Wydarzenia


Ekipa forum
Fleet Street
AutorWiadomość
Fleet Street [odnośnik]02.05.15 13:23
First topic message reminder :

Fleet Street

Jedna z najstarszych ulic Londynu, przy której mieszczą się różnego rodzaju punkty usług. Jeśli wierzyć miejskiej legendzie, niegdyś jeden z nich prowadzony był przez seryjnego mordercę, golibrodę Sweeney Todda. Jego historia rozsławiła to miejsce na cały świat. Zamknięta dla samochodów, stanowi przejście pomiędzy City of Westminster a City of London, ozdobione przepiękną bramą. Można tutaj również podziwiać jedną z wielu rzeźb Charlesa Bella Bircha; postument uwieńczony statuą smoka.    
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Fleet - Fleet Street - Page 14 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Fleet Street [odnośnik]08.05.21 1:04
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 95
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Fleet - Fleet Street - Page 14 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Fleet Street [odnośnik]08.05.21 18:10
Chciał coś zrobić, cokolwiek, ale nie mógł i nie był w stanie. Bał się, nie wiedział co miałby robić... Był zagubiony tak samo jak James, mimo że zawsze stali po tych dwóch stronach. Kiedy młodszy poddawał się furii, szukał walki i zaczepki, tak starszy po prostu udawał i kłamał, dusząc w sobie wszystko co siedziało mu w głowie. Nie mógł, nie miał prawa im pokazać, że się martwił czy miał z czymś problem! Nie pozwalał sobie na to, miał po prostu zakaz, który sam na siebie nałożył już naście lat temu. Powinien być silniejszy, powinien dać sobie radę ze wszystkim tym i nie doprowadzić do...
- Wiem... - powiedział, bo zdawał sobie sprawę z tego, że James był w stanie się za niego wstawić wtedy. Nawet jeśli było to idiotyczne, nawet jeśli nie powinien, bo tylko sprowadziłby zły los na siebie! Nie mógł... Nie, nie chciał, żeby ten debil brał na siebie jego odpowiedzialność! Nie powinien, on miał być bezpieczny - to Thomas miał mu zapewnić to bezpieczeństwo, a zawiódł. Tak samo jak swoją żonę, jak siostrę, jak całą rodzinę. Eve, jej całą rodzinę! Ich matkę...
Od czego miał zacząć? Jak to powiedzieć? Że ona nie żyje? Nie chciało mu to przejść przez gardło, nie chciał tego słyszeć, bał się do tego przyznać na głos.
Chyba właśnie dlatego nie odpowiedział, wpatrując się w brata jakby chciał mu to przekazać w ten sposób. Jak miał to powiedzieć, wyjaśnić, że nie żyła? Że prawdopodobnie teleportowała ich oboje do bezpiecznego miejsca, ale sama była wtedy ranna... lub nie skupiła się na zaklęciu... Że doskonale wiedziała jak rzucić takie zaklęcie i co się będzie wiązało z nim, jeśli coś było nie tak! Że sama dokonała takiego wyboru, a on sam do dzisiaj się o to obwiniał. Nie powinna ratować go, powinna ratować siebie lub kogokolwiek innego oprócz niego! Sprawiało mu to ból zarówno psychiczny jak i fizyczny, którego jak raz nie ukrywał. Tak guła w gardle, ciężar w klatce piersiowej... Czy to był po prostu jego brat, siedzący teraz na nim czy poczucie winy? Czy kiedykolwiek pokazywał się w ten sposób Sheili i Jamesowi? Nawet jako dziecko robił dobrą minę do każdej sytuacji, niezależnie jak złej! A kiedy nie miał siły? Uciekał, chował się, nie dawał na siebie spojrzeć. Kilka razy uciekł do babci, chowając się, ale dużo częściej próbował chować się pod karawanami czy za jakimiś drzewami i krzakami. Nie powinien tak uciekać, ale to była jedyna reakcja, której został nauczony. Ucieczka, udawanie, kłamanie.
- Nie chciałem, tak... Jestem pierdolonym tchórzem, zawsze byłem! Nie uciekłem wtedy... Jeanie mnie uratowała, ale... Jak już się obudziłem było za późno... - mówił, mając coraz mniej siły do tego tłumaczenia. Był zmęczony, był niczym trup. Wolałby być trupem... Nie musiałby przyznawać się do tego co zrobił i dlaczego, nie musiałby o tym wszystkim opowiadać. I nawet teraz pokazał jak wielkim tchórzem był, bo widząc nadciągającą w jego kierunku rękę brata jakby coś się w nim przebudziło w tym momencie i szarpnął ręką, żeby zasłonić twarz przed jego pięścią. Tchórzostwo znów? Nie mógł pozwolić na coś takiego, na zasłużone pobicie?
Czuł rezygnację Jamesa, jak ten odpuszcza... Nie wiedział co miał powiedzieć czy zrobić. Wiedział, że zachował się jak idiota, że zasługiwał na wszystkie gorzkie słowa i prawdy, nawet jeśli chciał wręcz krzyczeć, żeby mu ich oszczędzić, bo doskonale o nich wiedział.
- Ja... Nie wiem. Próbowałbym... Nie wiem co, pomóc w jakikolwiek sposób... Nie ma sposobu, żebym wynagrodził to co się stało, szczególnie Eve... Zresztą, gdyby był na to czas to i tak by mnie nienawidzili tak jak ty - odpowiedział, nie podnosząc się z ziemi, nie próbując patrzeć na Jamesa, który wyraźnie sam nie chciał tego kontaktu wzrokowego. Nawet nie opuszczał dłoni, jakby nie wiedząc czy młodszy nie wstaje tylko po to, aby go spróbować skopać czy jeszcze inaczej wyżyć na nim swoją złość. Nie mógł być pewny... Nie widzieli się dwa lata i może nieco urósł, może zmienił fryzurę, ale poza tym nie wydawał się zmienić dużo. Zresztą, czy sam Thomas się zmienił? Może czuł się winny, ale poza tym... Tak samo uciekał i nie szczędził głupich komentarzy, za które później obrywał.
Zamknął oczy i ułożył na oczach przedramię, wciąż czując ból od uderzeń, ale nie mógł powiedzieć, że nie zasłużył za wszystko co zrobił, za każdą swoją idiotyczną decyzję. Ba, zasługiwał na dużo więcej, ale wyraźnie nawet brat nie miał już do niego sił.
- A ty? Nie przypuszczałem, że jeśli żyjesz to spotkam cię tutaj... I sam nie wiem. Szukam zajęcia, czegokolwiek... Próbowałem pomieszkać w Szkocji, ale... Za bardzo mi o niej przypomina... Więc wróciłem do Anglii i jakoś tak mnie przywiało - powiedział, raczej nie musząc precyzować czy przypominać o kobiecie, która chyba jako jedyna była w stanie go zmusić do nauki, do zdania egzaminów. Może, gdyby nie byli półkrwi, mógłby nawet znaleźć jakąś pracę? Jego wyniki nie były najlepsze, ale też nie były najgorsze... Chociaż nawet ich nie miał. Byłoby z tym więcej problemów niż pożytku najpewniej.

