Wydarzenia


Ekipa forum
Budynek administracji
AutorWiadomość
Budynek administracji [odnośnik]04.02.17 13:57
First topic message reminder :

Budynek administracji

Dwie mile od głównej bramy rezerwatu, we wschodniej jego części, znajduje się rozłożysty, kamienny budynek, który tylko oficjalnie nosi nazwę Siedziby Administracji. Większość pracowników nazywa go po prostu Gniazdem: to tutaj znajduje się serce Peak District. W rozbudowywanych rok po roku wnętrzach mieści się gabinet głównego zarządcy oraz nadzorców obydwu obszarów rezerwatu, a także pośrednie gabinety, miniaturowa sowia poczta, kominki sieci Fiuu, niezwykle bogata biblioteka z wspaniałym zasobem książkowej wiedzy o smokach i pieczołowicie prowadzone archiwum. Chcąc załatwić przepustkę albo inne sprawy wagi niemalże państwowej, należy udać się właśnie w to miejsce, w którym opiekunowie smoków zaczynają i kończą pracę, składając raporty lub znosząc ministerialne kontrole.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
budynek - Budynek administracji - Page 7 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Budynek administracji [odnośnik]27.01.22 22:15
Nie był pewny czy kiedykolwiek nowy rok przyniósłby mu aż tyle zmartwień w jednym momencie. Cały styczeń mijał w jakimś dziwnym amoku, w wirze pracy, rozmów i wieczornych wyjść, i nawet w rezerwacie miał problemy aby skupić się w pełni na swojej pracy - pracy, którą przecież kochał; którą wybrał ponad pracę aurora te piętnaście lat temu jeszcze jako młody chłopak.
A mimo to świat jakby upominał się o niego - czarodziejska Anglia potrzebowała każdego, kto tylko mógł się przydać na froncie i poza nim. I choć nie znał szczegółów odnośnie projektu radiowęzłów i odbiorników, uważał to za potrzebny plan i istotną część ich komunikacji. Czy dzięki temu, w przyszłości uda im się uniknąć podobnych tragedii, które miały miejsce w Staffordshire i Warwickshire? Czy można było kiedykolwiek uniknąć kolejnego Stoke-on-Trent? Czy można było uczynić coś, aby ci ludzie nie zniknęli w zapomnieniu? Tak wiele ofiar, tak wiele ludzi, którzy stracili bezpieczni dom.
Nie odmawiał Zakonowi Feniksa, nie odmawiał przyjaciołom, nawet wymagało to oderwania się od obowiązków. Zajmował się dopiero co jednym z ich rannych podopiecznych, którego ktoś korzystając z wojennej zawieruchy nierozważnie próbował hodować na domowe zwierzątko - nigdy nie potrafił zrozumieć tych osób, które narażały nie tylko siebie, ale i swoich bliskich.
Sam kochał smoki. Uwielbiał. Było w nich coś niezwykłego - uznawane przez wielu za najniebezpieczniejsze stworzenia, miały swoistego rodzaju urok. A może to chorobliwe uzależnienie od adrenaliny? Poza postradaniem zmysłów, szczególnie to mogłoby brzmieć na słowa jego żony.
Jego strój roboczy mógł nie sugerować statusu - bo w końcu pracując przy smokach na priorytecie nie była jego prezentacja w aksamitnych strojach, a bezpieczeństwo. Odziany w jasne skóry, wzmacniane łuskami i zapobiegające poparzeniom i pogryzieniom ze strony smoków, stanowczo sugerowały o tym czym mężczyzna się zajmował - podobnie jak zapach i osmolenie pozostawiony na nim przez nowego podopiecznego.
Nie przejmował się jednak doprowadzeniem siebie pierw do porządku, głównie ze względu na to, że czas na spotkanie z członkami Zakonu Feniksa nadszedł, a nie było w dobrym takcie spóźnienie się.
Drzwi zostały otwarte, pozwalając zapowiedzianym przekroczyć progi rezerwatu. Uśmiechnął się jednak przyjaźnie na widok Justine - siostry Tonksa.
- Dobrze cię widzieć, Justine - przywitał ją, podając jej rękę, znając już doskonale jej nawyki. - Mam nadzieję, że nie natrafiłaś na wiele problemów dzisiaj na terenach Derbyshire? Wchodź, wchodź, śpieszysz się? - zapytał jeszcze, nie wiedząc do końca czy kobieta miała chwilę na poczęstunek, którego przecież nie można było odmówić zaprzyjaźnionym odwiedzającym Peak District - a z drugiej strony wiedział doskonale jak bardzo czasochłonne mogły być działania wojenne, i jak wiele energii spożytkowały.
Sam budynek administracyjny, poza siedzącą za biurkiem jedną kobietą, był niemalże pusty. W czasie wojny, bezpieczniej było nie wpuszczać każdego obcego do rezerwatu.




Hope's not gone
Elroy Greengrass
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10916-elroy-greengrass#332716 https://www.morsmordre.net/t10962-obsydian#334127 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t10963-skrytka-bankowa-2372 https://www.morsmordre.net/t10961-elroy-greengrass#334126
Re: Budynek administracji [odnośnik]27.01.22 23:20
Dobrze, że potrafili się zmobilizować tam, gdzie trzeba było. Że działali, nie pozostając w jednym miejscu. Ruszając dalej, walcząc na wszystkie możliwie sposoby. Ponowne ruszenie radia, usprawnienie komunikacji, było potrzebne. Mogło im pomóc, zdecydowanie pomóc. Mogło też pomóc, miała nadzieję, że pomoże. Dlatego nie odmówiła, kiedy spłynęła prośba o pomoc w roznoszeniu pluskiew. Nie dziwiło jej, że Stevie poprosił ją o udanie się na mniej stabilne ziemie. Wczoraj przez cały czas byli razem, dzisiaj rozdzielili się, ale wierzyła, że sobie poradzi. Dotrze do osób którą mieli na liście od mężczyzny, który pomógł im w rozprowadzeniu pluskiew. Tak jak i ona dotarła do tej części, którą zabrała ze sobą po kolei tłumacząc i sprawdzając, czy każdy z nich otrzymał ją i wiedział jak z niej skorzystać i jakie środki bezpieczeństwa zachować.
- Ciebie również. - odpowiedziała, krótko skinąwszy głową mężczyźnie łapiąc za wystawioną ku niej rękę. - Chciałabym powiedzieć, że nie. Ale nie dzieje się dobrze. - odpowiedziała posępniejącą. - Znaleźliśmy wczoraj kobietę na skraju życia i śmierci. Dzisiaj trafiliśmy na pożar. Zajęliśmy się tym, ale wiesz równie dobrze jak ja, że leczenie incydentów nie naprawi choroby. - wyznała łapiąc jego spojrzenie. Potrzebowali zdecydowanego działania. Ale nie po to dzisiaj przyszła. - Mam chwilę. Prowadź. - poprosiła ruszając za nim do wskazanego miejsca. Stawiając kroki po rezerwacie w milczeniu póki nie znaleźli się sami w gabinecie. Usiadła, przyjmując poczęstunek. - Pewnie doszły już do Ciebie słuchy o uruchomieniu ponownie radia. Stevie Beckett opracował pluskwy, które mają nie pozwolić a to, żeby audycje usłyszał ktoś niepowołany. Ich użycie jest proste. Potrzeba odbiornika - może być magiczny, albo mugolski. Po jego otwarciu, podsuwasz pluskwę, ona sama znajdzie odpowiednie miejsce. Nadawać będzie na sto jeden i jeden. Kiedy na nią ustawisz słychać będzie jedynie szum, żeby móc słuchać audycji, należy podać hasło przy pomocy pokrętła wybierając kolejno: dziesięć, zero siedem, dziewiętnaście i pięćdziesiąt pięć. Podanie innego uruchomi audycje dezinformującą. Ważne jest, żeby pamiętać by po wysłuchaniu audycji przekręcić pokrętło na to inne fale. Jedyne czego wróg nie może się dowiedzieć, to hasło. W najgorszym wypadku udziel informacji, ale nie wszystkich. - uniosła kąciki ust, ale gest niewiele przypominał z uśmiechu. - Zostawię Ci trzy. Sam będziesz wiedział , gdzie najlepiej je umieścić. Albo komu przekazać- powiedziała, wyciągając z kieszeni płaszcza którego nie ściągnęła wspomnianą liczbę pluskiew. - Gdyby coś się działo - nie tylko z radiem - pisz. - powiedziała po tym, gdy nie padły żadne pytania. Wzięła jeszcze, łyk rozgrzewającej herbaty i podniosła się. Wrzuciła sobie do ust kawałek jedzenia. - Muszę iść. Odprowadzę się sama. - wyszła zza krzesła kierując się do wyjścia. Zerknęła jeszcze raz na mężczyznę kiedy złapała za klamkę. - Do zobaczenia. - te słowa, były niejako jak obietnica. Do zobaczenia - nie żegnaj.
Chwilę jej to zajęło, ale kiedy wyszła postanowiła - jak jak zaplanowała wcześniej poszukać Keata.

| zt i dzię-ku-ję <3



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
budynek - Budynek administracji - Page 7 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Budynek administracji [odnośnik]10.02.22 20:43
Słowa kobiety go nie zaskoczyły, bo sam widział doskonale skutki tego wszystkiego, co działo się od początku roku. Czuł jakby wojna go omijała przez ostatniego dwa lata - jakby stracił stanowczo zbyt wiele czasu na tym, aby nie spoglądać w to wszystko, co miało miejsce, a teraz próbował to nadrobić. Żałował, że nie uczestniczył w tym konflikcie wcześniej - na polu walki, a nie gdzieś z boku jako obserwator.
Zacisnął zęby, marszcząc lekko brwi. Miała w pełni rację. Tym, że leczą rany po każdym ciosie, nigdy nie wygrają wojny - to musiało się zmienić. Był zdeterminowany do tych zmian, do wprowadzenia ich. Potrzebowali siły na wyprowadzenie ataku - na to, aby nikt więcej ich nie zranił. Potrzebowali ludzi i zasobów, coś czego im brakowało. Szala przechylała się tak niebezpiecznie ku ich przegranej, ale ten upadek nie mógł ich zaboleć. Był tego pewny, że po każdym ciosie się podniosą, nawet jeśli motyle skrzydła były delikatne i podatne na zniszczenia - w chmarze motyli można było się zatracić i zagubić. Ich barwy zwodziły, a ilość mogła przytłoczyć. Musieliby ich łapać i atakować jednego za drugim, a z każdą taką próbą mieli więcej czasu, aby przygotować kontratak.
- Musimy działać... Będziemy działać. Nie tylko reagować - zgodził się z kobietą, zaraz jednak posyłając jej lekki uśmiech i zapraszając dalej przez rezerwat.
Kiedy znaleźli się w gabinecie, pozwolił usiąść Justine. Przygotował już wcześniej poczęstunek, bo choć niewielki to z pewnością po dniu pracy aurora mógł się przydać. Nie mógł nigdy odmówić komuś gościny na swoich ziemiach, a w szczególności nie tym, którzy byli rodziną jego przyjaciół.
Słuchał uważnie jej słów, tego jak obsługiwać radio i na co zwrócić uwagę. Wiedział już doskonale, gdzie powinien je przekazać. Jedno do Derby, do ich rodzinnej rezydencji, a jedno na pewno powinno znaleźć się w rezerwacie. O trzecim musiał jeszcze zadecydować, jednak wydawało się być odpowiednim, aby otrzymał je Percival - bo w końcu jego twarz wciąż była na plakatach. Powinien mieć tak wiele informacji jak tylko mógł, kiedy tylko mógł. Musieli zadbać o jego bezpieczeństwo, tak samo jak o bezpieczeństwo innych członków Zakonu Feniksa - bo bez nich nie będzie ruchu oporu, który miał zamiar czynnie budować.
- Rozumiem - potwierdził, zapamiętując to o czym mówiła kobieta i jak posługiwać się radiem. Miał nadzieję, że taki przekaz informacji im wiele ułatwi podczas tej wojny - jednocześnie mając nadzieję, że nie będzie im potrzebny. Warto było mieć zabezpieczenia, jednak przymus użycia ich był znakiem, że działo się źle i następował atak.
- Napiszę. Jeśli będziecie czegoś potrzebować, również pisz - odpowiedział, obserwując jak Justine wstaje z krzesła, częstując się na odchodne. Kiwnął głową, słysząc jej słowa - nie musiał się upierać, że ją odprowadzi, nawet jeśli tego wymagałaby od niego etykieta i dobre wychowanie. Wiedział, że trafi do wyjścia, a z pewnością teraz jeszcze była w pośpiechu. Cieszył się, że mogła choć na moment odpocząć w rezerwacie, posilić się czymś. Martwa i osłabiona przecież nikomu nie mogła się przydać, a tym bardziej po tym co ją spotkało powinna skupić się na swoim zdrowiu.
- Do zobaczenia - odpowiedział, wiedząc doskonale, że spotkają się znów. Nawet jeśli ta wojna zabierała ludzi w zatrważającym tempie - nie zabierze jej, ani innych Tonksów. Wiedział, że nie obędzie się bez kolejnych ofiar, ale wiedział również, że zrobi wszystko, aby zapobiegać im. Teraz, kiedy podjął się czynnej walki.

| Zt.




Hope's not gone
Elroy Greengrass
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10916-elroy-greengrass#332716 https://www.morsmordre.net/t10962-obsydian#334127 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t10963-skrytka-bankowa-2372 https://www.morsmordre.net/t10961-elroy-greengrass#334126
Re: Budynek administracji [odnośnik]10.02.22 23:20
29 marca
Miał zostać powiadomiony o pojawianiu się Benjamina w rezerwacie, aby móc podać mu wszystkie potrzebne informacje o jego nowym stanowisku w Peak District. Z biura zabrał jeszcze kilka notatek, jego magiczną przepustkę, rzeczy których nie mógł zapomnieć. I mimo, że nie przepadał tak do końca za obowiązkami, w których musiał mieć do czynienia z pracownikami, stanowczo nie przeszkadzała mu rozmowa z powracającym pracownikiem. Wiedział, że nie mogli mu już zaproponować pozycji, którą piastował przed odejściem - ale miejsce dla osób takich jak Wright zawsze się mogło znaleźć w rezerwacie.
Ruszył doskonale sobie znanym korytarzem do głównego budynku administracyjnego jeszcze zanim jeden z pracowników przyszedłby go powiadomić o zjawieniu się nowego-starego pracownika, widząc że niedługo miał nadejść czas na jego pojawienie się u bram.
Tak wiele rzeczy zmieniło się w ostatnim czasie, że myśl o znajomej twarzy wprowadzała jakiś spokój. Tym bardziej w kwestii bezpieczeństwa rezerwatu - ostatnim czasem aż zbyt często komuś udawało się zakraść w mury Peak District, które przecież miało być bezpiecznym miejscem w czasach wojny, odpowiednio zabezpieczonym; tym bardziej, że przecież pracowali tutaj również ci poszukiwani przez uzurpatorski rząd.
Nawet teraz jeden z takich ludzi miał dostać posadę w przybytku Greengrassów. Było to swoistego rodzaju doskonałą puentą na działania Ministerstwa Magii - bo choć Elroy nie wątpił w przymiotnik niebezpieczny użyty do opisania Wrighta, to już z pewnością wątpił, aby ten był taki w stosunku do każdego przy każdej nadarzającej się okazji.
Ludzie dobrzy byli nazywani potworami i niebezpiecznymi rebeliantami, czarodzieje którzy podnosili różdżkę do walki o sprawiedliwość i niegodzący się na niewinne cierpienie byli określani zdrajcami. To wszystko wydawało się być farsą, której lord Greengrass jeszcze kilka lat temu nie chciałby nawet rozważyć jako jednej z opcji, w którą świat mógłby się rozwinąć - a teraz przyszło mu w niej żyć. Bohaterowie byli pokazywani jako najwięksi przestępcy, a mordercy opiewani w zachwytach. Jak wielu jeszcze musiało zginąć, żeby Anglia znów była bezpieczna?
I czy cena, którą płacili po wszystkich stronach była adekwatna do tego, co czekało ich po wojnie?
Uśmiechnął się na widok mężczyzny przewyższającego go niemalże o głowę wzrostem, zaraz wyciągając do niego rękę, aby przywitać go pewnym i przyjacielskim uściskiem.
- Dobrze cię widzieć z powrotem w Peak District, Benjaminie - przywitał go, rzeczywiście czując ulgę, że choć niektóre dobrze mu znane twarze miały się w porządku - że nie każdy ginął na tej wojnie; że niektóre pożegnania nie musiały być na zawsze. - Zacznijmy od podstaw, dobrze? Niewiele się tutaj zmieniło, poza faktem, że musieliśmy w ostatnich miesiącach zwiększyć ochronę - powiedział, nie chcąc poruszać znów tematu wydarzeń w Staffordshire i Warwickshire. Był pewny, że nawet do Wrighta dotarły informacje odnośnie tego, co miało miejsce.
Ruszył zaraz do biurka, za którym siedziała drobna kobieta, zajmująca się sprawdzaniem wszystkich wchodzących i wychodzących, przyjmowała wiadomości i przekazywała je dla reszty pracowników. Od momentu, w którym Wright się pojawił na terenie rezerwatu, wpatrywała się w niego z niedowierzaniem - bo sama ledwo odrosła od ziemi.
- Shirley, Benjamin - przedstawił ich sobie. - To będzie twój nowy przełożony, Benjamin pracował dla nas wcześniej... Możesz aktywować, proszę? - poprosił, podsuwając jej przepustkę, do której dziewczyna zaraz pokiwała głową, wciąż onieśmielona wielkoludem, wyciągając jednak swoją różdżkę i przykładając do przepustki. Wymruczała cicho zaklęcie, które zaraz okryło kartę odpowiednią zielonawą powłoką wtapiającą się w nią po kilku sekundach. Elroy wtedy podniósł przedmiot, przekazując ją Benjaminowi.
- Będziesz pracował głównie na wejściu, tutaj w budynku administracyjnym. Chciałbyś spojrzeć na smoki? Możemy porozmawiać w oranżerii - zaproponował mężczyźnie, samemu doskonale pamiętając jak tęsknił za widokiem tych istot po nieobecności w rezerwacie - było w nich coś uzależniającego, tak samo jak w pracy nieopodal nich. Rzecz jasna Benjamin nigdy nie był smokologiem, a jednocześnie zdawało się że każdemu z pracowników Peak District można było zarzucić brak piątej klepki. Kto z własnej i nieprzymuszonej woli chciałby dzień w dzień przebywać w miejsc, które było domem dla bestii uznawanych za jedne z najniebezpieczniejszych stworzeń magicznych? Każdy z nich na pewnym etapie, przez odpowiednie osoby na pewno był uznawany za niespełna rozumu. W końcu nawet Elroy spotkał się z tym, kiedy po ślubie Mare wyrażała obawy co do jego zawodu i co do miejsca, w którym ten wykonywał.
- Mam nadzieję, że ostatnie miesiące były dla ciebie, w miarę możliwości aktualnej sytuacji, spokojne? Niczego ci nie brakuje w domu, niczego nie potrzebujesz? Pamiętaj, że dbamy o swoich, i gdybyś miał jakikolwiek problem zawsze możesz z nim przyjść.




