęciłam innych. Winna będę tylko ja - Pomóż Waldiemu. Zastaw drzwi krzesłem. Pójdę przodem - podałam mu klucze nawiązując do mich poprzednich słów, do tego by tego strażnika uwięzić w klatce, zakneblować, spętać, czy też ponownie uderzyć cegłą jeśli uzna to za konieczne. Nie byłam w stanie myśleć o wszystkim. I tak już teraz starałam się formułować zdania krótko, zwięźle bojąc się, że drżący głos mnie zdradzi, a przecież były tu dzieci.
- Upewnij się, że nikt nie zostanie - powiedziałam, oplatając w dłoń pochodnię i zdejmując ją ze ściany. Podeszłam potem do szafy, wzięłam głęboki wdech i...zaczęłam iść schodami, dając przykład. Ktoś musiał...
- Wiesz dobrze, że nie będzie żadnej drugiej szansy - po protu już nic nie mów. Spojrzałam na niego, mając wrażenie, że jakaś kolejna nieprzemyślana uwaga z jego strony sprawi, że się roztrzaskam. I tak już teraz ledwie trzymała mnie w całości misterna plątanina nici nadziei pomagająca mi dźwigać na barkach brzemię odpowiedzialności za tych ludzi. W końcu to było moje odkrycie,mój plan, moja decyzja do której zachęciłam innych. Winna będę tylko ja - Pomóż Waldiemu. Zastaw drzwi krzesłem. Pójdę przodem - podałam mu klucze nawiązując do mich poprzednich słów, do tego by tego strażnika uwięzić w klatce, zakneblować, spętać, czy też ponownie uderzyć cegłą jeśli uzna to za konieczne. Nie byłam w stanie myśleć o wszystkim. I tak już teraz starałam się formułować zdania krótko, zwięźle bojąc się, że drżący głos mnie zdradzi, a przecież były tu dzieci.
- Upewnij się, że nikt nie zostanie - powiedziałam, oplatając w dłoń pochodnię i zdejmując ją ze ściany. Podeszłam potem do szafy, wzięłam głęboki wdech i...zaczęłam iść schodami, dając przykład. Ktoś musiał...
To trwało sekundy; nieostrożny ruch osiłka, pchnięcie, trzask łamanego karku; nieistotne, majaczące krwawe obrazy musiały odejść zarażać swoim uwiądem gdzie indziej, Brendan pozostawał skupiony na celu misji, odsuwając strachy na spokojniejszy czas, wiedząc, że nie może sobie pozwolić na dekoncentrację. Nie patrzył w dół, obejrzał się na drugiego ze strażników, lecz dostrzegłszy, że Frederick skierował na niego wzrok, jedynie skinął drugiemu gwardziście głową i biegiem dołączył do pozostałych. Nie mogli tracić więcej czasu, Fred wiedział, co robić.
Znalazłszy się w przejściu, wziął jedną z pochodni, wyjmując ją z uchwytu - może się przydać, tak ogień, jak światło - widząc towarzyszy rozpierzchniętych w korytarzu, skręcił do pomieszczenia na prawo.
- Zamknięte? - rzucił do pozostałych, raczej retorycznie; gdyby było inaczej, pewnie już by przez nie przeszli. Skoro strażnicy tutaj mieli swoją siedzibę - za tajemniczymi wrotami musiało znajdować się coś, czego szukali. Bez zawahania przeszedł do środka bocznego pomieszczenia, zerkając w szafki znajdujące się przy sofach, na ich wierzch i do środka, otwierając je drżącymi, zdecydowanie zbyt nerwowymi ruchami, w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby im rzucić nowe światło na miejsce, w którym się znajdowali lub cokolwiek, co mogłoby pomóc otworzyć drzwi. Wskazówki zegara przeciągały czas do przodu nieubłaganie, czas wymykał im się spomiędzy palców jak cedzony piasek, podczas gdy ich przyjaciele - i nie tylko - oczekiwali ratunku. Nie mogli zawieźć.
Znalazłszy się w przejściu, wziął jedną z pochodni, wyjmując ją z uchwytu - może się przydać, tak ogień, jak światło - widząc towarzyszy rozpierzchniętych w korytarzu, skręcił do pomieszczenia na prawo.
- Zamknięte? - rzucił do pozostałych, raczej retorycznie; gdyby było inaczej, pewnie już by przez nie przeszli. Skoro strażnicy tutaj mieli swoją siedzibę - za tajemniczymi wrotami musiało znajdować się coś, czego szukali. Bez zawahania przeszedł do środka bocznego pomieszczenia, zerkając w szafki znajdujące się przy sofach, na ich wierzch i do środka, otwierając je drżącymi, zdecydowanie zbyt nerwowymi ruchami, w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby im rzucić nowe światło na miejsce, w którym się znajdowali lub cokolwiek, co mogłoby pomóc otworzyć drzwi. Wskazówki zegara przeciągały czas do przodu nieubłaganie, czas wymykał im się spomiędzy palców jak cedzony piasek, podczas gdy ich przyjaciele - i nie tylko - oczekiwali ratunku. Nie mogli zawieźć.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Michael patrzył, jak mugolacy zbierają różne przedmioty, których mogli użyć do ewentualnej obrony w przypadku napotkania kolejnych strażników. Miał nadzieję, że nie będzie to konieczne, ale chyba sam nie wierzył w to, że droga do wyjścia mogła potoczyć się bezproblemowo. Do tej pory poszło im zaskakująco gładko, ale był to dopiero początek ucieczki. Nikt z nich nie wiedział, co znajduje się poza tą komnatą, i czy właśnie nie narażali się na jeszcze większe tarapaty. Ale musieli zaryzykować, bo zawsze to lepsze niż dalsze tkwienie w klatkach i czekanie na cud.
Niestety mała dziewczynka wciąż była nieufna. Michael z niepokojem zaczął się zastanawiać, czy strażnicy nie zrobili jej czegoś złego, skoro była tak wystraszona i wyraźnie bała się do niego zbliżyć. Chciał przekonać ją po dobroci, zabieranie jej stąd wbrew woli postanawiając potraktować jako ostateczność, bo to nie pomogłoby mu zdobyć jej zaufania i pokazać, że miał dobre zamiary. Przez cały czas do niej mówił, próbując ją uspokoić i przekonać do tego, żeby do niego podeszła i opuściła klatkę.
- Chodź, musimy stąd iść, zanim pojawi się tu więcej złych strażników. Nie musisz się nas bać, chcemy zabrać cię w bezpieczne miejsce. Jesteśmy tacy jak ty, nie jak ci, którzy nas zamknęli. Będę przy tobie, kiedy będziemy stąd uciekać – powtarzał, mając nadzieję, że w końcu mu zaufa. Nie był pewien, czy będzie mógł dotrzymać słowa, ale najważniejsze było zabranie małej. Później w miarę możliwości będzie miał na nią oko, była przecież tylko dzieckiem i nie była w stanie bronić się przed niebezpieczeństwem.
Michael zdawał sobie sprawę, że raczej nie będą mieć drugiej szansy ucieczki. Musieli postawić wszystko na jedną kartę i opuścić to miejsce jak najszybciej, tym bardziej, że jak się okazało, strażnik powoli zaczynał się budzić. Tonks wziął klucze od Sally i ruszył w tamtą stronę, celując w budzącego się mężczyznę różdżką.
- Mobilicorpus – wypowiedział, mając zamiar przelewitować strażnika do najbliższej pustej klatki, zanim ten zupełnie się obudzi. O ile różdżka będzie mu posłuszna...
Niestety mała dziewczynka wciąż była nieufna. Michael z niepokojem zaczął się zastanawiać, czy strażnicy nie zrobili jej czegoś złego, skoro była tak wystraszona i wyraźnie bała się do niego zbliżyć. Chciał przekonać ją po dobroci, zabieranie jej stąd wbrew woli postanawiając potraktować jako ostateczność, bo to nie pomogłoby mu zdobyć jej zaufania i pokazać, że miał dobre zamiary. Przez cały czas do niej mówił, próbując ją uspokoić i przekonać do tego, żeby do niego podeszła i opuściła klatkę.
- Chodź, musimy stąd iść, zanim pojawi się tu więcej złych strażników. Nie musisz się nas bać, chcemy zabrać cię w bezpieczne miejsce. Jesteśmy tacy jak ty, nie jak ci, którzy nas zamknęli. Będę przy tobie, kiedy będziemy stąd uciekać – powtarzał, mając nadzieję, że w końcu mu zaufa. Nie był pewien, czy będzie mógł dotrzymać słowa, ale najważniejsze było zabranie małej. Później w miarę możliwości będzie miał na nią oko, była przecież tylko dzieckiem i nie była w stanie bronić się przed niebezpieczeństwem.
Michael zdawał sobie sprawę, że raczej nie będą mieć drugiej szansy ucieczki. Musieli postawić wszystko na jedną kartę i opuścić to miejsce jak najszybciej, tym bardziej, że jak się okazało, strażnik powoli zaczynał się budzić. Tonks wziął klucze od Sally i ruszył w tamtą stronę, celując w budzącego się mężczyznę różdżką.
- Mobilicorpus – wypowiedział, mając zamiar przelewitować strażnika do najbliższej pustej klatki, zanim ten zupełnie się obudzi. O ile różdżka będzie mu posłuszna...
The member 'Michael Tonks' has done the following action : rzut kością
'k100' : 58, 56
'k100' : 58, 56
Strumień zaklęcia świsnął obok strażnika, by chwilę później mężczyzna – zamiast zesztywnieć na chwilę – zesztywniał na dobre. A przynajmniej tyle mogłem wywnioskować z trzasku łamanych kości, który rozległ się chwilę po tym, jak jego potężna sylwetka runęła w dół. Mimowolnie spojrzałem w stronę drugiego, jakbym chciał upewnić się, czy nadal pozostaje nieprzytomy. Dopiero wtedy dostrzegłem nienaturale wybrzuszenie w kieszeni spetryfikowanego, a wrodzona ciekawość pchnęła mnie w stronę leżącego strażnika. Pochylając się nad ciałem, przeniosłem wzrok na Brendana; Weasley jak nikt inny wiedział, że jakkolwiek trudno przychodziło mi zachowanie powagi, nigdy nie lekceważyłem obowiązków aurora. I choć był ode mnie siedem lat młodszy, doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że jego ogłada najpewniej nieraz ocaliła mnie przed wilczym biletem. Być może właśnie to trwanie na antypodach sprawiało, że odnaleźliśmy wspólny język. Krótkia wymiana spojrzeń wystarczyła, aby auror pojął moje zamiary i ruszył za pozostałymi.
Strażnik oddychał, ale świadomość znajdowała się poza jego zasięgiem. Z doświadczenia przeczuwałem, że zawartość kieszeni nie była pudłem. Zanim jednak do niej sięgnąłem, przeszukałem dokładnie wszystkie zakamarki jego szaty. Czas nas gonił – ale ten nie mógł okazać się straconym.
Strażnik oddychał, ale świadomość znajdowała się poza jego zasięgiem. Z doświadczenia przeczuwałem, że zawartość kieszeni nie była pudłem. Zanim jednak do niej sięgnąłem, przeszukałem dokładnie wszystkie zakamarki jego szaty. Czas nas gonił – ale ten nie mógł okazać się straconym.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Pędził przed siebie, jednak z tyłu głowy wciąż myślał o pozostawionych z tyłu kompanach. Próbował sobie wmówić, że nic im nie grozi przez wzgląd na posiadane doświadczenie - niestety i to nieszczególnie mu pomagało. Podświadomie oczekiwał odgłosów zwiastujących ich bieg w tą stronę, w końcu pani Bagshot wyraźnie mówiła, że nie powinni się rozdzielać. Zatrzymał się, kiedy dobiegli do rozwidlenia dróg. Zerknął na stalowe drzwi i na te drewniane, ale z tych krótkich obserwacji nie potrafił wywnioskować niczego konkretnego. Aż usłyszał głos Brendana, co trochę go uspokoiło. - Na to wygląda - odpowiedział, decydując się na zajrzenie do otwartego pomieszczenia. Trzymał różdżkę w pogotowiu, gdyby w środku znalazł jeszcze jakiegoś śpiącego czy głuchego strażnika; w tym budynku nie miał zamiaru nawet na chwilę tracić koncentracji. Zajrzał niepewnie, jednak poczuł się lepiej, widząc, że jest tam sam. Zauważył stojące obok szafki i coś go tknęło, by do nich zajrzeć - wodzona ciekawość czy może poczucie, że znajdzie tam coś przydatnego? Raczej to pierwsze tłumaczone przez to drugie. Irracjonalnie rozejrzał się dookoła pokoju, jeszcze raz upewniając się w swojej samotności, by w końcu kucnąć i zacząć szybko przeglądać zawartość szafek. Nie mieli czasu do stracenia.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wszystko działo się zbyt szybko, zbyt chaotycznie, zbyt nerwowo; do przeszłości należało ostrożne stąpanie po kolejnych pomieszczeniach osobliwej wieży (choć to nie mogła być prawda, miała wrażenie, że od ich krótkiej narady w zakonowej kuchni minęły długie godziny) oraz zakończone porażką próby pozostania niezauważonymi. Teraz na karku mieli strażników, a biorąc pod uwagę poziom hałasu, którego narobiły zawalające się schody, wkrótce ich problemy mogły się nawarstwić. Wyglądało na to, że czas na planowanie minął, działała więc instynktownie, biegnąc na tyle szybko, na ile pozwalały jej nogi i zatrzymując się dopiero na widok stalowych drzwi. Zamkniętych; poświęciła im dosłownie ułamek sekundy, w następnej chwili odruchowo podnosząc z ziemi porzuconą różdżkę, którą wcześniej odebrała strażnikowi i chowając ją do kieszeni płaszcza. Nie była jej potrzebna, wiedziała jednak, że więźniowie nie mieli przy sobie swoich – miała więc nadzieję, że dodatkowa różdżka przyda im się już niedługo.
Jak daleko mogło być jeszcze do celu?
Widząc, że Brendan i Florean znikają w pomieszczeniu po prawej, sama odbiła w lewo, do zamkniętych, drewnianych drzwi (tych znajdujących się bliżej stalowej bariery). Nie namyślając się zbytnio, stuknęła różdżką w klamkę. – Alohomora – mruknęła, dla pewności ciągnąc jeszcze za klamkę dłonią, niepewna, co właściwie spodziewała się znaleźć po drugiej stronie; być może droga na wprost nie była jedyną prowadzącą do miejsca przetrzymywania mugolaków?
Jak daleko mogło być jeszcze do celu?
Widząc, że Brendan i Florean znikają w pomieszczeniu po prawej, sama odbiła w lewo, do zamkniętych, drewnianych drzwi (tych znajdujących się bliżej stalowej bariery). Nie namyślając się zbytnio, stuknęła różdżką w klamkę. – Alohomora – mruknęła, dla pewności ciągnąc jeszcze za klamkę dłonią, niepewna, co właściwie spodziewała się znaleźć po drugiej stronie; być może droga na wprost nie była jedyną prowadzącą do miejsca przetrzymywania mugolaków?
sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
all those layers
of silence
upon silence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Margaux Vance' has done the following action : rzut kością
'k100' : 99
'k100' : 99
Krucza wieża
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Wyspa Wight