Opuszczone cieplarnie
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Opuszczone cieplarnie
Niegdyś znajdowała się tu sporych rozmiarów zielarnia zaopatrująca w zioła handlarzy, zielarzy czy alchemików. Prawdopodobnie był to jeden z obfitszych zbiorów magicznych ziół w kraju, można było tutaj dostać nawet bardzo rzadkie okazy sprowadzane z dalekich krajów i starannie pielęgnowane w tutejszych szklarniach. Swego czasu było to miejsce powszechnie znane w środowiskach zajmujących się czarodziejską roślinnością lub eliksirami, niestety dłuższy czas temu podupadło. Szklarnie ucierpiały podczas magicznej wojny, a ostatni właściciel wyjechał za granicę, pozostawiając to miejsce samemu sobie. Rośliny mniej odporne na brytyjski klimat zginęły, ale część z nich przystosowała się i z powodu braku pielęgnacji zdziczała. Dzisiaj dość nierozsądnym jest zapuszczanie się głębiej w odmęty szklarni; w niektórych z nich wciąż można spotkać niebezpieczne rośliny, jak diabelskie sidła czy jadowite tentakule. Nawet w przeszkolnym korytarzu, dawniej zadbanym i jasnym, można się dzisiaj natknąć na okazy flory wciskające się przez rozbite szyby. Przez wszechobecną zieleń napierającą na ściany światło wydaje się intensywnie zielone.
Miejsce jest praktycznie nieuczęszczane. Czasami jednak przychodzą tu osoby handlujące rozmaitymi substancjami, a także zdesperowani zielarze i alchemicy, którzy podejmują próby odnalezienia jakiegoś cennego okazu w zapuszczonym, od lat nie doglądanym gąszczu.
Miejsce jest praktycznie nieuczęszczane. Czasami jednak przychodzą tu osoby handlujące rozmaitymi substancjami, a także zdesperowani zielarze i alchemicy, którzy podejmują próby odnalezienia jakiegoś cennego okazu w zapuszczonym, od lat nie doglądanym gąszczu.
W opuszczonych szklarniach równie dobrze faktycznie mogli ukrywać się jedynie uciekinierzy, którym wciąż nie udało się opuścić miasta z obawy, że nie wymkną się niepostrzeżenie. Może wcale nie byli to rebelianci, którzy podnosili różdżki na czystokrwistych czarodziejów i podejmowali działalność partyzancką przeciwko nim, Rycerzom Walpurgii. A jeśli mieli przed sobą cieplarnię stanowiącą schronienie dla wystraszonych, Merlinowi ducha winnych czarodziejów, czarownic i dzieci, a ich jedynym występkiem było urodzenie się w niewłaściwej rodzinie? Nie zmieniłoby to planów Sigrun. Jeśli nie byli rebeliantami, to pewnie brudnymi szlamami, skoro zdecydowali się ukrywać, zamiast zarejestrować różdżki. Jeśli użyli jak szczury, to nimi byli. Musieli mieć powód, aby unikać magicznej policji i ich, a ona nie zamierzała pytać. Jedno życie w jedną, czy drugą stronę nie robiło Rookwood już żadnej różnicy. Do pewnej chwili liczyła każde istnienie, którego pozbawiła oddechu, a później przestała. Dawniej, kiedy zaczęła kroczyć tą ścieżką podłości, zbrodni i okrucieństwa, coś jeszcze przewracało się w jej żołądku na widok krwi, coś tłukło się w piersi. Im dalej dalej jednak wkraczała w ciemność, tym bardziej ją pochłaniała, wypełniała aż po brzegi, jakby zawsze po prostu żyła w niej samej. Sumienie stało się czyste jak łza, bo zwyczajnie przestała go używać.
- Świetnie, Alphardzie - pochwaliła swego towarzysza, gdy ten, reagując błyskawicznie, dokończył dzieła, unieszkodliwiając wartownika na dobre. Nie mógł już wezwać swych towarzyszy ani werbalnie, ani zaalarmować ich w żaden inny sposób. Upadł na ziemię, nie mogąc chodzić i krztusząc się krwią. Podniósł jeszcze na nich różdżkę, nie zdążył jednak rzucić żadnego zaklęcia, bo Sigrun, znalazłszy się obok, zdeptała ją ciężkim butem łamiąc na pół, a jednocześnie uszkadzając mu prawą dłoń. Nie miała na tyle siły, by ją zmiażdżyć, ale zawsze to coś,
Puściła Blacka przodem, zadowolona, że było w nim tyle zaangażowania i werwy; drzwi wyważył i od razu wyprowadził celne ataki, wcześniej sprawdzając ją i informując kogo mogą się za nimi spodziewać. Weszła do cieplarni dziwnie spokojna i pewna siebie, z uniesioną różdżką; od razu błysnęły zaklęcia, w nią także poleciało kilka, lecz zdołała wyczarować przed sobą tarczę.
- Opór jest daremny - wyrzekła głośno, rozbawiona, lecz jednocześnie w jej głosie niepokojąco rozbrzmiała groźba.
I groźbę tę miała zamiar spełnić.
Podczas gdy Alphard walczył z jednym z mężczyzn, zadając mu głębokie rany zaklęciem Sectumsempra, w Sigrun celowała czarownica w średnim wieku. Blondynka nie dała jej szansy, by posłała w jej stronę kolejny promień; machnęła różdżką i cisnęła w nieznajomą okrutnym czarem: - Morbus comitialis!
Wiązka potężnego zaklęcia błysnęła i trafiła czarownicę prosto w pierś. Upadła na posadzkę, pomiędzy rzędami starych, nieużywanych już donic, trzęsąc się w nagłym ataku padaczki, uniemożliwiającym podjęcie jakiegokolwiek działania.
- Protego! - zawołała Rookwood znów, osłaniając się przed czarem petryfikującym, którym próbował dosięgnąć ją jeszcze inny ukrywający się tu czarodziej. - Vulnerario - wycedziła zimno, celując w jego szyję, tak, aby niewidzialny miecz przeciął mu aortę, by krew trysnęła jak z fontanny, a krwotok ten stał się niemożliwy do zahamowania. - Haemorrio - dodała jeszcze.
Niech ta cieplarnia spłynie dziś obficie krwią.
- Świetnie, Alphardzie - pochwaliła swego towarzysza, gdy ten, reagując błyskawicznie, dokończył dzieła, unieszkodliwiając wartownika na dobre. Nie mógł już wezwać swych towarzyszy ani werbalnie, ani zaalarmować ich w żaden inny sposób. Upadł na ziemię, nie mogąc chodzić i krztusząc się krwią. Podniósł jeszcze na nich różdżkę, nie zdążył jednak rzucić żadnego zaklęcia, bo Sigrun, znalazłszy się obok, zdeptała ją ciężkim butem łamiąc na pół, a jednocześnie uszkadzając mu prawą dłoń. Nie miała na tyle siły, by ją zmiażdżyć, ale zawsze to coś,
Puściła Blacka przodem, zadowolona, że było w nim tyle zaangażowania i werwy; drzwi wyważył i od razu wyprowadził celne ataki, wcześniej sprawdzając ją i informując kogo mogą się za nimi spodziewać. Weszła do cieplarni dziwnie spokojna i pewna siebie, z uniesioną różdżką; od razu błysnęły zaklęcia, w nią także poleciało kilka, lecz zdołała wyczarować przed sobą tarczę.
- Opór jest daremny - wyrzekła głośno, rozbawiona, lecz jednocześnie w jej głosie niepokojąco rozbrzmiała groźba.
I groźbę tę miała zamiar spełnić.
Podczas gdy Alphard walczył z jednym z mężczyzn, zadając mu głębokie rany zaklęciem Sectumsempra, w Sigrun celowała czarownica w średnim wieku. Blondynka nie dała jej szansy, by posłała w jej stronę kolejny promień; machnęła różdżką i cisnęła w nieznajomą okrutnym czarem: - Morbus comitialis!
Wiązka potężnego zaklęcia błysnęła i trafiła czarownicę prosto w pierś. Upadła na posadzkę, pomiędzy rzędami starych, nieużywanych już donic, trzęsąc się w nagłym ataku padaczki, uniemożliwiającym podjęcie jakiegokolwiek działania.
- Protego! - zawołała Rookwood znów, osłaniając się przed czarem petryfikującym, którym próbował dosięgnąć ją jeszcze inny ukrywający się tu czarodziej. - Vulnerario - wycedziła zimno, celując w jego szyję, tak, aby niewidzialny miecz przeciął mu aortę, by krew trysnęła jak z fontanny, a krwotok ten stał się niemożliwy do zahamowania. - Haemorrio - dodała jeszcze.
Niech ta cieplarnia spłynie dziś obficie krwią.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
15 października
Sheila zazwyczaj starała się nie zapuszczać sama w podejrzane miejsca, potrzebowała jednak chwili oddechu. Przebywanie w mieście ją tak irytowało, że często podświadomie stukała obcasem o podłogę albo częściej kłuła się igłą. Nie pomagało, że każdy z klientów czy znajomych, których spotykała, dość nieświadomy o jej pochodzeniu, wydawał się rozpływać nad nią tak, jakby była niczym więcej niż uprzejmym człowiekiem. Tak jakby fakt, że nie spluwała na wszystkich jadem nagle miał z niej robić naiwne niewinne dziecko. Brakowało jej czasów z Hogwartu, kiedy mogła się komuś odszczeknąć, postawić, albo nagadać na dodatkowych problematycznych ludzi do braci…chociaż to ostatnie nie zawsze było dobrym pomysłem, bo James miał więcej w pięściach niż w rozumie. Impulsywny był nad wyraz. Szklarnia przyciągnęła jej zainteresowanie – widziała ją głównie z daleka, ale zasięgając języka udało jej się dowiedzieć, że należała w sumie do nikogo. Nie myślała często o tym miejscu, ale ostatnie dni wymagały od niej wyciszenia się i udania w miejsce, gdzie nie powinna być niepokojona. Na pewno ktoś jeszcze tego dnia miał się szwędać, dlatego musiała być całkiem ostrożna. Co prawda miejsce miało być opuszczone, więc właściciel nie miał nagle zjawić się, aby wysuszyć jej głowę. Może jedynie nieco podejrzane typy.
Nie chciała wchodzić od przodu, czując, że z jakiegoś powodu nie powinna być widziana. Ktokolwiek mógłby ją powiązać z Adelaidą, pewnie potem mógłby donieść, gdzie bywa w tych mniej przyjaznych miejscach. Zdecydowała się wślizgnąć przez jakieś nisko położone okno, które nie miało ubytków szkła na jego krawędziach, ostrożnie wskakując do środka. Cóż, to miejsce mogło być potraktowane jako również możliwość znalezienia jakiegoś ciekawego składnika. Nie wiedziała, co miałaby z nim zrobić, ale sprzedaż komuś mogłaby pomóc jej się wzbogacić. Przemierzała więc korytarze, tak cicho jak umiała zrobić, nie była jednak mistrzem skradania. Musiała uważać, ostatnie kłopoty ze sprzedawcami podejrzanych substancji przynajmniej dały jej trochę do myślenia.
Usłyszała, że ktoś się zbliża – może po prostu ostatnie dni ją przewrażliwiły – dlatego dość szybko wcisnęła się za drzwi, dłonie zatrzymując na różdżce ukrytej w kieszeni. Gotowa była zarówno rzucać zaklęcia, jak i uciekać, w zależności od tego, na kogo natrafi.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Potrzebowałam zająć czymś głowę. Zajebista rodzinna kolacja, w której brałam udział poprzedniego wieczoru, z bardzo dziwnej, zmieniła się w katastrofę - jak to zwykle bywa ze wszelkiego rodzaju spotkaniami w gronie najbliższych. Miało być miło, przyjemnie i smacznie a wyszła chujnia. Eh, mugole mają rację, kiedy mówią, że z rodziną najlepiej wychodzi się na fotografiach. Następnym razem, nigdzie nie pójdę, nawet gdyby obiecywali mi całą wódkę tego cholernego świata. Chociaż… nie. Nie i jeszcze raz nie.
Dlatego wzięłam się za proste zlecenie - odebrać pozostawioną przesyłkę. Dobry pretekst, żeby się przejść. I nie rozjebać kogoś albo czegoś w drzazgi. Pooddychać zgniłym londyńskim powietrzem, zetrzeć kolejny centymetr podeszwy butów.
Miejsce odbioru przesyłki - czyli jakieś stare obszczane cieplarnie, wyglądają jak idealne miejsce, gdzie każdy podejrzany typ ma swój zakątek. W prawym rogu ludzkie oczy w słoju, w lewym - jakieś ginące rośliny z Afryki. Jak na Nokturnie, w sumie. Chociaż brakuje podejrzanych ludzi w równie podejrzanych ciemnych płaszczach, kitrających się po kątach.
Prześlizguję się przez nieduże, rozbite okno, uważając, żeby nie poharatać siebie ani nie podrzeć kurtki. Wewnątrz kurwi wilgocią. Dobra, zabrać co trzeba, dostać hajs i iść do baru. Idę więc wgłąb szklarni.
Niby nikogo nie powinno być, ale wyraźnie słyszę chrzęst szkła. Szczury?
Na wszelki wypadek wydobywam różdżkę, chociaż na chuj mi ona, jeśli i bez niej na spokojnie mogę czarować… ale odruch to odruch. Jebie mnie to, jak ktoś chce, to niech kradnie… byle by nikt nie ruszał mojej przesyłki.
-Mam wyjebane, co tu robisz, więc wyłaź i nie pajacuj. - rzucam gdzieś w przestrzeń. No zobaczmy, kim jesteś. O ile to ty. A nie pieprzony gryzoń. Cóż, najwyżej wyjdę na paranoiczkę.
Stawiam kroki powoli i ostrożnie, wyraźnie nasłuchując, czy ktoś nie ma zamiaru na mnie znienacka wyskoczyć. Chuj wie, tak naprawdę, może to prosta sprawa… to dopiero teraz dochodzi do mnie jedna rzecz. Może to pułapka. Nie… przecież nikt nie wie… nie powinien wiedzieć.
Dlatego wzięłam się za proste zlecenie - odebrać pozostawioną przesyłkę. Dobry pretekst, żeby się przejść. I nie rozjebać kogoś albo czegoś w drzazgi. Pooddychać zgniłym londyńskim powietrzem, zetrzeć kolejny centymetr podeszwy butów.
Miejsce odbioru przesyłki - czyli jakieś stare obszczane cieplarnie, wyglądają jak idealne miejsce, gdzie każdy podejrzany typ ma swój zakątek. W prawym rogu ludzkie oczy w słoju, w lewym - jakieś ginące rośliny z Afryki. Jak na Nokturnie, w sumie. Chociaż brakuje podejrzanych ludzi w równie podejrzanych ciemnych płaszczach, kitrających się po kątach.
Prześlizguję się przez nieduże, rozbite okno, uważając, żeby nie poharatać siebie ani nie podrzeć kurtki. Wewnątrz kurwi wilgocią. Dobra, zabrać co trzeba, dostać hajs i iść do baru. Idę więc wgłąb szklarni.
Niby nikogo nie powinno być, ale wyraźnie słyszę chrzęst szkła. Szczury?
Na wszelki wypadek wydobywam różdżkę, chociaż na chuj mi ona, jeśli i bez niej na spokojnie mogę czarować… ale odruch to odruch. Jebie mnie to, jak ktoś chce, to niech kradnie… byle by nikt nie ruszał mojej przesyłki.
-Mam wyjebane, co tu robisz, więc wyłaź i nie pajacuj. - rzucam gdzieś w przestrzeń. No zobaczmy, kim jesteś. O ile to ty. A nie pieprzony gryzoń. Cóż, najwyżej wyjdę na paranoiczkę.
Stawiam kroki powoli i ostrożnie, wyraźnie nasłuchując, czy ktoś nie ma zamiaru na mnie znienacka wyskoczyć. Chuj wie, tak naprawdę, może to prosta sprawa… to dopiero teraz dochodzi do mnie jedna rzecz. Może to pułapka. Nie… przecież nikt nie wie… nie powinien wiedzieć.
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Weszła tu raczej nie spodziewając się zbyt wiele, a dodatkowo musiała zdecydowanie być ostrożna i nie dać po sobie nic poznać. Czasy były jakie były – bezlitosne dla naiwnych dziewcząt (chociaż i nie tylko dziewcząt), nieugięte i sprawiające, że najmniejsze potknięcie mogło być twoim ostatnim błędem. Wiedziała, że podczas wojny znajdowali się zarówno bohaterowie jak i złoczyńcy, przy czym historia zdawała się częściej witać tych drugich jeżeli chodziło akurat o nią samą. Czy to jakieś cygańskie szczęście? Czy może jednak wypadało bardziej martwić się o kogoś jeszcze innego, bo w końcu wciąż pozostawała sprawa jej zaginionych i biednych braci, o których nie do końca wiadomo było, czy przetrwali zawieruchę.
Musiała jednak martwić się tym, co tutaj i teraz, dlatego dość szybko ukryła się w miejscu, w którym mogła unikać wścibskich spojrzeń i potencjalnego niebezpieczeństwa. Wyszło niestety jak wyszło, a ona sama poczuła, jak włosy jeżą się jej na karku. Powinna załatwić sobie kiedyś jakąś możliwość do ucieczki i uniknięcia takich sytuacji. Zaklęcia kameleona mogły być dobrym początkiem…eh, najpewniej, gdyby teraz był tu taki Steffen, to wpadłby zrugać ją za podjęcie nieodpowiednich środków bezpieczeństwa.
Wysunęła się z ukrycia – była drobna, ważyła niewiele, a chociaż wojna odcisnęła się również na jej obliczu, już wcześniej była dość krucha i niewielkich rozmiarów. Teraz zaś jedynie mogła pokazać, że nie ma sobą żadnych złych zamiarów, co, miała nadzieję, mniejsza od niej (ale wcale nie wyglądająca przez to na mniej niebezpieczną) kobieta, wcale nie odbierze jej jako niebezpieczeństwo. Albo co chyba gorsze, niewygodnego świadka.
- Szukam tu tylko składników. Nie chcę sprawiać żadnych kłopotów. – Od razu zapewniała, tak, jakby chciała trzymać się wszelkiej możliwości bezpiecznego pobytu w tym miejscu. Gotowa była do ewentualnej ucieczki gdyby tylko zobaczyła, że Zlata planuje wykonać w jej kierunku jakikolwiek gest. Przedstawiać też się nie zamierzała - jeszcze tego brakowało, żeby kobieta mogła ją jakoś namierzyć. Stała ostrożnie, a chociaż ręce trzymała na widoku, nie sięgając po różdżkę, nie uniosła ich w górę.
Musiała jednak martwić się tym, co tutaj i teraz, dlatego dość szybko ukryła się w miejscu, w którym mogła unikać wścibskich spojrzeń i potencjalnego niebezpieczeństwa. Wyszło niestety jak wyszło, a ona sama poczuła, jak włosy jeżą się jej na karku. Powinna załatwić sobie kiedyś jakąś możliwość do ucieczki i uniknięcia takich sytuacji. Zaklęcia kameleona mogły być dobrym początkiem…eh, najpewniej, gdyby teraz był tu taki Steffen, to wpadłby zrugać ją za podjęcie nieodpowiednich środków bezpieczeństwa.
Wysunęła się z ukrycia – była drobna, ważyła niewiele, a chociaż wojna odcisnęła się również na jej obliczu, już wcześniej była dość krucha i niewielkich rozmiarów. Teraz zaś jedynie mogła pokazać, że nie ma sobą żadnych złych zamiarów, co, miała nadzieję, mniejsza od niej (ale wcale nie wyglądająca przez to na mniej niebezpieczną) kobieta, wcale nie odbierze jej jako niebezpieczeństwo. Albo co chyba gorsze, niewygodnego świadka.
- Szukam tu tylko składników. Nie chcę sprawiać żadnych kłopotów. – Od razu zapewniała, tak, jakby chciała trzymać się wszelkiej możliwości bezpiecznego pobytu w tym miejscu. Gotowa była do ewentualnej ucieczki gdyby tylko zobaczyła, że Zlata planuje wykonać w jej kierunku jakikolwiek gest. Przedstawiać też się nie zamierzała - jeszcze tego brakowało, żeby kobieta mogła ją jakoś namierzyć. Stała ostrożnie, a chociaż ręce trzymała na widoku, nie sięgając po różdżkę, nie uniosła ich w górę.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Londyn był kompletnie pusty. Dało się bez problemu zauważyć, że to było to kiedyś wielotysięczne miasto, gdzie ludzie mieszkali jeden na drugim i gnieździ się jak mrówki w wyjątkowo zatłoczonym mrowisku. Teraz stolica była kompletnie wyludniona, pusta. Nie taka, jaką przedstawiano jeszcze parę lat temu w gazetach i książkach. Można było zaszyć się w jakimś mugolskim domu czy mieszkaniu i nikt by się nigdy nie domyślił, że tam siedzisz. O ile mieszkanie zostało wcześniej splądrowane, bo inaczej, to na bank by ktoś wcześniej czy później tam wlazł, węsząc okazję.
Dlatego fakt, że miejscu takim jak to spotkałam innego żywego człowieka, był dość osobliwy. Było pizdylion innych, lepszych punktów na mapie, które można było obrabować, niż jebiące zgniłym zielskiem szklarnie.
Ale chuj wie, co właściwie sprowadziło w takie miejsce tę młodą dziewuszkę, niewiele wyższą ode mnie. O ile to w ogóle jest dziewczyna, a nie jakiś pieprzony przebieraniec albo inny chuj. No dobra. Wyjdzie w praniu, jak to się u mnie w domu mówi.
Zerkam na nią spode łba. Już nie szykuję się do ataku, ale różdżki nie chowam. Tak na wszelki wypadek.
-To dobrze, kradnij do woli, bo nie mam czasu ani chęci bawić się w rzucanie zaklęć. Masz dziś szczęście. - mój ton jest ostry, jak zawsze, kiedy rozmawiam z obcymi. - Opłaca się tu jeszcze grzebać, czy już wszystko wynieśli?
Wzrokiem szukam miejsca, gdzie miała być moja paczka. Podobno zostawili to pod jakąś stertą śmieci. Dostałam nawet jej dokładny opis, ale nie widzę niczego, co by do niego pasowało, a na dodatek jest tu taki pierdolnik, że zorientowanie się w tej przestrzeni zajmie prawdopodobnie wieczność.
-Te, młoda, chcesz zarobić? - po czym doprecyzowuje, żeby nie miała wątpliwości, o co mi chodzi. - Pieniądze.
Nie chciało mi się samej pierdolić z grzebaniem w śmieciach, a młoda mogłaby się do czegoś przydać. Najwyżej jak będzie kombinować, to ją poskładam jak kartkę papieru.
Dlatego fakt, że miejscu takim jak to spotkałam innego żywego człowieka, był dość osobliwy. Było pizdylion innych, lepszych punktów na mapie, które można było obrabować, niż jebiące zgniłym zielskiem szklarnie.
Ale chuj wie, co właściwie sprowadziło w takie miejsce tę młodą dziewuszkę, niewiele wyższą ode mnie. O ile to w ogóle jest dziewczyna, a nie jakiś pieprzony przebieraniec albo inny chuj. No dobra. Wyjdzie w praniu, jak to się u mnie w domu mówi.
Zerkam na nią spode łba. Już nie szykuję się do ataku, ale różdżki nie chowam. Tak na wszelki wypadek.
-To dobrze, kradnij do woli, bo nie mam czasu ani chęci bawić się w rzucanie zaklęć. Masz dziś szczęście. - mój ton jest ostry, jak zawsze, kiedy rozmawiam z obcymi. - Opłaca się tu jeszcze grzebać, czy już wszystko wynieśli?
Wzrokiem szukam miejsca, gdzie miała być moja paczka. Podobno zostawili to pod jakąś stertą śmieci. Dostałam nawet jej dokładny opis, ale nie widzę niczego, co by do niego pasowało, a na dodatek jest tu taki pierdolnik, że zorientowanie się w tej przestrzeni zajmie prawdopodobnie wieczność.
-Te, młoda, chcesz zarobić? - po czym doprecyzowuje, żeby nie miała wątpliwości, o co mi chodzi. - Pieniądze.
Nie chciało mi się samej pierdolić z grzebaniem w śmieciach, a młoda mogłaby się do czegoś przydać. Najwyżej jak będzie kombinować, to ją poskładam jak kartkę papieru.
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Była w szoku zmianami, które stały się w tym miejscu, zastanawiając się, czy piętnaście lat temu wyglądało to podobnie z jej ludźmi. Miasta pustoszały, ludzie ginęli, a ci, którzy przetrwali, walczyli o każdy najmniejszy skrawek. Czasem można było się zastanawiać, jak ludzie, którzy przetrwali tyle czasu, uznawali, że przemoc to idealne rozwiązanie. Nie zajmowała się jednak aż tak, nie zamierzając się angażować w sprawy, które najpewniej skończą się jedynie śmiercią, i to w najlepszym wypadku. Musiała przetrwać, odnaleźć rodzinę i zająć się własnymi sprawami, nie patrząc na to kto się z kim bije. W końcu niezależnie od zwycięzcy jej sytuacja się nie zmieni, więc nie było co tego roztrząsać.
Mieszkała w dobrym miejscu, jednak nigdy nie widziała przeszkody aby zyskać coś dodatkowego. W końcu nie wiadomo nigdy, kiedy towar na wymianę nie będzie czymś przydatnym, albo uda się dzięki jakiemuś rzadkiemu składnikowi wykupić z tarapatów. Kradzież nie była czymś, co pochwalała, wolała więc nie sięgać do takich skutków, ale szklarnie przecież były już niczyje. Nikt tu nie zaglądał…a przynajmniej sama tak myślała, bo przecież okolica wyglądała, jakby jedynymi „żyjącymi” elementami w otoczeniu były rośliny. Czy dzisiejsza „niespodzianka” miała okazać się dla Sheili tragiczna czy raczej wyjdzie z niej cało. Ze słów kobiety wynikało, że raczej nie zamierza jej zaatakować, co zdecydowanie było jej na rękę.
- Wątpliwe, aby tak było, ale jak ktoś mnie zapyta o dziś, to nigdzie nie byłam i nic nie widziałam. – Wzruszyła lekko ramionami. Co prawda rzeczywiście nie miałby jej kto o cokolwiek pytać, chociaż Adelaida zdecydowanie mogłaby być mało zadowolona, że od tak wybyła sobie gdzieś na miasto, nawet jeżeli miała wolniejszy dzień. W końcu nawet jeżeli „skończyła edukację”, tak naprawdę nie miała wiele do powiedzenia. – Mam nadzieję, że jednak coś jeszcze jest. Pierwszy raz się tu zapuściła.
Taka prawda, nigdy wcześniej nie wchodziła do tych szklarni. Wyjmując ręce z kieszeni opuściła je wzdłuż ciała, z jednej strony wciąż gotowa na ucieczkę, z drugiej strony pokazując, że wcale nie trzymała ręki na różdżce, co mogło być głupotą (i w sumie na pewno było), ale pokazywało też, że wcale nie miała agresywnych zamiarów.
- Co trzeba zrobić? – Uniosła lekko brwi, czekając na polecenie. Grzebanie w śmieciach nie było czymś dziwnym. Ani też czymś czego do tej pory nie robiła. Wolała jednak upewnić się, że nie było to coś co zahaczałoby o tematy które były dla niej tabu – nawet gdy sytuacja była tak beznadziejna, nie zamierzała się babrać w rzeczach które były dla niej zakazane.
Mieszkała w dobrym miejscu, jednak nigdy nie widziała przeszkody aby zyskać coś dodatkowego. W końcu nie wiadomo nigdy, kiedy towar na wymianę nie będzie czymś przydatnym, albo uda się dzięki jakiemuś rzadkiemu składnikowi wykupić z tarapatów. Kradzież nie była czymś, co pochwalała, wolała więc nie sięgać do takich skutków, ale szklarnie przecież były już niczyje. Nikt tu nie zaglądał…a przynajmniej sama tak myślała, bo przecież okolica wyglądała, jakby jedynymi „żyjącymi” elementami w otoczeniu były rośliny. Czy dzisiejsza „niespodzianka” miała okazać się dla Sheili tragiczna czy raczej wyjdzie z niej cało. Ze słów kobiety wynikało, że raczej nie zamierza jej zaatakować, co zdecydowanie było jej na rękę.
- Wątpliwe, aby tak było, ale jak ktoś mnie zapyta o dziś, to nigdzie nie byłam i nic nie widziałam. – Wzruszyła lekko ramionami. Co prawda rzeczywiście nie miałby jej kto o cokolwiek pytać, chociaż Adelaida zdecydowanie mogłaby być mało zadowolona, że od tak wybyła sobie gdzieś na miasto, nawet jeżeli miała wolniejszy dzień. W końcu nawet jeżeli „skończyła edukację”, tak naprawdę nie miała wiele do powiedzenia. – Mam nadzieję, że jednak coś jeszcze jest. Pierwszy raz się tu zapuściła.
Taka prawda, nigdy wcześniej nie wchodziła do tych szklarni. Wyjmując ręce z kieszeni opuściła je wzdłuż ciała, z jednej strony wciąż gotowa na ucieczkę, z drugiej strony pokazując, że wcale nie trzymała ręki na różdżce, co mogło być głupotą (i w sumie na pewno było), ale pokazywało też, że wcale nie miała agresywnych zamiarów.
- Co trzeba zrobić? – Uniosła lekko brwi, czekając na polecenie. Grzebanie w śmieciach nie było czymś dziwnym. Ani też czymś czego do tej pory nie robiła. Wolała jednak upewnić się, że nie było to coś co zahaczałoby o tematy które były dla niej tabu – nawet gdy sytuacja była tak beznadziejna, nie zamierzała się babrać w rzeczach które były dla niej zakazane.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Od zawsze podobało mi się obserwować, jak działa naturalny krąg życia w miastach. To ciekawe, że jak tylko cokolwiek umierało, w taki czy inny sposób, bądź to zwierze, roślina, człowiek, czyjś interes czy dom, zawsze znajdzie się ktoś, kto się tym zajmie. Mrówki, inni ludzie. Rozparcelują na części, zjedzą albo użyją w inny sposób. Nic się nie marnuje.
W miastach, rozjebanych przez wojny i inne kataklizmy wszystko szybciej umiera i odradza się. Dlatego nie wiem, czy wynoszenie rzeczy z miejsca porzuconego przez wszystkich można nazwać kradzieżą. Kiedy dawno temu zamieszkaliśmy z innymi uciekinierami w porzuconej kamienicy, zajęliśmy się nią lepiej, niż wcześniejsi jej mieszkańcy. To było złe? Przecież nie. Dom odżył, a przedmioty wreszcie mogły spełniać swoje funkcje, a nie tylko wisieć lub stać na półkach, blaknąc na słońcu. Durne szlachciury tylko by zbierały rzeczy bez sensu. Obrzydliwe marnotrawstwo potencjału.
Lekko się marszczę, uważniej wpatrując się w dziewczę przede mną, po czym usta same układają się w lekki uśmiech.
-Dobra odpowiedź. Zuch dziewczyna. - widać, że jest obyta z uliczną etykietą. Nie lubimy tu kapusi. Ani innych podejrzanych typów, którzy przeszkadzają porządnym ludziom pracować. Młoda wyglądała na taką, co by chciała współpracować. Skorzystać z okazji. Nic dziwnego - na pewno nie żyje w luksusie i nie śpi na pierzynach oraz jedwabiu.
Rodzi to w mojej głowie pewien pomysł.
-To tak, potrzebuje namierzyć w tym pierdolniku drewniane pudełko czerwonego koloru. Rozmiaru niedużej szkatułki. To na początek, - wyciągam w stronę młodej lewą rękę, trzymając w niej monety*. - Trzy razy tyle dostaniesz, jak przyniesiesz mi pudło. Na starcie ostrzegam, że na bank jest obłożone jakąś gównianą klątwą, więc zrobi się niemiło, jeśli będziesz próbowała z nim spierdolić.
Robię pauzę i zbieram się w sobie, żeby wykrzesać odrobinę milszy ton.
-A jeśli w przyszłości będziesz również chciała zarobić i się sprawdzisz, to możliwe, że znajdziemy wspólny język. Tak się składa, że potrzebuję czasem prosić o pomoc osoby, które chcą sobie dorobić w czasie wolnym. To co, umowa stoi?
Wyciągam prawą rękę, czekając na ruch z jej strony.
Cóż. To już takie moje zboczenie zawodowe.
|*5pm
W miastach, rozjebanych przez wojny i inne kataklizmy wszystko szybciej umiera i odradza się. Dlatego nie wiem, czy wynoszenie rzeczy z miejsca porzuconego przez wszystkich można nazwać kradzieżą. Kiedy dawno temu zamieszkaliśmy z innymi uciekinierami w porzuconej kamienicy, zajęliśmy się nią lepiej, niż wcześniejsi jej mieszkańcy. To było złe? Przecież nie. Dom odżył, a przedmioty wreszcie mogły spełniać swoje funkcje, a nie tylko wisieć lub stać na półkach, blaknąc na słońcu. Durne szlachciury tylko by zbierały rzeczy bez sensu. Obrzydliwe marnotrawstwo potencjału.
Lekko się marszczę, uważniej wpatrując się w dziewczę przede mną, po czym usta same układają się w lekki uśmiech.
-Dobra odpowiedź. Zuch dziewczyna. - widać, że jest obyta z uliczną etykietą. Nie lubimy tu kapusi. Ani innych podejrzanych typów, którzy przeszkadzają porządnym ludziom pracować. Młoda wyglądała na taką, co by chciała współpracować. Skorzystać z okazji. Nic dziwnego - na pewno nie żyje w luksusie i nie śpi na pierzynach oraz jedwabiu.
Rodzi to w mojej głowie pewien pomysł.
-To tak, potrzebuje namierzyć w tym pierdolniku drewniane pudełko czerwonego koloru. Rozmiaru niedużej szkatułki. To na początek, - wyciągam w stronę młodej lewą rękę, trzymając w niej monety*. - Trzy razy tyle dostaniesz, jak przyniesiesz mi pudło. Na starcie ostrzegam, że na bank jest obłożone jakąś gównianą klątwą, więc zrobi się niemiło, jeśli będziesz próbowała z nim spierdolić.
Robię pauzę i zbieram się w sobie, żeby wykrzesać odrobinę milszy ton.
-A jeśli w przyszłości będziesz również chciała zarobić i się sprawdzisz, to możliwe, że znajdziemy wspólny język. Tak się składa, że potrzebuję czasem prosić o pomoc osoby, które chcą sobie dorobić w czasie wolnym. To co, umowa stoi?
Wyciągam prawą rękę, czekając na ruch z jej strony.
Cóż. To już takie moje zboczenie zawodowe.
|*5pm
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Unikała miast. Naturalnym odruchem wychowania w małej, zamkniętej społeczności, uciekła przed wszystkim, co było jej nieznane. Miasta wiązały się z kłopotami, z zamkniętą przestrzenią, z ograniczeniami narzucanymi, bo ktoś uznał, że tak wymagało, a ludzie i tak nie organizowali się równie dobrze co w cygańskim taborze. Nic więc chyba dziwnego, że nie miała do nich zbytnio sympatii, poświęcając się raczej staraniom, aby unikać czego tylko się da i kogo tylko się da. Skoro jednak została sama i musiała polegać na sympatii obcych ludzi, nie mogła na to narzekać. Praca, dach nad głową i jedzenie – to zdecydowanie pomagało.
Miasto podczas wojny widziała po raz pierwszy, ale gdyby wiedziała, jak mieszkanie zdobyła Zlata…pewnie po prostu wzruszyłaby ramionami i nic nie powiedziała. Bo i po co? To nie było jej życie, one nie były przyjaciółkami, a skoro przestrzeń stała pusta to przecież o zagospodarowanie prosiła się praktycznie sama. W końcu gdyby tak nie uważała, nie przyszłaby w to miejsce, aby spróbować uszczknąć nieco na siebie.
Teraz zaś czekała na odpowiedź Zlaty, również uśmiechając się lekko na tę pochwałę. Doprawdy, jeżeli kobieta szukała kogoś, kto zdecydowanie nie miał zamiaru opowiadać, co się tutaj wydarzyło, to ona. O ile oczywiście nie będzie próbowała jej jakoś wykiwać – nie miała jakiś zdolności, które mogłyby rozłożyć Zlatę w pojedynku, ale zawsze nie zamierzała się zawahać, mówić otwarcie o tym, jeżeli ktoś robił jej krzywdę, jeżeli mogłaby coś na tym ugrać. Zwłaszcza w tych czasach. Efekty były różne. Teraz jednak wydawało się, że ze Zlatą mają jakiś wspólny cel, a to je łączyło.
- Nie obchodzi mnie, co jest w pudełku i wolę tego nie wiedzieć, więc zabierać go też nie będę. – Naprawdę jej to nie interesowało, bo pakowanie się w kłopoty to była działka jej braci. Znając takiego Jamesa czy Thomasa, pewnie mogliby spierniczyć z tego miejsca z „łupem”, ale dla Sheili pudełko byłoby tylko problemem i nie opłacało się go zabierać. Zresztą, do kogo niby miałaby się zwrócić ze zdjęciem ewentualnej klątwy? Nie miała zbytnio propozycji co do tego. Wzięła monety, zaraz też ściskając prawą dłoń kobiety.
- Jak będę mogła cię znaleźć potem? – Tak, gdyby jednak chciała sobie dorobić? W końcu jakoś musiały się móc porozumieć na wszelki wypadek. Wydawało się, że takie neutralne miejsce jak tu byłoby odpowiednim do wspólnego kontaktu, ale może znajoma nieznajoma miała jakiś inny pomysł? Zaczęła szukać w międzyczasie pudełka wśród całego rumowiska, monety chowając do kieszeni.
Rzucam na dostrzeżenie pudełka, spostrzegawczość II (+30 do rzutu), ST 50
Miasto podczas wojny widziała po raz pierwszy, ale gdyby wiedziała, jak mieszkanie zdobyła Zlata…pewnie po prostu wzruszyłaby ramionami i nic nie powiedziała. Bo i po co? To nie było jej życie, one nie były przyjaciółkami, a skoro przestrzeń stała pusta to przecież o zagospodarowanie prosiła się praktycznie sama. W końcu gdyby tak nie uważała, nie przyszłaby w to miejsce, aby spróbować uszczknąć nieco na siebie.
Teraz zaś czekała na odpowiedź Zlaty, również uśmiechając się lekko na tę pochwałę. Doprawdy, jeżeli kobieta szukała kogoś, kto zdecydowanie nie miał zamiaru opowiadać, co się tutaj wydarzyło, to ona. O ile oczywiście nie będzie próbowała jej jakoś wykiwać – nie miała jakiś zdolności, które mogłyby rozłożyć Zlatę w pojedynku, ale zawsze nie zamierzała się zawahać, mówić otwarcie o tym, jeżeli ktoś robił jej krzywdę, jeżeli mogłaby coś na tym ugrać. Zwłaszcza w tych czasach. Efekty były różne. Teraz jednak wydawało się, że ze Zlatą mają jakiś wspólny cel, a to je łączyło.
- Nie obchodzi mnie, co jest w pudełku i wolę tego nie wiedzieć, więc zabierać go też nie będę. – Naprawdę jej to nie interesowało, bo pakowanie się w kłopoty to była działka jej braci. Znając takiego Jamesa czy Thomasa, pewnie mogliby spierniczyć z tego miejsca z „łupem”, ale dla Sheili pudełko byłoby tylko problemem i nie opłacało się go zabierać. Zresztą, do kogo niby miałaby się zwrócić ze zdjęciem ewentualnej klątwy? Nie miała zbytnio propozycji co do tego. Wzięła monety, zaraz też ściskając prawą dłoń kobiety.
- Jak będę mogła cię znaleźć potem? – Tak, gdyby jednak chciała sobie dorobić? W końcu jakoś musiały się móc porozumieć na wszelki wypadek. Wydawało się, że takie neutralne miejsce jak tu byłoby odpowiednim do wspólnego kontaktu, ale może znajoma nieznajoma miała jakiś inny pomysł? Zaczęła szukać w międzyczasie pudełka wśród całego rumowiska, monety chowając do kieszeni.
Rzucam na dostrzeżenie pudełka, spostrzegawczość II (+30 do rzutu), ST 50
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
The member 'Sheila Doe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 50
'k100' : 50
-Kolejna dobra odpowiedź. Ty patrz, może rzeczywiście jeszcze nie raz się spotkamy w celach biznesowych. - kiwam głową z uznaniem. Właśnie dlatego lubiłam współpracować z kobietami. Faceci myślą w innych kategoriach, jakby cały świat do nich należał i mogli robić, co żywnie im się podoba. I to na różnych płaszczyznach życia. A my… Cóż, nas uczą siedzieć cicho i być posłusznymi.
Jak dobrze, że w mojej rodzinie nigdy to się nie sprawdziło. Babka-goblinka Ronegda szybko wzięła całą rodzinę pod buta i każdy się jej słuchał. Była moim ideałem kobiety. Zaradna, twarda, umiejąca zwęszyć najlepszą okazję. Zawsze chciałam być jak ona. Prawie mi się to udało… prawie, bo nie posiadam własnej rodziny. Znaczy. Prawie udało mi się ją zbudować. Ale los po kolei zabierał wszystkich, każdego, do kogo się zbliżyłam i przywiązałam. A teraz jeszcze to wygnanie. Pierdolona Anglia. Jebany Londyn.
Ale może już taki mój los, nie ma co roztrząsać, tylko zacisnąć zęby i iść do przodu. Najwyraźniej życie rodzinne nie jest dla mnie. Za to, jak najbardziej dla mnie jest złoto z angielskich kieszeni. Pieniądze z Ministerstwa, Gringotta oraz krwawe złoto szlachty i nokturnowych szumowin.
-Napisz list, podpisz, że dla Raskolnikovej i wyślij sową. Kurierzy w moich okolicach giną. - oblizuję usta. - Dam ci datę i miejsce spotkania, żeby przekazać szczegóły co do roboty.
Mogłam się bawić w kryptonimy, pseudonimy. Ale nie chciałam. Jeśli kiedyś dorobię się odpowiedniej reputacji, to ulica sama mnie nazwie. Bo ja nie mam głowy do takich pierdół.
Obserwuję, jak dzieweczka przekopuje się przez zwały śmieci. Sama też się rozglądam, ale nie specjalnie się staram. Bardziej obchodzi mnie to, czy młoda się sprawdzi. Wygląda jak ktoś, kto umie patrzeć i dostrzegać co trzeba. O i czyżby właśnie znalazła to pudło? Ha!
Przecież ulica to najlepsza szkoła, a życie w “ciekawych czasach” - najlepszym nauczycielem.
-Często się takim zajmujesz? Chodzi mi o włamy, kradzieże i inne takie. Wyglądasz na kogoś, kto zna się na rzeczy.- pytam, już innym tonem głosu - miękkim, przerzucając czubkiem buta jakieś szmaty. - Dobrze znasz to miasto?
Jak dobrze, że w mojej rodzinie nigdy to się nie sprawdziło. Babka-goblinka Ronegda szybko wzięła całą rodzinę pod buta i każdy się jej słuchał. Była moim ideałem kobiety. Zaradna, twarda, umiejąca zwęszyć najlepszą okazję. Zawsze chciałam być jak ona. Prawie mi się to udało… prawie, bo nie posiadam własnej rodziny. Znaczy. Prawie udało mi się ją zbudować. Ale los po kolei zabierał wszystkich, każdego, do kogo się zbliżyłam i przywiązałam. A teraz jeszcze to wygnanie. Pierdolona Anglia. Jebany Londyn.
Ale może już taki mój los, nie ma co roztrząsać, tylko zacisnąć zęby i iść do przodu. Najwyraźniej życie rodzinne nie jest dla mnie. Za to, jak najbardziej dla mnie jest złoto z angielskich kieszeni. Pieniądze z Ministerstwa, Gringotta oraz krwawe złoto szlachty i nokturnowych szumowin.
-Napisz list, podpisz, że dla Raskolnikovej i wyślij sową. Kurierzy w moich okolicach giną. - oblizuję usta. - Dam ci datę i miejsce spotkania, żeby przekazać szczegóły co do roboty.
Mogłam się bawić w kryptonimy, pseudonimy. Ale nie chciałam. Jeśli kiedyś dorobię się odpowiedniej reputacji, to ulica sama mnie nazwie. Bo ja nie mam głowy do takich pierdół.
Obserwuję, jak dzieweczka przekopuje się przez zwały śmieci. Sama też się rozglądam, ale nie specjalnie się staram. Bardziej obchodzi mnie to, czy młoda się sprawdzi. Wygląda jak ktoś, kto umie patrzeć i dostrzegać co trzeba. O i czyżby właśnie znalazła to pudło? Ha!
Przecież ulica to najlepsza szkoła, a życie w “ciekawych czasach” - najlepszym nauczycielem.
-Często się takim zajmujesz? Chodzi mi o włamy, kradzieże i inne takie. Wyglądasz na kogoś, kto zna się na rzeczy.- pytam, już innym tonem głosu - miękkim, przerzucając czubkiem buta jakieś szmaty. - Dobrze znasz to miasto?
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Uśmiechnęła się jedynie na ten komentarz, ostrożnie poruszając się wśród rumowiska. Miała rację Zlata, przynajmniej w jej wypadku, bo w końcu kto nie jak cyganki wychowywany był w perspektywie posłuszeństwa mężczyznom i starszym. Lubiła to, bo wiedziała, w jakim miejscu ją to stawiało i wyznaczało jej jasne perspektywy, w których nie musiała się zbyt wiele martwić. Teraz jednak była samotna i bez opiekunki innej niż Adelaida, a jeżeli musiała sobie radzić poza tym jeszcze jakoś…to po prostu chciała robić cokolwiek co mogła teraz. W końcu musiała uzbierać pieniądze na odnalezienie braci.
- Dobrze, w takim razie będę tak wysyłać. Moja sowa jest jasna i nazywa się Bluszczyk, zareaguje na swoje imię. – Nie wiedziała, czy co prawda jeszcze kiedyś uda im się na to zmówić, ale jeżeli w przyszłości będzie potrzebowała gotówki, to na pewno o tym będzie pamiętać. No i to też zależało od tego, co Zlata chciała, aby robiła. W końcu ciężko było powiedzieć, aby panna Doe mogła jakkolwiek uczestniczyć we włamaniach, skoro na tym absolutnie się nie znała. W końcu sama raczej była osobą wślizgującą się w miejsca, gdzie nie powinna być, ale raczej niezamieszkanych. Bo kto to widział, aby ona kradła? Inna sprawa, że w tym miejscu wszystko było wspólne.
Dostrzegła kształty, które mogły przypominać „zgubę” i kiedy pochyliła się, rękawem odgarniając śmieci, mogła rzeczywiście dostrzec, że pod nimi znajdowało się pudełko. Uważając, aby nie dotknąć go rękoma, bo kto wie, co to tam mogło się na nim znajdować, odkładając je na stolik, tak aby Zlata mogła sama je odebrać tak jak chciała. Tak jak mówiła, nie interesowało jej, co dokładnie było w środku, dlatego odsunęła się od razu, bardziej skupiając się na rozważaniach odnośnie pytania. Ona osobiście nigdy…ale chyba nie widziała dla siebie w tej przyszłości. W końcu marny był z niej kłamca.
- Nieczęsto. Znaczy, w sumie to wcale. Dzisiaj przyszłam, bo miałam nadzieję, że jak coś tu znajdę, to będę mogła to sprzedać. Powiedzmy, że zbieram na większą sprawę. – Nie uznawała, aby nagle musiała mówić Zlacie o poszukiwaniu rodzeństwa. Nie dlatego, że jej absolutnie nie ufała – no może jednak tak – ale dlatego, że nie miała w zwyczaju mówić o tym pierwszej lepszej poznanej osobie. – Ale część osób ode mnie z taboru tak.
Tak jak wierzyła, że cyganie byli czymś więcej niż „złodziejami” i „szumowinami” jak to postrzegało społeczeństwo, nie była ślepa i wiedziała, że niektórzy rzeczywiście kradli.
- Dobrze, w takim razie będę tak wysyłać. Moja sowa jest jasna i nazywa się Bluszczyk, zareaguje na swoje imię. – Nie wiedziała, czy co prawda jeszcze kiedyś uda im się na to zmówić, ale jeżeli w przyszłości będzie potrzebowała gotówki, to na pewno o tym będzie pamiętać. No i to też zależało od tego, co Zlata chciała, aby robiła. W końcu ciężko było powiedzieć, aby panna Doe mogła jakkolwiek uczestniczyć we włamaniach, skoro na tym absolutnie się nie znała. W końcu sama raczej była osobą wślizgującą się w miejsca, gdzie nie powinna być, ale raczej niezamieszkanych. Bo kto to widział, aby ona kradła? Inna sprawa, że w tym miejscu wszystko było wspólne.
Dostrzegła kształty, które mogły przypominać „zgubę” i kiedy pochyliła się, rękawem odgarniając śmieci, mogła rzeczywiście dostrzec, że pod nimi znajdowało się pudełko. Uważając, aby nie dotknąć go rękoma, bo kto wie, co to tam mogło się na nim znajdować, odkładając je na stolik, tak aby Zlata mogła sama je odebrać tak jak chciała. Tak jak mówiła, nie interesowało jej, co dokładnie było w środku, dlatego odsunęła się od razu, bardziej skupiając się na rozważaniach odnośnie pytania. Ona osobiście nigdy…ale chyba nie widziała dla siebie w tej przyszłości. W końcu marny był z niej kłamca.
- Nieczęsto. Znaczy, w sumie to wcale. Dzisiaj przyszłam, bo miałam nadzieję, że jak coś tu znajdę, to będę mogła to sprzedać. Powiedzmy, że zbieram na większą sprawę. – Nie uznawała, aby nagle musiała mówić Zlacie o poszukiwaniu rodzeństwa. Nie dlatego, że jej absolutnie nie ufała – no może jednak tak – ale dlatego, że nie miała w zwyczaju mówić o tym pierwszej lepszej poznanej osobie. – Ale część osób ode mnie z taboru tak.
Tak jak wierzyła, że cyganie byli czymś więcej niż „złodziejami” i „szumowinami” jak to postrzegało społeczeństwo, nie była ślepa i wiedziała, że niektórzy rzeczywiście kradli.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Ciekawe czasy wymagały ciekawych rozwiązań. Wychodzenia za ramy, naginania zasad. W końcu wszystko i tak stanęło do góry nogami, to czemu nie spróbować stanąć na głowie, razem z resztą świata? Zawsze można było się dorobić, wywęszyć najlepszą z możliwych okazji.
Od zawsze tak robiliśmy. Kiedy car przenosił stolicę, wszyscy z magicznych rodziny kręcili głowami, a my, zebraliśmy się i poszliśmy. Skutkowało to rozłamem i ogromnym konfliktem, ale gdyby nie odwaga i chęć zmiany, to nadal byśmy grzebali patykiem w gównie. Raskolnikovie powstali na fali zmian. Inni nienawidzili nas, uważali, że jesteśmy gorsi niż karaluchy. A teraz, gdzie jesteśmy my, a gdzie oni? My, podnosimy się, wstajemy, idziemy dalej, wpychając złomem kieszenie. A oni? Zapomniani, kitrają się po lasach za uralskimi górami.
Ja zamierzam utrzymać tradycję zarabiania pieniędzy i podejmowania ryzyka.
-Doskonale. Jeśli nie będzie upierdliwa, to Ej Ty jej nie ruszy. - wzruszam ramionami. W sumie, czego się spodziewałam, kupując sowę z Australii? Tam to wszystko jest pojebane. Nic dziwnego, że Angole wysyłali tam więźniów.
Z zadowoleniem obserwuje, jak młoda kładzie pudełko na stół. Jest ostrożna i to tak, że nawet nie dotyka przedmiotu gołymi rękami. Cudownie. Co tu dużo rzec - prawdziwy potencjał. Trzeba by tylko trochę oszlifować tu i tam.
-No i gratuluję. - podchodzę bliżej, żeby się upewnić, czy skrzynka nie jest uszkodzona, chociaż jedyne, co jej dolega, to to, że jest niemiłosiernie upierdolona w jakimś syfie. - To jak się umawiałyśmy...
Wyciągam więcej monet* i jej podaję. Wszystko zgodnie z umową.
-Masz tu na swoją większą sprawę. - chwilę jeszcze wpatruje się w twarz dziewczyny. - O, to dobrze. Wiesz, my, nie-Anglicy, powinniśmy się trzymać razem, albo przynajmniej próbować.
Plotki i stereotypy, dotyczące nas - goblinów, również zapuściły głębokie korzenie wśród miejscowych. Ileż to ja się idiotyzmów nasłuchałam! Cóż. Po prostu nam zazdroszczą i tyle. Pewnie Cyganom też zazdroszczą. Wolności, rodziny, innego stylu życia?
-Dobra, a jak ciebie zwać? - chwytam pudło lewą ręką, w końcu goblińskie srebro przetrwa wszystko. - Nie siedź tu za długo. Pewnie za chwilę zaczną tu przyłazić inni… goście. Bywaj, młoda.
Unoszę dłoń w pożegnalnym geście i znikam w korytarzach.
|*oddaję 15pm, zt
Od zawsze tak robiliśmy. Kiedy car przenosił stolicę, wszyscy z magicznych rodziny kręcili głowami, a my, zebraliśmy się i poszliśmy. Skutkowało to rozłamem i ogromnym konfliktem, ale gdyby nie odwaga i chęć zmiany, to nadal byśmy grzebali patykiem w gównie. Raskolnikovie powstali na fali zmian. Inni nienawidzili nas, uważali, że jesteśmy gorsi niż karaluchy. A teraz, gdzie jesteśmy my, a gdzie oni? My, podnosimy się, wstajemy, idziemy dalej, wpychając złomem kieszenie. A oni? Zapomniani, kitrają się po lasach za uralskimi górami.
Ja zamierzam utrzymać tradycję zarabiania pieniędzy i podejmowania ryzyka.
-Doskonale. Jeśli nie będzie upierdliwa, to Ej Ty jej nie ruszy. - wzruszam ramionami. W sumie, czego się spodziewałam, kupując sowę z Australii? Tam to wszystko jest pojebane. Nic dziwnego, że Angole wysyłali tam więźniów.
Z zadowoleniem obserwuje, jak młoda kładzie pudełko na stół. Jest ostrożna i to tak, że nawet nie dotyka przedmiotu gołymi rękami. Cudownie. Co tu dużo rzec - prawdziwy potencjał. Trzeba by tylko trochę oszlifować tu i tam.
-No i gratuluję. - podchodzę bliżej, żeby się upewnić, czy skrzynka nie jest uszkodzona, chociaż jedyne, co jej dolega, to to, że jest niemiłosiernie upierdolona w jakimś syfie. - To jak się umawiałyśmy...
Wyciągam więcej monet* i jej podaję. Wszystko zgodnie z umową.
-Masz tu na swoją większą sprawę. - chwilę jeszcze wpatruje się w twarz dziewczyny. - O, to dobrze. Wiesz, my, nie-Anglicy, powinniśmy się trzymać razem, albo przynajmniej próbować.
Plotki i stereotypy, dotyczące nas - goblinów, również zapuściły głębokie korzenie wśród miejscowych. Ileż to ja się idiotyzmów nasłuchałam! Cóż. Po prostu nam zazdroszczą i tyle. Pewnie Cyganom też zazdroszczą. Wolności, rodziny, innego stylu życia?
-Dobra, a jak ciebie zwać? - chwytam pudło lewą ręką, w końcu goblińskie srebro przetrwa wszystko. - Nie siedź tu za długo. Pewnie za chwilę zaczną tu przyłazić inni… goście. Bywaj, młoda.
Unoszę dłoń w pożegnalnym geście i znikam w korytarzach.
|*oddaję 15pm, zt
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Brzmiało to podobnie do cyganów, przynajmniej w tej szerokiej ideii. W końcu tak właśnie rodzina Doe zawsze robiła - nie ważne było, czy akurat chcieli się ich pozbyć król czy królowa, dzięki darom magii i wytrwałości cygańskich rodzin zawsze znaleźli sposób. By zniknąć, by znaleźć miejsce bardziej im przyjazne, by udać się gdzieś dalej i przeczekać zawieruchę. Po jakimś czasie legendy o nich nabrały jakiegoś mitycznie romantycznego wydźwięku, chociaż tak naprawdę to surowość wszystkich zasad i trzymanie wszystkiego w ryzach sprawiało, że dawali radę. Nie było co narzekać, trzeba było zabrać się do roboty, albo pracy dla ciebie już nie będzie i zostaniesz z pustym żołądkiem i pustymi rękoma.
Dlatego chyba, nawet jeżelii sama nie była typem osoby kombinującej, rozumiała kiedy ktoś próbował sobie dawać radę na własną rękę. Czasy były bardziej niż męczące, wymagając rozprzestrzeniania wszelkich wpływów, radzenia sobie w kłopotach i działać na wiele różnych miejsc...zwłaszcza teraz. Sheila zaś powoli i ostrożnie wychodziła z niepewności tak, aby starać się jakoś dorobić. Osiągnęła pełnoletniość, skończyła edukację domową...czas było w końcu zarobić nieco pieniędzy aby móc w końcu poszukać rodziny.
Nie spodziewała się, że ten zarobek będzie aż tak efektywny, ale czy narzekała? Absolutnie nie. W końcu wyszła stąd bogatsza niż tu weszła, dlatego absolutnie nie miała nic przeciwko.
- Będzie spokojny, Bluszczyk to raczej tchórz, ale w tych czasach może to i lepiej. - W końcu ci, którzy się chowali i uciekali często dawali radę, przeżywając. Kto chciał być bohaterm mógł nim być, ale ona wolała przeżyć.
- Dzięki. - Odebrała monety, zgodnie ze swoim założeniem nie wnikając, co się znajdowało w pudełku. Skinęła za to głową w podziękowaniu, uśmiechając się kiedy Zlata wspomniała o tym, że nie-Brytyjczycy mogli więcej działać w grupie.
- Znajomi mówią mi Paprotka. - Chyba mimo wszystko wolała nie do końca podawać swojego imienia, ale nie okłamała jej, mówiąc o tym, że zwą ją Paprotką. Pseudonim, który pochodził jeszcze z dzieciństwa. - W takim razie też uciekam.
Uniosła lekko dłoń, zaraz też opuszczając ją, rzucając słowa zanim odeszła w swoją stronę.
- Powodzenia.
zt
Dlatego chyba, nawet jeżelii sama nie była typem osoby kombinującej, rozumiała kiedy ktoś próbował sobie dawać radę na własną rękę. Czasy były bardziej niż męczące, wymagając rozprzestrzeniania wszelkich wpływów, radzenia sobie w kłopotach i działać na wiele różnych miejsc...zwłaszcza teraz. Sheila zaś powoli i ostrożnie wychodziła z niepewności tak, aby starać się jakoś dorobić. Osiągnęła pełnoletniość, skończyła edukację domową...czas było w końcu zarobić nieco pieniędzy aby móc w końcu poszukać rodziny.
Nie spodziewała się, że ten zarobek będzie aż tak efektywny, ale czy narzekała? Absolutnie nie. W końcu wyszła stąd bogatsza niż tu weszła, dlatego absolutnie nie miała nic przeciwko.
- Będzie spokojny, Bluszczyk to raczej tchórz, ale w tych czasach może to i lepiej. - W końcu ci, którzy się chowali i uciekali często dawali radę, przeżywając. Kto chciał być bohaterm mógł nim być, ale ona wolała przeżyć.
- Dzięki. - Odebrała monety, zgodnie ze swoim założeniem nie wnikając, co się znajdowało w pudełku. Skinęła za to głową w podziękowaniu, uśmiechając się kiedy Zlata wspomniała o tym, że nie-Brytyjczycy mogli więcej działać w grupie.
- Znajomi mówią mi Paprotka. - Chyba mimo wszystko wolała nie do końca podawać swojego imienia, ale nie okłamała jej, mówiąc o tym, że zwą ją Paprotką. Pseudonim, który pochodził jeszcze z dzieciństwa. - W takim razie też uciekam.
Uniosła lekko dłoń, zaraz też opuszczając ją, rzucając słowa zanim odeszła w swoją stronę.
- Powodzenia.
zt
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Opuszczone cieplarnie
Szybka odpowiedź