Hope's not gone


Ostatnio zmieniony przez Elroy Greengrass dnia 11.03.22 14:05, w całości zmieniany 1 raz
Elroy Greengrass
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10916-elroy-greengrass#332716 https://www.morsmordre.net/t10962-obsydian#334127 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t10963-skrytka-bankowa-2372 https://www.morsmordre.net/t10961-elroy-greengrass#334126
Re: Budynek administracji [odnośnik]11.02.22 12:12
W rezerwacie zjawił się odrobinę spóźniony, zziajany, zapominając, jak trudno było dostać się do odległych terenów wzgórz Peak District, a raczej, jakie jest to czasochłonne. Miał na sobie robocze ciuchy, nie stawiał się przecież na rozmowę o pracę, do tego miał konsultować się z starym druhem Elroyem, nieco specyficznym, ale przerażającym go znacznie mniej (żeby nie powiedzieć wcale) od lorda Ofera. Fizycznie i psychicznie był wszak gotów do pracy, chociaż nie wyglądał przesadnie reprezentacyjnie, stare blizny lśniły srebrem, przydługie włosy nie widziały nożyczek od kilku miesięcy, lecz orzechowe oczy błyszczały skupieniem i determinacją. Powrót do miejsca, któremu oddał swoje serce, cieszył go bardziej niż niepokoił; czuł wyrzuty sumienia związane z nagłym pozostawieniem rezerwatu za sobą, lecz pomoc ludziom zawsze znajdowała się wyżej w hierarchii działań, nawet przed smokami, które kochał całym sobą. Zresztą, zostawił je pod doskonałą opieką, ufał Greengrassom, a przede wszystkim współpracownikom, z którymi ramię w ramię pracował, by ochronić i polepszyć życie tych wspaniałych stworzeń. - Serwus, Elroy, wyglądasz całkiem nieźle - powitał lorda mocnym uściskiem dłoni, jak zwykle ignorując zasady savoir vivru. - Podstawy sobie odpuśćmy, nie jestem byle świeżakiem, któremu trzeba pokazać, gdzie jest zad a gdzie łeb smoka - machnął ręką, poprawiając pasek skórzanego plecaka, przewieszonego przez ramię. Miał w nim niezbędne przedmioty, eliksiry i całe zaplecze wprawnego smokologa, wręcz rwał się do roboty, ale rozumiał, że syn szanowanego rodu musiał wprowadzić go w niezbędne biurokratyczne technikalia. W tym w...przepustki? Jaimie zmarszczył krzaczaste brwi, ale podążył za czarodziejem do biurka, posyłając sekretarce swój firmowy uśmiech, smutniejszy niż przed laty, gdy zachwycał z okładek Czarownicy, ale ciągle w łobuzerski sposób przyjemny dla odbiorcy. Gdy nieco oddalili się od Shirley, łypnął z ukosa na Greengrassa, jakby spodziewając się, że ten powie, że ta karteluszka to taki powitalny żart.
- Myślisz, że ten świstek - machnął przepustką, która w jego dłoniach wyglądała jeszcze bardziej niepozornie i krucho - kogokolwiek zatrzyma? - wywrócił oczami, chowając jednak przedmiot do kieszeni na piersi, mając nadzieję, że go nie zgubi - a przynajmniej, że nie zrobi tego w ciągu najbliższego miesiąca. - Albo, że jeśli jakiś szpieg postanowi tu wleźć pod eliksirem wielosokowym, to nie ukradnie tej przepustki z martwego ciała, załóżmy, tej panienki? - zerknął przez ramię na Shirley, dziewczątko urocze, kto wie, może i czarodziejsko zdolne, ale na pierwszy rzut oka nie będące w stanie powstrzymać nawet średnio upierdliwej osy od złośliwego ataku. - Zaklęcia zabezpieczające, cała grupa ludzi je podtrzymująca, tak, to ma sens, przepustki - żadnego - wygłosił bez skrępowania, już od progu i od pierwszych chwil powrotu do pracy za nic mając sobie zawodową hierarchię.
To nie tak, że postawił sobie za cel znalezienie słabych punktów w prowadzeniu rezerwatu przez Elroya, przywykł po prostu do mówienia prawdy prosto z mostu, nawet jeśli było zagrożone ewentualnym uznaniem za niegrzecznego i niewychowanego buca. Zależało mu na bezpieczeństwie rezerwatu, na rozwoju smoków, na tym, by Peak District było opoką smoczego świata (i żeby wyprzedziło we wszelkich rankinach, opiniach i konkursach to śmierdzące Kent), a nauczony bolesnymi doświadczeniami wszędzie dopatrywał się potencjalnych luk.
- Chciałbym zobaczyć Okruszka - wyznał, dziwnie wzruszony, po czym odkaszlnął, dalej towarzysząc Elroyowi w podróży po budynku. - A czym dokładnie mam się zajmować? - dopytał jeszcze, mając nadzieję, że niedługo skierują się do terrariów i zagród, w których na pewno tęsknili za nim uwielbiani podopieczni.- Będę blisko współpracował z Percivalem? - dodał niby od niechcenia, rozglądając się dookoła, tak, jakby zaraz zza zakrętu wąskiego korytarza miał wyjrzeć Blake w czapeczce z magicznie wirującym napisem niespodzianka. Za tym też się stęsknił, za wspólną pracą, za mijaniem się w holu, za gorącymi dyskusjami o smokach, podróżach i przygotowaniach do czekających na nich wyzwań. - Czy to inny departamente? - poruszył śmiesznie brwiami, wymawiając ostatnie słowo, nie wiadomo dlaczego, z marnie udawanym hiszpańskim akcentem. Mimo wszystko nieco denerwował się rozmową z lordem Greengrasem, choć to uczucie malało z każdym wielkim krokiem, prawie zupełnie znikając, gdy brunet uznał go za swojego.
Szczerze wzruszył się ostatnimi słowami Elroya, odchrząknął więc dziwnie, głośno, jeszcze raz, chcąc ukryć odrobinę wilgotne oczy, żałując, że nie znajdują się jeszcze na zewnątrz, wtedy, by dodać sobie animuszu i męskości, splunąłby na ziemię, niwecząc jakiekolwiek podejrzenia o posiadanie miękkich uczuć. W budynku musiał radzić sobie inaczej, rozczochrał więc swoje i tak niepoukładane loki. - Spokojem bym tego nie nazwał - mieszkał wszak w swoistym magicznym mini zoo, gdzie wbrew pozorom to trójka obiektywnie prostych w obsłudze kundli sprawiała największe problemy; no, może nieco mniejsze niż ich drugi właścieil - ale wszystko jest w porządku. Na tyle, na ile może być. Mam co do gara włożyć, a z problemami se dobrze radzę sam - zakończył dumnie i z powagą, wciskając dłonie do keiszeni znoszonych, roboczych spodni. - No i wzajemnie, jakbyście czegoś potrzebowali na tym dworku to wal jak w dym - klepnął arystokratę po ramieniu, przyjacielsko, wspierająco, aczkolwiek z niebywałą siłą, przekonany, że i on może zaoferować arystokratycznemu rodowi niebywałe wsparcie. - Wiesz, jakbyś jakiś rad dotyczących sypialni potrzebował - dorzucił dychawicznym szepcikiem; nie byłby sobą, gdyby nie dodał żenującego żarciku, błyskając w uśmiechu białymi zębami. Dobrze było wrócić. Zapomnieć na chwilę o wojnie. Nawet - zrobić z siebie gumochłona przed nowym pracodawcą.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
budynek - Budynek administracji - Page 7 Frank-castle-punisher
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Budynek administracji [odnośnik]24.02.22 23:53
Gdyby brakiem zasad, w których on sam się wychowywał od maleńkości, wykazał się którykolwiek z nowych praktykantów czy wizytujących, możliwe że jego brew by nieco drgnęła w oburzeniu, jednak w przeciwieństwie do innego pracownika, Wright nie zachował się w oderwaniu od tego, czego spodziewał się po nim Elroy. Akceptował, a może bardziej tolerował, brak odpowiedniego zachowania względem siebie - choć bacznie pilnował czy pracownicy Peak District zwracają się poprawnie chociażby do jego rodzeństwa, lordów i lady z rodu Greengrass, bo w końcu nie każdy z nich pracował w rezerwacie.
- Podstawy wykonywania swoich obowiązków znasz jak nikt, nie lektorowałbym cię na temat smoków, bo ciężko znaleźć kogoś, kto zna lepiej tereny rezerwatu, jednocześnie nie będącego Greengrassem - zapewnił Benjamina.
Słuchał spokojnie mężczyzny, nie dziwiąc się jego reakcji na przepustki. On sam się nie łudził, że to kogokolwiek by zatrzymało - tak jak zamknięte drzwi, tak jak pułapki. Poczucie bezpieczeństwa zostało zburzone na długi czas z początkiem stycznia, a coś tak prostego jak przepustka nie mogło zatrzymać realnego niebezpieczeństwa. A jednak nie odpowiadał mężczyźnie póki biedna recepcjonistka mogła usłyszeć jego słowa, a i tak na wszelki wypadek zniżył głos.
- Nic nie powstrzymało ich przed wejściem do Staffordshire, do Warwickshire. Przepustki tego nie zrobią. Jeśli ktoś zechce, wejdzie tutaj siłą - przyznał racje Wrightowi. - Nie mają na zamiarze zatrzymać. Mają na zamiarze dać choć odrobinę spokoju umysłu, jakiekolwiek podstawy do zawrócenia kogoś, kto nie jest aż tak niebezpieczny jak oni, a kto mógłby spróbować się tutaj wkraść. Jest mnóstwo sępów na ulicach - zaczął, mając w pamięci doskonale atak na niego i Michaela niedaleko Derby. W jego własnym mieście, w miejscu w którym się wychował i które kochał całym sercem; miejscu które dumnie nazywał domem, został zaatakowany, a jego przedramiona, choć zaklęcie czarno magiczne już dawno na niego nie oddziaływało, wciąż czuły fantomowy ślad po ranie, przez którą mógłby się wykrwawić na ulicy. - które mogłyby zechcieć wejść tutaj, widząc to jako łatwy cel i spróbować znaleźć nieco informacji na twój temat, na temat Percivala, może spróbować dotrzeć do innych poszukiwanych? Brat Moore jest również poszukiwany, nie muszę ci o tym przypominać, prawda? - mówił bez cienia drwiny, złości czy negatywnych emocji. Bardziej wykładał informacje. - Jeśli ktoś wchodząc, spróbuje się podać za kogoś, a będzie to nieszkodliwa osoba, da się ją zatrzymać. Mieliśmy w ostatnich miesiącach kilka... wypadków w tej kwestii. Nawet nie chcę o tym myśleć... - westchnął, kręcąc delikatnie głową z niezadowoleniem. - Szaleniec urządził sobie spacer po wybiegu smoków, wyobrażasz sobie, niezwykłe... - dodał, wciąż nie wiedząc czy był to nowy rodzaj głupoty, czy po prostu taki z którym on sam nigdy się nie spotkał wcześniej. Może panna miała wtedy już życzenie śmierci? Może wojna tak ją zmęczyła, że postanowiła targnąć się na własne życie przy pomocy paszczy smoków? A może chciała im nieco urozmaicić dzień? - Wracając jednak, niektóre rzeczy są od sprawiania pozorów, tak jak nasze przepustki - podsumował swoją bardziej rozległą myśl, wiedząc że czasem tak proste rzeczy były lepsze niż gdyby nie posiadali żadnych pozorów. Czy dla większości to wystarczało? Bardziej niż gdyby nie zrobili niczego.
- Oh, nie będzie z tym problemu, na pewno uda ci się dzisiaj zobaczyć Okruszka - zapewnił z niekrytym uśmiechem Elroy. - Poza naszymi zagrodami, chciałbym abyś skupił swoje siły w centralnej części rezerwatu, nieopodal oranżerii i budynków administracyjnych, tereny będą się pokrywały z miejscem, którym zarządzałeś, choć nie w pełni. Jestem pewny, że podczas obowiązków będziesz mógł współpracować z Percivalem, kiedy przyjdzie taka potrzeba, jednak wierzę że możesz być potrzebny bliżej budynków, gdyby cokolwiek miało miejsce - dodał sugestywnie, a kroki powoli prowadziły ich do oranżerii, która świeciła pustkami. Każdy w rezerwacie znał swoje zajęcie, a i stażyści w tych trudnych czasach wydawali się być mniej chętnie do samotnych wędrówek, trzymając boków bardziej doświadczonych pracowników. - Niektóre młode smoki, które wypuściliśmy, upodobały sobie szczególne rejony oranżerii, więc mam nadzieję, że dobrze się nimi zajmiesz, a z pewnością i część z nich jeszcze rozpoznasz - dodał, zerkając zaraz w stronę przeszklonej ściany, za którą mogli dostrzec jeden z okazów ich podopiecznych, który leciał dość nisko - a za nim zaraz i kolejny.
Pokiwał głową na zapewnienie Benajmina. Nie mogli pozwolić, aby ich pracownikom czegoś brakowało. Derby dbało o swoich, Greengrassi nie odwracali się od swoich ludzi i przyjaciół. Teraz bardziej niż nigdy musieli o to zadbać - o całą wojnę, o naprawienie krzywd, które mogły być niemożliwe do pełnego wyleczenia. To, co się wydarzyło, zostanie na długo w pamięci ludzi powiązanych z ziemiami Greengrassów.
Odchrząknął jednak na takie spoufalenie się ze strony mężczyzny.
- Lady Mare ostatnim czasem zaczęła pojawiać się w rezerwacie, proszę abyś panował nad swoim językiem przy mojej małżonce o podobnych kwestiach, gdyby jej noga tutaj postała i miałbyś okazję na konwersację z nią - upomniał mężczyznę, choć przeczuwał, że podobna wizyta ukochanej nie będzie miała miejsca zbyt prędko przez jej błogosławiony stan. Kto wie czy następnym razem rzeczywiście nie zjawią się w rezerwacie ze swoimi dziećmi, wspólnie, jak rodzina? Miał nadzieję...
- W rezerwacie, ze zmian których powinieneś być świadomy, z rąk Zakonu do naszych trafiło radio. Poproszę Percivala, aby zaprezentował ci później jego działanie.




