Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Opuszczone magazyny
Opuszczona portiernia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Opuszczona portiernia
Opuszczona portiernia jest ulokowanym tuż obok bramy dwupiętrowym budynkiem, z którego rozciąga się doskonały widok zarówno na cały plac i magazyny, jak i na otaczającą ten przybytek okolicę. Nietrudno więc dostrzec stąd ewentualne zagrożenie, zwłaszcza podczas nocnych eskapad lub poszukiwania kryjówek.
Ponieważ portiernia w czasach świetności przyportowego obiektu pełniła rozmaite funkcje, od biura zacząwszy, a na stołówce skończywszy, do dziś pełna jest ona różnorakich pomieszczeń, obecnie zakurzonych, zniszczonych i przeżartych zębem czasu. Brudne, stłuczone szyby nie lśnią już w blasku słońca i nie chronią przed deszczem, większość drzwi została wyniesiona lub spalona, a drewniane barierki schodów powyrywane, jednak przy odrobinie trudu wciąż w dziesiątkach tychże pomieszczeń - jak i na terenie całych magazynów - można znaleźć bezpieczne schronienie tudzież nietknięte przez nikogo skarby: butelki alkoholu, książki, fiolki nieznanych eliksirów, sykle, knuty, pergaminy. Miejsce to pełne jest bowiem rozmaitych skrytek zabezpieczonych wszelakimi czarami i nikt, naprawdę nikt nie wie, czy istniały one tutaj już wcześniej, czy powstały dopiero podczas wojny.
Parter zajmują pokój portierów, szatnia i kilkanaście zagraconych pokojów o bliżej nieznanym przeznaczeniu - obecnie pełne kurzu i gruzu, najpewniej stratowanych podczas jakiegoś czarodziejskiego pojedynku. Na pierwszym piętrze znajdują się natomiast toalety, dawna stołówka - dziś zionąca pustką - a także wielka sala z dwoma połamanymi regałami i rozbitym kominkiem kaflowym, w której niegdyś najprawdopodobniej pracownicy magazynów spędzali swe przerwy obiadowe. Na samej górze umiejscowiono zaś pokoje biurowe oraz schody prowadzące na płaski dach, z którego rozpościera się iście bajkowy widok na sunące po Tamizie statki, barki oraz łódeczki, a także okoliczne uliczki i magazyny. Z oddali widać też majestatyczną, przepiękną wieżę zegarową, jaką jest Big Ben.
Ponieważ portiernia w czasach świetności przyportowego obiektu pełniła rozmaite funkcje, od biura zacząwszy, a na stołówce skończywszy, do dziś pełna jest ona różnorakich pomieszczeń, obecnie zakurzonych, zniszczonych i przeżartych zębem czasu. Brudne, stłuczone szyby nie lśnią już w blasku słońca i nie chronią przed deszczem, większość drzwi została wyniesiona lub spalona, a drewniane barierki schodów powyrywane, jednak przy odrobinie trudu wciąż w dziesiątkach tychże pomieszczeń - jak i na terenie całych magazynów - można znaleźć bezpieczne schronienie tudzież nietknięte przez nikogo skarby: butelki alkoholu, książki, fiolki nieznanych eliksirów, sykle, knuty, pergaminy. Miejsce to pełne jest bowiem rozmaitych skrytek zabezpieczonych wszelakimi czarami i nikt, naprawdę nikt nie wie, czy istniały one tutaj już wcześniej, czy powstały dopiero podczas wojny.
Parter zajmują pokój portierów, szatnia i kilkanaście zagraconych pokojów o bliżej nieznanym przeznaczeniu - obecnie pełne kurzu i gruzu, najpewniej stratowanych podczas jakiegoś czarodziejskiego pojedynku. Na pierwszym piętrze znajdują się natomiast toalety, dawna stołówka - dziś zionąca pustką - a także wielka sala z dwoma połamanymi regałami i rozbitym kominkiem kaflowym, w której niegdyś najprawdopodobniej pracownicy magazynów spędzali swe przerwy obiadowe. Na samej górze umiejscowiono zaś pokoje biurowe oraz schody prowadzące na płaski dach, z którego rozpościera się iście bajkowy widok na sunące po Tamizie statki, barki oraz łódeczki, a także okoliczne uliczki i magazyny. Z oddali widać też majestatyczną, przepiękną wieżę zegarową, jaką jest Big Ben.
Zebrawszy już wszystkie trzy różdżki, schował je w wewnętrznej kieszeni płaszcza, nawet przez moment nie rozważając zwrócenia cisowego drewna jego właścicielowi; nie mogąc pozwolić sobie na błąd, wykluczał wszystkie możliwości potencjalnych niepowodzeń. Nie potrafił wyzbyć się wrażenia, że teraz na szali ważyło się zbyt wiele - jednocześnie chciał przyspieszyć moment dowiedzenia się czegoś więcej od Crispina i pragnął odsunąć go w czasie. Bo przecież zmieni to wszystko; podskórnie przeczuwał, że po usłyszeniu słów, które już wkrótce przetną późnowieczorne powietrze, nic nie będzie takie samo. Zmieni się ich perspektywa, zmieni się widmo wiszącej nad nich groźby i, najprawdopodobniej, zmieni się też sposób walki - czy właśnie o tym mówił przed wieloma miesiącami Dumbledore, przekazując im dziedzictwo mieniące się rubinem i złotem niczym pióra feniksa niespiesznie nucącego chwalebną pieśń?
Nieznacznie się ociągając, znów wbił spojrzenie w Russella; teraz, gdy adrenalina opadła już całkiem, zaczęła dochodzić do niego abstrakcja niedawnych wydarzeń. Odczuł wielką potrzebę, by zapalić; ciążyła mu świadomość, że od wielu miesięcy w biurze aurorów mijał nie sojusznika, a zwykłego wroga - co, jeśli Crispin wciąż za maską zdrajcy krył żmijowy pysk? Co, jeśli to wszystko było zmyślną sztuczką, teatrzykiem lalek i grą pozorów?
Choć chciał powiedzieć wiele, wiedział, że jeszcze nie nadszedł na to odpowiedni moment. Potrzebował pełnej pewności, iż nie zostaną usłyszani, żeby zadać pierwsze z pytań; świadomość powagi zdarzeń znów zaczęła mącić mu myśli i odbiła się dziwnym bólem wędrującym nieopodal skroni. Garrett nie mógł mieć pewności, czy wywoływało go wyłącznie zmęczenie, czy może także skrupulatnie nawarstwiające się obawy.
Rozejrzał się raz jeszcze - profilaktycznie?, spojrzeniem jasnych oczu wędrując po okolicznych ciemnościach. Przez ulotną chwilę na przekór własnemu rozsądkowi łudził się, że magia ponownie zadrży w powietrzu i z nicości wyłoni się Bren. Cały i zdrowy. Nierozszczepiony. Ogłaszający, że niebezpieczeństwo zostało ostatecznie zażegnane.
Ale nie był głupi - nie umiał w nieskończoność zaklinać rzeczywistości pobożnymi życzeniami i udawać, że okoliczności, w jakich się znaleźli, nie były krytyczne. I że Brendanowi nie mogło grozić skrajne niebezpieczeństwo. Ale przecież wiedział o tym; obaj wiedzieli, obaj byli na to gotowi, obaj przysięgli pomimo strachu brnąć w to coraz głębiej i nie wahać się podjąć żadnych działań, które mogłyby rozświetlić mroki.
Mimo wszystko Garrett lękał się, że Bren już dzisiaj spłaci własną krwią zaciągnięty dług.
- Zobaczymy - powiedział cicho nieprzerwanie beznamiętnym głosem i równie wyzbyte emocji spojrzenie wbił w Crispina; przebijając go nim na wylot, znów powoli uniósł różdżkę. Nie w formie groźby - w formie ostrzeżenia. - Naprzód - polecił zaraz, krótkim skinięciem głowy wskazując Crispinowi dalszą drogę wiodącą pomiędzy wysokimi budynkami zbudowanymi z krzywo ociosanego kamienia. Garrett był gotów wbić Russellowi różdżkę w plecy i przywołać na usta najpaskudniejszą inkantację, gdyby ten tylko odważył się wykonać nieuważny, błędny krok.
Szli długo, ale żaden z nich nie śmiał przerwać najkrótszym słowem budującej się, nocnej ciszy. A niebo nakrapiane wątło lśniącymi gwiazdami krzyczało nad ich głowami czernią.
| zt -> do kwatery!
Nieznacznie się ociągając, znów wbił spojrzenie w Russella; teraz, gdy adrenalina opadła już całkiem, zaczęła dochodzić do niego abstrakcja niedawnych wydarzeń. Odczuł wielką potrzebę, by zapalić; ciążyła mu świadomość, że od wielu miesięcy w biurze aurorów mijał nie sojusznika, a zwykłego wroga - co, jeśli Crispin wciąż za maską zdrajcy krył żmijowy pysk? Co, jeśli to wszystko było zmyślną sztuczką, teatrzykiem lalek i grą pozorów?
Choć chciał powiedzieć wiele, wiedział, że jeszcze nie nadszedł na to odpowiedni moment. Potrzebował pełnej pewności, iż nie zostaną usłyszani, żeby zadać pierwsze z pytań; świadomość powagi zdarzeń znów zaczęła mącić mu myśli i odbiła się dziwnym bólem wędrującym nieopodal skroni. Garrett nie mógł mieć pewności, czy wywoływało go wyłącznie zmęczenie, czy może także skrupulatnie nawarstwiające się obawy.
Rozejrzał się raz jeszcze - profilaktycznie?, spojrzeniem jasnych oczu wędrując po okolicznych ciemnościach. Przez ulotną chwilę na przekór własnemu rozsądkowi łudził się, że magia ponownie zadrży w powietrzu i z nicości wyłoni się Bren. Cały i zdrowy. Nierozszczepiony. Ogłaszający, że niebezpieczeństwo zostało ostatecznie zażegnane.
Ale nie był głupi - nie umiał w nieskończoność zaklinać rzeczywistości pobożnymi życzeniami i udawać, że okoliczności, w jakich się znaleźli, nie były krytyczne. I że Brendanowi nie mogło grozić skrajne niebezpieczeństwo. Ale przecież wiedział o tym; obaj wiedzieli, obaj byli na to gotowi, obaj przysięgli pomimo strachu brnąć w to coraz głębiej i nie wahać się podjąć żadnych działań, które mogłyby rozświetlić mroki.
Mimo wszystko Garrett lękał się, że Bren już dzisiaj spłaci własną krwią zaciągnięty dług.
- Zobaczymy - powiedział cicho nieprzerwanie beznamiętnym głosem i równie wyzbyte emocji spojrzenie wbił w Crispina; przebijając go nim na wylot, znów powoli uniósł różdżkę. Nie w formie groźby - w formie ostrzeżenia. - Naprzód - polecił zaraz, krótkim skinięciem głowy wskazując Crispinowi dalszą drogę wiodącą pomiędzy wysokimi budynkami zbudowanymi z krzywo ociosanego kamienia. Garrett był gotów wbić Russellowi różdżkę w plecy i przywołać na usta najpaskudniejszą inkantację, gdyby ten tylko odważył się wykonać nieuważny, błędny krok.
Szli długo, ale żaden z nich nie śmiał przerwać najkrótszym słowem budującej się, nocnej ciszy. A niebo nakrapiane wątło lśniącymi gwiazdami krzyczało nad ich głowami czernią.
| zt -> do kwatery!
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
25 IX
Trzymał w ręce niewielki skrawek pergaminu, taki podarty i pożółkły, jednak czarny atrament, którym spisane zostały słowa, wcale nie był tak stary, że aż wyblakły, przeciwnie, prezentował się solidnie i czytelnie. Zatem ktoś chwycił za pierwszy lepszy skrawek pergaminu i na szybko zapisał notatkę, po czym wysłała ją do Kwatery Głównej Aurorów z nadzieją, że sowa spełni swoje zadanie. Nikt z obecnych na służbie nie był w stanie zidentyfikować samego ptaka, a co dopiero jego potencjalnego właściciela. Ktoś odwiązał od nogi zwierzęcia niewielki rulonik pergaminu i zapoznał z jego treścią, a potem przekazał go dalej wraz z wiadomością. Zwięzła informacja w końcu trafiła do Hopkirka, zaś ten na sam koniec przekazał ją Rineheartowi. I tak oto Kieran zapoznał się z kolejną przydzieloną mu do zbadania sprawą. A do pomocy przydzielono mu Gabriela.
Przez wszystkie lata nauczył się, że trzeba dostosowywać się do współpracy z każdym, jednak perspektywa działania wraz z Tonksem wydawała się dość nieskomplikowana, na swój sposób naturalna. Wspólnymi siłami udało im się poskromić anomalię, a w porównaniu z tym osiągnięciem wszelkie inne wyzwania wydawały się czymś błahym. Jednak Kieran szybko w krótkiej wiadomości dostrzegł również możliwość zastawienia pułapki. Aurorzy często pozyskują informacje od różnych osób, zaś anonimowe donosy nie zdarzają się wcale tak rzadko, jednak ogólnikowe wieści były podejrzane. Jedno zdanie, które nie zostało podpisane, przyciągało mimo wszystko uwagę. A brzmiało ono: człowiek odpowiadający za serię bestialskich ataków na mugoli na obrzeżach Londynu znajduje się w opuszczonej portierni w dzielnicy portowej. Wiadomość zawierała ni mniej, ni więcej. Zawsze warto było to sprawdzić, zarazem nie robiąc sobie wielkich nadziei, jak i być przygotowanym na wszystko.
Dotarli na miejsce i wówczas Kieran spojrzał na podniszczony budynek pozbawiony drzwi wejściowych, te ewidentnie wyszarpane zostały z zawiasów. Szyby brudne, niektóre wybite. Sceneria wyglądała nad wyraz ponuro wieczorową porą, ale pewnie i za dnia stara portiernia nie prezentowałaby się o wiele lepiej.
– To spory obiekt – stwierdził tę oczywistość, w ten sposób czyniąc wstęp do ustalenia strategii działania. Do zadania sprawdzenia anonimowej informacji wysłano tylko ich dwóch, co niekoniecznie było mądrym posunięciem, ale z drugiej strony angażowanie wielu osób do sprawdzenia poszlaki też nie byłoby zbyt rozsądne. Musieli sobie jakoś poradzić w niewielkim składzie. Do przeszukania było mnóstwo pomieszczeń, a do każdego musieli zerknąć.
– Rozejrzyjmy się wokół budynku, a potem wejdziemy do środka.
Po tych słowach ruszył w prawo, chcąc obejść budynek. Nie dostrzegał zapalonych w środku świateł, nie słyszał żadnych odgłosów czyjejś obecności. Anonimowa informacja zawsze mogła być dziełem znudzonych dzieciaków, tak się przecież zdarzało. Pismo jednak nie wyglądało na dziecięce.
Trzymał w ręce niewielki skrawek pergaminu, taki podarty i pożółkły, jednak czarny atrament, którym spisane zostały słowa, wcale nie był tak stary, że aż wyblakły, przeciwnie, prezentował się solidnie i czytelnie. Zatem ktoś chwycił za pierwszy lepszy skrawek pergaminu i na szybko zapisał notatkę, po czym wysłała ją do Kwatery Głównej Aurorów z nadzieją, że sowa spełni swoje zadanie. Nikt z obecnych na służbie nie był w stanie zidentyfikować samego ptaka, a co dopiero jego potencjalnego właściciela. Ktoś odwiązał od nogi zwierzęcia niewielki rulonik pergaminu i zapoznał z jego treścią, a potem przekazał go dalej wraz z wiadomością. Zwięzła informacja w końcu trafiła do Hopkirka, zaś ten na sam koniec przekazał ją Rineheartowi. I tak oto Kieran zapoznał się z kolejną przydzieloną mu do zbadania sprawą. A do pomocy przydzielono mu Gabriela.
Przez wszystkie lata nauczył się, że trzeba dostosowywać się do współpracy z każdym, jednak perspektywa działania wraz z Tonksem wydawała się dość nieskomplikowana, na swój sposób naturalna. Wspólnymi siłami udało im się poskromić anomalię, a w porównaniu z tym osiągnięciem wszelkie inne wyzwania wydawały się czymś błahym. Jednak Kieran szybko w krótkiej wiadomości dostrzegł również możliwość zastawienia pułapki. Aurorzy często pozyskują informacje od różnych osób, zaś anonimowe donosy nie zdarzają się wcale tak rzadko, jednak ogólnikowe wieści były podejrzane. Jedno zdanie, które nie zostało podpisane, przyciągało mimo wszystko uwagę. A brzmiało ono: człowiek odpowiadający za serię bestialskich ataków na mugoli na obrzeżach Londynu znajduje się w opuszczonej portierni w dzielnicy portowej. Wiadomość zawierała ni mniej, ni więcej. Zawsze warto było to sprawdzić, zarazem nie robiąc sobie wielkich nadziei, jak i być przygotowanym na wszystko.
Dotarli na miejsce i wówczas Kieran spojrzał na podniszczony budynek pozbawiony drzwi wejściowych, te ewidentnie wyszarpane zostały z zawiasów. Szyby brudne, niektóre wybite. Sceneria wyglądała nad wyraz ponuro wieczorową porą, ale pewnie i za dnia stara portiernia nie prezentowałaby się o wiele lepiej.
– To spory obiekt – stwierdził tę oczywistość, w ten sposób czyniąc wstęp do ustalenia strategii działania. Do zadania sprawdzenia anonimowej informacji wysłano tylko ich dwóch, co niekoniecznie było mądrym posunięciem, ale z drugiej strony angażowanie wielu osób do sprawdzenia poszlaki też nie byłoby zbyt rozsądne. Musieli sobie jakoś poradzić w niewielkim składzie. Do przeszukania było mnóstwo pomieszczeń, a do każdego musieli zerknąć.
– Rozejrzyjmy się wokół budynku, a potem wejdziemy do środka.
Po tych słowach ruszył w prawo, chcąc obejść budynek. Nie dostrzegał zapalonych w środku świateł, nie słyszał żadnych odgłosów czyjejś obecności. Anonimowa informacja zawsze mogła być dziełem znudzonych dzieciaków, tak się przecież zdarzało. Pismo jednak nie wyglądało na dziecięce.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
| 25.09
W pracy każdego aurora przychodzi moment, w którym trzeba siąść za biurkiem i stawić czoła papierologii, która wydawała się być najbardziej mozolnym z zadań, jakie mógł sobie wyobrazić na dzisiejszy dzień. Niestety, kiedyś trzeba było to zrobić, a Gabriel nie lubił odkładać takich rzeczy na później. Przynajmniej coś robił. Obecnie zajmował się przeglądaniem świeżych raportów, które zaczęły wypełniać archiwum Biura Aurorów. W wyniku pożaru wszystkie informacje spisane na papierze przepadły, pozostając jedynie w głowach aurorów już nieco zniekształcone i niekompletne. Obecnie pewnie nadal zajmował się spisywaniem informacji z poprzednich raportów, które napisał w sprawie zadań, które prowadził. Jak można się domyślić nic ciekawego, ale w związku z sytuacją było to niezbędne działanie. Zatem ożywił się, kiedy ktoś przyszedł do niego z informacją, że ma ruszyć tyłek, ponieważ ma sprawę w terenie z Reinhartem i reszty dowie się już od aurora. Tak też zrobił. Zamknął teczkę i szybko dołączył do Kierana. Podobnie jak on, Tonks nie robił problemu w sprawie współpracy z różnymi aurorami, ale po ostatnim sukcesie przy anomalii czuł, że współpraca będzie bezbolesna, jeżeli nie owocna i satysfakcjonująca.
Wiadomość budziła podejrzenia, chociaż mogła być równie zwykłym żartem, czy faktyczną informacją. Na to ostatnie nie nastawiał się zbyt mocno. Anonimowe wiadomości nie bez przyczyny były anonimowe, w ten sposób podana informacja, nawet jeżeli była fałszywa, to nie sprawiała, że jej nadawca zostanie pociągnięty do odpowiedzialności. Niestety albo i stety, procedury nakazały sprawdzenie owej informacji. Gdyby informacja okazała się jakimś cudem prawdziwa, to prawdopodobnie wysłanie jedynie dwóch aurorów było skrajną głupotą, ale nie sądził, aby niepotwierdzona, anonimowa wiadomość wymuszała na szefowej biura posłanie tam całego oddziału. Musieli przysłowiowo wziąć to na klatę i zbadać to we dwójkę. Opuszczona portiernia sprawiała wrażenie upiornego budynku, zapewne jak każde zapomniane i zniszczone przez czas miejsce.
Na słowa Kierana skinął głową. Trochę tęsknił za czasami, kiedy przy przeszukaniu tak sporego obiektu wystarczyło zaklęcie Homenum Revelio, a jego użycie niekoniecznie wiązało się z fatalnymi skutkami wywołanymi przez anomalie.
- Widzimy się przed wejściem - rzucił, rozdzielenie wydawało się w miarę logicznym posunięciem, w ten sposób mogli sprawdzić w krótszym czasie sprawdzić większy obszar i spotkać się w środku, gdzie powiedzmy praca zespołowa była mile widziana. Wiadomo, że otwarte powierzchnie dawały więcej możliwości i swobody działania. Dlatego Tonks ruszył w lewo, w dokładnie tym samym celu co Kieran. Zacisnął mocniej palce na różdżce, wiernej przyjaciółce, która jeszcze nigdy go nie zawiodła. No, prawie nigdy.
W pracy każdego aurora przychodzi moment, w którym trzeba siąść za biurkiem i stawić czoła papierologii, która wydawała się być najbardziej mozolnym z zadań, jakie mógł sobie wyobrazić na dzisiejszy dzień. Niestety, kiedyś trzeba było to zrobić, a Gabriel nie lubił odkładać takich rzeczy na później. Przynajmniej coś robił. Obecnie zajmował się przeglądaniem świeżych raportów, które zaczęły wypełniać archiwum Biura Aurorów. W wyniku pożaru wszystkie informacje spisane na papierze przepadły, pozostając jedynie w głowach aurorów już nieco zniekształcone i niekompletne. Obecnie pewnie nadal zajmował się spisywaniem informacji z poprzednich raportów, które napisał w sprawie zadań, które prowadził. Jak można się domyślić nic ciekawego, ale w związku z sytuacją było to niezbędne działanie. Zatem ożywił się, kiedy ktoś przyszedł do niego z informacją, że ma ruszyć tyłek, ponieważ ma sprawę w terenie z Reinhartem i reszty dowie się już od aurora. Tak też zrobił. Zamknął teczkę i szybko dołączył do Kierana. Podobnie jak on, Tonks nie robił problemu w sprawie współpracy z różnymi aurorami, ale po ostatnim sukcesie przy anomalii czuł, że współpraca będzie bezbolesna, jeżeli nie owocna i satysfakcjonująca.
Wiadomość budziła podejrzenia, chociaż mogła być równie zwykłym żartem, czy faktyczną informacją. Na to ostatnie nie nastawiał się zbyt mocno. Anonimowe wiadomości nie bez przyczyny były anonimowe, w ten sposób podana informacja, nawet jeżeli była fałszywa, to nie sprawiała, że jej nadawca zostanie pociągnięty do odpowiedzialności. Niestety albo i stety, procedury nakazały sprawdzenie owej informacji. Gdyby informacja okazała się jakimś cudem prawdziwa, to prawdopodobnie wysłanie jedynie dwóch aurorów było skrajną głupotą, ale nie sądził, aby niepotwierdzona, anonimowa wiadomość wymuszała na szefowej biura posłanie tam całego oddziału. Musieli przysłowiowo wziąć to na klatę i zbadać to we dwójkę. Opuszczona portiernia sprawiała wrażenie upiornego budynku, zapewne jak każde zapomniane i zniszczone przez czas miejsce.
Na słowa Kierana skinął głową. Trochę tęsknił za czasami, kiedy przy przeszukaniu tak sporego obiektu wystarczyło zaklęcie Homenum Revelio, a jego użycie niekoniecznie wiązało się z fatalnymi skutkami wywołanymi przez anomalie.
