Fleet Street
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Fleet Street
Jedna z najstarszych ulic Londynu, przy której mieszczą się różnego rodzaju punkty usług. Jeśli wierzyć miejskiej legendzie, niegdyś jeden z nich prowadzony był przez seryjnego mordercę, golibrodę Sweeney Todda. Jego historia rozsławiła to miejsce na cały świat. Zamknięta dla samochodów, stanowi przejście pomiędzy City of Westminster a City of London, ozdobione przepiękną bramą. Można tutaj również podziwiać jedną z wielu rzeźb Charlesa Bella Bircha; postument uwieńczony statuą smoka.
The member 'Susanne Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 99
'k100' : 99
Z ulgą odnotował, że miejsce zbiórki wydaje się (jak na razie) bezpieczne, ale prawdziwą ulgę odczuł dopiero, gdy na miejscu pojawili się Bott i Lovegood. Nie mieli jeszcze bezpośredniej styczności na misjach dla Zakonu, ale Michael zapamiętał oboje ze spotkania. Słyszał też, że ma do czynienia z mistrzem uroków i mistrzynią transmutacji - ich umiejętności powinny więc dobrze współgrać.
Powitał Bertiego bladym uśmiechem, a potem lekko uniósł brwi, powoli rozumiejąc sens dowcipu. Sue wydawała się troszczyć o los zwierząt i słyszał od kogoś plotkę, że potrafi transmutować ludzi w króliki, miała jasne włosy, a Bonnie...
-Masz na myśli tą ćwierćwilę, która zakochała się w mugolu i okradała banki? - upewnił się, a potem roześmiał nieco niepewnie, bo chyba właśnie zepsuł Bottowi dowcip. Posłał mu jednak spojrzenie podszyte cieniem uznania - nie spodziewał się, że Bertie interesuje się historią mugoloznastwa, albo ciemnymi kartami historii magii, jak kto woli. Od razu nabrał do chłopaka podświadomej sympatii, zwłaszcza, że samemu Michaelowi było już bliżej niż dalej do wieku Malcolma Botta.
Po chwili pojawiła się i Bunnie, z włosami sprytnie ukrytymi pod czapką.
-Dzięki, dobry pomysł. - posłał jej raźny uśmiech i chętnie włożył miotłę do jej torby. Z podziwem obserwował, jak sprawnie postarzyła Bertiego. Pamiętał z Hogwartu, jak przyprawić komuś kilka siwych włosów, ale nie umiałby osiągnąć takiego efektu.
-Brawo. - mruknął. -To dla odmiany, ja spróbuję być bardziej czarujący. - zaproponował i wyjął z kieszeni płaszcza Płynne Srebro. Dał znać towarzyszom, aby ruszyli, a eliksir odkorkował i wypił dopiero wtedy, gdy znajdowali się już prawie przy Pokątnej. Miał działać tylko krótką chwilę, a do ich celu było już bardzo blisko.
-Wszystko się uda, nasz plan jest świetny! - szepnął, czując jak wstępuje w niego oratorska energia. A poza tym - czuł się podświadomie odpowiedzialny za młodszych uczestników wyprawy (choć w Zakonie byli dłużej od niego) i postanowił przejąć nieco raźnej energii od Susanne. Po krótkiej chwili zniknęli z ulic Londynu, wchodząc do wnętrza pewnego pubu...
piję Płynne Srebro
/zt
Powitał Bertiego bladym uśmiechem, a potem lekko uniósł brwi, powoli rozumiejąc sens dowcipu. Sue wydawała się troszczyć o los zwierząt i słyszał od kogoś plotkę, że potrafi transmutować ludzi w króliki, miała jasne włosy, a Bonnie...
-Masz na myśli tą ćwierćwilę, która zakochała się w mugolu i okradała banki? - upewnił się, a potem roześmiał nieco niepewnie, bo chyba właśnie zepsuł Bottowi dowcip. Posłał mu jednak spojrzenie podszyte cieniem uznania - nie spodziewał się, że Bertie interesuje się historią mugoloznastwa, albo ciemnymi kartami historii magii, jak kto woli. Od razu nabrał do chłopaka podświadomej sympatii, zwłaszcza, że samemu Michaelowi było już bliżej niż dalej do wieku Malcolma Botta.
Po chwili pojawiła się i Bunnie, z włosami sprytnie ukrytymi pod czapką.
-Dzięki, dobry pomysł. - posłał jej raźny uśmiech i chętnie włożył miotłę do jej torby. Z podziwem obserwował, jak sprawnie postarzyła Bertiego. Pamiętał z Hogwartu, jak przyprawić komuś kilka siwych włosów, ale nie umiałby osiągnąć takiego efektu.
-Brawo. - mruknął. -To dla odmiany, ja spróbuję być bardziej czarujący. - zaproponował i wyjął z kieszeni płaszcza Płynne Srebro. Dał znać towarzyszom, aby ruszyli, a eliksir odkorkował i wypił dopiero wtedy, gdy znajdowali się już prawie przy Pokątnej. Miał działać tylko krótką chwilę, a do ich celu było już bardzo blisko.
-Wszystko się uda, nasz plan jest świetny! - szepnął, czując jak wstępuje w niego oratorska energia. A poza tym - czuł się podświadomie odpowiedzialny za młodszych uczestników wyprawy (choć w Zakonie byli dłużej od niego) i postanowił przejąć nieco raźnej energii od Susanne. Po krótkiej chwili zniknęli z ulic Londynu, wchodząc do wnętrza pewnego pubu...
piję Płynne Srebro
/zt
Can I not save one
from the pitiless wave?
1 maj - misja sojusznicza.
Zaledwie wczorajszego wieczoru wróciłem z Norfolk, gdzie w Cromer towarzyszyłem Veronice Findlay, wdowie po jednym z aurorów, z którymi dawniej współpracowałem, by wyświadczyć jej przysługę i odnaleźć pewnego człowieka, a na moim parapecie czekał dziwny ptak z listem. Nie sowa. Otworzywszy okiennicę przekonałem się, że to sokół. Prawdopodobnie. Nie znałem się na ptakach. Niósł list od Justine z zadaniem, które mi przydzieliła. Miałem znów pojawić się w Norfolk. Odetchnąłem z ulgą - nie dlatego, że trójce czarodziejów, jakim mieliśmy pomóc, zagrażało niebezpieczeństwo, a dlatego, że powierzono mi to zadanie. Mogłem i chciałem dowieść, że godzien jestem zaufania i pragnę działać. Zaledwie przed dwoma tygodniami Kieran Rineheart powierzył mi wiele tajemnic, wciągając jednocześnie w szeregi Zakonu Feniksa, uczynił jego sojusznikiem, a ja czekałem na chwilę, by móc zacząć działać. Szef Biura Aurorów wyraził się wprost - oczekiwał, bym stanął na froncie walki jako były auror. Przystałem na to, właśnie tego chciałem, skrzyżować różdżki z tymi, którzy rozpętali tę wojnę. Ostatnie dni upływały mi jednak na pomocy w Oazie i patrolach w Londynie, podczas których sytuacja była dość spokojna. O dziwo.
Tego popołudnia czekało mnie trudniejsze zadanie. Bezpieczne wyprowadzenie stąd trójki ludzi, kiedy nie działała teleportacja, brzmiało jak zaproszenie kłopotów. Byłem jednak gotowy, by się z nimi zmierzyć. Jeszcze wczorajszego wieczora skontaktowałem się z Michaelem, by spytać, czy będzie miał czas, by mi towarzyszyć. Chciałem mieć u swojego boku kogoś zaufanego i jednocześnie wyruszyć jak najszybciej. Poproszenie Justine, by kogoś mi przydzieliła jedynie wszystko by wydłużyła.
Wyruszyliśmy do Londynu na miotłach. Pożyczyłem też od swojej młodszej siostry jej własną, by mieć trzecią dla rodziny Megan Warhol. Sądziłem, że w ten sposób najłatwiej będzie nam się przemieścić tak dużą grupą poza granice miasta, gdzie moglibyśmy się już teleportować do Norfolk. Pod osłoną nocy wylądowaliśmy w labiryncie uliczek nieopodal Fleet Street.
- W porządku? - spytałem cicho przyjaciela, zarzucając miotły na plecy dzięki przyczepionemu doń skórzanemu pasowi. Nie wiedziałem ile dni pozostawało do pełni, nie orientowałem się w fazach księżyca, byłem jednak pewien, że to na pewno nie jutro, choć wiosenne niebo zasnuwały deszczowe chmury. - Nazajutrz mają statek do Francji, musimy wydostać ich stąd dzisiaj - powiedziałem, wyciągając różdżkę z kieszeni płaszcza.
Zaledwie wczorajszego wieczoru wróciłem z Norfolk, gdzie w Cromer towarzyszyłem Veronice Findlay, wdowie po jednym z aurorów, z którymi dawniej współpracowałem, by wyświadczyć jej przysługę i odnaleźć pewnego człowieka, a na moim parapecie czekał dziwny ptak z listem. Nie sowa. Otworzywszy okiennicę przekonałem się, że to sokół. Prawdopodobnie. Nie znałem się na ptakach. Niósł list od Justine z zadaniem, które mi przydzieliła. Miałem znów pojawić się w Norfolk. Odetchnąłem z ulgą - nie dlatego, że trójce czarodziejów, jakim mieliśmy pomóc, zagrażało niebezpieczeństwo, a dlatego, że powierzono mi to zadanie. Mogłem i chciałem dowieść, że godzien jestem zaufania i pragnę działać. Zaledwie przed dwoma tygodniami Kieran Rineheart powierzył mi wiele tajemnic, wciągając jednocześnie w szeregi Zakonu Feniksa, uczynił jego sojusznikiem, a ja czekałem na chwilę, by móc zacząć działać. Szef Biura Aurorów wyraził się wprost - oczekiwał, bym stanął na froncie walki jako były auror. Przystałem na to, właśnie tego chciałem, skrzyżować różdżki z tymi, którzy rozpętali tę wojnę. Ostatnie dni upływały mi jednak na pomocy w Oazie i patrolach w Londynie, podczas których sytuacja była dość spokojna. O dziwo.
Tego popołudnia czekało mnie trudniejsze zadanie. Bezpieczne wyprowadzenie stąd trójki ludzi, kiedy nie działała teleportacja, brzmiało jak zaproszenie kłopotów. Byłem jednak gotowy, by się z nimi zmierzyć. Jeszcze wczorajszego wieczora skontaktowałem się z Michaelem, by spytać, czy będzie miał czas, by mi towarzyszyć. Chciałem mieć u swojego boku kogoś zaufanego i jednocześnie wyruszyć jak najszybciej. Poproszenie Justine, by kogoś mi przydzieliła jedynie wszystko by wydłużyła.
Wyruszyliśmy do Londynu na miotłach. Pożyczyłem też od swojej młodszej siostry jej własną, by mieć trzecią dla rodziny Megan Warhol. Sądziłem, że w ten sposób najłatwiej będzie nam się przemieścić tak dużą grupą poza granice miasta, gdzie moglibyśmy się już teleportować do Norfolk. Pod osłoną nocy wylądowaliśmy w labiryncie uliczek nieopodal Fleet Street.
- W porządku? - spytałem cicho przyjaciela, zarzucając miotły na plecy dzięki przyczepionemu doń skórzanemu pasowi. Nie wiedziałem ile dni pozostawało do pełni, nie orientowałem się w fazach księżyca, byłem jednak pewien, że to na pewno nie jutro, choć wiosenne niebo zasnuwały deszczowe chmury. - Nazajutrz mają statek do Francji, musimy wydostać ich stąd dzisiaj - powiedziałem, wyciągając różdżkę z kieszeni płaszcza.
becomes law
resistance
becomes duty
The member 'Cedric Dearborn' has done the following action : Rzut kością
'Londyn' :
'Londyn' :
1 maj
Wiadomość od Cedrica szczerze ucieszyła Michaela, choć los ludzi w Londynie był daleki od radosnego. Kwiecień przyniósł za to tyle nowych zmartwień i spraw do załatwienia, że trudno było utrzymać stały kontakt ze wszystkimi przyjaciółmi z Biura. Choć uważał Dearborna za jednego z tych bliższych, to poza upewnieniem się, że Cedric bezpiecznie opuścił Londyn, kwiecień nie stworzył okazji do rozmowy ani do spotkań. Wiadomość, że kolega nie tylko nadal jest cały i zdrowy, ale i został sojusznikiem Zakonu Feniksa, była nadspodziewanie miła. Tonks nie był w organizacji na tyle długo, by dzielić się wiedzą na jej temat, ale świadomość tajemnicy wśród aurorów nieco frustrowała. Dobrze, że jeszcze jeden z nich dołączył do sprawy, że Rineheart na bieżąco wtajemniczał nowe osoby.
Dobrze też, że Dearborn zdecydował się zwrócić akurat do niego. Michael wiedział, że każda wyprawa do Londynu niesie za sobą ryzyko i nie lekceważył niebezpieczeństwa, ale w kwietniu zdołał przedostać się do stolicy kilkakrotnie. Zarówno w sprawach ważnych, jak zabezpieczanie lokacji dla Zakonu, jak i osobistych, jak próba przekonania Hannah do opuszczenia miasta. Dwukrotnie zdążył już spotkać dementora, ale jego wyprawy przebiegły bez komplikacji i nauczyły go zachowywania środków ostrożności. Przemieszczanie się po mieście z uciekinierami, a nie w pojedynkę, było oczywiście bardziej skomplikowane, ale dwójka byłych aurorów powinna uporać się z tym zadaniem.
Wylądował obok Dearborna i skinął głową, również zarzucając miotłę na plecy.
-W porządku. - uśmiechnął się blado. Nawet bardziej niż w porządku - pełnia przypadała dopiero za dwa tygodnie, ten okres miesiąca był więc dla Michaela najłaskawszy. Zmęczenie po poprzedniej pełni zdążyło już ustąpić, a drażliwość przed kolejną jeszcze go nie dopadła. Musiał też przyznać, że odkąd rzucił się w wir pracy (najpierw w Ministerstwie, teraz dla Zakonu), znosił symptomy nieco łatwiej niż w okresie całkowicie bezczynnego bezrobocia. Poczucie celu pomagało mu skupić się na tym, co ważne, a nie na własnych przypadłościach.
Omiótł Cedrica uważnym wzrokiem - Dearborn zdawał się szczuplejszy, niż pod koniec marca. Na usta Michaela cisnęło się pytanie o to, jak sobie radzi, ale nie mieli czasu na pogaduszki.
-Gotowy? Chodźmy. - mruknął, mając nadzieję, że po wydostaniu się z miasta znajdą chwilę na rozmowę. Ostrożnie ruszyli w kierunku wskazanego przez Cedrica adresu, aż...
...Tonks uniósł lekko rękę i przystanął, omiatając nieznajomą badawczym i nieco podejrzliwym spojrzeniem. Zapłakana, czy nie, mogła równie dobrze być czystokrwistą zwolenniczką Malfoya, którą właśnie rzucił chłopak. Przyjrzawszy się uważnie, rozpoznał jednak mugolskie ubrania. Nie mogło być mowy o pomyłce, żaden czarodziej przy zdrowych zmysłach nie ubrałby się w coś takiego w opanowanym przez konserwatywne siły Londynie. Nawet Tonks, choć lubił chodzić po domu we flanelowych koszulach, ubrał się dziś w tradycyjną szatę, aby wtopić się w tłum.
-To mugolka. Porozmawiam z nią. - szepnął do Cedrica, spoglądając na niego wymownie. Może i nie była częścią ich dzisiejszej misji, ale oboje wiedzieli, co stanie się z nią w mieście. Tym bardziej, że najwyraźniej nie umiała się nawet dobrze ukrywać, skoro bezradnie płakała pod drzewem, siedząc na krawężniku chodnika.
-Hej. Spokojnie. - nachylił się do nieznajomej, opuszczając różdżkę. Wiedział, że Dearborn nie straci czujności i zainterweniuje w razie potrzeby - sam postanowił więc wyglądać możliwie niegroźnie.
-Wiem, że się zgubiłaś i wiem, jakie to przerażające. Moi... bliscy są tacy jak ty, a ja sam nigdy nie widziałem magicznych rzeczy, dopóki nie podrosłem. Rozumiesz, co mam na myśli? - upewnił się, próbując nawiązać z nią kontakt wzrokowy. Przemawiał cicho i łagodnie, ale po chwili przybrał bardziej stanowczy ton:
-Jesteśmy czarodziejami, ale przyszliśmy wyprowadzić stąd ludzi, którzy też się zgubili. Nie uczynimy ci krzywdy, sam mam siostrę w twoim wieku. Możemy ci pomóc i wyprowadzić cię z miasta, do bezpiecznego miejsca, ale musimy ruszać teraz. Żebyśmy wszyscy mogli stąd wyjść bezpiecznie, musisz też zebrać się na odwagę, dobrze? Jesteśmy czarodziejami, możesz zobaczyć po drodze wiele rzeczy, których nie rozumiesz, albo które wydają ci się straszne. Ale możesz nam zaufać, a my musimy zaufać tobie - jeśli do nas dołączysz, nie możesz ani krzyczeć, ani płakać, ani uciekać, abyśmy wszyscy mogli opuścić miasto bez zwracania na siebie uwagi. - wyjaśnił, a potem podał dziewczynie dłoń, aby pomóc jej wstać, jeśli ta zdecyduje się przyjąć ich pomoc. Miał szczerą nadzieję, że tak. Sumienie nie pozwoliłoby mu zostawić jej tu na pastwę losu, ale nie mógł ryzykować bezpieczeństwa misji ani Cedrica na wypadek, gdyby mugolka nadal nie ufała czarodziejom.
perswazja I (rozpoznaję mugolkę, bo mugoloznastwo II)
Wiadomość od Cedrica szczerze ucieszyła Michaela, choć los ludzi w Londynie był daleki od radosnego. Kwiecień przyniósł za to tyle nowych zmartwień i spraw do załatwienia, że trudno było utrzymać stały kontakt ze wszystkimi przyjaciółmi z Biura. Choć uważał Dearborna za jednego z tych bliższych, to poza upewnieniem się, że Cedric bezpiecznie opuścił Londyn, kwiecień nie stworzył okazji do rozmowy ani do spotkań. Wiadomość, że kolega nie tylko nadal jest cały i zdrowy, ale i został sojusznikiem Zakonu Feniksa, była nadspodziewanie miła. Tonks nie był w organizacji na tyle długo, by dzielić się wiedzą na jej temat, ale świadomość tajemnicy wśród aurorów nieco frustrowała. Dobrze, że jeszcze jeden z nich dołączył do sprawy, że Rineheart na bieżąco wtajemniczał nowe osoby.
Dobrze też, że Dearborn zdecydował się zwrócić akurat do niego. Michael wiedział, że każda wyprawa do Londynu niesie za sobą ryzyko i nie lekceważył niebezpieczeństwa, ale w kwietniu zdołał przedostać się do stolicy kilkakrotnie. Zarówno w sprawach ważnych, jak zabezpieczanie lokacji dla Zakonu, jak i osobistych, jak próba przekonania Hannah do opuszczenia miasta. Dwukrotnie zdążył już spotkać dementora, ale jego wyprawy przebiegły bez komplikacji i nauczyły go zachowywania środków ostrożności. Przemieszczanie się po mieście z uciekinierami, a nie w pojedynkę, było oczywiście bardziej skomplikowane, ale dwójka byłych aurorów powinna uporać się z tym zadaniem.
Wylądował obok Dearborna i skinął głową, również zarzucając miotłę na plecy.
-W porządku. - uśmiechnął się blado. Nawet bardziej niż w porządku - pełnia przypadała dopiero za dwa tygodnie, ten okres miesiąca był więc dla Michaela najłaskawszy. Zmęczenie po poprzedniej pełni zdążyło już ustąpić, a drażliwość przed kolejną jeszcze go nie dopadła. Musiał też przyznać, że odkąd rzucił się w wir pracy (najpierw w Ministerstwie, teraz dla Zakonu), znosił symptomy nieco łatwiej niż w okresie całkowicie bezczynnego bezrobocia. Poczucie celu pomagało mu skupić się na tym, co ważne, a nie na własnych przypadłościach.
Omiótł Cedrica uważnym wzrokiem - Dearborn zdawał się szczuplejszy, niż pod koniec marca. Na usta Michaela cisnęło się pytanie o to, jak sobie radzi, ale nie mieli czasu na pogaduszki.
-Gotowy? Chodźmy. - mruknął, mając nadzieję, że po wydostaniu się z miasta znajdą chwilę na rozmowę. Ostrożnie ruszyli w kierunku wskazanego przez Cedrica adresu, aż...
...Tonks uniósł lekko rękę i przystanął, omiatając nieznajomą badawczym i nieco podejrzliwym spojrzeniem. Zapłakana, czy nie, mogła równie dobrze być czystokrwistą zwolenniczką Malfoya, którą właśnie rzucił chłopak. Przyjrzawszy się uważnie, rozpoznał jednak mugolskie ubrania. Nie mogło być mowy o pomyłce, żaden czarodziej przy zdrowych zmysłach nie ubrałby się w coś takiego w opanowanym przez konserwatywne siły Londynie. Nawet Tonks, choć lubił chodzić po domu we flanelowych koszulach, ubrał się dziś w tradycyjną szatę, aby wtopić się w tłum.
-To mugolka. Porozmawiam z nią. - szepnął do Cedrica, spoglądając na niego wymownie. Może i nie była częścią ich dzisiejszej misji, ale oboje wiedzieli, co stanie się z nią w mieście. Tym bardziej, że najwyraźniej nie umiała się nawet dobrze ukrywać, skoro bezradnie płakała pod drzewem, siedząc na krawężniku chodnika.
-Hej. Spokojnie. - nachylił się do nieznajomej, opuszczając różdżkę. Wiedział, że Dearborn nie straci czujności i zainterweniuje w razie potrzeby - sam postanowił więc wyglądać możliwie niegroźnie.
-Wiem, że się zgubiłaś i wiem, jakie to przerażające. Moi... bliscy są tacy jak ty, a ja sam nigdy nie widziałem magicznych rzeczy, dopóki nie podrosłem. Rozumiesz, co mam na myśli? - upewnił się, próbując nawiązać z nią kontakt wzrokowy. Przemawiał cicho i łagodnie, ale po chwili przybrał bardziej stanowczy ton:
-Jesteśmy czarodziejami, ale przyszliśmy wyprowadzić stąd ludzi, którzy też się zgubili. Nie uczynimy ci krzywdy, sam mam siostrę w twoim wieku. Możemy ci pomóc i wyprowadzić cię z miasta, do bezpiecznego miejsca, ale musimy ruszać teraz. Żebyśmy wszyscy mogli stąd wyjść bezpiecznie, musisz też zebrać się na odwagę, dobrze? Jesteśmy czarodziejami, możesz zobaczyć po drodze wiele rzeczy, których nie rozumiesz, albo które wydają ci się straszne. Ale możesz nam zaufać, a my musimy zaufać tobie - jeśli do nas dołączysz, nie możesz ani krzyczeć, ani płakać, ani uciekać, abyśmy wszyscy mogli opuścić miasto bez zwracania na siebie uwagi. - wyjaśnił, a potem podał dziewczynie dłoń, aby pomóc jej wstać, jeśli ta zdecyduje się przyjąć ich pomoc. Miał szczerą nadzieję, że tak. Sumienie nie pozwoliłoby mu zostawić jej tu na pastwę losu, ale nie mógł ryzykować bezpieczeństwa misji ani Cedrica na wypadek, gdyby mugolka nadal nie ufała czarodziejom.
perswazja I (rozpoznaję mugolkę, bo mugoloznastwo II)
Can I not save one
from the pitiless wave?
Ostatnio zmieniony przez Michael Tonks dnia 09.10.20 5:44, w całości zmieniany 2 razy
Właściwie to nie pytałem nawet o pełnię, bo zdarzało mi się zapomnieć, że Tonks został ugryziony przez wilkołaka i musi zmagać się z tą potworną klątwą. Może dlatego, że przed tym strasznym wydarzeniem znałem go i szanowałem, wiedziałem, że jest prawym i dobrym człowiekiem, aurorem, na którym można było polegać. Nie mogłem powiedzieć, bym był szczególnie tolerancyjny dla wszystkich lykantropów, podzielałem wiele uprzedzeń większości społeczeństwa, jednakże Michael był wyjątkiem od tej reguły. Może to i hipokryzja. Słabo znałem się na gwiazdach, niewiele zapamiętałem z lekcji astronomii w Hogwarcie, dlatego kiedy chmury spowijały granatowe niebo i nie sposób było dostrzec księżyc, to nie miałem pojęcia jaka jego faza przypadała na dzisiejszą noc. Wydawało mi się, że gdyby to były okolice pełni - a nie daj Merlinie pełnia - to sam by mi odmówił. Wiedziałem, że to człowiek rozsądny i znający zarówno swoje możliwości, jak i ograniczenia. Nie bez powodu pozwolono mu na pracę w Biurze Aurorów pomimo klątwy wilkołactwa.
Skinąłem głową, zarówno przyjmując jego odpowiedź, jak i odpowiadając na jego pytanie. Byłem gotowy, bardziej niż gotowy już od dłuższego czasu. Miałem na barkach kilka lat doświadczenia walki z czarnoksiężnikami, nie sądziłem jednak, że przyjdzie mi walczyć w tak otwartej wojnie i to z samym Ministerstwem Magii, które bezprawnie zostało przejęte przez terrorystyczną organizację kierowaną przez jakiegoś szaleńca z kompleksem niższości, skoro musiał tytułować się Lordem.
Ruszyłem przed siebie, palce zaciskając na osikowym drewnie; poruszając się po Londynie nie wypuszczałem różdżki z dłoni, cały czas miałem ją w gotowości. Dotychczas udało mi się unikać patroli Ministerstwa Magii i otwartej walki, lecz spodziewałem się, że może do nastąpić w każdej chwili. Zamiast czarnoksiężników, bądź zwolenników bezprawnego Ministerstwa Magii, pod drzewem dostrzegłem skuloną, rozedrganą sylwetkę młodej dziewczyny. Wyglądała dziwnie. Wydawało mi się, że ma na sobie mugolską sukienkę, a Michael, który sam urodził się w niemagicznej rodzinie, potwierdził moje przypuszczenia. Skinąłem głową, gdy zaproponował, że sam z nią porozmawia. Jako mugolak chyba miał większe szanse, by do niej trafić. Sam podszedłem do ich dwójki po chwili, powoli i ostrożnie, aby mugolki nie spłoszyć. Musiała być przerażona i całkiem słusznie. Dziwiłem się jak udało jej się przetrwać w tym mieście te kilka tygodni, które minęły od początku kwietnia. Musiała mieć dobrą kryjówkę.
- Jestem Cedric, a to Michael - odezwałem się, gdy Tonks skończył mówić. Znów potwierdziło się dlaczego z nas dwóch to on był uważany za bardziej sympatycznego. Zwyczajnie miał gadane. Dziewczyna wydawała się przekonana. Nie miała zresztą innego wyjścia jak tylko nam zaufać, jeśli chciała się stąd wydostać. - Tyle, że nie możemy teraz zawrócić i ponownie się wracać. To zbyt niebezpieczne. Jak ci na imię? - stwierdziłem, po krótkim zawahaniu, przenosząc spojrzenie to na Michaela, to na mugolkę. Maggie, odparła. - Maggie, nie jesteś jedyną, którą musimy stąd zabrać tej nocy. Gdzie się ukrywałaś dotąd? Masz tu jakąś kryjówkę? Musisz tu na nas zaczekać, aż wrócimy z innymi. To byłoby zbyt niebezpieczne, byś poszła teraz z nami. Zakamuflujemy cię, ty będziesz musiała być jedynie cicho, dobrze? - zaproponowałem. Spojrzeniem odnalazłem wzrok Michaela, szukając w jego oczach zgody na ten plan.
Skinąłem głową, zarówno przyjmując jego odpowiedź, jak i odpowiadając na jego pytanie. Byłem gotowy, bardziej niż gotowy już od dłuższego czasu. Miałem na barkach kilka lat doświadczenia walki z czarnoksiężnikami, nie sądziłem jednak, że przyjdzie mi walczyć w tak otwartej wojnie i to z samym Ministerstwem Magii, które bezprawnie zostało przejęte przez terrorystyczną organizację kierowaną przez jakiegoś szaleńca z kompleksem niższości, skoro musiał tytułować się Lordem.
Ruszyłem przed siebie, palce zaciskając na osikowym drewnie; poruszając się po Londynie nie wypuszczałem różdżki z dłoni, cały czas miałem ją w gotowości. Dotychczas udało mi się unikać patroli Ministerstwa Magii i otwartej walki, lecz spodziewałem się, że może do nastąpić w każdej chwili. Zamiast czarnoksiężników, bądź zwolenników bezprawnego Ministerstwa Magii, pod drzewem dostrzegłem skuloną, rozedrganą sylwetkę młodej dziewczyny. Wyglądała dziwnie. Wydawało mi się, że ma na sobie mugolską sukienkę, a Michael, który sam urodził się w niemagicznej rodzinie, potwierdził moje przypuszczenia. Skinąłem głową, gdy zaproponował, że sam z nią porozmawia. Jako mugolak chyba miał większe szanse, by do niej trafić. Sam podszedłem do ich dwójki po chwili, powoli i ostrożnie, aby mugolki nie spłoszyć. Musiała być przerażona i całkiem słusznie. Dziwiłem się jak udało jej się przetrwać w tym mieście te kilka tygodni, które minęły od początku kwietnia. Musiała mieć dobrą kryjówkę.
- Jestem Cedric, a to Michael - odezwałem się, gdy Tonks skończył mówić. Znów potwierdziło się dlaczego z nas dwóch to on był uważany za bardziej sympatycznego. Zwyczajnie miał gadane. Dziewczyna wydawała się przekonana. Nie miała zresztą innego wyjścia jak tylko nam zaufać, jeśli chciała się stąd wydostać. - Tyle, że nie możemy teraz zawrócić i ponownie się wracać. To zbyt niebezpieczne. Jak ci na imię? - stwierdziłem, po krótkim zawahaniu, przenosząc spojrzenie to na Michaela, to na mugolkę. Maggie, odparła. - Maggie, nie jesteś jedyną, którą musimy stąd zabrać tej nocy. Gdzie się ukrywałaś dotąd? Masz tu jakąś kryjówkę? Musisz tu na nas zaczekać, aż wrócimy z innymi. To byłoby zbyt niebezpieczne, byś poszła teraz z nami. Zakamuflujemy cię, ty będziesz musiała być jedynie cicho, dobrze? - zaproponowałem. Spojrzeniem odnalazłem wzrok Michaela, szukając w jego oczach zgody na ten plan.
becomes law
resistance
becomes duty
Uśmiechnął się blado, widząc jak dziewczyna powoli kiwa głową, a potem wreszcie wydusza z siebie jakieś słowo. Przedstawiła się Cedrikowi, zaufała im. Może to Michael miał gadane, szczególnie przy młodziutkich mugolkach, które kojarzyły mu się z własną siostrą... ale i Cedric wzbudził w niej zaufanie. Szczególnie, że to Dearborn przedstawił plan działania bardziej akceptowalny dla przerażonej dziewczyny. Tonks, kierując się względami praktycznymi, chciał zaproponować by po prostu wziąć ją ze sobą - ale przytomnie dostrzegł w jej oczach błysk przerażenia na słowo dołączyć. Tak, to byłby ryzykowny pomysł. Nie wiedzieli przecież, co zastaną na miejscu i czy będą musieli używać magii albo innych środków perswazji. Choć praca aurorów nie miała nic wspólnego z plugawą, czarną magią, to wcale nie wyglądałaby miło dla mugolki o słabym żołądku. Ani dla kogokolwiek o słabszych nerwach. Może i Michael zawsze posługiwał się białą magią, ale ta też potrafiła krzywdzić, a w oblężonym Londynie musieli być gotowi do walki. Mało tego, Tonks chętnie używał siły mięśni i pięści, niejednokrotnie musiał też radzić sobie w polu antymagicznym. Kto wie, jak nowa towarzyszka zareagowałaby na podobne sceny. Nawet podczas drogi powrotnej nie będzie gwarancji, że unikną nieprzewidzianych sytuacji, ale ryzyko można chociaż zminimalizować.
-W piwnicy, ale ostatnio ktoś kręcił się obok... więc uciekłam tutaj, mam już dosyć... - wydusiła z siebie Maggie, drżącą dłonią wskazując na okienko prowadzące z poziomu chodnika do którejś z piwnic kamienicy. Było otwarte i na tyle duże, by dziewczyna mogła się przez nie przecisnąć; a zarazem na tyle niewielkie, by zniechęcać do wejścia kogoś o większych gabarytach (choćby samego Michaela). Tonks przygryzł lekko wargę, orientując się o ile bardziej niebezpieczne było przesiadywanie na ulicy. Czyżby Maggie nie wytrzymała już samotności, dała się pokonać beznadziei i wyszła z kryjówki w akcie ostatecznej desperacji?
-Spokojnie. Czy dasz radę wytrzymać w piwnicy jeszcze godzinę, jeśli upewnimy się, że nikogo tam nie ma? Homenum Revelio. - rzucił Michael, celując w pomieszczenie. Zaklęcie udało się, a Tonks rozejrzał się po okolicy. Zobaczył kilka sylwetek w mieszkaniach na samej górze kamienicy, ale nikogo w piwnicy ani nawet na parterze. Ulica również wydawała się pusta.
-Nikogo nie ma w Twojej kryjówce. Wrócimy po ciebie, obiecuję - a w tym czasie ukryjemy i Ciebie. - zaproponował. Upewnił się, czy Maggie zgodzi się na rzucenie zaklęcia maskującego, a potem spróbował rzucić na nią niewerbalne zaklęcie Kameleona. Zerknął pytająco na Cedrica, zastanawiając się, czy taki kamuflaż wystarczy, czy też powinni zablokować jeszcze samą piwnicę zanim ruszą dalej. Z jednej strony, chciałby aby dziewczyna poczekała na nich w jak najbezpieczniejszym miejscu - ale z drugiej, nie mieli zbyt wiele czasu do stracenia.
rzut na Homenum zalinkowany, rzucam na Kameleona
-W piwnicy, ale ostatnio ktoś kręcił się obok... więc uciekłam tutaj, mam już dosyć... - wydusiła z siebie Maggie, drżącą dłonią wskazując na okienko prowadzące z poziomu chodnika do którejś z piwnic kamienicy. Było otwarte i na tyle duże, by dziewczyna mogła się przez nie przecisnąć; a zarazem na tyle niewielkie, by zniechęcać do wejścia kogoś o większych gabarytach (choćby samego Michaela). Tonks przygryzł lekko wargę, orientując się o ile bardziej niebezpieczne było przesiadywanie na ulicy. Czyżby Maggie nie wytrzymała już samotności, dała się pokonać beznadziei i wyszła z kryjówki w akcie ostatecznej desperacji?
-Spokojnie. Czy dasz radę wytrzymać w piwnicy jeszcze godzinę, jeśli upewnimy się, że nikogo tam nie ma? Homenum Revelio. - rzucił Michael, celując w pomieszczenie. Zaklęcie udało się, a Tonks rozejrzał się po okolicy. Zobaczył kilka sylwetek w mieszkaniach na samej górze kamienicy, ale nikogo w piwnicy ani nawet na parterze. Ulica również wydawała się pusta.
-Nikogo nie ma w Twojej kryjówce. Wrócimy po ciebie, obiecuję - a w tym czasie ukryjemy i Ciebie. - zaproponował. Upewnił się, czy Maggie zgodzi się na rzucenie zaklęcia maskującego, a potem spróbował rzucić na nią niewerbalne zaklęcie Kameleona. Zerknął pytająco na Cedrica, zastanawiając się, czy taki kamuflaż wystarczy, czy też powinni zablokować jeszcze samą piwnicę zanim ruszą dalej. Z jednej strony, chciałby aby dziewczyna poczekała na nich w jak najbezpieczniejszym miejscu - ale z drugiej, nie mieli zbyt wiele czasu do stracenia.
rzut na Homenum zalinkowany, rzucam na Kameleona
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 39
'k100' : 39
Spojrzałem w kierunku piwnicy, którą wskazywała Maggie. Nic dziwnego, że w końcu z niej uciekła. Nie mogła tam ukrywać się wiecznie. Wytrzymała tam i tak bardzo długo. Musiała mieć zapas żywności i wody, ale domyślałem się, że albo zdążyły się już skończyć albo były na wyczerpaniu. Maggie wyglądała wyjątkowo marnie. Gdy Michael, rzuciwszy zaklęcie, ruszył przed siebie, by sprawdzić, czy nikt nie zszedł do piwnicy, ja wyciągnąłem dłoń ku dziewczynie, aby pomóc jej wstać i poprowadzić ku okienku do piwnicy. Nie powinniśmy tu stać zbyt długo. W każdej chwili ktoś mógł wyjrzeć przez okno i wezwać magiczny patrol policji, o ile w ogóle sam nie kręcił się gdzieś w pobliżu.
- Zadbamy, aby nikt cię nie znalazł poza nami. Obiecuję - zobowiązałem się cichym tonem, prowadząc Maggie pod sam budynek. Przystanęliśmy obok niewielkiego okienka, przez które nie tak dawno musiała się przecisnąć. Tonks potwierdził, że było tam pusto i spróbował mugolkę zakamuflować, jednakże bez skutku. - Ja spróbuję - zaproponowałem, choć transmutacja była dziedziną magii, w której moje umiejętności można było określić jako gorzej niż złe. Machnąłem różdżką w odpowiedni sposób, aby rzucić zaklęcie Kameleona, lecz skutek był taki sam jak w przypadku Tonksa - czyli żaden. I co? pisnęła przestraszona dziewczyna, nie dostrzegając efektu naszych działań, nie chciałem jednak jej martwić i ponawiać zaklęcia po raz kolejny - bo w nas zwątpi i runie to niewielkie zaufanie, które udało nam się u niej zbudować. Odchrząknąłem znacząco, spoglądając ukradkiem na Michaela, niemo sugerując, by również zachował milczenie. - Wejdź do środka, a ja zaczaruję okno tak, byś pozostała za barierą niewidzialności. Nikt, kto zajrzy przez nie, nie zobaczy, że jesteś w środku. Musisz być jedynie cicho. Nie odpowiadaj nikomu poza nami. Cedric i Michael, zapamiętaj - poinstruowałem ją. Nie mogliśmy pozwolić sobie na więcej. Musieliśmy działać. Warholowie czekali, a czas płynął nieubłaganie. Zrezygnowana Maggie, może przez wiarę, że wydostanie się z Londynu, a może przez brak innego wyjścia, przecisnęła się przez niewielkie okienko, a ja uniosłem znów różdżkę. - Salvio Hexia - wyszeptałem, chcąc stworzyć barierę niewidzialności i ukryć za nią mugolkę.
Wyprostowawszy się spojrzałem na Tonksa.
- Powinniśmy jak najszybciej dotrzeć do Warholów, bo nie zdążymy - powiedziałem cicho, po czym żwawym krokiem ruszyłem we wcześniejszym kierunku. Kamienica pracownicy Wizengamotu znajdowała się na końcu Fleet Street. Na całe szczęście wciąż było cicho i pusto, jedynie kilkoro czarodziejów, co sprawdził Michael, znajdowało się na wyższych piętrach kamienic - miałem nadzieję, że spali.
- To tutaj - wyrzekłem, gdy znaleźliśmy odpowiedni numer. Na klatkę schodową wszedłem bardzo ostrożnie i z uniesioną różdżką. Siostra Michaela pisała w liście, że są obserwowani. - Sprawdźmy, czy nikogo tutaj nie ma poza Warholami - zaproponowałem szeptem.
- Zadbamy, aby nikt cię nie znalazł poza nami. Obiecuję - zobowiązałem się cichym tonem, prowadząc Maggie pod sam budynek. Przystanęliśmy obok niewielkiego okienka, przez które nie tak dawno musiała się przecisnąć. Tonks potwierdził, że było tam pusto i spróbował mugolkę zakamuflować, jednakże bez skutku. - Ja spróbuję - zaproponowałem, choć transmutacja była dziedziną magii, w której moje umiejętności można było określić jako gorzej niż złe. Machnąłem różdżką w odpowiedni sposób, aby rzucić zaklęcie Kameleona, lecz skutek był taki sam jak w przypadku Tonksa - czyli żaden. I co? pisnęła przestraszona dziewczyna, nie dostrzegając efektu naszych działań, nie chciałem jednak jej martwić i ponawiać zaklęcia po raz kolejny - bo w nas zwątpi i runie to niewielkie zaufanie, które udało nam się u niej zbudować. Odchrząknąłem znacząco, spoglądając ukradkiem na Michaela, niemo sugerując, by również zachował milczenie. - Wejdź do środka, a ja zaczaruję okno tak, byś pozostała za barierą niewidzialności. Nikt, kto zajrzy przez nie, nie zobaczy, że jesteś w środku. Musisz być jedynie cicho. Nie odpowiadaj nikomu poza nami. Cedric i Michael, zapamiętaj - poinstruowałem ją. Nie mogliśmy pozwolić sobie na więcej. Musieliśmy działać. Warholowie czekali, a czas płynął nieubłaganie. Zrezygnowana Maggie, może przez wiarę, że wydostanie się z Londynu, a może przez brak innego wyjścia, przecisnęła się przez niewielkie okienko, a ja uniosłem znów różdżkę. - Salvio Hexia - wyszeptałem, chcąc stworzyć barierę niewidzialności i ukryć za nią mugolkę.
Wyprostowawszy się spojrzałem na Tonksa.
- Powinniśmy jak najszybciej dotrzeć do Warholów, bo nie zdążymy - powiedziałem cicho, po czym żwawym krokiem ruszyłem we wcześniejszym kierunku. Kamienica pracownicy Wizengamotu znajdowała się na końcu Fleet Street. Na całe szczęście wciąż było cicho i pusto, jedynie kilkoro czarodziejów, co sprawdził Michael, znajdowało się na wyższych piętrach kamienic - miałem nadzieję, że spali.
- To tutaj - wyrzekłem, gdy znaleźliśmy odpowiedni numer. Na klatkę schodową wszedłem bardzo ostrożnie i z uniesioną różdżką. Siostra Michaela pisała w liście, że są obserwowani. - Sprawdźmy, czy nikogo tutaj nie ma poza Warholami - zaproponowałem szeptem.
becomes law
resistance
becomes duty
The member 'Cedric Dearborn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 56
'k100' : 56
Zawahał się na moment, gdy żadnemu z nich nie wyszło zaklęcie Kameleona. O ile czuł się asem w dziedzinie obrony przed czarną magią i pewnie w dziedzinie uroków, o tyle korzystanie z transmutacji wciąż przypominało... cóż, hazard. Niczym karty - kiedyś się wygra, ale najpierw trzeba spędzić przy stole trochę czasu. A oni nie mieli dziś czasu do stracenia.
Na szczęście, Cedric nie stracił głowy w obliczu tej nieco żenującej sytuacji i szybko wymyślił coś, w czym obaj czuli się lepiej. Tonks pozwolił mu mówić, widząc jak mugolka kiwa nieśmiało głową i jak znika za wyczarowaną barierą. Skinął Cedricowi głową, z bladym uśmiechem. Dobra robota.
-Salvio Hexia - na wszelki wypadek podszedł szybkim krokiem do budynku i rzucił zaklęcie również z drugiej strony, aby zamaskować dziewczynę również od strony wejścia do piwnicy. Z dwoma barierami z każdej strony powinna być skryta w bezpiecznym kącie i bezproblemowo poczekać na nich... jeszcze chwilę. Miał bowiem szczerą nadzieję, że nie natkną się na żadne komplikacje i bez przeszkód dotrą do Warholów.
Ruszył za Cedrikiem w kierunku odpowiedniej kamienicy.
-Dzięki za zajęcie się tą dziewczyną. - mruknął cicho. Wiedział, że Dearborn ma dobre serce, ale decyzja o pomocy mugolce nie była przecież wcale oczywista. Cedric nie był mugolakiem, nie doświadczył jeszcze prześladowań na własnej skórze, choć nie brakowało mu wrażliwości na los innych. Tym niemniej, obecna misja dotyczyła Warholów, a nie jednej mugolki. Ktoś mniej wrażliwy bądź bardziej skrupulatny mógłby po prostu ją zostawić, Tonks cieszył się więc, że jest w towarzystwie Dearborna. -W razie czego - rozdzielimy się, wystarczy jak jeden z nas po nią wróci. - zaproponował, nie wiedząc, czego mogą się spodziewać na miejscu.
Gdy weszli na klatkę schodową, Tonks kiwnął głową i rzucił:
-Homenum Revelio. - rozejrzał się przy tym, chcąc wypatrzeć ewentualne ludzkie sylwetki na klatce schodowej, za ścianami i drzwiami. Wiedział jednak, że w budynku jest sporo mieszkańców, muszą więc zachować zdrowy rozsądek i spokój. Najdokładniej przypatrzył się mieszkaniu Warholów, chcąc oszacować, czy wewnątrz jest tyle osób, ile powinno.
-Zapukaj do nich, a ja będę osłaniał tyły. - zaproponował, gdy zbliżyli się do drzwi.
Na szczęście, Cedric nie stracił głowy w obliczu tej nieco żenującej sytuacji i szybko wymyślił coś, w czym obaj czuli się lepiej. Tonks pozwolił mu mówić, widząc jak mugolka kiwa nieśmiało głową i jak znika za wyczarowaną barierą. Skinął Cedricowi głową, z bladym uśmiechem. Dobra robota.
-Salvio Hexia - na wszelki wypadek podszedł szybkim krokiem do budynku i rzucił zaklęcie również z drugiej strony, aby zamaskować dziewczynę również od strony wejścia do piwnicy. Z dwoma barierami z każdej strony powinna być skryta w bezpiecznym kącie i bezproblemowo poczekać na nich... jeszcze chwilę. Miał bowiem szczerą nadzieję, że nie natkną się na żadne komplikacje i bez przeszkód dotrą do Warholów.
Ruszył za Cedrikiem w kierunku odpowiedniej kamienicy.
-Dzięki za zajęcie się tą dziewczyną. - mruknął cicho. Wiedział, że Dearborn ma dobre serce, ale decyzja o pomocy mugolce nie była przecież wcale oczywista. Cedric nie był mugolakiem, nie doświadczył jeszcze prześladowań na własnej skórze, choć nie brakowało mu wrażliwości na los innych. Tym niemniej, obecna misja dotyczyła Warholów, a nie jednej mugolki. Ktoś mniej wrażliwy bądź bardziej skrupulatny mógłby po prostu ją zostawić, Tonks cieszył się więc, że jest w towarzystwie Dearborna. -W razie czego - rozdzielimy się, wystarczy jak jeden z nas po nią wróci. - zaproponował, nie wiedząc, czego mogą się spodziewać na miejscu.
Gdy weszli na klatkę schodową, Tonks kiwnął głową i rzucił:
-Homenum Revelio. - rozejrzał się przy tym, chcąc wypatrzeć ewentualne ludzkie sylwetki na klatce schodowej, za ścianami i drzwiami. Wiedział jednak, że w budynku jest sporo mieszkańców, muszą więc zachować zdrowy rozsądek i spokój. Najdokładniej przypatrzył się mieszkaniu Warholów, chcąc oszacować, czy wewnątrz jest tyle osób, ile powinno.
-Zapukaj do nich, a ja będę osłaniał tyły. - zaproponował, gdy zbliżyli się do drzwi.
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 88
'k100' : 88
Obaj czuliśmy zażenowanie swoimi miernymi umiejętnościami z dziedziny transmutacji, lecz przy sobie nie musieliśmy się tego wstydzić aż tak. Gdybym tak zawiódł w towarzystwie Skamandera, to nie dałby mi o tym zapomnieć przez najbliższy rok. Albo i dwa lata. Transmutacja wydawała się fascynującą dziedziną, w szkole szła mi lepiej, później zaś ją zaniedbałem, bo nie miałem ani potrzeby, ani czasu by jej używać i zgłębiać jej tajemnice. Skupiałem się na innych dziedzinach magii, które były mi niezbędnie na co dzień - głównie na białej magii.
- Nie ma za co dziękować. Chyba nie sądziłeś, że bym ją tu zostawil?? - odparłem, lekko unosząc brwi, zaskoczony tymi podziękowaniami. Nie byłem mugolakiem, to prawda, urodziłem się w rodzinie czarodziejów i nigdy nie prześladowano mnie ze względu na nieczystą krew (choć ze względu na skazę niekiedy słyszałem nieprzyjemne komentarze ze strony radykalnych konserwatystów, zwolenników ideologii czystej krwi), lecz mój ojciec nauczył mnie, by nie odwracać wzroku. Tego, że nie mogę być obojętny na cudzą krzywdę, na wyrządzane zło, które dostrzegam. On walczył z nim poprzez łamanie klątw, ja także miałem taki zamiar, lecz życie zweryfikowało moje plany i ostatecznie kroczyłem aurorską ścieżką, walczyłem z czarną magią. Pomoc dziewczynie, która mogła zginąć tylko przez to, że nie władała magią, była moim obowiązkiem i wewnętrzną potrzebą. Nie uważałem się jednocześnie za człowieka szlachetnego, nie sądziłem, abym miał dobre serce. Miałem wiele grzechów na swoim sumieniu.
- Tak zrobimy. Najważniejsze, by wydostać z Londynu Warholów - odparłem na jego propozycję. To pewne, ze nie zostawimy Maggie w tej kryjówce, lecz jeśli będzie stal przede mną wybór - w pierwszej kolejności wydostać Warholów i wrócić po mugolkę później, bądź narazić całą naszą akcję na niepowodzenie, to wybrałbym opcję pierwszą. Obiecaliśmy, że wrócimy niebawem, lecz nie wszystkich obietnic można dotrzymać w stu procentach, zaś raporty Mary był nam potrzebne, Justine podkreśliła to w swoim liście.
- Jest tam ktoś więcej? - zapytałem cicho, kiedy Tonks ponownie rzucił zaklęcie, ale sam nie stałem bezczynnie. Zapukałem lekko do odpowiednich drzwi, po czym uniosłem różdżkę, szepcząc: - Abspectus. - Na drewnie powstało okno, które pozwoliło mi dojrzeć to, co działo się w środku. W ciemnościach dostrzegłem stąpającą lekko, ostrożnie kobiecą sylwetkę, zbliżającą się do drzwi. Minęła jednak minuta, może dwie, nim się odezwała. Przypuszczałem, że rzuciła to samo zaklęcie.
- Kto tam? - spytała stanowczo.
- Cedric Dearborn. Przysyła mnie Justine Tonks - odpowiedziałem zgodnie z prawdą, przysuwając się do drzwi, by moje słowa były słyszalne jedynie dla pani Warhol, jak przypuszczałem. - Możemy pani pomóc dzisiaj się stąd wydostać, ale musimy działać szybko. Jest pani gotowa? - spytałem. Jak sądziłem, wiedziała, że Justine kogoś do nich przyśle. - Carpiene - wyszeptałem jeszcze, chcąc sprawdzić, czy nie czeka na nas gdzieś tu zasadzka.
- Nie ma za co dziękować. Chyba nie sądziłeś, że bym ją tu zostawil?? - odparłem, lekko unosząc brwi, zaskoczony tymi podziękowaniami. Nie byłem mugolakiem, to prawda, urodziłem się w rodzinie czarodziejów i nigdy nie prześladowano mnie ze względu na nieczystą krew (choć ze względu na skazę niekiedy słyszałem nieprzyjemne komentarze ze strony radykalnych konserwatystów, zwolenników ideologii czystej krwi), lecz mój ojciec nauczył mnie, by nie odwracać wzroku. Tego, że nie mogę być obojętny na cudzą krzywdę, na wyrządzane zło, które dostrzegam. On walczył z nim poprzez łamanie klątw, ja także miałem taki zamiar, lecz życie zweryfikowało moje plany i ostatecznie kroczyłem aurorską ścieżką, walczyłem z czarną magią. Pomoc dziewczynie, która mogła zginąć tylko przez to, że nie władała magią, była moim obowiązkiem i wewnętrzną potrzebą. Nie uważałem się jednocześnie za człowieka szlachetnego, nie sądziłem, abym miał dobre serce. Miałem wiele grzechów na swoim sumieniu.
- Tak zrobimy. Najważniejsze, by wydostać z Londynu Warholów - odparłem na jego propozycję. To pewne, ze nie zostawimy Maggie w tej kryjówce, lecz jeśli będzie stal przede mną wybór - w pierwszej kolejności wydostać Warholów i wrócić po mugolkę później, bądź narazić całą naszą akcję na niepowodzenie, to wybrałbym opcję pierwszą. Obiecaliśmy, że wrócimy niebawem, lecz nie wszystkich obietnic można dotrzymać w stu procentach, zaś raporty Mary był nam potrzebne, Justine podkreśliła to w swoim liście.
- Jest tam ktoś więcej? - zapytałem cicho, kiedy Tonks ponownie rzucił zaklęcie, ale sam nie stałem bezczynnie. Zapukałem lekko do odpowiednich drzwi, po czym uniosłem różdżkę, szepcząc: - Abspectus. - Na drewnie powstało okno, które pozwoliło mi dojrzeć to, co działo się w środku. W ciemnościach dostrzegłem stąpającą lekko, ostrożnie kobiecą sylwetkę, zbliżającą się do drzwi. Minęła jednak minuta, może dwie, nim się odezwała. Przypuszczałem, że rzuciła to samo zaklęcie.
- Kto tam? - spytała stanowczo.
- Cedric Dearborn. Przysyła mnie Justine Tonks - odpowiedziałem zgodnie z prawdą, przysuwając się do drzwi, by moje słowa były słyszalne jedynie dla pani Warhol, jak przypuszczałem. - Możemy pani pomóc dzisiaj się stąd wydostać, ale musimy działać szybko. Jest pani gotowa? - spytałem. Jak sądziłem, wiedziała, że Justine kogoś do nich przyśle. - Carpiene - wyszeptałem jeszcze, chcąc sprawdzić, czy nie czeka na nas gdzieś tu zasadzka.
becomes law
resistance
becomes duty
The member 'Cedric Dearborn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 86
'k100' : 86
Chyba nie sądziłeś, że bym ją tu zostawił?
Michael najpierw zastygł na sekundę, nieco zawstydzony tym, że w ogóle mógł tak pomyśleć o swoim koledze, przyjacielu. Znali się w końcu od lat, a choć Tonks poznał również mroczniejsze sekrety Dearborna - choćby decydując się zeznawać na jego korzyść przy sprawie tamtej... zemsty (słowo "morderstwo" niechętnie przechodziło mu przez myśl) - to wiedział, że Cedric jest człowiekiem o dobrym sercu. Po krótkiej chwili uśmiechnął się smutno, nagle rozumiejąc własne wątpliwości. Aurorzy może i prywatnie byli ludźmi, ale na akcjach musieli czasem zapominać o własnym człowieczeństwie. Stykali się w końcu ze złem w czystej postaci, niejednokrotnie musząc podejmować najtrudniejsze decyzje. Michael sam zapłacił najwyższą cenę za dopuszczenie do głosu swoich sentymentów z Hogwartu - zwykły człowiek mógłby okazać współczucie koledze-wilkołakowi, ale auror nie powinien. Blizny po ugryzieniu przypominały mu teraz nie tylko o przekleństwie ciążącym nad jego życiem, ale i o tym, że zawiódł jako profesjonalista.
-Nie, nie sądziłem byś chciał zostawić kogokolwiek bezbronnego na pastwę losu. -odpowiedział z powagą, choć Cedric zdawał się zostawiać mu furtkę do żartu bądź do zostawienia tematu. Nie chciał jednak milczeć, choć byłoby to wygodne. -Ale cieszę się, że to nie była jedna z... trudniejszych decyzji, jakie musimy czasem podejmować w pracy. - mruknął w ramach wyjaśnienia. W sumie dawno nie byli na jednej akcji z Dearbornem, dlatego cieszył się zresztą z tej współpracy. Nie wiedział za to, co Cedric przeżywał w Biurze przez ostatnie kilka miesięcy. Sam Tonks, pół roku temu, był świadkiem obławy na czarownicę podejrzaną o współpracę z Grindelwaldem. Wtedy po raz pierwszy zobaczył, jak aurorzy używają Avada Kedavra (za pozwoleniem Longbottoma) i nie był w stanie wymazać z pamięci pustych oczu zabitej podejrzanej. Działali w samoobronie, był przekonany, że ich decyzja była słuszna - a jednak trudno czasem pogodzić własną pracę i własne emocje. To pewnie dlatego Rineheart ciągle zdawał się poważny, a Michaelowi czasem wydawało się, że ich szef nie okazuje żadnych uczuć poza irytacją.
Homenum Revelio zadziałało i Michael z uwagą rozejrzał się wkoło.
-W mieszkaniu jest czwórka ludzi, to pewnie Warholowie. Dwójka sylwetek jest niższa, jakby dzieci lub nastolatków. - szepnął, usiłując przypomnieć sobie informacje o rodzinie. Omiótł wzrokiem inne mieszkania - za ścianami kłębiło się dość sporo ludzkich sylwetek (jak to w kamienicy), ale ich ilość i aktywność zdawała się nie odbiegać od normy. W większości mieszkań było po kilka osób, siedzących, krzątających się, zachowujących się jak na mieszkańców przystało. Aż...
Michael zmrużył oczy, widząc sylwetkę w dole schodów - stojącą w bezruchu, jakby nasłuchującą. Na klatce nie było nikogo, gdy wchodzili na górę.
-Ćśś. Ktoś mógł nas śledzić - stoi ukryty za węgłem, na schodach, piętro niżej. - szepnął do Cedrica. -Sprawdzę to. - zaproponował.
Nie miał zamiaru straszyć tym Warholów, postanowił więc rozprawić się z podejrzeniem niebezpieczeństwa jeszcze zanim Dearborn zacznie z nimi rozmawiać. Odwrócił się w stronę schodów, słysząc jak Cedric zaczyna rozmawiać z panią Warhol i rzuca Carpiene. Wiedział, że przyjaciel da mu znać w razie wykrycia zagrożeń, na razie nie martwił się więc pułapkami - cofał się zresztą tymi samymi schodami, którymi tu wszedł, starając się iść jak najszybciej. Homenum Revelio nadal działało, więc Michael mógł precyzyjnie zaskoczyć nieznajomego mężczyznę w kapeluszu, który czaił się za rogiem. Nie miał zamiaru wnikać kto to, musieli działać szybko i eliminować ryzyko.
-Petrificus Totalus! - rzucił, a jego instynkt był słuszny, bowiem nieznajomy miał gotową różdżkę.
-Commotio! - warknął mężczyzna niemal w tym samym momencie, lecz jego zaklęcie chybiło. Atak Tonksa pomknął zaś ku nieznajomemu celnie, z ogromną siłą i z małej odległości. Choć tamten uniósł różdżkę, nie miał szans obronić się przed tak potężnym zaklęciem - musiałby wyczarować potężną tarczę, a nie zdążył. Michael odetchnął z ulgą, widząc jak śledzący ich facet pada sparaliżowany - nic dziwnego, pewnie ktoś śledzący Warholów nie zakładał, że spotka dziś na swojej drodze aurora.
Wyszarpnął różdżkę spomiędzy palców zesztywniałego nieznajomego.
-Esposas. - syknął. Zaraz będzie mógł zasygnalizować Dearbornowi, że droga wolna i wspólnie postanowią, co zrobić z gagatkiem.
rzuty (Petryficus z mocą 124), statystyki npc uroki 15, opcm 10, cm 5
rzucam na Esposas
Michael najpierw zastygł na sekundę, nieco zawstydzony tym, że w ogóle mógł tak pomyśleć o swoim koledze, przyjacielu. Znali się w końcu od lat, a choć Tonks poznał również mroczniejsze sekrety Dearborna - choćby decydując się zeznawać na jego korzyść przy sprawie tamtej... zemsty (słowo "morderstwo" niechętnie przechodziło mu przez myśl) - to wiedział, że Cedric jest człowiekiem o dobrym sercu. Po krótkiej chwili uśmiechnął się smutno, nagle rozumiejąc własne wątpliwości. Aurorzy może i prywatnie byli ludźmi, ale na akcjach musieli czasem zapominać o własnym człowieczeństwie. Stykali się w końcu ze złem w czystej postaci, niejednokrotnie musząc podejmować najtrudniejsze decyzje. Michael sam zapłacił najwyższą cenę za dopuszczenie do głosu swoich sentymentów z Hogwartu - zwykły człowiek mógłby okazać współczucie koledze-wilkołakowi, ale auror nie powinien. Blizny po ugryzieniu przypominały mu teraz nie tylko o przekleństwie ciążącym nad jego życiem, ale i o tym, że zawiódł jako profesjonalista.
-Nie, nie sądziłem byś chciał zostawić kogokolwiek bezbronnego na pastwę losu. -odpowiedział z powagą, choć Cedric zdawał się zostawiać mu furtkę do żartu bądź do zostawienia tematu. Nie chciał jednak milczeć, choć byłoby to wygodne. -Ale cieszę się, że to nie była jedna z... trudniejszych decyzji, jakie musimy czasem podejmować w pracy. - mruknął w ramach wyjaśnienia. W sumie dawno nie byli na jednej akcji z Dearbornem, dlatego cieszył się zresztą z tej współpracy. Nie wiedział za to, co Cedric przeżywał w Biurze przez ostatnie kilka miesięcy. Sam Tonks, pół roku temu, był świadkiem obławy na czarownicę podejrzaną o współpracę z Grindelwaldem. Wtedy po raz pierwszy zobaczył, jak aurorzy używają Avada Kedavra (za pozwoleniem Longbottoma) i nie był w stanie wymazać z pamięci pustych oczu zabitej podejrzanej. Działali w samoobronie, był przekonany, że ich decyzja była słuszna - a jednak trudno czasem pogodzić własną pracę i własne emocje. To pewnie dlatego Rineheart ciągle zdawał się poważny, a Michaelowi czasem wydawało się, że ich szef nie okazuje żadnych uczuć poza irytacją.
Homenum Revelio zadziałało i Michael z uwagą rozejrzał się wkoło.
-W mieszkaniu jest czwórka ludzi, to pewnie Warholowie. Dwójka sylwetek jest niższa, jakby dzieci lub nastolatków. - szepnął, usiłując przypomnieć sobie informacje o rodzinie. Omiótł wzrokiem inne mieszkania - za ścianami kłębiło się dość sporo ludzkich sylwetek (jak to w kamienicy), ale ich ilość i aktywność zdawała się nie odbiegać od normy. W większości mieszkań było po kilka osób, siedzących, krzątających się, zachowujących się jak na mieszkańców przystało. Aż...
Michael zmrużył oczy, widząc sylwetkę w dole schodów - stojącą w bezruchu, jakby nasłuchującą. Na klatce nie było nikogo, gdy wchodzili na górę.
-Ćśś. Ktoś mógł nas śledzić - stoi ukryty za węgłem, na schodach, piętro niżej. - szepnął do Cedrica. -Sprawdzę to. - zaproponował.
Nie miał zamiaru straszyć tym Warholów, postanowił więc rozprawić się z podejrzeniem niebezpieczeństwa jeszcze zanim Dearborn zacznie z nimi rozmawiać. Odwrócił się w stronę schodów, słysząc jak Cedric zaczyna rozmawiać z panią Warhol i rzuca Carpiene. Wiedział, że przyjaciel da mu znać w razie wykrycia zagrożeń, na razie nie martwił się więc pułapkami - cofał się zresztą tymi samymi schodami, którymi tu wszedł, starając się iść jak najszybciej. Homenum Revelio nadal działało, więc Michael mógł precyzyjnie zaskoczyć nieznajomego mężczyznę w kapeluszu, który czaił się za rogiem. Nie miał zamiaru wnikać kto to, musieli działać szybko i eliminować ryzyko.
-Petrificus Totalus! - rzucił, a jego instynkt był słuszny, bowiem nieznajomy miał gotową różdżkę.
-Commotio! - warknął mężczyzna niemal w tym samym momencie, lecz jego zaklęcie chybiło. Atak Tonksa pomknął zaś ku nieznajomemu celnie, z ogromną siłą i z małej odległości. Choć tamten uniósł różdżkę, nie miał szans obronić się przed tak potężnym zaklęciem - musiałby wyczarować potężną tarczę, a nie zdążył. Michael odetchnął z ulgą, widząc jak śledzący ich facet pada sparaliżowany - nic dziwnego, pewnie ktoś śledzący Warholów nie zakładał, że spotka dziś na swojej drodze aurora.
Wyszarpnął różdżkę spomiędzy palców zesztywniałego nieznajomego.
-Esposas. - syknął. Zaraz będzie mógł zasygnalizować Dearbornowi, że droga wolna i wspólnie postanowią, co zrobić z gagatkiem.
rzuty (Petryficus z mocą 124), statystyki npc uroki 15, opcm 10, cm 5
rzucam na Esposas
Can I not save one
from the pitiless wave?
Fleet Street
Szybka odpowiedź