Hope's not gone
Elroy Greengrass
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10916-elroy-greengrass#332716 https://www.morsmordre.net/t10962-obsydian#334127 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t10963-skrytka-bankowa-2372 https://www.morsmordre.net/t10961-elroy-greengrass#334126
Re: Budynek administracji [odnośnik]28.02.22 11:55
Uznanie, z jakim na jego prostolinijne powitanie odpowiedział Elroy, sprawiło, że Benjamin krótko się uśmiechnął, szczerze, choć krzywo, z pewnym zakłopotaniem. Znał swoje możliwości i wiedzę, był pewien doświadczenia, które zdobył na przestrzeni lat, lecz za każdym razem, gdy ktoś przewyższający go pozycją - lub hierarchią, nawet jeśli takowymi gardził - werbalizował zalety Wrighta, ten czuł się tak, jakby ktoś założył mu siłą na głowę za ciasną czapkę. Ciepło, choć niewygodnie. Nie potrafił też z klasą przyjmować komplementów, mruknął więc tylko pod nosem się wie, szefie i otrzepał przód koszuli. Los łaskawie nie pozwolił dalej mu się rumienić, stawiając na jego drodze przepustkę oraz dyskusję na tematy znacznie przyjemniejsze - przynajmniej dla nadwrażliwego na komplementy ego Benjamina. Brodacz westchnął ciężko, słysząc spokojne wyjaśnienia Greengrassa. Nie znosił biurokracji, dokumenty go przerastały, a pamiętanie o magicznej karteluszce na pewno nieraz przyprawi go o ból głowy, nie zamierzał się jednak szczeniacko buntować przeciwko wprowadzonym zasadom. Nieco już dojrzał, a od czasów, w których sprzeciwiał się wszelkim regulaminom, nawet tym rozsądnym, minęły razem z opuszczeniem Hogwartu. No, może trochę później, gdy wyleciał z Jastrzębi.
- Jak chcemy kogoś zawracać, to ja bym posadził tam jakiegoś rosłego typa, a nie tą uroczą dziewuszkę. No chyba, że to dawna aurorka albo sekretnie wyszkolona łamaczka zaklęć? - zapytał, szczerze ciekawy odpowiedzi, bo wiedźma nie wyglądała na zbyt groźną: ale może to stanowiło o jej przewadze? Zamierzał pociągnąć ten temat, coraz mocniej podkreślając irracjonalność rozwiązania, ale gdy z ust arystokraty padło imię Percivala, Ben ugryzł się w język. Martwił się o niego, oczywiście, że tak, a perspektywa zadziałania na korzyść bezpieczeństwa przyjaciela otrzeźwiła go na tyle, by zaprzestał dalszych wesołych kpin. Może jednak nie wiedział wszystkiego. Może Greengrass miał rację. Może nawet takie małe przeszkody zadziałają na ich korzyść, pozwalając ochronić cenne informacje. Jaimie podrapał się po brodzie i zerknął z ukosa na przemawiającego ze stoickim spokojem szlachcica. - No może trochę racji masz - mruknął w końcu, unosząc w górę obydwie dłonie w geście poddania się, by kilka sekund później przytknąć palce do skroni. Z niedowierzaniem łypnął na Elroya zdradzającego wieść o pewnym...zdarzeniu. - Chyba sobie żartujesz - powiedział, zdumiony, bo nie wyobrazał sobie przypadkowego przechodnia spacerującego po niebezpiecznych ziemiach rezerwatu. - Naćpany? Spętany jakąś klątwą? A może samobójca? - próbował znaleźć sens w tej wieści, bo nie mieściła mu się w głowie podobna lekkomyślność. - Co jeszcze się tu działo podczas mojej nieobecności? - kontynuował pytania nieco zaniepokojony, najwidoczniej brak surowej ręki Benjamina Wrighta skutkował zupełnym rozpasaniem. Zaśmiał się cicho pod nosem na tę myśl, z każdym krokiem stawianym na terenie Peak District czując się coraz lepiej. Zobaczy Okruszka, wejdzie w starą rutynę, pomoże smokom oraz współbraciom, kochającym te piękne bestie...Tak, wszystko się układało; na moment, gdy skupiał się na wysłuchaniu listy obowiązków, zapomniał nawet o wyrzutach sumienia związanych z porażką na kontynencie.
- Oczywiście, szefie, zajmę się oranżerią i naszymi podopiecznymi. No i będę rzecz jasna na każde wezwanie, gdyby ktokolwiek potrzebował pomocy czy porady - potwierdził szybko, z pasją, rozglądając się dookoła. Dotarli do jednego z ulubionych miejsc, tuż za zakrętem rozpościerała się kopuła, chroniąca miejsce bytowania najmłdodszych podopiecznych. Ben przystanął, mocno wciskając kciuki za szelki plecaka, wzruszony, milknąc na dłuższą chwilę. Cieszył się, że wrócił. I że widok smoka próbującego swych sił podczas pierwszych lotów dalej napełnia go dumą, fascynacją oraz niemalże dziecięcym podziwem. Odchrząknął znów, chcąc ukryć wzruszenie. - Mam nadzieję, że wiesz, ty i twój szanowany lord wuj, jak bardzo doceniam, że przyjęliście mnie z powrotem. Biorąc pod uwagę ten cały syf, listy gończe i inne bzdury... - wyrzucił z siebie w końcu, chciał to powiedzieć od dawna, ale nie potrafił ładnie ując swojej wdzięczności w słowa, tak, by nie brzmiało to żałośnie czy śmiesznie. Tak jak przypuszczał, przewidywania okazały się słuszne, głos nieco mu zadrżał, lecz nie mógł już cofnąć czasu. Zmiana tematu uratowała go od dalszego obnażania swych zbędnie ckliwych uczuć.
- Wpuszczasz tu damę? Swoją żonę? - zagwizdał, wyraźnie zdziwiony, nie potrafił wyobrazić sobie eleganckiej lady pomiędzy smoczym łajnem, brzękadłami, śmierdzącymi eliksirami i brzydkimi ubraniami mającymi ochronić pracowników przed poparzeniami. Czyhało tu wiele niebezpieczeństw i nieprzyjemności zmysłowych, o narażeniu na spotkanie z prostymi ludźmi nie wspominając. Arystokratki kojarzyły mu się z wypachnionymi damusiami, nawet te miłe i wesołe, pozbawione konserwatywnej arogancji. - Ja bym tu swojej żonki nie puścił - dodał z powagą, właściwie szczerze, kobiety tutaj nie widział, mężczyznę: już tak. O tym jednakże mówić nie zamierzał, zasalutował tylko w rozbawieniu, gotów przysiąc, że będzie traktował lady Mare z szacunkiem. - Za kogo mnie masz, za jakiegoś łapserdaka? Przy lady Greengrass będę miał lepsze maniery niż ty - obruszył się teatralnie, podchodząc bliżej do ściany oranżerii. - Radio? Do czego będzie nam służyć? - dopytał, powracając na tematy stricte zawodowe. Radio świadczyło o rozwoju rezerwatu, dobrze było widzieć, że pod jego nieobecność Elroy nie spoczął na laurach. - I czy o czymś jeszcze powinienem wiedzieć? - zagadnął, zerkając na szlachcica przez ramię, gotów przyjąć wszystkie zmiany i wyzwania na klatę.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
budynek - Budynek administracji - Page 7 Frank-castle-punisher
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Budynek administracji [odnośnik]14.03.22 17:48
- Jeśli nalegasz, Benjaminie, przekażę lordowi nestorowi, że życzysz sobie zasiąść za recepcyjnym biurkiem, a nie powrócić do smoczych zagród - odpowiedział zupełnie spokojnie, bez znaku złości, może z delikatną dozą złośliwości - bo w końcu nigdy nie złościł się o wyrażanie opinii, dyskutowanie, mówienie tego, co komuś tkwiło w głowie. Co prawda, wolał aby było to wszystko wypowiadane w odpowiednim tonie i gustem, jednak nie wymagał od pracowników rezerwatu znajomości etykiety. Po tak wielu latach pracy wśród ludzi nie zawsze tak uczulonych na zachowanie wśród innych ludzi, zdawał się w pracy akceptować niektóre, własnym zdaniem, potknięcia. - Wątpię, aby jeśli nastąpił atak to nastąpił głównym wejściem, chociaż i tego nie można przewidzieć. Wolałbym, aby w wypadku ataku rezerwat opuścili pracownicy, a nie stawali do walki, szczególnie jeśli nie czują się na siłach by chwytać za różdżkę. Aurorzy i ludzie wyszkoleni, działają w hrabstwach, nie angażowałbym takich ludzi do pracy za biurkiem, kiedy mają ważniejsze obowiązki względem lorda Longbottoma - mówił spokojnie, nie musząc przecież tłumaczyć Benjaminowi sytuacji w Anglii - sam powinien być jej świadomy lepiej niż ktokolwiek inny, a on sam wciąż się o niej uczył.
Westchnął jednak ciężko na kolejne pytanie Wrighta, jednak nie dotyczyło to zmęczenia jego słowami, a samymi wspomnieniami na temat tego co miało miejsce z doniesień Elrica czy Volansa.
- Mam wrażenie, że czysty bałagan. Volans nie potrafił wyrzucić z rezerwatu tej kobiety... Choć mam wątpliwości co do pracy Volansa. Gdyby wspominał choć półsłowem negatywnie o działaniach moich czy mojego rodu, proszę, przekaż mi to. Zdaje się, że nie rozumie położenia w jakim się znajduje z racji na swoje pochodzenie i nazwisko - poprosił, nie musząc zdradzać, że też pracownik o nazwisku Moore dość mocno w ostatnich miesiącach zdawał się być niezadowolony z pracy czy realiów wojennych - i choć miał prawo do własnych odczuć, Elroy nie miał zamiaru tolerować znieważania własnej żony przez gości Derby.
Spojrzał nieco zaskoczony takimi słowami na mężczyznę, ale zaraz uśmiechnął się ciepło, unosząc dłoń w geście jakby chciał go powstrzymać przed dalszymi słowami.
- Najlepszą podzięką będzie dla nas twoja ciężka praca, Benjaminie. Ciężko pracujesz, jesteś specjalistą w swoim polu i nie widzę żadnych przeciwskazań, dla których miałbyś nie móc powrócić do pracy w Peak District. Realia wojenne nie mają znaczenia, rezerwat nie spogląda na pochodzenie, a listy gończe są wręcz dowodem ideałów, które tobą kierują. Mój ród stoi w opozycji do tych, którzy chcą widzieć ciebie czy Percivala martwego, i nie odwróci się od was - zapewnił go poważnie, rzeczowo, zupełnie jakby znów przemawiał w jednym z miast czy podczas rozmów z rzezimieszkami. Ostatnimi czasy coraz naturalniej wchodził w rolę oratora, szczególnie kiedy potrzebował zapewnić o promugolskich poglądach, za którymi stał, czy kiedy musiał podnieść na duchu tłum ludzi.
- Oh? Dlaczego cię to dziwi? Lady Lisette, którą niech Merlin ma w opiece, moja starsza siostra spędzała całkiem sporo czasu w rezerwacie ze mną i lordem Isaiahem. Nie zapominaj również o lady Earleen, mojej bliźniaczej siostrze. Lady Delilah, gdyby nie jej stan, również regularnie bym tutaj przyjmował. Również wydaje mi się, że lady Saoirse niedługo powinna odwiedzić pierwszy raz rezerwat, szczególnie że życzyła sobie, aby spędzić ze mną nieco więcej czasu. Zbliża się czas, kiedy będzie miała już trzy latka... - urwał na moment, rozczulając się całkiem na myśl o córce niczym dumny ojciec. Pokręcił jednak delikatnie głową zaraz. - Wybacz, duma rodzicielska mnie rozpiera. Saoirse przebudziła niedawno talenty magiczne, podpaliła dywan u Prewettów... - wyjaśnił po krótce, nie komentując jednak słów odnośnie swojej żony. Wydawać by się mogło, że jego poprzednie były już wystarczające.
- Zostało dostarczone przez Zakon, będzie służyło do komunikacji i nadawania istotnych komunikatów. Przekazano nam pluskwy oraz hasło i instrukcje jak się nim posługiwać, a także informacje, że najważniejsze, aby kody nie wpadły we wrogie ręce. Samo radio czy pluskwa nie są tak istotne, choć warto podjąć się próby ich zniszczenia, gdyby już miały trafić do wroga - wyjaśnił, kiwając delikatnie głową, zastanawiając się przez moment. - Będziemy musieli przejrzeć budynki na terenie rezerwatu. W południowej wieży w ubiegłym miesiącu, przez szczelinę powstałą w grudniu, do środka wszedł jeden ze świeżo wypuszczonych młodych. Mieliśmy z Percivalem wyzwanie, aby pomóc mu opuścić piwnicę bez uszczerbku dla niego - wyjaśnił spokojnie, zerkając za okno. Stanowczo był to dobry punk obserwacyjny, nawet jeśli sami smokolodzy w Peak District znali o wiele lepsze miejsca do spoglądania na ich podopiecznych.
- Z innych zmian, mogą pojawiać się dni, kiedy będę poza zasięgiem w rezerwacie, więc gdybyś czegoś potrzebował, nie wahaj się wysłać wiadomości. Podejmuję się walki i angażuję w działania na terenie naszych hrabstw - wyjaśnił spokojnie, bo choć zawsze całym sercem był przeciwko wojnie, w ostatnich miesiącach rzeczywiście intensywniej skupił się na tym, aby przeciwdziałać wojennej zawierusze. - Oraz chciałem na nowo wznowić edukacyjną funkcję rezerwatu dla chętnych zielarzy oraz tych, którzy chcieliby się dokształcić w zakresie magicznych stworzeń. I choć rozumiem, że jesteś przeciwny, aby lady zjawiały się w rezerwacie, chciałbym również abyś w najbliższych miesiącach podzielił się swoją wiedzą praktyczną na temat magicznych stworzeń z lady Nealą Weasley, która wyraziła chęci do rozwoju w tym zakresie - powiedział, spoglądając nieco wyżej na szklany sufit, kiedy kolejny smok wykonywał nad nimi lot, okazując okryty czarnymi łuskami brzuch, aby zaraz wykonać piruet w powietrzu i poszybować jeszcze wyżej, w górę i skryć się za licznymi dzisiejszego dnia chmurami.