- Widzimy się przed wejściem - rzucił, rozdzielenie wydawało się w miarę logicznym posunięciem, w ten sposób mogli sprawdzić w krótszym czasie sprawdzić większy obszar i spotkać się w środku, gdzie powiedzmy praca zespołowa była mile widziana. Wiadomo, że otwarte powierzchnie dawały więcej możliwości i swobody działania. Dlatego Tonks ruszył w lewo, w dokładnie tym samym celu co Kieran. Zacisnął mocniej palce na różdżce, wiernej przyjaciółce, która jeszcze nigdy go nie zawiodła. No, prawie nigdy.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Skinął głową i ten znikomy gest mógł w przypadku Rinehearta oznaczać wszystko. Jednak tym razem był dowodem na pozytywne rozpatrzenie propozycji towarzysza. Przy przeszukaniu najbliższego obszaru wokół budynku wypadało się rozdzielić, żeby szybciej przeczesać teren na zewnątrz. Zresztą, idiotycznie by to wyglądało, gdyby leźli wszędzie we dwóch, ramię w ramię, jakby pilnując siebie nawzajem. Wokół opuszczonej portierni byli tak naprawdę wystawieni na otwartej przestrzeni, o ile nie zamierzali iść dalej między stare, zaniedbane magazyny. Oczywiście magia pozwalała ukryć swą obecność potencjalnym agresorom, ale nie każdy czarodziej wprawiony jest w rzucaniu zaklęć maskujących, nawet jeśli Zaklęcie Kameleona można uznać za jedno z mniej zaawansowanych, bo i przyswajalne dla uczniów Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Nawet w czasach młodości Kierana zaklęcie to było wykorzystywane do robienia różnych niemądrych kawałów. Sam nigdy żadnych psikusów nie organizował, ale całkiem dobrze poznał metody działania największych ancymonów, na których zawsze miał baczenie. Już wtedy czuł obowiązek utrzymywania względnego porządku.
Szedł cały czas w prawo, uważnym spojrzeniem sunąc wzdłuż okien budynku, przez które zerkał do środka w poszukiwaniu śladów czyjejś obecności. Ale bardziej wnikliwa obserwacja potwierdzała pierwsze ogólne wrażenie. Nigdzie nie dostrzegł światła, dziwnych przebłysków podobnych do jasnych promieni zaklęć, jak również nie słyszał żadnych odgłosów. Jednak budynek był sporych rozmiarów, mógł więc kryć więcej pomieszczeń niż te z oknami wychodzącymi na zewnątrz. Równie dobrze wskazany w anonimie podejrzany mógł skryć się na którymś z dwóch pięter gdzieś w głębi. Przy budynku nie było żadnych elementów, które rzucałyby się w oczy. Wolnym krokiem zdecydował się obrać drogę powrotną, na wszelki wypadek ponownie rozglądając się za jakimikolwiek śladami. Znów nic odbiegającego od normy nie dostrzegł.
Chwilę czekał przed wejściem na Tonksa. W ograniczonych przez ściany przestrzeniach zasady działania były całkowicie inne. Powinni trzymać się razem i wzajemnie asekurować, gdyby jednak w środku spotkały ich jakiekolwiek niespodzianki. Gdyby magia była stabilna, zapewne rzuciliby kilka obszarowych zaklęć na każdym piętrze i byłoby po robocie. Szalejące anomalie wymuszały stosowanie bardziej tradycyjnych metod. Kieran nie miał nic przeciwko, nawet jeśli liczył się z możliwością, że wchodzą prosto w pułapkę. Pewnie i tak po przekroczeniu progu ponurego budynku będą upewniać się z pomocą czarów, że rzeczywiście nikogo nie ma. Ale na chwilę obecną nie musieli się niepotrzebnie narażać na uszczerbek na zdrowiu z powodu wystąpienia gwałtownych i szkodliwych anomalii.
– Zauważyłeś coś? – spytał Gabriela, gdy ten również powrócił ze swojego obchodu.
Szedł cały czas w prawo, uważnym spojrzeniem sunąc wzdłuż okien budynku, przez które zerkał do środka w poszukiwaniu śladów czyjejś obecności. Ale bardziej wnikliwa obserwacja potwierdzała pierwsze ogólne wrażenie. Nigdzie nie dostrzegł światła, dziwnych przebłysków podobnych do jasnych promieni zaklęć, jak również nie słyszał żadnych odgłosów. Jednak budynek był sporych rozmiarów, mógł więc kryć więcej pomieszczeń niż te z oknami wychodzącymi na zewnątrz. Równie dobrze wskazany w anonimie podejrzany mógł skryć się na którymś z dwóch pięter gdzieś w głębi. Przy budynku nie było żadnych elementów, które rzucałyby się w oczy. Wolnym krokiem zdecydował się obrać drogę powrotną, na wszelki wypadek ponownie rozglądając się za jakimikolwiek śladami. Znów nic odbiegającego od normy nie dostrzegł.
Chwilę czekał przed wejściem na Tonksa. W ograniczonych przez ściany przestrzeniach zasady działania były całkowicie inne. Powinni trzymać się razem i wzajemnie asekurować, gdyby jednak w środku spotkały ich jakiekolwiek niespodzianki. Gdyby magia była stabilna, zapewne rzuciliby kilka obszarowych zaklęć na każdym piętrze i byłoby po robocie. Szalejące anomalie wymuszały stosowanie bardziej tradycyjnych metod. Kieran nie miał nic przeciwko, nawet jeśli liczył się z możliwością, że wchodzą prosto w pułapkę. Pewnie i tak po przekroczeniu progu ponurego budynku będą upewniać się z pomocą czarów, że rzeczywiście nikogo nie ma. Ale na chwilę obecną nie musieli się niepotrzebnie narażać na uszczerbek na zdrowiu z powodu wystąpienia gwałtownych i szkodliwych anomalii.
– Zauważyłeś coś? – spytał Gabriela, gdy ten również powrócił ze swojego obchodu.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Wyglądałoby to trochę komicznie, gdyby dwóch rosłych facetów chodziło ramię w ramię wokół budynku sprawdzając, czy coś - czego w ogóle może nie być - czyha na nich za rogiem. Dlatego po otrzymaniu niemego przyzwolenia od starszego aurora ruszył w swoją stronę, uważnie obserwując to co działo się dookoła niego. Nie mógł przeoczyć nawet pozornie najmniejszego detalu, który w istocie mógł okazać się bardzo ważny, stanowić cenną poszlakę, a nawet dowód w kontynuowanym śledztwie, jeżeli takowe trzeba by było przeprowadzić. Szedł więc z uniesioną różdżką, okrążając budynek, wyczulony na każdy szmer, czy minimalny ruch. Jego mięśnie były napięte, w każdym momencie gotowe do jakiejkolwiek reakcji. Zaciskał palce na białej różdżce, ściągając brwi do środka.
Przy każdym oknie zwalniał, zaglądając uważnie do środka, czy ktoś nie znajdował się w ościennych pomieszczeniach, chociaż mając tak wielki budynek do popisu wątpił, aby ktoś ukrył się na widoku, niemalże skacząc przed oczyma dwójki aurorów. Dlatego kontynuował swoją wędrówkę wzdłuż ściany, robiąc dokładne oględziny. Zastanawiał się, czy zgłoszenie w ogóle było prawdziwe, czy był to jedynie głupi żart, a może próba wybawienia dwójki aurorów z biura? Trudno powiedzieć w jakim celu, ale brak racjonalnego - dla Tonksa - takiego rozwiązania nie oznaczał braku jakiekolwiek motywu dla osoby, wysyłającej wiadomość. Umysł owładnięty czarną magią czasem skrywał tajemnice, których nie mógł pojąć i działał według nieszablonowych schematów, przynajmniej dla czarodzieja normalnego, który nie zatracił się w tej czarnej, bezdennej toni.
W spokoju przyszło mu dotrzeć do wejścia, gdzie miał spotkać się z Kieranem. Nic szczególnego nie znalazł. Potłuczone okna, które w takim stanie trwały przynajmniej dziesięć lat, od zakończenia II wojny światowej, kataklizmu, którego skutki widoczne są do dnia dzisiejszego. Czy taki scenariusz czekał też ich - czarodziejów? Miał nadzieję, że uda im się uniknąć katastrofy, ale widmo wojny było nieuniknione, ba stan wojenny nie został ogłoszony bez powodu.
- Nic, czysto - informacja krótka i rzeczona, bo czegóż im więcej było trzeba? Czas wejść do środka, wiadomo, że to Kieran kierował ich dwuosobową akcją, co było rzeczą naturalną, zważywszy na jego doświadczenie i szacunek jakim z pewnością cieszył się wśród współpracowników. Weszli do środka, asekurując siebie nawzajem.
Przy każdym oknie zwalniał, zaglądając uważnie do środka, czy ktoś nie znajdował się w ościennych pomieszczeniach, chociaż mając tak wielki budynek do popisu wątpił, aby ktoś ukrył się na widoku, niemalże skacząc przed oczyma dwójki aurorów. Dlatego kontynuował swoją wędrówkę wzdłuż ściany, robiąc dokładne oględziny. Zastanawiał się, czy zgłoszenie w ogóle było prawdziwe, czy był to jedynie głupi żart, a może próba wybawienia dwójki aurorów z biura? Trudno powiedzieć w jakim celu, ale brak racjonalnego - dla Tonksa - takiego rozwiązania nie oznaczał braku jakiekolwiek motywu dla osoby, wysyłającej wiadomość. Umysł owładnięty czarną magią czasem skrywał tajemnice, których nie mógł pojąć i działał według nieszablonowych schematów, przynajmniej dla czarodzieja normalnego, który nie zatracił się w tej czarnej, bezdennej toni.
W spokoju przyszło mu dotrzeć do wejścia, gdzie miał spotkać się z Kieranem. Nic szczególnego nie znalazł. Potłuczone okna, które w takim stanie trwały przynajmniej dziesięć lat, od zakończenia II wojny światowej, kataklizmu, którego skutki widoczne są do dnia dzisiejszego. Czy taki scenariusz czekał też ich - czarodziejów? Miał nadzieję, że uda im się uniknąć katastrofy, ale widmo wojny było nieuniknione, ba stan wojenny nie został ogłoszony bez powodu.
- Nic, czysto - informacja krótka i rzeczona, bo czegóż im więcej było trzeba? Czas wejść do środka, wiadomo, że to Kieran kierował ich dwuosobową akcją, co było rzeczą naturalną, zważywszy na jego doświadczenie i szacunek jakim z pewnością cieszył się wśród współpracowników. Weszli do środka, asekurując siebie nawzajem.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Krótka i jasna odpowiedź na zadane pytanie, jednoznaczne zaprzeczenie odkrycia jakichkolwiek niepokojących znaków wokół budynku przez Gabriela, otrzymała reakcję, którą Kieran od wielu lat praktykował najlepiej – zmarszczył brwi. I jak zwykle nadało to jego twarzy pewnej surowości, jakby potrafił okazywać w ten sposób tylko i wyłącznie niezadowolenie, gdy w rzeczywistości pozostawał całkowicie beznamiętny, na dobrą sprawę dopiero kształtując swój nastrój do obecnej sytuacji. Przy okazji zacisnął mocniej usta, nawet nie mając ochoty na komentowanie czegokolwiek w desperackiej próbie nawiązania konwersacji angażującej obie strony. Zadanie, jakie zostało im postawione, było proste, dlatego prowadzenie pogaduszek nie było potrzebne.
Rineheart w pełni skupiony wszedł za Tonksem do środka budynku, ani przez chwilę nie opuszczając własnej różdżki. Musiał mieć pewność, że w razie konieczności uda mu się zareagować w ułamku sekundy, zawsze w chwilach ryzyka stawiając na instynktowne działanie doszlifowane przez długie lata kariery zawodowej. Jednak po przekroczeniu progu budynku nic się właściwie nie zmieniło – w środku nie rozchodziły się żadne dźwięki, zaś na pierwszym piętrze nie dostrzegał jakiejkolwiek świetlistej łuny mogącej poświadczyć o czyjejś obecności w tym miejscu. Ale przecież nikt, zwłaszcza kryminalista, nie rozstawiłby swojego koczowiska na parterze i to od razu w holu, do którego dostać mógł się każdy. Kieran wziął jeden wdech i ruszył przodem przez hol, zatrzymując się jednak przy każdych drzwiach, aby sprawdzić jeszcze mijane pomieszczenia. Rzecz jasna zachowywał przy dokonywaniu czynności jak największą czujność, trzymając się procedur. Miał przy sobie różdżkę i innego aurora – podstawowe założenia wszystkich procedur mógł uznać za wykonane.
W całkowitym milczeniu przeszedł do całkiem sporej stołówki, nie dostrzegając niczego zaskakującego. Po podłodze walały się odłamki szkła po rozbitych butelkach. Pewnie jakieś portowe pijaczki kiedyś urządziły tu sobie popijawę. Ślady nie były świeże, właściwie te ostatnie pokrył już kurz, co rozpoznał po jego mniejszej warstwie. Stare, zaniedbane pomieszczenie, czyli nic, co mogłoby ich zaalarmować. Wolnym krokiem przeszedł do kuchni, ograbionej ze wszystkich sprzętów, a nawet z kafelek. Tutaj też nie było niczego ciekawego do oglądania. Czyżby jednak anonim był tylko głupim żartem? Nie żeby takie się aurorom nie zdarzały, ale i tak podobne podejrzenie natychmiast podniosło Kieranowi ciśnienie.
– Jeszcze dwa piętra – mruknął pod nosem, nie pozwalając jednak na wypowiedzenie swego przypuszczenia, że padli ofiarą idiotycznego wygłupu. Wycofał się z kuchni i znów przeszedł przez obszerną stołówkę, aby powrócić do holu. Doszedł do obszarpanej lady, skąd niegdyś każdy zabierał swój klucz i zerknął w stronę pobliskich schodów.
Rineheart w pełni skupiony wszedł za Tonksem do środka budynku, ani przez chwilę nie opuszczając własnej różdżki. Musiał mieć pewność, że w razie konieczności uda mu się zareagować w ułamku sekundy, zawsze w chwilach ryzyka stawiając na instynktowne działanie doszlifowane przez długie lata kariery zawodowej. Jednak po przekroczeniu progu budynku nic się właściwie nie zmieniło – w środku nie rozchodziły się żadne dźwięki, zaś na pierwszym piętrze nie dostrzegał jakiejkolwiek świetlistej łuny mogącej poświadczyć o czyjejś obecności w tym miejscu. Ale przecież nikt, zwłaszcza kryminalista, nie rozstawiłby swojego koczowiska na parterze i to od razu w holu, do którego dostać mógł się każdy. Kieran wziął jeden wdech i ruszył przodem przez hol, zatrzymując się jednak przy każdych drzwiach, aby sprawdzić jeszcze mijane pomieszczenia. Rzecz jasna zachowywał przy dokonywaniu czynności jak największą czujność, trzymając się procedur. Miał przy sobie różdżkę i innego aurora – podstawowe założenia wszystkich procedur mógł uznać za wykonane.
W całkowitym milczeniu przeszedł do całkiem sporej stołówki, nie dostrzegając niczego zaskakującego. Po podłodze walały się odłamki szkła po rozbitych butelkach. Pewnie jakieś portowe pijaczki kiedyś urządziły tu sobie popijawę. Ślady nie były świeże, właściwie te ostatnie pokrył już kurz, co rozpoznał po jego mniejszej warstwie. Stare, zaniedbane pomieszczenie, czyli nic, co mogłoby ich zaalarmować. Wolnym krokiem przeszedł do kuchni, ograbionej ze wszystkich sprzętów, a nawet z kafelek. Tutaj też nie było niczego ciekawego do oglądania. Czyżby jednak anonim był tylko głupim żartem? Nie żeby takie się aurorom nie zdarzały, ale i tak podobne podejrzenie natychmiast podniosło Kieranowi ciśnienie.
– Jeszcze dwa piętra – mruknął pod nosem, nie pozwalając jednak na wypowiedzenie swego przypuszczenia, że padli ofiarą idiotycznego wygłupu. Wycofał się z kuchni i znów przeszedł przez obszerną stołówkę, aby powrócić do holu. Doszedł do obszarpanej lady, skąd niegdyś każdy zabierał swój klucz i zerknął w stronę pobliskich schodów.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Chyba powinien przyzwyczaić się do surowości twarzy Kierana, w końcu widywali się nierzadko na korytarzach, a mimo wszystko czasem przechodziły go ciarki. I gdyby nie jego niechęć do wszystkich czarnoksiężników to z pewnością współczułby im spotkania z Rinehartem. Sam nigdy nie chciałby mu podpaść.
Wszedł pierwszy do pomieszczenia z różdżką uniesioną ku górze. W skupieniu obserwował okolicę, a jego mięśnie były spięte, gotowe do najgwałtowniejszej reakcji, gdyby było to potrzebne. Może nie miał za sobą takiego bogatego doświadczenia jak Kieran, ale także nie był laikiem i na przestrzeni lat zdołał wyrobić w sobie pewne odruchy i przyzwyczajenia. Sprawiało to, że niektóre czynności wykonywał niemalże machinalnie, jakby w jego głowie już na zawsze zakodowany został algorytm pewnych zachowań. Być może tak było, chociaż sam Tonks zapewne nie rozpatrywał tego w ten sposób, a po prostu działał. Właśnie, stosunkowo mało rzeczy podlegało głębszym przemyśleniu, przynajmniej w przypadku rozwiązywania spraw takich jak ta, polegał na instynkcie w dużo większej mierze, bo gdyby wnikliwie analizował każdy następny krok, to jego przeciwnik bez problemu rozbroiłby go przy pierwszej, lepszej okazji. A on nie mógł sobie na to pozwolić.
Przeszli bez najmniejszego problemu przez parter sporej portierni. Jedyną przeszkodą zdawałaby się być porozrzucane i potłuczone butelki, będące prawdopodobnie pozostałością po bezdomnych, którzy w tym miejscu szukali schronienia przed zimnem. Na stwierdzenie Kierana skinął więc jedynie głową i skierował się w stronę schodów, prowadzących na wyższe piętra. Ostrożnie stawiał kolejne kroki, trzymając się odpowiedniej strony schodów, tak, aby w możliwie najszybszym momencie zareagować, gdyby za zakrętem znajdował się intruz. A mimo to za podestem łączącym schody nikt nie czyhał na jego życie. Coraz bardziej zaczynał myśleć o anonimowym donosie, jak o głupim żarcie lub próbie wykurzenia aurorów z ich obecnego Biura. - Czysto - mruknął nieco przyciszonym głosem, kontynuując swoją wędrówkę po schodach na górę. W końcu stanął przed wejściem na obszerny hol. Nasłuchiwał przez chwilę, chcąc upewnić się, że nie słyszy obecności żadnej osoby trzeciej. Skinął głową i postawił kilka korków dalej.
Wszedł pierwszy do pomieszczenia z różdżką uniesioną ku górze. W skupieniu obserwował okolicę, a jego mięśnie były spięte, gotowe do najgwałtowniejszej reakcji, gdyby było to potrzebne. Może nie miał za sobą takiego bogatego doświadczenia jak Kieran, ale także nie był laikiem i na przestrzeni lat zdołał wyrobić w sobie pewne odruchy i przyzwyczajenia. Sprawiało to, że niektóre czynności wykonywał niemalże machinalnie, jakby w jego głowie już na zawsze zakodowany został algorytm pewnych zachowań. Być może tak było, chociaż sam Tonks zapewne nie rozpatrywał tego w ten sposób, a po prostu działał. Właśnie, stosunkowo mało rzeczy podlegało głębszym przemyśleniu, przynajmniej w przypadku rozwiązywania spraw takich jak ta, polegał na instynkcie w dużo większej mierze, bo gdyby wnikliwie analizował każdy następny krok, to jego przeciwnik bez problemu rozbroiłby go przy pierwszej, lepszej okazji. A on nie mógł sobie na to pozwolić.
Przeszli bez najmniejszego problemu przez parter sporej portierni. Jedyną przeszkodą zdawałaby się być porozrzucane i potłuczone butelki, będące prawdopodobnie pozostałością po bezdomnych, którzy w tym miejscu szukali schronienia przed zimnem. Na stwierdzenie Kierana skinął więc jedynie głową i skierował się w stronę schodów, prowadzących na wyższe piętra. Ostrożnie stawiał kolejne kroki, trzymając się odpowiedniej strony schodów, tak, aby w możliwie najszybszym momencie zareagować, gdyby za zakrętem znajdował się intruz. A mimo to za podestem łączącym schody nikt nie czyhał na jego życie. Coraz bardziej zaczynał myśleć o anonimowym donosie, jak o głupim żarcie lub próbie wykurzenia aurorów z ich obecnego Biura. - Czysto - mruknął nieco przyciszonym głosem, kontynuując swoją wędrówkę po schodach na górę. W końcu stanął przed wejściem na obszerny hol. Nasłuchiwał przez chwilę, chcąc upewnić się, że nie słyszy obecności żadnej osoby trzeciej. Skinął głową i postawił kilka korków dalej.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To Gabriel ruszył pierwszy, aby z wielką ostrożnością wspinać się systematycznie po schodach. Na każdym stopniu stawał całkowicie skupiony, zapewne wyczekując jakiegokolwiek niepokojącego sygnału, nawet najcichszego skrzypnięcia. Przynajmniej Rineheart trzymający się za nim wsłuchiwał się każdy dźwięk i odczuwał ulgę, że drewniane deski pod nimi były jednym z bardziej solidnych elementów, jakie napotkali we wnętrzu budynku. Zatrzymali się w swej wspinaczce na piętrze. To je w pierwszej kolejności zamierzali przeszukać.
Wiedział, że będą musieli przynajmniej zerknąć do każdego pomieszczenia i spodziewał się, że będzie ich sporo, jednak już jedno spojrzenie na długi i wąski hol uświadomiło mu, że oczekiwania były niczym wobec rzeczywistości. Po obu stronach holu ciągnęły się rzędy framug, w których jednak brakowało drzwi, które zapewne zostały wyniesione po jakimś czasie przez łakomych nawet na taką zdobycz zubożałych złodziejaszków. Przynajmniej nie będą musieli co chwilę ich otwierać. O wiele prościej byłoby rzucić po kilka zaklęć na każdym piętrze, jednak anomalie zmuszały ich do działania w bardzo tradycyjny sposób. Złość w nim wręcz pęczniała, wypychając na zewnątrz niezadowolenie i irytację. Ale nie mógł poddać się tym emocjom, póki wciąż istniało ryzyko wystąpienia zagrożenia. Chciałby rzec, że do takich zadań marnujących ich czas powinno się wysyłać żółtodziobów, ale z pewnością miałby inne zdanie na ten temat, gdyby już po przekroczeniu progu dawnej portierni napotkaliby na opór ze strony jakiegoś czarnoksiężnika. Jakby doszło do starcia, szybko pojawiłyby się pytania, co na miejscu robili sami kursanci niedoświadczeni jeszcze w potyczkach, nieobeznani dokładnie z procedurami.
– Ja te po lewej – rzucił mrukliwym, szorstkim szeptem, nie musząc dodawać, że w takim razie Tonks powinien ogarnąć pokoje po prawej. Pewnie ruszył wzdłuż ściany znajdującej się po jego lewej. Do każdego pomieszczenia zaglądał z uniesioną różdżką, lecz trzymaną blisko ciała, aby czasem nikt nie miał okazji wytrącić mu jej z ręki, kiedy wchodził do kolejnych pomieszczeń. W poszukiwaniu śladów ludzkiej obecności rozglądał się uważnie, lecz żaden szczegół nie przykuł jego uwagi. Nic nie odbiegało od normy. W końcu przeszedł przez korytarz, wracając do schodów i zatrzymał się przy nich w oczekiwaniu na drugiego aurora. Jeszcze tylko jedno piętro i będą mogli wrócić do lochów Tower of London i złożyć nad wyraz krótki raport. Gdyby tylko mógł dopaść kawalarza, co przysłał im to anonimowe zgłoszenie.
Wiedział, że będą musieli przynajmniej zerknąć do każdego pomieszczenia i spodziewał się, że będzie ich sporo, jednak już jedno spojrzenie na długi i wąski hol uświadomiło mu, że oczekiwania były niczym wobec rzeczywistości. Po obu stronach holu ciągnęły się rzędy framug, w których jednak brakowało drzwi, które zapewne zostały wyniesione po jakimś czasie przez łakomych nawet na taką zdobycz zubożałych złodziejaszków. Przynajmniej nie będą musieli co chwilę ich otwierać. O wiele prościej byłoby rzucić po kilka zaklęć na każdym piętrze, jednak anomalie zmuszały ich do działania w bardzo tradycyjny sposób. Złość w nim wręcz pęczniała, wypychając na zewnątrz niezadowolenie i irytację. Ale nie mógł poddać się tym emocjom, póki wciąż istniało ryzyko wystąpienia zagrożenia. Chciałby rzec, że do takich zadań marnujących ich czas powinno się wysyłać żółtodziobów, ale z pewnością miałby inne zdanie na ten temat, gdyby już po przekroczeniu progu dawnej portierni napotkaliby na opór ze strony jakiegoś czarnoksiężnika. Jakby doszło do starcia, szybko pojawiłyby się pytania, co na miejscu robili sami kursanci niedoświadczeni jeszcze w potyczkach, nieobeznani dokładnie z procedurami.
– Ja te po lewej – rzucił mrukliwym, szorstkim szeptem, nie musząc dodawać, że w takim razie Tonks powinien ogarnąć pokoje po prawej. Pewnie ruszył wzdłuż ściany znajdującej się po jego lewej. Do każdego pomieszczenia zaglądał z uniesioną różdżką, lecz trzymaną blisko ciała, aby czasem nikt nie miał okazji wytrącić mu jej z ręki, kiedy wchodził do kolejnych pomieszczeń. W poszukiwaniu śladów ludzkiej obecności rozglądał się uważnie, lecz żaden szczegół nie przykuł jego uwagi. Nic nie odbiegało od normy. W końcu przeszedł przez korytarz, wracając do schodów i zatrzymał się przy nich w oczekiwaniu na drugiego aurora. Jeszcze tylko jedno piętro i będą mogli wrócić do lochów Tower of London i złożyć nad wyraz krótki raport. Gdyby tylko mógł dopaść kawalarza, co przysłał im to anonimowe zgłoszenie.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Na szczęście schody były stabilne i mógł ze spokojem stawiać stopy na kolejnych stopniach, nie martwiąc się oto, że zapadną się pod ciężarem jego ciała. Całą uwagę mógł skupić na tym co działo się dookoła niego. Nie chciał przecież podać się jak na tacy osobie, która być może kryła się w którymś z pomieszczeń, chociaż bardzo w to wątpił.
Nie zapowiadało się na to, aby coś znaleźli i chociaż z każdym postawionym krokiem, coś podpowiadało mu, że to zwykły żart, to sumienie nie pozwoliłoby mu na opuszczenie portierni przed sprawdzeniem każdego pomieszczenia. Musiał więc dopełnić przykrego obowiązku. Poza tym nie wydawało mu się, żeby jego towarzysz chciał odpuścić w połowie przeszukiwań. I aż bał się na myśl o jego reakcji, gdyby Tonks zaproponował podobne rozwiązanie. Wzdłuż korytarza po każdej stronie korytarza ciągnęły się rzędy framug, zwiastujące taką samą ilość pomieszczeń. Zaklął w duchu, ale bez słowa i oznak zrezygnowania zgodził się na przydział Kierana, sygnalizując to skinięciem głowy. Zacisnął palce na różdżce w kolorze kości słoniowej i ruszył wzdłuż prawej ściany, zaglądając do pierwszych napotkanych na swojej drodze pomieszczeń. Zmarszczył czoło, zaglądając do kolejnych pokoi. Pełniły w przeszłości różne role, co widać było po resztkach umeblowania, które w części zostało rozkradzione, a w części wyniszczały pod wpływem czasu. Wzrokiem uważnie skanował przestrzeń rozciągającą się przed nim, wytężając zmysły. Ale nie zarejestrował nic co powinno wzbudzić jego uwagę, więc albo ktoś bardzo dobrze zamaskował swoje ślady albo naprawdę od dawna nikogo tutaj nie było. W końcu doszedł do końca korytarza, a gdy i w ostatnim pomieszczeniu niczego nie znalazł, nieco sfrustrowany wrócił do początku, aby po chwili stanąć obok Kierana przy schodach. - Żadnych śladów - niemalże wypluł te dwa słowa, jakby wadziły mu w ustach i chciał się ich jak najszybciej pozbyć. Ogarniało go dziwne uczucie rozdrażnienia, oni mieli w Tower zapewne jeszcze sporo pracy, po ataku na Ministerstwo i w stanie wojennym jeszcze więcej niż zwykle. Tym razem puścił partnera przodem. Chciał mieć to już za sobą. I chociaż wiedział, że do końca powinien zachować czujność (i tak właśnie było) to myśl o kawalarzu wracała niczym natrętna mucha.
Nie zapowiadało się na to, aby coś znaleźli i chociaż z każdym postawionym krokiem, coś podpowiadało mu, że to zwykły żart, to sumienie nie pozwoliłoby mu na opuszczenie portierni przed sprawdzeniem każdego pomieszczenia. Musiał więc dopełnić przykrego obowiązku. Poza tym nie wydawało mu się, żeby jego towarzysz chciał odpuścić w połowie przeszukiwań. I aż bał się na myśl o jego reakcji, gdyby Tonks zaproponował podobne rozwiązanie. Wzdłuż korytarza po każdej stronie korytarza ciągnęły się rzędy framug, zwiastujące taką samą ilość pomieszczeń. Zaklął w duchu, ale bez słowa i oznak zrezygnowania zgodził się na przydział Kierana, sygnalizując to skinięciem głowy. Zacisnął palce na różdżce w kolorze kości słoniowej i ruszył wzdłuż prawej ściany, zaglądając do pierwszych napotkanych na swojej drodze pomieszczeń. Zmarszczył czoło, zaglądając do kolejnych pokoi. Pełniły w przeszłości różne role, co widać było po resztkach umeblowania, które w części zostało rozkradzione, a w części wyniszczały pod wpływem czasu. Wzrokiem uważnie skanował przestrzeń rozciągającą się przed nim, wytężając zmysły. Ale nie zarejestrował nic co powinno wzbudzić jego uwagę, więc albo ktoś bardzo dobrze zamaskował swoje ślady albo naprawdę od dawna nikogo tutaj nie było. W końcu doszedł do końca korytarza, a gdy i w ostatnim pomieszczeniu niczego nie znalazł, nieco sfrustrowany wrócił do początku, aby po chwili stanąć obok Kierana przy schodach. - Żadnych śladów - niemalże wypluł te dwa słowa, jakby wadziły mu w ustach i chciał się ich jak najszybciej pozbyć. Ogarniało go dziwne uczucie rozdrażnienia, oni mieli w Tower zapewne jeszcze sporo pracy, po ataku na Ministerstwo i w stanie wojennym jeszcze więcej niż zwykle. Tym razem puścił partnera przodem. Chciał mieć to już za sobą. I chociaż wiedział, że do końca powinien zachować czujność (i tak właśnie było) to myśl o kawalarzu wracała niczym natrętna mucha.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tym razem to jemu przypadło zadanie badania gruntu jako pierwszemu. I nie miał z tym żadnego problemu, właściwie to czuł się pewniej idąc na czele, nie spychając na nikogo odpowiedzialności za własne bezpieczeństwo, gdy to ktoś inny przemierzał przestrzeń w poszukiwaniu prawdopodobnych zagrożeń. Wspiął się po schodach na drugie piętro, ostatnie w całej kondygnacji budynku. Również tym razem schody nie zdradziły ich obecności, nawet jedna deska nie zaskrzypiała zdradziecko pod ciężarem ich ciał. Rineheart w trakcie pokonywania każdego stopnia rozglądał się z uwagą na boki, próbując wypatrzeć niepokojące znaki, nawet i runy, choć nie znał się na nich zbytnio, a właściwie to wcale. Zwabienie aurorskiego patrolu w odludne miejsce wydawało się idealną receptą na szybkie wyeliminowanie przynajmniej dwóch stróżów prawa. W swoim życiu widział już wiele pułapek, w tym i wiele paskudnych klątw. Nauczył się, że trzeba mieć się na baczności zawsze i wszędzie, gdy wybiera się zawód jakże zagrażający życiu i zdrowiu.
Ruszył korytarzem i tylko skinieniem głowy wskazał Tonksowi rząd drzwi po prawe, po czym sam zaczął sprawdzą pokoje z lewej. Przy trzecim pomieszczeniu zatrzymał się chwilę dłużej. Niektóre ślady wydawały się dość świeże, sprzed kilku dni. W kącie leżał stary, brudny koc, obok niego ktoś zostawił puszkę – otwartą i opróżnioną, bo nawet jej metalowa powierzchnia obejmująca niegdyś mięsną konserwę prezentowała się tak, jakby ktoś wylizał ją do czysta. I to musiał być nie lada wyczyn, jeśli pod uwagę brało się poszarpaną ostrą krawędź po usunięciu denka. Na podłodze i ścianie odnalazł też ślady krwi, już dawno temu zaschniętej, bo niegdyś czerwone plamy z upływem czasu stały się brązowe. Rozbryzg nie był zbyt intensywny, nie polało się zbyt wiele krwi. Równie dobrze ktoś mógł się skaleczyć i szybko zatamować krwawienie. Nie ignorował tych znaków, ale dobrze wiedział, ze niczego one nie wnoszą do ich sprawy. Nikogo nie znaleźli i równie dobrze to jakiś bezdomny mógł gościć tu jakiś czas temu.
Dopełnił formalności i sprawdził resztę pokoi aż do końca korytarza. A potem ruszył do schodów.
– Nie znalazłem nic ciekawego.
Nic, co stanowiłoby dowód, że grasował tu jakiś czarnoksiężnik.
Westchnął krótko i cicho, po czym wzruszył ramionami, marszcząc przy tym z niezadowolenia brwi, może nieco bardziej niż zwykle.
– Zbierajmy się.
Kieran zaczął schodzić po schodach, nie oglądając się za siebie ani razu. Może w drodze powrotnej na parter jednak coś zauważą? Nie był pewien, czy chce wracać do obecnej siedziby Kwatery Głównej Aurorów bez jakichkolwiek konkretów.
Ruszył korytarzem i tylko skinieniem głowy wskazał Tonksowi rząd drzwi po prawe, po czym sam zaczął sprawdzą pokoje z lewej. Przy trzecim pomieszczeniu zatrzymał się chwilę dłużej. Niektóre ślady wydawały się dość świeże, sprzed kilku dni. W kącie leżał stary, brudny koc, obok niego ktoś zostawił puszkę – otwartą i opróżnioną, bo nawet jej metalowa powierzchnia obejmująca niegdyś mięsną konserwę prezentowała się tak, jakby ktoś wylizał ją do czysta. I to musiał być nie lada wyczyn, jeśli pod uwagę brało się poszarpaną ostrą krawędź po usunięciu denka. Na podłodze i ścianie odnalazł też ślady krwi, już dawno temu zaschniętej, bo niegdyś czerwone plamy z upływem czasu stały się brązowe. Rozbryzg nie był zbyt intensywny, nie polało się zbyt wiele krwi. Równie dobrze ktoś mógł się skaleczyć i szybko zatamować krwawienie. Nie ignorował tych znaków, ale dobrze wiedział, ze niczego one nie wnoszą do ich sprawy. Nikogo nie znaleźli i równie dobrze to jakiś bezdomny mógł gościć tu jakiś czas temu.
Dopełnił formalności i sprawdził resztę pokoi aż do końca korytarza. A potem ruszył do schodów.
– Nie znalazłem nic ciekawego.
Nic, co stanowiłoby dowód, że grasował tu jakiś czarnoksiężnik.
Westchnął krótko i cicho, po czym wzruszył ramionami, marszcząc przy tym z niezadowolenia brwi, może nieco bardziej niż zwykle.
– Zbierajmy się.
Kieran zaczął schodzić po schodach, nie oglądając się za siebie ani razu. Może w drodze powrotnej na parter jednak coś zauważą? Nie był pewien, czy chce wracać do obecnej siedziby Kwatery Głównej Aurorów bez jakichkolwiek konkretów.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Kroczył za Kieranem niczym jego dzień, uważnie stawiając stopy na kolejnych stopniach, chociaż jak się okazuje nie było to wcale potrzebne z dwóch powodów; schody jak na stan całego budynku wydawały się być jednym z niewielu stabilnych elementów konstrukcji oraz wyglądało na to, że nie było tutaj nikogo poza nimi i być może kilkoma szczurami, które także musiały się gdzieś skryć. Zostało ostatnie piętro i wątpił, aby znaleźli cokolwiek w środku. Niemniej jednak wspiął się po schodach i gdy stanęli przed wejściem do małego korytarzyka, wzdłuż którego rozciągały się kolejne dwa rzędy framug po drzwiach, przystąpił do czynności. Według podziału znowu zajął się prawą stroną. Niestety, nie znalazł niczego ciekawego. Obiecujący wydawał się jeden z pokoi, w którym znajdowało się przejście do mniejszej komórki, która faktycznie mogła tworzyć świetną kryjówkę może nie dla czarnoksiężnika, ale dla jego wszelkiego rodzaju cennych rzeczy. Niemniej jednak, gdyby tak było to miejsce zostałoby obłożone odpowiednimi zaklęciami, a sam Tonks skończyłby marnie, próbując dostać się do środka bez wcześniejszego rzucania zaklęć. Z tym, że nic nie wskazywało na obecność jakiejkolwiek magii. Otwierając komórkę przekonał się o prawdziwości swoich podejrzeń i z poczuciem porażki znowu wycofał się do korytarza, kontynuując rutynowe zadania. Nic nie znalazł. Nie było tutaj żadnego śladu po obecności jakiekolwiek żywego człowieka, a co dopiero mówić o czarnoksiężniku, czy oznakach obecności magii. Krótko mówiąc nie było tu nic co przykułoby uwagę aurora, czy też bardziej dociekliwej osoby. Czuł się trochę tak, jak po porażce w łazience przy próbie naprawy anomalii.
- U mnie także nic ciekawego, widocznie ktoś nie ma lepszego zajęcia niż strojenie sobie żartów z Biura - w końcu musiał to powiedzieć głośno, wyrażając swoje niezadowolenie i zgorszenie. W końcu w czasach niepokoju nie powinno się robić takich rzeczy, ale widocznie ludzie nawet w obliczu zagrożenia nie potrafią zmądrzeć. Niestety, panie Tonks, na ludzką głupotę jeszcze nie wynaleziono lekarstwa. Wracając także nadstawiał uszu, licząc, że może nie wrócą z pustymi rękoma, ale przeliczył się. Opuścili portiernie w ten sam sposób, w jaki do niej przybyli, mając ze sobą dokładnie tyle co wcześniej; nic z wyjątkiem głupiej karteczki.
//zt x 2
- U mnie także nic ciekawego, widocznie ktoś nie ma lepszego zajęcia niż strojenie sobie żartów z Biura - w końcu musiał to powiedzieć głośno, wyrażając swoje niezadowolenie i zgorszenie. W końcu w czasach niepokoju nie powinno się robić takich rzeczy, ale widocznie ludzie nawet w obliczu zagrożenia nie potrafią zmądrzeć. Niestety, panie Tonks, na ludzką głupotę jeszcze nie wynaleziono lekarstwa. Wracając także nadstawiał uszu, licząc, że może nie wrócą z pustymi rękoma, ale przeliczył się. Opuścili portiernie w ten sam sposób, w jaki do niej przybyli, mając ze sobą dokładnie tyle co wcześniej; nic z wyjątkiem głupiej karteczki.
//zt x 2
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
6 stycznia '57
Przyjmując zlecenie myślała, że pójdzie jej trochę łatwiej. Ale minął listopad, minął grudzień, a ona nadal nie miała większego punktu zaczepienia. Była bardzo ostrożna, może aż za bardzo? Wiedziała jednak, że każdy nieostrożny ruch mógłby przysporzyć jej problemów, nie dostarczyłaby informacji Ramsey’owi i nici byłyby z ładnej sumki galeonów. Dlatego podeszła do tego spokojnie, wypytywanie na prawo i lewo o owego mężczyznę było nierozsądne, trzeba było podejść do tego w sposób odpowiedni. W pewnym sensie ekscytowało ją to zlecenie, dawno nie miała na swojej głowie czegoś równie poważnego, gdzie stawka była bardzo wysoka i aż rozpierała ją chęć do działania. Rain musiała sama siebie hamować, aby nie zrobić głupoty. W takich momentach żałowała, że nie miała przy sobie swojej mentorki. Z tego jak ją zapamiętała, to w jej głowie rysował się obraz opanowanej starszej kobiety, z ogromnym doświadczeniem, która zawsze wiedziała co zrobić i jak do tego podejść. Huxley musiała jednak radzić sobie sama i miała ogromną nadzieję, że Mulciber nie obetnie jej stawki za długi czas oczekiwania.
Stwierdziła, że najrozsądniej będzie poczekać aż cała atmosfera po wydarzeniach w Stonehenge się trochę uspokoi. Stąpanie po rozżarzonych węglach było niebezpieczne, gorący temat wcale jej nie pomagał. Jeżeli w jakiś sposób miała uzyskać informacje o Percivalu to nie od razu po jego wydziedziczeniu. Złapał trochę nowych wrogów, wieści, że ktoś o niego wypytuje mogłyby szybko do niego dotrzeć. Trzeba było poczekać aż nabierze pewności siebie, wyjdzie ze swojej nory i zacznie się pokazywać w miejscach, gdzie ktoś mógłby go rozpoznać. Dlatego też z początku Huxley starała się zebrać informacje o jego życiu z przed ostatnich wydarzeń. Dowiedziała się, że miał żonę, więc jego żona też stała się jej celem. Rain nie miała zielonego pojęcia o miłości, związkach małżeńskich zawieranych w szlachetnych rodach, ale jeśli jego żona go kochała to z pewnością mogła ją do niego doprowadzić. A przynajmniej dać jakieś wskazówki. Huxley dowiedziała się także, że zajmował się smokami. Jak to zostało ujęte w jednej z gazet - był łowcą smoków, a to od razu sprawiło, że pomyślałam o jednym z moich znajomych, który mógłby mi w tej kwestii pomóc.
Nie zwróciła się do niego od razu, mając też swoje sprawy na głowie, ale gdy w końcu udało jej się wygospodarować trochę czasu, to od razu udała się na sowią pocztę, gdzie wystosowała do niego odpowiednią wiadomość. Była krótka, ale z pewnością zrozumiała. A włożona moneta do środa na pewno uświadomiła go kto do niego pisze. Dzięki temu była pewna, że się stawi. Zawsze się stawiał. Tak teraz jak i w przeszłości, gdy Haxley go poznała, gdy był jeszcze zwykłym gówniakiem. Był bardzo pomocny wtedy i teraz także się przydawał. I liczyła na to, że i teraz tak się wydarzy. Lubiła go, chociaż nigdy mu tego wprost nie powiedziała. Momentami była chłodna, nie raz nadal traktowała go jak dziecko, ale nigdy nie zrobiłaby niczego, co mogłoby mu zaszkodzić. Takie już było prawo magicznego portu, szkodzenie przyjaznym sobie osobom było jak kopanie dołka dla samego siebie.
Dlatego, tak jak napisała w liście, czekała na chłopaka po zmroku w magazynach. Dopadła ją pewnego rodzaju nostalgia, gdy postawiła swoje kroki po drugiej stronie bramy. Pamiętała, jakby to było wczoraj, jak siedziała na dachach okolicznych budynków i obserwowała ogień i dym unoszący się ponad magazynami. Nadal rozpierała ją duma, że to dzięki niej i Calhoun’owi udało się zrobić takie zamieszanie i puścić jeden z magazynów z dymem. Nadal pamięta biegających z panice pracowników starających się ugasić ogień oraz smak alkoholu, który wtedy sączyła.
Postanowiła czekać na swojego dzisiejszego towarzysza gdzieś blisko wejścia, dlatego kroki swe skierowała w stronę portierni, która niegdyś pełniła wiele funkcji, a teraz stała opuszczona i zmarniała. Stukot obcasów odbijał się od usmolonych ścian, a przez niewielkie okna wpadało delikatne światło wznoszącego się księżyca. Oparła się pośladkami o zakurzone biurko i założyła ręce na piersiach. Tuż obok niej leżały wycinki z gazet, które jakimś cudem udało jej się wygrzebać z różnego rodzaju zakamarków. Czarownica, bo to z tej gazety wycinki posiadała, umożliwiła jej zdobycie wizerunku mężczyzny, na którym jej zależało, bez konieczności pokazywania chłopakowi wspomnienia w myślodsiewni. Nadal wolała trzymać w tajemnicy jej posiadanie i umożliwić poznanie jej osobom tylko w specyficznych warunkach.
Gdy dotarły do niej odgłosy kroków wyprostowała się. Jej wzrok zdążył się już przyzwyczaić do ciemności. Odwróciła się w stronę, z której dobiegały kroki.
- Keat? - zapytała.
Miała pewny siebie głos, nie bała się intruza, bo któż mógłby chcieć ją tu nachodzić? A nawet jeśli, to nic nie stało na przeszkodzie, aby i z nieproszonym gościem sobie porozmawiać. Może będzie miał jej coś ciekawego do przekazania?
Przyjmując zlecenie myślała, że pójdzie jej trochę łatwiej. Ale minął listopad, minął grudzień, a ona nadal nie miała większego punktu zaczepienia. Była bardzo ostrożna, może aż za bardzo? Wiedziała jednak, że każdy nieostrożny ruch mógłby przysporzyć jej problemów, nie dostarczyłaby informacji Ramsey’owi i nici byłyby z ładnej sumki galeonów. Dlatego podeszła do tego spokojnie, wypytywanie na prawo i lewo o owego mężczyznę było nierozsądne, trzeba było podejść do tego w sposób odpowiedni. W pewnym sensie ekscytowało ją to zlecenie, dawno nie miała na swojej głowie czegoś równie poważnego, gdzie stawka była bardzo wysoka i aż rozpierała ją chęć do działania. Rain musiała sama siebie hamować, aby nie zrobić głupoty. W takich momentach żałowała, że nie miała przy sobie swojej mentorki. Z tego jak ją zapamiętała, to w jej głowie rysował się obraz opanowanej starszej kobiety, z ogromnym doświadczeniem, która zawsze wiedziała co zrobić i jak do tego podejść. Huxley musiała jednak radzić sobie sama i miała ogromną nadzieję, że Mulciber nie obetnie jej stawki za długi czas oczekiwania.
Stwierdziła, że najrozsądniej będzie poczekać aż cała atmosfera po wydarzeniach w Stonehenge się trochę uspokoi. Stąpanie po rozżarzonych węglach było niebezpieczne, gorący temat wcale jej nie pomagał. Jeżeli w jakiś sposób miała uzyskać informacje o Percivalu to nie od razu po jego wydziedziczeniu. Złapał trochę nowych wrogów, wieści, że ktoś o niego wypytuje mogłyby szybko do niego dotrzeć. Trzeba było poczekać aż nabierze pewności siebie, wyjdzie ze swojej nory i zacznie się pokazywać w miejscach, gdzie ktoś mógłby go rozpoznać. Dlatego też z początku Huxley starała się zebrać informacje o jego życiu z przed ostatnich wydarzeń. Dowiedziała się, że miał żonę, więc jego żona też stała się jej celem. Rain nie miała zielonego pojęcia o miłości, związkach małżeńskich zawieranych w szlachetnych rodach, ale jeśli jego żona go kochała to z pewnością mogła ją do niego doprowadzić. A przynajmniej dać jakieś wskazówki. Huxley dowiedziała się także, że zajmował się smokami. Jak to zostało ujęte w jednej z gazet - był łowcą smoków, a to od razu sprawiło, że pomyślałam o jednym z moich znajomych, który mógłby mi w tej kwestii pomóc.
Nie zwróciła się do niego od razu, mając też swoje sprawy na głowie, ale gdy w końcu udało jej się wygospodarować trochę czasu, to od razu udała się na sowią pocztę, gdzie wystosowała do niego odpowiednią wiadomość. Była krótka, ale z pewnością zrozumiała. A włożona moneta do środa na pewno uświadomiła go kto do niego pisze. Dzięki temu była pewna, że się stawi. Zawsze się stawiał. Tak teraz jak i w przeszłości, gdy Haxley go poznała, gdy był jeszcze zwykłym gówniakiem. Był bardzo pomocny wtedy i teraz także się przydawał. I liczyła na to, że i teraz tak się wydarzy. Lubiła go, chociaż nigdy mu tego wprost nie powiedziała. Momentami była chłodna, nie raz nadal traktowała go jak dziecko, ale nigdy nie zrobiłaby niczego, co mogłoby mu zaszkodzić. Takie już było prawo magicznego portu, szkodzenie przyjaznym sobie osobom było jak kopanie dołka dla samego siebie.
Dlatego, tak jak napisała w liście, czekała na chłopaka po zmroku w magazynach. Dopadła ją pewnego rodzaju nostalgia, gdy postawiła swoje kroki po drugiej stronie bramy. Pamiętała, jakby to było wczoraj, jak siedziała na dachach okolicznych budynków i obserwowała ogień i dym unoszący się ponad magazynami. Nadal rozpierała ją duma, że to dzięki niej i Calhoun’owi udało się zrobić takie zamieszanie i puścić jeden z magazynów z dymem. Nadal pamięta biegających z panice pracowników starających się ugasić ogień oraz smak alkoholu, który wtedy sączyła.
Postanowiła czekać na swojego dzisiejszego towarzysza gdzieś blisko wejścia, dlatego kroki swe skierowała w stronę portierni, która niegdyś pełniła wiele funkcji, a teraz stała opuszczona i zmarniała. Stukot obcasów odbijał się od usmolonych ścian, a przez niewielkie okna wpadało delikatne światło wznoszącego się księżyca. Oparła się pośladkami o zakurzone biurko i założyła ręce na piersiach. Tuż obok niej leżały wycinki z gazet, które jakimś cudem udało jej się wygrzebać z różnego rodzaju zakamarków. Czarownica, bo to z tej gazety wycinki posiadała, umożliwiła jej zdobycie wizerunku mężczyzny, na którym jej zależało, bez konieczności pokazywania chłopakowi wspomnienia w myślodsiewni. Nadal wolała trzymać w tajemnicy jej posiadanie i umożliwić poznanie jej osobom tylko w specyficznych warunkach.
Gdy dotarły do niej odgłosy kroków wyprostowała się. Jej wzrok zdążył się już przyzwyczaić do ciemności. Odwróciła się w stronę, z której dobiegały kroki.
- Keat? - zapytała.
Miała pewny siebie głos, nie bała się intruza, bo któż mógłby chcieć ją tu nachodzić? A nawet jeśli, to nic nie stało na przeszkodzie, aby i z nieproszonym gościem sobie porozmawiać. Może będzie miał jej coś ciekawego do przekazania?
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Kawałek poszarpanego pergaminu ciążył w myślach, Keat wciąż fantomowo czuł jego fakturę na opuszkach palców, choć przecież nie zostało już po nim nic więcej niż popiół rozwiany po pokoju w zrywie trzepoczących okiennych framug, które na porywistym wietrze poddańczo wygrywały dysharmoniczną melodię.
Bez namysłu narzucił na siebie grubą, ocieplaną pelerynę, zamiatając resztki wysypującego się z kominka szarego pyłu, po czym sięgnął po różdżkę i knuta.
Trudno o wyrazistszy podpis.
Wątły uśmiech wypełznął na jego twarz, gdy drobna moneta zamigotała enigmatycznie odbitym blaskiem księżycowej łuny. Mogła oznaczać wszystko - ale w gruncie rzeczy zawsze sprowadzała się do jednego - jej wezwania. Czekało na niego kolejne zadanie, co do tego nie miał najmniejszych wątpliwości. I choć nie narzekał na nadmiar czasu wolnego, to jednak nie potrafiłby zrezygnować z bycia częścią tego, co dla niego przygotowała.
Nasunął kaptur, opatulając głowę chropowatym materiałem, ale mróz przesączał się przez każdą warstwę ubrania, a on zdążył zamienić się w lodową bryłę, z trudem wprawiającą struny swych mięśni w ruch, gdy dotarł do miejsca, w którym spotykali się zawsze w tym samym celu.
- We własnej, przemarzniętej osobie - wymruczał cicho, niewyraźnie, starając się nie otwierać za bardzo ust, żeby darować sobie przełykanie lodowych ostrzy. W ciemności jej sylwetka wyglądała karykaturalnie, zdeformowana grą cieni, ale to na jej oczach, błyszczących wyraziście niewyraźną, ulotną tajemnicą, skoncentrował całą swoją uwagę.
Podrzucił niedbale knuta lewą dłonią, a potem bez ostrzeżenia prasnął go w stronę kobiety.
- Zapłata dopiero po, już zapomniałaś? - udawany wyrzut, lekko wydęte usta, karcące spojrzenie - kolejna gra. Drobna, nic nieznacząca. Wstęp do tej prawdziwej. Chyba trochę za tym tęsknił. I choć był świadom tego, że procent, który mu odpalała, to rozbój w biały dzień, nigdy specjalnie mu to nie przeszkadzało. - Lojalnie ostrzegam, że zacząłem się cenić - trochę ją sprawdzał, choć bez wątpienia stawka musiała zostać podbita, wiedział, że nie napisałaby do niego, gdyby naprawdę go nie potrzebowała - zacznijmy od zaliczki w formie papierosa - to dziwne uczucie, konfrontować się z nią w tej scenerii, po tym czasie. Nie miał trzynastu lat, nie zadzierał już głowy do góry, by spijać słowa z jej ust. Daleki był od przypuszczania, że pozwoli mu dyktować sobie warunki, ale musiała zaakceptować, iż stali się sobie równi.
Potarł dłonią o dłoń, starając się rozgrzać palce; rozejrzał się jeszcze czujnie, gdy zbliżał się w stronę kobiety, by upewnić się, czy aby na pewno nikogo w pobliżu nie ma.
- Rain - miękka, opiekuńcza nuta zabarwiła jego głos, coś w jego twarzy drgnęło, a on zrzucił poprzednią pozę - coś się stało? - może wpadła w poważne tarapaty? Prosiła się o nie od dawna, lecz jakimś cudem przez te wszystkie lata wyślizgiwała się ze szponów sięgających w jej stronę, umykała przed nieprzychylnymi spojrzeniami, rozpływała się w dokowych mgłach.
Bez namysłu narzucił na siebie grubą, ocieplaną pelerynę, zamiatając resztki wysypującego się z kominka szarego pyłu, po czym sięgnął po różdżkę i knuta.
Trudno o wyrazistszy podpis.
Wątły uśmiech wypełznął na jego twarz, gdy drobna moneta zamigotała enigmatycznie odbitym blaskiem księżycowej łuny. Mogła oznaczać wszystko - ale w gruncie rzeczy zawsze sprowadzała się do jednego - jej wezwania. Czekało na niego kolejne zadanie, co do tego nie miał najmniejszych wątpliwości. I choć nie narzekał na nadmiar czasu wolnego, to jednak nie potrafiłby zrezygnować z bycia częścią tego, co dla niego przygotowała.
Nasunął kaptur, opatulając głowę chropowatym materiałem, ale mróz przesączał się przez każdą warstwę ubrania, a on zdążył zamienić się w lodową bryłę, z trudem wprawiającą struny swych mięśni w ruch, gdy dotarł do miejsca, w którym spotykali się zawsze w tym samym celu.
- We własnej, przemarzniętej osobie - wymruczał cicho, niewyraźnie, starając się nie otwierać za bardzo ust, żeby darować sobie przełykanie lodowych ostrzy. W ciemności jej sylwetka wyglądała karykaturalnie, zdeformowana grą cieni, ale to na jej oczach, błyszczących wyraziście niewyraźną, ulotną tajemnicą, skoncentrował całą swoją uwagę.
Podrzucił niedbale knuta lewą dłonią, a potem bez ostrzeżenia prasnął go w stronę kobiety.
- Zapłata dopiero po, już zapomniałaś? - udawany wyrzut, lekko wydęte usta, karcące spojrzenie - kolejna gra. Drobna, nic nieznacząca. Wstęp do tej prawdziwej. Chyba trochę za tym tęsknił. I choć był świadom tego, że procent, który mu odpalała, to rozbój w biały dzień, nigdy specjalnie mu to nie przeszkadzało. - Lojalnie ostrzegam, że zacząłem się cenić - trochę ją sprawdzał, choć bez wątpienia stawka musiała zostać podbita, wiedział, że nie napisałaby do niego, gdyby naprawdę go nie potrzebowała - zacznijmy od zaliczki w formie papierosa - to dziwne uczucie, konfrontować się z nią w tej scenerii, po tym czasie. Nie miał trzynastu lat, nie zadzierał już głowy do góry, by spijać słowa z jej ust. Daleki był od przypuszczania, że pozwoli mu dyktować sobie warunki, ale musiała zaakceptować, iż stali się sobie równi.
Potarł dłonią o dłoń, starając się rozgrzać palce; rozejrzał się jeszcze czujnie, gdy zbliżał się w stronę kobiety, by upewnić się, czy aby na pewno nikogo w pobliżu nie ma.
- Rain - miękka, opiekuńcza nuta zabarwiła jego głos, coś w jego twarzy drgnęło, a on zrzucił poprzednią pozę - coś się stało? - może wpadła w poważne tarapaty? Prosiła się o nie od dawna, lecz jakimś cudem przez te wszystkie lata wyślizgiwała się ze szponów sięgających w jej stronę, umykała przed nieprzychylnymi spojrzeniami, rozpływała się w dokowych mgłach.
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mróz szczypał w policzki. Nagle zmieniła się ta pogoda w Londynie. Jeszcze niedawno padał deszcz i trudno było wychylić nos ze swojej dziury nie zostając przy tym doszczętnie przemoczonym. A teraz? W ruch poszły cieplejsze ubrania, ale nawet one po zmierzchu nie za wiele dawały. Czuć było zimę i nawet Rain odczuła zesztywnienie w palcach. Przynajmniej miała osłonę od wiatru, mroźny wiatr był bowiem bardziej groźny niż sam mróz. Czekała jednak cierpliwie, mimo otaczającego ją zimna, na towarzysza, wspólnika, kolegę, zwał jak zwał, który lada moment miał się pojawić.
Zawsze mówił zbyt dużo, zbyt szybko, ale może miał to właśnie po niej. W stosunku do innych również potrafiła być wyszczekana. Dlatego kącik ust drgnął jej ku górze, gdy usłyszała jego głos. Oczy Huxley już dawno przyzwyczaiły się do ciemności, dlatego szybko zlokalizowała postać, nie tylko jego kontur, ale też całkiem wyraźnie widziała jego twarz. Jeśli tylko podejdzie trochę bliżej nie będą mieli problemów, aby wyczytać ze swoich twarzy co drugiej osobie po głowie chodzi.
Nie ruszyła się z miejsca, gdy chłopak rzucił w jej kierunku monetę, którą mu wysłała. Ku jego szczęściu ta minęła ją ledwo i uderzyła w ścianę za jej plecami. Donośny huk rozszedł się po pomieszczeniu. Niby zwykła moneta, nieduża, ale w przeraźliwej ciszy miała większą moc niż mogłoby się to komuś wydawać.
- To nie była zapłata - odpowiedziała szorstko.
Nie oszukujmy się, nie zapłaciłaby mu w tym momencie jednego knuta. Gdy był dzieciakiem, małym i nic nieznaczącym żuczkiem szukający atencji – jak najbardziej. Teraz wiedziała, że cenił się znacznie wyżej i nie musiał jej o tym informować. Przecież go znała. Znała go od dawna, wiedziała, jak pracuje, jaki ma charakter i jego udawany wyrzut nie zrobił na niej większego wrażenia. Z cichym westchnięciem sięgnęła do kieszeni po paczkę czarodziejskich papierosów, najpierw wzięła sobie, a potem wyciągnęła w jego stronę dłoń z jednym wysuniętym z paczki. Różdżką zapaliła, wzięła głęboki wdech, a po chwili gęsty dym wyleciał z jej ust.
- Martwisz się? - zapytała, a lekkie rozbawienie rozbrzmiało w tonie jej głosu.
Zawsze przyciągała do siebie młodszych chłopców. Najpierw Calhoun z którym podbijała port, potem Matthew uczepił się jak rzep psiego ogona, ale ich znajomość rozwinęła się bardzo pozytywnie, a potem Keat, który jako pierwszy dla niej pracował. I o ile ten pierwszy miał w dupie to, co się z nią dzieje, tak u dwóch pozostałych nie raz już słyszała nutę troski, niepokoju. Dziwne, niespotykane uczucie.
- Szukam osoby - szepnęła tajemniczo. - Jej znalezienie przyniesie duży zysk, którym się podzielę. Czujesz motywację?
Grunt to dobrze zmotywować pracownika do pracy. A jak nie lepiej jak solidnym groszem? Na nią też to działało, gdy ktoś proponował jej dużo to i w łóżku mogła stać się romantycznym podlotkiem albo gorącym smokiem, jeżeli miałoby to oznaczać zysk. Jeżeli ktoś dawał dużo za czyjąś głowę, to warto było się poświęcić i sięgnąć po wszystkie swoje kontakty. Liczyła tylko, że jej kontakty nie okażą się ślepymi zaułkami, z których nic nie wyniknie. Bo nie miała już czasu na jego marnowanie, w końcu i tak bardzo długo zwlekała. Naprawdę nie mogła pojąć, dlaczego aż tyle czasu zajęło jej znalezienie tak oczywistych faktów. Może powinna bardziej zainteresować się życiem arystokracji? W przyszłości mogłoby to być pomocne. Może powinna się wokół nich zakręcić?
Zawsze mówił zbyt dużo, zbyt szybko, ale może miał to właśnie po niej. W stosunku do innych również potrafiła być wyszczekana. Dlatego kącik ust drgnął jej ku górze, gdy usłyszała jego głos. Oczy Huxley już dawno przyzwyczaiły się do ciemności, dlatego szybko zlokalizowała postać, nie tylko jego kontur, ale też całkiem wyraźnie widziała jego twarz. Jeśli tylko podejdzie trochę bliżej nie będą mieli problemów, aby wyczytać ze swoich twarzy co drugiej osobie po głowie chodzi.
Nie ruszyła się z miejsca, gdy chłopak rzucił w jej kierunku monetę, którą mu wysłała. Ku jego szczęściu ta minęła ją ledwo i uderzyła w ścianę za jej plecami. Donośny huk rozszedł się po pomieszczeniu. Niby zwykła moneta, nieduża, ale w przeraźliwej ciszy miała większą moc niż mogłoby się to komuś wydawać.
- To nie była zapłata - odpowiedziała szorstko.
Nie oszukujmy się, nie zapłaciłaby mu w tym momencie jednego knuta. Gdy był dzieciakiem, małym i nic nieznaczącym żuczkiem szukający atencji – jak najbardziej. Teraz wiedziała, że cenił się znacznie wyżej i nie musiał jej o tym informować. Przecież go znała. Znała go od dawna, wiedziała, jak pracuje, jaki ma charakter i jego udawany wyrzut nie zrobił na niej większego wrażenia. Z cichym westchnięciem sięgnęła do kieszeni po paczkę czarodziejskich papierosów, najpierw wzięła sobie, a potem wyciągnęła w jego stronę dłoń z jednym wysuniętym z paczki. Różdżką zapaliła, wzięła głęboki wdech, a po chwili gęsty dym wyleciał z jej ust.
- Martwisz się? - zapytała, a lekkie rozbawienie rozbrzmiało w tonie jej głosu.
Zawsze przyciągała do siebie młodszych chłopców. Najpierw Calhoun z którym podbijała port, potem Matthew uczepił się jak rzep psiego ogona, ale ich znajomość rozwinęła się bardzo pozytywnie, a potem Keat, który jako pierwszy dla niej pracował. I o ile ten pierwszy miał w dupie to, co się z nią dzieje, tak u dwóch pozostałych nie raz już słyszała nutę troski, niepokoju. Dziwne, niespotykane uczucie.
- Szukam osoby - szepnęła tajemniczo. - Jej znalezienie przyniesie duży zysk, którym się podzielę. Czujesz motywację?
Grunt to dobrze zmotywować pracownika do pracy. A jak nie lepiej jak solidnym groszem? Na nią też to działało, gdy ktoś proponował jej dużo to i w łóżku mogła stać się romantycznym podlotkiem albo gorącym smokiem, jeżeli miałoby to oznaczać zysk. Jeżeli ktoś dawał dużo za czyjąś głowę, to warto było się poświęcić i sięgnąć po wszystkie swoje kontakty. Liczyła tylko, że jej kontakty nie okażą się ślepymi zaułkami, z których nic nie wyniknie. Bo nie miała już czasu na jego marnowanie, w końcu i tak bardzo długo zwlekała. Naprawdę nie mogła pojąć, dlaczego aż tyle czasu zajęło jej znalezienie tak oczywistych faktów. Może powinna bardziej zainteresować się życiem arystokracji? W przyszłości mogłoby to być pomocne. Może powinna się wokół nich zakręcić?
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Zapomniał już, że w jej obecności nie powinien niczego zakładać - że instynkty i odruchy kobiety - poza podstawowym, samozachowawczym - w niczym nie przypominały jego własnych; moneta obróciła się w powietrzu trzykrotnie, rotowana uderzeniem paznokcia, trajektoria samego lotu powinna była ułatwić Rain złapanie knuta w powietrzu; ale ona jedynie obserwowała rozmywający się w powietrzu refleks metalu, spojrzeniem tak chłodnym jak pozbawiony większej wartości zlepek atomów. Knut zadźwięczał na betonowej ścianie, ześlizgując się na poduszkę brudu wyścielającą posadzkę.
Przez chwilę kostropatą ciszę przerywał jedynie wibrujący dźwięk odrzuconego - przez niego i ostatecznie przez nią - pieniądza. Fajkę (pokoju) przyjął z nieskrywaną ulgą, bo ziarno niepewności co do tego, w jakim kierunku potoczy się to spotkanie, zdążyło wykiełkować; nie był pewien, czego ma się spodziewać po tym wszystkim. Po niej.
Dłonie skostniałe wieczornym zimnem jedynie pozornie rozgrzał wątły żar papierosa, zahaczonego o półuśmiech ust. Szybka kalkulacja - minęły miesiące, odkąd zamienił z nią więcej niż kilka pospiesznych słów u progu parszywych rewirów. Dni tak szybko biegły nie wiadomo gdzie. Ona umykała przed jego spojrzeniami. On ginął w otchłani marazmu.
Czuł się tak jakby wraz z nadejściem zimy wdarł się pod skutą lodem powierzchnię rutyny, nie potrafił przebić się przez szklaną krę, wynurzyć i zaczerpnąć powietrza pełną piersią. Dusił się. Kiedyś myślał, że nie grozi mu niedosyt bodźców, skoro żyje w miejscu takim jak to. Ale adaptował się szybko do każdych warunków, wciąż było mu za mało wrażeń, potrzebował coraz więcej impulsów od życia, żeby nie czuć, że dryfuje jedynie skrępowany bezruchem.
Może potrzebował właśnie jej? I tego, co dla niego przygotowała?
Zgiął jedną nogę i oparł ją o ścianę, chwilę później przeniósł też ciężar łopatek na nierówną powierzchnię.
- Nawet jeśli? - ciche warknięcie miało w sobie dozę niepotrzebnej agresji - będącej jednocześnie tarczą mającą go chronić przed jej oceniającym spojrzeniem. Nie chciał, by utożsamiała troskę ze słabością, on znajdował w niej siłę. A przynajmniej pragnął w to wierzyć.
W pytaniu Rain czaił się posmak kpiny, musiał więc źle zinterpretować sygnały - powód ich spotkania najpewniej nie dotyczył jej samej.
Lecz enigmatycznej osoby.
- Czy ta osoba ma jakąś godność? - skąd pomysł, żeby to właśnie jego włączyć do poszukiwań wciąż jeszcze bezimiennej twarzy? - W pełni poczuję ją dopiero wtedy, kiedy odpowiednia kwota zaciąży mi w kieszeniach płaszcza, na ten moment to tylko obietnica - bezcenna, żeby nie powiedzieć, że bezwartościowa, ale przecież nigdy nie zdarzyło się, by kiedykolwiek nie dotrzymała danego mu słowa.
Kłęby dymu kołowały wokół dzielącej ich przestrzeni, skryte w zadymionym mroku spojrzenia pozostawały czujne, łakome wszystkich widocznych przebłysków emocji - niezawoalowanych słów, rozpierzchnięcia się półprawdziwych faktów i odsłonięcia prawdy obnażonej.
- Co dokładnie miałbym zrobić? - potrzebował informacji. Konkretnych. Wszystkich, którymi dysponowała, jeśli miał podjąć się tego zadania.
Przez chwilę kostropatą ciszę przerywał jedynie wibrujący dźwięk odrzuconego - przez niego i ostatecznie przez nią - pieniądza. Fajkę (pokoju) przyjął z nieskrywaną ulgą, bo ziarno niepewności co do tego, w jakim kierunku potoczy się to spotkanie, zdążyło wykiełkować; nie był pewien, czego ma się spodziewać po tym wszystkim. Po niej.
Dłonie skostniałe wieczornym zimnem jedynie pozornie rozgrzał wątły żar papierosa, zahaczonego o półuśmiech ust. Szybka kalkulacja - minęły miesiące, odkąd zamienił z nią więcej niż kilka pospiesznych słów u progu parszywych rewirów. Dni tak szybko biegły nie wiadomo gdzie. Ona umykała przed jego spojrzeniami. On ginął w otchłani marazmu.
Czuł się tak jakby wraz z nadejściem zimy wdarł się pod skutą lodem powierzchnię rutyny, nie potrafił przebić się przez szklaną krę, wynurzyć i zaczerpnąć powietrza pełną piersią. Dusił się. Kiedyś myślał, że nie grozi mu niedosyt bodźców, skoro żyje w miejscu takim jak to. Ale adaptował się szybko do każdych warunków, wciąż było mu za mało wrażeń, potrzebował coraz więcej impulsów od życia, żeby nie czuć, że dryfuje jedynie skrępowany bezruchem.
Może potrzebował właśnie jej? I tego, co dla niego przygotowała?
Zgiął jedną nogę i oparł ją o ścianę, chwilę później przeniósł też ciężar łopatek na nierówną powierzchnię.
- Nawet jeśli? - ciche warknięcie miało w sobie dozę niepotrzebnej agresji - będącej jednocześnie tarczą mającą go chronić przed jej oceniającym spojrzeniem. Nie chciał, by utożsamiała troskę ze słabością, on znajdował w niej siłę. A przynajmniej pragnął w to wierzyć.
W pytaniu Rain czaił się posmak kpiny, musiał więc źle zinterpretować sygnały - powód ich spotkania najpewniej nie dotyczył jej samej.
Lecz enigmatycznej osoby.
- Czy ta osoba ma jakąś godność? - skąd pomysł, żeby to właśnie jego włączyć do poszukiwań wciąż jeszcze bezimiennej twarzy? - W pełni poczuję ją dopiero wtedy, kiedy odpowiednia kwota zaciąży mi w kieszeniach płaszcza, na ten moment to tylko obietnica - bezcenna, żeby nie powiedzieć, że bezwartościowa, ale przecież nigdy nie zdarzyło się, by kiedykolwiek nie dotrzymała danego mu słowa.
Kłęby dymu kołowały wokół dzielącej ich przestrzeni, skryte w zadymionym mroku spojrzenia pozostawały czujne, łakome wszystkich widocznych przebłysków emocji - niezawoalowanych słów, rozpierzchnięcia się półprawdziwych faktów i odsłonięcia prawdy obnażonej.
- Co dokładnie miałbym zrobić? - potrzebował informacji. Konkretnych. Wszystkich, którymi dysponowała, jeśli miał podjąć się tego zadania.
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Opuszczona portiernia
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Opuszczone magazyny