Budynek zarządu
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 01.10.18 0:31, w całości zmieniany 2 razy
Dzisiejszego dnia również pojawiłam się punktualnie, korzystając z sieci Fiuu pojawiłam się w głównym budynku i ruszyłam w stronę swojego gabinetu. Może nie było to największe pomieszczenie w całym skrzydle, gdzie znajdowały się pomieszczenia zarządu, ale był moim własnym, gdzie mogłam spokojnie pracować bez żadnych problemów. Idąc, stukot moich butów roznosił się po całym korytarzu, witałam wszystkich uprzejmie, dygając nisko przed wyżej postawionymi ode mnie lady i lordami. Nie były tu zatrudnione nieodpowiednie osoby, dlatego nie musiałam obawiać, otaczały mnie tylko najbardziej zaufane osoby. W końcu nie zawsze wszystko mogłam zrobić sama, nie wszędzie mogłam pójść, nie wszystkie pomieszczenia mogłam odwiedzić wykonując swoje zlecenia, potrzebowałam więc osób, które mogłyby zrobić to za mnie. Miałam więc do dyspozycji pulę osób, którym mogłam zlecić jakieś zadanie. A ja potem tylko zbierałam informacje, przygotowywałam raporty i podczas posiedzeń mogłam dzięki temu wrzucić do rozmowy swoje trzy grosze, które były wykorzystywane lub nie, w zależności od decyzji zarządu. Ale jeśli moje słowa były wysłuchane, a propozycje wprowadzone w życie, to bardzo się cieszyłam. Nie działo się to zbyt często, konserwatywni mężczyźni, mimo że sami zaproponowali mi tę pozycję, nie zawsze chcieli słuchać swój kobiety. Czasem jednak udawało mi się przekonać ich do swoich racji, oczywiście niezwykle grzecznie i z szacunkiem. Czasami się przydawałam i byłam pewna, że z biegiem czasu, gdy lepiej poznają moje umiejętności i zaufają w większym stopniu, to będę częściej wysłuchiwana. A przynajmniej taką miałam nadzieję.
Dzisiejszy dzień nie wyróżniał się zanadto od innych, po wejściu do mojego pomieszczenia, w którym mogłam popracować, na biurku leżał stos dokumentów, które powinnam dzisiaj przejrzeć. Szybko zabrałam się do pracy, stawiając sobie obok herbatkę i rozpoczynając przeglądanie dokumentów.
Pierwsza ich część dotyczyła możliwości rozwojowych rezerwatu. Ostatnimi czasy brakowało miejsca na nowe jednorożce. Ze względu na mugolską działalność, te, które żyły na wolności były zagrożone i coraz częściej prowadzone były akcje, mające na celu przeniesienie ich w bezpieczne miejsce. Oczywiście, najbezpieczniej byłoby im u nas, rezerwat Parkinsonów miał bardzo dobrze wykształconą kadrę, pieniądze, ochronę i pozycję, która niezaprzeczalnie dawała im prawo do nazywania się największym i najlepszym rezerwatem jednorożców. Jednak, im więcej tych pięknych i magicznych zwierząt do nas trafiało, tym bardziej zaczynało brakować miejsca. Przecież musieliśmy też myśleć o wygodzie zwierząt, na jednym terenie nie mogło przebywać zbyt wielu osobników, jednorożce bowiem nie tworzyły zbyt dużych stad, tak prawdę mówiąc, to częściej można było spotkać je w samotności. Chyba, że były to matki ze źrebakami. Więc powoli zaczynało brakować miejsca, a zarząd musiał pomyśleć o powiększeniu swoich terenów. I ja miałam zamiar się tym zająć, sprawdzić, czy przylegają tu jakieś miejsca, które mogliśmy przejąć, czy spełniały one oczywiście wymagania do tego, aby stać się rezerwatem dla zwierząt. Oraz, czy nie znajdowały się zbyt blisko mugoli, którzy przez swoje nieodpowiednie zachowanie mogliby im zaszkodzić. A jeśli nie znalazłoby się takich terenów, które mogłyby zostać włączone w rezerwat, to trzeba było pomyśleć o założeniu kolejnych, mniejszych, porozrzucanych po całej anglii. Byłam pewna, że dzięki współpracy czarodziei byłaby możliwość zajęcia się tą kwestią. Tylko czy w aktualnej sytuacji, gdy wszyscy byli zajęci raczej zmianami jakie zachodziły w czarodziejskim, a dokładnie w szlacheckim społeczeństwie, byli w stanie spojrzeć na inne stworzenia i zająć się również ich problemami. Dla mnie bezpieczeństwo jednorożców, oraz dla całego rezerwatu, było najważniejsze, ale czy dla innych również? Czy zwykli urzędnicy, o ile nie postawi się ich przed lordem Parkinson lub szefem biura magicznych stworzeń, byli w stanie dostrzec także cierpienie innych? Bo według mnie zwierzęta te niezwykle mocno cierpiały przez głupotę mugoli. Ale na głupotę się nic nie poradzi, można ją ewentualnie wytępić, ale tego nie powinnam mówić.
Przeglądając dokumenty z ulgą dostrzegłam, że była możliwość rozwoju rezerwatu. Dookoła znajdowało się jeszcze trochę niezagospodarowanych terenów, a jeśli się je odpowiednio przygotuje, zabezpieczy przed mugolami i czarodziejami, którzy byli łasi na życie magicznych istot, będzie całkiem dobrze i przynajmniej na jakiś czas zapewni to odpowiedni byt stworzeniom, które znajdowały się pod naszą opieką. Nie zmieniało to jednak faktu, że nad powstaniem nowego rezerwatu trzeba będzie bardzo poważnie porozmawiać, poszukać na nie środków, poszukać pracowników i wszystko przygotować. To jednak nie było już moją działką, którą powinnam się zajmować. Aczkolwiek swoje typy na odpowiednie miejsca miałam i gdy tylko nadejdzie odpowiednia pora, to podzielę się tym ze swoimi przełożonymi.
Druga część dokumentów była już moimi własnymi notatkami, spostrzeżeniami jakie sama czyniłam, aby móc dyskutować na temat rozwoju rezerwatu. Ale nie takim rozwoju o jakim wspominałam przed chwilą, w kwestii poszerzenia obszaru należącego do Parkinsonów, a raczej polepszeniu działania samej instytucji. Starałam się wybadać to, czego brakowało, co nie działało zbyt dobrze, a mogłoby zostać poprawione. To, nad czym zarząd mógł się pochylić podczas rozdzielania pieniędzy według potrzeb. Musiałam to wszystko wiedzieć, w końcu gdybym została zapytana o zdanie, wypadałoby, abym miała jakąś wiedzę na ten temat. Oczywiście, nie było tak, że na pewno zostanę o to zapytana, ani że ktoś będzie chciał słuchać mojego zdania na temat dysponowania pieniędzmi, nie łudziłam się. Jednak, zawsze można było szepnąć słówko tu, szepnąć słówko tam, zwrócić uwagę na to, że nad tą daną sprawą należy się pochylić. Świeże oko i nowe spojrzenie na sytuację, w tym przypadku sytuację rezerwatu, zawsze było przydatne. Dlatego też dostałam awans, dlatego też się rozwijałam.
Z każdym dniem zdobywałam nowe doświadczenie, uczyłam się tego jak działa zarząd, czym się zajmuje i na co powinien zwracać uwagę. Czasami to, co mi wydawało się istotne, nie było istotne z punktu widzenia właściciela danego miejsca, uczyłam się więc rozróżniać co powinno być dla mnie priorytetem, a czym mogłam zająć się później. Pierwsze czego się nauczyłam to to, że powinno podążać się za potrzebami zwierząt i to ich dobrem się kierować.
- Panienko Yaxley? - usłyszałam głos, odciągając mnie od przeglądania dokumentacji. - Lord Parkinson prosi panienkę do swojego gabinetu.
Uśmiechnęłam się do tej miłej panienki, a następnie ruszyłam pewnie w stronę jego gabinetu. Być może dzisiejszego dnia zostanę wysłuchana, a moje zdanie i spostrzeżenia, zostaną wzięte pod uwagę i wykorzystane. Byłam z tego powodu niezwykle szczęśliwa.
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Tu także w wyniku rozładowania magii zapanował istny chaos - moc magiczna była niestabilna, niebezpieczna. Choć za dnia Ministerstwo nie dopuszczało nikogo w pobliże okolic, w których magia szalała najbardziej, ministerialne próby zaprowadzania porządku kończyły się klęską. Nie minęło parę dni, gdy czarodzieje zaczęli zastanawiać się, czy aby na pewno Ministerstwo chce, aby magia została doprowadzona do porządku - postanowili więc wziąć to w swoje ręce.
Odkąd Ministerstwo Magii oznaczyło to miejsce jako niebezpieczne, pojawienie się w nim mogło grozić aresztowaniem przez Oddział Kontroli Magicznej. Do czasu uspokojenia się magii nie można rozgrywać tu wątków innych niż te polegające na jej naprawie.
Szaleństwo związane z magicznymi anomaliami nie ominęło rezerwatu jednorożców w Gloucestershire. Tereny, na których przy odrobinie szczęścia można było ujrzeć z daleka piękne białe jak śnieg rumaki wydawały się zupełnie opustoszałe. Niezwykłe magiczne stworzenia pochowały się przed ludźmi, a przede wszystkim przed jednym osobnikiem, na którego niestabilna magia zadziałała bardzo niekorzystnie. Gdyby nie owe miejsce i świadomość, że mogą w nim przebywać jedynie jednorożce, nikt nie śmiałby stwierdzić, że istota, która przechadzała się polaną, strasząc swoich pobratymców jest jednym z nich. Był o wiele większy od reszty, jego sierść była dłuższa, pokryta wielobarwnymi plamami — mienił się w blasku słońca niczym tęcza. Przednie kopyta zastąpiły lwie łapy, szyja stopniowo traciła sierść na korzyść twardych łusek, przeobrażając końską głowę w smoczy pysk. I tak samo jak te majestatyczne gady potrafił ziać ogniem, a raczek kaszlał, przypadkowo uwalniając płomienne kule z gardła, niszcząc wszystko dookoła.
Płochliwe jednorożce uciekały z polany, na której samotnie tkwiła ofiara magicznych anomalii. Ponieważ stworzenie nie było ani smokiem, ani lwem, ani koniem w pełni, nie potrafiło panować nad sobą i swoimi umiejętnościami, stanowiąc zagrożenie dla siebie i otoczenia. Jedyną możliwością na złagodzenie nerwowej sytuacji w rezerwacie i przywrócenie harmonii była próba cofnięcia nieudanej, samoistnej transmutacji.
Wymaganie: Poprawnie rzucone Reparifarge.
Porażka odbierze czarodziejowi 35 punktów żywotności za sprawką wystraszonego stworzenia, które nie panując nad efektami transmutacji, zamiast rzucić się do ucieczki, kichnęło, wypluwając z siebie parzącą kulę ognia.
Przed rozpoczęciem kolejnego etapu należy odczekać co najmniej 24h. W tym czasie do lokacji może przybyć kolejna (wyłącznie jedna) grupa chcąca ją przejąć, by naprawić magię na sposób inny, niż miała być naprawiona dotychczas.
Walka odbywa się zgodnie z forumową mechaniką oraz z arbitrażem mistrza gry do momentu, w którym któraś z grup zdecyduje się na ucieczkę bądź nie będzie w stanie prowadzić dalszej walki.
Wymaganie: ST ujarzmienia magii jest równe 120, a sposób obliczania otrzymanego wyniku zależny jest od wybranej metody naprawiania magii.
Uwaga - jeżeli postać posiada zerowy poziom biegłości organizacji, mnoży statystykę nie razy ½, a razy 1. Postać posiadająca pierwszy poziom biegłości mnoży razy 1½.
W metodzie neutralnej każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+Z; wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Rycerzy Walpurgii każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(CM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Zakonu Feniksa każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(OPCM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
Na polanie, na której zwykle można było ujrzeć piękne jednorożce, w wyniku rozładowania magii powstały uskoki w ziemi, które przykrywała wysoka trawa i gąszcz zarośli na jej obrzeżach. Niektóre z nich były dość wyraźne, a pod nimi, na wilgotnej glebie panował raj dla magicznego robactwa, na które silne oddziaływała niestabilna siła — ich zachowanie mocno odbiegało od normalnego.
Wymaganie: ST dostrzeżenia uskoku wynosi 60. Do rzutu należy doliczyć bonus biegłości spostrzegawczość.
Nie zauważenie wysokiego uskoku doprowadzi czarodzieja do bolesnego upadku, przy którym czarodziej nie tylko dozna bolesnego złamania ręki wiodącej, lecz także przykrego pogryzienia przez plądrujące teren robactwo, tracąc przez to 90 punktów żywotności.
Aby naprawienie magii mogło zakończyć się sukcesem, przynajmniej jeden z czarodziejów musi być zdolny do czarowania.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 13.05.18 22:32, w całości zmieniany 3 razy
Jayden dopiero co wyszedł z Ministerstwa Magii i odbębnił karę, którą nałożył na niego Oddział Kontroli Magicznej za próbę ratowania Muzeum Figur Woskowych, a już dostał wiadomość od swojej kuzynki, która podsunęła mu pomysł na wspólne działania. Tym razem w rezerwacie jednorożców. I dlaczego miałby jej odmówić? Ze strachu przed konsekwencjami? Za pierwszym razem wyłgał się dość swobodnie. Za drugim pewnie byłoby trudniej, ale nie miało to większego znaczenia. Jeśli kłopoty przyjdą, będzie musiał znowu się z nimi zmierzyć. Nic wielkiego. Odesłał Steve'a z potwierdzeniem spotkania przy budynku zarządu, jednak nie był pewny czy jego umiejętności miały pomóc, czy może zaszkodzić. W końcu ostatnio wcale nie był w pełni sił, a brak snu i odpoczynku poważnie się na nim odbijało. Ratował się wywarami wzmacniającymi i tak było również i tym razem. Nie chciał, żeby Iris się martwiła, bo pewnie dość łatwo zauważyłaby oznaki osłabienia. A później powiadomiłaby Jocelyn i cała rodzina wiedziałaby, że Jay się zamęcza. Nie. Nie chciał zwracać uwagi, dlatego eliksir znowu dodał mu nieco więcej energii.
Razem z jedną z bliźniaczek umówili się na nieco późniejszy wieczór, chociaż słońce jeszcze nie chowało się o tej godzinie za horyzontem i panowała lekka szaruga. Vane zaufał młodszej dziewczynie i nie robił nic w pojedynkę, czekając na pojawienie się znajomej twarzy. Cóż. Tak po prawdziwe gdyby pojawiła się jej siostra, Joss, nie rozróżniłby, która jest która. Nie miał pojęcia jak ich rodzice rozpoznawali swoje latorośle, ale dla niego nie istniał skuteczny sposób, by się nie gubić w dwóch takich samych obliczach. Po samym zachowaniu było już łatwiej, chociaż przy milczących dziewczętach miał nie lada problem. Zapewne czasami by nie robiąc mu przykrości, nie pokazywały tego, że astronom znów się pomylił. Wspólne spotkania jednak odbywały się ostatnio tak rzadko, że chwilowo nawet nie musiałby stawiać temu czoła. Wiedział też, że raczej Jocelyn nie pojawiłaby się tu ani nie zaproponowała mu naprawy magii, woląc nie angażować się w takie sprawy. A może coś się zmieniło?
Magiczne anomalie nie zamierzały oszczędzić nikogo. Nawet tak czystych jak jednorożce stworzeń. A może właśnie szczególnie dlatego? Zło atakowało z wielką siłą tych, którzy trwali przy dobru i mieli czyste serca. Jeśli można było wykrzywić jego obraz, czy można było się cofnąć przed kolejnym krokiem? Po pojawieniu się na terenie rezerwatu w Gloucestershire, Jayden próbował dostrzec jakąś ludzką postać, ale niestety bez skutku. Nie widział nawet pięknych zwierząt, których sierść przecież uwydatniała ich obecność na tle brązowych okolic. Przez jakiś czas wolno przechadzał się przed budynkiem, który niedawno jeszcze tętnił życiem, czekając na drugą osobę. Dopiero gdy chciał wychylić się zza kolejnego zakrętu, przystanął zdjęty grozą. Teraz już rozumiał dlaczego to miejsce było tak puste - bez ludzi i bez koni. Przed sobą miał owoc paskudnej czarnej magii, która wykrzywiła obraz nie tylko niewinności, ale również i jednorożców w paskudnej karykaturze niczym z opowieści grozy. Jayden wciąż miał wątpliwości czy t o na co patrzy, było kiedyś jednym z nich. Stwór był o wiele większy od normalnego przedstawiciela swojej rasy. Wszystko czym był, stanowiło przeciwieństwo jednorożca. Długa sierść o wszystkich kolorach tęczy, zamiast kopyt z przodu znajdowały się lwie łapy, szyja przypominała szyję smoka, a głowa... Kiedyś piękny koński pysk zastąpiony został gadzim paskudztwem. Astronom wciąż patrzył z przerażeniem na stwora, krok za krokiem wycofując się z jego pola widzenia. Potrzebna było mu transmutacja, jednak on nie znał tak silnych zaklęć. Gdzie ta Iris?
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
A skoro o zakazach już mowa…
Iris pojawiła się w pobliżu budynku zarządu z cichym trzaskiem teleportacji, niemal od razu po wylądowaniu rozglądając się czujnie dookoła. Nie miała w zwyczaju łamania czarodziejskiego prawa (jej mama najprawdopodobniej dostałaby zawału, gdyby dowiedziała się o tej małej wyprawie), jednak tym razem prawo nakazywało jej trzymać się z daleka od nauki rozwijającej się i zakrzywiającej w czasie rzeczywistym, więc gdy deportując się, przywoływała myślami cel podróży, odczuwała tylko śladowe wyrzuty sumienia. Podeszwy jej butów zanurzyły się głęboko w miękkim od niedawnych deszczów błocie, ale zdawała się tego nie zauważać, zamiast tego – upewniwszy się, że nikt jej nie obserwuje – jak na pannę z dobrego domu przystało, poprawiła potargane włosy i wyprostowała przekrzywiony płaszcz, odruchowo opatulając się nim ciaśniej. Słońce chyliło się już ku zachodowi, pogłębiając cienie rzucane przez okoliczne drzewa i powodując drastyczny, nienaturalny spadek temperatury; stopnie Celsjusza musiały sięgać już zera, a wiedziała, że z każdą minutą będzie robiło się zimniej.
Wyglądało na to, że natura również przestała przestrzegać własnych praw.
Naciągnąwszy na twarz szeroki kaptur, ruszyła przed siebie, starając się poruszać możliwie bezszelestnie i wypatrując wysokiej postaci kuzyna. Wysyłając list akurat do niego, nie musiała namyślać się długo; chociaż to, co mu proponowała, trąciło lekkomyślnością, wiedziała, że jej nie odmówi – czy to ze względu na własne pobudki, czy zwyczajnie nie chcąc dopuścić, żeby samodzielnie rzuciła się w nieznane. I faktycznie – dostrzegła go niedługo później, ukrytego w cieniu budynku zarządu; zwrócony do niej plecami, wpatrywał się w jakiś punkt przed sobą, jednocześnie ostrożnie się wycofując. Niewiele myśląc, podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem i musiała zakryć dłonią usta, żeby nie wydać z siebie zduszonego okrzyku; chociaż słyszała od osób trzecich o nietypowym przypadku samoistnej transmutacji, która siała postrach w rezerwacie, to ani przez moment nie wyobrażała sobie tego. Nadal milcząc, podziękowała w myślach samej sobie, że mimo wszystko nie postanowiła wybrać się na podbój świata samotnie.
Zrównawszy się z Jaydenem, wyciągnęła dłoń, delikatnie dotykając palcami jego łokcia i próbując w ten sposób zwrócić na siebie jego uwagę. Nie chciała go przestraszyć, ale nie chciała też zdradzić ich pozycji przechadzającemu się po polanie jednorożcowi. Przenosząc wzrok na kuzyna, przyłożyła palec do ust, przekazując mu wiadomość bez słów i niemal natychmiast powracając spojrzeniem do przekształconego karykaturalnie stworzenia. Jej oczy rozszerzyły się szeroko, a w jasnych tęczówkach błysnęła jednocześnie ciekawość, fascynacja, ukryty głęboko lęk i niepodważalny szacunek; nawet w tej formie, bestia wydała jej się majestatyczna. I przerażająca – choć do tego przyznawała się już z mniejszym entuzjazmem.
Wstrzymała oddech, przesadnie powoli wyciągając z kieszeni różdżkę, mimo że część jej odwagi i pewności siebie uleciała bezpowrotnie, rozpływając się w mroźnym powietrzu. Kiedy po cichu zbliżała się czegoś, co jeszcze do niedawna było jednorożcem, jej serce tłukło się mocno o żebra, wygrywając jakąś niespokojną, ostrzegawczą pieśń. Zignorowała jednak jego podszepty – obecność Jaya dodawała jej otuchy – i znalazłszy się wystarczająco blisko, skierowała różdżkę w stronę stworzenia. – Reparifarge – szepnęła, nadal ściszając głos, chociaż wiedziała, że jeżeli zaklęcie się nie powiedzie, zachowanie ciszy stanie się najmniejszym z ich zmartwień.
#1 'k100' : 31
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Stojąc przy zimnej ścianie budynku zarządu, nie spuszczał spojrzenia z okolicy, nie chcąc dać się zaskoczyć. Cóż by to był za niefart. Zresztą nie służb się tutaj najbardziej obawiał, a powodu, dla którego się tu zjawił w postaci tej.. Chimery? Ciężko było to sprecyzować, ale może bardziej odpowiadało jakiejś zmutowanej gadzinie po przejściach. Skąd z jednorożca stał się pół-smokiem? I jeszcze lwem? I jakąś walijską krową z długimi włosami? Jayden pokręcił jedynie głową, widząc te wszystkie dziwy, jednak póki był z daleka nic się nie mogło wydarzyć. A przynajmniej jeszcze nie, chociaż różnie to bywało. Gdy znalazł się poza zasięgiem wzroku dziwnej bestii, oparł się ramieniem o mur opuszczonej willi. Zastanawiał się, gdzie podziali się pracownicy i dlaczego nie walczyli z magią, która zbezcześciła ich miejsce pracy? Czy był w tym jakiś ukryty cel? Sami na pewno nie zyskiwali na tym, że ich rezerwat podupadł, a znaczna jego część nie nadawała się do zwiedzania czy zwyczajnego chociażby bytowania. Tak się zastanawiając, nie usłyszał za plecami zbliżającej się postaci, dlatego drgnął lekko gdy poczuł nagły dotyk. Nie krzyknął jednak tylko dość szybko wydmuchał powietrze, widząc znajomą twarz. Widział w jej oczach zaskoczenie tym, co tu spotkali i nie mógł się nie zgodzić. Jednak by zdjąć zaklęcie musieli znać się na transmutacji, a on nieszczególnie parał się tą dziedziną. Dlatego też zostawił to swojej kuzynce. Znała się na tym znacznie lepiej od niego. Sam nie wiedziałby nawet jakie zaklęcie rzucić. Niestety coś poszło zdecydowanie nie po ich myśli. Różdżka nie posłuchała się swojej pani i zamiast zdjąć czar, jedynie przyciągnęła uwagę zwierzęcia. Kreatury. Ta nieco chyba na wpół zdezorientowana na wpół przestraszona kaszlnęła lub kichnęła, ciężko było powiedzieć, i nim któregokolwiek z nich zdążyło zareagować, posłało w stronę Iris kulę ognia. Jayden nie mógł nic powiedzieć, ale zamiast tego złapał kuzynkę za rękę i czknął. Przenosząc ich nie wiadomo gdzie.
|ztx2 tu
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Wszystko trwało tyle samo czasu co wcześniej. Nic się nie zmieniło i Ministerstwo nie zamierzało w żaden sposób interweniować w miejsca objęte dziwnym rodzajem magii. Tym nieposłusznym i chaotycznym. Nie robili z tym nic, a jedynie wychwytywali niepokornych czarodziejów, którzy chcieli zadziałać i pokazać innym, że zależy im na ratowaniu świata należącego do nich. Nic dziwnego, że brak reakcji ze strony władz wywołał represje. Pracownicy rezerwatu jednorożców bardzo na tym cierpieli, z resztą nie tylko oni - również stworzenia, których azylem miało być to miejsce musiały czuć się zagrożone, gdy pojawiła się tam anomalia. Jaką ironią losu był ten fakt, w którym Cyneric poinformował go o zaburzeniu magii akurat tutaj. Co prawda to nie tutaj Morgoth polował na swojego jednorożca, ale zabił jednego z nich, by teraz starać się ratować jedno z ich stad? Czy ironia losu musiała być aż tak okrutna? Ale nie tylko chodziło przecież o uspokojenie zaniepokojonej kuzynki czy stada rogatych koni. Im więcej miejsc naprawili Rycerze Walpurgii tym potężniejsi okazywali się przy zawładnięciu nad czarną magią, a w wyniku której, nad polepszeniem ich stanowiska podczas ataku na Azkaban. Dni uciekały im przez palce, a to oznaczało, ze musieli działać szybko. Dlatego też budynek zarządu wydawać się miał idealnym punktem, w którym mieli spróbować swoich sił, a przynajmniej tylko on. Cyneric miał się wkrótce pojawić, by ramię w ramię w razie niepowodzenia lub powodzenia przeciwstawić się tego, co miało przyjść później. Młodszy Yaxley nie sądził, by odpowiednie, jedno zaklęcie mogło stabilnie opanować nieuległą nikomu magię. To musiało być coś więcej... Jego umiejętności były dobre, jednak czy aż tak dobre, by chociażby zacząć tutaj jakiekolwiek zmiany?Jeśli ktokolwiek by ich tu przyłapał, zaraz zjawiłby się Oddział Kontroli Magicznej, jednak na razie panował względny spokój. Wręcz niezaburzony. Morgoth zjawił się kilka chwil przed kuzynem, który zapewne nie miał ochoty uciekać od świeżo poślubionej żony, jednak godzina poza domem nie mogła go przecież zbawić. Opiekun smoków zaoferował również, że pojawi się tam sam, jednak starszy z kuzynów nie chciał nawet o tym słyszeć. Czy tego chciał czy nie, mieli być tutaj razem bez względu na wszystko.
Gloucestershire. Kiedyś piękne miejsce, pełne ludzi i magicznych zwierząt, któremu zostało przeznaczone, świeciło pustkami, by pozostawić jedynie jednego osobnika, który przypominał bardziej tura niż jednorożca. Wielki, z grubą, długą sierścią, która zahaczała się o wystające korzenie była brudna, ale również i poprzetykana kolorowymi plamami. Dla dziecka mogłaby się wydawać piękna - mieniąca się w blasku księżyca niczym powstała na deszczu tęcza. Jednak nic innego już takie nie było. Lwie łapy, smocza paszcza upodabniały stworzenie do chimery, nie zaś do kopytnego mieszkańca okolicznych terenów. Zauważył kątem oka umykające ostatnie jednorożce, które uskoczyły przed ogniem, którym kichnął dziwny osobnik. Wyraźnie nie panował nad swoim ciałem, a także za odruchami, które stworzyły z niego ten wybryk natury. Morgoth usłyszał trzask teleportacji i zauważył, że niedaleko znajdował się Cyneric. Przywitał się z nim jedynie skinieniem głowy i znów odwrócił się do stworzenia. Powodzenie zależało od niego. Niestety... Ostatnio czary w ogóle nie chciały go słuchać, jednak miał cichą nadzieję, że tym razem będzie inaczej.
- Reparifarge - mruknął cicho, celując w stronę zwierzęcia i licząc na to, że kapryśna magia pozwoli mu odpowiednio pokierować magią i zdejmie czar. Nie mógł być jednak pewien niczego. A na pewno nie tego czy zaklęcie się uda. Nie, gdy wszystko dookoła było niepokojące.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
#1 'k100' : 34
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Zakonnicy działali, próbowali ujarzmić anomalie, ba, robili o z powodzeniem, podczas gdy jej jedyna podjęta dotąd próba nie tylko okazała się wysiłkiem, który spełzł na niczym, Minnie przeszkodziła Benjaminowi, który doskonale poradziłby sobie z tajemną mocą sam, bez jej pomocy. Miała tego dość. Bezczynności, strachu, bezradności. Nadszedł czas, by wziąć los w swoje ręce, naturalnie, nie mogła uczynić tego w samotności - stąd towarzystwo Sophii. Dzielna aurorka posiadała zdolności bojowe, które pomogą im wyjść z tego wszystkiego cało, jeżeli napotkają niepożądane towarzystwo, bez wątpienia również łatwiej niż Minerwa poradzi sobie z odpowiednim ukierunkowaniem mocy anomalii. Minerwa miała w sobie dość pokory, by zdawać sobie sprawę z tego, o ile Sophia była od niej silniejsza - i doceniała towarzystwo czarownic takich jak ona. Od zdolniejszych zawsze uczyła się najwięcej.
Rezerwat jednorożców z kolei o zawsze wydawał jej się miejscem magicznym. Nigdy tutaj nie była, nie miała takiej okazji, choć gdyby mogła wybrać, jej pierwsza wizyta wyglądałaby zgoła inaczej - przechadzałaby się po pięknym parku, upstrzonym przepiękną zielenią, z jeszcze piękniejszymi jednorożcami dającymi ugłaskać sobie złotą grzywę. Nic z tych rzeczy, nieliczne stworzenia, jakie mogły zauważyć w trakcie krótkiego spaceru ku źródłu anomalii, wydawały się pozbawione naturalnego majestatu.
- Byłaś tutaj kiedyś? - zwróciła się do Sophii, stawiając kolejny krok na krętej ścieżce. Jej przejęte strachem serce biło mocniej, niż dawała po sobie poznać, bała się, oczywiście, że tak. Wiedziała, do czego moc anomalii była zdolna: i ta moc ją przerażała, bardziej, niż cokolwiek ostatnimi czasy. Sztuką było jednak nie nie odczuwać strachu, a z uniesioną brodą wychodzić mu naprzeciw. Nie chciała wyglądać na słabą - nie przy aurorce, która z całą pewnością przywykła do sytuacji niebezpiecznych. Jako część Zakonu Feniksa, również musiała o nich przywyknąć. - Chciałabym tu wrócić, kiedy to wszystko się skończy. Zobaczyć to miejsce takim, jakim jest przeważnie, pięknym. Myślisz, że to prawda, że jednorożce nie dają się spłoszyć dziewczętom? - Z lekkim, łobuzerskim uśmiechem uśmiechnęła się do towarzyszki - lecz już po chwili zrzedła jej mina, oczy rozszerzyły się mocniej, twarz zbladła. Ponad ramieniem Sophii dostrzegła to - dziwacznego stwora, hybrydę lwa, smoka i konia. - Biedaku - mruknęła ze smutkiem, ściągając wąską, okrągłą brew. - Co się z tobą stało? - Musiał być jednorożcem, jednym z tych stworzeń, z pewnością tak, ale zdecydowanie bardziej wskazywał na to krajobraz i otoczenie, niż widok zwierzęcia. Na krótko uchwyciła spojrzenie Sophii, skinąwszy jej głową. - Spróbuję coś z tym zrobić - zaproponowała, wymijając ją i podchodząc nieco bliżej stworzenia, unosząc przy tym różdżkę - powoli i ostrożnie. Nadpalone gałązki podpowiadały, że wraz ze smoczym pyskiem jednorożec otrzymał również smocze umiejętności. Musiał być przerażony.
- Reparifarge - szepnęła, wykonując różdżką odpowiedni gest, wpatrzona w smutne stworzenie nie mniej smutnym spojrzeniem, czarodzieje jak zawsze zapominali, że ci, którzy nie potrafili się bronić, na ich wojnach tracili najwięcej.
ostatni?
#1 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#2 'k100' : 38
Ale chciała spróbować znowu, bo trudno było skupiać się na codzienności, wiedząc że gdzieś tam szaleją anomalie stanowiące zagrożenie dla niewinnych ludzi czy stworzeń. Zdawała sobie też sprawę z pewnych ograniczeń, bo o ile sprawnie władała zaklęciami i czarami z zakresu magii obronnej, tak z transmutacją radziła sobie miernie. Ale na szczęście w Zakonie byli i specjaliści w zakresie tej zawiłej dziedziny. Minnie była bardzo młoda, ale Sophia nie wątpiła w jej transmutacyjne umiejętności. Jeśli miała więc mierzyć się z transmutacją, to dobrze było mieć obok siebie kogoś, kto ogarniał z niej coś więcej niż podstawy, których potrzebowała, by zdać sumy i owutemy na ocenę wystarczającą do zakwalifikowania się na aurorski kurs.
- Nie, ale słyszałam o tym miejscu – powiedziała cicho. Jedyne żywe jednorożce jakie widziała to te z lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami w Hogwarcie, a w marcu niestety przyszło jej dokonywać oględzin miejsca znalezienia martwego jednorożca zabitego czarną magią. Był to bardzo smutny widok nawet dla osoby, która była zahartowana przez trudne doświadczenia oraz wyczerpujący aurorski kurs. Postanowiła więc o tym nie wspominać Minnie, która wyglądała na wciąż młodą i niewinną, nieskalaną tym, co musieli oglądać aurorzy, choć Zakon Feniksa na pewno nie pozwoli jej długo zachować tej młodzieńczej niewinności. Tam każdy musiał szybciej dorosnąć, a tak się składało że Minnie była tam nawet dłużej od niej.
Poruszała się ostrożnie, zachowując czujność. Bystre, złote oczy przeczesywały okolicę w poszukiwaniu kogoś, kto mógł im przeszkodzić. Pamiętała, że podczas poprzedniego podejścia do naprawy ledwie uciekli przed patrolem, a i tutaj ministerstwo z pewnością pilnowało zaburzonego obszaru, by wyłapywać takich jak ona, którzy tak naprawdę chcieli dobrze.
- Te w Hogwarcie pozwalały się dotknąć dziewczętom, za to były nieufne wobec chłopców i nie chciały do nich podejść – zauważyła, ciekawa, czy teraz, gdy była dorosłą kobietą, a nie nastolatką, jakiś jednorożec chciałby się do niej zbliżyć. – Też wolałabym ujrzeć to miejsce nieskalane anomalią. Jeśli dopisze nam szczęście, może uda nam się do tego doprowadzić.
Ale po chwili zauważyła coś, co nie wyglądało jak majestatyczny jednorożec, a jak najprawdziwszy potwór z dziwnej sennej fantazji. Sophii także zrobiło się żal niewinnego zwierzęcia, które przez anomalie musiało cierpieć. Zacisnęła palce na różdżce, spoglądając na Minnie, a potem znowu na zmienione anomalią stworzenie.
- Potrafisz to odwrócić? – zapytała cicho. Sama musiałaby się mocno zastanowić, by przywołać z pamięci odpowiednie zaklęcie, ale pewnie i tak nie potrafiłaby go poprawnie rzucić.
Mogła tylko patrzeć, jak Minnie rzuca zaklęcie... które niestety chybia o cale, gdy to, co kiedyś było jednorożcem, poruszyło się i uniknęło czaru. Nie tak łatwo było trafić żywe stworzenie, sama przekonała się o tym niedawno, gdy dosłownie o cal minęła zaklęciem pikującego żmijoptaka, i na nic zdały się jej umiejętności, skoro zwierzę było szybsze niż jej czar, a ona i Anthony musieli szybko uciec, bo raban zaalarmował patrol.
Teraz też będą musiały uciekać, bo zwierzę nagle miotnęło w ich stronę kulą ognia, a ona z drugiej strony polanki dosłyszała czyjeś głosy. Nie pozostało jej nic innego, jak szybko złapać rękę Minnie i pociągnąć ją za sobą w przeciwnym kierunku niż dobiegał głos, który mógł należeć do kogoś kto nie ucieszy się z obecności intruzów na zamkniętym terenie. Nie mogły nawet zmierzyć się z samą anomalią, bo znów stanął im na drodze najzwyklejszy pech.
| zt.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Jeszcze raz zerknęła na zegarek. Tonks miała naturalne predyspozycje do bycia nigdy o czasie, więc zaczynała się lekko martwić. Nie lubiła łamać prawa, ba, nie cierpiała go łamać. A teraz stanęła przed sytuacją, której rozwiązanie tkwiło tylko i wyłącznie w łamaniu prawa. Nie spieszyło jej się do Tower, dlatego miała nadzieję, że Just zjawi się jak najszybciej.
Gdy usłyszała trzask teleportacji, drgnęła niespokojnie. To przecież nie musiała być jej kuzynka – na szczęście charakterystyczny ubiór i znajoma biel włosów rozwiała wszelkie wątpliwości.
– Gotowa? – zapytała, uśmiechając się lekko. Otuliła się mocniej płaszczem, po raz kolejny uznając, że to za zimno na połowę czerwca. Niedługo ślub, może wtedy zrobi się cieplej. Bardzo chciałaby, żeby tak było. Ruszyły razem w stronę polany, na której znajdowało się biedne stworzenie. – Jest w strasznym stanie. Przypomniał mi o jednorożcach, które zginęły w Zakazanym Lesie. Albo inaczej – które zostały zabite w Zakazanym Lesie – nigdy nie miała wątpliwości co do tego, że zabiła je ludzka ręka, a nie przypadek. Firenzo był podobnego zdania. – Mam nadzieję, że mu pomożemy.
Wyjęła różdżkę z kieszeni i uniosła ją w stronę zwierzęcia, również i na nim skupiając swoje myśli. Musiały cofnąć wszystkie efekty nieudanej transmutacji, jaka go dotknęła.
– Reparifarge – wymówiła wyraźnie.
Nasze serca świecą w mroku
#1 'k100' : 6
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Tym razem się nie spóźniła - chociaż była pewna, że Eileen przyjdzie przed czasem. Z cichym trzaskiem teleportowała się na umówione miejsce.
- Bardziej nie będę. - odpowiedziała spokojnie, ale nie była w stanie zdobyć się na odwzajemnienie uśmiechu. Wiedziała, że jej nie musi częstować tymi z grona tych fałszywszych, tymi, które miały informować świat, że sobie radzi. Radziła sobie - ale było to cięższe, niż cokolwiek innego z czym mierzyła się wcześniej w życiu i przed tymi którzy byli jej najbliżej, nie zamierzała udawać, że jest inaczej.
Gdy stworzenie ukazało się jej oczom zaniemówiła. A może zwyczajnie z zaciekawieniem obserwowała to, co ze stworzeniem zrobiła anomalia całkowicie je prawie transmutując. Dopiero zaklęcie wypowiedziane przez kuzynkę otrzeźwiło ją. Obserwowała jak promień zaklęcia pomknął obok zaklęcia. Poprawił uchwyt na różdżce.
- Reparifarge. - powtórzyła za Eileen, mając nadzieję że jej zaklęcie dotrze do celu, a one będą mogły zmierzyć się z anomalią i - przy odrobinie szczęścia - naprawić ją.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Strona 1 z 25 • 1, 2, 3 ... 13 ... 25