Ukryty tunel
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 22:35, w całości zmieniany 2 razy
-Niekoniecznie teraz - szepnął, bardziej do siebie niż do kobiety, czerpiąc z tego motywację do działania. Nie dziś, nie jutro, ale zachomikowana wiedza jeszcze nigdy nie zawiodła Magnusa. Gorzkie rozczarowanie nie mogło smakować jak wieści, przechowywane w odpowiednich zakamarkach posortowanej pamięci. Poruszał się jak potłuczony, nadrabiając braki w fizyczności jasnym rozumowaniem, pracującym na pełnych obrotach. Kobietę stracił z oczy, ale nie łamał się tym brakiem przewodniczki. Sam był sobie najlepszym kompanem i choć droga zajęła mu szmat czasu - kroczył po śliskiej, krętej drodze niezmiernie powoli, dotykając dłonią lepkiej, omszałej ściany, aby stale mieć kontakt z powierzchnią płaską, wyznaczającą choćby jeden punkt krańcowy. Kilka razy potknął się o coś - może to szczury przebiegły mu pod nogami? - upadając przy tym na ziemię, mocząc ubrania i nieco turbując. Nie wiedział, jak długo trwała ta wędrówka, stracił poczucie czasu, a niebo dalej było jednakowo ciemn. W końcu - wyczołgał się z tunelu, brudny, poszarpany, wygłodzony i zziębnięty, wyciągając przed siebie ręce, jak żebrak. Nie wyczuwał wkoło żadnej duszy - miał jednak różdżkę. Odsapnąwszy trochę (gdzie) podjął próbę teleportacji do Św. Munga. Za pierwszym razem poczuł wyłącznie szarpnięcie, silny odrzut i okrutny bólu - roszczepienie? - ale za drugim razem, odpłynął, zaciągając się ostro ziołowym zapachem szpitala.
zt
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Chociaż tunel słynął z handlu nielegalnymi towarami i często przesiadujących tu przemytników, Lirienne lubiła tą trasę z zupełnie innego powodu. Ciemny korytarz, rzadko uczęszczany o przyzwoitych porach, stanowił najkrótszą drogę do doków. Dzisiaj straciła rachubę czasu. Kontemplując spokojną, wyjątkowo niewzburzoną taflę wody i uspakajając skołatane myśli. Zwyczajnie, pewnie unikałaby powrotu tą trasą, kiedy księżyc chylił się już od dawna na niebie. Gęste, spowijające go chmury, blokowały snopy jasnego światła mogącego dotrzeć do wnętrza tunelu przez nieliczne luki w kładce. Otaczająca ją ciemność i chłód bijący od wilgotnych murow, otaczała jej ciało. Zimne powietrze przedzierało się przez ciemny, opływający ją materiał peleryny i wdzierało się pod wąską, długą suknię. Zwykle blada skóra, teraz nieznacznie oziębiona, sina, reagowała gęsią skórką na panującą tu temperaturę. Nie pomagał fakt, że w dobie ostatnich wydarzeń nie chcąc ryzykować nieprzyjemnych konsekwencji rzucanych zaklęć, podążała przez tunel w całkowitych czeluściach, opuszkami palców kontrolnie przejeżdżając po przesiąkniętych stęchlizną cegiełkach. Wzrok, pomimo długiego oswajania się z wszechogarniającą ją czernią, nie potrafił przyzwyczaić się do ciemności. Szła prawie bezszelestnie, próbując nie wydawać żadnych dźwięków, mogących zdradzić jej obecność. Nieśpieszny krok, mimo to, odbijał się niewielkim echem od ścian, wraz z nieznacznym szelestem jej płaszcza. Oddech przyśpieszył jej, kiedy z przeciwległego końca korytarza, usłyszała podobne szuranie. Zwolniła krok jeszcze bardziej, narzucając kaptur płaszcza na głowę, a później przyśpieszyła, nadając swojemu tempu naturalny bieg. Nic bardziej nie skupiało uwagi potencjalnych rzezimieszków, niż czyjaś niepewność. Dlatego pozostawała stanowcza co do obranego przez siebie skrótu. Jednocześnie, przez przezorność spojrzenie skoncentrowała na ciemności przed sobą. Chociaż nie widziała niczego, co znajdowało się dalej niż na wyciagnięcie jej ręki. Dla bezpieczeństwa, smukłe palce spoczywały na ciemnym drewnie jej różdżki, w gotowości do rzucenia uroku, mogącego zagrozić tak samo jej, jak i potencjalnemu agresorowi. Dawno nie czuła już tego przyjemnego mrowienia w palcach i podniecenia wielką, roztaczającą się wokół niej niewiadomą. Chociaż wydawała się spięta, w nerwach zaciskając palce na różdżce, w rzeczywistości to nie był stres. Zdawała się pobudzona chociaż chwilowym, wiszącym nad nią, hipnotyzującym ją ryzykiem, jakie wypełniało jej ciało po zakończenia nerwowe palców u stóp i wywołało przyjemny dreszcz na karku.
Jedyne co mogła czuć w tej chwili wobec Jackie to wdzięczność. Jej zaklęcie dodało jej sił i pozwoliło na szybszą reakcję. Przynajmniej ona nie kierowała się burzliwymi emocjami, a przyczynowo-skutkowym myśleniem, co było w tym wypadku nieocenione, zwłaszcza w duecie z osobą, która słuchała bardziej serca niż rozumu. A w sercu miała walkę, obronę lepszego jutra. Właśnie dlatego tutaj była. Wiedziała, że według Ministerstwa chłopcy zrobili coś nieodpowiedniego, coś co powinno podlegać karze, jednak w jej osobistym odczuciu moralności - oni zasługiwali tutaj na pochwałę. Sama popierała i współpracowała z Haroldem Longbottomem, czegoś co pracownik tego Departementu teraz nie powinien robić. Ale nikt nie musiał wiedzieć, prawda?
Gdy wstąpiła do tunelu wiedziała już, że nie będzie miała możliwości skontaktować się z Jackie w prośbie o pomoc. Była zdana na siebie, ale nawet w tej sytuacji nie mogła prosić jej już o więcej. Aurorka zrobiła dostatecznie dużo. Marcella chciałaby jednak pomóc jej gdy tylko rozprawi się z tym problemem. Starała się iść dosyć cicho, jednak finezja nie była jej dobrą stroną. Wiedziała z kolei, że dźwięki, które dochodziły z tunelu zagłuszały jej kroki odpowiednio. Ten śmiech i okrzyki bólu, wydające się bardziej dziecięce. Zagryzała lekko wargi, słysząc to echo, które świadczyło tylko o tym, że wybrała odpowiednią ścieżkę... Oby Rineheart sobie poradziła.
Po drodze znalazła miotłę, z resztą, całkiem niezłą w jej mniemaniu, choć na pewno nie sportową. Złapała ją w obie dłonie. Na pewno działała... W tym momencie w jej głowie urodził się pomysł idealny. Wyniosła wiele nauki ze swojej poprzedniej ścieżki kariery - w tym to, że latanie na miotle było dla niej jak oddychanie, a nawet wlatywanie w chmury nie sprawiało, że miała problem się z nich wydostać (burzowe się nie liczą, te gagatki to wielki wyjątek!) Wywołało to uśmiech na twarzy kobiety, która momentalnie dosiadła miotły i odbiła się od ziemi bez problemu. Teraz musiała tylko odpowiednio się rozpędzić. Im szybciej tym lepiej, zaskoczenie będzie większe i zdobędzie przewagę.
| rzut na latanie na miotle - biegłość III (+120)
'k100' : 70
Lot w tunelu był tak spektakularny jak nigdy! Cieszyła się teraz, że przez ciągłe burze zaczęła spinać włosy w kok, nie przeszkadzały jej w dostrzeżeniu wszystkich szczegółów zajścia. Kątem oka widziała już jedną osobę - młodego chłopca o twarzy pustej. Nie miała pojęcia czy był nieprzytomny czy już nie będzie w stanie mu pomóc. Nie miała czasu na zastanowienia na ten temat - jeśli miała działać, zawsze skupiała się wyłącznie na tym. Gdy jej myśli odbiegłyby za bardzo, zapewne nie opanowałaby swojej nowej różdżki - miała ona prawdziwie smoczy temperament. To, w jak piękny sposób dogoniła czarnoksiężników sprawił, że poczuła wiatr w skrzydłach. Lot na miotle zawsze kojarzył się z niesamowitą radością w jej życiu. Z tym pięknym etapem, gdy wszystko miała we własnych rękach... Zakończył się dosyć spektakularnie, jednak w nowym świecie odnalazła swoje miejsce. Tak czuła.
Widziała, że ich zaskoczyła. Perlisty, irytujący śmiech uniósł, gdy mignęła przed oczami czarnoksiężników ze spojrzeniem zaciętym, a głową pustą od myśli. Nie miała problemu z rozpoznaniem w kogo wycelować różdżką - chłopcy byli młodsi, niżsi, nawet zauważyła kątem oka, że kulili się ze strachu. Naprawdę nienawidziła spojrzeń pełnych strachu, zwłaszcza wobec osób młodszych. Faktem było, że te sprawy traktowała bardzo personalnie. W jej rodzinie było sporo dzieciaków, które miały całe życie przed sobą i nie zasługiwali, by zakończyć je w taki okrutny sposób. Nie myślała w tym momencie o towarzyszce, która musiała wypełnić swoją część misji. Skupiła się na ratunku - na ochronie.
Nie zeskoczyła nawet ze swojej miotły. Złapała mocno trzonek lewą ręką i skierowała spojrzenie w stronę pierwszego z przeciwników, wyciągając różdżkę z rękawa. Machnęła nią dynamicznie. Nie myśl wiele, Marcello, po prostu wypowiedz odpowiednie słowa. - Petryficus Totalum! - wypowiedziała zaklęcie z pewnością siebie. Oby tylko była wystarczająca, by powalić przeciwnika na deski. Gdy pierwsze z zaklęć dopiero miało dosięgnąć sylwetki czarodzieja, skierowała różdżkę tym razem w stronę drugiego z nich i wypowiedziała: - Experiallmus! - Tym razem zaklęcie było łagodniejsze, jednak wypowiedziane z równym zacięciem.
#1 'k100' : 32
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k100' : 21
--------------------------------
#4 'Anomalie - CZ' :
Minęło trochę czasu, gdy wróciła znów do tunelu, by chociaż sprawdzić co się stało. Niestety nie odnalazła już ani dwóch chłopców ani mężczyzn ciskających zaklęciami. Było pusto i głucho. Postanowiła jednak wrócić, by zobaczyć czy uda jej się chociaż uratować osobę, która leżała przy ścianie. Może to tylko utrata przytomności... Może nie czekało jej najgorsze.
Czekało. Zeszła z miotły, którą postawiła przy ścianie i podeszła do chłopca, któremu sprawdziła puls. Był zimny, a jego oczy - szeroko otwarte, zupełnie jakby zginął w wielkim szoku. Emocje zaczęły w niej wrzeć, naprawdę nie potrafiła sobie wyobrazić co mogło stać się z tymi, którzy zostali zabrani. Nie mogła patrzeć w jego rozszerzone oczy - otwartą dłonią opuściła jego powieki i przyklęknęła przy chłopcu, nie potrafiąc już puścić jego dłoni. Smutek zalał ją falą... Wyobraziła sobie twarze rodziców, którzy poszukują swojego dziecka. Postanowiła sobie, że powie im prawdę, że odkryje to, kim chłopak był i ulży rodzicom chociaż tego, że powie im co stało się z ich chłopcem. Zginął w dobrej sprawie, w czymś, co potrzebne było prostym czarodziejom i co pokazywało, że ludzie chcący zmieniać świat nawet małymi metodami nadal istnieją.
Przemoczony płaszcz był chłodny, jednak twarz dziewczyny zalała się czerwienią, gdy zacisnęła powieki z których popłynęły łzy. I nie wstydziła się tego, że słone krople zostawiły ślady na rumianych policzkach. Każdy zasługiwał na łzy pożegnania. Nie wiedziała czy minęła wieczność, gdy wyszła z tunelu, żeby poprosić jednego z gapiów, by wysłał sowę do Ministerstwa. Miejsce zbrodni trzeba było zabezpieczyć.
| zt
Nie udało Ci się ich powstrzymać. Widząc Twój odwet tunel wypełnił się głośnym śmiechem i znacznie cichszym wołaniem o pomoc, a finalnie litość. Ciało chłopca, którego odnalazłaś, było dopiero początkiem spirali morderstw na nastolatkach, którzy pragnęli jedynie walczyć o lepszą przyszłość. Stojących za tymi bestialskimi czynami nie udało się odnaleźć, przynajmniej jeszcze nie teraz.
Jestem wściekła, jasne, że tak. Oficjalna petycja zamykające biuro wiedźmiej straży na okres tej przeklętej zimy spełzła na niczym. Nie rozumiem tych ludzi - inwigilacja popaprańców podczas mroźnych zawiei to jakiś ich pieprzony fetysz? Że nie wolą siedzieć w ciepłym biurze oraz uzupełniać raporty, tylko snuć się po białych uliczkach jak ostatni frajerzy? Nie jest to co prawda żadną tajemnicą, że pracuję z idiotami, ale serio? To już ten poziom debilizmu? Najniższy z możliwych, z minusowymi punktami na tablicy wyników do wielkiej nagrody przygłupów? Jestem rozczarowana, chociaż nie zaskoczona. Staram się ignorować wzrok tej tępej miotły Jenkins, kiedy ofiarowuje mi kolejny stosik spraw do załatwienia. W większości jakieś podejrzane, obleśne typki zajmujące się nielegalnym handlem narkotyków w portowej dzielnicy. Co za nudy. Czasem brakuje mi pościgu, większego rozlewu krwi, ogólnej masakry - wroga, nie mojej. Z drugiej strony wolałabym zginąć w walce niż zamrożona na sopel lodu podczas śledzenia kolejnego z samozwańczych bossów na dzielni. Przyjmuję niechętnie ten cały pokaźny pliczek, spojrzeniem usiłując przekazać jej moją bezgraniczną pogardę, ale udaje, że mnie nie widzi. Świetnie. Wypchaj się tą szóstą kawą, którą pijesz, zamiast pracować. I oby ten lakier do paznokci wylał się na twoje podanie do biura aurorów, przeklęta zdrajczyni.
Siadając przy biurku i wertując kolejne strony, wybieram wreszcie ofiarę dzisiejszej akcji. Arnold Fletcher, podejrzany o rozprowadzanie wróżkowego pyłu. Z brodą długą do pasa, furią na obmierzłej mordzie oraz tatuażem jednorożca na przedramieniu. Co za psychol. Zastanawiam się, czy Brad nie chciałby wybrać się na wspólne polowanko, może wtedy będzie chociaż odrobinę cieplej, ale dowiaduję się, że jest już w terenie. Wszystko jedno, pójdę sama. Jak prawie zawsze, bo nikomu innemu nie chce ruszać się swoich leniwych dupsk z ciepłego krzesełka. W końcu nowy rok ledwie się zaczął, co nie? Szkoda się przemęczać.
Zaczynam obserwację gdzieś w dokach, chowając się w cieniu budynków oraz za pakunkami porozwalanymi na każdej niemal drodze do statków. Właściwie ledwo rozpoznaję tego typka, zakutanego w jakieś chyba niedźwiedzie futro, z czapką wykonaną chyba z samego jego łba. Co za przygłup. Za to wydaje się być kompletnie nieostrożny, więc podglądanie go zza rogu jest dziecinnie łatwe. Na prostej przestrzeni udaję turystkę zaciekawioną rozstawionymi pomimo ziąbu kramami, z papierosem w ręce, na wyjebce. Dzięki czemu nie wzbudzam żadnych podejrzeń ani niezdrowej ciekawości. Kiedy mężczyzna znika z głównej ulicy, przemykam jak cień, za nim, robiąc użytek z kolejnych odnajdywanych po drodze osłon.
Muszę przyznać, że mam trochę cykora, gdy widzę jak fagas znika w wejściu do tunelu. Oglądam się dookoła, a nie widząc nikogo w zasięgu wzroku, postanawiam iść za nim. Jak najciszej. Niemalże wstrzymuję oddech wędrując po śmierdzących, klaustrofobicznych korytarzach. I w momencie, gdy zbliżam się na bezpieczną, ale wciąż efektywną odległość, naskakują na mnie dwa bezpańskie koty. - Kurwa. - Cichy syk wydobywa się spomiędzy zębów; wspaniale, Dahlia, Pierwsza Królowa Kotów, w nieplanowanej akcji, mogącej spalić całą przykrywkę. Kurwa, kurwa, kurwa, idźcie stąd i przestańcie miauczeć.
g e t s c r a t c h e d
Tego dnia jednak jakoś nie specjalnie miał coś do roboty. Co mu nie specjalnie odpowiadało, bo miał dziwnie dużo energii. Żona z synem akurat byli u teściów, więc w domu był aktualnie sam. Nie mogąc wysiedzieć na tyłku ubrał się ciepło i wyszedł na dwór. Za ciepło to nie było, ale to nie ostudziło jego zapału. Odpalając papierosa wymyślił sobie, że pójdzie do dzielnicy portowej, zahaczy o jakiś pub, a potem na pewno już coś się znajdzie do roboty. W takich przybytkach zawsze kręcili się różni ludzie i rzadko kiedy wiało nudą...o a może odwiedzi Philippe? W sumie dawno jej nie widział, ciekawe co u niej słychać? No i w ten sposób postanowił, że skieruje się do Parszywego Pasażera.
Szedł sobie spokojnie popalając już trzeciego w sumie papierosa, kiedy usłyszał luźne powitanie. Spojrzał na mężczyznę i w sumie poznał go tylko po tym niedźwiedzim kożuchu, w którym Fletcher zwykł chodzić co zimę. Znali się już jakiś czas, choć Calsten nie był specjalnie dumny ze sposobu w jaki się poznali. Tamten okres kiedy pił na umór i brał co popadnie, nie należał do chlubnych rozdziałów w jego życiu. Dlatego kiedy z tamtego wyszedł raczej nie utrzymywał z nim kontaktu, choć kiedy się widzieli, zawsze wymieniali grzeczności związane z powitaniem. Odprowadził znajomego wzrokiem i już miał odejść w swoim kierunku kiedy jego uwagę przykuła młoda kobieta. Kompletnie nie pasowała do otoczenia i widział ją tutaj pierwszy raz, był tego pewny, bo znał tutaj praktycznie wszystkich. Powiódł za nią spojrzeniem, kiedy powoli ruszyła w tym samym kierunku co Fletcher. Uniósł brew ku górze i na moment się zamyślił. Jeśli ta kobieta chciała śledzić handlarza to musiała być albo bardzo pewna siebie i mieć odpowiednie umiejętności albo była bardzo głupia. Fletcher należał bowiem do ludzi, którzy wyczuwali ogon na kilometr, a ten, którego na tym przyłapał nie kończył dobrze.
Sam nie wiedział dlaczego, ale ruszył za nią. Odrzucił, spalonego już, papierosa i powoli szedł za nieznaną mu kobietą. Widział jednocześnie Fletcher'a i kiedy zauważył, że ten kieruje się w kierunku starego tunelu domyślił się, że już wyczuł ogon. Wszedł do tunelu chwilę po kobiecie, a dotarcie do niej zajęło mu zaledwie moment.
- Nie polecam dalszego śledzenia. - odparł spokojnie, stojąc w bezpiecznej odległości od niej, z różdżką gotową, by w każdym momencie wysunąć się z rękawa w razie potrzeby.
But storm was kind to us.
To wredny, powalony zbieg okoliczności. Kurewskie koty. Nie miały kiedy zapolować na mnie tylko teraz, w środku akcji, w jakimś obleśnym tunelu. Niech je szlag trafi. Jednego próbuję przesunąć buciorem, ale nie chce współpracować. Przecież go nie kopnę, są dla mnie niemal jak bracia, których nigdy nie miałam. To się nazywa prawdziwy impas.
Jeśli nie mogło być gorzej, to właśnie jest. Bo zamiast kontynuować dalsze śledzenie, żeby ten cały Fletcher nie odszedł mi za daleko, to słyszę nagle poruszenie za plecami. Niewiele myśląc sięgam po różdżkę, której koniec kieruję na intruza stojącego za mną. Dobrze, że stoi w odpowiedniej odległości, bo mogłabym mu drewno wsadzić w oko. Albo w dupę, jeśli mocno by mnie wkurzył. Właściwie to teraz mnie wkurwia, bo zakrada się i jeszcze udziela jakichś złotych rad. To jakiś dziadek Bob czy o co kurwa chodzi? Unoszę jedną brew, będąc mocno niezainteresowaną taką śmiałą propozycją. Chyba jednak i tak moją misję szlag trafia, bo tamten się oddala, a ten fagas narobił już za dużo hałasu, żeby to przeszło niezauważone. Kurwa.
- Wow, ty to Wujek Dobra Rada? Może mam ci jeszcze zapłacić za tą złotą wskazówkę? - pytam ironicznie. - I tak już mi zjebałeś akcję. Czego chcesz? Zbierasz pieniądze na laskę, dziadku? - dopytuję już trochę rozzłoszczona, bo czego on w ogóle ode mnie chce? Po co zaczepia młode kobiety w tunelach, samemu będąc starym prykiem? Całkiem przystojnym, nie powiem, ale wciąż jest staruchem. Powinien zająć się swoją emeryturą, a nie mną i moim podejrzanym.
g e t s c r a t c h e d
Nie zmieniało to jednak faktu, że definitywnie panienka stojąca przed nim ma bardzo niewyparzony język. A to mu się akurat nie podobało. Owszem, sam nie raz nie dwa bywał wulgarny i w ogóle, ale kiedy kobieta przeklinała lub wyrażała się w taki sposób to po prostu mu nie pasowało i brzmiało brzydko.
- Owszem, moja złota rada brzmi, jeśli chcesz śledzić Fletcher'a to się bardziej na to przygotuj. - odparł spokojnie lekko wzruszając ramionami.
Jej różdżka wyciągnięta w jego kierunku kompletnie nie zrobiła na nim wrażenia. Nie raz nie dwa ktoś już w niego celował różdżką, trzeba było o wiele więcej żeby go wystraszyć, albo chociaż zmusić do takiego wysiłku jakim jest stres. - Facet nie jest głupi, przynajmniej od 10 minut wiedział, że go śledzisz. Poszłabyś za nim dalej a na pewno byś źle skończyła. - dodał spokojnie sięgając po papierosa i odpalając go spokojnie.
Dopiero po chwili zauważył koty kręcące się w około ich nóg. Uśmiechnął się lekko, bo teraz don niego dotarło, że to one tak na prawdę spowolniły tą kobietę.
- Od ciebie? Nic...chociaż w sumie to uratowałem ci skórę, więc lekki wyraz wdzięczności nie zaszkodzi. - uniósł brew ku górze, po czym zaciągnął się porządnie i naprawdę cudem powstrzymał się by za to bezczelne zachowanie nie dmuchnąć jej dymem twarz.
Zamiast tego uniósł lekko głowę i dmuchnął w sufit, po czym ponownie skierował spojrzenie niebieskich oczu w jej kierunku.
- I to, że ktoś jest od ciebie wyższy i na pewno starszy, nie robi z niego od razu dziadka. - dodał spokojnie.
But storm was kind to us.
Jednak wychodzi na to, że nie tylko ja znam tego typka. Dziadek może jest wkurzający, ale za to widocznie obeznany jest z przestępczym światkiem. Nagle mimika mojej twarzy rozluźnia się, całkowicie nieadekwatnie do sytuacji. Ale gram, a grać umiem naprawdę nieźle. - Co o nim wiesz? - pytam neutralnie, trochę wręcz zblazowanym tonem sugerującym, że pytam od niechcenia. Zerkam tylko w stronę, w której obserwowany zniknął, nadal ignorując łażące nieopodal koty; na szczęście odczepiły się już ode mnie, ale to nie zmienia faktu, że koncertowo zjebały mi akcję tropienia tamtego popaprańca. Za to ich nienawidzę. Tymczasowo, bo wiadomo, że koty są najlepsze na świecie i należy je kochać oraz czcić, nie zaś obdarzać tak paskudną emocją. - Masz o nim zaskakująco dużo informacji. To twój chłopak? - Kolejne, bezczelne pytanie w moim życiu, ale czasem nie umiem powstrzymać tej niewyparzonej gęby. A powinnam, może wtedy częściej udawałoby mi się zebrać informacje od świadków. Zamiast tego prycham cicho pod nosem, bo prawi morały jak ci wszyscy staruszkowie - źle skończysz, słuchaj mnie, kiedyś wspomnisz moje słowa i inne dyrdymały, które nikogo nie interesują. Czy jakbym nie była świadoma, że mogę w każdej chwili zginąć, to czy wybrałabym tę pracę? Czy łaziłabym po podejrzanych miejscach? Myślał, że przyszłam tu na piknik? Nie wiem dlaczego ludzie są tacy głupi. - To się nie wydarzy. Chyba, że powiesz mi wszystko, co wiesz o Fletcherze, to może nawet będę miła - mruczę pewna siebie, zabierając się do tego wszystkiego jak pies do jeża. Powinnam popracować nad swoją subtelnością. - To jest dokładnie definicją dziadka. Dziadek nie może być młodszy, tak na chłopski rozum. Może poczytaj trochę więcej? - dodaję kąśliwie, nie wiedząc kiedy zamknąć mordę. Wszystko poszło źle od samego początku, więc umiejętności kłamania na nic by się zdały, a przynajmniej to sobie wmawiam partacząc akcję. Jeszcze ten gryzący dym, kurwa. Zaciskam mocniej palce na różdżce zastanawiając się przy tym, czy nie powinnam się stąd zawinąć.
g e t s c r a t c h e d
Wokół przystani, na zamarzniętej rzece i na pobliskich łąkach, roztacza się pole nieco sztucznie - magicznie - przyprószone wysoką warstwą śniegu. Miękki biały puch sięga w tym miejscu kolan, można w nim swobodnie wywinąć orła lub... ulepić bałwana. Zaklęty w tym miejscu śnieg sprawia, ze zarówno odbite w śniegu orły, jak ulepione bałwanki ożywają i wzbogacają sobą krajobraz, co nietrudno zauważyć - śnieżne bałwanki w szaliczkach i cylindrach wydają się świetnie bawić, przynajmniej póki nie wpadną na najbliższe drzewo.
Podstawa musi być solidna - jak fundamenty. Dobrze zbita, duża, rozległa, od niej w końcu zależy cała reszta. Na tym etapie potrzebna jest przede wszystkim wytrzymałość. Każda postać rzuca kością k6, do rzutu dodaje +1 za każdy posiadany poziom biegłości wytrzymałość fizyczna. Wyniki są łączone.
2: Wasza kula zaraz się rozleci, lepiej zacznijcie od nowa. Nic się na niej nie utrzyma.
3-5: Kula nie wyszła zbyt duża, nieco płaska, trochę się kruszy, ale jesteście w stanie ustawić na niej małego bałwanka. Może będzie trochę krzywy.
6-9: Kula jest w miarę okrągła, średniej wielkości. Ustawiony na niej bałwanek nie powinien się przechylać. Macie szanse odwrócić uwagę od mankamentów na późniejszych etapach.
10+ Kula jest idealnie okrągła, duża. Macie szansę na naprawdę wyjątkowego bałwanka.
Środkowa kula to tułów bałwanka - bez solidnego kręgosłupa nie jest możliwe utrzymanie odpowiedniej postury. Każda postać rzuca kością k6, do rzutu dodaje +1 za każdy posiadany poziom jakiejkolwiek posiadanej biegłości artystycznej. Wyniki są łączone.
2: Nie wygląda to dobrze. Położona na tułowiu natychmiast przymarzła - krzywo. Jest trochę za mała, głowa będzie musiała być jeszcze mniejsza. Pestki, guziki, lub kamienie, którymi chcieliście ją przyozdobić, natychmiast odpadają. Może lepiej spróbujcie jeszcze raz?
3-5: Kula wyszła nieco zbyt duża względem jej podstawy, mogłoby to wyglądać lepiej. Pestki, guziki lub kamienie, którymi chcieliście ją przyozdobić, zostały przyczepione trochę krzywo.
6-9: Kula jest odpowiedniej wielkości, leży prosto, jest dostatecznie duża, by położyć na nią odpowiedniej wielkości głowę. Pestki, guziki lub kamienie, którymi chcieliście ją przyozdobić, są ułożone idealnie prosto.
10+ Kula jest odpowiedniej wielkości, idealnie okrągła, leży prosto. Udało wam się znaleźć kolorowe szkiełka wyrzucone przez Tamizę, które wyjątkowo ładnie prezentowały się w roli guziczków.
Głowa bałwanka nadaje mu ostatecznego szyku. Czas przygotować ozdoby, marchewkę, kolejne guziczki, szaliczek, cylinder... Każda postać rzuca kością k6, do rzutu dodaje +1 za każdy posiadany poziom jakiejkolwiek posiadanej biegłości artystycznej. Wyniki są łączone.
2: Głowa wyszła za duża, żeby utrzymać się na średniej kuli - całkiem brak wam wyczucia. Spróbujcie jeszcze raz.
3-5: Kula wyszła trochę za mała, ale odpowiednie ozdoby odwrócą uwagę od tych mankamentów.
6-9: Kula wyszła odpowiedniej wielkości, a ładnie przyozdobiona dopełni obrazka bałwanka.
10+ Kula wyszła perfekcyjnej wielkości, okrągła, odpowiednio ozdobiona przykuje wzrok na dłużej. Jeśli wcześniej poszło wam równie dobrze, bałwanek zwróci uwagę każdego na polanie.
Wasz bałwanek jest gotowy: kiedy dopełnicie dzieła i podarujecie mu ostatnią ozdobę, ożyje. Możecie się z nim pobawić lub zostawić go na polanie, gdzie będzie skakał i tańczył, przynajmniej póki nie wpadnie na drzewo, czarodzieja lub inny twardy obiekt, o który się rozkruszy.
Zasypany śniegiem Londyn wyglądał bardziej malowniczo niż przez resztę roku, kiedy straszył swoją ponurością i mnogością zabudowań tak odmiennych od pięknych, naturalnych krajobrazów do jakich przywykła. Nigdy nie darzyła tego miasta sympatią, ale czasem musiała w nim bywać, bo to tu mieściło się wiele ważnych czarodziejskich instytucji, także tych artystycznych. Zimowy jarmark na Tamizie mógł być okazją do odrobiny relaksu – a przynajmniej w to Cressida chciała wierzyć. Miała nadzieję, że Londyn jest już bezpieczny i że nie spotka jej nic złego. Choć tak niewiele wiedziała o wydarzeniach minionych miesięcy, bo żyła w swojej złotej klatce, która filtrowała najgorsze, nieodpowiednie dla jej wrażliwych uszu wiadomości, to jednak fakt, że mogli się jako czarodzieje bawić tak na widoku, był dość nietypowy. Gdzie się podziali ci wszyscy mugole, przed którymi kiedyś musieli się ukrywać? Co się z nimi stało? Wolała o to nie pytać, bo lepiej było nie znać odpowiedzi na niektóre pytania. Czasem niewiedza była prawdziwym błogosławieństwem, zwłaszcza kiedy było się wrażliwą osobą która tak naprawdę nikomu nie życzyła źle, ale pod wpływem tych szczątkowych informacji które do jej złotej klatki docierały, bała się mugoli oraz zbuntowanych zdrajców pragnących sprowadzić wszystkich do swojego poziomu (bo w taką wersję wierzyła). Co, jeśli jej drogi kuzyn Alphard zginął właśnie przez nich? Przez tych niebezpiecznych ludzi z plakatów? Minęły już ponad dwa miesiące od jego śmierci i miała czas, żeby pogodzić się ze stratą, choć nadal czuła smutek za każdym razem, gdy o nim pomyślała. A Londyn nieodłącznie kojarzył jej się z Alphardem, więc nie mogła o nim nie myśleć, kiedy szła przez zaśnieżone nadrzeczne tereny w towarzystwie wiernej służki. Samotne pojawienie się w mieście nie wchodziło w grę, ale oprócz niej pojawiło się dziś w mieście jeszcze paru krewnych jej męża także chcących pobawić się na zimowym jarmarku, więc nie była sama. Ale i tu dało się odczuć pewne zmiany, ceny wielu towarów na jarmarku wzrosły, i nawet żyjąca pod szlacheckim kloszem Cressida mogła w ostatnich tygodniach odczuć pewne braki, choć domowe skrzaty dwoiły się i troiły, by posiłki nadal były pożywne i pięknie wyglądały. Męscy krewni zapewniali ją, że to się niedługo skończy, że to tylko przejściowy kryzys – a ona pragnęła im wierzyć.
Ponadto umówiła się z dawno nie widzianą znajomą, towarzyszką wielu dziecięcych zabaw, z którą miała spędzić czas i powspominać stare, dobre czasy, kiedy obie tworzyły wspólny front przeciw płatającemu im psikusy Oleandrowi. Minęły lata i teraz obie były dorosłymi damami, a Oleander wydoroślał i nie wrzucał im dżdżownic za sukienki.
Od razu ją rozpoznała; półwilej urody Eurydice po prostu nie dało się przegapić. Dawniej Cressida trochę jej zazdrościła, dziś zaś doceniała to, że była zwyczajna, bo dzięki temu łatwiej jej było wtopić się w tłum i unikać zainteresowania. Nigdy nie lubiła być w centrum uwagi, wolała bezpieczny cień i im bardziej nudna i nieciekawa się wydawała, tym lepiej dla niej. Nottówna zapewne podchodziła do życia inaczej, ale choć kiedyś mogło się wydawać, że są zbyt różne żeby móc znaleźć wspólny język, pomimo tych różnic zaistniała między nimi sympatia. Może właśnie przez Oleandra i jego psoty.
- Miło cię widzieć – przywitała młodszą lady, która dopiero niedawno skończyła szkołę i stawiała pierwsze kroki na salonach. – Jak się czujesz, droga Eurydice? Prawda, że świat pod kołderką śniegu wygląda malowniczo? Może się przejdziemy i poszukamy jakiejś ciekawej atrakcji dla nas? – zaproponowała. Miała świadomość, że nie wszystkie atrakcje jarmarku zimowego były stosowne dla młodych dam, więc niektórych miejsc będą musiały unikać, ale na pewno znajdą też coś dla siebie. Najważniejsza była okazja do rozmowy i spędzenia wspólnie czasu, miały w końcu trochę do nadrobienia, tym bardziej że pomimo skończenia przez Eurydice szkoły nie miały zbyt wielu okazji do widywania się w minionych miesiącach. – Opowiesz mi o tym, jak wyglądają twoje pierwsze miesiące dorosłości? – Była ciekawa jej doświadczeń. Sama swoje już przerobiła trzy lata temu. Był debiut, trzy miesiące później zaręczyny, a jedenaście miesięcy po opuszczeniu szkoły ślub. I tak właśnie upływało jej życie, miała już dwadzieścia jeden lat, choć wydawało się, jakby dopiero co wróciła z Beauxbatons do domu.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4