Hope's not gone
Elroy Greengrass
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10916-elroy-greengrass#332716 https://www.morsmordre.net/t10962-obsydian#334127 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t10963-skrytka-bankowa-2372 https://www.morsmordre.net/t10961-elroy-greengrass#334126
Re: Budynek administracji [odnośnik]15.03.22 9:29
Stęknął głucho, słysząc zabarwioną rozbawieniem groźbę dotyczącą zajęcia stanowiska recepcjonistki. Podejrzewał, że Elroy żartuje, ale nigdy nie potrafił do końca rozgryźć tego konkretnego arystokraty, który z jednej strony roztaczał wokół siebie aurę szlacheckiej powagi, z drugiej zaś ciężko pracował i zdawało się, że mógłby zasłużyć na określenie dobry chłop. Oczywiście Ben nie miał problemu z dostosowaniem swego zachowania do rozmówcy, był prostolinijnie szczery i tak samo zachowywał się wobec możnych magów, jak i portowych dziwek. Czasem będąc milszym dla tych drugich. – To biurko jest za małe, nie zmieściłyby mi się pod nim nogi. Mam bardzo duże uda. I nie tylko– odparł jowialnie, postanawiając nie panikować i uznać sugestię Greengrassa za przyjacielską złośliwość, na jaką mógł odpowiedzieć na swój wyrafinowany sposób. Mrugnął przy tym dwuznacznie, jakby drugie dno wypowiedzi o wielkich mięśniach dolnych kończyn nie było wystarczająco (i wulgarnie) oczywiste. Mógł sobie na to pozwolić, bo Elroy odpowiadał na jego wątpliwości dotyczące bezpieczeństwa rezerwatu spokojnie i zaskakująco celnie. No tak, Wright nie pomyślał, że w rezerwacie pracują normalni ludzie, którzy nie powinni głupio tracić życia w nierównym starciu z atakującymi budynek szumowinami. Westchnął ciężko, podrapał się po brodzie i łypnął z ukosa na szlachcica. – Na głodne nieśmiałki – masz rację. Trochę się zapędzam w tej stałej czujności i gotowości do wsadzenia komuś różdżki w oko przy każdej podejrzanej interakcji – wyznał w końcu z zadziwiającą, odkrytą w ostatnich kilkunastu miesiącach, powagą. Zbyt dużo widział, by mógł wrócić do normalności, zbyt wiele blizn szpeciło jego twarz i zbyt często budził się w środku nocy z koszmarów, nerwowo szukając obok siebie ciepłego ramienia Percivala, by móc przestać obserwować świat jako jedno wielkie pole bitwy. – Czasem warto zachować odrobinę normalności, prawda? Żeby zupełnie nie zwariować – rzucił ciszej, nostalgicznie, bardziej nawet przemawiając do siebie niż do Elroya. Doświadczenia walki w Zakonie Feniksa odcisnęły na nim swoje piętno, wyryły je głęboko, aż do kości: już nigdy nie miał wrócić do swej młodszej, beztroskiej wersji, która traktowałaby pracę w Peak District jako jedną, niekończąca się, wesołą i ryzykowną przygodę. Czasem tęsknił za tamtą naiwnością, za światem, w którym największą tragedią był przegrany mecz lub ryzyko odkrycia jego wstydliwego sekretu. Teraz porażka wiązała się ze śmiercią ludzi a nie urażonym ego. Starał się więc szukać normalności choć w krótkich chwilach pomiędzy, także tutaj, w rezerwacie, gdy mógł oderwać choć na kilka godzin myśli od wyrzutów sumienia i apokaliptycznych wizji. Choćby – dumając nad pojawieniem się w rezerwacie samobójczyni.
- Ale że przykuła się do ławki magicznymi kajdanami? Czy zabarykadowała się na padoku?– wszedł Greengrassowi w słowo, zdziwiony; on po prostu wziąłby panienkę przez ramię i wyniósł za rezerwat, przy okazji w prostych słowach przekazując opinię na rzecz jej głupoty. Nie znał Volansa za dobrze, nie wydawał się też dżentelmenem, który był zbyt nieśmiały czy pełen szacunku dla czarownic, by choć zwrócić im uwagę. Dziwne. A jeszcze dziwniejsze w tym kontekście zdawały się kolejne słowa Elroya. Jaimie przygryzł dolną wargę, nie spodziewał się takiej rewelacji, a prośba arystokraty należała do tych niecodziennych. – Mam być twoim kretem? Donosić na kolegów z roboty? – upewnił się, tonem głosu balansując gdzieś między naganą a rozbawieniem. Sam nie wiedział, co ma właściwie myśleć o tej prośbie – a może rozkazie przełożonego? – Mogę też z nim pogadać, jeśli sprawia problemy. Albo coś wytłumaczyć, jeśli powiesz mi, co jest grane. Jestem mistrzem przekonywania – wybrnął z konwersacyjnego rogu z klasą, przynajmniej według siebie, uśmiechając się do arystokraty szczerze. Fakt, że Greengrass tak wprost informował o podejrzeniach dotyczących działań jednego ze swych pracowników zapalał ostrzegawczą lampkę, być może jarzącą się zbyt intensywnie, bo myśli Wrighta pomknęły skrajnie szybko w kierunku zdrady i szpiegostwa, a nie zwykłych nieporozumień pomiędzy osobami rozstawionymi daleko na służbowej hierarchii. Niedobrze, nie chciał przebywać w takim towarzystwie, ale postanowił zaczekać na kompletne informacje – na razie czuł się w Peak District bezpiecznie.
- Zabawne, że miejsce, w którym codziennie narażam się na kontakt z śmiercionośnymi bestiami, jest dla mnie oazą spokoju. I poniekąd, drugim domem – wyznał krótko, odchrząkując ponownie (oby Elroy nie wysłał go na chorobowe, podejrzewając o przechodzenie smoczej ospy), by ukryć nieprzyjemne drgnięcie ciała, wywołane połączeniem dwóch słów. Percivala martwego; nie, o tym zdecydowanie nie chciał myśleć, wolał skupić się na smokach, na pięknie oranżerii – i na tym, z jaką czułością i dumą Greengrass opowiadał o swojej rodzinie. Pełnej dziwnych, wyfiokowanych imion, które jednak wyjątkowo nie raziły. – Rezerwat to nie jest dobre miejsce dla podpalających przypadkowe rzeczy trzylatek – podsumował tylko swobodnie, bez złośliwości; nie musiał niczego Elroyowi wybaczać, sam w podobny sposób opiewał małe sukcesy smocząt, którymi się zajmował. Teraz miało być to łatwiejsze; oparł się barkiem o okucie dużego okna zagrody, uważnie słuchając konkretów serwowanych przez arystokratę. Tak, radio miało duży potencjał, pokiwał głową w zrozumieniu, ułatwi komunikację i będzie sprzyjać rozwojowi rezerwatu. – Chętnie przejdę się na patrol i obejrzę budynki. Sam lub z kimś – zaoferował się od razu, przyglądając się przez moment brunetowi nieco podejrzliwie. Wolał, by Percy nie zamykał się w piwnicach z tym postawnym, majestatycznym przystojniakiem o perfekcyjnym rodowodzie; nie powiedział jednak nic. – Chciałbym się też zająć dalszą opieką nad młodymi smokami. A co do edukacji…Znasz mnie, nie jestem jakimś okularnikiem z książką, nie wiem, czy się sprawdzę w tej roli… - zawiesił głos, niezbyt uśmiechało mu się przygotowywanie lekcji i dbanie o bezpieczeństwo miłośników kwiatków, wolał brudzić sobie ręce przy smokach, przy ciężkiej fizycznej harówce. – Ale oczywiście jeśli taka jest twoja wola, również i w to się zaangażuję – dodał szybko, nie chciał wyjść na lesera, chciał pracować, lady Weasley z pewnością będzie doskonałą uczennicą, ale znał też swoje edukacyjne ograniczenia. Był prostym pracownikiem, Percival znał się na tajnikach smoczej wiedzy znacznie lepiej, nie zaproponował jednak jego zastępstwa. Nie on tu podejmował decyzję. – Świetnie. To od czego mogę dziś zacząć? – zatarł ręce, podążając wzrokiem w górę, za spojrzeniem Elroya. Serce przyśpieszyło rytm, naprawdę zaczął oddychać swobodniej i lżej, a powrót do rezerwatu stanowił nieodłączną część powrotu do domu.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
budynek - Budynek administracji - Page 7 Frank-castle-punisher
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Budynek administracji [odnośnik]17.03.22 0:39
Gnuśny humor nie był czymś w czym Elroy by się odnajdywał. Był przyzwyczajony do niego z racji na miejsce, w którym pracował - nie każdy pracujący w rezerwacie był lordem, więc czasem pozostawało i wiele do życzenia w kwestii kultury, jaką ci się wyrażali. Przez lata pracy nauczył się jednak, że są rzeczy, które dla niektórych z pracowników były zabawne i nie mają niczego złego na myśli, czy tym bardziej aby go urazić, więc jedynie na słowa Benjamina się uśmiechnął. Czy uznawał jego słowa za zabawne? Niekoniecznie. Czy musiał to okazywać? Kultura wymagała, aby nie - właśnie dlatego postanowił ich nie skomentować.
- To dobry nawyk, kiedy czujesz się w obowiązku i na siłach by walczyć - przyznał, kiwając głową. Sam czuł się w takim obowiązku - aby bronić i chronić innych przed niebezpieczeństwem, które czyhało na każdym rogu. Czuł, że woła go do tego świat, bo nie mógł się godzić na niesprawiedliwość wylewającą się zewsząd w jego domu, którym było Derbyshire i Staffordshire.
Dwa ostatnie miesiące były dla niego ciężkie pod wieloma względami, bo nigdy wcześniej ciężar jego tytułu i pozycji nie odbił się na nim w aż takim stopniu.
- Nie wiem co stanowiło dla niego taki problem, brak pewności w mięśniach czy w różdżce, jednak nie wiadomo mi nic na temat oporu czy barykadowania się przez tę kobietę - westchnął lord, kręcąc delikatnie głową. - Zaproszony na gościnę do rezydencji w Derby i poproszony o pomoc, goszczony przez moją małżonkę, podważał jej słowa i wiedzę w zakresie, którym zajmuje się ona, jak i jej rodzina od lat. Również podważył działania rodu Greengrass w sprawie Staffordshire, zdaję się że dosięgły cię informacje o ataku, który odbył się początkiem stycznia? - dodał, zerkając w stronę Benjamina, zaraz jednak wracając na właściwe tory. - Byłbym wdzięczny, gdybyś zechciał z nim porozmawiać. Swoje niezadowolenie może skierować wprost na biurko do mnie, ale oszczerstw względem ludzi, którzy zapewniają mu chleb nie będę tolerował. Sam rozumiesz Benjaminie, jak wygląda sytuacja w Anglii, i naprawdę nie jestem w stanie pojąć, dlaczego ktoś pokroju Volansa zamiast być wdzięcznym, chciałby stawać przeciwko własnym pracodawcom - mówił, szczerze podirytowany na myśl o podobnym zachowaniu pracownika rezerwatu. Teraz, kiedy bardziej niż kiedykolwiek powinni dbać o własne cele i własne miasta, ktoś śmiał zarzucić jego rodowi brak działań - i to kilka dni po tym jak on sam niemalże nie stracił życia w pojedynku w okolicach Derby z czarnoksiężnikami!
Zgadzał się w pełni z Benjaminem, spoglądając za okno na smoki. Nigdy się ich nie obawiał, nigdy nie czuł takiego lęku przed tymi stworzeniami jak rodzina jego żony. Dla niego Peak District było drugim domem - odwiedzał je od najmłodszych lat z rodzicami i rodzeństwem, spędzał w bibliotece czas jeszcze przed Hogwartem, a w wakacyjne przerwy jego ulubionym miejscem była oranżeria.
Nie mógł się nie zgodzić, że z pewnością rezerwat nie był odpowiednim miejscem dla młodej, podpalającej niektóre rzeczy lady - a jednak wiedział, że sam w tamtym momencie był powodem do złości Saoirse. A dokładniej jego brak obecności przy niej. Zresztą, córka miała niedługo kończyć trzy latka, a to odpowiedni czas na krótkie wizyty w rezerwacie i przyglądanie się dumie rodowej, jaką był rezerwat.
- Oh, nie martw się, dziecięca magia potrafi przysporzyć kłopoty, ale nie jest to nic nad czym nie mógłbym zapanować - zapewnił krótko, odwracając się powoli w stronę przejścia w dalsze rejony rezerwatu, aby opuścić tereny oranżerii. W końcu dzisiaj nic nie stało na przeszkodzie, aby Benjamin skupił się na obserwacjach i obejrzeniu smoków, którymi sam się zajmował. - Percival zna dobrze sytuację, w której się znaleźliśmy wtedy, więc dobrze będzie, aby to on ci towarzyszył - przyznał, nie zwracając uwagi na dziwne spojrzenie, które mężczyzna mu posłał. Może dlatego, że już był w drodze do opuszczenia oranżerii?
- Chciałbym, abyś nie skupiał się na zajęciach teoretycznych i wykładach, a właśnie na tych praktycznych - zapewnił go, bo mimo całej sympatii do Wrighta, nie zaufałby mu w kwestiach przekazywania wiedzy książkowej. - Kiedyś, przynajmniej osobiście, najwięcej uczyłem się podczas wypraw. Praca fizyczna, obcowanie ze smokami i innymi magicznymi stworzeniami jest najlepszą nauką. Ale jestem też pewny, że masz doświadczenie, które byłoby wartościowe dla tych początkujących magizoologów, a może tych przyszłych? - rzucił spokojnie, kierując się ścieżkami na zewnątrz - na szum wiatru i od czasu do czasu słyszalne uderzenia skrzydeł gdzieś w oddali. - A dzisiaj od wizyty w zagrodzie. Chciałbym, żebyś przejrzał wpisy z obserwacji, które smoki znajdują w okolicach oranżerii, ale przede wszystkim przejrzał wpisy o wypuszczonych niedawno młodych. Wczoraj kolejne młode smoki zostały wypuszczone z zagrody, proszę zwróć na nie uwagę czy na pewno nie dochodzi do walk o terytorium, czy dobrze się aklimatyzują. Na pewno informacje o nich wciąż zostały w zagajniku, więc od razu je odbierzesz - powiedział, dopasowując tempo do tego Wrighta, chcąc aby po drodze do zagajnika to właśnie on nacieszył się tym miejscem na nowo - nawet jeśli będzie miał tak wiele czasu, ile potrzebował, żeby się nim jeszcze nacieszyć.




Hope's not gone
Elroy Greengrass
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10916-elroy-greengrass#332716 https://www.morsmordre.net/t10962-obsydian#334127 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t10963-skrytka-bankowa-2372 https://www.morsmordre.net/t10961-elroy-greengrass#334126
Re: Budynek administracji [odnośnik]17.03.22 10:53
Żałował, że Elroy w żaden sposób nie skomentował wybitnego żartu, cóż jednak mógł zrobić, przecież nie obrazi się na swego łaskawego przełożonego z tak banalnego powodu. Ben łypnął tylko na niego oczekująco, starając się dostrzec w lekkim uśmiechu lorda zapowiedź wybuchu zachwyconej wesołości. Bezskutecznie, westchnął ponownie, ostatnio robił to zbyt często, jakby miał problemy z oddychaniem spowodowane wielkim głazem na stałe przytwierdzonym do jego klatki piersiowej. Metaforycznie tak było, ale wyrzuty sumienia ciążyły na terenie Peak District trochę mniej. Nie tylko on to zauważał, poczuł się lepiej, bardziej zrozumiany i mniej szalony, gdy sam Greengrass przyznawał mu rację. Świadomość, że nie tylko on szuka chwilowej ulgi czy zapomnienia w ferworze pracy łagodziła podrażnione opuszczeniem Francji ego. Widocznie tak musiało być, nie sposób było nieść na własnych barkach odpowiedzialności za świat przez cały dzień; nawet herosi i szlachcice potrzebowali odskoczni i odpoczynku. Choćby w okruchach normalności, która przed wojną wydawałaby się denerwującym końcem świata. Zachowanie Volansa było czymś takim, śmiesznie małym problemem wobec zbrodni Rycerzy Walpurgii i burzy zniszczenia, wiszącej ciemnymi chmurami nad coraz większymi połaciami Wielkiej Brytanii.
- To czemu nie weźmiesz go na oficjalną pogadankę? Wiesz, postraszysz, pomarszczysz brwi, postukasz w blat biurka sygnetem; pewnie to by zadziałało. Albo po prostu zaserwujesz mu pożegnanie? Nikt go tu nie będzie na siłę trzymał – zaproponował genialne rozwiązania, banalnie proste według niego samego. Wbrew pozorom rozumiał jednak zachowanie Elroya, który pomimo arystokratycznego pochodzenia zachowywał się…po ludzku. Otaczając troską swych podwładnych, nawet tych krnąbrnych. – Jesteś bardzo wyrozumiały. To aż zaskakujące – palnął szczerze, z mieszaniną podziwu dla jego łaskawości i zadziwienia głupotą: zazwyczaj megalomańscy arystokraci szybko pozbywali się ludzi, którzy choćby spojrzeli na nich krzywo. Ci, którzy podążali dalej, obrażając ich ród i małżonki, kończyli pewnie w kawałkach jako nawóz dla kwiatów ozdabiających piękne ogrody na tyłach wielgachnych posiadłości. Takie przynajmniej odebrał wrażenie na bazie przyjaźni z Frederickiem i Percivalem i ich opowieści o głowach rodzin. – Słyszałem – mruknął tylko, to, co działo się w Stafford wydawało się niemal niemożliwe, a skala okrucieństwa sięgała daleko poza spodziewane działania szumowin wyznających chorą ideologię obłąkanego czarnoksiężnika. Tym bardziej nie pojmował sposobu myślenia kolegi z pracy, starał się jednak nie oceniać, koszmar wojny działał destrukcyjnie nawet na najsilniejszą psychikę, a nie wszyscy mogli się takową pochwalić. – Spróbuję z nim porozmawiać, ale nie ręczę za efekty. No i zrobię to przy okazji, wiesz, bez zadęcia – zgodził się, po czym zamilkł na dłuższą chwilę, zagłębiając się w niezbyt wesołych myślach. Nie tyle dotyczących problematycznych poglądów kolegi z pracy – czy byłby gotów donieść na niego do ministerstwa Magii albo zaszkodzić rezerwatowi w inny sposób? – co rzeczywistości, w jakiej przyszło mu żyć. Chciałby po prostu cieszyć się towarzystwem smoków, podziwiać je, chronić, troszczyć się o ich dobrobyt. Może po kilku godzinach ciężkiej fizycznej orki w oranżerii zdoła zapomnieć o tym, co działo się poza zasięgiem zabezpieczających zaklęć. Nie mógł się tego doczekać. Tak samo jak pracy z Percivalem, uśmiechnął się szeroko, gdy opuścili smocze przedszkole. – Dobrze się dogadujemy, więc pracować razem też będziemy potrafić. To świetny czarodziej i genialny smokolog - powiedział z dumą, trochę absurdalnie i bez kontekstu, nie mogąc się jednak powstrzymać przed pochwaleniem Blake’a. Oczywiście na czysto profesjonalnej stopie, odchrząknął i dziarsko ruszył obok Elroya w dalsze zakamarki rezerwatu, ostatni raz, z widoczną tęsknotą, obracając się przez ramię, by ujrzeć machnięcie skrzydeł smoka o znajomej sylwetce. – Nie no, praktyczne rzeczy to ja z przyjemnością pokażę! I chętnie wprowadzę początkujących smokologów w tajniki zawodu. Ale nie sądzę, żeby bliskie obcowanie ze smokami i harówa na padokach była bezpieczna dla tych zielarzy i innych badaczy, których chcemy tu zapraszać - zasugerował, z widocznym zadowoleniem przyjmując dookreślenie zakresu swych działań. Czym innym było matkowanie gryzipiórkom, a czym innym dokonywanie chrztu bojowego na przyszłych opiekunach bestii. W tym miał wprawę, nie mógł się tego doczekać, najpierw jednak sam musiał przejść krótki etap debiutu po długiej przerwie. Zatarł ręce, przyśpieszając kroku, niezbyt przejmując się szybkością swego ruchu – wierzył, że Greengrass jakoś za nim nadąży. – Się wie, szefie. Nadrobię wszystkie istotne informacje, a potem w teren. Poobserwuje je, uzupełnię zapiski behawioralne, oswoję ich też ze swoją osobą, zapachem, widokiem. Zostanę po godzinach – zapowiedział, gotów do pracy, do akcji, do dania z siebie wszystkiego: dla rezerwatu, dla smoków, ale i dla samego siebie.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
budynek - Budynek administracji - Page 7 Frank-castle-punisher
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Budynek administracji [odnośnik]23.03.22 10:54
Nigdy nie miał oporów przed zwalnianiem pracowników jeśli czymś podpali - jeśli mieli problemy z wykonywaniem swoich obowiązków czy wykazywali się brakiem szacunku do rodziny, która jednak łożyła na ich utrzymanie. Wiedział doskonale, że pracownicy rezerwatu często byli zastępowalni, nawet jeśli niektórym mogło się wydawać, że było wręcz przeciwnie i mogli się czuć bezpiecznie.
Niektórzy czuli się aż nazbyt bezpiecznie.
- Chciałbym, aby to zwolnienie było ostatecznością. Volans nigdy nie był złym pracownikiem - a mam nadzieję, że jego zachowanie jest jedynie przypadkiem i nieporozumieniem. Wojna jest wystarczająco ciężka dla rodzin niektórych, w tym i jego własnej, aby jeszcze bardziej utrudniać ich sytuację finansową. Jeśli jednak również wśród pracowników nie będzie przychylny mojej rodzinie, przyjdzie czas, aby się z nim pożegnać - przyznał niechętnie. Może miał zbyt duże wyrozumienie dla podobnych wyskoków, wiedząc że jednak członkowie rodziny Moore byli nie tylko w ciężkiej sytuacji przez swoje pochodzenie, ale również i przez listy gończe. Może sam Elroy o wiele lepiej rozumiał fakt, że Volans mógł nie znaleźć w najbliższej przyszłości równie dochodowej pracy - a może chciał mu dać ostatnią szansę?
Rezerwat potrzebował pracowników, ludzie z doświadczeniem którzy wiedzieli, jak cała placówka miała działać. Moore z pewnością był jednym z istotnych trybików tego miejsca, a jednocześnie wcale nie był kimś nie do zastąpienia. Czarodzieje przychodzili i odchodzili, a Peak District musiało sobie radzić z każdym wyzwaniem, które stawało przed nim przez wszystkie lata istnienia.
- O nic więcej nie proszę, dziękuję Benjaminie - odpowiedział po tym jak Wright zgodził się spróbować porozmawiać z ich współpracownikiem. Elroy miał nadzieję, że Ben który był w końcu w podobnej sytuacji do Volansa, a może nawet jeszcze gorszej, rzuci nieco światła na to w jakich realiach przyszło żyć Moorowi i jakie przywileje posiadał.
Uśmiechnął się lekko, słysząc jak mężczyzna zaraz zachwala Percivala - cóż, nie mógł się nie zgodzić z jego słowami. W końcu znał umiejętności swojego kuzyna nie od dzisiaj.
- Nie wątpię w to, nigdy nie było większych zarzutów do jego pracy, ani do twojej - zgodził się spokojnie, może będąc odrobinę zaskoczony tempem mężczyzny, ale wcale nie miał zamiaru pokazać się z tej gorszej strony - zaraz przyśpieszył kroku, ciesząc się w duchu, że Ben tak palił się do pracy, a także wciąż znał ścieżki rezerwatu. Chociaż pracował tutaj już tyle lat, że dziwnym by było, gdyby ich nie znał. Nie miał nawet cienia wątpliwości, że smoki nie mogły trafić na lepszego opiekuna, i kiedy on nie będzie mógł poświęcić aż tak wiele czasu dla smoków, Benjamin doskonale zaspokoi wszystkie potrzeby ich podopiecznych.
- Nie musisz się martwić badaczami, nie będą wpuszczani na wybiegi i zostaną im wyznaczone bezpieczne ścieżki, tak aby nie zostali narażeni na niebezpieczeństwo, ale również żeby nie stanowili przeszkody w wykonywaniu naszych obowiązków - zapewnił Elroy. Wiedział, że niektórzy z pracowników rezerwatu nie czuli się dobrze wśród podobnego towarzystwa - dlatego też nie było jego celem starać się ich wpychać do naukowców i badaczy, kazać im się nimi opiekować. Benowi może czasem brakowało ogłady, jednak po latach jego znajomości, było to bardziej coś, co nadawało mu uroku - a nie stanowiło pokaz gburstwa. W końcu warto było dostrzegać i doceniać próby innych, jeśli wynikały z dobrych intencji.
Uśmiechnął się delikatnie, kręcąc głową w niedowierzaniu na słowa Wrighta. Czego innego mógł się po nim spodziewać niż takiego zapału do pracy i oddania?
- Możesz zostać w rezerwacie, i w pracy, tyle czasu ile będziesz potrzebował. Proszę tylko, abyś w momencie, kiedy poczujesz zmęczenie, nie próbował nadwyrężać się podczas obowiązków. Odpoczynek jest równie istotny - przypomniał, w końcu docierając z nowym-powracającym pracownikiem do miejsca, w którym mieli się rozdzielić. Sam Elroy miał jeszcze dzisiaj kilka mniej przyjemnych obowiązków, którymi musiał się zająć, a później opuścić pracę wcześniej - w końcu córka lorda nestora Archibalda obchodziła dzisiaj urodziny i musiał się zjawić, pielęgnując relację z Prewettami.
- Jeśli dzisiaj natrafisz na jakieś problemy, proszę, zostaw informacje o tym w moim biurze lub poślij mi list - powiedział spokojnie. - I jeszcze raz, dobrze cię mieć z powrotem Benjaminie.




