Wydarzenia


Ekipa forum
Ukryta polana
AutorWiadomość
Ukryta polana [odnośnik]19.02.17 15:56
First topic message reminder :

Ukryta polana

Dwadzieścia dwie stopy od czarnego kamienia w lewo, piętnaście w stronę księżyca i  trzy w serce - to krótka inskrypcja, która widnieje na omszałym głazie, którego kolor lśni czernią, chłonącą światło nawet w dzień. Miejsce przeklęte, osłonięte mgłą - to czujesz, gdy postępujesz ledwie widoczną, leśną ścieżką. A nawet ona zdaje się kryć w cieniu poszarpanych wiatrem drzew i ciemności, która zagląda przez korzenie. Polana, do której docierasz - wydaje się cicha, zbyt cicha - pomyślisz - i masz rację. Jedyne dźwięki wydajesz ty, a ziemia chrzęści pod stopami w bolesnej skardze. cel, który osiągasz, wita cię kolejnymi cieniami i siecią wysokich traw, przerzedzonych czarnymi plamami gęstej, tajemniczej substancji.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
ukryta polana - Ukryta polana - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Ukryta polana [odnośnik]26.05.17 19:45
data się znajdzie

Wynonna była wściekła. Nie lekko zła, odrobinę strapiona, czy zdenerwowana. Była wściekła. I to nie na coś konkretnego. Dziś winiła cały wszechświat. Wszystko, co otaczało ją naokoło. I choć nikt głośno nie potwierdził jej obaw, to wiedziała, że je intuicja jej nie kłamie. Czuła w koniuszkach palców nieprzyjemne drżenie, które z każdą mijającą chwilą potwierdzało jej obawy. I choć miała ochotę uszczypnąć się w nadziei, że wszystko to jest jedynie bzdurnym snem, nie robiła tego, wiedząc, że nie ma to znaczenia – rzadko miewała sny. Fakty mówiły same za siebie.
Soren zniknął.
Była tego niemal pewna. Była łowcą rzadkich ingrediencji, dzikiej zwierzyny. Zorientowanie się, że przyrzeczony jej mężczyzna nie przebywa dłużej w Londynie nie wymagało do niej wielu wyrzeczeń. Frustrowało ją to okropnie. Nie wierzyła w miłość. Uważała ją za bajki, opowiadane dzieciom – zwłaszcza dziewczynkom – mające władze, by lepiej i sprawniej je kontrolować. Znała swoje obowiązki, wiedziała, że przyjdzie jej poślubić mężczyznę wybranego dla niej przez ród. Polityczne zagranie na szachownicy, po której stąpały głowy rodów nie pozostawiało złudzeń. I choć nie wierzyła w miłość, miała nadzieję na nikły zalążek zrozumienia i przyjaźni. I naprawdę sądziła, że jest w stanie zbudować taką więź między sobą i Averym. Postarałaby się o to. Nie dla siebie. Nie też dla niego. A dla zadowolenia rodów. Dla dzieci – na których myśl nadal się wzdrygała – które miała mu powić. On jednak postanowił niczym największy z tchórzy uciec. Zostawić ją samą. Gdyby przejmowała się zdaniem ludzi, już niedługo z pewnością okrytą niezliczoną ilością krzywych spojrzeń. Co prawda wieść o ich zaręczynach na razie lawirowała między rodzinami, ale niejedna z ciotek nie mająca innego zajęcia niż plotki przy popołudniowej herbacie, rozpuszczała wieści dalej.
Musiała coś ze sobą zrobić. Wyjść z zamku, którego mury po raz pierwszy zdawały jej się dziwnie ją więzić. Zniknąć sprzed spojrzeń, które zdawały się oceniać. Oddać się zajęciu, które zamierzała porzucić, by godnie prezentować się w roli żony – głupia.
Trzminorek nie należał do groźnych stworzń. Szary, włochaty latający owad słynął z tego, że z jego syropu wytwarzano melancholię. Zazwyczaj za miejsce przebywania wybierał sobie miejsca ciemne, jaskinie i dziuple. Ostatnim razem Wynonnie udało się znaleźć całe ich siedlisko na polanie mieszczącej się na obrzeżach Londynu.
Nie miała zlecenia na te małe owady. Nie potrzebowała ich też do niczego. Ale pchnięta nagłą potrzebą zrobienie cokolwiek postanowiła uzupełnić zbiory Quentina. Nie tylko wytwarzany przez niego syrop wykorzystywano w alchemii, skrzydła tego owada dodawano do kilku eliksirów. Z różdżką w dłoni pewnie poruszała się do przodu słysząc wokół siebie przenikliwą ciszę, przerywaną jedynie odgłosami jej stóp.
Była sama.
Oddychała ciężko, próbując całkowicie skupić się na postawionym przed sobą zadaniu, jednak nijak nie mogła odgonić natrętnych myśli od siebie. Choć zniknięcie Sorena wprawiało ją w podły nastrój jednocześnie przynosiło swoistego rodzaju poczucie ulgi. Odciągnięcie choć na chwilę jej zamążpójścia. Pierścionek na palcu jednak przypominał o wzgardzeniu jej osobą, którą zaserwował jej Avery wybierając ucieczkę, zamiast zmierzenia się z problemem ramię w ramię.
Była wściekła i jak nigdy, znamiona tego stanu odbijały się w jej twarzy. Ściągając lekko brwi, wyginając usta leciutko do dołu. Jedynie lekkie promienie światła księżyca oświetlały jej twarz przedzierając się przez korony drzew.
Była sama, a przynajmniej chciałaby być. Jej spokój zakłócił odgłos złamanej gałęzi za nią. Odwróciła się, kierując różdżkę w tamtą stronę. Zielonym spojrzeniem lustrując ciemny krajobraz.


You say

"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.


Wynonna Burke
Wynonna Burke
Zawód : Łowca rzadkich ingrediencj, ex alchemik
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Im difficult, but I promise
I'm worth it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Snow Queen
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3517-wynonna-persephone-burke https://www.morsmordre.net/t3530-tryton#61808 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t3531-wynonna-burke#61812
Re: Ukryta polana [odnośnik]18.08.17 16:58
Tęsknił za...
...za dobrą pogodą. Za pierwszymi, nieśmiałymi promieniami słońca, które ostrożnie przeciskały się pod pierzyną cukrowych, białych chmur i pukały w wiecznie brudne szyby jego okien. Za powiewem ciepła, który wciskał się pod kołnierz jego płaszcza i łaskotał w piegowatą skórę karku. Za kroplami porannej rosy, wiszącej na trawie i płatkach kwiatów jak królewskie brylanty.
...za posiadaniem pieniędzy. Nigdy nie pragnął bogactwa; nie był domorosłym królem i nie domagał się tronu, ani złotych pucharów do picia wina, ani piernatów wypchanych miękkim gęsim pierzem, ani strojów z aksamitu i złotogłowiu, ani pałacu o szklanych schodach i wieżach ze srebra i onyksów. Im dłużej jednak żył, tym boleśniej przekonywał się, że życie to było znacznie przyjemniejsze, kiedy w kuchennych szafkach nie zalegała ponura pustka, a w nocy nie budziły go krople wody przenikające przez dziurawy dach i kapiące mu prosto na czubek zadartego nosa. Nie martwił się w tym o siebie- martwił się jednak o Charlotte, o małą, drobną Charlie o posturze porcelanowej lalki i smutnym spojrzeniu szklanych oczu. Chciał jej zapewnić dobre życie, godne życie- tymczasem mógł jej zaoferować jedynie puste kieszenie, garść bajek i odrobinę magii.
...za kimś, kogo nie widział od dawna; od tak dawna, że ledwo mógł odtworzyć w pamięci doskonałość mlecznobiałej skóry i paznokci, drobnych i różowych jak muszelki. Pamiętał za to szmaragd oczu, czasem gniewnych, czasem lodowatych, ale zawsze pełnych pasji i blasku dorównującego odległym, zimnym gwiazdom nocnego nieba. Pamiętał sposób, w jaki ciemne włosy miękko opadały na drobne ramiona; w jaki brwi zbiegały się na czole w grymasie zapowiadającym rychłe nadejście burzy; w jaki palce zaciskały się na drewnie różdżki albo poprawiały zawsze czyste i odprasowane krawędzie czarnej szaty. Szaty o zielonym wężu wijącym się złowrogo na piersi.
Tęsknił za Wynonną Burke.
Być może nie zdałby sobie z tego sprawy, żyjąc w tej miękkiej, błogiej nieświadomości, która zazwyczaj poprzedza wydarzenia zmieniające życie na zawsze. Być może, gdyby wiedział, że w jego bajce następował gwałtowny zwrot, przygotowałby się na to lepiej. Być może przygładziłby sterczące niesfornie włosy albo przyszył do koszuli oderwany wieki temu guzik, porzuciłby zaprzątające głowę myśli albo zerwałby mijane po drodze polne kwiaty, tworząc bukiet, który zapewne cisnęłaby mu prosto w piegowatą twarz.
Ale nie zrobił tego.
Wszystko wydarzyło się po prostu- błogosławieństwo albo żart losu, który przywiódł go na mrok polany podczas bezmyślnej włóczęgi po obrzeżach miasta. Nie zdążył przybrać bohaterskiej miny, nie zdążył nawet wyciągnąć rąk z kieszeni; bo oto była. Stała tuż przed nim. Księżniczka, dama serca, leśna wróżka, duszyczka zagubiona między konarami ponurych drzew.
Wynonna Burke celująca różdżką prosto w jego nos.
-Och- Po raz pierwszy od długiego, długiego czasu stracił rezon, wpatrując się jak urzeczony prosto w bezmiar tchnących chłodną zielenią oczu i czując się absolutnie szczęśliwym. Poniewczasie wyjął ręce z kieszeni i skłonił się w pas, zamiatając czubkami palców miękki mech poszycia.
-Nie sądziłem, że w Londynie ostały się jeszcze leśne rusałki- Choć pragnął zachować powagę, jego usta i tak rozciągnął szeroki uśmiech błogiej radości.- Wybacz mi, pani, wtargnięcie na Twoje terytorium i zakłócanie spokoju w sposób nad wyraz barbarzyński i szczerze nieprzemyślany.
Zakołysał się na piętach, w cudownie beztroski sposób ignorując skierowany w swoją stronę koniec różdżki.
-Jeśli chcesz mnie ukarać, to tym razem użyj do tego zaklęcia, nie pięści, proszę- Nie przestawał się jednak uśmiechać, bezgranicznie pewny tego, że tym razem jego zdrowie nie mogło ucierpieć w spotkaniu z Winnie, z jego-nie jego Winnie; tym razem mogła złamać mu jedynie serce.
Najbardziej lubił te bajki, które tworzyły się zupełnie bez jego pomocy.
Duncan Beckett
Duncan Beckett
Zawód : pracownik Niewidzialnego Oddziału Zadaniowego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
spare me your judgements and spare me your dreams,
don't cover yourself with thistle and weeds
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 xxx
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3098-duncan-beckett#50701 https://www.morsmordre.net/t3184-to-do-pana-panie-beckett#52861 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f312-pokatna-8-5 https://www.morsmordre.net/t3185-duncan-beckett
Re: Ukryta polana [odnośnik]21.09.17 19:18
Dlaczego? Dlaczego, gdy potrzebowała chwili wytchnienia, spokoju, momentu w którym nastawi swoje myśli ponownie na właściwie tory, musiała spotykać właśnie jego? Po tylu latach? Po wielu listach, które wrzucała w trzaskający w kominku ogień, który za każdym razem trafił słowa pełne radości. Tak słodkie, że aż przyprawiały ją o mdłości. Było w nich za dużo szczęścia, za mało realizmu i zbyt wiele marzeń. A jednak czytała każdy jeden - jedynie raz, by zaraz potem ze złością cisnąć go w ogień. Bowiem, jak śmiał? Pisać do niej - Wynonny Burke, arystokratycznej latorośli, na którą nie powinien nawet patrzeć. A wręcz, uciekać spojrzeniem, by nie skalać swoim wzrokiem jej nienaruszonej przynależności do świata, do którego on nie miał wstępu.
Wszechświat po raz kolejny kpił sobie z niej. Zostawała porzucona przez tego, który miał zostać z nią do końca życia - nie z chęci, lecz wyboru, a jednak wierzyła że są w stanie zawiązać zimny pakt i zadowolić własne rody. Zostawała znaleziona przez tego, który nigdy nie powinien jej odnaleźć. I to po to tylko, by mógł rozdrażnić ją jeszcze bardziej. By mógł też zobaczyć, jak wystaje w złości poza odgórnie narzucone sobie ramy.
Po prostu stała, celując w niego różdżką i nie ruszając się o krok. Zdawać się mogło, że trafiło w nią wymyślne Duro uwieczniając w kamiennej pozie wykrzywioną w złości twarz, która torpedowała jego sylwetkę zielonym spojrzeniem.
A on mówił. Jak zawsze. Kompletnie nie przejęty jej ogniście złym spojrzeniem, tak nie pasującym do skąpanej w lodzie sylwetce i do oszronionego charakteru. A każde jego słowo jedynie wzniecało w niej ogień. Mocniejszy, pełen gniewu i rozżalenia. Najpierw zapaliła się mała iskra, która rozjątrzyła się wytwarzając kolejną. Aż w końcu pożar ogarnął ją na dobre. Panował jednak tylko w środku, na zewnątrz nadal stała nieruchomo. Nadal bardziej przypominała posąg, niźli człowieka. Jedynie serce, bijące nad wyraz głośno, zdawało się zdradzać jej ludzkie pochodzenie.
Lewa dłoń, opuszczona wzdłuż ciała, zadrżała popadając w katatonię pierwszego ruchu. Musiała zacisnąć dłoń w pięść by kompletnie wyciszyć rękę i na nowo nad nią zapanować. Jednak zajęło to kilka sekund. Zdecydowanie za długo.
Nie odezwała się gdy skończył mówić. Stała, przyglądając się każdemu jednemu piegowi na jego twarzy, którą oświetlał jedynie blask księżyca. Stała, bojąc się wykonać jakikolwiek ruch, szczerze wierząc, że każdy kolejny który zrobi, będzie prowadził ku jej zgubie. Stała, powoli zdając sobie sprawę, że nie może na zawsze pozostać w obranej pozie, bowiem nie jest marmurowym posągiem, a jednostką ludzką i ruch, jest jej naturalną czynnością. W końcu stała, uświadamiając sobie, że jej dzisiejsze łowy spełzły na niczym, owady z pewnością zdążyły schować się już na tyle głęboko, lub zmienić miejsce położenia, że nie było mowy o ich znalezieniu - a przepłoszył je jego głos. Intruza, który jak zwykle nieproszony wślizgiwał się do jej życia, zawsze wtedy, gdy najmniej tego potrzebowała.
- Odejdź. - odezwała się w końcu cicho, zimno i dziwacznie złowrogo. Głos ledwie wykwitł wśród cichego odgłosu polany. Odwróciła od niego wzrok, opuszczając dłoń. Zmierzając w jego kierunku, ale nie w jego stronę. Bardziej w lewo, tak wyminąć go i ruszyć dalej pomiędzy drzewa, okłamując samą siebie, że jeśli będzie działać szybko nadal uda jej się odnaleźć to, czego szukała.


You say

"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.


Wynonna Burke
Wynonna Burke
Zawód : Łowca rzadkich ingrediencj, ex alchemik
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Im difficult, but I promise
I'm worth it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Snow Queen
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3517-wynonna-persephone-burke https://www.morsmordre.net/t3530-tryton#61808 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t3531-wynonna-burke#61812
Re: Ukryta polana [odnośnik]15.10.17 19:34
Jaki śliczny avek! aww

Powinien był. Wedle wszelkich reguł, o których wrzaskiem przypominały mu resztki rozsądku, powinien był jej posłuchać i odejść. Odejść tam, skąd przyszedł, i zniknąć w cieniu, z którego nie powinien był przecież wyglądać. Nie był godzien. Świat pełen jasności należał do niej, do lady Burke o szlachetnej krwi i pochodzeniu. On należał do świata, w którym cień łaskawie spowijał kanciaste kontury sylwetki i zadarty nos, w którym cisza tłumiła pełen entuzjazmu głos i troskliwie kryła paskudny status jego krwi. Tak w końcu działał świat- to próbowano mu przekazać od momentu, w którym przekroczył próg Hogwartu. Tak działa świat, świat-podzielony, świat prawdziwych czarodziei i czarodziei z przypadku, takich jak on, nieczystych, niewygodnych, odstających od reszty jak źle przyszyta łata albo skarpetka nie do pary.
Ale tak naprawdę Duny nigdy nie zdołał w to uwierzyć.
-Nie- Odparł dlatego cicho, ale stanowczo, pozwalając zawisłemu na ustach uśmiechowi zblednąć nieco, ale nie zniknąć. Zdołał powstrzymać przemożną, dziecinną potrzebę wyciągnięcia ręki i dotknięcia smukłego ramienia, przesunięcia opuszkami palców po skraju miękkiej szaty i zatrzymania Wynonny, choćby na chwilę, choćby po to, aby chwilę dłużej delektować się widokiem rysów twarzy greckiej bogini. Nie chciał jednak jej spłoszyć, nie chciał też po raz kolejny sklejać połamanego nosa- dlatego zamarł w pół gestu, kołysząc się lekko na piętach. Nie zagrodził jej drogi- wciąż mogła odejść. Mogła, jeśli tego chciała. Nawet jeśli rozpaczliwie pragnął, aby było inaczej.- Odchodziłem już zbyt wiele razy, a Ty odepchnęłaś już zbyt wiele osób.
Wzruszył jednak ramionami, jakby chcąc strząsnąć z nich ciężar spoważniałego nagle dorosłego tonu, który uwierał go dziwnie. Spróbował się uśmiechnąć, jednak tym razem usta zadrżały jedynie lekko, wyginając się zaledwie w imitacji grymasu prawdziwej radości.
-Chociaż być może miałaś rację. Jeżeli po prostu odeszli, być może zasługiwali na to, by zostać odepchniętym.
Zawahał się lekko, przestępując pół kroku w bok i unosząc lekko twarz w poszukiwaniu jej spojrzenia.
-Zmieniłaś się- Zauważył ostrożnie, nie potrafiąc ukryć ciepłej, miękkiej nuty w głosie. Wciąż próbował; nawet, jeśli tylko podświadomie, odruchowo, nawet, jeśli wypowiedziane drżącymi ustami słowa płynęły nie z głowy, a z bijącego zbyt szybko serca. Wciąż próbował odnaleźć zaklęty w niej gdzieś dawno, dawno temu okruch lodu, który odbijał się skrzącym blaskiem w parze czujnych zielonych oczu. Próbował odnaleźć go i roztopić- nawet, jeśli w prawdziwym świecie nie działały prawa rządzące baśnią. Czasem miał wrażenie, że dostrzegał ją gdzieś zza tafli, za którą się chowała; prawdziwą ją, prawdziwą Winnie, inteligentną, ambitną Winnie, a nie Wynonnę zamkniętą w złotej klatce konwenansów i zbliżającą się zapewne do napiętnowania tkwiącym na palcu złotym pierścieniem. Przez krótką chwilę miał ochotę odszukać wzrokiem jej dłoń w poszukiwaniu pierścionka; zawahał się jednak i porzucił ten pomysł, czując, jak na samą myśl serce kurczy się jakby dziwniej i jakby boleśniej.
Zmieniła się jednak. Za taflą chłodnych oczu dostrzegał teraz również coś niepokojącego; coś ulotnego, gorzkiego, czego nie pamiętał za czasów Hogwartu.
-Zmieniłaś się, ale sposób, w jaki zaciskasz usta, gdy się złościsz, rozpoznałbym wszędzie, Winnie- Tym razem uśmiechnął się szerzej, cieplej, prawdziwiej, lekko przechylając głowę w bok. Rozpoznałby ją nawet na końcu świata. Nawet, jeśli budził w niej jedynie wstręt, wciąż pozostawała najpiękniejszą księżniczką jednej z jego bajek.


intertwined
I've pinned each and every hope on you
I hope that you don't bleed with me



Duncan Beckett
Duncan Beckett
Zawód : pracownik Niewidzialnego Oddziału Zadaniowego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
spare me your judgements and spare me your dreams,
don't cover yourself with thistle and weeds
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 xxx
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3098-duncan-beckett#50701 https://www.morsmordre.net/t3184-to-do-pana-panie-beckett#52861 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f312-pokatna-8-5 https://www.morsmordre.net/t3185-duncan-beckett
Re: Ukryta polana [odnośnik]12.11.17 14:59
Nie potrafiła pojąć, zrozumieć funkcjonowania świata, który stale i niezmiennie stawiał ją naprzeciw jego. Potrafił odnaleźć ją w najciemniejszych gąszczach, do których udawała się nie tylko po to, by wykonać zlecenie, ale też po to, by odciąć się od świata. I odciąć się od myśli – tylko całkowite skupienie na celu jej to gwarantowało. A tych ostatnio przecinało się przez jej głowę sporo. Zwłaszcza krążących wokół nadchodzących ku niej wielkimi krokami wydarzeń. Miała zostać żoną – choć kompletnie się na nią nie nadawała. Chwilę później miała spełnić swój rodowy obowiązek i zostać matką – a była niemal pewna, że do tego nie nadaje się jeszcze bardziej. Rozdrażnienie zdawało się widoczne w jej gestach, dlatego zostawała sama, nie chcąc, by ktokolwiek dostrzegł tą znaczącą zmianę w jej jednostce.
Więc zrobiła krok, wytrwale ignorując jego odmowę. Mógł zostać tutaj, na tak samo nic nie wartej polanie jak on, jeśli tego chciał. Jeśli sam nie chciał odejść, ona odejdzie. Z jednej sytuacji zazwyczaj było więcej niż jedno wyjście. Kolejny krok , gdy wypuszczał na świat kolejne słowa, których sensu nie potrafiła zrozumieć. Wszak w jej mniemaniu to nie on odchodził, to ona przeganiała go niczym niechcianego psidwaka, który szedł obok łasząc się. Znikał po tym, jak dostawał bure, by wrócić, kompletnie jakby ten rodzaj funkcjonowania był dla niego jedynym odpowiednim, jedynym prawdziwym, jedynym który znał i jedynym który miał go zniszczyć do cna. Znów przeniosła się dalej, gdy mówił o tym, że odpycha ludzi. To oni odchodzili, a nawet nie podchodzili w obawie o siebie, o niezręczność którą odczuwali przy niej nie potrafiąc przejść przez lodowatą barierę, którą stworzyła przecież nie bez przyczyny.
Nie zatrzymywała się też, gdy padały kolejne słowa, butnie zerkając w jego spojrzenie, nadal jednak zmierzając w obranym przez siebie kierunku. Zdawało jej się, że słucha wynurzeń kompletnego wariata, bowiem nie potrafiła zrozumieć sensu większości wypowiadanych przez niego zdań. Ale nie zatrzymywała się, przynajmniej do czasu, gdy robią krok znalazł się wprost przed nią.
Zatrzymała się napinając plecy na krótkie stwierdzenie, a gniew powoli rozpalał się w jej spojrzeniu. Nie potrafiła zrozumieć siebie. Nie potrafiła zrozumieć jego. Wszystko zdawało się dziwacznie odrealnione i mało prawdziwe, a co ważniejsze, było złe. Był szlamą, nie winna poświęcać mu nawet sekundy ze swojego czasu, lub też ten czas wykorzystać na publiczne upokorzenie, pokazać, gdzie też jest jego miejsce. Jednak nie mieli żadnej publiczności. A ona nie zniżała się do tak niskich rozrywek. Ale musiała coś zrobić, musiała raz na zawsze pokazać mu, przekonać go, że nie odnajdzie w niej tego, co tak mocno upiera się że w niej jest. A nawet jeśli miał rację, to ona sama nie miała żadnego zysku, widziała w tym jedynie same straty.
Czuł jak nadchodzące wyładowanie emocji rozgaszcza się w jej ciele. Lewa dłoń zadrżała charakterystycznie, gdy próbowała za wszelką cenę nie pozwolić wypłynąć emocją na jej twarz. Prawa zaś zacisnęła się mocniej na różdżce, którą uniosła i wbiła w jego gardło.
Musiała, choć coś powodowało w niej wewnętrzne rozstrojenie i opór przed tym, co zamierzała zrobić. Ale wiedziała, czuła podskórnie że musi go zniechęcić bardziej, mocniej, całkowicie zburzyć nierealne wyobrażenie o jej osobie, które ułożył sobie w jej głowie. Tylko dlaczego zdawało się to dziwnie trudne?
- Mylisz się, Beckett. - odpowiedziała mu, naciskając różdżką mocniej, właściwie przepuszczając ledwo słyszalne głoski przez usta, zaciśnięte w grymasie złości, którego już nawet nie skrywała. Która rozkwitła na jej twarzy której Wynonna nie potrafiła już kontrolować. Zmarszczone brwi, wygięte usta tylko nadawały jej groźnego wyrazu, mimo tego, że ledwie sięgała mu brody. - Jestem taka od zawsze. - to ty nie dostrzegasz tego, zmieniając rzeczywistość na mrzonki mówiła cicho, a głos znaczył się lodowatą barwą. Wymyślił ją, nad malował i nadpisał, miał inną wizję, kompletnie nie mającą nic wspólnego z prawdą. A ona zamierzała mu dzisiaj dogłębnie wyjaśnić, że nie jest tym, kim myśli, że jest. I zaraz miał się o tym przekonać. - Bucco. - wyszeptała cicho, z zimną satysfakcją znaczącą się w oczach. Nie była mistrzem tej dziedziny, ledwie ją liznęła w swoim życiu - zdawała sobie sprawę że używając jej może i zranić siebie, nie to się jednak teraz liczyło. Jeśli nie chciał odejść sam, choć prosiła o to, zamierzała go do tego zmusić. Zmienić całkowicie jego pogląd na jej osobę. Musiała ich relacja – czymkolwiek nie była – nie miała racji bytu w tym świecie, nie mogła mieć. Dlaczego więc wzbudzało to w niej coś, czego wcześniej nie znała. Coś, czego nie rozumiała. Jednak zdawała sobie sprawę, że owe coś winno zostać na dnie serca, zamrożonego i zimnego, kompletnie zamkniętego, które nic i nikt miało nie otwierać.
Bowiem wtedy, wypuściłby na świat potwora, potwora, którego nie była w stanie okiełznać.


You say

"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.


Wynonna Burke
Wynonna Burke
Zawód : Łowca rzadkich ingrediencj, ex alchemik
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Im difficult, but I promise
I'm worth it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Snow Queen
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3517-wynonna-persephone-burke https://www.morsmordre.net/t3530-tryton#61808 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t3531-wynonna-burke#61812
Re: Ukryta polana [odnośnik]12.11.17 14:59
The member 'Wynonna Burke' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 72

--------------------------------

#2 'k10' : 10
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
ukryta polana - Ukryta polana - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Ukryta polana [odnośnik]06.01.18 18:56
Był zaskoczony.
Zło zawsze go zaskakiwało; zabawne, w końcu powinien był przywyknąć, tak, jak należy przywyknąć do czegoś, co każdego dnia pojawia się na horyzoncie widzenia. Jak do widoku za oknem własnego pokoju, który być może czasem krył się pod pokrywą śniegu albo za gęsto utkaną kurtyną deszczu, ale w gruncie rzeczy, widoczny czy nie, pozostawał wszakże tym samym. Jak zło. Coś, co szerzyło się w Londynie, wdzierając w każdy zakamarek i osiadające na jednakowych ulicach jak dym albo smog, albo mgła, coś, przez co przechodził przecież codziennie, mijając to lub przedzierając się prosto przez jego środek. Jednak nie mógł. Nie mógł stać się obojętnym- być może życie w znieczuleniu było łatwiejsze, milsze, może pozwalało spać spokojnie i śnić długie, słodkie sny, ale nie mógł. Nie chciał. Wolał być głupcem, który stał właśnie na zacienionej polanie z różdżką wciśniętą w gardło, będąc przejętym do szpiku kości, niż kimś, kto w kontrataku wyciągnąłby różdżkę bez nawet krztyny zdziwienia. Wolał być błaznem, do końca przekonanym o tym, że za zimną maską kryło się gorące serce, niż zgorzkniałym człowiekiem, który skreśliłby Wynonnę Burke już w momencie, kiedy nałożona na jej ciemne włosy Tiara Przydziału przydzieliła ją do Slytherinu.
Dlatego pozostał zaskoczony, do końca woląc uparcie wierzyć w to, że jednak była dobra- dobra, bajkowa i skrzywdzona przez los, który wepchnął ją nieumyślnie do niewłaściwego rozdziału opowieści. Znieruchomiał jednak, jedynie patrząc w jej oczy, szmaragdowe, piękne i gniewne; nie drgnął nawet, obserwując pojawiającą się na bladej twarzy złość, słysząc wysyczane w pogardzie słowa, czując, jak koniec różdżki tępo wbijał się w miękką skórę szyi.
Nie bronił się. Zaklęcie uderzyło więc z pełną siłą- ból natychmiast, piekąc, rozlał się po szczęce, zadzwonił w zębach, zaczął pulsować gwałtownie w miejscu, w którym jeszcze chwilę wcześniej znajdowała się jej różdżka. Powstrzymał ochotę uniesienia dłoni i zbadania miejsca uderzenia; zamiast tego przełknął cisnące się na usta bolesne westchnienie i stanął pewniej w miejscu oddalonym od niej o trzy kroki, czyli tam, dokąd pchnęło go zaklęcie. Zaskoczenie znikało powoli, zastąpione czymś znacznie mniej intensywnym i znacznie smutniejszym- bolesnym, gorzkim zawodem rozczarowania.
-Nie nauczyłaś się tego zaklęcia w Hogwarcie- W momencie, w którym ideały upadały nagle, sprawiając, że całe niebo jego świata waliło mu się na głowę, mógł skupić się tylko na jednym. Znał się na zaklęciach. Znał je na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że to rzucone przez nią nie należało do tych jasnych zaklęć, dobrych zaklęć.
Winnie, jego Winnie znała czarną magię.
A to oznaczało, że być może miała rację, i nie istniało dla niej (nich?) szczęśliwe zakończenie tej bajki.


intertwined
I've pinned each and every hope on you
I hope that you don't bleed with me



Duncan Beckett
Duncan Beckett
Zawód : pracownik Niewidzialnego Oddziału Zadaniowego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
spare me your judgements and spare me your dreams,
don't cover yourself with thistle and weeds
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 xxx
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3098-duncan-beckett#50701 https://www.morsmordre.net/t3184-to-do-pana-panie-beckett#52861 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f312-pokatna-8-5 https://www.morsmordre.net/t3185-duncan-beckett
Re: Ukryta polana [odnośnik]06.02.18 18:47
Był jak jedno z dzikich zwierząt, które zawsze potrafiły fascynować i które finalnie ginęły zabijane przez grupę którą zbierała w danym kraju. A może to ona była jak jedno z nich, dokonując pokrętnie morderstwa nie tylko na nim, ale i na sobie samej - na własnej duszy.
Ale przecież wiedziała, że nie jest godzien, by stać w okolicy jej jednostki, że sam fakt iż oddycha tym samym powietrzem jest dostateczną obrazą, jak i powodem, by zrobić z nim na co tylko przyjdzie jej ochota, że nie jest czarodziejem, a jedynie jego imitacją, szlamem, mugolem, który skradł dar komuś i przywłaszczył go sobie uważając się za równego jej.
Znak równości między nimi przekreślony był już od samego początku.
Czemu tego nie widział? Czemu ona z jakiś przyczyn pozwalała mu być blisko raz na jakiś czas. Jakby sprawdzała, czy odepchnięty po raz kolejny wróci ponownie snując jedną z nierealnych baśni które przecież tak kochał. Może lubiła jego towarzystwo chociaż nie powinna, chociaż tego nie pokazywała. Uzależnili się, ona pragnęła wolności którą posiadał, możliwości kreowania własnych losów, podejmowania decyzji, on zaś wierzył nieustannie w dobro skryte wewnątrz niej. Może miał rację, może wcale się nie mylił, może właśnie to przerażało ją tak bardzo.
Nie mogła przecież przyznać mu racji, prawda? Nie mogła pozwolić by pojawiał się w najmniej spodziewanych momentach - dokładnie tak jak teraz. Powód tego był prosty - była zaręczona. Miała zostać żoną, później zaś matką. Spełnić wszystkie pokładane w niej nadzieje, być ozdobą u boku męża, lśnić milcząco - jak zwykle - na salonach, sprawić by ród, w tym nestor, byli zadowoleni z jej poczynań. W końcu to właśnie to było przeznaczeniem jej jednostki. Życie, rola, którą odegrać był w stanie bezmózgi manekin powołany do życia - byleby ubrany w piękne stroje, byleby odziany w piękną, nieskazitelną twarz.
Wiedziała, widziała jak coś zmieniło się w jego spojrzeniu. Jak zaświtała w nim bolesna świadomość, smutna prawda którą powtarzała mu od lat, a której on tak bardzo nie chciał zawierzyć. Czemu więc poczuła się winna? Jakby sama otrzymała policzek. Jakby zabrała dziecku ukochaną zabawkę. Na języku poczuła gorzki smak, gdy zrozumiała - choć było to uczucie całkiem obce, odrealnione - że pozbawiła się tego, co sprawiało iż był bardziej ludzki.
Twarz jednak ciągle pozostawała wykrzywiona w wyrazie złości, choć w środku Burke była głównie zdziwiona. Dlaczego tak ją to dotknęło? Czemu zdawało się to takie trudne? Nie potrafiła zrozumieć. Nie ruszyła się, gdy cofnął się rażony siłą uderzenia trzymając różdżkę uniesioną nadal do góry, dokładnie w tym samym miejscu. Zacisnęła na niej mocniej dłoń, czując jak jej knykcie bieleją. Nie spojrzała jednak na dłoń, zielone tęczówki wpatrywały się w te stojącego na przeciw mężczyzny.
Patrzyły też pusto, bezosobowo, gdy z jego ust potoczyły się słowa. Nie musiała odpowiadać, przecież to było pytanie retoryczne. Czuła się okropnie, jakby obserwowała ranne zwierze złapane w pułapkę, dla którego jedynym ratunkiem była już tylko śmierć. Paradoksalnie zdawało jej się, że losy jej i zwierzyny są połączone, a zabijając ją, popełnia też wymyślną formę własnego morderstwa.
Musiała jednak to zrobić.
Wyprostowała się, musiała doprowadzić sprawę do końca. Najpierw, całkiem umyślnie, uniosła dłoń która zdawała się ważyć kilogramy obłożona klejnotem z rodu jej przyszłego męża. Kamień zalśnił w świetle księżyca. Poprawiła lekko włosy, odgarnęła kosmyk  twarzy.
A potem się uśmiechnęła.
Wynonna nigdy się nie uśmiechała, a przynajmniej była pewna, że on nigdy nie widział tego gestu na jej twarzy. Ale ten uśmiech nie był ładny. Był okrutny, mroczny i pusty. Równie pusty co oczy.
- Odejdź. - powtórzyła raz jeszcze, wbijając się w lodową ciszę, która rozsiadła się na chwilę między nimi. Odejdź Beckett, uciekaj póki jeszcze możesz. Póki masz dwie ręce, dwie nogi i całe serce. Uciekaj i nie oglądaj się za siebie.
Uciekaj i nie wracaj.


You say

"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.


Wynonna Burke
Wynonna Burke
Zawód : Łowca rzadkich ingrediencj, ex alchemik
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Im difficult, but I promise
I'm worth it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Snow Queen
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3517-wynonna-persephone-burke https://www.morsmordre.net/t3530-tryton#61808 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t3531-wynonna-burke#61812
Re: Ukryta polana [odnośnik]07.02.18 21:04
A więc to tak.
Nietrudno było dostrzec lśniący na smukłym palcu dłoni klejnot; przecież tego właśnie pragnęła, unosząc do góry dłoń, to miał znaczyć ten gest. Miał go olśnić, oślepić, może zachwycić, może odebrać dech w piersiach, bo być może tak to właśnie funkcjonować powinno w świecie wielkich ludzi, których nigdy nie rozumiał. I których rozumieć nie chciał. Być może na odległych salonach, w zimnych pałacach położonych gdzieś w oddaleniu od świata, który znał, to było oznaką dobrego smaku- dłoń młodej arystokratki pozbawiona pierścienia była wszakże stygmatem. Szyderczym znakiem tego, że była niewystarczająca; że wszystkie te galeony i sykle wydane na strojne suknie z koronki, na diamentowe kolie, na pantofelki lekkie jak ze snu, na lekcje jazdy konnej i etykiety, na miękkie piernaty i srebrne spinki do włosów- że to wszystko na nic. Że lalkę strojono na darmo, że postawiono na złego konia w zawodach, które zostały z kretesem przegrane. Czy zatem powinien był się cieszyć?
Bo nie cieszył się. Nie potrafił. Olśniony nagle blaskiem drogocennego kamienia nie rozciągnął ust w uśmiechu, a jedynie boleśnie odwrócił wzrok. W końcu o tym, że była wystarczająca, wyjątkowa; że była piękna, inteligentna, tajemnicza, cudowna, wspaniała we wszystkich swoich zawiłościach, których nie potrafił pojąć, wiedział już od dawna. W jego oczach od zawsze lśniła jaśniej od wszystkich klejnotów, którymi obwieszano alabastrową szyję i smukłe nadgarstki. Nie potrzebował potwierdzenia.  A jednak tkwiło tam, na palcu dłoni, którą niegdyś tak bardzo pragnął ująć w swoją dłoń. W jego oczach nie wyglądała jak przyszła żona, a jak zaobrączkowany gołąb, egzotyczny ptak, który został schwytany i zamknięty w złotej klatce, zanim jeszcze zdążył nauczyć się, jak rozwijać skrzydła i jak smakuje wolność.
I ten widok sprawiał mu ból.
-Powinienem Ci pogratulować- Chciał spytać, odszukać w jej oczach odpowiedź, ale gardło ścisnęło się nagle, czyniąc pytanie gorzkim stwierdzeniem. Tak przecież musiało być. Nawet, jeśli kiedyś śmiał marzyć o tym, że mogło być inaczej. Co on mógłby jej podarować, jej, pięknej księżniczce żyjącej w świecie ze szkła i porcelany? Nawet, gdyby sprzedał cały swój nieliczny dobytek, nie byłoby go stać nawet i na samą obrączkę, na której tkwił wyciosany starannie klejnot, ciężki, ciągnący jasną dłoń w dół jak kotwica, mająca zatrzymać ją na wieczność w tym samym porcie. Co mógłby jej dać? Może puste kieszenie i kilka słów, kilka bajek, które wymyślał podczas powrotów z pracy do samotnego, zagraconego domu. Zasługiwała na więcej, niż tylko na mugolskiego kuglarza o krwi, której kolorytem bliżej było do mętnej szarości, niż do czystego błękitu.
Nawet, jeśli on nie wierzył w wyższość jednej krwi na inną, nie miało to znaczenia, skoro wierzyła w nią ona.
Pusty, zimny uśmiech zabolał jak policzek; tym razem jednak nie odwrócił wzroku. Wciąż uparcie, pomimo bólu pulsującej szczęki, pomimo nagłego chłodu ściskającego bijące zbyt szybko serce, pragnął wierzyć, że grała. Być może nie potrafiła już inaczej- nie znał wszakże jej świata. Być może grała, aby w nim przetrwać, albo grała, bo do tego została zmuszona. Nigdy nie miał i nie chciał zyskać co do tego pewności; istniały pytania, na których odpowiedzi lepiej było nie poznawać.
-Jeśli tak bardzo nie chcesz na mnie patrzeć- Dodał już ciszej, łagodniej, spokojnie, odnajdując elektryczny szmaragd jej oczu.- To dlaczego nie odeszłaś jako pierwsza?
Mogła udawać, mogła grać, mogła kryć się za maską obojętności tak długo, jak tylko pragnęła- dopóki jednak był w stanie wywołać na morzu jej uczuć sztorm, choć przez jedną, krótką chwilę, wiedział, że żyła.
I była tam, gdzieś pod tą piękną skorupą, nosząc na palcu pierścień, który ktoś inny zdążył podarować jej przed nim samym.


intertwined
I've pinned each and every hope on you
I hope that you don't bleed with me



Duncan Beckett
Duncan Beckett
Zawód : pracownik Niewidzialnego Oddziału Zadaniowego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
spare me your judgements and spare me your dreams,
don't cover yourself with thistle and weeds
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 xxx
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3098-duncan-beckett#50701 https://www.morsmordre.net/t3184-to-do-pana-panie-beckett#52861 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f312-pokatna-8-5 https://www.morsmordre.net/t3185-duncan-beckett
Re: Ukryta polana [odnośnik]18.02.18 1:07
Nie cieszyło jej to. Bo dlaczego miałoby? Mogłaby powiedzieć, że musiała to zrobić, tak jakby mogła stwierdzić że musiała zabić dane zwierzę. Ale przecież nie było to prawdą. Ona osobiście nie musiała wszystkiego doglądać, nie musiała patrzeć jak z oczu zdobyczy ulatuje życie, jak walczy o ostatnie tchnienie, by w końcu znieruchomieć gdy i ono zostanie wydane na twarz. Nie musiała zdobyć ingrediencji, a jednak to właśnie zajęcie nazwała swoim. To jemu się oddawałam. Długim podróżom, planowaniu i łapaniu niebezpiecznych zwierząt wraz z ekipą obcych najemników którym nie mogła zaufać. Dlaczego? Dla adrenaliny? Dla niestałej zachowania zwierząt? A może było w tym wszystkim coś jeszcze, coś innego czego nie potrafiła zrozumieć, albo do czego zwyczajnie nie chciała się przyznać.
- Powinieneś. - potwierdziła spokojnie głosem bez emocji. Powinna czuć satysfakcję słysząc gorzkie stwierdzenie padające z jego ust, prawda? W końcu po to to zrobiła, tego właśnie chciała. Dlaczego więc poczuła się jak coś wywraca się jej w żołądku i zrobiło jej się niedobrze. Poczuła odrazę, do samej siebie nie potrafiąc zrozumieć dlaczego. Przecież był nikim, niewiele więcej ważnym czy wartym niźli zwykły kundel szwendający się po ulicach jej miasta. Zajął już wystarczająco dużo jej cennego czasu. Dlaczego więc nie czuła satysfakcji z faktu że w końcu finalnie, raz i na zawsze wypędza go z własnego królestwa w które wkradł się zupełnie nieproszenie i dla którego nie było w nim miejsca? Dlaczego ciepłe spojrzenie odwracające się od widoku jej dłoni nie było dlań wyśmienitą pożywką, a zwyczajnie kwaśną cytryną która pozostawiała cierpki posmak na języku?
Odrzuciła już dawno myśli o szczęściu - jej postrzeganie tego uczucia było inne, nie pasowało do wizji jej życia, które jasno nakreśliła jej matka. Wiedziała dokładnie dokąd zmierza, tak samo jak doskonale zdawała sobie sprawę z tego co mogła i co powinna. Jedno było pewne, nie powinna tu stać tak długo, nie powinna zamieniać z nim słowa. Nie był wart nawet minuty jej czasu, nie był w stanie dorównać żadnemu z arystokratów których spotykała na salonach. Był tak inny, tak różny od nich jak tylko się dało. A jednak wracał za każdym razem mimo że odpychała go z całą swoją siłą ( tylko czy robiła to naprawdę na poważnie?). A jednak coś ledwie widocznego zatrzymywało ją przy nim na te kilka chwil dłużej, mimo że nie powinna, mimo że podobno nie był w stanie wzbudzić w niej zainteresowania, czy jakichkolwiek innych uczuć.
Była pewna że odniosła zwycięstwo - mało smaczne, nie przynoszące kompletnie nic poza rozczarowaniem którego się nie spodziewała. Była pewna - do momentu gdy jego spojrzenie ponownie do niej wróciło. Gdy usta powiedziały kolejne słowa, zadały pytania. Zbił ją rzucając bardzo celnie. Stawiając pytanie na które nie znała odpowiedzi. Czemu nie odeszła pierwsza skoro tak bardzo nie chciała na niego patrzeć? Schody, niewielkie, a może właśnie piętrzące się do sufitu, które musiała pokonać sprawnie jeśli chciała się go pozbyć, raz na zawsze zrazić do siebie, sprawić by nigdy więcej nie zatrzymał się choć na krótkie uderzenie serca, gdy mienie ją idąc z naprzeciwka.
I nie miała odpowiedzi, doskonale zdawała sobie sprawę że nie posiada tej dobrej. Ta prawdziwa nie była w stanie jej pomóc dokonać tego, co zaczęła. Ale  w jakiś dziwny sposób nie wiedziała też jak odpowiednio skłamać. A przecież kłamstwo nie przynosiło jej trudności. Czemu teraz miałoby?
- Sam sobie odpowiedz. - zdecydowała wiec zaryzykować. Wybrała pozostawić go z głową pełną odpowiedzi, możliwości, bez dania znaku która z nich jest poprawa, prawdziwa. W nadziei, że sam oszaleje próbując znaleźć tą odpowiednią. Tym razem już nie czekała. Tym razem postanowiła rzeczywiście odejść jako pierwsza. I by spełnić swoje postanowienia obróciła się na pięcie ruszając między drzewa. Byle dalej, byle z dala od niego.


You say

"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.


Wynonna Burke
Wynonna Burke
Zawód : Łowca rzadkich ingrediencj, ex alchemik
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Im difficult, but I promise
I'm worth it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Snow Queen
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3517-wynonna-persephone-burke https://www.morsmordre.net/t3530-tryton#61808 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t3531-wynonna-burke#61812
Re: Ukryta polana [odnośnik]18.02.18 20:08
Gdyby spojrzenia potrafiły zabijać, zapewne padłby martwy u jej stóp już dawno temu. Może już wtedy, kiedy zobaczył ją w Hogwarcie po raz pierwszy; czy raczej wtedy, kiedy ona po raz pierwszy zobaczyła jego. Pamięć w zabawny sposób lubiła płatać mu figle. Niezależnie od tego, jak bardzo się starał, zwyczajnie nie był w stanie spamiętać obmyślonej wcześniej listy zakupów (w efekcie wydając marne resztki własnych oszczędności na porcję lodów pistacjowych u Floriana, zamiast na komplet nici do zszycia rozpadającego się już w szwach płaszcza), skomplikowanych spisów ingrediencji ani zasad dobrego wychowania obowiązujących przy stole, za to w jego pamięci na zawsze pozostać miało każde spojrzenie, którym obdarzyła go Wynonna Burke.
I w tym momencie, patrząc w jej piękne, zimne, mądre oczy, kurczowo trzymał się nadziei, że to spojrzenie nie miało być ostatnim.
Nawet, jeśli ona tego chciała. Przepełniony odwieczną chęcią spełniania cudzych życzeń, powinien był wysłuchać i tego należącego do niej- i zniknąć. Usunąć się z horyzontu jej życia, wtapiając się w cień, skoro ona, cudowna, odległa gwiazda, po którą nie śmiałby sięgnąć, należała do światła. Znikanie przychodziło mu przecież doskonale. Wolał nie zastanawiać się, a przynajmniej nie dłużej, niż było to absolutnie konieczne, czy był w tym dobry, bo znajdował najlepsze kryjówki, czy dlatego, że nikt zwyczajnie nie próbował go szukać. W jej oczach i tak wszakże nie miał żadnej wartości; bo kim miałby być na tle tych wszystkich światłych ludzi w ich pięknych strojach, pięknych pałacach i o pięknych, lodowatych twarzach? Czym była bajka włóczęgi w obliczu historii magii pisanej od pokoleń?
Czym był w oczach lady Burke?
Nie należała do tych, którzy próbowali podstawiać mu nogę, kiedy po raz kolejny biegł w Merlinowi znaną stronę korytarzami Hogwartu, ani do tych, którzy z zjadliwej, niezrozumiałej dlań nienawiści próbowali przekląć go w drodze do dormitorium albo wysadzić w powietrze zawartość jego kociołka na eliksirach. Wątpił jednakże, aby miało to cokolwiek wspólnego z jakimkolwiek wyrazem sympatii; zwyczajnie była na to zbyt mądra, zbyt dojrzała na szczeniackie zabawy, teatralne szopki obserwowane jedynie przez rechoczącą głupawo, bezrefleksyjną widownię. W jakiś sposób jednak jej chłodne, beznamiętne spojrzenie rzucane spod wachlarza kruczych rzęs i ściągniętych lekko w wyrazie niesmaku brwi bolało znacznie dotkliwiej od jakiejkolwiek obelgi. Bolało, a jednak wracał, radośnie trzepocząc skrzydłami jak ćma prąca w kierunku światła, nawet, kiedy jego ciepło parzyło coraz mocniej i mocniej. Bo wierzył, że było warto. Coś, co było wyjątkowe, nie mogło w końcu przychodzić łatwo. Dlatego nosił swoją cierpliwość jak zbroję, znosząc w milczeniu wszystkie ciosy, które mu zadała i które miała zamiar mu zadać. Być może po raz pierwszy w życiu uparcie postanowił pozostać egoistą, idąc o krok za nią, nawet, jeśli odpędzała się od niego coraz silniej i z coraz większą irytacją- ignorował jej życzenie, zamiast tego spełniając swoje własne.
Życzył sobie szczęścia Wynonny Burke, i miał zamiar zrobić wszystko, co w jego mocy, aby je osiągnąć.
-W takim razie gratuluję, Winnie- Nie pozwolił, by wciąż żywy ból po raz kolejny wkradł się między głoski słów; stłumił go, wyciszył, kryjąc gdzieś w głębi siebie, na samym dnie serca, tak, aby nie mógł się z niego wydostać. Tym razem słowa zabrzmiały miękko, nawet, jeśli ich znaczenie gorzko paliło go w usta. Nie zamierzał się poddać. Mimo pulsującego bólu szczęki, mimo tego, że gdyby miał wybór, wolałby, żeby jeszcze raz złamała mu nos, niż, tak jak teraz, serce- nie zamierzał się poddać. Nie zamierzał odejść. Kiedy odwróciła się na pięcie, poczuł znajomy bolesny ucisk; pozwolił jednak zrobić jej tylko kilka kroków, zanim ruszył za nią, pospiesznie pokonując kilka dzielących ich metrów. Nadepnięta gałąź złamała się z cichym trzaskiem dokładnie w momencie, w którym wyprzedził ją i zatrzymał się tuż przed nią, po raz ostatni odnajdując spojrzenie bliskich-odległych oczu.
-Bo jeszcze się wahasz. Bo nie chcesz żyć w świecie, który stworzył dla Ciebie ktoś inny, nawet, jeśli tak dobrze udajesz. Bo jesteś... inna. Nawet, jeśli tego nie chcesz.- Nie próbował przekroczyć niewidzialnej granicy, która dzieliła ich od zawsze i prawdopodobnie nigdy nie miała zniknąć. Jedynie uśmiechnął się lekko, pogodnie, ciepło, i odsunął się o krok, zwalniając jej przejście. Odruchowo wcisnął dłonie do kieszeni płaszcza i skinął głową, delikatnie, lekko zauważalnie w magicznym, dusznym półmroku polany.
-Moja lady- zasalutował nieudolnie, dość teatralnie, choć całkowicie szczerze, posyłając jej jeszcze jeden, ostatni uśmiech. Nie żegnał się, z upartym optymizmem wierząc, że mieli zobaczyć się już wkrótce.
Rudowłosy włóczęga i księżniczka z nie jego bajki.

| Duny zt :pwease:


intertwined
I've pinned each and every hope on you
I hope that you don't bleed with me



Duncan Beckett
Duncan Beckett
Zawód : pracownik Niewidzialnego Oddziału Zadaniowego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
spare me your judgements and spare me your dreams,
don't cover yourself with thistle and weeds
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 xxx
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3098-duncan-beckett#50701 https://www.morsmordre.net/t3184-to-do-pana-panie-beckett#52861 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f312-pokatna-8-5 https://www.morsmordre.net/t3185-duncan-beckett
Re: Ukryta polana [odnośnik]28.08.18 1:52
/15.08

Obudziłem się tego dnia w złym nastroju. Nie wiem czy coś nieprzyjemnego mi się śniło, czy po prostu czułem w kościach, że 15.08.1956r. przyniesie ze sobą jakiś nowy dekret czy wypadek. Jakiś klocek, który pozamienia trochę szyki, otworzy parę nowych dróg i zamknie też parę w tej wielkiej czarodziejskiej grze. Już od samego postawienia stóp na podłodze, po wyczołganiu się z łóżka, byłem jakiś spięty i zestresowany. Jakby coś ciężkiego, ponurego nade mną wisiało. Ale prywatnym Damoklesem bym tego nie nazwał.
Praca przebiegała dość zwyczajnie, jeżeli można coś takiego powiedzieć w przypadku pełnienia służby aurorskiej. Patrole, puste przebiegi. Już niewiele brakowało do nazwania tego dnia nudnym, a porannego odczucia fałszywym alarmem. Wszystko zmieniło się, gdy doszły mnie - w sumie nas wszystkich - wieści o decyzji mojego wujka, Harolda. Postanowił zmienić taktykę i postawić na skuteczność. Wszyscy aurorzy dostali przyzwolenie na używanie zaklęcia o natychmiastowym działaniu. Każdy z nas miał zostać przeszkolony w używaniu Zaklęcia Niewybaczalnego Avada Kedavra.
To ogromny punkt zwrotny. Ciężko było mi powiedzieć z samego początku czy to dobry ruch. Z jednej strony przestaniemy się "zabawiać w kotka i myszkę", jak to określiła nasza szefowa. Z drugiej strony - ja nie byłbym w stanie tak pewnie odpowiedzieć na następne zadane jej w Proroku Codziennym pytanie. Nie wszyscy aurorzy będą korzystać z tego przywileju tylko gdy będzie to niezbędne... Nie wszyscy są kompetentni mimo lat przygotowań i kursów... Wielu chce jedynie zemsty. Może się więc skończyć na rzucaniu śmiercionośnych zaklęć na lewo i prawo. A może to ja widzę zawsze wszystko w czarnych barwach.
W tych czasach ciężko jest być optymistą.
Dniówka się powoli kończyła, kiedy zaproponowałem Brendanowi wspólne wyjście po pracy na ćwiczenia. Stwierdziłem, że w świetle ostatnich wydarzeń, trening to absolutna podstawa. Nie wiem czy chciałem zaczynać już z grubej rury od "czarnomagicznego zabójcy", każda chwila z kuzynem spędzona na ćwiczenie jakichkolwiek zaklęć wiele by mi dała. Bardzo dobrze wiedziałem, że brakowało mi jeszcze doświadczenia. Więc trzeba było zacząć je zdobywać, zanim będę musiał ten brak skonfrontować z prawdziwym zagrożeniem.
Znałem parę dobrych miejscówek na popołudniowe machanie różdżkami. Ta chyba była jedną z lepszych. Cicho, spokojnie, a klimat idealny na ten parny dzień. Ukryta polana to z pewnością nie miejsce, do którego wziąłbym dziewczynę, ale do takich ćwiczeń była w sam raz.
- No, jesteśmy! - zakomunikowałem, gdy po konkretnym spacerze doszliśmy w końcu na miejsce.
Leon Longbottom
Leon Longbottom
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
We rip out so much of ourselves to be cured of things faster than we should that we go bankrupt by the age of thirty and have less to offer each time we start with someone new. But to feel nothing so as not to feel anything - what a waste!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5898-leon-longbottom https://www.morsmordre.net/t5997-merkury https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f411-northumberland-blyth-dwor-longbottomow https://www.morsmordre.net/t6000-skrytka-bankowa-nr-1477 https://www.morsmordre.net/t5999-leon-longbottom
Re: Ukryta polana [odnośnik]06.10.18 15:16
Już od dawna chciał porozmawiać z Leonem. W zasadzie - musiał to zrobić. Odkąd sytuacja stawała się coraz gorętsza, nagłówki Proroków krzyczały o kolejnych odnalezionych ciałach, a oni - aurorzy - otrzymali najpotężniejsze i najbardziej niebezpieczne oręże, jakie otrzymać mogli, wojna stawała się realniejsza, niż kiedykolwiek wcześniej. Bardziej krwawa, brudniejsza, brutalniejsza i prawdziwsza. Potworna. Niepowstrzymana. I bezlitosna. Rycerze Walpurgii wzbudzili gniew wszystkich porządnych czarodziejów od dnia dramatycznego pożaru w Ministerstwie Magii - zginęli pracownicy biura aurorów, ich przyjaciele - oboje mieli szczęście, że tamtego dnia nie było ich w budynku. A może nie chodziło tylko o szczęście. Może mieli w tym wszystkim ważną rolę do spełnienia - i dlatego musieli pozostać żywi. Nie miał przecież wątpliwości ani co do pobudek Leona, ani co do jego czystego serca, ani co do zdolności do poświęcenia. To tacy jak on - byli im dzisiaj potrzebni. Propozycja wspólnego treningu, jaką otrzymał, wychodząc z biura, okazała się niezwykle wygodna. Wreszcie miał okazję pomówić z nim sam na sam, do tego z dala od świadków. Kiedy zmierzali na miejsce, kilkakrotnie upewniał się, że nic im nie grozi. Że nikt ich nie śledzi. Za na pewno: są tutaj sami.
- Mam nadzieję, że nie prowadzisz mnie w zasadzkę - zakomunikował lekko, bynajmniej nie spodziewając się od kuzyna podobnych podstępów - jednak złowieszcza polana ukryta zamglonymi konarami wydawała się nieco podejrzana. Może to dobrze - może taka powinna być, Leon jeszcze nie wiedział, że przyjdzie im dzisiaj odkryć wiele tajemnic. Sekretów ważniejszych, niż umiejscowienie polany. - Nigdy wcześniej tu nie byłem - przyznał, na krótko odwracając wzrok w bok - jednocześnie podziwiając zaczarowany krajobraz, jak i wypatrując ewentualnych niechcianych gości. Denerwował się: nie robił tego wiele razy. I trudno było mu znaleźć moment, od którego właściwie powinien zacząć. Uchwycił różdżkę, przyjmując postawę właściwą dla pojedynku, po czym skinął kuzynowi głową.
- Zaczynaj - rzucił, choć zdać by się mogło, że jego myśli był nieobecne. - Atakuj pierwszy - poprawił uścisk dłoni na rękojeści, gotując się do zaklęcia obronnego.
- Leon - zawołał go jednak wcześniej, może nazbyt oficjalnie jak na nieformalne, prywatne ćwiczenia. - Co myślisz o tym, co się ostatnio wydarzyło? O sytuacji, o pożarze. O zmianach - Tak naprawdę przyznanie im oręża avady kedavry, przynajmniej w opinii Brendana, było oznaką nieudolności Ministerstwa. Sam fakt, że wrogowi udało się doprowadzić do tego strasznego pożaru - był na to niezbitym dowodem. Wierzył w wuja - wierzył, że ma siłę, która wyprowadzi ministerstwo z impasu. Nie wiedział jednak, czy sam przeciw biurokratycznej maszynie był w stanie zdziałać tyle, ile zdziałać pragnął.


we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3635-brendan-weasley https://www.morsmordre.net/t3926-victoria#74245 https://www.morsmordre.net/t12222-brendan-weasley#376277 https://www.morsmordre.net/f171-devon-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t3924-skrytka-nr-786#74241 https://www.morsmordre.net/t3925-brendan-weasley#74242
Re: Ukryta polana [odnośnik]13.10.19 21:57
11 luty?

Smuga bielącej się mgiełki, rozlała się wokół twarzy, gdy tylko wydmuchał zgromadzony w płucach dym. Otaczająca go cisza i towarzyszący jej, wręcz eterycznie duszny widok, trzymał go w ciągłej czujności. Jeszcze przez kilka chwil obserwował omszały i pokryty szronem głaz, ale nie próbował - jak głosiła legenda - przyglądać się, ani rozczytywać napisów. Mimo, ze opanował (w końcu) znajomość podstaw run, to nie wierzył, by z jego analizy wynikło coś sensownego. Wcześniej, zdecydował się tylko sprawdzić, czy  kryje się tu prawda o klątwie. A ta - jeśli była - musiała stracić swoja moc.
Coś jednak, nie pozwalało aurorowi na spoczynek, gdzieś z tyłu głowy pozostawiając alarmowe światła gotowe do działania. A pomoc w utrzymaniu swej pozycji, pomagał mu dogasający papieros. Pet nie wylądował jednak pod butem, niknąc w chrzęszczącym od mrozu i błota podłożu. Niedopałek, zduszony o brzeg podeszwy, wylądował w kieszeni, wcześniej, wciśnięty w zmiętą chustkę.
Przeszedł wokół kamienia, oglądając się na własne ślady. Zniknęły chwile potem, pod gestem różdżki, która wysunęła się z rękawa płaszcza. Miał jeszcze czas, aż jego gość pojawić się miał na miejscu. Ale nie kłopotał się myślą, czy adresat lakonicznego listu, który wystosował, pojawi się. Musiał to zrobić. Nawet, jeśli nie darzył Skamandera gramem zaufania. W tym - zgadzali się - we wzajemności. Ale to w gestii gwardzisty, było zadbanie, by zdrajca pamiętał kim dla nich wciąż był. Jeśli kiedykolwiek miał zasłużyć na miejsce w ich szeregach, jeśli cokolwiek miało się zmienić, jeśli rzeczywiście chciał odpokutować za popełnione zbrodnie, czekała go przeprawa. Gwarancję, że nie zdradzi - mieli przez popełniona przysięgę. Ale ta, nie miała magicznej mocy, by zmienić przeszłość. A ta - w przypadku Blake'a - była brudna. Na tyle, że jako auror, miał prawo darzyć go daleko idąca nieufnością. czarna magia wypaczała umysły tych, którzy się nią posługiwali. Sięgała głębiej, niż to, co dane było dostrzec zmysłom. Plugawiła. A nie pamiętał, by spotkał się z nawracającym czarnoksiężnikiem. Zawsze kryło się tam kłamstwo. Doświadczyli tego już na własnej naiwności. Drugi raz tego błędu popełnić nie miał zamiaru.
Obiekcje narastały, dlatego - od pamiętnego spotkania w mieszkaniu Alexa, nie miał ani nie chciał mieć okazji, by spotkać smokologa. Nawet, jeśli murem za jego zamiarami stał Wright. Nie umiał pozbyć się piekącej iskry, która drgała złowrogo na myśl, że ktoś mógłby powtórzyć działania Averego. tego samego, którego żałosną formę spotkali w murach Azkabanu. jego koniec nie uciął trującej goryczą winy. Ale - dziś, winić nikogo nie przyszedł. Ani karać. Przynajmniej - nie bezpośrednio. Głosy, które zebrał mówiły, że Blake, chociaż w stopniu niezrównanym władał magia ofensywną, to stanowił swoiste zagrożenie, gdy chodziło o moce obronne. Być może poziomem nie odbiegał od niektórych, ale - usłyszał wystarczająco, by niechętnie, samemu ocenić sytuację.
Szelest, który zakłócił ciszę, kazał mu najpierw znieruchomieć, jednocześnie, unosząc różdżkę, celując w źródło, które dotarło jego uszu. nie musiał nawet patrzeć, by odróżnić ludzki krok od innych szmerów, które rozlewały się w okolicy. Nie opuścił różdżki, czekając, aż właściciel smoczych umiejętności wyłoni się zza chmury oszronionych drzew. Mimowolnie, cisnęła mu się na usta inkantacja, która już na samym początku, przywitałaby jego gościa. Nawet różdżka wydawała się chętna jego myśli, pozostając gotową do użycia. Śpiewny zew białej mocy, wyjątkowo silnie dziś tętnił w jego krwi.


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
ukryta polana - Ukryta polana - Page 3 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Ukryta polana [odnośnik]14.10.19 20:34
Lodowaty, zimowy wiatr smagał jego policzki i wyciskał łzy z zaczerwienionych oczu, kiedy obniżał lot, starając się w zapadających wyjątkowo wcześnie ciemnościach dostrzec prześwit między rozciągającymi się pod nim koronami drzew: wystarczająco duży i wygodny, by bez problemu sprowadzić na ziemię Cienia. Jedynie zapobiegawczo; nie musiał zbytnio się wysilać, zwierzęcy instynkt i wyczulenie na otrzymywane polecenia zdawały się same prowadzić wierzchowca niewidzialnymi dla Percivala ścieżkami, dzięki czemu zaledwie chwilę później ciężkie kopyta uderzyły kilkakrotnie w leśną ściółkę, by zatrzymać się parę metrów dalej – jeszcze nie na miejscu, ale niedaleko, zaledwie pięć minut drogi od wyznaczonej na miejsce spotkania polany.
Wyprostował się, czując ból i ustępujące powoli napięcie w mięśniach, zdrętwiałych od długiego pozostawania w jednej i tej samej pozycji. Droga z Sennen do Londynu nie należała do krótkich, ale mimo to nie wahał się zbyt długo, wybierając środek transportu; teleportacja była szybka i wygodna, kiedy pozostawało się w pełni sił, feralne wydarzenia na ulicy Pokątnej nauczyły go jednak, że był to stan, który mógł – zwłaszcza w jego sytuacji – ulec błyskawicznej zmianie; posiadanie obok siebie skrzydlatego przyjaciela, który w razie czego był w stanie samodzielnie trafić z powrotem do bezpiecznego domu uspokajało nieco myśli i dawało względne poczucie pewności; w wewnętrznej kieszeni podróżnego płaszcza spoczywał co prawda zaklęty przez Sheltę świstoklik, lecz tego wolałby użyć jedynie w ostateczności – ingrediencje numerologiczne były cenne, umiejętności zdolnego numerologa – jeszcze cenniejsze.
Zeskoczył płynnie z końskiego grzbietu, dając nogom chwilę na przyzwyczajenie się na nowo do stabilnego podłoża, w międzyczasie zginając i rozprostowując palce, starając się w mroku wypatrzeć skrytą między zaroślami ścieżkę. Była wąska i ledwie widoczna, dlatego poprowadził nią Cienia ostrożnie, wyczuwając u niego rosnący niepokój – tym silniejszy, im bliżej znajdowali się zamglonej polany. On sam z każdym krokiem również czuł się czujniejszy, okryte ciemną peleryną barki zdawały się go mrowić, i musiał raz po raz powstrzymywać się przed obejrzeniem za siebie, zdjęty wrażeniem, że ktoś mu się przyglądał. Złudnym, otaczała go cisza; w uśpionym lesie próżno było szukać innej żywej duszy, i zastanawiał się mgliście, czy to dlatego właśnie Skamander wybrał to miejsce – opuszczone, powleczone mlecznobiałymi oparami, podobno przeklęte – choć Percival wątpił, by rzekomo ciążąca na polanie klątwa była prawdziwa. Obecność majaczącej między czarnymi pniami sylwetki tylko go w tym przekonaniu utwierdziła, auror nie wyglądał, jakby miał za moment paść bez życia na pokrytą szronem trawę.
Zatrzymał się na krawędzi pozbawionego drzew okręgu, przenosząc spojrzenie z częściowo skrytej w półmroku twarzy na wyciągniętą w jego stronę różdżkę. Kiedyś ten widok być może wywołałby u niego nerwowość, przekształcającą się w instynktowny odruch sięgnięcia po własną – ale tym razem bojowa pozycja Gwardzisty nie przełamała malującego się na twarzy Percivala spokoju. Podtrzymywanego przez świadomość, że gdyby Skamander chciał go obezwładnić, zrobiłby to bez względu na to, jak szybko dobyłby różdżki: był wyszkolonym w tropieniu czarnoksiężników aurorem, mistrzem ostatniego sezonu w Klubie Pojedynków, niezwykle zdolnym czarodziejem – pokazał to w Kumbrii; Blake potrafił walczyć, sam miał za sobą zwycięski sezon w Klubie, a jego butny charakter wykluczał otoczenie się warstwą fałszywej skromności – ale czy łowca smoków, który prawdziwą walkę widział do tej pory jedynie kilka razy, mógł się w jakikolwiek sposób mierzyć z takim przeciwnikiem? – Nie wiesz, kim jestem, choć musisz mi zaufać; nie potrafisz, nie możesz, czy nie chcesz mnie wysłuchać? Odpowiedź jest prosta, masz ją przed oczyma; pamiętaj, czas, ucieka, tylko magia go zatrzyma – wyrecytował powoli, odrywając spojrzenie od Samuela, by przytwierdzić uprząż Cienia do jednego z pni, przy okazji klepiąc go uspokajająco po smukłej szyi. Zastanawiał się, czy czarodziej doceni ironię przywołanego cytatu. – Tak zaczynała się zagadka, którą znaleźliśmy po dyniobraniu – dodał, ponownie się odwracając i krzyżując spojrzenia z mężczyzną. Informacja zdawała się przypadkowa, wyrwana z kontekstu, miała jednak wyraźny cel: potwierdzić jego tożsamość, udowodnić, że był sobą, a nie jednym z wrogów, noszącym jego twarz. – Chciałeś się spotkać – stwierdził po krótkiej pauzie, wplatając między sylaby pytanie. Krótka wiadomość, którą otrzymał, nie zdradzała nic więcej.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott

Strona 3 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Ukryta polana
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach