Salon I
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Reprezentacyjne pomieszczenie służące przyjmowaniu ważnych gości przez członków rodziny Lestrange. Urządzone w rodowych barwach i udekorowane odpowiednimi symbolami, a także portretami co bardziej znamienitych przodków. Goście odnajdą komfort na wygodnych kanapach, fotelach lub szezlongach; będą mogli wsłuchać się w koncert zaczarowanej harfy lub rozegrać partyjkę dowolnej gry karcianej.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wydarzenia takie jak to przypominały jej o tym, iż w dzieciństwie rzadko kiedy stawiana była w centrum zainteresowania, a jeżeli już to z zupełnie innych powodów niż jej brat. Przyjęcia i bankiety, chociaż organizowane niezbyt często przez jej rodzinę, były raczej powodem do kipiącej w Madeline zazdrości nad faktem, iż jej brat od urodzenia był ustawiony na o wiele lepszej i wygodniejszej pozycji. Jakkolwiek by się starała, w tyle umysłu wciąż panowała świadomość, iż nigdy nie będzie w stanie dorównać drogiemu bratu.
Tym razem jednak, już od pierwszych chwil przekroczenia progu posiadłości, przypomniano jej o wszystkim tym, czego tak naprawdę nie uważała za przyjemne czy konieczne. Dobrze wiedziała, iż większość dam, które miały pojawić się na wieczorze panieńskim Marine wręcz uwielbiały eksponować się w towarzystwie, wystawiając na pokaz swoją urodę i wdzięki. Panna Slughorn nie zamierzała ukrywać, iż na większość dam z rodów szlacheckich patrzyła z pewną wyższością; nie była to kwestia wysokiego poczucia własnej wartości czy nawet próżności, a wnioski wyciągnięte z doświadczenia – wiele tych dam, które miała przyjemność poznać nie potrafiły rozmawiać o niczym innym jak śluby, dzieci, mężowie i wszystko inne, co wiązało się z jakże ciężkim zawodem pani domu.
Na samą myśl przyprawiało ją o mdłości.
Nie dlatego, że przeszkadzały jej życiowe wybory osób, które raczej mało ją obchodziły. Bardziej nie potrafiła znieść myśli, iż od niej oczekiwano tego samego, nie potrafiąc docenić rzeczy, które według niej czyniły ją wartościową.
Gdy weszła do salonu, w pomieszczeniu panował już gwar rozmów. Damy w wytwornych sukniach rozmawiały, nie, świergotały, między sobą, posyłając sobie uśmiechy, z których większość zdawała się być fałszywa i wyuczona. Madeline znała to bardzo dobrze, w końcu sama potrafiła na zawołanie przybrać dowolny wyraz twarzy bez chwili zastanowienia.
Powoli obeszła salę, w pierwszej chwili chwytając w dłoń kieliszek złocistego szampana i dość szybko upijając połowę jego zawartości, na brzegu szkła pozostawiając odcisk czerwonej szminki, którą pociągnięte zostały jej usta.
- Staraj trzymać się blisko – mruknęła do jednego ze służących, upijając do końca alkohol i odstawiając pusty kieliszek na tacę, jednocześnie zastępując go następnym, który tym razem zamierzała powoli sączyć. Wydawało jej się, że do końca wieczora będzie potrzebować ich znacznie więcej. Na całe szczęście ona sama nie planowała podobnego przedsięwzięcia i nikt nie był w stanie jej do tego przekonać. Sam ślub, na którym z pewnością zjawić miało się wiele osób, był za dużo. Głównie dlatego, iż przyszła lady Crouch nie miała najmniejszych planów zostać ograniczoną do roli żony, a już tym bardziej matki.
Stojąc pod ścianą salonu Madeline miała doskonały widok zarówno na większość pomieszczenia, jak i na jego wejście, w którym jak przypuszczała już wkrótce miała pojawić się główna sprawczyni całego wydarzenia. Nie zamierzała ukrywać, że gdyby zaproszenie przyszło od kogokolwiek innego, bez wahania by je zignorowała. Na jej nieszczęście jednak darzyła Marine dość głęboką i nie mogła sprawić jej przykrości nie zjawiając się na przyjęciu, które jak przypuszczała było dla niej naprawdę ważne. Ponad to zgromadzenie dam z różnych szlacheckich rodów nie mogło w całości skończyć się pomyślnie, a przynajmniej na to liczyła.
Lustrując wzrokiem pomieszczenie, kobieta uśmiechnęła się nieznacznie do samej siebie. Nie mogła powstrzymać się przed pomyśleniem o tym, iż Amadeus z pewnością doceniłby jej uczestnictwo. W końcu wiele tu obecnych bez wątpienia mogłoby udzielić jej porad odnośnie małżeństwa. A ona była jak najbardziej skora to powiedzenia im, co tak naprawdę o tym wszystkim sądzi.
suknia | Madeline powoli sączy drugi kieliszek szampana
Tym razem jednak, już od pierwszych chwil przekroczenia progu posiadłości, przypomniano jej o wszystkim tym, czego tak naprawdę nie uważała za przyjemne czy konieczne. Dobrze wiedziała, iż większość dam, które miały pojawić się na wieczorze panieńskim Marine wręcz uwielbiały eksponować się w towarzystwie, wystawiając na pokaz swoją urodę i wdzięki. Panna Slughorn nie zamierzała ukrywać, iż na większość dam z rodów szlacheckich patrzyła z pewną wyższością; nie była to kwestia wysokiego poczucia własnej wartości czy nawet próżności, a wnioski wyciągnięte z doświadczenia – wiele tych dam, które miała przyjemność poznać nie potrafiły rozmawiać o niczym innym jak śluby, dzieci, mężowie i wszystko inne, co wiązało się z jakże ciężkim zawodem pani domu.
Na samą myśl przyprawiało ją o mdłości.
Nie dlatego, że przeszkadzały jej życiowe wybory osób, które raczej mało ją obchodziły. Bardziej nie potrafiła znieść myśli, iż od niej oczekiwano tego samego, nie potrafiąc docenić rzeczy, które według niej czyniły ją wartościową.
Gdy weszła do salonu, w pomieszczeniu panował już gwar rozmów. Damy w wytwornych sukniach rozmawiały, nie, świergotały, między sobą, posyłając sobie uśmiechy, z których większość zdawała się być fałszywa i wyuczona. Madeline znała to bardzo dobrze, w końcu sama potrafiła na zawołanie przybrać dowolny wyraz twarzy bez chwili zastanowienia.
Powoli obeszła salę, w pierwszej chwili chwytając w dłoń kieliszek złocistego szampana i dość szybko upijając połowę jego zawartości, na brzegu szkła pozostawiając odcisk czerwonej szminki, którą pociągnięte zostały jej usta.
- Staraj trzymać się blisko – mruknęła do jednego ze służących, upijając do końca alkohol i odstawiając pusty kieliszek na tacę, jednocześnie zastępując go następnym, który tym razem zamierzała powoli sączyć. Wydawało jej się, że do końca wieczora będzie potrzebować ich znacznie więcej. Na całe szczęście ona sama nie planowała podobnego przedsięwzięcia i nikt nie był w stanie jej do tego przekonać. Sam ślub, na którym z pewnością zjawić miało się wiele osób, był za dużo. Głównie dlatego, iż przyszła lady Crouch nie miała najmniejszych planów zostać ograniczoną do roli żony, a już tym bardziej matki.
Stojąc pod ścianą salonu Madeline miała doskonały widok zarówno na większość pomieszczenia, jak i na jego wejście, w którym jak przypuszczała już wkrótce miała pojawić się główna sprawczyni całego wydarzenia. Nie zamierzała ukrywać, że gdyby zaproszenie przyszło od kogokolwiek innego, bez wahania by je zignorowała. Na jej nieszczęście jednak darzyła Marine dość głęboką i nie mogła sprawić jej przykrości nie zjawiając się na przyjęciu, które jak przypuszczała było dla niej naprawdę ważne. Ponad to zgromadzenie dam z różnych szlacheckich rodów nie mogło w całości skończyć się pomyślnie, a przynajmniej na to liczyła.
Lustrując wzrokiem pomieszczenie, kobieta uśmiechnęła się nieznacznie do samej siebie. Nie mogła powstrzymać się przed pomyśleniem o tym, iż Amadeus z pewnością doceniłby jej uczestnictwo. W końcu wiele tu obecnych bez wątpienia mogłoby udzielić jej porad odnośnie małżeństwa. A ona była jak najbardziej skora to powiedzenia im, co tak naprawdę o tym wszystkim sądzi.
suknia | Madeline powoli sączy drugi kieliszek szampana
Madeline Slughorn
Zawód : magipsychiatra, początkująca trucicielka po godzinach
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Oh well, the devil makes us sin
But we like it when we're spinning in his grip
But we like it when we're spinning in his grip
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdy przybywała na wyspę Wight, jej myśli krążyły przede wszystkim wokół Marine i jej nadchodzącego ślubu, ale także planowanych na dzisiejszy dzień atrakcji. Nie mogło jej tu zabraknąć, skoro Marine była jej najdroższą kuzynką i przyjaciółką, a już za kilka dni miała opuścić swój ukochany dom, by stać się żoną. Elise już się pogodziła z tym, że to kuzynka została wypatrzona jako pierwsza, ale nadal gdzieś w głębi serduszka tliło się odrobinę zazdrości, zwłaszcza gdy patrzyła na swoją dłoń pozbawioną zaręczynowego pierścionka. W wieku osiemnastu lat panieństwo nie było jednak jeszcze tragedią, bo przynajmniej mogła nacieszyć się rodzinnym dworem, sabatami przeżywanymi pod dumnym nazwiskiem Nott oraz adoratorami którzy koniecznie chcieli z nią zatańczyć, ale z biegiem czasu brak pierścionka na palcu będzie wyglądał coraz gorzej. Elise naprawdę nie miała dobrego zdania o kobietach, które zbliżały się do granicznego wieku dwudziestu pięciu lat lub nawet go przekroczyły i nie były jeszcze przynajmniej zaręczone, a najlepiej zamężne. Poczucie wyższości niekiedy przeradzające się w złośliwość wobec panien, które wolały robić bzdurną, niestosowną dla kobiet karierę zawodową zamiast zaręczyć się i wyjść za mąż, były z jej strony na porządku dziennym, ale przez wzgląd na Marine i dobrą atmosferę w jej wyjątkowym dniu dzisiaj musiała sobie odpuścić i ukryć niechęć i wzgardę do pewnych jednostek za fasadą pozorów. Najważniejsze, że ona sama podążała najsłuszniejszą ze ścieżek i mogła się jawić jako wręcz wymarzona kandydatka na narzeczoną. Może nie była mądra, ale urody i talentów artystycznych jej nie brakowało!
Zdawała sobie jednak sprawę z subtelnego cienia rzuconego na jej reputację przez wydziedziczonego kuzyna, który publicznie ośmieszył ród, ale wkroczyła do dworu Lestrange’ów z dumnie podniesioną głową. Sobie nie miała absolutnie nic do zarzucenia – może poza tym, że nie zauważyła zdegenerowania Percivala wcześniej, choć może powinna. Zdawała sobie sprawę, że mogą towarzyszyć jej spojrzenia i szepty i znowu poczuła złość do krewnego, który ani przez chwilę nie pomyślał o bliskich, których porzucił, by popierać szlam.
Ale nie chciała myśleć o nim zbyt wiele. Wolała zająć swój umysł sprawami przyjemniejszymi, perspektywą wspólnej zabawy z kuzynką i zaproszonymi przez nią damami. Wyspa Wight zawsze była dla niej jak drugi dom. Spędziła naprawdę sporo czasu na rodzinnych ziemiach swej matki; Cassiopeia Nott przez całe swoje małżeństwo zachowywała silną więź z rodzinnym domem i bliskimi, często zabierając ze sobą również najmłodszą córkę, dzięki czemu Elise spędziła wiele czasu z kuzynostwem Lestrange. Żałowała, że wkrótce zabraknie tu tej najważniejszej dla niej osoby, bo wyspa bez Marine nie będzie już taka sama. Na szczęście pozostaną tu Flavien i Alix.
Po wejściu do salonu zaskoczeniem był dla niej widok Inary, nie wiedziała, skąd sporo starsza lady Carrow mogła znać Marine. Myślała też, że mimo przygarnięcia z powrotem pod skrzydła panieńskiego rodu nie będzie ona zbyt mile widziana w towarzystwie, nawet jeśli zdrada Percivala nie była jej winą, a to ona była największą ofiarą jego podłego występku. Jako, że Elise nie miała okazji ani razu z nią rozmawiać po tamtej tragedii, nie licząc wysłanego dzień po szczycie listu, zdecydowała się podejść na moment i nachyliła się do niej pod pretekstem uściśnięcia jej na powitanie. Wszak do niedawna były rodziną i byłyby nią nadal, gdyby nie pewien zdrajca. Nie mogła zignorować jej obecności, nie mogła też nią wzgardzić, bo to Percival zasłużył na negatywne emocje.
- Bardzo ci współczuję – szepnęła ledwie słyszalnie, by usłyszała to tylko Inara; bycie taktowną nie zawsze było jej najmocniejszą stroną, ale nie chciała wydobywać smutków Inary na światło dzienne przy innych. Sama także nie chciała, by ktoś wypominał jej Percivala. Uścisnęła lekko rękę haniebnie porzuconej kobiety, a potem skinęła głową pozostałym już obecnym. – Lady Yaxley, lady Rosier, lady Slughorn – powitała je grzecznie, choć spojrzenie posłane ostatniej było chłodne; lady Slughorn należała do rodu wrogiego Nottom i była typowym przykładem kobiet, jakich Elise nie lubiła i od jakich towarzystwa stroniła: starą panną, która wybrała karierę ponad szlacheckie obowiązki i zamążpójście. Następnie zajęła miejsce na jednym z wolnych foteli, przygładzając materiał połyskującej sukni w barwach rodu i zwinnym ruchem chwytając nóżkę jednego z lewitujących kieliszków, choć upiła zaledwie łyczek, nie zamierzając przesadzać. Teraz pozostawało zaczekać, aż zgromadzą się wszystkie dziewczęta i kobiety, a później nadejdzie Marine. Podczas oczekiwania przysłuchiwała się rozmowom i witała nadchodzące dziewczęta, kątem oka próbując zerkać przez okno; miała wrażenie, że coś przygotowywano na plaży i wcale nie byłaby zaskoczona, gdyby Marine postanowiła poprowadzić je na zewnątrz.
| suknia, Elise rozpoczęła pierwszy kieliszek
Zdawała sobie jednak sprawę z subtelnego cienia rzuconego na jej reputację przez wydziedziczonego kuzyna, który publicznie ośmieszył ród, ale wkroczyła do dworu Lestrange’ów z dumnie podniesioną głową. Sobie nie miała absolutnie nic do zarzucenia – może poza tym, że nie zauważyła zdegenerowania Percivala wcześniej, choć może powinna. Zdawała sobie sprawę, że mogą towarzyszyć jej spojrzenia i szepty i znowu poczuła złość do krewnego, który ani przez chwilę nie pomyślał o bliskich, których porzucił, by popierać szlam.
Ale nie chciała myśleć o nim zbyt wiele. Wolała zająć swój umysł sprawami przyjemniejszymi, perspektywą wspólnej zabawy z kuzynką i zaproszonymi przez nią damami. Wyspa Wight zawsze była dla niej jak drugi dom. Spędziła naprawdę sporo czasu na rodzinnych ziemiach swej matki; Cassiopeia Nott przez całe swoje małżeństwo zachowywała silną więź z rodzinnym domem i bliskimi, często zabierając ze sobą również najmłodszą córkę, dzięki czemu Elise spędziła wiele czasu z kuzynostwem Lestrange. Żałowała, że wkrótce zabraknie tu tej najważniejszej dla niej osoby, bo wyspa bez Marine nie będzie już taka sama. Na szczęście pozostaną tu Flavien i Alix.
Po wejściu do salonu zaskoczeniem był dla niej widok Inary, nie wiedziała, skąd sporo starsza lady Carrow mogła znać Marine. Myślała też, że mimo przygarnięcia z powrotem pod skrzydła panieńskiego rodu nie będzie ona zbyt mile widziana w towarzystwie, nawet jeśli zdrada Percivala nie była jej winą, a to ona była największą ofiarą jego podłego występku. Jako, że Elise nie miała okazji ani razu z nią rozmawiać po tamtej tragedii, nie licząc wysłanego dzień po szczycie listu, zdecydowała się podejść na moment i nachyliła się do niej pod pretekstem uściśnięcia jej na powitanie. Wszak do niedawna były rodziną i byłyby nią nadal, gdyby nie pewien zdrajca. Nie mogła zignorować jej obecności, nie mogła też nią wzgardzić, bo to Percival zasłużył na negatywne emocje.
- Bardzo ci współczuję – szepnęła ledwie słyszalnie, by usłyszała to tylko Inara; bycie taktowną nie zawsze było jej najmocniejszą stroną, ale nie chciała wydobywać smutków Inary na światło dzienne przy innych. Sama także nie chciała, by ktoś wypominał jej Percivala. Uścisnęła lekko rękę haniebnie porzuconej kobiety, a potem skinęła głową pozostałym już obecnym. – Lady Yaxley, lady Rosier, lady Slughorn – powitała je grzecznie, choć spojrzenie posłane ostatniej było chłodne; lady Slughorn należała do rodu wrogiego Nottom i była typowym przykładem kobiet, jakich Elise nie lubiła i od jakich towarzystwa stroniła: starą panną, która wybrała karierę ponad szlacheckie obowiązki i zamążpójście. Następnie zajęła miejsce na jednym z wolnych foteli, przygładzając materiał połyskującej sukni w barwach rodu i zwinnym ruchem chwytając nóżkę jednego z lewitujących kieliszków, choć upiła zaledwie łyczek, nie zamierzając przesadzać. Teraz pozostawało zaczekać, aż zgromadzą się wszystkie dziewczęta i kobiety, a później nadejdzie Marine. Podczas oczekiwania przysłuchiwała się rozmowom i witała nadchodzące dziewczęta, kątem oka próbując zerkać przez okno; miała wrażenie, że coś przygotowywano na plaży i wcale nie byłaby zaskoczona, gdyby Marine postanowiła poprowadzić je na zewnątrz.
| suknia, Elise rozpoczęła pierwszy kieliszek
Obudziła się z promieniami słońca łagodnie muskającymi jasną twarz oraz melodią na różanych ustach, która zdawała się nie opuszczać jej ni na moment. Radość z nadchodzącego wydarzenia sprawiała, iż z perlistym śmiechem obracała się wokół własnej osi na samych czubkach palców stóp, tym samym wymykając się wypielęgnowanym dłoniom służek — te, przyzwyczajone do jakże nieznośnego zachowania panienki, odpowiadały jej równie wesołym chichotem, łagodnie zachęcając roztańczone dziewczątko do poddania się niezbędnym zabiegom. W międzyczasie rozszczebiotane młodsze kuzynki, które nie dostąpiły jeszcze zaszczytu wystąpienia na swoim pierwszym sabacie, biegały dookoła z uciesznym piskiem, machając prześlicznymi chusteczkami oraz wstążkami, początkowo chcąc kochanej krewnej dobrać najładniejszy strój z możliwych, lecz nie mogły się w żaden sposób oprzeć urokowi piesków szczekających w podekscytowaniu panującą atmosferą, domagających się wszelkich pieszczot oraz zabaw. Patrząc na tak rozkoszny obrazek, ozdobiony lewitującymi elementami garderoby przenoszonymi przez sumiennie poinstruowane skrzaty, czuła jak ciepło mimowolnie rozlewa się we wnętrzu artystki, a myśli sięgają już w stronę damy, której przyświecać miał ten wieczór — ach, jakże szczerze życzyła, by Marine mogła zaznać na nowej ścieżce życia mnóstwo słodyczy oraz ledwie kapkę goryczy, albowiem bez smutku nie sposób jest docenić pomyślności, jakie zwykł los w swej łaskawości zsyłać. Ellie miała jednak pewność, iż nieważne cóż mogłoby spotkać lady Lestrange, ta zmierzy się z wszelkimi przeciwnościami z uniesioną głową i naturalnym wdziękiem. Arystokratka nie przestaje więc nucić, ledwie na moment pozwalając, by wzrok opadł na pierścionek zaręczynowy, pyszniący się na smukłym paluszku i chyba nawet nie czuje już tego zdenerwowania, tej niepewności oraz lęku, co pozwala na przyjemne spędzenie reszty południa z krewnymi, które już tonęły pośród biżuterii oraz ozdób, nakładając na siebie niebotyczne ich ilości naraz.
