Madeline Norma Levin
Nazwisko matki: Skamander
Miejsce zamieszkania: Alnwick, na północy Anglii
Czystość krwi: Czysta
Status majątkowy: Średniozamożna
Zawód: Auror
Wzrost: 168cm
Waga: 55kg
Kolor włosów: Brąz
Kolor oczu: Ciemny brąz
Znaki szczególne: Niewielkie blizny na rękach, ciele; większa wzdłuż obojczyka - pamiątki po wykonywanej pracy.
10 1⁄2 cala, dość sztywna, cyprys, łuska smoka
Gryffindor
Lwica
Umierającego/doznającego krzywdy Alexandera
Pieczonym jabłkiem z cynamonem i wanilią, powietrzem po burzy
Alexandra, całego i zdrowego
Literaturą, runami, klątwami
Jastrzębom
Jeżdżę konno, pływam, pojedynkuję się
Klasycznej, nowoczesnej
Marilhea Peillard
Pamiętasz? Jeszcze jakiś czas temu, byliśmy szczęśliwi. Pamiętasz, Alexandrze? Czy wraz z życiem uciekły z Ciebie również wspomnienia? Może głos mój i dotyk wydaje Ci się obcy? Może nie słyszysz, ani nie czujesz już wcale, ani mnie, ani nikogo innego. Może, choć ja wciąż liczę, że nie zapomniałeś.
Zawsze powtarzałeś mi, że dzień w którym po raz pierwszy zachłysnęłam się powietrzem, wydając z siebie przeraźliwy krzyk, był dniem w którym wasze dotychczasowe życie zmieniło się o 180 stopni. Oczywiście nie mogłeś tego pamiętać, nie jesteś wszak wiele starszy ode mnie. Musiałeś więc zasłyszeć ów wzdychane wspomnienie z mych pierwszych godzin życia u babki lub rodziców, którzy jeszcze długo potem zachwycali się narodzinami upragnionej córki. Choć ku rozpaczy matki, mojej głowy nie zdobiły złote loki a oczy nie były koloru nieba. Musiała więc zadowolić się dwoma, czarnymi jak węgiel punkcikami, wpatrującymi się w nią z nieukrywaną ciekawością oraz niemal równie ciemnymi kosmykami, niesfornie opadającymi na mą pyzatą buzię.
Mówiłeś mi również, że byłam niezdrowo energicznym dzieckiem, że wszędzie było mnie aż za pełno a psoty z mojej strony stanowiły nieodłączny element dnia codziennego. Zawsze zbierałeś za mnie bury, począwszy od lewitujących talerzy napędzanych przez moje pierwsze, niekontrolowane podrygi w dziedzinie magii, na wybrykach w Hogwarcie skończywszy.
Od samego początku stanowiłeś dla autorytet, wzór do naśladowania. Pewnie dlatego chodziłam za Tobą krok w krok, często wywołując u Ciebie napady bezsilności kiedy po którymś z kolei "nie możesz iść ze mną" zalewałam się gorzkimi łzami i wyłam na całą okolicę, zmuszając Cię tym samym do zabrania małej beksy ze sobą. Mając samych braci, z innymi dziewczynkami wspólne miałam tylko fryzury i stroje, choć to drugie da się skwitować krótkim stwierdzeniem: Daremne próby matki strojenia córki w sukienki. Chodziłam jak chłopak, bawiłam się jak chłopak, praktycznie byłam chłopakiem. Nasze wspólne spędzanie czasu polegały głównie na urządzaniu wyścigów na miotłach, chodzeniu po drzewach oraz burzeniu spokoju mieszkańców pobliskiego stawu. Nic dziwnego więc, że moją delikatną skórę zdobiły liczne rany i siniaki. Pamiętam też jak kiedyś przypadkowo podpaliłeś mi moje piękne, grube warkocze! Matka na ten widok zemdlała a ja przez kilka miesięcy naprawdę wyglądałam jak jej kolejny syn, a nie córka.
Rodzice, choć pozwalali nam na wiele, zawsze dbali o nasze wychowanie. Fakt, że nie zawsze stosowaliśmy się do ustanowionych zasad, nie znaczył więc, że ich znajomość była nam obca. Matka kładła duży nacisk na sposób w jaki się wypowiadamy. Kiedy tylko miała czas goniła nas do książek, przez co poza bogatym słownictwem, zyskiwaliśmy również wiedzę. Zachęcała nas do mówienia tego co myślimy, posiadania własnego zdania, wygłaszania go - w sposób kulturalny, oczywiście. Ojciec uczył jazdy konnej, podstaw szermierki. Zabierał nad staw, w którym latem zażywaliśmy kąpieli a zimą ślizgaliśmy się po jego tafli. Od małego wpajali nam podstawowe wartości, tak różne od tych, którymi rządzi się świat dzisiejszy. Nauczyli wielu rzeczy, również miłości. Powtarzali nam, że każdy człowiek jest równy, choć zawsze znajdą się tacy, którzy będą uważać się za lepszych od innych. Wiedzeni takimi a nie innymi wartościami, nasze serca były odważne a języki cięte jak brzytwa - co nie raz i nie dwa wpędziło na w tarapaty.
Ostatnio ktoś zaproponował mi, że wstawi dla mnie dodatkową pryczę do sali, bym mogła tu z Tobą sypiać. Pewnie dlatego, że ślęczę przy Twoim łóżku godzinami. Jednak oprócz nadziei, że właśnie ten dzień będzie tym, w którym otworzysz ponownie oczy, dajesz mi poczucie bezpieczeństwa, pozwalasz zebrać myśli. Jesteś moją ostoją, azylem do którego tak chętnie uciekałam i będę uciekać - ta kwestia już zawsze pozostanie niezmienna.
Naszą pierwsza wspólna podróż Expresem do Hogwartu. Nie umiałam usiedzieć na miejscu. Wierciłam się, chodziłam korytarzem w te i z powrotem, zaglądałam do innych przedziałów a kiedy nie przyklejałam się do szyby jak mały glonojad, zalewałam was falą pytań. Zakładam, że już po pierwszej godzinie mieliście mnie dość, choć tego nie okazywaliście, cierpliwie znosząc moją nadpobudliwość. Muszę przyznać, że wtedy po raz pierwszy w życiu się stresowałam. Zastanawiałam się co będzie, jeśli nie trafię do Gryffindoru. Czy jeśli przydzielą mnie do innego domu, przyniosę wam wstyd i będzie to równoznaczne z tym, że moje serce nie jest jednak tak szlachetne jak mówią. Z perspektywy czasu wydaje się to śmieszne, przecież byłam chodzącą definicją Gryfona, co zresztą nie raz w późniejszych latach udowodniłam.
Czasami chciałabym tam wrócić. Móc znów przemierzać chłodne korytarze tego zamczyska, przesiadywać na błoniach łapiąc pierwsze wiosenne promienie słońca... Brakuje mi tego. Brakuje mi beztroski i lekkości tamtych czasów - przynajmniej do momentu zanim Gellert Grindelwald objął stołek dyrektorski.
Wcześniej jednak, cóż mogło być naszym największym problemem? Co mogło sprawiać nam utrapienie tak wielkie, by spędzać sen z powiek? Egzamin z eliksirów? Przesadzanie mandragor na zielarstwie w obawie o swój słuch? A może zakłady o to kto więcej wytrzyma we wrzeszczącej chacie? Do Twoich z pewnością należało odganianie moich adoratorów, którzy to raz po raz zbierali się na odwagę, by podejść do młodszej siostry Levinów. I w zasadzie nie ma się co dziwić - w końcu wyrosłam na całkiem zgrabną dziewczynę, urodą dorównując nawet pannom o krwi błękitnej. Nie powinieneś jednak aż tak zaprzątać sobie tym głowy, w tym okresie swojego życia, swe serce oddawałam jedynie bohaterom powieści... Czasem myślę, że na tym powinnam była poprzestać.
Pamiętam również wyjce od matki. Dostawaliśmy średnio po jednym na głowę, głównie wtedy, kiedy dochodziły do niej wieści o kolejnych naszych wybrykach. Szlabany były mi więc dobrze znane i jestem niemal pewna, że gdyby istniała jakaś punktacja za ich odbywanie, plasowałabym się w czołówce wraz z resztą swej świty. Powszechnie wiadomy był bowiem fakt, że panna Levine nigdy nie działała w pojedynkę, to też karne czyszczenie kociołków czy szorowanie podłogi dzieliła z towarzyszami. Odbywaliśmy kary wszyscy razem, tak jak i razem ucieraliśmy nosa nadętym ślizgonom. Śmiałeś się wtedy, że pójdę w ślady ojca i za kilka lat to ja będę ganiać za czarnoksiężnikami, bo moje poczucie sprawiedliwości i chęć niesienia pomocy innym jest zbyt silna. Od początku bowiem uwielbiałam OPCM, równie mocno co Zaklęcia i Runy, i choć darzyłam uczuciem jeszcze parę przedmiotów, tak te trzy były moim konikiem, a raczej trzema - co zresztą udowadniałam pod koniec każdego roku, zdając egzaminy na stopień (minimum) Powyżej oczekiwań. Patrząc więc na to czym trudnię się dzisiaj, nie pomyliłeś się zbytnio. Choć teraz, to bardziej Twoja zasługa.
Mówią, że w końcu przychodzi taki czas w którym człowiek winien pogodzić się ze swoim losem. Zaakceptować stan rzeczy i ruszyć na przód. Zostawić rzeczy na które nie ma wpływu daleko za sobą... Niech nazwą mnie więc głupią, niech nazwą kolejnym dzieckiem złudnej nadziei na lepsze jutro. Nie umiem odpuszczać, tak jak i Ty nigdy nie umiałeś. Upartość dziedziczy się w genach. A ja, nie mam zamiaru odpuszczać w walce o Ciebie.
Nasze wcześniejsze życie wydaje się teraz jedynie mglistym wspomnieniem, snem który mieliśmy szczęście wyśnić, lecz obudzono nas z niego zbyt wcześnie, zbyt brutalnie. Pamiętasz jak to było po szkole? Kiedy w końcu opuściliśmy Hogwart, wróciliśmy do domu. Pamiętasz jeszcze nasze wielkie plany? Rodzice byli z nas tacy dumni. Z całej naszej trójki. James kończył szkolić się na aurora, ja dopiero zaczynałam a Ty, Ty byłeś wschodzącą gwiazdą Quidditcha. Wszystko układało się tak, jakbyśmy sobie tego życzyli.
Nigdy nie zastanawiałam się nad tym co chce w życiu robić. Mam wrażenie, że po prostu to wiedziałam. Od zawsze. Podczas gdy inni panikowali, ja w skupieniu przygotowywałam się do przyszłego zawodu. Wiedziałam, że chcę kontynuować rodzinną tradycję. Kroczyć ścieżką, na której swe kroki odbił już James, ojciec, dziadek i połowa naszego drzewa genealogicznego. Wiedziałam więc z czym wiąże się bycie aurorem i zdawałam się w pełni akceptować ewentualne konsekwencje, jakie przyjdzie mi ponieść. Trzy letni kurs, na jaki zostałam przyjęta, szybko jednak zweryfikował moje w s z e l k i e wyobrażenia, krążące wokół tego zawodu. Było dużo ciężej niż sobie wyobrażałam - głównie przez fakt, że jestem takiej płci a nie innej. A kobiety wolące ganianie za czarnoksiężnikami od szydełkowania, nie były dobrze spostrzegane przez społeczeństwo. Nikt więc nie patrzył na mnie przychylnym okiem, wręcz przeciwnie. Musiałam udowadniać swą wartość na każdym kroku, być najlepszą z najlepszych. Nie raz i nie dwa wracałam do domu ledwo słaniając się na nogach. Poobijane kończyny, tułów, siniaki, rozcięcia, złamania; chleb powszedni dla rekrutów. Mung więc stał mi bliski na długo przed Twoim wypadkiem. Moje treningi były dużo cięższe, wymagano ode mnie więcej niż od innych. Jeśli jednak myśleli, że mnie złamią - nigdy nie byli bardziej w błędzie.
Miesiące zamieniały się w lata a ja stawałam się coraz lepsza. Pragnęłam udowodnić im (i sobie), że zasługuję na zaszczytne miejsce w ich szeregach. Jeszcze nigdy nie byłam tak zdeterminowana. Przez ten czas zyskałam więc parę nowych blizn do kolekcji, paru nowych przyjaciół (czy mogę do tego zaliczyć odratowanego wozaka?) i parę nowych koszmarów, ale to wszystko i każde z osobna, sprawiało, że miałam ochotę trenować mocniej. Na ostatnim roku zaczęto bowiem zabierać nas na mniejsze misje czy interwencje. Mniejsze, nie oznaczało wcale, że były one mniej niebezpieczne lub mniej brutalne. Widziałam rzeczy, jakie zwykłym angielskim obywatelom nie przyszłyby do głowy, nawet w najśmielszych wyobrażeniach. Od tego czasu, zmieniło się również moje podejście do otaczającego mnie świata. Stałam się bardziej uważna, nieufna. Analizowałam niemalże wszystko, każdy ruch, każdy gest, nie tylko społeczeństwa ale i ludzi u władzy. Zaczęłam widzieć więcej, rozumieć więcej. Jednak to był dopiero początek, preludium do tego, co czekało mnie na zewnątrz, jako pełnoprawnego aurora. Tam nie można było liczyć na niczyją łaskę.
Starałam się jednak zachować swoistą równowagę pomiędzy dawną a obecną mną. Nadal spotykałam się z przyjaciółmi, chadzałam na Twoje mecze - zdzierając przy tym gardło i tracąc resztki nerwów. Raz czy dwa zdarzyło mi się nawet towarzyszyć matce w podróży do Francji, do ciotki. Kiedyś spędzaliśmy tam całe wakacje, co roku, od dziecka. To jej zawdzięczamy tak płynne posługiwanie się językiem francuskim, chwała więc Merlinowi, że dziadek wydał ją za owego mężczyznę.
Może to właśnie próba zachowania względnej normalności, uśpiła moją czujność tamtego wieczoru? Pamiętam ten dzień, a właściwie noc, jakby to się stało wczoraj. Od początku towarzyszyło mi dziwne przeczucie, które tłumaczyłam niewyspaniem i zbyt długim siedzeniem z Jamesem, z którym to zwykliśmy wówczas prowadzić całonocne dywagacje na temat obecnej sytuacji politycznej, społecznej i nasilających się ataków na czarodziei pochodzenia mugolskiego. W oczekiwaniu aż zmyjesz z siebie drażniący nozdrza zapach potu i boiska, przysnęłam na ogromnym fotelu w salonie. Kiedy więc rozległo się stukanie do drzwi, nie miałam ochoty ruszyć chociażby jednej ze swych kończyny w ich kierunku, z początku biorąc to jedynie za element snu. Pukanie jednak stawało się coraz bardziej donośne, co w ostateczności wyrwało mnie z objęć Morfeusza i sprowadziło na ziemię. Pech chciał, że dotarłeś do drzwi pierwszy i nim postawiłam pierwsze kroki, w salonie rozległ się przeraźliwy krzyk, coś błysnęło, huknęło a później, później była już tylko cisza. Dotarcie do holu zajęło mi kilka sekund. Widok jaki zastałam zmroził mi jednak krew w żyłach. Widziałam już wiele, ale tak poskręcanego ciała i takiej ilości krwi - nigdy wcześniej. To co działo się później jest zamazane, niejasne. Pamiętam krzyk, swój krzyk i Jamesa wybiegającego w poszukiwaniu tego, kto zostawił Ci zaklęty wisior. Podobno zachowałam się na tyle trzeźwo, by wezwać magomedyków i zabezpieczyć przedmiot, pół-sprawcę Twego nieszczęścia. W całym tym zamieszaniu nie dostrzegałam szczegółów. Nie widziałam roztrzaskanych okien, powywracanych szafek ani tego, że sama również zostałam ranna. Liczyłeś się tylko Ty. Jak się później okazało, jeden z odłamków szkła rozciął dość głęboko mą skórę od ramienia, aż po obojczyk. Za sprawą czego po dziś dzień widnieje tam blizna. Pamiątka, która już nigdy nie da mi zapomnieć tego, co zdarzyło się tej kwietniowej nocy.
Ileż to już czasu leżysz przykuty do tego szpitalnego łoża? Rok? Dwa? Trzy? W tym roku miną trzy lata. Trzy długie, przeplatane smutkiem i żalem lata. Od Twojego wypadku, wszystko się zmieniło. Począwszy od naszej rodziny, na świecie zewnętrznym skończywszy. Gdybyś się teraz obudził, oh Ally, nie poznałbyś miejsca, w którym dorastałeś.
Trzy lata. Dokładnie tyle minęło od pamiętnej nocy, kiedy to nasze życie przestało być sielanką, rodem z powieści. Trzy lata. Dokładnie tyle wystarczyło, by wszystko uległo diametralnej zmianie. Trzy lata.
Podczas gdy matka odchodziła od zmysłów, szlochając przy Twoim łożu, ja wraz z ojcem i Jamesem przewracaliśmy Anglię do góry nogami w poszukiwaniu sprawcy. Wszystkimi nami, targało silne poczucie winy. Obwinialiśmy się za całą sytuację, choć podejrzewam, że ja i James bardziej, niż rodzice. W końcu to my byliśmy wtedy z Tobą. Dwoje aurorów, którzy nie potrafili obronić własnej krwi. Wstyd.
Emocje jednak tak jak kurz - w końcu opadły. Przyszedł czas na racjonalne myślenie. Rodzice zajęli się więc poszukiwaniem medyków, znachorów, kogokolwiek kto mógłby wybudzić Cię ze snu, na powrót przywrócić Ci życie. Twój brat obrał sobie za cel wytropienie tego, kto Ci to uczynił, choć zdawał się zapaść pod ziemię, pozostawiając po sobie niewiele śladów. Ja zaś zaczęłam zgłębiać tajniki klątw, zaczęłam na powrót uczyć się czytać run. Pragnęłam zrozumieć ich naturę, nauczyć się rozpoznawać zaklęte przedmioty, by finalnie móc posiąść moc ich łamania. Nauki matki nie poszły więc zupełnie w las, rozumiałam podstawowe, niezbyt skomplikowane zapisy, jednak do pełni umiejętności brakowało mi jeszcze sporo czasu i nauki. Czasu którego nigdy nie miałam zbyt wiele - pomimo zaistniałej sytuacji, nie zrezygnowałam z pracy. Poprzysięgłam sobie jednak, że opanuję i tą dziedzinę magii, by w przyszłości móc zapobiec podobnym sytuacjom.
Z każdym kolejnym rokiem powietrze stawało się jednak gęstsze. Problemy zamiast ubywać, zaczynały się piętrzyć. Świat zdawał się zmierzać w złym, nieprzewidywalnym kierunku. Czarodzieje zaczęli zwracać się przeciwko sobie. Zaczęto prześladować tych w których żyłach nie płynęła czysta krew. Ku jasności, od zawsze czuć można było niechęć do tak zwanych mugolaków, nigdy jednak jak teraz, nie była ona tak jawna. O czym świadczyły dekrety, przemówienia, aż w końcu referendum, naszej drogiej, wspaniałej pani Minister. Nieuzasadnione przesłuchania i zaostrzone prawo, wobec tych, którzy zawinili czymś tak prozaicznym, napawało mnie wątpliwościami. Nie byłam pewna tego, jakiej idei jeszcze służę. Nie zamierzałam jednak przyłożyć ręki do pomysłów kobiety, która zdawała się działać niczym imperius w rękach jakiegoś szalonego idealisty. A jeśli o tym już mowa. Jeśli na początku swej pracy sądziłam, że widzę rzeczy okrutne i odrażające, tak nigdy jeszcze nie byłam w błędzie. Na niebie coraz częściej gościł mroczny, budzący strach nawet w najmężniejszych sercach, znak. Symbol śmierci. Gdziekolwiek się bowiem pojawiał, tam odwieczna towarzyszka ludzkości zbierała krwawe żniwo. Dotyczyło ono zarówno mugoli, jak i czarodziei o krwi czystej a nawet zwierząt - w tym przypadku, jednorożców.
Jednak nawet w mroku, można odnaleźć światło. Promyk nadziei, jaki stanowiła garstka przeróżnych ludzi, zjednoczonych w jednym, słusznym celu. Szaleńców, którzy odważyli się przeciwstawić siłom, czasami o wiele większym niż oni sami. Organizacja nosi miano Zakonu Feniksa. Ja i Twój brat postanowiliśmy do nich dołączyć. Trwa wojna Ally, nawet, jeśli nikt nie ogłosił jej oficjalnie. Prędzej czy później każdemu przyjdzie opowiedzieć się za jedną ze stron. Niektórzy już zginęli za sprawę. Zapewne też wielu jeszcze zginie. Stojąc jednak bezczynnie i odwracając wzrok od potrzebujących, obiera się stronę oprawcy. Znasz mnie, wiesz jaka jestem. Nie będę stać z założonymi rękami i czekać, aż szaleńcy odbiorą nam wolność i świat jaki znamy. I tak, liczę się z konsekwencjami. Być może zginę, być może nie. Obiecuje Ci jednak, że nim wydam z siebie ostatnie tchnienie, zabiorę parę tych sukinsynów ze sobą.
Nie martw się więc o mnie, jestem jak kot, dobrze wiesz, że zawsze spadam na cztery łapy. My, Levine, mamy to we krwi. Ty też w końcu dojdziesz do siebie, wierzę w to. I oh, Ally, niemal bym zapomniała dlaczego tak właściwie tu przyszłam. Wszystkiego najlepszego z okazji dwudziestych-siódmych urodzin. Cokolwiek by się nie działo, pamiętaj, że Cię kocham.
By przywołać patronusa, Madeline skupia się na najszczęśliwszych chwilach ze swoim bratem, Alexandrem. Niestety przez wypadek, jakiego doznał pośredni syn państwa Levine, Madeline miewa problemy z przywoływaniem cielesnej formy zaklęcia.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 20 | +5 (różdżka) |
Zaklęcia i uroki: | 10 | Brak |
Czarna magia: | 0 | Brak |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 0 | Brak |
Eliksiry: | 0 | Brak |
Sprawność: | 5 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Dodatkowy język: francuski | II | 3 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Spostrzegawczość | IV | 20 |
Jasny umysł | III | 10 |
Silna wola | II | 5 |
Ukrywanie się | I | 2 |
Kłamstwo | I | 2 |
Starożytne Runy | II | 5 |
Historia Magii | II | 5 |
ONMS | I | 2 |
Zielarstwo | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Szczęście | I | 5 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (wiedza) | I | 1 |
Malarstwo (wiedza) | I | 1 |
Muzyka(wiedza) | I | 1 |
Rzeźbiarstwo(wiedza) | I | 1 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Taniec balowy | I | 1 |
Taniec współczesny | I | 1 |
Jeździectwo | I | 1 |
Pływanie | I | 1 |
Szermierka | I | 1 |
Łyżwiarstwo | I | 1 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Reszta: 4 |
Sowa, Woreczek ze skóry wsiąkiewki, Wozak.
Zaklęcia: Bubonem, Cave Inimicum, Muffliato, Repello Mugoletum.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Madeline Levine dnia 22.07.17 16:27, w całości zmieniany 13 razy
Witamy wśród Morsów
[02.09.17] Zdobycie osiągnięcia (Ślepy los), +30 PD
[19.10.17] Spotkanie Zakonu Feniksa, +10 PD