Hope's not gone
Elroy Greengrass
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10916-elroy-greengrass#332716 https://www.morsmordre.net/t10962-obsydian#334127 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t10963-skrytka-bankowa-2372 https://www.morsmordre.net/t10961-elroy-greengrass#334126
Re: Budynek administracji [odnośnik]24.03.22 20:38
- Dzięki, że mi ufasz w tak delikatnej sprawie - mruknął cicho, poklepując poważnego Elroya po ramieniu. Doceniał go szczerze, przecież postanowił przekazać podwładnemu bardzo wrażliwe wieści o jego koledze z pracy. Takie plotki rozchodziły się lotem błyskawicy, w większości smokologowie nie wylewali za kołnierz, a w dość hermatycznym środowisku łatwo było o nawet przypadkowe wyjawienie jakiegoś sekretu. Greengrass obdarzył Benjamina wielkim zaufaniem, lecz ten nie ugiął się pod jego ciężarem; minęły czasy, gdy plótł to, co ślina mu na język przyniosła i upijał się do nieprzytomności w podrzędnych barach z szeregiem podejrzanych typów łypiących spod ścian. Nie zamierzał zdradzać arystokraty, bo choć bliżej mu było wychowaniem (i zachowaniem) do chłopaka znikąd, to rozumiał powagę sytuacji lepiej od przeciętnego robotnika, wylewającego swój pot na scieżkach Peak District. - Może ma chłop jakiś kryzys, wątłego zdrowia w głowie jest, wiesz, jak to jest w tych paskudnych czasach - dorzucił, chcąc załagodzić rozmowę i ułatwić zamknięcie na pewno trudnego dla Elroya tematu. To od niego zależało być i nie być zarówno bezpieczeństwa rezerwatu, jak i Volansa i jego bliskich. Które istnienie miało okazać się ważniejsze? To już nie zależało od Wrighta, pokiwał tylko jeszcze ostatni raz głową, machając lekceważąco ręką. - Jasna sprawa, dam znać, jak se z nim pomówię - poinformował, wciskając wielkie dłonie ponownie do kieszeni roboczych spodni. Chociaż w ten sposób mógł odrobinę odpłacić arystokracie za wszystko, co dla niego zrobił. Głównie za to, że przyjął go ponownie do rezerwatu, oferując rozwój i poczucie bezpieczeństwa.
To samo chciał zapewnić badaczom, Ben zdawał się powoli przekonywać do edukacyjnego pomysłu, choć skłamałby nazywając swe uczucia entuzjazmem. - Jeśli będą się mnie słuchać, to będą tu bezpieczni, ale niech no któryś wciśnie mi choć czubek małego palca za zagrodę albo wyznaczone ścieżki, to oderwę mu łeb wcześniej niż zrobi to któryś ze smoków - przestrzegł raz jeszcze, w głównej mierze żartobliwie, ale coś z pasją, z jaką wypowiadał te słowa nakazywało wierzyć, że naprawdę gotów byłby unieszkodliwić nieposłusznego gościa - byleby tylko uchronić swego podopiecznego przed oskarżeniami i egzekucją wykonaną przez rządowego kata. Sam wolałby wylądować w więzieniu (zresztą, miał przecież wprawę w uciekaniu przed prawem) niż skazać ukochane zwierzę na taki los. Wiedział, że to właśnie jego oddanie smokom wpłynęło na sympatię, jaką okazywał mu główny opiekun Peak District, a pracoholizm - o jaki nikt z założenia leniwego Gryfona by nie podejrzewał - również nie przeszkadzał w uznaniu go za wartościowego smokologa. - To dla mnie frajda, sam na pewno o tym wiesz. Owszem, bywa cholernie ciężko, ba, przez większość czasu tak jest, a zapachu smoczego łajna z tydzień nie da się pozbyć z włosów, ale...kocham to miejsce, szefie. I zależy mi na nim - powtórzył z prostolinijną, naiwną szczerością, bardzo poruszony kolejnymi widokami, które rozpościerały się przed nimi na rozmokłej ścieżce prowadzącej w głąb rezerwatu. Każdy krok, dosłownie i w przenośni, przybliżał go do nieba, do poczucia ulgi i do odpowiedzialności, jaką mógł jednak udźwignąć. - Dziękuję, sir. Obiecuję, że nie zawiodę nikogo, komu dobro rezerwatu leży na sercu - dodał jeszcze, gdy przyszedł czas pożegnania; nie mógł już doczekać się brudnej roboty, nie zamierzał więc zatrzymywać szlachcica ani sekundy dłużej - ten miał na głowie równie ważne, ale wymagające z pewnością więcej elegancji obowiązki. Ben od razu po uściśnięciu dłoni Greengrassa zasalutował mu po mugolsku, nawyk wyciągnięty z opowieści wuja, po czym skierował się ku wskazanej wcześniej części rezerwatu, by rozpocząć pilną pracę.