[size=9]| Blokuję cios Jamesa


Fleet - Fleet Street - Page 14 EbVqBwL


Ostatnio zmieniony przez Thomas Doe dnia 08.05.21 18:11, w całości zmieniany 1 raz
Thomas Doe
Thomas Doe
Zawód : Złodziej, grajek
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Things didn't go exactly as planned
but I'm not dead so it's a win
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Fleet - Fleet Street - Page 14 AGJxEk6
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9764-thomas-doe?nid=5#297075 https://www.morsmordre.net/t9998-buleczka?highlight=Bu%C5%82eczka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f358-doki-pont-street-13-7 https://www.morsmordre.net/t9797-skrytka-bankowa-nr-2234 https://www.morsmordre.net/t9798-thomas-doe#297380
Re: Fleet Street [odnośnik]08.05.21 18:10
The member 'Thomas Doe' has done the following action : Rzut kością


'k10' : 7
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Fleet - Fleet Street - Page 14 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Fleet Street [odnośnik]20.05.21 1:19
Często szukał powodu, dla którego jego starszy brat robił, co robił, zachowywał się tak, jak się zachowywał. Szczególnie przez ostatnie dwa lata, zdawał się myśleć o tym nieustannie. I mimo to, nie był nawet blisko prawdy, która tkwiła głęboko w sercu Thomasa. Pod jego nieobecność obarczał go wszystkim, całym złem jakie ich spotkało. Zwalał na jego niewidzialne ramiona cały ciężar, który ciążył jemu samemu. Zrzucał na niego ból i żal za wszystkie lata, nawet jeśli wcześniej nie myślał o tym w ten sposób. Był nieobecny — nie mógł się obronić, niczego wyjaśnić, zaprotestować. Zbierał więc wszystkie przewiny raz za razem, odnajdując wszystkie zawsze, gdy wracał wspomnieniami do lat ubiegłych, wynajdując je tam, gdzie ich nie dostrzegał, a może nawet ich nie było. Nagle był zły za wszystkie tamte ucieczki. A przecież wtedy to nie było ważne. Nie myślał o tym. Nie miał mu tego wcale za złe. Dziś miał tak wiele. I bardzo tymi winami próbował ukryć najzwyklejszą, ludzką tęsknotę.
Spojrzenie, jakim go obdarzył Thomas zamiast prostej odpowiedzi, co się wydarzyło z Jeanie, było jak cios w pierś, w splot słoneczny, zatykające i bolesne, nawet jeśli niezbyt silne. Stracił jeden oddech. Nie powinien być zaskoczony. A jednak to, że nie widział w obozie nigdzie jej martwego ciała dawało nadzieję na to, że się uratowała. Że żyła. Ta sama nadzieja trzymała go, kiedy myślał o nim. O ich siostrze. O Eve i jej siostrze. Nie było ich. Może… może żyli. Dziś wiedział, że tak. Dlatego śmierć Jeanie go zaskoczyła. I nagle, nie wiedząc dlaczego, poczuł się podle, patrząc na tkwiącego pod nim brata, który nie potrafił wydusić na ten temat ani jednego słowa. Jakimś trafem nie tylko widział, ale poczuł to, co czuł Tom. Jego żałobę. Skrytą głęboko w sercu, ukrytą pod maską twardziela, cwaniaka i lekkoducha. I w tej jednej chwili zrozumiał jego chęć i potrzebę ucieczki, ukrycia się i schowania przed całym światem. Nawet przed młodszym bratem. Milczał przez dłuższą chwilę, słuchając tylko jego kolejnych wyjaśnień, tłumaczeń. Już siedząc na ziemi obok, po tym jak nie udało mu się osłonić przed ostatnim ciosem, a jego zaciśnięta pięść z łatwością przedarła się przez skrzyżowane ręce, by sięgnąć oczodołu. Siedział przez chwilę, patrząc przed siebie, jeszcze z mocno bijącym sercem, drżącym oddechem i niewypowiedzianymi słowami, które grzęzły w gardle.
— Przykro mi — powiedział w końcu cicho, ogniskując spojrzenie na przypadkowej osobie, która powoli traciła zainteresowanie ich bójką i odwracała się, by wrócić do kontynuowania spaceru. Naprawdę było mu przykro. Wiedział, kim dla niego była, jak wiele dla niego znaczyła i co z nim potrafiła zrobić. Wydobywała z Thomasa wszystko, co najlepsze. Sprawiała, że był ambitniejszy, odważny, dzielny. Udowadniała, że potrafił być dobry; nie, najlepszy. Przy niej też bywał najlepszym bratem. Pamiętał jej uśmiech i to, jak Tom rozpływał się, nie widząc świata wokół, dając się ponieść uczuciu, o które może nikt nigdy, by go nie podejrzewał. — Wciąż możesz pomóc— przypomniał mu, a może dopiero go uświadomił, że nie wszystko stracone. Nie był pewien, czy chciał, by Tommy wrócił. By z nimi był. By znowu byli rodziną. Przynajmniej wmawiał to sobie, w głowie analizując wszystkie za i przeciw, choć jego serce już dawno znało odpowiedź. — Nie nienawidzę cię, kretynie — powiedział cicho, marszcząc brwi. Był idiotą, jeśli tak sądził. Ale nie powiedział mu tego. Dobrze, by choć przez chwilę miał wątpliwości, by się zastanawiał. Zasłużył na tę niepewność. I jeśli mógł przewidzieć, jak zareaguje na niego Sheila, nie miał pojęcia, co zrobi Eve, choć znał ją przecież tak dobrze. W tym jednym miał rację. Nie mogli jej wynagrodzić tego, co się wydarzyło. Mogli próbować, starać się, robić wszystko, by zyskać jej wybaczenie, ale nie nie mogło jej wynagrodzić śmierci, która odebrała jej najbliższych.
— Szukałem cię — odpowiedział mu po chwili, i siąknął nosem, przecierając go po chwili. Zaswędział go okropnie. Wciąż patrzył przed siebie, nie przyglądając się bratu. Wiedział, że jeśli to zrobi, zwyczajnie pęknie. Miał być zły. Chciał być jeszcze na niego zły. Jeszcze trochę, zanim mu to wszystko wybaczy. — Dwa lata. Szukałem ciebie, She, Eve. W jednym ze scenariuszy zakładałem, że układasz sobie życie z Jeanie gdzieś w Szkocji. Budujesz mały, idiotyczny domek przy plaży i każdego ranka przechadzasz się tą samą ścieżką wzdłuż wybrzeża z małym berbeciem. I masz się okrutnie dobrze.— A jednak wieść, że nie było tak pięknie i kolorowo wcale nie przyniosła mu ulgi, na którą liczył. Nie mogła.
Obrócił w końcu twarz w jego stronę. Nie mógł pozbyć się żalu, wiedział, że nie minie tak szybko, tak łatwo. Ale nie mógł w nieskończoność się w nim taplać jak w bagnie. Musiał nauczyć się z nim żyć, jeśli nie umiał się z nim zmierzyć.
— Co teraz zamierzasz? — spytał, wkładając ogrom siły w to, by ukryć drżącą w tonie jego głosu nadzieję na to, że nie będzie próbował dłużej uciekać. Najgorsze cię już dopadło, Thomas. Przeszłość cię dogoniła, czy tego chcesz czy nie. Nie było sensu dłużej uciekać.

| Tomek, Twoje obrażenia to:
1. wyważony cios w nos: 17
2. połowicznie udany lekki cios w żuchwę: 3
3. wyważony cios w oko: 17 (uszkodzone oko)
w sumie: 37 (rzuty)



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Fleet Street [odnośnik]20.05.21 12:19
Może gdyby jakimś innym cudem przeżył, może gdyby nie znalazł wtedy Jeanie, również by ich szukał? Prawdopodobnie, wręcz na pewno... Ale w innym wypadku... Wtedy po prostu do niego dotarło, co zrobił, jakie to wszystko miało konsekwencje. I tak jak wciąż po tych dwóch latach miał problem z mówieniem o tym, wtedy również miał. Co miałby powiedzieć tym, którzy przeżyli, gdyby ich znalazł, spotkał. Nie wiedział, co tu i teraz miał powiedzieć bratu, a co dopiero reszcie! Co dopiero, gdyby miał z tego się tłumaczyć dwa lata temu, gdyby go spotkał wtedy, znalazł wśród tych zgliszczy!
Takie proste słowa jak przykro mi i przepraszam były potrzebne, i nic nie znaczyły, niczego nie naprawiały, jednocześnie były tak trudne. Wydawały się być małe i niewiele znaczące, szczególnie w tak ogromnych sytuacjach jak teraz? Thomas nigdy tego nie zrozumiał, bo z jednej strony wiedział, że powinny być częściowo wystarczające, więc dlaczego z drugiej strony, kiedy się je wypowiadało, zawsze były za małe? Nie wystarczały, chciało się je powtarzać...
Myślał, że mu się przesłyszało, może to przez ból oka? Stanowczo żałował zachęcania Jamesa do lepszego celowania, czując że jego oko stanowczo to odczuło. Przysłonił je po prostu ręką, samemu nie wiedząc na co licząc - chyba po prostu na to, że ból sam z siebie przejdzie.
Wciąż możesz pomóc, o czym on mówił? W czym pomóc? Jak pomóc? W końcu sam mówił, że Sheila nie żyje... A może była nadzieja? Chociaż Eve? Może kogoś znalazł?
Podniósłby się z ziemi, chociaż do siadu, gdyby nie czuł się tak ciężki i tak przytłoczony wszystkimi emocjami i myślami, które głębiły się w nim. Chciał płakać, chciał się śmiać, bo słowa Jamesa jednak sprawiły, że pojawiła się w nim minimalna nadzieja. Nie nienawidził go... I to jest dobre na start, prawda?
Słysząc jednak kolejne słowa. Cóż, to stanowczo brzmiało jak on. Mógłby to zrobić, tak postąpić... Zresztą, sam uciekł z taką myślą, żeby zaszyć się gdzieś w Szkocji i potencjalnie zacząć nowe życie. Był tchórzem, ale gdyby Jeanie wtedy nie zginęła... Prawdopodobnie by szukali reszty, próbowali by cokolwiek zaradzić na to. Motywowała go do wielu rzeczy, skupiała na swojej osobie i na pozytywach, zapominał przy niej, że czegoś się bał! Jak ironicznie, że to ona sprawiała, że był bardziej odważny niż głupi, chociaż z takimi zapałem również niewiele myślał, a po prostu robił. Nie martwił się, to ona wyznaczała cele, a on jedynie podążał, bo jeśli Jeanie powiedziała, że coś było możliwe to wyraźnie takie było.
Uniósł rękę z oka, próbując je otworzyć. Światło stanowczo nie wydawało się być teraz sojusznikiem, więc przysłonił je na nowo, bo przez moment czując przeszywający ból i szczypanie, domyślił się że coś mogło być nie tak.
- Idiota... Po pierwsze to Jeanie chciała domek w górach, a po drugie to gdyby żyła, szukalibyśmy was. Ktoś by się musiał zajmować naszymi dziećmi, prawda? Zresztą, byłbyś świetnym wujkiem, więc dlaczego miałbym moje dzieci tego pozbawiać? Może bardziej by się nadawały do gry na skrzypcach niż ja - stwierdził, dość swobodniej tylko z lekkim uśmiechem. Mówił kiedyś o tym na głos? Chyba nie... Ale nie było ciężko odgadnąć, czego chciał i potrzebował od życia, szczególnie gdy tak żwawo reagował na sugestie Jeanie. Chciał tego co ona, chciał żeby była szczęśliwa.
Zastanowił się też czy jeśli... jeśli on spędził dwa lata na szukaniu ich, czy nie poszedł wtedy na ostatni rok? Nie skończył wtedy szkoły? Nic dziwnego, jednak...
Poczuł się za to słusznie odpowiedzialny, bo tak naprawdę wyrwał Jamesa z jego życia tym wszystkim. Wymusił na nim tę zmianę... Bo przecież nikt by nie chciał stracić rodziny sam z siebie czy domu. Zachował się jak ostatni idiota! Ryzykowanie swoim komfortem było w końcu czymś innym niż ryzykowanie życiem całej rodziny...
Podniósł się powoli do siadu, zdejmując też dłonie z oczu. Nie płakał, to wszystko wina tego uderzenia i bólu, tym bardziej oka którego nie otwierał, bo wciąż go kulo, i bolało, i szczypało. A ślad już powoli się pojawiał.
- Spróbować nie stracić oka - stwierdził, zaraz odchrząkając, bo wyraźnie jakaś guła mu siedziała w gardle, mimo że próbował się uśmiechnąć, udawać jak zawsze że wszystko było w porządku... Ale na pewno będzie w porządku z czasem. Teraz oboje potrzebowali czasu, tylko tak odrobiny na jakieś swoje słabości. W końcu jednak obrócił się do brata i wyciągnął rękę w jego stronę, zaraz układając ją na jego głowie i ściągając mu kaszkiet na twarz. - I mam do nadrobienia jakieś dwa lata uprzykrzania ci życia, więc chyba tym się muszę zająć pierw - dodał ciszej, jakby bojąc się, że James nie będzie chciał go widzieć.


Fleet - Fleet Street - Page 14 EbVqBwL
Thomas Doe
Thomas Doe
Zawód : Złodziej, grajek
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Things didn't go exactly as planned
but I'm not dead so it's a win
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Fleet - Fleet Street - Page 14 AGJxEk6
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9764-thomas-doe?nid=5#297075 https://www.morsmordre.net/t9998-buleczka?highlight=Bu%C5%82eczka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f358-doki-pont-street-13-7 https://www.morsmordre.net/t9797-skrytka-bankowa-nr-2234 https://www.morsmordre.net/t9798-thomas-doe#297380
Re: Fleet Street [odnośnik]30.05.21 12:21
Słowa były tylko słowami, nie mogły zmienić ani tego, co wydarzyło się przed chwilą, ani cofnąć czasu i uratować Jeanie. Ale były czymś, co z jednej strony należało powiedzieć — a z drugiej, nie wiedział, jak inaczej mógłby okazać bratu wsparcie — wiedział, że nie były puste, pozbawione znaczenia. Nie był ani zimnym człowiekiem, pozbawionym empatii i współczucia, ani szczególnie wylewnym gościem, który przy podobnych wyznaniach rzucał się ludziom na szyję, by ich objąć. Nie musiał. Wierzył, że Thomas doskonale zdawał sobie sprawę, że czuł teraz to samo, co on. Pustkę, żałobę, nicość spowodowaną utratą kogoś bliskiego. Jeanie nigdy nie była mu tak droga. Właściwie patrzył na nią początkowo z rezerwą i niechęcią, była przecież obca, tak niepodobna do dziewczyn, które znali, z którymi się wychowywali. Ale Thomas był przy niej innym człowiekiem i zasługiwała na to, by dać jej szansę.
Zerknął na niego przelotnie, na chwilę tylko, kiedy wspomniał o tym, że szukaliby rodziny, gdyby żyła. Bo to była prawda. To on zawsze uciekał, ona pchałaby go do przodu, zmuszała by się nie poddawał, nie rezygnował. Nie czuł już takiego zawodu. Złość powoli mijała. Nie mógł oczekiwać od niego, że będzie kimś innym, że powinien był stawić czoła problemom, zmierzyć się z bólem, nawet w pojedynkę. Ale najwyraźniej nie potrafił. Uśmiechnął się tak samo krótko i przelotnie, kiedy usłyszał o skrzypcach.
— Wciąż je mam, wiesz? Udało mi się je uratować — mruknął i westchnął smętnie, odwracając wzrok w drugą stronę. Przez jakiś czas lakierowane drewno łuszczyło się, farba zabezpieczająca odpryskiwała, odpadała, a one śmierdziały spalenizną. Był czas, kiedy nie grał na nich, patrzył tylko jak leżą w nadpalonym futerale, łącząc to co czół ze smrodem palonego ciała i ludzkich włosów. — Byłbym dobrym wujkiem— spojrzał na niego , choć przez zasłoniętą dłońmi twarz nie mógł ujrzeć jego wzroku. Potwierdził jego słowa, w tonie jego głosu rozbrzmiało życzenie; nie śmiałby mu nawet sugerować, że powinien ruszyć na przód, kiedy sam w tej chwili walczył z demonami przeszłości, z którymi niespodziewanie stanął twarzą w twarz.
Kiedy Tom siadł prosto i odjął dłonie od oczu, a na jego twarzy pojawiły się łzy, James obrócił szybko głowę przed siebie, przygryzając wargę od środka, próbując przywołać do siebie znów tę samą złość na niego, żal i frustracje, jakie rosły przez ostatnie dwa lata, ale kruszał wewnętrznie, a głos utknął mu w gardle. Nie miał odwagi spytać, czy bolało, czy zrobił mu jakąś krzywdę. Utrzymywał dumnie, że mu się należało, że zasługiwał na to, by cierpieć, ale jednocześnie nie potrafił myśleć o tym w ten sposób. Podrapał się palcami po nosie, siąkając nim znów.
— A co, potrzebujesz go do czegoś? — zdziwił się, przełamując w końcu trud z wypowiedzeniem choćby słowa przez zaciśnięte gardło. — I tak jesteś ślepy jak kret. Limo doda ci kolorów, będziesz mógł stonować szaty na wieczorną randkę— burknął i spojrzał na swoje palce, zaczerwienione knykcie. Rozprostował je i zgiął znów, nie spodziewając się po nim braterskiego gestu. To, co zrobił mówiło znacznie więcej, niż gdyby ubrał to w piękne słowa. Zaśmiał się pod nosem krótko, chwytając za daszek czapki i zdjął ją, spoglądając na niego. Bez zastanowienia zamachnął się, by zdzielić go kaszkietem w twarz, po czym wstał z ziemi, otrzymując jedną ręką spodnie.
— Skoro tak stawiasz sprawę...— Minę miał poważną i nieprzychylną. Patrzył na niego z góry, przygryzając wargę od wewnątrz, na jego twarzy pojawiła się wątpliwość — próbował się wewnętrznie przekonać, że może powinien być ostrożny. Nie był już dzieckiem, małym chłopcem. Może wcale go nie potrzebował? Ale to wszystko było na nic. Znał prawdę, nie chciał jej tylko przyjąć zbyt łatwo.
Nałożył kaszkiet na głowę i wyciągnął do niego rękę, żeby mu pomóc wstać.
—Znam kogoś, kto zerknie na to oko i uratuje je. Nie martw się, dalej będziesz taki piękny.— Sheila powinna móc ocenić, czy potrzebna będzie wizyta u uzdrowiciela, a to ona powinna się z nim zobaczyć jak najszybciej.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Fleet Street [odnośnik]31.05.21 13:03
To była ta rzecz, której jakoś... nie spodziewał się tak naprawdę. Że coś przetrwało, że skrzypce czy jakiś inny instrument by przetrwał. No, harmonijkę zawsze miał gdzieś pod ręką i w kieszeni, ale skrzypce, harfa, czy jakiekolwiek inne instrumenty przecież były ogromne i z pewnością łatwiejsze na zniszczenie - czy spalenie.
- Och? Pewnie musiałeś je naprawiać... - westchnął, znów czując wyrzuty sumienia. Nie chciał chyba wyobrażać sobie w jakim były stanie... I że to jedyne co pozostało po karawanie, po taborze. Pewnie było więcej rzeczy, ale to co udało się zebrać...
Chciałby odpowiedzieć, że pewnie ojcem byłby niewiele gorszym, ale... Przecież sam nie chciał myśleć o tym jak stracił Jeanie, więc nie chciał też przypominać o Eve, tym bardziej nie będąc do końca pewnym czy żyła, czy nie, czy w ogóle co się z nią działo. Nie chciał wymuszać na Jamesie myśli o niej, bo wiedział że mogły nie być najłatwiejsze i najprzyjemniejsze do znoszenia.
Wywrócił oczami na komentarz, że był ślepy. Ale... Chyba było w porządku. I tak się uśmiechnął, nie mogąc postąpić inaczej. Mogli się na siebie gniewać, mieć sobie za złe wiele rzeczy, ale przecież byli braćmi. Nawet jeśli nie musieli wierzyć w to, że się potrzebują, zawsze obecność tego drugiego była mile widziana. Mogliby być w najlepszym miejscu w życiu, żyć jak król w jakimś pałacu i bogactwie - ale obecność rodzeństwa mogła wciąż wpłynąć na nich jeszcze lepiej. Siostry, brata... Tym bardziej, że przez tyle lat na sobie polegali i żyli w zgodzie, może tylko czasem się przepychając i dokuczając sobie, ale to tylko z braterskiej miłości!
Zaśmiał się na taki brutalny atak ze strony Jamesa.
- No no, ty się tak nie przyzwyczajaj, nie będziesz miał wiecznie immunitetu na bicie mnie - powiedział z uśmiechem, absolutnie tego nieszczęsnego oka nie mając mu za złe. Zasłużył. Nawet jeśli bolało, nawet jeśli mógł mieć problem z otwarciem go i będzie ślad przez następny tydzień czy dwa - nie mógł mieć tego za złe. Zresztą, najwyraźniej James rzeczywiście nie był na niego aż tak zły... Jeśli byli w stanie się chociaż uśmiechnąć do siebie czy zaśmiać. Stanowczo za tym tęsknił. Za takimi uszczypliwościami, śmiechem. Przecież to było jasne, że się o siebie martwili i troszczyli przez te wszystkie lata, które spędzili wspólnie - i oczywiste, że dwa ostatnie były czymś... ciężkim. Z różnych przyczyn, tak naprawdę z każdej z osobna.
Skorzystał z pomocy, łapiąc dłoń Jamesa i zaraz się podnosząc.
- Całe szczęście! Co ja bym powiedział mojej randce z takim okiem? Musiałbym wymyśleć bajeczkę o tym jak to dzielnie kogoś ratowałem w drodze na spotkanie z nią, kogo to ja nie obroniłem... Z drugiej strony, niektóre panny lubią bohaterów, wiec może to nie byłby wcale taki zły pomysł... - rzucił z uśmiechem, ruszając spokojnie z Jamesem, pozwalając mu się prowadzić tam gdzie ten chciał, chociaż całkiem rozpoznawał drogę do doków.
Nie posądzał brata o niecne zamiary sprzedania go na części czy inne eksperymenty, wiec przynajmniej w tej kwestii mu ufał.

zt x2 -> tutaj


Fleet - Fleet Street - Page 14 EbVqBwL
Thomas Doe
Thomas Doe
Zawód : Złodziej, grajek
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Things didn't go exactly as planned
but I'm not dead so it's a win
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Fleet - Fleet Street - Page 14 AGJxEk6
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9764-thomas-doe?nid=5#297075 https://www.morsmordre.net/t9998-buleczka?highlight=Bu%C5%82eczka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f358-doki-pont-street-13-7 https://www.morsmordre.net/t9797-skrytka-bankowa-nr-2234 https://www.morsmordre.net/t9798-thomas-doe#297380
Re: Fleet Street [odnośnik]01.05.23 20:16
25 lipca?

Wieczór był ciepły, więc zrezygnowała z okrycia głowy cienkim kapturem. Proste zaklęcie zmieniło kolor jej włosów na słomkowy blond, a splecione w warkocz skręciła jeszcze w kok na karku. Ubrana była w ciemną, luźną sukienkę, a ramiona okrywała popielata chusta babci. Dzięki kilku cienkim warstwom materiałów krągłości wynikające z jej stanu mogły nie rzucać się tak w oczy. Przełom siódmego i ósmego miesiąca był dla niej łaskawy pod względem samopoczucia — mniej w kwestii figury, która coś szybko teraz zaczęła się zmieniać. Londyn powitał ją zaskakującym spokojem. Minęło mnóstwo czasu, odkąd była tu ostatnio — a raczej odkąd mogła tu być nie martwiąc się, że zostanie rozpoznana przez pierwszego lepszego przechodnia. Plakaty, które zdobiły ulice już dawno zniknęły, listy gończe uszczupliły się, a jej podobizna nie spoglądała już z co drugiego zakamarka. Szła z miotłą w dłoni, wzdłuż ściany przyklejonych do siebie kamienic, rozglądając się uważnie — musiała uważać na ewentualne patrole, jej różdżka, choć zarejestrowana, wciąż na jej imię i nazwisko. Oficjalnie była przecież martwa. Rozglądała się też z przejęciem rozpoznając dawno zapomniane, porzucone przez mugoli ulice. Nie było tu już samochodów, nie było tłumów, które w pośpiechu dokądś zmierzały. Z sentymentu odwiedziła też Pokątną, zatrzymując się w miejscu, gdzie znajdował się jej sklep. Dla innych ukryty pod Zaklęciem Fideliusa, dla niej widoczny i potwornie smutny. Zakurzony, ciemny, całkiem pusty. Weszła do środka i spędziła w nim masę czasu, po prostu siedząc na zapleczu, wdychając zatęchłe powietrze. Nie pachniało już trocinami, a kurzem i ludzką nieobecnością. Zaniedbaniem. Potem ruszyła na Fleet Street. To tam, dzięki życzliwemu znajomemu z okolic Londynu, miała spotkać mężczyznę, który miał dla załatwić jej towar. Tutaj, w stolicy łatwiej było o produkty, których brakowało w innych częściach kraju. Choć Irlandia i Szkocja nie były dotknięte tak intensywnymi walkami, skutki wojny były odczuwalne także tam. Nie miała pojęcia czego się spodziewać, ale ciąża nie uczyniła jej bezbronną. W pogotowiu miała różdżkę, ukrytą w kieszonce płóciennej torby przewieszonej przez ramię, gotowa do wyjęcia jednym ruchem. Miała jakieś oczekiwania — po kimś takim spodziewała się raczej młodego wieku i niewielkich gabarytów, ale przyjaciel zapewnił ją, że miała się spotkać z mężczyzną, nie był więc już dzieckiem. Wiedziała, że pan Podmore by jej nie oszukał, nie zdradził i nie wystawił na niebezpieczeństwo. Znali się zbyt długo, a skoro tego człowieka polecił, musiał być go pewien. Wolałaby się spotkać z nim w jego obecności, ale nie mógł zjawić się w Londynie. Zamierzała więc radzić sobie sama. Prosiła go tylko, by nie zdradzał mężczyźnie jej nazwiska — miała być dziś panią Carter. To było pierwsze co przyszło jej do głowy. Nazwisko panieńskie matki Williama.
Nie wspomniała Billemu dokąd się wybiera, wiedząc, że nie byłby z tego zadowolony i z pewnością zamierzałby jej towarzyszyć w podróży do stolicy, a nie chciała odciągać go od obowiązków, miał wile na głowie. Byłą to jednak tylko wymówka, prawdziwy powód tkwił gdzieś indziej. Nie była całkiem bezbronna, ani jako panna ani jako żona. Nie potrzebowała asysty, ochrony i potrafiła wciąż załatwiać sprawy zupełnie sama. Wciąż mogła, przecież pod tym względem nic się nie zmieniło, potrafiła dobić targu. W końcu robiła to sama przez wiele lat.
Na horyzoncie zamajaczyła jakaś sylwetka. Cofnęła się pod ścianę, spoglądając na niedziałający zegarek, na wszelki wypadek informując przypadkowego przechodnia, że na kogoś czeka. I rzeczywiście, minął ją w końcu starszy mężczyzna, który nie zwrócił na niej najmniejszej uwagi. Samotne wyczekiwanie pod jedną z kamienic o zmroku było kiepskim pomysłem, ale strach jej nie paraliżował, była raczej zniecierpliwiona oczekiwaniem.


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Fleet - Fleet Street - Page 14 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Fleet Street [odnośnik]08.06.23 22:02
Smętna stolica parowała gorącem; syfiasty bruk nagrzany był od słońca i buzujących w społeczeństwie nastrojów. Niepokój niekiedy dosięgał i jego, bo w dziwacznym poczuciu lęku zrywał się z pościeli w środku dusznych nocy; niepokój dręczył też łeb niczym dotychczas nieprzejętego złodziejaszka, co to, z dnia na dzień, w chaotycznej doraźności, próbował sklecić koniec z końcem. Coś złego wisiało w powietrzu, dysząc grozą w spięty ciasnym kołnierzykiem koszuli kark. Coś się zmieniało, a on, w matni niezrozumienia, odciągał głowę od makabrycznych wizji. Beztroska uleciała gdzieś z dojrzałością, ustąpiła miejsca wojnie, nędzy i głodowi; nie umiał się temu podporządkować, zwłaszcza gdy kieszeń na miedziaki podszyta była pustką. Nie stać go było na kielich podłego rumu, nie stać go było na paskudnego lolka z usypiającym czujność ścierwem. Matka suszyła głowę coraz częściej, o byle choćby bzdety, być może dlatego, że docierała do niej wreszcie prawda. Nadal jednak nie zadała pytania zwątpienia, całkiem jakby nie chciała wierzyć, że syn zdolny byłby do takich niegodziwości. Znajome twarze zaś rozpłynęły się gdzieś, chyba na amen, bo port i inne dzielnice milczały wymownie. Brakowało dawnego hałasu, ichniejszego mącenia zawsze i wszędzie, jakiejś motywacji do walki o coś więcej niż przetrwanie. To ostatnie wybrzmiewało głośnym echem degradacji, bo typowe wałęsanie się tu i ówdzie nie przynosiło już żadnych zysków. Wszystko stało się jakoś nienormalnie przytłaczające, po prostu smutne inaczej. Cholernie przejmujące. Marzenia o śródziemnomorskiej wsi podniecały ciało, efemerycznie zachęcały do działania, ale brak kasy wymywał to wszystko; całkiem jak fatamorgana, myśli pojawiały się i znikały, a w brzuchu dalej burczało, nuda wciąż dosięgała, nieustający koszmar dręczył. Naiwnie sądził jednak, że może się z tego wyrwać; że rozwiązanie problemów spoczywało gdzieś indziej, niż w euforii tanich używek, czy ładnej buzi byle dziewuszyska. Pewnie dlatego łapał się każdej, nawet marnej roboty, jakby w nadziei, że kilka zaplutych knutów przyniesie ulgę, chociaż momentalną. Bo przecież tylko jej potrzebował.
Żaden był z niego chłopiec na posyłki - raz, co prawda, zmuszony był pogrozić jednemu skurwysynowi, potem jeszcze przytargać go na zaplecze kasyna na jakimś zadupiu; wówczas jednak robił to z sympatii do znajomego dilera, który hojnie płacił mu za współpracę. Tym razem chodziło o coś przyziemnego, żadne szamotaniny z lokalnymi szujami. Tak przynajmniej usłyszał, gdy cichy głos szepnął do ucha o potencjalnej robocie. Nie dostrzegał w niej podstępu, bo szczegóły zdradził względnie zaufany człowiek, a i cała akcja wydawała się dość prozaiczna. Włamie się do kilku mieszkań, w którymś na pewno znajdzie trochę tego, co trzeba, przy okazji zgarnie też inne fanty - ot, prosta, cwaniacka robota. Opłacało się przyjść i dogadać resztę niuansów. W razie problemów odmówi, albo najzwyczajniej niczego nie obieca. Tak też było uczciwie. O ile w ogóle można było to w ten sposób nazwać.
Całkiem nieźle znał tutejsze uliczki, sprawnie więc przemierzał przez alejki Londynu, pogrążone w wieczornym zmuleniu. Wyglądał normalnie, niegroźnie, po swojemu; jasna koszulka przylegała do wychudzonej statury, zelówki odklejały się od wysłużonych butów, a obojętna twarz nie zdradzała złych zamiarów. Pod ścianą jednej ze starych kamienic sterczała kobieta. Zniecierpliwiona, niepewna, zarazem zdecydowana. Co, potrzebowała byle szamponu, albo sukienki? Głupia myśl przemknęła przez głowę, szybko jednak zniknęła w obliczu pytania, które miało zaraz wybrzmieć. Podszedł do niej, bez dziwacznej intencji, ze zgoła apatyczną miną.
Dobry wieczór — zaczął spokojnie, zaraz szukał w pamięci nazwiska, które miałoby ją zidentyfikować. — Pani... Carter? — dodał po dłuższej chwili, przerywając głuchą ciszę. Tutaj było bezgłośnie, ale miasto jeszcze nie spało.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Fleet Street [odnośnik]27.06.23 10:03
W ciemnej, parnej uliczce pojawiła się postać, a ona od razu obróciła wzrok w stronę nadchodzącej sylwetki. Serce podskoczyło jej do gardła, ale jednocześnie mięśnie spięły się, jej twarz stężała. Różdżka czekała w gotowości. Wyprostowała się jak struna, broda powędrowała jej wyżej, a spojrzenie czekoladowych oczu pociemniało. Nigdy wcześniej nie musiała grać kogoś innego, nie miała zbyt wielkiego doświadczenia, a kłamstwo słabo jej wychodziło — zazwyczaj było widać po jej pąsowiejących policzkach i uciekającym spojrzeniu — ale tu było ciemno, a on nie znał jej na tyle by móc jej próby podważyć. Denerwowała się, choć nie tyle byciem tutaj, co całą tą sytuacja i potajemnym spotkaniem. Brak konieczności uciekania do podstępów i pokręconych sposobów nie wyszkolił w niej umiejętności, które w czasach, które nadeszły okazałyby się nie tylko pomocne, ale i wymagane — podstawowe, a czarodziej, który nadchodził z pewnością był znacznie bieglejszy w sztuce. Spojrzała na jego twarz — młodą, przystojną i zupełnie nie przypominającą ulicznego zakapiora, z zaskoczeniem stwierdzając, że gdyby minęła go na ulicy może zwróciłaby na niego uwagę jako mężczyznę, ale z pewnością nie podejrzanego. Jego mina nie wyrażała niczego, podobnie jak spojrzenie, ale w ciemności trudno było jej dostrzec szczegóły i to, co z pewnością łatwo przed nią ukrywał. Ale w końcu nie umówili się na randkę, a w interesach. Co mogło pójść nie tak?
— Tak, to ja — odparła z pewnością, przechylając głowę na bok. Zmierzyła go wzrokiem od góry do dołu, wyraźnie i nie kryjąc się z tym gestem. Znając podane przez nią dane musiał być tym, kogo szukała, nie pytała go więc o imię, nie interesowało jej. Zakładała, że z pewnością podałby jej fałszywe, tak jak ona jemu. — I zdaje się, że to właśnie na pana czekam. Dobrze. Przejdziemy się?— zaproponowała, wskazując ruchem dłoni uliczkę. Stojąc w zmienionym miejscu wyglądali podejrzanie i rzucali się w oczy. Przez chwilę się zawahała — czekając na jego ruch, zastanawiając się czy może powinna wykonać swój pierwsza, ale nie chciała go wyprzedzać, zostawiać w tyle i mieć nieznajomego za plecami. Cisza wokół była zdradziecka, nie chciała by ktokolwiek cokolwiek słyszał. To, co miała mu do powiedzenia było przeznaczone wyłącznie dla niego. — Słyszałam, że może pan zdobyć wszystko czego tylko dusza zapragnie. Pozwoli pan, że przejdę do konkretów — powiedziała ciszej, rozglądając się jeszcze ukradkiem. Bądź spokojna, powtarzała sobie, starając się opanować rozedrgane emocje. — Potrzebuję kilka towarów, które w pozostałej części kraju są trudne do zdobycia. Zakładam, że pan ma określone znajomości i mógłby to dla mnie tutaj dostać. — Zerknęła na jego profil. Przez ułamek sekundy miała wrażenie, że wydawał jej się znajomy, ale musiała się pomylić. — Cukier, przyprawy korzenne, pieprz — zaczęła, marszcząc brwi. Co jeśli taki człowieka jak on zajmował się zdobywaniem kamieni szlachetnych, galeonów i biżuterii? Wyglądał na takiego, który mógłby parać się czymś takim. Co jeśli się przed nim wygłupiła? — Jeśli to dla pana drobnostka i uraziłam pana swoim zleceniem to proszę mi wybaczyć — zatrzymała się, zwracając do niego przodem. Odnalazła spojrzeniem jego twarz i zawahała się. — Ale zupełnie nie mam do kogo się z tym zwrócić — szepnęła, starając się przybrać łagodną, niewinną minę kobiety w potrzebie — A ponoć pan jest w Londynie najlepszy. — dodała zaraz, uśmiechając się subtelnie.


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Fleet - Fleet Street - Page 14 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Fleet Street [odnośnik]09.07.23 18:03
Jej tożsamość znaczyła tyle, co zeszłoroczny śnieg; bycie czy niebycie panią Carter bynajmniej go nie obchodziło. Liczyło się tylko zlecenie, a raczej to, co była w stanie zaoferować za trochę jego wysiłku. I tak pałętał się po cudzych mieszkaniach, i tak rozpaczliwie szukał roboty, łapiąc się wszystkiego; rozejrzenie się za wskazanym towarem było formalnością, która nijak mu się naprzykrzała. Powinna zresztą dostrzec towarzyszącą całości posępność; szybko powinna zauważyć, że w oczach nie kryła się maniera byle łajdaka. Żaden był z niego opryszek, a krętaczem okazywał się jedynie przy kartach, albo na tłocznej ulicy, gdzie wyciągał łapy po cudze bibeloty. Tych szczegółów zapewne nie znała, i dobrze, nie potrzebował majaczącej za wspomnieniem twarzy renomy złodziejaszka, choć i tak go już gdzieniegdzie kojarzono. Nie spytała też o imię — nic zresztą dziwnego, wszakże nie o kurtuazyjne zaznajamianie się tutaj chodziło. Spotkanie było jedynie wymianą transakcji i żądań, niewiele znaczących sekretów i tajemnic; nikt obcy nie nadstawiał uszu, tak im się przynajmniej zdawało, bo ulica ginęła w ciemności i milczeniu. Na propozycję spaceru zareagował twierdzącym kiwnięciem głowy, gotów słuchać o jej potrzebach, bardziej jednak dziwując nad zapłatą. Od tego pierwszego spodziewał się czegoś kuriozalnego, z natury niewinnego, bo taką emocją nakreślił jej sylwetkę. Wyglądała zwyczajnie, spokojnie, podobnie też gadała: nie panoszyła się dziwaczną tendencją, nie bajdurzyła sztucznym majestatem, nie traktowała z nadęciem. Pod pazuchą zapewne skrywała różdżkę, ale to świadczyło jedynie o rozsądku. Twarzy nie przyglądał się ze zbytnią drobiazgowością, ale zdawało mu się, że mignęła znajomo. Statura jawiła się krągłością, ale nie dojrzał w niej zaawansowanej ciąży. Oboje chyba traktowali się jak cień, nie chcąc brnąć w dociekliwość, pozostawiwszy zbędne wymiany spojrzeń na kiedy indziej. Kto wie, może jeśli znajdzie to, czego potrzebowała, przy rozliczaniu dostrzeże w licu nieobce rysy. Przypomni sobie plakaty i listy gończe, jeszcze niedawno porozwieszane we wszystkich zakamarkach stolicy; przypomni sobie minione czasy Hogwartu, gdzie mijali się na korytarzach zamczyska. Teraz była jednak pozbawionym niuansów duchem o, jak mniemał, fałszywym nazwisku. Nie prosiła o sukienkę ani szampon, a o kuchenne drobiazgi, które rzeczywiście trudno było znaleźć. Ciężko było o niewyszukany obiad, nie było więc mowy o jakichś cudacznych przyprawach do piernika czy cukrze. W nędznych mieszkaniach Londynu najłatwiej złapać było byle suchara, pozostałości po lichym samogonie, trochę czerstwego chleba, czasem jakąś słodką delicję, jeśli w domu wyczuć się dało obecność kobiety. Zlecenie wybrzmiało wyzwaniem, więc wiedział już, że nie może niczego deklarować, ale gotów był się go podjąć. Kamienie szlachetne i biżuteria też nie należały do jego specjalności, choć te wygrywało się często przy pokerowym stoliczku. Nikt nie grał w karty o pieprz, więc interes wymagać miał zaangażowania. Był w stanie je z siebie wykrzesać, o ile proponowała coś ciekawego w zamian.
W czasie wojny tylko głupcy lekceważą takie sposobności — uznał, uśmiechając się całkiem szczerze. Straszliwie wybujałe musiało być ego tutejszych obdartusów, skoro rozejrzenie się za cukrem uznawali za ujmę na honorze. — Najlepszy, bo dotrzymuję słowa — odparł wymijająco, gwoli precyzji. Technicznie niedaleki był zawodowcom, ale przed czymś większym powstrzymywały go skrupuły. Całkiem śmieszny był z niego chłopiec na posyłki — rzeczowy, a jednocześnie odległy bezwzględności. Bo przecież nawet już go to nie bawiło; bo obecnie walczył już tylko o przetrwanie. — Nie mogę niczego obiecać, ale postaram się cokolwiek załatwić — dodał po chwili, zatrzymując się na chwilę. Gdzieś nieopodal wybrzmiał niepokojący trzask. Jakby ktoś na nich czyhał.

Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Fleet Street [odnośnik]19.10.23 1:18
Pozory lubiły mylić, pozorami grali wszyscy. Niewiele wiedziała o oszustach i krętaczach, ale niegdyś prowadzenie sklepu, handel, dobijanie targu z ludźmi — w tym marynarzami, którzy uwielbiali kantować — nauczyło ją, że ładna buzia nie mogła mówić więcej o człowieku niż parszywa gęba. Blizny i ślady były jednoznacznymi symbolami, ale najgorsi łajdacy kryli się pod przystojnymi twarzami czarodziejów, do których mogły wdychać dziesiątki młodych i nieświadomych czarownic. Właśnie taką twarzą, jak jego, można było ugrać najwięcej. Przystojną, niepozorną, zwyczajną. Pod pozorem niewinności, dobrej woli stanąć po drugiej stornie ściany. Z natury była naiwna, ale świat pokazał jej już, że jej intuicja była beznadziejna. Dziś, gdy po takim czasie wróciła do stolicy zupełnie nie przypominającej miasta, które jako rzemieślniczka opuściła dawno temu, chciała być czujna, ostrożna, szczególnie kiedy miała do stracenia więcej niż kiedykolwiek wcześniej.
— Skoro nie marnuje pan szans, to pewnie pan wie, że w tym przypadku możemy mówić o czymś więcej niż jednorazowej, szczególnej prośbie? — spytała, unosząc brew. W sercu zagnieździł się niepokój wywołany echem kroków w oddali, drobnym hałasem. Zerknęła w bok, nie umiejąc ukryć zaniepokojenia i stresu, ale dla kogo nie byłaby to sytuacja nerwowa? Właśnie umawiała się z oszustem na handel, a właściwie kradzież produktów z londyńskich sklepów i magazynów. Niewiele trzeba, by resztę życia spędziła w zimnej, obskurnej celi. — Mogłabym zagwarantować panu kilku klientów, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem — zaoferowała, powracając do niego czekoladowym spojrzeniem. Jasne włosy upięte na karku poprawiła odruchowo jedną ręką — jego twarz wydawała się znajoma, ale nie była w stanie przypomnieć sobie skąd się znali. — Doceniam lojalnych dostawców — sypnęła, nie odwracając wzroku. Na chwilę zacisnęła usta, przygryzając policzek od środka. Spotkania z kontrahentami zwykle wyglądały inaczej; nie niosły znamion przestępstwa.
Krótki trzask sprawił, że wzdrygnęła się nagle. Jej dłoń odruchowo powędrowała pod garsonkę, ale zaraz potem zreflektowała się, zbliżając do czarodzieja.
— Chodźmy — ponagliła, ujmując go pod ramię śmiało i zachęcając do spaceru, któremu sam nadała tempa i kierunku. Serce podskoczyło jej do gardła, przez co milczała chwilę, przyciskając się ramieniem do młodego mężczyzny. Każdy kolejny krok nie był łatwiejszy. To miejsce — niegdyś ukochane, tak bliskie sercu teraz wydawało się obce. Londyn był ruiną ledwie przypominając dawną stolicę. — Ile czasu pan potrzebuje? I jak mogłabym się z panem skontaktować? — spytała, zerkają na towarzysza, powoli, ostrożnie odzyskując dystans między nimi. — Ni chcę listu do domu, ktoś mógłby go przeczytać. — Czekała aż zaproponuje własną, najwygodniejszą formę kontaktu. Szli przed siebie, zbliżając się do skrzyżowania. W oddali mignął patrol policyjny; spięła się odrobinę, ponownie zbliżając się do mężczyzny. Uśmiechnęła się lekko, nieco nieszczerze. — Co jeszcze prócz takich produktów jest w pańskim zasięgu?


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Fleet - Fleet Street - Page 14 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Fleet Street [odnośnik]30.12.23 17:12
Wygrywanie niejasnych akordów byle pozorami tak niewinnie służyło wszelkim podejmowanym przezeń sprawom. Tworzyła się z tych bladych i różnorodnych dźwięków nie lada symfonia — niekiedy istotnie wiedziona pojedynczymi tonami fałszu, już innym razem zaś wybrzmiewająca zaskakującą autentycznością, jakby zręczne dłonie, poza zaglądaniem do obcych kieszeni, potrafiły jeszcze stosownie manewrować misterium dowolnego instrumentu. Trochę w posturze kameleona zmieniał barwy i dzierżone w dłoniach maski, w oczach niewinnie słodkiej znajomej wyglądając na nudnawego nawet młodzieńca, w spojrzeniu pirackich moczymord widniejąc jako ledwie orientujący się w hazardowej gierce, w pozbawionych uwagi tęczówkach przechodniów będąc anonimową, szarą masą klasy robotniczej. Jakże myląca mogła się okazać miękkość skóry i gładkość prostej koszuli, zwłaszcza gdy cała reszta kolegów po fachu naznaczona była szorstkością blizn i pomiętym łachmanem; jakże zwodniczą mogła się okazać milcząca maniera, zwłaszcza gdy wszyscy wokół zwykli wydzierać się głośno i nazbyt wulgarnie. Tylko cwaniacki uśmiech zawieść mógł u podstaw tego skrzętnego aktorstwa; tylko brak lojalności bliżej go znających zdradzić mógł o nieprawdzie przyjętej swobodnie persony, zrywając zeń kartę domniemanej niewinności. Dobrze musiała się już niegdyś o tym przekonać, skoro z nieskrywaną ostentacją postanowiła ukryć się pod innym nazwiskiem, ciążowy brzuch zakrywszy płaszczem przesadzonym w swej rozpiętości, przynajmniej jak na tutejszy koniec lipca. Nie dziwił się tym wyborom, otwarcie uczestniczyli wszakże w niewypowiedzianym na głos sekrecie przestępstwa; zdawała się chyba podpisywać teraz niedosłownie cyrograf z samym diabłem, choć po prawdzie rozchodziło się tylko o trochę cudzej mąki i cukru. Dopuszczał się takich grzechów w miałkiej codzienności — w szarości śmierdzącej wojną, ale i wtedy, gdy do rozlewu krwi nieumyślnie dochodziło co najwyżej w portowych tawernach. Intencja i cel uległy być może zmianie, niemniej czyn ten wciąż zostawiał po sobie ślady dręczącego wyrzutem splamienia; jeszcze trochę i sumienie, łagodzone tym podłym hajem, w parszywie przenikliwej dążności do uwolnienia od winy, pożreć go miało od samego środka, drążąc chyba w trzewiach korytarze dla ujścia zepsutej krwi. Zepsutej od wstydu, zepsutej od nierozsądnych wyborów przeszłości, zepsutej od wszechogarniającej porażki.
Byłbym skory zgodzić się na dłuższą współpracę — przytaknął twierdząco, trochę chyba pokrzepiony wizją takiego układu. Ostatnio z kasą bywało różnie, choć nie zwykł jeszcze skarżyć się na przerażające niedogodności; dręczyć go mógł, co najwyżej, deficyt żarcia i tytoniu, ale nawet z tym jakoś dawał sobie radę. To pierwsze zagłuszał skutecznie nietrzeźwością, to drugie zaś począł czczo wręcz uważać za akt niebywałego ceremoniału. Perspektywa bowiem konsekwentnie zmieniała się zależnie od położenia; coś, co niegdyś majaczyło zjawą nałogowego przyzwyczajenia, teraz istniało jako satysfakcjonująca nagroda. Coś, co niegdyś łypało nań wzrokiem obrzydzenia, teraz spoczywało na dnie szuflady w starej komódce, stając się nawet przedmiotem na swój osobliwy sposób pociągającym. Ale nie na serio, lecz dlatego, że pozwolił mu się bezwładnie zniewolić.
Sądzę, że nie więcej niż... tydzień, może dwa — zawyrokował, dając sobie bezpieczny zapas, w razie gdyby po drodze pojawił się jakiś problem. — Skontaktujemy się przez naszego wspólnego znajomego — zaproponował, gwoli bezpieczeństwa nie chcąc za specjalnie rzucać na prawo i lewo nazwiskiem pana Podmore. — Cóż... prawie wszystko. Rzecz jasna w granicach rozsądku — odpowiedział, trochę może enigmatycznie; czyżby było coś jeszcze, co mogłaby mu zlecić?
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Fleet Street [odnośnik]13.02.24 9:29
Szła ulicą tuż obok niego, uczepiona jego ramienia, jak gdyby nigdy nic, spojrzeniem lustrując najbliższe otoczenie. Była spięta, zdenerwowana — a zwykle emocje było widać u niej bardzo szybko, ale miała szansę zasłonić się stresującą sceną, szansą schwytania; przecież nie tym, że jeszcze przed paroma miesiącami była poszukiwana przez członków patrolu egzekucyjnego. Czy pamiętał ją? Czy pamiętał jej nazwisko, jej rysy twarzy? Ze szkoły, a może z plakatów, który od dawna nie zdobiły już ulic Londynu? Szła, zastanawiając się, czy jeśli dziś pójdzie wszystko w porządku, jeśli zdobędzie dla niej mąkę, cukier — czy to było trudne zadanie? Dla niej każde przestępstwo w sercu Anglii wydawało się samobójczą próbą, ale istnieli tacy jak on — którzy za trudne zadania kazali sobie płacić. Czy jeśli mu się uda, znajomość z nim mogłaby być intratna dla nich obojga w przyszłości? Czy mogłaby na nim polegać, czy mogłaby liczyć, że zdobędzie dla niej więcej? Nie dla siebie, dla Zakonu, dla ludzi, którzy walczyli o każdy oddech? Obróciła głowę w jego stronę, przez krótką chwilę przyglądając mu się w milczeniu. Nie wydawał się być śliskim typem, kimś kto potrafił być bezwzględny i wyrachowany. Było w nim coś normalnego, ale nie wiedziała, czy to dobrze, czy może jednak w tym konkretnym przypadku niekoniecznie. Pewien typ ludzi mógł więcej, nauczyła się tego obcując z mężczyznami — kupcami, handlarzami, przemytnikami. Jak daleko sięgały jego możliwości, jak daleko mógł się posunąć dla pieniędzy?
— Cudownie — odpowiedziała w końcu, obracając głowę i poluźniając uchwyt dłoni, aż w końcu puściła go całkiem i poprawiła płaszcz. Pokiwała głową twierdząco i zatrzymała się w końcu, stając do niego przodem. Z tej perspektywy mogła mu spojrzeć w oczy, przyjrzeć mu się dokładniej. Ale też chciała by on jej się przyjrzał, by zapamiętał. — W takim razie będę czekać na informacje. — Uśmiechnęła się lekko i wyciągnęła w jego kierunku dłoń. Nie do ucałowania, po męsku, tak jak to zwykła robić niegdyś we własnym sklepie. — Rozsądek... Przedziwna sprawa. U każdego jest całkiem inny. Coś, co dla jednego będzie chlebem powszednim, dla innego może okażą się czystym szaleństwem. Ale nie spieszmy się tak, w takim razie. Poznajmy się lepiej. Jeśli wszystko w granicach rozsądku pójdzie po naszej myśli, być może uda nam się przesunąć pana granice — dodała słodko, przechylając głowę na bok i ruszyła znów przed siebie. — Nie omówiliśmy jeszcze o zapłacie — wspomniała, spoglądając na niego przez ramię.


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Fleet - Fleet Street - Page 14 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Fleet Street [odnośnik]18.03.24 0:19
Być może chciałby nawet, gwoli normalności i utęsknionego w całym tym wojennym zamęcie wytchnienia, poznać w jej rysach znane niegdyś z widzenia widmo młodego dziewczęcia; zjawę, której nazwisko po latach zawisło u szczytu okolicznych murów, zdobiąc przylegający doń wizerunek niechlubną winą buntu. Skojarzenie nie dotarło jednak do jego pamięci, skutecznie wymazując powidok jej twarzy z reminiscencją oskarżycielskich plakatów; migające na ich rozpiętości zdjęcia były dlań jakimś dumnym, acz głównie groteskowym, dowodem nieporadności wszystkich tych uprzywilejowanych skurwysynów, obleczonych żałośnie dyplomatycznym wyjaśnieniem zastałej rzeczywistości. Chwała czystości dudniła przenikającym echem rasistowskiej propagandy, pokolorowanej spływającą w niewinności czerwienią krwi, tymi bladymi świadectwami odebranych rytmów serca; wątpliwa moralność oddalała go od nadstawiania karku dla cudzych istnień, ale nawet w mroku jego osobistych przemyśleń odnaleźć się dało światło prostej refleksji. Do reszty obrzydzony przemocą spoglądał z politowaniem na bezwzględne statury przechadzających się w pobliżu katów i natenczas, również w natłoku jego poglądów, pojawiała się jakaś popieprzona trwoga. Przed tym, dokąd zmierzała, podobno cywilizowana, stojąca u wrót postępu, ludzkość; przed tym, ile jeszcze niezbrukanej posoki wsiąknie w angielskie ziemie, nim cyniczne postury zbrodniarzy nasycą się wreszcie jej zapachem; przed tym, jak własnym czynem bezwstydnej walki o przetrwanie konsekwentnie uzupełniał grzeszny obrazek wszechświata. Zrezygnowane dość dotarło już chyba do sedna jego osobowości, chcąc wydrzeć się w głos, zupełnie jakby krzyk ten miał sprawczo zatrzymać bezsensowną machinę powszechnej śmierci; ale on, on przecież dalej milczał, dalej wyciągał bezradnie ręce, dalej szargał się w koszmarze bezlitosnej codzienności, na domiar złego siłując się jeszcze z samym sobą.
Moje granice bywają akurat względnie elastyczne — stwierdził po chwili, badawczym wzrokiem omiatając pobliską okolicę, tutejszy śmietnik i dziurawy bruk, wreszcie — enigmatyczne kąty kobiecej twarzy, której lepiej pewnie było bynajmniej nie zapamiętywać. Dla dobra sprawy, dla świętego spokoju, dla obopólnego bezpieczeństwa. — To możliwości mogą okazać się pewnym ograniczeniem — dodał wkrótce, wskazując tym samym bezpośrednio na bolączki jej potencjalnych oczekiwań. W eufemizmach brakowało konkretów, bez nich nie był więc w stanie złożyć stosownych deklaracji. — Płaci mi pani od zlecenia, stawka zależna jest zaś od podejmowanego ryzyka, a w tym konkretnym wypadku na pewno nie mówimy o żadnych zawrotnych kwotach. Zaledwie tyle, by pokryć koszty mojej fatygi — rzucił lekko, bez wyraźnych liczb czy stosownej szczegółowości. Nie wiedział, jakim potencjałem operowała, nie potrafił chyba też dokonać w pełni obiektywnej oceny, ubijając targu z ciężarną o fikcyjnym nazwisku.
Ile jesteś w stanie mi zapłacić?
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023

Strona 14 z 15 Previous  1 ... 8 ... 13, 14, 15  Next

Fleet Street
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach