Bar [część restauracyjna]
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Bar za lustrem
Okrągły, szlifowany bar z ciemnego drewna oddzielony jest od sali restauracyjnej ciężkimi kolumnami. Częstsi klienci mogą zauważyć, że za każdym razem obsługuje ich brodaty barman o ciepłym spokojnym uśmiechu - nazywa się Ben. Przynajmniej tak się przedstawia i na to wskazuje imienna plakietka wisząca dumnie u jego piersi. Zdawałoby się, że obsługuje bar codziennie, o każdej porze dnia i nocy, stąd przypuszczenia, że to dobrze opłacani rzadko zabierający głos bliźniacy. Prawdę znają jedynie również milczący pracownicy lokalu oraz szefostwo.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:49, w całości zmieniany 1 raz
Wtedy, na tym pieprzonym pogrzebie, powinienem trzymać mordę na kłódkę. Nie odzywać się najlepiej w ogóle, tak wyszłoby mi to na zdrowie - biorąc pod uwagę, że jestem kurwa na świeczniku i na celowniku śmierciożercy za, powiedzmy, różnice światopoglądowe, nie chcę tam trafić jeszcze z powodów osobistych.
Bo ja wiem, zdrady ideałów to jedno, a wywracanie komuś życia do góry nogami, drugie, prawda? Tyle, że nie mogłem już tego wytrzymać i przysięgam, że gdyby nie to, że pomiędzy nami leżało martwe ciało Alpharda, rozpętałoby się tam piekło, bo jak nic nie powstrzymałbym się, przed daniem mu w zęby. Strasznie prostacko, wiem, wychowałem się na prowincji i teraz ta prowincja ze mnie wychodzi. No, znowu mnie macie, to nie do końca prawda, dbano przecież o mnie, bym się wysławiał, znał języki obce, ale pisanie idealnie prostych literek nie zrobiło ze mnie szlachcica. Właściwie, nie udało im się zrobić ze mnie szlachcica, jakiego by chcieli, przez cały ten czas pieprzonej indoktrynacji. Z Evandrą poszło ciut (o wiele) lepiej. Tak to już jest, jeśli popełnia się błędy wychowawcze, popełnia się je najczęściej przy pierwszym dziecku, na nim ucząc się bycia rodzicem. Dobra, tylko komu teraz przyjdzie za to beknąć? Obsrałem się nieźle, kiedy dostałem list od Primrose. Koleżanka Evandry, siostra Edgara, buzia znana, ale gotów jestem odrąbać sobie lewą rękę, że rozmawiałem z nią może ze trzy razy w życiu o czymś więcej, niż o pogodzie, czy samopoczuciu krewnych, jak to bywa na balach i podwieczorkach. Pięknie, lisica musi mieć naprawdę niezły słuch, skoro usłyszała moje żale wylewane wprost do aresowego ucha - starałem się, no poważnie się starałem zachować dyskrecję - o ile można ją zachować w stanie skrajnego uniesienia. List od niej natychmiast palę w kominku. Nie ma go i nigdy nie było, a ja, przez całą noc, prócz tego, że męczą mnie w dalszym ciągu koszmary z Tristanem w roli głównej, to do trzeciej nie mogę zasnąć, myśląc, jak z tego wybrnąć. Rano głowę dalej mam pustą, a do tego jestem wyraźnie zmęczony. To już nie są tylko oczy zapuchnięte od niewyspania, to czarne wory, niezdrowa bladość oraz skurczenie całej sylwetki, jakby wyprali mnie w złym programie w nowej pralce. Taki się przed nią pojawiam i czekam, aż odbierze swój alkohol, by później zaprosić ją do siebie - może nie do gabinetu, lecz do prywatnej loży, wyciszonej odpowiednim zaklęciem. Starczy, że ona wie, a ja wciąż walczę z tą myślą, że tak być nie powinno.
-Nie ma za co, lady Burke. Czy mi się to podoba, czy nie, zdaje się to koniecznością - odpowiadam jej sucho, a spoza warstwy neutralności wyraźnie przebija się moja niechęć - słucham zatem. Co takiego masz mi do powiedzenia, madame? - dodaję, już nieco grzeczniej. Opamiętałem się, to tyle, lecz skoro ona chce to wyjaśniać - niech mówi i najlepiej, niech się zawstydzi.
Bo ja wiem, zdrady ideałów to jedno, a wywracanie komuś życia do góry nogami, drugie, prawda? Tyle, że nie mogłem już tego wytrzymać i przysięgam, że gdyby nie to, że pomiędzy nami leżało martwe ciało Alpharda, rozpętałoby się tam piekło, bo jak nic nie powstrzymałbym się, przed daniem mu w zęby. Strasznie prostacko, wiem, wychowałem się na prowincji i teraz ta prowincja ze mnie wychodzi. No, znowu mnie macie, to nie do końca prawda, dbano przecież o mnie, bym się wysławiał, znał języki obce, ale pisanie idealnie prostych literek nie zrobiło ze mnie szlachcica. Właściwie, nie udało im się zrobić ze mnie szlachcica, jakiego by chcieli, przez cały ten czas pieprzonej indoktrynacji. Z Evandrą poszło ciut (o wiele) lepiej. Tak to już jest, jeśli popełnia się błędy wychowawcze, popełnia się je najczęściej przy pierwszym dziecku, na nim ucząc się bycia rodzicem. Dobra, tylko komu teraz przyjdzie za to beknąć? Obsrałem się nieźle, kiedy dostałem list od Primrose. Koleżanka Evandry, siostra Edgara, buzia znana, ale gotów jestem odrąbać sobie lewą rękę, że rozmawiałem z nią może ze trzy razy w życiu o czymś więcej, niż o pogodzie, czy samopoczuciu krewnych, jak to bywa na balach i podwieczorkach. Pięknie, lisica musi mieć naprawdę niezły słuch, skoro usłyszała moje żale wylewane wprost do aresowego ucha - starałem się, no poważnie się starałem zachować dyskrecję - o ile można ją zachować w stanie skrajnego uniesienia. List od niej natychmiast palę w kominku. Nie ma go i nigdy nie było, a ja, przez całą noc, prócz tego, że męczą mnie w dalszym ciągu koszmary z Tristanem w roli głównej, to do trzeciej nie mogę zasnąć, myśląc, jak z tego wybrnąć. Rano głowę dalej mam pustą, a do tego jestem wyraźnie zmęczony. To już nie są tylko oczy zapuchnięte od niewyspania, to czarne wory, niezdrowa bladość oraz skurczenie całej sylwetki, jakby wyprali mnie w złym programie w nowej pralce. Taki się przed nią pojawiam i czekam, aż odbierze swój alkohol, by później zaprosić ją do siebie - może nie do gabinetu, lecz do prywatnej loży, wyciszonej odpowiednim zaklęciem. Starczy, że ona wie, a ja wciąż walczę z tą myślą, że tak być nie powinno.
-Nie ma za co, lady Burke. Czy mi się to podoba, czy nie, zdaje się to koniecznością - odpowiadam jej sucho, a spoza warstwy neutralności wyraźnie przebija się moja niechęć - słucham zatem. Co takiego masz mi do powiedzenia, madame? - dodaję, już nieco grzeczniej. Opamiętałem się, to tyle, lecz skoro ona chce to wyjaśniać - niech mówi i najlepiej, niech się zawstydzi.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Nie spodziewała się ciepłego powitania ze strony lorda Lestrange, a jego chłód czy też oschłość było czymś czego mogła oczekiwać. Być może traktował ją jak pannicę, która szuka właśnie sensacji, która dąży do tego aby wyssać z informacji jak najwięcej esencji i napawać się swoim sprytem. Wolałaby tego w ogóle nie słyszeć, nie posiadać wiedzy zdobytej w sposób tak nieoczekiwany jak to miało na pogrzebie. Być może to, że napisała do brata swej przyjaciółki było błędem, może należało zachować się tak jak większość by zrobiła: udawać, że nic nie miało miejsca. Przemilczeć fakt, że posiadało się wiedzę na ten temat. Jednak Primrose nie mogła zrzucić swojej decyzji na karb wieku i działania pod wpływem emocji. Napisała tych parę słów z premedytacją. Chciała wywołać u lorda Lestrange pewien niepokój. Skoro ona mogła usłyszeć, mogło też wiele innych osób. Po krypcie niosło się wiele głosów, słowa Francisa nie musiały trafić tylko do niej. Jednak wszystkie wątpliwości musiała odłożyć na bok kiedy ten zjawił się przed nią, z worami pod oczami i miną cierpiętnika. Widziała w jego słowach atak na swoją osobę, bo przecież w tym momencie to ona była tym złym. Odebrała od Bena drinka i udała się za czarodziejem do wyciszonej loży, gdzie usiadła powoli na wolnym miejscu wyprostowana niczym struna, ale bez nadmiernej sztywności. Jej wizyta, choć tak niemiła dla Francisa, miała miejsce, gdyż nie potrafił trzymać języka za zębami.
-Zważywszy na to, że mnie lord nie odprawił domniemuję, że jednak to pan chciałby również coś powiedzieć, ale skoro tak to ma wyglądać, to zacznę. - Odstawiła szklankę z drinkiem na blat stolika, a kostki lodu uderzyły cicho o jej brzeg. - Zaniepokoiły mnie słowa jakie padły w czasie pogrzebu z pańskich ust, lordzie Lestrange.
Kiedy już usiadła i miała mówić uświadomiła sobie, że nie wie jak ma zadać pytanie, jak powinna ugryźć temat. Bawić się w gierki słowne z Francisem, czy przejść do sedna bez zbędnej kurtuazji, która zwykle jest oczekiwana w towarzyskich kontaktach? Jednak nie było to zwykłe spotkanie, w którym poruszali by tematykę pięknej pogody, ostatniego sabatu czy zbliżającej się zimy. Nagle do niej dotarło, że wtrąca się w nieswoje sprawy, ale gdy już rzekło się jedno należało kontynuować. Tylko tchórz wycofuje się rakiem z podjętej przez siebie decyzji. Teraz należało się zmierzyć z jej konsekwencjami.
-Jak długo to trwa i czy Evandra wie? - Uznała, że nie ma czasu na zbędne gierki. Obydwoje wiedzieli jaki jest powód tego spotkania. Zbytecznym było teraz udawać, że będzie w delikatny sposób wyjaśniać swoją obecność. Utkwiła we Francisie spojrzenie szaro zielonych oczu, a dłonie skrzyżowała w nadgarstkach na kolanach, głos zaś miała spokojny, melodyjny acz zdecydowany.
-Zważywszy na to, że mnie lord nie odprawił domniemuję, że jednak to pan chciałby również coś powiedzieć, ale skoro tak to ma wyglądać, to zacznę. - Odstawiła szklankę z drinkiem na blat stolika, a kostki lodu uderzyły cicho o jej brzeg. - Zaniepokoiły mnie słowa jakie padły w czasie pogrzebu z pańskich ust, lordzie Lestrange.
Kiedy już usiadła i miała mówić uświadomiła sobie, że nie wie jak ma zadać pytanie, jak powinna ugryźć temat. Bawić się w gierki słowne z Francisem, czy przejść do sedna bez zbędnej kurtuazji, która zwykle jest oczekiwana w towarzyskich kontaktach? Jednak nie było to zwykłe spotkanie, w którym poruszali by tematykę pięknej pogody, ostatniego sabatu czy zbliżającej się zimy. Nagle do niej dotarło, że wtrąca się w nieswoje sprawy, ale gdy już rzekło się jedno należało kontynuować. Tylko tchórz wycofuje się rakiem z podjętej przez siebie decyzji. Teraz należało się zmierzyć z jej konsekwencjami.
-Jak długo to trwa i czy Evandra wie? - Uznała, że nie ma czasu na zbędne gierki. Obydwoje wiedzieli jaki jest powód tego spotkania. Zbytecznym było teraz udawać, że będzie w delikatny sposób wyjaśniać swoją obecność. Utkwiła we Francisie spojrzenie szaro zielonych oczu, a dłonie skrzyżowała w nadgarstkach na kolanach, głos zaś miała spokojny, melodyjny acz zdecydowany.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Wskazuję jej, gdzie ma iść i zamykam ten dwuosobowy żałobny kondukt, dumając sobie nad tym, kogo przychodzi nam chować. Czy którąś z cnót, jak przyzwoitość, czy może czyjeś plany na parę niedalekich wieczorów? Powinienem przestać: ostatnio wszystko sprowadzam do tych funeralnych okolic, jakby jedna ceremonia nie tylko mi nie wystarczyła, ale pobudziła apetyt na więcej. Najem się do oporu, a potem, jak to bywa, zawisnę nad kiblem tak długo, aż już nie będę miał zupełnie czym wymiotować. Logiczne, tak samo jak jadanie na śniadanie pankejków z bitą śmietaną i owocami przez okrągły tydzień. Nie mogę na nie patrzeć i właściwie na Primrose również nie mogę, bo czuję, że nie wytrzymam z ściskaniem wszystkich emocji za pysk.
Jest ich zwyczajnie za dużo, wymykają mi się z rąk, wypadają z kieszeni, wychodzą uszami. Jakbym miał robaki, liczne, wijące się, obrzydliwe, a jednocześnie to one trzymają mnie w pionie, dyktują marsową minę oraz nieprzystępne zachowanie. Za kotarą być może powinienem opaść, to jest, poluzować kołnierz, odpiąć mankiety i grać na swoim, lecz kwestia śmierci i mojej przysięgi wciąż robią z siebie bohaterów pierwszoplanowych. Do mojej ściągawki wmieszał się Quentin Tarantnio, wchodząc tam z konkretnym rozpierdolem i przekleństwami, ale na zwyczajowym dobrym dialogu pomógł, bo ni chuja nie czuję wsparcia.
Tylko trzęsiawkę, którą tuszuję, swoją dłoń zaciskając na szklance wody z cytryną zamiast alkoholu.
-Nie - zaprzeczam, zakładając nogę na nogę i decydując się na coś między udawaniem Greka a niezaprzeczaniu niczemu - skoro do mnie przyszłaś, lady Burke, powinnaś wyłuszczyć mi swoją sprawę, gdyż w przeciwnym razie, nie będę mógł dokładnie wiedzieć, do czego pijesz - stwierdzam neutralnie, szklankę z wodą odstawiając na stół, a dłonie splatając na piersi. Postawą pokazuję jej swoją nieprzystępność, względem tego pieszcząc się minimalnym komfortem - podczas pogrzebu lorda Blacka padło wiele słów, lady Burke. Jestem jednak pewny, że ani razu nie zwróciłem się do ciebie, madame - dodaję obojętnie, akcentując, że jeżeli coś wie - to wiedzieć tego nie powinna. Czy to dość wyraźna sugestia, aby zamknąć tę kwestię, dopić, co mamy przed sobą i rozejść się? Ona do Durham, a ja, pewnie zakopać się w pościeli, żeby dalej śnić swoje koszmary.
-Zastanawiam się - rzucam i urywam, ot, sztuczka, by wzmóc zainteresowanie pannicy, której wiedza ogromnie mi wadzi. Dziwne, bo zwykle lubię inteligentne damy, które potrafią mnie zaskoczyć. Nie wszystkie niespodzianki są udane. Kinder niespodzianki. I takie, jak te - czy to, co panienka mówi, aby na pewno jest właściwe - kończę swą sentencję. Brwi marszczę, lecz poza tym, prostuję się wyraźnie na kanapie i spoglądam prosto na nią, chcąc, by i jej udzieliła się ta transparentność i niewygoda. Przyjaciółka, ja jestem kurwa jej bratem i co mogę?
Nic nie mogę.
Jest ich zwyczajnie za dużo, wymykają mi się z rąk, wypadają z kieszeni, wychodzą uszami. Jakbym miał robaki, liczne, wijące się, obrzydliwe, a jednocześnie to one trzymają mnie w pionie, dyktują marsową minę oraz nieprzystępne zachowanie. Za kotarą być może powinienem opaść, to jest, poluzować kołnierz, odpiąć mankiety i grać na swoim, lecz kwestia śmierci i mojej przysięgi wciąż robią z siebie bohaterów pierwszoplanowych. Do mojej ściągawki wmieszał się Quentin Tarantnio, wchodząc tam z konkretnym rozpierdolem i przekleństwami, ale na zwyczajowym dobrym dialogu pomógł, bo ni chuja nie czuję wsparcia.
Tylko trzęsiawkę, którą tuszuję, swoją dłoń zaciskając na szklance wody z cytryną zamiast alkoholu.
-Nie - zaprzeczam, zakładając nogę na nogę i decydując się na coś między udawaniem Greka a niezaprzeczaniu niczemu - skoro do mnie przyszłaś, lady Burke, powinnaś wyłuszczyć mi swoją sprawę, gdyż w przeciwnym razie, nie będę mógł dokładnie wiedzieć, do czego pijesz - stwierdzam neutralnie, szklankę z wodą odstawiając na stół, a dłonie splatając na piersi. Postawą pokazuję jej swoją nieprzystępność, względem tego pieszcząc się minimalnym komfortem - podczas pogrzebu lorda Blacka padło wiele słów, lady Burke. Jestem jednak pewny, że ani razu nie zwróciłem się do ciebie, madame - dodaję obojętnie, akcentując, że jeżeli coś wie - to wiedzieć tego nie powinna. Czy to dość wyraźna sugestia, aby zamknąć tę kwestię, dopić, co mamy przed sobą i rozejść się? Ona do Durham, a ja, pewnie zakopać się w pościeli, żeby dalej śnić swoje koszmary.
-Zastanawiam się - rzucam i urywam, ot, sztuczka, by wzmóc zainteresowanie pannicy, której wiedza ogromnie mi wadzi. Dziwne, bo zwykle lubię inteligentne damy, które potrafią mnie zaskoczyć. Nie wszystkie niespodzianki są udane. Kinder niespodzianki. I takie, jak te - czy to, co panienka mówi, aby na pewno jest właściwe - kończę swą sentencję. Brwi marszczę, lecz poza tym, prostuję się wyraźnie na kanapie i spoglądam prosto na nią, chcąc, by i jej udzieliła się ta transparentność i niewygoda. Przyjaciółka, ja jestem kurwa jej bratem i co mogę?
Nic nie mogę.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Nie była to dla niej komfortowa sytuacja, ale nie miała zamiaru tego po sobie poznać. Była przygotowana na to, że lord Lestrange nie będzie chętny do współpracy. Wręcz oczekiwała, ze nakaże jej milczenie oraz zabroni zdradzać się słowem. Mógł jej zagrozić, mógł wymuszać na niej obietnice, ale czy rzeczywiście chciał. Musiała wyczuć swojego rozmówcę, a to nie było takie łatwe. Zakładała, być może błędnie, że Francis nie chce krzywdy i szkody swojej siostry. Patrzyła na ich rodzinne relacje przez pryzmat swoich doświadczeń, gdzie w Durham panowała prosta zasada: Rodzina jest najważniejsza. Opór jaki stawiał był ciężki do sforsowania, o wiele łatwiej by było jakby chciał współpracować albo całkowicie odmówił on jednak pozwalał jej aby rozwinęła myśl, być może oczekiwał czegoś konkretnego, działania? Pytanie jakie sobie stawiała było tym czy nie mógł jej powiedzieć czy nie chciał, a może wszystko na raz? Starsi bracia mieli to do siebie, że zawsze chcieli chronić młodsze siostry, ukrywając przed nim pewne fakty uważając, że tak będzie lepiej. Myśleli, że zatajając informacje sprawiają, że ich życie jest łatwiejsze. Sami zaś przyjmowali ciosy nie zdając sobie sprawy, że młodsze siostry obrywają rykoszetem, co było nie raz bardziej bolesne niż dobrze wykalkulowany sztych. Wiedziała coś o tym mając trzech starszych braci. Sięgnęła po szklankę z drinkiem i upiła łyk starając się obrać jak najlepszą strategię.
-Tak, słyszałam choć nie były to słowa skierowane do mnie. – Zgodziła się z Francisem. – Twoje słowa lordzie niosły się dość wyraźnie. Nie wiem kto jeszcze mógł je usłyszeć, a może miejsce, które zajmowałam było akustycznie najlepsze. Ciężko to stwierdzić. Nie mogłam jednak tego zignorować. Proszę zarzucić mi bycie wścibską, ale wolałam skierować się z tym do lorda, nie zaś biec wprost do Evandry by wywołać burzę, która wcale nie musi być potrzebna.
Nie miała złych intencji i życzyła sobie, żeby to zauważył. Niestety nie była też biegłą dyplomatką, choć uczyła się z każdym spotkaniem jak odpowiednio dobierać słowa by wyrazić swoje myśli, czy też przekonać drugą osobę do współpracy, pytanie brzmiało czy uda się jej znaleźć pomost porozumienia z bratem przyjaciółki.
-Oczywiście, że nie jest – ponowna zgoda z rozmówcą. – Nie rozmawiamy jednak o właściwości moich słów, ale o tym, że twoja siostra, a moja przyjaciółka jest raniona przez człowieka, któremu oddała swoje serce i w którego szczerze wierzy, lordzie Lestrange. Pytanie, czy zatajanie tych informacji służy jej czy komuś innemu. Ze wzburzenia i unikania odpowiedzi wnioskuję, że żyje w nieświadomości. Proszę mnie poprawić jeżeli się mylę.
Upiła kolejny łyk. Skoro chciał w ten sposób to rozgrywać to postanowiła podjąć kartę. Najwyżej, jeżeli ją zmęczy i zirytuje,postanowi zagrać inaczej.
-Tak, słyszałam choć nie były to słowa skierowane do mnie. – Zgodziła się z Francisem. – Twoje słowa lordzie niosły się dość wyraźnie. Nie wiem kto jeszcze mógł je usłyszeć, a może miejsce, które zajmowałam było akustycznie najlepsze. Ciężko to stwierdzić. Nie mogłam jednak tego zignorować. Proszę zarzucić mi bycie wścibską, ale wolałam skierować się z tym do lorda, nie zaś biec wprost do Evandry by wywołać burzę, która wcale nie musi być potrzebna.
Nie miała złych intencji i życzyła sobie, żeby to zauważył. Niestety nie była też biegłą dyplomatką, choć uczyła się z każdym spotkaniem jak odpowiednio dobierać słowa by wyrazić swoje myśli, czy też przekonać drugą osobę do współpracy, pytanie brzmiało czy uda się jej znaleźć pomost porozumienia z bratem przyjaciółki.