| ztx2 <3


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
budynek - Budynek administracji - Page 7 Frank-castle-punisher
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Budynek administracji [odnośnik]09.06.22 0:18
7 maja

Hep! Szarpnięcie w okolicy brzucha sprawiło, że wstrzymał na moment powietrze, a widły, które wprawiał różdżką w ruch zniknęły mu sprzed nosa, podobnie jak Montygon i stajnia Weasleyów. Świat się rozmazał, wszystko, co widział wokół siebie zniknęło, a kiedy wróciło, wyglądało zupełnie inaczej niż do tej pory. Silne uderzenie wytrąciło go na kilkanaście sekund z równowagi. Trzask aportacji rozległ się dookoła, ale choć przez chwilę zdążył zobaczyć kawałek obcego muru, uderzył w niego z impetem, a rośliny, które go obrastały potargały mu włosy, ręce. Jedna z gałęzi rozcięła mu policzek, a inna zrobiła dziurę w znoszonym już, wysłużonym swetrze. Poczuł dziwny zapach wokół siebie — zapach wilgoci, zapewne z roślin, kamienia — z muru — i siarki. Tego nie potrafił przypasować do niczego. Wokół na moment było ciemno, ale kiedy otworzył oczy, usłyszał jakieś odgłosy z odległości. Przed sobą ujrzał gałęzie nieśmiało porastające młodymi, zieleniącymi się liśćmi. Pogoda w końcu była adekwatna do pory roku, było ciepło, świeciło słońce. Przyroda budziła się do życia.
A on budził się… Nie wiedział, gdzie. Rozważał pozostanie w tej niewygodnej pozycji jakiś czas, przynajmniej dopóki nie zorientuje się, co się właściwie wydarzyło. Gdzie była stajnia? Gdzie on się znalazł? Leżał w jakiś zaroślach, a nad jego głową wystrzeliwał wysoki budynek. Z oddali dochodziły głosy, ale też dźwięki, które wywoływały w nim gęsią skórkę. Bał się wyjść. Bał się zobaczyć, co się stało, ale myśl, że mógł trafić tu z Nealą zmusiła go do wygramolenia się z krzaków. Raniąc lekko dłonie o drobne i ostre gałęzie, które nie zdążyły jeszcze wypuścić nowych łodyg wstał. Ujrzał przed sobą bramę, ktoś przez nią przeszedł. Tam było wyjście, musiało być. Może powinien spytać kogoś o to, gdzie się znalazł, spróbować wrócić do domu.
Wyszedł z zarośli i otrzepał się z kurzu i ziemi. Obciągając w dół sweter ruszył w kierunku, w którym poszli ludzie, czarodzieje, był pewien. Miał ze sobą różdżkę — trzymał ją w dłoni. To było najważniejsze. Był przekonany, że trafił do miejsca, w którym naprawdę nie chciał się znaleźć. Utwierdził go w przekonaniu widok strażnika, który przechadzał się kilkanaście jardów przed nim. Szlag! Gdzie on u licha był? Co się stało? Nie mógł dać się złapać, musiał stąd wyjść, uciec jakoś. Nie spoglądał na znaki ani drogowskazy; na widok mężczyzny poczuł rosnącą w gardle panikę. Kucnął w krzakach, szukając drogi, którą mógłby się przemknąć dalej. Pytanie kogoś o drogę wyjścia było beznadziejnym pomysłem. Coś podpowiadało mu, że mógłby nie wyjść stąd cało. Poczekał więc, aż człowiek przejdzie dalej. To był patrol? Pilnował czegoś? Merlin jeden wie. Cicho, jak najciszej przemknął wzdłuż muru, aż do bramy, którą przekroczył i zerwawszy się biegiem pognał przed siebie.
— Stać!
Usłyszał za sobą krzyk, usłyszał, że w jego kierunku pomknęło jakieś zaklęcie, ale był już daleko. Potrafił szybko biegać, a kiedy tylko zobaczył murek otoczony zaroślami, wślizgnął się w nie, chowając przed biegnącym prześladowcą. Miał kilka chwil na oddech. Niezauważony, na poziomie ziemi, w pozycji leżącej nie mógł być dostrzeżony. Z boku osłaniał go murek, z tyłu był jednak doskonale widoczny. Przeczołgał się po ziemi dalej, wzdłuż ściany, kładąc przy kolejnym krzaku i ścieżce. Tam przed nim, między budynkami widział wyjście. Droga na wzgórza. Tam nie było kompletnie nic. Gdzie on się u licha znalazł i jak on przez te wzgórza wróci do domu? Przetarł podrapany policzek i zmarszczył brwi, zaciskając palce na różdżce. Strażnik zniknął mu z oczu, nie widział go przed sobą, ale był zbyt skoncentrowany na tym co widział tam, na tych wzgórzach w oddali, że nie słyszał, czy aby ktoś nie zbliżał się od tyłu.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Budynek administracji [odnośnik]04.08.22 1:44
To był pierwszy dzień, w którym miał przekroczyć próg rezerwatu po przymusowej niespełna miesięcznej nieobecności. Przeznaczył ją na zasłużoną rekonwalescencję wśród bliskich mu osób i jednego psidwaka. Podczas tamtej misji w Sennej Dolinie został naprawdę poważnie ranny i to na tyle, że był bliski śmierci z powodu odniesionych obrażeń. Została mu po tym rozległa trwała blizna. To była niewielka cena za przeżycie. Sojusznicy i przyjaciele nie zawiedli, nie porzuciwszy go. Mimo to, że rozpierała energia i chęć do działania, to starał się nie forsować po powrocie do pracy. Stopniowo będzie wracać do rutynowej aktywności.
Po przekroczeniu bram rezerwatu miał zamiar skierować swoje kroki w stronę biur po to zameldować się po długiej nieobecności. Tam też zazwyczaj pozostawiał swoje rzeczy oraz sprawdzał codzienny harmonogram swoich obowiązków. Miał nadzieję, że zostanie ciepło powitany przez niewidzianych miesiąc pracowników rezerwatu, ale też bez przesady. Tradycyjnie towarzyszyła mu Runa. Nie pozostawiał psidwaka samego w domu. Ona również dawno tutaj nie była. Suczka psidwaka dreptała przy jego prawej nodze, poruszając rozdwojonym ogonem.
Przekraczając bramę rezerwatu stał się mimowolnym świadkiem zamieszania. Obok niego przebiegł jakiś młodzieniec. Nie był w stanie rozpoznać jego twarzy. W końcu nie było szmat czasu. Może to jeden z nowych stażystów? Tych, których czasem całkiem ironicznie określał dumą rezerwatu. Jak chociażby wyrzucony stąd w styczniu rozrywkowy Regbert Russell. Usłyszał też podniesiony głos strażnika, chcącego zatrzymać uciekiniera. Niemniej także i on przystanął, jakby to jemu wydano to polecenie. Instynktownie chwycił za różdżkę, co było związane z dokonanym spostrzeżeniem wiązki zaklęcia.
Runa, siad. Zostań — Nakazał swojemu pupilowi, który posłusznie zastygł w jednym miejscu. Przyśpieszył kroku, czego trochę pożałował odczuwając nikły ból w górnej połowie ciała i powracającą nagle słabość. Nie może przecież odpoczywać przez kolejny miesiąc. Postanowił dowiedzieć się od strażnika, co dokładnie się stało. Kiedy już to zrobił, miał przywołać do siebie Runę i iść przed siebie, pozostawiając tamtą sprawę wartownikowi. Ale psidwaka nigdzie nie było. Na Merlina! Zagwizdał, chcąc przywołać ją do siebie. Żadnej reakcji.
Nie mogła odejść daleko. Runa! — Zawołał na głos, rozglądając się uważnie za tym niesfornym psidwakiem, który zaczął poszczekiwać zza osłoniętego zaroślami murku. Runa obszczekiwała ukrywającego się przy ziemi czarodzieja. Podążył w tym kierunku, za szczekaniem swojego pupila. — Co tam znalazłaś, piesku? — Zapytał będąc coraz bliżej kryjówki tamtego młodzieńca. To był dobry moment na wyjście z własnej woli.


I want to feel the sun shine
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
Volans Moore
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
budynek - Budynek administracji - Page 7 Tumblr_myrxsem7AC1s8tqb9o1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9775-volans-moore-w-budowie#296523 https://www.morsmordre.net/t9914-sol#299801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f371-derbyshire-borrowash-pollards-oaks-11-8 https://www.morsmordre.net/t9921-szuflada-volansa#299859 https://www.morsmordre.net/t9913-volans-moore#299792

Strona 7 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Budynek administracji
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach