Jarzębinowy gaik
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Jarzębinowy gaik
Największe zagęszczenie odwiedzających jarzębinowy gaik stwierdza się w czasie miesięcy letnich, zwłaszcza, jeśli temperatury dochodzą do 26 stopni Celsjusza, a magiczni mieszkańcy Anglii chcą schłodzić swe skronie odrobiną niższych temperatur. To miejsce jest idealne na taką okoliczność. Wszystkie drzewa jarzębiny, trawa i żwirowane ścieżki pokryte są szronem, roznosi się nad nimi delikatna, chłodna mgiełka, która przynosi ulgę każdemu strudzonemu przez upały. Na drobnych gałązkach rośnie zawsze po trzynaście liście, a miejscowi wierzą, że zerwanie takiej gałązki i włożenie jej do wazonika z wodą, który następnie ustawi się na najwyższej półce w domu, przyniesie dobrobyt całej rodzinie.
Gaik zamieszkiwany jest przez wilgaczki szaropióre - rzadkie, przecudnie śpiewające ptaszęta. Wilgaczki są również niezwykle cwane i psotliwe. Zawsze urywają trzynasty listek na gałązce, nie pozwalając innym, by została ona zerwana. Ludzie jednak wciąż ich poszukują, wierząc, że jednak szczęśliwa gałązka jarzębiny przyniesie ład do ich domów.
By sprawdzić rezultat swoich działań, rzuć kością k3:
1 - brawo! Udało ci się zerwać gałązkę z trzynastoma liśćmi! Do końca fabularnego tygodnia (aż gałązka nie zwiędnie) wilgaczka będzie przynosiła na twój parapet jeden, mały, losowy cukierek.
2 - udało ci się zerwać gałązkę z trzynastoma listkami, ale w ostatniej chwili, akurat gdy nie patrzyłeś, wyrwała ci ją z dłoni wilgaczka, urywając ostatni listek. Dwanaście z nich już nie przyniesie szczęścia!
3 - niestety w zasięgu twojego wzroku brak było jakichkolwiek gałązek z trzynastoma listkami.
Lokacja zawiera kości.Gaik zamieszkiwany jest przez wilgaczki szaropióre - rzadkie, przecudnie śpiewające ptaszęta. Wilgaczki są również niezwykle cwane i psotliwe. Zawsze urywają trzynasty listek na gałązce, nie pozwalając innym, by została ona zerwana. Ludzie jednak wciąż ich poszukują, wierząc, że jednak szczęśliwa gałązka jarzębiny przyniesie ład do ich domów.
By sprawdzić rezultat swoich działań, rzuć kością k3:
1 - brawo! Udało ci się zerwać gałązkę z trzynastoma liśćmi! Do końca fabularnego tygodnia (aż gałązka nie zwiędnie) wilgaczka będzie przynosiła na twój parapet jeden, mały, losowy cukierek.
2 - udało ci się zerwać gałązkę z trzynastoma listkami, ale w ostatniej chwili, akurat gdy nie patrzyłeś, wyrwała ci ją z dłoni wilgaczka, urywając ostatni listek. Dwanaście z nich już nie przyniesie szczęścia!
3 - niestety w zasięgu twojego wzroku brak było jakichkolwiek gałązek z trzynastoma listkami.
Postać A: To działo się w nocy, z kwietnia na maj. Musiałaś zasnąć, to wyglądało jak sen: dziwne obrazy, symbole, widoki z przeszłości i twarze martwych dziś ludzi, których kiedyś znałaś; początkowo pogodni, spokojni, po chwili - rozerwani na strzępy przez niewidzialny wybuch, pośrodku którego się znajdowałaś. Mimowolnie obejrzałaś się wokół siebie, stałeś w nicości, która nagle zaczynała się spłaszczać - i miażdżyć cię. Obudziłaś się daleko od miejsca, w którym tamtego dnia spałaś.
Obrażenia: psychiczne (40) od czarnej magii, tłuczone (40) od czarnej magii
Postać B: To działo się w nocy, z kwietnia na maj. Najpierw usłyszałaś hałas, dopiero później zatrzęsło się pomieszczenie, w którym się znajdowałaś. Dostrzegłaś grudy tynku opadające z sufitu, poczułaś impulsy pod stopami, dostrzegłaś walące się ściany, aż w końcu: sufit opadł ci na głowę. Obudziłaś się w gruzach i pozostałościach tego pomieszczenia daleko od miejsca, w którym się to wydarzyło.
Obrażenia: tłuczone (100) od czarnej magii
Brendana nie było, ale jakoś nie dziwił mnie ten fakt już szczególnie. Trochę przywykłam do tego, że ostatnio rzadko kiedy bywa. Zostawiłam mu na stolę potrawkę, Eileen pokazała mi, jak ją odpowiednio przygotować. Wzięłam też poczytałam trochę o nieproszonych skutkach źle rzuconych zaklęć leczących. Trochę wciągnęła mnie ta lektura całkowicie. Znaczy całkowicie nie trochę. A właściwie to całkowicie bardzo nawet, bo siedząc przy stole usnęłam, nie robiąc sobie nic z tego, że różdżka mi się trochę nieprzyjemnie wbiłjała.
Dziwny sen śnił mi się tej nocy - mało znajome obrazy, symbole jakieś urywki z przeszłości, ale nie to było najgorsze. Najgorsze były twarze. Twarze osób, które znałam, które kochałam a których oczy otwarte nieruchowo wpatrywały się przed siebie. Byli martwi, oni wszyscy: Brendan, Eileen, Garrett, Lotta, Margaux i Pomona i Pan Lis. Oni wszyscy... Pokręciłam głową czując drgającą wargę, czując zbierające się pod powiekami łzy. Nie, to nie mogło być prawdą. Ale najgorsze dopiero nadeszło. Grzmiący głośno i donośnie huk rozszarpał ich ciała na strzępy. Rozsadził wybuchając też mnie. Byłam w samym epicentrum eksplozji - czy więc to ja byłam eksplozją? Przymknęłam powieki czekając na koniec.
Ale nic się nie stało. Otworzyłam je na powrót nie dostrzegając nic, poza ciemnością - jak wszerz czy wzdłuż spojrzałam, tak tylko ją dane było mi zobaczyć, a jednak zdawać mi się zaczęło, że spłaszcza się ona, po to tylko, by zmiażdżyć mnie całkowicie. Pochłonęła mnie ciemność.
Ocknęłam się obolała, czując jak serce wali mi. Czy to wszystko było prawdą? Czy jedynie strasznym snem. Wiatr owinął się wokół policzka uświadamiając mi, że nie jestem w domu. Otworzyłam oczy dostrzegając ciemne chmury nad głową. Gdzie byłam? Co tutaj robiła? Sięgnęłam do kieszeni sukienki z lekką ulgą odnajdując różdżkę. Wyjęłam ją i z trudem dźwignęłam się na nogi. Powoli ruszyłam przed siebie. Chociaż czułam, ja do serca powoli dostaje się obezwładniający lęk. Musiałam wrócić do domu, musiałam sprawdzić czy z Brendanem wszystko jest w porządku.
PZ: 80 | -30
Dziwny sen śnił mi się tej nocy - mało znajome obrazy, symbole jakieś urywki z przeszłości, ale nie to było najgorsze. Najgorsze były twarze. Twarze osób, które znałam, które kochałam a których oczy otwarte nieruchowo wpatrywały się przed siebie. Byli martwi, oni wszyscy: Brendan, Eileen, Garrett, Lotta, Margaux i Pomona i Pan Lis. Oni wszyscy... Pokręciłam głową czując drgającą wargę, czując zbierające się pod powiekami łzy. Nie, to nie mogło być prawdą. Ale najgorsze dopiero nadeszło. Grzmiący głośno i donośnie huk rozszarpał ich ciała na strzępy. Rozsadził wybuchając też mnie. Byłam w samym epicentrum eksplozji - czy więc to ja byłam eksplozją? Przymknęłam powieki czekając na koniec.
Ale nic się nie stało. Otworzyłam je na powrót nie dostrzegając nic, poza ciemnością - jak wszerz czy wzdłuż spojrzałam, tak tylko ją dane było mi zobaczyć, a jednak zdawać mi się zaczęło, że spłaszcza się ona, po to tylko, by zmiażdżyć mnie całkowicie. Pochłonęła mnie ciemność.
Ocknęłam się obolała, czując jak serce wali mi. Czy to wszystko było prawdą? Czy jedynie strasznym snem. Wiatr owinął się wokół policzka uświadamiając mi, że nie jestem w domu. Otworzyłam oczy dostrzegając ciemne chmury nad głową. Gdzie byłam? Co tutaj robiła? Sięgnęłam do kieszeni sukienki z lekką ulgą odnajdując różdżkę. Wyjęłam ją i z trudem dźwignęłam się na nogi. Powoli ruszyłam przed siebie. Chociaż czułam, ja do serca powoli dostaje się obezwładniający lęk. Musiałam wrócić do domu, musiałam sprawdzić czy z Brendanem wszystko jest w porządku.
PZ: 80 | -30
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Ostatnio zmieniony przez Neala Weasley dnia 06.08.17 18:14, w całości zmieniany 1 raz
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
100/200, kara -30
Nie rozumiała, co się działo. Sypialnia nagle się zatrzęsła - a jej myśli niemal odruchowo pomknęły do Umhry, coś się stało? Troll mógł być przyczyną zamieszania, ale przecież nigdy dotąd podobne rzeczy się nie działy. Wysunęła się spod koca, ubrana w białą koszulę nocną ściągniętą troczkiem na piersi; lekki materiał przelał się przez jej blade łydki. Odruchowo sięgnęła po różdżkę, cofając się pod ścianę, szukając w głowie inkantacji, które mogłyby pomóc ustabilizować pomieszczenie. Mogła spróbować wzmocnić materiał, z którego wzniesiono te ściany, lecz nim spróbowała rzucić zaklęcie, przez jej gardło przeszło rozpaczliwie wyszeptane imię córki. Tynk zaczął opadać, a Cassandra rzuciła się do progu, chcąc dopaść Lysę, ale nie zdążyła: sufit zawalił się jej na głowę, a ciemność zakryła wszystko; czuła już tylko ból.
Kiedy zacisnęła dłoń na gruzach, poczuła trawę; szczątki jej ścian walały się wokół, gdy na kolanach wspierała się na rękach, z wolna unosząc głowę, by rozejrzeć się po okolicy. Nie rozumiała, co się wydarzyło, ani gdzie się znalazła - z pewnością nie był to mroczny Nokturn, ale jarzębinowe drzewka mogły się znajdować właściwie wszędzie. I jej córka - gdzie była?
- Lysa - mimo bólu, otępiających obrażeń promieniujących bólem z każdego kawałka ciała, wsparła się na kolanie i zerwała na nogi, nie wypuszczając z drugiej ręki różdżki. Kurczowo zaciskała na niej dłoń, gdy dostrzegła mijającą ją sylwetkę dziewczynki; była za wysoka, za duża na Lysandrę, ale serce matki pozostało ślepe. - Lysa - wychrypiała, zrywając się i pędząc w kierunku małej, splecione w warkocz włosy wpadły pod dekolt nocnej szaty. Dopadła dziewczynkę, zaciskając palce na jej szczupłym ramieniu, nagłym ruchem szarpiąc ją w swoją stronę - ale to nie była Lysandra.
Cofnęła się, z wyraźnym strachem rozglądając się wokół; czy to był tylko sen? Zła mara, straszna wizja, kolejna i jedna z wielu? - Ja - Ja się pomyliłam, szukałam swojego dziecka. Ja - nie wiem, co powiedzieć. Ja - nic nie rozumiem. Jej twarz blada, na noc: świeża, pozbawiona makijażu, wyrażać musiała bezbrzeżny lęk i zagubienie. Przez ramię zamaszyście obejrzała się raz jeszcze na gruzy - ale nie było tam ciała siedmioletniej dziewczynki. - Jesteś tu sama? - Było ciemno, noc trwała; ile lat mogła mieć ta dziewczyna? Naście, przy dolnej granicy. Szaleństwo, popadała w szaleństwo. Może nie rozpoznawała własnej córki, może miała omamy, może to wszystko nie wydarzyło się naprawdę.
Nie rozumiała, co się działo. Sypialnia nagle się zatrzęsła - a jej myśli niemal odruchowo pomknęły do Umhry, coś się stało? Troll mógł być przyczyną zamieszania, ale przecież nigdy dotąd podobne rzeczy się nie działy. Wysunęła się spod koca, ubrana w białą koszulę nocną ściągniętą troczkiem na piersi; lekki materiał przelał się przez jej blade łydki. Odruchowo sięgnęła po różdżkę, cofając się pod ścianę, szukając w głowie inkantacji, które mogłyby pomóc ustabilizować pomieszczenie. Mogła spróbować wzmocnić materiał, z którego wzniesiono te ściany, lecz nim spróbowała rzucić zaklęcie, przez jej gardło przeszło rozpaczliwie wyszeptane imię córki. Tynk zaczął opadać, a Cassandra rzuciła się do progu, chcąc dopaść Lysę, ale nie zdążyła: sufit zawalił się jej na głowę, a ciemność zakryła wszystko; czuła już tylko ból.
Kiedy zacisnęła dłoń na gruzach, poczuła trawę; szczątki jej ścian walały się wokół, gdy na kolanach wspierała się na rękach, z wolna unosząc głowę, by rozejrzeć się po okolicy. Nie rozumiała, co się wydarzyło, ani gdzie się znalazła - z pewnością nie był to mroczny Nokturn, ale jarzębinowe drzewka mogły się znajdować właściwie wszędzie. I jej córka - gdzie była?
- Lysa - mimo bólu, otępiających obrażeń promieniujących bólem z każdego kawałka ciała, wsparła się na kolanie i zerwała na nogi, nie wypuszczając z drugiej ręki różdżki. Kurczowo zaciskała na niej dłoń, gdy dostrzegła mijającą ją sylwetkę dziewczynki; była za wysoka, za duża na Lysandrę, ale serce matki pozostało ślepe. - Lysa - wychrypiała, zrywając się i pędząc w kierunku małej, splecione w warkocz włosy wpadły pod dekolt nocnej szaty. Dopadła dziewczynkę, zaciskając palce na jej szczupłym ramieniu, nagłym ruchem szarpiąc ją w swoją stronę - ale to nie była Lysandra.
Cofnęła się, z wyraźnym strachem rozglądając się wokół; czy to był tylko sen? Zła mara, straszna wizja, kolejna i jedna z wielu? - Ja - Ja się pomyliłam, szukałam swojego dziecka. Ja - nie wiem, co powiedzieć. Ja - nic nie rozumiem. Jej twarz blada, na noc: świeża, pozbawiona makijażu, wyrażać musiała bezbrzeżny lęk i zagubienie. Przez ramię zamaszyście obejrzała się raz jeszcze na gruzy - ale nie było tam ciała siedmioletniej dziewczynki. - Jesteś tu sama? - Było ciemno, noc trwała; ile lat mogła mieć ta dziewczyna? Naście, przy dolnej granicy. Szaleństwo, popadała w szaleństwo. Może nie rozpoznawała własnej córki, może miała omamy, może to wszystko nie wydarzyło się naprawdę.
bo ty jesteś
prządką
prządką
To było… sama nie wiem. Ale niczym nie przypominało wyprawy na wrak statku, który odbyłam z Lottą. Może dlatego, że tam chociaż odrobinę wiedziałam czego się spodziewać. Tutaj… tutaj byłam kompletnie sama, a przed oczami nadal miałam martwe twarze przyjaciół i rodziny. Warga drgała mi lekko, samoistnie i nic nie mogłam na to poradzić. Ból roznosił się po ciele i w sumie nie pamiętam, żebym kiedyś taki czuła. Przez głowę przemknęła myśl, że do tego czasu udawało mi się względnie bezpiecznie iść przez życie… aż do dziś. Czułam też łzy pod powiekami, ale przecież nie pora na płacz była. Weasleye nie płakali, tylko znajdowali rozwiązanie. Nie stawali w miejscu czekając na ratunek, tylko sami ten ratunek nieśli.
Musiałam iść.
Wniosek sam wypłynął na powierzchnie. Iść, dotrzeć do jakiejś drogi, mieszkania, albo sklepu, tam zapytać o miejsce w którym jestem. I spróbować dostać się do domu. Do domu, w którym miałam nadzieję znaleźć Brendana. Nadal wszystko wydawało się zamazane, nie mogłam zrozumieć jak znalazłam się właśnie tutaj, a ciemność podsuwała zdecydowanie zbyt dużej wyobraźni i zlęknionemu sercu przeróżne scenariusze.
Najpierw usłyszałam szelest, ale zignorowałam go, przekonana, że to jedynie umysł płata mi figle. W głowie nadal kręciło się trochę, przez co każdy krok przychodził ciężko. Ale szłam na przód, a to było najważniejsze.
Podskoczyłam ze strachu, gdy na moim ramieniu zacisnęła się boleśnie dłoń. W pierwszym odruchu spróbowałam uwolnić rękę – na próżno. Odwróciłam głowę natrafiając na tęczówki kobiety, chyba błyszczał w nich strach. I to imię, szukała kogoś – ja też szukałam. Czułam jak strach oplata moje serce, a dłoń zaciska się mocniej na mojej różdżce, ale troska z jej spojrzenia, ona w jakiś sposób mnie przekonała. Pokręciłam lekko głową.
- Wygląda pani na zmartwioną, pani… - zacięła się, nie bardzo wiedząc jak skończyć. Spróbowała uniść leciutko w przepraszającym geście usta, ale wyszło to marnie. Spojrzałam na swoją rękę. Mogłabym spróbować się uwolnić przy pomocy magii, ale Bren jasno mówił, że nie powinnam jej używać bez nadzoru i jeśli już, to tylko w ostateczności. I w sumie nie chciałam zrobić tej kobiecie krzywdy – już pomijając to, że nawet nie wiedziałam, czy krzywdę bym zrobić umiała. Troska w jej spojrzeniu zdawała mi się przypominać tą maminą. – Szuka, pani tej.. Lysy? – zapytałam, ale zanim zdążyła mi odpowiedzieć dodałam – Ja brata szukam. – jakby w jakiś sposób mogło dodać jej to otuchy, albo pomóc w czymkolwiek. Rozejrzałam się dookoła, jakby mając nadzieję, że kolejne spojrzenie na okolice pomoże mi rozeznać się w sytuacji. Na próżno jednak. – Gdzie jesteśmy? – zapytałam starając się silić na spokój, chociaż pewnie moja twarz dawała jawne oznaki jego przeciwieństwa. Ale musiałam być silna – być silna i sobie poradzić. Nie pamiętam już kto mi mówił, że życie kiedyś zweryfikuje wszystko to, czego się uczyłam i jakoś nie mogłam się obyć wrażeniu, że właśnie to życie mi egzamin zrobić postanowiło. – Zazwyczaj jestem sama – mój brat ma dużo pracy. Przysnęłam nad tomem o skutkach źle rzuconych zaklęć leczniczych. Wiedziała pani, że jeśli w Mortiodentio zmieni się o na i, ale gest odpowiedni się wykona, to zamiast zęba wyrwać, zmusi się szczękę człowieka, by kolejny wyprodukowała? Ten zaś wypchnie jakiś stary, niekoniecznie… - przerwałam uświadamiając sobie, że znów niepotrzebnie teraz o takich rzeczach mówię. - ... przepraszam, czasem mnie tak ponosi. – przyznaję się bez bicia. Skup się, Neala, nie czas teraz na roztrząsanie liter w zaklęciu, które zęba usuwa. Na nic się ono teraz nie zda przecież. Krzywię się zaraz, bo nieważnie ruszam się i trochę czuję jak to potłuczone ramie daje o sobie znać. – Postanowiłam iść na północ. – dodaję jeszcze zachrypniętym lekko głosem, drży mi on też trochę i różdżkę nadal zaciskam w pogotowiu. – O tamta gwiazda ją wskazuje. – unoszę dłoń i wskazuję na nieśmiało prześwitującą przez chmury gwiazdę. Mam nadzieję, że nie pomyliłam jej z inną. To by był dopiero niefart. – Tam chcę znaleźć kogoś, kto powie mi gdzie jestem i wtedy znajdę sposób, żeby do domu wrócić. – przedstawiam swój plan. Dość logiczny mi się zdaje. Ciągle myślę – co zrobiłby Bren, ale wyobrażam sobie, że bez różdżki jest, żeby tej mojej używać tylko w ostateczności. Spoglądam więc na kobietę jakby pytając spojrzeniem, czy idzie razem ze mną i czy w ogóle: - Da pani radę iść? – pytam jeszcze na koniec, a potem milknę całkiem czekając na odpowiedź.
PZ: 80 | -30
Musiałam iść.
Wniosek sam wypłynął na powierzchnie. Iść, dotrzeć do jakiejś drogi, mieszkania, albo sklepu, tam zapytać o miejsce w którym jestem. I spróbować dostać się do domu. Do domu, w którym miałam nadzieję znaleźć Brendana. Nadal wszystko wydawało się zamazane, nie mogłam zrozumieć jak znalazłam się właśnie tutaj, a ciemność podsuwała zdecydowanie zbyt dużej wyobraźni i zlęknionemu sercu przeróżne scenariusze.
Najpierw usłyszałam szelest, ale zignorowałam go, przekonana, że to jedynie umysł płata mi figle. W głowie nadal kręciło się trochę, przez co każdy krok przychodził ciężko. Ale szłam na przód, a to było najważniejsze.
Podskoczyłam ze strachu, gdy na moim ramieniu zacisnęła się boleśnie dłoń. W pierwszym odruchu spróbowałam uwolnić rękę – na próżno. Odwróciłam głowę natrafiając na tęczówki kobiety, chyba błyszczał w nich strach. I to imię, szukała kogoś – ja też szukałam. Czułam jak strach oplata moje serce, a dłoń zaciska się mocniej na mojej różdżce, ale troska z jej spojrzenia, ona w jakiś sposób mnie przekonała. Pokręciłam lekko głową.
- Wygląda pani na zmartwioną, pani… - zacięła się, nie bardzo wiedząc jak skończyć. Spróbowała uniść leciutko w przepraszającym geście usta, ale wyszło to marnie. Spojrzałam na swoją rękę. Mogłabym spróbować się uwolnić przy pomocy magii, ale Bren jasno mówił, że nie powinnam jej używać bez nadzoru i jeśli już, to tylko w ostateczności. I w sumie nie chciałam zrobić tej kobiecie krzywdy – już pomijając to, że nawet nie wiedziałam, czy krzywdę bym zrobić umiała. Troska w jej spojrzeniu zdawała mi się przypominać tą maminą. – Szuka, pani tej.. Lysy? – zapytałam, ale zanim zdążyła mi odpowiedzieć dodałam – Ja brata szukam. – jakby w jakiś sposób mogło dodać jej to otuchy, albo pomóc w czymkolwiek. Rozejrzałam się dookoła, jakby mając nadzieję, że kolejne spojrzenie na okolice pomoże mi rozeznać się w sytuacji. Na próżno jednak. – Gdzie jesteśmy? – zapytałam starając się silić na spokój, chociaż pewnie moja twarz dawała jawne oznaki jego przeciwieństwa. Ale musiałam być silna – być silna i sobie poradzić. Nie pamiętam już kto mi mówił, że życie kiedyś zweryfikuje wszystko to, czego się uczyłam i jakoś nie mogłam się obyć wrażeniu, że właśnie to życie mi egzamin zrobić postanowiło. – Zazwyczaj jestem sama – mój brat ma dużo pracy. Przysnęłam nad tomem o skutkach źle rzuconych zaklęć leczniczych. Wiedziała pani, że jeśli w Mortiodentio zmieni się o na i, ale gest odpowiedni się wykona, to zamiast zęba wyrwać, zmusi się szczękę człowieka, by kolejny wyprodukowała? Ten zaś wypchnie jakiś stary, niekoniecznie… - przerwałam uświadamiając sobie, że znów niepotrzebnie teraz o takich rzeczach mówię. - ... przepraszam, czasem mnie tak ponosi. – przyznaję się bez bicia. Skup się, Neala, nie czas teraz na roztrząsanie liter w zaklęciu, które zęba usuwa. Na nic się ono teraz nie zda przecież. Krzywię się zaraz, bo nieważnie ruszam się i trochę czuję jak to potłuczone ramie daje o sobie znać. – Postanowiłam iść na północ. – dodaję jeszcze zachrypniętym lekko głosem, drży mi on też trochę i różdżkę nadal zaciskam w pogotowiu. – O tamta gwiazda ją wskazuje. – unoszę dłoń i wskazuję na nieśmiało prześwitującą przez chmury gwiazdę. Mam nadzieję, że nie pomyliłam jej z inną. To by był dopiero niefart. – Tam chcę znaleźć kogoś, kto powie mi gdzie jestem i wtedy znajdę sposób, żeby do domu wrócić. – przedstawiam swój plan. Dość logiczny mi się zdaje. Ciągle myślę – co zrobiłby Bren, ale wyobrażam sobie, że bez różdżki jest, żeby tej mojej używać tylko w ostateczności. Spoglądam więc na kobietę jakby pytając spojrzeniem, czy idzie razem ze mną i czy w ogóle: - Da pani radę iść? – pytam jeszcze na koniec, a potem milknę całkiem czekając na odpowiedź.
PZ: 80 | -30
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Przyglądała się jej twarzy, bladej, rozkosznie usypanej piegami. Ognistym włosom okalającym dziewczęce rysy twarzy. Zaszklonym oczom i drżącej wardze. Nagle, ni stąd ni zowąd, znalazła się w odległym od domu miejscu razem z zagubionym dzieckiem - tylko dzieckiem. Gdzieś łkała za nią matka, tak jak ona martwiła się teraz o Lysandrę. Zastanawiała się - czy kiedyś nie widziała już podobnych rysów. Całkiem niedawno, choć nie mogła sobie przypomnieć, gdzie - czyżby we śnie?
- ... Cassandro - weszła jej w słowo, miała na imię Cassandra, nazwiska zwykle nie używała. Podążając za jej spojrzeniem, rozluźniła uścisk na jej ręce; spokój epatujący od tej dzielnej dziewczynki wydawał się przywrócić jej trzeźwość myśli. - Przepraszam - szepnęła, cofając rękę i znów oglądając się przez ramię na szczątki własnej sypialni. Przede wszystkim - musiała się teraz spróbować uspokoić. Zebrać myśli, pomimo bólu piekącego całe jej ciało. Pochyliła się, powoli, odnajdując w trawie kilka sykli, które ledwie przed momentem leżały na szafce nocnej przy jej łóżku - była tego pewna, jeden z nich był ubrudzony leczniczą maścią. - To... to moja córka - odparła, sama nie wiedząc, czy bardziej zaskakiwała ją bezpośredniość dziewczynki, czy bardziej przerastała ją cała ta sytuacja. Dziewczynka wydawała się opanowana - ale uzdrowicielka nie potrafiła z tego nic pojąć. - Ty też... Ciebie też tutaj przeniosło? Nagle? - Wstała, otrzepując ze źdźbeł trawy i gałązek poły białej koszuli nocnej, losowi dziękując, że dzisiaj ją ubrała; znacznie częściej sypiała nago. - Uczysz się zaklęć leczniczych? - Spojrzała na nią z niemal ciepłem w zielonych oczach. Imponujące jak na tak młody wiek. - Musisz być zdolna, ja zaczęłam znacznie później niż ty. A dzisiaj potrafię bardzo dużo, jestem uzdrowicielką. - Znała zaklęcia, o których mówiła. Znała ich znacznie więcej. Uniosła wzrok za gestem dziewczyny, wypatrując północnej gwiazdy - po czym skinęła głową, zaradna mała miała całkowitą rację. To nie był głupi trop, idąc w jednym wyznaczonym kierunku - dokądś w końcu dojdzie. Mogła zamienić się w czarnego ptaka i stąd zniknąć, spróbować wrócić do domu szybciej - ale nie powinna zostawiać jej tutaj samej. - Poczekaj. Zrobimy coś z tymi obrażeniami, tak nam będzie łatwiej iść. - Ton jej głosu przypominał matczyny, nie ten czuły - a ten wydający polecenia. Każdemu krokowi towarzyszył ból sińców na jej ciele, a dziewczynka wcale nie wydawała się być w lepszym stanie. - Usiądź przy mnie i opowiedz, co cię boli, wyglądasz wystarczająco niewyraźnie - poprosiła, delikatnie - nie chcąc samej sobie sprawić bólu - uginając nogi, chcąc przysiąść na nich na wilgotnej od rosy trawie. - Najpierw zajmę się sobą, potem spróbuję pomóc tobie. - Właściwie, nawet wolałaby najpierw pomóc dziewczynce - ale wiedziała, że w im gorszym stanie się znajdowała, tym większa jawiła jej się szansa na to, żeby ją skrzywdzić zamiast jej pomóc. - Powiedz, kim jest twój brat? - Pytała mniej z ciekawości, bardziej - dla zatrzymania jej przy sobie; zacisnęła bladą dłoń na różdżce, kierując jej koniec na własne udo, lekkim ruchem odsłonięte do naga spod materiału spódnicy. Naprawdę powinna być wdzięczna losowi, że znalazła się tutaj z nastolatką. - Episkey Maxima - wypowiedziała inkantację, odnajdując sine ślady na bladej skórze - dziś nie pachniała miodem.
-30 do rzutu
- ... Cassandro - weszła jej w słowo, miała na imię Cassandra, nazwiska zwykle nie używała. Podążając za jej spojrzeniem, rozluźniła uścisk na jej ręce; spokój epatujący od tej dzielnej dziewczynki wydawał się przywrócić jej trzeźwość myśli. - Przepraszam - szepnęła, cofając rękę i znów oglądając się przez ramię na szczątki własnej sypialni. Przede wszystkim - musiała się teraz spróbować uspokoić. Zebrać myśli, pomimo bólu piekącego całe jej ciało. Pochyliła się, powoli, odnajdując w trawie kilka sykli, które ledwie przed momentem leżały na szafce nocnej przy jej łóżku - była tego pewna, jeden z nich był ubrudzony leczniczą maścią. - To... to moja córka - odparła, sama nie wiedząc, czy bardziej zaskakiwała ją bezpośredniość dziewczynki, czy bardziej przerastała ją cała ta sytuacja. Dziewczynka wydawała się opanowana - ale uzdrowicielka nie potrafiła z tego nic pojąć. - Ty też... Ciebie też tutaj przeniosło? Nagle? - Wstała, otrzepując ze źdźbeł trawy i gałązek poły białej koszuli nocnej, losowi dziękując, że dzisiaj ją ubrała; znacznie częściej sypiała nago. - Uczysz się zaklęć leczniczych? - Spojrzała na nią z niemal ciepłem w zielonych oczach. Imponujące jak na tak młody wiek. - Musisz być zdolna, ja zaczęłam znacznie później niż ty. A dzisiaj potrafię bardzo dużo, jestem uzdrowicielką. - Znała zaklęcia, o których mówiła. Znała ich znacznie więcej. Uniosła wzrok za gestem dziewczyny, wypatrując północnej gwiazdy - po czym skinęła głową, zaradna mała miała całkowitą rację. To nie był głupi trop, idąc w jednym wyznaczonym kierunku - dokądś w końcu dojdzie. Mogła zamienić się w czarnego ptaka i stąd zniknąć, spróbować wrócić do domu szybciej - ale nie powinna zostawiać jej tutaj samej. - Poczekaj. Zrobimy coś z tymi obrażeniami, tak nam będzie łatwiej iść. - Ton jej głosu przypominał matczyny, nie ten czuły - a ten wydający polecenia. Każdemu krokowi towarzyszył ból sińców na jej ciele, a dziewczynka wcale nie wydawała się być w lepszym stanie. - Usiądź przy mnie i opowiedz, co cię boli, wyglądasz wystarczająco niewyraźnie - poprosiła, delikatnie - nie chcąc samej sobie sprawić bólu - uginając nogi, chcąc przysiąść na nich na wilgotnej od rosy trawie. - Najpierw zajmę się sobą, potem spróbuję pomóc tobie. - Właściwie, nawet wolałaby najpierw pomóc dziewczynce - ale wiedziała, że w im gorszym stanie się znajdowała, tym większa jawiła jej się szansa na to, żeby ją skrzywdzić zamiast jej pomóc. - Powiedz, kim jest twój brat? - Pytała mniej z ciekawości, bardziej - dla zatrzymania jej przy sobie; zacisnęła bladą dłoń na różdżce, kierując jej koniec na własne udo, lekkim ruchem odsłonięte do naga spod materiału spódnicy. Naprawdę powinna być wdzięczna losowi, że znalazła się tutaj z nastolatką. - Episkey Maxima - wypowiedziała inkantację, odnajdując sine ślady na bladej skórze - dziś nie pachniała miodem.
-30 do rzutu
bo ty jesteś
prządką
prządką
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 30
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 30
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
No bolało mnie trochę wszystko. W sensie nie jakoś tragicznie, ale tak jak jeszcze nie bolało. Męczący to był ból i bolesny, trochę uginający nogi w kolanach i drgający wargą, ale byłam w stanie się na nogi dźwignąć, a skoro wstać byłam w stanie to i iść powinnam móc. Ale zatrzymano mnie, więc przestałam iść. Niebieskimi tęczówkami lustrując uważnie nieznajomą kobietę.
- Doprawdy perfekcyjne imię, melodyjne takie. – zachwyciłam się na chwilę rozmarzając się, jakbym to ja miała takie ładne i długie imię, nawet ból zdawał się zniknąć pod tym, jak sobie wyobrażałam, ze ludzie mogliby do mnie mówić Cassie, tak miło to brzmiało. A nie tylko Neala i Neala, skrócić się tego w żaden sposób nie dało, znaczy jedną literę zabrać można było, ale tak poza tym, to tyle. – To nic. – mówię zaraz, bo uważam, że te przeprosiny to zupełnie niepotrzebne są. Zrozumieć w stanie jestem że to ze zmartwienia, zwłaszcza, gdy już za chwilę tłumaczy, że ta Lysa, którą najpierw mnie nazwała to jej córka jest. – Oh… - wymyka się z moich ust. – też ma takie ładne i czarne włosy jak pani, pani Cassandro? – pytam z zaciekawianiem wypowiadając jej imię z przyjemnością. Chciałam czasem inne włosy mieć. W sensie, nie wstydziłam się moich, bo wtedy musiałabym się wstydzić tego kim jestem i skąd pochodzę. Ale zastanawiałam się, czy może z czarnymi by mi bardziej do twarzy było. Chociaż znów nie wiem też, czy czarny do piegów by pasował. Kiwam lekko głową, ale zaraz marszczę nos jakby coś mi się nie zgadzała. – W sumie nie wiem, czy nagle, pani Cassandro, bo przysnęło mi się, a obudziłam się tutaj obita i ze wspomnieniem strasznego koszmaru. Znaczy mam nadzieję, że to koszmar tylko był… – dodaję trochę niepewnie, bo w sumie pewności też nie mam, że wszystko to śniło mi się tylko. I już trochę wątpić zaczynam w to, co snem a co jawą jest. Może to teraz i tutaj też mi się śni tylko? Bo przecież to trochę takie niemożliwe znaleźć się niewidomo gdzie, nie wiadomo skąd. Wzruszam lekko ramionami. – Przeciętna dość, ale mam najlepszy nauczycieli. – posyłam jej słaby uśmiech, bo trochę, czuję na barkach to zmęczenie. – Znam kilku uzdrowicieli, ale sama nie wiem, czy chcę jednym z nich zostać. – przyznaję szczerze. Jeszcze nie wiem, co dalej zrobię ze sobą. Na razie muszę do domu dojść i sprawdzić czy z bratem moim w porządku wszystko jest. Zawahałam się jednak, gdy pani Cassandra zaproponowała żeby usiąść. Pokręciłam głową nadal stojąc spoglądając na nią z góry teraz już. W milczeniu obserwując jej kolejne gesty. – To nie jest dobry pomysł. – mówię cicho, ale wyraźnie. Już w domu nauczyłam się by mieć własne zdanie i wyrażać je bez obaw. Rozejrzałam się dokonała. – I ja i pani nie wiemy jak się tu znalazłyśmy, a to nie jest normalne. Nie wiemy też gdzie jesteśmy, a to dość niepokojące. Zatrzymanie się w jednym miejscu na dłużej może narazić nas, jeśli jesteśmy kogoś celem. – marszczę brwi – ale w sumie nie wiem, czemu ktoś chciałby nas za cel obrać. W sensie, mnie przynajmniej. – spoglądam w górę na niebo, rozglądam się raz jeszcze. Czuję jak pobolewa mnie ręka i noga i druga ręka i noga w sumie też, ale mogę nimi ruszać i to jest najważniejsze. Biorę głęboki wdech, a potem wydech. – Powietrze zdaje się jakieś inne. – mamroczę pod nosem, zdaje mi się rześkie, ale i trochę ciężkie – ale pewnie to moja wyobraźnia płata mi figle. – Jeśli może się pani ruszać, pani Cassandro, powinnyśmy iść – mnie trochę rzeczy boli, ale to nic, czego kuzyneczka nie wyleczy. A pani, pani Cassandro musi przecież Lysę znaleźć. – przypominam jej zawieszając na niej niebieskie spojrzenie, trochę zmęczone, trochę wystraszone, ale staram się dzielnie by pewność w nim biła. Wydaje mi się, że rację mam i z sensem gadam, ale może tak ją boli, że iść nie może? No wtedy to się problem mały może zrobić, ale przecież dwie jesteśmy, to jakoś sobie radę damy. – Ah, mój brat? Mój brat jest najdzielniejszym człowiekiem w Londynie, ma też największe serce, ale nie każdy potrafi to dostrzec. – uśmiecham się na wspomnienie Brendana. Na chwilę myśli zabierają mnie dalej, do naszego mieszkania. W końcu wyciągam dłoń do pani Cassandry, nocny wiatr rozwiewa rozpuszczone rude włosy.
- Doprawdy perfekcyjne imię, melodyjne takie. – zachwyciłam się na chwilę rozmarzając się, jakbym to ja miała takie ładne i długie imię, nawet ból zdawał się zniknąć pod tym, jak sobie wyobrażałam, ze ludzie mogliby do mnie mówić Cassie, tak miło to brzmiało. A nie tylko Neala i Neala, skrócić się tego w żaden sposób nie dało, znaczy jedną literę zabrać można było, ale tak poza tym, to tyle. – To nic. – mówię zaraz, bo uważam, że te przeprosiny to zupełnie niepotrzebne są. Zrozumieć w stanie jestem że to ze zmartwienia, zwłaszcza, gdy już za chwilę tłumaczy, że ta Lysa, którą najpierw mnie nazwała to jej córka jest. – Oh… - wymyka się z moich ust. – też ma takie ładne i czarne włosy jak pani, pani Cassandro? – pytam z zaciekawianiem wypowiadając jej imię z przyjemnością. Chciałam czasem inne włosy mieć. W sensie, nie wstydziłam się moich, bo wtedy musiałabym się wstydzić tego kim jestem i skąd pochodzę. Ale zastanawiałam się, czy może z czarnymi by mi bardziej do twarzy było. Chociaż znów nie wiem też, czy czarny do piegów by pasował. Kiwam lekko głową, ale zaraz marszczę nos jakby coś mi się nie zgadzała. – W sumie nie wiem, czy nagle, pani Cassandro, bo przysnęło mi się, a obudziłam się tutaj obita i ze wspomnieniem strasznego koszmaru. Znaczy mam nadzieję, że to koszmar tylko był… – dodaję trochę niepewnie, bo w sumie pewności też nie mam, że wszystko to śniło mi się tylko. I już trochę wątpić zaczynam w to, co snem a co jawą jest. Może to teraz i tutaj też mi się śni tylko? Bo przecież to trochę takie niemożliwe znaleźć się niewidomo gdzie, nie wiadomo skąd. Wzruszam lekko ramionami. – Przeciętna dość, ale mam najlepszy nauczycieli. – posyłam jej słaby uśmiech, bo trochę, czuję na barkach to zmęczenie. – Znam kilku uzdrowicieli, ale sama nie wiem, czy chcę jednym z nich zostać. – przyznaję szczerze. Jeszcze nie wiem, co dalej zrobię ze sobą. Na razie muszę do domu dojść i sprawdzić czy z bratem moim w porządku wszystko jest. Zawahałam się jednak, gdy pani Cassandra zaproponowała żeby usiąść. Pokręciłam głową nadal stojąc spoglądając na nią z góry teraz już. W milczeniu obserwując jej kolejne gesty. – To nie jest dobry pomysł. – mówię cicho, ale wyraźnie. Już w domu nauczyłam się by mieć własne zdanie i wyrażać je bez obaw. Rozejrzałam się dokonała. – I ja i pani nie wiemy jak się tu znalazłyśmy, a to nie jest normalne. Nie wiemy też gdzie jesteśmy, a to dość niepokojące. Zatrzymanie się w jednym miejscu na dłużej może narazić nas, jeśli jesteśmy kogoś celem. – marszczę brwi – ale w sumie nie wiem, czemu ktoś chciałby nas za cel obrać. W sensie, mnie przynajmniej. – spoglądam w górę na niebo, rozglądam się raz jeszcze. Czuję jak pobolewa mnie ręka i noga i druga ręka i noga w sumie też, ale mogę nimi ruszać i to jest najważniejsze. Biorę głęboki wdech, a potem wydech. – Powietrze zdaje się jakieś inne. – mamroczę pod nosem, zdaje mi się rześkie, ale i trochę ciężkie – ale pewnie to moja wyobraźnia płata mi figle. – Jeśli może się pani ruszać, pani Cassandro, powinnyśmy iść – mnie trochę rzeczy boli, ale to nic, czego kuzyneczka nie wyleczy. A pani, pani Cassandro musi przecież Lysę znaleźć. – przypominam jej zawieszając na niej niebieskie spojrzenie, trochę zmęczone, trochę wystraszone, ale staram się dzielnie by pewność w nim biła. Wydaje mi się, że rację mam i z sensem gadam, ale może tak ją boli, że iść nie może? No wtedy to się problem mały może zrobić, ale przecież dwie jesteśmy, to jakoś sobie radę damy. – Ah, mój brat? Mój brat jest najdzielniejszym człowiekiem w Londynie, ma też największe serce, ale nie każdy potrafi to dostrzec. – uśmiecham się na wspomnienie Brendana. Na chwilę myśli zabierają mnie dalej, do naszego mieszkania. W końcu wyciągam dłoń do pani Cassandry, nocny wiatr rozwiewa rozpuszczone rude włosy.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Uśmiechnęła się mimowolnie, kiedy pochwaliła brzmienie jej imienia, dziewczynka była urzekająca - niezmanierowana, zaradna i uprzejma. Niepodobna zupełnie do ludzi, których znała - zbyt optymistycznie odbierająca świat.
- Nie przedstawiłaś się - przypomniała jej, wciąż z uśmiechem, nie radosnym, mającym w sumie kroplę smutku - Cassandra inaczej uśmiechać się nie potrafiła, ale był to uśmiech, który rezerwowała wyłącznie dla swojej córki. - Jest do mnie bardzo podobna - dodała z cieniem nostalgii, rzeczywiście, miała tak samo krucze włosy i tak samo czarne życie; nie była z tego powodu do końca zadowolona. Wolałaby, żeby różniły się od siebie bardziej. - Wiesz - zagaiła w zamyśleniu, zatrzymując spojrzenie na jej skrzących błękitnych tęczówkach - trochę znam się na snach, zwłaszcza na tych złych. - Nie mijała się z prawdą, choć teorii wróżbiarstwa zaledwie liznęła - była prawdziwym jasnowidzem, miewała senne wizje i potrafiła je interpretować. Wiedziała, że opowieść nie wystarczy jej, żeby oddzielić marę od rzeczywistości, ale mogła chociaż spróbować odczytać z niej cokolwiek - widziała na to szansę dzięki gadatliwości dziewczynki. - Nie chcesz mi go opowiedzieć?
Uśmiech nie schodził jej z twarzy, nie zgadzała się z nią - była zdolna, musiała być. do tego skromna - piękne przymioty. - To trudna sztuka - pozwoliła sobie zauważyć, przemilczając fakt, że nie nauczano go w Hogwarcie. Skoro była tutaj - nie uczyła się w szkole, a Cassandra nie zwykła dociekać, dlaczego. Nie lubiła odpowiadać na podobne pytania. Nie lubiła też naciskać - więc i ten temat odpuściła. - Kim więc chciałabyś zostać? - Jeszcze nie wiesz. Jeszcze nie wiesz, że twoje decyzje dzisiaj nie muszą mieć wpływu na cokolwiek, co się z tobą stanie. Jeszcze nie wiesz, że świat nie jest kolorowy, a marzenia się nie spełniają. Jeszcze nie wiesz, że nie jesteś panią swojego losu, że idziesz ścieżką utkaną przez ślepy los. Mało jeszcze wiesz, ale ja nie jestem nikim, kto powinien cię uświadamiać. Skinęła głową, przyjmując jej zdanie - nie była przyzwyczajona do dzieci, które ich nie miały, a przecież miała do czynienia nie z dzieckiem, a nastolatką. Lysandra też lubiła postawić na swoim, była mądra - a miała tylko siedem lat. Piegowata też była mądra, we wszystkim co mówiła - miała rację. Ale Cassandra bała się nieznanego, tutaj otaczała ich cisza - podczas gdy nie miały pojęcia, co będzie na nie czyhać za rogiem. Nie była biegła w zaklęciach, mogła bez trudu uciec, zamieniając się w czarnego ptaka, o ile tylko nie pokonają ją nerwy. Nie obroni dziewczynki przed niczym. Jeśli miały iść do przodu - musiały mieć na to siły.
- Jesteś bardzo odważna - pochwaliła ją, wciąż z uśmiechem - choć teraz mógł się wydać nieco bardziej zadziorny. - Ale ja się stąd nigdzie nie ruszam, a ty nie chcesz pójść przed siebie sama i poraniona, prawda? - We dwie były bezpieczniejsze, to nie ulegało najmniejszym wątpliwościom; rany osłabiały dziewczynkę. Potrzebowała szybkiej pomocy. - Nie martw się, wiewiórko, cienie są po naszej stronie - dodała z przekonaniem, bo wierzyła, że wszystko najgorsze, co mieszkało w Londynie: nie chciało zrobić jej krzywdy. Gdzie jesteś, Ramsey? Te moce były niecodzienne. Niepokojące. Bała się ich, oczywiście, ale nie chciała tego strachu przelewać na towarzyszkę. - Tutaj nie ma ani mojej córki ani twojego brata - dodała z przekonaniem, bo nie wyglądało na to, żeby mogło być inaczej. Nieopodal leżały szczątki jej sypialni - tylko sypialni, nie widziała wśród nich drobiazgów z żadnego innego pokoju. A skoro przeniosła się tu razem ze szczątkami - Lysa albo powinna znajdować się niedaleko, albo nie było jej tutaj wcale. - Powietrze pachnie katastrofą - przyznała rację dziewczynce, w skupieniu rozglądając się wokół; to dziwne. Jej trzecie oko nic jej nie podpowiadało. Zaklęła cicho, jej zaklęcie się nie udało; była zmęczona i nerwowa, a światło księżyca było zbyt blade. Uniosła kolano wyżej, biała spódnica koszuli nocnej spłynęła, odsłaniając większy skrawek białej skóry, niezmordowanie - Cassandra przyłożyła doń różdżkę, szepcząc inktantacje:
- Episkey Maxima - wolną dłonią chwytając wyciągniętą dłoń dziewczynki, delikatnie, żeby przyciągnąć ją do siebie bliżej. Nie wypuści jej stąd w takim stanie. - Nie wiem gdzie jest moja córka - dodała, spozierając na nią z dołu, siedząc na wilgotnej trawie. - Ale jeśli ktoś trafi na nią tak jak ja na ciebie, wolałabym, żeby opatrzył jej rany.
- Nie przedstawiłaś się - przypomniała jej, wciąż z uśmiechem, nie radosnym, mającym w sumie kroplę smutku - Cassandra inaczej uśmiechać się nie potrafiła, ale był to uśmiech, który rezerwowała wyłącznie dla swojej córki. - Jest do mnie bardzo podobna - dodała z cieniem nostalgii, rzeczywiście, miała tak samo krucze włosy i tak samo czarne życie; nie była z tego powodu do końca zadowolona. Wolałaby, żeby różniły się od siebie bardziej. - Wiesz - zagaiła w zamyśleniu, zatrzymując spojrzenie na jej skrzących błękitnych tęczówkach - trochę znam się na snach, zwłaszcza na tych złych. - Nie mijała się z prawdą, choć teorii wróżbiarstwa zaledwie liznęła - była prawdziwym jasnowidzem, miewała senne wizje i potrafiła je interpretować. Wiedziała, że opowieść nie wystarczy jej, żeby oddzielić marę od rzeczywistości, ale mogła chociaż spróbować odczytać z niej cokolwiek - widziała na to szansę dzięki gadatliwości dziewczynki. - Nie chcesz mi go opowiedzieć?
Uśmiech nie schodził jej z twarzy, nie zgadzała się z nią - była zdolna, musiała być. do tego skromna - piękne przymioty. - To trudna sztuka - pozwoliła sobie zauważyć, przemilczając fakt, że nie nauczano go w Hogwarcie. Skoro była tutaj - nie uczyła się w szkole, a Cassandra nie zwykła dociekać, dlaczego. Nie lubiła odpowiadać na podobne pytania. Nie lubiła też naciskać - więc i ten temat odpuściła. - Kim więc chciałabyś zostać? - Jeszcze nie wiesz. Jeszcze nie wiesz, że twoje decyzje dzisiaj nie muszą mieć wpływu na cokolwiek, co się z tobą stanie. Jeszcze nie wiesz, że świat nie jest kolorowy, a marzenia się nie spełniają. Jeszcze nie wiesz, że nie jesteś panią swojego losu, że idziesz ścieżką utkaną przez ślepy los. Mało jeszcze wiesz, ale ja nie jestem nikim, kto powinien cię uświadamiać. Skinęła głową, przyjmując jej zdanie - nie była przyzwyczajona do dzieci, które ich nie miały, a przecież miała do czynienia nie z dzieckiem, a nastolatką. Lysandra też lubiła postawić na swoim, była mądra - a miała tylko siedem lat. Piegowata też była mądra, we wszystkim co mówiła - miała rację. Ale Cassandra bała się nieznanego, tutaj otaczała ich cisza - podczas gdy nie miały pojęcia, co będzie na nie czyhać za rogiem. Nie była biegła w zaklęciach, mogła bez trudu uciec, zamieniając się w czarnego ptaka, o ile tylko nie pokonają ją nerwy. Nie obroni dziewczynki przed niczym. Jeśli miały iść do przodu - musiały mieć na to siły.
- Jesteś bardzo odważna - pochwaliła ją, wciąż z uśmiechem - choć teraz mógł się wydać nieco bardziej zadziorny. - Ale ja się stąd nigdzie nie ruszam, a ty nie chcesz pójść przed siebie sama i poraniona, prawda? - We dwie były bezpieczniejsze, to nie ulegało najmniejszym wątpliwościom; rany osłabiały dziewczynkę. Potrzebowała szybkiej pomocy. - Nie martw się, wiewiórko, cienie są po naszej stronie - dodała z przekonaniem, bo wierzyła, że wszystko najgorsze, co mieszkało w Londynie: nie chciało zrobić jej krzywdy. Gdzie jesteś, Ramsey? Te moce były niecodzienne. Niepokojące. Bała się ich, oczywiście, ale nie chciała tego strachu przelewać na towarzyszkę. - Tutaj nie ma ani mojej córki ani twojego brata - dodała z przekonaniem, bo nie wyglądało na to, żeby mogło być inaczej. Nieopodal leżały szczątki jej sypialni - tylko sypialni, nie widziała wśród nich drobiazgów z żadnego innego pokoju. A skoro przeniosła się tu razem ze szczątkami - Lysa albo powinna znajdować się niedaleko, albo nie było jej tutaj wcale. - Powietrze pachnie katastrofą - przyznała rację dziewczynce, w skupieniu rozglądając się wokół; to dziwne. Jej trzecie oko nic jej nie podpowiadało. Zaklęła cicho, jej zaklęcie się nie udało; była zmęczona i nerwowa, a światło księżyca było zbyt blade. Uniosła kolano wyżej, biała spódnica koszuli nocnej spłynęła, odsłaniając większy skrawek białej skóry, niezmordowanie - Cassandra przyłożyła doń różdżkę, szepcząc inktantacje:
- Episkey Maxima - wolną dłonią chwytając wyciągniętą dłoń dziewczynki, delikatnie, żeby przyciągnąć ją do siebie bliżej. Nie wypuści jej stąd w takim stanie. - Nie wiem gdzie jest moja córka - dodała, spozierając na nią z dołu, siedząc na wilgotnej trawie. - Ale jeśli ktoś trafi na nią tak jak ja na ciebie, wolałabym, żeby opatrzył jej rany.
bo ty jesteś
prządką
prządką
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 71
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 71
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Zamrugałam kilka razy gdy z ust pani Cassandry padło stwierdzenie. Nie przedstawiłam się? Możliwe, że w tym wszystkim zapomniałam o tym. Otworzyłam usta, ale zaraz je przymknęłam marszcząc lekko nos, sprawiając, że położenie piegów na mojej twarzy zmieniło się. Znów zaczęłam zastanawiać się, co zrobiłby by Brendan. No bo, z jednej strony pani Cassandra zdawała się budzić moje zaufanie, ale znów z drugiej, nie znałam jej prawie wcale. No i Brendan mówił, żeby pilnować siebie i nie ufać wszystkim, ale znów też mówił – a ja sama tak czułam w sercu – że wstydzić się naszego nazwiska to niedobra i nieodpowiednia rzecz jest. I tak chwila przeciągnęła się trochę, gdy rozmyślałam nad tym wszystkim, ale w końcu postanowiłam słuchać tego, co dusza mi mówi, a dusza wypowiadała zawsze to tak:
- Neala. – zadecydowałam w końcu, spoglądając na panią Cassandre. – Neala Weasley. – uniosłam podbródek dumnie, żeby wiedziała – jeśli w ogóle znała nazwisko moje, przecież nie każdy musiał je znać – że się go nie wstydzę, a wręcz przeciwnie, dumna jestem że nosić je mogę. Zmierzyłam uważnym spojrzeniem uzdrowicielkę, próbując wyobrazić sobie jej córkę. Westchnęłam lekko. – Też mi mówią, że mamę przypominam. – spojrzałam w górę na gwiazdy skupiając na jednej z nich wzrok. – Mam nadzieję, że szczere to słowa są – moja mama była bardzo dobrą kobietą. – opuściłam głowę na powrót zawieszając spojrzenie na pani Cassandrze. – Przynajmniej z tego, co pamiętam. – dodaję jeszcze. Wspomnienia już zdążyły wyblaknąć trochę, ale wiedziałam, że pamiętać ją będę zawsze. Brendan też sądził, że mamę mu przypominam czasem. A jak on tak mówił i sądził, to prawda w tym przecież musiała być, prawda?
Gdy dotarła do mnie propozycja znów zmarszczyłam lekko czoło. Właściwie to sen był – choć mało przyjemny. Unoszę dłoń i z lekkim zakłopotaniem drapię się po szyi. W końcu wzdycham lekko.
- Śmierć widziałam w tym śnie, pani Cassandro. – zaczynam spokojnie, ale ten spokój to tylko pozorny jest, bo nadal martwię się, że to nie tylko sen a więcej coś. - Śmierć moich przyjaciół - mojej rodziny. Martwe, pogodne twarze, rozerwane na strzępy ciała przez niewidzialny wybuch. A po środku tego wybuchu byłam ja. – zmarszczyłam lekko oczy próbując przypomnieć sobie resztę. – A potem się obejrzałam i nie było już nic, tylko zewsząd otaczająca czerń. Nicość, która ostatecznie mnie zmiażdżyła. – wzruszyłam lekko ramionami, ale też wzdrygnęłam się, jakby próbując zrzucić z ramion tą nieprzyjemną marę, o której i tak co chwila myślałam. I powiedzenie tego wcale i w żaden sposób mi nie pomogło.
W sumie zmiana tematu była mi na rękę, ale pytanie samo w sobie nie było trudne. Uniosłam palec wolnej lewej dłoni i znów spojrzałam w niebo mocno dumając nad tym, kim chciałabym być. I znów minęła minuta, a potem kolejna, gdy tak próbowałam w tym nieznanym miejscu, z ta prawie nieznaną kobietą, znaleźć dla siebie miejsce. Mogłabym zostać uzdrowicielem jak kuzyneczka Margaux i kuzyneczka Poppy, pomagałabym ludziom lecząc ich, mogłabym też zostać nauczycielką – choć nie wiedziałam czego, na pewno nie eliksirów – pomagałabym wtedy ucząc innych przydatnych rzeczy, mogłabym spróbować być aurorem, jak Brendan i jak kuzyn Garry i jak pan Lis, wtedy też bym pomagała, tym co sami nie są w stanie o siebie zadbać i tak przechodziłam przez różne zawody, nie tylko te z których kogoś znałam marszcząc przy tym czoło gdy tak poszukiwałam tej odpowiedzi. I w końcu znalazłam ją, choć nie wiedziałam, czy pani Cassandra zrozumie o co mi chodzi.
- Mogłabym i nikim zostać. – powiedziałam swobodnie, spokojnie, ale też jednocześnie z mocą i pewnością. – O ile ten nikt, będzie komuś potrzebny. – skinęłam jeszcze zadowolona głową uśmiechając się lekko. Ale kolejne słowa pani Cassandry sprawiły, że uniosłam lekko brwi zdziwiona. Trochę nie rozumiałam, czemu ludzie uważali, że jestem odważna, skoro sama się taka nie czułam, ale przypomniały mi się też słowa kuzyneczki, te ze szklarni, gdy rozmawiałyśmy o odwadze. Że ona nie tylko polega na stawianiu czoła przeciwnościom, które los nam stawia na drodze, ale też chodzi w niej o to, żeby nie bać się nowych dróg szukać i szlaków nowych. A ja potrzebowałam jakiejś drogi nowej chyba, bo ten mój plan co to go obmyśliłam, chyba nie do końca panią Cassandre przekonał, bo za dłoń mnie złapała, by w miejscu zatrzymać. Mogłabym iść sama, pewnie że bym mogła, ale było trochę ciemno i strasznie - mając kogoś u boku jakoś raźniej było. Zmierzyłam poważnym i uważnym spojrzeniem uzdrowicielkę zastanawiając się nad swoimi dalszymi decyzjami. Skrzywiłam się też na tę wiewiórkę, ale tylko na chwilę po czym westchnęłam lekko.
- Więcej lat pani żyje, pani Cassandro. Więc też zakładam, że i wiedze większą pani posiada jak i mądrość, która z życia płynie. – zaczęłam naprawdę poważnie, rozejrzałam się jeszcze raz dookoła. Wciągnęłam mocno powietrze w nozdrza, żeby zapamiętać na przyszłość jak pachnie katastrowa. Trochę też mnie zaniepokoiły te cienie po naszej stronie, ale postanowiłam zaufać tej kobiecie o strasznie smutnym spojrzeniu. – Więc dobrze, opatrzmy najpierw rany, obie. – postawiłam własne warunki. – Ale szczerze ostrzegam, że jeszcze dobrze wszystkiego nie umiem. – powiedziałam unosząc różdżkę i biorąc wdech. – Logicznym mi się zdaje, by najpierw panią uleczyć, pani Cassandro. Bo pani umie więcej, więc i więcej może. – podzieliłam się opiniom, szukając w jej oczach zgody i gdy już ją dostałam, jeszcze jeden wdech wzięłam. Klęknęłam obok, odnajdując ranę na jej ciele i wskazałam na nią różdżką. – Episkey – zażądałam od różdżki i choć trochę mnie bolało wiele rzeczy i też w sumie sytuacja trochę nietypowa, dziwaczna i straszna była, to jakoś poradzić nic nie mogłam, że znajome podniecie się u mnie podnieciło, bo możność do rzucenia zaklęcia przyszła.
mam -30 do kości, więc w sumie to muszę jakieś 58 rzucić
- Neala. – zadecydowałam w końcu, spoglądając na panią Cassandre. – Neala Weasley. – uniosłam podbródek dumnie, żeby wiedziała – jeśli w ogóle znała nazwisko moje, przecież nie każdy musiał je znać – że się go nie wstydzę, a wręcz przeciwnie, dumna jestem że nosić je mogę. Zmierzyłam uważnym spojrzeniem uzdrowicielkę, próbując wyobrazić sobie jej córkę. Westchnęłam lekko. – Też mi mówią, że mamę przypominam. – spojrzałam w górę na gwiazdy skupiając na jednej z nich wzrok. – Mam nadzieję, że szczere to słowa są – moja mama była bardzo dobrą kobietą. – opuściłam głowę na powrót zawieszając spojrzenie na pani Cassandrze. – Przynajmniej z tego, co pamiętam. – dodaję jeszcze. Wspomnienia już zdążyły wyblaknąć trochę, ale wiedziałam, że pamiętać ją będę zawsze. Brendan też sądził, że mamę mu przypominam czasem. A jak on tak mówił i sądził, to prawda w tym przecież musiała być, prawda?
Gdy dotarła do mnie propozycja znów zmarszczyłam lekko czoło. Właściwie to sen był – choć mało przyjemny. Unoszę dłoń i z lekkim zakłopotaniem drapię się po szyi. W końcu wzdycham lekko.
- Śmierć widziałam w tym śnie, pani Cassandro. – zaczynam spokojnie, ale ten spokój to tylko pozorny jest, bo nadal martwię się, że to nie tylko sen a więcej coś. - Śmierć moich przyjaciół - mojej rodziny. Martwe, pogodne twarze, rozerwane na strzępy ciała przez niewidzialny wybuch. A po środku tego wybuchu byłam ja. – zmarszczyłam lekko oczy próbując przypomnieć sobie resztę. – A potem się obejrzałam i nie było już nic, tylko zewsząd otaczająca czerń. Nicość, która ostatecznie mnie zmiażdżyła. – wzruszyłam lekko ramionami, ale też wzdrygnęłam się, jakby próbując zrzucić z ramion tą nieprzyjemną marę, o której i tak co chwila myślałam. I powiedzenie tego wcale i w żaden sposób mi nie pomogło.
W sumie zmiana tematu była mi na rękę, ale pytanie samo w sobie nie było trudne. Uniosłam palec wolnej lewej dłoni i znów spojrzałam w niebo mocno dumając nad tym, kim chciałabym być. I znów minęła minuta, a potem kolejna, gdy tak próbowałam w tym nieznanym miejscu, z ta prawie nieznaną kobietą, znaleźć dla siebie miejsce. Mogłabym zostać uzdrowicielem jak kuzyneczka Margaux i kuzyneczka Poppy, pomagałabym ludziom lecząc ich, mogłabym też zostać nauczycielką – choć nie wiedziałam czego, na pewno nie eliksirów – pomagałabym wtedy ucząc innych przydatnych rzeczy, mogłabym spróbować być aurorem, jak Brendan i jak kuzyn Garry i jak pan Lis, wtedy też bym pomagała, tym co sami nie są w stanie o siebie zadbać i tak przechodziłam przez różne zawody, nie tylko te z których kogoś znałam marszcząc przy tym czoło gdy tak poszukiwałam tej odpowiedzi. I w końcu znalazłam ją, choć nie wiedziałam, czy pani Cassandra zrozumie o co mi chodzi.
- Mogłabym i nikim zostać. – powiedziałam swobodnie, spokojnie, ale też jednocześnie z mocą i pewnością. – O ile ten nikt, będzie komuś potrzebny. – skinęłam jeszcze zadowolona głową uśmiechając się lekko. Ale kolejne słowa pani Cassandry sprawiły, że uniosłam lekko brwi zdziwiona. Trochę nie rozumiałam, czemu ludzie uważali, że jestem odważna, skoro sama się taka nie czułam, ale przypomniały mi się też słowa kuzyneczki, te ze szklarni, gdy rozmawiałyśmy o odwadze. Że ona nie tylko polega na stawianiu czoła przeciwnościom, które los nam stawia na drodze, ale też chodzi w niej o to, żeby nie bać się nowych dróg szukać i szlaków nowych. A ja potrzebowałam jakiejś drogi nowej chyba, bo ten mój plan co to go obmyśliłam, chyba nie do końca panią Cassandre przekonał, bo za dłoń mnie złapała, by w miejscu zatrzymać. Mogłabym iść sama, pewnie że bym mogła, ale było trochę ciemno i strasznie - mając kogoś u boku jakoś raźniej było. Zmierzyłam poważnym i uważnym spojrzeniem uzdrowicielkę zastanawiając się nad swoimi dalszymi decyzjami. Skrzywiłam się też na tę wiewiórkę, ale tylko na chwilę po czym westchnęłam lekko.
- Więcej lat pani żyje, pani Cassandro. Więc też zakładam, że i wiedze większą pani posiada jak i mądrość, która z życia płynie. – zaczęłam naprawdę poważnie, rozejrzałam się jeszcze raz dookoła. Wciągnęłam mocno powietrze w nozdrza, żeby zapamiętać na przyszłość jak pachnie katastrowa. Trochę też mnie zaniepokoiły te cienie po naszej stronie, ale postanowiłam zaufać tej kobiecie o strasznie smutnym spojrzeniu. – Więc dobrze, opatrzmy najpierw rany, obie. – postawiłam własne warunki. – Ale szczerze ostrzegam, że jeszcze dobrze wszystkiego nie umiem. – powiedziałam unosząc różdżkę i biorąc wdech. – Logicznym mi się zdaje, by najpierw panią uleczyć, pani Cassandro. Bo pani umie więcej, więc i więcej może. – podzieliłam się opiniom, szukając w jej oczach zgody i gdy już ją dostałam, jeszcze jeden wdech wzięłam. Klęknęłam obok, odnajdując ranę na jej ciele i wskazałam na nią różdżką. – Episkey – zażądałam od różdżki i choć trochę mnie bolało wiele rzeczy i też w sumie sytuacja trochę nietypowa, dziwaczna i straszna była, to jakoś poradzić nic nie mogłam, że znajome podniecie się u mnie podnieciło, bo możność do rzucenia zaklęcia przyszła.
mam -30 do kości, więc w sumie to muszę jakieś 58 rzucić
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Neala Weasley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 35
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 35
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
139/200, kara -15
Sińce na jej udzie zaczynały się zasklepiać; dobrze, znały się znacznie mniej dotkliwe, a barwy na skórze jej nogi znów przybrały bladych barw, biel zmyła fiolety i szmaragdy ubitego ciała. Przeraziło ją jedynie to, co wydarzyło się krótko po wypowiedzeniu inkantacji: w bladym świetle księżyca dostrzegła, że jej ręka zaczęła nabiegać sinizną, poczuła w ustach smak krwi, a niewielka strużka popłynęła z nosa przez blade, spierzchnięte usta; przyłożyła dłoń, zmywając krew - przez moment przyglądając się jej z bladym strachem, dopiero po chwili przykładając wierzch dłoni również do zębów, upewniając się, czy zbierze w ten sposób krew na dłoń. Zebrała. Rozpoznała objawy sinicy bez żadnego trudu, była uzdrowicielką, widywała już czarodziejów cierpiących na podobną przypadłość, ale sama nie sięgała przecież po czarną magię. Korzystała z magii leczniczej - co tu się działo? Te dziwne moce, które zburzyły jej sypialnię, które wyrzuciły ją aż tutaj, które zaburzały działanie magii... jak mroczne mogło być ich źródło? Pokręciła głową, bezwiednie, z niedowierzaniem, a jej myśli od razu pomknęły do trzech sylwetek z mrocznym znakiem wymalowanym na przedramionach: czego dotyczyła ich wielka sprawa? ... co głupiego zrobili tej nocy? Przyłożyła nagie przedramię do nosa, to tylko trochę krwi, wiedziała, że to zaraz przyjdzie. Na krótki moment się zapomniała, nie chciała panikować przy dziecku - Neala, jak się przedstawiła, wydawała się już dojrzałą panienką, ale Cassandra była matką, a serce matki trudno oszukać.
- Spotkałam niedawno twoją krewną - odparła z drgającym na ustach zaskoczeniem, choć wiedziała, że najprawdopodobniej nawet się nie znały. Samantha została wypędzona od Weasleyów - Cassandra nawet nie wiedziała za co i prawdopodobnie wolała dalej nie wiedzieć. - Nie darowałaby mi, gdybym puściła cię do domu poobijaną - dodała, choć gdyby ktokolwiek wiedział, o kim mówiła Cassandra, zapewne odczytałby to jako groźbę: wątpiła, żeby te dwie dziewczyny się ze sobą dogadały. Ale ją - nieszczególnie to interesowało, jej intencje były szczere. Cokolwiek się wydarzyło: dotknęło również tę małą. Uśmiechnęła się, najcieplej jak potrafiła, wnioskując z jej słów, że matki nie miała i nagle przeszła ją groza, że jeśli nie uda jej się wrócić do domu, że jeśli nie odnajdzie się w otaczającym ich gąszczu krzewów, być może jej dziecko będzie powtarzać tę samą frazę. Nie. Nie mogła na to pozwolić. - Mamy zawsze są dobrymi kobietami - odparła spokojnie, wypierając z pamięci obraz własnej - nigdy jej nie lubiła. To nie miało teraz znaczenia, a dziewczynka wcale nie musiała o tym wiedzieć.
Wsłuchiwała się w wizję śmierci z rosnącym niepokojem. Koszmar, wibrująca w powietrzu czarna magia, dziwna przepowiednia, czy coś jeszcze mogło wyglądać gorzej? Odjęła rękę, krwista smuga na przedramieniu wydawała się aż zanadto dosadna.
- Po tym, przeniosłaś się tutaj? - Czy to mogła być rzeczywistość? Jeśli tak, Lysandra mogła już być martwa. - Musimy dotrzeć do ludzi, rzucą cień światła na to, co wydarzyło się tej nocy. To wszystko jest bardzo dziwne, Nealo Weasley. - Dziwniejsze, niż cokolwiek dotąd się stało. Westchnęła cicho, nie potrafiła jej powiedzieć więcej - choć bardzo by tego chciała. Uśmiechnęła się jakby cieplej, słysząc marzenia dziewczynki - to był bardzo ładny zwrot. Ktoś mógłby powiedzieć, że ckliwy i naiwny, ale Cassandra była nikim, który żył i chciał żyć tylko dlatego, że był potrzebny małej Lysie. Czuła od tej dziewczynki mądrość, której nie czuła od wielu dorosłych - a żadnej innej cechy nie ceniła u ludzi, zwłaszcza kobiet, równie mocno.
- Mądra też jesteś - pozwoliła więc sobie zauważyć, pomimo skromności, jaką się wykazała, wypierając zapewnienia o jej odwadze. Bardzo ciekawe połączenie cech, nie będziesz nigdy nikim, Nealo Weasley. Skinęła lekko głową, wciąż rozbawiona, na stawiane przez Nealę warunki, nie miała zamiaru oponować: chętnie popatrzy, jak dziewczynka podejmuje próby rzucania zaklęć, a może nawet - skoryguje błędy. To nie była prosta dziedzina magii, ale ruchy dziewczynki były sprawne i poprawne, pokręciła lekko głową. - Artykułujesz zbyt mocno - podpowiedziała, nie pouczeniem, nie przemądrzałym komentarzem, cierpliwie, jak do własnego dziecka. - Spróbuj ciszej i wolniej, spokojniej. - Uchwyciła znów jej rękę, dłoń, zaciskając ją we własną; koszmar musiał mocno się na niej odbić. Zaleczywszy pobieżnie własne sińce, czuła się już na siłach, żeby próbować zająć się duszą dziewczynki. Potrzebowała odpoczynku, potrzebowała się rozluźnić. Kątem oka, z obawą, dostrzegła strużkę krwi pod jej nosem - dokłądnie jak u siebie przed momentem. Nie dostrzegała jednak innych objawów sinicy, a dokładnie przyjrzała się jej przedramieniu. Była tak osłabiona - czy to efekt karpyśnej tej nocy magii? - Subsisto Dolorem Horribilis - szepnęła.
Sińce na jej udzie zaczynały się zasklepiać; dobrze, znały się znacznie mniej dotkliwe, a barwy na skórze jej nogi znów przybrały bladych barw, biel zmyła fiolety i szmaragdy ubitego ciała. Przeraziło ją jedynie to, co wydarzyło się krótko po wypowiedzeniu inkantacji: w bladym świetle księżyca dostrzegła, że jej ręka zaczęła nabiegać sinizną, poczuła w ustach smak krwi, a niewielka strużka popłynęła z nosa przez blade, spierzchnięte usta; przyłożyła dłoń, zmywając krew - przez moment przyglądając się jej z bladym strachem, dopiero po chwili przykładając wierzch dłoni również do zębów, upewniając się, czy zbierze w ten sposób krew na dłoń. Zebrała. Rozpoznała objawy sinicy bez żadnego trudu, była uzdrowicielką, widywała już czarodziejów cierpiących na podobną przypadłość, ale sama nie sięgała przecież po czarną magię. Korzystała z magii leczniczej - co tu się działo? Te dziwne moce, które zburzyły jej sypialnię, które wyrzuciły ją aż tutaj, które zaburzały działanie magii... jak mroczne mogło być ich źródło? Pokręciła głową, bezwiednie, z niedowierzaniem, a jej myśli od razu pomknęły do trzech sylwetek z mrocznym znakiem wymalowanym na przedramionach: czego dotyczyła ich wielka sprawa? ... co głupiego zrobili tej nocy? Przyłożyła nagie przedramię do nosa, to tylko trochę krwi, wiedziała, że to zaraz przyjdzie. Na krótki moment się zapomniała, nie chciała panikować przy dziecku - Neala, jak się przedstawiła, wydawała się już dojrzałą panienką, ale Cassandra była matką, a serce matki trudno oszukać.
- Spotkałam niedawno twoją krewną - odparła z drgającym na ustach zaskoczeniem, choć wiedziała, że najprawdopodobniej nawet się nie znały. Samantha została wypędzona od Weasleyów - Cassandra nawet nie wiedziała za co i prawdopodobnie wolała dalej nie wiedzieć. - Nie darowałaby mi, gdybym puściła cię do domu poobijaną - dodała, choć gdyby ktokolwiek wiedział, o kim mówiła Cassandra, zapewne odczytałby to jako groźbę: wątpiła, żeby te dwie dziewczyny się ze sobą dogadały. Ale ją - nieszczególnie to interesowało, jej intencje były szczere. Cokolwiek się wydarzyło: dotknęło również tę małą. Uśmiechnęła się, najcieplej jak potrafiła, wnioskując z jej słów, że matki nie miała i nagle przeszła ją groza, że jeśli nie uda jej się wrócić do domu, że jeśli nie odnajdzie się w otaczającym ich gąszczu krzewów, być może jej dziecko będzie powtarzać tę samą frazę. Nie. Nie mogła na to pozwolić. - Mamy zawsze są dobrymi kobietami - odparła spokojnie, wypierając z pamięci obraz własnej - nigdy jej nie lubiła. To nie miało teraz znaczenia, a dziewczynka wcale nie musiała o tym wiedzieć.
Wsłuchiwała się w wizję śmierci z rosnącym niepokojem. Koszmar, wibrująca w powietrzu czarna magia, dziwna przepowiednia, czy coś jeszcze mogło wyglądać gorzej? Odjęła rękę, krwista smuga na przedramieniu wydawała się aż zanadto dosadna.
- Po tym, przeniosłaś się tutaj? - Czy to mogła być rzeczywistość? Jeśli tak, Lysandra mogła już być martwa. - Musimy dotrzeć do ludzi, rzucą cień światła na to, co wydarzyło się tej nocy. To wszystko jest bardzo dziwne, Nealo Weasley. - Dziwniejsze, niż cokolwiek dotąd się stało. Westchnęła cicho, nie potrafiła jej powiedzieć więcej - choć bardzo by tego chciała. Uśmiechnęła się jakby cieplej, słysząc marzenia dziewczynki - to był bardzo ładny zwrot. Ktoś mógłby powiedzieć, że ckliwy i naiwny, ale Cassandra była nikim, który żył i chciał żyć tylko dlatego, że był potrzebny małej Lysie. Czuła od tej dziewczynki mądrość, której nie czuła od wielu dorosłych - a żadnej innej cechy nie ceniła u ludzi, zwłaszcza kobiet, równie mocno.
- Mądra też jesteś - pozwoliła więc sobie zauważyć, pomimo skromności, jaką się wykazała, wypierając zapewnienia o jej odwadze. Bardzo ciekawe połączenie cech, nie będziesz nigdy nikim, Nealo Weasley. Skinęła lekko głową, wciąż rozbawiona, na stawiane przez Nealę warunki, nie miała zamiaru oponować: chętnie popatrzy, jak dziewczynka podejmuje próby rzucania zaklęć, a może nawet - skoryguje błędy. To nie była prosta dziedzina magii, ale ruchy dziewczynki były sprawne i poprawne, pokręciła lekko głową. - Artykułujesz zbyt mocno - podpowiedziała, nie pouczeniem, nie przemądrzałym komentarzem, cierpliwie, jak do własnego dziecka. - Spróbuj ciszej i wolniej, spokojniej. - Uchwyciła znów jej rękę, dłoń, zaciskając ją we własną; koszmar musiał mocno się na niej odbić. Zaleczywszy pobieżnie własne sińce, czuła się już na siłach, żeby próbować zająć się duszą dziewczynki. Potrzebowała odpoczynku, potrzebowała się rozluźnić. Kątem oka, z obawą, dostrzegła strużkę krwi pod jej nosem - dokłądnie jak u siebie przed momentem. Nie dostrzegała jednak innych objawów sinicy, a dokładnie przyjrzała się jej przedramieniu. Była tak osłabiona - czy to efekt karpyśnej tej nocy magii? - Subsisto Dolorem Horribilis - szepnęła.
bo ty jesteś
prządką
prządką
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 87
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 87
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
PŻ: 124; -10
W sumie to bałam się trochę. No i też bolało mnie trochę. Ale bałam, to się głównie o Brendana teraz, bo jego też mogło gdzieś wyrzucić. A zaraz potem doszło do mnie, że jak jego mogło to mogło i kuzyna Garretta i kuzyneczkę Eileen i Margaux i pana Lisa i Pomonę… i ta lista się tak wydłużała, że w końcu uświadomiłam sobie, że trochę boję się o każdego, a gdzieś na końcu o siebie. Bo może nie wiedziałam gdzie jestem, ale obok miałam panią Cassandre, a ona zdawała się rozsądna. Co jeśli reszta nie trafiła na tak rozsądne osoby?
Pokręciłam mocno głową by wyrzucić te myśli z głowy, musiałam… musiałam się skupić. Zwłaszcza, że usłyszałam kolejne słowa. Spojrzałam na mamę Lysy lekko zdziwiona. Moją krewną? Od razu na myśl mi przyszła kuzyneczka Eileen, ale ona miała inne nazwisko, to chyba nie o niej mówiła. I tak stałam zdziwiona, próbując znaleźć tą krewną.
- Kuzyneczkę Lyrę? – zapytałam niepewnie, bo żadna inna krewna nie przychodziła mi do głowy, a Lyra była siostrą kuzyna Garretta, wiec moją rodziną. Ale trochę nie znałam jej za bardzo i nie wiedziałabym, czemu miałaby nie darować mojego poobijania. Ale nie skomentowałam tego w żaden ze sposobów więcej wzruszając lekko ramionami, bo właściwie to nie wiedziałam też co więcej miałabym w tym temacie powiedzieć.
- Złe kobiety chyba nie są mamami. – zawyrokowałam kiwając głową na to, ze zgadzam się z tym, co powiedziała. Przestąpiłam sobie z nogi na nogę. – W sercu dobroć trzeba mieć, żeby postawić kogoś wyżej niż siebie samego. A to przecież chyba właśnie matki robią. – wypowiedziałam na głos myśli, właściwie często wypowiadałam na głos myśli, bo takie więzione w głowie szybko zawadzać zaczynały i pałętały się niepotrzebnie.
- Dokładnie tak, pani Cassandro. – potwierdziłam spokojnie, na kolejne jej słowa pokiwałam tylko głową, bo w sumie to się ucieszyłam z nich, bo sama chciałam iść i znaleźć kogoś, kto nam powie gdzie jesteśmy i może będzie wiedział, co tutaj robimy. A potem, jak się uda, to do domu spróbujemy się dostać. Gorzej jak trafimy na mugoli, bo oni to kominków nie mają, ani magii nie znają to jedyne co nam powiedzieć mogą, to to gdzie jesteśmy. Ale to zawsze lepsze niż nic, prawda? – Staram się być, ale mądrość doświadczeniem i wiedzą jest powodowana, a z obu muszę jeszcze się podszkolić. – odpowiedziałam uśmiechając się lekko. Częściowo tylko przyjmując komplement, bo wcale nie czułam się taka mądra. Pan Florek dużo wiedział o historii, dużo więcej niż ja, a kuzyneczka i Pomona jak nikt znały się na ziołach. A kuzyn Garry i Brendan i pan Lis umieli walczyć. Ja to dopiero uczyłam się wszystkiego i wiedziałam, że jeszcze czasu sporo, zanim tego wszystkiego się nauczę.
Rzuciłam zaklęcie na panią Cassandrę, ale nie wyszło, a do tego jeszcze krew mi z nosa poleciała. Zdziwiłam się mocno, nie bardzo rozumiejąc co się stało. Uniosłam dłoń, by sprawdzić, czy to naprawdę krew i widząc czerwoną ciecz na dłoni wiedziałam, że tak. Ale jakoś strasznie nie zabolało. Zamiast tego więc skupiłam się na słowach, które mówiła w moją stronę. Pokiwałam głowę przyjmując jej słowa – przecież zawsze się człowiek uczył, a ja lubiłam jak mi ktoś wskazówki dawał, bo dzięki temu mogłam coś lepiej zrobić. Uniosłam różdżkę, ale zanim rzuciłam kolejne zaklęcie, poczułam przypływ sił po tym, które rzuciła pani Cassandra. – Oh, dziękuję – powiedziałam wdzięczna przestępując z nogi na nogę. – Spróbuję raz jeszcze. – zapowiedziałam ściskając różdżkę. A potem wypowiadając zaklęcie. – Episkey – zgodnie z zaleceniami nie artykułując tak mocno i ciszej i wolniej też, wykonując odpowiedni gest różdżką.
W sumie to bałam się trochę. No i też bolało mnie trochę. Ale bałam, to się głównie o Brendana teraz, bo jego też mogło gdzieś wyrzucić. A zaraz potem doszło do mnie, że jak jego mogło to mogło i kuzyna Garretta i kuzyneczkę Eileen i Margaux i pana Lisa i Pomonę… i ta lista się tak wydłużała, że w końcu uświadomiłam sobie, że trochę boję się o każdego, a gdzieś na końcu o siebie. Bo może nie wiedziałam gdzie jestem, ale obok miałam panią Cassandre, a ona zdawała się rozsądna. Co jeśli reszta nie trafiła na tak rozsądne osoby?
Pokręciłam mocno głową by wyrzucić te myśli z głowy, musiałam… musiałam się skupić. Zwłaszcza, że usłyszałam kolejne słowa. Spojrzałam na mamę Lysy lekko zdziwiona. Moją krewną? Od razu na myśl mi przyszła kuzyneczka Eileen, ale ona miała inne nazwisko, to chyba nie o niej mówiła. I tak stałam zdziwiona, próbując znaleźć tą krewną.
- Kuzyneczkę Lyrę? – zapytałam niepewnie, bo żadna inna krewna nie przychodziła mi do głowy, a Lyra była siostrą kuzyna Garretta, wiec moją rodziną. Ale trochę nie znałam jej za bardzo i nie wiedziałabym, czemu miałaby nie darować mojego poobijania. Ale nie skomentowałam tego w żaden ze sposobów więcej wzruszając lekko ramionami, bo właściwie to nie wiedziałam też co więcej miałabym w tym temacie powiedzieć.
- Złe kobiety chyba nie są mamami. – zawyrokowałam kiwając głową na to, ze zgadzam się z tym, co powiedziała. Przestąpiłam sobie z nogi na nogę. – W sercu dobroć trzeba mieć, żeby postawić kogoś wyżej niż siebie samego. A to przecież chyba właśnie matki robią. – wypowiedziałam na głos myśli, właściwie często wypowiadałam na głos myśli, bo takie więzione w głowie szybko zawadzać zaczynały i pałętały się niepotrzebnie.
- Dokładnie tak, pani Cassandro. – potwierdziłam spokojnie, na kolejne jej słowa pokiwałam tylko głową, bo w sumie to się ucieszyłam z nich, bo sama chciałam iść i znaleźć kogoś, kto nam powie gdzie jesteśmy i może będzie wiedział, co tutaj robimy. A potem, jak się uda, to do domu spróbujemy się dostać. Gorzej jak trafimy na mugoli, bo oni to kominków nie mają, ani magii nie znają to jedyne co nam powiedzieć mogą, to to gdzie jesteśmy. Ale to zawsze lepsze niż nic, prawda? – Staram się być, ale mądrość doświadczeniem i wiedzą jest powodowana, a z obu muszę jeszcze się podszkolić. – odpowiedziałam uśmiechając się lekko. Częściowo tylko przyjmując komplement, bo wcale nie czułam się taka mądra. Pan Florek dużo wiedział o historii, dużo więcej niż ja, a kuzyneczka i Pomona jak nikt znały się na ziołach. A kuzyn Garry i Brendan i pan Lis umieli walczyć. Ja to dopiero uczyłam się wszystkiego i wiedziałam, że jeszcze czasu sporo, zanim tego wszystkiego się nauczę.
Rzuciłam zaklęcie na panią Cassandrę, ale nie wyszło, a do tego jeszcze krew mi z nosa poleciała. Zdziwiłam się mocno, nie bardzo rozumiejąc co się stało. Uniosłam dłoń, by sprawdzić, czy to naprawdę krew i widząc czerwoną ciecz na dłoni wiedziałam, że tak. Ale jakoś strasznie nie zabolało. Zamiast tego więc skupiłam się na słowach, które mówiła w moją stronę. Pokiwałam głowę przyjmując jej słowa – przecież zawsze się człowiek uczył, a ja lubiłam jak mi ktoś wskazówki dawał, bo dzięki temu mogłam coś lepiej zrobić. Uniosłam różdżkę, ale zanim rzuciłam kolejne zaklęcie, poczułam przypływ sił po tym, które rzuciła pani Cassandra. – Oh, dziękuję – powiedziałam wdzięczna przestępując z nogi na nogę. – Spróbuję raz jeszcze. – zapowiedziałam ściskając różdżkę. A potem wypowiadając zaklęcie. – Episkey – zgodnie z zaleceniami nie artykułując tak mocno i ciszej i wolniej też, wykonując odpowiedni gest różdżką.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Jarzębinowy gaik
Szybka odpowiedź