-Oczywiście, że nie jest – ponowna zgoda z rozmówcą. – Nie rozmawiamy jednak o właściwości moich słów, ale o tym, że twoja siostra, a moja przyjaciółka jest raniona przez człowieka, któremu oddała swoje serce i w którego szczerze wierzy, lordzie Lestrange. Pytanie, czy zatajanie tych informacji służy jej czy komuś innemu. Ze wzburzenia i unikania odpowiedzi wnioskuję, że żyje w nieświadomości. Proszę mnie poprawić jeżeli się mylę.
Upiła kolejny łyk. Skoro chciał w ten sposób to rozgrywać to postanowiła podjąć kartę. Najwyżej, jeżeli ją zmęczy i zirytuje,postanowi zagrać inaczej.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Chmurnie na nią patrzę, a na brwi zleciało mi coś wybitnie ciężkiego, co przygniotło je w tej nieprzyjemniej zmarszczce, mnie, czyniąc starszym a moje oblicze - nieprzyjemnym. Grunt ucieka mi spod nóg, nie mam nawet papierosa, żeby go spalić, ale za to palę za sobą mosty. Gdyby to chociaż czemuś posłużyło, ale mamy początek października, jeszcze nie jest tak zimno, by urządzać sobie ogniska. Zaciskam boleśnie szczękę, powstrzymując się przed wtrąceniem choć słowa, kiedy Primrose mówi, choć najchętniej po prostu zatkałbym jej usta przywilejem mężczyzny.
Znowu, hipokryzja, która wspięła się na ośmiotysięcznik, zaczyna mi być z nimi wygodnie, więc je zapraszam, wcześniej zamykając na klucz w trzeciej szufladzie biurka, bo nimi gardzę. To coś, jak przeprosić się ze spodniami, jakich zarzekam, że nigdy nie założę. Ile takich par miałem i co z nimi zrobiłem? Wciągałem na tyłek, jak okazywało się, że reszta ciuchów jest akurat w praniu albo że nie pasują mi do góry lub butów. Teraz co, też mam przeprosić? Ale przecież nie toksycznym maskulinizm, choć kusi, naprawdę. Wiem jednak dobrze, że tego nie zrobię, już za dużo mnoży mi się postępowania wbrew sobie. Więcej do tej puli nie dołożę, chociaż świadomość, że panna Burke mogła nie być jedyna i tak zlewa mnie zimnym potem. Chciałem i chcę nadal powiedzieć o tym Evandrze, lecz wciąż nie dociekłem do tego, jak. Świta mi, że mogę po prostu się otrzepać i jakby nigdy nic, zostawić Primrose z tą wiedzą. Bez instrukcji co dalej, bez wytycznych, bez wskazówek, bez pomocy. Radź se, skoro tak się prosisz. Waham się jeszcze ułamek sekundy, ale kurwa, bez szans, nie dam jej tego zrobić. Nie dam tego zrobić Evandrze, jeśli ktoś ją zrani, to będę to ja. Moja odpowiedzialność za młodszą siostrę i nikogo więcej, więc wara mi od niej.
-Owszem. Zarzucę pannie bycie wścibską - odpowiadam chłodno - jak rozumiem, oczekujesz teraz, madame, moich wyjaśnień, dlaczego, co i jak, ale muszę cię zmartwić, lady Burke - stwierdzam miękko, bynajmniej nie kusząc się o unoszenie głosu, czy jeżenie go ukrytymi pułapkami - nie muszę i nie chcę udzielać pannie żadnych tłumaczeń - dodaję, prawie niefrasobliwie, wyjmując z swej szklanki kolorową parasolkę i odkładając ją na leżącą na stole serwetkę. Ben wie, że je lubię, więc niezależnie, co piję, zawsze dodaje je do szklanki - zalecam, aby zapomniała panienka o tej sprawie, bo nie dotyczy ona ciebie w najmniejszym nawet stopniu - podsumowuję, patrząc na nią bystro i chyba po raz pierwszy, tak zupełnie szczerze. Proszę. Odpuść to.
Wzdycham ciężko, kiedy Primosre jednak kontynuuje, idzie w zaparte i peroruje dalej. Wyciska mnie jak syfa, który jeszcze się nie wykluł, więc po prostu boli, pojawia się obrzęk i zaczerwienienie, a efektów: brak.
-Nie bez powodów zaprosiłem panienkę do Wenus - mówię, kiedy ona milknie, z lekkim znudzeniem, mieszając parasolką w swej szklance - jeśli nie zdajesz sobie z tego sprawy, droga lady Burke, prócz restauracji, działa tu burdel - informuję ją takim tonem, jakbym opowiadał jej, co mamy w dzisiejszym menu - a w burdelu mężowie zdradzają swoje żony, rzadziej na odwrót. Musisz sobie zdawać sprawę, madame, że mężczyznom pozwala się na zdecydowanie więcej, niż ich żonom - wydymam usta, to naprawdę nie jest takie trudne - pytanie brzmi: co z tego? - ironizuję, boli mnie w opór, wszystko, klatka piersiowa niemal się rozrywa, ale gram twardziela, bo inaczej nie przeżyję tego szturmu - wychodząc za mąż nie oczekujecie miłości, popraw mnie, jeżeli się mylę, lady Burke. Moja siostra spełniła swój obowiązek, zarówno względem naszego rodu, jak i swojej nowej rodziny. Lord Rosier również się z niego wywiązuje. Opiekuję się nią i dba o nią. To - podkreślam, swoje dłonie przenosząc na kolana, tak, by Primorse nie widziała, jak zaciskam je w pięści - jest najważniejsza część małżeńskiej przysięgi - kończę ostro, spoglądając na nią ostrym wzrokiem, drażniącym. Jeśli to ja muszę dać jej tą lekcję, niech będzie, byleby tylko mieć ją z głowy. I żeby jej, do tej głowy nie wpadło jednak wszystkiego radośnie Wandzi wypaplać.
Znowu, hipokryzja, która wspięła się na ośmiotysięcznik, zaczyna mi być z nimi wygodnie, więc je zapraszam, wcześniej zamykając na klucz w trzeciej szufladzie biurka, bo nimi gardzę. To coś, jak przeprosić się ze spodniami, jakich zarzekam, że nigdy nie założę. Ile takich par miałem i co z nimi zrobiłem? Wciągałem na tyłek, jak okazywało się, że reszta ciuchów jest akurat w praniu albo że nie pasują mi do góry lub butów. Teraz co, też mam przeprosić? Ale przecież nie toksycznym maskulinizm, choć kusi, naprawdę. Wiem jednak dobrze, że tego nie zrobię, już za dużo mnoży mi się postępowania wbrew sobie. Więcej do tej puli nie dołożę, chociaż świadomość, że panna Burke mogła nie być jedyna i tak zlewa mnie zimnym potem. Chciałem i chcę nadal powiedzieć o tym Evandrze, lecz wciąż nie dociekłem do tego, jak. Świta mi, że mogę po prostu się otrzepać i jakby nigdy nic, zostawić Primrose z tą wiedzą. Bez instrukcji co dalej, bez wytycznych, bez wskazówek, bez pomocy. Radź se, skoro tak się prosisz. Waham się jeszcze ułamek sekundy, ale kurwa, bez szans, nie dam jej tego zrobić. Nie dam tego zrobić Evandrze, jeśli ktoś ją zrani, to będę to ja. Moja odpowiedzialność za młodszą siostrę i nikogo więcej, więc wara mi od niej.
-Owszem. Zarzucę pannie bycie wścibską - odpowiadam chłodno - jak rozumiem, oczekujesz teraz, madame, moich wyjaśnień, dlaczego, co i jak, ale muszę cię zmartwić, lady Burke - stwierdzam miękko, bynajmniej nie kusząc się o unoszenie głosu, czy jeżenie go ukrytymi pułapkami - nie muszę i nie chcę udzielać pannie żadnych tłumaczeń - dodaję, prawie niefrasobliwie, wyjmując z swej szklanki kolorową parasolkę i odkładając ją na leżącą na stole serwetkę. Ben wie, że je lubię, więc niezależnie, co piję, zawsze dodaje je do szklanki - zalecam, aby zapomniała panienka o tej sprawie, bo nie dotyczy ona ciebie w najmniejszym nawet stopniu - podsumowuję, patrząc na nią bystro i chyba po raz pierwszy, tak zupełnie szczerze. Proszę. Odpuść to.
Wzdycham ciężko, kiedy Primosre jednak kontynuuje, idzie w zaparte i peroruje dalej. Wyciska mnie jak syfa, który jeszcze się nie wykluł, więc po prostu boli, pojawia się obrzęk i zaczerwienienie, a efektów: brak.
-Nie bez powodów zaprosiłem panienkę do Wenus - mówię, kiedy ona milknie, z lekkim znudzeniem, mieszając parasolką w swej szklance - jeśli nie zdajesz sobie z tego sprawy, droga lady Burke, prócz restauracji, działa tu burdel - informuję ją takim tonem, jakbym opowiadał jej, co mamy w dzisiejszym menu - a w burdelu mężowie zdradzają swoje żony, rzadziej na odwrót. Musisz sobie zdawać sprawę, madame, że mężczyznom pozwala się na zdecydowanie więcej, niż ich żonom - wydymam usta, to naprawdę nie jest takie trudne - pytanie brzmi: co z tego? - ironizuję, boli mnie w opór, wszystko, klatka piersiowa niemal się rozrywa, ale gram twardziela, bo inaczej nie przeżyję tego szturmu - wychodząc za mąż nie oczekujecie miłości, popraw mnie, jeżeli się mylę, lady Burke. Moja siostra spełniła swój obowiązek, zarówno względem naszego rodu, jak i swojej nowej rodziny. Lord Rosier również się z niego wywiązuje. Opiekuję się nią i dba o nią. To - podkreślam, swoje dłonie przenosząc na kolana, tak, by Primorse nie widziała, jak zaciskam je w pięści - jest najważniejsza część małżeńskiej przysięgi - kończę ostro, spoglądając na nią ostrym wzrokiem, drażniącym. Jeśli to ja muszę dać jej tą lekcję, niech będzie, byleby tylko mieć ją z głowy. I żeby jej, do tej głowy nie wpadło jednak wszystkiego radośnie Wandzi wypaplać.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Towarzyszące emocje były dobrym sygnałem, oznaczały, że za chłodnymi i ostrymi słowami lorda Lestrange kryło się coś więcej niż zwykła kalkulacja zysków i strat. Czasami żałowała, że była spostrzegawcza, że potrafiła obserwować otoczenie, że wyłapywała te drobne sygnały. Lepiej aby pewnych rzeczy nie widziała, wtedy może by nie drążyła tak pewnych spraw, może by odpuszczała i nie przeciągła struny. Czy gdyby była na jego miejscu nie zachowałaby się podobnie, wolałaby sama uporać się z problemem nie chcąc aby ktoś inny się w to mieszał. Też chciałaby chronić własna rodzinę i dążyć do tego aby jak najmniej osób wiedziało. Czy była wstanie udawać, że nic nie wie, patrzeć w oczy Evandrze i milczeć o tak ważnej kwestii. Rano rozmawiała z Aresem, który złożył jej nietypową obietnicę, równie szokującą i radosną co bolesną. Zakładał, że jego przyszła żona może pokochać kogoś innego i zezwalał jej na to. Między słowami zgodził się na zdradę małżeńską, a ona przystała na to samo. Uśmiechnęła się więc smutno do Francisa, gdyż wiedziała, że mężowie zdradzają swoje żony. Nie byłą głupią, nieświadoma niczego gąską, zdawała sobie sprawę, że przybytki uciech istniały. Choć co innego wiedzieć, a co innego doświadczyć. Prośbę dostrzegła, a jakże, tylko czy potrafiła tak po prostu odpuścić. Już chciała się ogryźć, odpowiedzieć, że skoro zdrady mężów to taka oczywistość to czemu z tego robi sekret, czemu był tak wzburzony kiedy opowiadał to Aresowi. Po co wściekłość kiedy to naturalna kolej rzeczy? Czy raczej nie winien machnąć niedbale ręką i powiedzieć Prim aby śmiało mówiła Evandrze, bo przecież ta wychodząc za Tristana była świadoma tego, że mąż będzie miał liczne kochanki i będzie się z nimi publicznie pokazywał. Słowa lorda Lestrange jednocześnie przeczyły same sobie z jego zachowaniem i niemą prośbą. Zakręciła szklanką tak jak on parasolką w swojej wodzie patrząc na niego uważnie. Chciała się upewnić czy jej wnioski są właściwe, czy dobrze rozczytała jego zachowanie, czy właściwie zinterpretowała sygnały jakie były wysyłane w jej stronę. Westchnęła cicho i upiła kolejny łyk podejmując chyba decyzję, a przynajmniej starając się to zrobić.
