Wydarzenia


Ekipa forum
Ukryta polana
AutorWiadomość
Ukryta polana [odnośnik]19.02.17 15:56
First topic message reminder :

Ukryta polana

Dwadzieścia dwie stopy od czarnego kamienia w lewo, piętnaście w stronę księżyca i  trzy w serce - to krótka inskrypcja, która widnieje na omszałym głazie, którego kolor lśni czernią, chłonącą światło nawet w dzień. Miejsce przeklęte, osłonięte mgłą - to czujesz, gdy postępujesz ledwie widoczną, leśną ścieżką. A nawet ona zdaje się kryć w cieniu poszarpanych wiatrem drzew i ciemności, która zagląda przez korzenie. Polana, do której docierasz - wydaje się cicha, zbyt cicha - pomyślisz - i masz rację. Jedyne dźwięki wydajesz ty, a ziemia chrzęści pod stopami w bolesnej skardze. cel, który osiągasz, wita cię kolejnymi cieniami i siecią wysokich traw, przerzedzonych czarnymi plamami gęstej, tajemniczej substancji.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
ukryta polana - Ukryta polana - Page 4 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Ukryta polana [odnośnik]23.10.19 21:44
Mróz przenikał przez warstwy ubrań, wgryzając się w ciało, niby wygłodniały ghul. Ale w tym samym zimnie było coś ożywczego, a może bezsennego po prostu? Wrażenie, że wciąż żył, że świat odbierał przez zmysły i docierające go doświadczenia. Chłód przypominał o tym i zaznaczał obecność cichym oddechem i tętnem krwi w skroniach. Czasem tylko zastanawiał się, czy dudnienie, które słyszał należało do centrum znajdującym się w piersi, czy też jego własnym wspomnieniem. Pozwalał myślom biec bez ustanku, nie skupiając się na żadnej, tym samemu, dając otwarte pole czujności. I ta zarejestrowała szmer ludzkiego i zwierzęcego kroku jeszcze nim dostrzegł sylwetki między drzewami. Dwa cienie, niby duchy wezwane mocną legendarnej klątwy.
Nie opuszczał dłoni długo, nawet, gdy postać zdała mu się wystarczająco rozpoznawalna. Nawet, gdy zielonookie spojrzenie smokologa na krótką chwilę zahaczyło o jego różdżkę. Zachował spokój, nie reagując pochopnie na aurorski nawyk. Niechętnie musiał pogratulować opanowania. Nie każdy był zdolny zachować zimną krew, gdy celowano w niego z realna możliwością oberwania zaklęciem. I nie każdy też potrafił wykazać się spokojem, gdy w powietrzu czuć było nieufność. A tę Skamander potrafił wzbudzać.
Obserwował mężczyznę najpierw, gdy padły pierwsze, na pozór dziwaczne słowa. Krótkie zdania, niemal wyrwane z kartek natchnionego, bądź szalonego poety. Pamiętał. Zbyt dobrze. Chociaż umysł wciąż walczył z odpowiedzią, która określiłaby wspomnienie, jako realne. I było coś jeszcze, mgnienie zrozumienia, ironiczna analogia, w której spotykali się właśnie. Cień błysną przez ciemne ślepia aurora, ale nawet jeśli puenta rodziła się na języku, żadnej podobnej nie wypowiedział. Na spierzchnięte od wiatru usta, spłynęły inne wyrazy, bardziej twarde - Brawo. Masz dobrą pamięć - w głosie czaiła się chrypa niesiona długim milczeniem. Oczy przenikliwie wierciły oblicze Percivala, oddając mu jednak niemą odpowiedź, że tak, wiedział kim był - ...przyodziewając rożne maski, wewnątrz czując, że świat był mu wrogi - tylko w myślach powtórzył sama końcówkę dziwnego listu. I tym razem czując wewnętrznie napływającą ironię, chociaż ta przenikała jego samego - ...albo mamy podobne sny - dodał już ciszej, wciąż nie gasząc twardej tonacji. Opuścił dłoń, a różdżkę wsunął do rękawa. Nawet, jeśli był pewien, że mógł działać bez niej, napełniona mocą, wciąż ofiarowała mu dziwne ciepło, jakby niewidzialna nicią oplatając palce i przenikając głębiej. Kolejny, bardziej wyraźny wyznacznik światła, które go prowadziło. Światła w otaczającej świat ciemności.
- Tak - potwierdził lakonicznie - Dwie sprawy mnie do tego popchnęły - kontynuował i uniósł dłoń, wskazując gestem, by Blake ruszył we wskazanym kierunku - Aetonan nie będzie ci teraz potrzebny - dodał, opuszczając wzrok na piękne zwierzę, w którego oczach lśniła duma... i niepokój. Te skrzydlate stworzenia, zawsze, mimowolnie smagały go wspomnieniem ojca i jego własnej, zaprzepaszczonej kariery hodowcy. Wszystko po to by został... łowcą. I mordercą czarnoksiężników? Zaczekał, aż smokolog ruszy, samemu zamykając pochód, ostatecznie, równając się z mężczyzna - Magia obronna, to nie tylko tarcze, które mogą ochronić przed zdradziecką ofensywą. To odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale szczególnie za innych, za towarzyszy. Wiesz co to znaczy? - nie odwrócił się, pozostawiając wzrok utkwiony przed sobą i nie dając od razu odpowiedzieć mężczyźnie - To znaczy, że jeśli ktoś zginie przez twoją nieudolność, dopiszesz sobie jeszcze dłuższą listę win - a te są jeszcze cięższe - maszerował dalej, powoli, samemu wyznaczając trasę w głąb polany - chyba, że robisz to celowo - nie podniósł głosu, ale i nie ściszył, wlewając w ton zimną pewność - wtedy cię zabiję - zakończył.
Chociaż zimowa aura naznaczała całość mroźnymi śladami, pod stopami przebijały się brudne, czerniące się ślady. Zatrzymał się niejako przy wzgórku, osłonięty przed - jakimkolwiek - wzrokiem - A druga, to szansa. Jeszcze jedna. I próba, po którą się zgłosiłeś, by ...do nas dołączyć. Zadanie wyznaczę ci ja - odwrócił się do Blake'a, tym zaglądając wprost w oczy rozmówcy, tam szukając jakichkolwiek śladów emocji. Tego, co w każdym człowieku mogło się obudzić. Bunt? Spokój? Wyzwanie? Paleta uczuć, którymi operował była na tyle szeroka, że Skamander - chcąc, czy tez nie, musiał rozpoznać. Nie znał smokologa na tyle, by rozszyfrować go po całości. Ale wszystko, co dostrzegał, potrafił zinterpretować właściwie. Miał świadomość, że stał przed czarodziejem niezwykle silnym, wybitnym łowcą - i z tego co słyszał - o niebywałym  podejściu do smoków. Czy w obliczu tak potężnych stworzeń, mógł analogicznie mierzyć się z przeciwnikiem bardziej mrocznym? To musiał wiedzieć.


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
ukryta polana - Ukryta polana - Page 4 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Ukryta polana [odnośnik]24.10.19 13:46
To nie tak, że nie odczuwał zdenerwowania. Scena, w której się odnalazł, stojąc naprzeciwko doświadczonego aurora i jednego z dowódców Zakonu Feniksa, organizacji wciąż obleczonej gęstą mgłą tajemnicy, z którą przez długie miesiące walczył, znajdowała się tak daleko od poczucia psychicznego komfortu, jak tylko było to możliwe – a fakt, że Skamander przemawiał do niego z pozycji zwierzchnika, wywoływał na jego karku nieprzyjemne mrowienie. Nie lubił wykonywać rozkazów, wręcz nie znosząc, gdy pozbawiano go całkowitej kontroli nad sytuacją – do pewnego stopnia leżało to w sprzeczności z jego charakterem – ale jednocześnie potrafił to robić, nauczony szacunku do obowiązującej hierarchii latami surowego wychowania i ciągiem własnych doświadczeń. Dezorganizacja wprowadzała chaos, a ten zazwyczaj bywał destrukcyjny: przekonał się o tym na własnej skórze, teraz poznaczonej powoli blednącymi bliznami po głębokich poparzeniach, każdego dnia przywołujących wspomnienia, które wolałby wymazać – ale o których mimo wszystko zapomnieć nie mógł, zamiast tego wykorzystując je jako bolesną lekcję o słuchaniu – tych, którzy zwyczajnie wiedzieli lepiej i potrafili więcej. Samuel był jedną z takich osób; ludzi, którym póki co jeszcze nie ufał, ale których pozycję zdecydował się respektować, godząc się na wykonywanie wydawanych przez nich poleceń już wtedy, gdy świadomie i dobrowolnie potwierdzał podyktowane przez Brendana, a powtórzone głosem Benjamina słowa wieczystej przysięgi. Zdawał sobie więc sprawę, że Skamander mógł – prawdopodobnie bez żadnych konsekwencji – miotnąć w niego zaklęciem, ale jednocześnie towarzyszyła mu też świadomość, że sam mu tę władzę oddał, i że związany z tym stanem rzeczy bunt mógłby być skierowany wyłącznie do wewnątrz. – Niestety to prawda – odpowiedział mu, wciąż spokojnie; dobra pamięć bywała przekleństwem, nawet po latach potrafiąc przywołać makabryczne detale przeszłości: duszący smród zwęglonego ciała, pełen rozczarowania krzyk najlepszego przyjaciela, lub ukochany, beztroski śmiech, który ucichł już dawno temu, ucięty zbyt gwałtownie i zbyt wcześnie.
Kolejnych słów mężczyzny nie skomentował, nie do końca pewien, czy w ogóle zostały skierowane do niego; on sam był przekonany, że wtedy, w Kumbrii, nie śnili – a jeśli już, to był to sen wyjątkowo bliski prawdzie, bo pozostawiający po sobie ślady całkowicie realne: nieco niespokojnego psa o białej sierści, który co rano budził go energicznym dreptaniem wilgotnych łap po ciepłej pościeli, i różowawe jeszcze ślady po ogniu, z którego desperacko próbował wyciągnąć nieprzytomne ciało przyjaciela. Zerknął przez ramię w kierunku aurora, kończąc wiązanie na końskiej uprzęży wytrzymałego węzła i zastanawiając się mgliście, co on sam wyniósł z tamtego dnia; gdyby pozostawali w lepszych stosunkach, być może by o to zapytał – ale na tę chwilę powstrzymywało go przenikliwe spojrzenie, wciąż zdające się przewiercać go na wylot. Co takiego starał się dostrzec – w jego gestach, mimice, zachowaniu – tego Percival nie był w stanie stwierdzić.
Skinął głową, bez ociągania ruszając w stronę Samuela, żeby zrównać się z nim krokiem, ani na moment nie przestając słuchać, wbrew pozorom początkowo wcale niezrażony ostrością padających zdań. Celnych, uderzających prosto we wszystkie słabe punkty i sprawiających, że odruchowo chciał się bronić, zepchnięty do defensywy tak skutecznie, że ledwie zdążył ten fakt zarejestrować – ale zanim na jego ustach zatańczyło pierwsze z usprawiedliwień, podlanych palącym poczuciem niesprawiedliwości (nie było przecież aż tak źle, podpowiadał mu butny głos gdzieś w tyle czaszki), zacisnął wargi, decydując się wysłuchać aurora do końca, aż do ostatniego zapewnienia – brzmiącego na tyle spokojnie i pewnie, że nie miał żadnych wątpliwości, że było prawdziwe. – Brzmi uczciwie – odpowiedział po krótkiej chwili wypełnionego intensywnymi rozmyślaniami milczenia, mnąc w ustach niewypowiedzianą, naznaczoną ironią ripostę: że właściwie to Samuel nie zdążyłby go w takim wypadku zabić, bo w pierwszej kolejności zrobiłaby to złamana przysięga. – Rozmawiałeś z Tonks – dodał. W jego tonie nie było wątpliwości, ale nieme pytanie zatańczyło w spojrzeniu, które z ukosa rzucił w kierunku Skamandera. Był tego prawie pewien – żaden z pozostałych członków Zakonu Feniksa nie miał podstaw do zrównania z ziemią jego umiejętności w dziedzinie białej magii, ale w starciu z Justine rzeczywiście się nie popisał, ponosząc porażkę za porażką – nawet przy najprostszych zaklęciach. Porażkę smakującą goryczą, którą przełykał teraz z trudem, zaciskając zęby i pięści, mając płonną nadzieję, że idący obok niego mężczyzna nie zauważa tych gestów, stanowiących oczywistą oznakę słabości. Wziął głębszy oddech, by po chwili powoli wypuścić powietrze z płuc. – Nie próbuję być ciężarem – odpowiedział z wyraźnym napięciem w głosie, ale tonem, w którym próżno było szukać fałszu. Właśnie po to – między innymi – zaczął uczyć się oklumencji, żeby odebrać wrogowi możliwość wykorzystania go przeciwko tym, którym przysięgał pomoc. – Uczę się – być może wolniej, niż bym chciał, nie jestem aurorem – ale jeżeli masz jakieś wskazówki, chętnie je przyjmę. – Czy po to tutaj był – czy chciał go jedynie skarcić, wytykając nieudolność?
Zatrzymał się w ślad za Skamanderem, po raz pierwszy od chwili, w której pojawił się na polanie, bezpośrednio krzyżując z nim wzrok; wytrzymał jego ciężar z trudem, powstrzymując się przed mrugnięciem – i przez odwróceniem twarzy w inną stronę. Kiwnął głową. – Zamieniam się w słuch – odparł po prostu; jakiegokolwiek zadania nie postawiłby przed nim Zakon – miał zamiar je wykonać.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Ukryta polana [odnośnik]26.10.19 18:11
Słyszał ostatnimi czasy, że diametralnie się zmienił. I nie chodziło tylko o zmiany wewnętrzne, dostrzegalne dla każdego, kto mógł mieć z nim kontakt kiedyś. Świadomie i dobrowolnie tworzył wokół siebie barierę dystansu, odsuwając coraz mocniej wszystkich, ze szczególnością tych, którzy mogli znaczyć coś więcej. Odcinał się, zamykając coraz ścisłej nie tylko swój umysł, uzbrojony w moc oklumencji, ale i własne uczucia. Pozostawiając widoczne tylko te konieczne w działaniu i drodze, jaka wędrował - jako auror i gwardzista. Twardniał charakter, twardniało też poczucie sprawiedliwości. Coraz mniej skrupułów, które zatrzymałyby go przed podjęciem najbardziej drastycznych środków na wojnie. Przeciwnicy robili z nich ofiary, spychali do ciągłej defensywy. Nie podobało mu się to i nie miał zamiaru bezczynnie czekać na kolejne ataki tylko z misja ratowania bezbronnych. Odwet. Atak. Śmierć i kara. Czemu miałby się tego bać? Czemu miałby się cofnąć? Czemu miałby cofnąć się w obliczu ciemności i bezkarności parszywców? I prawdopodobnie ta sama myśl i twardość kazała mu patrzeć na dzisiejszego towarzysza jak na potencjalnego wroga. Czy był uprzedzony? Tak. I miał dla tego mocne podstawy. Lata walki z czarnoksięskimi mętami, widok tylu śmierci tak przerażających, że niewielu było świadomych ich realnego istnienia, wrzucając gdzieś w senne koszmary. A jednak były prawdziwe. Koszmarnie prawdziwe.
I mimo całej wiedzy, powodów, dla których chciałby zmieść winnego z widoku, był wierny idei. Był posłuszny otrzymanej mocy i decyzji. Blake złożył przysięgę i ta trzymała go w słusznych ryzach. Odpowiadał prawdą - chociaż wymuszoną eliksirem wcześniej - utwierdzaną w czynach kolejnych. Zdusił pokusę rzucenia zaklęcia. Nawet jeśli wyzbywał się skrupułów, nigdy nie mógł być zwykłym katem, który znęca się nad przeciwnikiem. Nie czerpał radości z cierpienia innych, a tym - charakteryzowali się wrogowie.
Nie odpowiedział mężczyźnie na potwierdzenie. Pozostawał milczący, odsuwając na bok własne wspomnienia wydarzeń w Kumbrii, a oddając się przewrażliwionej, aurorskiej czujności. I to nakazywało mu zlustrować smokologa, tak jak to zrobił z otoczeniem, w którym przebywali. Zimnym, ciemnym, przesiąkniętym nieuchwytnym niebezpieczeństwem. Słowa przyszły same, gdy pozostawili za sobą niewyraźne ślady w zmarzniętej części polany. Dla odmiany, to jego towarzysz pozostający wokół siebie ciszę. A chociaż Skamander nie odwracał się do idącego, potrafił wychwycić znamiona duszonych wyrazów. A raz za razem, zaciskające się pięści, rysowały mu coraz mniej mglisty obraz myśli, które mogły się w percivalowej głowie kotłować. Posłuszeństwo nie było łatwe. Nie było łatwe przyjmowanie krytyki. Skamander wiedział o tym doskonale. pamiętał zbyt dobrze siebie samego i lekcje, jakie zaserwowano mu na kursie i w pracy. Zanim sam stanął po stronie dowództwa, przebrnął długą drogę pokory. Do dziś nie czuł się dobrze, stając w obliczu rozkazów. I potrafił się im sprzeciwić. Nie podążał ślepo, ale wiedział kiedy miał odpuścić.
- To nie uczciwość - odpowiedział na wypowiedziane słowa - stwierdzam fakty - skwitował krótko, nie kontynuując myśli - Tak - raz jeszcze, lakonicznie potwierdził. Mimo dystansu, jaki prywatnie dzielił aktualnie z Tonks, na polu zakonnym działali bez zarzutu. Oboje stawiali wyżej misję, której się podjęli niż osobiste spięcia. Tak, jak robił to dziś. I tak, jak widział, działał aktualnie Blake.
- Nie próbuj - potwierdził chłodno - po prostu nie bądź - odetchnął cicho, przez nos, czując, jak mimowolnie wzbiera w nim irytacja. Mroźne powietrze, które zakotłowało się w płucach, rozmyło powoli emocję, odsuwając ją w głąb. Dłoń wsunął do kieszeni, gdzie wciąż tkwiła zmięta paczka, kończących się papierosów - Do tego nie musisz być aurorem - ciemne brwi zsunęły się niżej, nadając obliczu maski zniecierpliwienia - jesteś smokologiem, mierzysz się z potężnymi istotami, a sam wiesz doskonale - podkreślił ostrzej, jawnie przypominając jego dawną przynależność - z jakim przeciwnikiem się mierzymy - odetchnął raz jeszcze, tym razem wyciągając papierosy - Nie jesteś chyba ignorantem, żeby nie wiedzieć, że magia obronna obejmuje szerokie pole działania. Chyba, że byłeś tak zaślepiony działaniem dla swego Pana - niemal wypluł ostatni wyraz - że zapominałeś o tym - przerwał na moment, pozwalając by do głosu wlał się tylko początkowy chłód - Wykorzystuj wszystko, co jest dostępne w magii, łącz z tym co potrafisz dobrze. Każdy szczegół jest ważny - kontynuował - gdybyś był przed zadaniem, znajdując się w takim miejscu, jak się przygotujesz? - zawiesił głos, by w końcu spojrzeć na mężczyznę. Powoli, wysunął papierosa z opakowania, który wylądował w jego ustach. Nim odezwał się ponownie, odpalił tytoniowy zwitek, zaciągając się dymem - Chodziło mi po głowie, żebyś włamał się do rezerwatu Rosierów - chociaż mówił obojętnie, w oczach mignęła iskra złośliwości - Ale ostatecznie, trafisz do Doków - trzymał w palcach papieros, który powoli obracał w zamyśleniu - Nokturn, Nokturnem, ale nawet to siedlisko szczurów musi zaopatrywać się w swoje przekleństwa poza nim. To Doki stanowią najczęstsza drogę ich pozysku - zaciągnął się powtórnie, wzbijając chmurę, która mieszała się z mgiełką oddechu - Biuro obserwuje je cały czas, ale oficjalnie, nie zawsze możemy działać - ciężkość zawisła na języku, ale kontynuował dalej - Ostatnio trafiliśmy na niepokojące pogłoski, które powinny zainteresować nawet ciebie. Słyszałeś o nielegalnych walkach? I to nie tylko ludzi. Istoty magiczne, te większe i groźniejsze. Ale nie tylko. Wykorzystują do tego i czarna magię i czyjeś zasoby. A ja potrzebuję informacji, co dzieje się tam dokładniej - przerwał, na moment spoglądając na poszerzający się fragment popielonego tytoniu - Nie próbuj działać tam na własną rękę, niezależnie od tego, co zastaniesz, priorytetem jest zdobycie informacji - wrócił spojrzeniem do mężczyzny, patrząc już bez zamyślenia. Być może, mógł poprosić o pomoc jednego z informatorów, ale wiedza smokologa była tutaj wielkim atutem. Wysyłał go do miejsca potencjalnie niebezpiecznego. Próba - tym razem nie może ci pomagać Wright - dodał jeszcze sucho, w końcu pozostawiając pole do odpowiedzi towarzyszowi.


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
ukryta polana - Ukryta polana - Page 4 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Ukryta polana [odnośnik]01.11.19 18:05
Nie był pewien, co właściwie wywoływało u niego większy dyskomfort: czy słowa, wypowiadane lodowatym, ocierającym się o wrogość tonem – czy ciężka od milczenia cisza, która zapadła pomiędzy nimi, gdy opuszczali polanę, zanurzając się głębiej między czarne drzewa. Spoglądał na profil idącego obok niego mężczyzny kątem oka, mimowolnie przypominając sobie ich ostatnie spotkanie: dom Alexandra, stygnący powoli zapach nietkniętej przez nikogo herbaty, ostre spojrzenie czujnych oczu, ramiona skrzyżowane na klatce piersiowej; wtedy wydawało mu się, że przechylając fiolkę z przejrzystym eliksirem i składając na ręce Zakonu Feniksa wieczystą przysięgę, wiedział, na co się pisze; teraz, po miesiącach tkwienia w stanie bezwładnego zawieszenia, rozumiał już, że nie miał na ten temat bladego pojęcia. Nie, nie wątpił, że podjęta przez niego decyzja tym razem była tą słuszną, ale ogrom idących za nią konsekwencji dopiero zaczynał do niego docierać: z każdą zdobytą blizną i z każdą stoczoną walką, smakującą przerażająco prawdziwie; nie jak obleczone w barwne słowa opowieści o dzielnych rycerzach, które z fascynacją pochłaniał w młodości, nie jak nagrzana słońcem ziemia, pękająca pod butami, gdy szukał śladów wałęsającego się po okolicy smoka, i nie jak czyste, górskie powietrze, zanieczyszczone jedynie ulotną wonią siarki – rzeczywistość okazywała się inna, ostra jak potłuczony bruk na dnie rozdartej zaklęciem ulicy, jaskrawa jak światła wybuchu, gorzka i dusząca jak wypełniający usta popiół. Widział jej odbicie w śledzącym go uważnie spojrzeniu, słyszał echo w cedzonych z irytacją słowach; nie znał Samuela Skamandera osobiście – słyszał o nim jedynie historie, ulotne, nieukładające się w żadną spójną całość skrawki informacji – ale wiedział wystarczająco, by domyślać się, że tę walkę, w której on sam stawiał dopiero swoje pierwsze, chwiejne kroki, czarodzieje tacy jak on toczyli od lat, świadomie dedykując swoje życie beznadziejnemu i nieosiągalnemu celowi wyplenienia czarnoksiężników z brytyjskich ulic. To głównie dlatego powstrzymywał butne, cisnące mu się na usta słowa, zmuszając się – z trudem, wykorzystując w tym celu cały posiadany (choć raczej skromny) zasób pokory – do milczącego słuchania, zastanawiając się, czy gdyby role były odwrócone, znalazłby w sobie wystarczająco dużo opanowania, by nie miotnąć w siebie zaklęciem. Chciałby wierzyć, że tak; rozsądek podpowiadał mu, że nie.
Skinął głową, decydując się nie wdawać w słowne, nieprowadzące donikąd potyczki, nie do końca wiedząc, czy auror celowo starał się go do nich sprowokować, czy może jego obecność naprawdę była dla niego nieznośna. Podskórnie czuł, że mu nie wierzył, być może czekając, aż koniec końców się od nich odwróci, być może licząc na to, że wreszcie się złamie – i sama ta świadomość kazała mu przekornie zaciskać zęby i ignorować gotującą się krew, byle tylko nie dać mu – im – pretekstu do pełnego pogardy a nie mówiłem. – Smoki – odezwał się po dłuższej chwili, nie potrafiąc zachować milczenia, gdy Skamander poruszył jedną z najwrażliwszych dla niego strun – nie mają nic wspólnego z przeciwnikiem, z którym się mierzymy – dokończył z naciskiem. Smoki były dumne, szlachetne, mądre; nie zniżały się do bezsensownej przemocy i nie zabijały dla idei – a on sam też nie polował na nie nigdy, by je skrzywdzić; był łowcą, nie kłusownikiem, a jeśli już jakiegoś musiał schwytać, to nie po to, by ochronić przed nim ludzi – a by ochronić jego przed ludźmi, kierowanymi strachem i niezrozumieniem. – Ale rozumiem, do czego dążysz. I nie zapomniałem – zaprzeczył, choć nie do końca zgodnie z prawdą. Był moment – jeszcze w szeregach Rycerzy Walpurgii, w czasach, które aktualnie wydawały się mieć miejsce długie lata temu, mimo że minęły zaledwie miesiące – kiedy zgłębiając tajniki czarnej magii, czuł, że może dzięki niej być niezwyciężony. Nie był z tego dumny, ale to uczucie – czy raczej jego echo – czasami do niego wracało, kusząc i drażniąc jak dym z odpalonego przez aurora papierosa, skłaniający go do sięgnięcia do własnej kieszeni i wyciągnięcia ciążącej mu nagle dziwnie paczki. Tak samo ciążyła mu czasami różdżka, wibrując i drżąc pod jego palcami, gdy wyłącznie dzięki silnej woli powstrzymywał się przed sięgnięciem po dziedzinę najbardziej plugawą, której z pełnią świadomości się wyrzekł, ale która chwilami wciąż szeptała do niego podstępnie, wpełzając pod skórę i irytując niemożliwym do ukojenia swędzeniem.
Drgnął niespodziewanie, krzyżując ramiona na klatce piersiowej, więżąc dłonie w celowym geście, wyrwany z sekundowego zamyślenia zadanym przez Skamandera pytaniem. Sprawdzał go? – To zależy od charakteru zadania – odparł powoli po chwili przedłużającego się milczenia, zatrzymując spojrzenie na parze świdrujących go tęczówek. Poruszył się niespokojnie, czując się odrobinę jak wyrwany do odpowiedzi uczeń. Nie lubił tego uczucia. – Carpiene dla sprawdzenia, czy ktoś nie dotarł tu przede mną. Salvio hexia, żeby mieć pewność, że jeżeli dotrze, będę mógł zareagować jako pierwszy – ciągnął dalej, starając się, by w jego głosie brzmiała pewność, jednocześnie starając się dopatrzeć w twarzy rozmówcy jakiejś reakcji.
Z równą uwagą śledził jego późniejsze słowa, nie komentując wzmianki o perspektywie włamania się do smoczego rezerwatu inaczej niż uniesieniem brwi – a później w pełni skupiając się na istocie stojącego przed nim zadania. Z każdą chwilą rysującego się przed nim coraz wyraźniej; zmarszczył czoło, po raz pierwszy słyszał o potyczkach z wykorzystaniem magicznych stworzeń – sama myśl budziła w nim odrazę – ale o tych, które toczyli ze sobą czarodzieje – wcale nie. – Brałem udział w jednej z nich – odparł, być może zbyt pochopnie; dopiero po sekundzie orientując się, jak mogło to zabrzmieć. – Jakieś półtora roku temu, w opuszczonych magazynach w dokach. Bez magicznych stworzeń, ale nie zdziwiłbym się, gdyby to samo miejsce było wciąż wykorzystywane. Mogę spróbować skontaktować się z człowiekiem, od którego wtedy dowiedziałem się o pojedynku. – To był jedyny punkt zaczepienia, jaki w pierwszej chwili przyszedł mu do głowy. – Wiadomo, o jakie zwierzęta chodzi? Trolle? Garborogi? – Na pewno nie smoki; nie potrafił sobie wyobrazić, by ktoś był w stanie trzymać je w mieście.
Uwagę na temat potencjalnego udziału Bena początkowo przyjął z milczeniem, odzywając się dopiero po krótkiej chwili. – Powinienem działać sam? Czy zaangażować kogoś innego? – zapytał. Nie podważał jego decyzji, chciał się jedynie co do niej upewnić; nie znał tożsamości wielu członków Zakonu Feniksa, a jeszcze mniej z nich byłby skłonny zaangażować w misję odbywającą się cuchnących czarną magią dokach.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Ukryta polana [odnośnik]18.04.20 20:53
Nim stojący na polance mężczyźni ją zobaczyli, najpierw ją usłyszeli. Nie próbowała zachować dyskrecji, biegła prędko, jak na złamanie karku. Była boso, igliwie i kamyczki wbijały się w podeszwy jej stóp a gałęzie i niskie krzaczki chłostały chude, odkryte nogi całe pokryte siatką niebieskich żył.
-Laurie? Laurie, czy to ty? - rozległo się wołanie. Głos miała starczy, schrypnięty, ale nadal ciepły. Mimo wszystko - wypływało z niego cierpienie, tak jak po nacięciu brzoskwini wypływa z niej sok - Laurie? - zawołała jeszcze raz, coraz wyżej, wreszcie ukazując się stojącym na polance mężczyznom. Była wysoka, chuda, ubrana w poszarpaną suknię nieokreślonego koloru modną może trzydzieści lat temu. Zmarszczki przecinały jej oblicze, ale niegdyś musiała być piękna. Jej włosy mimo upływu lat pozostały zupełnie czarne, w grubych puklach plątało się mnóstwo liści i gałązek. Ona sama jednak nie widziała, ani Percivala, ani Samuela. Bielmo dawno okryło jej oczy białą mgłą i odebrało dar widzenia. Zbliżyła się do nich, niepewnie wyciągając przed siebie chude ręce i składając je prosząco w przeraźliwie smutnym, żebraczym geście.
-Laurie, proszę, to musisz być ty - załkała nagle rozdzierająco i postąpiła jeszcze parę kroków w stronę Percivala. Trzęsła się cała, po zniszczonych policzkach ciekły łzy, powoli kapiąc na dekolt i mocząc suknię - nieodpowiednią na tę porę roku - Laurie, to ty, prawda? Wreszcie cię odnalazłam - wyszeptała wzruszona, upadając przy kolanach Percivala i obejmując jego nogi - myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę - mówiła dalej, instynktownie unosząc głowę w górę - jesteś już taki duży - głos drżał jej z przejęcia, gdy podnosiła się z ziemi. Nieśmiało musnęła palcami rękaw płaszcza Percivala i rozpłakała się ponownie, lecz tym razem - bezgłośnie - przepraszam, Laurie. Przepraszam, że musiałeś na mnie czekać. Szukałam cię wszędzie, wszędzie. Musisz mi wybaczyć, synku - mówiła prędko, wyciągając do Percivala swoją dłoń i unosząc głowę na wysokość jego własnej - czy mogę zobaczyć, jak wyrosłeś? Pozwolisz mi? - spytała cicho, ocierając swe łzy i czekając na werdykt Percivala, który dla niej przybrał postać dziecka utraconego dawno temu.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
ukryta polana - Ukryta polana - Page 4 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Ukryta polana [odnośnik]18.04.20 22:33
Samuel nie zdążył mu odpowiedzieć; Percival w pierwszej kolejności zobaczył zaalarmowanie na jego twarzy, ściągnięte nagle brwi, spięcie mięśni – dopiero później sam usłyszał szelest suchych liści i trzask łamanych gałązek. Cień, wciąż przywiązany do pnia drzewa, poruszył się niespokojnie i zarżał cicho, ale to nie w jego stronę się skierował, obracając się instynktownie na pięcie i wyciągając różdżkę. Na dźwięk dobiegającego z zarośli wołania zawahał się, skierował jednak koniec palisandrowego drewna w ciemność, czekając, aż wyłoni się z nich sylwetka. Wysoka, chuda jak zjawa, bosa; w sukni zdecydowanie zbyt cienkiej jak na lutową pogodę. Zerknął w bok, szukając w spojrzeniu towarzyszącego mu aurora jakiegoś polecenia, rozkazu, ten jednak również tylko patrzył – jak staruszka się do nich zbliża, wchodząc w plamę słabego, padającego na polanę światła. Dopiero wtedy zauważył jej oczy, jasne, powleczone mgłą, jak te należące do starej już i schorowanej pary ogniomiotów katalońskich, spędzających swoje ostatnie lata życia w smoczym rezerwacie. Co robiła tutaj, w środku lasu? Czy w ogóle zdawała sobie sprawę z tego, gdzie się znajduje? Zlepek wydostających się spomiędzy jej warg słów sugerował, że nie; Percival otworzył usta, żadne zdania nie uformowały się jednak na jego języku, podczas gdy on sam wciąż zastanawiał się, co powinien zrobić. Gdzieś za jego mostkiem nieśmiało odezwał się żal; nie litość – ale współczucie, znał utratę i wiedział jak smakowała, czy jednak podarowanie kobiecie fałszywych skrawków nadziei nie byłoby okrutniejsze od powiedzenia prawdy? Drgnął lekko, gdy staruszka upadła na ziemię tuż przy jego kolanach, obejmując je zbyt szczupłymi ramionami. – Proszę – proszę wstać – odezwał się wreszcie jak najłagodniej potrafił, schylając się, żeby pomóc jej się podnieść. Nie chował ściskanej w palcach różdżki, nie do końca pozbywając się tlącego się gdzieś w tyle głowy podejrzenia, że to mógł być podstęp – ale ją opuścił, pozwalając nieznajomej na oparcie ciężaru ciała na jego ramionach. Gdy powstała, by utkwić w nim niewidzące spojrzenie, coś wywróciło mu się w żołądku – a może był to wynik wypowiedzianego żałośnie synku. – Ja… – zaczął, nie do końca wiedząc, jak ubrać myśli w słowa. – Proszę – zgodził się, sądząc, że jeśli dotknie jego twarzy, to sama zorientuje się, że nie ma do czynienia ze swoim dzieckiem. – Ale nie jestem Laurie. Mam na imię Percy. Przykro mi – powiedział po sekundowej przerwie, nie mając pojęcia, dlaczego wywołało w nim to wyrzuty sumienia. – Gdzie pani mieszka? Pomożemy… Pomogę wrócić pani do domu. Jest za zimno, żeby przebywać na zewnątrz.Zwłaszcza bez płaszcza i butów, dodał we własnych myślach – po czym, uderzony tą nagłą realizacją, rozpiął jedną ręką własny płaszcz i zsunął go z siebie, żeby w następnej chwili ostrożnie nałożyć go na ramiona kobiety. – Proszę – powiedział cicho; mroźne powietrze natychmiast przedarło się przez materiał jego swetra, mógł jednak tylko sobie wyobrażać, jak zimno musiało być ubranej jedynie w cienką suknię staruszce.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Ukryta polana [odnośnik]19.04.20 10:22
Las był jej schronieniem. Jej domem, już od dawna. Od kiedy porzuciła dwór i wygodne komnaty, odkąd oszalała z tęsknoty za swoim synem. Ponoć to niańka go zgubiła. Ponoć się zagubił. Wyrwał się z kobiecej dłoni i pobiegł daleko, goniąc za srebrnoskrzydłym motylem albo zwiedziony szelestem wiewiórczego ogona. Niania też go wołała, choć nie tak rozpaczliwie. Laurie musiał zniknąć.
Ona się na to nie zgadzała, kochała chłopca rozpaczliwie, tak, jak tylko matka może kochać własne dziecko. Całowała jego czoło na dobranoc i szeptała, że i do niego magia przyjdzie, wypełznie w końcu z końcówek palców, buchnie ciepłym płomieniem, osmali drewniane stropy sufitu w sali z portretami, podkręci wąsy taty.
Ale magia nie przychodziła.
Gdy dowiedziała się o zniknięciu, płakała. Przestała jeść, zamknęła się w swej komnacie, a któregoś dnia po prostu wyszła, tak jak stała, w falbaniastej sukni i eleganckich pantoflach. Złamaną różdżkę pozostawiła na etażerce. Nie chciała mieć nic wspólnego z magią, bo to magia odebrała jej ukochanego chłopca. Dziś już nie pamięta, jak nazwisko nosiła. Żal, smutek i gniew zmienił ją, pozostawił tylko cień. Gaja. Nie wiedziała, czy zawsze nią była, czy dopiero się nią stała. Zdawała się zrośnięta z tym lasem, potrafiła chodzić po drzewach, wypatrywać niebezpieczne stworzenia. Żadne nigdy nie zrobiło jej krzywdy, najgorsze było zimno. Zimno i samotność.
Dlatego kurczowo przytulała wychudły policzek do nogawek mężczyzny. Jego spodnie były sztywne, lecz materiał miały miękki, ciepły, przyjazny. Taki, jak ton jego głosu, którego uczepiła się niby kotwicy. Wstała w ciszy, wciąż wzruszona, wciąż z łzami cieknącymi po policzkach i łapczywie wyciągnęła delikatną dłoń do twarzy Percy'ego. Ostrożnie przesunęła palcami po jego szczęce, zbadała łuk brwiowy, musnęła nos, a nawet nasadę włosów, zanim odjęła dłoń, a jej usta zadrgały.
-Myślałam... myślałam, że w końcu go znalazłam - odparła smutno - pachniałby tak, jak ty. Jestem tego pewna - powiedziała powoli, trzęsąc się - nie z zimna, a z rozczarowania. Już nie płakała, oczy pozostały jedynie wilgotne po wybuchu wcześniejszej - przedwczesnej - radości. Na ramionach nagle poczuła dziwny ciężar otaczający ją kokonem ciepła. Zabrakło wiatru, który nie sięgał już odsłoniętych ramion, za to popychał ku niej woń dymu i popiołów. Gaja pokręciła lekko głową, nie mogła stąd iść, nie chciała wracać. Nie miała domu.
-Obiecaj mi, że jeśli go spotkasz, powiesz mu, że nigdy nie przestałam go szukać - poprosiła, ściskając dłonie Percivala.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
ukryta polana - Ukryta polana - Page 4 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Ukryta polana [odnośnik]21.04.20 15:09
Musiał powstrzymać się przed zrobieniem kroku do tyłu, kiedy szczupła dłoń dotknęła jego twarzy, a chłodne opuszki palców przesunęły się po skórze, podczas gdy niewidzące oczy zdawały się patrzeć przez niego; zatrzymując się gdzieś w oddali, w punkcie, którego sam nie był w stanie dostrzec, być może widząc coś zupełnie innego. Czuł się dziwnie, nieswojo; nie dlatego, że obawiał się starszej kobiety, nie budziła w nim niechęci ani odrazy – ale malujące się w jej rysach emocje i uczucia wydawały mu się tak silne i surowe, że spoglądając na nią, odnosił nieodparte wrażenie, że narusza czyjąś prywatność. Nie wiedział – nie rozumiał – nie mógł zrozumieć pełni żalu, odbijającego się w jej głosie, samemu nie doświadczywszy jeszcze tego, za czym ona tak bardzo tęskniła; jego syn gdzieś tam co prawda istniał, ale w jego umyśle nie był jeszcze do końca realny; znał go jedynie przez listy, słowa wypisane na pergaminie ręką Isabelle, obrazy nakreślone jej głosem; nie miał okazji nigdy jeszcze wziąć go w ramiona – a patrząc na stojącą przed nim kobietę, zniszczoną niekończącymi się poszukiwaniami, które nie miały szansy zakończyć się powodzeniem, pomyślał, że może nie był to wcale najgorszy scenariusz. – Przykro mi – powtórzył jak mantrę, nie mając pojęcia, jak inaczej mógłby odpowiedzieć na jej słowa. I te zabrzmiały jednak dziwnie pusto, jakby zlepki głosek w jego ustach kompletnie nic nie znaczyły. – Oczywiście – przytaknął po chwili. – Jak tylko go spotkam, na pewno mu to powiem – dodał, zdając sobie sprawę, że była to obietnica tak samo pusta, jak cała reszta; nie miał pojęcia, kim był Laurie, ani jak dawno zaginął, z urywków przekazanych mu przez kobietę informacji wnioskował jednak, że wiele lat temu, zanim zdążył dorosnąć. Jakie były szanse, że wciąż żył? Nie miał jednak serca, by podzielić się swoimi przypuszczeniami z szukającą go matką, coś mu zresztą mówiło, że niczego by to nie zmieniło; że bezowocne poszukiwania były już jedynym, co jej pozostało, trzymając ją przy życiu. Jeżeli w ogóle można było nazwać życiem to, jak spędzała swoje dni. – Na pewno niczego pani nie potrzebuje? – zapytał, odwracając się na moment przez ramię w stronę Samuela; musiał przyznać, że chwilowo zapomniał o jego obecności. Później, wyczytał z jego spojrzenia, po czym kiwnął głową. Ich spotkanie dobiegło końca, i podejrzewał, że stojąca przed nim czarownica również miała wkrótce stać się dla niego wyłącznie mglistym wspomnieniem.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Ukryta polana [odnośnik]22.04.20 21:09
Gaja zimną dłonią przesunęła raz jeszcze po policzku Percivala, porośniętym gęstym zarostem i westchnęła głęboko, czując, jak jej oddech zmienia się w chłodną mgiełkę. To nie były rysy jej syna, choć  bardzo chciała, by nimi się okazały. By policzki się wygładziły, nos zmniejszył, oczy zbliżyły się do siebie, a lewe ucho odstawało nieco od głowy. Swego syna nie widziała od... dawna, przestała już liczyć lata, choć gdzieś w głębi lasu znajdował się dąb z karbami wyrytymi na gładkiej powierzchni kory. Jeden karb za każdy spędzony tu rok, prosty rachunek, którego jednak zaprzestała. Nie liczył się czas, pamiętała, mimo że nie miała już szans, aby ujrzeć Lauriego. Mimo tego, wierzyła, że go odnajdzie i to trzymało ją przy życiu. Nędznym, lecz było jej to już obojętne. Przywykła do gorzkich korzonków i picia wody wprost ze strumienia, obmywania się w lodowatym źródle, samotności. Żeby nie oszaleć, mówiła do siebie. Powtarzała kołysanki i piosenki znane z dzieciństwa, wierszyki i historie, te które Laurie lubił najbardziej. Szeptała receptury na eliksiry i książkowe definicje. Percy był pierwszą osobą, z którą rozmawiała od lat, pierwszą, która odpowiedziała.
-Powiedz, że tego nie chciałam. Że nie wiedziałam - Gaja ponownie zaczęła szlochać. Z jej oczu nie płynęły jednak łzy, a ona sama epatowała po prostu żałością. Raz jeszcze pokręciła głową, ściskając rękę tego miłego chłopca, nie, nie potrzebowała niczego. On nie mógł jej pomóc bardziej, niż już to uczynił.
-Czekają cię trudne chwile, Percivalu. On bardzo ci pomoże - powiedziała tajemniczo staruszka, zsuwając z siebie płaszcz mężczyzny. Okrycie upadło na ziemię, a ona odeszła kilka kroków, tyłem, czujna, uważna - ta pogoda... - urwała, chwytając na rozpostartą kilka nieregularnych płatków śniegu - wystrzegaj się lodu. Nie jest ci przychylny - szepnęła, po czym odwróciła się, by umknąć. Jeden silniejszy podmuch wiatru sypnął mężczyznom śniegiem w oczy, a gdy ponownie je otworzyli, na polance byli sami, a dookoła nich żadnych śladów, jakby kobieta dosłownie rozpłynęła się w powietrzu.

zt


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
ukryta polana - Ukryta polana - Page 4 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Ukryta polana [odnośnik]09.11.20 19:21
10.08.1957

Przemierzając gęstwinę pośród wysokich strzelistych drzew czuła się niczym w Zakazanym Lesie, zaś wspomnienia z dzieciństwa powróciły ze zdwojoną siłą. Zdawało się jej, że słyszy radosne śmiechy dzieci, tuż obok siebie, na wyciągnięcie ręki. Widziała przed sobą dwie nieznośne pannice. Jedna wysoka i smukła niczym sarna, druga mała i zwinna jak wiewiórka. Biegły przed siebie z roziskrzonym wzrokiem wyrzucając ręce wysoko w górę. Przeskakiwały powalone drzewa, tańczyły wokół niewidzialnych postaci i śpiewały urywanym oddechem, który jednocześnie łapał powietrze w tej szaleńczej gonitwie. Stawiała ostrożnie kroki w leśnym poszyciu, patrząc jak wysokie trzewiki zapadają się miękkim mchu. Pomimo tego, że panowało ciepłe jak na wyspy lato, to w lesie panował półmrok oraz wysoka wilgotność powietrza. Było chłodno, ale nie zimno, a promienie słoneczne miały problem aby przebić się przez gęste korony drzew. Jedynie pojedyncze smugi światła padały na ziemię oświetlając okolicę. Nie musiała pilnować drogi, znała ją doskonale, gdyż przemierzała już wielokrotnie i zawsze w tym samym celu – aby sprawdzić się.
Teraz stała naprzeciwko osoby, którą tak dobrze znała i z którą dzieliła wiele wspomnień. Patrzyła na twarz młodej kobiety, równie upartej jak Primrose, która również chciała odświeżyć dawną znajomość i powrócić do aktywności, która je połączyła. Dwie Krukonki, jedna wysoka i smukła, druga mała i zwinna dzierżyły w dłoni różdżki gotowe do starcia. Wokół nich panowała cisza, przerywana jedynie szmerem wiatru wśród gałęzi, cichym szelestem w leśniej gęstwinie, który powodowały żyjące tu stworzenia. Wiedziała, że nie są narażone na nieproszonych gości. Mogły swobodnie ćwiczyć i trenować, nie obawiając się nakrycia. Nie tylko przez mugoli, ale również tych, którzy mogli krzywo patrzeć na ich aktywności. Zwłaszcza Prim, której nazwisko na wiele pozwalało, że również w wielu przypadkach krępowało i zabraniało pewnych rzeczy robić. Jednak nie byłaby sobą gdyby się wszystkim przejmowała. Wiedziała jakie obowiązują ją zasady, czego się od niej oczekuje więc wiedziała też co może zrobić aby zbytnio nie nadszarpnąć własnej reputacji. Zresztą, dumna panna Burke nie pozwoliłaby aby ktoś śmiał jej wypominać niestosowność jej zachowania. Ten przywilej mieli tylko bracia i kuzyn. Nie raz szwagierkom się obrywało kiedy próbowały za bardzo okiełznać Primrose. A ta nie zmieniła się ani o jotę od czasów szkolnych. Nadal pakowała się w kłopoty, stale działała pod wpływem chwili, bez namysłu... choć coraz częściej zdarzało się jej zatrzymać i obejrzeć przez ramię. Im częściej przebywała w towarzystwie naukowców tym więcej widziała sensu w powolnym i skrupulatnym badaniu dalszych kroków. Jednak nie mogła cały czas być ostrożna i uważna, to nie leżało w jej ciekawskiej naturze, która ją pchała stale do przodu.  Uśmiechnęła się kącikiem ust i zakręciła różdżką w palcach.
-Tym razem nie będziemy musiały uciekać przed profesorami ani woźnym – rzuciła od niechcenia w stronę Forsythii. - Nie będziemy gubić butów.
Na samo wspomnienie felernego wieczoru parsknęła pod nosem, kiedy to uciekały prawie przyłapane na nielegalnym ćwiczeniu uroków i obrony.



May god have mercy on my enemies
'cause I won't

Primrose Burke
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
ukryta polana - Ukryta polana - Page 4 6676d8394b45cf2e9a26ee757b7eaa37
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8864-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t8880-listy-do-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t9143-skrytka-bankowa-nr-2090#276327 https://www.morsmordre.net/t8894-primrose-e-burke
Re: Ukryta polana [odnośnik]10.11.20 17:38
Forsythia nigdy nie uczestniczyła w klubie pojedynków, może nie tyle, że obawiała się przegranej, lecz ten cały ranking zdawał się ją przytłaczać. W dodatku miała ogrom pracy, a także pochłaniały ją całkowicie inne aktywności, które znacznie bardziej przydawały jej się w życiu codziennym. Innym powodem jej braku chęci do zapisania się był… jej własny klub. Malutki klubik, prywatny, założony jeszcze w Hogwarcie. Tajny i niepubliczny zrzeszający ją i dwie bliskie jej sercu damy. Choć to właśnie z lady Burke spotykała się już także po szkole, doszkalając swe magiczne umiejętności, na tyle na ile we dwie były w stanie korygować własne błędy w sztuce rzucania zaklęć. Tej ofensywnej, jak i defensywnej – były kobietami, nie zawsze miały przez to okazję nauczyć się poprawnego miotania magią. Lecz przez ostatnie wyboje życiowe, zaniechały spotkań i dopiero raptem kilka tygodni temu uznały, że wypadałoby ponownie wznowić tradycję. Świat opanowywał chaos, a one potrzebowały nauczyć się bronić i działać – nie mogły polegać na kimś, chciały być przecież samowystarczalne. Straszono kobiety, uzależniano je od mężczyzn, oczekując całkowitego poddaństwa. Wrzucone do jaskini platońskiej, skrępowane i zmuszone do oglądania teatru cieni, które były zaledwie odbiciami prawdziwych idei. Oczywiście nie każdy mężczyzna musiał taki być, lecz patriarchalny świat, rządzony tradycyjnymi wartościami, rozszerzał swe wici, blokując rozwój tak inteligentnych i wartościowych kobiet jak lady Burke. Mierziło to Forsythię, lecz to musiała zachowywać dla siebie, bo gdyby tylko jej opinia rozniosła się szerzej, to zostałaby oskarżona o gorszenie dam – o gorszenie każdego, a takie osoby… izolowano od społeczeństwa, uznając za niebezpieczne i zagrażające ładowi budowanego świata.
Umówiły się w dosyć osobliwym miejscu, ale dzięki temu mogły być pewne, że raczej nikt nie będzie im się przez to narzucał. Panna Crabbe odziana w wygodną granatową spódnicę i białą koszulę błądziła w gęstwinie, a chłód panujący wokół doprowadzał ją do gęsiej skórki, aż przez chwilę żałowała, że nie pomyślała o wzięciu swojej letniej peleryny. A może ten dreszcz wywoływała ekscytacja? Kiedyż to ostatnio było jej dane rzucać zaklęcia w taki sposób? Dwa lata temu? Półtora roku temu? Choć podczas swej podróży i pracy spotykała się z sytuacjami wymagającymi użycia różdżki, tak dawno nie przeprowadzała takiego treningu.
- Chyba że znajdzie nas coś gorszego – zauważyła trafie, rozglądając się po drzewach, oblepionych dziwną substancją, nieznanego pochodzenia. – Lady Burke, zaczynamy? – zapytała wesoło, wyjmując różdżkę i kłaniając się nisko.

idziemy we dwie do szafki


I wciąż nie starczało, i ciągle było brak
Ciągle bolało, że ciągle jest tak

Forsythia Crabbe
Forsythia Crabbe
Zawód : Magizoolog w Ministerstwie Magii
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
l'appel du vide
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8816-forsythia-a-crabbe https://www.morsmordre.net/t8824-maypole#262975 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f299-brook-street-72 https://www.morsmordre.net/t8821-skrytka-bankowa-nr-2082#262964 https://www.morsmordre.net/t8822-forsythia-crabbe#262969
Re: Ukryta polana [odnośnik]11.11.20 17:49
Powrót z szafki


Primrose odchyliła lekko głowę do tyłu śmiejąc się cicho oraz łapiąc oddech. Nie czuła już zimna, które wcześniej przenikało przez ubranie. Teraz było kojące i przyjemne, chłodząc gorącą głowę panny Burke. Odgarnęła z twarzy parę kosmyków i spojrzała bystro w stronę Sythi.
-Nie popisałyśmy się tym razem – zaśmiała się cicho nadal trzymając mocno różdżkę w dłoni. - Wyszłyśmy z wprawy.
To oznaczało, że muszą wrócić do regularnych ćwiczeń inaczej nie będą potrafiły się obronić. Inni mogą mówić, że damie nie wypada, że od tego są mężczyźni, ale ci nie towarzyszą im na każdym kroku. Nie wychodzą w obstawie na sprawunki do Londynu czy przejażdżkę konną. Primrose godzinami potrafiła przebywać na Nokturnie w pracowni gdzie nie mogła liczyć na czyjąś pomoc. Z jednej strony miały być delikatne i eteryczne, do podziwiania, niczym rzeźba w domu a z drugiej strony ta rzeźba nie potrafiła nic sama zrobić.
-Za dużo czasu spędziłam nad książkami – skomentowała  słaby pokaz własnych umiejętności. - Myślałam, że już mnie wysadzisz z butów.
Uśmiechnęła się kącikami ust na wspomnienie pojedynku w Hogwarcie kiedy buty Prim zostały przyklejone do podłoża, a panna Burke rozwiązywała je szybko aby tylko z nich wyskoczyć i biegać na bosaka po poszyciu leśnym.  Próba ich odklejenia skończyła się spaleniem skórzanych, tłoczonych trzewików i powrotem do zamku bez butów. Nigdy się rodzicom nie przyznała co się stało. Wiedzieli tylko bracia, którzy pomimo tego, że byli dorośli parsknęli śmiechem kiedy im o tym opowiadała. Następnego dnia pod drzwiami pokoju znalazła nową parę ślicznych trzewików i wiedziała od kogo to prezent. Obejrzała się na Sythię i kiwnęła głową.
-Myślę, że potrenowanie paru zaklęć z dbaniem o technikę przyniesie nam więcej korzyści niż to, co... odstawiłyśmy.
Wskazała ruchem głowy miejsce gdzie przed chwilą stały starając się pojedynkować. Otrzepała ze ściółki jedwabna spódnice w kolorze miętowym i sprawdziła na kremowej bluzce czy nie ma żadnych śladów lasu po tym jak zwijała się ze śmiechu po zaklęciu koleżanki. Ciemne włosy miała puszczone luzem aż do pasa, jedynie zebrane na skroniach i spięte z tyłu za pomocą spinki w kształcie ćmy. W takim zestawie ubraniowym wyglądała na młodszą niż była w rzeczywistości.
-Chcesz spróbować? - Wskazała drzewa przed sobą zachęcając pannę Crabbe aby spróbowała pierwsza zmierzyć się z bezlitosnym przeciwnikiem w postaci poszycia leśnego.



May god have mercy on my enemies
'cause I won't

Primrose Burke
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
ukryta polana - Ukryta polana - Page 4 6676d8394b45cf2e9a26ee757b7eaa37
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8864-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t8880-listy-do-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t9143-skrytka-bankowa-nr-2090#276327 https://www.morsmordre.net/t8894-primrose-e-burke
Re: Ukryta polana [odnośnik]13.11.20 2:00
Czarownica okręciła różdżkę między palcami, a potem westchnęła przeciągle, rozpinając klamrę, która wcześniej podtrzymywała jej włosy. Włożyła różdżkę do kieszeni i zaczęła przeczesywać palcami czarne pasma. – Czuję się jak ostatni gumochłon – stwierdziła, przyglądając się drzewom przed sobą, studiując przemykające między konarami światła. – Ewidentnie powinnyśmy robić to częściej – zauważyła, dopinając ciasno klamrę, wysadzaną drobnymi niebieskimi kamyczkami. Czuła się okropnie, bo nawet nie tyle, co przegrała, ale jej biegłość w rzucaniu zaklęć leżała i kwiczała na poziomie dna i siedmiu metrów mułu. Wyglądała żałośnie, gdy jej uroki wydawały się nieskuteczna, jednak najbardziej bolał ją fakt, że nie potrafiła wyczarować prostego protego, które powinno nie stanowić dla niej większego problemu. Było to też o tyle przykre, że w trakcie swojego stażu wielokrotnie korzystała z różnorakich zaklęć, czyżby półroczne ślęczenie, w głównej mierze nad papierami, aż tak bardzo doprowadziło jej magiczną kondycję do destrukcji? Zerknęła na Primrose z lekka pytającym wzrokiem. – Było to chyba jedyne dobrze rzucone przeze mnie zaklęcie, ale musiałaś go uniknąć... Mam wrażenie, jakbyśmy miały poradzić sobie lepiej bez różdżek – zauważyła. – Irracjonalne. Nigdy nie byłyśmy, aż tak złe – przewróciła oczami z westchnieniem, kierując swe kroki bliżej lady Burke, słuchając uważnie jej wypowiedzi. Tak, zdecydowanie sensowniej byłoby przećwiczyć zaklęcia z większą precyzją, dbając o poprawną technikę, jakiej brakowało obu kobietom, gdy na oślep starały się rzucać co rusz inne uroki. Przez chwile odnosiła wrażenie, jakby w jej wspomnieniach, będąc dziećmi, okazywały się znacznie bardziej zaawansowane magicznie niż teraz.
Splotła palce i przeciągnęła się, czując jak zastane stawy, strzelają odrobinę za głośno. Potem pokręciła głową, najpierw w prawo, a później w lewo – brakowało, żeby zaczęła rozciągać się jak przed jakąś sportową olimpiadą, ale oczywiście tego nie zrobiła, a po prostu wyciągnęła różdżkę. – Wiesz, wolałabym potrenować zaklęcia obronne – stwierdziła, wciąż mając w pamięci swoje beznadziejne tarcze, kreowane w chaosie. Brak precyzji, niedbałe inkantacje… Co jej się stało przez te wszystkie lata? – Ale jeśli ty chcesz to droga wolna – uśmiechnęła się ciepło, odsuwając o krok i wznosząc swą różdżkę. Najpierw głęboki wdech i skupienie całej swej koncentracji na różdżce. Wyobrażenie bariery wokół siebie, która winna chronić ją przed nadciągającym zagrożeniem… - Protego – szept przemknął przez jej usta, a wraz z nim inkantacja. Magia błysnęła, tworząc niewielką tarczę, która rozpostarła swe ramiona w obronie panny Crabbe. Nie utrzymała się jednak długo, gdy tylko Forsythia zdekoncentrowała się hałasem między drzewami, bariera rozmyła się błękitnym światłem, niknąc w przestrzeni. – Ech… - znów westchnęła, spoglądając na Prim. – Mam dziś ewidentny problem z koncentracją uwagi…


I wciąż nie starczało, i ciągle było brak
Ciągle bolało, że ciągle jest tak

Forsythia Crabbe
Forsythia Crabbe
Zawód : Magizoolog w Ministerstwie Magii
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
l'appel du vide
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8816-forsythia-a-crabbe https://www.morsmordre.net/t8824-maypole#262975 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f299-brook-street-72 https://www.morsmordre.net/t8821-skrytka-bankowa-nr-2082#262964 https://www.morsmordre.net/t8822-forsythia-crabbe#262969
Re: Ukryta polana [odnośnik]13.11.20 9:36
Primrose przyjrzała się koleżance, a potem spojrzała na własną różdżkę jakby to była jej wina, że tym razem zaklęcia nie chciały działać. Jednak doskonale wiedziała czyja to wina i gdzie dokładnie leżała. Widziała, że podobne myśli trapią Forsythię. Zdawało się, że w szkole posiadały większe umiejętności niż teraz. Prim nie miała też czasu aby ćwiczyć zaklęcia, ale prawda była taka, że też sama się do tego nie przykładała. Wystarczyło wyjść do ogrodów, na wzgórza Durham i poćwiczyć, ale tego nie robiła.
-Wobec tego musimy powrócić do ćwiczeń. – Skomentowała spokojnie. Nie było sensu roztrząsać tego co się stało. Należało coś z tym zrobić, a marudzeniem nic nie zadziałają i raczej obydwie zdawały sobie z tego sprawę. To lubiła w pannie Crabbe, że się nie patyczkowała. Mówiła to co myślała, potrafiła rzucić kąśliwą uwagę i różniła się od wymuskanych dam nie odbierając szczerości Prim jako chamstwa. Teraz patrzyła jak ta próbuje stworzyć tarczę ochronną, która rozpłynęła w mgnieniu oka jak tylko czarownica usłyszała szelest za sobą. Primrose przekrzywiła lekko głowę na bok zastanawiając się co też się dzieje.
Poprawiła chwyt swojej różdżki z drzewa różanego i zrobiła wykrok do przodu. Technika, płynny ruch ręki, pewność siebie, że wiesz co chcesz zrobić. Rzucanie czarów to nie tylko formułka to szereg zasad oraz ciągłe ćwiczenia, które sobie odpuściła i teraz pluła w brodę. Zrobiła zamach i powiedziała pewnym głosem.
-Bombarda! – Poczuła przyjemne wibracje w dłoni kiedy różdżka zareagowała na jej polecenie, ale koniec końców nie zrobiła dziury w ziemi, nie spowodowała małego wybuchu. Jedynie kupka liści uniosła się do góry by leniwie opaść na ziemię. Panna Burke wzruszyła ramionami jakby nie miała już siły się irytować. Przeniosła spojrzenie szaro – zielonych oczu na towarzyszącą jej czarownicę.
-Co się dzieje? – Zapytała. – Jesteś bardzo rozkojarzona.
Nie widziały się od dawna, nie rozmawiały za często ze sobą ostatnimi czasy. Nie wiedziała co się dzieje w życiu kobiety. Być może podłoże jej niepowodzeń leżało zupełnie gdzie indziej niż u Primrose.



May god have mercy on my enemies
'cause I won't

Primrose Burke
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
ukryta polana - Ukryta polana - Page 4 6676d8394b45cf2e9a26ee757b7eaa37
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8864-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t8880-listy-do-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t9143-skrytka-bankowa-nr-2090#276327 https://www.morsmordre.net/t8894-primrose-e-burke
Re: Ukryta polana [odnośnik]13.11.20 13:27
Lady Burke miała ewidentną rację, należało zacząć ćwiczyć. Zupełnie jak za szkolnych lat, gdy machały różdżkami, oczekując od samych siebie jak największych postępów. Choć jak można było teraz ćwiczyć? Kiedy otrzymałyby sposobność takie ponownego spotkania i zmierzenia się znów? Przez chwilę Forsythia analizowała, w jakich dniach byłaby w stanie wygospodarować czas, a potem zdała sobie sprawę, jak wiele czasu trwoniła na różne inne aktywności. Może powinna porzucić szpiegowanie własnego ojca? Zrezygnować z tego całego procederu i dać sobie święty spokój, żyć w świecie, jaki był, nie doszukując się plusów i minusów. Ale czy wtedy nie przegrałaby przypadkiem z samą sobą? Poświęciła przecież już tyle czasu… otrzymała tyle odpowiedzi. Co prawda układanka wciąż była niepełna, ale może niedługo miała uzyskać informacje, które dopną jej własne teorie?
Powietrze zawibrowało od tarczy, choć nic z tego nie wyniknęło. Czarownica opuściła różdżkę z lekka zrezygnowana i pokręciła głową. Nie wiedziała, co właściwie mogła odpowiedzieć Prim, nie była z nią na tyle blisko, aby zwierzać się z czegokolwiek, a już na pewno nie z takich informacji i poglądów…
- Chyba jestem po prostu przemęczona – stwierdziła, połowicznie kłamiąc. Była to zaledwie półprawda, bo faktycznie odczuwała zmęczenie tym wszystkim, co działo się wokół. – A może to atmosfera tego miejsca – skłamała znów, absolutnie nie przeszkadzał jej klimat tego miejsca. W pewnym sensie mógł być nawet kojący, szczególnie gdy pragnęło się wyciszenia od londyńskiego hałasu. – I pomyśleć, że z tak marnym warsztatem, chciałam ostatnio zainteresować się oklumencją – zaśmiała się z samej siebie. Przeglądając domowe księgi, traktujące o sztuce zamykania umysłu przed niepożądanymi gośćmi, wydawało jej się to skomplikowane, ale sądziła, że skoro radziła sobie niegdyś tak dobrze z zaklęciami, to z pewnością i tej sztuce by podołała. Zresztą przez miesiące po utracie brata, starała się uczyć panowania nad żalem, jaki odczuwała, pragnęła zyskać tę przewagę panowania nad emocjami – i możliwe, że całkiem zaczęło jej to wychodzić, a przynajmniej tak sądziła do dzisiaj. Poza tym czasem odnosiła wrażenie, że jej ojciec wdzierał się do głowy, penetrując myśli i choć nie używał legilimencji, tak sama myśl, że mógł to robić, napawała ją dostatecznym niepokojem. Chciała się przed tym bronić, zresztą narastające nastroje wojenne, również skłaniały ją do chęci zatajenia samej siebie w każdym calu. Co, jeśli ktoś dowiedziałby się co tak naprawdę myśli i czuje? Straciłaby wówczas wszystko. Podrapała się po skroni różdżką, a potem skrzyżowała ręce na piersi wpatrując się w Prim. – Może powinnyśmy wynająć sobie jakiegoś nauczyciela? – zasugerowała, bardziej żartującz niż traktując taką ideę na poważnie. Chociaż może to nie był, aż taki zły pomysł? Przydałby się im ktoś, kto znałby się lepiej na rzucaniu zaklęć, wtedy korygowanie błędów mogłoby być jasne i klarowne, oszczędziłyby sobie wówczas czczego gdybania.


I wciąż nie starczało, i ciągle było brak
Ciągle bolało, że ciągle jest tak

Forsythia Crabbe
Forsythia Crabbe
Zawód : Magizoolog w Ministerstwie Magii
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
l'appel du vide
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8816-forsythia-a-crabbe https://www.morsmordre.net/t8824-maypole#262975 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f299-brook-street-72 https://www.morsmordre.net/t8821-skrytka-bankowa-nr-2082#262964 https://www.morsmordre.net/t8822-forsythia-crabbe#262969

Strona 4 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Ukryta polana
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach