Ukryty tunel
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]Ukryty tunel
Do tego miejsca prowadzą strome betonowe schody od strony magicznego portu oraz drabina, przysłonięta metalową, lecz łatwą do usunięcia kratą od strony miasta. Tunel łączy doki z Ulicą Śmiertelnego Nokturnu. Jest to idealne miejsca dla poszukiwaczy i przemytników artefaktów, którzy często spotykają się tu w celu wymiany towaru, a także cennych informacji. Czasem można natrafić na handlarzy śnieżką i wróżkowym pyłem. Stąd można się dostać na Nokturn, ale wszyscy wiedzą, że jest to miejsce szczególnie niebezpieczne i niepewni w walce czarodzieje powinni omijać je szerokim łukiem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 22:35, w całości zmieniany 2 razy
Obserwowała w oczarowaniu taniec płatków śniegu, tak łagodnie wirujących za oknem komnaty sypialnianej i zapragnęła tańczyć razem z nimi, obracać się wokół własnej osi zgrabnie, spódnicą sukni szeleścić po pozbawionej miękkich dywanów posadzce, tonąc w odczuwanej radości, poddając się rozmarzeniu wywołanemu poprzez mieniącą się biel. Zimą przecież wszystko wydawało się o wiele ładniejsze, skryte pod chłodną pierzyną nie straszyło tak ostrymi kątami, szarą codziennością, brzydkimi twarzami zdradzającymi niezadowolenie z prowadzonej polityki. W niezgłębionej dobroci swego serduszka, mogła to nawet zrozumieć, ona też nie lubiła tych wszystkich nowych wstrętnych rzeźb oszpecających Londyn, jednak jako lady godnie znosiła tę ujmę dla estetyki, tylko trochę grymasząc i kręcąc kształtnym noskiem. Zaraz jednak uśmiech rozjaśniał śliczną buzię, bo oto skrzaty wraz z nadejściem grudnia, ustawiały w rezydencji kolejne magiczne światełka, migotliwym blaskiem nadając Ashfield Manor niepowtarzalnego uroku i nawet porównania jednego z braci do ćmy nęconej tymże światłem nie popsuło panience Nott humoru aż tak bardzo, jak mogłaby przypuszczać. Och, jakże mogłaby być zła, kiedy wszystko tak skrzyło i lśniło, wręcz prosiło się o podziwianie, zatracanie się w mijającej chwili? Aż wzdycha cichutko urzeczona, nie mogąc pozostać na długo w bezruchu na wyściełanym krześle i machała beztrosko zgrabnymi nóżkami niczym niesforna dziewczynka, pozwalając przy tym służce raz po raz przeczesywać srebrne pasma, nadać im przyjemnego kształtu, miękkości podkreślającej niewinność lwiątka, wciąż niemogącego na dobre pogodzić się z dorosłością, gdy dusza tak bardzo pragnęła psocić, oglądać, poznawać. Czy to dlatego, upojona przemiłym spotkaniem sprzed ledwie dwóch dni, tak mocno zapragnęła raz jeszcze zagościć na terenie stolicy? Odważnie strzepnąć z siebie lęk wszelki, niczym paproszek nierozsądnie osiadły na ulubionej sukience i zanurzyć się w kolejne jakże wstrząsające przeżycia, które szczelnie zamknie w kuferku wspomnień? A może był to li kaprys jeden, zachcianka mogąca przerodzić się w jakąś cichą przygodę, która ekscytująca pozostanie tylko w jej pląsających myślach, dla innych nie mając znaczenia wielkiego. Nie dbała zresztą tak właściwie o przyczynę, chabrowe oczęta zbyt niecierpliwie śledziły czas, smukłe palce to splatały się ze sobą, to odczuwały brak chłodnych opuszków muskających skórę by miała przejmować się czymś tak trywialnym jak powód swych działań. Przecież jeszcze trochę, jeszcze moment, a lokaj zapuka w kościaną biel drzwi, informując, iż pan brat czeka na nią w holu, że zaraz mogą ruszać razem, choć ich ścieżki miały się rozminąć na trochę, obojgu tym samym dając chociaż namiastkę swobody. Tę zaś zamierzała dzielić z istotą cichą, delikatną niczym najcenniejsza porcelana, poddająca zapytaniu jej własną kruchość. Jakże cieszyła się, że Cressie przystała na samolubną prośbę blondyneczki, że jej cierpliwe oraz łagodne usposobienie raz jeszcze poddało się czarowi wili, przystając na wizytę na zimowym jarmarku, chociaż płoche serce ptaszyny zapewne nie raz zadrżało na podobny pomysł. Ale lady Fawley, niegdyś najukochańsza lady nie-do-końca-kuzynka-ale-i-tak-jesteśmy-rodziną-Cressie Flint, nie mogła na zawsze zaszyć się w statecznym Ambleside, musiała nieco zaznać świata, nawet tej przygody! Inaczej to byłoby takie nudne, a nuda była zdecydowanie zaciekłym wrogiem Eurydice. Ach, lecz oto rozległo się pojedyncze stukanie, słowa jakże długo wyczekiwane i już, już mała dama opuszcza swe miejsce, ucieszona wirując przez kilka sekund z jej osobistą służką, z perlistym śmiechem zdobiącym usta nim opuściła swoją komnatę, nim wpadła w otwarte ramiona pana brata, witającego ją równie roześmianym miałaś przecież nie biegać Euri.
Rozstają się niemal rozczulająco, on głębszym ukłonem, ona rzekomo skromnym dygnięciem oraz chichotem skrytym za knykciem palca wskazującego, naruszającym całą tę powagę. Przeniesieni świstoklikiem, umówieni na godzinę powrotną i nawet minutę dłużej, jej przyzwoitka, pani Harriet o najmilszej twarzy świadkiem, mogli opuścić swe towarzystwo bez obaw, iż którekolwiek z dumnych lwów źle bawić się będzie. I lady Nott z radością dostrzega, że nawet nie musi czekać, bo oto połyskliwa rudość zwraca uwagę bystremu oku, oto dwie orbity tak różnych istnień zderzają się ze sobą na nowo.
- Och, Cressie - wzdycha, jakże niezbyt formalnie, jakże pozbawiona maski powagi, jaśniejąc, będąc, skradając ukradkowe spojrzenia nieświadomie - Tak bardzo tęskniłam, a ty, zamiast nazywać mnie Euri, wymieniasz moje pełne imię niczym obco nieobca osoba. Och? Czy to ma sens? Wybacz, tak bardzo się cieszę, że się widzimy! - zakołysała się na samych czubkach ciepłych trzewików, równie malutka co druga dama, zdecydowanie zachwycona ponad miarę - Śnieg potrafi odmienić oblicze nawet najbardziej ponuremu miejscu, sprawiając, że z pozoru niełączące się ze sobą elementy, stają się cudownym obrazem samej natury. Ale ty to wiesz przecież, twój talent pozwala ci doceniać każdy ładny widok oferowany przez świat droga lady Fawley - i wzdycha raz jeszcze Eurydice, idąc u boku obdarzonej konstelacjami piegów niewiasty, jakże dzielnie nie poddając się ekscytacji jakże niepasującej godnie reprezentującej siebie i ród damy - Ach, Cressie. Wiek, to tylko liczby oraz większa zawartość kuferka z biżuterią, ale zdradzę ci, że ostatnie miesiące to strasznie ciężka praca - porusza noskiem lekko na samo wspomnienie przymiarek, szczegółowych przygotowań do nadchodzącego debiutu jakże okrutnie opóźnionego przez śmierć lorda Blacka i jej własne niewinne, całkowicie zrozumiałe wakacje - Francja wydaje się teraz ledwie snem - dodaje z czułą nostalgią, którą przegania znacznie bardziej intrygujący widok i musi drobnymi dłońmi obleczonymi w rękawiczki zakryć twarz, kryjąc tym samym nadchodzący chichot, kiedy widzi rozrabiające bałwanki na polu, do którego się zbliżały. Zaraz prostuje się, poważnieje, spod rzęs zerka na swą towarzyszkę niebywale opanowana - Droga lady Fawley, nie wiem, czy dostrzegasz ten niecny rozgardiasz, lecz pragnę zapytać cię, czy w swej uprzejmości zechciałabyś wraz ze mną do niego dołączyć? - pyta, a w chabrowych tęczówkach błyskają psotne ogniki, które na wzór tych driadzich, pozwalających błąkać się na terenach lasu Sherwood po wieki, gotowe są zwieść delikatną ponad miarę Cressidę ku odrobinie niewinnej zabawy.
Rozstają się niemal rozczulająco, on głębszym ukłonem, ona rzekomo skromnym dygnięciem oraz chichotem skrytym za knykciem palca wskazującego, naruszającym całą tę powagę. Przeniesieni świstoklikiem, umówieni na godzinę powrotną i nawet minutę dłużej, jej przyzwoitka, pani Harriet o najmilszej twarzy świadkiem, mogli opuścić swe towarzystwo bez obaw, iż którekolwiek z dumnych lwów źle bawić się będzie. I lady Nott z radością dostrzega, że nawet nie musi czekać, bo oto połyskliwa rudość zwraca uwagę bystremu oku, oto dwie orbity tak różnych istnień zderzają się ze sobą na nowo.
- Och, Cressie - wzdycha, jakże niezbyt formalnie, jakże pozbawiona maski powagi, jaśniejąc, będąc, skradając ukradkowe spojrzenia nieświadomie - Tak bardzo tęskniłam, a ty, zamiast nazywać mnie Euri, wymieniasz moje pełne imię niczym obco nieobca osoba. Och? Czy to ma sens? Wybacz, tak bardzo się cieszę, że się widzimy! - zakołysała się na samych czubkach ciepłych trzewików, równie malutka co druga dama, zdecydowanie zachwycona ponad miarę - Śnieg potrafi odmienić oblicze nawet najbardziej ponuremu miejscu, sprawiając, że z pozoru niełączące się ze sobą elementy, stają się cudownym obrazem samej natury. Ale ty to wiesz przecież, twój talent pozwala ci doceniać każdy ładny widok oferowany przez świat droga lady Fawley - i wzdycha raz jeszcze Eurydice, idąc u boku obdarzonej konstelacjami piegów niewiasty, jakże dzielnie nie poddając się ekscytacji jakże niepasującej godnie reprezentującej siebie i ród damy - Ach, Cressie. Wiek, to tylko liczby oraz większa zawartość kuferka z biżuterią, ale zdradzę ci, że ostatnie miesiące to strasznie ciężka praca - porusza noskiem lekko na samo wspomnienie przymiarek, szczegółowych przygotowań do nadchodzącego debiutu jakże okrutnie opóźnionego przez śmierć lorda Blacka i jej własne niewinne, całkowicie zrozumiałe wakacje - Francja wydaje się teraz ledwie snem - dodaje z czułą nostalgią, którą przegania znacznie bardziej intrygujący widok i musi drobnymi dłońmi obleczonymi w rękawiczki zakryć twarz, kryjąc tym samym nadchodzący chichot, kiedy widzi rozrabiające bałwanki na polu, do którego się zbliżały. Zaraz prostuje się, poważnieje, spod rzęs zerka na swą towarzyszkę niebywale opanowana - Droga lady Fawley, nie wiem, czy dostrzegasz ten niecny rozgardiasz, lecz pragnę zapytać cię, czy w swej uprzejmości zechciałabyś wraz ze mną do niego dołączyć? - pyta, a w chabrowych tęczówkach błyskają psotne ogniki, które na wzór tych driadzich, pozwalających błąkać się na terenach lasu Sherwood po wieki, gotowe są zwieść delikatną ponad miarę Cressidę ku odrobinie niewinnej zabawy.
Magic tumbled from her pretty lips and when she spoke the language of the universe – the stars
sighed in unison
sighed in unison
Cressie także potrafiła dostrzec pewne uroki w zimie. Tej normalnej, wolnej od anomalii jakie dawały się we znaki rok temu. Tegoroczny grudzień był taki jaki być powinien, przynajmniej jeśli chodzi o pogodę, bo jeśli chodzi o inne kwestie… cóż, nawet żyjąca pod kloszem młódka zauważyła, że jest jakoś inaczej. Że ich świat się zmieniał i był mniej spokojny, i choć dotychczas jeszcze nie napadł jej żaden mugol ani czarodziej o zdradzieckich, równościowych zapędach, nie można było wykluczyć tego, że coś takiego może się kiedyś wydarzyć. I tego się bała. Zawistna tłuszcza mogła być nieobliczalna i to pomimo tego, że Cressida nigdy nie skrzywdziła czynem ani słowem ludzi niższego urodzenia, preferując po prostu unikanie ich.
Była niewinnym dziewczątkiem, które dziś chciało po prostu spędzić przyjemnie czas z dawno nie widzianą koleżanką poznaną w czasach, gdy obie były dziećmi. Dziś natomiast Cressida była już mężatką i matką, a Eurydice dopiero zaczynała dorosłe życie i wszystko było przed nią. Ale mimo swoich obowiązków żony i matki Cressie wciąż pozostawała młodym dziewczęciem i daleko jej było do sylwetki statecznej matrony, nawet jeśli wielu rzeczy już jej robić nie wypadało, w każdym razie nie publicznie.
I tak miała w planach pojawić się przynajmniej raz na jarmarku, a zaproszenie od Eurydice było dobrą sposobnością, by zmobilizować się do opuszczenia Ambleside, choć i tam było teraz przyjemnie, bo skrzaty i służba zaczęli już przystrajać świątecznie dworek. Cressida zawsze lubiła tę atmosferę przygotowań, choć największą ekscytację budziła ona w dzieciństwie. Jej dzieci niedługo też będą już na tyle duże, by móc się świadomie tym wszystkim cieszyć, choć już teraz zdarzył się przypadek, że jej ciekawski synek zaplątał się w ozdobną girlandę i opiekunka musiała go z niej potem wyplątywać.
Kilka kroków za nią podążała służka, pełniąca zarazem rolę przyzwoitki dla Cressidy, która bądź co bądź pojawiła się w Londynie bez męża, zajętego swoimi sprawami. William nie ograniczał jednak Cressidy, ufając jej i dobrze wiedząc, że nie zrobiłaby świadomie niczego, co wystawiłoby reputację jej bądź jego na szwank. Pozwolił jej na to wyjście, uznając że młoda lady Nott będzie dla niej świetną towarzyszką. Zdawał sobie sprawę z tego, że za sprawą nauki w Beauxbatons Cressie miała problemy ze znalezieniem przyjaciółek, bo większość lady na salonach była absolwentkami Hogwartu i dopiero teraz mogła je lepiej poznawać. On sam też w przeszłości uczył się we Francji, ale był o wiele bardziej od niej pewny siebie i na salonach czuł się jak ryba w wodzie, więc zawieranie znajomości nigdy nie sprawiało mu tyle problemów co jej.
I choć to Cressida była starsza, marnie nadawała się do roli przewodniczki na salonach, gdyż brakowało jej pewności siebie i swojej wartości, i trzymała się z dala od centrum uwagi. Miała jednak wiedzę o tym, jak wygląda debiut, zaręczyny, ślub czy początki macierzyństwa, i tymi wiadomościami chętnie dzieliła się z młodszymi kuzynkami i koleżankami, które miały to dopiero przed sobą.
Uśmiechnęła się zupełnie szczerze i radośnie, widząc śliczną, młodą twarz Eurydice, która uroczo zbulwersowała się użyciem jej pełnego imienia, co rozczuliło Cressidę.
- Wybacz, droga Euri – poprawiła się więc. Bądź co bądź nie spotykały się teraz w żadnej oficjalnej okoliczności i nie musiały przestrzegać sztywnych reguł. Nadal musiały zachowywać się jak damy i dawać dobry przykład otoczeniu, ale nie znajdowały się teraz na żadnym sabacie ani w tego typu miejscu. – Ja też bardzo się cieszę, bo mimo wszystko brakowało mi tych naszych dawnych wspólnych chwil, o których czasem wciąż rozmyślam z sentymentem, zwłaszcza gdy pojawiam się w rodzinnym domu. Albo kiedy spotykam się z naszym drogim wspólnym kuzynem Oleandrem. – W dawnym domu mieszkało wiele wspomnień z dzieciństwa i młodości, powracały wszystkie minione chwile spędzone z rodzeństwem, kuzynostwem oraz pojawiającymi się w dworku przyjaciółmi rodziny takimi jak Eurydice. W nowym domu pisała nowe historie, ale te stare wciąż były drogie jej sercu, bo w nim dalej pozostawała leśną Flintówną. Choć już nie wszystkich ludzi z przeszłości mogła nazwać sobie drogimi, od części krewnych ze strony swojej matki musiała się odsunąć w obawie przed tym, że jej reputacja ucierpiałaby na spotkaniach z pewnymi osobami. Nie chciała, by ktoś na salonach choćby pomyślał, że była jak oni. Pragnęła być przykładną lady. Nawet jej matka sama odsunęła się od rodziny swojego pochodzenia, bo było jej wstyd za niektóre ich wybory z ostatnich miesięcy. – Niedawno znowu byłam u rodziców, Charnwood także wygląda teraz przepięknie… I to prawda, śnieg wydobywa urok z każdego miejsca, nawet z takiego jak Londyn – przyznała, bo dla niej Londyn nigdy nie był miejscem atrakcyjnym przez zbyt gęstą zabudowę i za małą ilość terenów zielonych w centrum, ale teraz, pod warstwą śniegu, wyglądał o wiele lepiej. I był jakby cichszy i spokojniejszy. A jako artystka Cressie rzeczywiście często potrafiła dostrzegać piękno i umiała odpowiednio przelać je na płótno, choć wciąż nie opuszczało jej wrażenie, że ten nowy Londyn był jakiś… niepokojący. Może to przez strach przed tym, że miłośnicy mugoli mogą ją skrzywdzić w imię swoich wydumanych równościowych idei?
- Więc wciąż czekasz na debiut? Bardzo to późno, ale zakładam, że na pewno istnieją ku temu powody – zapytała; ona sama, podobnie jak jej rówieśnice kończące magiczne szkoły w tym samym czasie co ona, debiutowały na pierwszym sabacie po opuszczeniu szkolnych murów. Pamiętała moment otrzymania zaproszenia i tamten letni sabat, na którym pierwszy raz miała zaprezentować się towarzystwu już nie jako dziecko, a jako osiemnastoletnia dama. Opóźnienia debiutów czasem się zdarzały, ale były rzadkością, zwykle spowodowaną problemami zdrowotnymi debiutantki lub tragedią w rodzinie, choć w przypadku Eurydice może przyczyna leżała w obecnej sytuacji w magicznym świecie? Sabaty nadal się odbywały, Cressie bywała na większości u boku męża, który mobilizował ją do tego, by wynurzyła się z ochronnej skorupki i wyszła do ludzi. Zadziwiała ją ta zwłoka, zwłaszcza że Eurydice była lady Nott, a to ich ród organizował sabaty. – Jak było we Francji? Ja też miałam tam wyjechać z Williamem i dziećmi, ale ostatecznie zostaliśmy w kraju. – Gdy skończyły się anomalie i nie musieli już myśleć o ucieczce przed nimi, wyjazd został odroczony, ale niewykluczone, że pewnego dnia i tak będą musieli wyjechać. Póki co jeszcze pozostawała w kraju, licząc na to, że sytuacja niedługo się unormuje i uspokoi. Chciała, by jej dzieci dorastały w ojczyźnie, blisko zarówno Fawleyów, jak i Flintów, mające styczność z krewnymi i jej i Williama, a we Francji kontakt z rodzinami byłby utrudniony.
Kawałek dalej mogły dostrzec przedziwny, ale i na swój sposób uroczy widok bałwanków biegających po śnieżnym polu. Przelotnie przypomniała sobie, jak w dzieciństwie lepiła bałwany z bratem i kilkoma kuzynami pod okiem opiekunki, kiedy jeszcze wszyscy byli na tyle młodzi, że nie byli zaganiani do nauki poważniejszych rzeczy. A gdy wyruszyła do Beauxbatons, to przez swoje pierwsze zimy w szkole też zdarzało się bawić na śniegu z koleżankami, przynajmniej dopóki nie weszły wszystkie w wiek, kiedy już należało się odpowiednio zachowywać.
- Myślisz, że nam wypada? Że nikt nie uzna tego za dziecinne lub, co gorsza… plebejskie? – zapytała z przestrachem, nie chcąc, by ktoś źle o niej pomyślał, bo przecież na zimowym jarmarku na pewno byli obecni przedstawiciele szlachetnych rodów. Ale ostatecznie lepienie bałwana było chyba rozrywką niewinną i możliwą do wybaczenia dwóm młodym dziewczątkom. Spojrzała przez ramię na idącą kilkanaście metrów za nimi służkę, ale wiedziała, że może jej ufać.
Kusiło ją, naprawdę kusiło, by dać się namówić, bo choć była żoną i matką, wciąż była bardzo młoda i pragnęła odrobiny beztroski, niewinnej rozrywki. Spojrzała na Eurydice, a potem znowu na bałwanki.
- Nie wiem, czy w ogóle pamiętam, jak to się robiło, minęło tyle lat… - zastanowiła się. Ostatni raz lepiła bałwana na trzecim roku swojej nauki. Później już uznawała, że jej nie wypada i że lepiej zostawić to młodszym dzieciom, bo przecież ona była już wtedy dorastającą panienką mającą obowiązek zachowywać się jak na lady przystało.
Była niewinnym dziewczątkiem, które dziś chciało po prostu spędzić przyjemnie czas z dawno nie widzianą koleżanką poznaną w czasach, gdy obie były dziećmi. Dziś natomiast Cressida była już mężatką i matką, a Eurydice dopiero zaczynała dorosłe życie i wszystko było przed nią. Ale mimo swoich obowiązków żony i matki Cressie wciąż pozostawała młodym dziewczęciem i daleko jej było do sylwetki statecznej matrony, nawet jeśli wielu rzeczy już jej robić nie wypadało, w każdym razie nie publicznie.
I tak miała w planach pojawić się przynajmniej raz na jarmarku, a zaproszenie od Eurydice było dobrą sposobnością, by zmobilizować się do opuszczenia Ambleside, choć i tam było teraz przyjemnie, bo skrzaty i służba zaczęli już przystrajać świątecznie dworek. Cressida zawsze lubiła tę atmosferę przygotowań, choć największą ekscytację budziła ona w dzieciństwie. Jej dzieci niedługo też będą już na tyle duże, by móc się świadomie tym wszystkim cieszyć, choć już teraz zdarzył się przypadek, że jej ciekawski synek zaplątał się w ozdobną girlandę i opiekunka musiała go z niej potem wyplątywać.
Kilka kroków za nią podążała służka, pełniąca zarazem rolę przyzwoitki dla Cressidy, która bądź co bądź pojawiła się w Londynie bez męża, zajętego swoimi sprawami. William nie ograniczał jednak Cressidy, ufając jej i dobrze wiedząc, że nie zrobiłaby świadomie niczego, co wystawiłoby reputację jej bądź jego na szwank. Pozwolił jej na to wyjście, uznając że młoda lady Nott będzie dla niej świetną towarzyszką. Zdawał sobie sprawę z tego, że za sprawą nauki w Beauxbatons Cressie miała problemy ze znalezieniem przyjaciółek, bo większość lady na salonach była absolwentkami Hogwartu i dopiero teraz mogła je lepiej poznawać. On sam też w przeszłości uczył się we Francji, ale był o wiele bardziej od niej pewny siebie i na salonach czuł się jak ryba w wodzie, więc zawieranie znajomości nigdy nie sprawiało mu tyle problemów co jej.
I choć to Cressida była starsza, marnie nadawała się do roli przewodniczki na salonach, gdyż brakowało jej pewności siebie i swojej wartości, i trzymała się z dala od centrum uwagi. Miała jednak wiedzę o tym, jak wygląda debiut, zaręczyny, ślub czy początki macierzyństwa, i tymi wiadomościami chętnie dzieliła się z młodszymi kuzynkami i koleżankami, które miały to dopiero przed sobą.
Uśmiechnęła się zupełnie szczerze i radośnie, widząc śliczną, młodą twarz Eurydice, która uroczo zbulwersowała się użyciem jej pełnego imienia, co rozczuliło Cressidę.
- Wybacz, droga Euri – poprawiła się więc. Bądź co bądź nie spotykały się teraz w żadnej oficjalnej okoliczności i nie musiały przestrzegać sztywnych reguł. Nadal musiały zachowywać się jak damy i dawać dobry przykład otoczeniu, ale nie znajdowały się teraz na żadnym sabacie ani w tego typu miejscu. – Ja też bardzo się cieszę, bo mimo wszystko brakowało mi tych naszych dawnych wspólnych chwil, o których czasem wciąż rozmyślam z sentymentem, zwłaszcza gdy pojawiam się w rodzinnym domu. Albo kiedy spotykam się z naszym drogim wspólnym kuzynem Oleandrem. – W dawnym domu mieszkało wiele wspomnień z dzieciństwa i młodości, powracały wszystkie minione chwile spędzone z rodzeństwem, kuzynostwem oraz pojawiającymi się w dworku przyjaciółmi rodziny takimi jak Eurydice. W nowym domu pisała nowe historie, ale te stare wciąż były drogie jej sercu, bo w nim dalej pozostawała leśną Flintówną. Choć już nie wszystkich ludzi z przeszłości mogła nazwać sobie drogimi, od części krewnych ze strony swojej matki musiała się odsunąć w obawie przed tym, że jej reputacja ucierpiałaby na spotkaniach z pewnymi osobami. Nie chciała, by ktoś na salonach choćby pomyślał, że była jak oni. Pragnęła być przykładną lady. Nawet jej matka sama odsunęła się od rodziny swojego pochodzenia, bo było jej wstyd za niektóre ich wybory z ostatnich miesięcy. – Niedawno znowu byłam u rodziców, Charnwood także wygląda teraz przepięknie… I to prawda, śnieg wydobywa urok z każdego miejsca, nawet z takiego jak Londyn – przyznała, bo dla niej Londyn nigdy nie był miejscem atrakcyjnym przez zbyt gęstą zabudowę i za małą ilość terenów zielonych w centrum, ale teraz, pod warstwą śniegu, wyglądał o wiele lepiej. I był jakby cichszy i spokojniejszy. A jako artystka Cressie rzeczywiście często potrafiła dostrzegać piękno i umiała odpowiednio przelać je na płótno, choć wciąż nie opuszczało jej wrażenie, że ten nowy Londyn był jakiś… niepokojący. Może to przez strach przed tym, że miłośnicy mugoli mogą ją skrzywdzić w imię swoich wydumanych równościowych idei?
- Więc wciąż czekasz na debiut? Bardzo to późno, ale zakładam, że na pewno istnieją ku temu powody – zapytała; ona sama, podobnie jak jej rówieśnice kończące magiczne szkoły w tym samym czasie co ona, debiutowały na pierwszym sabacie po opuszczeniu szkolnych murów. Pamiętała moment otrzymania zaproszenia i tamten letni sabat, na którym pierwszy raz miała zaprezentować się towarzystwu już nie jako dziecko, a jako osiemnastoletnia dama. Opóźnienia debiutów czasem się zdarzały, ale były rzadkością, zwykle spowodowaną problemami zdrowotnymi debiutantki lub tragedią w rodzinie, choć w przypadku Eurydice może przyczyna leżała w obecnej sytuacji w magicznym świecie? Sabaty nadal się odbywały, Cressie bywała na większości u boku męża, który mobilizował ją do tego, by wynurzyła się z ochronnej skorupki i wyszła do ludzi. Zadziwiała ją ta zwłoka, zwłaszcza że Eurydice była lady Nott, a to ich ród organizował sabaty. – Jak było we Francji? Ja też miałam tam wyjechać z Williamem i dziećmi, ale ostatecznie zostaliśmy w kraju. – Gdy skończyły się anomalie i nie musieli już myśleć o ucieczce przed nimi, wyjazd został odroczony, ale niewykluczone, że pewnego dnia i tak będą musieli wyjechać. Póki co jeszcze pozostawała w kraju, licząc na to, że sytuacja niedługo się unormuje i uspokoi. Chciała, by jej dzieci dorastały w ojczyźnie, blisko zarówno Fawleyów, jak i Flintów, mające styczność z krewnymi i jej i Williama, a we Francji kontakt z rodzinami byłby utrudniony.
Kawałek dalej mogły dostrzec przedziwny, ale i na swój sposób uroczy widok bałwanków biegających po śnieżnym polu. Przelotnie przypomniała sobie, jak w dzieciństwie lepiła bałwany z bratem i kilkoma kuzynami pod okiem opiekunki, kiedy jeszcze wszyscy byli na tyle młodzi, że nie byli zaganiani do nauki poważniejszych rzeczy. A gdy wyruszyła do Beauxbatons, to przez swoje pierwsze zimy w szkole też zdarzało się bawić na śniegu z koleżankami, przynajmniej dopóki nie weszły wszystkie w wiek, kiedy już należało się odpowiednio zachowywać.
- Myślisz, że nam wypada? Że nikt nie uzna tego za dziecinne lub, co gorsza… plebejskie? – zapytała z przestrachem, nie chcąc, by ktoś źle o niej pomyślał, bo przecież na zimowym jarmarku na pewno byli obecni przedstawiciele szlachetnych rodów. Ale ostatecznie lepienie bałwana było chyba rozrywką niewinną i możliwą do wybaczenia dwóm młodym dziewczątkom. Spojrzała przez ramię na idącą kilkanaście metrów za nimi służkę, ale wiedziała, że może jej ufać.
Kusiło ją, naprawdę kusiło, by dać się namówić, bo choć była żoną i matką, wciąż była bardzo młoda i pragnęła odrobiny beztroski, niewinnej rozrywki. Spojrzała na Eurydice, a potem znowu na bałwanki.
- Nie wiem, czy w ogóle pamiętam, jak to się robiło, minęło tyle lat… - zastanowiła się. Ostatni raz lepiła bałwana na trzecim roku swojej nauki. Później już uznawała, że jej nie wypada i że lepiej zostawić to młodszym dzieciom, bo przecież ona była już wtedy dorastającą panienką mającą obowiązek zachowywać się jak na lady przystało.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Wszystko ulegało zmianie. Gesty, słowa, myśli, aż w końcu ulubione sukienki, na które dłużej już nie można patrzeć, choć przecież jeszcze chwilę temu smukłe paluszki muskały z czułością materiał. Pora roku przechodziła płynnie w następną, nowe twarze zastępowały te starsze, rzekomo sentymentem darzone. Polityka stawała się coraz to ostrzejsza, treści gazet coraz bardziej zawiłe oraz mroczne. Lata przemijały i kiedy woal czernionych rzęs uniósł się, spojrzeniem niebieskich oczu sięgając samego nieba, oto okazało się, iż stawała się powoli dorosła. Nieuchronnie zbliżał się kres dni spędzonych na tańczeniu w kroplach deszczu, na łowieniu kaczeńców w oranżeryjnej sadzawce, zakradaniu się do kuchni wraz z panem bratem, nosząc ściszony chichot na różowych płatkach ust. Czy mogła być na to gotowa? Nie wiedziała, nader często obejmując się szczupłymi ramionami, jakby tylko w ten sposób mogła ochronić resztki drzemiącej w niej beztroski, nie chcąc żegnać się ze słodyczą dzieciństwa, lekkością dni minionych. Czy dla innych panienek było to łatwiejsze? Stąpać po salonach z naturalną gracją, jednocześnie nosząc na wąskich ramionach ciężar obowiązków wobec rodu, dźwięk zamykanej złotej klatki sztywnych ram arystokratycznej społeczności? Mogła być im przecież podobna, przygotowania trwały od momentu narodzin, ostatnimi tygodniami nad wyraz wzmożone, tak by młodziutka lady wypadła jak najkorzystniej w oczach łaknących pochwycić nawet najmniejszy mankament. A mimo to Euri nie czuła się pewnie, narzucenie na siebie całunu powagi sprawiało, że się dusiła. Dlatego też pięknie udawała, czerpiąc naturalną inspirację z towarzystwa dam spełnionych, bądź oczekujących na spełnienie, światłych i urokliwych, które ukazywały swym ciepłem oraz własną postawą, iż dotąd usłana różami ścieżka życia nie ma aż tylu kolców, by jasnowłose dziewczątko nie mogło cieszyć się każdym nadchodzącym dniem. Próbowała więc nie przejmować się przyszłością, odrzucić troskę precz, skupiając wszelkie swe siły i myśli na teraźniejszości. A ta zaś była taka rozczarowująca. Stan wojenny, który zwykł być ledwie pospolitą plotką szeptaną pośród szkolnych korytarzy, przerodził się w najprawdziwszą wojnę. Ludzie cierpieli, a najbardziej cierpiała sama Eurydice. Dostawy drogich materiałów posiadały opóźnienia, składniki sprowadzane z Francji nadal nie dotarły, a do tego te wszystkie ograniczenia w kwestii jedzenia. Kawior z szampanem należał tylko do wspomnień, za którymi pociągała smutno noskiem, naiwnie wierząc, iż była to najgorsza tragedia, jaka mogłaby się komukolwiek przydarzyć. Nie miała wiele styczności ze śmiercią, owszem słyszała, że kostucha wyciągała swe wstrętne ręce po wielu, ale to miało miejsce tylko na stronicach gazet, tak jak samo istnienie mugoli przypominało ledwie groźną baśń, którą straszą piastunki niegrzeczne szlachcianki. Szlamy były jedynie nieśmiałym potwierdzeniem ich istnienia, ale Euri była przekonana, że dla tych wyjątkowo grzecznych, akceptujących swoją niższość, winno znaleźć się miejsce, na przykład mogliby zamiatać ulice, dzięki czemu żadne błoto li pył nie osiądzie na drogocennych pantofelkach lady Nott. Jej wielkie serce czasem ją doprawdy zadziwiało, szczęśliwie uwaga dotycząca podobnych kwestii nader często była odwracana przez coś innego, dlatego też nie głowiła się nad tym wszystkim często, politykę pozostawiając politykom, a wyjce osobom odpowiedzialnym za dostarczanie zamawianych przez nią towarów. Nie czuła się - zapewne błędnie - dzięki temu zagrożona przebywając na terenie Londynu, w końcu o bezpieczeństwo w oczyszczonym mieście dbali odpowiedni funkcjonariusze na odpowiednim miejscu, żaden mijany nieznajomy nie mógł mieć więc krwi brudniejszej, niż wypada, a jak wiadomo tylko ci najniżej urodzeni w hierarchii magicznego społeczeństwa, byli okrutni, chciwi i niegodziwi. Tak mówiła niania, a śliczna półwila wierzyła jej całkowicie, wciąż mając w pamięci łagodny dotyk dłoni muskający czule czubek jasnej głowy. Zresztą, ona oraz pani Harriet, doświadczona pokojówka wyniesiona na pozycję przyzwoitki posiadały różdżki, więc też były groźne i niezależne. O!
Ucieszona złączyła drobniutkie dłonie, kiedy najsłodsza Cressida przeprosiła ją szczerze, z pewnością żałując postawionej między nimi ściany dobrych manier. Musiały być sobie zdecydowanie bliższe, przecież tak nie można! Nawet jeśli rozdzieliły je czasy szkolne, inne placówki edukacyjne, miejsce zamieszkania, wiek oraz stan między panną a mężatką, nie znaczyło to znowu, że są sobie takie obce. A może były, biorąc to wszystko pod uwagę? Nie mogła się zdecydować, ba, nie chciało jej się decydować, wspaniałomyślnie postanowiła, iż po prostu będzie się cieszyć towarzystwem starszej lady.
- Och, tak. Wspomnienia wciąż są tak żywe w mej głowie - śmieje się, wierzchem rączki skrywając usta, dźwięcznością głosu ciesząc uszy przypadkowo mijanych osób - To był taki urokliwy czas, chociaż wybacz mi proszę, nie tęsknie za momentami, w których nasz drogi, starszy i rzekomo dojrzalszy kuzyn biegał za nami, dzierżąc w dłoni wstrętną dżdżownicę. Ugh, do teraz mną wzdryga, tak paskudnie się wiła - aż drży w nagłym obrzydzeniu, przypominając sobie psoty lorda Flinta o roziskrzonych błękitnych oczach tchnących psotą. Już takich nie ma, łapie się na tej myśli, przynajmniej nie tak często jak kiedyś. Potrząsa głową, na nowo odczuwając pogodę ducha. Nie wyobrażając sobie, jak to jest być gościem we własnym domu, gdzie ściany dzierżące sekrety lat dziecięcych nie były już więcej jej. Niewyobrażalnie smutne, podsumowuje rezolutnie - Och, Charnwood brzmi cudownie Cressie, pamiętam, jak ślicznie mienił się śnieg wokół, kiedy odwiedzałam podczas przerwy świątecznej Oleandra i jego rodzeństwo ledwie rok temu - przytaknęła gwałtownie, powstrzymując się ostatkiem przed nazwaniem go Ollim. Była już dorosła, nie mogła go tak dziecinnie określać! Zesztywniała na momencik, gdy padło wspomnienie debiutu, lecz rozluźniła się zaraz, mając idealną odpowiedź.
- Yh-yym. Chociaż to trochę zawstydzające i takie smutne Cressie. Widzisz, otrzymałam pierwsze zaproszenia zaraz po oficjalnym powrocie ze szkoły, jednak - zawiesiła wzrok na zaśnieżonej ścieżce, po której kroczyły - Choroba wywołała u mnie niespodziewaną niedyspozycję - przyznała, nie dodając, że przywiodła jej również spodziewane wakacje - A kiedy wróciłam do kraju, list dotyczący tragicznego losu lorda Black już czekał i razem z papą uznaliśmy, że byłoby to wielce niegrzeczne, pozbawione szacunku celebrować tak ciężki okres. Ale sylwestrowy bal, och! Czy nie brzmi to jak idealna oprawa dla debiutu? Ten śnieg, te światła, ta symbolika! Mam nadzieję, że twojemu debiutowi nic z tego nie zabrakło, chociaż śnieg zawsze ładniej jest zastąpić kwiatami - przyznała, unosząc się na czubkach palców stóp przez sekundę, jakby tym samym chciała podkreślić, jak ekscytująco brzmi wprowadzenie jej do towarzystwa. Wcale nie tak strasznie, w ogóle - Och, a Francja była cudowna. Niczego nam nie brakowało, powracanie do zdrowia było prawdziwą przyjemnością, a sztuka, ach sztuka! W chwilach słabości dodawała mi otuchy - mówiła przejęta, niemal wierząc, iż życie jej faktycznie było zagrożone, choć przecież należało do zwykłych wymówek - Czy to brzydko z mojej strony, jeśli wyznam, że cieszę się, iż zostałaś? Brak twojej osoby byłby prawdziwym ciosem - zapewniła miękko, wręcz czule zatroskana myślą, że Cressie we Francji zapomni o odpisywaniu na listy i nie będzie chciała wysyłać jej tych wszystkich ślicznych wstążek, jakie Euri zdążyła ujrzeć podczas własnej podróży.
Eurydice uniosła dłonie i przytknęła je do czoła, niczym daszek, który powinien pomóc jej wyraźniej widzieć urokliwy rozgardiasz, ale nie pomagał wcale. Dzieci śmiały się radośnie wraz z pląsającymi bałwankami i jak przystało na niemal dorosłą, światłą panienkę, Euri zapragnęła mocno do nich dołączyć. Z własnym śmiechem, z własną zbitką kul śnieżnych, której nada prześliczne imię. Dlatego też otwiera szeroko oczy, słysząc nieśmiałą odpowiedź lady Fawley.
- Cressie - szepnęła zatrwożona, lekko pobladła - Cressie, nikt nie uzna tego za plebejskie. To tylko zabawa. A poza tym, spójrz na nas tylko. Jesteśmy młode, niezaprzeczalnie śliczne i daleko nam do szacownych matron. Powinnyśmy się bawić, cieszyć się urokami życia. A później, później będą to za nas robić nasze dzieci, my tylko będziemy wskazywać palcem, która część śnieżnego rycerza jest nierówna - mówi poważnie, choć pod sam koniec się śmieje, nie mogąc pozwolić przepuścić podobnej okazji. Składa więc ręce niczym do modlitwy i z trzepotem rzęs wydaje z siebie przeciągłe proooszęęęęęę, aż podskakuje ucieszona, kiedy słyszy niepewną odpowiedź - Och, na pewno pamiętasz, o tym się nie zapomina jak...jak...jak o ulubionych kolczykach, które zdawałoby się, nie są zbyt modne, więc ich nie nosisz, ale kiedy je wreszcie założysz, to potrafią uświetnić każą kreację - zadowolona z podobnej metafory, nie czeka więcej na przyzwolenie, otwarcie przemierza miękki puch zaklętego śniegu i zgarnia garść śniegu, odwracając się w stronę rudzielca - Zacznijmy od dolnej kuli! - zarządza podekscytowana, będą się cudownie bawić! Nie mogło być w tym przecież nic złego, to tylko odrobina śniegu.
Ucieszona złączyła drobniutkie dłonie, kiedy najsłodsza Cressida przeprosiła ją szczerze, z pewnością żałując postawionej między nimi ściany dobrych manier. Musiały być sobie zdecydowanie bliższe, przecież tak nie można! Nawet jeśli rozdzieliły je czasy szkolne, inne placówki edukacyjne, miejsce zamieszkania, wiek oraz stan między panną a mężatką, nie znaczyło to znowu, że są sobie takie obce. A może były, biorąc to wszystko pod uwagę? Nie mogła się zdecydować, ba, nie chciało jej się decydować, wspaniałomyślnie postanowiła, iż po prostu będzie się cieszyć towarzystwem starszej lady.
- Och, tak. Wspomnienia wciąż są tak żywe w mej głowie - śmieje się, wierzchem rączki skrywając usta, dźwięcznością głosu ciesząc uszy przypadkowo mijanych osób - To był taki urokliwy czas, chociaż wybacz mi proszę, nie tęsknie za momentami, w których nasz drogi, starszy i rzekomo dojrzalszy kuzyn biegał za nami, dzierżąc w dłoni wstrętną dżdżownicę. Ugh, do teraz mną wzdryga, tak paskudnie się wiła - aż drży w nagłym obrzydzeniu, przypominając sobie psoty lorda Flinta o roziskrzonych błękitnych oczach tchnących psotą. Już takich nie ma, łapie się na tej myśli, przynajmniej nie tak często jak kiedyś. Potrząsa głową, na nowo odczuwając pogodę ducha. Nie wyobrażając sobie, jak to jest być gościem we własnym domu, gdzie ściany dzierżące sekrety lat dziecięcych nie były już więcej jej. Niewyobrażalnie smutne, podsumowuje rezolutnie - Och, Charnwood brzmi cudownie Cressie, pamiętam, jak ślicznie mienił się śnieg wokół, kiedy odwiedzałam podczas przerwy świątecznej Oleandra i jego rodzeństwo ledwie rok temu - przytaknęła gwałtownie, powstrzymując się ostatkiem przed nazwaniem go Ollim. Była już dorosła, nie mogła go tak dziecinnie określać! Zesztywniała na momencik, gdy padło wspomnienie debiutu, lecz rozluźniła się zaraz, mając idealną odpowiedź.
- Yh-yym. Chociaż to trochę zawstydzające i takie smutne Cressie. Widzisz, otrzymałam pierwsze zaproszenia zaraz po oficjalnym powrocie ze szkoły, jednak - zawiesiła wzrok na zaśnieżonej ścieżce, po której kroczyły - Choroba wywołała u mnie niespodziewaną niedyspozycję - przyznała, nie dodając, że przywiodła jej również spodziewane wakacje - A kiedy wróciłam do kraju, list dotyczący tragicznego losu lorda Black już czekał i razem z papą uznaliśmy, że byłoby to wielce niegrzeczne, pozbawione szacunku celebrować tak ciężki okres. Ale sylwestrowy bal, och! Czy nie brzmi to jak idealna oprawa dla debiutu? Ten śnieg, te światła, ta symbolika! Mam nadzieję, że twojemu debiutowi nic z tego nie zabrakło, chociaż śnieg zawsze ładniej jest zastąpić kwiatami - przyznała, unosząc się na czubkach palców stóp przez sekundę, jakby tym samym chciała podkreślić, jak ekscytująco brzmi wprowadzenie jej do towarzystwa. Wcale nie tak strasznie, w ogóle - Och, a Francja była cudowna. Niczego nam nie brakowało, powracanie do zdrowia było prawdziwą przyjemnością, a sztuka, ach sztuka! W chwilach słabości dodawała mi otuchy - mówiła przejęta, niemal wierząc, iż życie jej faktycznie było zagrożone, choć przecież należało do zwykłych wymówek - Czy to brzydko z mojej strony, jeśli wyznam, że cieszę się, iż zostałaś? Brak twojej osoby byłby prawdziwym ciosem - zapewniła miękko, wręcz czule zatroskana myślą, że Cressie we Francji zapomni o odpisywaniu na listy i nie będzie chciała wysyłać jej tych wszystkich ślicznych wstążek, jakie Euri zdążyła ujrzeć podczas własnej podróży.
Eurydice uniosła dłonie i przytknęła je do czoła, niczym daszek, który powinien pomóc jej wyraźniej widzieć urokliwy rozgardiasz, ale nie pomagał wcale. Dzieci śmiały się radośnie wraz z pląsającymi bałwankami i jak przystało na niemal dorosłą, światłą panienkę, Euri zapragnęła mocno do nich dołączyć. Z własnym śmiechem, z własną zbitką kul śnieżnych, której nada prześliczne imię. Dlatego też otwiera szeroko oczy, słysząc nieśmiałą odpowiedź lady Fawley.
- Cressie - szepnęła zatrwożona, lekko pobladła - Cressie, nikt nie uzna tego za plebejskie. To tylko zabawa. A poza tym, spójrz na nas tylko. Jesteśmy młode, niezaprzeczalnie śliczne i daleko nam do szacownych matron. Powinnyśmy się bawić, cieszyć się urokami życia. A później, później będą to za nas robić nasze dzieci, my tylko będziemy wskazywać palcem, która część śnieżnego rycerza jest nierówna - mówi poważnie, choć pod sam koniec się śmieje, nie mogąc pozwolić przepuścić podobnej okazji. Składa więc ręce niczym do modlitwy i z trzepotem rzęs wydaje z siebie przeciągłe proooszęęęęęę, aż podskakuje ucieszona, kiedy słyszy niepewną odpowiedź - Och, na pewno pamiętasz, o tym się nie zapomina jak...jak...jak o ulubionych kolczykach, które zdawałoby się, nie są zbyt modne, więc ich nie nosisz, ale kiedy je wreszcie założysz, to potrafią uświetnić każą kreację - zadowolona z podobnej metafory, nie czeka więcej na przyzwolenie, otwarcie przemierza miękki puch zaklętego śniegu i zgarnia garść śniegu, odwracając się w stronę rudzielca - Zacznijmy od dolnej kuli! - zarządza podekscytowana, będą się cudownie bawić! Nie mogło być w tym przecież nic złego, to tylko odrobina śniegu.
Magic tumbled from her pretty lips and when she spoke the language of the universe – the stars
sighed in unison
sighed in unison
The member 'Eurydice Nott' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 2
'k6' : 2
Cressida, jako osóbka z natury niepewna siebie i swojej wartości, nie czuła się pewnie stawiając swoje pierwsze kroki na ścieżce dorosłości. Ale przyszedł taki czas, że musiała zadebiutować i zacząć wypełniać obowiązki wobec rodu. W przeciwieństwie do swego męża nigdy nie czuła się na salonach jak ryba w wodzie, ale bywała na nich, bo tak wypadało. Był to obowiązek związany z jej pochodzeniem. Zawsze płynęła z prądem, pozwalając rodzinie się formować i wtłaczać w odpowiednie ramy. Pragnęła postępować tak, by umiłowany pan ojciec był z niej dumny, by patrzył na nią tak jak na jej starsze rodzeństwo. Leander Flint również nie był lwem salonowym, ale pozostawał konserwatywnym mężczyzną bezgranicznie oddanym tradycjom swego rodu, i w tych tradycjach wychował swoje dzieci. Cressie od urodzenia dorastała w złotej klatce nie znając świata poza nią, ale czuła się w takim układzie bezpieczna, odpowiadało jej to, że w ich patriarchalnym świecie to mężczyźni opiekowali się kobietami, podczas gdy one miały po prostu być ozdobami mężów i matkami ich dzieci. Wychowano ją w duchu uległości, więc podążanie za głosem rodu i tradycji było dla niej naturalne, nigdy jej umysłu nie skalały żadne buntownicze myśli. Słowa pana ojca były świętością, Cressida darzyła swego rodzica niemalże czcią, i dlatego wszystko to, co mówił i robił, miało na nią i jej samoocenę tak duży wpływ. W dzieciństwie niejednokrotnie deprecjonowana dorastała w poczuciu bycia tym gorszym, najmniej ważnym dzieckiem i za młodu nade wszystko pragnęła zadowolić pana ojca, być dostatecznie dobrą, by zasłużyć na jego miłość. Bo o ojcowską miłość trzeba było walczyć, surowy i wymagający Leander nie okazywał jej tak jak matka, która obdarzała swe dzieci uwagą i troską całkowicie naturalnie, co pan ojciec zrzucał na karb kobiecych słabości i sentymentalizmu. Bo kobiety były słabe, system patriarchalny dawał im na to przyzwolenie, a mężczyźni musieli być wolni od słabości i sentymentów, bo na ich barkach spoczywał obowiązek dbania o byt rodziny.
Dziś jednak był dzień, kiedy mogła nieco odpocząć od sztywnych ram i spędzić czas z drogą Eurydice, za której towarzystwem zdążyła się stęsknić, bo pomimo wszystkich dzielących je różnic naprawdę ją lubiła i żałowała, że nie mogły w przeszłości spędzać ze sobą więcej czasu, że przez lata widywały się jedynie w letnie wakacje.
- Za pewnymi momentami i ja nie tęsknię, wierzę jednak, że Oleander z wiekiem nabrał ogłady właściwej młodemu lordowi Flint – odezwała się, wierząc że tak było w istocie, choć pozostawało też faktem, że Oleander nie przypominał usposobieniem jej pana ojca, zawsze jawił jej się jako bardziej wrażliwy. Ale może jej pan ojciec za młodu też był inny, i dopiero średni wiek i obowiązki głowy rodziny pogłębiły jego konserwatyzm? Tego nie wiedziała, wydawało jej się jednak, że jej pan ojciec od zawsze musiał być właśnie taki. Nie znała go przecież za jego młodzieńczych lat. Gdy pojawiła się na świecie już był poważny i całkowicie podporządkowany dbałości o dobro rodu. – A jeśli chodzi o dobre chwile… Tak, ich mi brakuje. Czasem myślę, że dobrze byłoby znów na choć jeden dzień stać się dzieckiem i martwić się tylko problemami pokroju tego, czy skrzaty przygotują ulubiony deser, albo czy brat zabierze mnie na spacer do lasu.
Jako dziecko o wielu sprawach nie musiała myśleć, mogła po prostu się bawić i poznawać świat, wolno jej było robić rzeczy, których teraz już nie wypadało, na przykład biegać boso po mokrej trawie, pływać w leśnej sadzawce pełnej lilii wodnych czy w podskokach przemierzać korytarze dworku. Teraz, jako zamężna dama, musiała zachowywać się bardziej statecznie. No i przyszło jej mieszkać w dworze innej rodziny, zaś miejsce w którym dorastała już nie było jej, była tam już tylko gościem. Ale wciąż mogła odwiedzać Charnwood i to było najważniejsze. Nie wyjechała po ślubie na drugi koniec świata, a tylko w inny zakątek tego samego kraju i nadal mogła utrzymywać więź z rodziną.
Wysłuchała cierpliwie i z ciekawością wyjaśnień na temat debiutu.
- Rozumiem – przytaknęła, a w jej głosie zabrzmiało współczucie. Problemy zdrowotne nieraz potrafiły uprzykrzyć życie, choć Cressida szczęśliwie urodziła się zdrowa i nigdy nie musiała trapić się ze schorzeniami, które dręczyły niektóre jej krewne i koleżanki z salonów. Jej geny podarowały coś znacznie milszego: zdolność porozumiewania się z ptakami. – Wobec tego wygląda na to, że los spłatał ci przykry żart, a później… och, rozumiem, że trudno było debiutować po takich tragicznych wieściach. Alphard… wciąż bardzo mi go brakuje i sama nie potrafiłabym cieszyć się żadnym balem. Nie byłam na żadnym odkąd dowiedziałam się, że umarł. Nie był dla mnie tylko twarzą z salonów, a bliskim kuzynem. – Opuściła zatem ostatni sabat, ale na sylwestrowym zamierzała się pojawić, William chciał, aby mu towarzyszyła, uważał że nie powinna miesiącami rozpaczać, bo Alphard na pewno by tego nie chciał. Choć wiedziała, że pójście na sabat przywoła wspomnienia zmarłego kuzyna, w końcu na poprzednim sylwestrze spędzili razem kilka chwil i mieli okazję rozmawiać. Pamiętała też, jak świetnie radził sobie z odgadywaniem motywów przebrań. Był taki mądry i zdolny, a teraz... już go nie było. – Też myślę, że sylwestrowy sabat to świetna okazja do debiutu. Jestem bardzo ciekawa, co lady Nott wymyśli jako motyw tegorocznego… Rok temu był to bal maskowy, moja maska i suknia były inspirowane motywem memortka – odezwała się po chwili zamyślenia, choć zapewne młodziutka Nottówna mimo nieobecności na owym sabacie wiedziała o nim wiele. W jej rodzie na pewno dużo się o sabatach mówiło. Uznała też, że zmiana tematu na kwestię sabatu odciągnie myśli od przykrej utraty Alpharda i wspomnień jego pogrzebu, na którym były obie. Cressida wciąż doceniała fakt, że Eurydice tam wtedy była. – A ten śnieg rzeczywiście wygląda wspaniale. Choć mój debiut, który odbył się w lecie, w cieple i wśród kwiatów, był nie mniej piękny. Wciąż pamiętam, jak wielkie onieśmielenie czułam, kiedy oczekiwałam na swój pierwszy taniec… To William zaprosił mnie na parkiet. Trochę się bałam, że nikt tego nie zrobi i że spędzę cały debiut w samotności. – Wtedy jeszcze nie byli nawet narzeczeństwem, ale to przystojny lord Fawley wybawił ją wówczas od samotnego podpierania ściany, spośród wszystkich debiutantek wybierając właśnie ją, tą najbardziej nieśmiałą i niepewną, a także wyróżniającą się wyglądem. Parę miesięcy później uklęknął przed nią z pierścionkiem, prosząc ją o zostanie jego żoną.
- To prawda, we Francji żyje wielu zdolnych artystów, twórców salonowej sztuki, mój mąż chętnie tam podróżuje i ma tam dalszą rodzinę, u której mieliśmy się zatrzymać w przypadku… konieczności wyjazdu. Ale na razie jestem tu i możemy się spotykać oraz, oczywiście, pisać do siebie listy – zapewniła, bo póki co nie planowała wyjazdu, choć ostatnie miesiące mimo braku anomalii też nie były łatwe, niepokoiły ją te wszystkie trudności z zaopatrzeniem i tak dalej. Zaś jeśli chodzi o samą sztukę, ceniła tą wysoką, a unikała tej z nizin, brzydząc się tak zwaną artystyczną bohemą pełną zepsucia i degeneracji, dlatego i Francję poznała tylko z tej salonowej strony, inna zupełnie jej nie interesowała.
Była dziewczęciem przejmującym się reputacją i bała się, że ktoś mógłby dopatrzeć się w jej zachowaniu czegokolwiek plebejskiego lub, co gorsza, buntowniczego. Ale ostatecznie to było tylko lepienie bałwanków, niewinna zabawa na śniegu, więc może zostanie im to wybaczone?
- Taak, może masz rację – przytaknęła w końcu, dając się przekonać urokowi osobistemu Eurydice. – Za kilka lat to moje dzieci pewnie będą takie robić, teraz są jeszcze zbyt małe. Ale za parę lat będą mogły cieszyć się urokami dzieciństwa… Chcę, żeby trochę się nim nacieszyły nim guwernantka weźmie je pod swoje skrzydła i zaczną poważną naukę.
Rozczuliło ją wyobrażenie bliźniąt za kilka lat, kiedy przestaną być już pulchniutkimi półtorarocznymi szkrabami, ich sylwetki wydłużą się i staną mniej niezgrabne. Ciekawe, czy nadal Julius będzie podobny do Williama, a Portia do niej?
Niepewnie zbliżyła się do Eurydice, sięgając obleczonymi w ciepłe, choć eleganckie rękawiczki dłońmi do śniegu, zamierzając pomóc jej w lepieniu kuli. Naprawdę dawno tego nie robiła, ale wydawało się, że chyba nie powinno to być jakieś bardzo trudne, prawda? Przecież nawet dzieci to potrafiły! Rozejrzała się jeszcze, czy na pewno w pobliżu nie przechodzi nikt z wyższych sfer, kto mógłby je zganić, po czym wróciła do kontynuowania czynności mających sprawić, że wspólnymi siłami ulepią dolną kulę bałwana.
Dziś jednak był dzień, kiedy mogła nieco odpocząć od sztywnych ram i spędzić czas z drogą Eurydice, za której towarzystwem zdążyła się stęsknić, bo pomimo wszystkich dzielących je różnic naprawdę ją lubiła i żałowała, że nie mogły w przeszłości spędzać ze sobą więcej czasu, że przez lata widywały się jedynie w letnie wakacje.
- Za pewnymi momentami i ja nie tęsknię, wierzę jednak, że Oleander z wiekiem nabrał ogłady właściwej młodemu lordowi Flint – odezwała się, wierząc że tak było w istocie, choć pozostawało też faktem, że Oleander nie przypominał usposobieniem jej pana ojca, zawsze jawił jej się jako bardziej wrażliwy. Ale może jej pan ojciec za młodu też był inny, i dopiero średni wiek i obowiązki głowy rodziny pogłębiły jego konserwatyzm? Tego nie wiedziała, wydawało jej się jednak, że jej pan ojciec od zawsze musiał być właśnie taki. Nie znała go przecież za jego młodzieńczych lat. Gdy pojawiła się na świecie już był poważny i całkowicie podporządkowany dbałości o dobro rodu. – A jeśli chodzi o dobre chwile… Tak, ich mi brakuje. Czasem myślę, że dobrze byłoby znów na choć jeden dzień stać się dzieckiem i martwić się tylko problemami pokroju tego, czy skrzaty przygotują ulubiony deser, albo czy brat zabierze mnie na spacer do lasu.
Jako dziecko o wielu sprawach nie musiała myśleć, mogła po prostu się bawić i poznawać świat, wolno jej było robić rzeczy, których teraz już nie wypadało, na przykład biegać boso po mokrej trawie, pływać w leśnej sadzawce pełnej lilii wodnych czy w podskokach przemierzać korytarze dworku. Teraz, jako zamężna dama, musiała zachowywać się bardziej statecznie. No i przyszło jej mieszkać w dworze innej rodziny, zaś miejsce w którym dorastała już nie było jej, była tam już tylko gościem. Ale wciąż mogła odwiedzać Charnwood i to było najważniejsze. Nie wyjechała po ślubie na drugi koniec świata, a tylko w inny zakątek tego samego kraju i nadal mogła utrzymywać więź z rodziną.
Wysłuchała cierpliwie i z ciekawością wyjaśnień na temat debiutu.
- Rozumiem – przytaknęła, a w jej głosie zabrzmiało współczucie. Problemy zdrowotne nieraz potrafiły uprzykrzyć życie, choć Cressida szczęśliwie urodziła się zdrowa i nigdy nie musiała trapić się ze schorzeniami, które dręczyły niektóre jej krewne i koleżanki z salonów. Jej geny podarowały coś znacznie milszego: zdolność porozumiewania się z ptakami. – Wobec tego wygląda na to, że los spłatał ci przykry żart, a później… och, rozumiem, że trudno było debiutować po takich tragicznych wieściach. Alphard… wciąż bardzo mi go brakuje i sama nie potrafiłabym cieszyć się żadnym balem. Nie byłam na żadnym odkąd dowiedziałam się, że umarł. Nie był dla mnie tylko twarzą z salonów, a bliskim kuzynem. – Opuściła zatem ostatni sabat, ale na sylwestrowym zamierzała się pojawić, William chciał, aby mu towarzyszyła, uważał że nie powinna miesiącami rozpaczać, bo Alphard na pewno by tego nie chciał. Choć wiedziała, że pójście na sabat przywoła wspomnienia zmarłego kuzyna, w końcu na poprzednim sylwestrze spędzili razem kilka chwil i mieli okazję rozmawiać. Pamiętała też, jak świetnie radził sobie z odgadywaniem motywów przebrań. Był taki mądry i zdolny, a teraz... już go nie było. – Też myślę, że sylwestrowy sabat to świetna okazja do debiutu. Jestem bardzo ciekawa, co lady Nott wymyśli jako motyw tegorocznego… Rok temu był to bal maskowy, moja maska i suknia były inspirowane motywem memortka – odezwała się po chwili zamyślenia, choć zapewne młodziutka Nottówna mimo nieobecności na owym sabacie wiedziała o nim wiele. W jej rodzie na pewno dużo się o sabatach mówiło. Uznała też, że zmiana tematu na kwestię sabatu odciągnie myśli od przykrej utraty Alpharda i wspomnień jego pogrzebu, na którym były obie. Cressida wciąż doceniała fakt, że Eurydice tam wtedy była. – A ten śnieg rzeczywiście wygląda wspaniale. Choć mój debiut, który odbył się w lecie, w cieple i wśród kwiatów, był nie mniej piękny. Wciąż pamiętam, jak wielkie onieśmielenie czułam, kiedy oczekiwałam na swój pierwszy taniec… To William zaprosił mnie na parkiet. Trochę się bałam, że nikt tego nie zrobi i że spędzę cały debiut w samotności. – Wtedy jeszcze nie byli nawet narzeczeństwem, ale to przystojny lord Fawley wybawił ją wówczas od samotnego podpierania ściany, spośród wszystkich debiutantek wybierając właśnie ją, tą najbardziej nieśmiałą i niepewną, a także wyróżniającą się wyglądem. Parę miesięcy później uklęknął przed nią z pierścionkiem, prosząc ją o zostanie jego żoną.
- To prawda, we Francji żyje wielu zdolnych artystów, twórców salonowej sztuki, mój mąż chętnie tam podróżuje i ma tam dalszą rodzinę, u której mieliśmy się zatrzymać w przypadku… konieczności wyjazdu. Ale na razie jestem tu i możemy się spotykać oraz, oczywiście, pisać do siebie listy – zapewniła, bo póki co nie planowała wyjazdu, choć ostatnie miesiące mimo braku anomalii też nie były łatwe, niepokoiły ją te wszystkie trudności z zaopatrzeniem i tak dalej. Zaś jeśli chodzi o samą sztukę, ceniła tą wysoką, a unikała tej z nizin, brzydząc się tak zwaną artystyczną bohemą pełną zepsucia i degeneracji, dlatego i Francję poznała tylko z tej salonowej strony, inna zupełnie jej nie interesowała.
Była dziewczęciem przejmującym się reputacją i bała się, że ktoś mógłby dopatrzeć się w jej zachowaniu czegokolwiek plebejskiego lub, co gorsza, buntowniczego. Ale ostatecznie to było tylko lepienie bałwanków, niewinna zabawa na śniegu, więc może zostanie im to wybaczone?
- Taak, może masz rację – przytaknęła w końcu, dając się przekonać urokowi osobistemu Eurydice. – Za kilka lat to moje dzieci pewnie będą takie robić, teraz są jeszcze zbyt małe. Ale za parę lat będą mogły cieszyć się urokami dzieciństwa… Chcę, żeby trochę się nim nacieszyły nim guwernantka weźmie je pod swoje skrzydła i zaczną poważną naukę.
Rozczuliło ją wyobrażenie bliźniąt za kilka lat, kiedy przestaną być już pulchniutkimi półtorarocznymi szkrabami, ich sylwetki wydłużą się i staną mniej niezgrabne. Ciekawe, czy nadal Julius będzie podobny do Williama, a Portia do niej?
Niepewnie zbliżyła się do Eurydice, sięgając obleczonymi w ciepłe, choć eleganckie rękawiczki dłońmi do śniegu, zamierzając pomóc jej w lepieniu kuli. Naprawdę dawno tego nie robiła, ale wydawało się, że chyba nie powinno to być jakieś bardzo trudne, prawda? Przecież nawet dzieci to potrafiły! Rozejrzała się jeszcze, czy na pewno w pobliżu nie przechodzi nikt z wyższych sfer, kto mógłby je zganić, po czym wróciła do kontynuowania czynności mających sprawić, że wspólnymi siłami ulepią dolną kulę bałwana.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Cressida Fawley' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 6
'k6' : 6
Nie była stworzona do walki. Jasne, drobne dłonie nie nawykły do trzymania nic cięższego ponad tomik powieści oprawiony w najurokliwszą okładkę, krucha powłoka ulegała rozpadowi przy większym wysiłku ponad bieg z lekko uniesioną spódnicą, ponad perlisty śmiech płynący prosto z piersi. Niebieskie tęczówki zachodziły kryształem łez, gdy choć jedno nieprzychylne słowo niby jadowita żmija, sunęło w jej stronę, a różane usta drżały płaczliwie, kiedy skarga pląsała na srebrnym języku małej lwicy. Jak więc mogłaby toczyć bitwę o uwagę, delikatna niczym kwiat skazany na prędkie obumarcie przy nieprzychylnych mu warunkach, o to chwilowe zainteresowanie, z tak wątłym ciałem, z tak nietrwałym jestestwem? Och, jakże to byłoby niemożliwe straszne, przykre niemożebnie i podłe na wskroś, gdyby tak ukochany oraz szanowany lord papo Nott nie obdarzał jej swą przychylnością. Ból wielki objąłby jej serce, łkanie przepełniło duszę i nad wyraz wygodne łoże o mięciutkich poduszkach, koniecznie błękitnych oraz pudroworóżowych, przyjęłoby jej cierpienie i słone łezki, przez które zdecydowanie nie dostałaby brzydkich plam na buzi. Rozpaczałaby tak wiele dni, przyjmując pełną życzliwości opiekę służek, wszystkie ciasteczka oraz spacery oferujące najładniejsze widoki, gdyby przypadkiem znudziła się siedzeniem we własnej komnacie, aż wreszcie zapłonąłby w niej ogień, ogień ukazania jak wspaniałą osobą jest, jak utalentowaną oraz magiczną, że szanowny lord papo westchnąłby nad sobą samym, jak w ogóle mógłby pomyśleć, iż lady Eurydice nie była warta uprzejmości jego myśli. Płatki kwiatów opadające z drzew podkreślałyby tę chwilę oczywistych refleksji, wiatr poruszałby srebrem włosów, kiedy obrażona i pełna sukcesów odrzucałaby uwagę rodziciela. Bo nie mogłoby być inaczej niźli w wyobrażeniach arystokratki. Pomimo tych jakże butnych rozważań, do walki nie była stworzona wcale, a i nie musiała się jej w ogóle podejmować. Łagodność gestów, nieskończona troskliwość osób krążących wokół szlachcianki, duma bijąca z nawet najlichszej zasługi, to wszystko ofiarowywane było dziewczęciu przy ledwie wzniesieniu smukłego paluszka. Może to krew istot zaklętych w brzozach, równie eterycznych co księżyca blask, płynąca pod cienkim pergaminem białej skóry przyciągała do siebie kolejne zbłąkane dusze, może to słodycz charakteru ujmowała za serca, nie pozwalając na poczucie odrzucenia. Ale to brzmiało dosyć nierozsądnie, bo czy Cressie nie była równie słodka? Nieco bardziej nieśmiała, cichuteńka niczym poranny świergot ptasi, ale niezaprzeczalnie urokliwa. Może więc to przywilej jedynaczek? Bycie oczkiem w głowie rodziców, rozczulające pobłażanie od strony braci, ustępstwa od kuzynostwa zakrawane zrezygnowaniem. Jakie to smutne, mogłaby chlipać przejmująco, ale wizja opuchlizny osiadającej na wrażliwych powiekach, powstrzymywała ją przed pełnym współczuciem wobec tak kochanego stworzenia, jakim była lady Fawley. Dlatego też to ona w dzieciństwie przejmowała rolę pocieszycielki, kiedy zieleń spojrzenia nie-do-końca-kuzynki sięgała pantofelków, a dolna warga drżała przed oschłością lorda Leandra Flinta. Wynajdywała najładniejsze chusteczki oraz najśliczniejsze opowieści o pięknych czarownicach, które wychodzą za mąż za przeznaczonych im lordów, nie dopatrując się w podobnych historiach uwiązania do losu wybranego przez ród mężczyzny, ani obowiązków wiążących się z przedłużaniem wybranej gałęzi szlachetnych rodzin. Bo czy to nie było jasne, iż śliczne panienki zasługiwały na śliczne życie, pełne miłości, wierności oraz chłodnych kieliszków szampana? Niebieskie tęczówki na wpół skryte, na ledwie moment przylgnęły do piegowatej buzi kroczącej obok towarzyszki. Czy ty również masz wreszcie śliczne życie Cressie? Czy cień ojca nadal skrywa całą twą sylwetkę, nie pozwalając dostrzec otaczającego cię światła?
Nie chciała się jednak smucić, nikt zresztą nie lubił być powodem do smutku, a już w ogóle tonięcie w tym uczuciu było całkowitym bezsensem. Wciąż widziała przykrość na licach najbliższych, spowodowaną stratą lorda Black, a przecież to było prawdziwe wieki temu, w dodatku tak ładnie jest teraz. Powinny się bawić! Podziwiać zimowe kreacje i zajadać się pysznościami, wyjątkowo niegrzecznie oceniane przez kroczące za nimi służące. Mała rączka zasłania usta, gdy chichot wymyka się spomiędzy warg.
- Zawsze drzemał w tobie ogrom wiary w innych Cressie, ile dobra jeszcze w sobie nosisz moja droga? - pochwaliła ją miękko, uśmiechając się zaraz zdecydowanie łagodniej, niż miała w zwyczaju - Ale to prawda, Oll...Oleander spoważniał. Myślisz, że bardzo ciężko mu w Mungu? - zatroskała się wyraźnie, ignorując w swej nieskończonej uprzejmości śmieszne łaskotanie, gdy myślami sięgnęła twarzy ulubionego kuzyna. Przygasł, chociaż psota wciąż czaiła się w błękicie spojrzenia, zdradzając, że dorosłość nie pochłonęła go całkowicie, że jeszcze tli się w nim młodzieńcza śmiałość. To dobrze, bycie starcem w młodym wieku to straszna rzecz - Haha...tak...to były czasy - przytaknęła, jakoś tak sztywno, jakoś tak bardziej zestresowana, czując niezwykłą potrzebę ukrycia, iż problemy wymienione przez rudowłosą ptaszynę wciąż zadręczały na co dzień urokliwą Nottównę. Uważała nawet, iż to bardzo dojrzałe, tak troskać się o zawartość spiżarni - albo gdzie tam skrzaty trzymają zapasy - oraz chwile relaksu w tak trudnych czasach, to wskazywało na rezolutność, a nie samolubność, zdecydowanie Euri nie była podłą istotą, zapatrzoną w koniuszek własnego noska. Całkiem ładnego zresztą. Niezręczność jednak uleciała całkiem, kiedy Cressida wślizgnęła się na bardziej znajome, współczujące tony. Och tak, jakże cierpiała pod jarzmem choroby, żadne picie wina w malowniczej winiarni, pod skrzącym niebem nie mogło do końca ukoić odczuwanego bólu oraz dyskomfortu.
- Och, Cressie. Żadne pomyślne słowa nie odejmą z twych ramion odczuwanego bólu, jednak mam nadzieję, że wkrótce odzyskasz lekkość bytu, a wspomnienia dotyczące lorda Black miast cierpienia, przyniosą wdzięczność dla poznania tak wyjątkowej osoby - mówiła grzecznie, z szacunkiem, troszeczkę kłamiąc, ale nie tak do końca, bo naprawdę przejmowała się swoim kuzynostwem, którzy cierpieli wyraźnie po utracie Alpharda. On sam był tylko twarzą migającą przypadkiem, Eurydice była zbyt młoda, by między nią a nieszczęśliwie martwym arystokratą nawiązała się jakakolwiek nić rozmowy - Ojej, nie byłaś? Nie zdradzisz mi więc, w co ubrane były na ostatnim sabacie szlachetne damy? - spytała, nieco się drocząc, nieco uciekając od ciężkich tematów, bo ile można popadać w te smutki - Oooch, lady szanowna cioteczka Nott ma zawsze wyśmienite pomysły i jaki gust! Na pewno wyglądałaś uroczo - zapewniła ją rozmarzona, wzdychając przez chwilę nad własnym sabatem. Z pewnością ciotunia Ada nie pozwoli zgasnąć iskierce, jaką była jej krewniaczka i pozwoli Euri zabłysnąć na nadchodzącym balu. Suknia na pewno będzie zachwycać, a kawalerowie uznają ją za miłą dla oka, zapraszając do tych wszystkich tańców.
- Wiem, że słyszałaś to ode mnie po tysiąc razy, ale to takie romantyczne. Kiedy tylko padło spojrzenie sir Williama na ciebie, głęboko w sercu musiał, po prostu musiał wiedzieć, że jesteś tą jedyną, lady jego życia, światłem pośród ciemności. Czy może być coś równie piękniejszego ponad tak cudowną opowieść? Och Cressie, jakże marzy mi się, bym i ja w czyichś oczach stała się kimś tak wyjątkowym, by zalecano się do mnie i by padano na kolana, bowiem przeznaczenie nie mogło dopuścić do czegoś innego - zachwycała się raz po raz, dając ujście swej jakże naiwnej i po stokroć niewinnej naturze, celebrującej miłość i wierzącej, że małżeństwo było ścieżką usłaną najwspanialszymi różami. Przecież papo uwielbiał kochaną maman, lord Rosier walczył niczym najprawdziwszy smok o delikatną rączkę Evandry, a lord Fawley zalecał się do nieśmiałej Cressie, dostrzegając jej czar pomimo skrytości charakteru. Prawdziwa miłość zwycięży wszystko, wierzyła w to gorliwie, uparcie odpychając wspomnienia z Nocy Duchów, bo to wcale prawdziwa miłość nie była, ani trochę. Kiedy pojawi się ta najprawdziwsza, Euri będzie wiedziała, musiała wiedzieć.
- Lord Fawley to prawdziwie zdolny czarodziej, jak wspaniale, że to właśnie on otoczył cię swą opieką. Ale nie wyjeżdżaj Cressie, a jeśli musisz, to koniecznie zaproś mnie do siebie, nikt inny nie potrafi mówić o sztuce tak ładnie, jak ty. Jestem pewna, że otworzyłabyś mi oczy na tyle zapierających dech w piersiach dzieł - nie chciała, żeby niziutka lady ją opuszczała. Kogo powinna w takim wypadku zasypywać pytaniami, przy kim nie obawiałaby się wyjść na głuptasa, jeśli nie przy Cressie, która wybaczała każde najlżejsze potknięcie w wyrozumiałością tak słodką, jak karmelowe ciasto gospodyni?
Nawet teraz poddawała się urokowi lady Nott, która nie dopatrywała się cieni w dziecinnej zabawie, która nie znała jeszcze okrucieństw magicznej socjety oraz krytycznych słów padających od strony gazet i spojrzeń nieprzychylnych. Chciała odrobinę beztroski, jak mogłoby być to złe?
- Ojejku, jakże nie mogę się doczekać, kiedy podrosną! Wtedy zdecydowanie wspólnie musimy im pokazać, jak się lepi śliczne bałwanki - ucieszyła się wyraźnie, nie wspominając ni słowem o własnych pociechach. Samą siebie wciąż postrzegała jako ledwie pisklę, które otulał niewielki puch, jakże sama miała dać komuś życie, skoro sama go jeszcze nie zaznała? Och, w jasnej główce pląsały obrazy sabatów, tańców w blasku świec, listów zapewniających o jej niezaprzeczalnej wspaniałości. Nie mogła zamknąć się w sztywnej formie żony, nawet we własnych fantazjach, woląc bogatą wyobraźnię karmić fragmentami z czytanych romansów, albowiem małżeństwo było wisienką na torcie, a przed nią jeszcze czekała słodycz całego ciasta. Zabrała się dzielnie za lepienie dolnej kuli, ale śnieg nie chciał poddawać się malutkim rączkom, umykając spomiędzy palców, a przynajmniej do czasu, aż Cressie nie dołączyła do niej, wspólnie formując całkiem solidną podstawę, której daleko było do idealnego kształtu, ale to przecież było dzieło ich dłoni, więc na pewno należało do tych z gatunku fantastycznych.
- Och, wygląda artystycznie, ale jeszcze to poprawimy! Widzisz? Cudownie ci idzie! - zachęcała, nie chcąc, by kolejne obawy spłoszyły rudowłose dziewczątko. Tak mało w niej było pewności siebie, jednak kiedy lepiła śnieg z taką uwagą, wydawała się doskonale wiedzieć, co robi. I Euri poczuła dumę, że ma tak wspaniałą towarzyszkę. Nie chcąc być ciężarem dla tak utalentowanej osoby, wzięła się za tułów bałwanka, obiecując sobie, że będzie on najpiękniejszy z możliwych.
Nie chciała się jednak smucić, nikt zresztą nie lubił być powodem do smutku, a już w ogóle tonięcie w tym uczuciu było całkowitym bezsensem. Wciąż widziała przykrość na licach najbliższych, spowodowaną stratą lorda Black, a przecież to było prawdziwe wieki temu, w dodatku tak ładnie jest teraz. Powinny się bawić! Podziwiać zimowe kreacje i zajadać się pysznościami, wyjątkowo niegrzecznie oceniane przez kroczące za nimi służące. Mała rączka zasłania usta, gdy chichot wymyka się spomiędzy warg.
- Zawsze drzemał w tobie ogrom wiary w innych Cressie, ile dobra jeszcze w sobie nosisz moja droga? - pochwaliła ją miękko, uśmiechając się zaraz zdecydowanie łagodniej, niż miała w zwyczaju - Ale to prawda, Oll...Oleander spoważniał. Myślisz, że bardzo ciężko mu w Mungu? - zatroskała się wyraźnie, ignorując w swej nieskończonej uprzejmości śmieszne łaskotanie, gdy myślami sięgnęła twarzy ulubionego kuzyna. Przygasł, chociaż psota wciąż czaiła się w błękicie spojrzenia, zdradzając, że dorosłość nie pochłonęła go całkowicie, że jeszcze tli się w nim młodzieńcza śmiałość. To dobrze, bycie starcem w młodym wieku to straszna rzecz - Haha...tak...to były czasy - przytaknęła, jakoś tak sztywno, jakoś tak bardziej zestresowana, czując niezwykłą potrzebę ukrycia, iż problemy wymienione przez rudowłosą ptaszynę wciąż zadręczały na co dzień urokliwą Nottównę. Uważała nawet, iż to bardzo dojrzałe, tak troskać się o zawartość spiżarni - albo gdzie tam skrzaty trzymają zapasy - oraz chwile relaksu w tak trudnych czasach, to wskazywało na rezolutność, a nie samolubność, zdecydowanie Euri nie była podłą istotą, zapatrzoną w koniuszek własnego noska. Całkiem ładnego zresztą. Niezręczność jednak uleciała całkiem, kiedy Cressida wślizgnęła się na bardziej znajome, współczujące tony. Och tak, jakże cierpiała pod jarzmem choroby, żadne picie wina w malowniczej winiarni, pod skrzącym niebem nie mogło do końca ukoić odczuwanego bólu oraz dyskomfortu.
- Och, Cressie. Żadne pomyślne słowa nie odejmą z twych ramion odczuwanego bólu, jednak mam nadzieję, że wkrótce odzyskasz lekkość bytu, a wspomnienia dotyczące lorda Black miast cierpienia, przyniosą wdzięczność dla poznania tak wyjątkowej osoby - mówiła grzecznie, z szacunkiem, troszeczkę kłamiąc, ale nie tak do końca, bo naprawdę przejmowała się swoim kuzynostwem, którzy cierpieli wyraźnie po utracie Alpharda. On sam był tylko twarzą migającą przypadkiem, Eurydice była zbyt młoda, by między nią a nieszczęśliwie martwym arystokratą nawiązała się jakakolwiek nić rozmowy - Ojej, nie byłaś? Nie zdradzisz mi więc, w co ubrane były na ostatnim sabacie szlachetne damy? - spytała, nieco się drocząc, nieco uciekając od ciężkich tematów, bo ile można popadać w te smutki - Oooch, lady szanowna cioteczka Nott ma zawsze wyśmienite pomysły i jaki gust! Na pewno wyglądałaś uroczo - zapewniła ją rozmarzona, wzdychając przez chwilę nad własnym sabatem. Z pewnością ciotunia Ada nie pozwoli zgasnąć iskierce, jaką była jej krewniaczka i pozwoli Euri zabłysnąć na nadchodzącym balu. Suknia na pewno będzie zachwycać, a kawalerowie uznają ją za miłą dla oka, zapraszając do tych wszystkich tańców.
- Wiem, że słyszałaś to ode mnie po tysiąc razy, ale to takie romantyczne. Kiedy tylko padło spojrzenie sir Williama na ciebie, głęboko w sercu musiał, po prostu musiał wiedzieć, że jesteś tą jedyną, lady jego życia, światłem pośród ciemności. Czy może być coś równie piękniejszego ponad tak cudowną opowieść? Och Cressie, jakże marzy mi się, bym i ja w czyichś oczach stała się kimś tak wyjątkowym, by zalecano się do mnie i by padano na kolana, bowiem przeznaczenie nie mogło dopuścić do czegoś innego - zachwycała się raz po raz, dając ujście swej jakże naiwnej i po stokroć niewinnej naturze, celebrującej miłość i wierzącej, że małżeństwo było ścieżką usłaną najwspanialszymi różami. Przecież papo uwielbiał kochaną maman, lord Rosier walczył niczym najprawdziwszy smok o delikatną rączkę Evandry, a lord Fawley zalecał się do nieśmiałej Cressie, dostrzegając jej czar pomimo skrytości charakteru. Prawdziwa miłość zwycięży wszystko, wierzyła w to gorliwie, uparcie odpychając wspomnienia z Nocy Duchów, bo to wcale prawdziwa miłość nie była, ani trochę. Kiedy pojawi się ta najprawdziwsza, Euri będzie wiedziała, musiała wiedzieć.
- Lord Fawley to prawdziwie zdolny czarodziej, jak wspaniale, że to właśnie on otoczył cię swą opieką. Ale nie wyjeżdżaj Cressie, a jeśli musisz, to koniecznie zaproś mnie do siebie, nikt inny nie potrafi mówić o sztuce tak ładnie, jak ty. Jestem pewna, że otworzyłabyś mi oczy na tyle zapierających dech w piersiach dzieł - nie chciała, żeby niziutka lady ją opuszczała. Kogo powinna w takim wypadku zasypywać pytaniami, przy kim nie obawiałaby się wyjść na głuptasa, jeśli nie przy Cressie, która wybaczała każde najlżejsze potknięcie w wyrozumiałością tak słodką, jak karmelowe ciasto gospodyni?
Nawet teraz poddawała się urokowi lady Nott, która nie dopatrywała się cieni w dziecinnej zabawie, która nie znała jeszcze okrucieństw magicznej socjety oraz krytycznych słów padających od strony gazet i spojrzeń nieprzychylnych. Chciała odrobinę beztroski, jak mogłoby być to złe?
- Ojejku, jakże nie mogę się doczekać, kiedy podrosną! Wtedy zdecydowanie wspólnie musimy im pokazać, jak się lepi śliczne bałwanki - ucieszyła się wyraźnie, nie wspominając ni słowem o własnych pociechach. Samą siebie wciąż postrzegała jako ledwie pisklę, które otulał niewielki puch, jakże sama miała dać komuś życie, skoro sama go jeszcze nie zaznała? Och, w jasnej główce pląsały obrazy sabatów, tańców w blasku świec, listów zapewniających o jej niezaprzeczalnej wspaniałości. Nie mogła zamknąć się w sztywnej formie żony, nawet we własnych fantazjach, woląc bogatą wyobraźnię karmić fragmentami z czytanych romansów, albowiem małżeństwo było wisienką na torcie, a przed nią jeszcze czekała słodycz całego ciasta. Zabrała się dzielnie za lepienie dolnej kuli, ale śnieg nie chciał poddawać się malutkim rączkom, umykając spomiędzy palców, a przynajmniej do czasu, aż Cressie nie dołączyła do niej, wspólnie formując całkiem solidną podstawę, której daleko było do idealnego kształtu, ale to przecież było dzieło ich dłoni, więc na pewno należało do tych z gatunku fantastycznych.
- Och, wygląda artystycznie, ale jeszcze to poprawimy! Widzisz? Cudownie ci idzie! - zachęcała, nie chcąc, by kolejne obawy spłoszyły rudowłose dziewczątko. Tak mało w niej było pewności siebie, jednak kiedy lepiła śnieg z taką uwagą, wydawała się doskonale wiedzieć, co robi. I Euri poczuła dumę, że ma tak wspaniałą towarzyszkę. Nie chcąc być ciężarem dla tak utalentowanej osoby, wzięła się za tułów bałwanka, obiecując sobie, że będzie on najpiękniejszy z możliwych.
Magic tumbled from her pretty lips and when she spoke the language of the universe – the stars
sighed in unison
sighed in unison
The member 'Eurydice Nott' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 3
'k6' : 3
Nie wiedziała, czym kierował się jej pan ojciec i co takiego musiałaby zrobić, żeby w jego oczach wysunąć się przed rodzeństwo. Być może fakt gorszości był jedynie imaginacją zakompleksionego umysłu, może niesłusznie się tak czuła, a może kompleksy podpowiadały jej prawdę i pan ojciec rzeczywiście kochał ją mniej? W swoim mniemaniu była przecież niedoskonała, wybrakowana wręcz, choć jej mąż tak nie uważał i próbował wybić jej takie myślenie z głowy, pragnąc by wreszcie dostrzegła, jak bardzo wartościową była osobą. Chciał by stała się pewniejsza siebie, by przestała skupiać się na swoich wadach i dostrzegła, że niczym nie ustępuje innym dziewczętom ani pod względem urody, ani talentów. Pan ojciec wciąż rzucał na nią cień, z chwilą ślubu nie przestało jej przecież zależeć na spełnieniu jego oczekiwań. Pragnęła by był z niej dumny. Niewątpliwie jednak jej życie było udane, miała w końcu troskliwego i dobrego męża, który na dodatek ją kochał, a także była matką ślicznych bliźniąt, więc w aspekcie zdatności do rodzenia dzieci nikt już nie mógł w nią wątpić. Jedynie to, że żyli w niezbyt spokojnych czasach, rzucało cień na tę sielankę i sprawiało, że Cressida nie mogła odnaleźć całkowitego spokoju i radości.
Prawdopodobnie była zbyt dobrą i łagodną osobą jak na takie czasy. I zawsze pragnęła widzieć w innych dobro, zwłaszcza w rodzinie. Jej bliscy po prostu nie mogli być źli, ale o Oleandrze nigdy by tak nie pomyślała. No, może tylko w dzieciństwie czasem ją irytował niektórymi swoimi dziecinnymi zachowaniami, ale tamte czasy już dawno minęły. A teraz… on też wydawał się zbyt dobry i łagodny jak na obecny czas. Był zupełnie niepodobny do jej pana ojca oraz brata, którzy byli dużo bardziej konserwatywni, zwłaszcza ojciec, który był przyziemnym i do bólu konkretnym mężczyzną wyznającym bardzo jasno sprecyzowane poglądy. A Oleander… był niedoskonały, tak jak i ona. Oboje odstawali od tego, jacy powinni być w oczach jej pana ojca, i to ich zawsze łączyło.
- Pewnie tak, w Mungu na pewno jest bardzo ciężko, ale całe szczęście, że już nie musi nurzać swoich dłoni w nieczystej krwi i nie musimy się o niego pod tym względem martwić. – Bo podobno Londyn był teraz czysty, no i przecież to było takie przerażające, musieć dotykać krwi która nie była czysta i od której można było złapać jakąś chorobę, pan ojciec zawsze przed tym przestrzegał. Dotykanie krwi i ran było szczególnie niegodne dla dobrze urodzonych kobiet, dlatego ani Cressie, ani jej siostra nie miały prawa choćby pomyśleć o kursie w Mungu, ale dla mężczyzny taka ścieżka kariery była bardziej akceptowalna, męska linia Flintów miała w swoich szeregach nie tylko wielu zielarzy, ale i uzdrowicieli czy alchemików. Kobietom jednak patriarchat tak silnie obecny w tradycyjnych rodach przypisał inne role i nie narzekała, cieszyła się że nie musi pracować i być odpowiedzialna za utrzymanie rodziny.
- Tęsknię za nim, ale chcę pamiętać przede wszystkim to co dobre, by móc kiedyś opowiedzieć o tym moim dzieciom – zapewniła odnośnie Alpharda. Nie chciała pamiętać martwego ciała ani nagannego zachowania niektórych ludzi na pogrzebie, wolała zachować wspomnienia o żywym krewnym. – Niestety nie, ale mogę opowiedzieć o ubiegłorocznym balu sylwestrowym. – Wyraźnie pamiętała tamten dzień, ale i on przywoływał wspomnienia związane z Alphardem. – Choć pewnie już i tak wiele od nim słyszałaś od swoich kuzynek i przyjaciółek, więc raczej nie powiedziałabym ci nic nowego. – Cressida nigdy nie grała pierwszych skrzypiec podczas towarzyskich wyjść, zawsze przemykała gdzieś w cieniu nie przyciągając zbyt wiele uwagi. Zarumieniła się lekko słysząc kolejne słowa Eurydice, w której ustach to wszystko zdawało się brzmieć jeszcze bardziej poetycko, i przez chwilę aż mogła sobie wyobrazić, że może rzeczywiście tak było, ale niska samoocena szepnęła do jej ucha, że przecież to byłoby zbyt piękne, nie mogła się nadziwić, że z tylu debiutantek William wybrał tamtego dnia ją. Ale z drugiej strony pragnęła wierzyć, że Eurydice miała rację. – Wierzę, że szlachetni kawalerowie nie pozwolą ci długo być samotną, jestem przekonana, że już podczas debiutu ktoś na pewno się tobą zainteresuje, że twoje pojawienie się nie może, po prostu nie może przejść obojętnie – zapewniła starannie, wierząc zresztą, że skoro nawet nią ktoś się zainteresował, to śliczną Nottówną z domieszką wilej krwi tym bardziej. Debiut Eurydice nie przejdzie bez echa, zwłaszcza że był spóźniony, co na pewno zaintryguje wielu, oby w pozytywny sposób. – Może uda nam się gdzieś tam spotkać i będziesz mogła pochwalić się tym, ilu adoratorów zabiegało o taniec z tobą? Choć pewnie będzie ich tak wielu, że nie wystarczy ci czasu na pogawędkę, więc chyba będziemy musiały nadrobić wszystko już po balu. – Mogło być i tak, ale nic straconego, przecież na pewno jeszcze nie raz się spotkają. – Jeśli zdarzyłoby się tak, że musielibyśmy wyjechać, to z pewnością pisałabym do ciebie wiele listów, i naturalnie zaprosiłabym cię, jeśli twój pan ojciec wyraziłby zgodę na twoją wizytę. – Bo przecież żadna z nich nie mogła wiele zrobić bez aprobaty odpowiedzialnych za nie mężczyzn.
Ale teraz nie mogła mieć za złe, że Eurydice pragnie odrobiny zabawy. Była już niby dorosła, mogła swobodnie korzystać z magii, ale wciąż przed debiutem, więc z salonowego punktu widzenia jeszcze nie była pełnoprawną częścią wyższych sfer, a podlotkiem, młódką która dopiero miała stać się ich częścią i przekonać się, jak dokładnie ten świat działa. Były to jej ostatnie dni beztroski i zabawy, ostatnie momenty przedłużonego dzieciństwa zanim nadejdą poważne obowiązki. Cressida nie miała serca jej tego pozbawiać, choć miała też nadzieję, że nikt nie będzie mieć im tego za złe. Jako ta, która już od pewnego czasu funkcjonowała w towarzystwie miała pewną świadomość tego, że salony potrafiły surowo oceniać odstępstwa, że wykraczanie poza schematy nie jest mile widziane, ale przecież naprawdę nie zamierzały zrobić niczego złego ani budzącego wielkie zgorszenie.
- Myślę, że za kilka lat będziemy mogły to zrobić, i kto wie, może nasze dzieci zaprzyjaźnią się i będą się bawić razem? – rozmarzyła się, bo byłaby to piękna wizja. Eurydice była bardzo młoda, ale ona sama w jej wieku nosiła już na palcu pierścionek zaręczynowy, a dzieci powiła kilka miesięcy przed dwudziestymi urodzinami, choć sama psychicznie była wtedy wciąż dzieckiem, dziewczęciem zaledwie. Losy młodziutkiej Nottówny zależały od jej pana ojca i od tego, kiedy i za kogo zdecyduje się ją wydać. Niemniej jednak zawsze istniała jakaś szansa, że kiedy pewnego dnia obie będą matkami, może ich dzieciom uda się nawiązać dobre relacje? Cressie chciała, by bliźnięta mimo czekającej je edukacji w Beauxbatons miały przyjaciół i żeby nie wkraczały na salony osamotnione.
Wspólnymi siłami udało im się uformować dolną kulę, która może nie była idealna, ale zdawała się trzymać i powinna być zdolna do utrzymania na sobie kolejnej części bałwanka. Później mogły się wziąć za środkową kulę; Cressie starała się nadać jej kształt, aby ich bałwanek w ogóle przypominał ślicznego bałwanka z obrazków, a nie bezkształtną śnieżną bryłę. Dzięki ciepłym rękawiczkom jej dłonie nie odczuwały zimna tak dotkliwie, choć niewątpliwie i tak było jej chłodno i później, już po tej całej śnieżnej zabawie, będzie potrzebowała gorącej herbaty.
Prawdopodobnie była zbyt dobrą i łagodną osobą jak na takie czasy. I zawsze pragnęła widzieć w innych dobro, zwłaszcza w rodzinie. Jej bliscy po prostu nie mogli być źli, ale o Oleandrze nigdy by tak nie pomyślała. No, może tylko w dzieciństwie czasem ją irytował niektórymi swoimi dziecinnymi zachowaniami, ale tamte czasy już dawno minęły. A teraz… on też wydawał się zbyt dobry i łagodny jak na obecny czas. Był zupełnie niepodobny do jej pana ojca oraz brata, którzy byli dużo bardziej konserwatywni, zwłaszcza ojciec, który był przyziemnym i do bólu konkretnym mężczyzną wyznającym bardzo jasno sprecyzowane poglądy. A Oleander… był niedoskonały, tak jak i ona. Oboje odstawali od tego, jacy powinni być w oczach jej pana ojca, i to ich zawsze łączyło.
- Pewnie tak, w Mungu na pewno jest bardzo ciężko, ale całe szczęście, że już nie musi nurzać swoich dłoni w nieczystej krwi i nie musimy się o niego pod tym względem martwić. – Bo podobno Londyn był teraz czysty, no i przecież to było takie przerażające, musieć dotykać krwi która nie była czysta i od której można było złapać jakąś chorobę, pan ojciec zawsze przed tym przestrzegał. Dotykanie krwi i ran było szczególnie niegodne dla dobrze urodzonych kobiet, dlatego ani Cressie, ani jej siostra nie miały prawa choćby pomyśleć o kursie w Mungu, ale dla mężczyzny taka ścieżka kariery była bardziej akceptowalna, męska linia Flintów miała w swoich szeregach nie tylko wielu zielarzy, ale i uzdrowicieli czy alchemików. Kobietom jednak patriarchat tak silnie obecny w tradycyjnych rodach przypisał inne role i nie narzekała, cieszyła się że nie musi pracować i być odpowiedzialna za utrzymanie rodziny.
- Tęsknię za nim, ale chcę pamiętać przede wszystkim to co dobre, by móc kiedyś opowiedzieć o tym moim dzieciom – zapewniła odnośnie Alpharda. Nie chciała pamiętać martwego ciała ani nagannego zachowania niektórych ludzi na pogrzebie, wolała zachować wspomnienia o żywym krewnym. – Niestety nie, ale mogę opowiedzieć o ubiegłorocznym balu sylwestrowym. – Wyraźnie pamiętała tamten dzień, ale i on przywoływał wspomnienia związane z Alphardem. – Choć pewnie już i tak wiele od nim słyszałaś od swoich kuzynek i przyjaciółek, więc raczej nie powiedziałabym ci nic nowego. – Cressida nigdy nie grała pierwszych skrzypiec podczas towarzyskich wyjść, zawsze przemykała gdzieś w cieniu nie przyciągając zbyt wiele uwagi. Zarumieniła się lekko słysząc kolejne słowa Eurydice, w której ustach to wszystko zdawało się brzmieć jeszcze bardziej poetycko, i przez chwilę aż mogła sobie wyobrazić, że może rzeczywiście tak było, ale niska samoocena szepnęła do jej ucha, że przecież to byłoby zbyt piękne, nie mogła się nadziwić, że z tylu debiutantek William wybrał tamtego dnia ją. Ale z drugiej strony pragnęła wierzyć, że Eurydice miała rację. – Wierzę, że szlachetni kawalerowie nie pozwolą ci długo być samotną, jestem przekonana, że już podczas debiutu ktoś na pewno się tobą zainteresuje, że twoje pojawienie się nie może, po prostu nie może przejść obojętnie – zapewniła starannie, wierząc zresztą, że skoro nawet nią ktoś się zainteresował, to śliczną Nottówną z domieszką wilej krwi tym bardziej. Debiut Eurydice nie przejdzie bez echa, zwłaszcza że był spóźniony, co na pewno zaintryguje wielu, oby w pozytywny sposób. – Może uda nam się gdzieś tam spotkać i będziesz mogła pochwalić się tym, ilu adoratorów zabiegało o taniec z tobą? Choć pewnie będzie ich tak wielu, że nie wystarczy ci czasu na pogawędkę, więc chyba będziemy musiały nadrobić wszystko już po balu. – Mogło być i tak, ale nic straconego, przecież na pewno jeszcze nie raz się spotkają. – Jeśli zdarzyłoby się tak, że musielibyśmy wyjechać, to z pewnością pisałabym do ciebie wiele listów, i naturalnie zaprosiłabym cię, jeśli twój pan ojciec wyraziłby zgodę na twoją wizytę. – Bo przecież żadna z nich nie mogła wiele zrobić bez aprobaty odpowiedzialnych za nie mężczyzn.
Ale teraz nie mogła mieć za złe, że Eurydice pragnie odrobiny zabawy. Była już niby dorosła, mogła swobodnie korzystać z magii, ale wciąż przed debiutem, więc z salonowego punktu widzenia jeszcze nie była pełnoprawną częścią wyższych sfer, a podlotkiem, młódką która dopiero miała stać się ich częścią i przekonać się, jak dokładnie ten świat działa. Były to jej ostatnie dni beztroski i zabawy, ostatnie momenty przedłużonego dzieciństwa zanim nadejdą poważne obowiązki. Cressida nie miała serca jej tego pozbawiać, choć miała też nadzieję, że nikt nie będzie mieć im tego za złe. Jako ta, która już od pewnego czasu funkcjonowała w towarzystwie miała pewną świadomość tego, że salony potrafiły surowo oceniać odstępstwa, że wykraczanie poza schematy nie jest mile widziane, ale przecież naprawdę nie zamierzały zrobić niczego złego ani budzącego wielkie zgorszenie.
- Myślę, że za kilka lat będziemy mogły to zrobić, i kto wie, może nasze dzieci zaprzyjaźnią się i będą się bawić razem? – rozmarzyła się, bo byłaby to piękna wizja. Eurydice była bardzo młoda, ale ona sama w jej wieku nosiła już na palcu pierścionek zaręczynowy, a dzieci powiła kilka miesięcy przed dwudziestymi urodzinami, choć sama psychicznie była wtedy wciąż dzieckiem, dziewczęciem zaledwie. Losy młodziutkiej Nottówny zależały od jej pana ojca i od tego, kiedy i za kogo zdecyduje się ją wydać. Niemniej jednak zawsze istniała jakaś szansa, że kiedy pewnego dnia obie będą matkami, może ich dzieciom uda się nawiązać dobre relacje? Cressie chciała, by bliźnięta mimo czekającej je edukacji w Beauxbatons miały przyjaciół i żeby nie wkraczały na salony osamotnione.
Wspólnymi siłami udało im się uformować dolną kulę, która może nie była idealna, ale zdawała się trzymać i powinna być zdolna do utrzymania na sobie kolejnej części bałwanka. Później mogły się wziąć za środkową kulę; Cressie starała się nadać jej kształt, aby ich bałwanek w ogóle przypominał ślicznego bałwanka z obrazków, a nie bezkształtną śnieżną bryłę. Dzięki ciepłym rękawiczkom jej dłonie nie odczuwały zimna tak dotkliwie, choć niewątpliwie i tak było jej chłodno i później, już po tej całej śnieżnej zabawie, będzie potrzebowała gorącej herbaty.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Cressida Fawley' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 5
'k6' : 5
Wątpliwości niczym cienkie nici babiego lata lubiły osiadać na srebrnych kosmykach, gdy beztrosko pląsała pośród ścieżek losu usłanych najśliczniejszymi płatkami róż. Zastanawiała się wtedy, wzdychając malowniczo, z drobnymi dłońmi podtrzymującymi policzki oraz łokciami opartymi o parapet okna wyglądającego na wspaniałe ogrody Ashfield Manor - koniecznie podczas zachodu słońca, dzięki czemu światło nadawało jeszcze bardziej kruchego wyrazu dziewczęcej sylwetce - czy nadchodzące zmiany będą dlań łaskawe, czy zdoła spełnić te wszystkie oczekiwania, jakie pokładały weń kochane cioteczki oraz wujaszkowie, czy rzeczywiście będzie tą panną idealną, doskonałą w sztukach balansowania między pobłażliwą naiwnością a godną podziwu przenikliwością, gotową przebić się przez ułudę pięknych uśmiechów oraz słodkich słów. Martwiła się straszliwie, ileż nieżyczliwych dusz przyjdzie jej jeszcze spotkać na swej drodze, które zapragną uczynić z lady Nott najprawdziwszego głuptaska, ledwie opierzonego podlotka niebędącego w stanie szybować pośród barwnego ptactwa magicznej socjety. Ale chyba jeszcze nigdy, absolutnie przenigdy nie uważała się za gorszą od kogokolwiek. Dziedzictwo, jakie płynęło w jej krwi, nie było zaklęte li jedyne w tajemnych niedostępnych kniejach, lecz również objawiało się w dumnie wyprostowanej linii kręgosłupa, uniesionego podbródka, srebrnym języku oraz lwiej odwadze. Bo Eurydice była lwicą, jeszcze małą, jeszcze nie do końca tak przerażającą, niczym brylujący na salonach krewni, jednak równie dzielną, czerpiącą siłę z własnych talentów oraz uroku, któremu tak przecież trudno było się oprzeć. I nawet jeśli przyszłość jawiła się tak niepewnie, to wciąż gdzieś tam czekały na nią wyciągnięte w opiekuńczym geście ręce, gotowe uchronić ją przed popełnieniem nawet najmniejszego błędu. Jak więc trudno byłoby jej pojąć sytuację najukochańszej Cressie, która musiała mierzyć się z własnymi niedoskonałościami sama, przytłoczona przez postać pana ojca, gromadzić we własnym serduszku wszystkie te spojrzenia, zaciśnięcia ust, surowe zdania lorda Leandra, zapadając się pod ich ciężarem coraz to bardziej. A przecież, to wydawałoby się takie oczywiste, winna szukać podpory w ciepłym wzroku męża, spozierającego na nią z czułością, niezwykłych zdolnościach artystycznych i sukcesem z tym związanym, w szacunku, jakim darzyła ją służba, z radością przyjaciół oraz bliskich cieszących się spotkaniem z rudowłosą lady. Czy mogła jednak się przemóc? Zapomnieć tak łatwo o przeszłości, odnaleźć własną siłę w sobie samej? Chyba tego Euri szczerze by jej życzyła, żeby odnalazła spokój myśli, doceniła łagodność swego usposobienia. Sama jedynie mogła być obok, dźwięcznym głosem zapewniając, jak bardzo raduje ją spędzany wspólnie czas, jak docenia delikatne wypowiedzi, zawsze ostrożnie dobierane tak, żeby przypadkiem nie uraziła nikogo, nie zraniła niczyich uczuć. Lady Fawley wydawała się zbyt dobra dla świata.
- Ale Cressie, ja się zawsze martwię - przyznała cichutko wila, przygryzając dolną wargę, otwierając szeroko chabrowe oczęta - Bo on wciąż doświadcza strat, chociaż to tylko obcy ludzie, nieustannie spędza czas nad nudnymi księgami, czy wiesz, że od takiego nocnego czytania dostaje się brzydkich cieni pod oczami? - spytała przejęta, nieco zawstydzona, bo sama nie raz i nie dwa musiała przykładać zimną, srebrną łyżeczkę do cienkiej skóry, nim użyła magicznych specyfików skrywających pod sobą nieprzespaną noc, spędzoną przy kolejnej ekscytującej romantycznej powieści - Myślisz, że jeśli tak będzie poważniał z każdym dniem, to zestarzeje się w duchu i już nigdy nie będzie śmiał się z moich żarcików? To byłoby okropne, przecież są wielce zabawne - zakończyła z lekkim nadąsaniem, jakby samo wyobrażenie tego było wielce oburzające. Potrafiła być śmieszna, poprawiała innym humor, ale jeśli przed nią stał duchowy posąg, marmur stworzony z bólu oraz zgryzoty, to jak miała się przezeń przebić? Och, Ollie! Pociągnęła wewnętrznie noskiem, przechodząc z marudzenia w tkliwość, nie waż się zostać panem dziadkiem, nie do twarzy ci z marsową miną! Przekonana, iż Oleander na pewno podświadomie otrzymał od niej wielce czułą poradę, a także niezaprzeczalną mądrość, którą będzie mógł przekazywać potomnym, wypięła w zadowoleniu pierś, powstrzymując się przed obrotem wokół własnej osi. Wciąż przecież była w Londynie, wciąż obce oczy sięgały rozbawionej panienki, nie powinna ukazywać swej niedojrzałości, nawet jeśli wszystko weń śpiewało w swej radości. Zaraz jednak ucichło, miękko, stopniowo, bo rozmowy o zmarłym winny odbywać się w oparach szacunku oraz współczującego muśnięcia przedramienia, na znak wsparcia. Na chwilę uchwyciła zieleń spojrzenia towarzyszki, uśmiechając się łagodnie.
- Na pewno będą z radością słuchać opowieści o tak niezwykłym lordzie - zapewniła, wiedząc, iż ona by nie słuchała. To trochę nudne, zanurzać się w przeszłość, kiedy tyle prawdziwie pikantnych plotek niosło się dookoła. Och! Miała nadzieję, iż jeśli ona powije kiedyś córeczkę, równie śliczną, drobną i delikatną jak ona - ale nie tak znowu najładniejszą, bo jako pani matka musiała być najpiękniejsza, żeby przynosić dumę swej rodzinie - to na pewno będą wesoło wymieniać się opowiastkami, śmiejąc się perliście, popijając jaśminową herbatkę, dopóki Eurydice nie poczuje się zmęczona i nie każe niani zabrać dzieciątka, bo odpoczynek dla damy powinien być równie istotny co powinności - Och! Byłoby wspaniale! Słyszałam tak wiele, ale wiesz Cressie, inne oczy widzą inne rzeczy, każda z rozpytywanych lady zwracała uwagę na zupełnie inne szczegóły! Co najbardziej wyjątkowego zapamiętałaś? - niebieskie tęczówki jaśniały ekscytacją, jakże różne od tych z przeszło rok temu, kiedy płakała straszliwie, że nie może uczestniczyć w tak wspaniałym przyjęciu, kiedy szanowna cioteczka lady Nott zdradziła się z tematyką zimowego balu. Och, och! Ona również chciała dołączyć! Wirować na parkiecie, ubrać się w niepowtarzalny kostium, jednak kiedy po napadach złości wsłuchała się w wyjaśnienia pani mamy, pojęła, iż to nic złego opuścić owo wydarzenie, bo przecież obecność na nim oznaczała, że nie byłyby już mile widziane jej psoty oraz spontaniczne zrywy radości, a Euri lubiła cieszyć się równie mocno, co błyszczeć. Niemniej przyjemnie było tak słuchać, wyobrażać sobie te wspaniałe stroje, oprawę muzyczną, nawet wróżby wydawały się takie przejmująco niesamowite! Uwielbiała również wszystkie romantyczne opowiastki padające z ust zaręczonych oraz zamężnych szlachcianek, ponosząc się wrażliwej naturze wierzącej, iż to nie polityczne więzy je pętały, lecz szczere uczucie, miłość pałająca w piersi, ta najpiękniejsza, bez której życie wydawało się takie szare i mdłe. Ach! Jakże miała nadzieję, że spotkany kawaler ujęty jej niebywałą wspaniałością, będzie dzielnie próbował podbić to lwie serduszko, wprawiając niezmiennie ją w zachwyt oraz inne panny w zazdrość. Pokaże, iż przeznaczenie istnieje, wierność oraz przyjaźń wraz z zaufaniem są podwaliną związku najsłodszego z możliwych. Och, oby kwiaty piękne wysyłał, rozmarzyła się - Jesteś najmilszą istotką na świecie, wiesz Cressie? Potrafisz ukoić wszelkie obawy ledwie słowem. Ale och! Jakże byłoby miło, nie być zmuszoną do samotności, zostać zaproszoną do tańca przez kogoś, kto nie jest rodziną - westchnęła przeciągle, nerwowo splatając ze sobą szczupłe paluszki. Wiedziała, iż będzie tańczyć z braćmi, którzy zrobią wszystko, by jej debiut stał się wyjątkowy, a także kuzyni, w tym sam Ollie nie pozwolą się nudzić jasnowłosemu dziewczątku. Ale kuzynostwo oraz rodzeństwo nie brzmią tak wyjątkowo, jak obcy lord ujęty jej urokiem oraz urodą, przebijający się przez tłum z prośbą zaklętą w spojrzeniu, byleby spędzić z nią kilka chwil. Tak jej się wydawało, choć przecież wieczór u boku najbliższych byłby równie miły - Nie bądź niedorzeczna moja droga, jak nie miałabym mieć dla ciebie czasu? Choćbym musiała rozmawiać z niezliczoną ilością szanownych lady oraz lordów, tak dla ciebie odrzucę ich towarzystwo, by móc zamienić z tobą, chociaż kilka słów, bo twoje słowa potrafią być najcenniejsze w świecie - oświadczyła pewnie, z dumą, z wiarą, iż inaczej być nie może. Oczywiście, że na sabacie się spotkają! - Ale później będziemy musiały omówić każdy szczegół - dodała, marszcząc lekko nosek, nie mogłaby ominąć sposobności do wymiany wrażeń związanych z tak istotnym dniem. Absolutnie powinny pojawić się w jakiejś kawiarence i wymienić wrażenia.
Potrafiła działać poza wyznaczonymi ramami, wystawiać drobną stópkę, sprawdzając, czy było to mile przyjęte, nim wyskakiwała zeń niby króliczek, łaknący niezmiennie czegoś nowego. Wybaczano jej drobne potknięcia, niewielkie wykroczenia, czule muskając kosmyki miękkich włosów, czy dalej też tak mogło być? Nie wiedziała już nic, nie chciała się zastanawiać, całą swoją uwagę przykładając do odnalezionej zabawy. Dłonie nurzała w śniegu, niepomna na zimno, tak niesprzyjające jej naturze, ubijała dzielnie kulę, zatracając się w lekkości odczuwanych emocji.
- Byłoby tak miło! - stwierdziło króciutko lwiątko, nieco uciekając wzrokiem. Nie wyobrażała sobie mieć dzieci, znaczy, wyobrażała sobie mieć dzieci, takie najładniejsze i najbardziej utalentowane, jednak odbywało się to daleko w przyszłości, nie zaś w nadciągających latach. Chciała się jeszcze bawić! Chciała skosztować tego, co ofiarowywał w swej łaskawości los! Było przecież tyle arystokratek, które przekroczyły gorszącą linię dwudziestego drugiego roku życia i wciąż pozostawały niezamężne, czy i ona nie mogła spędzić tych paru wiosen sama ze sobą? Już teraz czuła na sobie zastanawiający wzrok papy, czy ważył wtedy w swych myślach wartość jedynej córeczki, wilej dziewczynki o roześmianej buzi, czy po prostu zastanawiał się nad kolejnym prezentem dla niej? Żadnych dzieci teraz! Zarządziła surowo, mogła być wspaniałą lady ciotką, ale jeszcze nie chciała podążać nieuniknioną ścieżką. Poza tym podobno podczas ciąży puchną kostki i się tyje, co za tragedia. Mdliło ją już na samo wspomnienie o tym.
Podstawa, chociaż nieco koślawa, nie tak doskonała jak powinna, lecz równie urocza, wydawała się na tyle stabilna, iż oba dziewczątka postanowiły wziąć się tym razem za środkową kulę. Pracowały dzielnie, z zaróżowionymi od zimna policzkami, z wesołością drzemiącą w oczach, nadając tułowiu bałwanka odpowiednią wielkość, ładny kształt, a kamyki, które podawały im służące w jedwabnych chusteczkach, ułożone zostały idealnie prosto, wywołując w Euri radosny pisk.
- Popatrz! Tylko popatrz! Będzie wyglądał absolutnie cudownie! Nikt nie zrobiłby równie wspaniałego bałwanka - ucieszyła się, z perlistym śmiechem okrążając ich dzieło. Została im już tylko główka, nim ich dzieło ożyje i zacznie pląsać razem z nimi! Czy bałwanki potrafiły się bawić w berka? Och, jakie to byłoby urocze! Z werwą zabrała się do lepienia górnej części, wiedząc, iż poradzą sobie wprost wspaniale, Cressida w końcu była najprawdziwszą artystką, a i lady Nott nie brakowało talentów pod tym względem. Tak przynajmniej jej się wydawało.
- Ale Cressie, ja się zawsze martwię - przyznała cichutko wila, przygryzając dolną wargę, otwierając szeroko chabrowe oczęta - Bo on wciąż doświadcza strat, chociaż to tylko obcy ludzie, nieustannie spędza czas nad nudnymi księgami, czy wiesz, że od takiego nocnego czytania dostaje się brzydkich cieni pod oczami? - spytała przejęta, nieco zawstydzona, bo sama nie raz i nie dwa musiała przykładać zimną, srebrną łyżeczkę do cienkiej skóry, nim użyła magicznych specyfików skrywających pod sobą nieprzespaną noc, spędzoną przy kolejnej ekscytującej romantycznej powieści - Myślisz, że jeśli tak będzie poważniał z każdym dniem, to zestarzeje się w duchu i już nigdy nie będzie śmiał się z moich żarcików? To byłoby okropne, przecież są wielce zabawne - zakończyła z lekkim nadąsaniem, jakby samo wyobrażenie tego było wielce oburzające. Potrafiła być śmieszna, poprawiała innym humor, ale jeśli przed nią stał duchowy posąg, marmur stworzony z bólu oraz zgryzoty, to jak miała się przezeń przebić? Och, Ollie! Pociągnęła wewnętrznie noskiem, przechodząc z marudzenia w tkliwość, nie waż się zostać panem dziadkiem, nie do twarzy ci z marsową miną! Przekonana, iż Oleander na pewno podświadomie otrzymał od niej wielce czułą poradę, a także niezaprzeczalną mądrość, którą będzie mógł przekazywać potomnym, wypięła w zadowoleniu pierś, powstrzymując się przed obrotem wokół własnej osi. Wciąż przecież była w Londynie, wciąż obce oczy sięgały rozbawionej panienki, nie powinna ukazywać swej niedojrzałości, nawet jeśli wszystko weń śpiewało w swej radości. Zaraz jednak ucichło, miękko, stopniowo, bo rozmowy o zmarłym winny odbywać się w oparach szacunku oraz współczującego muśnięcia przedramienia, na znak wsparcia. Na chwilę uchwyciła zieleń spojrzenia towarzyszki, uśmiechając się łagodnie.
- Na pewno będą z radością słuchać opowieści o tak niezwykłym lordzie - zapewniła, wiedząc, iż ona by nie słuchała. To trochę nudne, zanurzać się w przeszłość, kiedy tyle prawdziwie pikantnych plotek niosło się dookoła. Och! Miała nadzieję, iż jeśli ona powije kiedyś córeczkę, równie śliczną, drobną i delikatną jak ona - ale nie tak znowu najładniejszą, bo jako pani matka musiała być najpiękniejsza, żeby przynosić dumę swej rodzinie - to na pewno będą wesoło wymieniać się opowiastkami, śmiejąc się perliście, popijając jaśminową herbatkę, dopóki Eurydice nie poczuje się zmęczona i nie każe niani zabrać dzieciątka, bo odpoczynek dla damy powinien być równie istotny co powinności - Och! Byłoby wspaniale! Słyszałam tak wiele, ale wiesz Cressie, inne oczy widzą inne rzeczy, każda z rozpytywanych lady zwracała uwagę na zupełnie inne szczegóły! Co najbardziej wyjątkowego zapamiętałaś? - niebieskie tęczówki jaśniały ekscytacją, jakże różne od tych z przeszło rok temu, kiedy płakała straszliwie, że nie może uczestniczyć w tak wspaniałym przyjęciu, kiedy szanowna cioteczka lady Nott zdradziła się z tematyką zimowego balu. Och, och! Ona również chciała dołączyć! Wirować na parkiecie, ubrać się w niepowtarzalny kostium, jednak kiedy po napadach złości wsłuchała się w wyjaśnienia pani mamy, pojęła, iż to nic złego opuścić owo wydarzenie, bo przecież obecność na nim oznaczała, że nie byłyby już mile widziane jej psoty oraz spontaniczne zrywy radości, a Euri lubiła cieszyć się równie mocno, co błyszczeć. Niemniej przyjemnie było tak słuchać, wyobrażać sobie te wspaniałe stroje, oprawę muzyczną, nawet wróżby wydawały się takie przejmująco niesamowite! Uwielbiała również wszystkie romantyczne opowiastki padające z ust zaręczonych oraz zamężnych szlachcianek, ponosząc się wrażliwej naturze wierzącej, iż to nie polityczne więzy je pętały, lecz szczere uczucie, miłość pałająca w piersi, ta najpiękniejsza, bez której życie wydawało się takie szare i mdłe. Ach! Jakże miała nadzieję, że spotkany kawaler ujęty jej niebywałą wspaniałością, będzie dzielnie próbował podbić to lwie serduszko, wprawiając niezmiennie ją w zachwyt oraz inne panny w zazdrość. Pokaże, iż przeznaczenie istnieje, wierność oraz przyjaźń wraz z zaufaniem są podwaliną związku najsłodszego z możliwych. Och, oby kwiaty piękne wysyłał, rozmarzyła się - Jesteś najmilszą istotką na świecie, wiesz Cressie? Potrafisz ukoić wszelkie obawy ledwie słowem. Ale och! Jakże byłoby miło, nie być zmuszoną do samotności, zostać zaproszoną do tańca przez kogoś, kto nie jest rodziną - westchnęła przeciągle, nerwowo splatając ze sobą szczupłe paluszki. Wiedziała, iż będzie tańczyć z braćmi, którzy zrobią wszystko, by jej debiut stał się wyjątkowy, a także kuzyni, w tym sam Ollie nie pozwolą się nudzić jasnowłosemu dziewczątku. Ale kuzynostwo oraz rodzeństwo nie brzmią tak wyjątkowo, jak obcy lord ujęty jej urokiem oraz urodą, przebijający się przez tłum z prośbą zaklętą w spojrzeniu, byleby spędzić z nią kilka chwil. Tak jej się wydawało, choć przecież wieczór u boku najbliższych byłby równie miły - Nie bądź niedorzeczna moja droga, jak nie miałabym mieć dla ciebie czasu? Choćbym musiała rozmawiać z niezliczoną ilością szanownych lady oraz lordów, tak dla ciebie odrzucę ich towarzystwo, by móc zamienić z tobą, chociaż kilka słów, bo twoje słowa potrafią być najcenniejsze w świecie - oświadczyła pewnie, z dumą, z wiarą, iż inaczej być nie może. Oczywiście, że na sabacie się spotkają! - Ale później będziemy musiały omówić każdy szczegół - dodała, marszcząc lekko nosek, nie mogłaby ominąć sposobności do wymiany wrażeń związanych z tak istotnym dniem. Absolutnie powinny pojawić się w jakiejś kawiarence i wymienić wrażenia.
Potrafiła działać poza wyznaczonymi ramami, wystawiać drobną stópkę, sprawdzając, czy było to mile przyjęte, nim wyskakiwała zeń niby króliczek, łaknący niezmiennie czegoś nowego. Wybaczano jej drobne potknięcia, niewielkie wykroczenia, czule muskając kosmyki miękkich włosów, czy dalej też tak mogło być? Nie wiedziała już nic, nie chciała się zastanawiać, całą swoją uwagę przykładając do odnalezionej zabawy. Dłonie nurzała w śniegu, niepomna na zimno, tak niesprzyjające jej naturze, ubijała dzielnie kulę, zatracając się w lekkości odczuwanych emocji.
- Byłoby tak miło! - stwierdziło króciutko lwiątko, nieco uciekając wzrokiem. Nie wyobrażała sobie mieć dzieci, znaczy, wyobrażała sobie mieć dzieci, takie najładniejsze i najbardziej utalentowane, jednak odbywało się to daleko w przyszłości, nie zaś w nadciągających latach. Chciała się jeszcze bawić! Chciała skosztować tego, co ofiarowywał w swej łaskawości los! Było przecież tyle arystokratek, które przekroczyły gorszącą linię dwudziestego drugiego roku życia i wciąż pozostawały niezamężne, czy i ona nie mogła spędzić tych paru wiosen sama ze sobą? Już teraz czuła na sobie zastanawiający wzrok papy, czy ważył wtedy w swych myślach wartość jedynej córeczki, wilej dziewczynki o roześmianej buzi, czy po prostu zastanawiał się nad kolejnym prezentem dla niej? Żadnych dzieci teraz! Zarządziła surowo, mogła być wspaniałą lady ciotką, ale jeszcze nie chciała podążać nieuniknioną ścieżką. Poza tym podobno podczas ciąży puchną kostki i się tyje, co za tragedia. Mdliło ją już na samo wspomnienie o tym.
Podstawa, chociaż nieco koślawa, nie tak doskonała jak powinna, lecz równie urocza, wydawała się na tyle stabilna, iż oba dziewczątka postanowiły wziąć się tym razem za środkową kulę. Pracowały dzielnie, z zaróżowionymi od zimna policzkami, z wesołością drzemiącą w oczach, nadając tułowiu bałwanka odpowiednią wielkość, ładny kształt, a kamyki, które podawały im służące w jedwabnych chusteczkach, ułożone zostały idealnie prosto, wywołując w Euri radosny pisk.
- Popatrz! Tylko popatrz! Będzie wyglądał absolutnie cudownie! Nikt nie zrobiłby równie wspaniałego bałwanka - ucieszyła się, z perlistym śmiechem okrążając ich dzieło. Została im już tylko główka, nim ich dzieło ożyje i zacznie pląsać razem z nimi! Czy bałwanki potrafiły się bawić w berka? Och, jakie to byłoby urocze! Z werwą zabrała się do lepienia górnej części, wiedząc, iż poradzą sobie wprost wspaniale, Cressida w końcu była najprawdziwszą artystką, a i lady Nott nie brakowało talentów pod tym względem. Tak przynajmniej jej się wydawało.
Magic tumbled from her pretty lips and when she spoke the language of the universe – the stars
sighed in unison
sighed in unison
The member 'Eurydice Nott' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 6
'k6' : 6
Nie byłaby w stanie podać konkretnego momentu, kiedy zaczęła się czuć gorsza od innych, wydawało się, że trwało to od wielu lat, już od dzieciństwa, odkąd sięgała pamięcią. Zawsze była tą ostatnią, stojącą w cieniu starszej dwójki. W wielu rodzinach to najmłodsze dzieci były najbardziej kochane i rozpieszczane, ale dla jej pana ojca zawsze najwięcej liczył się pierworodny syn, jego nadzieja na poniesienie dalej nazwiska Flint i rodowego dziedzictwa. Córki miały wejść w inne rody i przyjąć inne nazwiska. Było to naturalne i oczywiste, ale i tak Cressie w dzieciństwie brakowało tej ojcowskiej uwagi, której otrzymywała zawsze mniej niż rodzeństwo. Oprócz tego dużą rolę odgrywało jej wrodzone usposobienie, niezwykła wrażliwość i delikatność godne artystycznej duszy. Cressida nigdy nie miała silnego charakteru, zawsze była słaba i podatna, jak gąbka chłonęła wszelkie przejawy umniejszania jej wartości, nawet te mocno zawoalowane lub nieświadome. Nigdy nie była rozpieszczona ani roszczeniowa, rzadko potrafiła się upomnieć o swoje i zdecydowanie brakowało jej siły przebicia. Nie czuła się też pięknym kwiatem na salonach, widziała siebie raczej jako ten marny i słaby, kwitnący gdzieś w cieniu dorodniejszych róż. Może z biegiem lat coś miało się zmienić; może gdy minie więcej czasu u boku męża, wpływy ojcowskiego wychowania przestaną na nią tak mocno oddziaływać? Może z czasem dzięki Williamowi stanie się bardziej pewna swojej wartości? Czas pokaże, czy Cressie stanie się pięknym łabędziem.
- Taką ścieżkę sobie wybrał i zapewne wiedział, co robi, decydując się na zostanie uzdrowicielem – powiedziała, mając nadzieję, że Oleander jest szczęśliwy ze swoim wyborem. Większość bliskich naturze Flintów zajmowała się zielarstwem, jak jej pan ojciec, ale alchemicy i uzdrowiciele też się zdarzali. – Mnie zawsze bardziej martwił fakt, że musiał się stykać z… nieodpowiednimi osobami i że mógł się czymś zarazić, ale chcę wierzyć, że teraz nie jest już na to tak narażony.
Oczywiście wiedziała, że ktoś musiał pomagać tym niżej urodzonym czarodziejom, ale powinni to robić uzdrowiciele z gminu, gdyż błękitnej krwi nie uchodziło przystawać z plebsem ani tym bardziej mu usługiwać. Z tego powodu damy nie mogły być uzdrowicielkami, a i mężczyźni musieli pamiętać o tym, że rodowe zasady są najważniejsze.
Uśmiechnęła się nieco smutno, wspominając Alpharda. On też wybrał swoją drogę i zginął ponoć bohatersko, więc mimo smutku musiała być dumna z tego, że mogła go kiedyś znać. Ale zaraz potem zanurzyła się w opowieści o sabacie, zdradzając to, co udało jej się z tamtego dnia zapamiętać ze swojej perspektywy. Pominęła tylko drażliwe szczegóły dotyczące spotkania z byłą już przyjaciółką, która ją odrzuciła i nie chciała jej znać od czasu ślubu, skupiając się na opowiadaniu o pięknych przebraniach oraz rozrywkach, które zapewniła im lady Nott.
- Na pewno nie będziesz samotna, tak urocza debiutantka wzbudzi zainteresowanie, jestem tego pewna – zapewniła starannie po raz kolejny, nie tyle z grzeczności, co naprawdę tak uważała. Na pewno niejeden chciałby bliżej poznać śliczną Nottównę, do tej pory trzymaną pod ochronnym kloszem i cieszącą się przedłużonym dzieciństwem. – Tak jak i tego, że twoja kreacja będzie olśniewająca i wzbudzi zazdrość w wielu dziewczętach.
Gdyby były rówieśniczkami i debiutowały razem, Cressie pewnie bardzo by jej zazdrościła i czułaby wobec niej wiele kompleksów. Z pozycji tej starszej nie musiała czuć się tak zakompleksiona, tym bardziej że nie rywalizowały ze sobą o niczyje względy, Cressida miała już męża i nie musiała się bać, że piękniejsze koleżanki ukradną wszystkich zalotników i dla niej nikt nie zostanie. Nie musiały nigdy być rywalkami, to Cressie jako starsza wcielała się w rolę wsparcia i dobrej duszyczki, której można było zwierzyć się z obaw.
- Dziękuję, że tak ciepło o mnie myślisz, będzie mi niezmiernie miło, jeśli uda nam się spotkać podczas sabatu, a i później chętnie posłucham o twoich przeżyciach z debiutu, które z pewnością będą wyjątkowe i zapamiętasz je na lata – pokiwała głową, w jej przypadku tak właśnie było, że ten pierwszy sabat był tym najbardziej wyjątkowym, tym o którym miała pamiętać latami pomimo wielu późniejszych nadchodzących po nim.
Cressidzie nie dano się długo pocieszyć panieństwem i życiem wśród Flintów, bo już trzy miesiące po debiucie była zaręczona, a kolejne osiem później wyszła za mąż i zmieniła nazwisko oraz miejsce zamieszkania. Wychowana jednak w kulcie patriarchatu nie śmiałaby zaprotestować, zwłaszcza że po pierwsze, szczerze polubiła Williama, a po drugie, kolejny adorator mógłby się już nigdy nie pojawić i niechybnie stałaby się starą panną, a nie było większej hańby dla kobiety niż staropanieństwo. No, może tylko zdrada krwi była czymś gorszym. Nie godziłoby się w jej mniemaniu odrzucić starań o jej rękę, skoro została wychowana tak konserwatywnie. Dlatego przyjęła to, co ofiarował jej los, szczęśliwa że w ogóle ktoś ją zechciał (i to ktoś tak przystojny, a nie żaden starzec w wieku jej dziadka) i wyszła za mąż w wieku dziewiętnastu lat, a obecnie, mając dwadzieścia jeden, była już matką dwójki dzieci. I wciąż mogła się cieszyć nienaganną figurą, co zawdzięczała zapewne dobrym genom oraz dużej ilości przejażdżek na aetonanie.
- Chciałabym, żeby Julius i Portia mieli dużo przyjaciół, poza tym tak bardzo piękna i kusząca jest wizja, w której jako spełnione mężatki siedzimy razem przy herbatce i rozmawiamy, kiedy nasze skarby razem odkrywają uroki dzieciństwa – rozmarzyła się; teraz, gdy Eurydice skończyła szkołę i weszła w dorosłość, będą mogły spotykać się częściej i rozwijać swoje relacje. Poza tym Cressidę, jako młodą matkę, bardzo rozczulały wszelkie wyobrażenia z dziećmi w roli głównej, i jako typowy produkt konserwatywnego chowu wyobrażała sobie, że każda normalna kobieta też powinna mieć takie pragnienia.
Udało im się ulepić i środkową kulę, którą mogły przyozdobić kamykami imitującymi guziczki. To nie było wcale takie trudne, kiedy mogły działać razem, z drobną tylko pomocą służek. Całkiem nieźle się przy tym bawiła, na moment zapominając o swoich początkowych obawach związanych z tym, co ktoś może sobie o nich pomyśleć. Tego dnia mogła być po prostu dzieckiem, choć na chwilę.
- Też tak myślę! Na pewno będzie piękny, jeszcze tylko głowa, możemy go też jakoś udekorować… - zastanowiła się nad tym, jak mogłyby ozdobić bałwanka gdy będzie gotowy. Póki co skupiła się na tym, by pomóc Euri w lepieniu ostatniej, najmniejszej kuli, która miała zwieńczyć ich dzieło. Gdy głowa znajdzie się na tułowiu, pozostanie tylko ozdobienie bałwanka i patrzenie, jak ten ożywa, by dołączyć do zabawy na śnieżnym polu.
| zt. dla Cressie
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Taką ścieżkę sobie wybrał i zapewne wiedział, co robi, decydując się na zostanie uzdrowicielem – powiedziała, mając nadzieję, że Oleander jest szczęśliwy ze swoim wyborem. Większość bliskich naturze Flintów zajmowała się zielarstwem, jak jej pan ojciec, ale alchemicy i uzdrowiciele też się zdarzali. – Mnie zawsze bardziej martwił fakt, że musiał się stykać z… nieodpowiednimi osobami i że mógł się czymś zarazić, ale chcę wierzyć, że teraz nie jest już na to tak narażony.
Oczywiście wiedziała, że ktoś musiał pomagać tym niżej urodzonym czarodziejom, ale powinni to robić uzdrowiciele z gminu, gdyż błękitnej krwi nie uchodziło przystawać z plebsem ani tym bardziej mu usługiwać. Z tego powodu damy nie mogły być uzdrowicielkami, a i mężczyźni musieli pamiętać o tym, że rodowe zasady są najważniejsze.
Uśmiechnęła się nieco smutno, wspominając Alpharda. On też wybrał swoją drogę i zginął ponoć bohatersko, więc mimo smutku musiała być dumna z tego, że mogła go kiedyś znać. Ale zaraz potem zanurzyła się w opowieści o sabacie, zdradzając to, co udało jej się z tamtego dnia zapamiętać ze swojej perspektywy. Pominęła tylko drażliwe szczegóły dotyczące spotkania z byłą już przyjaciółką, która ją odrzuciła i nie chciała jej znać od czasu ślubu, skupiając się na opowiadaniu o pięknych przebraniach oraz rozrywkach, które zapewniła im lady Nott.
- Na pewno nie będziesz samotna, tak urocza debiutantka wzbudzi zainteresowanie, jestem tego pewna – zapewniła starannie po raz kolejny, nie tyle z grzeczności, co naprawdę tak uważała. Na pewno niejeden chciałby bliżej poznać śliczną Nottównę, do tej pory trzymaną pod ochronnym kloszem i cieszącą się przedłużonym dzieciństwem. – Tak jak i tego, że twoja kreacja będzie olśniewająca i wzbudzi zazdrość w wielu dziewczętach.
Gdyby były rówieśniczkami i debiutowały razem, Cressie pewnie bardzo by jej zazdrościła i czułaby wobec niej wiele kompleksów. Z pozycji tej starszej nie musiała czuć się tak zakompleksiona, tym bardziej że nie rywalizowały ze sobą o niczyje względy, Cressida miała już męża i nie musiała się bać, że piękniejsze koleżanki ukradną wszystkich zalotników i dla niej nikt nie zostanie. Nie musiały nigdy być rywalkami, to Cressie jako starsza wcielała się w rolę wsparcia i dobrej duszyczki, której można było zwierzyć się z obaw.
- Dziękuję, że tak ciepło o mnie myślisz, będzie mi niezmiernie miło, jeśli uda nam się spotkać podczas sabatu, a i później chętnie posłucham o twoich przeżyciach z debiutu, które z pewnością będą wyjątkowe i zapamiętasz je na lata – pokiwała głową, w jej przypadku tak właśnie było, że ten pierwszy sabat był tym najbardziej wyjątkowym, tym o którym miała pamiętać latami pomimo wielu późniejszych nadchodzących po nim.
Cressidzie nie dano się długo pocieszyć panieństwem i życiem wśród Flintów, bo już trzy miesiące po debiucie była zaręczona, a kolejne osiem później wyszła za mąż i zmieniła nazwisko oraz miejsce zamieszkania. Wychowana jednak w kulcie patriarchatu nie śmiałaby zaprotestować, zwłaszcza że po pierwsze, szczerze polubiła Williama, a po drugie, kolejny adorator mógłby się już nigdy nie pojawić i niechybnie stałaby się starą panną, a nie było większej hańby dla kobiety niż staropanieństwo. No, może tylko zdrada krwi była czymś gorszym. Nie godziłoby się w jej mniemaniu odrzucić starań o jej rękę, skoro została wychowana tak konserwatywnie. Dlatego przyjęła to, co ofiarował jej los, szczęśliwa że w ogóle ktoś ją zechciał (i to ktoś tak przystojny, a nie żaden starzec w wieku jej dziadka) i wyszła za mąż w wieku dziewiętnastu lat, a obecnie, mając dwadzieścia jeden, była już matką dwójki dzieci. I wciąż mogła się cieszyć nienaganną figurą, co zawdzięczała zapewne dobrym genom oraz dużej ilości przejażdżek na aetonanie.
- Chciałabym, żeby Julius i Portia mieli dużo przyjaciół, poza tym tak bardzo piękna i kusząca jest wizja, w której jako spełnione mężatki siedzimy razem przy herbatce i rozmawiamy, kiedy nasze skarby razem odkrywają uroki dzieciństwa – rozmarzyła się; teraz, gdy Eurydice skończyła szkołę i weszła w dorosłość, będą mogły spotykać się częściej i rozwijać swoje relacje. Poza tym Cressidę, jako młodą matkę, bardzo rozczulały wszelkie wyobrażenia z dziećmi w roli głównej, i jako typowy produkt konserwatywnego chowu wyobrażała sobie, że każda normalna kobieta też powinna mieć takie pragnienia.
Udało im się ulepić i środkową kulę, którą mogły przyozdobić kamykami imitującymi guziczki. To nie było wcale takie trudne, kiedy mogły działać razem, z drobną tylko pomocą służek. Całkiem nieźle się przy tym bawiła, na moment zapominając o swoich początkowych obawach związanych z tym, co ktoś może sobie o nich pomyśleć. Tego dnia mogła być po prostu dzieckiem, choć na chwilę.
- Też tak myślę! Na pewno będzie piękny, jeszcze tylko głowa, możemy go też jakoś udekorować… - zastanowiła się nad tym, jak mogłyby ozdobić bałwanka gdy będzie gotowy. Póki co skupiła się na tym, by pomóc Euri w lepieniu ostatniej, najmniejszej kuli, która miała zwieńczyć ich dzieło. Gdy głowa znajdzie się na tułowiu, pozostanie tylko ozdobienie bałwanka i patrzenie, jak ten ożywa, by dołączyć do zabawy na śnieżnym polu.
| zt. dla Cressie
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Ostatnio zmieniony przez Cressida Fawley dnia 04.08.21 11:16, w całości zmieniany 1 raz
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Cressida Fawley' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 5
'k6' : 5
Zgodnie z treścią listu, jaki w poprzednim tygodniu otrzymał od Pani Matki, postanowił dać szansę swemu sercu. Nie chodziło tu oczywiście o nawiązywanie kolejnego romansu, a już na pewno nie z kobietą, która tego dnia kroczyła u jego boku, przemierzając zaśnieżoną dzielnicę portową (w życiu by mu to przez myśl nie przeszło; lubił towarzystwo pań, lubił sprawiać, by na ich twarzach pojawiał się uśmiech, ale to, na Merlina, nie znaczyło, że chciał wciągnąć do łóżka każdą, z którą się spotkał!), a o doszukiwanie się w swoim życiu chociażby krótkich chwil szczęścia, drobnostek, które sprawiłyby mu chociaż cień radości. A, przede wszystkim, o bycie szczerym w kwestii swych uczuć, przynajmniej z samym sobą i o nie szukanie ucieczki w pracy.
Sam w końcu zalecał to swym pacjentom.
Spokój ducha odnajdywał w odświeżaniu starych znajomości i kontaktach z młodszymi siostrami, szczególnie z najmłodszą Ophelią, która — ku aprobacie Perseusa, którą z kolei wyraził pod warunkiem obietnicy na małego paluszka, że nikt się o tym nie dowie — postanowiła na moment wyjść z roli małej damy i teraz radośnie dokazywała z synem Silke. — Niektórzy, w tym lwia część samych zainteresowanych, jest przekonania, jakoby przedstawiciele arystokracji nie byli ludźmi, a jakimś mistycznym bytem, wolnym od przyziemnych trosk — mówił z łagodnym uśmiechem, podążając wolnym krokiem za bawiącymi się dziećmi, lecz mimo całej tej otoczki stoicyzmu, która przykleiła się do niego już w Hogwarcie, był czujny, gotów chronić dziewczynkę, jeżeli tylko zajdzie taka potrzeba — Ale to nieprawda, jesteśmy tak samo z krwi i kości, oddychamy tym samym powietrzem, również potrzebujemy jedzenia, snu, a także czasem, lecz tylko czasem, dla dobra własnych dusz, zdarza się nam zacierać granice konwenansów... — umilkł na moment, rozglądając się wokół. — Chociaż muszę przyznać, że zazwyczaj dzieje się to za zamkniętymi drzwiami.
Wypowiadał oczywiście te słowa w kontekście Ophelii, która najwyraźniej złapała wspólny język z małym Edwinem. A przecież kto to widział, aby lady, nawet taka odrastająca od ziemi na ledwo metr, biegała, zachowywała się głośno, przewracała się roześmiana w śniegu i była przy tym mało elegancka?
— Jak miewają się sprawy w Ministerstwie? Mam nadzieję, że pan Sallow nie deleguje na ciebie zbyt wiele obowiązków? — postanowił zmienić temat na bardziej neutralny, o ile można tak powiedzieć o pracy w miejscu, które należało do bardzo upolitycznionych. Ale przecież nie zamierzał wypytywać swej towarzyszki o sprawy objęte klauzulą poufności...
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Ukryty tunel
Szybka odpowiedź