W końcu i ją Wyspa Wight powitała aromatem soli, łagodnymi falami uderzającymi o brzeg oraz światłami migającymi w oknach, zachęcającymi do zanurzenia się w labirynt gustownie urządzonych korytarzy. Elodie uśmiecha się łagodnie, nostalgia już zakrada się niezauważalnie ku wrażliwej duszy i dziewczątko zastanawia się, czy jutro zdołałaby ukraść nieco cennego czasu najmilszemu Flavienowi, z którym spędziłaby południe przy herbacie oraz zmyślnych szeptach, sięgających niezwykłych czasów lady Harchy oraz lorda Flatfusa. Rąbek wachlarzyka przytyka do warg muśniętych różem, kryjąc tym samym psotę czającą się w kącikach ust i udaje się we wskazaną stronę, pozostawiając etolę oraz drobne bagaże służbie. Przez chwilę waha się, czy powinna zabrać ze sobą podarek, jaki przygotowała dla gospodyni, nie chcąc przyjść z pustymi rączkami. W końcu nakazuje zanieść elegancko zdobione pudełko do sypialni lady Lestrange, sama natomiast odbierając usłużnie podany kieliszek szampana, przy stukocie złotych pantofelków przekracza próg saloniku, gdzie czekało już kilka zebranych dam. Początkowo przygląda się zebranym łagodnie, zastanawiając się, jak bardzo niegrzecznym by było, gdyby teraz wyszła. Umiłowanie dla mody oraz estetyki godziło w nią właśnie, wywołując lekkie pulsowanie między skroniami, ach! Ileż by dała za któregoś ze swych rodowych skrzatów, który znając swą panią na wylot, niemal natychmiast podetknąłby miękki fotel pod wiotkie ciało i przywołałby jaśminową herbatę, która utopiłaby wszelkie smutki i rozczarowania. Albowiem lejący się materiał sukni lady Yaxley podkreślał wąską kibić oraz przedziwne dla jej rodu widoczne zamiłowanie do różu — Elodie nie mogła mieć im tego za złe, ten odcień należał do wyjątkowo twarzowych — niemniej musiała lekko zmrużyć oczy, by móc się upewnić, czy aby na pewno pod kwiatowymi zdobieniami znajduje się cienki materiał, nie zaś naga skóra. Lady Rosier mogła mieć pewność, iż jej kreacja skutecznie odwracała wzrok od dzisiejszej niedyspozycji i to dosłownie. Intensywna czerwień, choć cieszyła niezmiernie oczy, tak gorszące odsłonięcie pleców, które pasowało bardziej zamężnej niewieście, niźli wolnej tudzież zaręczonej panience wywoływało nieznaczną słabość, której zaradzić mogło jedynie szybsze machnięcie wachlarzykiem. Nie pomogło jej również rozcięcie w sukni lady Slughorn, chociaż młodziutka Parkinson potrafiła docenić długie rękawy oraz kołnierzyk z subtelnie — mniej, lub bardziej — zaakcentowanym dekoltem. Patrzenie na kochaną Elise bolało chyba najmniej i nawet te szpetne kwiatki, niszczące urokliwość sukni sprawiły, że Elodie poczuła się nieco raźniej, łyk szampana natomiast zabrał ze sobą wszelkie nieprzyjemności. Nie zamierzała ujawniać tych drobnych uszczerbków, jakich się dopatrzyła, dlatego też wciąż dzierżąc na różanych wargach uśmiech łagodny, mogła zbliżyć się do kobiet lekkim krokiem, kryjąc wszelkie uwagi głęboko w sobie. To nie był czas ani miejsce nawet na rady płynące ze szczerego serca.
— Moje najmilsze lady, cudownie jest was widzieć, zwłaszcza w tak miłych okolicznościach — wita je więc jako jedność, nie szczędząc na uprzejmości i tylko przy Inarze ma wrażenie, że orzech oczu zmatowiał na moment pod wpływem smutku. Nie okazała jednak współczucia lady Carrow, wiedząc, że ta była silną kobietą i ostatnie czego mogłaby pragnąć, to litość oraz ciągłe wypominanie własnego położenia. Położenia, w którym Ellie miała nadzieję nigdy się nie znaleźć, zwłaszcza mając na względzie poprzednią żonę lorda Burke. Nie, nie mogłaby — Oby nasze spotkanie oraz dzisiejsze wydarzenie znaczyła tylko radość — dodaje w szczerej wierze, nie chcąc by żadna szpetota charakteru (w tym jej własna naturalnie) śmiała zrujnować tak istotny dla każdej panny dzień. To byłoby takie przykre!
| Suknia, włosy; Ellie powoli sączy swój pierwszy kieliszek szampana
[bylobrzydkobedzieladnie]
W końcu i ją Wyspa Wight powitała aromatem soli, łagodnymi falami uderzającymi o brzeg oraz światłami migającymi w oknach, zachęcającymi do zanurzenia się w labirynt gustownie urządzonych korytarzy. Elodie uśmiecha się łagodnie, nostalgia już zakrada się niezauważalnie ku wrażliwej duszy i dziewczątko zastanawia się, czy jutro zdołałaby ukraść nieco cennego czasu najmilszemu Flavienowi, z którym spędziłaby południe przy herbacie oraz zmyślnych szeptach, sięgających niezwykłych czasów lady Harchy oraz lorda Flatfusa. Rąbek wachlarzyka przytyka do warg muśniętych różem, kryjąc tym samym psotę czającą się w kącikach ust i udaje się we wskazaną stronę, pozostawiając etolę oraz drobne bagaże służbie. Przez chwilę waha się, czy powinna zabrać ze sobą podarek, jaki przygotowała dla gospodyni, nie chcąc przyjść z pustymi rączkami. W końcu nakazuje zanieść elegancko zdobione pudełko do sypialni lady Lestrange, sama natomiast odbierając usłużnie podany kieliszek szampana, przy stukocie złotych pantofelków przekracza próg saloniku, gdzie czekało już kilka zebranych dam. Początkowo przygląda się zebranym łagodnie, zastanawiając się, jak bardzo niegrzecznym by było, gdyby teraz wyszła. Umiłowanie dla mody oraz estetyki godziło w nią właśnie, wywołując lekkie pulsowanie między skroniami, ach! Ileż by dała za któregoś ze swych rodowych skrzatów, który znając swą panią na wylot, niemal natychmiast podetknąłby miękki fotel pod wiotkie ciało i przywołałby jaśminową herbatę, która utopiłaby wszelkie smutki i rozczarowania. Albowiem lejący się materiał sukni lady Yaxley podkreślał wąską kibić oraz przedziwne dla jej rodu widoczne zamiłowanie do różu — Elodie nie mogła mieć im tego za złe, ten odcień należał do wyjątkowo twarzowych — niemniej musiała lekko zmrużyć oczy, by móc się upewnić, czy aby na pewno pod kwiatowymi zdobieniami znajduje się cienki materiał, nie zaś naga skóra. Lady Rosier mogła mieć pewność, iż jej kreacja skutecznie odwracała wzrok od dzisiejszej niedyspozycji i to dosłownie. Intensywna czerwień, choć cieszyła niezmiernie oczy, tak gorszące odsłonięcie pleców, które pasowało bardziej zamężnej niewieście, niźli wolnej tudzież zaręczonej panience wywoływało nieznaczną słabość, której zaradzić mogło jedynie szybsze machnięcie wachlarzykiem. Nie pomogło jej również rozcięcie w sukni lady Slughorn, chociaż młodziutka Parkinson potrafiła docenić długie rękawy oraz kołnierzyk z subtelnie — mniej, lub bardziej — zaakcentowanym dekoltem. Patrzenie na kochaną Elise bolało chyba najmniej i nawet te szpetne kwiatki, niszczące urokliwość sukni sprawiły, że Elodie poczuła się nieco raźniej, łyk szampana natomiast zabrał ze sobą wszelkie nieprzyjemności. Nie zamierzała ujawniać tych drobnych uszczerbków, jakich się dopatrzyła, dlatego też wciąż dzierżąc na różanych wargach uśmiech łagodny, mogła zbliżyć się do kobiet lekkim krokiem, kryjąc wszelkie uwagi głęboko w sobie. To nie był czas ani miejsce nawet na rady płynące ze szczerego serca.
— Moje najmilsze lady, cudownie jest was widzieć, zwłaszcza w tak miłych okolicznościach — wita je więc jako jedność, nie szczędząc na uprzejmości i tylko przy Inarze ma wrażenie, że orzech oczu zmatowiał na moment pod wpływem smutku. Nie okazała jednak współczucia lady Carrow, wiedząc, że ta była silną kobietą i ostatnie czego mogłaby pragnąć, to litość oraz ciągłe wypominanie własnego położenia. Położenia, w którym Ellie miała nadzieję nigdy się nie znaleźć, zwłaszcza mając na względzie poprzednią żonę lorda Burke. Nie, nie mogłaby — Oby nasze spotkanie oraz dzisiejsze wydarzenie znaczyła tylko radość — dodaje w szczerej wierze, nie chcąc by żadna szpetota charakteru (w tym jej własna naturalnie) śmiała zrujnować tak istotny dla każdej panny dzień. To byłoby takie przykre!
| Suknia, włosy; Ellie powoli sączy swój pierwszy kieliszek szampana
[bylobrzydkobedzieladnie]
Run your fingers through my hair,
Tell me I'm the fairest of the fair
Tell me I'm the fairest of the fair
Ostatnio zmieniony przez Elodie Parkinson dnia 15.01.19 12:53, w całości zmieniany 1 raz
Chciałaby wierzyć, że doskonale wiedziała co robi. Że jej obecność na wydarzeniu, świętowania wieczoru panieńskiego Marine, był tym, co powinna zrobić. Pierwsza panika i przerażenie, które zawładnęły nią doszczętnie - minęła. Nawet jeśli bardzo wierzyła we własną siłę i wsparcie rodziny, nienawidziła zamieszania, które rozgorzało wokół jej osoby. Przez jednych potępiana, spychana na kanwę zgorszenia, ale i znalazły się sylwetki, które stawały przed nią, niby tarcza. Jeszcze inni, odstawiali własne zdanie na bok. Inara czuła się odsłonięta. Przeraźliwie wręcz. Ale początkowa forma obrony i ucieczki, nie mogła działać na dłuższa metę. Nawet, jeśli bardzo chciała w to wierzyć. Za przyzwoleniem rodziny, wyjechała na tydzień do Francji, zostawiając na ten czas za sobą dosłownie wszystko. Zapominając o wszystkim i "celebrując" osobistą żałobę. Potrzebowała czasu. Czasu i całkowitego spokoju, które nie naznaczała dręcząca ją tak chaotyczna mieszanką spojrzeń. Współczucie. Strach. Pogarda. Smutek. Tęsknota. Ból. Niekończący się kalejdoskop uczuć, z którymi wciąż nie umiała się zmierzyć, nie chciała, odsuwając wciąż dalej i dalej, niby czającego się gdzieś w pobliżu bestii. Nie wiedziała tylko, jak długo trwać mogła w podobnym zawieszeniu, czując w powietrzu trącane struny losu.
Wyzwaniem było, pojawienie się publiczne. Ale - nawet jeśli lęk pełgał pod skórą, niby trucizna, odnajdowała skrawki spokoju w obecności. Dzisiejszego wieczoru, chciała zapomnieć. Zagrać w szlachecka grę pozorów, na przekór i na zgodę. Nim jednak maska przylgnęła do bladego oblicza, zanim oczy zamalowała ciszą, pojawiła się w Yaxley's Hall. U rodziny. Zgodnie z obietnicą i wdzięcznością przyjmując ciche wsparcie Lei, która towarzyszyła jej w drodze na samo wydarzenie. Nim zniknęły, swoim spojrzeniem objął je wuj Morgoth, milczącym skinieniem aprobując ich obecność. Mimowolnie, blado, uśmiechnęła się do wuja, ostatecznie znikając w magicznie osłoniętej bryczce, zaprzężonej w aetonany.
Nie umiała zdjąć napięcia, które wkradało się w ciało, atakowało unoszona dłoń, która wygładzała niewidzialne zagięcia szkarłatnej sukni. Nie wstydziła się rodowej barwy, chociaż zdawała sobie sprawę, że kolor mógł przyciągnąć spojrzenia. Tych - nie bała się, w milczącym postanowieniu ignorowania rzeczywistości, która mogła przerysować budowany wokół siebie mur. Wystawiała się, ale wciąż była arystokratką. Niezależnie od krążących hucznie opinii. Sztuka kłamstwa i opanowania, miała być dziś jej bronią. I rozpaczliwie musiała się jej trzymać.
- Nie - odezwała się równie cicho, pozbawiając wypowiedzi sztucznego, zaserwowanego na większość wieczoru, kłamstwa - ale będzie - dodała, zbliżając policzek do profilu towarzyszącej jej szlachcianki. Inara nie czuła się pewnie, ale obecność Lei wsuwała w jej place inny rodzaj wsparcia, niż ten, przygotowywany na wieczór. Nie była sama. Lekkie wygięcie, malowanych czerwienią ust, podkreślały znaczenie ostatnich słów.
Należały do jednych z pierwszych gości, ale salon obfitował w oczekiwaniu. Zwiewne postaci arystokratek, już wkrótce miały zapełnić pomieszczenie. Już wkrótce, witała się z Darcy, która nie zdradziła się nawet cieniem w iskrzącym oku o swej ewentualnej opinii na temat wydarzeń. Jaśniejącą gwiazda miała być Marine i za ten jej blask, była wdzięczna - Lady Rosier - bez mrugnięcia przyjęła wybrzmiałe, rodowe nazwisko. Drgnęła lekko, posyłając kobiecie delikatny uśmiech, ale nie podjęła rozmowy. Tym bardziej, gdy w polu widzenia pojawiła się Elise. Nie widziała jej od... prawie miesiąca i czuła, że ciało przecina chłodny dreszcz. Ten minął, gdy porcelanowe lico szlachcianki przysunęło się, niosąc ze sobą krótka, słyszalna tylko dla niej frazę. Pamiętała list, który otrzymała i wiedziała, że w jej oczach nie była potępiana, chociaż - w świetle wydarzeń, na takowe zasługiwała. Nie umiała wydobyć z siebie głosu odpowiedzi. Cienka pętla, zacisnęła się na krtani i puściła, a Inara skinęła głową, tylko na moment spoglądając ku Lady Nott, muskając palcami zaciśniętą dłoń. Nikt inny nie miał prawa dostrzec gestu.
Nie mogła ominąć obecności Elodie, która wydawała się być najbardziej naturalna ze zbierających się panien. I chociaż krótkie, kilkusekundowe spojrzenie, które uchwyciła Inara, kreśliły znamiona nieuchwytnego cienia, to bijąca ze słów lekkość, przeganiała wrażenie. Na wzniesiony toast skinęła głową, ale od krążącej w pobliżu służby, poprosiła o zaprawioną miętą, wodę. Alkohol, zdecydowanie nie służył zdrowiu. Ani jej, ani drugiemu sercu rozwijającemu się pod jej własnym.
suknia tuż pod biustem znaczy czarna linia wszytego pasa (czerń i czerwień - oczywiste barwy rodu Carrow)
Inara nie pije szampana
Wyzwaniem było, pojawienie się publiczne. Ale - nawet jeśli lęk pełgał pod skórą, niby trucizna, odnajdowała skrawki spokoju w obecności. Dzisiejszego wieczoru, chciała zapomnieć. Zagrać w szlachecka grę pozorów, na przekór i na zgodę. Nim jednak maska przylgnęła do bladego oblicza, zanim oczy zamalowała ciszą, pojawiła się w Yaxley's Hall. U rodziny. Zgodnie z obietnicą i wdzięcznością przyjmując ciche wsparcie Lei, która towarzyszyła jej w drodze na samo wydarzenie. Nim zniknęły, swoim spojrzeniem objął je wuj Morgoth, milczącym skinieniem aprobując ich obecność. Mimowolnie, blado, uśmiechnęła się do wuja, ostatecznie znikając w magicznie osłoniętej bryczce, zaprzężonej w aetonany.
Nie umiała zdjąć napięcia, które wkradało się w ciało, atakowało unoszona dłoń, która wygładzała niewidzialne zagięcia szkarłatnej sukni. Nie wstydziła się rodowej barwy, chociaż zdawała sobie sprawę, że kolor mógł przyciągnąć spojrzenia. Tych - nie bała się, w milczącym postanowieniu ignorowania rzeczywistości, która mogła przerysować budowany wokół siebie mur. Wystawiała się, ale wciąż była arystokratką. Niezależnie od krążących hucznie opinii. Sztuka kłamstwa i opanowania, miała być dziś jej bronią. I rozpaczliwie musiała się jej trzymać.
- Nie - odezwała się równie cicho, pozbawiając wypowiedzi sztucznego, zaserwowanego na większość wieczoru, kłamstwa - ale będzie - dodała, zbliżając policzek do profilu towarzyszącej jej szlachcianki. Inara nie czuła się pewnie, ale obecność Lei wsuwała w jej place inny rodzaj wsparcia, niż ten, przygotowywany na wieczór. Nie była sama. Lekkie wygięcie, malowanych czerwienią ust, podkreślały znaczenie ostatnich słów.
Należały do jednych z pierwszych gości, ale salon obfitował w oczekiwaniu. Zwiewne postaci arystokratek, już wkrótce miały zapełnić pomieszczenie. Już wkrótce, witała się z Darcy, która nie zdradziła się nawet cieniem w iskrzącym oku o swej ewentualnej opinii na temat wydarzeń. Jaśniejącą gwiazda miała być Marine i za ten jej blask, była wdzięczna - Lady Rosier - bez mrugnięcia przyjęła wybrzmiałe, rodowe nazwisko. Drgnęła lekko, posyłając kobiecie delikatny uśmiech, ale nie podjęła rozmowy. Tym bardziej, gdy w polu widzenia pojawiła się Elise. Nie widziała jej od... prawie miesiąca i czuła, że ciało przecina chłodny dreszcz. Ten minął, gdy porcelanowe lico szlachcianki przysunęło się, niosąc ze sobą krótka, słyszalna tylko dla niej frazę. Pamiętała list, który otrzymała i wiedziała, że w jej oczach nie była potępiana, chociaż - w świetle wydarzeń, na takowe zasługiwała. Nie umiała wydobyć z siebie głosu odpowiedzi. Cienka pętla, zacisnęła się na krtani i puściła, a Inara skinęła głową, tylko na moment spoglądając ku Lady Nott, muskając palcami zaciśniętą dłoń. Nikt inny nie miał prawa dostrzec gestu.
Nie mogła ominąć obecności Elodie, która wydawała się być najbardziej naturalna ze zbierających się panien. I chociaż krótkie, kilkusekundowe spojrzenie, które uchwyciła Inara, kreśliły znamiona nieuchwytnego cienia, to bijąca ze słów lekkość, przeganiała wrażenie. Na wzniesiony toast skinęła głową, ale od krążącej w pobliżu służby, poprosiła o zaprawioną miętą, wodę. Alkohol, zdecydowanie nie służył zdrowiu. Ani jej, ani drugiemu sercu rozwijającemu się pod jej własnym.
suknia tuż pod biustem znaczy czarna linia wszytego pasa (czerń i czerwień - oczywiste barwy rodu Carrow)
Inara nie pije szampana
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Przed ślubem nie zorganizowałam żadnego wieczoru panieńskiego, głównie dlatego, że mojemu ślubowi towarzyszyła żałoba i trudne wydarzenia i samo zorganizowanie ślubu było już przez wielu starszych arystokratów uważane za coś nieodpowiedniego. Nie chciałam więc podsycać ognia, nie było mi to potrzebne. Nie uważam też, jakoby było to coś złego, że takiego wydarzenia nie byłam organizatorką. Mój ślub nie był przez to jakiś mniej wystawny czy mniej ważny, a ze wszystkimi spotkałam się przecież na weselu. Za to z przyjemnością przyjęłam zaproszenie na taki wieczór zorganizowany przez Marine, wiedziałam, że niektórym kobietom zależy na tym, aby i swój wieczór panieński zorganizować i pożegnać się z rodzinnym domem. Ja też nie czułam takiej potrzeby, bo w końcu tam zostałam. A panna Lestrange niedługo przeprowadzi się do Yaxley’s Hall i razem ze mną, moją siostrą i kuzynką będzie dzielić bagniste włości. Potwierdziłam więc swoje przybycie, nie mogłoby mnie przecież zabraknąć.
Swoje przygotowania rozpoczęłam jeszcze w swojej posiadłości. Odpowiednie pielęgnacyjne zabiegi, dopieszczanie sukni, makijażu i fryzury trwały już od wczesnego ranka. Marine wchodziła do mojej rodziny, dlatego musiałam się odpowiednio prezentować i zadbać o to, aby nienagannie wyglądać i olśnić wszystkich swoim wyglądem. Jako że byłam już mężatką to przysługiwały mi trochę inne prawa co do ubioru niż panny, którą przecież jeszcze niedawno sama byłam. Aż sama się zdziwiłam jak ten czas szybko leci i nie mogłam uwierzyć, że w mojej rodzinie szykuje się kolejny ślub. I to nestora.
Wspierałam więc swoją rodzinę bardzo, wspierałam też osobę, która do niej wejdzie. Dlatego moja obecność była wręcz obowiązkowa. Gdyby mnie nie było mogłoby to zostać odebrane niezbyt dobrze. Na przykład, że nie akceptuję Marine jako żony swojego kuzyna albo podważam jego decyzję, mogli by zacząć spekulować, że mamy niezbyt dobre stosunki co przecież nie było prawdą.
Pojawiłam się punktualnie, o szesnastej godzinie moja stopa wysunęła się z zaczarowanej dorożki i stałam przed otwierającą się bramą, która miała wpuszczać wszystkie zaproszone panie do środka. Oddałam w ręce służby swój płaszcz, odprawiłam swoje bagaże i ruszyłam w stronę salonu gdzie zostałam skierowana. Nie ja jedyna stwierdziłam, że pojawienie się równo o szesnastej będzie dobrą myślą. Nie przepadałam za tym typem kobiet, które spóźniały się i próbowały dzięki temu bardziej zwrócić na siebie uwagę. Było to niestosowne, dlatego sama nigdy czegoś takiego nie zrobiłam. Nie musiałam. Wszakże wzrok ludzi padał na mnie za każdym razem i bez moich dodatkowych starań.
Suknia sunęła po podłodze, a ja pewnym krokiem wkroczyłam do salonu. Towarzysząca mi zieleń podkreślała moją przynależność do rodu, którego nosiłam nazwisko. To był jeden powód, dla którego zdecydowałam się na klasykę. Kolejnym był fakt, że dotarły do mnie informacje na które rodowe barwy planuje postawić moja kuzynka, nie wiem na ile dobrze by wyglądało, gdybyśmy obie pojawiły się w tych samych kolorach. A gdybyśmy postawiły jeszcze na te same suknie? Nie zdzierżyłabym tego. Mą szyję zdobiła bogata biżuteria, a jeśli chodzi o włosy, to postawiłam na upięte loki, które zakrywały moje odsłonięte ramiona. Chociaż moje samopoczucie nie było najlepsze w ostatnim okresie, i w końcu wiedziałam czym mogę to wytłumaczyć, miałam w planach się dzisiaj bardzo dobre bawić i żadne zmęczenie czy ostatnio towarzyszące mi zawroty głowy nie mogły popsuć mi tego wieczoru. Zrezygnowałam jednak z chęci sięgnięcia po kieliszek szampana, może zdecyduje się na niego później. Swoje kroki natomiast skierowałam w stronę zgromadzenia kobiet, które ustawiły się w salonie i powoli rozpoczynały rozmowę.
- Leio, Darcy - przywitałam się z nimi pogodnie. Zaraz natomiast mój wzrok padł na kolejne kobiety - Lady Slughorn, czy to suknia z najnowszej kolekcji? Śmiem przysiąść, że ostatnio widziałam bardzo podobną na pokazie mody. Panno Nott, miło mi pannę znowu widzieć. Lady Parkinson, Lady Carrow.
Tą ostatnią musiałam przywitać jej dawnym nazwiskiem, chociaż przez gardło próbowało mi przejść coś innego. Spojrzałam na nią uprzejmie, nie powiedziałam jednak nic więcej, ponieważ sprawa to, chociaż ostatnio dość głośna, nie powinna być poruszana na tak szczęśliwym wydarzeniu jak wieczór panieński.
- Mam szczerą nadzieję, że panna Lestrange nie każe nam na siebie zbyt długo czekać. Jestem niezwykle ciekawa co przygotowała. Czy dotarła do was, drogie lady, jakaś dodatkowa informacja, którą chciałybyście się podzielić w tej sprawie? - Zapytałam nawet nie ukrywając zainteresowanie. - Służba tu jest niezwykle tajemnicza, nieprawdaż?
| Suknia; Rosalie nie pije alkoholu
Swoje przygotowania rozpoczęłam jeszcze w swojej posiadłości. Odpowiednie pielęgnacyjne zabiegi, dopieszczanie sukni, makijażu i fryzury trwały już od wczesnego ranka. Marine wchodziła do mojej rodziny, dlatego musiałam się odpowiednio prezentować i zadbać o to, aby nienagannie wyglądać i olśnić wszystkich swoim wyglądem. Jako że byłam już mężatką to przysługiwały mi trochę inne prawa co do ubioru niż panny, którą przecież jeszcze niedawno sama byłam. Aż sama się zdziwiłam jak ten czas szybko leci i nie mogłam uwierzyć, że w mojej rodzinie szykuje się kolejny ślub. I to nestora.
Wspierałam więc swoją rodzinę bardzo, wspierałam też osobę, która do niej wejdzie. Dlatego moja obecność była wręcz obowiązkowa. Gdyby mnie nie było mogłoby to zostać odebrane niezbyt dobrze. Na przykład, że nie akceptuję Marine jako żony swojego kuzyna albo podważam jego decyzję, mogli by zacząć spekulować, że mamy niezbyt dobre stosunki co przecież nie było prawdą.
Pojawiłam się punktualnie, o szesnastej godzinie moja stopa wysunęła się z zaczarowanej dorożki i stałam przed otwierającą się bramą, która miała wpuszczać wszystkie zaproszone panie do środka. Oddałam w ręce służby swój płaszcz, odprawiłam swoje bagaże i ruszyłam w stronę salonu gdzie zostałam skierowana. Nie ja jedyna stwierdziłam, że pojawienie się równo o szesnastej będzie dobrą myślą. Nie przepadałam za tym typem kobiet, które spóźniały się i próbowały dzięki temu bardziej zwrócić na siebie uwagę. Było to niestosowne, dlatego sama nigdy czegoś takiego nie zrobiłam. Nie musiałam. Wszakże wzrok ludzi padał na mnie za każdym razem i bez moich dodatkowych starań.
Suknia sunęła po podłodze, a ja pewnym krokiem wkroczyłam do salonu. Towarzysząca mi zieleń podkreślała moją przynależność do rodu, którego nosiłam nazwisko. To był jeden powód, dla którego zdecydowałam się na klasykę. Kolejnym był fakt, że dotarły do mnie informacje na które rodowe barwy planuje postawić moja kuzynka, nie wiem na ile dobrze by wyglądało, gdybyśmy obie pojawiły się w tych samych kolorach. A gdybyśmy postawiły jeszcze na te same suknie? Nie zdzierżyłabym tego. Mą szyję zdobiła bogata biżuteria, a jeśli chodzi o włosy, to postawiłam na upięte loki, które zakrywały moje odsłonięte ramiona. Chociaż moje samopoczucie nie było najlepsze w ostatnim okresie, i w końcu wiedziałam czym mogę to wytłumaczyć, miałam w planach się dzisiaj bardzo dobre bawić i żadne zmęczenie czy ostatnio towarzyszące mi zawroty głowy nie mogły popsuć mi tego wieczoru. Zrezygnowałam jednak z chęci sięgnięcia po kieliszek szampana, może zdecyduje się na niego później. Swoje kroki natomiast skierowałam w stronę zgromadzenia kobiet, które ustawiły się w salonie i powoli rozpoczynały rozmowę.
- Leio, Darcy - przywitałam się z nimi pogodnie. Zaraz natomiast mój wzrok padł na kolejne kobiety - Lady Slughorn, czy to suknia z najnowszej kolekcji? Śmiem przysiąść, że ostatnio widziałam bardzo podobną na pokazie mody. Panno Nott, miło mi pannę znowu widzieć. Lady Parkinson, Lady Carrow.
Tą ostatnią musiałam przywitać jej dawnym nazwiskiem, chociaż przez gardło próbowało mi przejść coś innego. Spojrzałam na nią uprzejmie, nie powiedziałam jednak nic więcej, ponieważ sprawa to, chociaż ostatnio dość głośna, nie powinna być poruszana na tak szczęśliwym wydarzeniu jak wieczór panieński.
- Mam szczerą nadzieję, że panna Lestrange nie każe nam na siebie zbyt długo czekać. Jestem niezwykle ciekawa co przygotowała. Czy dotarła do was, drogie lady, jakaś dodatkowa informacja, którą chciałybyście się podzielić w tej sprawie? - Zapytałam nawet nie ukrywając zainteresowanie. - Służba tu jest niezwykle tajemnicza, nieprawdaż?
| Suknia; Rosalie nie pije alkoholu
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Wyczekiwała tego popołudnia już od kilku dni. Nawet tragiczne wydarzenia, które miały miejsce w Stonehedge nie zdołały wyciszyć tej ekscytacji; jej rodzina wszak nie ucierpiała, a Tristan przejął władzę nad rodziną, nad rezerwatem, nad ich dziedzictwem, przejął pełnię władzy - mogła być z niego dumna. Polityką nigdy nie zaprzątała sobie głowy; skupiała się na tym, na czym dama skupiać powinna.
Na Wyspę Wight podróżowała wraz z najdroższą Melisande, która najpewniej nie podzielała choćby w połowie entuzjazmu i radości młodszej siostry; to Fantine mocniej umiłowała sobie dworskie rozrywki, na salonach czuła się pewniej i swobodniej. Była zachwycona wizją spędzenia podobnego wieczoru w towarzystwie szlachetnych dam - i Marine Lestrange, której szczerze życzyła jaka najlepiej.
Po podróży potrzebowały chwili dla siebie (przede wszystkim Fantine jej potrzebowała), by się odświeżyć i odpowiednio przygotować. W końcu, w pięknym salonie pojawiły się i siostry nowego lorda nestora rodu Rosier. Fantine zdecydowała się na bogato zdobioną suknię w kolorze ciemnej czerwieni z nietypowymi wycięciami na ramionach; bogate koronki, w których zdobieniach przeplatał się motyw róży, zdobiły górę stroju i część szerokiej spódnicy. Ciemnobrązowe włosy ułożone zostały przez służkę w finezyjne, luźne upięcie nad karkiem; jedynie kilka kosmyków wymykało się spod złotej, drobnej opaski na głowie z drobnymi, różanymi kolcami. Razem z kolczykami ze lśniących rubinów stanowiły doskonałą całość.
Młodsza z Róż powiodła spojrzeniem po szlachetnych damach, których obecność miała uświetnić dzisiejsze wydarzenie. Dyskretnie przyglądała się wybranym przez nie strojom, w myślach oceniając ich dopasowanie do sylwetek i to jak komponowały się z ich urodą oraz biżuterią; nie miała jednak wątpliwości - prezentowały się olśniewająco.
Na jedno uderzenie serca dłużej zatrzymała spojrzenie na lady Carrow, w zielonych tęczówkach Fantine tańczyły iskierki radości, ani na moment nie przestała się uśmiechać, choć w głowie pojawiły się jednak ponure myśli, bo niezmiernie dziwiła ją obecność panny, która niebawem wyda na świat bękarta pośród szlachetnych dam. Jakże jej nie wstyd pokazywać się publicznie? Była przekonana, że na jej miejscu ukryłaby się przed całym światem, nie potrafiąc znieść podobnej hańby i upokorzenia. Nie było w Róży krztyny współczucia; waśnie, które od wieków dzieliły ich rodziny, nakazywały nienawidzić i poniżenie Carrowówny wzbudzało w niej niemal rozbawienie - nigdy nie wypowiedziałaby jednak podobnych słów głośno. Zwłaszcza dziś, w ten uroczy wieczór, który należał do Marine - i nikt nie miał prawa go popsuć. Fantine nie zamierzała wychodzić z roli, wybranej na dzisiejszy wieczór.
- Nie potrafię ująć w słowa odczuwanej przeze mnie radości, gdy widzę was tu wszystkie! - radosny, melodyjny głos Fantine rozbrzmiał ponad ciche rozmowy, towarzyszył mu promienny, ujmujący uśmiech.
Cieszyła ją obecność Elodie i Elise, których świeżość i urok były prawdziwe ujmujące; lady Yaxley i lady Slughorn pozostawały dla Fantine zagadką, nie znała ich jeszcze. Dobrze, że były wraz z nią tu pozostałe Róże - najbliższa, Melisande, jej starsza siostra oraz kuzynka Darcy, a także spokrewniona z nimi przez matkę Rosalie.
- Och, Darcy, moja słodka, dlaczego nie zaczekałaś na nas chwili dłużej? - szepnęła do kuzynki, gdy znalazła się bliżej. Zerknęła przelotnie na odważne wycięcie na plecach. - Doceniam tę odwagę - odezwała się cichutko, nonszalancko wzruszając przy tym ramieniem; zawsze sądziła, że Rosierównom wolno więcej - ich barwą była czerwień, kolor namiętności.
Odszukała wzrokiem sylwetki Melisande i uchwyciła jej spojrzenie; posłała siostrze szczery, pełen otuchy uśmiech. Miała wrażenie, że wolałaby teraz znaleźć się w rezerwacie, studiować kolejną z ksiąg o smokach - ale cieszyła się, że siostra była tu z nią.
- Na najjaśniejszą z gwiazd należy zaczekać cierpliwie, Rosalie - odezwała się rozbawiona do kuzynki, nieśpiesznie sącząc pierwszy kieliszek doskonałego szampana. - Nic nie wiem i wiedzieć nie chcę. Nie psujmy sobie niespodzianki.
| moja kieca, piję pierwszy kieliszek szampana!
Na Wyspę Wight podróżowała wraz z najdroższą Melisande, która najpewniej nie podzielała choćby w połowie entuzjazmu i radości młodszej siostry; to Fantine mocniej umiłowała sobie dworskie rozrywki, na salonach czuła się pewniej i swobodniej. Była zachwycona wizją spędzenia podobnego wieczoru w towarzystwie szlachetnych dam - i Marine Lestrange, której szczerze życzyła jaka najlepiej.
Po podróży potrzebowały chwili dla siebie (przede wszystkim Fantine jej potrzebowała), by się odświeżyć i odpowiednio przygotować. W końcu, w pięknym salonie pojawiły się i siostry nowego lorda nestora rodu Rosier. Fantine zdecydowała się na bogato zdobioną suknię w kolorze ciemnej czerwieni z nietypowymi wycięciami na ramionach; bogate koronki, w których zdobieniach przeplatał się motyw róży, zdobiły górę stroju i część szerokiej spódnicy. Ciemnobrązowe włosy ułożone zostały przez służkę w finezyjne, luźne upięcie nad karkiem; jedynie kilka kosmyków wymykało się spod złotej, drobnej opaski na głowie z drobnymi, różanymi kolcami. Razem z kolczykami ze lśniących rubinów stanowiły doskonałą całość.
Młodsza z Róż powiodła spojrzeniem po szlachetnych damach, których obecność miała uświetnić dzisiejsze wydarzenie. Dyskretnie przyglądała się wybranym przez nie strojom, w myślach oceniając ich dopasowanie do sylwetek i to jak komponowały się z ich urodą oraz biżuterią; nie miała jednak wątpliwości - prezentowały się olśniewająco.
Na jedno uderzenie serca dłużej zatrzymała spojrzenie na lady Carrow, w zielonych tęczówkach Fantine tańczyły iskierki radości, ani na moment nie przestała się uśmiechać, choć w głowie pojawiły się jednak ponure myśli, bo niezmiernie dziwiła ją obecność panny, która niebawem wyda na świat bękarta pośród szlachetnych dam. Jakże jej nie wstyd pokazywać się publicznie? Była przekonana, że na jej miejscu ukryłaby się przed całym światem, nie potrafiąc znieść podobnej hańby i upokorzenia. Nie było w Róży krztyny współczucia; waśnie, które od wieków dzieliły ich rodziny, nakazywały nienawidzić i poniżenie Carrowówny wzbudzało w niej niemal rozbawienie - nigdy nie wypowiedziałaby jednak podobnych słów głośno. Zwłaszcza dziś, w ten uroczy wieczór, który należał do Marine - i nikt nie miał prawa go popsuć. Fantine nie zamierzała wychodzić z roli, wybranej na dzisiejszy wieczór.
- Nie potrafię ująć w słowa odczuwanej przeze mnie radości, gdy widzę was tu wszystkie! - radosny, melodyjny głos Fantine rozbrzmiał ponad ciche rozmowy, towarzyszył mu promienny, ujmujący uśmiech.
Cieszyła ją obecność Elodie i Elise, których świeżość i urok były prawdziwe ujmujące; lady Yaxley i lady Slughorn pozostawały dla Fantine zagadką, nie znała ich jeszcze. Dobrze, że były wraz z nią tu pozostałe Róże - najbliższa, Melisande, jej starsza siostra oraz kuzynka Darcy, a także spokrewniona z nimi przez matkę Rosalie.
- Och, Darcy, moja słodka, dlaczego nie zaczekałaś na nas chwili dłużej? - szepnęła do kuzynki, gdy znalazła się bliżej. Zerknęła przelotnie na odważne wycięcie na plecach. - Doceniam tę odwagę - odezwała się cichutko, nonszalancko wzruszając przy tym ramieniem; zawsze sądziła, że Rosierównom wolno więcej - ich barwą była czerwień, kolor namiętności.
Odszukała wzrokiem sylwetki Melisande i uchwyciła jej spojrzenie; posłała siostrze szczery, pełen otuchy uśmiech. Miała wrażenie, że wolałaby teraz znaleźć się w rezerwacie, studiować kolejną z ksiąg o smokach - ale cieszyła się, że siostra była tu z nią.
- Na najjaśniejszą z gwiazd należy zaczekać cierpliwie, Rosalie - odezwała się rozbawiona do kuzynki, nieśpiesznie sącząc pierwszy kieliszek doskonałego szampana. - Nic nie wiem i wiedzieć nie chcę. Nie psujmy sobie niespodzianki.
| moja kieca, piję pierwszy kieliszek szampana!
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Długa syfonowa spódnica sukni okalała jej wyćwiczone nogi oplatając się wokół nich niemal z szacunkiem. Gdy przemierzała korytarz zdawała się sunąć, a lekki materiał zdawał się jedynie potęgować to wrażenie nieśmiało unosząc się koło jej nóg. Czerwień dołu sięgała ponad biodra, tam znacząco i zdecydowanie spotykając się z czernią. Zakładki spódnicy ginęły pod czarnym paskiem, który zbierał je pod sobą, spokojnie przechodząc w prostą i stonowaną górę. Dekolt w kształcie litery V był jedynym skrawkiem odsłoniętego ciała. Smukłe dłonie skrywały się pod rozkloszowanymi rękawami, które kończyły się materiałem spinającym nadgarstki zapinanymi na rubinowe guziki. Jej szyję zdobiła potężna kolia złożona z kilku rzędów rubinów, opinająca prawie ję całą. Otulająca nieskromnie, zwracająca uwagę, przyciągająca spojrzenia. Włosy zostały jej upięte, a w nie wsadzono rubinowo złote szpilki. Czerń, czerwień i złoto, kolory z którymi nie rozstawała się od czasu śmierci ojca. Nadal za nim tęskniła, wątpiła by miała przestać. Ale czas nie stawał w miejscu, znaczyły go kolejne wydarzenia. Świat zmieniał się też, o czym wiedziała już doskonale. Jej brat został nestorem. Tak samo jak przyszły mąż Marine.
Oczywiście, że zjawiła się na miejscu, chociaż nie przepadała za takimi imprezami. Wiedziała dokładnie jak się na nich zachowywać i co robić, jednak od nich zdecydowanie mocniej wolała swoje smoki i księgi. Nie mogła jednak ominąć tego wydarzenia. Nie tylko dlatego, że tak wypadało i wielce niestosownym byłoby opuszczenie tego rodzaju wydarzenia, a głównie dlatego, że bardzo ceniła sobie Marine - mimo jej młodego wieku. Widziała w niej przyjaciółkę i zawsze miło spędzała z nią czas.
Na miejsce dostała się razem z siostrą. Ze spokojem rozglądała się po tym, co zostało przygotowane w salonie, dostrzegła też powstającą ścieżkę za oknem. Widocznie Marine miała więcej pomysłów na dzisiejszy wieczór niźli sądziła. Uśmiechnęła się lekko do siebie i sięgnęła po jeden z kieliszków z alkoholem. Co miało zdarzyć się dzisiejszego wieczoru miało się dopiero okazać. Rozejrzała się po sali i przywitała z [u]każda[/i] z dam, które znajdowały się w tym miejscu. Na razie jednak milczała, nie widząc powodów by strzępić języka czy chwalić suknie. Wszystkie były piękne - to było jasne, żadna z nich nie pokazałaby się w takiej, którą można było by określić mianem szkaradnej. Na razie czekała na nią - Marine - niezaprzeczalną gwiazdę tego wieczoru.
| piję pierwszy kieliszek szampana
Oczywiście, że zjawiła się na miejscu, chociaż nie przepadała za takimi imprezami. Wiedziała dokładnie jak się na nich zachowywać i co robić, jednak od nich zdecydowanie mocniej wolała swoje smoki i księgi. Nie mogła jednak ominąć tego wydarzenia. Nie tylko dlatego, że tak wypadało i wielce niestosownym byłoby opuszczenie tego rodzaju wydarzenia, a głównie dlatego, że bardzo ceniła sobie Marine - mimo jej młodego wieku. Widziała w niej przyjaciółkę i zawsze miło spędzała z nią czas.
Na miejsce dostała się razem z siostrą. Ze spokojem rozglądała się po tym, co zostało przygotowane w salonie, dostrzegła też powstającą ścieżkę za oknem. Widocznie Marine miała więcej pomysłów na dzisiejszy wieczór niźli sądziła. Uśmiechnęła się lekko do siebie i sięgnęła po jeden z kieliszków z alkoholem. Co miało zdarzyć się dzisiejszego wieczoru miało się dopiero okazać. Rozejrzała się po sali i przywitała z [u]każda[/i] z dam, które znajdowały się w tym miejscu. Na razie jednak milczała, nie widząc powodów by strzępić języka czy chwalić suknie. Wszystkie były piękne - to było jasne, żadna z nich nie pokazałaby się w takiej, którą można było by określić mianem szkaradnej. Na razie czekała na nią - Marine - niezaprzeczalną gwiazdę tego wieczoru.
| piję pierwszy kieliszek szampana
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Trwał właśnie ostatni tydzień, który Marine miała spędzić na Wyspie Wight, jako jej mieszkanka. W chwili obecnej dla szlachcianki istniał jeden tylko minus nadchodzącego zamążpójścia i było nim właśnie opuszczenie miejsca, z którym przez lata zdążyła związać się niezwykle mocno. Mury Thorness Manor już niebawem miały przestać nosić miano jej domu, a na plażach czy wybrzeżach Hampshire jawić się miała jako gość, nigdy już gospodyni. Ciężko jej było pogodzić się z tą stratą, czuła się niemalże tak, jakby przechodziła żałobę, chociaż nie powinna przecież szafować tym słowem na lewo i prawo w momencie, gdy nie tylko jej ród opłakiwał straty po tragedii w Stonehenge. Pomimo śmierci kuzyna, wyrażono zgodę na kontynuowanie tradycji i urządzenie wieczorku panieńskiego dla młodej lady Lestrange; już niebawem miała zmienić nazwisko, darowano jej więc ostatnie momenty na uciechę w otoczeniu, które było jej niezwykle drogie.
Osobiście obmyśliła atrakcje, jakie czekać miały na obecne tego dnia damy. Miała ogromną nadzieję, że forma spędzenia tego wieczoru przypadnie do gustu każdej z nich i liczyła na to, że nie oczekują od niej jedynie siedzenia przy stole oraz sączenia kolejnych kieliszków szampana. Miała osiemnaście lat, lecz ogrom nadchodzących obowiązków kazał jej dorosnąć niemalże natychmiast po opuszczeniu szkoły. Dziś mogła pozwolić sobie na połączenie niewinności z przygodą i powinnością; szczerze marzyła o tym, by wszystko odbyło się po jej myśli, bowiem naprawdę wiele mogło zależeć od tej jednej nocy.
Wieczór panieński nie posiadał rangi wiecu politycznego, lecz Marine skłamałaby, gdyby nie przyznała się do rozważań, jakie trapiły ją nawet w momencie, gdy przed lustrem przygotowywała się do zejścia, do swoich gości. Jedynie odpowiednia dawka dyplomacji pozwoliłaby wszystkim zebranym bawić się dziś bez zgrzytów, bez nieporozumień oraz fałszu. Zaproszone damy reprezentowały najznamienitsze rody, wśród nich znajdowały się zarówno panny, kobiety zaręczone, jak i zamężne oraz wdowy. Takie, które związały swoje życie z nauką oraz te, które wolały poświęcić się nie mniej wymagającej roli opiekunki rodziny. Lestrange nie mogła być bardziej rada z tych różnorodności oraz kontrastów – zdawała sobie bowiem sprawę, że za kilkanaście lat, to właśnie one mają szansę stać się szarymi eminencjami swoich rodów, osobami wpływowymi, szanowanymi, których zdanie będzie liczyć się w kuluarach niemal tak mocno, jak opinie mężczyzn w dyskusji publicznej. Pomijając oczywiste korzyści, nade wszystko radował młodą śpiewaczkę fakt, że były w stanie zebrać się w tym gronie bez względu na rodowe podziały – świadczyło to o olbrzymiej dojrzałości, za którą była wdzięczna zebranym arystokratkom. Darzyła je sympatią, a choć z niektórymi przyjaźniła się bardziej, a z innymi mniej (co było naturalną koleją rzeczy, skoro dopiero ukończyła szkołę), szanowała wszystkie bez wyjątku i nie było osoby, która otrzymałaby zaproszenie podszyte fałszywymi pobudkami.
Godzina szesnasta nadeszła szybciej, niż Marine się tego spodziewała. Była już niemalże gotowa, brakowało jedynie kolczyków oraz kilku ostatnich pociągnięć szczotką, by widząc się przed lustrem nie uśmiechnęła się pogodnie. Nie zależało jej na wielkim splendorze, prawdziwego szyku miała zadać na ślubie a ta suknia już na nią czekała, dziś jednak zdecydowała się na kreację w rodowych barwach, złotą opaskę oraz wiszące kolczyki. Na palcu serdecznym lewej dłoni błyszczał pierścionek zaręczynowy, pośredni sprawca całego dzisiejszego zamieszania. Panna Lestrange zdecydowała się pozostawić włosy rozpuszczone, lecz lekko pofalowane – była to jedna z ostatnich okazji, gdy mogła sobie na to pozwolić. Gdy służba oznajmiła jej, że przybyłe damy oczekują już w salonie, poczuła falę podekscytowania i szczerej radości. Tremy pozbyła się już wcześniej, koncertując przed południem w pokoju muzycznym.
Energicznym krokiem przemieszczała się po kondygnacjach rezydencji, by pojawić się wreszcie na właściwej. Drzwi salonu stanęły przed nią otworem i wkroczyła do pomieszczenia ze szczerym, szerokim uśmiechem wymalowanym na twarzy. Widok zebranych dam naprawdę radował jej serce, ponieważ niewymuszenie lubiła spędzać z nimi czas. A dziś mogła to robić na swoich warunkach, jednocześnie zapoznając je z czymś, co niezwykle sobie ceniła oraz wprowadzając element tajemnicy i niedopowiedzenia, które – jak miała nadzieję – będzie ekscytował zebrane szlachcianki równie mocno, co ją samą.
- Dziękuję Wam za przybycie – stanęła w miejscu, w którym widziana była przez wszystkie i starała się objąć spojrzeniem każdą jedną damę. Najdroższą Elise, przepiękne i dumne róże Rosierów, niezłomną Inarę, Leię i Rosalie, które niebawem miały stać się jej rodziną, bystrą Madeline, promieniejącą Elodie oraz złotoustą Elaine – Mam nadzieję, że podróż minęła każdej z was spokojnie i bez zastrzeżeń, a w Waszych sercach znajdzie się jeszcze miejsce na odrobinę ekscytacji. Zapraszam was serdecznie do jadalni, gdzie czeka na nas pierwsza i najspokojniejsza atrakcja wieczoru – figlarny uśmiech zatańczył na jej twarzy, gdy poprowadziła zebrane czarownice przez drzwi prowadzące do przestronnej jadalni.
Prostokątny stół przystrojony był świeżymi kwiatami oraz świecami, a wszystko – łącznie z zastawą – utrzymane zostało w tonach rodowych barw rodu Lestrange. Marine wskazała przyjaciółkom miejsca, sama zajmując krzesło znajdujące się u szczytu stołu – to po drugiej stronie, naprzeciwko niej zarezerwowane było dla Alix, nieobecnej dzisiejszego wieczoru. Na każdym z talerzyków spoczywało wykaligrafowane ręcznie przez gospodynię menu, a instrukcja głosiła, by wymówić na głos potrawę, jaką chciało się otrzymać, a ta po kilku sekundach pojawić miała się przed gościem (za czary w tej kwestii odpowiedzialne były oczywiście wyłącznie domowe skrzaty). Jednak nie tylko menu znalazło się przed każdą z dam, które zasiadły przy wspólnym stole. Niewielkie puzderka, obwiązane szyfonowymi wstążkami, tylko czekały na otwarcie! Tace z szampanem spoczęły na stole, a kobiety wciąż mogły sięgać po kieliszki bez zastrzeżeń i ograniczeń.
- Chciałabym rozpocząć toastem – Marine powstała, unosząc delikatnie w górę naczynie wypełnione bursztynowym trunkiem – Za Was, ponieważ odpowiedziałyście na zaproszenie i uświetniacie swoją obecnością jeden z moich ostatnich dni na Wyspie Wight. Za nas, ponieważ każda z nas jest wyjątkowa na swój sposób i nie mówię tego wyłącznie z uprzejmości. I w końcu za ten wieczór, noc oraz poranek – niech okażą się wspaniałą przygodą, która pozwoli choć na moment oderwać się od rzeczywistości. Przetrwamy wszystko, co przyniesie nam los, ale dziś należy nam się odrobina oddechu. L'Amour, l'aventure et la vie!
Odczekała, aż arystokratki sięgną po swoje kieliszki, niezależnie od tego czym były wypełnione, i dołączą się do toastu. Nawiązując kontakt wzrokowy z każdą z nich po kolei, zamoczyła usta w szampanie, pijąc pierwszy łyk.
- W puzderkach przed Wami znajdują się skromne podarki, o których założenie poproszę was już na starcie – po uniesieniu wieczka każda czarownica mogła przekonać się iż otrzymała delikatny pierścionek z niewielką perłą, dopasowany do rozmiaru odpowiedniego palca – Pierścionki często symbolizują obietnicę i ja także obiecuję Wam niezapomniane wrażenia tej nocy, lecz zależy mi przede wszystkim na Waszym samopoczuciu. Gdyby któraś z Was poczuła się gorzej w miarę upływu czasu, wystarczy delikatnie potrzeć perłę, byście mogły zostać odprowadzone z powrotem do posiadłości. Bo zapewne domyśliłyście się już, że tego wieczoru opuścicie na pewien czas jej mury – zebrane przy stole szlachcianki mogły dostrzec błysk w oku gospodyni, gdy ta wprowadzała je powoli w nurt przyjęcia.
Sama Marine także nosiła pierścionek z perłą, na prawej dłoni, lecz nie był on podobnie zaczarowany. Nie zdradziła zebranym, że część atrakcji pokonać będą musiały same – póki co, chciała cieszyć się ich obecnością, dlatego zachęciła je do zajęcia miejsc, a także życzyła smacznego. Najbliższe minuty miały upłynąć im na toastach, niezobowiązujących pogawędkach i wyczekiwaniu na to, co przygotowała Marine.
L'Amour, l'aventure et la vie
Druga kolejka potrwa 72h, a to oznacza, że następny post (Marine + lusterko) pojawi się w sobotę (19.01) wieczorem (jeśli wszystkie posty pojawią się szybciej, ja oczywiście także postaram się odpisać wcześniej). Damy, które deklarowały swoją obecność, a nie zdążyły napisać w pierwszej kolejce, mogą to bez problemu uczynić w drugiej zakładając, że zdążyły przybyć przed wkroczeniem do jadalni. Umownie przyjmujemy, że druga kolejka trwa pomiędzy 16:30 a 18:00.
W dalszym ciągu bardzo proszę o zaznaczanie kolejnych spożytych kieliszków szampana!
W razie jakichkolwiek pytań lub próśb, moja skrzynka stoi dla Was otworem.
Osobiście obmyśliła atrakcje, jakie czekać miały na obecne tego dnia damy. Miała ogromną nadzieję, że forma spędzenia tego wieczoru przypadnie do gustu każdej z nich i liczyła na to, że nie oczekują od niej jedynie siedzenia przy stole oraz sączenia kolejnych kieliszków szampana. Miała osiemnaście lat, lecz ogrom nadchodzących obowiązków kazał jej dorosnąć niemalże natychmiast po opuszczeniu szkoły. Dziś mogła pozwolić sobie na połączenie niewinności z przygodą i powinnością; szczerze marzyła o tym, by wszystko odbyło się po jej myśli, bowiem naprawdę wiele mogło zależeć od tej jednej nocy.
Wieczór panieński nie posiadał rangi wiecu politycznego, lecz Marine skłamałaby, gdyby nie przyznała się do rozważań, jakie trapiły ją nawet w momencie, gdy przed lustrem przygotowywała się do zejścia, do swoich gości. Jedynie odpowiednia dawka dyplomacji pozwoliłaby wszystkim zebranym bawić się dziś bez zgrzytów, bez nieporozumień oraz fałszu. Zaproszone damy reprezentowały najznamienitsze rody, wśród nich znajdowały się zarówno panny, kobiety zaręczone, jak i zamężne oraz wdowy. Takie, które związały swoje życie z nauką oraz te, które wolały poświęcić się nie mniej wymagającej roli opiekunki rodziny. Lestrange nie mogła być bardziej rada z tych różnorodności oraz kontrastów – zdawała sobie bowiem sprawę, że za kilkanaście lat, to właśnie one mają szansę stać się szarymi eminencjami swoich rodów, osobami wpływowymi, szanowanymi, których zdanie będzie liczyć się w kuluarach niemal tak mocno, jak opinie mężczyzn w dyskusji publicznej. Pomijając oczywiste korzyści, nade wszystko radował młodą śpiewaczkę fakt, że były w stanie zebrać się w tym gronie bez względu na rodowe podziały – świadczyło to o olbrzymiej dojrzałości, za którą była wdzięczna zebranym arystokratkom. Darzyła je sympatią, a choć z niektórymi przyjaźniła się bardziej, a z innymi mniej (co było naturalną koleją rzeczy, skoro dopiero ukończyła szkołę), szanowała wszystkie bez wyjątku i nie było osoby, która otrzymałaby zaproszenie podszyte fałszywymi pobudkami.
Godzina szesnasta nadeszła szybciej, niż Marine się tego spodziewała. Była już niemalże gotowa, brakowało jedynie kolczyków oraz kilku ostatnich pociągnięć szczotką, by widząc się przed lustrem nie uśmiechnęła się pogodnie. Nie zależało jej na wielkim splendorze, prawdziwego szyku miała zadać na ślubie a ta suknia już na nią czekała, dziś jednak zdecydowała się na kreację w rodowych barwach, złotą opaskę oraz wiszące kolczyki. Na palcu serdecznym lewej dłoni błyszczał pierścionek zaręczynowy, pośredni sprawca całego dzisiejszego zamieszania. Panna Lestrange zdecydowała się pozostawić włosy rozpuszczone, lecz lekko pofalowane – była to jedna z ostatnich okazji, gdy mogła sobie na to pozwolić. Gdy służba oznajmiła jej, że przybyłe damy oczekują już w salonie, poczuła falę podekscytowania i szczerej radości. Tremy pozbyła się już wcześniej, koncertując przed południem w pokoju muzycznym.
Energicznym krokiem przemieszczała się po kondygnacjach rezydencji, by pojawić się wreszcie na właściwej. Drzwi salonu stanęły przed nią otworem i wkroczyła do pomieszczenia ze szczerym, szerokim uśmiechem wymalowanym na twarzy. Widok zebranych dam naprawdę radował jej serce, ponieważ niewymuszenie lubiła spędzać z nimi czas. A dziś mogła to robić na swoich warunkach, jednocześnie zapoznając je z czymś, co niezwykle sobie ceniła oraz wprowadzając element tajemnicy i niedopowiedzenia, które – jak miała nadzieję – będzie ekscytował zebrane szlachcianki równie mocno, co ją samą.
- Dziękuję Wam za przybycie – stanęła w miejscu, w którym widziana była przez wszystkie i starała się objąć spojrzeniem każdą jedną damę. Najdroższą Elise, przepiękne i dumne róże Rosierów, niezłomną Inarę, Leię i Rosalie, które niebawem miały stać się jej rodziną, bystrą Madeline, promieniejącą Elodie oraz złotoustą Elaine – Mam nadzieję, że podróż minęła każdej z was spokojnie i bez zastrzeżeń, a w Waszych sercach znajdzie się jeszcze miejsce na odrobinę ekscytacji. Zapraszam was serdecznie do jadalni, gdzie czeka na nas pierwsza i najspokojniejsza atrakcja wieczoru – figlarny uśmiech zatańczył na jej twarzy, gdy poprowadziła zebrane czarownice przez drzwi prowadzące do przestronnej jadalni.
Prostokątny stół przystrojony był świeżymi kwiatami oraz świecami, a wszystko – łącznie z zastawą – utrzymane zostało w tonach rodowych barw rodu Lestrange. Marine wskazała przyjaciółkom miejsca, sama zajmując krzesło znajdujące się u szczytu stołu – to po drugiej stronie, naprzeciwko niej zarezerwowane było dla Alix, nieobecnej dzisiejszego wieczoru. Na każdym z talerzyków spoczywało wykaligrafowane ręcznie przez gospodynię menu, a instrukcja głosiła, by wymówić na głos potrawę, jaką chciało się otrzymać, a ta po kilku sekundach pojawić miała się przed gościem (za czary w tej kwestii odpowiedzialne były oczywiście wyłącznie domowe skrzaty). Jednak nie tylko menu znalazło się przed każdą z dam, które zasiadły przy wspólnym stole. Niewielkie puzderka, obwiązane szyfonowymi wstążkami, tylko czekały na otwarcie! Tace z szampanem spoczęły na stole, a kobiety wciąż mogły sięgać po kieliszki bez zastrzeżeń i ograniczeń.
- Chciałabym rozpocząć toastem – Marine powstała, unosząc delikatnie w górę naczynie wypełnione bursztynowym trunkiem – Za Was, ponieważ odpowiedziałyście na zaproszenie i uświetniacie swoją obecnością jeden z moich ostatnich dni na Wyspie Wight. Za nas, ponieważ każda z nas jest wyjątkowa na swój sposób i nie mówię tego wyłącznie z uprzejmości. I w końcu za ten wieczór, noc oraz poranek – niech okażą się wspaniałą przygodą, która pozwoli choć na moment oderwać się od rzeczywistości. Przetrwamy wszystko, co przyniesie nam los, ale dziś należy nam się odrobina oddechu. L'Amour, l'aventure et la vie!
Odczekała, aż arystokratki sięgną po swoje kieliszki, niezależnie od tego czym były wypełnione, i dołączą się do toastu. Nawiązując kontakt wzrokowy z każdą z nich po kolei, zamoczyła usta w szampanie, pijąc pierwszy łyk.
- W puzderkach przed Wami znajdują się skromne podarki, o których założenie poproszę was już na starcie – po uniesieniu wieczka każda czarownica mogła przekonać się iż otrzymała delikatny pierścionek z niewielką perłą, dopasowany do rozmiaru odpowiedniego palca – Pierścionki często symbolizują obietnicę i ja także obiecuję Wam niezapomniane wrażenia tej nocy, lecz zależy mi przede wszystkim na Waszym samopoczuciu. Gdyby któraś z Was poczuła się gorzej w miarę upływu czasu, wystarczy delikatnie potrzeć perłę, byście mogły zostać odprowadzone z powrotem do posiadłości. Bo zapewne domyśliłyście się już, że tego wieczoru opuścicie na pewien czas jej mury – zebrane przy stole szlachcianki mogły dostrzec błysk w oku gospodyni, gdy ta wprowadzała je powoli w nurt przyjęcia.
Sama Marine także nosiła pierścionek z perłą, na prawej dłoni, lecz nie był on podobnie zaczarowany. Nie zdradziła zebranym, że część atrakcji pokonać będą musiały same – póki co, chciała cieszyć się ich obecnością, dlatego zachęciła je do zajęcia miejsc, a także życzyła smacznego. Najbliższe minuty miały upłynąć im na toastach, niezobowiązujących pogawędkach i wyczekiwaniu na to, co przygotowała Marine.
Druga kolejka potrwa 72h, a to oznacza, że następny post (Marine + lusterko) pojawi się w sobotę (19.01) wieczorem (jeśli wszystkie posty pojawią się szybciej, ja oczywiście także postaram się odpisać wcześniej). Damy, które deklarowały swoją obecność, a nie zdążyły napisać w pierwszej kolejce, mogą to bez problemu uczynić w drugiej zakładając, że zdążyły przybyć przed wkroczeniem do jadalni. Umownie przyjmujemy, że druga kolejka trwa pomiędzy 16:30 a 18:00.
W dalszym ciągu bardzo proszę o zaznaczanie kolejnych spożytych kieliszków szampana!
- Bąbelki:
- Po pierwszej kolejce
Leia - 1 kieliszek
Darcy - 0 kieliszków
Madeline - 2 kieliszki
Elise - 1 kieliszek
Elodie - 1 kieliszek
Inara - 0 kieliszków
Rosalie - 0 kieliszków
Fantine - 1 kieliszek
Melisande - 1 kieliszek
Marine - 1 kieliszek
- Menu:
Do wyboru, do koloru! Ilość spożytego jedzenia nie będzie miała mechanicznego odwzorowania w trakcie trwania wieczoru panieńskiego, najedzcie się do woli. Smacznego!
1. Zupa z ryb śródziemnomorskich z sosem rouille jak Bouillabaisse
2. Małże Św. Jakuba, mus z batatów, foie gras z kaczki
3. Ślimaki po burgundzku z masłem czosnkowym
4. Tradycyjna francuska zupa cebulowa
5. Medalion z żabnicy Mousseline z pietruszki, trawa cytrynowa, zielony groszek
6. Comber z sarny, sos Grand Veneur, czerwona kapusta i puree z selera
7. Gołąb Les charmilles, glazurowana brukselka, ocet z czerwonej pomarańczy
8. Stek z tuńczyka Mi cuit, fioletowe karczochy
9. Francuska Tarte fine z cynamonem i lodami waniliowymi
10. Waniliowy krem brulee
11. Puszysty mus z owoców marakui z kruchym ciastkiem kokosowym
12. Moelleux z gorzkiej czekolady i lodami waniliowymi
Szampan może lać się strumieniami, podobnie jak francuskie wina oraz najlepszej jakości woda źródlana.
W razie jakichkolwiek pytań lub próśb, moja skrzynka stoi dla Was otworem.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
W pomieszczeniu zaczynało robić się tłoczno, a szmer rozmów zgromadzonych dam przybierał na sile. Lady Slughorn nie należała do osób, które stroniły od towarzystwa; wręcz przeciwnie, osobiście uważała, iż nie istniało nic lepszego niż stymulująca zmysły i umysł rozmowa na tematy związane z obecną sytuacją w kraju, bądź wymiana opinii odnośnie najnowszych odkryć w dziedzinie magipsychiatrii. Niestety jednak nie sądziła, by zebrane w salonie kobiety były w stanie zapewnić jej to, co mogłoby chociażby odrobinę uprzyjemnić ten wieczór.
Miała poczucie tego, że nie należała do zgromadzonego tłumu, jednak nie zamierzała uważać tego za coś negatywnego. O wiele bardziej wolała odstawać od normy niż być jedną z nich – płytką, skupioną wyłącznie na najnowszych modowych trendach i planowaniu rodziny. Patrząc po dłoniach dam, z których duża większość była od niej młodsza, Madeline mogła wywnioskować, iż wiele z nich było albo zaręczonymi albo już zamężnymi. Gdyby naprawdę się postarała, być może byłaby w stanie przedstawić nową teorię, która zrewolucjonizowałaby wszystko to, co dotychczas było wiadome o psychice czarodziejów. Magiczna szlachta była dość fascynującą do obserwowania grupą, nie tylko przez wzgląd na obowiązujące zasady i normy, ale pewną hipokryzję, którą wykazywali jedni z najwybitniejszych przedstawicieli czarodziejskich rodów szlacheckich.
Niektórzy nazwaliby ją pracoholikiem; w końcu znajdowała się daleko od swojego gabinetu i żadna z tych dam jeszcze nie była jej pacjentką. Ona wolała jednak myśleć o sobie jako o kobiecie z pasją. Kimś, kto odkrył swoje powołanie i zamierzał robić wszystko, by się w nim rozwijać. I nic, a już szczególnie nikt, nie miał prawa jej w tym przeszkodzić.
Z upływem czasu Madeline nie dawała rady utrzymywać swojej obecności w cieniu. Z lekkim uśmiechem na ustach i wypełnionym do połowy kieliszkiem szampana w dłoni kiwała na przywitanie mijającym ją kobietom, z których część znała jedynie ze słyszenia, z rozmów poruszanych podczas rodzinnych kolacji lub plotek krążących w kręgach, w których sama niekiedy się pojawiała.
- Lady Nott, lady Yaxley – przywitała się z kobietami. Jej uwadze nie uszło pełne chłodu spojrzenie, które posłała jej młodziutka panna Nott. Sama Madeline uśmiechnęła się do niej z pozoru uprzejmie, jednak przy bliższym spojrzeniu w wyrazie jej twarzy wyczytać można było odrobinę triumfu. Z jakiegoś powodu o wiele bardziej wolała, by ludzie nienawidzili jej przez wybory, których dokonywała, niż aby szanowali ją za bycie nikim więcej jak damą noszącą nazwisko, które wiązało się z pewnymi przywilejami – W rzeczy samej, miałam wyjątkowe szczęście, że trafiła w moje ręce w sam raz na tą wyjątkową okazję – odpowiedziała, zwracając swoją uwagę w stronę lady Yaxley i uśmiechając się uprzejmie. Formalności mogły ją nużyć, jednak przyszła pani Crouch potrafiła doskonale odgrywać rolę odpowiednio pasującą do sytuacji, w której się znajdowała.
Na jej szczęście socjalizowanie się z resztą gości nie trwało zbyt długo. Po kilku chwilach w drzwiach salonu pojawiła się sprawczyni całego wydarzenia, obdarzając każdą ze zgromadzonych spojrzeniem i prowadząc czarownice do jadali, która, Madeline musiała przyznać, wyglądała niesamowicie. Kobieta zajęła miejsce w pobliżu samej gospodyni, zaciekawionym spojrzeniem obdarzając niewielkie pudełeczko znajdujące się naprzeciw niej. Zgodnie z prośbą Marine, skończywszy chwilę wcześniej poprzedni kieliszek szampana sięgnęła po kolejny, unosząc go lekko w górę i dołączając się do toastu. Następnie sięgnęła po pudełeczko, w którego wnętrzu znajdował się subtelny i delikatny pierścionek idealnie pasujący nie tylko do rozmiaru jej palca, ale również jej gustu. Wsunęła go ostrożnie na dłoń, przez moment przyglądając się niewielkiej perełce. Musiała przyznać, że jej droga kuzynka zadbała o wszystko, choć słuchając jej słów była rozdarta odnośnie tego, czy ma się tym wieczorem cieszyć, czy może też raczej powinna się go obawiać.
- Moja droga, muszę przyznać, że wieczór już teraz zapowiada się intrygująco – zwróciła się z komplementem w stronę Marine. Pomimo różnicy wieku, była ona prawdopodobnie jedyną osobą w tym pomieszczeniu, którą Madeline darzyła prawdziwą i szczerą sympatią – Być może powinnam rozważyć zorganizowanie czegoś podobnego dla siebie. I poprosić ciebie o pomoc, choć sądzę, że wkrótce będziesz mieć wystarczająco obowiązków na głowie – zaśmiała się lekko, następnie przenosząc swoją uwagę na ułożone przed nią menu. Po kilku minutach zdecydowała się na ślimaki po burgundzku jako przystawkę, danie główne w formie steku z tuńczyka oraz moelleux z gorzkiej czekolady i lodami waniliowymi, dodatkowo zamawiając kieliszek czerwonego wina, który towarzyszyć miał spożywanemu posiłkowi. Zamierzała również cieszyć się chwilą spokoju przed tym co, jak podejrzewała, miało okazać się wieczorem pełnym wrażeń.
| Madeline jest w trakcie 4 kieliszka
Miała poczucie tego, że nie należała do zgromadzonego tłumu, jednak nie zamierzała uważać tego za coś negatywnego. O wiele bardziej wolała odstawać od normy niż być jedną z nich – płytką, skupioną wyłącznie na najnowszych modowych trendach i planowaniu rodziny. Patrząc po dłoniach dam, z których duża większość była od niej młodsza, Madeline mogła wywnioskować, iż wiele z nich było albo zaręczonymi albo już zamężnymi. Gdyby naprawdę się postarała, być może byłaby w stanie przedstawić nową teorię, która zrewolucjonizowałaby wszystko to, co dotychczas było wiadome o psychice czarodziejów. Magiczna szlachta była dość fascynującą do obserwowania grupą, nie tylko przez wzgląd na obowiązujące zasady i normy, ale pewną hipokryzję, którą wykazywali jedni z najwybitniejszych przedstawicieli czarodziejskich rodów szlacheckich.
Niektórzy nazwaliby ją pracoholikiem; w końcu znajdowała się daleko od swojego gabinetu i żadna z tych dam jeszcze nie była jej pacjentką. Ona wolała jednak myśleć o sobie jako o kobiecie z pasją. Kimś, kto odkrył swoje powołanie i zamierzał robić wszystko, by się w nim rozwijać. I nic, a już szczególnie nikt, nie miał prawa jej w tym przeszkodzić.
Z upływem czasu Madeline nie dawała rady utrzymywać swojej obecności w cieniu. Z lekkim uśmiechem na ustach i wypełnionym do połowy kieliszkiem szampana w dłoni kiwała na przywitanie mijającym ją kobietom, z których część znała jedynie ze słyszenia, z rozmów poruszanych podczas rodzinnych kolacji lub plotek krążących w kręgach, w których sama niekiedy się pojawiała.
- Lady Nott, lady Yaxley – przywitała się z kobietami. Jej uwadze nie uszło pełne chłodu spojrzenie, które posłała jej młodziutka panna Nott. Sama Madeline uśmiechnęła się do niej z pozoru uprzejmie, jednak przy bliższym spojrzeniu w wyrazie jej twarzy wyczytać można było odrobinę triumfu. Z jakiegoś powodu o wiele bardziej wolała, by ludzie nienawidzili jej przez wybory, których dokonywała, niż aby szanowali ją za bycie nikim więcej jak damą noszącą nazwisko, które wiązało się z pewnymi przywilejami – W rzeczy samej, miałam wyjątkowe szczęście, że trafiła w moje ręce w sam raz na tą wyjątkową okazję – odpowiedziała, zwracając swoją uwagę w stronę lady Yaxley i uśmiechając się uprzejmie. Formalności mogły ją nużyć, jednak przyszła pani Crouch potrafiła doskonale odgrywać rolę odpowiednio pasującą do sytuacji, w której się znajdowała.
Na jej szczęście socjalizowanie się z resztą gości nie trwało zbyt długo. Po kilku chwilach w drzwiach salonu pojawiła się sprawczyni całego wydarzenia, obdarzając każdą ze zgromadzonych spojrzeniem i prowadząc czarownice do jadali, która, Madeline musiała przyznać, wyglądała niesamowicie. Kobieta zajęła miejsce w pobliżu samej gospodyni, zaciekawionym spojrzeniem obdarzając niewielkie pudełeczko znajdujące się naprzeciw niej. Zgodnie z prośbą Marine, skończywszy chwilę wcześniej poprzedni kieliszek szampana sięgnęła po kolejny, unosząc go lekko w górę i dołączając się do toastu. Następnie sięgnęła po pudełeczko, w którego wnętrzu znajdował się subtelny i delikatny pierścionek idealnie pasujący nie tylko do rozmiaru jej palca, ale również jej gustu. Wsunęła go ostrożnie na dłoń, przez moment przyglądając się niewielkiej perełce. Musiała przyznać, że jej droga kuzynka zadbała o wszystko, choć słuchając jej słów była rozdarta odnośnie tego, czy ma się tym wieczorem cieszyć, czy może też raczej powinna się go obawiać.
- Moja droga, muszę przyznać, że wieczór już teraz zapowiada się intrygująco – zwróciła się z komplementem w stronę Marine. Pomimo różnicy wieku, była ona prawdopodobnie jedyną osobą w tym pomieszczeniu, którą Madeline darzyła prawdziwą i szczerą sympatią – Być może powinnam rozważyć zorganizowanie czegoś podobnego dla siebie. I poprosić ciebie o pomoc, choć sądzę, że wkrótce będziesz mieć wystarczająco obowiązków na głowie – zaśmiała się lekko, następnie przenosząc swoją uwagę na ułożone przed nią menu. Po kilku minutach zdecydowała się na ślimaki po burgundzku jako przystawkę, danie główne w formie steku z tuńczyka oraz moelleux z gorzkiej czekolady i lodami waniliowymi, dodatkowo zamawiając kieliszek czerwonego wina, który towarzyszyć miał spożywanemu posiłkowi. Zamierzała również cieszyć się chwilą spokoju przed tym co, jak podejrzewała, miało okazać się wieczorem pełnym wrażeń.
| Madeline jest w trakcie 4 kieliszka
Madeline Slughorn
Zawód : magipsychiatra, początkująca trucicielka po godzinach
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Oh well, the devil makes us sin
But we like it when we're spinning in his grip
But we like it when we're spinning in his grip
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Odpowiedź, której udzieliła jej Inara, nie była do końca pokrzepiająca, ale szczera, co Leia bardzo sobie ceniła. Cieszyła się z powodu tego, że kobieta ufała jej na tyle, by powiedzieć jej prawdę i wiedzieć, że nie zostanie przez nią oceniona. Bo rzeczywiście wcale nie zamierzała tego robić, dobrze zdając sobie sprawę z tego, w jakiej sytuacji znajdowała się lady Carrow. Może i nie doświadczyła nigdy tego samego, co ona, ale wiedziała, jak to jest, gdy znajdujesz się na dnie i nie za bardzo wiesz, co w tym momencie zrobić. Tym bardziej domyślała się, że Inara potrzebowała wsparcia, tak samo jak ona, gdy ledwo co była w stanie podnieść się z łóżka i sam fakt tego, iż potrafiła utrzymać się w pozycji pionowej, było dla niej osiągnięciem. Nie chciała wracać do tych czasów, nawet myślami, ale wciąż zdarzało jej się to niejednokrotnie. Zbyt mało czasu minęło, aby była w stanie kompletnie o tym zapomnieć i się od tego odciąć, tym bardziej, że skutki swej choroby odczuwała aż do teraz. Żałowała, że nie miała tego w pełni za sobą, ale umiała być cierpliwa, choć jej obecna sytuacja bez wątpienia wystawiała tę cierpliwość na pewną próbę. Sądziła, że póki co wychodzi jej to całkiem nieźle. Nie odpowiedziała Inarze w żaden inny sposób, jak tylko skinieniem głowy i lekkim uśmiechem, który miał jej dodać otuchy.
— Lady Rosier — odparła, gdy Darcy dołączyła do nich. Leia przyjrzała się jej kreacji, tak jak robiły to zapewne wszystkie zebrane damy. Szczerze mówiąc, jeśli chodziło o modę, to nigdy nie przodowała, gdy mowa była o jej znajomości. Preferowała niekoniecznie te suknie, które obecnie mogły wydawać się bardziej modne od innych, ale po prostu te, w których czuła się wygodnie. Było to dla niej istotne szczególnie teraz, kiedy brakowało jej pewności siebie i była podatna na zranienie. W takiej sytuacji strój stanowił swego rodzaju tarczę, dzięki której nie czuła się aż tak wyeksponowana. — Bardzo dziękuję. Twoja również jest urzekająca — odpowiedziała, mówiąc szczerze i bez zbędnej sztuczności. Na podobne wydarzenia panny zakładały najlepsze ze swoich sukni, dlatego nic dziwnego, że było co podziwiać, nie tylko u lady Rosier, ale także u innych dam, które się tu zebrały. Niekiedy Leia nie wiedziała, gdzie powinna spojrzeć. — Niestety, ale wciąż wracam do zdrowia po chorobie, dlatego muszę ostrożnie dobierać wydarzenia, na których się pojawiam — wyjaśniła, również żałując, że nie była wtedy u boku brata. Nie była jednak na tyle silna, by pojawiać się wszędzie tam, gdzie i reszta arystokracji, dlatego pozostała w ciepłych, bezpiecznych murach Yaxley’s Hall.
Grzecznie witała wszystkie damy, które jej się kłaniały, racząc je delikatnym uśmiechem. Oczywiście jedne lubiła bardziej, inne mniej, a jeszcze innych w ogóle nie znała, ale żadnej z nich nie odmawiała uprzejmości, jednocześnie trzymając blisko siebie Inarę. Jej obecność również Lei dodawała otuchy, bo przecież trochę czasu minęło, odkąd przebywała jedynie w towarzystwie innych dam. Poza Festiwalem Lata, nadal nie była tak obecna w życiu towarzyskim, jak niegdyś, dlatego nic dziwnego, że nie czuła się aż tak pewnie, jak jeszcze przed tym, gdy zachorowała.
Musiała przyznać, że Marine wyglądała tego wieczoru przepięknie. Leia uśmiechnęła się na jej widok, a kiedy lady Lestrange przystąpiła do toastu, ona również uniosła swój kieliszek i przechyliła go, upijając pierwszy łyk. Później, zgodnie z życzeniem przyszłej panny młodej, założyła na palec pierścionek, który wyjątkowo przypadł jej do gustu swoją prostotą, do tego stopnia, że przyglądała mu się przez dłuższą chwilę. Gdy jej zachwyt tym podarunkiem minął, pochyliła się nad menu. — Kosztowałaś kiedykolwiek ślimaków, Inaro? — spytała, właściwie żartobliwe, co można było wywnioskować po nieco frywolnym uśmiechu, jaki pojawił się na jej twarzy. Chciała tym samym trochę rozluźnić atmosferę i sprawić, by lady Carrow poczuła się lepiej. Miała tylko nadzieję, że osiągnie zamierzony efekt, ponieważ szczerze zależało jej na tym, by kobieta czuła się komfortowo i chociaż na moment zapomniała o swych troskach. Sama zdecydowała się na gołębia, jako że wciąż była wychudzona i naprawdę chciała przybrać na wadze, gdyż póki co nie podobało jej się to, co widziała w lustrze.
| Leia jest w trakcie picia swojego drugiego kieliszka
— Lady Rosier — odparła, gdy Darcy dołączyła do nich. Leia przyjrzała się jej kreacji, tak jak robiły to zapewne wszystkie zebrane damy. Szczerze mówiąc, jeśli chodziło o modę, to nigdy nie przodowała, gdy mowa była o jej znajomości. Preferowała niekoniecznie te suknie, które obecnie mogły wydawać się bardziej modne od innych, ale po prostu te, w których czuła się wygodnie. Było to dla niej istotne szczególnie teraz, kiedy brakowało jej pewności siebie i była podatna na zranienie. W takiej sytuacji strój stanowił swego rodzaju tarczę, dzięki której nie czuła się aż tak wyeksponowana. — Bardzo dziękuję. Twoja również jest urzekająca — odpowiedziała, mówiąc szczerze i bez zbędnej sztuczności. Na podobne wydarzenia panny zakładały najlepsze ze swoich sukni, dlatego nic dziwnego, że było co podziwiać, nie tylko u lady Rosier, ale także u innych dam, które się tu zebrały. Niekiedy Leia nie wiedziała, gdzie powinna spojrzeć. — Niestety, ale wciąż wracam do zdrowia po chorobie, dlatego muszę ostrożnie dobierać wydarzenia, na których się pojawiam — wyjaśniła, również żałując, że nie była wtedy u boku brata. Nie była jednak na tyle silna, by pojawiać się wszędzie tam, gdzie i reszta arystokracji, dlatego pozostała w ciepłych, bezpiecznych murach Yaxley’s Hall.
Grzecznie witała wszystkie damy, które jej się kłaniały, racząc je delikatnym uśmiechem. Oczywiście jedne lubiła bardziej, inne mniej, a jeszcze innych w ogóle nie znała, ale żadnej z nich nie odmawiała uprzejmości, jednocześnie trzymając blisko siebie Inarę. Jej obecność również Lei dodawała otuchy, bo przecież trochę czasu minęło, odkąd przebywała jedynie w towarzystwie innych dam. Poza Festiwalem Lata, nadal nie była tak obecna w życiu towarzyskim, jak niegdyś, dlatego nic dziwnego, że nie czuła się aż tak pewnie, jak jeszcze przed tym, gdy zachorowała.
Musiała przyznać, że Marine wyglądała tego wieczoru przepięknie. Leia uśmiechnęła się na jej widok, a kiedy lady Lestrange przystąpiła do toastu, ona również uniosła swój kieliszek i przechyliła go, upijając pierwszy łyk. Później, zgodnie z życzeniem przyszłej panny młodej, założyła na palec pierścionek, który wyjątkowo przypadł jej do gustu swoją prostotą, do tego stopnia, że przyglądała mu się przez dłuższą chwilę. Gdy jej zachwyt tym podarunkiem minął, pochyliła się nad menu. — Kosztowałaś kiedykolwiek ślimaków, Inaro? — spytała, właściwie żartobliwe, co można było wywnioskować po nieco frywolnym uśmiechu, jaki pojawił się na jej twarzy. Chciała tym samym trochę rozluźnić atmosferę i sprawić, by lady Carrow poczuła się lepiej. Miała tylko nadzieję, że osiągnie zamierzony efekt, ponieważ szczerze zależało jej na tym, by kobieta czuła się komfortowo i chociaż na moment zapomniała o swych troskach. Sama zdecydowała się na gołębia, jako że wciąż była wychudzona i naprawdę chciała przybrać na wadze, gdyż póki co nie podobało jej się to, co widziała w lustrze.
| Leia jest w trakcie picia swojego drugiego kieliszka
her soul is fierce. her heart is brave
her mind is strong
her mind is strong
Leia Yaxley
Zawód : dama z towarzystwa
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
can you remember who you were, before the world told you who you should be?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Z reguły zajmujący wiele godzin rytuał oczyszczania i pielęgnacji ciała wraz z koniecznymi przygotowaniami dedykowanymi już tej konkretnej okazji zapewniły Elaine zajęcie od bladego świtu. Pozornie w całym tym procesie pozostawała bierną, w rzeczywistości jednak nadzór nad tym, by wszystko zostało zrobione dokładnie, według precyzyjnie określonych zasad wymagało ciągłej uwagi i ostatecznie kosztowało sporo energii. Cała sztuka polegała na tym, by ostatecznie zakryć wszelkie ślady ingerencji. Nawet misterne upięcie włosów i przemocowe wręcz gorsetowanie miało w ostatecznym efekcie dawać iluzję lekkości. To samo zadanie dotyczyło oczywiście wnętrza Elaine. Po raz pierwszy od pogrzebu męża zdecydowała się pokazać w towarzystwie. Pożegnanie ze stanem panieńskim młodziutkiej Lestrange, będące kameralnym wydarzeniem, dodatkowo dotyczącym jedynie kobiet, było ku temu szczególnie sprzyjającą okolicznością. Nie czyniło to jej oczywiście niewinną. W świetle niedawnych wydarzeń w Stonehenge żadne spotkanie przedstawicieli szlachty, bez względu na jego rangę, nie było nieistotne. Takie przynajmniej było przekonanie Elaine. To, że jej przybycie umożliwiło stosunkowe, nieokrzepłe jeszcze ocieplenie relacji na linii Avery - Lestrange nie znaczyło oczywiście, że Elaine nie była tam również dla samej Marine. Była interesującą osóbką, bardzo młodą - ale przecież nie młodszą niż ona sama, kiedy wychodziła za mąż. Nie miała w zasadzie okazji dowiedzieć się, jakie są jej uczucia związane ze zmianą statusu i samym wybrankiem. Przekonała się już kiedyś, że dziewczyna nie boi się wyrażać na głos swoich opinii, ale wtedy niewiele też mogła na tym stracić. W momencie dla siebie tak kluczowym miałaby jednak prawo, a w oczach wielu nawet obowiązek, by zachować powściągliwość. Tak czy inaczej, na pierwszym miejscu była teraz celebra.
Pozostawiając swoje bagaże ze służbą, Elaine pozwoliła poprowadzić się przez korytarz. Wszystko wskazywało na to, że przybyła ostatnia lub - jako jedna z ostatnich. W salonie czekały już przedstawicielki pozostałych rodów oraz kieliszek szampana, który mimochodem zdjęła z tacy służącego wchodząc do pomieszczenia. Delikatne skinienie głowy skierowała w pierwszej kolejności do Rosalie Yaxley, z racji jej stanu jak i relacji łączących ich rody. Ten sam gest wykonała kolejno w stronę stojących blisko niej Lei Yaxley oraz wszystkich trzech panien Rosier. Wtedy dopiero przesunęła spojrzenie w stronę najmłodszych z zebranych, Elodie i Elise, przy skinieniu do których pozwoliła sobie na delikatny uśmiech. Jej spojrzenie nie znalazło Inary Carrow, spoczęło jeszcze na chwilę jedynie na Madeline Slughorn, zanim wreszcie objęło salę. Nie znajdowała w niej szczególnych wskazówek co do planu wieczoru, pozostawało jej więc jedynie czekać na gwiazdę wieczoru. Zdążyła zaledwie upić odrobinę szampana, kiedy Marine stanęła w progu salonu. Prezentowała się doskonale. Wyglądała na szczęśliwą. Kiedy ich spojrzenia spotkały się, Elaine obdarowała ją szczerym, ciepłym uśmiechem. Zgodnie z jej życzeniem bez ociągania przeszła z jednego pomieszczenia do drugiego, na wpół pusty kieliszek zostawiając za sobą. Trudno było nie docenić wystroju jadalni, dbałości o szczegóły, harmonii całości. Zajęła wskazane jej miejsce, a kiedy Marine zaproponowała toast, chwyciła delikatnie za stojący przed nią kieliszek. Słuchała jej słów uważnie i w odpowiednim momencie również upiła łyk szampana. Przetrwamy wszystko, co przyniesie nam los. Imponujące zapewnienie w czasach niepewności. Ostatecznie jednak celem miało być oderwanie się od rzeczywistości a w tych okolicznościach wydawało się to, choćby chwilowo, obiecująco łatwe do przyjęcia. Powolutku wsunęła na palec delikatny pierścionek. W zestawieniu z ciężkim pierścieniem, który jej mąż życzył sobie, by nosiła po jego śmierci w miejsce obrączki, wyglądał na jeszcze bardziej drobny, kruchy, dziewczęcy. Jej uśmiech zbladł na krótki moment, po którym wzrok przeniosła z powrotem na Marine.
– Widzisz, nawet pogoda ugięła się do twoich planów na wieczór. Jestem pewna, że spacer będzie czystą przyjemnością – zapewniła ją. W kontekście wszystkiego, co widziała dookoła wizja wyprawy, z której powrót wymagałby asysty wydawała jej się nieco zbyt abstrakcyjna, by traktować ją poważnie. Cieszył ją jednak błysk w oku młodziutkiej Lestrange, urzekała jej energia. Skupiała się więc na niej... i kieliszku szampana, którego względnie zachowawczo sączyła od momentu toastu.
suknia | fryzura | bąbelki: 1 i 1/2 kieliszka
Pozostawiając swoje bagaże ze służbą, Elaine pozwoliła poprowadzić się przez korytarz. Wszystko wskazywało na to, że przybyła ostatnia lub - jako jedna z ostatnich. W salonie czekały już przedstawicielki pozostałych rodów oraz kieliszek szampana, który mimochodem zdjęła z tacy służącego wchodząc do pomieszczenia. Delikatne skinienie głowy skierowała w pierwszej kolejności do Rosalie Yaxley, z racji jej stanu jak i relacji łączących ich rody. Ten sam gest wykonała kolejno w stronę stojących blisko niej Lei Yaxley oraz wszystkich trzech panien Rosier. Wtedy dopiero przesunęła spojrzenie w stronę najmłodszych z zebranych, Elodie i Elise, przy skinieniu do których pozwoliła sobie na delikatny uśmiech. Jej spojrzenie nie znalazło Inary Carrow, spoczęło jeszcze na chwilę jedynie na Madeline Slughorn, zanim wreszcie objęło salę. Nie znajdowała w niej szczególnych wskazówek co do planu wieczoru, pozostawało jej więc jedynie czekać na gwiazdę wieczoru. Zdążyła zaledwie upić odrobinę szampana, kiedy Marine stanęła w progu salonu. Prezentowała się doskonale. Wyglądała na szczęśliwą. Kiedy ich spojrzenia spotkały się, Elaine obdarowała ją szczerym, ciepłym uśmiechem. Zgodnie z jej życzeniem bez ociągania przeszła z jednego pomieszczenia do drugiego, na wpół pusty kieliszek zostawiając za sobą. Trudno było nie docenić wystroju jadalni, dbałości o szczegóły, harmonii całości. Zajęła wskazane jej miejsce, a kiedy Marine zaproponowała toast, chwyciła delikatnie za stojący przed nią kieliszek. Słuchała jej słów uważnie i w odpowiednim momencie również upiła łyk szampana. Przetrwamy wszystko, co przyniesie nam los. Imponujące zapewnienie w czasach niepewności. Ostatecznie jednak celem miało być oderwanie się od rzeczywistości a w tych okolicznościach wydawało się to, choćby chwilowo, obiecująco łatwe do przyjęcia. Powolutku wsunęła na palec delikatny pierścionek. W zestawieniu z ciężkim pierścieniem, który jej mąż życzył sobie, by nosiła po jego śmierci w miejsce obrączki, wyglądał na jeszcze bardziej drobny, kruchy, dziewczęcy. Jej uśmiech zbladł na krótki moment, po którym wzrok przeniosła z powrotem na Marine.
– Widzisz, nawet pogoda ugięła się do twoich planów na wieczór. Jestem pewna, że spacer będzie czystą przyjemnością – zapewniła ją. W kontekście wszystkiego, co widziała dookoła wizja wyprawy, z której powrót wymagałby asysty wydawała jej się nieco zbyt abstrakcyjna, by traktować ją poważnie. Cieszył ją jednak błysk w oku młodziutkiej Lestrange, urzekała jej energia. Skupiała się więc na niej... i kieliszku szampana, którego względnie zachowawczo sączyła od momentu toastu.
suknia | fryzura | bąbelki: 1 i 1/2 kieliszka
It goes on, this world
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Elise uwielbiała salonowe wydarzenia i spotkania, więc czuła się tu na miejscu, zwłaszcza że wyspa Wight była tak droga jej sercu, bliska zaraz po rodowych włościach Ashfield Manor. Lata temu to jej matka zapewne organizowała tu własny wieczorek panieński, kto wie, może nawet w tym samym pomieszczeniu? Może kiedyś, krótko przed zostaniem lady Nott, także spotkała się tu z krewnymi i przyjaciółkami, pragnąc pożegnać się z domem przed ślubem? Teraz żegnała się z nim Marine, a Elise wiedziała, że będzie bardzo tęsknić za jej obecnością tutaj. Jej ślub niewątpliwie oznaczał koniec pewnego cudownego czasu, kiedy obie były młódkami, rówieśniczkami i przechodziły przez poszczególne życiowe etapy w podobnym czasie.
Starała się nie myśleć o wydarzeniach rozgrywających się podczas szczytu. Ani o Percivalu, ani o innych nieszczęściach. Jedynie od czasu do czasu nieco niespokojnie pocierała nadgarstek, a także unikała gwałtownych ruchów. Nawet gorset zawiązała dziś luźniej, by nie uciskał złamanych podczas upadku w Stonehenge żeber, które, choć zaleczone, niekiedy potrafiły jeszcze odezwać się bólem gdy zapominała się i poruszała zbyt gwałtownie. I tak była bardzo szczupła, a przeżywane ostatnio stresy uwypukliły smukłość jej sylwetki, a także bladość cery, choć starała się nadać twarzy zdrowszy koloryt za pomocą delikatnego, naturalnego makijażu.
W pomieszczeniu zbierały się kolejne damy, wszystkie pięknie ubrane. Była nawet Inara, do której Elise na krótki moment podeszła. Lady Carrow lekko odwzajemniła muśnięcie na dłoni i skinęła głową, a Elise posłała jej lekki uśmiech. Po tak traumatycznym doświadczeniu i stracie zasłużyła na odrobinę przyjemnego rozluźnienia. Po chwili odeszła kawałek i przysiadła w jednym z wolnych miejsc, spoglądając w stronę wejścia i witając kolejne wchodzące damy. Uśmiechnęła się promiennie do wchodzącej Elodie, która również miała wkrótce wyjść za mąż, skinęła głową w stronę Rosalie Yaxley, która olśniewała swoim czarem półwili, mimowolnie budząc w Elise zazdrość, bo wiedziała, że bez względu na swoje starania nie przyćmi blaskiem żadnej z dziewcząt, które miały w sobie wilą krew. Zachowywała jednak uśmiech, ukrywający starannie zarówno jej prywatne przemyślenia i emocje, jak i echa niepokoju ostatnich dni. Powitała także kuzynkę Elaine wyglądającą przygnębiająco we wdowiej czerni, oraz wszystkie lady Rosier, które w czerwonych kreacjach również olśniewały. Nieco dziwiła ją obecność wśród dam obecność kobiety pokroju lady Slughorn, nawet bardziej niż obecność Inary.
Niemniej jednak to był dzień Marine, która zapewne miała swoje powody, dla których zaprosiła właśnie obecne tu dzisiaj damy. Elise pozostawało cierpliwie czekać na pojawienie się kuzynki, która niedługo później wkroczyła do salonu, wyglądając jak zwykle olśniewająco i kwitnąco. Wyglądała na szczęśliwą i pełną entuzjazmu, co ucieszyło młodą Nottównę.
Po chwili wszystkie przeszły do jadalni. Elise zostawiła do połowy opróżniony kieliszek i ruszyła wraz z resztą. Usiadła przy stole w pobliżu Marine, doceniając piękne przystrojenie i dekoracje. Spojrzała na zdobione menu, zauważając też małe pudełeczka leżące przed każdą z nich. Zanim jednak sięgnęła z ciekawością do swojego dołączyła do toastu, w odpowiednim momencie unosząc kieliszek z szampanem.
- Niech twoje małżeństwo okaże się równie piękne i przyjemne, jaki bez wątpienia będzie ten dzień – powiedziała, uśmiechając się do Marine, dla której była to już prawdopodobnie ostatnia zabawa w panieńskim stanie. Za kilka dni miał nadejść ślub, a potem życie u boku Morgotha Yaxleya. Wszystkie jednak zasługiwały na taki dzień beztroski i zabawy, zwłaszcza Marine.
Była niezwykle ciekawa, co miało je czekać. Rzeczywiście domyśliła się już wcześniej, że część zabawy odbędzie się na zewnątrz. Wiedziała, jak ważna była wyspa dla Marine i sama też z przyjemnością nasyci się okolicami dworku. Otworzyła pudełeczko, znajdując ładny, skromny pierścionek z perłą. Założyła go na odpowiedni palec, jednocześnie wzdychając w duchu z żalu, że jej dłoni nadal nie zdobił pierścionek zaręczynowy. Była jednak najmłodszą panną w tym gronie, miała jeszcze trochę czasu, zanim ktoś wyjątkowy, starannie zaaprobowany przez jej ród dostąpi zaszczytu włożenia pierścionka na jej zgrabny paluszek.
- Nie wątpię, że to będą wyjątkowe wrażenia. Och, już nie mogę się doczekać tego, co dla nas przygotowałaś! – zachichotała, przekonana że Marine na pewno szykowała dla nich jakąś ciekawą niespodziankę. Najpierw jednak nadszedł czas na wspólny posiłek. Elise z ciekawością przekartkowała menu, zastanawiając się poważnie nad wyborem dania. W końcu zdecydowała się na przystawkę w formie zupy z ryb śródziemnomorskich z sosem rouille jak Bouillabaisse, gołębia Les charmilles z glazurowaną brukselką i octem z czerwonej pomarańczy jako danie główne oraz puszysty mus z owoców marakui z kruchym ciastkiem kokosowym na deser. Jak przystało na wytwory skrzatów Lestrange’ów, dania były naprawdę wyborne. I choć w ostatnich dniach ze stresu jadła niewiele, dziś, pod wpływem miłej atmosfery, postanowiła najeść się do syta podsuniętymi specjałami. Nie piła zbyt wiele alkoholu, woląc jak najdłużej zachować trzeźwą głowę, by móc w pełni korzystać z atrakcji.
| Elise wypiła łącznie 1 i ½ kieliszka
Starała się nie myśleć o wydarzeniach rozgrywających się podczas szczytu. Ani o Percivalu, ani o innych nieszczęściach. Jedynie od czasu do czasu nieco niespokojnie pocierała nadgarstek, a także unikała gwałtownych ruchów. Nawet gorset zawiązała dziś luźniej, by nie uciskał złamanych podczas upadku w Stonehenge żeber, które, choć zaleczone, niekiedy potrafiły jeszcze odezwać się bólem gdy zapominała się i poruszała zbyt gwałtownie. I tak była bardzo szczupła, a przeżywane ostatnio stresy uwypukliły smukłość jej sylwetki, a także bladość cery, choć starała się nadać twarzy zdrowszy koloryt za pomocą delikatnego, naturalnego makijażu.
W pomieszczeniu zbierały się kolejne damy, wszystkie pięknie ubrane. Była nawet Inara, do której Elise na krótki moment podeszła. Lady Carrow lekko odwzajemniła muśnięcie na dłoni i skinęła głową, a Elise posłała jej lekki uśmiech. Po tak traumatycznym doświadczeniu i stracie zasłużyła na odrobinę przyjemnego rozluźnienia. Po chwili odeszła kawałek i przysiadła w jednym z wolnych miejsc, spoglądając w stronę wejścia i witając kolejne wchodzące damy. Uśmiechnęła się promiennie do wchodzącej Elodie, która również miała wkrótce wyjść za mąż, skinęła głową w stronę Rosalie Yaxley, która olśniewała swoim czarem półwili, mimowolnie budząc w Elise zazdrość, bo wiedziała, że bez względu na swoje starania nie przyćmi blaskiem żadnej z dziewcząt, które miały w sobie wilą krew. Zachowywała jednak uśmiech, ukrywający starannie zarówno jej prywatne przemyślenia i emocje, jak i echa niepokoju ostatnich dni. Powitała także kuzynkę Elaine wyglądającą przygnębiająco we wdowiej czerni, oraz wszystkie lady Rosier, które w czerwonych kreacjach również olśniewały. Nieco dziwiła ją obecność wśród dam obecność kobiety pokroju lady Slughorn, nawet bardziej niż obecność Inary.
Niemniej jednak to był dzień Marine, która zapewne miała swoje powody, dla których zaprosiła właśnie obecne tu dzisiaj damy. Elise pozostawało cierpliwie czekać na pojawienie się kuzynki, która niedługo później wkroczyła do salonu, wyglądając jak zwykle olśniewająco i kwitnąco. Wyglądała na szczęśliwą i pełną entuzjazmu, co ucieszyło młodą Nottównę.
Po chwili wszystkie przeszły do jadalni. Elise zostawiła do połowy opróżniony kieliszek i ruszyła wraz z resztą. Usiadła przy stole w pobliżu Marine, doceniając piękne przystrojenie i dekoracje. Spojrzała na zdobione menu, zauważając też małe pudełeczka leżące przed każdą z nich. Zanim jednak sięgnęła z ciekawością do swojego dołączyła do toastu, w odpowiednim momencie unosząc kieliszek z szampanem.
- Niech twoje małżeństwo okaże się równie piękne i przyjemne, jaki bez wątpienia będzie ten dzień – powiedziała, uśmiechając się do Marine, dla której była to już prawdopodobnie ostatnia zabawa w panieńskim stanie. Za kilka dni miał nadejść ślub, a potem życie u boku Morgotha Yaxleya. Wszystkie jednak zasługiwały na taki dzień beztroski i zabawy, zwłaszcza Marine.
Była niezwykle ciekawa, co miało je czekać. Rzeczywiście domyśliła się już wcześniej, że część zabawy odbędzie się na zewnątrz. Wiedziała, jak ważna była wyspa dla Marine i sama też z przyjemnością nasyci się okolicami dworku. Otworzyła pudełeczko, znajdując ładny, skromny pierścionek z perłą. Założyła go na odpowiedni palec, jednocześnie wzdychając w duchu z żalu, że jej dłoni nadal nie zdobił pierścionek zaręczynowy. Była jednak najmłodszą panną w tym gronie, miała jeszcze trochę czasu, zanim ktoś wyjątkowy, starannie zaaprobowany przez jej ród dostąpi zaszczytu włożenia pierścionka na jej zgrabny paluszek.
- Nie wątpię, że to będą wyjątkowe wrażenia. Och, już nie mogę się doczekać tego, co dla nas przygotowałaś! – zachichotała, przekonana że Marine na pewno szykowała dla nich jakąś ciekawą niespodziankę. Najpierw jednak nadszedł czas na wspólny posiłek. Elise z ciekawością przekartkowała menu, zastanawiając się poważnie nad wyborem dania. W końcu zdecydowała się na przystawkę w formie zupy z ryb śródziemnomorskich z sosem rouille jak Bouillabaisse, gołębia Les charmilles z glazurowaną brukselką i octem z czerwonej pomarańczy jako danie główne oraz puszysty mus z owoców marakui z kruchym ciastkiem kokosowym na deser. Jak przystało na wytwory skrzatów Lestrange’ów, dania były naprawdę wyborne. I choć w ostatnich dniach ze stresu jadła niewiele, dziś, pod wpływem miłej atmosfery, postanowiła najeść się do syta podsuniętymi specjałami. Nie piła zbyt wiele alkoholu, woląc jak najdłużej zachować trzeźwą głowę, by móc w pełni korzystać z atrakcji.
| Elise wypiła łącznie 1 i ½ kieliszka
Jak bardzo lubiłam gdy miałam możliwość wzięcia udziału w spotkaniu towarzyskim, których ostatnio przecież było tak strasznie mało. A wszystko co się działo miało dodatkowo polityczną otoczkę, bo mimo, że minęło już troszkę czasu od wydarzeń w Stonehenge, to nadal były one chętnie komentowane także przez kobiety. Nie miałabym osobiście nic przeciwko temu, aby o tym porozmawiać. Nie sądziłam jednak, że wieczór panieński lady Lestrange pójdzie w tą polityczną stronę. Zgromadziłyśmy się tutaj aby uczcić jej zamążpójście. Za mojego kuzyna i mojego nestora w co ciągle nie potrafiłam uwierzyć. Czułam z tym związany niepokój i strach o zbliżające się czasy, ale ze względu na mój stan nie mogłam sobie pozwolić na dodatkowe nerwy. Dlatego z taką radością przyjęłam fakt, że będę mogła oderwać się trochę od szarości codziennego życia i, mam nadzieję, dobrze bawić wśród innych lady. Listy gości co prawda nie komentowałam, nie pojawiła się żadna kobieta, której tu być nie powinno. Mogłam mieć co prawda zastrzeżenia do lady Carrow. Nosiła w swoim łonie bękarta, miała ogromne szczęście, że jej rodzina zgodziła się przyjąć ją do siebie i wziąć na swoje barki odpowiedzialność wychowania jej syna. Nie do końca wiedziałam czy jej współczuć i jak do końca w tej sytuacji ją traktować, dlatego pozostawałam w neutralnej pozycji tak samo jak stosunki między naszymi rodzinami. Wydało mi się to najbardziej odpowiednie.
- Oj, droga Fantine. I tak wiem, że od środka zżera cię ciekawość - odpowiedziałam jej równie radosnym tonem.
Na szczęście zbyt długo na ową najjaśniejszą gwiazdę dzisiejszego wieczora nie musiałam czekać. Także była szansa, że moja ciekawość równie szybko zostanie zaspokojona. W międzyczasie pojawiła się także lady Avery, z którą przywitałam się uprzejmie, ale już później moja uwaga całkowicie skupiła się na Marine, która zaszczyciła nas swoją obecnością. Wraz z innymi damami po wysłuchaniu przywitania skierowałam się w stronę jadalni. Nie do końca dobrze czułam się wśród tych jasnych barw, dookoła mnie było pełno błękitu, któremu tak daleko od dobrze znanych mi zieleni czy odcieni fioletu. Zastanawiałam się jak Marine przeżyje przeprowadzkę do ciemnego Yaxley’s Hall, do Fenland otoczonego mrocznymi lasami, z których dobiegały dźwięki żyjących tam trolli. Czy uda jej się przywyknąć do ciemniejszej oprawy pomieszczeń i dobiegającej zewsząd zieleni i srebra? Będzie musiała. Jej przyszły mąż a mój kuzyn był niezwykle związany ze swoim rodem. Miałam wrażenie, że wyzwaniem będzie pokochanie Fenland jak własnego domu. Ponoć istniało coś takiego jak klątwa żon Yaxley’ów, jedynie matka Morgoth’a się mu nie poddała i dzielnie trwała u boku męża. Patrząc na lady Lestrange zastanawiałam się czy posiada tyle wewnętrznej siły, aby wytrwać w szczęściu na naszych terenach.
Usiadłam na wskazanym miejscu i wyczekiwałam na ciąg dalszy przyjęcia. Standardowo zaczęło się od toastu, uchwyciłam więc w dłoń kieliszek z szampanem. Nie miałam zamiaru wypijać go w całości, ale wypadało jedynie chociaż zamoczyć w nim swoje usta. Z uśmiechem spoglądałam na Marine i w głębi duszy cieszyłam się, że nie byłam w jej sytuacji. Nie musiałam opuszczać swojego domu, swojej rodziny. Moje miejsce było w Fenland, od zawsze to wiedziałam. I tak bardzo cieszyłam się, że mogłam tego doświadczyć. Po skończonym toaście i wzięciu łyka szampana, odłożyłam kieliszek na stół.
Z zainteresowaniem spoglądałam na pierścionek, który został mi wręczony. Potem z podejrzliwością spojrzałam na Marinę, a kąciki moich ust delikatnie uniosły się do góry.
- Marine, brzmisz bardzo tajemniczo - stwierdziłam wsuwając pierścionek na palec. - Mam nadzieję, że twoja obietnica się spełni i będziemy miały co wspominać podczas wspólnych herbat w salonie w Yaxley’s Hall.
Mając francuskią rodzinę typowo francuskie propozycje dań nie były dla mnie niczym strasznym, dlatego po chwili namysłu udało mi się wybrać pierwsze danie.
Na jej talerzu pojawiła się zupa z ryb śródziemnomorskich na przystawkę, na danie główne zażyczyłam sobie medalion z żabnicy Mousseline z pietruszki, trawa cytrynowa, zielony groszek, a na deser puszysty mus z owoców marakui z kruchym ciastkiem kokosowym. Gdy już wszystkie panie dostały swoje danie i rozpoczęłyśmy posiłek mogłam zwrócić się do jednej z dam, aby zamienić z nią kilka słów.
- Bardzo dobrze cię widzieć, Elaine - zwróciłam się do kobiety uprzejmie. Minęło parę miesięcy odkąd owdowiała i było mi jej bardzo żal. Musiała być niezwykle silna by to przetrwać - Pozdrów proszę ode mnie swojego syna. To już duży chłopczyk, prawda?
| Rosalie wypiła 1/2 kieliszka
- Oj, droga Fantine. I tak wiem, że od środka zżera cię ciekawość - odpowiedziałam jej równie radosnym tonem.
Na szczęście zbyt długo na ową najjaśniejszą gwiazdę dzisiejszego wieczora nie musiałam czekać. Także była szansa, że moja ciekawość równie szybko zostanie zaspokojona. W międzyczasie pojawiła się także lady Avery, z którą przywitałam się uprzejmie, ale już później moja uwaga całkowicie skupiła się na Marine, która zaszczyciła nas swoją obecnością. Wraz z innymi damami po wysłuchaniu przywitania skierowałam się w stronę jadalni. Nie do końca dobrze czułam się wśród tych jasnych barw, dookoła mnie było pełno błękitu, któremu tak daleko od dobrze znanych mi zieleni czy odcieni fioletu. Zastanawiałam się jak Marine przeżyje przeprowadzkę do ciemnego Yaxley’s Hall, do Fenland otoczonego mrocznymi lasami, z których dobiegały dźwięki żyjących tam trolli. Czy uda jej się przywyknąć do ciemniejszej oprawy pomieszczeń i dobiegającej zewsząd zieleni i srebra? Będzie musiała. Jej przyszły mąż a mój kuzyn był niezwykle związany ze swoim rodem. Miałam wrażenie, że wyzwaniem będzie pokochanie Fenland jak własnego domu. Ponoć istniało coś takiego jak klątwa żon Yaxley’ów, jedynie matka Morgoth’a się mu nie poddała i dzielnie trwała u boku męża. Patrząc na lady Lestrange zastanawiałam się czy posiada tyle wewnętrznej siły, aby wytrwać w szczęściu na naszych terenach.
Usiadłam na wskazanym miejscu i wyczekiwałam na ciąg dalszy przyjęcia. Standardowo zaczęło się od toastu, uchwyciłam więc w dłoń kieliszek z szampanem. Nie miałam zamiaru wypijać go w całości, ale wypadało jedynie chociaż zamoczyć w nim swoje usta. Z uśmiechem spoglądałam na Marine i w głębi duszy cieszyłam się, że nie byłam w jej sytuacji. Nie musiałam opuszczać swojego domu, swojej rodziny. Moje miejsce było w Fenland, od zawsze to wiedziałam. I tak bardzo cieszyłam się, że mogłam tego doświadczyć. Po skończonym toaście i wzięciu łyka szampana, odłożyłam kieliszek na stół.
Z zainteresowaniem spoglądałam na pierścionek, który został mi wręczony. Potem z podejrzliwością spojrzałam na Marinę, a kąciki moich ust delikatnie uniosły się do góry.
- Marine, brzmisz bardzo tajemniczo - stwierdziłam wsuwając pierścionek na palec. - Mam nadzieję, że twoja obietnica się spełni i będziemy miały co wspominać podczas wspólnych herbat w salonie w Yaxley’s Hall.
Mając francuskią rodzinę typowo francuskie propozycje dań nie były dla mnie niczym strasznym, dlatego po chwili namysłu udało mi się wybrać pierwsze danie.
Na jej talerzu pojawiła się zupa z ryb śródziemnomorskich na przystawkę, na danie główne zażyczyłam sobie medalion z żabnicy Mousseline z pietruszki, trawa cytrynowa, zielony groszek, a na deser puszysty mus z owoców marakui z kruchym ciastkiem kokosowym. Gdy już wszystkie panie dostały swoje danie i rozpoczęłyśmy posiłek mogłam zwrócić się do jednej z dam, aby zamienić z nią kilka słów.
- Bardzo dobrze cię widzieć, Elaine - zwróciłam się do kobiety uprzejmie. Minęło parę miesięcy odkąd owdowiała i było mi jej bardzo żal. Musiała być niezwykle silna by to przetrwać - Pozdrów proszę ode mnie swojego syna. To już duży chłopczyk, prawda?
| Rosalie wypiła 1/2 kieliszka
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Sztuka udawania, że się nie widzi była dzisiejszego wieczoru trudnym przeciwnikiem. Inara zazwyczaj widziała za dużo i próba całkowitego ignorowania przemykającej na niektórych obliczach, skrywanej pogardy? Ale to nie było wszystko. Były spojrzenia ciepłe, patrzące na nią tak, jak zawsze. Nawet za obojętność była wdzięczna. Nie musiała wszystkich darzyć sympatia i jej nie musiano okazywać podobnej naleciałości. A w przypadku niektórych, byłoby to wręcz zabawne. Fantine była tego żywym przykładem i uśmiech, który tak pięknie kleił się do jej warg, nie miał w sobie nic przyjemnego. Inara prześlizgnęła się wiec wzrokiem po licu panny Rosier, jak po pustym dzbanie, który nie miał nic nic do zaoferowania... prócz pustki.
W pozostałych momentach, po prostu posyłała uprzejme skinienie, czasem milcząco tkwiła wzrokiem gdzieś przy oknach, od czasu do czasu słuchając powoli toczących się rozmów. Nieco odległy uśmiech wciąż tkwił na malowanych czerwienią wargach, nieżalenie od okoliczności. Nie przyszła tu dla żadnych konwenansów. Chciała swoja obecnością nie tylko przerwać zamykająca się w okół niej przestrzeń, ale przede wszystkim, ze względu na samą Marine. Była zbyt bliską osobą dla Morgotha, miała stać się jeszcze bliższa, a Inara nie chciała stać obojętnie, przyglądając się poczynaniom. Młodziutka arystokratka wniosła ze sobą coś bardzo żywego, wykazując się o wiele większa mądrością, niż mógł znaczyć jej wiek. I chociaż nigdy nie powiedziała tego na głos, była fascynująca. I z tą większą ulgą przywitała jej obecność, pośród zebranych panien.
Słowa, które padły z ust gospodyni wieczoru, rzeczywiście brzmiały intrygująco. A skoro mówiła je z taka lekkością, kryło się za nimi coś bardziej wyjątkowego, niż względne standardy wieczorów dla dam. Prawdopodobnie, gdyby miały spędzić cały czas we własnym towarzystwie, opierając się wyłącznie na rozmowach, nie byłoby przewidziane pozostawanie w posiadłości aż do jutrzejszego ranka. Spokój brzmiał jeszcze bardziej tajemniczo i na tym aspekcie skupiała się alchemiczka.
Starała się nie oddalać od towarzystwa Lei i to obok niej usiadła, gdy zostały zaproszone do jadalni. Ostrożnie poprawiła brzegi sukni, ostatecznie układając dłonie na wysokości brzucha. Słuchała padających słów, a gdy przyszło do wzniesienia toastu, uniosła szklane naczynie, upijając łyk źródlanej wody. W przezroczystej przestrzeni pływały listki mięty. Dzisiejszego wieczoru, nie miała kosztować żadnego alkoholu - L'Amour, l'aventure et la vie - powtórzyła za Marine, płynnie przechodząc na język francuski. Tonacja pociągała wspomnienia, a i same przygotowane potrawy serwowały Inarze przyjemną falę wspomnień.
Delikatne puzderko i mieniący się w świetle, drobny pierścionek, wsunęła na palec bez namysłu, tuz obok iskrzącej zieleni oczka biżuterii, znajdującej się na drugiej dłoni. Pierścionek zaręczony, którego nie miała zdjąć nigdy. Obrączka, która próbowano jej odebrać, ukryła na cienkim łańcuszku, schowanym głęboko na piersi. Ale o tym, nie miała mówić nikomu.
Nachyliła się lekko w stronę jasnego profilu Lei. Nie potrafiła powstrzymać ciepłego uśmiechu, który zadźwięczał jaszcze zanim odpowiedziała jej na pytanie - Częściej niż bym się spodziewała - wysunęła dłoń z widelczykiem nad wspomnianym specjałem, by bez skrupułów wsunąć gotowy do ust - smakują lepiej, niż wyglądają - dodała ciszej, podsuwając w stronę arystokratki wspomniane - We Francji ciężko obyć się bez podobnych rarytasów. Ale nie martw się, sama długo się do nich przekonywałam - w oku błysnęła dawna, nieco jaśniejsza iskra, która mieniła się zawsze, gdy opowiadała o Francji. Tak, zdecydowanie tęskniła. I tęskna, migająca nostalgią chwila minęła, nim odezwała się powtórnie - Czuję, że później nie będziemy miały zbyt wiele okazji do takich rozmów - odetchnęła cicho, odkładając na bok sztućce. palce zatańczyły przy kryształowym kieliszku, w którym raz za razem, mieniło się światło. Kątem oka chwyciła oblicze Elaine, która dziś nie odezwała się do niej ani jednym słowem. Cień smutku zatańczył w spojrzeniu, nim odwróciła się ponownie do swej towarzyszki. W końcu, obiecała, że będzie lepiej.
Inara nie pije alkoholu.
W pozostałych momentach, po prostu posyłała uprzejme skinienie, czasem milcząco tkwiła wzrokiem gdzieś przy oknach, od czasu do czasu słuchając powoli toczących się rozmów. Nieco odległy uśmiech wciąż tkwił na malowanych czerwienią wargach, nieżalenie od okoliczności. Nie przyszła tu dla żadnych konwenansów. Chciała swoja obecnością nie tylko przerwać zamykająca się w okół niej przestrzeń, ale przede wszystkim, ze względu na samą Marine. Była zbyt bliską osobą dla Morgotha, miała stać się jeszcze bliższa, a Inara nie chciała stać obojętnie, przyglądając się poczynaniom. Młodziutka arystokratka wniosła ze sobą coś bardzo żywego, wykazując się o wiele większa mądrością, niż mógł znaczyć jej wiek. I chociaż nigdy nie powiedziała tego na głos, była fascynująca. I z tą większą ulgą przywitała jej obecność, pośród zebranych panien.
Słowa, które padły z ust gospodyni wieczoru, rzeczywiście brzmiały intrygująco. A skoro mówiła je z taka lekkością, kryło się za nimi coś bardziej wyjątkowego, niż względne standardy wieczorów dla dam. Prawdopodobnie, gdyby miały spędzić cały czas we własnym towarzystwie, opierając się wyłącznie na rozmowach, nie byłoby przewidziane pozostawanie w posiadłości aż do jutrzejszego ranka. Spokój brzmiał jeszcze bardziej tajemniczo i na tym aspekcie skupiała się alchemiczka.
Starała się nie oddalać od towarzystwa Lei i to obok niej usiadła, gdy zostały zaproszone do jadalni. Ostrożnie poprawiła brzegi sukni, ostatecznie układając dłonie na wysokości brzucha. Słuchała padających słów, a gdy przyszło do wzniesienia toastu, uniosła szklane naczynie, upijając łyk źródlanej wody. W przezroczystej przestrzeni pływały listki mięty. Dzisiejszego wieczoru, nie miała kosztować żadnego alkoholu - L'Amour, l'aventure et la vie - powtórzyła za Marine, płynnie przechodząc na język francuski. Tonacja pociągała wspomnienia, a i same przygotowane potrawy serwowały Inarze przyjemną falę wspomnień.
Delikatne puzderko i mieniący się w świetle, drobny pierścionek, wsunęła na palec bez namysłu, tuz obok iskrzącej zieleni oczka biżuterii, znajdującej się na drugiej dłoni. Pierścionek zaręczony, którego nie miała zdjąć nigdy. Obrączka, która próbowano jej odebrać, ukryła na cienkim łańcuszku, schowanym głęboko na piersi. Ale o tym, nie miała mówić nikomu.
Nachyliła się lekko w stronę jasnego profilu Lei. Nie potrafiła powstrzymać ciepłego uśmiechu, który zadźwięczał jaszcze zanim odpowiedziała jej na pytanie - Częściej niż bym się spodziewała - wysunęła dłoń z widelczykiem nad wspomnianym specjałem, by bez skrupułów wsunąć gotowy do ust - smakują lepiej, niż wyglądają - dodała ciszej, podsuwając w stronę arystokratki wspomniane - We Francji ciężko obyć się bez podobnych rarytasów. Ale nie martw się, sama długo się do nich przekonywałam - w oku błysnęła dawna, nieco jaśniejsza iskra, która mieniła się zawsze, gdy opowiadała o Francji. Tak, zdecydowanie tęskniła. I tęskna, migająca nostalgią chwila minęła, nim odezwała się powtórnie - Czuję, że później nie będziemy miały zbyt wiele okazji do takich rozmów - odetchnęła cicho, odkładając na bok sztućce. palce zatańczyły przy kryształowym kieliszku, w którym raz za razem, mieniło się światło. Kątem oka chwyciła oblicze Elaine, która dziś nie odezwała się do niej ani jednym słowem. Cień smutku zatańczył w spojrzeniu, nim odwróciła się ponownie do swej towarzyszki. W końcu, obiecała, że będzie lepiej.
Inara nie pije alkoholu.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Proszę o nieczytanie w moich myślach., mam II poziom kłamstwa
Udawanie przychodziło Fantine równie łatwo, co oddychanie. Chyba po prostu urodziła się złotousta, lecz kryształ tego talentu szlifowało w diament nieustannie środowisko, w którym się wychowywała. Czyż szlacheckie salony nie były niczym innym jak misternie tkaną przez lordów i lady siecią kłamstw i intryg? Nic tu nie było prawdziwe, próżno szukać szczerości. Fantine uczyła się w nim funkcjonować, przychodziło jej to z lekkością, czuła wręcz przyjemność; zjawiskowo poruszała się po tej linie, czuła coraz pewniej, obdarzając wszystkich czarującym uśmiechem. Nawet, gdy czuła pogardę jak wówczas, kiedy przelotnie zerknęła na Inarę Carrow, próżno było jej szukać na bladej twarzy Róży. Nie pozwoliłaby sobie na to. Uśmiechała się niezmiennie, promiennie, potrafiła grać, coraz lepiej panowała nad tą sztuką, a prawdziwe emocje kryła w sobie głęboko. Na szczerość pozwalała sobie wyłącznie w obecności najbliższych.
- Ależ oczywiście, że tak, Rosalie - przyznała szczerze, sącząc szampana z eleganckiego kieliszka. - Nie zmienia to faktu, że wiedzieć nie chcę. Czyż nie o to chodzi? O oczekiwanie?
Czuła szczerą ekscytację na myśl o dzisiejszym wieczorze, który przygotowała dla nich lady Marine Lestrange. Róża zdążyła poznać już jej umiłowanie do sztuk pięknych i doskonały gust, wiedziała więc, że się nie zawiedzie - a jej wieczór panieński wspominać będzie jeszcze długo.
Lady Elaine Avery obdarzyła ciepłym, pełnym otuchy uśmiechem; dzieliło je kilka lat, Fantine jednak czuła wobec niej sympatię, połączyła je nić porozumienia - i współczucie wobec tego, co ją spotkało było szczere. Śmierć małżonka, utrata brata... Ileż bólu mogło znieść to drobne ciało!
Trzymała się blisko najdroższych Melisande i Darcy, gdy pojawiła się najjaśniejsza gwiazda tego wieczoru. Wyglądała pięknie - młodo, świeżo, olśniewająco. Jej uroda doskonale współgrała z rodowymi barwami, a krój sukni podkreślał smukłą sylwetkę. Czerwone usta Fantine wygięły się w pełnym uznania uśmiechu, który pogłębił się, gdy zasiadły do kolacji. Zadbano o każdy, najdrobniejszy detal, co zachwycało poczucie estetyki młodej malarki. Musiała jednak przyznać, że poczuła zaskoczenie ujrzawszy drobne puzderka, w których czekały na nich prezenty. Nim jednak otworzyła własne, skupiła spojrzenie zielonych oczu na Marine, ujęła w dłoń drugi kieliszek szampna i powtórzyła za nią z nienagannym francuskim akcentem: - L'Amour, l'aventure et la vie!
Dopiero, kiedy wzniosły toast, zdecydowała się otworzyć prezencik. Delikatny pierścionek z perłą prędko znalazł się na palcu Róży.
- Droga lady Madeline, niewątpliwie powinnaś! Druga taka okazja nie powtórzy się już przecież - zwróciła się do blondynki Fanny, zachęcając ją uśmiechem do zrealizowania tego pomysłu. Czyż wieczory spędzane w towarzystwie szlachetnie urodzonych dam nie były wspaniałe?
W pewnym momencie Fantine poprosiła zebrane damy o uwagę i uniosła kieliszek. - Niewątpliwie dzisiejszy wieczór będzie dla nas wszystkich niezapomniany, mon chérie, dlatego już teraz pragnę podziękować ci zaproszenie i za niego. Niech będzie przede wszystkim dla ciebie szczęśliwy, a twe małżeństwo - jeszcze szczęśliwsze - wznosząc toast za przyszłą pannę młodą spoglądała wprost na nią, uśmiechając się szczerze i ciepło.
Kolację zdecydowała rozpocząć się od tradycyjnej, francuskiej przystawki - ślimaków po burgundzku z masłem czosnkowym.
| Fantine pije trzeci kieliszek szampana!
Udawanie przychodziło Fantine równie łatwo, co oddychanie. Chyba po prostu urodziła się złotousta, lecz kryształ tego talentu szlifowało w diament nieustannie środowisko, w którym się wychowywała. Czyż szlacheckie salony nie były niczym innym jak misternie tkaną przez lordów i lady siecią kłamstw i intryg? Nic tu nie było prawdziwe, próżno szukać szczerości. Fantine uczyła się w nim funkcjonować, przychodziło jej to z lekkością, czuła wręcz przyjemność; zjawiskowo poruszała się po tej linie, czuła coraz pewniej, obdarzając wszystkich czarującym uśmiechem. Nawet, gdy czuła pogardę jak wówczas, kiedy przelotnie zerknęła na Inarę Carrow, próżno było jej szukać na bladej twarzy Róży. Nie pozwoliłaby sobie na to. Uśmiechała się niezmiennie, promiennie, potrafiła grać, coraz lepiej panowała nad tą sztuką, a prawdziwe emocje kryła w sobie głęboko. Na szczerość pozwalała sobie wyłącznie w obecności najbliższych.
- Ależ oczywiście, że tak, Rosalie - przyznała szczerze, sącząc szampana z eleganckiego kieliszka. - Nie zmienia to faktu, że wiedzieć nie chcę. Czyż nie o to chodzi? O oczekiwanie?
Czuła szczerą ekscytację na myśl o dzisiejszym wieczorze, który przygotowała dla nich lady Marine Lestrange. Róża zdążyła poznać już jej umiłowanie do sztuk pięknych i doskonały gust, wiedziała więc, że się nie zawiedzie - a jej wieczór panieński wspominać będzie jeszcze długo.
Lady Elaine Avery obdarzyła ciepłym, pełnym otuchy uśmiechem; dzieliło je kilka lat, Fantine jednak czuła wobec niej sympatię, połączyła je nić porozumienia - i współczucie wobec tego, co ją spotkało było szczere. Śmierć małżonka, utrata brata... Ileż bólu mogło znieść to drobne ciało!
Trzymała się blisko najdroższych Melisande i Darcy, gdy pojawiła się najjaśniejsza gwiazda tego wieczoru. Wyglądała pięknie - młodo, świeżo, olśniewająco. Jej uroda doskonale współgrała z rodowymi barwami, a krój sukni podkreślał smukłą sylwetkę. Czerwone usta Fantine wygięły się w pełnym uznania uśmiechu, który pogłębił się, gdy zasiadły do kolacji. Zadbano o każdy, najdrobniejszy detal, co zachwycało poczucie estetyki młodej malarki. Musiała jednak przyznać, że poczuła zaskoczenie ujrzawszy drobne puzderka, w których czekały na nich prezenty. Nim jednak otworzyła własne, skupiła spojrzenie zielonych oczu na Marine, ujęła w dłoń drugi kieliszek szampna i powtórzyła za nią z nienagannym francuskim akcentem: - L'Amour, l'aventure et la vie!
Dopiero, kiedy wzniosły toast, zdecydowała się otworzyć prezencik. Delikatny pierścionek z perłą prędko znalazł się na palcu Róży.
- Droga lady Madeline, niewątpliwie powinnaś! Druga taka okazja nie powtórzy się już przecież - zwróciła się do blondynki Fanny, zachęcając ją uśmiechem do zrealizowania tego pomysłu. Czyż wieczory spędzane w towarzystwie szlachetnie urodzonych dam nie były wspaniałe?
W pewnym momencie Fantine poprosiła zebrane damy o uwagę i uniosła kieliszek. - Niewątpliwie dzisiejszy wieczór będzie dla nas wszystkich niezapomniany, mon chérie, dlatego już teraz pragnę podziękować ci zaproszenie i za niego. Niech będzie przede wszystkim dla ciebie szczęśliwy, a twe małżeństwo - jeszcze szczęśliwsze - wznosząc toast za przyszłą pannę młodą spoglądała wprost na nią, uśmiechając się szczerze i ciepło.
Kolację zdecydowała rozpocząć się od tradycyjnej, francuskiej przystawki - ślimaków po burgundzku z masłem czosnkowym.
| Fantine pije trzeci kieliszek szampana!
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Salon I
Szybka odpowiedź