Uliczka
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Uliczka
Jedna z wielu uliczek znajdujących się na obrzeżach. Jest tu dużo spokojniej niż w tłocznym, hałaśliwym centrum miasta i momentami można zapomnieć, że to nadal jest część Londynu. Domów jest niewiele i są do siebie bardzo podobne, zamieszkane głównie przez mugoli, a uliczką z rzadka przesuwają się użytkowane przez nich pojazdy. Tuż obok ulicy znajduje się także park, ale jest bardziej zapuszczony niż te miejskie, a znajdujące się tu alejki i ławeczki powoli niszczeją. Po zmroku budzi nieco niepokojące wrażenie, szczególnie w miejscach oddalonych od ulicy i wątle oświetlanych alejek, ale za dnia to zwyczajne, ciche miejsce uczęszczane głównie przez okolicznych mieszkańców. Zarówno w parku, jak i na otaczających go uliczkach i niepozornym osiedlu niewiele się dzieje.
Ostatnie kilka dni było jak prawdziwie nieprzyjemne skutki uboczne po przeterminowanym eliksirze. Nie był pewien czy w przeciągu tego tygodnia jego skóra nie widziała aby największej ilości maści na oparzenia niż przez całą resztę swojego żywota – niestety choćby bardzo chciał, nie był w stanie sprawdzić tej teorii. Ach, słodka pamięć, ten tylko wie ile cię trzeba cenić, co cię stracił.
Świat jednak nie zamierzał czekać na to, aż się wyleczy. Świat od niego wymagał, wymagała też Tonks z którą umówił się przecież na bardzo konkretne działania i wystawienie jej teraz do wiatru nie miało racji bytu. Oboje byli odpowiedzialnymi, dorosłymi ludźmi i skoro spotykały ich reperkusje ich czynów – w jego przypadku felernego końca potyczki z Rycerkami w Niebieskim lesie – musieli zacisnąć zęby, zażyć eliksir przeciwbólowy i iść dalej.
Ubrał się ciepło, na czarno i dość standardowo, w solidne buty z grubą podeszwą, wytrzymałe spodnie, ciepły i zaskakująco niegryzący sweter z golfem i sięgający kolan płaszcz. Wciąż wrażliwe po oparzeniu dłonie chował w skórzanych rękawiczkach i przypasał sakwy, w których kryło się osiem fiolek z eliksirami: podstawowym antidotum, eliksirem przeciwbólowym (jego ulubiony trunek ostatnimi czasy), kocim krokiem i wzrokiem, wężowymi ustami, niezłomności i dwiema porcjami złotego eliksiru. Wziął ze sobą jeszcze dwa białomagiczne kryształy i, rzecz jasna, różdżkę, a także broszę z alabastrowym jednorożcem otrzymaną od Bertiego, czerwony kryształ, bransoletę z włosów syreny i fluoryt. Nie ruszał się nigdzie bez nich i dziś nie zamierzał tego zmieniać. Jego stroju dopełniła czarna chusta, którą naciągnąwszy na nos zasłonił większość swojej twarzy, od niedawna ozdobionej nienachalnym zarostem, a na głowę wcisnął czarną czapkę, którą podkradł Louisowi. Doskonale chroniła uszy przed mrozem, mógł też bez problemu związać i wcisnąć pod nią swoje nieco przydługie włosy. Uporczywe loki były jednak dość ciężkie do poskromienia, toteż wciąż wystawały spod brzegu czapki, nie wchodząc jednak w bystre, szaroniebieskie oczy, które nawet nieco zamroczone krążącym w ciele przeciwbólowym specyfikiem pozostawały czujne. Musiał tu pójść na ten kompromis, bowiem inaczej nie był w stanie utrzymać za długo różdżki w dłoniach.
Wyszedł kilka godzin przed tym, jak miał spotkać się z Tonks. Musiał jeszcze poobserwować trochę szpital,a to nie miało być zajęcie, które zajmie mu kwadransik, po którym zawinie się do domku na herbatkę z pokrzywy i grzankę. Musiał dostać się do Londynu, a później pokręcić się po uliczkach, wejść na jeden dach, drugi, trzeci. Od jakiegoś już czasu śledził szpitalne schematy z odległości, szukał potwierdzenia wzorów w funkcjonowaniu szpitala, które poznał od podszewki i które miały mu zapewnić sukces. I potwierdzenia te znajdował, lecz nie dziś. Dziś coś się zmieniło. W medycznym mrowisku ruch był dziś nad wyraz wysoki, a kiedy patrzący z góry Alexander dostrzegł przy wejściu do szpitala bogato ubraną delegaturę w ministerialnych szatach wiedział już, że będzie musiał poczekać – i ani trochę mu się to nie podobało.
Kiedy pojawił się na miejscu czekała już na niego. A przynajmniej po krótkiej grze w podchwytliwe pytania był pewien, że to ona. Przykucnął za załomem muru, spoglądając na Tonks, po czym pokręcił lekko głową.
– Odpuszczamy dziś moje, zostajemy przy twoim. Mają dziś jakąś wizytację z Ministerstwa i to zbyt duże ryzyko – mruknął, nie do końca zadowolony z faktu, że musiał przełożyć na później swoje plany. – Spróbujemy jutro, dzień po wizycie powinni być w generalnym rozprężeniu – dodał, wiedząc, że Justine na pewno dostrzeże to samo, co widział w tym on. Szansę, aby z ich włamania do Munga wycisnąć więcej, niż początkowo zakładał. – Zamieniam się więc w słuch – rzucił cicho, spoglądając z iskrą w oku na Tonks, po czym nieznacznie wychynął zza załomu, aby rozejrzeć się, czy nikt się nie zbliżał. Było pusto.
Świat jednak nie zamierzał czekać na to, aż się wyleczy. Świat od niego wymagał, wymagała też Tonks z którą umówił się przecież na bardzo konkretne działania i wystawienie jej teraz do wiatru nie miało racji bytu. Oboje byli odpowiedzialnymi, dorosłymi ludźmi i skoro spotykały ich reperkusje ich czynów – w jego przypadku felernego końca potyczki z Rycerkami w Niebieskim lesie – musieli zacisnąć zęby, zażyć eliksir przeciwbólowy i iść dalej.
Ubrał się ciepło, na czarno i dość standardowo, w solidne buty z grubą podeszwą, wytrzymałe spodnie, ciepły i zaskakująco niegryzący sweter z golfem i sięgający kolan płaszcz. Wciąż wrażliwe po oparzeniu dłonie chował w skórzanych rękawiczkach i przypasał sakwy, w których kryło się osiem fiolek z eliksirami: podstawowym antidotum, eliksirem przeciwbólowym (jego ulubiony trunek ostatnimi czasy), kocim krokiem i wzrokiem, wężowymi ustami, niezłomności i dwiema porcjami złotego eliksiru. Wziął ze sobą jeszcze dwa białomagiczne kryształy i, rzecz jasna, różdżkę, a także broszę z alabastrowym jednorożcem otrzymaną od Bertiego, czerwony kryształ, bransoletę z włosów syreny i fluoryt. Nie ruszał się nigdzie bez nich i dziś nie zamierzał tego zmieniać. Jego stroju dopełniła czarna chusta, którą naciągnąwszy na nos zasłonił większość swojej twarzy, od niedawna ozdobionej nienachalnym zarostem, a na głowę wcisnął czarną czapkę, którą podkradł Louisowi. Doskonale chroniła uszy przed mrozem, mógł też bez problemu związać i wcisnąć pod nią swoje nieco przydługie włosy. Uporczywe loki były jednak dość ciężkie do poskromienia, toteż wciąż wystawały spod brzegu czapki, nie wchodząc jednak w bystre, szaroniebieskie oczy, które nawet nieco zamroczone krążącym w ciele przeciwbólowym specyfikiem pozostawały czujne. Musiał tu pójść na ten kompromis, bowiem inaczej nie był w stanie utrzymać za długo różdżki w dłoniach.
Wyszedł kilka godzin przed tym, jak miał spotkać się z Tonks. Musiał jeszcze poobserwować trochę szpital,a to nie miało być zajęcie, które zajmie mu kwadransik, po którym zawinie się do domku na herbatkę z pokrzywy i grzankę. Musiał dostać się do Londynu, a później pokręcić się po uliczkach, wejść na jeden dach, drugi, trzeci. Od jakiegoś już czasu śledził szpitalne schematy z odległości, szukał potwierdzenia wzorów w funkcjonowaniu szpitala, które poznał od podszewki i które miały mu zapewnić sukces. I potwierdzenia te znajdował, lecz nie dziś. Dziś coś się zmieniło. W medycznym mrowisku ruch był dziś nad wyraz wysoki, a kiedy patrzący z góry Alexander dostrzegł przy wejściu do szpitala bogato ubraną delegaturę w ministerialnych szatach wiedział już, że będzie musiał poczekać – i ani trochę mu się to nie podobało.
Kiedy pojawił się na miejscu czekała już na niego. A przynajmniej po krótkiej grze w podchwytliwe pytania był pewien, że to ona. Przykucnął za załomem muru, spoglądając na Tonks, po czym pokręcił lekko głową.
– Odpuszczamy dziś moje, zostajemy przy twoim. Mają dziś jakąś wizytację z Ministerstwa i to zbyt duże ryzyko – mruknął, nie do końca zadowolony z faktu, że musiał przełożyć na później swoje plany. – Spróbujemy jutro, dzień po wizycie powinni być w generalnym rozprężeniu – dodał, wiedząc, że Justine na pewno dostrzeże to samo, co widział w tym on. Szansę, aby z ich włamania do Munga wycisnąć więcej, niż początkowo zakładał. – Zamieniam się więc w słuch – rzucił cicho, spoglądając z iskrą w oku na Tonks, po czym nieznacznie wychynął zza załomu, aby rozejrzeć się, czy nikt się nie zbliżał. Było pusto.
Oczekiwanie nie przeciągało się długo w zmienionych ciemnych włosach pozostawała skryta pod naciągniętym na głowę kapturem. Widoczne były jedynie przenikliwe, niebieskie jak niebo w słoneczny dzień oczy, które niby od niechcenia przesuwały się po otoczeniu wyglądając zagrożenia. Sprawa – a może bardziej sprawy, które mieli do ogarnięcia nie należały do łatwych. Ale też oni nie należeli do przeciętnych. W ciągu mijającego czasu zyskali na sile – zarówno ona, jak i Alexander. Zawsze wiedziała, że zaangażowanie jest jedną z podwalin samorozwoju. Zaparcie, uparta kontynuacja powziętej myśli. Codzienne ćwiczenia i treningi, monotonne zgłębianie się w największe tajemnice białej magii przyniosło swoje owoce. Pozwoliło jej się rozwinąć do poziomu, do którego nie sądziła, że jest w stanie dojść. Tak naprawdę, nie była nikim szczególnym. Posiadała wyjątkową umiejętność i równie ponadprzeciętny upór. Tylko tyle.
Albo aż.
Nie czekała długo w końcu dostrzegając znajomą jednostkę, ale nie pozwalając by wzrok ją zwiódł. Musiała wiedzieć, a oni wszyscy musieli być… nieufni. Wiedziała, że nie tylko oni posiadali metamorfomagów. Macnair był jednym z nich. Wątpiła, że byłby w stanie podszyć się pod Alexandra, ale wolała zakładać i taką możliwość. Zadała pytanie, a potem odpowiedziała na te, zadane przez Farleya, ostatecznie skinając krótko głową. Ciemne włosy ciasno miała spięte z tyłu głowy, tak by żaden z kosmyków nie wydostał się i nie był w stanie przeszkodzić jej w czymkolwiek, czego dzisiaj się podejmą.
Sprawdziła jeszcze raz kieszenie, żeby upewnić się, czy w lewej znajduje się druga różdżka, ta, która należała wcześniej do Edgara Burke – wolała być przygotowana na wszelką ewentualność i to, że ta jej, może znów wymknąć się z jej dłoni. Poprawiła palce prawej dłoni na białym drewnie znajdującego się wewnątrz kieszeni.
Zrobione wcześniej rozeznanie pozwoliło się chociaż trochę… zorientować i przygotować do tego, czego miała się podjąć. Zima dopiero się rozpoczynała, a wojna trwała w najlepsze - jasnym było, że zapotrzebowanie na medykamenty tylko wzrośnie. Nie tylko przez fakt nadchodzącej pory roku, ale i przybywających każdego dnia potrzebujących. Wzięła powietrze w płuca, wypuszczając je, tworząc wokół ust niewielki obłoczek.
- Pamiętam jedną sprzed dwóch lat, cieszyłam się ze pracuje w terenie. – przyznała ze spokojem, unosząc rękę, żeby odgarnąć za ucho w charakterystycznym geście włosy, mimo, że te znajdowały się w szczelnym upięciu. Na przyjęcie rewelacji z jego strony skinęła krótko głową. – Co trzeci dzień, zawsze trochę po szóstej wyrusza transport z Apteki Zabinich, wyjeżdża z miasta tą uliczką, a później kieruje się w stronę Bedmond. – zaczęła, brodą wskazując drogę niedaleko. Nie podnosiła głosu, nie musiała. Oczy jednak rozważnie sprawdzały otoczenie. – Zasadzimy się już za miastem, w pewnym momencie muszą przejechać przez dość zalesioną trasę. Obłożymy ją Salvio Hexią – spojrzała na zegarek – Jeśli wyruszą jak wcześniej mamy godzinę – wtrąciła, chowając go do kieszeni. – Kiedy wjadą petryfikujemy prowadzących i cóż, dwa wyjścia, możemy pomniejszyć transport i zniknąć w lesie, albo ukraść wóz- ten z pewnością bardziej będzie rzucał się w oczy. – uniosła rękę, żeby podrapać się po policzku. – jak myślisz? – zapytała Alexa, zawieszając znów na nim spojrzenie.
Albo aż.
Nie czekała długo w końcu dostrzegając znajomą jednostkę, ale nie pozwalając by wzrok ją zwiódł. Musiała wiedzieć, a oni wszyscy musieli być… nieufni. Wiedziała, że nie tylko oni posiadali metamorfomagów. Macnair był jednym z nich. Wątpiła, że byłby w stanie podszyć się pod Alexandra, ale wolała zakładać i taką możliwość. Zadała pytanie, a potem odpowiedziała na te, zadane przez Farleya, ostatecznie skinając krótko głową. Ciemne włosy ciasno miała spięte z tyłu głowy, tak by żaden z kosmyków nie wydostał się i nie był w stanie przeszkodzić jej w czymkolwiek, czego dzisiaj się podejmą.
Sprawdziła jeszcze raz kieszenie, żeby upewnić się, czy w lewej znajduje się druga różdżka, ta, która należała wcześniej do Edgara Burke – wolała być przygotowana na wszelką ewentualność i to, że ta jej, może znów wymknąć się z jej dłoni. Poprawiła palce prawej dłoni na białym drewnie znajdującego się wewnątrz kieszeni.
Zrobione wcześniej rozeznanie pozwoliło się chociaż trochę… zorientować i przygotować do tego, czego miała się podjąć. Zima dopiero się rozpoczynała, a wojna trwała w najlepsze - jasnym było, że zapotrzebowanie na medykamenty tylko wzrośnie. Nie tylko przez fakt nadchodzącej pory roku, ale i przybywających każdego dnia potrzebujących. Wzięła powietrze w płuca, wypuszczając je, tworząc wokół ust niewielki obłoczek.
- Pamiętam jedną sprzed dwóch lat, cieszyłam się ze pracuje w terenie. – przyznała ze spokojem, unosząc rękę, żeby odgarnąć za ucho w charakterystycznym geście włosy, mimo, że te znajdowały się w szczelnym upięciu. Na przyjęcie rewelacji z jego strony skinęła krótko głową. – Co trzeci dzień, zawsze trochę po szóstej wyrusza transport z Apteki Zabinich, wyjeżdża z miasta tą uliczką, a później kieruje się w stronę Bedmond. – zaczęła, brodą wskazując drogę niedaleko. Nie podnosiła głosu, nie musiała. Oczy jednak rozważnie sprawdzały otoczenie. – Zasadzimy się już za miastem, w pewnym momencie muszą przejechać przez dość zalesioną trasę. Obłożymy ją Salvio Hexią – spojrzała na zegarek – Jeśli wyruszą jak wcześniej mamy godzinę – wtrąciła, chowając go do kieszeni. – Kiedy wjadą petryfikujemy prowadzących i cóż, dwa wyjścia, możemy pomniejszyć transport i zniknąć w lesie, albo ukraść wóz- ten z pewnością bardziej będzie rzucał się w oczy. – uniosła rękę, żeby podrapać się po policzku. – jak myślisz? – zapytała Alexa, zawieszając znów na nim spojrzenie.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Farley spojrzał z cieniem rozbawienia na Tonks, z plątaniny własnych emocji powiązanych z ministerialnymi wizytami w szpitalu wyciągając podobne wnioski co i ona. Ilość starego stresu, który na myśl o tym wydarzeniu poruszał mu się pod skórą był iście ciężki do zniesienia. Zresztą same myśli o tym, że miałby teraz wrócić do mungowskich struktur wywoływały w Alexandrze wewnętrzny opór. Im dłużej pracował na własnym w lecznicy tym więcej luk dostrzegał w starych zasadach panujących w skostniałym szpitalnym ładzie. W naturze Farleya zdawało się zresztą leżeć kwestionowanie tego, na czym świat stał, a w jego głowie coraz częściej pojawiały się wywrotowe myśli dotyczące tego, co on zmieniłby w Szpitalu Świętego Munga gdyby to on został dyrektorem tego przybytku.
– Idę o zakład, że też wtedy marzyłem o zostaniu na jeden dzień ratownikiem, byleby tego nie doświadczać – mruknął, zgrywając się lekko, lecz zaraz prędko powracając do powagi i skupienia. To, że mogli sobie z Tonks pozwolić na żarty było efektem długiej współpracy i tego, że oboje sobie ufali. Mogli liczyć na to, że jedno będzie kryło drugie i jeżeli sprawa tyczyła się działalności na wskroś ryzykownej i nielegalnej to lubił mieć u swojego boku Justine.
Alexander zamilknął więc, słuchając z uwagą relacji z tego, co czarownicy udało się ustalić. Kiwnął głową na jej pomysł, jednak lekko zmrużone oczy wystające znad chusty zdradzały, że uzdrowiciel miał coś do dodania. Jak zawsze.
– Musimy uważać przy petryfikowaniu woźnicy – powiedział, zerkając przelotnie na Justine. – Jeżeli spadną z kozła, wciąż trzymając lejce, konie się spłoszą. Nie wiem czy nie lepiej byłoby sprawić, by zatrzymali powóz i zeszli na ziemię i dopiero wtedy ich zdjąć. Może iluzja powalonego drzewa na drodze? – zasugerował pierwsze, co przyszło mu na myśl. Jeżeli nie było to dostatecznie dobrym pomysłem to może chociaż będzie punktem wyjściowym do dalszych rozważań. – Co do reszty całkowicie się zgadzam – powiedział, po czym poprawił kołnierz płaszcza i spojrzał na Just kiwając głową, że jest gotów by ruszyć za Tonks w miejsce, które czarownica wybrała na zastawienie pułapki.
– Idę o zakład, że też wtedy marzyłem o zostaniu na jeden dzień ratownikiem, byleby tego nie doświadczać – mruknął, zgrywając się lekko, lecz zaraz prędko powracając do powagi i skupienia. To, że mogli sobie z Tonks pozwolić na żarty było efektem długiej współpracy i tego, że oboje sobie ufali. Mogli liczyć na to, że jedno będzie kryło drugie i jeżeli sprawa tyczyła się działalności na wskroś ryzykownej i nielegalnej to lubił mieć u swojego boku Justine.
Alexander zamilknął więc, słuchając z uwagą relacji z tego, co czarownicy udało się ustalić. Kiwnął głową na jej pomysł, jednak lekko zmrużone oczy wystające znad chusty zdradzały, że uzdrowiciel miał coś do dodania. Jak zawsze.
– Musimy uważać przy petryfikowaniu woźnicy – powiedział, zerkając przelotnie na Justine. – Jeżeli spadną z kozła, wciąż trzymając lejce, konie się spłoszą. Nie wiem czy nie lepiej byłoby sprawić, by zatrzymali powóz i zeszli na ziemię i dopiero wtedy ich zdjąć. Może iluzja powalonego drzewa na drodze? – zasugerował pierwsze, co przyszło mu na myśl. Jeżeli nie było to dostatecznie dobrym pomysłem to może chociaż będzie punktem wyjściowym do dalszych rozważań. – Co do reszty całkowicie się zgadzam – powiedział, po czym poprawił kołnierz płaszcza i spojrzał na Just kiwając głową, że jest gotów by ruszyć za Tonks w miejsce, które czarownica wybrała na zastawienie pułapki.
Wypowiedziane przez Alexa słowa wciągnęły ją na chwile w przeszłość. W czasy tak łatwe, że zdawały się wręcz nierealnym, nieistniejącym już snem. A może innym życiem w którym kiedyś brali udział, które skończyło się całkowicie i bezpowrotnie. Nie mogli do niego wrócić. Justine nie była pewna, czy chciała. Może do łatwości jakim się odznaczało. Wielkości problemów, które wtedy trapiły ich głowy, całkiem nieznaczącymi w porównaniu do tych, którym teraz stawiali czoła. Z wysiłkiem dźwignęła kącik ust ku górze, który opadł równie szybko jak się pojawił w krótkim porozumieniu z uzdrowicielem. Wzięła wdech w płuca i wypuściła głośno powietrze rozglądając się wokół. Wysłuchała wypowiadanych przez niego słów na kilka chwil mrużąc oczy, by zaraz skinąć głową. Miał rację. Uniosła rękę, żeby zaczesać za ucho jasne włosy. Nad czymś myśląc.
- Iluzja to dobry pomysł, ale transmutacja… sam wiesz. Co innego zmienić siebie, co innego coś zaklęciem. - mruknęła. Odchrząknęła zaraz prostując plecy. - Ruszajmy. - powiedziała do niego, wskakując na swoją miotłę, nie było sensu stać dłużej, skoro mieli przygotować jeszcze iluzje powalonego drzewa, rzeczywiście mogła im pomóc, ale musieli improwizować w momencie w którym mężczyźni nie zdecydowaliby się zejść na ziemię. Dotarcie na miejsce o którym mówiła, nie zajęło więcej niż pięć minut przy rozwinięciu odpowiedniej prędkości Lubiła latanie. Czuła wtedy się szybka, wolna, trochę odsunięta chociaż na chwilę od problemów, które osiadały na jej ramionach. Zeskoczyła z niej sprawnie, kiedy znaleźli na początku zalesienia. Nie rzucała zaklęcia od razu, nie potrzeba było, żeby obejmowało całość Gdy znaleźli się mniej więcej na środku lasu rozciągającego się na ścieżce, którą miał poruszać się transport medykamentów, uniosła białą różdżkę.
- Homenum Revelio. - wypowiedziała pewnie, czując jak magia odpowiada na jej wezwanie. Wzięła wdech w płuca, rozglądając się w poszukiwaniu niewidocznych sylwetek ale… - Jesteśmy sami. - powiedziała jedynie krótko zerkając przelotnie na Alexa. - Rozdzielmy się na chwilę. Ty w tamtą stronę - wskazała ręką - Ja w tą - wskazała na tą z której przyszli. - Mniej więcej połowa drogi, postaw Salvio Hexie, potem zajmiemy się, iluzjami. - wyjaśniła plan działania nie czekając ruszyła we wskazanym dla siebie wcześniej kierunku. Wędrowała z dłońmi w kieszeniach, mimo wszystko rozglądając się. Nie chcąc, by coś ją zaskoczyło, kiedy dotarła do wyznaczonego przez siebie celu uniosła różdżkę. - Salvio Hexia- wypowiedziała pewnie, mając nadzieję, że magia posłucha jej i tym razem.
- Iluzja to dobry pomysł, ale transmutacja… sam wiesz. Co innego zmienić siebie, co innego coś zaklęciem. - mruknęła. Odchrząknęła zaraz prostując plecy. - Ruszajmy. - powiedziała do niego, wskakując na swoją miotłę, nie było sensu stać dłużej, skoro mieli przygotować jeszcze iluzje powalonego drzewa, rzeczywiście mogła im pomóc, ale musieli improwizować w momencie w którym mężczyźni nie zdecydowaliby się zejść na ziemię. Dotarcie na miejsce o którym mówiła, nie zajęło więcej niż pięć minut przy rozwinięciu odpowiedniej prędkości Lubiła latanie. Czuła wtedy się szybka, wolna, trochę odsunięta chociaż na chwilę od problemów, które osiadały na jej ramionach. Zeskoczyła z niej sprawnie, kiedy znaleźli na początku zalesienia. Nie rzucała zaklęcia od razu, nie potrzeba było, żeby obejmowało całość Gdy znaleźli się mniej więcej na środku lasu rozciągającego się na ścieżce, którą miał poruszać się transport medykamentów, uniosła białą różdżkę.
- Homenum Revelio. - wypowiedziała pewnie, czując jak magia odpowiada na jej wezwanie. Wzięła wdech w płuca, rozglądając się w poszukiwaniu niewidocznych sylwetek ale… - Jesteśmy sami. - powiedziała jedynie krótko zerkając przelotnie na Alexa. - Rozdzielmy się na chwilę. Ty w tamtą stronę - wskazała ręką - Ja w tą - wskazała na tą z której przyszli. - Mniej więcej połowa drogi, postaw Salvio Hexie, potem zajmiemy się, iluzjami. - wyjaśniła plan działania nie czekając ruszyła we wskazanym dla siebie wcześniej kierunku. Wędrowała z dłońmi w kieszeniach, mimo wszystko rozglądając się. Nie chcąc, by coś ją zaskoczyło, kiedy dotarła do wyznaczonego przez siebie celu uniosła różdżkę. - Salvio Hexia- wypowiedziała pewnie, mając nadzieję, że magia posłucha jej i tym razem.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 99
'k100' : 99
Farley spojrzał na Justine, kiwając głową.
– Spróbuję, jak nie wyjdzie to nie będę się wybitnie przywiązywał do zabawy transmutacją – przyznał, wiedząc dobrze, że jego wiedza z zakresu tej dziedziny magii pozostawała wiele do życzenia. Zwłaszcza, jeśli zestawić ją z poziomem, na jakim opanował obronę czy magię leczniczą. Wciąż miał w pamięci swoją druzgoczącą porażkę w transmutacyjnym pojedynku z Susanne i to, jak dotkliwie go to zabolało. Obiecał sobie wtedy bardziej przyłożyć się do sztuki magicznego przekształcania materii, lecz jak zwykle brakowało mu do tego jednego: czasu.
Śladem Tonks wskoczył na swoją miotłę i, trzymając się kawałek za czarownicą, ruszył jej śladem. Oczy młodego uzdrowiciela bez ustanku lustrowały zarówno to, co pod nimi, jak i w przestworzach obok i powyżej. Nie potrzebowali żadnych ciekawskich oczu, które by ich dziś śledziły. Dyskrecja – przynajmniej do momentu przejmowania transportu – miała być kluczem do sukcesu tej akcji.
Zerkał też od czasu do czasu na Tonks, nie mogąc powstrzymać się od nie myślenia o pewnym zdarzeniu, które nie tak dawno temu miało miejsce między Farleyem a siostrą Justine. Było to coś, co nieustannie wciskał w kąt pamięci, lecz to powracało i nie chciało zniknąć: niczym kamyk zagubiony w bucie drażniło Alexandra i bez wzmożonego wysiłku nie pozwalało mu zaznać całkowitego spokoju w towarzystwie Tonksów. Rozpraszało, a on nie mógł sobie pozwolić na bycie rozproszonym.
Na szczęście lot nie był długi. Kiedy Justine zaczęła obniżać wysokość, Alexander upatrzył sobie miejsce do lądowania i zanurkował w dół, nie popisując się jednak. Nie, bardzo asekuracyjnie wyrównał poziom i na spokojnie wylądował, nie potrzeba mu było teraz ekscesów powietrznych: wystarczyło tylko tyle by poczuć nieco mocniejsze bicie serca w piersi. Szedł za Justine, zabezpieczając tyły. Kiedy stanęli mierzył wzrokiem i końcem różdżki okoliczne drzewa, opuszczając ją nieznacznie dopiero po zapewnieniu, że byli sami.
– Jasne – przytaknął Just i odszedł kawałek we wskazanym mu kierunku. Po drodze przerzucił przez ramię pasek miotły, niosąc ją teraz na plecach. Zalety bycia wysokim wliczały w siebie między innymi to, że rzeczona miotła nie przeszkadzała mu w trakcie czarowania.
Zgodnie z instrukcjami udzielonymi przez Tonks, Alexander uniósł dłoń dzierżącą hikorową różdżką i z wprawą w geście wymówił inkantację.
– Salvio Hexia – wymamrotał, czując jak wezwana przez niego moc przeobraża się w barierę. Powietrze ledwo widzialnie zadrżało, lecz Farley był pewien, że czar rozpostarł się przed nim niezwykle stabilną i silną ścianą. Zadowolony z efektu wrócił energicznym krokiem do punktu wyjścia, docierając tam chwilę przed Justine.
– Dłuższe nogi – skomentował zaczepnie jej przybycie po nim, przekomarzanki z Tonks uważając za jedne z ciekawszych. prawdopodobnie robił to też dlatego by choć próbować nadać temu cień normalności. Jakby nie byli w środku wojny. Jakby oboje nie mieli blizn, nie tylko tych, które można było dostrzec gołym okiem.
– Myślę, że tu będzie najlepiej – wskazał na miejsce, gdzie droga wchodziła w zakręt. Cofnął się, idąc tyłem, szukając miejsca, w którym punkt widzenia się zmieniał tak, aby nie było widać tego, co było za zakrętem. – Tam zaraz przy omszałym głazie – pokazał na kamień i zaraz ruszył znów wprzód, minął Justine i stanął w miejscu, które najbardziej mu przypadło do gustu. – Zauważą iluzję późno, woźnica będzie musiał podjąć reakcję w większym stresie i z mniejszym czasem reakcji. Nie będzie zwracał zbyt wiele uwagi na to, co dzieje się dookoła, będziemy mieli większe pole do manewru – powiedział, starając się jak najcelniej przewidzieć możliwe wersje zachowania woźnicy.
– Spróbuję, jak nie wyjdzie to nie będę się wybitnie przywiązywał do zabawy transmutacją – przyznał, wiedząc dobrze, że jego wiedza z zakresu tej dziedziny magii pozostawała wiele do życzenia. Zwłaszcza, jeśli zestawić ją z poziomem, na jakim opanował obronę czy magię leczniczą. Wciąż miał w pamięci swoją druzgoczącą porażkę w transmutacyjnym pojedynku z Susanne i to, jak dotkliwie go to zabolało. Obiecał sobie wtedy bardziej przyłożyć się do sztuki magicznego przekształcania materii, lecz jak zwykle brakowało mu do tego jednego: czasu.
Śladem Tonks wskoczył na swoją miotłę i, trzymając się kawałek za czarownicą, ruszył jej śladem. Oczy młodego uzdrowiciela bez ustanku lustrowały zarówno to, co pod nimi, jak i w przestworzach obok i powyżej. Nie potrzebowali żadnych ciekawskich oczu, które by ich dziś śledziły. Dyskrecja – przynajmniej do momentu przejmowania transportu – miała być kluczem do sukcesu tej akcji.
Zerkał też od czasu do czasu na Tonks, nie mogąc powstrzymać się od nie myślenia o pewnym zdarzeniu, które nie tak dawno temu miało miejsce między Farleyem a siostrą Justine. Było to coś, co nieustannie wciskał w kąt pamięci, lecz to powracało i nie chciało zniknąć: niczym kamyk zagubiony w bucie drażniło Alexandra i bez wzmożonego wysiłku nie pozwalało mu zaznać całkowitego spokoju w towarzystwie Tonksów. Rozpraszało, a on nie mógł sobie pozwolić na bycie rozproszonym.
Na szczęście lot nie był długi. Kiedy Justine zaczęła obniżać wysokość, Alexander upatrzył sobie miejsce do lądowania i zanurkował w dół, nie popisując się jednak. Nie, bardzo asekuracyjnie wyrównał poziom i na spokojnie wylądował, nie potrzeba mu było teraz ekscesów powietrznych: wystarczyło tylko tyle by poczuć nieco mocniejsze bicie serca w piersi. Szedł za Justine, zabezpieczając tyły. Kiedy stanęli mierzył wzrokiem i końcem różdżki okoliczne drzewa, opuszczając ją nieznacznie dopiero po zapewnieniu, że byli sami.
– Jasne – przytaknął Just i odszedł kawałek we wskazanym mu kierunku. Po drodze przerzucił przez ramię pasek miotły, niosąc ją teraz na plecach. Zalety bycia wysokim wliczały w siebie między innymi to, że rzeczona miotła nie przeszkadzała mu w trakcie czarowania.
Zgodnie z instrukcjami udzielonymi przez Tonks, Alexander uniósł dłoń dzierżącą hikorową różdżką i z wprawą w geście wymówił inkantację.
– Salvio Hexia – wymamrotał, czując jak wezwana przez niego moc przeobraża się w barierę. Powietrze ledwo widzialnie zadrżało, lecz Farley był pewien, że czar rozpostarł się przed nim niezwykle stabilną i silną ścianą. Zadowolony z efektu wrócił energicznym krokiem do punktu wyjścia, docierając tam chwilę przed Justine.
– Dłuższe nogi – skomentował zaczepnie jej przybycie po nim, przekomarzanki z Tonks uważając za jedne z ciekawszych. prawdopodobnie robił to też dlatego by choć próbować nadać temu cień normalności. Jakby nie byli w środku wojny. Jakby oboje nie mieli blizn, nie tylko tych, które można było dostrzec gołym okiem.
– Myślę, że tu będzie najlepiej – wskazał na miejsce, gdzie droga wchodziła w zakręt. Cofnął się, idąc tyłem, szukając miejsca, w którym punkt widzenia się zmieniał tak, aby nie było widać tego, co było za zakrętem. – Tam zaraz przy omszałym głazie – pokazał na kamień i zaraz ruszył znów wprzód, minął Justine i stanął w miejscu, które najbardziej mu przypadło do gustu. – Zauważą iluzję późno, woźnica będzie musiał podjąć reakcję w większym stresie i z mniejszym czasem reakcji. Nie będzie zwracał zbyt wiele uwagi na to, co dzieje się dookoła, będziemy mieli większe pole do manewru – powiedział, starając się jak najcelniej przewidzieć możliwe wersje zachowania woźnicy.
- Mam coś na twarzy? - zapytała w końcu, unosząc jedną z brwi ku górze, jasne tęczówki lokując na nim. Widziała ukradkowe spojrzenia Farleya, które rzucał jej od jakiegoś czasu ale nie potrafiła wskazać ich źródła. Może jedynie jej się wydawało, a może nie zauważała ich wcześniej?
- Działamy. - poleciła jedynie krótko, ostatni raz zerkając w kierunku Farleya. Odwróciła się na pięcie, i ruszyła w kierunku który wskazała wcześniej. Wiedziała, że czas który im został, zbliżał się powoli ku końcowi. Uniosła różdżkę, a magia posłuchała jej stawiając barierę, jedną z pierwszych, która miała odciąć ich zdarzenie od nieproszonych oczu, jeśli jakieś miały się pojawić. Odwróciła się, wracając na środek wyznaczonego przez nich miejscach.
- Nie powiem co krótsze. - odcięła się krótko, dźwigając na ledwie zauważalną chwilę kącik ust ku górze. Zaraz jednak sięgnęła po różdżkę, rozejrzała się wokół. - Salvio Hexia. - Wybrała raz jeszcze, ustawiając się wcześniej tak, żeby postawić ostatnią z barier przy boku ścieżki, pod kątem, takim, żeby zza niej mogli bez problemu obserwować nadjeżdżający powóz. Iluzja. Kolejny z etapów przygotowań, nie należał do najłatwiejszych. Przypomniała sobie jednak jeden z uroków, który mógł zadziałać odpowiednio. Dlatego uniosła różdżkę raz jeszcze. - Panno. - wypowiedziała, czując jak magia drga pod jej palcami. Nie trzymała się długo, ale od spotkania dzieliło ich nie więcej niż piętnaście, może dwadzieścia minut. Powinno wystarczyć. Wskazała różdżką ścieżkę, tworząc na niej iluzję powalonego, dużego drzewa. Położyła rękę na biodrze obserwując swoje działo. - Stańmy za barierą, niedługo powinni być. - poleciła Alexowi, sama cofając się jeszcze trochę, stając na wszelki wypadek za krzakiem, milkną, by obserwować uliczkę wprowadzającą do lasu. Zgodnie z jej założeniami kilkanaście minut później pojawił się powóz. Jasne tęczówki zawisły na nim. Woźnica i jeden czarodziej. Standardowy zestaw, który widziała podczas wcześniejszej obserwacji. Wyciągnęła ponownie różdżkę, jeśli fortel się nie powiedzie, będą musieli zaatakować tak czy inaczej. Wstrzymała oddech, czekając na rozwój wydarzeń. Obserwując, jak mężczyzna zatrzymuje powóz. Jak najpierw zsiada woźnica, ale szczęśliwie do nich, dołącza też dugi. Zerknęła na Alexa, kiwając krótko głową. Teraz był odpowiedni moment.
- Petryfikus totalus! - wypowiedziała, kierując różdżkę w stronę woźnicy. Najlepiej, było zająć się nimi możliwie jak najszybciej.
| idziemy do szafki?
- Działamy. - poleciła jedynie krótko, ostatni raz zerkając w kierunku Farleya. Odwróciła się na pięcie, i ruszyła w kierunku który wskazała wcześniej. Wiedziała, że czas który im został, zbliżał się powoli ku końcowi. Uniosła różdżkę, a magia posłuchała jej stawiając barierę, jedną z pierwszych, która miała odciąć ich zdarzenie od nieproszonych oczu, jeśli jakieś miały się pojawić. Odwróciła się, wracając na środek wyznaczonego przez nich miejscach.
- Nie powiem co krótsze. - odcięła się krótko, dźwigając na ledwie zauważalną chwilę kącik ust ku górze. Zaraz jednak sięgnęła po różdżkę, rozejrzała się wokół. - Salvio Hexia. - Wybrała raz jeszcze, ustawiając się wcześniej tak, żeby postawić ostatnią z barier przy boku ścieżki, pod kątem, takim, żeby zza niej mogli bez problemu obserwować nadjeżdżający powóz. Iluzja. Kolejny z etapów przygotowań, nie należał do najłatwiejszych. Przypomniała sobie jednak jeden z uroków, który mógł zadziałać odpowiednio. Dlatego uniosła różdżkę raz jeszcze. - Panno. - wypowiedziała, czując jak magia drga pod jej palcami. Nie trzymała się długo, ale od spotkania dzieliło ich nie więcej niż piętnaście, może dwadzieścia minut. Powinno wystarczyć. Wskazała różdżką ścieżkę, tworząc na niej iluzję powalonego, dużego drzewa. Położyła rękę na biodrze obserwując swoje działo. - Stańmy za barierą, niedługo powinni być. - poleciła Alexowi, sama cofając się jeszcze trochę, stając na wszelki wypadek za krzakiem, milkną, by obserwować uliczkę wprowadzającą do lasu. Zgodnie z jej założeniami kilkanaście minut później pojawił się powóz. Jasne tęczówki zawisły na nim. Woźnica i jeden czarodziej. Standardowy zestaw, który widziała podczas wcześniejszej obserwacji. Wyciągnęła ponownie różdżkę, jeśli fortel się nie powiedzie, będą musieli zaatakować tak czy inaczej. Wstrzymała oddech, czekając na rozwój wydarzeń. Obserwując, jak mężczyzna zatrzymuje powóz. Jak najpierw zsiada woźnica, ale szczęśliwie do nich, dołącza też dugi. Zerknęła na Alexa, kiwając krótko głową. Teraz był odpowiedni moment.
- Petryfikus totalus! - wypowiedziała, kierując różdżkę w stronę woźnicy. Najlepiej, było zająć się nimi możliwie jak najszybciej.
| idziemy do szafki?
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 63
'k100' : 63
Dzięki temu, że połowa twarzy Alexandra pozostawała przesłoniona chustą, zdecydowanie łatwiej było mu okrążyć te prawdziwie dręczące go myśli w związku z Tonks i jej siostrą.
– Próbuję to ustalić – odparł więc, unosząc brew niczym lustrzane odbicie czarownicy, próbując być sprytnym. Mogło mu się udać, bowiem Justine chyba ne zamierzała dalej roztrząsać kwestii jego nieco zbyt namolnego dziś spojrzenia. Mógł oczywiście powiedzieć coś o tym, jak powracały do niego myśli o Azkabanie i że po prostu myślał o tym jak mogłaby owej twarzy w ogóle nie mieć... ale to nie były terytoria rozmowy, na które chciałby się zapuszczać. Mógłby być na tyle manipulacyjną szują, ale nie zamierzał się do tego posuwać. Nie było powodu by zachowywać się w ten sposób wobec ludzi, którzy byli mu bliscy. Był to jednak znak dla Farleya żeby choć trochę spróbować okiełznać swoje myśli. Tak, właśnie to należało zrobić: nawet jeśli nie do końca jeszcze wiedział, co o nich ma sądzić poza zżymaniem się nad własną głupotą i tym, jak blisko było do tego aby zrobić coś, czego i on i Kerstin by później żałowali.
Rzeczy do zrobienia w trybie na teraz było jednak dostatecznie wiele by odepchnąć wszelkie rozpraszacze na bok. Oboje byli na tyle wprawni w magii aby już po chwili spotkać się w punkcie wyjścia i kontynuować ukradkowe komentarze. Farley z uznaniem przechylił głowę i z łobuzerską iskrą w oczach rzucił Tonks rozbawione spojrzenie.
– Chcesz coś przez to powiedzieć, hm? – powiedział, a gdyby nie wciąż pokryte świeżym, bolącym mimo eliksirów przeciwbólowych bliznowcem dłonie to wymownie obróciłby w palcach swoją ponad czternastocalową różdżkę. W milczeniu obserwował jak Justine rzucała iluzję, gotów by jej w tym dopomóc, lecz jego wkład okazał się zbyteczny. Z uznaniem skłonił Tonks głowę i podążył jej śladem na bok drogi. Schował się za szerokim pniem drzewa i, podczas gimnastykowania umysłu powtarzaniem co bardziej skomplikowanych inkantacji, czekali.
Powóz słychać było przed tym jak ukazał się ich oczom. Wymienili z Justine porozumiewawcze spojrzenia i jak jeden skoordynowany ze sobą cień wypadli z kryjówek w chwili, kiedy obaj mężczyźni opuścili powóz.
– Petrificus Totalus! – Farley wycelował w towarzyszącego woźnicy mężczyznę i wycedził przez zaciśnięte zęby inkantację, walcząc z falami bólu rozlewającymi się z wolna po jego wiodącej dłoni.
| Szafka
– Próbuję to ustalić – odparł więc, unosząc brew niczym lustrzane odbicie czarownicy, próbując być sprytnym. Mogło mu się udać, bowiem Justine chyba ne zamierzała dalej roztrząsać kwestii jego nieco zbyt namolnego dziś spojrzenia. Mógł oczywiście powiedzieć coś o tym, jak powracały do niego myśli o Azkabanie i że po prostu myślał o tym jak mogłaby owej twarzy w ogóle nie mieć... ale to nie były terytoria rozmowy, na które chciałby się zapuszczać. Mógłby być na tyle manipulacyjną szują, ale nie zamierzał się do tego posuwać. Nie było powodu by zachowywać się w ten sposób wobec ludzi, którzy byli mu bliscy. Był to jednak znak dla Farleya żeby choć trochę spróbować okiełznać swoje myśli. Tak, właśnie to należało zrobić: nawet jeśli nie do końca jeszcze wiedział, co o nich ma sądzić poza zżymaniem się nad własną głupotą i tym, jak blisko było do tego aby zrobić coś, czego i on i Kerstin by później żałowali.
Rzeczy do zrobienia w trybie na teraz było jednak dostatecznie wiele by odepchnąć wszelkie rozpraszacze na bok. Oboje byli na tyle wprawni w magii aby już po chwili spotkać się w punkcie wyjścia i kontynuować ukradkowe komentarze. Farley z uznaniem przechylił głowę i z łobuzerską iskrą w oczach rzucił Tonks rozbawione spojrzenie.
– Chcesz coś przez to powiedzieć, hm? – powiedział, a gdyby nie wciąż pokryte świeżym, bolącym mimo eliksirów przeciwbólowych bliznowcem dłonie to wymownie obróciłby w palcach swoją ponad czternastocalową różdżkę. W milczeniu obserwował jak Justine rzucała iluzję, gotów by jej w tym dopomóc, lecz jego wkład okazał się zbyteczny. Z uznaniem skłonił Tonks głowę i podążył jej śladem na bok drogi. Schował się za szerokim pniem drzewa i, podczas gimnastykowania umysłu powtarzaniem co bardziej skomplikowanych inkantacji, czekali.
Powóz słychać było przed tym jak ukazał się ich oczom. Wymienili z Justine porozumiewawcze spojrzenia i jak jeden skoordynowany ze sobą cień wypadli z kryjówek w chwili, kiedy obaj mężczyźni opuścili powóz.
– Petrificus Totalus! – Farley wycelował w towarzyszącego woźnicy mężczyznę i wycedził przez zaciśnięte zęby inkantację, walcząc z falami bólu rozlewającymi się z wolna po jego wiodącej dłoni.
| Szafka
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 56
--------------------------------
#2 'k8' : 8, 2, 4, 7, 8, 1, 1, 4, 7, 6, 6
#1 'k100' : 56
--------------------------------
#2 'k8' : 8, 2, 4, 7, 8, 1, 1, 4, 7, 6, 6
- To chyba nie jest, tak skomplikowane. - odcięła się odrobinę smętnie, zawieszając na nim jasne tęczówki na trochę dłuższą, niż przeciętnie chwile nie bardzo wiedząc o co tak właściwie Farleyowi chodziło. Jeśli miała coś na twarzy, wystarczyło wskazać miejsce, uniosła by rękę i pozbyła się tego ledwie w krótką chwile. On jednak uparcie nie mówił, a ona zbyła to westchnieniem i wzruszeniem ramion. Mieli ważniejsze rzeczy do zrobienia, niż zajmowanie się głupotami. Cóż, przynajmniej uzyskując element zaskoczenia, kiedy to ich przeciwnicy zdziwią
się widzą ją z jej twarzą i czymś.
- Absolutnie nie. - mruknęła jeszcze w odpowiedzi, odsuwając coraz dalej od siebie lekkość. Musieli być skupieni.
Przygotowania zajęły trochę czasu, ale na szczęście, dzięki odpowiedniemu rezonansowi w ciągu ostatnich tygodni wiedziała - a może zakładała - że będą go mieć dostatecznie wiele. Choć znów sądziła, że nie powinni z góry zakładać, że wszystko przebiegnie tak jak ostatnio. Że czas się nie skurczy, że mężczyzn nie będzie więcej, że nie pojadą inną drogą. Tak naprawdę, wszystko mogło się zdarzy. Szczęśliwie dla nich, dzisiaj - ten jeden raz szczęście było po ich stronie. Wystarczyło im czasu, mężczyzn było tylko dwóch i pojechali tą samą trasą na której widziała ich wcześniej.
To nie tak, że transport był źle zabezpieczony. Zwyczajnie, oni niesamowicie urośli w siłę. Siłą zaklęć i ich celność nie pozostawiała wiele więcej do życzenia. Najpierw osłabić trochę przeciwników, a później spętać ich Petryfikusem. Walka nie była długa. Wzięci z zaskoczenia mężczyźni, właściwie nie mieli zbyt wielu szans w starciu z dwójką byłych już gwardzistów. Niespecjalnie potrzebowali nawet podnosić tarczę, spychając wroga do defensywy. Skupieni, precyzyjni. Chwilę później było już po wszystkim. Znalazła się nad dwójką mężczyzn kierując różdżkę w stronę pierwszego z nich. Pozbawienie ich wspomnień o tym, co tutaj zaszło miało wystarczyć. Nie będą w stanie powiedzieć, co się stało ze skradzionymi rzeczami. Patrzyła na nich bez większej emocji kiedy skończyła z pierwszym, przeniosła się i stanęła nad drugim. Ponownie wywijając nadgarstkiem i wypowiadając słowa inkantacji. Gdy i jego wspomnienia zostały usunięte odeszła kawałek dalej, to powozu, który pozostał bez ochrony. Obeszła go ze spokojem, by w końcu zerknąć na tył. Wiedziała, że zdobyte dzisiaj medykamenty z pewnością ich wspomogą. Odciążą trochę alchemików, którzy będą w stanie stworzyć trochę mikstur bojowych, czy tych ułatwiających tropienie. - Zabieramy cały wóz? Umiesz tym kierować? - zapytała po krótkiej chwili spoglądając na Alexandra. Ona nie potrafiła. I jej plan zakładał po prostu przepakowanie i pomniejszenie wszystkiego. Ledwo pozwoliła wsadzić się na konia, żeby nauczyć się czegoś, czego jeszcze nie wiedziała. Nadal nie ufała tym zwierzętom i wątpiła, że kiedyś będzie w stanie im całkowicie zaufać. Nawet teraz nie podchodziła do nich. Choć znów, zdobycie nie tylko medykamentów, ale i koni, mógłby okazać się im na rękę. Zerknęła na byłego arystokratę licząc, że padająca z jego ust odpowiedź będzie twierdząca. Powinni się stąd zbierać i nie pozostawać tu za długo. Co prawda rozłożone wokół Salvio Hexie miały ich chronić, ale wolała nie podejmować kolejnej walki - nie, kiedy zdobyli to, po co przybyli.
| wracamy
się widzą ją z jej twarzą i czymś.
- Absolutnie nie. - mruknęła jeszcze w odpowiedzi, odsuwając coraz dalej od siebie lekkość. Musieli być skupieni.
Przygotowania zajęły trochę czasu, ale na szczęście, dzięki odpowiedniemu rezonansowi w ciągu ostatnich tygodni wiedziała - a może zakładała - że będą go mieć dostatecznie wiele. Choć znów sądziła, że nie powinni z góry zakładać, że wszystko przebiegnie tak jak ostatnio. Że czas się nie skurczy, że mężczyzn nie będzie więcej, że nie pojadą inną drogą. Tak naprawdę, wszystko mogło się zdarzy. Szczęśliwie dla nich, dzisiaj - ten jeden raz szczęście było po ich stronie. Wystarczyło im czasu, mężczyzn było tylko dwóch i pojechali tą samą trasą na której widziała ich wcześniej.
To nie tak, że transport był źle zabezpieczony. Zwyczajnie, oni niesamowicie urośli w siłę. Siłą zaklęć i ich celność nie pozostawiała wiele więcej do życzenia. Najpierw osłabić trochę przeciwników, a później spętać ich Petryfikusem. Walka nie była długa. Wzięci z zaskoczenia mężczyźni, właściwie nie mieli zbyt wielu szans w starciu z dwójką byłych już gwardzistów. Niespecjalnie potrzebowali nawet podnosić tarczę, spychając wroga do defensywy. Skupieni, precyzyjni. Chwilę później było już po wszystkim. Znalazła się nad dwójką mężczyzn kierując różdżkę w stronę pierwszego z nich. Pozbawienie ich wspomnień o tym, co tutaj zaszło miało wystarczyć. Nie będą w stanie powiedzieć, co się stało ze skradzionymi rzeczami. Patrzyła na nich bez większej emocji kiedy skończyła z pierwszym, przeniosła się i stanęła nad drugim. Ponownie wywijając nadgarstkiem i wypowiadając słowa inkantacji. Gdy i jego wspomnienia zostały usunięte odeszła kawałek dalej, to powozu, który pozostał bez ochrony. Obeszła go ze spokojem, by w końcu zerknąć na tył. Wiedziała, że zdobyte dzisiaj medykamenty z pewnością ich wspomogą. Odciążą trochę alchemików, którzy będą w stanie stworzyć trochę mikstur bojowych, czy tych ułatwiających tropienie. - Zabieramy cały wóz? Umiesz tym kierować? - zapytała po krótkiej chwili spoglądając na Alexandra. Ona nie potrafiła. I jej plan zakładał po prostu przepakowanie i pomniejszenie wszystkiego. Ledwo pozwoliła wsadzić się na konia, żeby nauczyć się czegoś, czego jeszcze nie wiedziała. Nadal nie ufała tym zwierzętom i wątpiła, że kiedyś będzie w stanie im całkowicie zaufać. Nawet teraz nie podchodziła do nich. Choć znów, zdobycie nie tylko medykamentów, ale i koni, mógłby okazać się im na rękę. Zerknęła na byłego arystokratę licząc, że padająca z jego ust odpowiedź będzie twierdząca. Powinni się stąd zbierać i nie pozostawać tu za długo. Co prawda rozłożone wokół Salvio Hexie miały ich chronić, ale wolała nie podejmować kolejnej walki - nie, kiedy zdobyli to, po co przybyli.
| wracamy
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Farley w końcu zamilknął, nie chcąc brnąć gdziekolwiek dalej z tą dyskusją. On również wiedział, że czas na niepoważne rozmowy dobiegał końca, a lód po którym stąpał zdawał się być coraz cieńszy i cieńszy. I chociaż tematy w które brnęły myśli młodego uzdrowiciela to wciąż nie były tak groźne jak sytuacja, w której znalazło się dwóch mężczyzn, których transport zaatakowali. Personalnie Alexander wolałby nie znaleźć się na końcu różdżki swojej czy też Justine, a na pewno nie ich dwojga razem. Pojedynek był krótki i konkretny, Zakonnicy od początku mieli przewagę, lecz mimo wszystko jakimś trafem jedno z zaklęć dosięgnęło Alexandra. Nie było wybitnie silne samo w sobie, właściwie znajdowało się na pograniczu wkrzesania z siebie magii, dodatkowo Farley jeszcze je osłabił, lecz nie zdołał się przed nim obronić. Może dlatego trzymał się kilka kroków za Tonks, pozwalając jej zająć się modyfikacją wspomnień pokonanych przeciwników. Machnął w końcu różdżką, czując jak ukłucie bólu w dłoni nieco go otrzeźwia. Pajęczyny zniknęły, a były arystokrata podszedł i zabrał obu czarodziejom ich różdżki, po kolei je przełamując i ciskając na ziemię obok spetryfikowanych. Kiedy Justine ewaluowała wartość przechwyconego transportu, Alexander podszedł do podenerwowanych koni, jednego i drugiego gładząc wpierw po chrapach, a następnie po rozgrzanych szyjach.
Na głos Tonks wyjrzał spomiędzy zwierząt, unosząc pytająco brew: jak chciałaś zabrać ten powóz, jeżeli bym nie umiał? Odpowiedź, która padła z jego ust była jednak zupełnie inna.
– Nie najgorzej radzę sobie z jeździectwem, powinienem poradzić sobie i z powożeniem – stwierdził, wzruszając ramionami i cofając się do kozła. Zwinnie wskoczył na siedzisko i choć jego dłonie pozostawały niezwykle obolałe wyciągnął jedną z nich ku Justine, oferując jej pomoc w wejściu na dość wysoki przód wozu.
– Jakbyś jeszcze pozbyła się iluzji. Uparciuchy nie spróbują wejść w drzewo choćbym zaklinał je na wszystkie stosy Essex – powiedział jeszcze, a jak tylko iluzja zniknęła złapał za lejce. Okręcił je wokół dłoni i odpowiednim ruchem za nie pociągał: w odpowiedzi konie momentalnie ruszy, powóz szarpnął, a oni zaczęli toczyć się dalej w las. – Kierunek? – zapytał, kiedy oddalili się już dostatecznie od wciąż spetryfikowanych i bezbronnych czarodziejów. Powóz bujał się przyjemnie na nierównościach drogi, a Alex rozsiadł się wygodniej na koźle.
Na głos Tonks wyjrzał spomiędzy zwierząt, unosząc pytająco brew: jak chciałaś zabrać ten powóz, jeżeli bym nie umiał? Odpowiedź, która padła z jego ust była jednak zupełnie inna.
– Nie najgorzej radzę sobie z jeździectwem, powinienem poradzić sobie i z powożeniem – stwierdził, wzruszając ramionami i cofając się do kozła. Zwinnie wskoczył na siedzisko i choć jego dłonie pozostawały niezwykle obolałe wyciągnął jedną z nich ku Justine, oferując jej pomoc w wejściu na dość wysoki przód wozu.
– Jakbyś jeszcze pozbyła się iluzji. Uparciuchy nie spróbują wejść w drzewo choćbym zaklinał je na wszystkie stosy Essex – powiedział jeszcze, a jak tylko iluzja zniknęła złapał za lejce. Okręcił je wokół dłoni i odpowiednim ruchem za nie pociągał: w odpowiedzi konie momentalnie ruszy, powóz szarpnął, a oni zaczęli toczyć się dalej w las. – Kierunek? – zapytał, kiedy oddalili się już dostatecznie od wciąż spetryfikowanych i bezbronnych czarodziejów. Powóz bujał się przyjemnie na nierównościach drogi, a Alex rozsiadł się wygodniej na koźle.
Walka nie była im obca. Niestety ich przeciwnicy nie mieli dzisiaj szczęścia. Ale nie mogli pozwolić sobie na współczucie. Nigdy nie sądziła, że będzie kradła, nie sądziła też, że pozbawi kogoś życia. Jednak w obecnej sytuacji nie mogli inaczej - zwłaszcza, że ich przeciwnicy nie dość, że posiadali pieniądze należące do Ministerstwa, to sami posiadali całkiem pokaźnych rozmiarów majątki.
Plan był dobry. Skonsturowany dość elastycznie, ale ważne było, że dzięki wcześniejszemu rekonansowi wiedziała o której powinni się spodziewać dzisiejszego transportu i ilu ludzi za cały transport jest odpowiedzialny. Było widoczne, że w okolicach Londynu poczuli się już bezpiecznie. A może bezpieczniej. Może nawet sądzili, że nikt nie odważy się na nich napaść. Cóż, zarówno ona i Alex, byli jednymi z tych szaleńców, którzy zamierzali walczyć do samego końca. Starcie nie było długie. Właściwie nie spodziewała się innego rozwiązania sprawy. Kiedy mężczyźni zostali pokonani znalazła się nad nimi. Musiała pozbawić ich wspomnienia ich twarzy. Wolała nie pozostawiać śladów - w dzisiejszych czasach, mógł ich obrobić każdy. Nie chciała pozwolić na to, żeby Rosier dokonywał nowych egzekucji nie mając ku temu powodów. Chociaż, znając tych psychopatów im wcale nie był potrzebny realny powód. Miała tego gorzką świadomość.
- Nie patrz tak. Można go było pomniejszyć. - widziała uniesioną brew i niezadane pytanie. Wywróciła oczami krótko wsłuchując się w słowa, które wypowiadał. Zmierzyła go uważnym spojrzeniem, a później przesunęła wzrok na konie. Cóz, tak z pewnością będzie szybciej, niż jakby wzięli się za zmniejszanie wozu tutaj i teraz. Złapała za wyciągnięta ku niej dłoń i wspięła się ku siedzeniom. Kiedy z jego ust padła prośba wyciągnęła z kieszeni różdżkę, rzucając niewerbalne Finite Incantatem. Iluzja rozmyła się przed ich oczami znikając z drogi. Teraz mogli już bez problemu ruszać - jak sądziła. Poczuła szarpnięcie ciała, kiedy powóz ruszył. Sama uniosła różdżkę, żeby rzucić oculus i skierować je za nich. Jeśli ruszy za nimi jakiś pościg - będą wiedzieli.
- Leśna Lecznica w Dolinie Godryka. - odpowiedziała spoglądając na niego poważnie. - Tam wyciągniemy wszystko z powozu. Jego samego trzeba będzie się pozbyć. Albo poprosić Steviego żeby go przetransmutował tak, by nie dało się go przyrównać do tego. - streściła swój plan. To, w jaki sposób wykorzystają zdobyte dzisiaj rzeczy postanowiła zostawić na później. Na ten moment najważniejsze było dotarcie do bezpiecznego miejsca. A takim była lecznica. Czas mimo wszystko dłużył się, ale w końcu po kolejnych kilometrach, kiedy właściwie dojeżdżali na miejsce dostrzegła jak jeden z mężczyzn zdołał wybudzić się z petyfikusa. Byli jednak zbyt daleko, by mogli ruszyć za nimi i w jakikolwiek sposób im zagrozić.
Udało się. Chociaż tyle, chociaż zdawała sobie sprawę, że potrzebowali więcej. I że potrzeby nadal będą. Cóż, zawsze był to jakiś krok - na pewno nie krok w tył.
Późnym wieczorem już, po tym, jak powóz został wielokrotnie pomniejszony, pożegnała się z Alexandrem, ruszając do domu.
| ztx2
Plan był dobry. Skonsturowany dość elastycznie, ale ważne było, że dzięki wcześniejszemu rekonansowi wiedziała o której powinni się spodziewać dzisiejszego transportu i ilu ludzi za cały transport jest odpowiedzialny. Było widoczne, że w okolicach Londynu poczuli się już bezpiecznie. A może bezpieczniej. Może nawet sądzili, że nikt nie odważy się na nich napaść. Cóż, zarówno ona i Alex, byli jednymi z tych szaleńców, którzy zamierzali walczyć do samego końca. Starcie nie było długie. Właściwie nie spodziewała się innego rozwiązania sprawy. Kiedy mężczyźni zostali pokonani znalazła się nad nimi. Musiała pozbawić ich wspomnienia ich twarzy. Wolała nie pozostawiać śladów - w dzisiejszych czasach, mógł ich obrobić każdy. Nie chciała pozwolić na to, żeby Rosier dokonywał nowych egzekucji nie mając ku temu powodów. Chociaż, znając tych psychopatów im wcale nie był potrzebny realny powód. Miała tego gorzką świadomość.
- Nie patrz tak. Można go było pomniejszyć. - widziała uniesioną brew i niezadane pytanie. Wywróciła oczami krótko wsłuchując się w słowa, które wypowiadał. Zmierzyła go uważnym spojrzeniem, a później przesunęła wzrok na konie. Cóz, tak z pewnością będzie szybciej, niż jakby wzięli się za zmniejszanie wozu tutaj i teraz. Złapała za wyciągnięta ku niej dłoń i wspięła się ku siedzeniom. Kiedy z jego ust padła prośba wyciągnęła z kieszeni różdżkę, rzucając niewerbalne Finite Incantatem. Iluzja rozmyła się przed ich oczami znikając z drogi. Teraz mogli już bez problemu ruszać - jak sądziła. Poczuła szarpnięcie ciała, kiedy powóz ruszył. Sama uniosła różdżkę, żeby rzucić oculus i skierować je za nich. Jeśli ruszy za nimi jakiś pościg - będą wiedzieli.
- Leśna Lecznica w Dolinie Godryka. - odpowiedziała spoglądając na niego poważnie. - Tam wyciągniemy wszystko z powozu. Jego samego trzeba będzie się pozbyć. Albo poprosić Steviego żeby go przetransmutował tak, by nie dało się go przyrównać do tego. - streściła swój plan. To, w jaki sposób wykorzystają zdobyte dzisiaj rzeczy postanowiła zostawić na później. Na ten moment najważniejsze było dotarcie do bezpiecznego miejsca. A takim była lecznica. Czas mimo wszystko dłużył się, ale w końcu po kolejnych kilometrach, kiedy właściwie dojeżdżali na miejsce dostrzegła jak jeden z mężczyzn zdołał wybudzić się z petyfikusa. Byli jednak zbyt daleko, by mogli ruszyć za nimi i w jakikolwiek sposób im zagrozić.
Udało się. Chociaż tyle, chociaż zdawała sobie sprawę, że potrzebowali więcej. I że potrzeby nadal będą. Cóż, zawsze był to jakiś krok - na pewno nie krok w tył.
Późnym wieczorem już, po tym, jak powóz został wielokrotnie pomniejszony, pożegnała się z Alexandrem, ruszając do domu.
| ztx2
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Uliczka
Szybka odpowiedź