Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Dom Bathildy Bagshot
Przed domem
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Przed domem
W Dolinie Godryka, w sąsiedztwie domu Dumbledore’ów znajduje się posiadłość innej świetnie znanej w magicznym świecie czarodziejki – profesor Bathildy Bagshot. Wybitna znawczyni historii magii budzi skrajne emocje, od nienawiści za bycie ciotką Grindenwalada, po szacunek ze względu na dokonania i przyjaźń, którą darzył ją zmarły Albus Dumbledore. Stąd jej niewielki, szary dom zazwyczaj zamknięty jest dla wszystkich. Nie oznacza to jednak, że nie kręcą się przy nim ciekawscy, chcący poznać jak najwięcej szczegółów z życia dwóch wielkich czarodziejów, którzy stoczyli największy pojedynek magiczny w obecnych czasach. Gdyby jednak ktoś został wpuszczony do środka, znalazłby się w przytulnym wnętrzu, nieco zagraconym, pachnącym kotem, parzoną herbatą i zakurzonym papierem. Potencjalny gość stąpać musiałby bardzo uważnie, by nie zniszczyć wież i piramid stworzonych przez niemieszczące się na półkach książki i nie zdeptać kartek nowego dzieła pani profesor, które wala się po całym domu, spada z parapetów, atakuje na kanapach. Żeby jednak bronić się przed wszechobecnymi stronnicami historii, trzeba zostać do środka zaproszonym bądź spróbować się tam włamać, co trudniejsze jest niż ucieczka z Azkabanu. Przynajmniej tak mówią.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 04.08.21 13:41, w całości zmieniany 1 raz
Nie umiała nawet opisać jak bardzo cieszyła się, że Steffen ich odwiedził – miała wrażenie, że wszystkie ostatnie wizyty w ich domu cechowało napięcie, niechęć i dużo strachu, więc zobaczenie miłej twarzy było nie tyle niespodzianką co po prostu jakimś pozytywnym wydarzeniem. Odsunęła się jeszcze od Steffena gdy poczuła dłoń Jamesa na ramieniu, dając Cattermolowi możliwość swobodniejszego poruszania się, tak by na nowo zająć miejsce przy Jamesie, jak mniejszy i bardziej wychudzony cień stając koło niego, delikatnie zakładając mu szalik na szyję. Nie wiedziała, czy zaraz go nie ściągnie, ale chociaż na rozmowę w progu się nadawał….co przypomniało jej, że nieuprzejmie tak trzymać gościa przed wejściem i już miała się odezwać, kiedy temat rozmowy zszedł na pułapki.
Zasępiła się od razu, nie spodziewając się, aby ktokolwiek mógł tutaj wejść bez problemu…przecież nie powinno być żadnych problemów aby ich bronić przed czymkolwiek. Przecież chyba ani James, ani Thomas, ani tym bardziej Eve nie rozbrajaliby zabezpieczeń dookoła domu, woląc zachować bezpieczeństwo przed obcymi oraz po prostu lepsze samopoczucie.
- Steffen…jak chcesz to możesz wejść na herbatę… - Nie wiedziała nawet jak zacząć, ale chciała aby Cattermole czuł się tutaj spokojniej. – Mi Thomas nic nie mówił… - spojrzała na Jamesa. Nie byłby to pierwszy raz, ani pewnie nie ostatni, ale być może w tym wypadku James chociaż wiedział. - …ale nie mieliśmy żadnego powodu aby ściągać pułapki. Chcemy czuć się tu bezpiecznie… - Przynajmniej ona chciała, nawet jeżeli nie wiedziała nawet, jak podejść do tego, czy Steff będzie chciał na nowo założyć pułapki.
- Wiesz? – Spojrzała jeszcze na Jamesa, ale ten zaraz zmienił zdanie. Czuła się już skołowana, ale chyba nie miała nic więcej do dodania, zwłaszcza że James chyba sam motał cała sprawą. Spojrzała jeszcze na Steffa, łagodniejąc na nowo i uśmiechając się, tak aby pokazać, że rzeczywiście nie miała nic przeciwko ich obecności ani nie był to głupi żart.
- Naprawdę, nikt z nas nic nie rozmontowywał. Mogę ci przygotować coś do jedzenia…a potem opowiesz mi o tym, jak się stawia pułapki. – Wczytywała się w jego książki o numerologii, skupiając się na krawiectwie, ale nigdy wcześniej nie poświęcała się praktycznej stronie zagadnień od zabezpieczeń.
Zasępiła się od razu, nie spodziewając się, aby ktokolwiek mógł tutaj wejść bez problemu…przecież nie powinno być żadnych problemów aby ich bronić przed czymkolwiek. Przecież chyba ani James, ani Thomas, ani tym bardziej Eve nie rozbrajaliby zabezpieczeń dookoła domu, woląc zachować bezpieczeństwo przed obcymi oraz po prostu lepsze samopoczucie.
- Steffen…jak chcesz to możesz wejść na herbatę… - Nie wiedziała nawet jak zacząć, ale chciała aby Cattermole czuł się tutaj spokojniej. – Mi Thomas nic nie mówił… - spojrzała na Jamesa. Nie byłby to pierwszy raz, ani pewnie nie ostatni, ale być może w tym wypadku James chociaż wiedział. - …ale nie mieliśmy żadnego powodu aby ściągać pułapki. Chcemy czuć się tu bezpiecznie… - Przynajmniej ona chciała, nawet jeżeli nie wiedziała nawet, jak podejść do tego, czy Steff będzie chciał na nowo założyć pułapki.
- Wiesz? – Spojrzała jeszcze na Jamesa, ale ten zaraz zmienił zdanie. Czuła się już skołowana, ale chyba nie miała nic więcej do dodania, zwłaszcza że James chyba sam motał cała sprawą. Spojrzała jeszcze na Steffa, łagodniejąc na nowo i uśmiechając się, tak aby pokazać, że rzeczywiście nie miała nic przeciwko ich obecności ani nie był to głupi żart.
- Naprawdę, nikt z nas nic nie rozmontowywał. Mogę ci przygotować coś do jedzenia…a potem opowiesz mi o tym, jak się stawia pułapki. – Wczytywała się w jego książki o numerologii, skupiając się na krawiectwie, ale nigdy wcześniej nie poświęcała się praktycznej stronie zagadnień od zabezpieczeń.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
-Jak to jaki? - jego pułapki zniknęły, ale James był cały i zdrowy i wcale nie był zestresowany. Co to innego, jak nie głupi dowcip? Gdyby ktoś je rozbroił, to przecież dom byłby okradziony albo Doe by już uciekali, albo... -Nikt nie wchodził do domu? Nikt was nie śledził, nic nie zniknęło? - wypalił pierwsze, co przyszło mu na myśl. Nie przyszło mu na myśl czemu ktoś miałby włamywać się do tymczasowego domu rodziny Doe, ale może... może ktoś tutaj szpiegował? Profesor Bagshot była ważną osobą, Ministerstwo przeszukało, ogołociło i zostawiło już w spokoju jej dom - gdyby cokolwiek tutaj zostało, Zakon Feniksa nie musiałby włamywać się do Gringotta - ale może nadal tutaj czegoś szukali? Zalała go fala poczucia winy, szczególnie na widok zmartwionej twarzy Sheili, chciała się czuć tutaj bezpiecznie, może mógł ich ostrzec wcześniej, ale na szczęście James nie dał mu się długo smucić.
Dech zaparło mu z oburzenia.
-Kto je ściągnął jeśli nie ja? - powtórzył za nim z niedowierzaniem. -Myślisz, że ściągałbym pułapki, które nakładałem parę godzin? Nie jesteśmy już dziećmi, Ji... James! - chyba niechcący aż podniósł lekko głos, celowo poprawiając się ze zdrobniałego imienia przyjaciela na pełne. To zabezpieczenia magiczne, trwała wojna, igranie z pułapkami to nie jest przecież wandalizm w dormitorium Connora ani szpiegowanie dziewczyn! Nie rozumiał, jak ktokolwiek mógł podchodzić do tego lekkomyślnie, nawet Thomas - nie po tym, co mówił mu o śmierci swojej żony. Tylko Sheila miała prawo wierzyć, czuć się bezpiecznie, ale teraz zabierali jej chyba właśnie to. A James, James od lutego wydawał mu się przecież najbardziej odpowiedzialny, sprzyjał Zakonowi, rozumiał ryzyko - dlaczego zatem udawał teraz ignorancję, w dodatku przy własnej siostrze? Urwał, nagle dotarł do niego sens wypowiedzianych w emocjach słów.
Nie byli już dziećmi.
Kiedy przestał być dzieckiem? Podczas Bezksiężycowej Nocy, gdy zobaczył krew za wyważonymi drzwiami do mieszkania sąsiadki z parteru? Wtedy, gdy Bertie opowiedział mu o najeździe na Ruderę? Wtedy, gdy Bertie nie wrócił już z Londynu? Gdy usłyszał o tym, co zrobili mamie Marcela? Nie miała w domu pułapek, nie zdążyliśmy. Poczucie winy go mdliło, może dlatego teraz dłonie mu się trzęsły. Strach i ulga mieszały się ze złością - że są tak spokojni, a mogło się stać coś złego.
-To wiesz, czy nie wiesz? - spojrzał ze zdezorientowaniem pomiędzy Sheilą i Jamesem, gdy najpierw powiedział jej, że wie, a potem jemu - że nie. Naprawdę, James? Przecież tu stoję! -Mógłbyś chociaż przejść na romski jak już mówisz Sheili jedno, a mnie co innego. - doradził przyjacielowi, usłużny jak zawsze (jak kłamać, to z głową, ale nadąsany.
Wypuścił powietrze z płuc. Nigdy nie gniewał się długo.
-Wplą... - zaczął łagodniej, z troską, ale James mówił już dalej - o wizycie u Marcela, o tym, że porozmawiają w drodze. Zerkał na Sheilę, Steff też na nią zerknął. A potem na Jima, porozumiewawczo.
Wplątałeś się w coś? W coś, czym nie chcesz jej martwić?
-Jasne. Pójdę z tobą. - zgodził się od razu, nie zadając zbędnych pytań, może z przyzwyczajenia. Jasne, to będzie wspaniały psikus, zgadzał się zwykle z Jimem gdy jeszcze trochę bał się i jego i potencjalnego donosu, a Marcel miał minę jakby chciał ich powstrzymać, ale tego nie robił, a Steff przekonał się szybko, że Jim ma w sumie złote serce, a potem szpiegował dla niego nielubianych kolegów, a potem śmiali się w trójkę do rozpuku, czy te czasy jeszcze wrócą? Czy mogą wrócić, teraz, gdy pójdą w trójkę do Marcela?
Bardzo by tego chciał - ale Jimmy coś kręcił, Marcel był od dawna jakiś nieswój, a Steff nadal się bał.
Tylko Sheila była taka jak zwykle, ciepła i gościnna - ale nawet ona wydawała się zaniepokojona. Wojna zmieniała ich wszystkich, najwyraźniej wtargnęła (wojna albo coś, coś nieznanego - czyli niebezpiecznego) nawet do Doliny Godryka, do bezpiecznej przystani w opuszczonym domu.
-Pewnie, że nałożę je z powrotem. - burknął, bo to przecież było oczywiste. -Tylko zajmie mi to kilka godzin. Kiedy idziesz do Marcela? Teraz? Muszę zacząć od Cave Inimicum, żeby było tutaj cokolwiek, to zajmie kwadrans. - zapytał Jamesa konkretnie, a potem przeniósł wzrok na Sheilę, łagodniej.
Spróbował się uśmiechnąć, choć gdy zaoferowała mu posiłek, coś zakłuło go w sercu. Nawet w domu z żoną jedli skromnie, za pensję z Gringotta - a nikt z rodziny Doe nie miał na tyle stabilnej pracy. Przed rokiem z chęcią przyjąłby zaproszenie na herbatę, nawet by o niej nie pomyślał - ale teraz nawet herbata była droga!
-Dziękuję, dopiero co jadłem kolację w domu. - skłamał prędko, nie chcąc nadużywać jej gościnności. -Chętnie ci opowiem, ale gdy będę miał kilka godzin żeby je odtworzyć, dobrze? - zaproponował, na razie chciał postawić chociaż proste, ochronne Cave Inimicum, bo czas naglił.
Dech zaparło mu z oburzenia.