Atak by wymierzony bezpośrednio w lady Burke, choć nie była mu wrogiem, czas chyba aby lord Lestrange zrozumiał, że nie przyszła aby stawiać mu warunki.
-Dobrze – odpowiedziała kiedy jego słowa wybrzmiały i zapadła chwila ciszy. – Nie zdradzę się słowem, chociaż to ciężka dla mnie decyzja.
Osobiście wolałaby aby ktoś przyszedł i jej powiedział kiedy byłaby zdradzana. Wolała być przygotowana na sztorm niż zostać nim nagle zaskoczona. – Rozumiem, że to bardziej złożony i skomplikowany problem niż zwykła zdrada.
Strzelała w ciemno, możliwe, że się myliła i wcale tak nie było. Mógł ją teraz wyśmiać, zarzucić naiwność i głupotę. Być może nie powinna się tu pojawiać zaraz po rozmowie z przyszłym mężem, może winna nabrać dystansu i dopiero potem odezwać się do brata przyjaciółki albo nigdy.
-Proszę jednak pamiętać, że nie jestem tu aby zaszkodzić panu czy lady Rosier. Mogę pomóc, czymś więcej niż oburzeniem i byciem wścibską.
Atak by wymierzony bezpośrednio w lady Burke, choć nie była mu wrogiem, czas chyba aby lord Lestrange zrozumiał, że nie przyszła aby stawiać mu warunki.
-Dobrze – odpowiedziała kiedy jego słowa wybrzmiały i zapadła chwila ciszy. – Nie zdradzę się słowem, chociaż to ciężka dla mnie decyzja.
Osobiście wolałaby aby ktoś przyszedł i jej powiedział kiedy byłaby zdradzana. Wolała być przygotowana na sztorm niż zostać nim nagle zaskoczona. – Rozumiem, że to bardziej złożony i skomplikowany problem niż zwykła zdrada.
Strzelała w ciemno, możliwe, że się myliła i wcale tak nie było. Mógł ją teraz wyśmiać, zarzucić naiwność i głupotę. Być może nie powinna się tu pojawiać zaraz po rozmowie z przyszłym mężem, może winna nabrać dystansu i dopiero potem odezwać się do brata przyjaciółki albo nigdy.
-Proszę jednak pamiętać, że nie jestem tu aby zaszkodzić panu czy lady Rosier. Mogę pomóc, czymś więcej niż oburzeniem i byciem wścibską.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Każda jedna powinna zostać pouczona w ten sposób. Rozmowa w cztery oczy, prawdziwe jeden na jeden, ale nie radiowe pogawędki podczas jazdy powozem po mieście, a faktyczna twarda dyskusja. Bardziej: monolog, bo wszystko, co Primorose ma teraz robić, to słuchać.
Byle uważnie.
Kijowe to, nasze przywileje ich powinności, a jeszcze gorsze - że na to właśnie mają się przygotowywać. Akademia przyszłych żon, czasami się dziwię, na co nasze dziewczęta posyłają w ogóle do Hogwartu. Po cholerę im magia, skoro ich rola sprowadza się do funkcji ozdóbki. Pięknie odprasowana poszetka, złoty zegarek pobłyskujący na przegubie i żona u boku, spróbuj znaleźć różnicę. Spoiler: nie zdołasz.
Poziom bardzo trudne, lecz wymogiem nie jest tu, jak w przypadku zwykłych łamigłówek, spostrzegawczość, a pewna empatia. Mi zaczyna jej brakować, bo już otaczam lady Burke wyimaginowanym murem w ponurej komnacie, gdzie siedzi w rzędzie ze swymi rówieśniczkami i słucha, jak jakiś mężczyzna - oczywiście - sucho wyłuszcza im kwestie obowiązku, ale bez balsamu na dobry poślizg.
To chyba lepsze niż oszustwa i pływanie w szklanej kuli, rozbijanie się po bańce bez kątów i wieczne zawroty głowy, o których pogardliwie będą szeptać, że to paranoja. Ona zasługuje na prawdę, one zasługują na prawdę i Evandra, Evandra też na nią zasługuje.
Koniecznie w jakimś ładnym opakowaniu, z kolorową wstążką, by jakoś załagodzić fakt, że uczciwość będzie, jak skoczenie z całego półpiętra na raz. Utrzymasz się na nogach, o ile nic nie pójdzie nie tak, ale przy okazji tąpniesz mocno, ból rozjedzie się od stóp wyżej, bo przecież stronisz na co dzień od takich akrobacji. Zero zaoszczędzonego czasu, bo te parę sekund poświęcasz i tak na dojście do siebie, a kroki są jakieś krzywe, więcej zachodu niż pożytku. Krótko mówiąc, same nieprzyjemności, a ja intensywnie myślę, nad podarowaniem ich własnej siostrze.
-Cieszę się, że się rozumiemy, lady Burke - kwituję słowa kobiety, poprzedzone grząską ciszą. Niemal słyszę, jak w nią wpadam i nie potrafię wyjść, a tu proszę, z żałosnej pozycji przeskakuję nagle do kogoś, kto dyktuje zasady zachowania się przy stole - proszę sobie wyobrazić, że nie tylko ty martwisz się o Evandrę, madame. Że może na przykład i ja... - urywam tu, a sarkastyczny uśmiech znika z moich ust, to niepotrzebne. Już dość zrobiłem, wyzłośliwianie się byłoby pastwieniem, a tak, Primrose chce dobrze. Tak, jak ja.
-Byłbym wdzięczny, gdybyś nikomu nie wspominała o naszej pogawędce, lady Burke. I postarała się zapomnieć o tym, co słyszałaś - dodaję, tonem zakrawającym o prośbę, mimo że dźwięczy tam ostrzegawcza nuta, skryta niestarannie za warstwą troski.
-Jeżeli faktycznie darzy panna moją siostrę przyjaźnią, proszę po prostu, by jej to panna okazywała. Wsparciem i pomocą. Sam niestety nie we wszystkim mogę jej ulżyć, jednakowoż leży to w kompetencjach przyjaciółki - dodaję, skrzętnie omijając złożoność kwestii tej zdrady. To nie dla uszu Primrose Burke; oblizuję przesuszone usta, które lekko drżą, znów, znów to robię. Myślę o Wandzi i o tym, że nawet kiedy jej nie krzywdzę, to to robię i chyba... chyba już nie umiem inaczej.
Byle uważnie.
Kijowe to, nasze przywileje ich powinności, a jeszcze gorsze - że na to właśnie mają się przygotowywać. Akademia przyszłych żon, czasami się dziwię, na co nasze dziewczęta posyłają w ogóle do Hogwartu. Po cholerę im magia, skoro ich rola sprowadza się do funkcji ozdóbki. Pięknie odprasowana poszetka, złoty zegarek pobłyskujący na przegubie i żona u boku, spróbuj znaleźć różnicę. Spoiler: nie zdołasz.
Poziom bardzo trudne, lecz wymogiem nie jest tu, jak w przypadku zwykłych łamigłówek, spostrzegawczość, a pewna empatia. Mi zaczyna jej brakować, bo już otaczam lady Burke wyimaginowanym murem w ponurej komnacie, gdzie siedzi w rzędzie ze swymi rówieśniczkami i słucha, jak jakiś mężczyzna - oczywiście - sucho wyłuszcza im kwestie obowiązku, ale bez balsamu na dobry poślizg.
To chyba lepsze niż oszustwa i pływanie w szklanej kuli, rozbijanie się po bańce bez kątów i wieczne zawroty głowy, o których pogardliwie będą szeptać, że to paranoja. Ona zasługuje na prawdę, one zasługują na prawdę i Evandra, Evandra też na nią zasługuje.
Koniecznie w jakimś ładnym opakowaniu, z kolorową wstążką, by jakoś załagodzić fakt, że uczciwość będzie, jak skoczenie z całego półpiętra na raz. Utrzymasz się na nogach, o ile nic nie pójdzie nie tak, ale przy okazji tąpniesz mocno, ból rozjedzie się od stóp wyżej, bo przecież stronisz na co dzień od takich akrobacji. Zero zaoszczędzonego czasu, bo te parę sekund poświęcasz i tak na dojście do siebie, a kroki są jakieś krzywe, więcej zachodu niż pożytku. Krótko mówiąc, same nieprzyjemności, a ja intensywnie myślę, nad podarowaniem ich własnej siostrze.
-Cieszę się, że się rozumiemy, lady Burke - kwituję słowa kobiety, poprzedzone grząską ciszą. Niemal słyszę, jak w nią wpadam i nie potrafię wyjść, a tu proszę, z żałosnej pozycji przeskakuję nagle do kogoś, kto dyktuje zasady zachowania się przy stole - proszę sobie wyobrazić, że nie tylko ty martwisz się o Evandrę, madame. Że może na przykład i ja... - urywam tu, a sarkastyczny uśmiech znika z moich ust, to niepotrzebne. Już dość zrobiłem, wyzłośliwianie się byłoby pastwieniem, a tak, Primrose chce dobrze. Tak, jak ja.
-Byłbym wdzięczny, gdybyś nikomu nie wspominała o naszej pogawędce, lady Burke. I postarała się zapomnieć o tym, co słyszałaś - dodaję, tonem zakrawającym o prośbę, mimo że dźwięczy tam ostrzegawcza nuta, skryta niestarannie za warstwą troski.
-Jeżeli faktycznie darzy panna moją siostrę przyjaźnią, proszę po prostu, by jej to panna okazywała. Wsparciem i pomocą. Sam niestety nie we wszystkim mogę jej ulżyć, jednakowoż leży to w kompetencjach przyjaciółki - dodaję, skrzętnie omijając złożoność kwestii tej zdrady. To nie dla uszu Primrose Burke; oblizuję przesuszone usta, które lekko drżą, znów, znów to robię. Myślę o Wandzi i o tym, że nawet kiedy jej nie krzywdzę, to to robię i chyba... chyba już nie umiem inaczej.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Każda z nich wiedziała jak wygląda świat, w którym przyszło im żyć, ale nadal pozwalały sobie na marzenia. Usta mówiły: Nie oczekujemy miłości, a serce w tym czasie krwawi. Na salonach eleganckie, zadbane, wysublimowane, a we własnych pokojach nakładają opatrunki na wciąż niezagojone rany jakie zadaje im rzeczywistość. Daje się im posmakować wolności w szkole, daruje złudne poczucie sprawczości i decydowania o samych sobie, by po powrocie ze szkoły odrzeć z marzeń i uświadomić, że ta wolność jest złudna. Primrose miała to szczęście, że pomimo bycia córką chłodnych murów Durham pozwalano jej na wiele i choć Edgar charakteryzował się twardą ręką to jednak należał do jednych z bardziej wyrozumiałych ludzi wśród tradycyjnych rodzin czarodziejskich wśród arystokracji, o czym czasami zdarzało się jej zapominać. Jednak nie tylko kobiety miały ciężko. Widziała jak młodzieńcy zafascynowani tym, że mogą zdobywać szczyty zostają wciśnięci w rodzinne obowiązki, okowy małżeństw, których nie chcieli, ale jak zauważył Francis na ich wybryki patrzono bardziej łaskawym okiem, ale to nie oznaczało, że są szczęśliwi. Zwyczajnie mogli więcej, jednak niezależnie od płci każde z nich miało swoje obowiązki, ale nie znaczyło to, że lady Burke nie chciała wprowadzać zmian. Miała taki zamiar, nawet jeżeli społeczeństwo magiczne będzie ją wyśmiewać, nawet jeżeli będą pokazywać ją palcami i wytykać. Osiągnie swój cel, a ten był dość ambitny.
W tym jednak momencie jej uwagę przykuwał Francis i jego słowa. Zarejestrowała, że jej odpowiedź go uspokoiła, sprawiła, że poczuł się w pozycji osoby rozdającej karty. Upiła kolejny łyk drinka, kostki lodu zmniejszyły swoją obojętność informując, że już dość zabawiła i zajęła czasu.
-Nie było moim celem podważać tego, że troszczy się pan o siostrę – przekręciła lekko głowę na bok wciąż patrząc bystro na Francisa. – Wręcz przeciwnie, rozpoznaję tą troskę. Takie samo spojrzenie mają moi bracia oraz kuzyn gdy chodzi o moją osobę. Proszę mieć jednak świadomość, że zwykle wiemy, że coś jest na rzeczy. Evandra to inteligentna osoba i jestem przekonana, że czuje iż coś się dzieje, a pan przed nią coś ukrywa.
Siedząc skrzyżowała nogi w kostkach, a opróżniona szklanka została odstawiona na blat stolika, parę kropel spłynęło po jej ściance zostawiając po sobie wilgoć niczym wydźwięk słów lady Burke, które padły po chwili ciszy jaka między nimi zapadła.
-Mogę przemilczeć, zapomnieć się nie da. – Odparła chłodno zbierając się do wyjścia. – Proszę sobie odpowiedzieć na pytanie czy ukrywa pan te informacje ze względu na siebie czy na Evandrę? Bowiem powiem lordzie, że nic, absolutnie nic nie przygotowuje na taki cios. Nie ważne jak bardzo będziesz starał się ją przygotować to nic nie złagodzi szoku i bólu. Im dłużej będziesz zwlekał tym bardziej będzie bolało.
Powoli wstała ze swojego miejsca nadal z utkwionym spojrzeniem w lordzie Lestrange.
-Nie jest słabą i kruchą istotą, jest silną kobietą, silniejszą niż wydaje się wszystkim dookoła. Pozbawiając jej tej siły, ranisz sam siebie. – Sięgnęła po rękawiczki, które naciągnęła na smukłe i jasne dłonie. Na palcu zalśnił sporej wielkości pierścionek z zielonym oczkiem. – Dziękuję za rozmowę, lordzie Lestrange, była niezwykle owocna i… pouczająca.
Z tymi słowami opuściła spokojnym krokiem lożę, w której siedzieli, odgłos jej obcasów oddalających się pozostawiał po sobie świdrującą w uszach ciszę. Podziękowała Benowi z delikatnym uśmiechem za drinka oraz przyjęła z gracją pelerynkę zapinając ją na srebrną broszę. Poprawiła toczek na głowie i rzuciła ostatnie spojrzenie w stronę loży, w której odbyła rozmowę z bratem Evandry. Liczyła na uspokojenie swojego sumienia, ułatwienia podjęcia decyzji, a wychodziła z jeszcze większym mentlikiem w głowie.
/zt dla Prim
W tym jednak momencie jej uwagę przykuwał Francis i jego słowa. Zarejestrowała, że jej odpowiedź go uspokoiła, sprawiła, że poczuł się w pozycji osoby rozdającej karty. Upiła kolejny łyk drinka, kostki lodu zmniejszyły swoją obojętność informując, że już dość zabawiła i zajęła czasu.
-Nie było moim celem podważać tego, że troszczy się pan o siostrę – przekręciła lekko głowę na bok wciąż patrząc bystro na Francisa. – Wręcz przeciwnie, rozpoznaję tą troskę. Takie samo spojrzenie mają moi bracia oraz kuzyn gdy chodzi o moją osobę. Proszę mieć jednak świadomość, że zwykle wiemy, że coś jest na rzeczy. Evandra to inteligentna osoba i jestem przekonana, że czuje iż coś się dzieje, a pan przed nią coś ukrywa.
Siedząc skrzyżowała nogi w kostkach, a opróżniona szklanka została odstawiona na blat stolika, parę kropel spłynęło po jej ściance zostawiając po sobie wilgoć niczym wydźwięk słów lady Burke, które padły po chwili ciszy jaka między nimi zapadła.
-Mogę przemilczeć, zapomnieć się nie da. – Odparła chłodno zbierając się do wyjścia. – Proszę sobie odpowiedzieć na pytanie czy ukrywa pan te informacje ze względu na siebie czy na Evandrę? Bowiem powiem lordzie, że nic, absolutnie nic nie przygotowuje na taki cios. Nie ważne jak bardzo będziesz starał się ją przygotować to nic nie złagodzi szoku i bólu. Im dłużej będziesz zwlekał tym bardziej będzie bolało.
Powoli wstała ze swojego miejsca nadal z utkwionym spojrzeniem w lordzie Lestrange.
-Nie jest słabą i kruchą istotą, jest silną kobietą, silniejszą niż wydaje się wszystkim dookoła. Pozbawiając jej tej siły, ranisz sam siebie. – Sięgnęła po rękawiczki, które naciągnęła na smukłe i jasne dłonie. Na palcu zalśnił sporej wielkości pierścionek z zielonym oczkiem. – Dziękuję za rozmowę, lordzie Lestrange, była niezwykle owocna i… pouczająca.
Z tymi słowami opuściła spokojnym krokiem lożę, w której siedzieli, odgłos jej obcasów oddalających się pozostawiał po sobie świdrującą w uszach ciszę. Podziękowała Benowi z delikatnym uśmiechem za drinka oraz przyjęła z gracją pelerynkę zapinając ją na srebrną broszę. Poprawiła toczek na głowie i rzuciła ostatnie spojrzenie w stronę loży, w której odbyła rozmowę z bratem Evandry. Liczyła na uspokojenie swojego sumienia, ułatwienia podjęcia decyzji, a wychodziła z jeszcze większym mentlikiem w głowie.
/zt dla Prim
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Ostatnio zmieniony przez Primrose Burke dnia 19.04.21 14:13, w całości zmieniany 1 raz
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Och, słonko.
Powiedziałbym tak do niej, może nachylił się nad nią z protekcjonalnym uśmiechem, pogroziłbym palcem i odprawił z niczym. Tylko dlatego, że leży to w mej gestii. Co jeszcze? Wydrwić, też mogę, pewnie, dlaczego nie. Inaczej niż do tej pory, bo przy całej mej zapalczywości, nadymam się jak rozdymka, by ukazać jej, że sekret sekretem pozostać musi. W miarę grzecznie, schludnie, elegancko. Pizzę je się palcami, ale używam sztućców, to podmianka tego kalibru, czysty kołnierz i brudne rękawy, oddech odświeżony nie porannym szczotkowaniem zębów, a gumą do życia i liśćmi mięty. Jakby bez niej to nie dostarczało mi wystarczających dylematów, ale jest, jak zaginiona paczka z Aliexpres zamówiona sto lat temu, totalnie niespodziewana, lecz znalezienie jej w skrzynce nie skutkuje nawet pochodną radości. Raczej: uczuciu podobnemu, kiedy nie lubisz się ze swoimi sąsiadami, a na drzwiach mieszkania znajdujesz rozbite jajko, które ściekło także na klamkę, za którą trzeba chwycić, żeby wejść do środka. I co? Robisz to, bo nie ma kurwa innego wyjścia, jeżeli akurat nie nosisz przy sobie chusteczek. Ja nie noszę, chociaż matka zawsze mi o nich przypominała, przynajmniej dopóki nie skończyłem trzydziestu lat, jakby po tej magicznej dacie stwierdziła, że sam muszę dbać o swoje higieniczne przybory. To się nie sprawdza, ani chusteczek, ani kremu do rąk, ani zwilżającego balsamu do ust o niczym nie pamiętam. Od kiedy ciężko o faje, przed wyjściem nawet po kieszeniach się nie klepię, bo wiem, że nic w nich nie znajdę. Jakbym spalił jednego albo dwa, może łapy nie trzęsłyby mi się tak bardzo, jak teraz, co maskuję zabawą wysoką szklanką. Tym nie buduję autorytetu, jakoś to szło, palce splecione w wieżyczkę i tak dalej, ale jebać, już za późno, skruszę ją szczerością, bo jej uczucia mnie nie obchodzą, za to Evandry - owszem. Nie wiem, czy Primrose to słyszy, ale wyrzuca mi same oczywistości, truizmy, jakby nagle zauważyła, że brzydko jest kłamać i oszukiwać.
-Lady Burke - wywołuję ją do odpowiedzi, więc jednak musztra, mam ochotę prychnąć, lecz zbyt mocno drapie mnie gardło, by wydobyć z niego coś ponad starannie artykułowanymi słowami. Prawie w formie apostrofy, lecz nie takiej pełnej szacunku, a takiej, co wzywa do zapłaty - moja siostra jest teraz szczęśliwa - jest, prawda? Robisz wszystko, żeby była - i nie masz żadnego prawa, by jej to szczęście odbierać - stwierdzam głucho, choć nie powiem, brzmi to wygodnie. Podpuścić małą Prim Burke, by pobiegła do Wandzi i wypaplała jej dokumentnie wszystko - wiesz, co by się stało, gdyby się dowiedziała o tym upokorzeniu? Wiesz, jak by zareagowała? Wiesz, czy ta wiadomość nie wywołałaby ataku jej choroby? - wyliczam, wstając z miejsca i patrząc na kobietę z góry, wkurwiony, mało co robiąc się ze swojego wzburzenia i że za takie potraktowanie swej siostry, Edgar śmiało może wyzwać mnie na pojedynek - wiesz, czy by go przeżyła? - pada moje ostatnie pytanie, pierś unosi mi się szybko, a twarz błyszczy od nerwowego potu.
-Myślę, że tyle wystarczy - dodaję ciszej, po tym wybuchu wydaje się, że prawie szepczę - nie masz absolutnie żadnego prawa, żeby mnie osądzać, lady Burke. Znam moją siostrę i chcę dla niej jak najlepiej. Jeżeli szanujesz Evandrę oraz jej małżeństwo, nie piśniesz jej ani słowa - mówię, znowu głośno, pewny siebie, jakbym odczytywał instrukcję nowej gry planszowej wydrukowanej wyjątkowo dużą czcionką, uniemożliwiającą pomyłkę - sam muszę jej to powiedzieć - i powiem, kiedyś, kiedy trafię na dobry moment i będę mieć pewność, że jej to nie zrujnuje.
-Trafisz do wyjścia, lady Burke - kończę naszą rozmowę, wskazując jej dłonią, że pora się zbierać. Nie idę za nią, nie odprowadzam jej, czekam, aż zniknie za kotarą i później jeszcze chwilę - po czym ciskam szklankę o przeciwległą ścianę, marząc o kawałku szkła w oku, co uczyni mnie biernym i obojętnym.
zt
Powiedziałbym tak do niej, może nachylił się nad nią z protekcjonalnym uśmiechem, pogroziłbym palcem i odprawił z niczym. Tylko dlatego, że leży to w mej gestii. Co jeszcze? Wydrwić, też mogę, pewnie, dlaczego nie. Inaczej niż do tej pory, bo przy całej mej zapalczywości, nadymam się jak rozdymka, by ukazać jej, że sekret sekretem pozostać musi. W miarę grzecznie, schludnie, elegancko. Pizzę je się palcami, ale używam sztućców, to podmianka tego kalibru, czysty kołnierz i brudne rękawy, oddech odświeżony nie porannym szczotkowaniem zębów, a gumą do życia i liśćmi mięty. Jakby bez niej to nie dostarczało mi wystarczających dylematów, ale jest, jak zaginiona paczka z Aliexpres zamówiona sto lat temu, totalnie niespodziewana, lecz znalezienie jej w skrzynce nie skutkuje nawet pochodną radości. Raczej: uczuciu podobnemu, kiedy nie lubisz się ze swoimi sąsiadami, a na drzwiach mieszkania znajdujesz rozbite jajko, które ściekło także na klamkę, za którą trzeba chwycić, żeby wejść do środka. I co? Robisz to, bo nie ma kurwa innego wyjścia, jeżeli akurat nie nosisz przy sobie chusteczek. Ja nie noszę, chociaż matka zawsze mi o nich przypominała, przynajmniej dopóki nie skończyłem trzydziestu lat, jakby po tej magicznej dacie stwierdziła, że sam muszę dbać o swoje higieniczne przybory. To się nie sprawdza, ani chusteczek, ani kremu do rąk, ani zwilżającego balsamu do ust o niczym nie pamiętam. Od kiedy ciężko o faje, przed wyjściem nawet po kieszeniach się nie klepię, bo wiem, że nic w nich nie znajdę. Jakbym spalił jednego albo dwa, może łapy nie trzęsłyby mi się tak bardzo, jak teraz, co maskuję zabawą wysoką szklanką. Tym nie buduję autorytetu, jakoś to szło, palce splecione w wieżyczkę i tak dalej, ale jebać, już za późno, skruszę ją szczerością, bo jej uczucia mnie nie obchodzą, za to Evandry - owszem. Nie wiem, czy Primrose to słyszy, ale wyrzuca mi same oczywistości, truizmy, jakby nagle zauważyła, że brzydko jest kłamać i oszukiwać.
-Lady Burke - wywołuję ją do odpowiedzi, więc jednak musztra, mam ochotę prychnąć, lecz zbyt mocno drapie mnie gardło, by wydobyć z niego coś ponad starannie artykułowanymi słowami. Prawie w formie apostrofy, lecz nie takiej pełnej szacunku, a takiej, co wzywa do zapłaty - moja siostra jest teraz szczęśliwa - jest, prawda? Robisz wszystko, żeby była - i nie masz żadnego prawa, by jej to szczęście odbierać - stwierdzam głucho, choć nie powiem, brzmi to wygodnie. Podpuścić małą Prim Burke, by pobiegła do Wandzi i wypaplała jej dokumentnie wszystko - wiesz, co by się stało, gdyby się dowiedziała o tym upokorzeniu? Wiesz, jak by zareagowała? Wiesz, czy ta wiadomość nie wywołałaby ataku jej choroby? - wyliczam, wstając z miejsca i patrząc na kobietę z góry, wkurwiony, mało co robiąc się ze swojego wzburzenia i że za takie potraktowanie swej siostry, Edgar śmiało może wyzwać mnie na pojedynek - wiesz, czy by go przeżyła? - pada moje ostatnie pytanie, pierś unosi mi się szybko, a twarz błyszczy od nerwowego potu.
-Myślę, że tyle wystarczy - dodaję ciszej, po tym wybuchu wydaje się, że prawie szepczę - nie masz absolutnie żadnego prawa, żeby mnie osądzać, lady Burke. Znam moją siostrę i chcę dla niej jak najlepiej. Jeżeli szanujesz Evandrę oraz jej małżeństwo, nie piśniesz jej ani słowa - mówię, znowu głośno, pewny siebie, jakbym odczytywał instrukcję nowej gry planszowej wydrukowanej wyjątkowo dużą czcionką, uniemożliwiającą pomyłkę - sam muszę jej to powiedzieć - i powiem, kiedyś, kiedy trafię na dobry moment i będę mieć pewność, że jej to nie zrujnuje.
-Trafisz do wyjścia, lady Burke - kończę naszą rozmowę, wskazując jej dłonią, że pora się zbierać. Nie idę za nią, nie odprowadzam jej, czekam, aż zniknie za kotarą i później jeszcze chwilę - po czym ciskam szklankę o przeciwległą ścianę, marząc o kawałku szkła w oku, co uczyni mnie biernym i obojętnym.
zt
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
1.04 po uroczystościach
Wyjątkowo ochoczo oddała na wejściu swój płaszcz. Umiejętnym ruchem uporządkowała fryzurę. Gustowne wcięcie dekoltu sukni przyozdobione drobną biżuterią prezentowała już nieskrępowanie, dumnie. To nie diamenty dodają kobiecie pewności siebie. Byli to mężczyźni. Kto odważyłby się w tym momencie powiedzieć coś nieodpowiedniego pod jej adresem w podobnym towarzystwie...? Rozciągnęła usta w delikatnie kokieteryjnym łuku. Tiulowe, półprzezroczyste rękawy sukni dodawały bladej skórze świeżości, soczystości. Pięknie wpasowywała się w stonowane czernie, zielenie i złoto. Gibkim ruchem wplotła się na nowo pod ramię towarzysza. Oblekła go spojrzeniem pełnym ciekawości.
- A więc, Panie Mulciber... - zaczęła, powabnie uginając szyję w jego kierunku. Zupełnie tak, jakby chciała wyjawić mu wyjątkowy sekret. Ściszyła też głos o pół tonu - proszę mi powiedzieć... Jak to jest być bohaterem - mruknęła do ucha, a potem odchyliła się z lekkim rumieńcem na twarzy będąc zawstydzoną, jak i zadowoloną ze swojej akcji. Młodociana zaczepność zmąciła napiętą oraz skrzącą się w oczach taflę zainteresowania - Proszę mi opowiedzieć przy winie. Jestem spragniona - wyznała zerkając na jedną z utworzonych przy ścianie grupek pięknych, dystyngowanych kobiet które były zadowalane przez kelnera, złotą tacę i rząd lampek wypełnionych winem - Skorzystajmy z degustacji. Wybiorę coś dla Pana, Panie Mulciber, a Pan wybierze dla mnie - wyjątkowo naturalnie zaproponowała niewinną, a może nawet trochę dziecinną grę. Może to zasługa jej wrodzonego entuzjazm, a może dziwna umiejętność do wzniecania w codzienności tych drobnych chwil zachwytu, jednak przyjemnie się tego słuchało i ciężko było odmówić. Zatrzepotał pomalowanymi i wydłużonymi rzęsami.
- Chciałabym też posłuchać co Pan sądzi o popełnionych występach. Proszę tylko nie myśleć nad tym za długo i głęboko. Pierwsze lekkie i proste myśli są najbliższe wrażeniom - chciała posłuchać. Lubiła sposób w jaki Mulciber się wypowiadał. Spójny, uporządkowany, uprzejmy... czyżby w wieku dziewiętnastu lat odkrywała w sobie dziwny pociąg do wysłuchiwania ludzi mądrzejszych od siebie...?
Kiedy podszedł Pan z obsługi wybrała jedno z oferowanych win.
Wyjątkowo ochoczo oddała na wejściu swój płaszcz. Umiejętnym ruchem uporządkowała fryzurę. Gustowne wcięcie dekoltu sukni przyozdobione drobną biżuterią prezentowała już nieskrępowanie, dumnie. To nie diamenty dodają kobiecie pewności siebie. Byli to mężczyźni. Kto odważyłby się w tym momencie powiedzieć coś nieodpowiedniego pod jej adresem w podobnym towarzystwie...? Rozciągnęła usta w delikatnie kokieteryjnym łuku. Tiulowe, półprzezroczyste rękawy sukni dodawały bladej skórze świeżości, soczystości. Pięknie wpasowywała się w stonowane czernie, zielenie i złoto. Gibkim ruchem wplotła się na nowo pod ramię towarzysza. Oblekła go spojrzeniem pełnym ciekawości.
- A więc, Panie Mulciber... - zaczęła, powabnie uginając szyję w jego kierunku. Zupełnie tak, jakby chciała wyjawić mu wyjątkowy sekret. Ściszyła też głos o pół tonu - proszę mi powiedzieć... Jak to jest być bohaterem - mruknęła do ucha, a potem odchyliła się z lekkim rumieńcem na twarzy będąc zawstydzoną, jak i zadowoloną ze swojej akcji. Młodociana zaczepność zmąciła napiętą oraz skrzącą się w oczach taflę zainteresowania - Proszę mi opowiedzieć przy winie. Jestem spragniona - wyznała zerkając na jedną z utworzonych przy ścianie grupek pięknych, dystyngowanych kobiet które były zadowalane przez kelnera, złotą tacę i rząd lampek wypełnionych winem - Skorzystajmy z degustacji. Wybiorę coś dla Pana, Panie Mulciber, a Pan wybierze dla mnie - wyjątkowo naturalnie zaproponowała niewinną, a może nawet trochę dziecinną grę. Może to zasługa jej wrodzonego entuzjazm, a może dziwna umiejętność do wzniecania w codzienności tych drobnych chwil zachwytu, jednak przyjemnie się tego słuchało i ciężko było odmówić. Zatrzepotał pomalowanymi i wydłużonymi rzęsami.
- Chciałabym też posłuchać co Pan sądzi o popełnionych występach. Proszę tylko nie myśleć nad tym za długo i głęboko. Pierwsze lekkie i proste myśli są najbliższe wrażeniom - chciała posłuchać. Lubiła sposób w jaki Mulciber się wypowiadał. Spójny, uporządkowany, uprzejmy... czyżby w wieku dziewiętnastu lat odkrywała w sobie dziwny pociąg do wysłuchiwania ludzi mądrzejszych od siebie...?
Kiedy podszedł Pan z obsługi wybrała jedno z oferowanych win.
Ostatnio zmieniony przez Salome Lyon dnia 12.05.22 15:29, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Salome Lyon' has done the following action : Rzut kością
'k20' : 15
'k20' : 15
Nie umknął mu subtelny ruch, gdy dłoń muskała ramię i przepływała przez falę złotych włosów. Mimochodem podążył za dłonią spojrzeniem. Początkowo niewzbudzającą u niej zachwytu suknia rzeczywiście wyróżniała się na tle pozostałych. Dominowały ciemne kolory; czernie, zielenie. Czerwień lady doyenie Rosier, której nie sposób było nie zauważyć i przeciągnąć po niej spojrzeniem. Salome wyglądała w swojej kreacji delikatnie, dziewczęco, młodo. W jego mniemaniu dokładnie tak, jak miała, podkreślając tym samym różnice z większością zgromadzonych tam kobiet. Nie znał się na kolorach, wzorach — nie pojmował początkowego problemu, bowiem kiedy popatrzył na nią, trudno mu było oderwać spojrzenie. Krew w żyłach zdawała się płynąć szybciej — orientował się po czasie. Wiedział, że należało się pilnować, ale nie sposób było się przed tym obronić.
Jej pytanie, choć tendencyjne, skomentował w pierwszej chwili pobłażliwym spojrzeniem. Nie ono, a jej bliskość sprawiła mu przyjemność. Chciał ją mieć bliżej, w sposób oczywisty i nachalny. I choć Wenus było czym było — nie mógł sobie na to pozwolić ani tu ani teraz. Ani względem niej.
Uśmiechnął się uprzejmie, choć w jego uśmiechu zawsze było coś wilczego.
— Oczywiście— zgodził się na zabawną propozycję, wybierając jeden z kielichów z tacy, kiedy kelner pojawił się tuż przy nich. Nie wahał się — wybrał po kolorze. Giovanna, za którą się dziś wyjątkowo tu, w Wenus nie rozglądał, nauczyła go czegoś o winach. I miała świetny gust. Z arogancką pewnością siebie przekazał jej trunek, pewien, że wybrał mądrze i dobrze, choć nie mógł być pewien jej preferencji i gustu. Wybierał jednak pod siebie.— Wierzę, że to będzie coś dobrego — odpowiedział pewnie, bez cienia wątpliwości, podsuwając jej kielich, którzy trzymał delikatnie za nóżkę. — Jeśli jednak nie, mam nadzieję, że nie wyląduje na mojej szacie — dodał z rozbawieniem. — Z powodu tego pytania i sposobu, w jaki patrzysz na mnie dziś, panno Lyon odczuwam ogromną presję — skłamał, uśmiechając się łagodnie. — Jestem oszołomiony. Robię to, co do mnie należy. Zależy mi na dobru tego kraju, naszej społeczności — dodał, postanawiając zaraz odbić pytanie z powrotem do niej. — Jak podobała się panience uroczystość? Rozmach? Goście? — Interesowały go jej odczucia względem innych. — Występy były inspirujące… I wymowne. Jestem pewien, że o symbolice i przesłaniu kierowanym do publiki mogłaby panna opowiedzieć mi znacznie więcej. — Spojrzał na nią, zatrzymując się przy jednym ze stolików, ale jego wzrok zaraz uniósł się wyżej, jakby pośród gromadzących się postaci poszukiwał jednej, konkretnej.
Jej pytanie, choć tendencyjne, skomentował w pierwszej chwili pobłażliwym spojrzeniem. Nie ono, a jej bliskość sprawiła mu przyjemność. Chciał ją mieć bliżej, w sposób oczywisty i nachalny. I choć Wenus było czym było — nie mógł sobie na to pozwolić ani tu ani teraz. Ani względem niej.
Uśmiechnął się uprzejmie, choć w jego uśmiechu zawsze było coś wilczego.
— Oczywiście— zgodził się na zabawną propozycję, wybierając jeden z kielichów z tacy, kiedy kelner pojawił się tuż przy nich. Nie wahał się — wybrał po kolorze. Giovanna, za którą się dziś wyjątkowo tu, w Wenus nie rozglądał, nauczyła go czegoś o winach. I miała świetny gust. Z arogancką pewnością siebie przekazał jej trunek, pewien, że wybrał mądrze i dobrze, choć nie mógł być pewien jej preferencji i gustu. Wybierał jednak pod siebie.— Wierzę, że to będzie coś dobrego — odpowiedział pewnie, bez cienia wątpliwości, podsuwając jej kielich, którzy trzymał delikatnie za nóżkę. — Jeśli jednak nie, mam nadzieję, że nie wyląduje na mojej szacie — dodał z rozbawieniem. — Z powodu tego pytania i sposobu, w jaki patrzysz na mnie dziś, panno Lyon odczuwam ogromną presję — skłamał, uśmiechając się łagodnie. — Jestem oszołomiony. Robię to, co do mnie należy. Zależy mi na dobru tego kraju, naszej społeczności — dodał, postanawiając zaraz odbić pytanie z powrotem do niej. — Jak podobała się panience uroczystość? Rozmach? Goście? — Interesowały go jej odczucia względem innych. — Występy były inspirujące… I wymowne. Jestem pewien, że o symbolice i przesłaniu kierowanym do publiki mogłaby panna opowiedzieć mi znacznie więcej. — Spojrzał na nią, zatrzymując się przy jednym ze stolików, ale jego wzrok zaraz uniósł się wyżej, jakby pośród gromadzących się postaci poszukiwał jednej, konkretnej.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k20' : 17
'k20' : 17
Na przyjęciu pełnym samych znamienitych gości nie sposób pomówić z każdym, oddając należne mu zainteresowanie. Lady doyenne Rosier starała się zamienić choć kilka słów z jak największą liczbą osób, śledząc kolejne sylwetki, wyłapując zeń te, na których zależało jej najbardziej. Ciągnęło ją do artystów, nie dało się tego ukryć, ale i nie było ku temu powodu. Brylując w towarzyskiej śmietance miała możliwość poznania najznamienitszych person w świecie i do tego też dążyła, skrupulatnie dobierając nowe znajomości.
O madame Vanity słyszała wiele dobrego, zarówno o jej wrodzonym talencie, jak i niezwykłej elegancji. Od miesiąca związana była z Czarodziejską Operą w Hampshire, nad którą pieczę pełnił ród Lestrange i mogła zająć jej czas w tamtejszych kuluarach po jednej z premier, ale tym razem było kilka kwestii, jakie zamierzała z nią poruszyć. Od kiedy oficjalnym stało się jej wsparcie wobec Rycerzy Walpurgii, czuła silniejszą więź ze sprawą. Naturalnie nie potrzebowała tytułów dla pełnienia swych obowiązków. Pyszniący się na piersi order świadczył o determinacji i był wyróżnieniem, ale nie stanowił celu samego w sobie. Nie mogli spocząć na laurach, nawet jeśli Cornelius Sallow w swych wielkich przemowach traktował o pokonaniu wroga. O tym ile wciąż czekało ich pracy świadczył rozpisany na następne miesiące plan wydarzeń. Evandra mogła na ten jeden wieczór zapomnieć o obowiązkach i poddać się świętowaniu, lecz podobne temu przyjęcia służyły zawiązywaniu porozumień; głupotą byłoby nie skorzystać z okazji.
Kiedy tylko podszedł do niej kelner z prezentacją karty win, poprosiła o Moscato Giallo, do którego smaku przyzwyczaiła ją Adelaide Nott. Lekkie, słodkie, o subtelnych taninach, których nadmiar zwykle dominował w smaku, wywołując na twarzy półwili mało elegancki grymas. Przyjęła kieliszek i pozwoliła, by kwiatowy smak rozlał się w ustach, błękitem spojrzenia wodząc za interesującą ją kobietą. Kończyła właśnie rozmowę i miała zostać sama. Salonowe gry wymagały wyczucia i zwinności, by po salach poruszać się płynnie, nie tworząc nagłych, typowych dla śmiertelników przestojów. Trzeba było zdać się na wyczucie, odczytać pożegnanie z ruchu warg, wykonać pierwszy krok, wyminąć kolejnych gości i złapać kontakt wzrokowy, by wreszcie:
- Madame Vanity, to niezwykłe móc cię wreszcie poznać - zwróciła się do czarownicy z ciepłym uśmiechem, zatrzymując się przed śpiewaczką. - Niebywała przyjemność usłyszeć cię w operze, lecz spotkania w kuluarach z artystką twojego formatu zawsze robią na mnie onieśmielające wrażenie - poczęstowała ją połowicznym kłamstwem, w którym nie sposób wyczuć sztuczności, a zwykłe pochlebstwo. Każdy chce być doceniony, lubi uznanie oraz komplementy, a twórcy sztuki w zupełności, wiodąc w tej kwestii niepodważalny prym. Lady Rosier nie miała problemu z komplementowaniem, lubiąc prawić pochwały, dostrzegać unoszące się w uśmiechu kąciki ust, czasem i kwitnący na policzkach uśmiech. Szkopuł tkwi w tym, by dobrać odpowiedni komentarz do danej osoby, nie przesadzić, ani nie przestraszyć. - Dzisiejszy występ prawdziwie zachwycający. Jakie to uczucie móc wystąpić na tak znakomitym wydarzeniu? - zapytała, nie kryjąc zainteresowania. Była pod wrażeniem jej talentu i nieco zazdrościła możliwości występowania przed publicznością. Jako młoda dziewczyna marzyła o podobnej karierze, jednak błękitna krew oraz tytuł to uniemożliwiały.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Bankiety podobne temu dzisiejszemu stały się jednym z najbardziej antycypowanych elementów wszystkich celebracji. Właśnie wśród wysokiego towarzystwa, wśród elity — z początku przede wszystkim niemieckiej, ale z biegiem czasu i rozrostu sieci kontaktów pana Kruegera także angielskiej — w praktyce ćwiczyła swe umiejętności etykiety, stopniowo wynosząc je na poziom osiągany przez arystokratów przyuczanych do brylowania na salonach od wczesnego dzieciństwa. Kruegerowie byli nazwiskiem liczącym się w Niemczech, nazwisko Vanity znaczyć potrafiło wiele w świecie sztuki, a i rodzina Sallowów, do której wejdzie za niecałe dwa miesiące, również należała do angielskiej elity. Nie czuła się dzięki temu przytłoczona atmosferą, bawiła się znakomicie, czas spędzając początkowo przy boku swego narzeczonego, następnie — gdy ten poświęcał swoją uwagę obecnemu w Wenus lordowi nestorowi Avery — przenosząc uwagę na kolejną kobietę związaną z jej rodzinnym Shropshire.
