Łazienka
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Łazienka
To maleńkie pomieszczenie raczej tylko przypomina łazienkę. Jest ciemne, ponure i stare - jednakże względnie czyste. Ściany są wyłożone deskami, a jedynymi źródłami światła jest kilka świec.
I'm here to tell ya honey
That I'm bad to the bone
That I'm bad to the bone
20 kwietnia '56
Dzień jak co dzień, było już popołudnie kiedy zabrałam się za sprzątanie. Miałam do umycia kilka talerzy, posprzątanie łazienki, nic szczególnego. I nic nie zapowiadało, że coś się wydarzy. Siergieja nie było, to też nie spieszyłam się jakoś specjalnie; dzieciak po obiedzie gdzieś pobiegł i tyle go widziałam; Valerij natomiast siedział w tej swojej piwnicy i nie jestem pewna, czy wystawił z niej dzisiaj nos. Wzruszyłam więc tylko ramionami, bo cóż mogłam innego zrobić, i zabrałam się do pracy.
Nasza kuchnia nie była za duża, ale miejsce do umycia naczyń było. Nawet kran mieliśmy i bieżącą wodę, która, jak bardzo chciałam wierzyć, była nawet czysta. Korzystaliśmy z niej wszyscy i póki co nikt nie dostał żadnej wysypki, nie była zielona i śmierdząca, to też się jej nie obawiałam. Chociaż tak napić się prosto z kranu bez przegotowania wody, to chyba bym się nie napiła. Odkręciłam więc kran, podstawiając pod niego pierwszy talerz, ale nic nie pociekło. Czyżby nie było wody?
Do moich uszu dotarły dźwięki dziwnego bulgotania. Coś jak na bagnach woda czasami bulgocze. Najpierw w kranie, który zatrząsł się dziwacznie, potem w rurach ukrytych w ścianie, a dalej gdzieś w łazience. Nie bardzo wiedziałam co się dzieje. I już miałam zakręcać kran i sprawdzać źródło tych dźwięków, gdy nagle na talerz wypłynęła dziwna, pomarańczowa substancja o konsystencji starego, namoczonego wodą, pasztetu. Aż mi się niedobrze zrobiło, cofnęłam się o kilka kroków i naczynie, które się stało jeszcze bardziej brudne niż było, upuściłam na ziemię, tłukąc je na malutkie kawałeczki.
Zaśmierdziało w całej kuchni. Rozejrzałam się po pomieszczeniu szukając czegokolwiek, co mogłoby mi pomóc, wyszłam nawet na korytarz i wtedy dostrzegłam podobną pomarańczową maź na schodach. Takim pędem nigdy po nich nie biegłam. Znalazłam się pod łazienką, spod drzwi wypływały jakieś dziwne gluty o bliżej niezidentyfikowanym kolorze. Pobladłam widząc ten bałagan, już nawet nie myślałam o tym, że oczywiście to ja będę musiała to sprzątać, ale bardziej zastanawiał mnie fakt co to jest i skąd się wzięło najpierw w kuchni, a potem w łazience.
- Valerij! - krzyknęłam.
O nie, sama nie miałam zamiaru sobie radzić z tym brudem. Zresztą, nawet nie wiedziałam zbytnio jak. Jeśli to siedziało w rurach to nie miałam zielonego pojęcia jak się do tego dostać i co z tym zrobić. Umiałam sprzątać, ale przepychanie rur było już powyżej moich umiejętności i manualnych i magicznych. Chcąc nie chcąc musiałam wejść do środka, chociaż bardziej nie chciałam niż chciałam, czułam ten smród i wiedziałam, że w łazience będzie jeszcze gorzej. Nacisnęłam na klamkę ale drzwi ani drgnęły. Nacisnęłam jeszcze raz, popchnęłam je mocniej… znowu pobladłam na myśl, że przykleiły się do podłogi i nie da się już ich teraz odkleić. A jak to jakaś forma glutowatego trwałego przylepca? Co jeśli ja też się przykleiłam? Uniosłam raz jedną i raz drugą nogę ku górze, odetchnęłam głęboko - nie przykleiłam się. I zaraz nagle zbiegłam na dół ponownie do kuchni, bo przypomniało mi się, że nie zakręciłam w kranu. Widząc ile tej mazi nagromadziło mi się w zlewie przeklęłam siarczyście i siebie samą i tą cholerną kamienicę. Wróciłam na górę i zaczęłam dalej siłować się z drzwiami, ale masz ci los, nie chciały się ruszyć. A maź ciągle wypływała.
- Valerij, na brodę Merlina, rusz się tu do mnie bo mamy problem! - krzyknęłam ponownie, już ostro wkurzona.
Widząc jak wchodzi do mnie po schodach spojrzałam na niego ni to zła, ni przestraszona, ni blada… sama nie wiem. Wskazałam mu ręką maź, pięknie pomarańczową, którą na pewno sam już zdążył zauważyć i, jakby pozbawiona sił, odsunęłam się od drzwi.
- Po pierwsze, co to jest? I po drugie, nie mogę otworzyć - powiedziałam najpierw ostrym tonem, w jednej chwili przeskakując do rozżalenia. - Nie wiem co się stało, nagle z kranu zaczęła cieknąć jakaś okropnie śmierdząca maź, potem zabulgotało i to samo zaczęło wypływać z łazienki.
Bardzo chciałam się tego pozbyć, dowiedzieć się co jest przyczyną tego okropieństwa i uratować swój dom. Siergiej jak wróci będzie marudził, że brudno i śmierdzi, ale jemu to bez różnicy, czy się dzisiaj i jutro, czy w ogóle się będzie mył, ale mi nie było bez różnicy i chciałam odzyskać swoją łazienkę!
Dzień jak co dzień, było już popołudnie kiedy zabrałam się za sprzątanie. Miałam do umycia kilka talerzy, posprzątanie łazienki, nic szczególnego. I nic nie zapowiadało, że coś się wydarzy. Siergieja nie było, to też nie spieszyłam się jakoś specjalnie; dzieciak po obiedzie gdzieś pobiegł i tyle go widziałam; Valerij natomiast siedział w tej swojej piwnicy i nie jestem pewna, czy wystawił z niej dzisiaj nos. Wzruszyłam więc tylko ramionami, bo cóż mogłam innego zrobić, i zabrałam się do pracy.
Nasza kuchnia nie była za duża, ale miejsce do umycia naczyń było. Nawet kran mieliśmy i bieżącą wodę, która, jak bardzo chciałam wierzyć, była nawet czysta. Korzystaliśmy z niej wszyscy i póki co nikt nie dostał żadnej wysypki, nie była zielona i śmierdząca, to też się jej nie obawiałam. Chociaż tak napić się prosto z kranu bez przegotowania wody, to chyba bym się nie napiła. Odkręciłam więc kran, podstawiając pod niego pierwszy talerz, ale nic nie pociekło. Czyżby nie było wody?
Do moich uszu dotarły dźwięki dziwnego bulgotania. Coś jak na bagnach woda czasami bulgocze. Najpierw w kranie, który zatrząsł się dziwacznie, potem w rurach ukrytych w ścianie, a dalej gdzieś w łazience. Nie bardzo wiedziałam co się dzieje. I już miałam zakręcać kran i sprawdzać źródło tych dźwięków, gdy nagle na talerz wypłynęła dziwna, pomarańczowa substancja o konsystencji starego, namoczonego wodą, pasztetu. Aż mi się niedobrze zrobiło, cofnęłam się o kilka kroków i naczynie, które się stało jeszcze bardziej brudne niż było, upuściłam na ziemię, tłukąc je na malutkie kawałeczki.
Zaśmierdziało w całej kuchni. Rozejrzałam się po pomieszczeniu szukając czegokolwiek, co mogłoby mi pomóc, wyszłam nawet na korytarz i wtedy dostrzegłam podobną pomarańczową maź na schodach. Takim pędem nigdy po nich nie biegłam. Znalazłam się pod łazienką, spod drzwi wypływały jakieś dziwne gluty o bliżej niezidentyfikowanym kolorze. Pobladłam widząc ten bałagan, już nawet nie myślałam o tym, że oczywiście to ja będę musiała to sprzątać, ale bardziej zastanawiał mnie fakt co to jest i skąd się wzięło najpierw w kuchni, a potem w łazience.
- Valerij! - krzyknęłam.
O nie, sama nie miałam zamiaru sobie radzić z tym brudem. Zresztą, nawet nie wiedziałam zbytnio jak. Jeśli to siedziało w rurach to nie miałam zielonego pojęcia jak się do tego dostać i co z tym zrobić. Umiałam sprzątać, ale przepychanie rur było już powyżej moich umiejętności i manualnych i magicznych. Chcąc nie chcąc musiałam wejść do środka, chociaż bardziej nie chciałam niż chciałam, czułam ten smród i wiedziałam, że w łazience będzie jeszcze gorzej. Nacisnęłam na klamkę ale drzwi ani drgnęły. Nacisnęłam jeszcze raz, popchnęłam je mocniej… znowu pobladłam na myśl, że przykleiły się do podłogi i nie da się już ich teraz odkleić. A jak to jakaś forma glutowatego trwałego przylepca? Co jeśli ja też się przykleiłam? Uniosłam raz jedną i raz drugą nogę ku górze, odetchnęłam głęboko - nie przykleiłam się. I zaraz nagle zbiegłam na dół ponownie do kuchni, bo przypomniało mi się, że nie zakręciłam w kranu. Widząc ile tej mazi nagromadziło mi się w zlewie przeklęłam siarczyście i siebie samą i tą cholerną kamienicę. Wróciłam na górę i zaczęłam dalej siłować się z drzwiami, ale masz ci los, nie chciały się ruszyć. A maź ciągle wypływała.