-Kto je ściągnął jeśli nie ja? - powtórzył za nim z niedowierzaniem. -Myślisz, że ściągałbym pułapki, które nakładałem parę godzin? Nie jesteśmy już dziećmi, Ji... James! - chyba niechcący aż podniósł lekko głos, celowo poprawiając się ze zdrobniałego imienia przyjaciela na pełne. To zabezpieczenia magiczne, trwała wojna, igranie z pułapkami to nie jest przecież wandalizm w dormitorium Connora ani szpiegowanie dziewczyn! Nie rozumiał, jak ktokolwiek mógł podchodzić do tego lekkomyślnie, nawet Thomas - nie po tym, co mówił mu o śmierci swojej żony. Tylko Sheila miała prawo wierzyć, czuć się bezpiecznie, ale teraz zabierali jej chyba właśnie to. A James, James od lutego wydawał mu się przecież najbardziej odpowiedzialny, sprzyjał Zakonowi, rozumiał ryzyko - dlaczego zatem udawał teraz ignorancję, w dodatku przy własnej siostrze? Urwał, nagle dotarł do niego sens wypowiedzianych w emocjach słów.
Nie byli już dziećmi.
Kiedy przestał być dzieckiem? Podczas Bezksiężycowej Nocy, gdy zobaczył krew za wyważonymi drzwiami do mieszkania sąsiadki z parteru? Wtedy, gdy Bertie opowiedział mu o najeździe na Ruderę? Wtedy, gdy Bertie nie wrócił już z Londynu? Gdy usłyszał o tym, co zrobili mamie Marcela? Nie miała w domu pułapek, nie zdążyliśmy. Poczucie winy go mdliło, może dlatego teraz dłonie mu się trzęsły. Strach i ulga mieszały się ze złością - że są tak spokojni, a mogło się stać coś złego.
-To wiesz, czy nie wiesz? - spojrzał ze zdezorientowaniem pomiędzy Sheilą i Jamesem, gdy najpierw powiedział jej, że wie, a potem jemu - że nie. Naprawdę, James? Przecież tu stoję! -Mógłbyś chociaż przejść na romski jak już mówisz Sheili jedno, a mnie co innego. - doradził przyjacielowi, usłużny jak zawsze (jak kłamać, to z głową, ale nadąsany.
Wypuścił powietrze z płuc. Nigdy nie gniewał się długo.
-Wplą... - zaczął łagodniej, z troską, ale James mówił już dalej - o wizycie u Marcela, o tym, że porozmawiają w drodze. Zerkał na Sheilę, Steff też na nią zerknął. A potem na Jima, porozumiewawczo.
Wplątałeś się w coś? W coś, czym nie chcesz jej martwić?
-Jasne. Pójdę z tobą. - zgodził się od razu, nie zadając zbędnych pytań, może z przyzwyczajenia. Jasne, to będzie wspaniały psikus, zgadzał się zwykle z Jimem gdy jeszcze trochę bał się i jego i potencjalnego donosu, a Marcel miał minę jakby chciał ich powstrzymać, ale tego nie robił, a Steff przekonał się szybko, że Jim ma w sumie złote serce, a potem szpiegował dla niego nielubianych kolegów, a potem śmiali się w trójkę do rozpuku, czy te czasy jeszcze wrócą? Czy mogą wrócić, teraz, gdy pójdą w trójkę do Marcela?
Bardzo by tego chciał - ale Jimmy coś kręcił, Marcel był od dawna jakiś nieswój, a Steff nadal się bał.
Tylko Sheila była taka jak zwykle, ciepła i gościnna - ale nawet ona wydawała się zaniepokojona. Wojna zmieniała ich wszystkich, najwyraźniej wtargnęła (wojna albo coś, coś nieznanego - czyli niebezpiecznego) nawet do Doliny Godryka, do bezpiecznej przystani w opuszczonym domu.
-Pewnie, że nałożę je z powrotem. - burknął, bo to przecież było oczywiste. -Tylko zajmie mi to kilka godzin. Kiedy idziesz do Marcela? Teraz? Muszę zacząć od Cave Inimicum, żeby było tutaj cokolwiek, to zajmie kwadrans. - zapytał Jamesa konkretnie, a potem przeniósł wzrok na Sheilę, łagodniej.
Spróbował się uśmiechnąć, choć gdy zaoferowała mu posiłek, coś zakłuło go w sercu. Nawet w domu z żoną jedli skromnie, za pensję z Gringotta - a nikt z rodziny Doe nie miał na tyle stabilnej pracy. Przed rokiem z chęcią przyjąłby zaproszenie na herbatę, nawet by o niej nie pomyślał - ale teraz nawet herbata była droga!
-Dziękuję, dopiero co jadłem kolację w domu. - skłamał prędko, nie chcąc nadużywać jej gościnności. -Chętnie ci opowiem, ale gdy będę miał kilka godzin żeby je odtworzyć, dobrze? - zaproponował, na razie chciał postawić chociaż proste, ochronne Cave Inimicum, bo czas naglił.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiedy siostra założyła mu szalik na szyję, wpierw nie zareagował, zupełnie tak, jakby to było zwyczaje, normalne — wtopione w rzeczywistość, która go otaczała, a dopiero potem spojrzał na siostrę, kiedy poczuł ciężar na barkach — rzeczywiście będący szczyptą siły, jaką siostra wkładała w to, by mu założyć gruby, wełniany materiał, który miał chronić go przed zimnem. I choć nie było mu cieplej; choć od razu poluzował splot na szyi, uśmiechnął się do siostry — prawdopodobnie zbyt zaaferowany obecnością Cattermole'a i tym, co się wydarzyło, by zdejmować dodatkowe ubranie, uznając, że przecież nie jest tak zimno, a on jest już dorosły.
— Mnie tak — uzupełnił słowa siostry, spoglądając na nią uspokajająco. Jednocześnie zerknął na przyjaciela z niewypowiedzianym pytaniem. Co tu się odpierdzielało? — Napisałem ci wszystko... — Thomas twierdził, że to Steffen zniósł zabezpieczenia. Który z nich zawalił? Od razu założył, że przyjaciel. Instynktownie, pomimo kłótni z bratem i tego co miał mu do zarzucenia zawierzył jego słowom ślepo zakładając, że to właśnie Steffen mam powód, by zdjąć pułapki. — Eee... No... — zaczął i przerwał pozwalając by dalej mówił, wyjaśnił coś więcej. Nabrał powietrza w płuca i puścił siostrę, wsuwając dłonie w kieszenie spodni, ściągając je w dół, a ponieważ był bardzo szczupły i jedyne co je trzymało na nim to pasek, zsunęły się łatwo nieco niżej. — O co ci chodzi, stary?— fuknął, unosząc zaraz dłonie w geście niezrozumienia, a starszego kolegę obrzucił poirytowanym wzrokiem. Zrobił krok, minął go, stając na szczycie schodów. — Wyglądam jakbym żartował? Tommy powiedział, że dom nie jest już bezpieczny, założyłem, że coś o tym wiesz! Żadne z nas nie potrafi zdejmować zabezpieczeń, nikt z nas tego nie zrobił!— Wściekł się. Spojrzał na Sheilę, szukając w jej oczach poparcia, lecz nim w ogóle dopuścił ją do głosu, pokręcił głową i ze spokojem rzucił: — Zresztą...— Nieważne, zdawszy sobie prawa, że to Thomas musiał kłamać z jakiegoś powodu. O co chodziło i dlaczego? Musiał się dowiedzieć, ale Steffen nic mu nie powie, nic nie wiedział. Wzruszył ramionami, chcąc zakończyć temat, ale to nie było takie proste. — Wiem! — rzucił, ale zrobił pauzę. Wspomniał siostrze, że pomoże Marcelowi ze wszystkim, czego będzie potrzebował, ale nie wspomniał o tak jawnej i oczywistej deklaracji. Zresztą on sam nie był pewien co to oznaczało. Przysiągł przyjacielowi każdą pomoc, jakie miał zobowiązania względem ludzi, którym pomagał Marcel? Ufał Marcelowi. Ufał jego sercu, kochał go i wierzył, że wie co robi. — Byli u nas Tonksowie. Znaczy ta, Kerstin i jej brat. Mike. Przylazł za nią, pieprzony psidwakosyn. Przepraszam — poprawił się przy siostrze i chrząknął, jak uczeń w szkole. — To musieli być oni. On bo ona... — Steffen wiedział, że jest charłakiem? Urwał, nie dodając już nic. Wzruszył tylko ramionami, nie wiedząc na ile ta wiedza jest bezpieczna, na ile się znali wszyscy. Dla bezpieczeństwa własnej rodziny wolał nic więcej nie wspominać o nikim. — Gdybym chciał cię powyzywać od szczurzych bobków po Romsku to z pewnością bym to zrobił, nie martw się. — odpowiedział mu po Romsku i uśmiechnął się drwiąco. — Chodziło o to, że nie wiem, dlaczego Tommy... — skłamał. Po prostu. Wzruszył znów ramionami, a dłonie wsunął w spodnie i zszedł z werandy na dół. Deszcz rosił, było chłodno, ale w ogóle mu to nie przeszkadzało. — Ta, idziemy teraz. Musimy porozmawiać — dodał prędko, wpierw z uśmiechem ale zaraz potem spoważniał i spojrzał na swoje buty. Chciało mu się zapłać papierosa, ale nie miał żadnego tytoniu, więc zerwał z podwórka długie, mokre źdźbło i wsunął sobie między wargi. — Spadamy, Sissy — poinformował siostrę. — Musimy, no wiesz... — Chciał powiedzieć, że mają co oblać, ale w gruncie rzeczy nie wiedział, czy będzie co. Kiedy przyszedł Steff, o wszystkim mu przypomniał. — Wrócę wieczorem. Od razu stawię się w stajni. — Nie było sensu by wracał do domu, deportuje się do Neali, tam umyje i wróci po pracy do domu. — Steffen wróci... Zje moją porcję śniadania. Przyda mu się — zapewnił, choć sam nie był tego taki pewien.
— Mnie tak — uzupełnił słowa siostry, spoglądając na nią uspokajająco. Jednocześnie zerknął na przyjaciela z niewypowiedzianym pytaniem. Co tu się odpierdzielało? — Napisałem ci wszystko... — Thomas twierdził, że to Steffen zniósł zabezpieczenia. Który z nich zawalił? Od razu założył, że przyjaciel. Instynktownie, pomimo kłótni z bratem i tego co miał mu do zarzucenia zawierzył jego słowom ślepo zakładając, że to właśnie Steffen mam powód, by zdjąć pułapki. — Eee... No... — zaczął i przerwał pozwalając by dalej mówił, wyjaśnił coś więcej. Nabrał powietrza w płuca i puścił siostrę, wsuwając dłonie w kieszenie spodni, ściągając je w dół, a ponieważ był bardzo szczupły i jedyne co je trzymało na nim to pasek, zsunęły się łatwo nieco niżej. — O co ci chodzi, stary?— fuknął, unosząc zaraz dłonie w geście niezrozumienia, a starszego kolegę obrzucił poirytowanym wzrokiem. Zrobił krok, minął go, stając na szczycie schodów. — Wyglądam jakbym żartował? Tommy powiedział, że dom nie jest już bezpieczny, założyłem, że coś o tym wiesz! Żadne z nas nie potrafi zdejmować zabezpieczeń, nikt z nas tego nie zrobił!— Wściekł się. Spojrzał na Sheilę, szukając w jej oczach poparcia, lecz nim w ogóle dopuścił ją do głosu, pokręcił głową i ze spokojem rzucił: — Zresztą...— Nieważne, zdawszy sobie prawa, że to Thomas musiał kłamać z jakiegoś powodu. O co chodziło i dlaczego? Musiał się dowiedzieć, ale Steffen nic mu nie powie, nic nie wiedział. Wzruszył ramionami, chcąc zakończyć temat, ale to nie było takie proste. — Wiem! — rzucił, ale zrobił pauzę. Wspomniał siostrze, że pomoże Marcelowi ze wszystkim, czego będzie potrzebował, ale nie wspomniał o tak jawnej i oczywistej deklaracji. Zresztą on sam nie był pewien co to oznaczało. Przysiągł przyjacielowi każdą pomoc, jakie miał zobowiązania względem ludzi, którym pomagał Marcel? Ufał Marcelowi. Ufał jego sercu, kochał go i wierzył, że wie co robi. — Byli u nas Tonksowie. Znaczy ta, Kerstin i jej brat. Mike. Przylazł za nią, pieprzony psidwakosyn. Przepraszam — poprawił się przy siostrze i chrząknął, jak uczeń w szkole. — To musieli być oni. On bo ona... — Steffen wiedział, że jest charłakiem? Urwał, nie dodając już nic. Wzruszył tylko ramionami, nie wiedząc na ile ta wiedza jest bezpieczna, na ile się znali wszyscy. Dla bezpieczeństwa własnej rodziny wolał nic więcej nie wspominać o nikim. — Gdybym chciał cię powyzywać od szczurzych bobków po Romsku to z pewnością bym to zrobił, nie martw się. — odpowiedział mu po Romsku i uśmiechnął się drwiąco. — Chodziło o to, że nie wiem, dlaczego Tommy... — skłamał. Po prostu. Wzruszył znów ramionami, a dłonie wsunął w spodnie i zszedł z werandy na dół. Deszcz rosił, było chłodno, ale w ogóle mu to nie przeszkadzało. — Ta, idziemy teraz. Musimy porozmawiać — dodał prędko, wpierw z uśmiechem ale zaraz potem spoważniał i spojrzał na swoje buty. Chciało mu się zapłać papierosa, ale nie miał żadnego tytoniu, więc zerwał z podwórka długie, mokre źdźbło i wsunął sobie między wargi. — Spadamy, Sissy — poinformował siostrę. — Musimy, no wiesz... — Chciał powiedzieć, że mają co oblać, ale w gruncie rzeczy nie wiedział, czy będzie co. Kiedy przyszedł Steff, o wszystkim mu przypomniał. — Wrócę wieczorem. Od razu stawię się w stajni. — Nie było sensu by wracał do domu, deportuje się do Neali, tam umyje i wróci po pracy do domu. — Steffen wróci... Zje moją porcję śniadania. Przyda mu się — zapewnił, choć sam nie był tego taki pewien.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Kiedy stawała się co raz chudsza i co raz bardziej bledsza, mogło wydawać się że zaraz rozwieje się na wietrze z jego potężniejszym podmuchem. Mimo to bardzo starała się aby James miał co jeść, zwłaszcza kiedy wiedziała, że pracuje dużo fizycznie. Żeby dom dalej błyszczał i nie było nieporządku. Żeby z małych porcji jedzenia dało się zrobić posiłek dla wszystkich domowników a i zwierzętom coś jeszcze zostawić. Mimo to, jedyne co żałowała to że nie miała wielu odwiedzin ani też nie mogła pochwalić się, że wiele osób tutaj zagląda, zwłaszcza kiedy mieli spojrzeć na to z perspektywy tego, ile osób zjawiło się tutaj na Sylwester. Miała nadzieję, że odwiedziny Steffena będą znacznie milsze, a teraz poczuła się zawiedziona.
A mimo to chciała go jakoś pocieszyć. Zwłaszcza że nie zasługiwał na takie smutki i podenerwowanie. Zwłaszcza od nich.
- Steffen… - spojrzała na niego, z nadzieją że teraz ją wysłucha. – Żadne z nas nie ściągało pułapek bo nie umiemy. Na pewno to nie byliśmy my, wiesz jak bardzo nie chcę aby ktoś nam tutaj wpadł z jakimś niebezpiecznym działaniem. – Podejrzewała, że nawet gdyby doprowadziła to miejsce do idealnego porządku to już do końca musiała się martwić, że ktoś będzie miał pretensje o ten dom. Lepiej było tego unikać mogąc założyć pułapki i jakieś inne zabezpieczenia.
Kiedy James powiedział o wizycie Tonksów, pokiwała głową, wiedząc, że tak właśnie będzie. Spojrzała jeszcze na brata kiedy przeklął, szturchając go lekko łokciem, ale nie aż tak mocno. W jakimś sensie mówił prawdę, wszystko się zdecydowanie popsuło przez wizytę Tonksów i jeżeli to z ich winy zabezpieczenia nie działały, zdecydowanie była w stanie to uwierzyć.
- Nie mamy nic przed tobą do ukrycia, naprawdę, Steff… - na nowo wyciągnęła dłoń, ostrożnie kładąc ją na ramieniu przyjaciela. Czy teraz się na nich obraził? Czy teraz nie będzie chciał już przychodzić? Miała nadzieję, że mimo wszystko to wyjaśnienie będzie wystarczające, chociaż dopiero teraz przyszło jej na myśl, że miała nadzieję, że mimo wszystko będzie wierzył im, a nie powie, że zmyślili sobie Zakon Feniksa tylko dlatego, że tak było wygodniej. Mówili prawdę! Znaczy James mówił, bo on głównie mówił.
- Przestań tam narzekać na niego, James. Stara się pomóc, ale jest zmieszany. – Szturchnęła go na nowo łokciem, zasępiając się kiedy spojrzała to na jednego, to na drugiego. No tak, męskie sekrety, po co rozmawiać o tym przy siostrze albo siostrze przyjaciela. Wzruszyła lekko ramionami, zwłaszcza że nie do końca wiedziała, co ma powiedzieć teraz. Chcieli iść i rozmawiać. Wiedziała że James zapowiedział się wcześniej, nie dziwiła się że wychodzi, miała nadzieję jednak że Steff zostanie dłużej. Ale no, chłopcy musieli iść. Nic co by powiedziała nie przekona ich do poczekania tutaj.
- Nie, nie chcę przeszkadzać, bawcie się dobrze. Jak chcesz wpaść później Steffen, to wiedz, że jesteś tu zawsze mile widziany. Ale nie chcę przeszkadzać, pewnie chcecie już iść jak najszybciej uciec aby stąd i porozmawiać. Ja pewnie wrócę do szycia. Więc no, jak mam iść to już idę. – Wyglądała na zawiedzioną, ale nie wiedziała w końcu czy Steff cokolwiek teraz chce założyć, bo zrozumiała, że ma na to za mało czasu. A nie, było jedno. Ale chyba nie chciał aby mu przeszkadzała?
A mimo to chciała go jakoś pocieszyć. Zwłaszcza że nie zasługiwał na takie smutki i podenerwowanie. Zwłaszcza od nich.
- Steffen… - spojrzała na niego, z nadzieją że teraz ją wysłucha. – Żadne z nas nie ściągało pułapek bo nie umiemy. Na pewno to nie byliśmy my, wiesz jak bardzo nie chcę aby ktoś nam tutaj wpadł z jakimś niebezpiecznym działaniem. – Podejrzewała, że nawet gdyby doprowadziła to miejsce do idealnego porządku to już do końca musiała się martwić, że ktoś będzie miał pretensje o ten dom. Lepiej było tego unikać mogąc założyć pułapki i jakieś inne zabezpieczenia.
Kiedy James powiedział o wizycie Tonksów, pokiwała głową, wiedząc, że tak właśnie będzie. Spojrzała jeszcze na brata kiedy przeklął, szturchając go lekko łokciem, ale nie aż tak mocno. W jakimś sensie mówił prawdę, wszystko się zdecydowanie popsuło przez wizytę Tonksów i jeżeli to z ich winy zabezpieczenia nie działały, zdecydowanie była w stanie to uwierzyć.
- Nie mamy nic przed tobą do ukrycia, naprawdę, Steff… - na nowo wyciągnęła dłoń, ostrożnie kładąc ją na ramieniu przyjaciela. Czy teraz się na nich obraził? Czy teraz nie będzie chciał już przychodzić? Miała nadzieję, że mimo wszystko to wyjaśnienie będzie wystarczające, chociaż dopiero teraz przyszło jej na myśl, że miała nadzieję, że mimo wszystko będzie wierzył im, a nie powie, że zmyślili sobie Zakon Feniksa tylko dlatego, że tak było wygodniej. Mówili prawdę! Znaczy James mówił, bo on głównie mówił.
- Przestań tam narzekać na niego, James. Stara się pomóc, ale jest zmieszany. – Szturchnęła go na nowo łokciem, zasępiając się kiedy spojrzała to na jednego, to na drugiego. No tak, męskie sekrety, po co rozmawiać o tym przy siostrze albo siostrze przyjaciela. Wzruszyła lekko ramionami, zwłaszcza że nie do końca wiedziała, co ma powiedzieć teraz. Chcieli iść i rozmawiać. Wiedziała że James zapowiedział się wcześniej, nie dziwiła się że wychodzi, miała nadzieję jednak że Steff zostanie dłużej. Ale no, chłopcy musieli iść. Nic co by powiedziała nie przekona ich do poczekania tutaj.
- Nie, nie chcę przeszkadzać, bawcie się dobrze. Jak chcesz wpaść później Steffen, to wiedz, że jesteś tu zawsze mile widziany. Ale nie chcę przeszkadzać, pewnie chcecie już iść jak najszybciej uciec aby stąd i porozmawiać. Ja pewnie wrócę do szycia. Więc no, jak mam iść to już idę. – Wyglądała na zawiedzioną, ale nie wiedziała w końcu czy Steff cokolwiek teraz chce założyć, bo zrozumiała, że ma na to za mało czasu. A nie, było jedno. Ale chyba nie chciał aby mu przeszkadzała?
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Przygryzł policzek ze zdenerwowania - słowa Jamesa jedynie podsycały jego irytację, ale znał przyjaciela na tyle by wiedzieć, że jeśli nie powściągnie emocji to zaraz zaczną się kłócić.
-Nie napisałeś mi wszystkiego. - burknął, a potem wziął głęboki wdech. -Znaczy, może napisałeś mi wszystko co wiesz, ale to nieprawda i nic nie wyjaśnia. Nie zdjąłbym waszych pułapek. - co następnym razem powie Jamesowi Tomek, że Steff rzuca łajnobombami w pomnik Ministra? To byłoby przynajmniej bliższe prawdy (bo to był pomnik Salazara, nie Ministra i to Tomek rzucał), ale i tak mieli się tym nie chwalić. -To, że znam się na zabezpieczeniach nie znaczy, że chodzę i je zdejmuję bez powodu! - nie wściekł się równie mocno jak James, ale wzruszył ramionami w niemalże bliźniaczym geście niezrozumienia. Wdech, wziąć wdech. -One zajmują od kwadransa do kilku godzin do nałożenia, zdejmowanie wymaga precyzji, nikt nie miałby czasu tego robić dla… rozrywki albo bez powodu. - mruknął łagodniej, przypominając sobie, że przyjaciel może tego nie wiedzieć. Co prawda, powinien zapamiętać cokolwiek z pasjonujących monologów Steffa o zabezpieczeniach, transmutacji, runach i takich tam, ale chyba zawsze słuchał jednym uchem, o ile nie chodziło o transmutację.
Może spięcie było niezbędne, bo James wreszcie uruchomił wyobraźnię i przypomniał sobie coś, co ostudziło nieco niepokój Steffka - choć było równie zaskakujące.
-Eee… - kojarzył Tonksów z Zakonu a Kerrie z Lecznicy, czyli nie złodzieje ani nie szmalcownicy odwiedzili dom Bathildy Bagshot. Jeśli oni zdjęli pułapki to nie musiał panikować, chociaż to wszystko nadal było niezrozumiałe. -Skąd zn... - zaczął pytać Jamesa, ale nagle się zreflektował - co jeśli Jim zna ich przez Zakon, teraz, gdy ich wspierał? Znał Jamesa na tyle by wiedzieć, że chciałby trzymać Sheilę z dala od tego wszystkiego, od jakiegokolwiek niebezpieczeństwa - ugryzł się więc w język, wiedząc, że i tak nie otrzyma teraz prawdziwej odpowiedzi. -Aha. - skonkludował zatem elokwentnie. -To strasznie niegrzeczne zdjąć czyjeś pułapki. - wymamrotał jeszcze, bo Zakon czy nie Zakon, ale musiał mieć ostatnie słowo.
-Chwila, a kiedy u was byli? Bo w lutym zauważyłem, że magia tutaj zareagowała jakoś dziwnie, w sensie zrobiła się jakaś cicha jakby żaden intruz się tu nigdy nie kręcił, a normalnie jakby powinna dawać znać i nawet napisałem do Tomka, ale mi odpisał, że wszystko w porządku! Myślałem, że nikt się tu nie kręci po prostu... - przypomniał sobie jeszcze, miał w kieszeni tamten list, bo skrupulatnie wszystkie prześledził - i to była jedyna wskazówka, że coś jest nie tak. Był wyraźnie zmieszany, czuł się trochę winny, James mógł tego nie widzieć - ale Sheila wyczuła od razu. Uśmiechnął się blado, czując jej dłoń na ramieniu. Prosty gest, ale wreszcie poczuł się trochę lżej. Byli bezpieczni. Wiedzieli, że to nie on. Wszystko naprawi. Spojrzał na Sheilę z wdzięcznością, a mimo, że nie rozumiał co mówiła po romsku, to miał poczucie, że nic niemiłego, jej ton był ciepły, jakby łagodziła sprawę. Co mówił Jim, wolał nie wiedzieć.
-Dzięki, She... No dobrze, to już wszystko... nie wiem czy jasne, ale przynajmniej trochę jaśniejsze. - James zarządził wymarsz teraz, więc Steff prędko dostosował plan: -Wpadnę jutro albo pojutrze dokończyć pułapki... - i zobaczył, że teraz to Sheila wygląda na zawiedzioną. Przygryzł wargę, zerkając na przyjaciela, zrobiło mu się głupio. Nie widział ich od kilku tygodni, był zabiegany, a teraz przyszedł i najpierw na siebie warczeli, a potem zostawili Sheilę samą. Obiecał sobie, że jeszcze spędzi z nią czas tak po prostu - i że przyniesie może własną herbatę, choć nie pamiętał, czy dało się gdziekolwiek dostać herbatę - i uśmiechnął się przepraszająco. Chciałby zostać i pokazać jej wszystkie pułapki, ale piwo to piwo - a James wydawał się jeszcze bardziej niecierpliwy na piwo niż zwykle, coś się stało?
-Możecie popatrzeć jak nakładam Cave Inimicum. - zaproszenie było skierowane do obojga, ale w praktyce tylko do Sheili, Steff wiedział, że Jamesa to chyba nie interesuje. Choć może? Do niedawna pułapki nie interesowały go wcale, a dzisiejszy list był zaskoczeniem. Wreszcie zrozumiał, że to poważna sprawa. -Jim, zrobię to szybko zanim pójdziemy, to tylko kwadrans, a będę spokojniejszy. - chyba się nie paliło? Sięgnął po różdżkę i zaczął obchodzić dom, jak najprędzej - ale starannie, nie nagnie w końcu ani czasu ani struktury pułapki - tkając wkoło magiczną barierę, która miała ostrzec przed intruzami. James i Sheila mogli dostrzec srebrzyste wiązki białej magii, która szybko wnikała w grunt, stając się niewidzialną. Steff, równocześnie ze skupianiem się na pułapce, myślał też o osobach, których nie powinna objąć - wszystkich, którzy mieszkali na stałe w tym domu, sobie, Marcelu, przyjaciołach. Śpieszył się, więc mógł niechcący kogoś pominąć.
odtwarzam moje Cave Inimicum
-Nie napisałeś mi wszystkiego. - burknął, a potem wziął głęboki wdech. -Znaczy, może napisałeś mi wszystko co wiesz, ale to nieprawda i nic nie wyjaśnia. Nie zdjąłbym waszych pułapek. - co następnym razem powie Jamesowi Tomek, że Steff rzuca łajnobombami w pomnik Ministra? To byłoby przynajmniej bliższe prawdy (bo to był pomnik Salazara, nie Ministra i to Tomek rzucał), ale i tak mieli się tym nie chwalić. -To, że znam się na zabezpieczeniach nie znaczy, że chodzę i je zdejmuję bez powodu! - nie wściekł się równie mocno jak James, ale wzruszył ramionami w niemalże bliźniaczym geście niezrozumienia. Wdech, wziąć wdech. -One zajmują od kwadransa do kilku godzin do nałożenia, zdejmowanie wymaga precyzji, nikt nie miałby czasu tego robić dla… rozrywki albo bez powodu. - mruknął łagodniej, przypominając sobie, że przyjaciel może tego nie wiedzieć. Co prawda, powinien zapamiętać cokolwiek z pasjonujących monologów Steffa o zabezpieczeniach, transmutacji, runach i takich tam, ale chyba zawsze słuchał jednym uchem, o ile nie chodziło o transmutację.
Może spięcie było niezbędne, bo James wreszcie uruchomił wyobraźnię i przypomniał sobie coś, co ostudziło nieco niepokój Steffka - choć było równie zaskakujące.
-Eee… - kojarzył Tonksów z Zakonu a Kerrie z Lecznicy, czyli nie złodzieje ani nie szmalcownicy odwiedzili dom Bathildy Bagshot. Jeśli oni zdjęli pułapki to nie musiał panikować, chociaż to wszystko nadal było niezrozumiałe. -Skąd zn... - zaczął pytać Jamesa, ale nagle się zreflektował - co jeśli Jim zna ich przez Zakon, teraz, gdy ich wspierał? Znał Jamesa na tyle by wiedzieć, że chciałby trzymać Sheilę z dala od tego wszystkiego, od jakiegokolwiek niebezpieczeństwa - ugryzł się więc w język, wiedząc, że i tak nie otrzyma teraz prawdziwej odpowiedzi. -Aha. - skonkludował zatem elokwentnie. -To strasznie niegrzeczne zdjąć czyjeś pułapki. - wymamrotał jeszcze, bo Zakon czy nie Zakon, ale musiał mieć ostatnie słowo.
-Chwila, a kiedy u was byli? Bo w lutym zauważyłem, że magia tutaj zareagowała jakoś dziwnie, w sensie zrobiła się jakaś cicha jakby żaden intruz się tu nigdy nie kręcił, a normalnie jakby powinna dawać znać i nawet napisałem do Tomka, ale mi odpisał, że wszystko w porządku! Myślałem, że nikt się tu nie kręci po prostu... - przypomniał sobie jeszcze, miał w kieszeni tamten list, bo skrupulatnie wszystkie prześledził - i to była jedyna wskazówka, że coś jest nie tak. Był wyraźnie zmieszany, czuł się trochę winny, James mógł tego nie widzieć - ale Sheila wyczuła od razu. Uśmiechnął się blado, czując jej dłoń na ramieniu. Prosty gest, ale wreszcie poczuł się trochę lżej. Byli bezpieczni. Wiedzieli, że to nie on. Wszystko naprawi. Spojrzał na Sheilę z wdzięcznością, a mimo, że nie rozumiał co mówiła po romsku, to miał poczucie, że nic niemiłego, jej ton był ciepły, jakby łagodziła sprawę. Co mówił Jim, wolał nie wiedzieć.
-Dzięki, She... No dobrze, to już wszystko... nie wiem czy jasne, ale przynajmniej trochę jaśniejsze. - James zarządził wymarsz teraz, więc Steff prędko dostosował plan: -Wpadnę jutro albo pojutrze dokończyć pułapki... - i zobaczył, że teraz to Sheila wygląda na zawiedzioną. Przygryzł wargę, zerkając na przyjaciela, zrobiło mu się głupio. Nie widział ich od kilku tygodni, był zabiegany, a teraz przyszedł i najpierw na siebie warczeli, a potem zostawili Sheilę samą. Obiecał sobie, że jeszcze spędzi z nią czas tak po prostu - i że przyniesie może własną herbatę, choć nie pamiętał, czy dało się gdziekolwiek dostać herbatę - i uśmiechnął się przepraszająco. Chciałby zostać i pokazać jej wszystkie pułapki, ale piwo to piwo - a James wydawał się jeszcze bardziej niecierpliwy na piwo niż zwykle, coś się stało?
-Możecie popatrzeć jak nakładam Cave Inimicum. - zaproszenie było skierowane do obojga, ale w praktyce tylko do Sheili, Steff wiedział, że Jamesa to chyba nie interesuje. Choć może? Do niedawna pułapki nie interesowały go wcale, a dzisiejszy list był zaskoczeniem. Wreszcie zrozumiał, że to poważna sprawa. -Jim, zrobię to szybko zanim pójdziemy, to tylko kwadrans, a będę spokojniejszy. - chyba się nie paliło? Sięgnął po różdżkę i zaczął obchodzić dom, jak najprędzej - ale starannie, nie nagnie w końcu ani czasu ani struktury pułapki - tkając wkoło magiczną barierę, która miała ostrzec przed intruzami. James i Sheila mogli dostrzec srebrzyste wiązki białej magii, która szybko wnikała w grunt, stając się niewidzialną. Steff, równocześnie ze skupianiem się na pułapce, myślał też o osobach, których nie powinna objąć - wszystkich, którzy mieszkali na stałe w tym domu, sobie, Marcelu, przyjaciołach. Śpieszył się, więc mógł niechcący kogoś pominąć.
odtwarzam moje Cave Inimicum
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Był pewien, że jeśli ktoś miałby się tu zjawić ze złymi zamiarami to bez większego trudu przebrnąłby przez proste zabezpieczenia. One same w sobie były czymś i tak niezwykłym. Nie przywykł do tego, by musieli się przed czymś chronić, w taborze nikt tym nie myślał. Byłoby to trudne, jeżeli co parę miesięcy ich rodziny przenosiły się z miejsca na miejsce, a wśród czarodziejów żyli mugole, mugoli sprowadzano do taboru na handel i wszelakie interesy. Drwił z wcześniejszych propozycji przyjaciela, by zabezpieczyć mieszkanie, ale Sheila i Eve czuły się bezpieczniej. Steffen zajmował się zabezpieczeniami w samym Banku Gringotta. Czy mogli lepiej trafić? Powinni być tu bezpieczni, one powinny być bezpieczne. Tym bardziej, jeśli żadna nie chciała się wyprowadzić. Dom był wygodny, duży. Oferował znacznie więcej niż cygańskie vardo.
Zmarszczył brwi, słysząc słowa Steffena, ale nie powiedział nic więcej. Musiałby głośni przyznać, że Thomas go okłamał, a nie chciał by dźwięki uderzyły w jego świadomość jeszcze mocniej. Czuł się upokarzająco, stojąc przed przyjacielem i próbując mu wmówić, że słowa Thomasa musiały mieć jakikolwiek sens. Okłamał go kolejny raz. I kolejny raz stał przed kolejnym przyjacielem mierząc się z tym podłym uczuciem wychodzenia na idiotę.
Spuścił głowę, zaciskając zęby; zaciskając pięści w kieszeniach. Brat robił z niego idiotę raz za razem. Dopiero kiedy Cattermole spytał o termin, uniósł na niego wzrok i wzruszył od niechcenia ramionami. Nonszalancja mogłaby zamaskować jego zażenowanie własną niewiedzą.
— Na początku lutego. Nie wiem, przyszedłem po wszystkim, niczego nie widziałem. Nie wiem czy ktoś się tu kręcił... Nikt nas nie niepokoił. Tylko Marcel u nas bywa.— Nie mieli z wielu przyjaciół, nie spodziewał się mieć tu jakichkolwiek gości. Byli biedni, ledwie wiązali koniec z końcem. Kto i po co miałby tu bywać? Dziś miał wątpliwości, czy mieli jeszcze jakichkolwiek przyjaciół. Rodzina była najważniejsza, ale nigdy nie sądził, że między jego członkami, a najlepszym przyjacielem może pojawić się jakikolwiek konflikt. Byli rodziną. Wierzył naiwnie, że każda niezgoda rozejdzie się po kościach, jak to w rodzinie bywało, każdy każdemu wybaczał.
— Wiem przecież, nabijam się tylko— mruknął, zerkając na siostrę, postanawiając nie odpowiadać już po Romsku, by jeszcze bardziej nie irytować Cattermole'a. Uśmiechnął się lekko, kiedy szturchnęła go łokciem, a później westchnął, kiwając głową by dać Steffenowi znać, żeby zabrał się do roboty. Piętnaście minut to strasznie długo.
Zerknąłby na zegarek ze zniecierpliwieniem, ale żadnego nie miał.
Przechylił więc lekko głowę i uniósł brew.
— Uciec? Nie uciekamy nigdzie, idziemy po prostu na piwo— mruknął, zerkając niepewnie na Sheilę. Po co by mieli? Zaraz jednak twarz mu się rozpogodziła. Obserwował ją przez chwilę, gdy dwukrotnie wspomniała o tym, że nie chce przeszkadzać, a potem, że już idzie, choć wciąż nie ruszyła się z miejsca. — Nie zabiorę cię do Marcela — dodał, wracając do siostry, by złożyć na jej czole pocałunek. Bo po co? To było męskie spotkanie, nie wypadało iść jej z nimi, tym bardziej, że tak bała się Londynu.— Zajmij się, Eve, okej? Przyda jej się towarzystwo. Albo... zajmij się tym swoimi... dziewczyńskimi rzeczami... Napewno masz coś lepszego do roboty niż zajmowanie się nami.— I tak pewnie wolała zająć się całym tym szyciem, czy co tam zamierzała robić. Nie przyszło mu nawet do głowy, by nalegała na pójście z nimi, a on sam miał dość siedzenia w domu. Dom go przygnębiał. I z każdym kolejnym dniem był coraz większym więzieniem.
Pogłaskał ją lekko po policzki i zszedł ze schodów nieco zniecierpliwiony, kiedy Steffen zajmował się nakładaniem pułapki. Przez chwilę przebierał nogami ze znudzeniem, ale ostatecznie z braku zajęcia podszedł do Steffena i stanął za nim, dość natrętnie mu się przyglądając. Jemu i temu co robił.
Zmarszczył brwi, słysząc słowa Steffena, ale nie powiedział nic więcej. Musiałby głośni przyznać, że Thomas go okłamał, a nie chciał by dźwięki uderzyły w jego świadomość jeszcze mocniej. Czuł się upokarzająco, stojąc przed przyjacielem i próbując mu wmówić, że słowa Thomasa musiały mieć jakikolwiek sens. Okłamał go kolejny raz. I kolejny raz stał przed kolejnym przyjacielem mierząc się z tym podłym uczuciem wychodzenia na idiotę.
Spuścił głowę, zaciskając zęby; zaciskając pięści w kieszeniach. Brat robił z niego idiotę raz za razem. Dopiero kiedy Cattermole spytał o termin, uniósł na niego wzrok i wzruszył od niechcenia ramionami. Nonszalancja mogłaby zamaskować jego zażenowanie własną niewiedzą.
— Na początku lutego. Nie wiem, przyszedłem po wszystkim, niczego nie widziałem. Nie wiem czy ktoś się tu kręcił... Nikt nas nie niepokoił. Tylko Marcel u nas bywa.— Nie mieli z wielu przyjaciół, nie spodziewał się mieć tu jakichkolwiek gości. Byli biedni, ledwie wiązali koniec z końcem. Kto i po co miałby tu bywać? Dziś miał wątpliwości, czy mieli jeszcze jakichkolwiek przyjaciół. Rodzina była najważniejsza, ale nigdy nie sądził, że między jego członkami, a najlepszym przyjacielem może pojawić się jakikolwiek konflikt. Byli rodziną. Wierzył naiwnie, że każda niezgoda rozejdzie się po kościach, jak to w rodzinie bywało, każdy każdemu wybaczał.
— Wiem przecież, nabijam się tylko— mruknął, zerkając na siostrę, postanawiając nie odpowiadać już po Romsku, by jeszcze bardziej nie irytować Cattermole'a. Uśmiechnął się lekko, kiedy szturchnęła go łokciem, a później westchnął, kiwając głową by dać Steffenowi znać, żeby zabrał się do roboty. Piętnaście minut to strasznie długo.
Zerknąłby na zegarek ze zniecierpliwieniem, ale żadnego nie miał.
Przechylił więc lekko głowę i uniósł brew.
— Uciec? Nie uciekamy nigdzie, idziemy po prostu na piwo— mruknął, zerkając niepewnie na Sheilę. Po co by mieli? Zaraz jednak twarz mu się rozpogodziła. Obserwował ją przez chwilę, gdy dwukrotnie wspomniała o tym, że nie chce przeszkadzać, a potem, że już idzie, choć wciąż nie ruszyła się z miejsca. — Nie zabiorę cię do Marcela — dodał, wracając do siostry, by złożyć na jej czole pocałunek. Bo po co? To było męskie spotkanie, nie wypadało iść jej z nimi, tym bardziej, że tak bała się Londynu.— Zajmij się, Eve, okej? Przyda jej się towarzystwo. Albo... zajmij się tym swoimi... dziewczyńskimi rzeczami... Napewno masz coś lepszego do roboty niż zajmowanie się nami.— I tak pewnie wolała zająć się całym tym szyciem, czy co tam zamierzała robić. Nie przyszło mu nawet do głowy, by nalegała na pójście z nimi, a on sam miał dość siedzenia w domu. Dom go przygnębiał. I z każdym kolejnym dniem był coraz większym więzieniem.
Pogłaskał ją lekko po policzki i zszedł ze schodów nieco zniecierpliwiony, kiedy Steffen zajmował się nakładaniem pułapki. Przez chwilę przebierał nogami ze znudzeniem, ale ostatecznie z braku zajęcia podszedł do Steffena i stanął za nim, dość natrętnie mu się przyglądając. Jemu i temu co robił.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Przepraszamy, Steff, nic nie było złośliwe… - Spojrzała na przyjaciela, mając szczerą nadzieję, ze nie odbierze ich gorzej przez tę sytuację. Zrozumiała, czemu był zły – też chyba byłaby zła jakby ktoś nagle zniszczył jej szatę. Znaczy jej również, ale nawet zrobioną przez nią. O ile nie zapłaciłby za jej naprawienie, mogłoby też być ciężko. Nie zdejmowali jednak specjalnie pułapek, nie umieli, po prostu najpewniej ta wizyta w lutym…czy powinni się teraz martwić, że ktokolwiek, kto będzie chciał tutaj przyjść, będzie mógł bez problemu rozbroić pułapki.
- Dziękuję, że teraz przyszedłeś. – To się liczyło, prawda? Był tutaj i mógł wszystko naprawić. I będzie dobrze, a przynajmniej znów będą chronieni. s
- Po prostu nie ma co się nakręcać – uśmiechnęła się. Na szczęście atmosfera już opadła, a wszyscy byli już łagodniejsi w podejściu. Obstawiała, że gdy potem pójdą na piwo i pogadają bardziej, będzie już o wiele lepiej. Chłopcy chyba tak musieli, usiąść razem, coś wypić…Thomas i James najczęściej bili się kiedy potrzebowali sobie coś wyjaśnić, ale to najczęściej powodowało, że James się obrażał i uciekał. Może piwo to rzeczywiście lepszy sposób? Wydawało się…bardziej statyczne. Chociaż po Sylwestrze…nie, było za dużo rozważań, a ona nie zamierzała bratu odmawiać wyjścia z przyjaciółmi.
- Ale moglibyście iść na piwo godzinę później, a nie już od razu zabierasz Steffa… - Tym razem słowa padły znacznie ciszej, ale ostatecznie nie zamierzała przecież ich powstrzymywać. Nie chciała również się wpraszać na miejsce, po prostu chciała by Steffen zagościł tutaj na dłużej. Już każdego gościa James będzie zgarniać na wyjścia jak tylko przyjdzie? Wiedziała jednak, że to żal bardziej do zniknięcia Cattermole’a tak szybko, niż do tego, że James go zabierał, więc jedynie odetchnęła głębiej, pochylając się bliżej brata kiedy złożył pocałunek na jej czole.
- Powiem ci, że zajmę się czym chcę, o…w końcu udaje się zarabiać na szyciu. – Odetchnęła lekko, wiedząc, że takie chwalenie się było nieco nad wyraz, ale po prostu czuła tak wielką ulgę. Po trzech miesiącach zajmowania się jedynie domem, teraz w końcu miała nadzieję, że uda jej się dołożyć do domowego budżetu, Potrzebowali jedzenia dla chłopców i Eve.
- Dobrze, tylko przyjrzę się Steffowi… - stanęła gdzieś niedaleko, z zaciekawieniem obserwując co dokładnie robi i jak nakłada się pułapki. Praktycznej strony zabezpieczeń jeszcze nie obserwowała i to było coś interesującego.
- Dziękuję, że teraz przyszedłeś. – To się liczyło, prawda? Był tutaj i mógł wszystko naprawić. I będzie dobrze, a przynajmniej znów będą chronieni. s
- Po prostu nie ma co się nakręcać – uśmiechnęła się. Na szczęście atmosfera już opadła, a wszyscy byli już łagodniejsi w podejściu. Obstawiała, że gdy potem pójdą na piwo i pogadają bardziej, będzie już o wiele lepiej. Chłopcy chyba tak musieli, usiąść razem, coś wypić…Thomas i James najczęściej bili się kiedy potrzebowali sobie coś wyjaśnić, ale to najczęściej powodowało, że James się obrażał i uciekał. Może piwo to rzeczywiście lepszy sposób? Wydawało się…bardziej statyczne. Chociaż po Sylwestrze…nie, było za dużo rozważań, a ona nie zamierzała bratu odmawiać wyjścia z przyjaciółmi.
- Ale moglibyście iść na piwo godzinę później, a nie już od razu zabierasz Steffa… - Tym razem słowa padły znacznie ciszej, ale ostatecznie nie zamierzała przecież ich powstrzymywać. Nie chciała również się wpraszać na miejsce, po prostu chciała by Steffen zagościł tutaj na dłużej. Już każdego gościa James będzie zgarniać na wyjścia jak tylko przyjdzie? Wiedziała jednak, że to żal bardziej do zniknięcia Cattermole’a tak szybko, niż do tego, że James go zabierał, więc jedynie odetchnęła głębiej, pochylając się bliżej brata kiedy złożył pocałunek na jej czole.
- Powiem ci, że zajmę się czym chcę, o…w końcu udaje się zarabiać na szyciu. – Odetchnęła lekko, wiedząc, że takie chwalenie się było nieco nad wyraz, ale po prostu czuła tak wielką ulgę. Po trzech miesiącach zajmowania się jedynie domem, teraz w końcu miała nadzieję, że uda jej się dołożyć do domowego budżetu, Potrzebowali jedzenia dla chłopców i Eve.
- Dobrze, tylko przyjrzę się Steffowi… - stanęła gdzieś niedaleko, z zaciekawieniem obserwując co dokładnie robi i jak nakłada się pułapki. Praktycznej strony zabezpieczeń jeszcze nie obserwowała i to było coś interesującego.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Emocje opadły - James się zamknął, Sheila przeprosiła za niego i Tomka choć nie musiała, a Steffen nabrał już pewności, że żaden magipolicjant nie śledzi ich przez niego po tym jak rozsiewali plotki w Derbyshire. Czyli wszystko było normalnie.
-Masz rację, Sheila... nie ma się co nakręcać. Wszystko tu naprawię. - przytaknął z bladym uśmiechem. Dobrze, że do nich wyszła, że załagodziła nastroje. Choć w dobrych humorach przeważnie się z Jamesem zgrywali - a przynajmniej sprzeczali o dziewczyny i pierdoły odrobinę rzadziej niż z Marcelem - to obydwoje potrafili być uparci, Steffen gdy w grę wchodziła jego praca, a Jim gdy chodziło o jego dumę. Sheila pomogła emocjom ostygnąć, a Cattermole'owi uświadomić sobie, że to nie był żaden dowcip i że nikt chyba nie miał mu niczego za złe. To on miał sobie za złe, że nie dopilnował tych pułapek, ale dopilnuje ich teraz.
Zawahał się, słysząc prośbę Sheili. Nie chciał jej objadać, ale w sumie chętnie by został. Mógłby nawet nałożyć w tym czasie jeszcze jedną piętnastominutową pułapkę. Z wyraźnym wahaniem zerknął pytająco na Jamesa, ale jego idziemy na piwo brzmiało dość kategorycznie, a Steffen przeważnie ulegał jego pomysłom nie znoszącym zwłoki.
-Piątek wieczór to... czas na piwo - powiedział bez przekonania (bo od dawna nie imprezował w żaden piątkowy wieczór, przeważnie ślęcząc nad runami albo sprzątając dom albo biegając po całym kraju gdy Zakon czegoś potrzebował), ale z czystej męskiej solidarności, by wesprzeć kolegę. -Też się stęskniłem, She, ale znajdę jakiś... lepszy czas żeby po prostu was odwiedzić. Wrócę na pewno jutro, dokończyć te pułapki! - zajmie mu to prawie cały dzień i tyle z wolnej soboty. Przynajmniej napracuje się dla ludzi, z którymi szczerze chciał spędzić czas, a nie nad jakimiś nudnymi skrytkami ważniaków z banku.
-Naprawdę? - rozpromienił się, słysząc, że Sheila rozkręca działalność krawiecką. -Musisz mi o tym opowiedzieć! Właściwie, mam wrażenie, że moja szata jest trochę krzywo zszyta, jeśli miałabyś kiedyś czas na nią zerknąć! - oczywiście za opłatą, ale tego nie powiedział, nie chcąc urazić jej dumy. Trixie zapewniała, że szata będzie całkowicie odporna na nacięcia, ale Steffen miał wrażenie, że materiał mógłby być mocniejszy. Miał na końcu języka dodać, że może sam zna potencjalnych klientów, ale przytomnie się powstrzymał. Prawie wszyscy jego znajomi byli związani z Zakonem Feniksa i nie był pewny, czy James życzyłby sobie żeby przedstawił im Sheilę. A z drugiej strony, pieniądze to pieniądze.
-Dobra, to patrzcie! Najpierw trzeba obejść całą posesję... - paplał, zadowolony z uwagi jaką poświęcała mu Sheila i (mile? nie był pewien) zdziwiony skupieniem Jamesa. Nie był pewien, czy Doe szczerze zainteresował się obroną przed czarną magią, czy też boi się, że Steff znowu nałoży coś łatwego do zdjęcia i po prostu patrzy mu na ręce - ale starał się tego nadmiernie nie analizować. Już i tak musiał robić kilka rzeczy na raz, skupiając się na obszarze i zakresie działania pułapki, gromadząc odpowiednią ilość energii magicznej i wyjaśniając to na bieżąco rodzeństwu Doe. -Roztoczyłem barierę magiczną wokół, a teraz muszę skumulować magię... wybrać zakres działania... i potem... tak jakby tkam wiązki magiczne, trochę to pewnie podobne do szycia - nie znał się na szyciu, więc musiał zadowolić się naprędce utkaną metaforą -a magia zareaguje na intruzów! Widzicie jak magia zdaje się wsiąkać w ziemię? Jej wiązki wciąż tu są, tyle, że niewidzialne. Żeby to zdjąć, ktoś najpierw musiałby je wykryć, a potem rozpleść przeciwstawną energią magiczną albo wytrychami. - do niedawna myślał o wytrychach z lekką pogardą, ale kilka miesięcy temu zobaczył jak Marcel rozbraja pułapki ręcznie i przekonał się, ze we wprawnych rękach ta metoda działała równie dobrze. -Skończyłem! - paplać i nakładać pułapkę. -Teleportujemy się pod Londyn? - upewnił się, zapominając spytać skąd wezmą piwo.
Nakładając Cave Inimicum, chciał je odtworzyć tak jak wcześniej - uwzględniając zaproszonych na Sylwestra przyjaciół i rodzinę Doe. Skupiony był jednak tylko na lokatorach domu i Marcelu (bo do niego szli), więc nie wiedział jeszcze, że pułapka uzna jednego z ich znajomych za intruza...
o kim z Sylwestrowiczów zapomniałem przy nakładaniu Cave Inimicum?
1. Aidan
2. Neala
3. Castor
4. Tomek (nie ma go w domu)
5. Moja żona
6. Ania
-Masz rację, Sheila... nie ma się co nakręcać. Wszystko tu naprawię. - przytaknął z bladym uśmiechem. Dobrze, że do nich wyszła, że załagodziła nastroje. Choć w dobrych humorach przeważnie się z Jamesem zgrywali - a przynajmniej sprzeczali o dziewczyny i pierdoły odrobinę rzadziej niż z Marcelem - to obydwoje potrafili być uparci, Steffen gdy w grę wchodziła jego praca, a Jim gdy chodziło o jego dumę. Sheila pomogła emocjom ostygnąć, a Cattermole'owi uświadomić sobie, że to nie był żaden dowcip i że nikt chyba nie miał mu niczego za złe. To on miał sobie za złe, że nie dopilnował tych pułapek, ale dopilnuje ich teraz.
Zawahał się, słysząc prośbę Sheili. Nie chciał jej objadać, ale w sumie chętnie by został. Mógłby nawet nałożyć w tym czasie jeszcze jedną piętnastominutową pułapkę. Z wyraźnym wahaniem zerknął pytająco na Jamesa, ale jego idziemy na piwo brzmiało dość kategorycznie, a Steffen przeważnie ulegał jego pomysłom nie znoszącym zwłoki.
-Piątek wieczór to... czas na piwo - powiedział bez przekonania (bo od dawna nie imprezował w żaden piątkowy wieczór, przeważnie ślęcząc nad runami albo sprzątając dom albo biegając po całym kraju gdy Zakon czegoś potrzebował), ale z czystej męskiej solidarności, by wesprzeć kolegę. -Też się stęskniłem, She, ale znajdę jakiś... lepszy czas żeby po prostu was odwiedzić. Wrócę na pewno jutro, dokończyć te pułapki! - zajmie mu to prawie cały dzień i tyle z wolnej soboty. Przynajmniej napracuje się dla ludzi, z którymi szczerze chciał spędzić czas, a nie nad jakimiś nudnymi skrytkami ważniaków z banku.
-Naprawdę? - rozpromienił się, słysząc, że Sheila rozkręca działalność krawiecką. -Musisz mi o tym opowiedzieć! Właściwie, mam wrażenie, że moja szata jest trochę krzywo zszyta, jeśli miałabyś kiedyś czas na nią zerknąć! - oczywiście za opłatą, ale tego nie powiedział, nie chcąc urazić jej dumy. Trixie zapewniała, że szata będzie całkowicie odporna na nacięcia, ale Steffen miał wrażenie, że materiał mógłby być mocniejszy. Miał na końcu języka dodać, że może sam zna potencjalnych klientów, ale przytomnie się powstrzymał. Prawie wszyscy jego znajomi byli związani z Zakonem Feniksa i nie był pewny, czy James życzyłby sobie żeby przedstawił im Sheilę. A z drugiej strony, pieniądze to pieniądze.
-Dobra, to patrzcie! Najpierw trzeba obejść całą posesję... - paplał, zadowolony z uwagi jaką poświęcała mu Sheila i (mile? nie był pewien) zdziwiony skupieniem Jamesa. Nie był pewien, czy Doe szczerze zainteresował się obroną przed czarną magią, czy też boi się, że Steff znowu nałoży coś łatwego do zdjęcia i po prostu patrzy mu na ręce - ale starał się tego nadmiernie nie analizować. Już i tak musiał robić kilka rzeczy na raz, skupiając się na obszarze i zakresie działania pułapki, gromadząc odpowiednią ilość energii magicznej i wyjaśniając to na bieżąco rodzeństwu Doe. -Roztoczyłem barierę magiczną wokół, a teraz muszę skumulować magię... wybrać zakres działania... i potem... tak jakby tkam wiązki magiczne, trochę to pewnie podobne do szycia - nie znał się na szyciu, więc musiał zadowolić się naprędce utkaną metaforą -a magia zareaguje na intruzów! Widzicie jak magia zdaje się wsiąkać w ziemię? Jej wiązki wciąż tu są, tyle, że niewidzialne. Żeby to zdjąć, ktoś najpierw musiałby je wykryć, a potem rozpleść przeciwstawną energią magiczną albo wytrychami. - do niedawna myślał o wytrychach z lekką pogardą, ale kilka miesięcy temu zobaczył jak Marcel rozbraja pułapki ręcznie i przekonał się, ze we wprawnych rękach ta metoda działała równie dobrze. -Skończyłem! - paplać i nakładać pułapkę. -Teleportujemy się pod Londyn? - upewnił się, zapominając spytać skąd wezmą piwo.
Nakładając Cave Inimicum, chciał je odtworzyć tak jak wcześniej - uwzględniając zaproszonych na Sylwestra przyjaciół i rodzinę Doe. Skupiony był jednak tylko na lokatorach domu i Marcelu (bo do niego szli), więc nie wiedział jeszcze, że pułapka uzna jednego z ich znajomych za intruza...
o kim z Sylwestrowiczów zapomniałem przy nakładaniu Cave Inimicum?
1. Aidan
2. Neala
3. Castor
4. Tomek (nie ma go w domu)
5. Moja żona
6. Ania
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 2
'k6' : 2
Zerknął na siostrę nagląco, ale ostatecznie przewrócił tylko oczami. Nie spieszyło mu się do Londynu aż tak, by wyrywać Steffena z sideł siostry, ale naprawdę czuł, że powinni już iść. Sheila niewiele miała okazji by się z nim zobaczyć, kiedy ten większość czasu spędzał w Londynie, albo z tą swoją żoną. Nie był nawet pewien, jak często Sissy wychodzi z domu, nie było go całymi dniami. Znikał o świcie i najczęściej wracał o zmroku. Patrząc na sarnie oczy młodszej siostrzyczki nie mógł jej odmówić, wlepił więc wzrok w ziemię.
— Steffen przyjdzie jutro — burknął nagle, zerkając na przyjaciela. Wzrok speca od zabezpieczeń wskazywał, że miał ochotę na coś dobrego, a to Sheila potrafiła wyczarować z niczego.— Będziesz mieć czas, przygotujesz się. Spędzi z tobą całe popołudnie, jeśli będziesz chciała, a ja najwyżej pogadam z jego żoną. Albo niech wpadną razem, czy coś. Musimy iść, zanim Marcel pójdzie spać.— W gruncie rzeczy nie był w ogóle pewien, czy go zastaną. Nie był typem gościa, który przesiadywał całymi dniami w wagonie. Stagnacja i bezczynność męczyły go jak mało kogo, musiał być zawsze w ruchu i zawsze gdzieś. Jeszcze niedawno zmierzałby do Londynu z pewnością, że cokolwiek nie robił czekał na niego. Dziś nie wiedział co zastanie i to od dwóch dni dręczyło go najmocniej.
Spojrzał na Steffena, kiedy wspomniał o szacie i zmierzył go wzrokiem.
— Po prostu przytyłeś i dupa ci rozciska gacie, stary — odpowiedział mu zaczepnie, unosząc brwi sugestywnie. Kiedy ten wdawał się w rozmowę, która mogła nie zakończyć się do północy, musiał jakoś sprowadzić go na ziemię.
— Posesję...— mruknął pod nosem, nieco rozbawiony tym sformułowaniem. Zabawnie było mieszkać w willi, bo właśnie tym dla nich był wolnostojący domek, wciśnięty między setkę innych podobnych domków. Ruszył za Steffenem, starając się słuchać tego, co mówił, choć lepiej mu szło z obserwacją jego dłoni. W którymś momencie się zgubił. W ustach czarodzieja brzmiało to banalnie, ale i tak nie miał pojęcia o czym mówił. Jaki zakres, jak skumulować tę magię? Spojrzał na Sheilę ukradkiem, zastanawiając się, czy cokolwiek z tego rozumie, ale nie chcąc wyjść na idiotę pokiwał głową i zerknął znów na Steffena. W końcu pokiwał głową i splótł ręce za plecami niczym któryś ze szkolnych profesorów. Ożywił się nieco, kiedy na końcu wspomniał o wytrychach. Widział jak jego brat to robił, próbował to robić też sam, ale nie miał żadnej pewności na ile to działanie było skuteczne. Tommy rzucał przed tym jakieś zaklęcie, ale nie wiedział, czy to, co robił odnosiło jakiekolwiek efekty. — Ekscytujące! Doprawdy!— Wykrzyknął w końcu, unosząc ręce i zaczął klaskać, patrząc z uśmiechem na przyjaciela.— Doskonale. A teraz chodźmy, mistrzu różdżki— Klepnął go w ramię znów i odwrócił się z uśmiechem do siostry, choć mimo jego pojawienia się, nie potrafił wyzbyć się tego wszystkiego co go dręczyło; także tego o czym rozmawiali z samego rana. — Skoro to trwa tylko chwilę, nie miałbyś nic przeciwko... Albo nieważne — zaprzeczył, kręcąc głową. Postanowił nie zdradzać przyjacielowi, że zamierzał poćwiczyć na tym zabezpieczeniu rozbrajanie za pomocą wytrychów — skoro już widział jak to nakłada bez wysiłku — czemu nie? — Kocham cię, Sissy, pa — rzucił, odwracając się jeszcze do siostry i pociągnął za ramię czarodzieja. — Tak — odpowiedział mu, zamierzając odejść kawałek od domu. Wciąż nie chciał zwracać na nich zbyt wielkiej uwagi sąsiadów.
| ztx3?
— Steffen przyjdzie jutro — burknął nagle, zerkając na przyjaciela. Wzrok speca od zabezpieczeń wskazywał, że miał ochotę na coś dobrego, a to Sheila potrafiła wyczarować z niczego.— Będziesz mieć czas, przygotujesz się. Spędzi z tobą całe popołudnie, jeśli będziesz chciała, a ja najwyżej pogadam z jego żoną. Albo niech wpadną razem, czy coś. Musimy iść, zanim Marcel pójdzie spać.— W gruncie rzeczy nie był w ogóle pewien, czy go zastaną. Nie był typem gościa, który przesiadywał całymi dniami w wagonie. Stagnacja i bezczynność męczyły go jak mało kogo, musiał być zawsze w ruchu i zawsze gdzieś. Jeszcze niedawno zmierzałby do Londynu z pewnością, że cokolwiek nie robił czekał na niego. Dziś nie wiedział co zastanie i to od dwóch dni dręczyło go najmocniej.
Spojrzał na Steffena, kiedy wspomniał o szacie i zmierzył go wzrokiem.
— Po prostu przytyłeś i dupa ci rozciska gacie, stary — odpowiedział mu zaczepnie, unosząc brwi sugestywnie. Kiedy ten wdawał się w rozmowę, która mogła nie zakończyć się do północy, musiał jakoś sprowadzić go na ziemię.
— Posesję...— mruknął pod nosem, nieco rozbawiony tym sformułowaniem. Zabawnie było mieszkać w willi, bo właśnie tym dla nich był wolnostojący domek, wciśnięty między setkę innych podobnych domków. Ruszył za Steffenem, starając się słuchać tego, co mówił, choć lepiej mu szło z obserwacją jego dłoni. W którymś momencie się zgubił. W ustach czarodzieja brzmiało to banalnie, ale i tak nie miał pojęcia o czym mówił. Jaki zakres, jak skumulować tę magię? Spojrzał na Sheilę ukradkiem, zastanawiając się, czy cokolwiek z tego rozumie, ale nie chcąc wyjść na idiotę pokiwał głową i zerknął znów na Steffena. W końcu pokiwał głową i splótł ręce za plecami niczym któryś ze szkolnych profesorów. Ożywił się nieco, kiedy na końcu wspomniał o wytrychach. Widział jak jego brat to robił, próbował to robić też sam, ale nie miał żadnej pewności na ile to działanie było skuteczne. Tommy rzucał przed tym jakieś zaklęcie, ale nie wiedział, czy to, co robił odnosiło jakiekolwiek efekty. — Ekscytujące! Doprawdy!— Wykrzyknął w końcu, unosząc ręce i zaczął klaskać, patrząc z uśmiechem na przyjaciela.— Doskonale. A teraz chodźmy, mistrzu różdżki— Klepnął go w ramię znów i odwrócił się z uśmiechem do siostry, choć mimo jego pojawienia się, nie potrafił wyzbyć się tego wszystkiego co go dręczyło; także tego o czym rozmawiali z samego rana. — Skoro to trwa tylko chwilę, nie miałbyś nic przeciwko... Albo nieważne — zaprzeczył, kręcąc głową. Postanowił nie zdradzać przyjacielowi, że zamierzał poćwiczyć na tym zabezpieczeniu rozbrajanie za pomocą wytrychów — skoro już widział jak to nakłada bez wysiłku — czemu nie? — Kocham cię, Sissy, pa — rzucił, odwracając się jeszcze do siostry i pociągnął za ramię czarodzieja. — Tak — odpowiedział mu, zamierzając odejść kawałek od domu. Wciąż nie chciał zwracać na nich zbyt wielkiej uwagi sąsiadów.
| ztx3?
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Niby nie musiała, ale mimo wszystko czuła się odpowiedzialna za braci. Nawet jeżeli to oni byli starsi, potrafili wbić się w rozmowę z wyczuciem wozu przejeżdżającego po wyraźnie o tym wiadomej osobie, dlatego w takich wypadkach starała się wejść i zainterweniować. Inna sprawa, że większość czasu spędzała teraz z klientami, dlatego musiała zachowywać też dobrą manierę i uprzejmość. Poza tym nie miała tez wiele czasu na spotkania z przyjaciółmi. Kiedy ci odwiedzali to miejsce to znacznie się ekscytowała, ale teraz wydawało się, że na długo nie zostaną tutaj, więc oczywiście że nie była zachwycona. Uspokoiły ją jednak zapewniania, iż Steffen wpadnie w późniejszym terminie, nawet jeżeli nie udobruchały całkowicie.
- Dziękuję, Steffen. Jeżeli byś chciał wpaść w późniejszym terminie to też chętnie dowiem się jakie w ogóle są rodzaje zabezpieczeń. – Może znał je lepiej i umiał jej opowiedzieć co nieco? Spoglądała jeszcze na okolicę, zaraz lekko unosząc brwi kiedy James od razu stwierdził, że jutro przyjdzie czas na wspólną rozmowę z Cattermolem. Rzuciła spojrzenie Steffenowi, niemo próbując dać mu znać, że nie musi brać sobie tego wybitnie do serca i żeby przyszedł w dogodnym terminie, jak to jednak miało wyjść to nie wiedziała.
- Przygotuję ci jakaś dobrą zupę. – Nie wiedziała jeszcze z czego, może nawet umiałaby coś wybrać, ale prawda była taka, że sama potrafiła coś jeszcze zrobić z małej ilości rzeczy. Starała się w końcu, więc tym bardziej nastawiała się na to, że jednak jakąś zupę uda się przygotować dla kogoś innego. Spoglądała jeszcze na Steffena, ostrożnie wycierając dłonie w fartuch który jeszcze na sobie nosiła, po czym uśmiechnęła się lekko, kiwając głową w jej kierunku.
- Oczywiście, przynieś ją po prostu i daj mi, to zajmę się tak jak umiem. A nawet mam stałego dostawcę materiału, jakby coś się przetarło to będę od razu w stanie ci to wymienić. – Miała szczęście, że pieniądze z pracy zwracały się na tyle, że mogła te materiały kupować. Teraz też nie było przeszkody, a bardzo kochała możliwość szycia, zwłaszcza od kiedy uczyła się numerologii aby mogła jednocześnie szyć magicznie i niemagicznie.
Skoro teraz jeszcze mieli wyprawę dookoła domu, sama skierowała się za Steffenem, uważnie obserwując jego ruchy różdżką oraz pilnować tego, jak wszystko działało. Słuchała też uważnie tłumaczeń, rozważając, jak w ogóle pilnował tego jak stawiał zabezpieczenia. Jamesa może to nudziło, jej za to wydawało się znacznie interesujące. Ciekawe, czy dawało się znaleźć coś ciekawego, co mogło nawet ukryć taki dom, wtedy żaden auror nie mógłby go znaleźć.
- Dobrze, trzymajcie się. Też cię kocham, Jimmy… - Odprowadziła ich jeszcze wzrokiem, dopóki sama nie wróciła do domu.
zt!
- Dziękuję, Steffen. Jeżeli byś chciał wpaść w późniejszym terminie to też chętnie dowiem się jakie w ogóle są rodzaje zabezpieczeń. – Może znał je lepiej i umiał jej opowiedzieć co nieco? Spoglądała jeszcze na okolicę, zaraz lekko unosząc brwi kiedy James od razu stwierdził, że jutro przyjdzie czas na wspólną rozmowę z Cattermolem. Rzuciła spojrzenie Steffenowi, niemo próbując dać mu znać, że nie musi brać sobie tego wybitnie do serca i żeby przyszedł w dogodnym terminie, jak to jednak miało wyjść to nie wiedziała.
- Przygotuję ci jakaś dobrą zupę. – Nie wiedziała jeszcze z czego, może nawet umiałaby coś wybrać, ale prawda była taka, że sama potrafiła coś jeszcze zrobić z małej ilości rzeczy. Starała się w końcu, więc tym bardziej nastawiała się na to, że jednak jakąś zupę uda się przygotować dla kogoś innego. Spoglądała jeszcze na Steffena, ostrożnie wycierając dłonie w fartuch który jeszcze na sobie nosiła, po czym uśmiechnęła się lekko, kiwając głową w jej kierunku.
- Oczywiście, przynieś ją po prostu i daj mi, to zajmę się tak jak umiem. A nawet mam stałego dostawcę materiału, jakby coś się przetarło to będę od razu w stanie ci to wymienić. – Miała szczęście, że pieniądze z pracy zwracały się na tyle, że mogła te materiały kupować. Teraz też nie było przeszkody, a bardzo kochała możliwość szycia, zwłaszcza od kiedy uczyła się numerologii aby mogła jednocześnie szyć magicznie i niemagicznie.
Skoro teraz jeszcze mieli wyprawę dookoła domu, sama skierowała się za Steffenem, uważnie obserwując jego ruchy różdżką oraz pilnować tego, jak wszystko działało. Słuchała też uważnie tłumaczeń, rozważając, jak w ogóle pilnował tego jak stawiał zabezpieczenia. Jamesa może to nudziło, jej za to wydawało się znacznie interesujące. Ciekawe, czy dawało się znaleźć coś ciekawego, co mogło nawet ukryć taki dom, wtedy żaden auror nie mógłby go znaleźć.
- Dobrze, trzymajcie się. Też cię kocham, Jimmy… - Odprowadziła ich jeszcze wzrokiem, dopóki sama nie wróciła do domu.
zt!
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
5.04 (?)
Zgodnie z obietnicą, następnego dnia stawił się pod domem Bathildy - tym razem po to, by spędzić trochę czasu z Sheilą. Czuł się trochę winny, że wczoraj tak ją zostawili, ale z perspektywy czasu rozumiał dlaczego. Słowa, które padły w wagonie były trudne, zaskakujące, trochę nie do uwierzenia. Thomas zabił człowieka, chłopaka. Trudno byłoby mu w to uwierzyć, ale wierzył przecież Marcelowi, wierzył Zakonowi, potwierdził to nawet sam Jim. Czy Sheila wiedziała? Jak teraz spojrzy jej w oczy? Był dobrym kłamcą, ale i tak było mu niezręcznie. Gdyby nie zobowiązał się nałożyć pułapek jak najszybciej, odwlekałby to spotkanie - może nie w nieskończoność, ale dopóki sam nie poukłada sobie tego w głowie.
Czy zastanie dziś w domu Thomasa? Chyba wolałby nie, chyba lepiej byłoby spędzić czas z Sheilą i udawać, że nic się nie stało. Z drugiej strony, obiecał Jimowi, że rzuci na jego brata Hexa Revelio - choćby po to, jeśli miałoby to uspokoić młodszego Doe.
Westchnął, zastanawiając się, jak to sobie poukładać. Zarezerwował na nakładanie pułapek cały dzień, choć żona popatrzyła na niego jakoś krzywo - chciał spędzić z nią sobotę, naprawdę, ale nie mógł przecież zostawić domu bez zabezpieczeń. Zaproponował, żeby przyszła z nim, ale odpowiedź była wymijająca, więc koniec końców pojawił się przed domem sam - trochę zmęczony, trochę niewyspany, trochę smutny. Przybrał na twarz najładniejszy uśmiech, pukając do drzwi i mając nadzieję, że Sheila nie zauważy. Jim znał go lepiej, ale on akurat doskonale wiedział, że mieli powody do zmartwień.
Czekając na ganku, zaczął rozglądać się uważniej - wczoraj szukał tutaj śladów własnych pułapek, ale dzisiaj, na spokojniej, wpadło mu do głowy coś jeszcze. Profesor Bagshot władała potężną magią, była jedną z najmądrzejszych osób na świecie (zdaniem Steffena) - ciekawe, czy wybrała umiejscowienie swojego domu celowo? W końcu pod ziemią można było znaleźć żyły magiczne, ułatwiające skupienie lub przepływ magii. Dolina Godryka, miejsce pełne historii, mogła być ich pełna - choć nikt nie odważył się chyba ich badać ani szukać, za dużo tu było ludzkich siedzib. Uważnie lustrował grunt wzrokiem - co, jeśli profesor Bagshot jakąś znalazła, albo podświadomie wybrała dla siebie miejsce o wielkim magicznym potencjale?
rzucam na szukanie żyły!!!
Zgodnie z obietnicą, następnego dnia stawił się pod domem Bathildy - tym razem po to, by spędzić trochę czasu z Sheilą. Czuł się trochę winny, że wczoraj tak ją zostawili, ale z perspektywy czasu rozumiał dlaczego. Słowa, które padły w wagonie były trudne, zaskakujące, trochę nie do uwierzenia. Thomas zabił człowieka, chłopaka. Trudno byłoby mu w to uwierzyć, ale wierzył przecież Marcelowi, wierzył Zakonowi, potwierdził to nawet sam Jim. Czy Sheila wiedziała? Jak teraz spojrzy jej w oczy? Był dobrym kłamcą, ale i tak było mu niezręcznie. Gdyby nie zobowiązał się nałożyć pułapek jak najszybciej, odwlekałby to spotkanie - może nie w nieskończoność, ale dopóki sam nie poukłada sobie tego w głowie.
Czy zastanie dziś w domu Thomasa? Chyba wolałby nie, chyba lepiej byłoby spędzić czas z Sheilą i udawać, że nic się nie stało. Z drugiej strony, obiecał Jimowi, że rzuci na jego brata Hexa Revelio - choćby po to, jeśli miałoby to uspokoić młodszego Doe.
Westchnął, zastanawiając się, jak to sobie poukładać. Zarezerwował na nakładanie pułapek cały dzień, choć żona popatrzyła na niego jakoś krzywo - chciał spędzić z nią sobotę, naprawdę, ale nie mógł przecież zostawić domu bez zabezpieczeń. Zaproponował, żeby przyszła z nim, ale odpowiedź była wymijająca, więc koniec końców pojawił się przed domem sam - trochę zmęczony, trochę niewyspany, trochę smutny. Przybrał na twarz najładniejszy uśmiech, pukając do drzwi i mając nadzieję, że Sheila nie zauważy. Jim znał go lepiej, ale on akurat doskonale wiedział, że mieli powody do zmartwień.
Czekając na ganku, zaczął rozglądać się uważniej - wczoraj szukał tutaj śladów własnych pułapek, ale dzisiaj, na spokojniej, wpadło mu do głowy coś jeszcze. Profesor Bagshot władała potężną magią, była jedną z najmądrzejszych osób na świecie (zdaniem Steffena) - ciekawe, czy wybrała umiejscowienie swojego domu celowo? W końcu pod ziemią można było znaleźć żyły magiczne, ułatwiające skupienie lub przepływ magii. Dolina Godryka, miejsce pełne historii, mogła być ich pełna - choć nikt nie odważył się chyba ich badać ani szukać, za dużo tu było ludzkich siedzib. Uważnie lustrował grunt wzrokiem - co, jeśli profesor Bagshot jakąś znalazła, albo podświadomie wybrała dla siebie miejsce o wielkim magicznym potencjale?
rzucam na szukanie żyły!!!
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 3
'k10' : 3
Dynia gonił kurę w formie polowania, zabawy lub jeszcze czegoś innego, czego Thomas nie do końca rozumiał, siedząc po prostu na kanapie po kolejnej nieprzespanej nocy, i po kolejnych koszmarach, które go gnębiły. Znów to widział, jak tonął, jak budził się zlany potem w nocy, nie mogąc złapać powietrza, kiedy coś dziwnego ciągnęło go w dół - w czarną głębie wody, która jednocześnie była tak hipnotyzująca, ale i tak niebezpieczna.
Zajęło mu chwilę, zanim zorientował się, że usłyszał pukanie do drzwi. Nie był pewny w pierwszej chwili czy powinien otwierać - powinien? Może nie? Może byłoby lepiej, gdyby to zignorował? Jamesa nie było w domu, zdawało mu się, że Eve jest w środku tak jak Sheila. Ale nawet jeśli, to one by nie pukały. Kto pukałby tutaj do tego domu?
Zmroziła go ta myśl. Wszyscy, którzy wiedzieli, że się tutaj znajdują, przecież by po prostu weszli do środka. A co jeśli...
Złapał różdżkę, którą w ostatnich dniach wręcz w paranoicznym nawyku trzymał blisko siebie. Nie potrafił się dobrze bronić - nie znał na tyle dobrze magii, żeby móc uczynić cokolwiek, a jednak dawało mu to jakiekolwiek pozory bezpieczeństwa.
Podnosząc się z kanapy spojrzał czy przy drzwiach znajdywała się miotła - była tam. Ale zanim podszedł do wejścia, ruszył jeszcze do swojej szuflady, z której wyciągnął eliksir i na wszelki wypadek mocniej zacisnął wokół niego dłonie. Bał się, nie był pewny czy w ogóle powinien...
A jednak w końcu ruszył do drzwi, chowając eliksir banshee w kieszeni spodni. Wolną dłonią złapał za klamkę, czując jak serce mu dudni w przerażeniu. Kto mógł pukać do nich? Do tych drzwi...
Wycelował od razu różdżką w mężczyznę, wręcz wbijając ją w klatkę piersiową... Steffena.
Zamrugał kilka razy, zanim w ogóle dotarło do niego, co robił i kogo miał przed sobą. Cofnął się w tył, wzdychając cicho.
- Wchodź, po co pukasz? - zapytał, marszcząc brwi, otwierając drzwi koledze szerzej i opuszczając różdżkę, zaraz odkładając ją zupełnie na pobliską komodę. Nie rozumiał tego dziwnego wychowania ze strony przyjaciela. - Coś chciałeś? Jimmiego nie ma, jest w pracy - rzucił, nie orientując się nawet, że Cattermole był u nich dzień wcześniej, nakładając pułapki. Nie wiedział również, że wiedział o tym, co on sam zrobił w lutym. - Poczęstowałbym cię czymś, ale... W sumie sam wiesz, że niewiele mamy. Może Sheila coś znajdzie w kuchni - rzucił, kierując się z powrotem na kanapę. - A, w ogóle poznaj Nirę - rzucił, siląc się na lekki i wesoły uśmiech, kiedy Dynia znów pogonił po salonie ich kurę.
Zajęło mu chwilę, zanim zorientował się, że usłyszał pukanie do drzwi. Nie był pewny w pierwszej chwili czy powinien otwierać - powinien? Może nie? Może byłoby lepiej, gdyby to zignorował? Jamesa nie było w domu, zdawało mu się, że Eve jest w środku tak jak Sheila. Ale nawet jeśli, to one by nie pukały. Kto pukałby tutaj do tego domu?
Zmroziła go ta myśl. Wszyscy, którzy wiedzieli, że się tutaj znajdują, przecież by po prostu weszli do środka. A co jeśli...
Złapał różdżkę, którą w ostatnich dniach wręcz w paranoicznym nawyku trzymał blisko siebie. Nie potrafił się dobrze bronić - nie znał na tyle dobrze magii, żeby móc uczynić cokolwiek, a jednak dawało mu to jakiekolwiek pozory bezpieczeństwa.
Podnosząc się z kanapy spojrzał czy przy drzwiach znajdywała się miotła - była tam. Ale zanim podszedł do wejścia, ruszył jeszcze do swojej szuflady, z której wyciągnął eliksir i na wszelki wypadek mocniej zacisnął wokół niego dłonie. Bał się, nie był pewny czy w ogóle powinien...
A jednak w końcu ruszył do drzwi, chowając eliksir banshee w kieszeni spodni. Wolną dłonią złapał za klamkę, czując jak serce mu dudni w przerażeniu. Kto mógł pukać do nich? Do tych drzwi...
Wycelował od razu różdżką w mężczyznę, wręcz wbijając ją w klatkę piersiową... Steffena.
Zamrugał kilka razy, zanim w ogóle dotarło do niego, co robił i kogo miał przed sobą. Cofnął się w tył, wzdychając cicho.
- Wchodź, po co pukasz? - zapytał, marszcząc brwi, otwierając drzwi koledze szerzej i opuszczając różdżkę, zaraz odkładając ją zupełnie na pobliską komodę. Nie rozumiał tego dziwnego wychowania ze strony przyjaciela. - Coś chciałeś? Jimmiego nie ma, jest w pracy - rzucił, nie orientując się nawet, że Cattermole był u nich dzień wcześniej, nakładając pułapki. Nie wiedział również, że wiedział o tym, co on sam zrobił w lutym. - Poczęstowałbym cię czymś, ale... W sumie sam wiesz, że niewiele mamy. Może Sheila coś znajdzie w kuchni - rzucił, kierując się z powrotem na kanapę. - A, w ogóle poznaj Nirę - rzucił, siląc się na lekki i wesoły uśmiech, kiedy Dynia znów pogonił po salonie ich kurę.
Marszczyła lekko brwi, spoglądając na tkaninę którą układała pod szycie. Nie była teraz pewna, czy to jej wzrok już rozjeżdżał się w momencie, kiedy szyła, a po prostu zmęczenie sprawiało, że chociaż przez chwilę nie umiała skupić spojrzenie. A może najlepiej powinna wślizgnąć się pod kołdrę, śpiąc nawet i cały dzień – wedle rozmów z Jamesem powinna odpocząć, ale mimo wszystko na dłuższą metę nie mogła tego zrobić. Zmarszczyła jeszcze brwi, rozważając czy aby na pewno dobrze dobrała te materiały, ale hałas na dole szybko ściągnął jej uwagę. W pierwszej chwili nie wiedziała, co się działo, ale brak kury Niry na jej stałym miejscu i rozpaczliwe gdakanie z dołu sprawiło, że niemal od razu młoda Doe poderwała się z miejsca.
Zeskakując po parę stopni, szybko wparowała do salonu, nie spoglądając na nikogo, kto się tam znajdował, ale rozglądając się za goniącymi się zwierzakami – szybko też pochwyciła Dynię za kark, unosząc kota w powietrze i nie pozwalając nawet na to, aby ten jakkolwiek uciekł z jej uścisku. Przemierzyła jeszcze w paru krokach przestrzeń, gdzie znajdowały się pudełka, do którego od razu wrzuciła kota, wiedząc, że w taki sposób łatwiej będzie go opanować.
Dopiero w tym wypadku dostrzegła stojącego w salonie brata i Steffena, temu pierwszemu podając pudełko z kotem, który już próbował się z niego jakoś wydostać.
- Proszę, Tommy, posiedź z Dynią. Jak będzie ganiać Nirę, to kurka się zestresuje i nie będzie chciała składać jajek. – Spoglądała na Thomasa, ostrożnie też gładząc go po włosach. Spojrzenie też zaraz przenosząc na Cattermole’a. Zaraz też uśmiechnęła się, ostrożnie też zdejmując mały fartuszek który nosiła prac domowych, odkładając go zaraz na fotel, i uśmiechając się do Steffena.
- Cieszę się, że jesteś. Proszę, przyniosę ci coś do jedzenia, tylko powiedz, coś jest konkretnego? – Spojrzała na niego, wiedząc, że wiele nie mieli, ale może zadowolił go skromna porcja czegoś, co wybierze.
Zeskakując po parę stopni, szybko wparowała do salonu, nie spoglądając na nikogo, kto się tam znajdował, ale rozglądając się za goniącymi się zwierzakami – szybko też pochwyciła Dynię za kark, unosząc kota w powietrze i nie pozwalając nawet na to, aby ten jakkolwiek uciekł z jej uścisku. Przemierzyła jeszcze w paru krokach przestrzeń, gdzie znajdowały się pudełka, do którego od razu wrzuciła kota, wiedząc, że w taki sposób łatwiej będzie go opanować.
Dopiero w tym wypadku dostrzegła stojącego w salonie brata i Steffena, temu pierwszemu podając pudełko z kotem, który już próbował się z niego jakoś wydostać.
- Proszę, Tommy, posiedź z Dynią. Jak będzie ganiać Nirę, to kurka się zestresuje i nie będzie chciała składać jajek. – Spoglądała na Thomasa, ostrożnie też gładząc go po włosach. Spojrzenie też zaraz przenosząc na Cattermole’a. Zaraz też uśmiechnęła się, ostrożnie też zdejmując mały fartuszek który nosiła prac domowych, odkładając go zaraz na fotel, i uśmiechając się do Steffena.
- Cieszę się, że jesteś. Proszę, przyniosę ci coś do jedzenia, tylko powiedz, coś jest konkretnego? – Spojrzała na niego, wiedząc, że wiele nie mieli, ale może zadowolił go skromna porcja czegoś, co wybierze.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Przed domem
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Dom Bathildy Bagshot