Rozmowa z lady doyenne Avery stanowiła wyjątkowo miłą okoliczność; niedawno odbyta kolacja z lordem Juliusem Magnusem w zamku Ludlow, na którą została zaproszona z narzeczonym celem ustalenia szczegółów ślubu w Pałacu Zimowym, nie była dla niej byle lichą okazą towarzyską. Chcąc wspierać Corneliusa w jego osobistej misji, jak i tej, która od wieków przyświecała Sallowom jako najbliższym doradcom panów Shropshire wiedziała, że podobnych okazji nie należy marnować, że należy kuć żelazo, póki gorące. Przechodzący obok kelner zaoferował obu paniom degustację win, z której z budującą się w środku ciekawością skorzystała Valerie. Nie spróbowała jednak wina do czasu, aż nie skończyła rozmawiać ściszonym głosem z panią na Ludlow. Chyba naprawdę szczerze polubiła tę kobietę.
Wystarczył też jeden krótki, choć wymowny kontakt wzrokowy z Corneliusem, by narzeczeństwo rozdzieliło się, na kilka chwil zanurzając się w towarzystwo, w którym lepiej było im się poruszać samotnie, bez wciąż przecież ukochanej drugiej połówki.
Spacerując po sali — z nieodłącznym sprawianiem wrażenia, że porusza się w konkretnym celu i kierunku, nie tylko dla dostrzeżenia kolejnej intrygującej okazji — nie spodziewała się, że sposobność do kolejnej rozmowy nadejdzie tak szybko, w miękkich krokach kolejnej żony nestora, niezwykle urokliwej lady doyenne Rosier.
— Lady doyenne, sprawia mi lady ogromny zaszczyt — odpowiedziała jej z równie ciepłym uśmiechem, głos śpiewaczki nie nosił na sobie nawet najmniejszej rysy zmęczenia. Rozbrzmiewał klarownie, miękko, z delikatną nutą słodyczy. Valerie dygnęła zwinnie przed Evandrą, oddając w ten sposób należny jej szacunek, a gracja, z którą to zrobiła mogła wyraźnie zarysować półwili fakt, że nie rozmawiała z nikim, kto na bankiecie zjawił się byle przypadkiem. Kolejny uśmiech i skromne spuszczenie wzroku były następną częścią tej szczególnej, salonowej gry. — Wobec takich pochlebstw nie pozostaje mi więc nic innego niż zaprosić lady doyenne w jej rodzinne progi. Wraz z artystami Czarodziejskiej Opery w Hampshire jesteśmy teraz w trakcie prób do szczególnego przedstawienia — zdradzenie drobnej tajemnicy nie było znowu niczym szczególnie nagannym. Krewniacy Evandry sprawujący większy nadzór nad działalnością opery wiedzieli od dawna, o jakim spektaklu mowa, a czarownica mogła równie dobrze zwrócić się o tę informację do nich. Tymczasem budując atmosferę zaufania i plecionego wianka komplementów Valerie zbliżyła się do czarownicy, wcześniej upewniając się, że tajemnica nie dotrze do nikogo innego, za wyjątkiem uszu lady Rosier. — Tristan i Izolda Richarda Wagnera, niemiecki oryginał — gdy ciepły szept dotarł do adresatki, Vanity odsunęła się na powrót na wskazaną odległość, a w jej jasnoniebieskich oczach zaiskrzyło dodatkowe zainteresowanie. Szlachetny małżonek lady Evandry nosił imię bohatera średniowiecznych legend, tych o tragicznej miłości. Może zdecyduje się wybrać na spektakl w jego towarzystwie? Albo — poniekąd przekornie — w towarzystwie rodziny lub zupełnie samotnie?
Pytanie Evandry zbiegło się ze wzniesieniem spojrzenia przez Valerie. Order Morgany prezentował się na jej piersi zachwycająco, czy to też sprawka uroku wili?
— Ciężko nazwać emocje, gdy są jeszcze tak żywe, moja pani — raz jeszcze skłoniła przed nią głowę, tym razem trochę w przepraszającym geście. — Z pewnością jest to ekscytujące. Zbieg kultury wysokiej, szanownych gości, person największego w Anglii formatu z publiką nieprzyzwyczajoną nijak do wysokiej kultury... Ten eklektyzm, sama lady widzi, potrafi być niezwykle pociągający, w dodatku jeszcze bardziej urzekający. — postanowiła podzielić się z czarownicą swą prawdziwą opinią; była bowiem na tyle bezpieczna, dotykała znanych Valerie rejonów, by poprowadzić rozmowę w odpowiednim kierunku, zgodnym z misją, która zjednoczyła pod sztandarem węża i czaszki spoglądającego na obie panie z subtelnych dekoracji restauracji tyle niezwykłych person. — Muszę jednakże przyznać, że doświadczenie takie jak to dzisiejsze zmusza do rozmyśleń nad szerszą dostępnością kultury czarodziejskiej. A z kim lepiej poruszyć temat tego rodzaju, jak nie z damą orderu Morgany — początkowo brzmiała na naprawdę przejętą i zasmuconą — i naprawdę tak było. Myślami powróciła do późnostyczniowej wizyty w muzeum figur woskowych, w którym poznała biedną uzdrowicielkę, której niemalże zamknięto drzwi przed nosem, bo nie stać było ją na bilet i bliższe obcowanie z czarodziejami, którzy zapisali się w historii ich nacji. Czy gdyby tamta krzycząca zgraja miała więcej okazji do obcowania z kulturą, zachowywałaby się równie skandalicznie? Vanity sądziła, że nie. Druga część jej rozmyślań, skierowana już do Evandry i będąca oczywistym zaproszeniem do dalszej rozmowy, wybrzmiała już bez smutku czającego się na krańcach głosek. W dniu zwycięstwa celebrować należało minione sukcesy, ale także poświęcić chwilę na wyjrzenie w przyszłość.
Rozmowa z lady doyenne Avery stanowiła wyjątkowo miłą okoliczność; niedawno odbyta kolacja z lordem Juliusem Magnusem w zamku Ludlow, na którą została zaproszona z narzeczonym celem ustalenia szczegółów ślubu w Pałacu Zimowym, nie była dla niej byle lichą okazą towarzyską. Chcąc wspierać Corneliusa w jego osobistej misji, jak i tej, która od wieków przyświecała Sallowom jako najbliższym doradcom panów Shropshire wiedziała, że podobnych okazji nie należy marnować, że należy kuć żelazo, póki gorące. Przechodzący obok kelner zaoferował obu paniom degustację win, z której z budującą się w środku ciekawością skorzystała Valerie. Nie spróbowała jednak wina do czasu, aż nie skończyła rozmawiać ściszonym głosem z panią na Ludlow. Chyba naprawdę szczerze polubiła tę kobietę.
Wystarczył też jeden krótki, choć wymowny kontakt wzrokowy z Corneliusem, by narzeczeństwo rozdzieliło się, na kilka chwil zanurzając się w towarzystwo, w którym lepiej było im się poruszać samotnie, bez wciąż przecież ukochanej drugiej połówki.
Spacerując po sali — z nieodłącznym sprawianiem wrażenia, że porusza się w konkretnym celu i kierunku, nie tylko dla dostrzeżenia kolejnej intrygującej okazji — nie spodziewała się, że sposobność do kolejnej rozmowy nadejdzie tak szybko, w miękkich krokach kolejnej żony nestora, niezwykle urokliwej lady doyenne Rosier.
— Lady doyenne, sprawia mi lady ogromny zaszczyt — odpowiedziała jej z równie ciepłym uśmiechem, głos śpiewaczki nie nosił na sobie nawet najmniejszej rysy zmęczenia. Rozbrzmiewał klarownie, miękko, z delikatną nutą słodyczy. Valerie dygnęła zwinnie przed Evandrą, oddając w ten sposób należny jej szacunek, a gracja, z którą to zrobiła mogła wyraźnie zarysować półwili fakt, że nie rozmawiała z nikim, kto na bankiecie zjawił się byle przypadkiem. Kolejny uśmiech i skromne spuszczenie wzroku były następną częścią tej szczególnej, salonowej gry. — Wobec takich pochlebstw nie pozostaje mi więc nic innego niż zaprosić lady doyenne w jej rodzinne progi. Wraz z artystami Czarodziejskiej Opery w Hampshire jesteśmy teraz w trakcie prób do szczególnego przedstawienia — zdradzenie drobnej tajemnicy nie było znowu niczym szczególnie nagannym. Krewniacy Evandry sprawujący większy nadzór nad działalnością opery wiedzieli od dawna, o jakim spektaklu mowa, a czarownica mogła równie dobrze zwrócić się o tę informację do nich. Tymczasem budując atmosferę zaufania i plecionego wianka komplementów Valerie zbliżyła się do czarownicy, wcześniej upewniając się, że tajemnica nie dotrze do nikogo innego, za wyjątkiem uszu lady Rosier. — Tristan i Izolda Richarda Wagnera, niemiecki oryginał — gdy ciepły szept dotarł do adresatki, Vanity odsunęła się na powrót na wskazaną odległość, a w jej jasnoniebieskich oczach zaiskrzyło dodatkowe zainteresowanie. Szlachetny małżonek lady Evandry nosił imię bohatera średniowiecznych legend, tych o tragicznej miłości. Może zdecyduje się wybrać na spektakl w jego towarzystwie? Albo — poniekąd przekornie — w towarzystwie rodziny lub zupełnie samotnie?
Pytanie Evandry zbiegło się ze wzniesieniem spojrzenia przez Valerie. Order Morgany prezentował się na jej piersi zachwycająco, czy to też sprawka uroku wili?
— Ciężko nazwać emocje, gdy są jeszcze tak żywe, moja pani — raz jeszcze skłoniła przed nią głowę, tym razem trochę w przepraszającym geście. — Z pewnością jest to ekscytujące. Zbieg kultury wysokiej, szanownych gości, person największego w Anglii formatu z publiką nieprzyzwyczajoną nijak do wysokiej kultury... Ten eklektyzm, sama lady widzi, potrafi być niezwykle pociągający, w dodatku jeszcze bardziej urzekający. — postanowiła podzielić się z czarownicą swą prawdziwą opinią; była bowiem na tyle bezpieczna, dotykała znanych Valerie rejonów, by poprowadzić rozmowę w odpowiednim kierunku, zgodnym z misją, która zjednoczyła pod sztandarem węża i czaszki spoglądającego na obie panie z subtelnych dekoracji restauracji tyle niezwykłych person. — Muszę jednakże przyznać, że doświadczenie takie jak to dzisiejsze zmusza do rozmyśleń nad szerszą dostępnością kultury czarodziejskiej. A z kim lepiej poruszyć temat tego rodzaju, jak nie z damą orderu Morgany — początkowo brzmiała na naprawdę przejętą i zasmuconą — i naprawdę tak było. Myślami powróciła do późnostyczniowej wizyty w muzeum figur woskowych, w którym poznała biedną uzdrowicielkę, której niemalże zamknięto drzwi przed nosem, bo nie stać było ją na bilet i bliższe obcowanie z czarodziejami, którzy zapisali się w historii ich nacji. Czy gdyby tamta krzycząca zgraja miała więcej okazji do obcowania z kulturą, zachowywałaby się równie skandalicznie? Vanity sądziła, że nie. Druga część jej rozmyślań, skierowana już do Evandry i będąca oczywistym zaproszeniem do dalszej rozmowy, wybrzmiała już bez smutku czającego się na krańcach głosek. W dniu zwycięstwa celebrować należało minione sukcesy, ale także poświęcić chwilę na wyjrzenie w przyszłość.
tradition honor excellence
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Bar [część restauracyjna]
Szybka odpowiedź