Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Opuszczone magazyny
Wyrwa w murze
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
Wyrwa w murze
Średniej wielkości wyrwa, prowadząca tuż na tyły placu przy magazynach, skryta jest przed niepowołanymi oczami gęsto porastającym mur bluszczem, a także bujnym żywopłotem, z roku na rok coraz bardziej rozrastającym się z okolicznego mugolskiego osiedla mieszkaniowego.
Umiejscowiona tutaj stara ławeczka, schowana w cieniu jednego z hangarów wydaje się być miejscem bardzo bezpiecznym, niemalże idealnym do odetchnięcia choć przez chwilę, pozornie z dala od miasta, z dala od zgiełku i stresu. Mało kto ma o niej bowiem pojęcie - z jednej strony osłania ją porośnięty gęsto bluszczem mur, z drugiej zaś ściany magazynów i wysokie trawy, przez lata niestrzyżone, teraz niesforne, dzikie, nieprzeniknione. W powietrzu czuć przyjemny, balsamiczny zapach dziko rosnącego tutaj dyptamu, doskonale izolującego woń rozkładających się nieopodal górek śmieci, a niekiedy między kamieniami dostrzec można przemykające tędy myszy lub żaby. I choć niewiele osób ma pojęcie o istnieniu tegoż miejsca, jeszcze mniej słyszało o tutejszym tajemnym przejściu - gdy stuknąć różdżką w odpowiednią śrubę w metalowej konstrukcji magazynu, wymawiając prawidłowe zaklęcie, oczom ukazuje się kamienny kominek niespisany w żadnym z rejestrów Ministerstwa Magii i podłączony do Sieci Fiuu. Wystarczy tylko mieć przy sobie odrobinę czarodziejskiego proszku.
Umiejscowiona tutaj stara ławeczka, schowana w cieniu jednego z hangarów wydaje się być miejscem bardzo bezpiecznym, niemalże idealnym do odetchnięcia choć przez chwilę, pozornie z dala od miasta, z dala od zgiełku i stresu. Mało kto ma o niej bowiem pojęcie - z jednej strony osłania ją porośnięty gęsto bluszczem mur, z drugiej zaś ściany magazynów i wysokie trawy, przez lata niestrzyżone, teraz niesforne, dzikie, nieprzeniknione. W powietrzu czuć przyjemny, balsamiczny zapach dziko rosnącego tutaj dyptamu, doskonale izolującego woń rozkładających się nieopodal górek śmieci, a niekiedy między kamieniami dostrzec można przemykające tędy myszy lub żaby. I choć niewiele osób ma pojęcie o istnieniu tegoż miejsca, jeszcze mniej słyszało o tutejszym tajemnym przejściu - gdy stuknąć różdżką w odpowiednią śrubę w metalowej konstrukcji magazynu, wymawiając prawidłowe zaklęcie, oczom ukazuje się kamienny kominek niespisany w żadnym z rejestrów Ministerstwa Magii i podłączony do Sieci Fiuu. Wystarczy tylko mieć przy sobie odrobinę czarodziejskiego proszku.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 88
'k100' : 88
To było dobre pytanie i zwlekał z odpowiedzią na nie. Uniósł brew, wciąż nie podjęli żadnych kroków, by odszukać ową Bathildę, która wzięła dzieci pod opiekę.
— Będziemy się nad tym zastanawiać, jak już zablokujemy im drogę do Azkabanu —Chciał być pewien, że się uda, ale miał wątpliwości, które wybrzmiały w płynnym, niskim tonie jego głosu. Już teraz powinni o tym myśleć, powinni szukać dzieci i próbować je przechwycić, działać z kilku stron, atakować z wielu frontów. Nie wiedział, czy ktokolwiek poczynił w tym kierunku jakieś kroki. Nie spojrzał jednak na nią. Nie lubił się mylić, a jeszcze bardziej nie lubił mylić się przed nią. Rycerze byli silni, byli potężni, ale dziś czuł, że stanęli w miejscu, do którego dotarli dawno temu, przestali poruszać się do przodu. Voldemort się ujawnił, a oni zamiast podążać za nim spoczęli na laurach. — To nasz priorytet na razie. — Zerknął na nią przelotnie, a następnie na pnącza, które tak silnie ją fascynowały. Nie wnikał w to, poznanie anomalii poprzez wpływ na środowisko mogło jej nasunąć wnioski; on badał ją od zupełnie innym kątem, ale opracowany dotąd wzór na samym końcu wyrażał błąd logiczny, którego nie potrafił przeskoczyć pomimo wielu tygodni pracy.
— Zaobserwowałaś już coś w czymś innym? Szybszy rozwój? Zmiany? — Magia nigdy wcześniej nie była tak wyeksponowana. Teraz, po majowym wybuchu była we wszystkim i we wszystkich — nawet mugolach, którzy nie byli zdolni do tego, by ją kontrolować, jak dzieci. Sama myśl o tym, że mogliby spróbować się jej w podobny sposób uczyć, by ją sztucznie okiełznać wywoływała w nim mdłości. — Jak Lysandra to znosi? — spytał mimochodem; dzieci w Proroku nie sypiały tyle, co ona. Nie marnował na nie cennego eliksiru słodkiego snu, dzięki czemu nieustannie padał ofiarą ich zaburzeń mocy, ale też przyspieszał proces badań. Czy to mogło go narazić? Zdławił to pytanie, zamiast tego zabierając się do pracy. — Nigdy — mruknął poważnie, ale tym razem w jego głosie zabrzmiała kpina. Ich wspólne działania przyniosły zamierzony efekt, magia się stabilizowała, uspokajała. Wraz z tym powoli opuszczał różdżkę, koncentrując się na otoczeniu, które zaczynało stopniowo odzyskiwać swoją harmonię. Ale w tym wszystkim wokół coś było nie tak. Kiedy się tu znaleźli trawa była niższa, zapach ciągle się wzmagał, rośliny rosły bardzo szybko; właściwie, w zatrważającym tempie.
Pokręcił lekko głową.
— Nie jestem znawcą z zielarstwa, ale zakładam, że ten proces przebiega zbyt szybko. — Wszystko wokół tętniło życiem, rosło, rozwijało się. Rozejrzał się dookoła. — Anomalia na nie oddziaływała, ale czymś muszą się żywić.— Coś musiało je nawozić, chyba nie mogły czerpać tego wszystkiego z ziemi. Zbliżył się do kontenera, z którego — jak mu się zdawało — kapała woda. Chwycił różdżkę w zęby i pchnął pustą blachę, a trawa sięgała mu już do ud.
— Będziemy się nad tym zastanawiać, jak już zablokujemy im drogę do Azkabanu —Chciał być pewien, że się uda, ale miał wątpliwości, które wybrzmiały w płynnym, niskim tonie jego głosu. Już teraz powinni o tym myśleć, powinni szukać dzieci i próbować je przechwycić, działać z kilku stron, atakować z wielu frontów. Nie wiedział, czy ktokolwiek poczynił w tym kierunku jakieś kroki. Nie spojrzał jednak na nią. Nie lubił się mylić, a jeszcze bardziej nie lubił mylić się przed nią. Rycerze byli silni, byli potężni, ale dziś czuł, że stanęli w miejscu, do którego dotarli dawno temu, przestali poruszać się do przodu. Voldemort się ujawnił, a oni zamiast podążać za nim spoczęli na laurach. — To nasz priorytet na razie. — Zerknął na nią przelotnie, a następnie na pnącza, które tak silnie ją fascynowały. Nie wnikał w to, poznanie anomalii poprzez wpływ na środowisko mogło jej nasunąć wnioski; on badał ją od zupełnie innym kątem, ale opracowany dotąd wzór na samym końcu wyrażał błąd logiczny, którego nie potrafił przeskoczyć pomimo wielu tygodni pracy.
— Zaobserwowałaś już coś w czymś innym? Szybszy rozwój? Zmiany? — Magia nigdy wcześniej nie była tak wyeksponowana. Teraz, po majowym wybuchu była we wszystkim i we wszystkich — nawet mugolach, którzy nie byli zdolni do tego, by ją kontrolować, jak dzieci. Sama myśl o tym, że mogliby spróbować się jej w podobny sposób uczyć, by ją sztucznie okiełznać wywoływała w nim mdłości. — Jak Lysandra to znosi? — spytał mimochodem; dzieci w Proroku nie sypiały tyle, co ona. Nie marnował na nie cennego eliksiru słodkiego snu, dzięki czemu nieustannie padał ofiarą ich zaburzeń mocy, ale też przyspieszał proces badań. Czy to mogło go narazić? Zdławił to pytanie, zamiast tego zabierając się do pracy. — Nigdy — mruknął poważnie, ale tym razem w jego głosie zabrzmiała kpina. Ich wspólne działania przyniosły zamierzony efekt, magia się stabilizowała, uspokajała. Wraz z tym powoli opuszczał różdżkę, koncentrując się na otoczeniu, które zaczynało stopniowo odzyskiwać swoją harmonię. Ale w tym wszystkim wokół coś było nie tak. Kiedy się tu znaleźli trawa była niższa, zapach ciągle się wzmagał, rośliny rosły bardzo szybko; właściwie, w zatrważającym tempie.
Pokręcił lekko głową.
— Nie jestem znawcą z zielarstwa, ale zakładam, że ten proces przebiega zbyt szybko. — Wszystko wokół tętniło życiem, rosło, rozwijało się. Rozejrzał się dookoła. — Anomalia na nie oddziaływała, ale czymś muszą się żywić.— Coś musiało je nawozić, chyba nie mogły czerpać tego wszystkiego z ziemi. Zbliżył się do kontenera, z którego — jak mu się zdawało — kapała woda. Chwycił różdżkę w zęby i pchnął pustą blachę, a trawa sięgała mu już do ud.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 14
'k100' : 14
Przygryzła lekko wargę, zastanawiając się nad wypowiedzianymi przez niego słowy. Nie była od tego, by kwestionować te decyzje, nie dowodziła też szeregami i mogła jedynie stanowić głos doradczy, ale odkładanie na bok tego, co najistotniejsze, nie mogło skończyć się dobrze. Sęk w tym, że nikt nie miał tropu: choćby chcieli, nie mieli jak podjąć innych działań.
- Nie użyją ich mocy, jeśli nie zbliżą się do źródła - przytaknęła w końcu na głos, choć bez przekonania. Nie wątpiła, że podołają, otaczający ją czarodzieje posiadali niezwykłą moc. Bardzo potężną moc. I zdolni byli wykorzystać ją tak, jak chcieli. Wątpliwość w jego głosie podpowiadała, że podzielał jej obawy, niewyartykułowane, ale głośne. Ostatnie tygodnie pokazały, że do pewnych aspektów podchodzili zbyt niefrasobliwie - nie zauważyli błędu zbyt długo. Anomalie zdawały się na stałe przylgnąć do otaczającego ich krajobrazu, mroczne, czarne i ponure jak otchłań spoglądająca na nich z ciemności. Coś wciąż w tym wszystkim umykało, wiedziała o tym. Badania przyniosły odpowiedzi, ale nie wszystkie.
- Tylko w krwi - odparła na pytanie Ramseya, niemal mimochodem, tuż po tym, jak ich wspólna magia połączyła swoje moce i ustabilizowała to miejsce; poszło jej znacznie lepiej, niż się spodziewała. Radziła sobie coraz lepiej z wieloma aspektami. - Sinica wywołana anomalią rozwija się szybciej, bo reaguje z tlenem, który przybiera na nadreaktywności, wywołując rozległe wewnętrzne krwotoki. W zasadzie eksplozje - urwała, zamyślając się nad odpowiednim słowem. - Trudno stwierdzić czego. Chyba czarnej magii. Anomalie są złe, przesiąknięte czymś plugawym, do cna zepsutym - niszczą wszystko, z czym się zetkną. Rośliny też, anomalie nie wywołują rozwoju. Zmiany - tak - ale zmiany niszczące. Przyśpieszony rozwój niszczy - zużywa. Ale niszcząca moc też może budować. - Czy zgromadzona w naznaczonych złą magią roślinach niszcząca moc mogła służyć do usunięcia z ciała bakterii, których nie usuwało nic innego? Czy w ten sposób dało się załagodzić zakażenia? Istniała na to szansa, bez wątpienia. - Źle - odpowiedziała na pytanie o córkę, i choć jej głos wydawał się obojętny, serce pękało żalem. - Dziecko w jej wieku potrzebuje więcej bodźców. To trwa zbyt długo. - Ruchu, poznania, rozwijania pamięci, umysłu. Nie mogła dłużej trzymać jej uśpionej, to mogłoby zacząć wpływać na jej rozwój. Nie chciała jej skrzywdzić - ale co w tym wszystkim było najmniejszym złem?
Początkowo nie dostrzegła nienaturalności otaczających ich roślin; zaalarmował ją dopiero głos Ramseya.
- Światło - odparła błyskawicznie - zatrzyma je światło - Była niemal pewna, że zadziała; zwinnym ruchem smukłej dłoni odgarnęła pobliskie gałęzie, pozwalając słonecznemu światłu paść na szmaragdowe pnącza.
- Nie użyją ich mocy, jeśli nie zbliżą się do źródła - przytaknęła w końcu na głos, choć bez przekonania. Nie wątpiła, że podołają, otaczający ją czarodzieje posiadali niezwykłą moc. Bardzo potężną moc. I zdolni byli wykorzystać ją tak, jak chcieli. Wątpliwość w jego głosie podpowiadała, że podzielał jej obawy, niewyartykułowane, ale głośne. Ostatnie tygodnie pokazały, że do pewnych aspektów podchodzili zbyt niefrasobliwie - nie zauważyli błędu zbyt długo. Anomalie zdawały się na stałe przylgnąć do otaczającego ich krajobrazu, mroczne, czarne i ponure jak otchłań spoglądająca na nich z ciemności. Coś wciąż w tym wszystkim umykało, wiedziała o tym. Badania przyniosły odpowiedzi, ale nie wszystkie.
- Tylko w krwi - odparła na pytanie Ramseya, niemal mimochodem, tuż po tym, jak ich wspólna magia połączyła swoje moce i ustabilizowała to miejsce; poszło jej znacznie lepiej, niż się spodziewała. Radziła sobie coraz lepiej z wieloma aspektami. - Sinica wywołana anomalią rozwija się szybciej, bo reaguje z tlenem, który przybiera na nadreaktywności, wywołując rozległe wewnętrzne krwotoki. W zasadzie eksplozje - urwała, zamyślając się nad odpowiednim słowem. - Trudno stwierdzić czego. Chyba czarnej magii. Anomalie są złe, przesiąknięte czymś plugawym, do cna zepsutym - niszczą wszystko, z czym się zetkną. Rośliny też, anomalie nie wywołują rozwoju. Zmiany - tak - ale zmiany niszczące. Przyśpieszony rozwój niszczy - zużywa. Ale niszcząca moc też może budować. - Czy zgromadzona w naznaczonych złą magią roślinach niszcząca moc mogła służyć do usunięcia z ciała bakterii, których nie usuwało nic innego? Czy w ten sposób dało się załagodzić zakażenia? Istniała na to szansa, bez wątpienia. - Źle - odpowiedziała na pytanie o córkę, i choć jej głos wydawał się obojętny, serce pękało żalem. - Dziecko w jej wieku potrzebuje więcej bodźców. To trwa zbyt długo. - Ruchu, poznania, rozwijania pamięci, umysłu. Nie mogła dłużej trzymać jej uśpionej, to mogłoby zacząć wpływać na jej rozwój. Nie chciała jej skrzywdzić - ale co w tym wszystkim było najmniejszym złem?
Początkowo nie dostrzegła nienaturalności otaczających ich roślin; zaalarmował ją dopiero głos Ramseya.
- Światło - odparła błyskawicznie - zatrzyma je światło - Była niemal pewna, że zadziała; zwinnym ruchem smukłej dłoni odgarnęła pobliskie gałęzie, pozwalając słonecznemu światłu paść na szmaragdowe pnącza.
bo ty jesteś
prządką
prządką
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 30
'k100' : 30
— Nie mogą się zbliżyć.— Powinien powiedzieć, że się nie zbliżą, ale i tego nie był taki pewien. Tym razem jego głos był zdecydowany i pełen determinacji. Intuicja jasnowidza była niezawodna, a tym kwestiom towarzyszył wielki niepokój. Wiedział, w którą stronę to pójdzie. Powinni działać. Powinni im przeszkodzić. Bo zawodzili, bo nie dali z siebie wszystkiego. — Postaw karty w najbliższych dniach — zaproponował jej i obrócił twarz w jej kierunku. Przez chwilę próbował przyciągnąć jej szmaragdowe oczy ku swoim, by zrozumiała, by wiedziała, że powinna stawić czoła przeznaczenium i wykorzystać całą wiedzę jaką posiadała, by odkryć plan losu. Potrzebowali odpowiedzi, teraz szczególnie. Potrzebowali znaków i wskazówek, czegoś, co pomoże im działać. Bierność nie jest sprzymierzeńcem — cierpliwość owszem, ale nie mieli czasu na to, by się wszystkiemu przyglądać.
Powrócił do rozglądania się wokół na coś, co zakłóci działanie tych roślin. Mogli użyć magii, pamiętał, że były zaklęcia, które mogły je ususzyć, ale jeśli w pobliżu ledwie uśpili źródło, atakowanie skutków jego oddziaływania mogło przynieść niebezpieczne konsekwencje. Nie zamierzał zostać ofiarą sinicy, ona z pewnością też nie. Musieli znaleźć sposób na to, jak uspokoić to miejsce ostatecznie.
— To nie potrwa już długo.— Powinna z nią wyjechać — tak byłoby lepiej dla niej, Lysandry i dziecka, które miało przyjść na świat. Małego potworka — kto mógł przewidzieć, co urodzi się poczęte w dobie anomalii. Czy będzie miało wszystkie ręce i nogi, czy będzie wyglądać jak człowiek, czy stanie się jakimś nowym, nieznanym tworem, które będą musieli zabić? Nie zamierzał jej nigdzie puścić. Vasyl był ślepy, krótkowzroczny. Otoczył ją zbyt ciasno, zbyt gniewnie — i on był na krawędzi, nauczyła go, że musiał uważniej stąpać po kruchym lodzie. Wilk i wrona nie mogły żyć w ścisłej symbiozie, jego kroki, jego skowyt zawsze płoszył ptactwo. Ale mógł krążyć wokół, podążać za zapachem, być jak cień, którego się już nie pozbędzie. Była potrzeba tu, jemu, Rycerzom. — Powiedziałaś jej?— O tym, że jesteś w ciąży. Nie próbowała zabić tego dziecka, nie usunęła ciąży, więc i Lysie wytłumaczy, że będzie musiała nauczyć się dbać o to, co urodzi. Bo będzie tylko ich, prawda? Tylko tak się z tym godziła. Zmieniała tę słabość w swoją siłę, ale nie umiała się tym dzielić.
Nie szkodzi. I na to znał sposób.
Przesunięta blacha doprowadziła do tego, że rośliny upuściły czegoś, co zdawało mu się fruwającym pyłem. Odsunął się, ale paskudztwo zdążyło dostać się już do gardła, do nosa, utrudniając mu oddychanie, a po chwili wypełniając płuca i uniemożliwiając je całkowicie. Cofnął się, próbując zrobić wdech — bezskutecznie; nie mógł oddychać; zakręciło mu się w głowie. Miał zmienić się we mgłę, ale i ona zaczęła się dusić, dostrzegł to kątem oka. Panika i gwałtowne próby zaczerpnięcia tchu tylko marnowały jego energię, skracało czas, jaki pozostał. A tylko ona mogła temu zaradzić. Więc to ona była priorytetem. Zaprzestał więc prób — z trudem; wszak przychodziło to naturalnie. Chwycił ją za ramię i pociągnął za sobą, szybko i mocno, ale utrzymywał ją i siebie w pionie, nie pozwalając upaść. Musieli się ewakuować. Przekroczyli wyrwę; zatoczył się, potknął o cegły, coś blokowało klatkę piersiową, wypełniało. Krew napłynęła mu do oczu, kiedy łapczywie i gwałtownie nabrał powietrza w płuca, zatoczył się, nie puszczając jej ramienia, posadził ją na betonowym murze, dochodząc powoli do siebie. Głowa rozbolała go okropnie. Krew szumiała w uszach, pochylił się, treść żołądka cofnęła się do przełyku, ale nie zwymiotował. Oparł się rękami o beton obok niej, pochylony nisko, przymknął oczy.
| Uciekamy tu?
Powrócił do rozglądania się wokół na coś, co zakłóci działanie tych roślin. Mogli użyć magii, pamiętał, że były zaklęcia, które mogły je ususzyć, ale jeśli w pobliżu ledwie uśpili źródło, atakowanie skutków jego oddziaływania mogło przynieść niebezpieczne konsekwencje. Nie zamierzał zostać ofiarą sinicy, ona z pewnością też nie. Musieli znaleźć sposób na to, jak uspokoić to miejsce ostatecznie.
— To nie potrwa już długo.— Powinna z nią wyjechać — tak byłoby lepiej dla niej, Lysandry i dziecka, które miało przyjść na świat. Małego potworka — kto mógł przewidzieć, co urodzi się poczęte w dobie anomalii. Czy będzie miało wszystkie ręce i nogi, czy będzie wyglądać jak człowiek, czy stanie się jakimś nowym, nieznanym tworem, które będą musieli zabić? Nie zamierzał jej nigdzie puścić. Vasyl był ślepy, krótkowzroczny. Otoczył ją zbyt ciasno, zbyt gniewnie — i on był na krawędzi, nauczyła go, że musiał uważniej stąpać po kruchym lodzie. Wilk i wrona nie mogły żyć w ścisłej symbiozie, jego kroki, jego skowyt zawsze płoszył ptactwo. Ale mógł krążyć wokół, podążać za zapachem, być jak cień, którego się już nie pozbędzie. Była potrzeba tu, jemu, Rycerzom. — Powiedziałaś jej?— O tym, że jesteś w ciąży. Nie próbowała zabić tego dziecka, nie usunęła ciąży, więc i Lysie wytłumaczy, że będzie musiała nauczyć się dbać o to, co urodzi. Bo będzie tylko ich, prawda? Tylko tak się z tym godziła. Zmieniała tę słabość w swoją siłę, ale nie umiała się tym dzielić.
Nie szkodzi. I na to znał sposób.
Przesunięta blacha doprowadziła do tego, że rośliny upuściły czegoś, co zdawało mu się fruwającym pyłem. Odsunął się, ale paskudztwo zdążyło dostać się już do gardła, do nosa, utrudniając mu oddychanie, a po chwili wypełniając płuca i uniemożliwiając je całkowicie. Cofnął się, próbując zrobić wdech — bezskutecznie; nie mógł oddychać; zakręciło mu się w głowie. Miał zmienić się we mgłę, ale i ona zaczęła się dusić, dostrzegł to kątem oka. Panika i gwałtowne próby zaczerpnięcia tchu tylko marnowały jego energię, skracało czas, jaki pozostał. A tylko ona mogła temu zaradzić. Więc to ona była priorytetem. Zaprzestał więc prób — z trudem; wszak przychodziło to naturalnie. Chwycił ją za ramię i pociągnął za sobą, szybko i mocno, ale utrzymywał ją i siebie w pionie, nie pozwalając upaść. Musieli się ewakuować. Przekroczyli wyrwę; zatoczył się, potknął o cegły, coś blokowało klatkę piersiową, wypełniało. Krew napłynęła mu do oczu, kiedy łapczywie i gwałtownie nabrał powietrza w płuca, zatoczył się, nie puszczając jej ramienia, posadził ją na betonowym murze, dochodząc powoli do siebie. Głowa rozbolała go okropnie. Krew szumiała w uszach, pochylił się, treść żołądka cofnęła się do przełyku, ale nie zwymiotował. Oparł się rękami o beton obok niej, pochylony nisko, przymknął oczy.
| Uciekamy tu?
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Teraz on zamierzał poszukać czegoś odpowiedniego do ich umiejętności. Naprawa w mugolskim miejscu, gdzie gromadzili się policjanci, przebiegała bez większych problemów. Można było powiedzieć, że wręcz bezstresowo, chociaż patrząc po obrażeniach, których doznał, trzymając swoją objętą złośliwym czarem różdżkę, nie odbyło się bez bólu. Na szczęście zajęto się nim odpowiednio po powrocie do Yaxley's Hall i Yaxley szybko odzyskał pełną sprawność w dłoni wiodącej. Potrzebował jej — dlatego, gdy tylko poczuł się lepiej, spisał parę słów na pergaminie i wysłał do odpowiedniego adresata. Już od jakiegoś czasu słyszał o niepokojących rzeczach dziejących się w dokach. Nie było to pierwszy raz, gdy próbował zapanować nad magią w magicznym porcie. Teraz jednak miał nadzieję, że miało się to odbyć skutecznie.Zjawił się po zachodzie słońca w odpowiednim miejscu. Opuszczone magazyny mogły przerażać, ale Śmierciożercy widzieli już wystarczająco wiele, by nie odczuwać strachu. Na pewno nie przed czymś tak banalnym, jak wiejące chłodem budynki. Wystarczyło jedno spojrzenie, by Morgoth wiedział, że nie miał się dostać do środka tak całkowicie bez problemów. Z tego, co wiedział, zaginęło w okolicy wiele osób, dlatego Ministerstwo Magii zajęło się odpowiednio niebezpiecznym terenem. Nestor przez dłuższy moment obserwował ludzi pilnujących opuszczonych magazynów, przypatrując się im z dachu przeciwległej kamienicy i próbując opracować jakiś plan przedostania się dalej. Na szczęście wilcze zmysły pozwoliły Yaxleyowi znaleźć drogę między strażnikami, omijając ich i nie wzbudzając podejrzeń. W tych ciemnościach czarna sylwetka zwierzęcia zlewała się z całym otoczeniem i nawet wprawne oko mogło mieć problem z dostrzeżeniem czegokolwiek. Po chwili znalazł się przy wyrwie w murze, gdzie miał spotkać się ze swoim towarzyszem. Przybrał ludzką formę i przyjrzał się pnączom, które obrastały ich jedyną drogę dalej. Tak jak poprzednio miał na twarzy maskę, odgradzając się nią od świata zewnętrznego. Musiał być gotowy. Gdy kolejny ze Śmierciożerców zjawił się, Morgoth skinął mu głową, łapiąc pewniej różdżkę. Miał nadzieję, że tym razem miało obyć się bez przykrych anomalii. - Diffindo - wypowiedział, celując w diabelskie sidła.
- stuff:
- Maska Śmierciożercy, miotła, amulet wyciszenia, magiczny kompas, Eliksir wiggenowy (2 porcje, stat. 35, moc +5)
Mikstura otępienia (2 porcje, stat. 35)
Maść z gwiazdy wodnej (2 porcje, stat. 35)
Felix Felicis (1 porcja, stat. 36, uwarzony 19.08)
eliksir ochrony (1 porcja, stat. 40, moc +15)
Czuwający strażnik (1 porcja, stat. 20)
eliksir Garota (1 porcja, stat. 40, moc +5)
mikstura buchorożca (1 porcje, stat. 40, moc +5)
antidotum na niepowszechne trucizny (1 porcja, stat. 40, moc +20)
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Morgoth Yaxley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 89
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 89
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
17.12
Szczerze mówiąc, Burke wcale nie czuł się zbyt swobodnie, gdy pomyślał, w jakie miejsce mieli się udać. Doki kojarzyły mu się bardzo źle, w końcu to właśnie w porcie miał miejsce pojedynek z aurorami, podczas którego doszło do zdrady przez jednego z rycerzy. Burke usilnie próbował zapomnieć o całej sytuacji, nie było to jednak łatwe. Szczególnie kiedy miał się stawić w okolicy, która nawet zapachem przypominała mu o tamtym dniu.
Zagryzł jednak wargi i zwyczajnie odpisał Yaxleyowi, że oczywiście, zjawi się danego dnia w miejscu, które zostało wymienione w liście. Obowiązki były ważniejsze niż osobiste rozterki, Burke trzymał się takiego toku myślenia, nawet jeśli często musiał zaciskać zęby i walczyć ze swoimi słabościami. Miał przy tym wrażenie, że nie robił żadnych postępów, co także było niezwykle frustrujące. To jednak nie był moment na takie rozmyślania. Wieczór był jeszcze dość młody, gdy Burke chwycił za świstoklik i pozwolił, aby magia przetransportowała go do Londynu. Zwykle korzystał z innego dostępnego sobie środka lokomocji, jednak tym razem zwyczajnie nie opłacałoby mu się wysilać. Mimo wszystko, Londyn leżał dość daleko od Durham, musiałby chyba lecieć przez kilka godzin. A tymczasem Burke załatwił co miał załatwić w stolicy, a dopiero kiedy niebo odpowiednio pociemniało, znalazł dogodną miejscówkę by wznieść się w niebo jako kłąb czarnego dymu i odszukać lokalizację, o której pisał mu w swoim liście Morgoth. Port z góry wyglądał naprawdę paskudnie. Obdrapane magazyny, walące się budynki, blaszane kontenery, których ciemność sprawiała, że Burke'ówi dreszcz przebiegał po plecach. W końcu odnalazł dokładną miejscówkę, w której czekał już na niego Yaxley. Burke ostrożnie, uważając na ewentualne patrole zmaterializował się tuż obok towarzysza, witając go jedynie lekkim skinieniem głową. Po chwili wyciągnął najpierw swoją maskę śmierciożercy, którą założył na twarz, a następnie różdżkę. Zerknął na pnącza, które blokowały im drogę. Czyli najpierw musieli rozprawić się z nimi. - Diffindo - powtórzył za Morgothem, celując w winorośl.
Szczerze mówiąc, Burke wcale nie czuł się zbyt swobodnie, gdy pomyślał, w jakie miejsce mieli się udać. Doki kojarzyły mu się bardzo źle, w końcu to właśnie w porcie miał miejsce pojedynek z aurorami, podczas którego doszło do zdrady przez jednego z rycerzy. Burke usilnie próbował zapomnieć o całej sytuacji, nie było to jednak łatwe. Szczególnie kiedy miał się stawić w okolicy, która nawet zapachem przypominała mu o tamtym dniu.
Zagryzł jednak wargi i zwyczajnie odpisał Yaxleyowi, że oczywiście, zjawi się danego dnia w miejscu, które zostało wymienione w liście. Obowiązki były ważniejsze niż osobiste rozterki, Burke trzymał się takiego toku myślenia, nawet jeśli często musiał zaciskać zęby i walczyć ze swoimi słabościami. Miał przy tym wrażenie, że nie robił żadnych postępów, co także było niezwykle frustrujące. To jednak nie był moment na takie rozmyślania. Wieczór był jeszcze dość młody, gdy Burke chwycił za świstoklik i pozwolił, aby magia przetransportowała go do Londynu. Zwykle korzystał z innego dostępnego sobie środka lokomocji, jednak tym razem zwyczajnie nie opłacałoby mu się wysilać. Mimo wszystko, Londyn leżał dość daleko od Durham, musiałby chyba lecieć przez kilka godzin. A tymczasem Burke załatwił co miał załatwić w stolicy, a dopiero kiedy niebo odpowiednio pociemniało, znalazł dogodną miejscówkę by wznieść się w niebo jako kłąb czarnego dymu i odszukać lokalizację, o której pisał mu w swoim liście Morgoth. Port z góry wyglądał naprawdę paskudnie. Obdrapane magazyny, walące się budynki, blaszane kontenery, których ciemność sprawiała, że Burke'ówi dreszcz przebiegał po plecach. W końcu odnalazł dokładną miejscówkę, w której czekał już na niego Yaxley. Burke ostrożnie, uważając na ewentualne patrole zmaterializował się tuż obok towarzysza, witając go jedynie lekkim skinieniem głową. Po chwili wyciągnął najpierw swoją maskę śmierciożercy, którą założył na twarz, a następnie różdżkę. Zerknął na pnącza, które blokowały im drogę. Czyli najpierw musieli rozprawić się z nimi. - Diffindo - powtórzył za Morgothem, celując w winorośl.
- Itemki:
- różdżka, maska śmierciożercy (na twarzy), antidotum na niepowszechne trucizny (1 porcja, stat. 32), eliksir ochrony (1 porcje, stat. 21), eliksir kociego wzroku (1 porcja, stat. 21), eliksir euforii (1 porcja, stat. 32), eliksir uspokajający (1 porcja, stat. 32), fluoryt, pazur gryfa w bursztynie
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Craig Burke' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 13
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 13
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Zaklęcie, które rzucił, było niespotykanie silne, chociaż nie było potrzebnej im aktualnie aż takiej mocy. W końcu mieli sięgnąć po proste czary, jednak tym razem różdżka nie zamierzała go zawieść, zupełnie jakby podejrzewała, że jej właściciel oczekiwał więcej. Może poprzednia anomalia ją wzmocniła? Nie mógł być pewien tego przekonania — w końcu naprawili sprawę na komisariacie, lecz jeszcze nie kontaktował się z jednostką badawczą. Obiecał sobie, że w najbliższym czasie spyta o tę kwestię Lupusa. I tak jak udało mu się rzucić doskonałe zaklęcie, pech trafił na Burke'a. Pomimo że żaden skutek uboczny nie sięgnął mężczyzny, z drewna nie wydobył się żaden błysk. Jedno zaklęcie było zbyt słabe, by coś wskórać, dlatego, mimo że część pnączy popękała, zaraz zaczęły obrastać jeszcze bardziej. Zupełnie niczym mitologiczna hydra czerpiąc siłę z destrukcji. Morgoth odskoczył od pnączy, czując, że niektóre z nich zdołały smagnąć go boleśnie po łydkach. Na szczęście nie złapały żadnego z Rycerzy Walpurgii. Yaxley spojrzał na Craiga i odczekał, aż ten zniknie w obłoku czarnej chmury. Dopiero gdy upewnił się, że jego towarzysza już nie było, zrobił dokładnie to samo. Jak widać — nie mieli tu już czego szukać.
|zt x2
|zt x2
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Chyba powinna była już przywyknąć do dzielnicy portowej, w której gościła znacznie częściej niż dawniej. Do zapachu świeżych - i mniej świeżych - ryb, smrodu rynsztoka i rumu; do podpitych marynarzy, wędrujących po dokach chwiejnym krokiem i ich żeglarskich przyśpiewek. Tego wieczoru brakowało ich na uliczkach. Ukrywali się w ciepłych i suchych tawernach przed obfitym deszczem, od długich tygodni lejącego jak z cebra. Wody Tamizy były niespokojne, nurt rwący, jej taflę co rusz znaczyły białe bałwany wyższych fal. Obserwując ją z daleka zastanawiała się - jak długo wytrzymają wały, nim poziom wody w londyńskiej rzece podniesie się na tyle, aby zalać okoliczne budynki? Czarodzieje chronili się przed tym magią, mugole nie znali skutecznych sposób na podobne klęski żywiołowe - choć nawet oni wiedzieli już, że ta agresywna, nieustająca burza nie ma nic wspólnego z prawami natury.
- Podobno zaginęło tu już całkiem sporo marynarzy - i nie tylko - wyrzekła Sigrun, dzieląc się ze swą towarzyszką wieściami, jakie udało jej się zdobyć. - Miejmy jednak nadzieję, że ich ofiara nie wzmocniła znacznie źródła anomalii - mruknęła, wędrując uliczkami, z ręką wciśniętą w kieszeń, gdzie zaciskała palce na cisowej różdżce.
Nie znała dość dobrze tej dzielnicy, jednakże z informacji uzyskanych podstępem w ostatnim czasie w jednym z nokturnowych pubów - zaskakujące jak trafne okazywały się plotki przekazywane nad kuflem piwa czy szklaneczką whisky - wynikało, że epicentrum czarnomagicznej anomalii powinno być gdzieś tutaj.
- Swoją drogą: będę potrzebowała pomocy kogoś, kto zna się na klątwach. Chodzi o wilkołaki. Oczywiście, otrzymasz zapłatę, jeśli zgodzisz się pomóc - zwróciła się do Zabini, nie obróciła jednak głowy; poszukiwała spojrzeniem przejścia w wysokim, ceglanym murze, wzdłuż którego szły już jakiś czas.
Nasunęła na głowę kaptur, chroniąc maskę Śmierciożercy i szyję przed obfitym deszczem; był już późny listopad i temperatura obniżyła się znacznie, zaczynała marznąć. Pod ciemną, ocieplaną peleryną miała zaczarowaną torbę, w której skryła fiolki eliksirów i miotłę. Tak na wszelki wypadek.
- Źródło anomalii musi kryć się za tym murem. Czuję to wyraźnie - stwierdziła Rookwood, wyciągając różdżkę z kieszeni. Diabelskie pnącza obrastały cały, wysoki mur tak gęsto i ciasno, że nie miały szans, aby się przez nie przecisnąć - wyczuwała promieniującą od nich dziwną energię. - Diffindo! - wyrzekła z mocą, mając nadzieję, że zaklęcie będzie dość mocne, aby utorować im drogę.
- ekwipunek:
- Mam przy sobie: różdżka, fluoryt, zaczarowana torba, a w niej: miotła, eliksiry: - Auxilik (1 porcja)
- Czuwający strażnik (1 porcja, stat. 21)
- Eliksir niezłomności (stat. 32) x1
- Maść z wodnej gwiazdy (stat. 32) x1
- Kameleon (stat. 32) x1
- mikstura buchorożca (1 porcja, stat. 40, moc +5)
- eliksir Garota (1 porcja, stat. 40, moc +5)
- - antidotum na niepowszechne trucizny (1 porcja, stat. 40, moc +20)
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 28
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 28
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Piorun wywołany anomalią uderzył z całą siłą w roślinę, tarasującą przestrzeń, nieco nadłamując silny pęd.
Kontynuujecie naprawę zgodnie z wytycznymi.
Kontynuujecie naprawę zgodnie z wytycznymi.
Anomalna pogoda nie ustępowała. Kiedy znowu zmierzała na spotkanie z Sigrun w celu odwiedzenia kolejnej anomalii wciąż lał deszcz, a niebo naznaczały pioruny. Nic się nie zmieniało od początku listopada, anomalie magiczne były coraz gorsze i nikt już nie łudził się, że to jest naturalne. Nie pamiętała takich burz, bo choć angielski klimat był deszczowy i mglisty, to poważniejsze burze nie były częste. A już na pewno nie takie ciągnące się tygodniami. Również mogła się zastanawiać, jak długo wytrzymają to rzeki, których pojemność nie była przecież nieograniczona. Wody Tamizy wydawały się jeszcze bardziej mętne niż zazwyczaj, prąd z pewnością też był bardzo silny i gdyby pechowy miotlarz spadł w jej odmęty, niełatwo byłoby mu się wydostać.
Nie dziwiły jej też wieści o zaginięciach; prymitywni mugole, nieświadomi zagrożenia, mogli łatwo dać się wciągnąć w pułapkę, a nie potrafiąc się obronić przed anomalią zapewne ginęli.
- Oby – rzekła, kiedy już zsiadła z miotły i znalazła się obok Sigrun. Nie byłoby im na rękę, gdyby anomalia karmiąca się swoimi ofiarami okazała się zbyt silna nawet dla ich połączonych mocy.
Poprawiła głęboki kaptur przeciwdeszczowego płaszcza, palce wiodącej dłoni zaciskając na różdżce. W wewnętrznej kieszeni miała te same eliksiry co ostatnio, w końcu nie mogły mieć pewności, że znowu nie będą mieć towarzystwa.
- Chętnie posłucham więcej – zgodziła się, słysząc jej kolejne słowa, zainteresowana perspektywą możliwości nowego zlecenia. Oby tylko mogła sprostać oczekiwaniom Sigrun, ale chciała poznać je bardziej szczegółowo.
Także rozglądała się za przejściem, drogą dostania się do anomalii znajdującej się gdzieś w opuszczonych magazynach. Mimo deszczu brnęła do przodu, czekając na ten moment, kiedy wyczują pulsującą moc zwiastującą anomalię, lub może najpierw natkną się na jakąś przeszkodę. Ducha, zmutowane zwierzę, niebezpieczne przedmioty – cokolwiek.
Tym razem były to jednak rośliny, pnącza porastające wyrwę w murze i zagradzające im drogę, zapewne dodatkowo wzmocnione przez anomalię i niebezpieczne, gdyby tak próbowały się do nich zbliżyć. Bez pomocy magii nie przeszłyby tędy. Z zaklęciem Rookwood stało się jednak coś bardzo dziwnego. Promień zaklęcia zaskwierczał, a potem nagle zmienił kierunek i pomknął w górę, w niebo, by po chwili wrócić w postaci pioruna godzącego w rośliny. Niewątpliwie to anomalia zniekształciła zaklęcie, które wcale nie tak powinno działać.
- Diffindo – rzuciła, kierując koniec różdżki na rośliny, by utworzyć im dalszą drogę. Nie mogła mieć jednak pewności, czy znowu nie zadziała jakaś anomalia.
| mam przy sobie różdżkę oraz fiolki z eliksirami: eliksir niezłomności, maść z wodnej gwiazdy, kameleon, eliksir kociego wzroku (wszystkie x 1)
Nie dziwiły jej też wieści o zaginięciach; prymitywni mugole, nieświadomi zagrożenia, mogli łatwo dać się wciągnąć w pułapkę, a nie potrafiąc się obronić przed anomalią zapewne ginęli.
- Oby – rzekła, kiedy już zsiadła z miotły i znalazła się obok Sigrun. Nie byłoby im na rękę, gdyby anomalia karmiąca się swoimi ofiarami okazała się zbyt silna nawet dla ich połączonych mocy.
Poprawiła głęboki kaptur przeciwdeszczowego płaszcza, palce wiodącej dłoni zaciskając na różdżce. W wewnętrznej kieszeni miała te same eliksiry co ostatnio, w końcu nie mogły mieć pewności, że znowu nie będą mieć towarzystwa.
- Chętnie posłucham więcej – zgodziła się, słysząc jej kolejne słowa, zainteresowana perspektywą możliwości nowego zlecenia. Oby tylko mogła sprostać oczekiwaniom Sigrun, ale chciała poznać je bardziej szczegółowo.
Także rozglądała się za przejściem, drogą dostania się do anomalii znajdującej się gdzieś w opuszczonych magazynach. Mimo deszczu brnęła do przodu, czekając na ten moment, kiedy wyczują pulsującą moc zwiastującą anomalię, lub może najpierw natkną się na jakąś przeszkodę. Ducha, zmutowane zwierzę, niebezpieczne przedmioty – cokolwiek.
Tym razem były to jednak rośliny, pnącza porastające wyrwę w murze i zagradzające im drogę, zapewne dodatkowo wzmocnione przez anomalię i niebezpieczne, gdyby tak próbowały się do nich zbliżyć. Bez pomocy magii nie przeszłyby tędy. Z zaklęciem Rookwood stało się jednak coś bardzo dziwnego. Promień zaklęcia zaskwierczał, a potem nagle zmienił kierunek i pomknął w górę, w niebo, by po chwili wrócić w postaci pioruna godzącego w rośliny. Niewątpliwie to anomalia zniekształciła zaklęcie, które wcale nie tak powinno działać.
- Diffindo – rzuciła, kierując koniec różdżki na rośliny, by utworzyć im dalszą drogę. Nie mogła mieć jednak pewności, czy znowu nie zadziała jakaś anomalia.
| mam przy sobie różdżkę oraz fiolki z eliksirami: eliksir niezłomności, maść z wodnej gwiazdy, kameleon, eliksir kociego wzroku (wszystkie x 1)
Wyrwa w murze
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Opuszczone magazyny