- Valerij, na brodę Merlina, rusz się tu do mnie bo mamy problem! - krzyknęłam ponownie, już ostro wkurzona.
Widząc jak wchodzi do mnie po schodach spojrzałam na niego ni to zła, ni przestraszona, ni blada… sama nie wiem. Wskazałam mu ręką maź, pięknie pomarańczową, którą na pewno sam już zdążył zauważyć i, jakby pozbawiona sił, odsunęłam się od drzwi.
- Po pierwsze, co to jest? I po drugie, nie mogę otworzyć - powiedziałam najpierw ostrym tonem, w jednej chwili przeskakując do rozżalenia. - Nie wiem co się stało, nagle z kranu zaczęła cieknąć jakaś okropnie śmierdząca maź, potem zabulgotało i to samo zaczęło wypływać z łazienki.
Bardzo chciałam się tego pozbyć, dowiedzieć się co jest przyczyną tego okropieństwa i uratować swój dom. Siergiej jak wróci będzie marudził, że brudno i śmierdzi, ale jemu to bez różnicy, czy się dzisiaj i jutro, czy w ogóle się będzie mył, ale mi nie było bez różnicy i chciałam odzyskać swoją łazienkę!
Złamałeś tyle serc
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
Masza Dolohov
Zawód : Złodziejka, handlarka i oszustka
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Chodził po swojej pracowni w tę i nazad trzymając w dłoni wielką księgę z której treścią się zaznajamiał. Tak jakoś w ruchu lepiej mu się czytało więc sobie tak chłoną tę wiedzę i spacerował. Nad głową w pewnym momencie usłyszał tupot stup w jedną, potem w drugą stronę i jeszcze raz....Zatrzymał się i spojrzał w sufit. Głaszcząc brodę zadumał się bo przecież nie przypominał sobie by Antonin nabrał ciężaru sprawiającego że jego kroki tak dudniły. Masza...? Dlaczego ona biega po domu jak furiatka? Hmm...
Stał tak i dumał bo to było intrygujące ale nie na tyle by kłopotać się wspinaczką po schodach celem zaspokojenia swojej ciekawości.Przynajmniej nie do momentu,kiedy przez zwały podłogi nie doszedł go stłumiony dźwięk własnego imienia. Ściągną brwi ku sobie zastanawiając się jeszcze mocniej.
- Taaaaaak?! - zawołał zastanawiając się jeszcze mocniej. Co może oznaczać bieganina Maszy po całej kamienicy mająca związe...
- Och... - olśniło go. To wystarczyło by w jednej chwili opuścił trzymaną księgę i niczym dzikie zwierze rzucić się do schodów. W rekordowym tempie znalazł się na parterze. Mijając kuchnię i widząc TO przeklną pod nosem przyśpieszając. Trzasnął po drodze małym palcem u stopy o cholerny krawężnik - nijak go to jednak nie spowolniło. Sycząc kuśtykał, sapał i wspinał się schodami na kolejną kondygnację budynku w stronę łazienki.
- Nie, nie, nie, nie....Nie otwieraj - rzucił się ku drzwiom, które szarpała. Odsunął ją od nich ręką i podparł plecami. Broczył jednocześnie w mazi i po jej konsystencji już wiedział, że nie mają za wiele czasu.
- Trzeba zablokować drzwi! - zarządził i w tym samym czasie pod napierającą siłą klamka wystrzeliła, a z powstałego w ten sposób otworu wytoczył się strumień pomarańczowej mazi pod znacznym ciśnieniem. Było już za późno.
- Na dół, na dół. Szybko! - mówił spanikowanym głosem, jednocześnie rzucając się zaraz za Maszą do ucieczki i jeśli była potrzeba to ją popychał zachęcając, a nawet zmuszając do tejże, kiedy to biedne łazienkowe drzwi uległy pod naporem siły zza nich - gruchnęły o przeciwległą ścianę wypuszczając maziowy twór niemający konkretnej postaci, jednak będący na tyle spójny i gesty by mieć coś co można było nazwać kształtem. Coś co przypominało wielki pomarańczowy na wpół zastygnięty budyń, wypełzając ocierało się o framugę drzwi która nadawała mu prostopadłościennego kształtu. Jego ciało syczało przy poruszaniu się niczym oranżada, a z tułowia zaczęły wyrastań kończyny. Chwytały się one ścian i wprawiały maź w ruch - w stronę schodów, w stronę Maszy i Valerija.
- Tylko spokojnie...spokojnie...jeszcze jest czas, jeszcze nie wybuchnie...Tylko żadnych gwałtownych ruchów - mówił konspiracyjnym szeptem, jak gdyby obawiał się, że eliksirowy twór ich usłyszy - Masz różdżkę przy sobie, prawda? Żadnych ognistych zaklęć - i nie chodziło mu o to, że dom mógłby ucierpieć. Obawiał się reakcji niestabilnej mazi na kontakt z ogniem. Tego jeszcze nie testował...
- Caeruleusio - rzucił w stronę stworzenia chcąc je utrzymać w jednym miejscu.
|Stworzenie ma 50PŻ. Jeśli nie zostanie pokonane w 2 kolejkach znajdzie się na parterze. W trzeciej kolejce stanie się niestabilny i z jego ciała zacznie wystrzeliwać pomarańczowa maź w nieokreślonych kierunkach przebarwiając na pomarańczowo wszystko czego dotknie. Jeśli nie zostanie pokonany w 4 kolejce wybucha rozbryzgując się po całym pokoju i zadając 20 PŻ obrażeń psychicznych (ból)
[bylobrzydkobedzieladnie]
Stał tak i dumał bo to było intrygujące ale nie na tyle by kłopotać się wspinaczką po schodach celem zaspokojenia swojej ciekawości.Przynajmniej nie do momentu,kiedy przez zwały podłogi nie doszedł go stłumiony dźwięk własnego imienia. Ściągną brwi ku sobie zastanawiając się jeszcze mocniej.
- Taaaaaak?! - zawołał zastanawiając się jeszcze mocniej. Co może oznaczać bieganina Maszy po całej kamienicy mająca związe...
- Och... - olśniło go. To wystarczyło by w jednej chwili opuścił trzymaną księgę i niczym dzikie zwierze rzucić się do schodów. W rekordowym tempie znalazł się na parterze. Mijając kuchnię i widząc TO przeklną pod nosem przyśpieszając. Trzasnął po drodze małym palcem u stopy o cholerny krawężnik - nijak go to jednak nie spowolniło. Sycząc kuśtykał, sapał i wspinał się schodami na kolejną kondygnację budynku w stronę łazienki.
- Nie, nie, nie, nie....Nie otwieraj - rzucił się ku drzwiom, które szarpała. Odsunął ją od nich ręką i podparł plecami. Broczył jednocześnie w mazi i po jej konsystencji już wiedział, że nie mają za wiele czasu.
- Trzeba zablokować drzwi! - zarządził i w tym samym czasie pod napierającą siłą klamka wystrzeliła, a z powstałego w ten sposób otworu wytoczył się strumień pomarańczowej mazi pod znacznym ciśnieniem. Było już za późno.
- Na dół, na dół. Szybko! - mówił spanikowanym głosem, jednocześnie rzucając się zaraz za Maszą do ucieczki i jeśli była potrzeba to ją popychał zachęcając, a nawet zmuszając do tejże, kiedy to biedne łazienkowe drzwi uległy pod naporem siły zza nich - gruchnęły o przeciwległą ścianę wypuszczając maziowy twór niemający konkretnej postaci, jednak będący na tyle spójny i gesty by mieć coś co można było nazwać kształtem. Coś co przypominało wielki pomarańczowy na wpół zastygnięty budyń, wypełzając ocierało się o framugę drzwi która nadawała mu prostopadłościennego kształtu. Jego ciało syczało przy poruszaniu się niczym oranżada, a z tułowia zaczęły wyrastań kończyny. Chwytały się one ścian i wprawiały maź w ruch - w stronę schodów, w stronę Maszy i Valerija.
- Tylko spokojnie...spokojnie...jeszcze jest czas, jeszcze nie wybuchnie...Tylko żadnych gwałtownych ruchów - mówił konspiracyjnym szeptem, jak gdyby obawiał się, że eliksirowy twór ich usłyszy - Masz różdżkę przy sobie, prawda? Żadnych ognistych zaklęć - i nie chodziło mu o to, że dom mógłby ucierpieć. Obawiał się reakcji niestabilnej mazi na kontakt z ogniem. Tego jeszcze nie testował...
- Caeruleusio - rzucił w stronę stworzenia chcąc je utrzymać w jednym miejscu.
|Stworzenie ma 50PŻ. Jeśli nie zostanie pokonane w 2 kolejkach znajdzie się na parterze. W trzeciej kolejce stanie się niestabilny i z jego ciała zacznie wystrzeliwać pomarańczowa maź w nieokreślonych kierunkach przebarwiając na pomarańczowo wszystko czego dotknie. Jeśli nie zostanie pokonany w 4 kolejce wybucha rozbryzgując się po całym pokoju i zadając 20 PŻ obrażeń psychicznych (ból)
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Valerij Dolohov dnia 06.08.17 17:02, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Valerij Dolohov' has done the following action : rzut kością
'k100' : 81
'k100' : 81
Widząc przejęcie Valerija wiedziałam już, że nie jest za dobrze. I to bardzo nie jest za dobrze. Patrzyłam na niego z szeroko otwartymi oczami całkowicie przestraszona jego słowami. Jak to nie otwierać, jakie zablokować drzwi? Krzyknęłam, gdy klamka wystrzeliła uderzając o ścianę, a z niej zaczęła wypływać ta sama ohydna maź jak w kuchni z kranu. Jeszcze szerzej otworzyłam oczy. Teraz to już kompletnie wiedziałam, że mamy problemy. Pobiegłam po schodach słysząc za sobą jak rozwalają nam się drzwi do łazienki i pierwszą moją myślą był fakt, że od dzisiaj, dopóki ktoś ich nie naprawi w kiblu będzie zero prywatności. Co za okropieństwo! Dopiero po chwili do mnie dotarło, że oprócz braku prywatności mamy gorszy problem na głowie - galaretowatego stwora, który nie wiadomo skąd się wziął w naszej łazience. A przynajmniej ja nie wiedziałam.
- CZY MOŻESZ MI WYTŁUMACZYĆ CO TO JEST?! - ryknęłam na szwagra wskazując ręką na pomarańczowego potwora.
To wyglądało jak nieudany eliksir, który tak trochę ożył… i zaraz zdałam sobie sprawę z tego, że chyba mam rację. Zasłoniłam usta dłonią i patrzyłam z przerażeniem na to coś. Jak my mamy sobie z tym poradzić? To sunie się w naszą stronę, ma kończyny. Czy to chce nas zabić?
- Spokojnie… spokojnie… Ja cię zabiję Valerij, zdajesz sobie z tego sprawę, prawda? Ja cię, na gacie Merlina, normalnie ukatrupię gołymi rękoma i mam gdzieś co powie Sergiej na to, że zabiłam mu brata. Autentycznie mam gdzieś - mówiłam wściekle, absolutnie ignorując jego pytanie o różdżkę i nie zwracając uwagi na stwierdzenie o ogniu.
Póki co coś innego siedziało mi w myślach. Jakby go tu zabić, żeby najbardziej go bolało. Może go zatłukę patelnią na śmierć? Tak, to bardzo dobry pomysł. Będzie trochę krwi, będę musiała użyć trochę siły, ale przynajmniej pozbędę się osoby, która albo próbuje wybuchnąć mi dom albo hoduje pomarańczowe stworzenia w łazience. Wymamrotałam jakieś siarczyste przekleństwa w stronę Dolohova, których nie warto powtarzać, bo nawet mi nie wypadało ich mówić, a potem wyciągnęłam różdżkę. Patrzyłam, jak w stronę pomarańczowego stwora leci chłodna mgiełka. Zaklęcie na szczęście zostało rzucone poprawnie, a stwór został zamrożony. Trzeba było go jeszcze jakoś rozwalić. Korzystając jednak z chwili czasu, że w końcu przestało się poruszać, spojrzałam na mężczyznę.
- Ty mi chyba jesteś winny jakieś wyjaśnienia. I naprawiasz łazienkę, to już postanowione. Albo w ogóle, o! Sprzątasz to wszystko, zanim Siergiej wróci do domu - zarządziłam. - Ja tego nie będę czyścić, a to pewnie mnie każe to robić gdy zobaczy co tu się wydarzyło.
Skrzywiłam się pod nosem na samą myśl, że to ja bym była w tym wszystkim najbardziej poszkodowana, mimo że niczym nie zawiniłam. Zawsze tak było i powinnam się już przyzwyczaić, no ale…
Bardzo nie podobało mi się to, że doprowadzał do czegoś takiego. Narażał nie tylko siebie, mnie czy Siergieja, ale także i Antonina. Co by było gdyby mój syn otworzył tę łazienkę i ta maź się na niego wylała? Co by było, gdybyśmy nie zdążyli mu pomóc i by umarł? Zalany tą mazią mógł się udusić! Pokręciłam szybko głową, wyrzucając ze swoich myśli te okropieństwa, nawet nie chciałam o tym myśleć i cieszyłam się, że znowu go gdzieś wygnało z samego rana. Nie jestem pewna, czy tak mały dzieciak powinien sam biegać po Nokturnie, ale póki co nic mu się nie działo, więc mu pozwalałam. Tym bardziej, że mój mąż również przymykał na to oko.
- Lamino - skierowałam różdżkę w stronę tego potwora.
Rzuciłam, mając nadzieję, że polecą w jego kierunku ostrza, które zrobią w nim dziury, jak w żółtym serze.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- CZY MOŻESZ MI WYTŁUMACZYĆ CO TO JEST?! - ryknęłam na szwagra wskazując ręką na pomarańczowego potwora.
To wyglądało jak nieudany eliksir, który tak trochę ożył… i zaraz zdałam sobie sprawę z tego, że chyba mam rację. Zasłoniłam usta dłonią i patrzyłam z przerażeniem na to coś. Jak my mamy sobie z tym poradzić? To sunie się w naszą stronę, ma kończyny. Czy to chce nas zabić?
- Spokojnie… spokojnie… Ja cię zabiję Valerij, zdajesz sobie z tego sprawę, prawda? Ja cię, na gacie Merlina, normalnie ukatrupię gołymi rękoma i mam gdzieś co powie Sergiej na to, że zabiłam mu brata. Autentycznie mam gdzieś - mówiłam wściekle, absolutnie ignorując jego pytanie o różdżkę i nie zwracając uwagi na stwierdzenie o ogniu.
Póki co coś innego siedziało mi w myślach. Jakby go tu zabić, żeby najbardziej go bolało. Może go zatłukę patelnią na śmierć? Tak, to bardzo dobry pomysł. Będzie trochę krwi, będę musiała użyć trochę siły, ale przynajmniej pozbędę się osoby, która albo próbuje wybuchnąć mi dom albo hoduje pomarańczowe stworzenia w łazience. Wymamrotałam jakieś siarczyste przekleństwa w stronę Dolohova, których nie warto powtarzać, bo nawet mi nie wypadało ich mówić, a potem wyciągnęłam różdżkę. Patrzyłam, jak w stronę pomarańczowego stwora leci chłodna mgiełka. Zaklęcie na szczęście zostało rzucone poprawnie, a stwór został zamrożony. Trzeba było go jeszcze jakoś rozwalić. Korzystając jednak z chwili czasu, że w końcu przestało się poruszać, spojrzałam na mężczyznę.
- Ty mi chyba jesteś winny jakieś wyjaśnienia. I naprawiasz łazienkę, to już postanowione. Albo w ogóle, o! Sprzątasz to wszystko, zanim Siergiej wróci do domu - zarządziłam. - Ja tego nie będę czyścić, a to pewnie mnie każe to robić gdy zobaczy co tu się wydarzyło.
Skrzywiłam się pod nosem na samą myśl, że to ja bym była w tym wszystkim najbardziej poszkodowana, mimo że niczym nie zawiniłam. Zawsze tak było i powinnam się już przyzwyczaić, no ale…
Bardzo nie podobało mi się to, że doprowadzał do czegoś takiego. Narażał nie tylko siebie, mnie czy Siergieja, ale także i Antonina. Co by było gdyby mój syn otworzył tę łazienkę i ta maź się na niego wylała? Co by było, gdybyśmy nie zdążyli mu pomóc i by umarł? Zalany tą mazią mógł się udusić! Pokręciłam szybko głową, wyrzucając ze swoich myśli te okropieństwa, nawet nie chciałam o tym myśleć i cieszyłam się, że znowu go gdzieś wygnało z samego rana. Nie jestem pewna, czy tak mały dzieciak powinien sam biegać po Nokturnie, ale póki co nic mu się nie działo, więc mu pozwalałam. Tym bardziej, że mój mąż również przymykał na to oko.
- Lamino - skierowałam różdżkę w stronę tego potwora.
Rzuciłam, mając nadzieję, że polecą w jego kierunku ostrza, które zrobią w nim dziury, jak w żółtym serze.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Złamałeś tyle serc
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
Ostatnio zmieniony przez Masza Dolohov dnia 06.08.17 18:37, w całości zmieniany 2 razy
Masza Dolohov
Zawód : Złodziejka, handlarka i oszustka
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Masza Dolohov' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 83
'k100' : 83
Skrzywił się tak, jak to robią stażyści pierwszego roku w Mungu widzący jakieś osobliwe bąble na stopach mało urokliwej staruszki, widząc jej gałki nabrzmiewają i wychylają się z oczodołu. Było to trochę...niesmaczne. Valerij odnosił wrażenie, że jeszcze trochę, a kryjąca się za nimi pretensja wytoczy je z należy tego im miejsca i trochę go to przeraziło. Trochę bardziej, niż to co tworzyło się w łazience. Spuścił więc wzrok na drzwi, przylegając do nich, naiwnie myśląc, że oto jego plecy powstrzyma ją zbliżającą się katastrofę. Nie myślał jeszcze do końca trzeźwo. Ciągle był wewnątrz treści opasłej księgi, a popijany alkohol uprzyjemniający dzień w tym momencie otępiał rozsądek - na szczęście nie do tego stopnia by nie zdał sobie sprawy z tego, że to co robił było co najmniej bezsensownym. Ostrzegając Maszę i wraz z nią usuwając się niżej
- Nie - odpowiedział od razu na wystosowywany wobec niego imperatyw w typowy dla siebie w takich sytuacjach sposób - To skomplikowane - dodał, a na jego czole pojawiła się zmarszczka świadcząca o tym, że własnie ocenił omówienie powodów zajścia reakcji,której byli świadkami za nazbyt kłopotliwe i zawiłe by mógłby je streścić w czasie który miał do dyspozycji. Zrobi to później.
- Szzzzzzzzzzzzz...Szzzz...sz! - "szuhał" jej uspokajająco, samemu wytrzeszczając oczy, tak jak ona to chwilę wcześniej robiła. Zbliżał do niej otwarte dłonie w geście uspokojenia, uciszenia, chcąc je złożyć jej na ramionach - Masza...- Zaczął, a w powietrzu zawisło trochę patosu mąconego przez oranżadowy syk potwora. Nie mógł nie dostrzec, że Masza się jakoś wyraźnie unosił mając jakiś do niego osobisty żal o istnienie tego potwora czego nie do końca rozumiał. To przecież nie on wymyśli, że reakcja warstwowa eliksirów o negatywnej wartości sercowej wywoływały anomalie - ...chyba ponoszą cie nadmierne emocje. Weź parę głębszych wdechów. Różdżka. Masz różdżkę? - Wyraźnie artykułował hasła chcąc by coś do niej tym razem trafiło, bo wcześniej to wszystko co mówił jakoś przeleciało obok, a nie było na to czasu! Maź za jego plecami zabulgotała groźnie wyciągając kilka par czepliwych kończyn - niby linek z haczykami zaczepiającymi się o wszystko dookoła na których się podciągało i przesuwało do przodu. Valerij rzucił zaklęcie mając nadzieję spowolnić maź. Wywrócił potem teatralnie oczami robiąc przy tym jakiś też piruet.
- Jak mam ci wyjaśnić reakcję warstwową pierwszego stopnia dwóch eliksirów pomijając wstęp o konstrukcji wywarów i natury ich ser?! Czyż tyś się już kompletnie z pomylonym na rozum pozamieniałaś? - No na goblińskie poślady, czy ona miała rozum i godność czarodzieja!? Czemu ona tak bardzo przy każdym incydencie wymagała natychmiastowych wyjaśnień nie rozumiejąc, że to jest trochę bardziej skomplikowanie niż smarowanie pajdy chleba konfiturą!? To nie takie hop-siup! Przecież nie może tego powiedzieć od tak, jak jakiś uwstecznieniec, że "oj, najwyraźniej korek w eliksirach o różnych sercach się poluźnił i się zmieszały w wodzie". Tak bez czci i zagłębienia się w istotę natury reakcji, które zaszły. Denerwował się więc, kompletnie ignorując jakiekolwiek wzmianki o jakimkolwiek sprzątaniu. Tym bardziej nie miał ochoty do tego wracać w momencie w którym zaklęcie Maszy rozchlapało zwierze(?) na ścianach korytarza.
- I po problemie, o co tyle zachodu... - burknął, strzepując, kawałek pomarańczowej galaretki z szaty.
- Nie - odpowiedział od razu na wystosowywany wobec niego imperatyw w typowy dla siebie w takich sytuacjach sposób - To skomplikowane - dodał, a na jego czole pojawiła się zmarszczka świadcząca o tym, że własnie ocenił omówienie powodów zajścia reakcji,której byli świadkami za nazbyt kłopotliwe i zawiłe by mógłby je streścić w czasie który miał do dyspozycji. Zrobi to później.
- Szzzzzzzzzzzzz...Szzzz...sz! - "szuhał" jej uspokajająco, samemu wytrzeszczając oczy, tak jak ona to chwilę wcześniej robiła. Zbliżał do niej otwarte dłonie w geście uspokojenia, uciszenia, chcąc je złożyć jej na ramionach - Masza...- Zaczął, a w powietrzu zawisło trochę patosu mąconego przez oranżadowy syk potwora. Nie mógł nie dostrzec, że Masza się jakoś wyraźnie unosił mając jakiś do niego osobisty żal o istnienie tego potwora czego nie do końca rozumiał. To przecież nie on wymyśli, że reakcja warstwowa eliksirów o negatywnej wartości sercowej wywoływały anomalie - ...chyba ponoszą cie nadmierne emocje. Weź parę głębszych wdechów. Różdżka. Masz różdżkę? - Wyraźnie artykułował hasła chcąc by coś do niej tym razem trafiło, bo wcześniej to wszystko co mówił jakoś przeleciało obok, a nie było na to czasu! Maź za jego plecami zabulgotała groźnie wyciągając kilka par czepliwych kończyn - niby linek z haczykami zaczepiającymi się o wszystko dookoła na których się podciągało i przesuwało do przodu. Valerij rzucił zaklęcie mając nadzieję spowolnić maź. Wywrócił potem teatralnie oczami robiąc przy tym jakiś też piruet.
- Jak mam ci wyjaśnić reakcję warstwową pierwszego stopnia dwóch eliksirów pomijając wstęp o konstrukcji wywarów i natury ich ser?! Czyż tyś się już kompletnie z pomylonym na rozum pozamieniałaś? - No na goblińskie poślady, czy ona miała rozum i godność czarodzieja!? Czemu ona tak bardzo przy każdym incydencie wymagała natychmiastowych wyjaśnień nie rozumiejąc, że to jest trochę bardziej skomplikowanie niż smarowanie pajdy chleba konfiturą!? To nie takie hop-siup! Przecież nie może tego powiedzieć od tak, jak jakiś uwstecznieniec, że "oj, najwyraźniej korek w eliksirach o różnych sercach się poluźnił i się zmieszały w wodzie". Tak bez czci i zagłębienia się w istotę natury reakcji, które zaszły. Denerwował się więc, kompletnie ignorując jakiekolwiek wzmianki o jakimkolwiek sprzątaniu. Tym bardziej nie miał ochoty do tego wracać w momencie w którym zaklęcie Maszy rozchlapało zwierze(?) na ścianach korytarza.
- I po problemie, o co tyle zachodu... - burknął, strzepując, kawałek pomarańczowej galaretki z szaty.
Opadły mi ręce. Nagle cała energia ze mnie uleciała. Liczyłam na wyjaśnienia, że mi powie co to jest, a walnęłam czołem o ścianę, słysząc jego “nie”. Dlaczego mężczyźni musieli zawsze uważać, że my kobiety to nic nie zrozumiemy, a to co się właśnie wydarzyło i jak do tego doszło jest zdecydowanie zbyt trudne i nie do pojęcia przez nasze umysły, dlatego nie warto zawracać sobie tym głowy i niczego nam nie muszą z tego powodu wyjaśniać. Wcale tak nie było! Zaskakująco dużo rozumiałyśmy, nawet jeśli niekoniecznie znałyśmy się na danej kwestii. Na przykład w przypadku tego pomarańczowego potwora nie trzeba było być wybitnie mądrą, aby zorientować się, że powstał on w wyniku zajścia złej reakcji.
Pozwoliłam, aby położyła dłonie na moich ramionach, zacisnęłam usta i delikatnie kiwnęłam głową na znak, że ją mam. Wzięłam nawet tych kilka wdechów, gdy ją wyciągnęłam, ale gdy mój wzrok ponownie padł na pomarańczową maź napięcie wróciło ponownie. Gotowałam się cała od środka widząc jak to coś się do nas przybliża, jakby chciało nas pożreć. Ciekawe co by się wydarzyło, gdybyśmy znaleźli się w jej środku, ale zaraz pokręciłam energicznie głową nie bardzo chcąc na ten temat rozmyślać. Spojrzałam na niego, gdy zaczął mówić tym bardzo mądrym językiem, na początku lekko przekręciłam głowę, starając się pojąć co on ma w ogóle na myśli, ale gdzieś w połowie kompletnie straciłam wątek. Co to była reakcja warstwowa i o czym był wstęp do konstrukcji wywarów? Zmarszczyłam czoło uchylając lekko usta.
- No jak to jak? Normalnie i czy ty mnie właśnie obraziłeś? - fuknęłam na niego urażona.
Uniosłam różdżkę i całą swoją złość przekierowałam na zaklęcie, które rozerwało potwora na malutkie kawałeczki, które rozprysły się po wszystkich ścianach, na podłodze, suficie, nawet na mnie! Kompletnie tego nie przemyślałam, teraz ta maź była wszędzie, wszystko było brudne. Wszystko! Patrzyłam na pomieszczenie z przerażeniem i nawet nie chciałam zaglądać do łazienki.
- Po problemie? O co tyle zachodu? - warknęłam. - Lepiej mi powiedz, czy to się da doczyścić magią…
Zaczęłam zrzucać kawałki mazi ze swojej spódnicy, przy okazji orientując się, że mam to nawet we włosach. Zaklęłam pod nosem, warcząc coś przy okazji, że od dzisiaj Valerij śpi poza domem, że zaraz wezmę go za fraki i wystawię przed budynek i będzie tam sterczał, dopóki nie wróci Siergiej, bo ja nie miałam zamiaru go tu trzymać.
- Co to w ogóle za pomysł trzymania eliksirów w łazience? Przecież korzysta z niej Antonin, gdyby coś mu się stało… - urwałam.
Byłam naprawdę bardzo zła. To ja tu dbam o nich, gotuję im jeść, moze nie jest to najlepsze, ale zjadliwe; wrzucam ich rzeczy do prania i czaruje tarkę, aby wyglądali jak ludzie; sprzątam w tym domu; zarabiam, aby oni, a przede wszystkim mój mąż, miał za co pić, a oni tak mi się odwdzięczali. To było naprawdę przykre. Gdy w końcu emocje opadły popatrzyłam jeszcze raz na cały przedpokój i złapałam się za głowę, weszłam po śliskich schodach na górę, aby zajrzeć do łazienki, aż krzyknęłam z przerażenia. Dosłownie wszystko było pokryte pomarańczową mazią. Od sedesu, przez wannę, lustra, nawet świece. Wyszłam chwiejąc się na boki z szeroko otwartymi oczami. No czegoś takiego to ja jeszcze w życiu nie widziałam.
- Czy mógłbyś, z łaski swojej, trzymać swoje eliksiry w swojej piwnicy i nie dewastować nimi całego domu? - zapytałam zrezygnowana, a potem westchnęłam. - O Merlinie, Merlinie, czy to w ogóle zejdzie? Chłoszczyść.
Tym razem zapytałam bardziej samą siebie niż jego, machnęłam różdżką kierując na jakiś stołek na korytarzu. Zaraz miałam się o tym przekonać.
1-50 - nie da się tego usunąć magią, jedynie w konwencjonalny sposób
51-100 - da się usunąć magią
Pozwoliłam, aby położyła dłonie na moich ramionach, zacisnęłam usta i delikatnie kiwnęłam głową na znak, że ją mam. Wzięłam nawet tych kilka wdechów, gdy ją wyciągnęłam, ale gdy mój wzrok ponownie padł na pomarańczową maź napięcie wróciło ponownie. Gotowałam się cała od środka widząc jak to coś się do nas przybliża, jakby chciało nas pożreć. Ciekawe co by się wydarzyło, gdybyśmy znaleźli się w jej środku, ale zaraz pokręciłam energicznie głową nie bardzo chcąc na ten temat rozmyślać. Spojrzałam na niego, gdy zaczął mówić tym bardzo mądrym językiem, na początku lekko przekręciłam głowę, starając się pojąć co on ma w ogóle na myśli, ale gdzieś w połowie kompletnie straciłam wątek. Co to była reakcja warstwowa i o czym był wstęp do konstrukcji wywarów? Zmarszczyłam czoło uchylając lekko usta.
- No jak to jak? Normalnie i czy ty mnie właśnie obraziłeś? - fuknęłam na niego urażona.
Uniosłam różdżkę i całą swoją złość przekierowałam na zaklęcie, które rozerwało potwora na malutkie kawałeczki, które rozprysły się po wszystkich ścianach, na podłodze, suficie, nawet na mnie! Kompletnie tego nie przemyślałam, teraz ta maź była wszędzie, wszystko było brudne. Wszystko! Patrzyłam na pomieszczenie z przerażeniem i nawet nie chciałam zaglądać do łazienki.
- Po problemie? O co tyle zachodu? - warknęłam. - Lepiej mi powiedz, czy to się da doczyścić magią…
Zaczęłam zrzucać kawałki mazi ze swojej spódnicy, przy okazji orientując się, że mam to nawet we włosach. Zaklęłam pod nosem, warcząc coś przy okazji, że od dzisiaj Valerij śpi poza domem, że zaraz wezmę go za fraki i wystawię przed budynek i będzie tam sterczał, dopóki nie wróci Siergiej, bo ja nie miałam zamiaru go tu trzymać.
- Co to w ogóle za pomysł trzymania eliksirów w łazience? Przecież korzysta z niej Antonin, gdyby coś mu się stało… - urwałam.
Byłam naprawdę bardzo zła. To ja tu dbam o nich, gotuję im jeść, moze nie jest to najlepsze, ale zjadliwe; wrzucam ich rzeczy do prania i czaruje tarkę, aby wyglądali jak ludzie; sprzątam w tym domu; zarabiam, aby oni, a przede wszystkim mój mąż, miał za co pić, a oni tak mi się odwdzięczali. To było naprawdę przykre. Gdy w końcu emocje opadły popatrzyłam jeszcze raz na cały przedpokój i złapałam się za głowę, weszłam po śliskich schodach na górę, aby zajrzeć do łazienki, aż krzyknęłam z przerażenia. Dosłownie wszystko było pokryte pomarańczową mazią. Od sedesu, przez wannę, lustra, nawet świece. Wyszłam chwiejąc się na boki z szeroko otwartymi oczami. No czegoś takiego to ja jeszcze w życiu nie widziałam.
- Czy mógłbyś, z łaski swojej, trzymać swoje eliksiry w swojej piwnicy i nie dewastować nimi całego domu? - zapytałam zrezygnowana, a potem westchnęłam. - O Merlinie, Merlinie, czy to w ogóle zejdzie? Chłoszczyść.
Tym razem zapytałam bardziej samą siebie niż jego, machnęłam różdżką kierując na jakiś stołek na korytarzu. Zaraz miałam się o tym przekonać.
1-50 - nie da się tego usunąć magią, jedynie w konwencjonalny sposób
51-100 - da się usunąć magią
Złamałeś tyle serc
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
Masza Dolohov
Zawód : Złodziejka, handlarka i oszustka
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Masza Dolohov' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 54
'k100' : 54
To nie tak, że uważał, że kobiety nie rozumieją alchemii. Nie mógł tak myśleć. To znaczy mógł, lecz biorąc pod uwagę stopień feminizacji branży w przeciągu ostatniej dekady oraz wartość odkryć przez ten czas dokonanych nie mógł trwać w ignorancji. To byłoby jak upieranie się, że drewno nie jest łatwopalne grzejąc sobie dłonie przy kominku założonym z sosnowych bali. Co najwyżej mógł uważać, że konkretnie Masza nie zrozumie. To nie oznaczało jednak, że odmówiłby jej wyjaśnień. Sęk w tym, że na to nie było czasu, tonie był odpowiedni moment. To trzeba było dokonać wstępu z nakreśleniem rysu dotyczącej podstawowej wiedzy alchemicznej, której kobiecie brakowało. Potem dopiero przejść do meritum. Do tego potrzebne było skupienie, cisza. A nie pośpiech i widmo zagrożenia ze strony pokracznego, alchemicznego błędu. Skupiając się na stworzeniu zamrugał kilkukrotnie słysząc urazę w głosie kobiety.
- Co. Ja? Nie. Masza, proszę cie - skup się... - nie krył zdumienia słysząc oskarżenie. Nie do końca zdawał sobie sprawę, że to co mówił mogło być odbierane dwojako. No co zrobić. Valerij starał się rozwiać tą wątpliwość chcąc wykorzystać potencjał bojowy żony swego brata. Nie było tajemnicą, że on sam był beznadziejny w tej materii.
Po tym jak Masza pomachała różdżką nie trzeba było długo czekać na to aż magiczny eksperyment przekroczy magiczną masę krytyczną i znajdzie się...wszędzie. Valerij schował się za najbliższy mebel, lecz i tak oberwał. Dłonią strzepywał galaretowatą substancje z szaty. Po ostatniej glutenowej smudze przeciągnął palcem wskazującym by zaraz go skleić z kciukiem. Odkleić i skleić...i tak jeszcze kilka razy badając konsystencję. Tak. To bez wątpienia zasługa ślazu, który wyraźnie zdominował szlachetne serce eliksiru. Zacmokał, a potem powrócił do ponurej rzeczywistości za sprawą podniesionego, kobiecego głosu. No tak, Masza - ciągle tu była.
- Cóż... - popatrzył na nią, a potem na umazany galaretą palec. Wahał się. Przez chwilę. Ostatecznie jednak posmarował nim dziąsła i zacmokał - gorzkie, nie szczypie...chyba tak, mhm. Magia ewidentnie uległa rozkładowi i całkowitemu rozproszeniu - dosłownie i jak dało się zaobserwować - w sposób całkiem spektakularny - Nie powinno być więc kłopotu w kreowaniu jej [tej mazi] za pomocą magii - na to przynajmniej się zapowiadało. Alchemik zaraz potem zrobił kilka kroków w stronę łazienki robiąc większy krok nad kałużą plazmy pod nogami. No, wyrwało te drzwi. Dobrej jakości musiały być te ingrediencje. Będzie trzeba zmówić drugą ich porcje. Koniecznie u tego samego dostawcy.
- Improwizowany - przyznał zgodnie z prawdą. To był bardzo partyzancki pomysł. Była noc, nie wiedział co zrobić. W pracowni brakło miejsca, nie miał więcej wiader. Zasępił się słysząc wzmiankę o Antonim i zrobiło mu się autentycznie przykro - Masza, przecież nie naraziłbym Antonina - starał się trzymać go z dala od swojego składzika strasząc ponurymi konsekwencjami i gdyby mógł przewidzieć, że coś takiego się wydarzy... - to była sytuacja marginalna - obluzowany korek, trochę zaburzony osąd wywołany zmęczeniem, potem zaspał. Był jaki był, lecz trudno było mu zarzucić brak rozwagi - Ja to jakoś wynagrodzę, Masz. Nie mów tylko bratu, a przynajmniej, nie że było tak źle, dobrze? - skończył wstawiając rosyjskie słówko. Wiedział, że Siergiej nie miałby mu za złe tego wypadku, lecz nie chciał by roznosiło się jakie to one czasem bywały niebezpieczne. Truć i dziamdziolić to mu Masza może o tym, jaki bałagan i jakie zapchane rury, lecz fragment o wysadzonych z zawiasach drzwiach wolałby przemilczeć
- Co. Ja? Nie. Masza, proszę cie - skup się... - nie krył zdumienia słysząc oskarżenie. Nie do końca zdawał sobie sprawę, że to co mówił mogło być odbierane dwojako. No co zrobić. Valerij starał się rozwiać tą wątpliwość chcąc wykorzystać potencjał bojowy żony swego brata. Nie było tajemnicą, że on sam był beznadziejny w tej materii.
Po tym jak Masza pomachała różdżką nie trzeba było długo czekać na to aż magiczny eksperyment przekroczy magiczną masę krytyczną i znajdzie się...wszędzie. Valerij schował się za najbliższy mebel, lecz i tak oberwał. Dłonią strzepywał galaretowatą substancje z szaty. Po ostatniej glutenowej smudze przeciągnął palcem wskazującym by zaraz go skleić z kciukiem. Odkleić i skleić...i tak jeszcze kilka razy badając konsystencję. Tak. To bez wątpienia zasługa ślazu, który wyraźnie zdominował szlachetne serce eliksiru. Zacmokał, a potem powrócił do ponurej rzeczywistości za sprawą podniesionego, kobiecego głosu. No tak, Masza - ciągle tu była.
- Cóż... - popatrzył na nią, a potem na umazany galaretą palec. Wahał się. Przez chwilę. Ostatecznie jednak posmarował nim dziąsła i zacmokał - gorzkie, nie szczypie...chyba tak, mhm. Magia ewidentnie uległa rozkładowi i całkowitemu rozproszeniu - dosłownie i jak dało się zaobserwować - w sposób całkiem spektakularny - Nie powinno być więc kłopotu w kreowaniu jej [tej mazi] za pomocą magii - na to przynajmniej się zapowiadało. Alchemik zaraz potem zrobił kilka kroków w stronę łazienki robiąc większy krok nad kałużą plazmy pod nogami. No, wyrwało te drzwi. Dobrej jakości musiały być te ingrediencje. Będzie trzeba zmówić drugą ich porcje. Koniecznie u tego samego dostawcy.
- Improwizowany - przyznał zgodnie z prawdą. To był bardzo partyzancki pomysł. Była noc, nie wiedział co zrobić. W pracowni brakło miejsca, nie miał więcej wiader. Zasępił się słysząc wzmiankę o Antonim i zrobiło mu się autentycznie przykro - Masza, przecież nie naraziłbym Antonina - starał się trzymać go z dala od swojego składzika strasząc ponurymi konsekwencjami i gdyby mógł przewidzieć, że coś takiego się wydarzy... - to była sytuacja marginalna - obluzowany korek, trochę zaburzony osąd wywołany zmęczeniem, potem zaspał. Był jaki był, lecz trudno było mu zarzucić brak rozwagi - Ja to jakoś wynagrodzę, Masz. Nie mów tylko bratu, a przynajmniej, nie że było tak źle, dobrze? - skończył wstawiając rosyjskie słówko. Wiedział, że Siergiej nie miałby mu za złe tego wypadku, lecz nie chciał by roznosiło się jakie to one czasem bywały niebezpieczne. Truć i dziamdziolić to mu Masza może o tym, jaki bałagan i jakie zapchane rury, lecz fragment o wysadzonych z zawiasach drzwiach wolałby przemilczeć
Jego zaprzeczenie w ogóle mnie nie uspokoiło. Miałam wrażenie, że kłamał i, że właśnie to miał na myśli. Ale faktycznie, nie było czasu by się teraz wykłócać. Fuknęłam więc coś jeszcze pod nosem, że ja mu jeszcze pokażę, następnym razem dodam mu eliksiru przeczyszczającego do jajecznicy, czy coś w ten deseń i zajęłam się pozbywaniem problemy. No tego jeszcze nie było, bym to ja musiała się tym zajmować. A niby kobiety nie nadają się do czarowania, a tu się okazuje, że wręcz przeciwnie. Nie było jednak czasu na dumę z tego powodu, byłam za bardzo zdenerwowana brudem i nieodpowiedzialnym zachowaniem młodszego Dolohova by myśleć o tym, że udało mi się jakieś tam zaklęcie i że powinnam się poczuć z tego powodu jakoś lepiej. Patrząc na rozbryźniętą maź po całym domu dostałam wręcz zawrotów głowy. Spojrzałam na niego czekając aż odpowie na moje pytanie. Obserwowałam jak bawi się mazią, jak skleja i rozkleja ją w palcach, a potem pakuje ją sobie do ust. Uchyliłam usta, patrząc na niego jak na typowego kretyna, ale uznałam, że jak ma się zabić albo potruć od własnych eliksirów, to niech to robi, będzie mniej zachodu z nim i na pewno zdecydowanie bezpieczniej. Słysząc wyjaśnienie przekręciłam oczami.
- Gorzkie i nie szczypie, no cudownie. Dobrze, że tu Antoniego nie ma, jakby zobaczył, że pakujesz to sobie do ust, to każdy eliksir chciałby tak sprawdzać i bym miała po dziecku - warknęłam.
Ci mężczyźni to czasami w ogóle nie myśleli. A jak już myśleli, to na pewno nie tą częścią ciała, którą powinni. Miałam wrażenie, że im zupełnie co innego w głowie było, ale Valerij to już w ogóle poziom wyżej. Ten myślał tylko i wyłącznie o eliksirach, to zupełnie inny poziom oderwania, którego ja osobiście nie potrafiłam zrozumieć. Było to dla mnie za dziwne, za skomplikowane i o ile przez te wszystkie lata się już przyzwyczaiłam i nie zwracałam na to uwagi, tak nie oznaczało to, że zrozumiałam. Wręcz przeciwnie, czasami miałam wrażenie, że z roku na rok było z nim coraz gorzej. Kobiety mu trzeba, to pewne.
- Zrobiłabym z ciebie taką czerwoną ciapkę gdyby coś się stało mojemu synowi - ostrzegłam. - Mam nadzieję, że ta marginalna sytuacja więcej się nie zdarzy.
Zgromiłam go wzrokiem. Miałam nadzieję, naprawdę, że ta sytuacja go czegoś nauczy. Ale czy taki stary chłop mógłby się jeszcze czegoś nauczyć? Machnęłam różdżką, uspokajając się dopiero gdy zobaczyłam, że owa maź znika z mebla, który starałam się oczyścić. Odetchnęłam z ulgą, dzisiejszego dnia plecy wcale nie miały mnie boleć od godzinnego szorowania podłogi na kolanach.
- Mam nie mówić Siergiejowi? - uniosłam brew. - I co ja mu powiem na te wyważone drzwi? No wiesz kochanie, wypadły. Toż to nawet nie brzmi realnie…
Wynagrodzi, wynagrodzi. Już ja to widzę, byłam pewna, że jutrzejszego dnia nie będzie o niczym pamiętał. Westchnęłam ciężko i wskazałam dłonią na drzwi.
- Jak je naprawisz, to się zastanowię - stwierdziłam.
Tylko tyle mogłam dla niego w tej sytuacji zrobić. I nie mógł wymagać ode mnie więcej, sam przecież do tego doprowadził.
- Gorzkie i nie szczypie, no cudownie. Dobrze, że tu Antoniego nie ma, jakby zobaczył, że pakujesz to sobie do ust, to każdy eliksir chciałby tak sprawdzać i bym miała po dziecku - warknęłam.
Ci mężczyźni to czasami w ogóle nie myśleli. A jak już myśleli, to na pewno nie tą częścią ciała, którą powinni. Miałam wrażenie, że im zupełnie co innego w głowie było, ale Valerij to już w ogóle poziom wyżej. Ten myślał tylko i wyłącznie o eliksirach, to zupełnie inny poziom oderwania, którego ja osobiście nie potrafiłam zrozumieć. Było to dla mnie za dziwne, za skomplikowane i o ile przez te wszystkie lata się już przyzwyczaiłam i nie zwracałam na to uwagi, tak nie oznaczało to, że zrozumiałam. Wręcz przeciwnie, czasami miałam wrażenie, że z roku na rok było z nim coraz gorzej. Kobiety mu trzeba, to pewne.
- Zrobiłabym z ciebie taką czerwoną ciapkę gdyby coś się stało mojemu synowi - ostrzegłam. - Mam nadzieję, że ta marginalna sytuacja więcej się nie zdarzy.
Zgromiłam go wzrokiem. Miałam nadzieję, naprawdę, że ta sytuacja go czegoś nauczy. Ale czy taki stary chłop mógłby się jeszcze czegoś nauczyć? Machnęłam różdżką, uspokajając się dopiero gdy zobaczyłam, że owa maź znika z mebla, który starałam się oczyścić. Odetchnęłam z ulgą, dzisiejszego dnia plecy wcale nie miały mnie boleć od godzinnego szorowania podłogi na kolanach.
- Mam nie mówić Siergiejowi? - uniosłam brew. - I co ja mu powiem na te wyważone drzwi? No wiesz kochanie, wypadły. Toż to nawet nie brzmi realnie…
Wynagrodzi, wynagrodzi. Już ja to widzę, byłam pewna, że jutrzejszego dnia nie będzie o niczym pamiętał. Westchnęłam ciężko i wskazałam dłonią na drzwi.
- Jak je naprawisz, to się zastanowię - stwierdziłam.
Tylko tyle mogłam dla niego w tej sytuacji zrobić. I nie mógł wymagać ode mnie więcej, sam przecież do tego doprowadził.
Złamałeś tyle serc
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
Masza Dolohov
Zawód : Złodziejka, handlarka i oszustka
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
No właśnie to dokładnie miał namyśli. O to,to, to - te spojrzenie które mu serwowała, to jak wywracała oczami. Dlatego jej naprędce nie tłumaczył, dlatego wstrzymał się z tymi wszystkimi wyjaśnieniami. Bo to nic by nie dało. Tylko by ją rozjuszyło. Valerij to wiedział. Przywykł też do tej jej postawy względem niego. Do tego, że w jej oczach zawsze będzie dziwakiem, człowiekiem co najmniej pomylonym. Wcale mu to nie uwłaszczało, wcale się z tego tytułu nie złościł. Gniewać się na tych co nie rozumieją, tych maluczkich nie było potrzeby. Ani to chwały, ani zysku wszak nie przyniesie. Dlatego tez, ze stoickim spokojem przyjmował na siebie spojrzenia bratowej. Będąc ich w pełni świadomy oddał się zbadaniu mazi i odpowiedzenia jej na pytanie. Nie żeby spodziewał się okrzyku radości i westchnięcia ulgi no ale ten...
- Masza ty czasem przestań być taka zgorzkniała bo brzmisz jak przewrażliwiona, stara baba. Mówię ci tu ja przecież, że będzie dobrze, że to magie przyjmie według twego widzimisię, a ty nowej dziury w całym szukasz. Większej od poprzedniej - tak się obruszył, że choc mówił spokojnie to trudno mu było trzymać się angielszczyzny, a rosyjska nuta pobrzmiewała coraz to swobodniej sprawiając, że nie wszystkie słowa były takie łatwe do rozszyfrowania - I z syna swego robisz jakiegoś kuncwota. Dzieci swój rozum mają, a Antek już wyrósł z wieku szczenięcego - chodzi na dwóch nogach i posadzek już nie liże, a tym bardziej ozora do fiolek by nie wciskał bez przyzwolenia. Zwłaszcza moich. Pohamuj więc te swoje pomylone wyobrażenia - skończył nie będąc pewny czy Masza chciała z niego uczynić skrajnie nieodpowiedzialnego człowieka, czy też Antoniego sprowadzić do poziomu dwulatka. Instynkty macierzyńskie miały pewne granice. Antoni zaś dorastał - tego nie mogła zatrzymać.
Resztkę umazanej w mazi ręki przetarł o mebel, który mijał w drodze na piętro. Zrobił obrażoną minę i teraz to on wywrócił oczami. Nigdy by przecież nie skrzywdził siostrzeńca, a te oszczerstwa to były nieprzyjemne i przykre. Bolało go to jak widok szczypty włosia kelpii w na powierzchni eliksiru na kaszel. Cenił rodzinę, uważał ją za istotną choć sam właściwie nigdy bezpośrednio nie zwykł się udzielać. Wolał stać z boku, a właściwie nawet pod ziemią. Słuchać harmidru stup nad nim, mieszanych głosów brata i siostrzeńca w salonie i rytm tłuczonego przez Maszę mięsa w kuchni. Nie musiał w tym bezpośrednio uczestniczyć by chcieć to chronić na swój, nieco pokraczny sposób. Masza tego rozumieć nie musiała, a on wykładów o sobie samym nie zwykł prowadzić. Więc przemilczał jej słowa skupiając się na ocenie zniszczeń, upewniając się w powodach i wyciągając wnioski, jak również formując prośby.
Zmarkotniał trochę. Masza tu akurat miała rację - taka wymówka była dość koślawa, a on sam nie chciałby iść w kłamstwa.
- Ja na prawię, naprawię, spokojnie. Daj mi chwilę... - poruszył wąsami i w męskim geście samodopingu podwinął rękaw szaty. Zwykłe repero powinno wystarczyć. Tylko znając umiejętności alchemika w materii zaklęć to nie było takie proste. Już samo podniesienie drewnianego skrzydła i przystawienie go do futryny szło mu dość pokracznie, nieporęcznie. Potem w jeszcze dziwniejszej pozie przytrzymywał je w miejscu, sięgając przy tym po różdżkę
- Repero...?
- Masza ty czasem przestań być taka zgorzkniała bo brzmisz jak przewrażliwiona, stara baba. Mówię ci tu ja przecież, że będzie dobrze, że to magie przyjmie według twego widzimisię, a ty nowej dziury w całym szukasz. Większej od poprzedniej - tak się obruszył, że choc mówił spokojnie to trudno mu było trzymać się angielszczyzny, a rosyjska nuta pobrzmiewała coraz to swobodniej sprawiając, że nie wszystkie słowa były takie łatwe do rozszyfrowania - I z syna swego robisz jakiegoś kuncwota. Dzieci swój rozum mają, a Antek już wyrósł z wieku szczenięcego - chodzi na dwóch nogach i posadzek już nie liże, a tym bardziej ozora do fiolek by nie wciskał bez przyzwolenia. Zwłaszcza moich. Pohamuj więc te swoje pomylone wyobrażenia - skończył nie będąc pewny czy Masza chciała z niego uczynić skrajnie nieodpowiedzialnego człowieka, czy też Antoniego sprowadzić do poziomu dwulatka. Instynkty macierzyńskie miały pewne granice. Antoni zaś dorastał - tego nie mogła zatrzymać.
Resztkę umazanej w mazi ręki przetarł o mebel, który mijał w drodze na piętro. Zrobił obrażoną minę i teraz to on wywrócił oczami. Nigdy by przecież nie skrzywdził siostrzeńca, a te oszczerstwa to były nieprzyjemne i przykre. Bolało go to jak widok szczypty włosia kelpii w na powierzchni eliksiru na kaszel. Cenił rodzinę, uważał ją za istotną choć sam właściwie nigdy bezpośrednio nie zwykł się udzielać. Wolał stać z boku, a właściwie nawet pod ziemią. Słuchać harmidru stup nad nim, mieszanych głosów brata i siostrzeńca w salonie i rytm tłuczonego przez Maszę mięsa w kuchni. Nie musiał w tym bezpośrednio uczestniczyć by chcieć to chronić na swój, nieco pokraczny sposób. Masza tego rozumieć nie musiała, a on wykładów o sobie samym nie zwykł prowadzić. Więc przemilczał jej słowa skupiając się na ocenie zniszczeń, upewniając się w powodach i wyciągając wnioski, jak również formując prośby.
Zmarkotniał trochę. Masza tu akurat miała rację - taka wymówka była dość koślawa, a on sam nie chciałby iść w kłamstwa.
- Ja na prawię, naprawię, spokojnie. Daj mi chwilę... - poruszył wąsami i w męskim geście samodopingu podwinął rękaw szaty. Zwykłe repero powinno wystarczyć. Tylko znając umiejętności alchemika w materii zaklęć to nie było takie proste. Już samo podniesienie drewnianego skrzydła i przystawienie go do futryny szło mu dość pokracznie, nieporęcznie. Potem w jeszcze dziwniejszej pozie przytrzymywał je w miejscu, sięgając przy tym po różdżkę
- Repero...?
The member 'Valerij Dolohov' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 2
'k100' : 2
Warknęłam pod nosem na słowa Valerija. Nie zgadzałam się z nim absolutnie, ta pomarańczowa maź mnie przerażała i byłam matką Antonina, więc nic dziwnego, że martwiłam się o to, by przypadkiem nie zrobił sobie krzywdy. Nigdy nie podobało mi się, że mamy alchemika pod dachem. Nigdy nie podobały mi się jego wybuchy, to jak nie raz śmierdziało z piwnicy. Ale nie mogłam nic zrobić, przychodząc tu musiałam zaakceptować stan rzeczy. Z biegiem czasu się przyzwyczaiłam i zaczęłam to wszystko ignorować. Antonin miał zakaz schodzenia do piwnicy bez mojej zgody i zgody wuja, ale to nie zmieniało faktu, że się o niego martwiłam. Tym bardziej w takich sytuacjach jak to, gdy prawie cały dom opanowała pomarańczowa maź. Słuchając jego słów krzywiłam się, a w mojej głowie układały się już cięte riposty, ale nie powiedziałam ani słowa. Patrzyłam jedynie na niego spode łba i z całych sił próbowałam się powstrzymać, aby nie powiedzieć nic, czego mogłabym potem żałować. Co jak co, ale to brat mojego męża. Nie sądze, by Siergiej był zadowolony, oj nie. Tak samo jak nie będzie zadowolony jeśli nie zdążę wszystkiego posprzątać do jego powrotu, ani z łazienki nieposiadających drzwi.
- No ja myślę, że naprawisz - odpowiedziałam jeszcze.
Ruszyłam za nim po schodach na górę. Musiałam go przecież przypilnować, jeszcze by mu się coś przypomniało, co nagle stało się tak bardzo ważne i tyle by było z naprawiania drzwi. A to ja bym się potem musiała tłumaczyć. A jak będzie czuł mój wzrok na swoich plecach, to może go to bardziej zmotywuje do pracy. Chociaż nie byłam pewna co do jego magicznych umiejętności, może potrafił dodać do siebie parę ingrediencji i zrobić z nich eliksir pieprzowy, albo coś tam bardziej skomplikowanego, ale czy potrafił naprawić drzwi?
Oparłam się o ścianę, dopiero po chwili przypominając sobie, że jest cała umaziana. Przeklęłam pod nosem, patrząc jak moja bluzka odkleja się od ściany i w miejscu gdzie dotychczas był szary materiał, została pomarańczowa plama. Westchnęłam cicho, przecież i tak byłam już cała brudna więc co za różnica. Jedna plama w tę stronę czy tamtą, co za różnica. Wywróciłam tylko oczami i utkwiłam swoje spojrzenie w Valeriju i kącik moich ust uniósł się do góry, gdy widziałam jak niezgrabnie unosi drzwi, przytrzymuje je i próbuje naprawić. Nie zdziwiłam się, to prawdę mówiąc było do przewidzenia. Westchnęłam cicho, znowu, i oparłam ręce o biodra.
- No, pośpiesz się. Muszę tu jeszcze posprzątać, ugotować obiad, nie mam całego dnia - popędziłam go.
I w sumie nie skłamałam. Powiedziałam prawdę, bo całego dnia nie miałam. Jednocześnie nie chciałam go tutaj samego zostawiać. Może następnym razem mu się uda. Jeśli nie, to cóż… zacznę sprzątać tutaj w okolicy, aby mieć go na oku, dopóki tego nie ogarnie. O nie, tym razem to ja mu nie odpuszczę. Może się potem na mnie skarżyć, ale, w sumie to i tak nic Siergiejowi nie powie. Przecież sam przed chwilą mnie prosił o to, abym mu nic nie mówiła.
- No ja myślę, że naprawisz - odpowiedziałam jeszcze.
Ruszyłam za nim po schodach na górę. Musiałam go przecież przypilnować, jeszcze by mu się coś przypomniało, co nagle stało się tak bardzo ważne i tyle by było z naprawiania drzwi. A to ja bym się potem musiała tłumaczyć. A jak będzie czuł mój wzrok na swoich plecach, to może go to bardziej zmotywuje do pracy. Chociaż nie byłam pewna co do jego magicznych umiejętności, może potrafił dodać do siebie parę ingrediencji i zrobić z nich eliksir pieprzowy, albo coś tam bardziej skomplikowanego, ale czy potrafił naprawić drzwi?
Oparłam się o ścianę, dopiero po chwili przypominając sobie, że jest cała umaziana. Przeklęłam pod nosem, patrząc jak moja bluzka odkleja się od ściany i w miejscu gdzie dotychczas był szary materiał, została pomarańczowa plama. Westchnęłam cicho, przecież i tak byłam już cała brudna więc co za różnica. Jedna plama w tę stronę czy tamtą, co za różnica. Wywróciłam tylko oczami i utkwiłam swoje spojrzenie w Valeriju i kącik moich ust uniósł się do góry, gdy widziałam jak niezgrabnie unosi drzwi, przytrzymuje je i próbuje naprawić. Nie zdziwiłam się, to prawdę mówiąc było do przewidzenia. Westchnęłam cicho, znowu, i oparłam ręce o biodra.
- No, pośpiesz się. Muszę tu jeszcze posprzątać, ugotować obiad, nie mam całego dnia - popędziłam go.
I w sumie nie skłamałam. Powiedziałam prawdę, bo całego dnia nie miałam. Jednocześnie nie chciałam go tutaj samego zostawiać. Może następnym razem mu się uda. Jeśli nie, to cóż… zacznę sprzątać tutaj w okolicy, aby mieć go na oku, dopóki tego nie ogarnie. O nie, tym razem to ja mu nie odpuszczę. Może się potem na mnie skarżyć, ale, w sumie to i tak nic Siergiejowi nie powie. Przecież sam przed chwilą mnie prosił o to, abym mu nic nie mówiła.
Złamałeś tyle serc
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
Masza Dolohov
Zawód : Złodziejka, handlarka i oszustka
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Prawdą będzie to, że Valerij był wygodnicki. Nie kłócił się w momencie w którym jego starszy brat się ożenił, a mimo to chciał by on, jako młodszy, nie opuszczał rodzinnej kamienicy. Nie upierał się, że to nie wypada, samemu nie rozumiejąc właściwie dlaczego. Myśleć w końcu jednak nad tym nie musiał, bo też przecież nikt go nie wyganiał. Gdyby tylko potrafił czytać wówczas w myślach Maszy, może podjął by inna decyzję? Obecnie był w pełni świadomy tego, że szwagierka nie pochwala tego,że chcąc nie chcąc w sposób pośredni jest zmuszona podzielać jego zamiłowania. Kiedyś, gdy zdał sobie z tego sprawę starał się nie wychodzić z piwnicy, gdy ta nie spała i krzątała się nad jego pracownią. Nauczył się rozpoznawać jej nastroje po tym w jaki sposób stąpała. Unikał konfrontacji, nie chcąc wywoływać niepotrzebnych problemów z którymi prawdopodobnie sobie by nie poradził. Obsługa ludzi była trudna. Czas jednak sprawił, że mimo niechęci jakoś ich relacja stała się faktycznie typowo rodzinna choć wciąż mocno nietypowa. Zależna w dużej mierze obecności lub braku Siergieja. Gdy gonie było w pobliżu Masza nie miała większego problemu w tym by urobić, stłamsić alchemika. Ten nigdy nie czuł że ma prawo czy powinność się temu przeciwstawiać. Była żoną jego brata, a on zawsze chciał dla niego jak najlepiej, zatem również i dla niej tak powinien. Nie chciałby miała więc kłopoty. Wyciągnął różdżkę i starał się choć trochę naprawić to co zepsuł. To,okazało się jednak trochę trudniejsze niż powinno - po wypowiedzeniu inkantacji, powiedzieć, że nic się nie stało to mało. To dziwne. Biorąc pod uwagę to, że jak ustalił wcześniej maź nie miała wykazywać właściwości antymagicznych. Może to kwestia tego,że tutaj, wyżej, bliżej epicentrum zajścia reakcji było inaczej...? Podrapał się po brodzie w zadumie reflektujac się zaraz, że kobieta oczekiwała rezultatów. Potrzeba tego aż ziała jej z oczu.
- Tylko spokojnie, Masza. Spokojnie - wyartykułował powoli wspinając się w tym momencie na szczyty swej angielszczyzny - Potrzebuje zrobić odczyn. Tylko się nie denerwuj, Masza. Ja wrócę, obiecuję...potrzebuję tylko...odczyn...tak - powtarzał, uspokajał i powoli popełniał odwrót do swej piwnicy mając oczywiście zamiar zaraz wrócić. To miał być długi dzień. Dla ich obojga.
|zt x2
- Tylko spokojnie, Masza. Spokojnie - wyartykułował powoli wspinając się w tym momencie na szczyty swej angielszczyzny - Potrzebuje zrobić odczyn. Tylko się nie denerwuj, Masza. Ja wrócę, obiecuję...potrzebuję tylko...odczyn...tak - powtarzał, uspokajał i powoli popełniał odwrót do swej piwnicy mając oczywiście zamiar zaraz wrócić. To miał być długi dzień. Dla ich obojga.
|zt x2
Strona 1 z 2 • 1, 2
Łazienka
Szybka odpowiedź