Polana Świetlików
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Polana Świetlików
Na obrzeżach Londynu, pośrodku sosnowego lasku znajduje się polana z pozoru podobna do innych. Jednak żadna inna nie może pochwalić się tym, co ta. Przy bezwietrznej pogodzie, trochę wilgotnej (po deszczu), ciepłym wieczorem można trafić na prawdziwy spektakl wystawiany przez naturę. To właśnie to miejsce upodobały sobie świetliki, które letnią nocą latają nad polaną. To doprawdy zachwycający widok, każdy choć raz powinien być świadkiem lotu tych malutkich robaczków.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:17, w całości zmieniany 1 raz
brak konsekwencji
Mieć ciężki dzień to mało powiedziane po tym, co przeszedłem dzisiaj. Od samego rana pękała mi głowa, choć w ostatnim czasie myślałem, iż w końcu na dobre ból odpuścił, a ponadto kilkukrotnie napadała mnie niepohamowana złość. Gadałem od rzeczy – coraz częściej w ostatnim czasie – i nie byłem w stanie tego zatrzymać, jakoby ktoś na siłę próbował przebić się przez bariery mej świadomości. Nieustannie odpychałem od siebie myśl, że to co wydarzyło się po wyprawie do podziemi Gringotta było jedynie wyssaną z palca bujdą, wyobrażeniem umierającego gościa, który za wszelką cenę pragnął pozostać jeszcze trochę na powierzchni. Wmawiałem sobie, iż nie mogłem oszaleć, moje zmysły oraz rozsądek nie miały prawa odwrócić się ode mnie i wystawić na niezwykle trudną próbę. Oszukiwałem się, jak małe dziecko dawałem się wodzić za nos własnej dumie i honorowi, który rzekomo na skutek tego miał zostać splamiony.
Rozsiadłem się na fotelu zaciskając w dłoni szklankę ognistej. Buzująca w żyłach adrenalina zdawała się uspokoić, znacznie spaść i tym samym dać mi w końcu odetchnąć. Pamiętałem doskonale co się działo, do cholery miałem tego piękny dowód w postaci złamanego krzesła, które w przypływie złości posłużyło mi za element wyładowania. Agresja nigdy mi nie towarzyszyła, bywałem porywczy, lecz nigdy nie do tego stopnia. Zerknąłem w tamtym kierunku, przesunąłem dłonią wzdłuż brody starając się to wszystko poskładać w całość i znaleźć jakąkolwiek odpowiedź – znów, po raz kolejny i kolejny. Żadne sensowne rozwiązanie nie przychodziło mi do głowy. Nagle poczułem korzenny zapach, słodycz, której przecież nigdy nie było w mym mieszkaniu. Obróciłem głowę w kierunku drewnianego parapetu i zmarszczyłem brwi na widok zawiniątka. Znów miałem omamy? Prawdopodobnie, lecz rozchodzący się aromat wręcz zmuszał mnie do wstania i sprawdzenia zawartości. Odstawiwszy szkło ruszyłem zatem w kierunku okna i dość ostrożnie przyjrzałem się czemuś co wyglądało jak większe ciastko. Gotowanie nigdy nie było moją mocną stroną. Wbrew logice, wbrew wszelkiej zapobiegawczości chwyciłem ją w dłoń niczym i ugryzłem z dozą przyjemności, której nie doświadczyłem nigdy wcześniej w trakcie jakiegokolwiek posiłku. Do cholery nawet te dziwne, obślizgłe robaki w dworze Rosierów nie smakowały równie dobrze. Zapach ognistej whisky wypełnił me nozdrza, przywołał same dobre wspomnienia, jakoby ostatni miesiąc w ogóle nie miał miejsca i finalnie, kiedy przymknąłem powieki poczułem mocne szarpnięcie w okolicy pępka. Mimo otumanienia smakiem przypuszczałem, co miało nastąpić.
Wylądowałem na czymś mokrym i do licha nie miałem już w dłoniach tego pysznego cacka. Nie było to jednak moje największe zmartwienie, bowiem momentalnie zacząłem ślizgać się po powierzchni i w ostatniej chwili – nim zdążyłem zorientować się, że nie byłem tutaj sam – ktoś chwycił za mą dłoń pomagając mi utrzymać równowagę. Zacisnąłem ją nieco mocniej pragnąć uchronić się przed bolesnym upadkiem i zaraz po tym przylgnąłem do kobiecego ciała w uścisku. Woń jej włosów uderzyła w me nozdrza, poczułem nietypowe otępienie i gdy tylko nieznacznie odsunąłem się, aby ujrzeć twarz swej bohaterki, to nogi się pode mną ugięły. Dlaczego trafiłem tutaj dopiero teraz? Pytanie huczało mi w głowie, lecz najważniejszym było, iż w końcu mogłem rozkoszować się widokiem stalowoniebieskich oczu wpatrujących się we mnie w ten sam, czuły sposób. Uśmiechnąłem się szarmancko, uniosłem dłoń i zaczesałem kosmyk jej włosów za ucho próbując złożyć jakiekolwiek sensowne zdanie. -Jestem ci dłużny przysługę- chciałem dodać imię, lecz nie znałem go, ale nie było to w żaden sposób istotne. Mogłem je poznać kiedy indziej – za miesiąc, rok, a może i dekadę. W końcu mieliśmy być razem już na zawsze. -Tęskniłem- dodałem biorąc głęboki wdech, aby móc jeszcze raz poczuć kojący zapach jej skóry.
Mieć ciężki dzień to mało powiedziane po tym, co przeszedłem dzisiaj. Od samego rana pękała mi głowa, choć w ostatnim czasie myślałem, iż w końcu na dobre ból odpuścił, a ponadto kilkukrotnie napadała mnie niepohamowana złość. Gadałem od rzeczy – coraz częściej w ostatnim czasie – i nie byłem w stanie tego zatrzymać, jakoby ktoś na siłę próbował przebić się przez bariery mej świadomości. Nieustannie odpychałem od siebie myśl, że to co wydarzyło się po wyprawie do podziemi Gringotta było jedynie wyssaną z palca bujdą, wyobrażeniem umierającego gościa, który za wszelką cenę pragnął pozostać jeszcze trochę na powierzchni. Wmawiałem sobie, iż nie mogłem oszaleć, moje zmysły oraz rozsądek nie miały prawa odwrócić się ode mnie i wystawić na niezwykle trudną próbę. Oszukiwałem się, jak małe dziecko dawałem się wodzić za nos własnej dumie i honorowi, który rzekomo na skutek tego miał zostać splamiony.
Rozsiadłem się na fotelu zaciskając w dłoni szklankę ognistej. Buzująca w żyłach adrenalina zdawała się uspokoić, znacznie spaść i tym samym dać mi w końcu odetchnąć. Pamiętałem doskonale co się działo, do cholery miałem tego piękny dowód w postaci złamanego krzesła, które w przypływie złości posłużyło mi za element wyładowania. Agresja nigdy mi nie towarzyszyła, bywałem porywczy, lecz nigdy nie do tego stopnia. Zerknąłem w tamtym kierunku, przesunąłem dłonią wzdłuż brody starając się to wszystko poskładać w całość i znaleźć jakąkolwiek odpowiedź – znów, po raz kolejny i kolejny. Żadne sensowne rozwiązanie nie przychodziło mi do głowy. Nagle poczułem korzenny zapach, słodycz, której przecież nigdy nie było w mym mieszkaniu. Obróciłem głowę w kierunku drewnianego parapetu i zmarszczyłem brwi na widok zawiniątka. Znów miałem omamy? Prawdopodobnie, lecz rozchodzący się aromat wręcz zmuszał mnie do wstania i sprawdzenia zawartości. Odstawiwszy szkło ruszyłem zatem w kierunku okna i dość ostrożnie przyjrzałem się czemuś co wyglądało jak większe ciastko. Gotowanie nigdy nie było moją mocną stroną. Wbrew logice, wbrew wszelkiej zapobiegawczości chwyciłem ją w dłoń niczym i ugryzłem z dozą przyjemności, której nie doświadczyłem nigdy wcześniej w trakcie jakiegokolwiek posiłku. Do cholery nawet te dziwne, obślizgłe robaki w dworze Rosierów nie smakowały równie dobrze. Zapach ognistej whisky wypełnił me nozdrza, przywołał same dobre wspomnienia, jakoby ostatni miesiąc w ogóle nie miał miejsca i finalnie, kiedy przymknąłem powieki poczułem mocne szarpnięcie w okolicy pępka. Mimo otumanienia smakiem przypuszczałem, co miało nastąpić.
Wylądowałem na czymś mokrym i do licha nie miałem już w dłoniach tego pysznego cacka. Nie było to jednak moje największe zmartwienie, bowiem momentalnie zacząłem ślizgać się po powierzchni i w ostatniej chwili – nim zdążyłem zorientować się, że nie byłem tutaj sam – ktoś chwycił za mą dłoń pomagając mi utrzymać równowagę. Zacisnąłem ją nieco mocniej pragnąć uchronić się przed bolesnym upadkiem i zaraz po tym przylgnąłem do kobiecego ciała w uścisku. Woń jej włosów uderzyła w me nozdrza, poczułem nietypowe otępienie i gdy tylko nieznacznie odsunąłem się, aby ujrzeć twarz swej bohaterki, to nogi się pode mną ugięły. Dlaczego trafiłem tutaj dopiero teraz? Pytanie huczało mi w głowie, lecz najważniejszym było, iż w końcu mogłem rozkoszować się widokiem stalowoniebieskich oczu wpatrujących się we mnie w ten sam, czuły sposób. Uśmiechnąłem się szarmancko, uniosłem dłoń i zaczesałem kosmyk jej włosów za ucho próbując złożyć jakiekolwiek sensowne zdanie. -Jestem ci dłużny przysługę- chciałem dodać imię, lecz nie znałem go, ale nie było to w żaden sposób istotne. Mogłem je poznać kiedy indziej – za miesiąc, rok, a może i dekadę. W końcu mieliśmy być razem już na zawsze. -Tęskniłem- dodałem biorąc głęboki wdech, aby móc jeszcze raz poczuć kojący zapach jej skóry.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
To było wbrew logice, a mimo to właśnie zaczynała tonąć, upajać się w charakterystycznej zieleni tęczówek oczu, które na nią spojrzały. Jakby znała je od zawsze, a towarzyszyło temu uczucie porównywalne do powrotu po męczeńsko długiej, wieloletniej podróży owianej tęsknotą za domem. Teraz wiedziała, że to nie był przypadek, że uchronienie go od upadku było działaniem podświadomym, czymś, co kazało jej chronić swoje przeznaczenie, swoją miłość od wszelkich krzywd i to jej ciało zadziałało instynktownie. Jak mogła z początku być tak ślepa i głucha na to uczucie, przecież teraz wszystko było tak przejrzyście i okrutnie oczywiste, ten zapach, ta twarz, blizna na wewnętrznej stronie dłoni, ten mężczyzna… Tylko dlaczego nie mogła nazwać go imieniem, dlaczego język nie potrafił ułożyć się w żadne konkretne słowo, czyżby go nie znała lub nie pamiętała tak, jak powinna? Przecież w tych okolicznościach musiało istnieć na to wytłumaczenie, prawda? Z początku na twarzy Evelyn pojawiło się zmartwienie, jakby coś nie grało, przecież imię to ważna rzecz, zawsze uważała, że należy najpierw poznać imię swojej miłości, by w ogóle móc poczuć silniejsze emocje, ale zaraz owiało ją uczucie błogiego spokoju, taka błahostka nie jest przecież wyznacznikiem fascynacji, skoro mieli spędzić ze sobą resztę życia, to jeszcze zdąży je poznać, ponownie lub po raz pierwszy. – Przysługę? – pokręciła głową, jakby usłyszała coś absurdalnie zabawnego. - Zapomnij, wystarczy, że już jesteś – szepnęła i wyciągnęła z wolna dłoń, by w końcu musnąć palcami skórę przy prawej skroni mężczyzny, ściągając zmokłe źdźbło trawy, które zapewne wkradło się tam podczas nieprzyjemnego lądowania. Przy tym geście zdążyła się zapoznać z kolejną z blizn. Czy nie powinno jej to martwić? Blizny oznaczają ból, mają swoje historie, a ona już w pierwszych chwilach dopatrzyła się dwóch u osoby, która nie mogła przecież zasługiwać na takie krzywdy. Kolejne zawahanie zostało stępione, przecież ona sama miała blizny, nie powinna patrzeć na nie krzywo i się zastanawiać skąd się wzięły, jak mogła w ogóle pomyśleć o czymś złym w tej sytuacji, jak mogła źle myśleć o nim? – Nawet nie wiedziałam, jak bardzo do tej pory usychałam z tęsknoty – wyznała z cichym westchnieniem, czułym spojrzeniem obserwując jego twarz, jakby się jej ucząc, chcąc zapamiętać każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. Do tej pory nigdy jej się coś takiego nie przydarzyło, nie miała pojęcia, że będą szargały nią tak przytłaczające emocje, a jednocześnie czuła, że wreszcie jest kompletna, jakby do tej pory była zaledwie jedną połową czegoś większego. Nie mogąc się powstrzymać, wtuliła się w pierś mężczyzny, stając delikatnie na palcach, by oprzeć brodę na jego ramieniu i wdychać zapach, który kojarzył jej się z poczuciem bezpieczeństwa. Odetchnęła ze spokojem, czując się wreszcie w pełni na miejscu i wtedy zauważyła coś całkowicie osobliwego. Świetliki zaczęły latać, nie, one zaczęły płynąć w powietrzu, kierowane dyrygentem w postaci ducha, który sterował nimi w rytm pięknej i intensywnej melodii wydobywającej się z gramofonu. Było to tak piękne, że aż zapierało dech, ale nie mogła przecież zachować tego dla siebie. Nie była jednak tak subtelna jak do tej pory mężczyzna, w dodatku była zbyt łapczywa i impulsywna, więc niemal całą swoją siłą szarpnęła nim, chcąc ich obrócić, jednocześnie się potykając i tracąc równowagę, ciągnąc go za sobą, zaskakując przy tym zapewne jego dokładnie tak samo jak siebie samą. Och, cóż, miłość miłością, amory amorami, ale Evelyn zachowała na to spotkanie aż nazbyt wiele ze swoich przyziemnych cech, więc noc będzie można uznać naprawdę za udaną, jeśli nie uda jej się przypadkiem doprowadzić ich do zguby.
I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Neutralni
Nie myślałem trzeźwo, nie działałem racjonalnie, lecz każdy czuły dotyk utrwalał mnie w przekonaniu, że znajdowałem się w dobrym miejscu, patrzałem na właściwą kobietę – tą jedyną i wyjątkową. Mogliśmy pozostać tu na zawsze, we dwoje rozkoszować się świeżym powietrzem, własnym towarzystwem i uczuciem, które na dobre zakrywało wszelkie inne kwestie. Nie liczyło się nic poza nią, uśmiechniętą twarzą i przepełnionym emocjami spojrzeniem. Przestała być istotna magia, jaka mnie tu przywiodła, właściwie wówczas byłem jej wdzięczny, bowiem gdyby nie tamta chwila, ten łapczywy kęs być może nigdy nie odnalazłbym prawdziwego szczęścia. Zdałem sobie sprawę co czuli wszyscy zakochani, zrozumiałem swego rodzaju brak logiki i stawianie wszystko na jedną kartę. Czyż właśnie nie o to w życiu chodziło? Wcześniej byłem pusty, zamknięty w klatce egoizmu i pragnień, zaś teraz w końcu mogłem wziąć haust świeżego powietrza – naprawdę przejrzałem na oczy. Nie liczył się już tylko cel, nie miała znaczenia moja własna przyszłość, lecz przede wszystkim dziewczyny, która dotykała badawczo mej twarzy. Zwykle nie lubiłem, kiedy ktoś przyglądał się moim bliznom, a tym bardziej przekraczał granice prywatności, ale ona mogła, wręcz powinna. Działało to kojąco, gotów byłem stwierdzić, że nawet leczniczo, jakoby związane z nimi wspomnienia odeszły w niepamięć. Każdy trwały znak na ciele miał swą historię, czy będzie chciała je poznać? Być może, ale nie było to nic bardziej interesująco niżeli bliskość, podświadomie pragnienie zachowania każdej cząstki jej ciała tylko i wyłącznie dla siebie.
Momentalnie dostrzegłem na jej twarzy niepewność, swego rodzaju zwątpienie. Coś zrobiłem źle? Nie chciałem jej uradzić, a tym bardziej skrzywdzić. -Wszystko w porządku?- uniosłem pytająco brew czując, że miało to związek z kolejną zabliźnioną raną. Sięgnąłem dłonią do jej podbródka i delikatnie uniosłem go ku górze, aby móc spojrzeć w jej tęczówki. Nie mogłem się powstrzymać, nie wyobrażałem sobie jej smutku i nie chciałem na takowy pozwolić. Nim zdążyłem zadać pytanie dostrzegłem w jej oczach błysk, a zaraz po nim szczery uśmiech. -Myślałem, że wymyślisz coś ciekawego, lubię wyzwania- uniosłem kącik ust nieco drocząc się z nią. Wcale nie zależało mi na wymyślaniu jakichkolwiek przysług, aczkolwiek byłem przekonany, że gotów byłem zrobić dla niej wszystko.
-Nie każ mi więcej tyle na siebie czekać- odparłem na jej słowa tuż przed tym jak ponownie wtuliła się w me ramiona. Kojący zapach nie miał końca, mogłem się nim upijać każdego rana i wieczora – nie potrzebowałem wtem już ognistej, zbędny wydawał się też tytoń. To ona stała się mym uzależnieniem, nierozwiązaną zagadką i tajemnicą, którą pragnąłem odkrywać powoli, rozkoszując się każdym nowym elementem. Silne szarpnięcie wyrwało mnie z chwilowego letargu, nie stawiałem jednak oporu. Byłem przekonany o jej dobrych zamiarach, właściwie miałem pewność, iż nie stało za tym nic więcej poza pożądaniem, które i u mnie zagłuszało zdrowy rozsądek. Nie zdążyłem powstrzymać jej przed upadkiem, sam też nie utrzymałem równowagi, więc z niemałym impetem wylądowałem wprost na filigranowym ciele. Wsparłem się na przedramionach po obu stronach jej głowy, uśmiechnąłem się szelmowsko i łapczywym wzrokiem przebrnąłem wzdłuż jej sylwetki, aż w końcu zatrzymałem się na hipnotyzujących oczach. Magia świetlików nie miała dla mnie znaczenia – liczyła się tylko ona. Zbliżyłem się do słodkich warg, musnąłem je delikatnie, badawczo, jakoby nie chcąc przekroczyć granicy. Miałem wrażenie, że poznajemy się na nowo, choć z tyłu głowy huczała mi myśl, iż znamy się od zawsze.
Momentalnie dostrzegłem na jej twarzy niepewność, swego rodzaju zwątpienie. Coś zrobiłem źle? Nie chciałem jej uradzić, a tym bardziej skrzywdzić. -Wszystko w porządku?- uniosłem pytająco brew czując, że miało to związek z kolejną zabliźnioną raną. Sięgnąłem dłonią do jej podbródka i delikatnie uniosłem go ku górze, aby móc spojrzeć w jej tęczówki. Nie mogłem się powstrzymać, nie wyobrażałem sobie jej smutku i nie chciałem na takowy pozwolić. Nim zdążyłem zadać pytanie dostrzegłem w jej oczach błysk, a zaraz po nim szczery uśmiech. -Myślałem, że wymyślisz coś ciekawego, lubię wyzwania- uniosłem kącik ust nieco drocząc się z nią. Wcale nie zależało mi na wymyślaniu jakichkolwiek przysług, aczkolwiek byłem przekonany, że gotów byłem zrobić dla niej wszystko.
-Nie każ mi więcej tyle na siebie czekać- odparłem na jej słowa tuż przed tym jak ponownie wtuliła się w me ramiona. Kojący zapach nie miał końca, mogłem się nim upijać każdego rana i wieczora – nie potrzebowałem wtem już ognistej, zbędny wydawał się też tytoń. To ona stała się mym uzależnieniem, nierozwiązaną zagadką i tajemnicą, którą pragnąłem odkrywać powoli, rozkoszując się każdym nowym elementem. Silne szarpnięcie wyrwało mnie z chwilowego letargu, nie stawiałem jednak oporu. Byłem przekonany o jej dobrych zamiarach, właściwie miałem pewność, iż nie stało za tym nic więcej poza pożądaniem, które i u mnie zagłuszało zdrowy rozsądek. Nie zdążyłem powstrzymać jej przed upadkiem, sam też nie utrzymałem równowagi, więc z niemałym impetem wylądowałem wprost na filigranowym ciele. Wsparłem się na przedramionach po obu stronach jej głowy, uśmiechnąłem się szelmowsko i łapczywym wzrokiem przebrnąłem wzdłuż jej sylwetki, aż w końcu zatrzymałem się na hipnotyzujących oczach. Magia świetlików nie miała dla mnie znaczenia – liczyła się tylko ona. Zbliżyłem się do słodkich warg, musnąłem je delikatnie, badawczo, jakoby nie chcąc przekroczyć granicy. Miałem wrażenie, że poznajemy się na nowo, choć z tyłu głowy huczała mi myśl, iż znamy się od zawsze.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Było jej błogo, ale zarazem dziwnie i nieswojo, jakby sama ze sobą walczyła o to, przeciągała linę. Każde przesunięcie opuszkami palców po wypukłościach blizny na dłoni mężczyzny wprawiało ją w lekki niepokój, chciała to przemyśleć, przeanalizować sytuację, podświadomość zaś kazała jej to zostawić w spokoju, dać się ponieść szaleństwu galopujących emocji, których nie odczuwała od wielu lat. Każde złapanie kontaktu wzrokowego, zmuszającego ją do obserwowania głębi jego oczu, wprawiało ją w stan ekscytacji, która przesłaniała racjonalne myślenie, dlatego też wykorzystywała każdą okazję, by chłonąć odcienie zieleni i upajać się uczuciem, które temu towarzyszyło. Im dłużej patrzyła, tym bardziej wiedziała, że ta sytuacja jest właściwa, że tak ma być i na tym ma to polegać, że to jest dobre. Pozostawały jednak pytania – dlaczego wcześniej nie postawiła takiego kroku naprzód, by po prostu, najzwyczajniej w świecie czuć? Przecież teraz wydawało się to najpiękniejszą rzeczą na świecie, jakby odeszły troski i nagle miała na kim się wesprzeć. Jakby nigdy więcej nie miała być ponownie sama, a z kimś. Jakby on niezaprzeczalnie należał do niej, tak samo jak ona teraz należała do niego i to było właściwe. Nie przejmowała się tym, że zapewne właśnie jej matka przewraca się gdzieś w grobie, według Nory, matki Despenser, czystość krwi miała tak wielkie znaczenie, że zapewne byłoby to pierwszą rzeczą o którą by zapytała w takim momencie, co się dziwić, była hipokrytką, skazą własnej rodziny przez swoje małżeństwo, postrzegając je jako życiowy błąd, nie widząc zupełnie prawdziwej przyczyny swojej zgorzkniałości. Matka nie znała uczucia jakim była miłość, a Evelyn? Teraz miała wrażenie, że to jest właśnie to, skoro serce galopowało jej na widok tego właśnie mężczyzny, choć przecież widywała i znała wielu innych.
Prędko spostrzegła, że jej reakcja została zauważona i niemal spąsowiała, czuła się przyłapana i poniekąd winna temu, że zamiast od razu powiedzieć, to milczała. Pod wpływem dotyku, wyczuwając intencje, śmiało i bez skrępowania jednak spojrzała w oczy swojego towarzysza, lustrując go czujnie, przyszpilając i nie pozwalając uciec, jakby zastanawiała się czy to, co powie zostanie właściwie odebrane. – Po prostu te blizny… - urwała, próbując znaleźć najbardziej logiczne wytłumaczenie swoich myśli, jednocześnie przesuwając palcami po zbliznowaceniu na dłoni swojego towarzysza, szukając niemych odpowiedzi. – One są historiami, których nie znam, a które chciałabym poznać. Przerażające i interesujące. – Ani słowem nie wspomniała o własnych, teraz niewidocznych, tej ukrytej pod włosami i tej drugiej, większej i gorszej, której jego oczy nie dostrzegą. Te blizny były dla niej hańbą, dała się zranić własnemu bratu i naznaczyć na zawsze. Myślenie o tym było złe, wytrącało ją z równowagi, którą zachowywała od początku spotkania, dlatego postanowiła się skupić na tym, co było w tym momencie jej odskocznią i mówić dokładnie to, co chciała. – Ale byłoby to jednak nietaktem, skoro nie znam nawet twojego imienia. – Tu również nie wspomniała o własnym, choć coś jej podpowiadało, że on go nie zna. Nie chciała jednak wychodzić przed szereg, ułatwiać i się narzucać, wyjawiając swoje personalia, grała w dziwną grę, której sama do końca nie rozumiała. – Wyzwania? – Zmarszczyła pytająco jedną brew, nie mogąc powstrzymać zawadiackiego uśmiechu, który wpłynął na jej usta. – Zależy, czy potrafisz gonić to, co ucieka – podpuszczała go, choć rozbawienie na jej twarzy widać było jak na dłoni, bowiem chodziło jej jedynie o wiecznie uciekające jej aetonany, których musiała szukać po szkockich lasach, nic więcej. Nie zamierzała go jednak przecież wciągać w jej własną pracę, w końcu to ona była za nią odpowiedzialna, tak jak za wiecznie rozpadający się płot, brak założonych zaklęć, czy nieupilnowanie zwierząt. Nie miała też pojęcia, czym mężczyzna się zajmował, jak bardzo go to absorbowało, czy to było dobre, czy złe według jej sumienia zajęcie, ale czuła, że ta informacja jest zbędna, że jej uczucie nie osłabnie pod wpływem tej informacji, jaka by ona nie była.
Przez całe zamieszanie, to, co chciała mu pokazać i swoją wyjątkowo niespotykaną niezdarność, w kilka chwil wylądowała na ziemi, podmokłej trawie, która okalała otaczający ich terem. Roześmiała się perliście, jakby to wszystko sprytnie zaplanowała. Przygniótł ją, wpierw zbyt mocno, wyciskając powietrze z płuc, by po chwili wesprzeć się na przedramionach, dając jej możliwość swobodnego oddechu, który od razu wykorzystała. Zapomniała już o świetlikach, muzyce, chęci tańca, zapatrzona w jego oczy z pełnym, wesołym i poniekąd czarującym uśmiechem. Nie zniknął, wciąż tu był, czyli naprawdę nie śniła. Niewinny pocałunek, będący niemal niewinnym muśnięciem warg, był prawdziwy, to było coś, co znała i jednocześnie poznawała na nowo, coś co znała i jednocześnie było czymś całkowicie obcym, pociągającym, pożądanym i wstrząsającym. poczuła przyjemne ciepło, rozchodzące się w ślad za tym niewinnym muśnięciem, przyjemne doznanie, które wwiercało się w jej umysł. Nie miała jednak zupełnie pojęcia jak na to zareagować, co powinna zrobić, jej doświadczenie i znajomość sytuacji była wręcz znikoma, a bliskość fizyczna była zupełnie zapomnianym doznaniem, którego nie potrafiła odwzajemnić, błądząc we mgle własnych myśli, jak to powinno wyglądać? Nieczęsto czytała o tym w książkach, w końcu zazwyczaj miała do czynienia z historiami o podróżach i wojennych podbojach. Nie mogła się jednak powstrzymać przed komentarzem, mało wstydliwym, przyzwalającym na to, co właśnie zaszło. – Spodziewałam się, że będziesz lżejszy –parsknęła śmiechem, zupełnie bez wstydu, daleko jej bowiem było do definiowanej damy, a przy okazji próbowała zatuszować swój brak umiejętności okazywania uczuć, swoją niewinność, której zazwyczaj nikt się nie doszukiwał. – A ja ci chciałam tylko pokazać świetliki, są naprawdę piękne – przyznała, choć nie chciała już, by tam spoglądał. Chciała by został z nią już na zawsze, czy to nie była aby zazdrość? Nigdy tego nie odczuwała, ale z książek i definicji mogła wnioskować, że to właśnie to, brzydkie, zachłanne uczucie, którego teraz ani trochę się nie wstydziła.
Prędko spostrzegła, że jej reakcja została zauważona i niemal spąsowiała, czuła się przyłapana i poniekąd winna temu, że zamiast od razu powiedzieć, to milczała. Pod wpływem dotyku, wyczuwając intencje, śmiało i bez skrępowania jednak spojrzała w oczy swojego towarzysza, lustrując go czujnie, przyszpilając i nie pozwalając uciec, jakby zastanawiała się czy to, co powie zostanie właściwie odebrane. – Po prostu te blizny… - urwała, próbując znaleźć najbardziej logiczne wytłumaczenie swoich myśli, jednocześnie przesuwając palcami po zbliznowaceniu na dłoni swojego towarzysza, szukając niemych odpowiedzi. – One są historiami, których nie znam, a które chciałabym poznać. Przerażające i interesujące. – Ani słowem nie wspomniała o własnych, teraz niewidocznych, tej ukrytej pod włosami i tej drugiej, większej i gorszej, której jego oczy nie dostrzegą. Te blizny były dla niej hańbą, dała się zranić własnemu bratu i naznaczyć na zawsze. Myślenie o tym było złe, wytrącało ją z równowagi, którą zachowywała od początku spotkania, dlatego postanowiła się skupić na tym, co było w tym momencie jej odskocznią i mówić dokładnie to, co chciała. – Ale byłoby to jednak nietaktem, skoro nie znam nawet twojego imienia. – Tu również nie wspomniała o własnym, choć coś jej podpowiadało, że on go nie zna. Nie chciała jednak wychodzić przed szereg, ułatwiać i się narzucać, wyjawiając swoje personalia, grała w dziwną grę, której sama do końca nie rozumiała. – Wyzwania? – Zmarszczyła pytająco jedną brew, nie mogąc powstrzymać zawadiackiego uśmiechu, który wpłynął na jej usta. – Zależy, czy potrafisz gonić to, co ucieka – podpuszczała go, choć rozbawienie na jej twarzy widać było jak na dłoni, bowiem chodziło jej jedynie o wiecznie uciekające jej aetonany, których musiała szukać po szkockich lasach, nic więcej. Nie zamierzała go jednak przecież wciągać w jej własną pracę, w końcu to ona była za nią odpowiedzialna, tak jak za wiecznie rozpadający się płot, brak założonych zaklęć, czy nieupilnowanie zwierząt. Nie miała też pojęcia, czym mężczyzna się zajmował, jak bardzo go to absorbowało, czy to było dobre, czy złe według jej sumienia zajęcie, ale czuła, że ta informacja jest zbędna, że jej uczucie nie osłabnie pod wpływem tej informacji, jaka by ona nie była.
Przez całe zamieszanie, to, co chciała mu pokazać i swoją wyjątkowo niespotykaną niezdarność, w kilka chwil wylądowała na ziemi, podmokłej trawie, która okalała otaczający ich terem. Roześmiała się perliście, jakby to wszystko sprytnie zaplanowała. Przygniótł ją, wpierw zbyt mocno, wyciskając powietrze z płuc, by po chwili wesprzeć się na przedramionach, dając jej możliwość swobodnego oddechu, który od razu wykorzystała. Zapomniała już o świetlikach, muzyce, chęci tańca, zapatrzona w jego oczy z pełnym, wesołym i poniekąd czarującym uśmiechem. Nie zniknął, wciąż tu był, czyli naprawdę nie śniła. Niewinny pocałunek, będący niemal niewinnym muśnięciem warg, był prawdziwy, to było coś, co znała i jednocześnie poznawała na nowo, coś co znała i jednocześnie było czymś całkowicie obcym, pociągającym, pożądanym i wstrząsającym. poczuła przyjemne ciepło, rozchodzące się w ślad za tym niewinnym muśnięciem, przyjemne doznanie, które wwiercało się w jej umysł. Nie miała jednak zupełnie pojęcia jak na to zareagować, co powinna zrobić, jej doświadczenie i znajomość sytuacji była wręcz znikoma, a bliskość fizyczna była zupełnie zapomnianym doznaniem, którego nie potrafiła odwzajemnić, błądząc we mgle własnych myśli, jak to powinno wyglądać? Nieczęsto czytała o tym w książkach, w końcu zazwyczaj miała do czynienia z historiami o podróżach i wojennych podbojach. Nie mogła się jednak powstrzymać przed komentarzem, mało wstydliwym, przyzwalającym na to, co właśnie zaszło. – Spodziewałam się, że będziesz lżejszy –parsknęła śmiechem, zupełnie bez wstydu, daleko jej bowiem było do definiowanej damy, a przy okazji próbowała zatuszować swój brak umiejętności okazywania uczuć, swoją niewinność, której zazwyczaj nikt się nie doszukiwał. – A ja ci chciałam tylko pokazać świetliki, są naprawdę piękne – przyznała, choć nie chciała już, by tam spoglądał. Chciała by został z nią już na zawsze, czy to nie była aby zazdrość? Nigdy tego nie odczuwała, ale z książek i definicji mogła wnioskować, że to właśnie to, brzydkie, zachłanne uczucie, którego teraz ani trochę się nie wstydziła.
I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Ostatnio zmieniony przez Evelyn Despenser dnia 25.02.21 23:59, w całości zmieniany 3 razy
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Neutralni
The member 'Evelyn Despenser' has done the following action : Rzut kością
'Kupidynek' :
'Kupidynek' :
Nie wiedziałem o niej nic; kim była, gdzie mieszkała, jaka krew płynęła w jej żyłach i po której stronie konfliktu stała. Być może bratała się z wrogiem, istniała szansa, że wraz z nimi podnosiła swą różdżkę i bezcześciła dobre, czarodziejskie imię, jednakże wówczas nic z tych rzeczy nie wydawało mi się ważne. Liczyło się tylko jej spojrzenie, pobudzający zmysły zapach, radość i szczęście, którego pragnąłem być częścią, a wszystko poza tym zeszło na drugi plan. Wpatrując się w jej tęczówki czułem rosnące napięcie nijak mające się do negatywnej emocji – pragnąłem jej więcej, chciałem rozkoszować się każdym fragmentem filigranowego ciała, nieskazitelnego piękna rozkwitającego przy każdym kolejnym uśmiechu. Była zupełnie inna niżeli reszta kobiet, którą miałem okazję poznać; fascynowała mnie do granic możliwości, budziła ciekawość i uczucia, jakie wcześniej były mi tak obce. Sądziłem, iż dawno na dobre je w sobie stłumiłem, dzięki czemu posiadałem trzeźwy osąd sytuacji, lecz stojąc tuż obok niej, trzymając drobną dłoń uzmysłowiłem sobie jak bardzo się myliłem. Straciliśmy tyle czasu błądząc po świecie – bez siebie, bez wspólnych rozmów i domu, który mogliśmy wypełnić tym wszystkim, co nas łączyło. Czułem, że każde kolejne uderzenie serca zbliżało mnie do niej, nakazywało ująć w ramiona i zapewnić tylko te wspaniałe chwile puszczając złe w niepamięć, jakoby nigdy nie miały mieć miejsca. Właściwie nawet nie mogłem sobie wyobrazić, że mogła dziać się jej jakakolwiek krzywda – byłem gotów zrobić dla niej wszystko, nawet odnaleźć i stosownie ukarać wszystkich tych, którzy sprawili jej zawód.
-Mogę Ci o nich opowiedzieć- odparłem będąc gotów na szczere wyznania, jednakże nie byłem przekonany, czy wszystkie przyjmie ze zrozumieniem. Obawiałem się, iż mogą ją spłoszyć, wystraszyć i spowodować, że już nigdy nie spojrzy na mnie w ten sam czuły sposób. Widziałem w niej nieskazitelność, zaś ona nie mogła mieć takiego samego podejścia do mnie chociażby przez ich pryzmat. Rozumiała czarną magię? Korzystała z niej? Właśnie po niej miałem największą liczbę trwałych ran i choć nie brzydziłem się nimi, nie czułem gorszy, w końcu niektóre przyprawiały o dumę, to nie musiała chcieć o tym słyszeć. -Ty też masz takie, których historia mrozi krew w żyłach?- spytałem, lecz w duchu miałem nadzieję, iż odpowie przecząco. Nie wyobrażałem sobie, aby mogła cierpieć.
-Czy nietaktem nie jest, że mimo braku wiedzy na jego temat leżysz w moich ramionach? Nie wspomnę już o tej krótkiej czułości, którą chciałbym powtórzyć.- uśmiechnąłem się szelmowsko mówiąc dokładnie to, o czym właśnie myślałem. O miękkich, słodkich wargach, których smak kusił i wodził jeszcze bardziej niżeli zapach włosów. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje, każda kolejna chwila wprawiała mnie w coraz większe otępienie i zależność od drugiej osoby – od niej. Nachyliłem się do jej twarzy tak, aby nasze nosy zetknęły się i uniosłem lekko brew, po czym wolno przesunąłem się w kierunku jej ucha. -Drew- szepnąłem, a następnie musnąłem ustami jej szyję. -Zamierzasz przede mną uciekać, czy jak?- zaśmiałem się na jej słowa powracając spojrzeniem do stalowoniebieskich tęczówek.
Moich uszu momentalnie doszła porywająca do tańca melodia, na którą uśmiechnąłem się z wyraźną satysfakcją. Dawno nie tańczyłem i z pewnością odbije się to na jakości, lecz czy nie ważniejsza była radość i bliskość z tym związana? Dźwignąłem się na nogi i nie pytając o jej o zgodę pociągnąłem za dłoń, choć więcej w tym było delikatności, jak pewnego ruchu. -Panienka pozwoli?- zapytałem z udaną powagą. -Obiecuję, że nie będę takim ciężarem jak przed chwilą- moją twarz ozdobił szarmancki uśmiech i pełne nadziei oczy, że nie odmówi. Kątem oka dostrzegłem coś lewitującego – czyżby dynię? Zapewne nie skupiłbym się na niej dłużej, gdyby nie fałsz bijący po uszach. Momentalnie ruszyła w naszym kierunku i pozostając kilka metrów nad głowami zaczęła się trząść. Wieczór robił się naprawdę coraz bardziej dziwny i zupełnie niespodziewany. Wolną dłonią chwyciłem za rękojeść wężowego drewna i skierowałem w jej stronę chcąc nieco narzucić jej tempa. -Tarantallegra- wypowiedziałem z szerokim uśmiechem, a zaraz po tym ponownie wróciłem wzrokiem do mej ukochanej.
-Mogę Ci o nich opowiedzieć- odparłem będąc gotów na szczere wyznania, jednakże nie byłem przekonany, czy wszystkie przyjmie ze zrozumieniem. Obawiałem się, iż mogą ją spłoszyć, wystraszyć i spowodować, że już nigdy nie spojrzy na mnie w ten sam czuły sposób. Widziałem w niej nieskazitelność, zaś ona nie mogła mieć takiego samego podejścia do mnie chociażby przez ich pryzmat. Rozumiała czarną magię? Korzystała z niej? Właśnie po niej miałem największą liczbę trwałych ran i choć nie brzydziłem się nimi, nie czułem gorszy, w końcu niektóre przyprawiały o dumę, to nie musiała chcieć o tym słyszeć. -Ty też masz takie, których historia mrozi krew w żyłach?- spytałem, lecz w duchu miałem nadzieję, iż odpowie przecząco. Nie wyobrażałem sobie, aby mogła cierpieć.
-Czy nietaktem nie jest, że mimo braku wiedzy na jego temat leżysz w moich ramionach? Nie wspomnę już o tej krótkiej czułości, którą chciałbym powtórzyć.- uśmiechnąłem się szelmowsko mówiąc dokładnie to, o czym właśnie myślałem. O miękkich, słodkich wargach, których smak kusił i wodził jeszcze bardziej niżeli zapach włosów. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje, każda kolejna chwila wprawiała mnie w coraz większe otępienie i zależność od drugiej osoby – od niej. Nachyliłem się do jej twarzy tak, aby nasze nosy zetknęły się i uniosłem lekko brew, po czym wolno przesunąłem się w kierunku jej ucha. -Drew- szepnąłem, a następnie musnąłem ustami jej szyję. -Zamierzasz przede mną uciekać, czy jak?- zaśmiałem się na jej słowa powracając spojrzeniem do stalowoniebieskich tęczówek.
Moich uszu momentalnie doszła porywająca do tańca melodia, na którą uśmiechnąłem się z wyraźną satysfakcją. Dawno nie tańczyłem i z pewnością odbije się to na jakości, lecz czy nie ważniejsza była radość i bliskość z tym związana? Dźwignąłem się na nogi i nie pytając o jej o zgodę pociągnąłem za dłoń, choć więcej w tym było delikatności, jak pewnego ruchu. -Panienka pozwoli?- zapytałem z udaną powagą. -Obiecuję, że nie będę takim ciężarem jak przed chwilą- moją twarz ozdobił szarmancki uśmiech i pełne nadziei oczy, że nie odmówi. Kątem oka dostrzegłem coś lewitującego – czyżby dynię? Zapewne nie skupiłbym się na niej dłużej, gdyby nie fałsz bijący po uszach. Momentalnie ruszyła w naszym kierunku i pozostając kilka metrów nad głowami zaczęła się trząść. Wieczór robił się naprawdę coraz bardziej dziwny i zupełnie niespodziewany. Wolną dłonią chwyciłem za rękojeść wężowego drewna i skierowałem w jej stronę chcąc nieco narzucić jej tempa. -Tarantallegra- wypowiedziałem z szerokim uśmiechem, a zaraz po tym ponownie wróciłem wzrokiem do mej ukochanej.
Ostatnio zmieniony przez Drew Macnair dnia 03.03.21 19:01, w całości zmieniany 1 raz
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 28
'k100' : 28
Powinna wrócić na ziemię, otrzeźwieć, przypomnieć sobie o rzeczach, które zostawiła przed całym tym szaleństwem. Powinna myśleć o farmie, kolacji dla aetonanów, a przede wszystkim o niuchaczu, którego nie zdążyła zabrać do domu, a który pewnie teraz roznosi całą farmę i kradnie wszystkie klamki i gałki od drzwi, jak to miał w zwyczaju. Właśnie, powinna, ale tego nie robiła Była głupia, nierozważna i nieodpowiedzialna sądząc, że jakoś to będzie, przecież tak małe stworzenie nie mogło narobić większych szkód niż zwykle, prawda? Nie mogła, nie potrafiła i przede wszystkim nie chciała stąd odchodzić, upojona uczuciami do będącego koło niej mężczyzny, do ciepła jego ciała, do jego oczu, tembru głosu i wypowiadanych słów. Porzucała swoje codzienne rozmyślenia o życiowych zawirowaniach na drugi, zupełnie teraz nieliczący się plan. Jakby od tego, czy tu z nim zostanie miała zależeć cała jej przyszłość, jej życie, samotność, ignorancja. Błądziła myślami, szukając innego punktu zaczepienia, czegoś, co powiedziałoby jej „zatrzymaj się”, ale im dłużej się zastanawiała, tym mniej ją martwiło, euforia i poczucie bezpieczeństwa zawładały jej ciałem i umysłem, nakazując jej myśleć, że to najbardziej naturalna rzecz na świecie, że tak ma być, że nie może się wycofywać, bo będzie żałować, a ona? Tak po prostu się temu poddawała.
- Opowiedz – szepnęła miękko, choć z jej głosu biła pewność. Chciała znać te historie, roszcząc sobie do tego prawo, jakby nie chciała ich poznać jedynie z ciekawości, a z powinności i potrzeby. – Ukształtowały cię, pozostawiając ślad na twojej skórze, blizny oznaczają walkę o to, co tak naprawdę jest dla ciebie ważne, a ja chcę wiedzieć jaki tak naprawdę jesteś – choć nigdy nie zmuszałaby go do wyjawienia czegokolwiek o czym nie chciałby mówić, szanując jego prywatność, tak teraz, mając przyzwolenie, wręcz nalegała. Było to dla niej istotne, może mając jednocześnie swoje poboczne znaczenie – sama musiała tyle lat kryć historie własnych blizn, że stały się dla niej skazą, czymś, czego nie mogła obserwować dłużej niż zaledwie kilka koniecznych chwil. Nie potrafiła ignorować własnych blizn, nawet gdy ich nie widziała, to je czuła, jakby niemiłosiernie paliły jej skórę. Może myślała, że jeśli pozna jego historie, przestanie wstydzić się własnej? Z tych rozmyślań wybiło ją pytanie, na które zareagowała wzdrygnięciem, czym jedynie przyznała, że choć wiedziała iż padnie, to jednak niekoniecznie było jej to w smak. Jakby musiała obnażyć się z czegoś, co było dla niej upokorzeniem, błędem, czymś wyrażającym jej słabość, nie siłę. – Mam takie, które mrożą moją krew, nie wiem jakby to było z twoją – zimny, surowy ton i odwrócenie spojrzenia, wystarczająco zdradzały jej zniechęcenie i wstyd. Jej blizny nie ukazywały jej siły, raczej ją podkopywały, w końcu kiedy się ich dorobiła, to umierała, zdradzona przez własną krew i tylko zwykły zbieg okoliczności, przypadkowy obserwator, zdołał ją uratować. Wspomnienia tamtej chwili cały czas ją nękały, przybierając postać koszmaru. Przynajmniej nie kojarzyła sobie doznania blizn z bólem, a z przeszywającym ogniem, palącym jej skórę i ciepłem wypływającej krwi, która koiła i usypiała zmysły.
- Hm… - udała, że naprawdę się nad tym zastanawia, choć jedynie się droczyła, znając swoją odpowiedź i zdanie na ten temat. Z przekorą złapała w dwa palce jego brodę, łapiąc kontakt wzrokowy, świdrując go spojrzeniem. – Czuję się bezpieczna na tyle, by nie zważać na to, czy akurat ta sytuacja jest nietaktem - zniżyła głos do szeptu, będąc niebezpiecznie blisko, przekomarzając się krnąbrnie, a jednocześnie nie stawiając kroku wprzód, uwodząc i czerpiąc z chwili, czując tętent własnego serca, które krzyczało, rwało się do wykonania kroku naprzód. Nie zdziwiła się jednak, gdy mężczyzna się do niej zbliżył, obserwując go czujnie, śledząc każdy ruch i zwyczajnie oczekując. Uniosła nieznacznie wargi w geście zwycięstwa, zadowolonym, acz niewinnym uśmiechu, który leniwie odznaczył się na jej ustach. – Drew – powtórzyła cicho, choć chrypliwie; chciała zapoznać się z wypowiadanym imieniem, poczuć jego brzmienie, charakterystycznie zaciągając „r” poprzez swoje szkockie korzenie i dialekt temu towarzyszący. Wszystkiemu towarzyszyło charakterystyczne, nieco wstydliwe jąknięcie, gdy mężczyzna owiał ciepłym powietrzem jej szyję, zostawiając na niej pocałunek. Dla Evelyn było to jedno z najwrażliwszych, o ile nie najwrażliwsze miejsce na jej ciele, dlatego jej reakcja była zupełnie niekontrolowana i niespodziewana, choć na jej skórę nie wpłynął żaden rumieniec, gdyż ostatkiem silnej woli była w stanie kontrolować własną reakcję. Rzuciła Drew buńczuczne spojrzenie, jakby w tym momencie zawyrokowała, że się doigrał, ale jeszcze nie chciała wytaczać dział wojennych. Zamiast tego zmrużyła oczy, zuchwale się do niego zbliżając – Nie mam w zwyczaju uciekać, ale możesz za mną nie nadążyć – wyjaśniła pokrótce, każde słowo charakterystycznie akcentując, wypowiadając wolno, ocierając się niby to przypadkiem o jego usta, aż wreszcie odstępując, tyle jej wystarczyło, przynajmniej na razie.
Zauważyła, że coś się zmieniło, usłyszał melodię, a to wywołało zadziorny uśmiech na jej twarzy. Doskonale pamiętała ostatni raz, gdy tańczyła. Z ojcem, w domu. Jednocześnie bolesne i przyjemne wspomnienie, przywołujące w jej głowie niegdysiejszą normalność, spokój i pewność uczuć, którymi darzyła rodzinę. Zabawne, że wszystko potrafi się rozsypać od tak, w chwilę, jak domek z kart. Była trochę przestraszona, czy aby pamiętała jeszcze jak się ruszać podczas tańca? Minęło już tyle lat… Miała jednak nadzieję, że Drew był takim samym tancerzem, jak ona i najgorszym wypadku wyjdzie z tego coś upajająco zabawnego. Pokręciła głową z rozbawieniem, gdy doszło do niej pytanie.
- Evelyn – miała już powyżej uszu bezosobowych odmian, z przyczyn czysto egoistycznych wolała słyszeć z ust mężczyzny własne imię. Nie jedynie bezosobową formę, którą można raczyć pierwszą lepszą osobę. Wsparła się, wstając w połowie o własnych siłach, ale jednocześnie przyjmując pomoc swojego towarzysza. – I nie jestem panienką – dodała z nieskrywaną prowokacją w głosie, pobieżnie otrzepując swoją bordową spódnicę drugą dłonią, choć tak naprawdę wiedziała, że nie jest w stanie jej doprowadzić do prawidłowego porządku, nawyk pozostał jednak nawykiem. Była gotowa, chętna do tańców, przypomnienia sobie kroków, myśli o niepodeptaniu nóg nienależących do niej i w tym momencie usłyszała jazgot, który bardziej działał na jej wesołość niżeli złość. Wyszukała spojrzeniem winowajcę, którą okazała się lewitująca dynia. Evelyn nie mogła powstrzymać swojej reakcji, charakterystycznego przewrócenia oczami. Chciała już zacząć poszukiwania swojej różdżki, którą zawsze gubiła w odzieniu, przeważnie spoczywającą w cholewce buta, o której istnieniu zwykła była zapominać, na szczęście to jej towarzysz zareagował przed nią, na co odpowiedziała spokojnym uśmiechem. Porzuciła szukanie własnej różdżki i wpatrywała się błyszczącym wzrokiem w wirującą, trzęsącą się dynię, która prędko wysypywała swoją zawartość. W ułamku chwili nieznacznie otarła się o swojego towarzysza z jakąś niewytłumaczalną czułością i postąpiła kilka kroków dalej Nie mogła powstrzymać perlistego śmiechu, gdy zebrała z ziemi butelkę szampana, ostatnio brakowało w jej życiu alkoholu, choć przecież nie tak dawno chętnie sięgała po kieliszek dobrego trunku. – Podejrzewam, że dżentelmen poradzi sobie w tej kwestii lepiej niż panienka. Zapowiada nam się niejako upojny wieczór – wyciągnęła z w kierunku Drew butelkę, jednocześnie posyłając mu łobuzerskie spojrzenie. – Nie skalecz się – dodała pospiesznie i mrugnęła jednym okiem, drażniąc się, ale jednocześnie przestrzegając z nutą czułości e swym tonie. Szybko się otrząsnęła i sięgnęła po szparag, bez zbędnych ceregieli odgryzając kęs. Nic niezwykłego dla jej podniebienia, zwykłe warzywo, choć z niebywale doskonałym smakiem, który w normalnej sytuacji mogłaby wychwalać, a teraz? Teraz jednak nie w głowie jej było jedzenie, miała inne, niecierpiące zwłoki zajęcia i coś, a raczej kogoś, kto skutecznie odwracał jej uwagę, kogo czujnie obserwowała, pilnując, by nie zrobił sobie krzywdy. Obecność szampana uspokajała ją, że jeśli dojdzie do jakiegokolwiek tańczenia, to jest szansa, że nie będzie już wobec tego jakkolwiek zawstydzona, a to chyba ewidentnie można było uznać za plus, tylko wpierw musiała się napić, by nabrać tej magicznej odwagi i większej pewności siebie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Opowiedz – szepnęła miękko, choć z jej głosu biła pewność. Chciała znać te historie, roszcząc sobie do tego prawo, jakby nie chciała ich poznać jedynie z ciekawości, a z powinności i potrzeby. – Ukształtowały cię, pozostawiając ślad na twojej skórze, blizny oznaczają walkę o to, co tak naprawdę jest dla ciebie ważne, a ja chcę wiedzieć jaki tak naprawdę jesteś – choć nigdy nie zmuszałaby go do wyjawienia czegokolwiek o czym nie chciałby mówić, szanując jego prywatność, tak teraz, mając przyzwolenie, wręcz nalegała. Było to dla niej istotne, może mając jednocześnie swoje poboczne znaczenie – sama musiała tyle lat kryć historie własnych blizn, że stały się dla niej skazą, czymś, czego nie mogła obserwować dłużej niż zaledwie kilka koniecznych chwil. Nie potrafiła ignorować własnych blizn, nawet gdy ich nie widziała, to je czuła, jakby niemiłosiernie paliły jej skórę. Może myślała, że jeśli pozna jego historie, przestanie wstydzić się własnej? Z tych rozmyślań wybiło ją pytanie, na które zareagowała wzdrygnięciem, czym jedynie przyznała, że choć wiedziała iż padnie, to jednak niekoniecznie było jej to w smak. Jakby musiała obnażyć się z czegoś, co było dla niej upokorzeniem, błędem, czymś wyrażającym jej słabość, nie siłę. – Mam takie, które mrożą moją krew, nie wiem jakby to było z twoją – zimny, surowy ton i odwrócenie spojrzenia, wystarczająco zdradzały jej zniechęcenie i wstyd. Jej blizny nie ukazywały jej siły, raczej ją podkopywały, w końcu kiedy się ich dorobiła, to umierała, zdradzona przez własną krew i tylko zwykły zbieg okoliczności, przypadkowy obserwator, zdołał ją uratować. Wspomnienia tamtej chwili cały czas ją nękały, przybierając postać koszmaru. Przynajmniej nie kojarzyła sobie doznania blizn z bólem, a z przeszywającym ogniem, palącym jej skórę i ciepłem wypływającej krwi, która koiła i usypiała zmysły.
- Hm… - udała, że naprawdę się nad tym zastanawia, choć jedynie się droczyła, znając swoją odpowiedź i zdanie na ten temat. Z przekorą złapała w dwa palce jego brodę, łapiąc kontakt wzrokowy, świdrując go spojrzeniem. – Czuję się bezpieczna na tyle, by nie zważać na to, czy akurat ta sytuacja jest nietaktem - zniżyła głos do szeptu, będąc niebezpiecznie blisko, przekomarzając się krnąbrnie, a jednocześnie nie stawiając kroku wprzód, uwodząc i czerpiąc z chwili, czując tętent własnego serca, które krzyczało, rwało się do wykonania kroku naprzód. Nie zdziwiła się jednak, gdy mężczyzna się do niej zbliżył, obserwując go czujnie, śledząc każdy ruch i zwyczajnie oczekując. Uniosła nieznacznie wargi w geście zwycięstwa, zadowolonym, acz niewinnym uśmiechu, który leniwie odznaczył się na jej ustach. – Drew – powtórzyła cicho, choć chrypliwie; chciała zapoznać się z wypowiadanym imieniem, poczuć jego brzmienie, charakterystycznie zaciągając „r” poprzez swoje szkockie korzenie i dialekt temu towarzyszący. Wszystkiemu towarzyszyło charakterystyczne, nieco wstydliwe jąknięcie, gdy mężczyzna owiał ciepłym powietrzem jej szyję, zostawiając na niej pocałunek. Dla Evelyn było to jedno z najwrażliwszych, o ile nie najwrażliwsze miejsce na jej ciele, dlatego jej reakcja była zupełnie niekontrolowana i niespodziewana, choć na jej skórę nie wpłynął żaden rumieniec, gdyż ostatkiem silnej woli była w stanie kontrolować własną reakcję. Rzuciła Drew buńczuczne spojrzenie, jakby w tym momencie zawyrokowała, że się doigrał, ale jeszcze nie chciała wytaczać dział wojennych. Zamiast tego zmrużyła oczy, zuchwale się do niego zbliżając – Nie mam w zwyczaju uciekać, ale możesz za mną nie nadążyć – wyjaśniła pokrótce, każde słowo charakterystycznie akcentując, wypowiadając wolno, ocierając się niby to przypadkiem o jego usta, aż wreszcie odstępując, tyle jej wystarczyło, przynajmniej na razie.
Zauważyła, że coś się zmieniło, usłyszał melodię, a to wywołało zadziorny uśmiech na jej twarzy. Doskonale pamiętała ostatni raz, gdy tańczyła. Z ojcem, w domu. Jednocześnie bolesne i przyjemne wspomnienie, przywołujące w jej głowie niegdysiejszą normalność, spokój i pewność uczuć, którymi darzyła rodzinę. Zabawne, że wszystko potrafi się rozsypać od tak, w chwilę, jak domek z kart. Była trochę przestraszona, czy aby pamiętała jeszcze jak się ruszać podczas tańca? Minęło już tyle lat… Miała jednak nadzieję, że Drew był takim samym tancerzem, jak ona i najgorszym wypadku wyjdzie z tego coś upajająco zabawnego. Pokręciła głową z rozbawieniem, gdy doszło do niej pytanie.
- Evelyn – miała już powyżej uszu bezosobowych odmian, z przyczyn czysto egoistycznych wolała słyszeć z ust mężczyzny własne imię. Nie jedynie bezosobową formę, którą można raczyć pierwszą lepszą osobę. Wsparła się, wstając w połowie o własnych siłach, ale jednocześnie przyjmując pomoc swojego towarzysza. – I nie jestem panienką – dodała z nieskrywaną prowokacją w głosie, pobieżnie otrzepując swoją bordową spódnicę drugą dłonią, choć tak naprawdę wiedziała, że nie jest w stanie jej doprowadzić do prawidłowego porządku, nawyk pozostał jednak nawykiem. Była gotowa, chętna do tańców, przypomnienia sobie kroków, myśli o niepodeptaniu nóg nienależących do niej i w tym momencie usłyszała jazgot, który bardziej działał na jej wesołość niżeli złość. Wyszukała spojrzeniem winowajcę, którą okazała się lewitująca dynia. Evelyn nie mogła powstrzymać swojej reakcji, charakterystycznego przewrócenia oczami. Chciała już zacząć poszukiwania swojej różdżki, którą zawsze gubiła w odzieniu, przeważnie spoczywającą w cholewce buta, o której istnieniu zwykła była zapominać, na szczęście to jej towarzysz zareagował przed nią, na co odpowiedziała spokojnym uśmiechem. Porzuciła szukanie własnej różdżki i wpatrywała się błyszczącym wzrokiem w wirującą, trzęsącą się dynię, która prędko wysypywała swoją zawartość. W ułamku chwili nieznacznie otarła się o swojego towarzysza z jakąś niewytłumaczalną czułością i postąpiła kilka kroków dalej Nie mogła powstrzymać perlistego śmiechu, gdy zebrała z ziemi butelkę szampana, ostatnio brakowało w jej życiu alkoholu, choć przecież nie tak dawno chętnie sięgała po kieliszek dobrego trunku. – Podejrzewam, że dżentelmen poradzi sobie w tej kwestii lepiej niż panienka. Zapowiada nam się niejako upojny wieczór – wyciągnęła z w kierunku Drew butelkę, jednocześnie posyłając mu łobuzerskie spojrzenie. – Nie skalecz się – dodała pospiesznie i mrugnęła jednym okiem, drażniąc się, ale jednocześnie przestrzegając z nutą czułości e swym tonie. Szybko się otrząsnęła i sięgnęła po szparag, bez zbędnych ceregieli odgryzając kęs. Nic niezwykłego dla jej podniebienia, zwykłe warzywo, choć z niebywale doskonałym smakiem, który w normalnej sytuacji mogłaby wychwalać, a teraz? Teraz jednak nie w głowie jej było jedzenie, miała inne, niecierpiące zwłoki zajęcia i coś, a raczej kogoś, kto skutecznie odwracał jej uwagę, kogo czujnie obserwowała, pilnując, by nie zrobił sobie krzywdy. Obecność szampana uspokajała ją, że jeśli dojdzie do jakiegokolwiek tańczenia, to jest szansa, że nie będzie już wobec tego jakkolwiek zawstydzona, a to chyba ewidentnie można było uznać za plus, tylko wpierw musiała się napić, by nabrać tej magicznej odwagi i większej pewności siebie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Ostatnio zmieniony przez Evelyn Despenser dnia 16.12.23 0:36, w całości zmieniany 2 razy
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Neutralni
Nie tylko Evelyn spędzała wieczór w zupełnie innym miejscu niżeli planowała tudzież miała w zwyczaju. Sam powinienem pracować nad runicznym pergaminem, doszukiwać się zależności, nowych połączeń oraz rozwiązań lub przekopywać się przez kolejne stronice ksiąg rachunkowych, które do tej pory stanowiły dla mnie wyzwanie. Rzadko ignorowałem obowiązki, lecz wówczas kompletnie o nich nie myślałem, jakoby nie miały żadnego znaczenia. Po co miałbym marnować czas w samotności, kiedy mogłem radować się nim w towarzystwie wyjątkowej kobiety? Patrzyć w jej oczy, cieszyć zadziornym uśmiechem? Tak naprawdę nawet przez moment nie pomyślałem o powrocie i w głębi siebie liczyłem, że ona także nie była tu z przymusu, a szczerej chęci.
Zaśmiałem się pod nosem, kiedy ponaglała mą odpowiedź. W głosie nie było już niepewności, swego rodzaju dystansu, jakoby moje zapewnienie obudziło w niej jeszcze większą ciekawość oraz pewność siebie. Zatrzymawszy wzrok na jej oczach pozwoliłem sobie chwycić drobną dłoń, a następnie wolnym ruchem skierowałem ją na okolice brwi – ku pierwszej z blizn. -Pojedynek, barwnej historii brak, choć jakbym się postarał, to mógłbym dodać element bohaterstwa, żeby nieco zapunktować- uniosłem kącik ust, po czym powiodłem jej palcami do obojczyka i przesunąłem nimi na wysokość odpowiedniego żebra, nie byłem nader dobry z anatomii, więc ciężko było mi stwierdzić którego konkretnie, gdzie mniej więcej kończyła się największa. -Magia okazała się dla mnie mało łaskawa, z czego wróg mógł mieć uciechę- nie zagłębiłem się w skonkretyzowanie zaklęcia, nie widziałem w tym większego sensu. Nie ukrywałem swego zamiłowania do czarnoksięskich sztuk, jednakże w tamtej chwili kompletnie o tym nie myślałem. Wspomnienie palącego miecza rozcinającego skórę sprawiło, że wzdłuż karku przeszedł mnie paskudny dreszcz i potrzebowałem chwili, aby odsunąć je na bok. Minęło już sporo czasu od tamtego wydarzenia, a mimo to wciąż było ono żywe, jakoby miało miejsce wczoraj. Najpotężniejsza z dziedzin nie brała jeńców, nie lubowała się w słabości i nie znała litości, szczególnie dla tych, którzy gotów byli jej używać. Znałem ryzyko, wiedziałem jak wielką cenę można było zapłacić za jeden błąd i to właśnie ta rana, zabliźniona porażka nie pozwalała mi o tym zapomnieć.
-Ta jest najświeższa- rzuciłem ukazując jej wnętrze dłoni, w jakiej jeszcze przed momentem spoczywały jej palce. -Po wyprawie- skwitowałem nie chcąc i nie mogąc wdawać się w szczegóły. Tak naprawdę zdarzało mi się o niej zapomnieć, była jedynie mało istotnym elementem, trwałą pamiątką po wyprawie do podziemi Gringotta, gdzie działy się rzeczy o wiele gorsze niżeli rozcięcie po dotknięciu kamienia. To nie ona była powodem koszmarów, paskudnych zmian nastrojów, napadów złości, szczerości, czy strachu, który wcześniej nie był mym częstym kompanem. Winna była istna mieszanka emocji, niewiedza odnośnie zachowania tuż po otworzeniu powiek, ciągła obawa o własne czyny. Nawet w mych myślach brzmiało to irracjonalnie, ale na tyle długo ten stan nie mijał, że powoli zaczynałem się z tym godzić.
-Nie musisz mi o nich opowiadać- rzuciłem widząc zmianę wyrazu jej twarzy. Czułem wzdrygnięcie, zaobserwowałem wycofanie, a ostatnie czego bym chciał to wzbudzenia uczucia dyskomfortu. Mieliśmy czas, było go przed nami jeszcze mnóstwo i jeśli kiedyś zdecyduje się napomknąć coś więcej, to z chęcią przyjdzie mi jej wysłuchać. Nigdy nie nalegałem, nie wciskałem nosa w nie swoje sprawy, albowiem szanowałem granice prywatności, która powinna istnieć nawet w równie bliskiej relacji.
Zawadiacki uśmiech przemknął przez moje usta, kiedy chwyciła brodę i dość otwarcie zaprzeczyła rzekomemu nietaktowi. Przypuszczałem, iż mogła w ten sposób wyminąć temat, kobiety miały niezwykłą zdolność manipulacji. -Bezpieczna- mruknąłem podążając wzrokiem za jej słodkimi wargami. -To chyba był komplement?- spytałem retorycznie.
Kiedy powtórzyła moje imię z charakterystycznym akcentem zrozumiałem, że mieliśmy ze sobą więcej wspólnego niżeli mogliśmy przypuszczać. Moje korzenia także sięgały szkockich ziem i choć rodzina opuściła je wiele lat temu, to wciąż można było znaleźć wiele powiązań. Nie podjąłem jednak tematu, bowiem zupełnie zatraciłem się w zapachu jej skóry, który wyjątkowo intensywnie drażnił me zmysły. Nie pamiętam, abym kiedykolwiek czuł coś podobnego przy innej kobiecie – z każdą upływającą minutą upewniałem się, iż naprawdę była wyjątkowa. -Sprawdź mnie- szepnąłem wprost do jej ust, gdy musnęła me wargi. Drażniła się, zmniejszała dystans tylko po to, żeby zaraz go powiększyć, wodziła, zachęcała do działania, a jednocześnie stawiała granice. Bawiła się? Sprawdzała? Nie przyciągnąłem jej do siebie, opanowałem się w ostatnim momencie. Odniosłem wrażenie, jakoby rozkoszowała się tymi powolnymi krokami, stopniowym poznawaniem siebie bez użycia słów. Zwykle nie byłem skory do gier, ale taniec wedle jej rytmu był inny, nieszkodliwy, daleki od naiwnych. Przynajmniej tego wówczas byłem pewien.
-Evelyn- powtórzyłem z szelmowskim uśmiechem. -Nie? Czyli będę zmuszony przygotować się na konfrontację z Pani mężem?- odparłem nie dostrzegając żadnych obiekcji. Była moja, tylko moja i jeśli rzeczywiście w jej życiu był inny mężczyzna, to musiał pogodzić się z porażką. Nie zamierzałem odpuścić, poprzestać na krótkim i nic nieznaczącym romansie.
Okazało się, że dynia nie kryła w sobie tylko paskudnego jazgotu, ale przede wszystkim fanty, które po celnym zaklęciu zaczęły wypadać wprost na mokrą trawę. Miseczka, trunek, przekąski – cóż nam więcej było potrzeba? -Nie widzę tu żadnego dżentelmena- rozejrzałem się na boki zgrywając durnia, po czym chwyciłem butelkę i skierowałem jej szyjkę w kierunku dziewczyny. -Wyręczę go- posłałem jej jeden ze swoich ironicznych uśmiechów, po czym pozbyłem się korka. Wiedziałem, że zawartość wytryśnie i poleci wprost na nią, ale nie kwapiłem się postąpić inaczej. Mimo palącego uczucia, nietypowej radości, wciąż gdzieś w głębi byłem sobą.
Zaśmiałem się pod nosem, kiedy ponaglała mą odpowiedź. W głosie nie było już niepewności, swego rodzaju dystansu, jakoby moje zapewnienie obudziło w niej jeszcze większą ciekawość oraz pewność siebie. Zatrzymawszy wzrok na jej oczach pozwoliłem sobie chwycić drobną dłoń, a następnie wolnym ruchem skierowałem ją na okolice brwi – ku pierwszej z blizn. -Pojedynek, barwnej historii brak, choć jakbym się postarał, to mógłbym dodać element bohaterstwa, żeby nieco zapunktować- uniosłem kącik ust, po czym powiodłem jej palcami do obojczyka i przesunąłem nimi na wysokość odpowiedniego żebra, nie byłem nader dobry z anatomii, więc ciężko było mi stwierdzić którego konkretnie, gdzie mniej więcej kończyła się największa. -Magia okazała się dla mnie mało łaskawa, z czego wróg mógł mieć uciechę- nie zagłębiłem się w skonkretyzowanie zaklęcia, nie widziałem w tym większego sensu. Nie ukrywałem swego zamiłowania do czarnoksięskich sztuk, jednakże w tamtej chwili kompletnie o tym nie myślałem. Wspomnienie palącego miecza rozcinającego skórę sprawiło, że wzdłuż karku przeszedł mnie paskudny dreszcz i potrzebowałem chwili, aby odsunąć je na bok. Minęło już sporo czasu od tamtego wydarzenia, a mimo to wciąż było ono żywe, jakoby miało miejsce wczoraj. Najpotężniejsza z dziedzin nie brała jeńców, nie lubowała się w słabości i nie znała litości, szczególnie dla tych, którzy gotów byli jej używać. Znałem ryzyko, wiedziałem jak wielką cenę można było zapłacić za jeden błąd i to właśnie ta rana, zabliźniona porażka nie pozwalała mi o tym zapomnieć.
-Ta jest najświeższa- rzuciłem ukazując jej wnętrze dłoni, w jakiej jeszcze przed momentem spoczywały jej palce. -Po wyprawie- skwitowałem nie chcąc i nie mogąc wdawać się w szczegóły. Tak naprawdę zdarzało mi się o niej zapomnieć, była jedynie mało istotnym elementem, trwałą pamiątką po wyprawie do podziemi Gringotta, gdzie działy się rzeczy o wiele gorsze niżeli rozcięcie po dotknięciu kamienia. To nie ona była powodem koszmarów, paskudnych zmian nastrojów, napadów złości, szczerości, czy strachu, który wcześniej nie był mym częstym kompanem. Winna była istna mieszanka emocji, niewiedza odnośnie zachowania tuż po otworzeniu powiek, ciągła obawa o własne czyny. Nawet w mych myślach brzmiało to irracjonalnie, ale na tyle długo ten stan nie mijał, że powoli zaczynałem się z tym godzić.
-Nie musisz mi o nich opowiadać- rzuciłem widząc zmianę wyrazu jej twarzy. Czułem wzdrygnięcie, zaobserwowałem wycofanie, a ostatnie czego bym chciał to wzbudzenia uczucia dyskomfortu. Mieliśmy czas, było go przed nami jeszcze mnóstwo i jeśli kiedyś zdecyduje się napomknąć coś więcej, to z chęcią przyjdzie mi jej wysłuchać. Nigdy nie nalegałem, nie wciskałem nosa w nie swoje sprawy, albowiem szanowałem granice prywatności, która powinna istnieć nawet w równie bliskiej relacji.
Zawadiacki uśmiech przemknął przez moje usta, kiedy chwyciła brodę i dość otwarcie zaprzeczyła rzekomemu nietaktowi. Przypuszczałem, iż mogła w ten sposób wyminąć temat, kobiety miały niezwykłą zdolność manipulacji. -Bezpieczna- mruknąłem podążając wzrokiem za jej słodkimi wargami. -To chyba był komplement?- spytałem retorycznie.
Kiedy powtórzyła moje imię z charakterystycznym akcentem zrozumiałem, że mieliśmy ze sobą więcej wspólnego niżeli mogliśmy przypuszczać. Moje korzenia także sięgały szkockich ziem i choć rodzina opuściła je wiele lat temu, to wciąż można było znaleźć wiele powiązań. Nie podjąłem jednak tematu, bowiem zupełnie zatraciłem się w zapachu jej skóry, który wyjątkowo intensywnie drażnił me zmysły. Nie pamiętam, abym kiedykolwiek czuł coś podobnego przy innej kobiecie – z każdą upływającą minutą upewniałem się, iż naprawdę była wyjątkowa. -Sprawdź mnie- szepnąłem wprost do jej ust, gdy musnęła me wargi. Drażniła się, zmniejszała dystans tylko po to, żeby zaraz go powiększyć, wodziła, zachęcała do działania, a jednocześnie stawiała granice. Bawiła się? Sprawdzała? Nie przyciągnąłem jej do siebie, opanowałem się w ostatnim momencie. Odniosłem wrażenie, jakoby rozkoszowała się tymi powolnymi krokami, stopniowym poznawaniem siebie bez użycia słów. Zwykle nie byłem skory do gier, ale taniec wedle jej rytmu był inny, nieszkodliwy, daleki od naiwnych. Przynajmniej tego wówczas byłem pewien.
-Evelyn- powtórzyłem z szelmowskim uśmiechem. -Nie? Czyli będę zmuszony przygotować się na konfrontację z Pani mężem?- odparłem nie dostrzegając żadnych obiekcji. Była moja, tylko moja i jeśli rzeczywiście w jej życiu był inny mężczyzna, to musiał pogodzić się z porażką. Nie zamierzałem odpuścić, poprzestać na krótkim i nic nieznaczącym romansie.
Okazało się, że dynia nie kryła w sobie tylko paskudnego jazgotu, ale przede wszystkim fanty, które po celnym zaklęciu zaczęły wypadać wprost na mokrą trawę. Miseczka, trunek, przekąski – cóż nam więcej było potrzeba? -Nie widzę tu żadnego dżentelmena- rozejrzałem się na boki zgrywając durnia, po czym chwyciłem butelkę i skierowałem jej szyjkę w kierunku dziewczyny. -Wyręczę go- posłałem jej jeden ze swoich ironicznych uśmiechów, po czym pozbyłem się korka. Wiedziałem, że zawartość wytryśnie i poleci wprost na nią, ale nie kwapiłem się postąpić inaczej. Mimo palącego uczucia, nietypowej radości, wciąż gdzieś w głębi byłem sobą.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Nie miała pewności, czy naprawdę to zrobi i pokaże jej drogę poprzez własne blizny, mógł się rozmyślić w tej krótkiej chwili, podać jakikolwiek powód zmiany swojej decyzji lub pozostawić to bez słowa, a jednak zrobił to, wziął jej dłoń i skierował ją ku pierwszej, najbardziej widocznej, której fakturę badała delikatnie palcami, jakby nie wiedząc, czy jeszcze odczuwa dyskomfort z nią związany.
Oderwała na moment spojrzenie od zbliznowacenia, jakby musiała skomentować to, co właśnie usłyszała, cóż, nie słynęła z utrzymywania języka za zębami, a i nie miała zamiaru się bawić w uprzejmości, stawiając na pełną szczerość. - Pojedynek wystarczy mojej wyobraźni, bohaterstwo nie zyskuje w moich oczach przychylności. – Zawsze była dziwnie odmienna, jeszcze w szkole podczas meczy quidditcha kibicowała drużynie, która przegrywała i wcale nie robiła tego z dobroci serca i współczucia, a po prostu chciała utrzeć nosa innym, młodym czarodziejom. Zawsze pomiędzy, nigdy po jakiejkolwiek ze stron, mając swoją własną szalę sprawiedliwości. Jej dłoń została skierowana do obojczyka i przeciągnięta aż do żeber, mijając ich kilka, mogła się domyślać, że więcej niż połowę, co spowodowało zmarszczenie brwi kruczowłosej, która zdała sobie właśnie sprawę, że wciąż dąży palcami po jednej, długiej szramie. Z jej twarzy można było teraz czytać jak z otwartej księgi, ale próżno tam było szukać lęku, przejawu zmartwienia, to już się stało, więc Evelyn była bowiem zwyczajnie zaintrygowana. – Jeżeli faktycznie był wrogiem, nie cieszył się skoro wciąż tu stoisz – i całe szczęście, chciała dodać, ale wolała poskromić język i zachować to dla siebie, nie potrzebne tu teraz było słodzenie tym bardziej, że okazała swoje krytyczne spojrzenie. Widziała oczy własnego brata, który ją zranił i widziała je również wtedy, gdy zdał sobie sprawę, że to nie było śmiertelne, nijak nie widziała w odbiciu jego oczu nuty radości, raczej porażkę i złość. Teraz było już jednak za późno na powtórzenie tamtej historii i poprawienie efektu, Evelyn miała demona pod skórą, który nie dałby się zabić tak łatwo, gwarantując jej tym samym większą szansę. Despenserowie byli psychodeliczną rodziną. Oderwała się od prześladujących ją myśli, by zwrócić uwagę na tą ostatnią, którą wcześniej już wyczuła, o której istnieniu wiedziała. – Zawsze szukasz problemów, czy to one znajdują ciebie? – Spytała zagadkowo podsumowując wycieczkę po naznaczeniach na jego ciele, które zdążyła już zapamiętać, przyswoić ich obecność, mogąc teraz spokojnie wrócić spojrzeniem do oczu. Wierzyć jej się nie chciało, że prowadził względnie normalne życie, intuicja zaś podpowiadała, że nawet nie warto rozpytywać o szczegóły, nie teraz i nie tutaj.
- Zwykły symbol zdrady krwi, ale na tę historię przyjdzie jeszcze czas – machnęła dłonią, jakby to, co przecinało jej skórę było czymś, czym nie trzeba trudzić sobie głowy. Nie miała zamiaru teraz opowiadać całej, długiej i pokrętnej historii własnych blizn, ponieważ ich historia zaczynała się w momencie jej narodzin, jakby los chciał sprawdzić, czy bliźnięta są w stanie być wzajemnymi wrogami, jakby byli parszywym eksperymentem. Wystarczyło, że nie potrzebowała nawet wszystkich palców jednej ręki by zliczyć osoby, które w pełni o niej wiedziały, bo były w stanie wysłuchać wszystko od początku, aż po koniec. Wolała spędzać ten czas na szczęśliwych chwilach, ciesząc się z bliskości, możliwości wspólnego poznawania się i odkrywania małych, prostych rzeczy, bądź gestów, które chciała zapamiętać na tyle, by obraz mężczyzny stojącego przed nią miał również swoje odwzorowanie w jej głowie, by było tak, jak być powinno już zawsze.
Bezpieczna. Od czasu wypowiedzenia tego słowa, zastanawiała się, kiedy tak naprawdę mogła tak powiedzieć bez zawahania, jak teraz. Miała wrażenie, że wciąż, cały czas próbuje igrać z ogniem, przybierając postać zbyt pewnej siebie kobiety z niebywale nierozważnym podejściem do niebezpieczeństw. Naprawdę nie pamiętała takiej chwili spokoju w której nie musiała czuwać ani napinać mięśni w charakterystyczny sposób, jakby spodziewała się uderzenia i przyjmowała pierwsze tylko po to, by oddać z nawiązką. Tu, w tym momencie była całkowicie rozluźniona, spokojna i prawdziwie pewna tego, co się dzieje, a przynajmniej takie miała odczucie. Nie odpowiedziała jednak na pytanie, nie zaprzeczyła, pozostawiła odpowiedź taką, jaka się ukształtowała, jaka była widoczna na jej twarzy, w jej oczach, przecież to wystarczyło.
Wszystkie jej zbliżenia były niczym innym, jak weryfikowaniem do jakiego momentu czuła się komfortowo, na ile może się drażnić i jak reaguje na to druga strona. Z czasem jednak stopniowo zacierała granicę pomiędzy zwykłym sprawdzaniem, a odczuwaniem przyjemności z przekraczania własnych barier w stosunku do jego osoby, jakby były to naturalne czynności, które kusiły i zachęcały ją do robienia kroku bez późniejszego wycofywania się, ale z drugiej strony czekała na coś, na jakiś impuls, choć nie wiedziała do końca co nim będzie i jak to ma wyglądać, było to zupełnie podswiadome. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek wcześniej odczuwała coś takiego w stosunku do kogokolwiek, jakby ten mężczyzna był przypisany konkretnie do niej, a ona do niego i musiała się z tym zwyczajnie oswoić, nasycić się tą świadomością, by w ogóle myśleć o czymkolwiek innym. – Kiedy nadejdzie odpowiednia pora, zrobię to, na razie daję ci fory – zapewniła, próbując zachować szczątki powagi w głosie, zapamiętując to od razu na przyszłość, jakby była pewna, że naprawdę to zrobi i nie dopuszczała do siebie możliwości iż taka okazja się już nie pojawi.
Wybałuszyła oczy słysząc słowa, których się nie spodziewała, zupełnie tak, jakby zapomniała o tym, że kobiety miewały mężów, tworzyły rodziny i ogniska domowe, ba, nie zdawała sobie często sprawy ze swojego wieku, jakby od siedmiu lat się nie starzała, a klienci zazwyczaj odruchowo mianowali ją panią Despenser, nie panną, przyzwyczajając ją tym samym do tego miana. Przyznać jednak trzeba, że nieczęsto kobiety prowadziły swój biznes samotnie, bez angażowania w to mężczyzny, więc ludzie, którzy jej nie znali, mogli sądzić iż faktycznie jest mężatką, tylko jej partner nie bierze udziału w negocjacjach, wystawiając w roli reprezentanta kobietę. Naraz parsknęła śmiechem, perlistym i z lekka histerycznym, okazującym jednocześnie zrozumienie przekazu, zaskoczenie i beztroskie rozbawienie. – Och, na litość, nie, nie jestem nawet dobrym materiałem na żonę – wyjaśniła zupełnie szczerze, łapiąc z wolna oddech, a jej czupurny uśmiech dawał potwierdzenie temu, co mówiły oczy. Po śmierci rodziców nie musiała myśleć o tej ścieżce, zamiast tego wytaczała własne, zgoła inne od tych, którymi kierowała się jako panna, osoba mająca powinności wobec rodziny, na szczęście była wtedy zbyt młoda, by dać się wepchnąć w małżeństwo z obowiązku. Śmierć rodziców dała jej poniekąd ból i żałobę, ale również ofiarowała jej kolejne drzwi za którymi kryło się wszystko to, czego nie znała, a ona, choć z początku nie chciała ich otwierać, ugięła się, gdy tylko zrozumiała, że to nie jest kara, a swego rodzaju szansa na coś, co może ją zmienić, przynieść korzyści i pokazać, że nie musi być taka, jak ją kreowała matka. Zaczynała stopniowo, od prostych przełamań, zaufania we własne możliwości i cóż, wciągnęło ją to. Ryzykowała, szukała guza, przekraczała własne granice, balansowała na cienkiej linie, bo chciała poczuć, że nie jest jedynie przesyconą złością skorupą, chciała żyć po swojemu, testując własne możliwości, niszcząc nabyte latami blokady sumienia. Przez to, że odkryła swój własny sposób ma życie w samotności, ciężko było zwyczajnie za nią nadążyć, a zatrzymanie jej graniczyło z cudem, pozostało jedynie iść obok niej lub pokazywać nowe, nieznane jej jeszcze drogi. Abstrahując, dzisiejsze spotkanie nie zmieniło jej mniemania o swoim stanie cywilnym, wciąż przecież uważała, że małżeństwo jest dla niej czymś zupełnie odległym, czymś, co równie dobrze może nie nadejść i coś, czym zupełnie się nie przejmowała. Teraz odczuwała jedynie przemożną ochotę sprawdzenia się w samym, zwykłym partnerstwie, było to niejakim wyzwaniem dla jej stylu bycia i pędu, który towarzyszył jej każdego dnia. Co ona mogła od siebie dać drugiej osobie, prócz lojalności, niezmiennej szczerości i dozy szaleństwa? Nie miała nic.
Mogła rozszyfrować jego zamiary, poznać intencje i spróbować im zapobiec, odskoczyć, częściowo osłonić się przed nieuniknionym. Mogła, gdyby tylko chwilę wcześniej mimowolnie nie odwróciła na moment wzroku. Świadomość dopadła ją tuż po charakterystycznym dźwięku wystrzeliwanego korka, w mgnieniu oka próbowała zrozumieć to, co właśnie miało miejsce, odskoczyć choć na kilka kroków, mimo, że było to już bezcelowe, szampan bowiem dzielnie spełniał swoje zadanie. Szkotka rozchyliła usta w niemym zdumieniu, szybko jednak się reflektując i posyłając mężczyźnie wymowne spojrzenie zmrużonych oczu i zmarszczonych brwi, próbując zachować pozór niezadowolonej i jednocześnie zapanować nad niemal szczeniackim rozbawieniem, które ją ogarniało. – Złośliwiec– skwitowała miękko z impertynenckim półuśmiechem, jakby zdała sobie sprawę, że przecież na jego miejscu zrobiłaby dokładnie to samo i byłaby równie dumna z siebie. Była mokra, lepka od alkoholu pokrywającego jej ubrania i skórę, ale nie była wściekła, zła, czy rozżalona, po prostu... Bawiło ją to, tak szczerze i naprawdę ją to rozweseliło, sprawiło, że poczuła coś w podobie skoku adrenaliny, pomieszanej z dopaminą. Może właśnie dlatego, mało myśląc, zbliżyła się i położyła dłoń na szyi mężczyzny, przychylając go ku sobie, by bez najmniejszego zawahania złożyć pocałunek na jego ustach, tak po prostu, bez drażnienia się i wycofywania, bez ukrytych podtekstów i zamiarów. Nie analizowała tego, pozostawiając wszystko w rękach intuicji, która krzyczała, rwała się do postawienia tego kroku, do zburzenia muru, który Evelyn nieświadomie postawiła lata temu. Było tak, jakby to, co się przed chwilą stało, przyniosło zupełnie inny, niezamierzony i nieplanowany skutek, odblokowało ją, upewniło w działaniu. Poczuła impuls, coś nieokreślonego, a jednocześnie tak charakterystycznego, znajomego dla niej, że bez mrugnięcia okiem przekroczyła granicę, zastępując ją oczywiście nową, jak zawsze, ale tym razem bardziej odległą, wygodniejszą, dającą jej więcej możliwości. - Odegram się – zawyrokowała z leniwym uśmiechem, mierząc mężczyznę wzrokiem, a jej słowa były niczym przysięga, którą miała prędzej, czy później spełnić. Prawdopodobnie w innym, zwyczajnym dniu, doświadczając tego samego z rąk jakiejkolwiek nieznanej jej osoby, obietnica w ogóle nie opuściłaby jej ust, zamiast niej kierowałaby zupełnie inne, niewybredne słowa, ale dziś było inaczej, dodatkowo jej emocje i zmysły były skupione na czymś zgoła innym, potwierdzeniem czego był fakt iż nie zwracała nawet uwagi na chłód, który powoli zagarniał ciepło jej ciała za sprawą wilgotnych ubrań. Zabrała od mężczyzny butelkę, jakby zupełnie nie biorąc pod uwagę możliwości stawiania oporu i upiła z niej łyk, z zadowoleniem witając słodycz w ustach i rozgrzewające ciepło przepływającego przez gardło alkoholu. Z reguły lubowała się w mocniejszych innych trunkach, cierpkim winie lub palącej whisky, którą pijała w towarzystwie, szampan zostawiała na szczególne, samotne okazje po finalnie szczęśliwych kontraktach, ale dziś idealnie spełniał się w swojej roli. Schowała butelkę częściowo za plecami, jakby miała zamiar bronić ją przed kolejną próbą zmarnowania. Uczucia uczuciami, może i miała słabość do stojącego przed nią mężczyzny, ale postawiła sobie za próg honoru obronienie przed nim alkoholu, już się ta butelka wystarczająco nacierpiała.
Oderwała na moment spojrzenie od zbliznowacenia, jakby musiała skomentować to, co właśnie usłyszała, cóż, nie słynęła z utrzymywania języka za zębami, a i nie miała zamiaru się bawić w uprzejmości, stawiając na pełną szczerość. - Pojedynek wystarczy mojej wyobraźni, bohaterstwo nie zyskuje w moich oczach przychylności. – Zawsze była dziwnie odmienna, jeszcze w szkole podczas meczy quidditcha kibicowała drużynie, która przegrywała i wcale nie robiła tego z dobroci serca i współczucia, a po prostu chciała utrzeć nosa innym, młodym czarodziejom. Zawsze pomiędzy, nigdy po jakiejkolwiek ze stron, mając swoją własną szalę sprawiedliwości. Jej dłoń została skierowana do obojczyka i przeciągnięta aż do żeber, mijając ich kilka, mogła się domyślać, że więcej niż połowę, co spowodowało zmarszczenie brwi kruczowłosej, która zdała sobie właśnie sprawę, że wciąż dąży palcami po jednej, długiej szramie. Z jej twarzy można było teraz czytać jak z otwartej księgi, ale próżno tam było szukać lęku, przejawu zmartwienia, to już się stało, więc Evelyn była bowiem zwyczajnie zaintrygowana. – Jeżeli faktycznie był wrogiem, nie cieszył się skoro wciąż tu stoisz – i całe szczęście, chciała dodać, ale wolała poskromić język i zachować to dla siebie, nie potrzebne tu teraz było słodzenie tym bardziej, że okazała swoje krytyczne spojrzenie. Widziała oczy własnego brata, który ją zranił i widziała je również wtedy, gdy zdał sobie sprawę, że to nie było śmiertelne, nijak nie widziała w odbiciu jego oczu nuty radości, raczej porażkę i złość. Teraz było już jednak za późno na powtórzenie tamtej historii i poprawienie efektu, Evelyn miała demona pod skórą, który nie dałby się zabić tak łatwo, gwarantując jej tym samym większą szansę. Despenserowie byli psychodeliczną rodziną. Oderwała się od prześladujących ją myśli, by zwrócić uwagę na tą ostatnią, którą wcześniej już wyczuła, o której istnieniu wiedziała. – Zawsze szukasz problemów, czy to one znajdują ciebie? – Spytała zagadkowo podsumowując wycieczkę po naznaczeniach na jego ciele, które zdążyła już zapamiętać, przyswoić ich obecność, mogąc teraz spokojnie wrócić spojrzeniem do oczu. Wierzyć jej się nie chciało, że prowadził względnie normalne życie, intuicja zaś podpowiadała, że nawet nie warto rozpytywać o szczegóły, nie teraz i nie tutaj.
- Zwykły symbol zdrady krwi, ale na tę historię przyjdzie jeszcze czas – machnęła dłonią, jakby to, co przecinało jej skórę było czymś, czym nie trzeba trudzić sobie głowy. Nie miała zamiaru teraz opowiadać całej, długiej i pokrętnej historii własnych blizn, ponieważ ich historia zaczynała się w momencie jej narodzin, jakby los chciał sprawdzić, czy bliźnięta są w stanie być wzajemnymi wrogami, jakby byli parszywym eksperymentem. Wystarczyło, że nie potrzebowała nawet wszystkich palców jednej ręki by zliczyć osoby, które w pełni o niej wiedziały, bo były w stanie wysłuchać wszystko od początku, aż po koniec. Wolała spędzać ten czas na szczęśliwych chwilach, ciesząc się z bliskości, możliwości wspólnego poznawania się i odkrywania małych, prostych rzeczy, bądź gestów, które chciała zapamiętać na tyle, by obraz mężczyzny stojącego przed nią miał również swoje odwzorowanie w jej głowie, by było tak, jak być powinno już zawsze.
Bezpieczna. Od czasu wypowiedzenia tego słowa, zastanawiała się, kiedy tak naprawdę mogła tak powiedzieć bez zawahania, jak teraz. Miała wrażenie, że wciąż, cały czas próbuje igrać z ogniem, przybierając postać zbyt pewnej siebie kobiety z niebywale nierozważnym podejściem do niebezpieczeństw. Naprawdę nie pamiętała takiej chwili spokoju w której nie musiała czuwać ani napinać mięśni w charakterystyczny sposób, jakby spodziewała się uderzenia i przyjmowała pierwsze tylko po to, by oddać z nawiązką. Tu, w tym momencie była całkowicie rozluźniona, spokojna i prawdziwie pewna tego, co się dzieje, a przynajmniej takie miała odczucie. Nie odpowiedziała jednak na pytanie, nie zaprzeczyła, pozostawiła odpowiedź taką, jaka się ukształtowała, jaka była widoczna na jej twarzy, w jej oczach, przecież to wystarczyło.
Wszystkie jej zbliżenia były niczym innym, jak weryfikowaniem do jakiego momentu czuła się komfortowo, na ile może się drażnić i jak reaguje na to druga strona. Z czasem jednak stopniowo zacierała granicę pomiędzy zwykłym sprawdzaniem, a odczuwaniem przyjemności z przekraczania własnych barier w stosunku do jego osoby, jakby były to naturalne czynności, które kusiły i zachęcały ją do robienia kroku bez późniejszego wycofywania się, ale z drugiej strony czekała na coś, na jakiś impuls, choć nie wiedziała do końca co nim będzie i jak to ma wyglądać, było to zupełnie podswiadome. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek wcześniej odczuwała coś takiego w stosunku do kogokolwiek, jakby ten mężczyzna był przypisany konkretnie do niej, a ona do niego i musiała się z tym zwyczajnie oswoić, nasycić się tą świadomością, by w ogóle myśleć o czymkolwiek innym. – Kiedy nadejdzie odpowiednia pora, zrobię to, na razie daję ci fory – zapewniła, próbując zachować szczątki powagi w głosie, zapamiętując to od razu na przyszłość, jakby była pewna, że naprawdę to zrobi i nie dopuszczała do siebie możliwości iż taka okazja się już nie pojawi.
Wybałuszyła oczy słysząc słowa, których się nie spodziewała, zupełnie tak, jakby zapomniała o tym, że kobiety miewały mężów, tworzyły rodziny i ogniska domowe, ba, nie zdawała sobie często sprawy ze swojego wieku, jakby od siedmiu lat się nie starzała, a klienci zazwyczaj odruchowo mianowali ją panią Despenser, nie panną, przyzwyczajając ją tym samym do tego miana. Przyznać jednak trzeba, że nieczęsto kobiety prowadziły swój biznes samotnie, bez angażowania w to mężczyzny, więc ludzie, którzy jej nie znali, mogli sądzić iż faktycznie jest mężatką, tylko jej partner nie bierze udziału w negocjacjach, wystawiając w roli reprezentanta kobietę. Naraz parsknęła śmiechem, perlistym i z lekka histerycznym, okazującym jednocześnie zrozumienie przekazu, zaskoczenie i beztroskie rozbawienie. – Och, na litość, nie, nie jestem nawet dobrym materiałem na żonę – wyjaśniła zupełnie szczerze, łapiąc z wolna oddech, a jej czupurny uśmiech dawał potwierdzenie temu, co mówiły oczy. Po śmierci rodziców nie musiała myśleć o tej ścieżce, zamiast tego wytaczała własne, zgoła inne od tych, którymi kierowała się jako panna, osoba mająca powinności wobec rodziny, na szczęście była wtedy zbyt młoda, by dać się wepchnąć w małżeństwo z obowiązku. Śmierć rodziców dała jej poniekąd ból i żałobę, ale również ofiarowała jej kolejne drzwi za którymi kryło się wszystko to, czego nie znała, a ona, choć z początku nie chciała ich otwierać, ugięła się, gdy tylko zrozumiała, że to nie jest kara, a swego rodzaju szansa na coś, co może ją zmienić, przynieść korzyści i pokazać, że nie musi być taka, jak ją kreowała matka. Zaczynała stopniowo, od prostych przełamań, zaufania we własne możliwości i cóż, wciągnęło ją to. Ryzykowała, szukała guza, przekraczała własne granice, balansowała na cienkiej linie, bo chciała poczuć, że nie jest jedynie przesyconą złością skorupą, chciała żyć po swojemu, testując własne możliwości, niszcząc nabyte latami blokady sumienia. Przez to, że odkryła swój własny sposób ma życie w samotności, ciężko było zwyczajnie za nią nadążyć, a zatrzymanie jej graniczyło z cudem, pozostało jedynie iść obok niej lub pokazywać nowe, nieznane jej jeszcze drogi. Abstrahując, dzisiejsze spotkanie nie zmieniło jej mniemania o swoim stanie cywilnym, wciąż przecież uważała, że małżeństwo jest dla niej czymś zupełnie odległym, czymś, co równie dobrze może nie nadejść i coś, czym zupełnie się nie przejmowała. Teraz odczuwała jedynie przemożną ochotę sprawdzenia się w samym, zwykłym partnerstwie, było to niejakim wyzwaniem dla jej stylu bycia i pędu, który towarzyszył jej każdego dnia. Co ona mogła od siebie dać drugiej osobie, prócz lojalności, niezmiennej szczerości i dozy szaleństwa? Nie miała nic.
Mogła rozszyfrować jego zamiary, poznać intencje i spróbować im zapobiec, odskoczyć, częściowo osłonić się przed nieuniknionym. Mogła, gdyby tylko chwilę wcześniej mimowolnie nie odwróciła na moment wzroku. Świadomość dopadła ją tuż po charakterystycznym dźwięku wystrzeliwanego korka, w mgnieniu oka próbowała zrozumieć to, co właśnie miało miejsce, odskoczyć choć na kilka kroków, mimo, że było to już bezcelowe, szampan bowiem dzielnie spełniał swoje zadanie. Szkotka rozchyliła usta w niemym zdumieniu, szybko jednak się reflektując i posyłając mężczyźnie wymowne spojrzenie zmrużonych oczu i zmarszczonych brwi, próbując zachować pozór niezadowolonej i jednocześnie zapanować nad niemal szczeniackim rozbawieniem, które ją ogarniało. – Złośliwiec– skwitowała miękko z impertynenckim półuśmiechem, jakby zdała sobie sprawę, że przecież na jego miejscu zrobiłaby dokładnie to samo i byłaby równie dumna z siebie. Była mokra, lepka od alkoholu pokrywającego jej ubrania i skórę, ale nie była wściekła, zła, czy rozżalona, po prostu... Bawiło ją to, tak szczerze i naprawdę ją to rozweseliło, sprawiło, że poczuła coś w podobie skoku adrenaliny, pomieszanej z dopaminą. Może właśnie dlatego, mało myśląc, zbliżyła się i położyła dłoń na szyi mężczyzny, przychylając go ku sobie, by bez najmniejszego zawahania złożyć pocałunek na jego ustach, tak po prostu, bez drażnienia się i wycofywania, bez ukrytych podtekstów i zamiarów. Nie analizowała tego, pozostawiając wszystko w rękach intuicji, która krzyczała, rwała się do postawienia tego kroku, do zburzenia muru, który Evelyn nieświadomie postawiła lata temu. Było tak, jakby to, co się przed chwilą stało, przyniosło zupełnie inny, niezamierzony i nieplanowany skutek, odblokowało ją, upewniło w działaniu. Poczuła impuls, coś nieokreślonego, a jednocześnie tak charakterystycznego, znajomego dla niej, że bez mrugnięcia okiem przekroczyła granicę, zastępując ją oczywiście nową, jak zawsze, ale tym razem bardziej odległą, wygodniejszą, dającą jej więcej możliwości. - Odegram się – zawyrokowała z leniwym uśmiechem, mierząc mężczyznę wzrokiem, a jej słowa były niczym przysięga, którą miała prędzej, czy później spełnić. Prawdopodobnie w innym, zwyczajnym dniu, doświadczając tego samego z rąk jakiejkolwiek nieznanej jej osoby, obietnica w ogóle nie opuściłaby jej ust, zamiast niej kierowałaby zupełnie inne, niewybredne słowa, ale dziś było inaczej, dodatkowo jej emocje i zmysły były skupione na czymś zgoła innym, potwierdzeniem czego był fakt iż nie zwracała nawet uwagi na chłód, który powoli zagarniał ciepło jej ciała za sprawą wilgotnych ubrań. Zabrała od mężczyzny butelkę, jakby zupełnie nie biorąc pod uwagę możliwości stawiania oporu i upiła z niej łyk, z zadowoleniem witając słodycz w ustach i rozgrzewające ciepło przepływającego przez gardło alkoholu. Z reguły lubowała się w mocniejszych innych trunkach, cierpkim winie lub palącej whisky, którą pijała w towarzystwie, szampan zostawiała na szczególne, samotne okazje po finalnie szczęśliwych kontraktach, ale dziś idealnie spełniał się w swojej roli. Schowała butelkę częściowo za plecami, jakby miała zamiar bronić ją przed kolejną próbą zmarnowania. Uczucia uczuciami, może i miała słabość do stojącego przed nią mężczyzny, ale postawiła sobie za próg honoru obronienie przed nim alkoholu, już się ta butelka wystarczająco nacierpiała.
I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Neutralni
Nie czułem, abym musiał przed nią kogoś udawać, a w końcu blizny i ich historia były moją nieodłączną częścią. Daleki byłem od twierdzenia, że są dowodem słabości, nigdy bym też nie powiedział, iż kojarzą się ze wstydem, albowiem każda pozostawiła po sobie lekcję, jakiej w inny sposób nie przyszłoby mi doświadczyć. Przypominały o nauce na własnych błędach i choć nierzadko budziły wspomnienia wiedziałem, że miały w tym swój cel, swego rodzaju motywację, aby rozsądniej, i odpowiedzialniej przekładać siły na zamiary. Nie sztuką było ukrywać swoje niedoskonałości, brak umiejętności tudzież wiedzy, ale świadome przyznać się do nich przed samym sobą i próbować iść do przodu. Nie myli się tylko ten, kto nic nie robi, a nie istniało nic gorszego od lenistwa. Wbrew pozorom człowiek kształci się całe życie, nie ma źródeł, które mógłby w pełni wykorzystać. -Opowiedz mi zatem, co zyskuje? Sądziłem, że piękne kobiety cenią sobie bohaterstwo- uniosłem pytająco brew nie odrywając spojrzenia od jej tęczówek. -Potęga?- zasugerowałem z zawadiackim uśmiechem. Kto wie, być może łączyło nas coś więcej niżeli płomienne uczucie, które pragnąłem nieustannie podsycać, aby nigdy nie zgasło. Poszukałem wrażeń, byłem głodny nowych doświadczeń oraz sukcesów składających się na pasmo zwycięstw, lecz wówczas nie wyobrażałem sobie pędzić w samotności. Jeśli podchodziliśmy do pewnych spraw tak samo, to może gotów byłaby ruszyć ze mną ramię w ramię? Mogłem rozwodzić się nad odpowiedzią, szukać wszelkich za i przeciw, jednak póki nie padnie jasna deklaracja, nie byłem w stanie dojść do niczego. Nie znałem jej, nie miałem pojęcia czym się zajmuje, co ją interesuje, odrzuca i wprawia w zakłopotanie. W głębi siebie wiedziałem, że nie ma to żadnego znaczenia, nie musieliśmy od razu kłaść wszystkiego na tacę, obdzierać się z tajemnic i liczyć na zrozumienie drugiej strony. Mogłem każdego dnia dowiadywać się czegoś nowego, powoli, dokładnie, bez pominięcia żadnego detalu. Delektować się tym, wpatrywać w jej oczy z ciekawością, swego rodzaju nostalgią, jaka wcześniej była mi obca. Odnalazłem w sobie ogromne pokłady cierpliwości.
Dostrzegłem zaintrygowanie na jej twarzy, gdy wodziła dłonią wzdłuż blizny na klatce piersiowej. Nie mogłem powstrzymać lekkiego uśmiechu, ulżyło mi. -Można przegrać jedną bitwę, ale wygrać wojnę- odparłem nieco wymijająco, bo choć zapewne powiedziałbym jej wiele, to na straży stała duma. Przyznać się do spartolonego pojedynku nie było prosto, szczególnie że wróg zwinął mi sprzed nosa osobę, po którą przyszedłem i finalnie zostałem z niczym. Zawaliłem po całej linii; słaby okazał się cały plan, zmiana taktyki i magia, jaka wyjątkowo mi nie służyła. Prawdopodobnie sam przed sobą szukałem wytłumaczenia na tamtą niemoc, jednakże pierwszy raz naprawdę szło mi równie paskudnie. -Powiedzmy, że nie staram się przed nimi uciekać- odparłem unosząc lekko kącik ust. Taka była prawda, nie widziałem sensu w sztucznym unikaniu problemu tudzież ignorowaniu powinności dla czystej wygody. Czarodziejski świat wymagał naprawy, zwartych szyków gotowych do ruszenia w bój, a ja nie wyobrażałem sobie stać z boku i przyglądać z nadzieją na finalny sukces.
Zastanowiły mnie jej słowa – zdrada krwi mogła mieć wiele znaczeń, aczkolwiek niezmiennie łączyła się, z czymś wyjątkowo bliskim. Rodzina? Przyjaciel? Delikatnym ruchem ująłem jej brodę w dłoń i uniosłem ku górze, aby spojrzała mi w oczy. -Mam nadzieję, że przyjdzie. Pamiętaj, możesz mi powiedzieć wszystko- dodałem z pewnością w głosie, choć znacznie ciszej. Nie chciałem niczego wymuszać, zdawałem sobie sprawę, iż pewne kwestie wymagały odpowiedniej chwili, nastroju, a dzisiaj dalecy byliśmy od ciężkich rozważań.
-A co jeśli powiem, że nie lubię, kiedy ktoś daje mi fory?- spytałem mając w pamięci poruszoną kwestię bezpieczeństwa. Nie usłyszałem jasnej odpowiedzi, nic nie zadeklarowała, jednakże wyraz jej twarzy, szeroki uśmiech i spokój sugerowały tylko jedno rozwiązanie. Było to ważne, gotów byłem nawet powiedzieć, iż wyjątkowo istotne, albowiem poczucie swobody i braku zagrożeń stanowiło fundament, niepodważalny grunt do zdrowej relacji. Chciałem, aby takowa była – pełna uczucia, bliskości i szczerości. Pasowaliśmy do siebie, jak nikt inny. Zasługiwaliśmy na odrobinę szczęścia.
Zaśmiałem się nieco głośniej widząc jej minę na wspomnienie małżeństwa. Czyżby właśnie sobie o nim przypomniała? Brzmiało to absurdalnie, przecież malowała się przed nami wspólna, piękna przyszłość, aczkolwiek niczego nie mogłem wykluczyć. Bardziej skłaniałem się ku opcji, iż po prostu włos jeżył się jej na głowie, kiedy ktokolwiek o tym wspominał. Być może robił to zbyt często? Rodzina zwykle nakłaniała do szybkiego i korzystnego zamążpójścia. -Ja również nie jestem dobrym materiałem na męża- zacząłem nie kryjąc szerokiego uśmiechu -więc dobrze, że uprzedziliśmy się zawczasu- dodałem z wyraźną ironią w głosie. Wizja domowego ogniska budziła we mnie pragnienie niezwłocznego przechylenia kieliszka, aby czym prędzej o tym zapomnieć, jednakże wówczas nie podchodziłem do tej myśli tak samo. Wydawała mi się odległa, trudna do zrealizowania i przełamania przez lata ukształtowanych barier. W końcu będzie musiało to pójść w tę stronę wszak nie będziemy żyć na kougchara łapę wiecznie, jednakże mieliśmy jeszcze czas. Tyle ile każdy z nas takowego potrzebował.
Pomysł z szampanem nasunął mi się momentalnie i w zasadzie nim zdążyłem przeanalizować wszelkie za oraz przeciw, to Evelyn już wycierała przemoknięte ubranie. Nie mogłem powstrzymać śmiechu, wyglądała komicznie z mieszanką emocji na twarzy, ale wśród nich nie dostrzegłem złości, czy żalu. Wydawała się naprawdę rozbawiona, jakby lepki płyn wywołał rozluźnienie i dał pole do popisu w kwestii zemsty. Nieszczególnie by mnie ona zdziwiła, wyglądała na zadziorną i nie odpuszczającą zbyt łatwo. -Do twarzy ci- rzuciłem przekładając butelkę do drugiej ręki. Chciałem już upić zawartości, lecz ubiegła mnie o ułamek sekundy i bez pytania, bez zbędnego zastanowienia wylądowała w moich ramionach wiedziona impulsem, a może nawet pragnieniem, które podzielaliśmy. Nie pozostawałem bierny, nie mogłem powstrzymać się przed wędrówką wolną dłonią wzdłuż jej pleców, po samą linię bioder. Momentalnie odsunęła się, na co wygiąłem twarz w grymasie, wcale nie zamierzałem ukrywać, iż byłem z tego zadowolony. Uniosłem brew z bijącą dezaprobatą, bowiem nawet nie pozwoliła mi się sobą nacieszyć – nęciła, wodziła, podgryzała, ale finalnie kazała znów czekać. -To miało być to odegranie?- burknąłem krzyżując przedramiona na piersi, kiedy jeszcze tak perfidnie wyrwała mi butelkę i upiła jej zawartości. Czyżby w ramach kary planowała trzymać trunek z dala ode mnie? Za punkt honoru wzięła sobie jego obronę? -To, że masz śliczną buźkę nie oznacza, że będę godził się na wszystko- mruknąłem z zawadiackim uśmiechem. Nie przejąłem się tym wcale, ale dała mi argument do niewinnej, słownej gierki, którą uwielbiałem. -Nie lubię, kiedy mi się coś zabiera- ostrzegłem, choć w tonie mego głosu nie dało się zasłyszeć choć nuty złości. Ruszyłem w jej kierunku i z każdym kolejnym krokiem zwiększałem tempo – nie zamierzałem jej odpuścić. Grzecznie wyciągnąłem rękę, być może w pokojowym geście, po czym zerknąłem na jej twarz. Kto wie, może weźmie to za zaproszenie do tańca, dla którego w końcu podnieśliśmy się z mokrej trawy.
Dostrzegłem zaintrygowanie na jej twarzy, gdy wodziła dłonią wzdłuż blizny na klatce piersiowej. Nie mogłem powstrzymać lekkiego uśmiechu, ulżyło mi. -Można przegrać jedną bitwę, ale wygrać wojnę- odparłem nieco wymijająco, bo choć zapewne powiedziałbym jej wiele, to na straży stała duma. Przyznać się do spartolonego pojedynku nie było prosto, szczególnie że wróg zwinął mi sprzed nosa osobę, po którą przyszedłem i finalnie zostałem z niczym. Zawaliłem po całej linii; słaby okazał się cały plan, zmiana taktyki i magia, jaka wyjątkowo mi nie służyła. Prawdopodobnie sam przed sobą szukałem wytłumaczenia na tamtą niemoc, jednakże pierwszy raz naprawdę szło mi równie paskudnie. -Powiedzmy, że nie staram się przed nimi uciekać- odparłem unosząc lekko kącik ust. Taka była prawda, nie widziałem sensu w sztucznym unikaniu problemu tudzież ignorowaniu powinności dla czystej wygody. Czarodziejski świat wymagał naprawy, zwartych szyków gotowych do ruszenia w bój, a ja nie wyobrażałem sobie stać z boku i przyglądać z nadzieją na finalny sukces.
Zastanowiły mnie jej słowa – zdrada krwi mogła mieć wiele znaczeń, aczkolwiek niezmiennie łączyła się, z czymś wyjątkowo bliskim. Rodzina? Przyjaciel? Delikatnym ruchem ująłem jej brodę w dłoń i uniosłem ku górze, aby spojrzała mi w oczy. -Mam nadzieję, że przyjdzie. Pamiętaj, możesz mi powiedzieć wszystko- dodałem z pewnością w głosie, choć znacznie ciszej. Nie chciałem niczego wymuszać, zdawałem sobie sprawę, iż pewne kwestie wymagały odpowiedniej chwili, nastroju, a dzisiaj dalecy byliśmy od ciężkich rozważań.
-A co jeśli powiem, że nie lubię, kiedy ktoś daje mi fory?- spytałem mając w pamięci poruszoną kwestię bezpieczeństwa. Nie usłyszałem jasnej odpowiedzi, nic nie zadeklarowała, jednakże wyraz jej twarzy, szeroki uśmiech i spokój sugerowały tylko jedno rozwiązanie. Było to ważne, gotów byłem nawet powiedzieć, iż wyjątkowo istotne, albowiem poczucie swobody i braku zagrożeń stanowiło fundament, niepodważalny grunt do zdrowej relacji. Chciałem, aby takowa była – pełna uczucia, bliskości i szczerości. Pasowaliśmy do siebie, jak nikt inny. Zasługiwaliśmy na odrobinę szczęścia.
Zaśmiałem się nieco głośniej widząc jej minę na wspomnienie małżeństwa. Czyżby właśnie sobie o nim przypomniała? Brzmiało to absurdalnie, przecież malowała się przed nami wspólna, piękna przyszłość, aczkolwiek niczego nie mogłem wykluczyć. Bardziej skłaniałem się ku opcji, iż po prostu włos jeżył się jej na głowie, kiedy ktokolwiek o tym wspominał. Być może robił to zbyt często? Rodzina zwykle nakłaniała do szybkiego i korzystnego zamążpójścia. -Ja również nie jestem dobrym materiałem na męża- zacząłem nie kryjąc szerokiego uśmiechu -więc dobrze, że uprzedziliśmy się zawczasu- dodałem z wyraźną ironią w głosie. Wizja domowego ogniska budziła we mnie pragnienie niezwłocznego przechylenia kieliszka, aby czym prędzej o tym zapomnieć, jednakże wówczas nie podchodziłem do tej myśli tak samo. Wydawała mi się odległa, trudna do zrealizowania i przełamania przez lata ukształtowanych barier. W końcu będzie musiało to pójść w tę stronę wszak nie będziemy żyć na kougchara łapę wiecznie, jednakże mieliśmy jeszcze czas. Tyle ile każdy z nas takowego potrzebował.
Pomysł z szampanem nasunął mi się momentalnie i w zasadzie nim zdążyłem przeanalizować wszelkie za oraz przeciw, to Evelyn już wycierała przemoknięte ubranie. Nie mogłem powstrzymać śmiechu, wyglądała komicznie z mieszanką emocji na twarzy, ale wśród nich nie dostrzegłem złości, czy żalu. Wydawała się naprawdę rozbawiona, jakby lepki płyn wywołał rozluźnienie i dał pole do popisu w kwestii zemsty. Nieszczególnie by mnie ona zdziwiła, wyglądała na zadziorną i nie odpuszczającą zbyt łatwo. -Do twarzy ci- rzuciłem przekładając butelkę do drugiej ręki. Chciałem już upić zawartości, lecz ubiegła mnie o ułamek sekundy i bez pytania, bez zbędnego zastanowienia wylądowała w moich ramionach wiedziona impulsem, a może nawet pragnieniem, które podzielaliśmy. Nie pozostawałem bierny, nie mogłem powstrzymać się przed wędrówką wolną dłonią wzdłuż jej pleców, po samą linię bioder. Momentalnie odsunęła się, na co wygiąłem twarz w grymasie, wcale nie zamierzałem ukrywać, iż byłem z tego zadowolony. Uniosłem brew z bijącą dezaprobatą, bowiem nawet nie pozwoliła mi się sobą nacieszyć – nęciła, wodziła, podgryzała, ale finalnie kazała znów czekać. -To miało być to odegranie?- burknąłem krzyżując przedramiona na piersi, kiedy jeszcze tak perfidnie wyrwała mi butelkę i upiła jej zawartości. Czyżby w ramach kary planowała trzymać trunek z dala ode mnie? Za punkt honoru wzięła sobie jego obronę? -To, że masz śliczną buźkę nie oznacza, że będę godził się na wszystko- mruknąłem z zawadiackim uśmiechem. Nie przejąłem się tym wcale, ale dała mi argument do niewinnej, słownej gierki, którą uwielbiałem. -Nie lubię, kiedy mi się coś zabiera- ostrzegłem, choć w tonie mego głosu nie dało się zasłyszeć choć nuty złości. Ruszyłem w jej kierunku i z każdym kolejnym krokiem zwiększałem tempo – nie zamierzałem jej odpuścić. Grzecznie wyciągnąłem rękę, być może w pokojowym geście, po czym zerknąłem na jej twarz. Kto wie, może weźmie to za zaproszenie do tańca, dla którego w końcu podnieśliśmy się z mokrej trawy.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Była zwyczajnie zainteresowana całą otoczką owej sytuacji, mało kiedy spotykała drugą osobę z bliznami, przynajmniej takimi, gdzie dałaby sobie rękę odjąć, zgadując okoliczności ich pojawienia się. Nie potrafiła wprawdzie znać się na tym w praktyce, ale w jej książkach dość często mogła wyczytać o różnych rodzajach, charakterystycznych zmiennych w ranie w zależności od przyczyny. Interesowało ją to czysto teoretycznie, jakby podświadomie wiedziała, że kiedyś będzie to przydatne. Cóż, jak dotąd jej się to nie sprawdziło, a i zbyt prędko się na to nie zapowiadało.
- Bohaterstwo, to heroizm, heroizm to czyste udawanie, że nie czerpie się egoistycznych korzyści z brawury, poklasku i zachwytu, to mamienie publiki, między innymi ładnych kobiet na piękne oczy i wybujałe historie. Nie wierzę w bohaterów – przyznała ze spokojem, wytrzymując spojrzenie mężczyzny, a w jej spojrzeniu przebijała się wyraźna hardość, jakby była całkowicie przekonana o swojej racji i jej zdanie nie podlegało ewentualnej polemice. Może piękne kobiety ceniły sobie błahe historyjki bez pokrycia, wywody, które miały szokować i budzić współczucie, pozornie ludzkie odruchy, jednak tej tu potrzeba było czegoś więcej. – Potęga? Tu również bywam wymagającym sędzią, ale tak, prędzej docenię coś, co jest wiarygodne, przeciwne stereotypom, coś, co ciężko zakwestionować – zapewne podczas jej wywodu aż błyszczały jej oczy, bowiem uwielbiała dyskutować, nawet jeśli trafiał jej się trudny temat w którym niełatwo będzie jej wytłumaczyć do końca swój punkt widzenia i swoje własne poglądy, przynajmniej w pierwszych zdaniach. W tym momencie była jednak świadoma, że czasu na rozważania jej nie zbraknie i zdoła wszystko wyjaśnić, prędzej, czy później, bez żadnego pośpiechu.
- Jeżeli wynosi się coś pożytecznego z porażek i przekuwa się to w siłę i doświadczenie, to można nawet więcej niż jedną – posłała wymowne spojrzenie, jakby sama prostota jej słów nie wystarczyła. Nie przywiązywała specjalnie wielkiej wagi do szczegółów, powodu powstania tej blizny i okoliczności z tym związanej, nie musiała ich znać, wystarczyło, że poniekąd widziała skutki, które nie wprawiały jej w stan zaniepokojenia, a to wystarczyło, by zwyczajnie je akceptowała, jakby to było coś w pełni naturalnego. Było jeszcze tak wiele niewiadomych, które chciałaby poznać, z uwagi na trudność rozwikłania wszystkiego, wolała skupić się na drobnych krokach, małych elementach układanki, choćby na poznaniu większej ilości powodów, które wywoływały u niego uśmiech, poczynając od tego pełnego i beztroskiego, po ten buńczuczny. Z jednej strony rozsmakowała się w wolnym poznawaniu, działaniu na wyczucie, z drugiej była leniwie zachłanna i chciała mieć to od razu podane na tacy, wiedzieć od tak, bez żadnej trudności.
Spuściła wzrok na dłoń, która ujęła jej brodę, uniosła jedną z brwi i skrzyżowała spojrzenie, obserwując zieleń oczu mężczyzny, która teraz wydawała jej się jakaś głęboka i uspokajająca. Uśmiechnęła się lekko, zaledwie kącikami ust w odpowiedzi na słowa, które było jej dane usłyszeć i przytaknęła nieznacznie, potwierdzając, że wie, że jeszcze odpowiednia chwila się pojawi. Cieszyła się, że nie musiała zdradzać wszystkiego od razu, że mogła poczekać aż poczuje się wystarczająco gotowa na przedstawienie całej tej historii, aż znajdzie odpowiednie słowa, którymi mogłaby ją określić.
- Wtedy ja powiem, że nie lubię, gdy podważa się moje zdanie. Wiele aspektów z mojej codzienności zależy w głównej mierze od tego kim jestem i jak się z tym czuję w danej sytuacji. Tak, teraz, tutaj, z tobą, czuję się bezpieczna, normalna, żywa i egoistycznie nie chcę tego psuć – miała nadzieję, że jej słowa nie zostały mimo wszystko odebrane jako atak, a sprawne wyjaśnienie tejże kwestii. Chciała być szczęśliwa, a jednocześnie wiedziała, że do pełni szczęścia musi się gdzieś przełamać, odkryć choć kilka kart, ale dopóki nie czuła palącej potrzeby, nie zamierzała robić tego na siłę. Jej sumienie doskonale wiedziało, że gdy nadejdzie odpowiedni moment, spuści lawinę słów, wyjawiając tym samym większość, o ile nie wszystko z tego, co w jej życiu było ważne, gryzące i niewygodne.
- Nawet nie wiesz jak mi z tego powodu ulżyło, nie jestem jedynym beznadziejnym przypadkiem – zażartowała, wypuszczając powietrze z płuc, tak, jakby właśnie zdjęto jej kamień z serca, a następnie scenicznie otarła nieistniejącą strużkę potu z czoła. Nigdzie jej się nie spieszyło, nie planowała specjalnie swojej przyszłości, woląc żyć z dnia na dzień i czerpać z tego garściami, po co miała się zamartwiać o swoje zamążpójście? Oczywiście, prędzej, czy później pewnie dojdzie do niej, że nadszedł czas na przypieczętowanie wszystkiego, ale prawdopodobnie poczują to razem w podobnym czasie, tak przecież to działało w miłości, prawda?
Oglądając się na mokre ubrania, delikatnie sprawdzając, czy to tylko powierzchowne zachlapania, czy może jednak straty są większe, nie mogła sobie odpuścić odgryzienia się na ten jakże niespotykany komplement, bo któż miał okazję usłyszeć coś takiego z ust mężczyzny, który właśnie sam się przyczynił do takiej kolei rzeczy? – Wiesz, wyglądam nie lepiej niż zmokły psidwak, masz więc niebywałe poczucie komplementowania – mruknęła zgryźliwie i poczęła rozpinać guziki płaszcza, skoro to głównie on był oblany, to istniała szansa, że ciecz nie przedostała się do reszty jej odzieży, a to oznaczało zaś szansę na wyratowanie sytuacji w kilku, szybkich krokach. Wyciągnęła ręce z płaszcza i przerzuciła go jedynie na ramiona, tym samym najbardziej mokre części nie dotykały tych suchych, a jej wciąż było względnie ciepło, pozbyła się też poniekąd dyskomfortu związanego z odczuciem mokrej odzieży na przedramionach.
Uśmiechnęła się krnąbrnie po swoim wycofaniu się, choć już w kilku chwilach przybrała minę niewiniątka, jakby to, co się stało było zupełnym przypadkiem i ona nie miała na to absolutnie żadnego, nawet najmniejszego wpływu. - To? Odegranie? Nie jestem bezduszna, zresztą wolę zemsty na zimno – z jawnym zainteresowaniem oglądała nachmurzonego mężczyznę, jakby cała ta scena przyniosła jej możliwość obserwacji czegoś nowego, czegoś co ją wprawiało w niejakie zadowolenie, bo oznaczało, że chciał tego samego, tylko ona mu to co i raz zabierała, nie pozwalając na nacieszenie choćby w kilka dłuższych chwil. Trzymała jednak w dłoni butelkę, winowajczynię całego zamieszania. - Doprawdy? To, że jesteś pociągający nie oznacza, że będę ci ustępować – przedrzeźniała, odbijając jego słowa niczym zakrzywione lustro, ukłoniła się przy tym teatralnie z leniwym uśmiechem na ustach i podjęła próbę stopniowego wycofywania się, chcąc mieć odrobinę większą przewagę. – Zabiera? W każdej chwili możesz to odzyskać, wystarczy tylko sobie wziąć – pomachała butelką dla potwierdzenia swoich słów, choć nie zatrzymywała się, chodzenie do tyłu z czasem mogło sprawić jej trudność, przecież nie miała oczu dookoła głowy, a że podchodziła do całej akcji czysto Uniosła jedną brew na widok wyciągniętej ręki. – Niech zgadnę… Dam ci dłoń, a ty wykorzystasz wtedy zyskaną przewagę i odbierzesz mi butelkę? – westchnęła, przechylając z lekka głowę w bok, jednak nie ustając w obserwowaniu, dopóki nie znała jawnego celu gestu, nijak nie chciała podejmować ruchu naprzód, niby była to jedynie chwilowa gra, którą prędzej, czy później przyjdzie jej przerwać, jednak nie miała zamiaru poddawać się z łatwością.
- Bohaterstwo, to heroizm, heroizm to czyste udawanie, że nie czerpie się egoistycznych korzyści z brawury, poklasku i zachwytu, to mamienie publiki, między innymi ładnych kobiet na piękne oczy i wybujałe historie. Nie wierzę w bohaterów – przyznała ze spokojem, wytrzymując spojrzenie mężczyzny, a w jej spojrzeniu przebijała się wyraźna hardość, jakby była całkowicie przekonana o swojej racji i jej zdanie nie podlegało ewentualnej polemice. Może piękne kobiety ceniły sobie błahe historyjki bez pokrycia, wywody, które miały szokować i budzić współczucie, pozornie ludzkie odruchy, jednak tej tu potrzeba było czegoś więcej. – Potęga? Tu również bywam wymagającym sędzią, ale tak, prędzej docenię coś, co jest wiarygodne, przeciwne stereotypom, coś, co ciężko zakwestionować – zapewne podczas jej wywodu aż błyszczały jej oczy, bowiem uwielbiała dyskutować, nawet jeśli trafiał jej się trudny temat w którym niełatwo będzie jej wytłumaczyć do końca swój punkt widzenia i swoje własne poglądy, przynajmniej w pierwszych zdaniach. W tym momencie była jednak świadoma, że czasu na rozważania jej nie zbraknie i zdoła wszystko wyjaśnić, prędzej, czy później, bez żadnego pośpiechu.
- Jeżeli wynosi się coś pożytecznego z porażek i przekuwa się to w siłę i doświadczenie, to można nawet więcej niż jedną – posłała wymowne spojrzenie, jakby sama prostota jej słów nie wystarczyła. Nie przywiązywała specjalnie wielkiej wagi do szczegółów, powodu powstania tej blizny i okoliczności z tym związanej, nie musiała ich znać, wystarczyło, że poniekąd widziała skutki, które nie wprawiały jej w stan zaniepokojenia, a to wystarczyło, by zwyczajnie je akceptowała, jakby to było coś w pełni naturalnego. Było jeszcze tak wiele niewiadomych, które chciałaby poznać, z uwagi na trudność rozwikłania wszystkiego, wolała skupić się na drobnych krokach, małych elementach układanki, choćby na poznaniu większej ilości powodów, które wywoływały u niego uśmiech, poczynając od tego pełnego i beztroskiego, po ten buńczuczny. Z jednej strony rozsmakowała się w wolnym poznawaniu, działaniu na wyczucie, z drugiej była leniwie zachłanna i chciała mieć to od razu podane na tacy, wiedzieć od tak, bez żadnej trudności.
Spuściła wzrok na dłoń, która ujęła jej brodę, uniosła jedną z brwi i skrzyżowała spojrzenie, obserwując zieleń oczu mężczyzny, która teraz wydawała jej się jakaś głęboka i uspokajająca. Uśmiechnęła się lekko, zaledwie kącikami ust w odpowiedzi na słowa, które było jej dane usłyszeć i przytaknęła nieznacznie, potwierdzając, że wie, że jeszcze odpowiednia chwila się pojawi. Cieszyła się, że nie musiała zdradzać wszystkiego od razu, że mogła poczekać aż poczuje się wystarczająco gotowa na przedstawienie całej tej historii, aż znajdzie odpowiednie słowa, którymi mogłaby ją określić.
- Wtedy ja powiem, że nie lubię, gdy podważa się moje zdanie. Wiele aspektów z mojej codzienności zależy w głównej mierze od tego kim jestem i jak się z tym czuję w danej sytuacji. Tak, teraz, tutaj, z tobą, czuję się bezpieczna, normalna, żywa i egoistycznie nie chcę tego psuć – miała nadzieję, że jej słowa nie zostały mimo wszystko odebrane jako atak, a sprawne wyjaśnienie tejże kwestii. Chciała być szczęśliwa, a jednocześnie wiedziała, że do pełni szczęścia musi się gdzieś przełamać, odkryć choć kilka kart, ale dopóki nie czuła palącej potrzeby, nie zamierzała robić tego na siłę. Jej sumienie doskonale wiedziało, że gdy nadejdzie odpowiedni moment, spuści lawinę słów, wyjawiając tym samym większość, o ile nie wszystko z tego, co w jej życiu było ważne, gryzące i niewygodne.
- Nawet nie wiesz jak mi z tego powodu ulżyło, nie jestem jedynym beznadziejnym przypadkiem – zażartowała, wypuszczając powietrze z płuc, tak, jakby właśnie zdjęto jej kamień z serca, a następnie scenicznie otarła nieistniejącą strużkę potu z czoła. Nigdzie jej się nie spieszyło, nie planowała specjalnie swojej przyszłości, woląc żyć z dnia na dzień i czerpać z tego garściami, po co miała się zamartwiać o swoje zamążpójście? Oczywiście, prędzej, czy później pewnie dojdzie do niej, że nadszedł czas na przypieczętowanie wszystkiego, ale prawdopodobnie poczują to razem w podobnym czasie, tak przecież to działało w miłości, prawda?
Oglądając się na mokre ubrania, delikatnie sprawdzając, czy to tylko powierzchowne zachlapania, czy może jednak straty są większe, nie mogła sobie odpuścić odgryzienia się na ten jakże niespotykany komplement, bo któż miał okazję usłyszeć coś takiego z ust mężczyzny, który właśnie sam się przyczynił do takiej kolei rzeczy? – Wiesz, wyglądam nie lepiej niż zmokły psidwak, masz więc niebywałe poczucie komplementowania – mruknęła zgryźliwie i poczęła rozpinać guziki płaszcza, skoro to głównie on był oblany, to istniała szansa, że ciecz nie przedostała się do reszty jej odzieży, a to oznaczało zaś szansę na wyratowanie sytuacji w kilku, szybkich krokach. Wyciągnęła ręce z płaszcza i przerzuciła go jedynie na ramiona, tym samym najbardziej mokre części nie dotykały tych suchych, a jej wciąż było względnie ciepło, pozbyła się też poniekąd dyskomfortu związanego z odczuciem mokrej odzieży na przedramionach.
Uśmiechnęła się krnąbrnie po swoim wycofaniu się, choć już w kilku chwilach przybrała minę niewiniątka, jakby to, co się stało było zupełnym przypadkiem i ona nie miała na to absolutnie żadnego, nawet najmniejszego wpływu. - To? Odegranie? Nie jestem bezduszna, zresztą wolę zemsty na zimno – z jawnym zainteresowaniem oglądała nachmurzonego mężczyznę, jakby cała ta scena przyniosła jej możliwość obserwacji czegoś nowego, czegoś co ją wprawiało w niejakie zadowolenie, bo oznaczało, że chciał tego samego, tylko ona mu to co i raz zabierała, nie pozwalając na nacieszenie choćby w kilka dłuższych chwil. Trzymała jednak w dłoni butelkę, winowajczynię całego zamieszania. - Doprawdy? To, że jesteś pociągający nie oznacza, że będę ci ustępować – przedrzeźniała, odbijając jego słowa niczym zakrzywione lustro, ukłoniła się przy tym teatralnie z leniwym uśmiechem na ustach i podjęła próbę stopniowego wycofywania się, chcąc mieć odrobinę większą przewagę. – Zabiera? W każdej chwili możesz to odzyskać, wystarczy tylko sobie wziąć – pomachała butelką dla potwierdzenia swoich słów, choć nie zatrzymywała się, chodzenie do tyłu z czasem mogło sprawić jej trudność, przecież nie miała oczu dookoła głowy, a że podchodziła do całej akcji czysto Uniosła jedną brew na widok wyciągniętej ręki. – Niech zgadnę… Dam ci dłoń, a ty wykorzystasz wtedy zyskaną przewagę i odbierzesz mi butelkę? – westchnęła, przechylając z lekka głowę w bok, jednak nie ustając w obserwowaniu, dopóki nie znała jawnego celu gestu, nijak nie chciała podejmować ruchu naprzód, niby była to jedynie chwilowa gra, którą prędzej, czy później przyjdzie jej przerwać, jednak nie miała zamiaru poddawać się z łatwością.
I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Neutralni
Wsłuchiwałem się w jej słowach z lekkim błyskiem w oku, podobało mi się to podejście, jasne i klarowne przedstawienie własnych przekonań. Czy sam wierzyłem w bohaterów? To było trudne pytanie, aczkolwiek ja także szukałem w podobnym zachowaniu poklasku, pragnienia stanięcia na piedestale. Istnieli tacy, którzy gotów byli zaryzykować własne życie dla innych? Poświęcić krótkie lata, aby mogli się nimi cieszyć uratowani? Jeśli rzeczywiście nie kierowały nimi żadne inne pobudki, to byłem gotów z uznaniem skinąć głową, choć dla mnie było to czystym wariactwem. Rozumiałem poświęcenie pewnej sprawie, ideologii, czemuś większemu, w co człowiek wierzył i widział w tym cel, jednakże oddać życie za drugie, zupełnie obce stanowiło o głupocie. Czy którekolwiek miało większą wartość? Nie widziałem w tym głębszego sensu i doszukiwałem bardziej impulsu, jak racjonalnego, trzeźwego osądu. Zapewne niektórzy określiliby wątpliwości miarą tchórzostwa, lecz czy właśnie nie dowodem odwagi była konieczność zmierzenia się z konsekwencjami własnej decyzji? Odpuszczenia? Wtem człowiek musiał nauczyć się z tym żyć, zaakceptować przeszłość i iść dalej. -Zatem w kogo wierzysz? Może trafniejszym pytaniem byłoby w co, nie w kogo?- uniosłem brew pytająco, a lekki uśmiech zagościł w kąciku mych ust. O dziwo byłem ciekaw odpowiedzi, zastanawiało mnie jakie myśli kłębiły się w jej głowie. Prawiła z sensem, wyczułem, iż wiele analizowała, doszukiwała się odpowiedzi, które nie były jej do niczego potrzebne. Czasem błądziła, być może nieświadomie, aczkolwiek potknięcia pozwalały jej spojrzeć szerzej, dalej i dokładniej, dzięki czemu nie zamykała otaczającej jej rzeczywistości w sztywnych ramach. Cholernych stereotypach, przyjętych przez społeczeństwo normach. -Skoro nie jestem w stanie zaimponować ci na piękne oczy, to jak mogę to uczynić?- dodałem nie odwracając spojrzenia od jej tęczówek. -Zapewne odpowiesz, że mam cię zaskoczyć- pokiwałem wolno głową wiedząc, że odpowiedziałem sam sobie nim dałem jej dojść do głosu. Cóż, może faktycznie pytanie okaże się retoryczne.
-Potęgi nie można doszukiwać się w samym sobie, mogą to uczynić jedynie inni. Dopiero wtem jest ona prawdziwa- odparłem zgodnie z własnym przekonaniem. W końcu wiele można było mówić o własnych atutach, rozwodzić się na temat umiejętności, ilości powalających na kolana zwycięstw, lecz jeśli osoba trzecia nie widziała tego w podobny sposób, to najprawdopodobniej na pierwszy plan wychodziło wybujałe ego.
-Uważasz, że po każdej porażce można podnieść się?- spytałem mrużąc oczy. Nie było to spowodowane konfliktem poglądów, a chwilowym zastanowieniem nad odpowiedzią. Poniosłem ich wiele, zapewne nie byłbym w stanie wówczas wymienić chociaż połowy, a mimo to wciąż gnałem przed siebie, zaciskałem różdżkę i walczyłem w imię tego, co było mi najbliższe i zarazem najważniejsze. Rzecz jasna nie tylko w wojennej sferze można było doszukiwać się przegranej, czyhała ona na każdym kroku codzienności; życia prywatnego, zawodowego, a nawet towarzyskiego.
Dostrzegłem w stalowoniebieskich tęczówkach coś na znak wdzięczności, swego rodzaju ulgi, iż nie drążyłem tematu. Nie widziałem ku temu żadnych podstaw, nie potrzebowałem wiedzieć więcej, niżeli gotów była mi powiedzieć. Klarowała się przed nami długa, wspólna przyszłość i być może nabranie zaufania oraz pewności, iż byłem odpowiednią osobą sprawi, że otworzy się w pełni pozwalając mi poznać najmroczniejsze sekrety – każdy takowe miał.
-Czyli czeka nas masa merytorycznych kłótni- zaśmiałem się na wieść braku aprobaty wobec podważania jej zdania. -Pozostaje mi liczyć, że obydwoje preferujemy pewien sposób godzenia się- uniosłem wymownie brew nawet nie próbując się kryć z tym, co miałem na myśli. Mnie także ciężko było przekonać do własnych racji zwłaszcza, gdy zupełnie rozmijały się z moimi. Nie szukałem przy tym zwady, zwykle akceptowałem odmienne zdanie kwitując je wzruszeniem ramion, albowiem jako typowy indywidualista ignorowałem osąd innych. Odkąd powróciłem do Londynu wiele aspektów uległo ogromnej zmianie, nawet w swym zachowaniu dostrzegałem różnice, lecz upartość pozostała i nie zamierzałem czegokolwiek z nią uczynić. Właściwie o wiele bardziej ceniłem sobie ludzi, którzy gotów byli wypowiedzieć własne myśli na głos, przekonywać do ich słuszności w oparciu o solidne argumenty. Nieustanna akceptacja, przyodziewanie maski ciągłej zgody budziło wątpliwości, czy aby na pewno rozmówca kierował się jakimikolwiek poglądami, miał w jakiejkolwiek kwestii wyrobione zdanie. Być może był jedynie marionetką, lalką w rękach drugiego człowieka, który pociągał za sznurki? Tacy byli łatwym celem, ale jednocześnie niezwykle niebezpiecznym i przede wszystkim nudnym.
-Nie jesteś. Kolejny argument przemawia za tym, że jesteśmy idealnie dobrani- wygiąłem wargi w szelmowskim uśmiechu zdając sobie sprawę, iż szukałem takiej kobiety od dawna. Na nic nie nalegała, nie szukała pośpiechu i daleka była od często spotykanego nacisku, który powodował jedynie złość oraz rosnącą niechęć. Mogliśmy oddać się temu uczuciu, żyć obok siebie i dzielić każdą chwilą – na wszystko miał przyjść czas, właściwa pora.
-No nie, to prawda. Wyglądasz o wiele gorzej- rzuciłem podtrzymując żartobliwy ton. Wiedziałem, że była to tylko kpina, mało śmieszny żart na temat mokrej odzieży oraz włosów. Była piękna, jedyna w swoim rodzaju i pragnąłem, aby miała tego świadomość. Czyż nie to jej pokazywałem? Udowadniałem gestem oraz słowem?
Widząc jak pozbywa się płaszcza sam uczyniłem to samo, albowiem nie była to ciepła, lipcowa noc. Mimo atmosfery chłód dawał się we znaki, podobnie jak lekki wiatr, dlatego chciałem, aby okryła się i tym samym zagłuszyła moje wyrzuty sumienia. -Weź go i chodź już tutaj- rzuciłem widząc jak cały czas się oddala. Chytry uśmiech malował się na czarującej twarzy i nie potrafiłem oderwać od niego spojrzenia, ale zdecydowanie wolałem, kiedy była blisko. Nie zaprzestawałem zmniejszania odległości, choć niczego nie ułatwiała. -Pociągający? Nie dałaś po sobie poznać, że tak myślisz. Powinienem wziąć to do siebie?- spytałem doskonale wiedząc, że wodzi mnie za nos. Widziałem jak na mnie patrzy i podzielałem to zainteresowanie, bezsprzeczne, buzujące w żyłach pragnienie.
-Zaproszę do tańca albo czegoś znacznie ciekawszego- odparłem z szelmowskim uśmiechem. Lubiłem alkohol, ale wciąż to ona była priorytetem i wolałem upijać się jej towarzystwem, jak szampanem.
-Potęgi nie można doszukiwać się w samym sobie, mogą to uczynić jedynie inni. Dopiero wtem jest ona prawdziwa- odparłem zgodnie z własnym przekonaniem. W końcu wiele można było mówić o własnych atutach, rozwodzić się na temat umiejętności, ilości powalających na kolana zwycięstw, lecz jeśli osoba trzecia nie widziała tego w podobny sposób, to najprawdopodobniej na pierwszy plan wychodziło wybujałe ego.
-Uważasz, że po każdej porażce można podnieść się?- spytałem mrużąc oczy. Nie było to spowodowane konfliktem poglądów, a chwilowym zastanowieniem nad odpowiedzią. Poniosłem ich wiele, zapewne nie byłbym w stanie wówczas wymienić chociaż połowy, a mimo to wciąż gnałem przed siebie, zaciskałem różdżkę i walczyłem w imię tego, co było mi najbliższe i zarazem najważniejsze. Rzecz jasna nie tylko w wojennej sferze można było doszukiwać się przegranej, czyhała ona na każdym kroku codzienności; życia prywatnego, zawodowego, a nawet towarzyskiego.
Dostrzegłem w stalowoniebieskich tęczówkach coś na znak wdzięczności, swego rodzaju ulgi, iż nie drążyłem tematu. Nie widziałem ku temu żadnych podstaw, nie potrzebowałem wiedzieć więcej, niżeli gotów była mi powiedzieć. Klarowała się przed nami długa, wspólna przyszłość i być może nabranie zaufania oraz pewności, iż byłem odpowiednią osobą sprawi, że otworzy się w pełni pozwalając mi poznać najmroczniejsze sekrety – każdy takowe miał.
-Czyli czeka nas masa merytorycznych kłótni- zaśmiałem się na wieść braku aprobaty wobec podważania jej zdania. -Pozostaje mi liczyć, że obydwoje preferujemy pewien sposób godzenia się- uniosłem wymownie brew nawet nie próbując się kryć z tym, co miałem na myśli. Mnie także ciężko było przekonać do własnych racji zwłaszcza, gdy zupełnie rozmijały się z moimi. Nie szukałem przy tym zwady, zwykle akceptowałem odmienne zdanie kwitując je wzruszeniem ramion, albowiem jako typowy indywidualista ignorowałem osąd innych. Odkąd powróciłem do Londynu wiele aspektów uległo ogromnej zmianie, nawet w swym zachowaniu dostrzegałem różnice, lecz upartość pozostała i nie zamierzałem czegokolwiek z nią uczynić. Właściwie o wiele bardziej ceniłem sobie ludzi, którzy gotów byli wypowiedzieć własne myśli na głos, przekonywać do ich słuszności w oparciu o solidne argumenty. Nieustanna akceptacja, przyodziewanie maski ciągłej zgody budziło wątpliwości, czy aby na pewno rozmówca kierował się jakimikolwiek poglądami, miał w jakiejkolwiek kwestii wyrobione zdanie. Być może był jedynie marionetką, lalką w rękach drugiego człowieka, który pociągał za sznurki? Tacy byli łatwym celem, ale jednocześnie niezwykle niebezpiecznym i przede wszystkim nudnym.
-Nie jesteś. Kolejny argument przemawia za tym, że jesteśmy idealnie dobrani- wygiąłem wargi w szelmowskim uśmiechu zdając sobie sprawę, iż szukałem takiej kobiety od dawna. Na nic nie nalegała, nie szukała pośpiechu i daleka była od często spotykanego nacisku, który powodował jedynie złość oraz rosnącą niechęć. Mogliśmy oddać się temu uczuciu, żyć obok siebie i dzielić każdą chwilą – na wszystko miał przyjść czas, właściwa pora.
-No nie, to prawda. Wyglądasz o wiele gorzej- rzuciłem podtrzymując żartobliwy ton. Wiedziałem, że była to tylko kpina, mało śmieszny żart na temat mokrej odzieży oraz włosów. Była piękna, jedyna w swoim rodzaju i pragnąłem, aby miała tego świadomość. Czyż nie to jej pokazywałem? Udowadniałem gestem oraz słowem?
Widząc jak pozbywa się płaszcza sam uczyniłem to samo, albowiem nie była to ciepła, lipcowa noc. Mimo atmosfery chłód dawał się we znaki, podobnie jak lekki wiatr, dlatego chciałem, aby okryła się i tym samym zagłuszyła moje wyrzuty sumienia. -Weź go i chodź już tutaj- rzuciłem widząc jak cały czas się oddala. Chytry uśmiech malował się na czarującej twarzy i nie potrafiłem oderwać od niego spojrzenia, ale zdecydowanie wolałem, kiedy była blisko. Nie zaprzestawałem zmniejszania odległości, choć niczego nie ułatwiała. -Pociągający? Nie dałaś po sobie poznać, że tak myślisz. Powinienem wziąć to do siebie?- spytałem doskonale wiedząc, że wodzi mnie za nos. Widziałem jak na mnie patrzy i podzielałem to zainteresowanie, bezsprzeczne, buzujące w żyłach pragnienie.
-Zaproszę do tańca albo czegoś znacznie ciekawszego- odparłem z szelmowskim uśmiechem. Lubiłem alkohol, ale wciąż to ona była priorytetem i wolałem upijać się jej towarzystwem, jak szampanem.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Nigdy nie kwapiła się do szerokiego opisywania swojego punktu widzenia, żywiąc przekonanie, że w jej przypadku jest to zwyczajnie zbędną czynnością. Może było to winą tego iż zazwyczaj nie miała okazji do takich rozmów, non stop zajmując się rozmowami na temat hodowli, jej potrzeb, możliwościach rozwoju, stanie zwierząt i zabezpieczeń, ba, była w tym tak bardzo zakręcona, że świata poza tymi rozmowami nie widziała, a tu jednak miała okazję skupić się na czymś zgoła innym.
- Nie jestem odpowiednią osobą, której można zadać to pytanie i oczekiwać na ciekawą odpowiedź. Wierzę jedynie w siebie, tak po prostu. Świat może się zmieniać, stawać w płomieniach, burzyć i powstawać na nowo, a ja będę szła swoją własną drogą, nawet jeśli będzie wytyczona pod prąd i co by się nie działo, nie oddam swojego przywileju wolności – skwitowała wzruszeniem ramion, nie wiedząc do końca jak zwięźle przedstawić swój punkt widzenia bez przekształcania swoich myśli w niekończący się potok słów. Udało jej się poniekąd zawrzeć dwie odpowiedzi w jednej wypowiedzi, ale czy była usatysfakcjonowana sposobem w jaki to wszystko ujęła? Zapewne gdyby miała więcej czasu, wyjaśniłaby, że jej wolność była czymś niezwykłym, że dopiero po śmierci matki była w stanie zrozumieć, że przez tyle lat wcale wolna nie była, że choć tęskniła za rodziną, za bliskimi, to jednak bez nich oddychało jej się swobodniej. Kto wie, może jeszcze znajdzie czas na to, by wprowadzić mężczyznę w swój świat na tyle, by mógł go w pełni zrozumieć, spojrzeć na to wszystko jej oczami. Uniosła dłoń na następne słowa, jakby chciała go zatrzymać, naprawić wrażenie, które przypadkowo i nieświadomie mogła mu podsunąć, przecież wcale nie było tak, jak mówił. – Hola hola, stój, to nie tak, ja nawet nie lubię niespodzianek – roześmiała się w reakcji na wysunięte założenia, zaraz jednak poważniejąc, chcąc, by jej słowa zabrzmiały dobitnie, pokazując, że to, co teraz powie jest dla niej jedną z najważniejszych rzeczy o jakie może prosić i jedyną, która jej imponuje bez żadnych dodatków. Wytrzymała jeszcze chwilę w ciszy, przegryzając słowa, które już po chwili opuściły jej usta. – Bądź szczery – wytrzymywała uparcie jego spojrzenie, chciała wiedzieć, czy zrozumiał to tak, jak chciała. Nie było w tym żadnego podtekstu, nie potrzebowała go prześwietlać, chciała jedynie, by wiedział, że wolała o czymś nie rozmawiać, niż rozmawiać i usłyszeć kłamstwo. Wolała usłyszeć najgorszą prawdę, niż lekkie kłamstwo. Szczerość, choć wydawała się prosta, była dla wielu jednym z największych trudów.
- Szkoda jedynie, że nie każdy myśli tak, jak ty i stąd właśnie bierze się grono zadufanych w sobie bęcwałów – nie mogła się powstrzymać przed ogromną chęcią przewrócenia oczami, tym bardziej, że mogła wymienić kilku takich, którzy znaleźli się, choćby chwilowo, w jej życiu. Była na szczęście asertywna i im prędzej dostrzegała takiego w swoim gronie, tym prędzej mogła się go wyzbyć, woląc wybierać ludzi bliższych sobie, a przynajmniej takich, którzy nie wpływali na nią negatywnie.
- Po każdej, trzeba jedynie znaleźć to coś, co pomoże ci postawić pierwszy krok, a dalej już samo pójdzie. Nie jest to łatwe, ale nie niemożliwe. Sam pewnie coś o tym wiesz – zmarszczyła brwi, przypominając sobie ile jej zajęło szukanie punktu zaczepienia, który za każdym razem stawiał ją na nogi. Jej praca, jej farma, jej zwierzęta, to one ją napędzały, zmuszały do podnoszenia się z kolan po każdej porażce. To dzięki nim wiedziała, że musi wstać, iść dalej, nie ustępować. Było ciężko, ale wreszcie weszło jej to w krew i choć miała momenty zwątpienia, to nigdy nie pozwoliłaby sobie na to, by jakaś porażka ją złamała.
- O tak, już to widzę – uśmiechnęła się z przekąsem, była zadowolona, ponieważ nie wyobrażała sobie życia z kimś, kto ciągle by jej ustępował, studził jej temperament zgadzając się z nią za każdym razem. Doprowadziłoby to jedynie do smutnej rutyny, niechęci, unikania rozmów wymagających wypowiedzenia własnego zdania. – Jeszcze się nie posprzeczaliśmy, a ty już o godzeniu się, zaraz zacznę się zastanawiać, czy aby nie będziesz chciał się specjalnie sprzeczać, by szybciej przejść do zawierania ugody – uniosła jedną brew, naśladując go poniekąd, jednak dodała do tego od siebie coś na kształt lekkiego uśmiechu. Nie czuła się zawstydzona, wręcz przeciwnie, o wszystkim mówiła z lekkością, nawet o relacjach damsko-męskich w których przecież zbyt wielkiego doświadczenia nigdy nie miała i lekkość z jaką dziś rozmawiała była poniekąd zaskakująca, ale też nad wyraz naturalna.
- Cieszę się w takim razie, że myślimy o tym tak samo – Mieli przed sobą masę czasu i tylko oni decydowali o tym, jak będą go pożytkować, jak i w jakim tempie będą poznawać siebie, swoje charaktery, rutyny i ciała. Evelyn była wdzięczna losowi za to, że tak prosto, wręcz w wyrysowany sposób postawił przed nią tego mężczyznę, jakby wiedział, że subtelne znaki nie podziałają i trzeba jej wszystko prosto unaocznić.
Roześmiała się na jego słowa, jakby wydusiły one drzemiące w niej sytuacyjne rozbawienie, potrzebowała tego bardziej niż głuchych słów pocieszenia. - Zawsze jesteś jak jeż, do rany przyłóż? – spytała ironicznie, utrzymując rozbawienie w swoim tonie, tym samym podtrzymując słowną grę. Nie brała wszystkich słów do siebie, ba, potrafiła się z siebie śmiać i teraz chętnie to wykorzystywała, tym bardziej, że odczuwała humorystyczne podejście Drew, które niejako ją napędzało i wprawiało w dobry nastrój.
- Sama się prosiłam, nie musisz się czuć zobowiązany – Już miała się zatrzymać, ale wciąż widziała, że stawia kolejne kroki, na co reagowała wycofywaniem się. Zainteresowanym spojrzeniem cały czas obserwowała mężczyznę, w większości skupiając się na jego oczach. Nie chciała, by czuł się winny, potrafiła sobie poradzić i absolutnie nie była zła, może jakby był środek zimy, sytuacja przedstawiałaby się inaczej, a teraz? Teraz nie było jeszcze tak zimno, by zamarzała na kość, odczuwała zwyczajny chłód, nic nadzwyczajnego, często z lenistwa biegała tak w nocy pomiędzy domem a stajnią, szczególnie gdy źrebiło się jedno z jej zwierząt. – Nie jestem dobra w wyrażaniu swoich odczuć – wzruszyła ramionami, jakby właśnie oznajmiała coś nader oczywistego, w końcu myślała, że było to widać jak na dłoni. Nie robiła tego specjalnie, raczej było to jej nieodzowną cechą do której już latami zdążyła się przyzwyczaić, może to również wyjaśniało niejako jej problem z relacjami międzyludzkimi? – I jak najbardziej weź to do siebie – przystanęła wreszcie, tym samym przestała uciekać, jakby dalsze wycofywanie się po tych słowach mogłoby zostać błędnie odebrane. Zastanowiła się chwilę, po czym postawiła te kilka kroków naprzód, sięgając po ofiarowany płaszcz i oddając jednocześnie szampana, jakby robiła krok w ramach przypieczętowania rozejmu.
- W takim razie żywię nadzieję, że mnie nie stratujesz, teraz potrzebuję odrobiny ciepła – rzuciła miękko, tuszując niejako lekkie uniesienie kącików ust, jakby nie chciała przyznawać, że czuła się lepiej teraz, tu, gdzie stała. Znowu odczuwała ogarniające ją ciepło, które towarzyszyło jej za każdym razem, gdy znajdowała się tak blisko niego, jakby to właśnie tu powinna być.
- Nie jestem odpowiednią osobą, której można zadać to pytanie i oczekiwać na ciekawą odpowiedź. Wierzę jedynie w siebie, tak po prostu. Świat może się zmieniać, stawać w płomieniach, burzyć i powstawać na nowo, a ja będę szła swoją własną drogą, nawet jeśli będzie wytyczona pod prąd i co by się nie działo, nie oddam swojego przywileju wolności – skwitowała wzruszeniem ramion, nie wiedząc do końca jak zwięźle przedstawić swój punkt widzenia bez przekształcania swoich myśli w niekończący się potok słów. Udało jej się poniekąd zawrzeć dwie odpowiedzi w jednej wypowiedzi, ale czy była usatysfakcjonowana sposobem w jaki to wszystko ujęła? Zapewne gdyby miała więcej czasu, wyjaśniłaby, że jej wolność była czymś niezwykłym, że dopiero po śmierci matki była w stanie zrozumieć, że przez tyle lat wcale wolna nie była, że choć tęskniła za rodziną, za bliskimi, to jednak bez nich oddychało jej się swobodniej. Kto wie, może jeszcze znajdzie czas na to, by wprowadzić mężczyznę w swój świat na tyle, by mógł go w pełni zrozumieć, spojrzeć na to wszystko jej oczami. Uniosła dłoń na następne słowa, jakby chciała go zatrzymać, naprawić wrażenie, które przypadkowo i nieświadomie mogła mu podsunąć, przecież wcale nie było tak, jak mówił. – Hola hola, stój, to nie tak, ja nawet nie lubię niespodzianek – roześmiała się w reakcji na wysunięte założenia, zaraz jednak poważniejąc, chcąc, by jej słowa zabrzmiały dobitnie, pokazując, że to, co teraz powie jest dla niej jedną z najważniejszych rzeczy o jakie może prosić i jedyną, która jej imponuje bez żadnych dodatków. Wytrzymała jeszcze chwilę w ciszy, przegryzając słowa, które już po chwili opuściły jej usta. – Bądź szczery – wytrzymywała uparcie jego spojrzenie, chciała wiedzieć, czy zrozumiał to tak, jak chciała. Nie było w tym żadnego podtekstu, nie potrzebowała go prześwietlać, chciała jedynie, by wiedział, że wolała o czymś nie rozmawiać, niż rozmawiać i usłyszeć kłamstwo. Wolała usłyszeć najgorszą prawdę, niż lekkie kłamstwo. Szczerość, choć wydawała się prosta, była dla wielu jednym z największych trudów.
- Szkoda jedynie, że nie każdy myśli tak, jak ty i stąd właśnie bierze się grono zadufanych w sobie bęcwałów – nie mogła się powstrzymać przed ogromną chęcią przewrócenia oczami, tym bardziej, że mogła wymienić kilku takich, którzy znaleźli się, choćby chwilowo, w jej życiu. Była na szczęście asertywna i im prędzej dostrzegała takiego w swoim gronie, tym prędzej mogła się go wyzbyć, woląc wybierać ludzi bliższych sobie, a przynajmniej takich, którzy nie wpływali na nią negatywnie.
- Po każdej, trzeba jedynie znaleźć to coś, co pomoże ci postawić pierwszy krok, a dalej już samo pójdzie. Nie jest to łatwe, ale nie niemożliwe. Sam pewnie coś o tym wiesz – zmarszczyła brwi, przypominając sobie ile jej zajęło szukanie punktu zaczepienia, który za każdym razem stawiał ją na nogi. Jej praca, jej farma, jej zwierzęta, to one ją napędzały, zmuszały do podnoszenia się z kolan po każdej porażce. To dzięki nim wiedziała, że musi wstać, iść dalej, nie ustępować. Było ciężko, ale wreszcie weszło jej to w krew i choć miała momenty zwątpienia, to nigdy nie pozwoliłaby sobie na to, by jakaś porażka ją złamała.
- O tak, już to widzę – uśmiechnęła się z przekąsem, była zadowolona, ponieważ nie wyobrażała sobie życia z kimś, kto ciągle by jej ustępował, studził jej temperament zgadzając się z nią za każdym razem. Doprowadziłoby to jedynie do smutnej rutyny, niechęci, unikania rozmów wymagających wypowiedzenia własnego zdania. – Jeszcze się nie posprzeczaliśmy, a ty już o godzeniu się, zaraz zacznę się zastanawiać, czy aby nie będziesz chciał się specjalnie sprzeczać, by szybciej przejść do zawierania ugody – uniosła jedną brew, naśladując go poniekąd, jednak dodała do tego od siebie coś na kształt lekkiego uśmiechu. Nie czuła się zawstydzona, wręcz przeciwnie, o wszystkim mówiła z lekkością, nawet o relacjach damsko-męskich w których przecież zbyt wielkiego doświadczenia nigdy nie miała i lekkość z jaką dziś rozmawiała była poniekąd zaskakująca, ale też nad wyraz naturalna.
- Cieszę się w takim razie, że myślimy o tym tak samo – Mieli przed sobą masę czasu i tylko oni decydowali o tym, jak będą go pożytkować, jak i w jakim tempie będą poznawać siebie, swoje charaktery, rutyny i ciała. Evelyn była wdzięczna losowi za to, że tak prosto, wręcz w wyrysowany sposób postawił przed nią tego mężczyznę, jakby wiedział, że subtelne znaki nie podziałają i trzeba jej wszystko prosto unaocznić.
Roześmiała się na jego słowa, jakby wydusiły one drzemiące w niej sytuacyjne rozbawienie, potrzebowała tego bardziej niż głuchych słów pocieszenia. - Zawsze jesteś jak jeż, do rany przyłóż? – spytała ironicznie, utrzymując rozbawienie w swoim tonie, tym samym podtrzymując słowną grę. Nie brała wszystkich słów do siebie, ba, potrafiła się z siebie śmiać i teraz chętnie to wykorzystywała, tym bardziej, że odczuwała humorystyczne podejście Drew, które niejako ją napędzało i wprawiało w dobry nastrój.
- Sama się prosiłam, nie musisz się czuć zobowiązany – Już miała się zatrzymać, ale wciąż widziała, że stawia kolejne kroki, na co reagowała wycofywaniem się. Zainteresowanym spojrzeniem cały czas obserwowała mężczyznę, w większości skupiając się na jego oczach. Nie chciała, by czuł się winny, potrafiła sobie poradzić i absolutnie nie była zła, może jakby był środek zimy, sytuacja przedstawiałaby się inaczej, a teraz? Teraz nie było jeszcze tak zimno, by zamarzała na kość, odczuwała zwyczajny chłód, nic nadzwyczajnego, często z lenistwa biegała tak w nocy pomiędzy domem a stajnią, szczególnie gdy źrebiło się jedno z jej zwierząt. – Nie jestem dobra w wyrażaniu swoich odczuć – wzruszyła ramionami, jakby właśnie oznajmiała coś nader oczywistego, w końcu myślała, że było to widać jak na dłoni. Nie robiła tego specjalnie, raczej było to jej nieodzowną cechą do której już latami zdążyła się przyzwyczaić, może to również wyjaśniało niejako jej problem z relacjami międzyludzkimi? – I jak najbardziej weź to do siebie – przystanęła wreszcie, tym samym przestała uciekać, jakby dalsze wycofywanie się po tych słowach mogłoby zostać błędnie odebrane. Zastanowiła się chwilę, po czym postawiła te kilka kroków naprzód, sięgając po ofiarowany płaszcz i oddając jednocześnie szampana, jakby robiła krok w ramach przypieczętowania rozejmu.
- W takim razie żywię nadzieję, że mnie nie stratujesz, teraz potrzebuję odrobiny ciepła – rzuciła miękko, tuszując niejako lekkie uniesienie kącików ust, jakby nie chciała przyznawać, że czuła się lepiej teraz, tu, gdzie stała. Znowu odczuwała ogarniające ją ciepło, które towarzyszyło jej za każdym razem, gdy znajdowała się tak blisko niego, jakby to właśnie tu powinna być.
I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Neutralni
Zapewne na pierwszy rzut oka nie było po mnie widać, iż bardzo ceniłem sobie merytoryczną wymianę zdań, z której można było wynieść sporo przemyśleń, a także nierzadko przyswoić nowe informacje. Brakowało mi ogłady, często używałem słów spoza kurtuazyjnego kręgu, jednakże nie definiowało mnie to jako zwykłego głupca i prostaka. Dyskusja miała swe wady, jednakże zalety je przyćmiewały, dlatego jeśli rozmówca miał własne wizje oraz zadnie zwykłem takowe wysłuchać i unikać przy tym usilnego wpojenia własnego poglądu. Rzecz jasna zdarzało nam się nie zgadzać, rozmijać w pewnych kwestiach, lecz to kreowało wielkie pole do dalszej konwersacji, a nie złudnego i najprościej mówiąc nudnego przytakiwania. -Nie uważasz, że jako jego część powinnaś jednak obrać pewną stronę? Chociażby teraz, gdy za oknami rozściela się wojenny obraz, który nijak ma się do sielankowego skupienia na czubku własnego nosa- uniosłem pytająco brew, choć po chwili zorientowałem się, jak kiepsko mogło to zabrzmieć. -Nie zrozum mnie źle, nie chcę nadawać ci miana skrajnej egoistki, natomiast skoro uważasz, że świat może palić się i budować na nowo tuż za twoimi plecami, to zakrywa o kompletne odłączenie się od rzeczywistości. Jedna takowych cieszy, innych zaś przytłacza i wydaje mi się, że niemożliwym jest przejść obok tego obojętnie. Skoro wierzysz w siebie, we własne możliwości, widzisz sens w pracy i rozwoju, to nie czułabyś złości, gdyby ktoś starał ci się to odebrać? Wspomniałaś o wolności- sprecyzowałem swój tok myślenia, po czym sięgnąłem po jej dłoń i zacisnąłem na niej swoją własną. -Odgrodzenie się ścianą pomaga do czasu, kiedy trwa się w stagnacji, odczuwa swego rodzaju bezpieczeństwo, które w obecnych czasach jest wyjątkowo zagrożone. Obojętność może tak samo pomóc, jak zaszkodzić, choć bardziej skłaniałbym się ku temu drugiemu. Czas na trwanie w zawieszeniu oraz społeczną debatę już dawno dobiegł końca, każdy musi wiedzieć, po jakiej ze stron przyjdzie mu się opowiedzieć. Dziś, jutro, być może za rok. Nikt z nas nie wie ile jeszcze czasu przyjdzie nam odpierać ataki. Wolność ma wysoką cenę, jest towarem deficytowym- dodałem spoglądając wprost w jej oczy. Nie chciałem jej przestraszyć, w mych słowach na próżno było szukać groźby. Pragnąłem jedynie pokrótce przedstawić jej jak niezależność mogła być ulotna, bowiem nierzadko wystarczyła jedna zła decyzja. -Nie lubisz? Mam wrażenie, że dzisiejszy wieczór jest wielką niespodzianką i nie widzę po tobie, abyś była zawiedziona- uniosłem kącik ust, a następnie nachyliłem się do jej ucha.
-Szczególnie w kwestii towarzystwa- szepnąłem, po czym pozwoliłem sobie ponownie zasmakować jej warg. Gdzieś w głębi siebie czułem, iż chciała tego równie mocno jak ja, choć jeśli przyszło mi się pomylić, to z pewnością szybko to wyperswaduje. -Jestem szczery- kiedy wymaga tego sytuacja. -Kłamstwo musiało cię mocno zawieść- zasugerowałem, lecz nie oczekiwałem odpowiedzi, potwierdza tudzież zaprzeczenia. Dała mi już do zrozumienia, iż poznawanie przyjdzie mi z czasem, krok po kroku, dzień po dniu, być może i nawet miesiąc po miesiącu. Nie wadziło mi to, lubiłem delektować się, szukać i analizować, a wyłożenie wszystkich kart na stół momentalnie postawiłoby sprawę jasno.
-Coś tam wiem- przytaknąłem zgodnie z prawdą, choć nie przytoczyłem żadnych przykładów, były one zbędne. Łatwiej było mówić o sukcesach, jak porażkach, lecz w mej głowie te drugie miały specjalne miejsce. Gdybym nie poświęcił im więcej czasu, zignorował i uznał za błędy, które mogły przytrafić się każdemu, to z pewnością w niedalekiej przyszłości ponownie przyszłoby mi się z nimi zmierzyć. Wychodziłem z założenia, iż nie mylił się tylko ten, co nie robił nic, nie miał odwagi podejmować decyzji, zaś ja nieustannie działałem, podejmowałem rękawice, dlatego z przegraną byłem za pan brat. Nie był to powód do dumy, ale też nie do wstydu.
Zaśmiałem się pod nosem na słowa dziewczyny, bo choć nieszczególnie kryłem się z drugim dnem swej wypowiedzi, to miałem cichą nadzieję, że więcej czasu zajmie jej rozgryzienie sensu. -Masz mnie- odparłem, po czym zmierzyłem ją wzrokiem od stół do głów. -Muszę czym prędzej poznać co działa ci na nerwy- pokiwałem wolno głową w zastanowieniu, bowiem chciałem rzucić coś naprędce w ramach krótkiego testu. Nic jednak nie przychodziło mi na myśl, w zasadzie ciężko mi było w ogóle wyobrazić sobie jakąkolwiek kłótnię. W końcu byliśmy zgrani, bezsprzecznie dopasowani i potrafiący dyskutować oraz słuchać, więc może okazać się, że sprzeczki będą nas omijać. Wielka szkoda.
-Powiedzmy, że musisz przekonać się sama. W ramach małej- uniosłem wymownie brwi -niespodzianki, które tak uwielbiasz.- Pamiętałem, że ich nienawidzi, ale jeśli sądziła, że wszelkie ją ominą, to była w ogromnym błędzie.
Odetchnąłem, kiedy postanowiła zatrzymać się w miejscu i uwierzyć mi na słowo, iż nie mam żadnych niecnych planów. Zdecydowanie bardziej wolałem zamknąć dziewczynę w ramionach, niżeli ganiać po polanie, zwłaszcza że pogoda nie była sprzyjająca. Byłem jej stęskniony, spragniony i głodny, jakobym od dawien dawna nie miał okazji chociażby dotknąć jej miękkiej skóry, a przecież robiłem to kilka minut temu. Co się ze mną działo? Czy właśnie to było to, co wielu nazywało miłością?
-Może nigdy wcześniej nie trafiłaś na odpowiednią osobę, aby je tak naprawdę wyrazić?- zasugerowałem pomagając jej otulić się płaszczem. Muzyka nieustannie cieszyła ucho, zachęcała do tańca, dlatego zaraz po tym jak upiłem szampana i odstawiłem go na mokrą trawę, otuliłem mą wybrankę jednym ramieniem, a w drugą rękę ująłem jej dłoń. -Trochę ruchu z pewnością nas rozgrzeje- rzuciłem z szelmowskim uśmiechem i zacząłem wolno bujać się w rytm muzyki. Znałem podstawowe kroki, lecz nie chodziło tutaj o poprawne ich wykonywanie, tylko o bliskość. Trzymając ją przy sobie utrwaliło się we mnie przekonanie, że nie potrzebowałem niczego i nikogo więcej – była dla mnie wszystkim.
/zt
-Szczególnie w kwestii towarzystwa- szepnąłem, po czym pozwoliłem sobie ponownie zasmakować jej warg. Gdzieś w głębi siebie czułem, iż chciała tego równie mocno jak ja, choć jeśli przyszło mi się pomylić, to z pewnością szybko to wyperswaduje. -Jestem szczery- kiedy wymaga tego sytuacja. -Kłamstwo musiało cię mocno zawieść- zasugerowałem, lecz nie oczekiwałem odpowiedzi, potwierdza tudzież zaprzeczenia. Dała mi już do zrozumienia, iż poznawanie przyjdzie mi z czasem, krok po kroku, dzień po dniu, być może i nawet miesiąc po miesiącu. Nie wadziło mi to, lubiłem delektować się, szukać i analizować, a wyłożenie wszystkich kart na stół momentalnie postawiłoby sprawę jasno.
-Coś tam wiem- przytaknąłem zgodnie z prawdą, choć nie przytoczyłem żadnych przykładów, były one zbędne. Łatwiej było mówić o sukcesach, jak porażkach, lecz w mej głowie te drugie miały specjalne miejsce. Gdybym nie poświęcił im więcej czasu, zignorował i uznał za błędy, które mogły przytrafić się każdemu, to z pewnością w niedalekiej przyszłości ponownie przyszłoby mi się z nimi zmierzyć. Wychodziłem z założenia, iż nie mylił się tylko ten, co nie robił nic, nie miał odwagi podejmować decyzji, zaś ja nieustannie działałem, podejmowałem rękawice, dlatego z przegraną byłem za pan brat. Nie był to powód do dumy, ale też nie do wstydu.
Zaśmiałem się pod nosem na słowa dziewczyny, bo choć nieszczególnie kryłem się z drugim dnem swej wypowiedzi, to miałem cichą nadzieję, że więcej czasu zajmie jej rozgryzienie sensu. -Masz mnie- odparłem, po czym zmierzyłem ją wzrokiem od stół do głów. -Muszę czym prędzej poznać co działa ci na nerwy- pokiwałem wolno głową w zastanowieniu, bowiem chciałem rzucić coś naprędce w ramach krótkiego testu. Nic jednak nie przychodziło mi na myśl, w zasadzie ciężko mi było w ogóle wyobrazić sobie jakąkolwiek kłótnię. W końcu byliśmy zgrani, bezsprzecznie dopasowani i potrafiący dyskutować oraz słuchać, więc może okazać się, że sprzeczki będą nas omijać. Wielka szkoda.
-Powiedzmy, że musisz przekonać się sama. W ramach małej- uniosłem wymownie brwi -niespodzianki, które tak uwielbiasz.- Pamiętałem, że ich nienawidzi, ale jeśli sądziła, że wszelkie ją ominą, to była w ogromnym błędzie.
Odetchnąłem, kiedy postanowiła zatrzymać się w miejscu i uwierzyć mi na słowo, iż nie mam żadnych niecnych planów. Zdecydowanie bardziej wolałem zamknąć dziewczynę w ramionach, niżeli ganiać po polanie, zwłaszcza że pogoda nie była sprzyjająca. Byłem jej stęskniony, spragniony i głodny, jakobym od dawien dawna nie miał okazji chociażby dotknąć jej miękkiej skóry, a przecież robiłem to kilka minut temu. Co się ze mną działo? Czy właśnie to było to, co wielu nazywało miłością?
-Może nigdy wcześniej nie trafiłaś na odpowiednią osobę, aby je tak naprawdę wyrazić?- zasugerowałem pomagając jej otulić się płaszczem. Muzyka nieustannie cieszyła ucho, zachęcała do tańca, dlatego zaraz po tym jak upiłem szampana i odstawiłem go na mokrą trawę, otuliłem mą wybrankę jednym ramieniem, a w drugą rękę ująłem jej dłoń. -Trochę ruchu z pewnością nas rozgrzeje- rzuciłem z szelmowskim uśmiechem i zacząłem wolno bujać się w rytm muzyki. Znałem podstawowe kroki, lecz nie chodziło tutaj o poprawne ich wykonywanie, tylko o bliskość. Trzymając ją przy sobie utrwaliło się we mnie przekonanie, że nie potrzebowałem niczego i nikogo więcej – była dla mnie wszystkim.
/zt
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Polana Świetlików
Szybka odpowiedź