Alejka przy cmentarzu
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Alejka przy cmentarzu
Ścieżka na jeden ze starszych cmentarzy wiedzie długą alejką przez przerzedzony las, który zaścielała drogę stertą liści porywanych przez świszczący niekiedy wiatr. Najczęściej panuje tu jednak cisza, tak charakterystyczna dla cmentarnej aury. Niespotykane w okolicach ptactwo zdaje się omijać opustoszałą alejkę, jakby wyczuwając rozchodzącą się z wieczorną, gęstą mgłą - wizję śmierci.
Mimo zaklętej wręcz atmosfery ciszy od czasu do czasu ktoś pokonuje całą dróżkę, by przekroczyć ciężkie, kiedyś pięknie zdobione czernią - bramy prawie zapomnianego cmentarza. Pamięć widocznie nie umarła wraz z lokatorami.
Mimo zaklętej wręcz atmosfery ciszy od czasu do czasu ktoś pokonuje całą dróżkę, by przekroczyć ciężkie, kiedyś pięknie zdobione czernią - bramy prawie zapomnianego cmentarza. Pamięć widocznie nie umarła wraz z lokatorami.
Sophia nie wiedziała nic o prywatnym życiu łamacza klątw ani o jego „futerkowym problemie”. Nie miała pojęcia, że ten w przeszłości porzucił jedną z jej stosunkowo nowych znajomych poznanych przez Zakon Feniksa. Nie znały się z Jessą tak dobrze, by ta miała się jej zwierzać ze swoich osobistych problemów. Bagman był też od niej na tyle starszy, by nie mogli znać się ze szkoły. Tak jej się wydawało, bo ludzi z roczników bliskich swojemu w większości pamiętała przynajmniej z widzenia, dużo starszych i dużo młodszych niespecjalnie. Mogła więc oceniać go tylko przez pryzmat jego pracy i fachowości. Spotykała się z nim w celach zawodowych – by łamał klątwy, kiedy akurat nie ma pod ręką ministerialnego łamacza. Jej znajomy z pracy go znał i polecał, więc zaufała jego ocenie, i poprzednie dwa zlecenia Bagman wykonał bardzo sprawnie. Oczywiście nie zdradzała mu szczegółów śledztw, mówiła jedynie tyle, ile niezbędne by mógł wykonać swoje zadanie. W obecnych czasach pozostawała nieufna, w zasadzie niewielu ludziom spoza Zakonu Feniksa ufała. Miała świadomość, że łamacze klątw lubili dorabiać sobie na boku i nie wszyscy chwytali się wyłącznie legalnych zleceń. Pytanie, do jakiego rodzaju łamaczy należał Bagman? Czy był uczciwy, czy może grał jej i ministerstwu na nosie, robiąc na boku nielegalne zlecenia? Właśnie dlatego nie mogła mu w stu procentach ufać, choć musiała przyznać, że był kompetentny i najwyraźniej zależało mu na zarobku, skoro jak dotąd za każdym razem stawiał się w umówionym miejscu o odpowiedniej godzinie. Może pewnego dnia zacznie pracować dla ministerstwa na pełen etat; Sophia przy okazji tych drobnych zleceń miała za zadanie go sprawdzić, ocenić, czy jest kompetentny i godny zaufania. Naprawdę potrzebowali teraz dobrych łamaczy. Aurorzy mimo rozległych umiejętności w magii obronnej łamaczami nie byli i klątwy lepiej było zostawić tym, którzy szkolili się do ich zdejmowania i potrafili rozpoznawać nawet skomplikowane runy. Dla Sophii póki co wszystkie wyglądały jak bezładne szlaczki.
Mężczyzna pojawił się niedługo po niej. Zobaczyła go z daleka kroczącego ścieżką i ruszyła w jego stronę. Kiedy się spotkali, skinęła głową i uśmiechnęła się nieznacznie.
- Dzień dobry – rzekła. – Dziękuję, całkiem nieźle biorąc pod uwagę okoliczności, choć w naszym fachu trudno o wytchnienie z prawdziwego zdarzenia, kiedy po świecie wciąż chodzi tylu czarnoksiężników i zaklinaczy – dodała. Ostatnio rzeczywiście zażyła odrobiny wytchnienia na Festiwalu Lata, ale ten już dobiegł końca i wróciła codzienna rutyna pracy aurora. A zajęć nie brakowało i każdy pracownik miał pełne ręce roboty. Kiedy Sophia wróci stąd już z oceną zwrotną łamacza i odczarowanym przedmiotem na pewno zostanie zaraz zaangażowana w inną robotę, tym bardziej, że na jej biurku prócz tej piętrzyło się jeszcze kilka innych spraw, w których należało się pochylić nad materiałem dowodowym i poszlakami mogącymi doprowadzić do sprawców.
- Jest pan gotowy na kolejne zlecenie? – zapytała. – Znów przedmiot. Mam go przy sobie – sięgnęła w kierunku torby. – To właściwie niewielka szkatułka. Zamknięta i z bardzo dużym prawdopodobieństwem przeklęta, bo została przechwycona od kogoś, kto zna się na nakładaniu klątw. Zależy mi na tym, by bezpiecznie dobrać się do niej i jej zawartości.
Szkatułka była mała, posrebrzana i zdobiona ornamentami, pośród których łatwo byłoby ukryć runę. Z racji rozmiarów można było ją zmieścić w pojemnej kieszeni. Mogła zawierać jakąś ważną wiadomość lub inną potencjalnie cenną poszlakę. Albo dopiero miała trafić w czyjeś ręce i porazić tę osobę klątwą, co też należało ustalić. Na razie ważnym było bezpieczne zdjęcie klątwy i otwarcie jej. Później mogła zostać włączona do materiału dowodowego.
Mężczyzna pojawił się niedługo po niej. Zobaczyła go z daleka kroczącego ścieżką i ruszyła w jego stronę. Kiedy się spotkali, skinęła głową i uśmiechnęła się nieznacznie.
- Dzień dobry – rzekła. – Dziękuję, całkiem nieźle biorąc pod uwagę okoliczności, choć w naszym fachu trudno o wytchnienie z prawdziwego zdarzenia, kiedy po świecie wciąż chodzi tylu czarnoksiężników i zaklinaczy – dodała. Ostatnio rzeczywiście zażyła odrobiny wytchnienia na Festiwalu Lata, ale ten już dobiegł końca i wróciła codzienna rutyna pracy aurora. A zajęć nie brakowało i każdy pracownik miał pełne ręce roboty. Kiedy Sophia wróci stąd już z oceną zwrotną łamacza i odczarowanym przedmiotem na pewno zostanie zaraz zaangażowana w inną robotę, tym bardziej, że na jej biurku prócz tej piętrzyło się jeszcze kilka innych spraw, w których należało się pochylić nad materiałem dowodowym i poszlakami mogącymi doprowadzić do sprawców.
- Jest pan gotowy na kolejne zlecenie? – zapytała. – Znów przedmiot. Mam go przy sobie – sięgnęła w kierunku torby. – To właściwie niewielka szkatułka. Zamknięta i z bardzo dużym prawdopodobieństwem przeklęta, bo została przechwycona od kogoś, kto zna się na nakładaniu klątw. Zależy mi na tym, by bezpiecznie dobrać się do niej i jej zawartości.
Szkatułka była mała, posrebrzana i zdobiona ornamentami, pośród których łatwo byłoby ukryć runę. Z racji rozmiarów można było ją zmieścić w pojemnej kieszeni. Mogła zawierać jakąś ważną wiadomość lub inną potencjalnie cenną poszlakę. Albo dopiero miała trafić w czyjeś ręce i porazić tę osobę klątwą, co też należało ustalić. Na razie ważnym było bezpieczne zdjęcie klątwy i otwarcie jej. Później mogła zostać włączona do materiału dowodowego.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
W odległej, lepszej przeszłości nie przepadałem za tego typu zadaniami, nie chciałem angażować się w nudne sprawy, ślęczenie nad przedmiotami, które mnie nie ciekawiły, zdejmowanie z nich pomniejszych klątw, najczęściej niezbyt skomplikowanych, wydawało mi się zbytnio nużące. Kiedyś łaknąłem przygód, chciałem się mierzyć z czymś większym, chciałem odkrywać skarby, łamać wielowarstwowe, skomplikowane klątwy, chciałem żyć ze świadomością, że każda moja wyprawa w nieznane może okazać się tą ostatnią, bo to sprawiało, że życie miało wspaniały smak. Niebezpieczeństwo sprawiało, iż wreszcie czułem, że naprawdę żyję, że mogę odetchnąć pełną piersią. Co prawda, w chwili w której poznałem Jessę potrzeba ciągłego wystawiania się na próby i narażania swojego zdrowia nie była już aż tak silna, ale nawet miłość do kobiety nie zabiła we mnie żądzy przygód, chęci odkrywania nowego, zdobywania skarbów, miłości do Egiptu i piramid, do piasku trzeszczącego między zębami i wpychającego się w każde szczeliny ubrań. Dlatego wyśmiał bym każdego kto w tamtych dniach powiedział by mi, że kiedyś będę się cieszyć, gdy dostanę po raz kolejny zlecenie od pracowników Ministerstwa. Uznałbym to za marnowanie mojego czasu, talentu… Szanowałem to, że każdy łamacz wybierał swoją własną ścieżkę, ale taka praca nie była czymś czego bym pragnął, więc po prostu odrzucił bym ją bez mrugnięcia okiem.
Wtedy nie przypuszczałem, że życie potoczy się w taki sposób, że mimo wszelkich moich pragnień i chęci będę musiał robić coś czym wcześniej wzgardzałem. Łamanie klątw narzuconych na przedmioty, nawet tych najbardziej banalnych, okazało się najlepszym źródłem zarobku, a choć moje serce nadal rwało się do przygód i zagrożeń, nie mogłem ich szukać jeśli chciałem nawrócić się na właściwą ścieżkę po sześciu latach wątpliwego podejścia do życia. Nie pozostało mi więc nic innego jak zacisnąć zęby i doszukiwać się nawet najdrobniejszego powodu do czerpania radości z wykonywanej pracy, poza oczywistymi zarobkami na życie. Dlatego tak chętnie szedłem na spotkanie z aurorką, jej osoba w niezrozumiały trochę dla mnie sposób wzbudziła moją sympatię, więc wykonywanie zlecenia dla niej nie przynosiło ze sobą znużenia i poczucia zmarnowanego życia. A przynajmniej na razie. I miałem nadzieję, że tak pozostanie.
- Wiem, że dla pani może zabrzmieć to dość beztrosko, ale czarnoksiężnicy nie uciekną, kiedy przez dzień czy dwa jeden Auror odetchnie i odpocznie od pogoni – odparłem na słowa towarzyszki, uśmiechając się do niej ciut szerzej. – Ale dobrze słyszeć, że nie jest najgorzej – zapewniłem jeszcze.
Doskonale zdawałem sobie sprawę jak ciężka musi być pogoń za wszelkimi czarnoksiężnikami i innymi czarodziejami, którzy skutecznie utrudniali życie uczciwym obywatelom. Zbyt długo siedziałem blisko ich półświatka, by nie zrozumieć, że dopóki ludzki gatunek trwa, dopóty znajdą się osoby chętne by krzywdzić innych, żerować na bezbronnych, łamać prawo dla własnych uciech, potrzeb, czy ze zwykłej przekory. Dlatego też praca aurora nigdy nie miała stać się niepotrzebna, póki istnieliśmy, póty potrzebowaliśmy tych, którzy będą walczyć z osobami spod ciemnej gwiazdy.
- Oczywiście – odpowiedziałem szybko, gdy tylko pytanie padło z ust kobiety. Z zainteresowaniem obserwowałem jak sięga do torby szczerze ciekaw co tym razem dokładniej mi przyniosła. Skinąłem głową słuchając wyjaśnień, po czym sięgnąłem stronę zawiniątka jedną ręką, jednocześnie drugą sięgając po różdżkę. Czas na przyjemności się skończył, trzeba było zająć się pracą. – Pozwoli pani, że ją wezmę – powiedziałem więc czekając aż przedmiot znajdzie się w mojej dłoni.
Wtedy nie przypuszczałem, że życie potoczy się w taki sposób, że mimo wszelkich moich pragnień i chęci będę musiał robić coś czym wcześniej wzgardzałem. Łamanie klątw narzuconych na przedmioty, nawet tych najbardziej banalnych, okazało się najlepszym źródłem zarobku, a choć moje serce nadal rwało się do przygód i zagrożeń, nie mogłem ich szukać jeśli chciałem nawrócić się na właściwą ścieżkę po sześciu latach wątpliwego podejścia do życia. Nie pozostało mi więc nic innego jak zacisnąć zęby i doszukiwać się nawet najdrobniejszego powodu do czerpania radości z wykonywanej pracy, poza oczywistymi zarobkami na życie. Dlatego tak chętnie szedłem na spotkanie z aurorką, jej osoba w niezrozumiały trochę dla mnie sposób wzbudziła moją sympatię, więc wykonywanie zlecenia dla niej nie przynosiło ze sobą znużenia i poczucia zmarnowanego życia. A przynajmniej na razie. I miałem nadzieję, że tak pozostanie.
- Wiem, że dla pani może zabrzmieć to dość beztrosko, ale czarnoksiężnicy nie uciekną, kiedy przez dzień czy dwa jeden Auror odetchnie i odpocznie od pogoni – odparłem na słowa towarzyszki, uśmiechając się do niej ciut szerzej. – Ale dobrze słyszeć, że nie jest najgorzej – zapewniłem jeszcze.
Doskonale zdawałem sobie sprawę jak ciężka musi być pogoń za wszelkimi czarnoksiężnikami i innymi czarodziejami, którzy skutecznie utrudniali życie uczciwym obywatelom. Zbyt długo siedziałem blisko ich półświatka, by nie zrozumieć, że dopóki ludzki gatunek trwa, dopóty znajdą się osoby chętne by krzywdzić innych, żerować na bezbronnych, łamać prawo dla własnych uciech, potrzeb, czy ze zwykłej przekory. Dlatego też praca aurora nigdy nie miała stać się niepotrzebna, póki istnieliśmy, póty potrzebowaliśmy tych, którzy będą walczyć z osobami spod ciemnej gwiazdy.
- Oczywiście – odpowiedziałem szybko, gdy tylko pytanie padło z ust kobiety. Z zainteresowaniem obserwowałem jak sięga do torby szczerze ciekaw co tym razem dokładniej mi przyniosła. Skinąłem głową słuchając wyjaśnień, po czym sięgnąłem stronę zawiniątka jedną ręką, jednocześnie drugą sięgając po różdżkę. Czas na przyjemności się skończył, trzeba było zająć się pracą. – Pozwoli pani, że ją wezmę – powiedziałem więc czekając aż przedmiot znajdzie się w mojej dłoni.
I created a monster, a hell within my head
I created a monster
a beast inside my brain
I created a monster
a beast inside my brain
Aidan Bagman
Zawód : Łamacz Klątw, do niedawna przemytnik i krętacz
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
My fingers claw your skin, try to tear my way in
You are the moon that breaks the night for which I have to howl
You are the moon that breaks the night for which I have to howl
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Sophia zdawała sobie sprawę, że praca dla ministerstwa i odczarowywanie przedmiotów przynoszonych przez aurorów nie należała do najciekawszych. Gwarantowała pewną stabilność, ale nie zapewniała odpowiedniej dawki emocji i przygód, jakiej niektórzy mogli pragnąć. Kiedy była nastolatką, sama również wyobrażała sobie pracę aurora nieco inaczej. Myślała, że to będą codzienne, pełne emocji pościgi za czarnoksiężnikami, zawsze kończące się schwytaniem złoczyńcy i uratowaniem jego niedoszłych ofiar. Niestety realia kursu i pracy pokazały, że zawód aurora odbiega dość mocno od tych dawnych wyobrażeń. Zakończenia nie zawsze były szczęśliwe. A zanim się do nich doszło, należało całymi dniami, a niekiedy tygodniami drążyć, gromadzić poszlaki i po nitce do kłębka starać się dotrzeć do prawdy. Wymagało to zatem papierkowej roboty, a także analizowania poszlak i dowodów. Dopiero później nadchodził czas na złapanie podejrzanego, bo niestety nie zawsze udawało się kogoś przyłapać na gorącym uczynku, a dopiero po mozolnym i drobiazgowym śledztwie. Niektóre sprawy nigdy nie doczekiwały się pomyślnego finału. Niemniej jednak aurorstwo było niezwykle istotnym elementem jej życia i nie wyobrażała sobie, że mogłaby robić coś innego.
Może gdyby w Hogwarcie uczyła się run, zainteresowałaby się drogą łamacza klątw, ale jej wiedza w tej dziedzinie była właściwie nieistniejąca. Była naprawdę dobra w magii obronnej, ale runy wyglądały dla niej jak koślawe znaczki o nieznanym znaczeniu. Dlatego właśnie aurorzy, nieszkoleni w sztuce odczytywania run, musieli korzystać z usług wykwalifikowanych łamaczy. Najlepiej ministerialnych, ale czasem należało skorzystać z usług łamaczy niezależnych, jednocześnie mając nadzieję, że mężczyzna, który stał naprzeciw niej, nie zajmował się za plecami czymś nielegalnym, lub co gorsza czarnomagicznym. Ale w przypadku pracowników ministerstwa też nie można było mieć żadnej pewności, że po kryjomu nie robili czegoś sprzecznego z prawem. Pasjonaci czarnej magii często kryli się za twarzami wzorowych obywateli. Nie wiadomo było, komu ufać, więc stosowała zasadę ograniczonego zaufania i była bardzo lakoniczna, jeśli chodzi o wyjaśnienia.
W jej pracy nie było miejsca na odpoczynek i obijanie się. Zresztą i tak jej życie poza pracą prezentowało się mizernie. Także duża część relacji towarzyskich była oparta o pracę, a jak nie o nią, to o zakon. Tym dwóm sferom swojego życia poświęcała najwięcej uwagi, więc uniosła brwi, słysząc słowa mężczyzny. Jaka szkoda, że ci, z którymi walczyli, nie poczekają łaskawie, aż aurorzy sobie odpoczną. Zawsze chcieli być o krok przed nimi, więc aurorzy musieli deptać im po piętach i znosić wiele wyrzeczeń.
- Mamy trudne czasy, więc każdy auror jest niezwykle cenny. Niestety czarnoksiężnicy nie odpoczywają, ani nie pozwalają na wytchnienie ścigającym ich służbom. Zło nie śpi, więc my też nie możemy tracić czujności – rzekła. Dla niej samej to też była możliwość wykazania się, w trudnych czasach fakt, że miała krótki staż pracy i w dodatku była kobietą powoli tracił na znaczeniu, nawet zatwardziałe konserwy w Biurze Aurorów częściej przymykały oko, skoro Sophia miała dużo zapału, a umiejętnościami przewyższała niejednego aurora płci męskiej. Niezwykle cenni byli też łamacze klątw, sama przekonywała się o niedoborach, które zmuszały niekiedy do szukania pomocy poza ministerstwem. Jak dzisiaj.
Wyciągnęła pakunek, w którym była starannie opakowana szkatułka. Wiedziała że przeklętych przedmiotów nie można dotykać bezpośrednio, gołą dłonią, więc przez cały czas była zapakowana. Ostrożnie podała paczuszkę łamaczowi.
- Proszę to obejrzeć. Jeśli jest na tym klątwa, chcę poznać jej charakter, muszę włączyć nazwę i opis klątwy do akt – powiedziała. Ponadto charakterystyka klątwy mogła powiedzieć co nieco o umiejętnościach nakładającego, co też było ważne. Dlatego potrzebowała precyzyjnej identyfikacji.
Może gdyby w Hogwarcie uczyła się run, zainteresowałaby się drogą łamacza klątw, ale jej wiedza w tej dziedzinie była właściwie nieistniejąca. Była naprawdę dobra w magii obronnej, ale runy wyglądały dla niej jak koślawe znaczki o nieznanym znaczeniu. Dlatego właśnie aurorzy, nieszkoleni w sztuce odczytywania run, musieli korzystać z usług wykwalifikowanych łamaczy. Najlepiej ministerialnych, ale czasem należało skorzystać z usług łamaczy niezależnych, jednocześnie mając nadzieję, że mężczyzna, który stał naprzeciw niej, nie zajmował się za plecami czymś nielegalnym, lub co gorsza czarnomagicznym. Ale w przypadku pracowników ministerstwa też nie można było mieć żadnej pewności, że po kryjomu nie robili czegoś sprzecznego z prawem. Pasjonaci czarnej magii często kryli się za twarzami wzorowych obywateli. Nie wiadomo było, komu ufać, więc stosowała zasadę ograniczonego zaufania i była bardzo lakoniczna, jeśli chodzi o wyjaśnienia.
W jej pracy nie było miejsca na odpoczynek i obijanie się. Zresztą i tak jej życie poza pracą prezentowało się mizernie. Także duża część relacji towarzyskich była oparta o pracę, a jak nie o nią, to o zakon. Tym dwóm sferom swojego życia poświęcała najwięcej uwagi, więc uniosła brwi, słysząc słowa mężczyzny. Jaka szkoda, że ci, z którymi walczyli, nie poczekają łaskawie, aż aurorzy sobie odpoczną. Zawsze chcieli być o krok przed nimi, więc aurorzy musieli deptać im po piętach i znosić wiele wyrzeczeń.
- Mamy trudne czasy, więc każdy auror jest niezwykle cenny. Niestety czarnoksiężnicy nie odpoczywają, ani nie pozwalają na wytchnienie ścigającym ich służbom. Zło nie śpi, więc my też nie możemy tracić czujności – rzekła. Dla niej samej to też była możliwość wykazania się, w trudnych czasach fakt, że miała krótki staż pracy i w dodatku była kobietą powoli tracił na znaczeniu, nawet zatwardziałe konserwy w Biurze Aurorów częściej przymykały oko, skoro Sophia miała dużo zapału, a umiejętnościami przewyższała niejednego aurora płci męskiej. Niezwykle cenni byli też łamacze klątw, sama przekonywała się o niedoborach, które zmuszały niekiedy do szukania pomocy poza ministerstwem. Jak dzisiaj.
Wyciągnęła pakunek, w którym była starannie opakowana szkatułka. Wiedziała że przeklętych przedmiotów nie można dotykać bezpośrednio, gołą dłonią, więc przez cały czas była zapakowana. Ostrożnie podała paczuszkę łamaczowi.
- Proszę to obejrzeć. Jeśli jest na tym klątwa, chcę poznać jej charakter, muszę włączyć nazwę i opis klątwy do akt – powiedziała. Ponadto charakterystyka klątwy mogła powiedzieć co nieco o umiejętnościach nakładającego, co też było ważne. Dlatego potrzebowała precyzyjnej identyfikacji.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Nie znałem od podszewki pracy aurora, w końcu nigdy nie aspirowałem do tego zawodu, nie pociągała mnie myśl o ściganiu czarnoksiężników po kraju i aresztowaniu ich za każdym razem, gdy tylko jakiś wpadłby mi w ręce. Łamanie klątw wydawało mi się o wiele lepsze, misterniejsze, subtelniejsze, ale ciekawsze, pełne dreszczyków emocji, których w zawodzie aurora bym nie znalazł. Wolałem styczność z antycznymi czasami i swoisty spokój, który towarzyszył snuciu kontr zaklęć i łamaniu kawałek po kawałku blokad i klątw założonych na skrytki i grobowce, w których skrywały się cenne skarby, często nawet takie, które nie widziały światła dziennego i bliskości ludzkiej od wieków, może nawet tysiącleci.
Nie zamierzałem urazić w żaden sposób mojej rozmówczyni, ot, chciałem być miły, powiedzieć kilka przyjacielskich słów zanim przejdziemy do formalności, jednak jej reakcja wskazała, że chyba niezbyt trafiłem w temat. Westchnąłem więc w duchu i odpuściłem sobie dalsze dyskusje, zamiast tego przechodząc już do służbowych spraw.
Przyjąłem zawiniątko ostrożnie, upewniając się, że palcami nie dotknę ukrytej pod materiałem szkatułki, po czym zainteresowany oceniłem jej wielkość, ciężar i kształt wysłuchując jednocześnie słów towarzyszącej mi kobiety. Skinąłem głową przyjmując jej prośbę, po czym delikatnie odgarnąłem czubkiem różdżki materiał odsłaniając fragment drewna. Przyglądałem mu się chwilę, po czym jednak opuściłem rękę i rozejrzałem się po okolicy szukając wzrokiem odpowiedniego miejsca, czy to kamienia, czy odciętego konaru drzewa, na którym mógłbym położyć przedmiot. Chciałem zmniejszyć do minimum ryzyko dotknięcia go gołą skórą, wolałem nie doświadczyć samemu złośliwych efektów klątwy, rozpoznawanie lepiej się sprawdzało, gdy wiedzę zdobywałem na podstawie przeczytanych run, nie zaś autopsji. Odetchnąłem z ulgą, gdy w końcu dostrzegłem odpowiedni głaz, podszedłem do niego i szybko umieściłem na nim zawiniątko, by następnie krótkim zaklęciem całkiem rozłożyć oplątujący szkatułkę materiał.
- Nie wygląda to na skomplikowaną klątwę – odezwałem się w końcu po dłuższych chwilach oceniania przedmiotu. – Właściwie sądzę, że będzie ona łatwa do zdjęcia, miała zapewne chronić jedynie przed dostaniem się do zawartości pudełka, nie zaś krzywdzić w jakiś sposób potencjalnego znalazcę – zawyrokowałem, po czym ponownie zamilkłem skupiając wzrok na runach i zastanawiając się przez długi czas czy na pewno nic nie pominąłem. – To Klątwa Zapomnienia, gdyby dotknęła pani przedmiotu przez trzy dni nie pamiętałaby pani niczego, całkiem traci się przez nią pamięć, nie zaszkodzi w żaden sposób fizycznie, ale gwarantuję, że to idealne zabezpieczenie przed niechcianymi złodziejami.
Nie zamierzałem urazić w żaden sposób mojej rozmówczyni, ot, chciałem być miły, powiedzieć kilka przyjacielskich słów zanim przejdziemy do formalności, jednak jej reakcja wskazała, że chyba niezbyt trafiłem w temat. Westchnąłem więc w duchu i odpuściłem sobie dalsze dyskusje, zamiast tego przechodząc już do służbowych spraw.
Przyjąłem zawiniątko ostrożnie, upewniając się, że palcami nie dotknę ukrytej pod materiałem szkatułki, po czym zainteresowany oceniłem jej wielkość, ciężar i kształt wysłuchując jednocześnie słów towarzyszącej mi kobiety. Skinąłem głową przyjmując jej prośbę, po czym delikatnie odgarnąłem czubkiem różdżki materiał odsłaniając fragment drewna. Przyglądałem mu się chwilę, po czym jednak opuściłem rękę i rozejrzałem się po okolicy szukając wzrokiem odpowiedniego miejsca, czy to kamienia, czy odciętego konaru drzewa, na którym mógłbym położyć przedmiot. Chciałem zmniejszyć do minimum ryzyko dotknięcia go gołą skórą, wolałem nie doświadczyć samemu złośliwych efektów klątwy, rozpoznawanie lepiej się sprawdzało, gdy wiedzę zdobywałem na podstawie przeczytanych run, nie zaś autopsji. Odetchnąłem z ulgą, gdy w końcu dostrzegłem odpowiedni głaz, podszedłem do niego i szybko umieściłem na nim zawiniątko, by następnie krótkim zaklęciem całkiem rozłożyć oplątujący szkatułkę materiał.
- Nie wygląda to na skomplikowaną klątwę – odezwałem się w końcu po dłuższych chwilach oceniania przedmiotu. – Właściwie sądzę, że będzie ona łatwa do zdjęcia, miała zapewne chronić jedynie przed dostaniem się do zawartości pudełka, nie zaś krzywdzić w jakiś sposób potencjalnego znalazcę – zawyrokowałem, po czym ponownie zamilkłem skupiając wzrok na runach i zastanawiając się przez długi czas czy na pewno nic nie pominąłem. – To Klątwa Zapomnienia, gdyby dotknęła pani przedmiotu przez trzy dni nie pamiętałaby pani niczego, całkiem traci się przez nią pamięć, nie zaszkodzi w żaden sposób fizycznie, ale gwarantuję, że to idealne zabezpieczenie przed niechcianymi złodziejami.
I created a monster, a hell within my head
I created a monster
a beast inside my brain
I created a monster
a beast inside my brain
Aidan Bagman
Zawód : Łamacz Klątw, do niedawna przemytnik i krętacz
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
My fingers claw your skin, try to tear my way in
You are the moon that breaks the night for which I have to howl
You are the moon that breaks the night for which I have to howl
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Sophia nie bagatelizowała roli łamaczy klątw ani niebezpieczności ich pracy. Wiedziała, że tacy czarodzieje byli niezwykle cenni, jako że ciężko byłoby jednocześnie szkolić się na aurora i opanować do perfekcji tak zawiłą dziedzinę jak starożytne runy, więc mimo rozległej znajomości magii obronnej nie mogli być specami od wszystkiego. Nie bez powodu ministerstwo prowadziło dwa oddzielne szkolenia, ale łamacze byli nieodzownym wsparciem dla aurorów i wielu innych pracowników. Carter szanowała ich za umiejętności i odwagę, pozwalające rozpoznawać klątwy i łamać je, co wymagało więcej finezji i delikatności niż pojedynkowanie się z kimś. Sophii jednak pewnie szybko brakłoby cierpliwości do uczenia się tych wszystkich znaczków oraz do samego łamania klątw. To aurorstwo było jej żywiołem.
Była pracoholiczką, w dodatku przyzwyczajoną do tego, że podczas jej kursu i na początku pracy niektórzy ludzie próbowali ją traktować pobłażliwie przez wzgląd na płeć, dlatego była wyczulona na takie uwagi oraz żywiła przeświadczenie, może nieco irracjonalne, że musi starać się mocniej niż inni i dawać z siebie więcej. Tym bardziej, że praca stanowiła główną treść jej życia, choć Zakon Feniksa także wywalczył sobie w nim sporo miejsca. Nie zamierzała też zakładać rodziny, nie widziała siebie wśród tradycyjnych kobiecych ról. Widziała dla siebie samotną przyszłość podporządkowaną pracy i Zakonowi – choć oby ten drugi musiał być potrzebny światu jak najkrócej, bo ciągnący się latami i wyniszczający konflikt był jedną z ostatnich rzeczy, jakich mogłaby pragnąć.
Ale mężczyzna nie ciągnął już tego tematu, najwyraźniej rozumiejąc, że miał do czynienia z osobą o ugruntowanych priorytetach i zasadach, która wiedziała, czego chce od życia i była gotowa na wyrzeczenia, żeby jak najlepiej wypełnić swoje obowiązki.
Patrzyła, jak mężczyzna bierze paczuszkę i układa ją na kamieniu, po czym rozwija, zachowując niezbędne środki ostrożności. Zachowywała bezpieczną odległość, także po to, by nie dyszeć mężczyźnie w kark i nie przeszkadzać mu w skupieniu. Milczała, cierpliwie czekając, co powie.
Jego słowa wydawały się całkiem prawdopodobne; także nie sądziła, żeby na skrzyneczce było nałożone coś szczególnie niebezpiecznego, ale należało to sprawdzić. Nie można było ufać żadnym przedmiotom przechwyconym od czarnoksiężników.
- To rzeczywiście brzmi jak bardzo dobry sposób na złodzieja, który dotykając skrzyneczki zapomniałby o wszystkim, także o tym, czego w ogóle w niej szukał – zauważyła. – Kiedyś słyszałam o tej klątwie. Paskudna sprawa. Działa trochę jak Nemo, z tą różnicą, że po tych trzech dniach mija i wspomnienia wracają? – zapytała; nie tak dawno, za sprawą Zakonu Feniksa, zetknęła się osobiście z paskudnym przypadkiem potraktowania klątwą usuwającą wszystkie wspomnienia. Wydawało jej się to niezwykle okrutne i budzące w niej jeszcze silniejszą niechęć do czarnej magii, tym bardziej, że tamto, w przeciwieństwie do tej klątwy, nie mogło minąć samoistnie. Nie było sposobu odzyskania utraconych wspomnień. Tak czy inaczej nawet trzy dni bez pamięci stwarzały duże ryzyko błąkania się w nieświadomości i wpadnięcia w niebezpieczeństwo.
Odnotowała jednak, co było nałożone na skrzyneczkę. To była pewna poszlaka, którą należało zapamiętać i opisać w aktach.
- Proszę spróbować zdjąć tę klątwę – rzekła po chwili. – Zależy mi na dostaniu się do zawartości, tam może być ważny dowód w sprawie.
W końcu w środku mogło być coś ważnego dla osoby, od której to przechwycili, więc musiała się do tego dostać. A żeby to zrobić, klątwa musiała zostać zdjęta.
Była pracoholiczką, w dodatku przyzwyczajoną do tego, że podczas jej kursu i na początku pracy niektórzy ludzie próbowali ją traktować pobłażliwie przez wzgląd na płeć, dlatego była wyczulona na takie uwagi oraz żywiła przeświadczenie, może nieco irracjonalne, że musi starać się mocniej niż inni i dawać z siebie więcej. Tym bardziej, że praca stanowiła główną treść jej życia, choć Zakon Feniksa także wywalczył sobie w nim sporo miejsca. Nie zamierzała też zakładać rodziny, nie widziała siebie wśród tradycyjnych kobiecych ról. Widziała dla siebie samotną przyszłość podporządkowaną pracy i Zakonowi – choć oby ten drugi musiał być potrzebny światu jak najkrócej, bo ciągnący się latami i wyniszczający konflikt był jedną z ostatnich rzeczy, jakich mogłaby pragnąć.
Ale mężczyzna nie ciągnął już tego tematu, najwyraźniej rozumiejąc, że miał do czynienia z osobą o ugruntowanych priorytetach i zasadach, która wiedziała, czego chce od życia i była gotowa na wyrzeczenia, żeby jak najlepiej wypełnić swoje obowiązki.
Patrzyła, jak mężczyzna bierze paczuszkę i układa ją na kamieniu, po czym rozwija, zachowując niezbędne środki ostrożności. Zachowywała bezpieczną odległość, także po to, by nie dyszeć mężczyźnie w kark i nie przeszkadzać mu w skupieniu. Milczała, cierpliwie czekając, co powie.
Jego słowa wydawały się całkiem prawdopodobne; także nie sądziła, żeby na skrzyneczce było nałożone coś szczególnie niebezpiecznego, ale należało to sprawdzić. Nie można było ufać żadnym przedmiotom przechwyconym od czarnoksiężników.
- To rzeczywiście brzmi jak bardzo dobry sposób na złodzieja, który dotykając skrzyneczki zapomniałby o wszystkim, także o tym, czego w ogóle w niej szukał – zauważyła. – Kiedyś słyszałam o tej klątwie. Paskudna sprawa. Działa trochę jak Nemo, z tą różnicą, że po tych trzech dniach mija i wspomnienia wracają? – zapytała; nie tak dawno, za sprawą Zakonu Feniksa, zetknęła się osobiście z paskudnym przypadkiem potraktowania klątwą usuwającą wszystkie wspomnienia. Wydawało jej się to niezwykle okrutne i budzące w niej jeszcze silniejszą niechęć do czarnej magii, tym bardziej, że tamto, w przeciwieństwie do tej klątwy, nie mogło minąć samoistnie. Nie było sposobu odzyskania utraconych wspomnień. Tak czy inaczej nawet trzy dni bez pamięci stwarzały duże ryzyko błąkania się w nieświadomości i wpadnięcia w niebezpieczeństwo.
Odnotowała jednak, co było nałożone na skrzyneczkę. To była pewna poszlaka, którą należało zapamiętać i opisać w aktach.
- Proszę spróbować zdjąć tę klątwę – rzekła po chwili. – Zależy mi na dostaniu się do zawartości, tam może być ważny dowód w sprawie.
W końcu w środku mogło być coś ważnego dla osoby, od której to przechwycili, więc musiała się do tego dostać. A żeby to zrobić, klątwa musiała zostać zdjęta.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Ostrożność w moim zwodzie była podstawą działania, wraz z cierpliwością i skrupulatnością stanowiła swoisty trzon każdych z moich działań. W trakcie łamania nie było drogi na skróty, nie było możliwości by ominąć jakiś krok, rozwiązać wszystko zastępczym zaklęciem, nie ważne jak wielka pokusa nie stała by na drodze i jak bardzo nie wydawałoby się to nam możliwe. Przekonałem się już na własnej skórze, że pochopność nie popłaca, za grzech pośpiechu miałem płacić już do końca swojego życia, każdej pełni czując ból przemiany przestawiającej moje kości, rozciągającej mięśnie i ścięgna… Widziałem również na własne oczy, jak kończy się brak rozsądku, gdy młodzi zapaleńcy chcieli popisać innowacyjną metodą łamania klątw, czy po prostu zamierzali robić coś na skróty. Ryzykowaliśmy zbyt wiele by pozwalać sobie na błędy i choć każdy łamacz prędzej czy później takowe popełniał – w końcu jesteśmy i będziemy tylko ludźmi, istotami omylnymi – nie oznaczało to, że mieliśmy pozwolić na to, by takowe pojawiały się częściej.
Skinąłem głową w odpowiedzi na słowa aurorki. Miała rację, sprawa była paskudna, chociaż wbrew pozorom jeszcze wcale nie najgorsza, spotykałem się z o wiele gorszymi klątwami strzegącymi skarbów, przy których trzy dni zapomnienia wydawały się błahą sprawą. A przynajmniej, gdy nie było się samemu w grobowcu, w którym każdy fałszywy krok mógł przynieść śmierć, a u boku miało się osobę, która w razie konieczności wsparłaby w chwilach, w których umysł stałby się zwykłą czystą kartką.
- Paskudna, rzeczywiście – mruknąłem nie odrywając wzroku od szkatułki, po czym westchnąłem cicho. – Oczywiście, nie ma problemu, już tym się zajmuję, na pewno zaraz dostanie Pani to czego potrzeba.
Pochwaliłem się nad szkatułką oceniając ją po raz ostatni, nie chciałem popełnić błędu, po czym uniosłem różdżkę i stanowczym głosem wypowiedziałem zaklęcie:
- Finite Incantatem!
Mimo iż byłem pewien, że mi się uda, w końcu klątwa nie należała do trudnych do złamania, nie raz, nie dwa zmagałem się z o wiele cięższymi, serce na chwilę zabiło mi mocniej, jak za każdym razem, gdy wypowiadałem te słowa. Uwielbiałem swoją pracę, uwielbiałem uczucie towarzyszące łamaniu klątw, dreszczyk niepewności, czy moje działania się powiodą i uczucie satysfakcji towarzyszące dobrze wykonanemu zadaniu. Pozwoliłem sobie przez chwilę trwać bez ruchu sycąc się tym wszystkim, jednak w końcu schowałem różdżkę i pewnym siebie gestem sięgnąłem po skrzyneczkę biorąc w dłoń chłodną drewnianą konstrukcję.
- I proszę, już po krzyku – zapewniłem, gdy podniosłem się wyciągając szkatułkę w stronę towarzyszki. – Nadal pamiętam pani imię, klątwa ewidentnie została zdjęta – dodałem z uśmiechem.
Skinąłem głową w odpowiedzi na słowa aurorki. Miała rację, sprawa była paskudna, chociaż wbrew pozorom jeszcze wcale nie najgorsza, spotykałem się z o wiele gorszymi klątwami strzegącymi skarbów, przy których trzy dni zapomnienia wydawały się błahą sprawą. A przynajmniej, gdy nie było się samemu w grobowcu, w którym każdy fałszywy krok mógł przynieść śmierć, a u boku miało się osobę, która w razie konieczności wsparłaby w chwilach, w których umysł stałby się zwykłą czystą kartką.
- Paskudna, rzeczywiście – mruknąłem nie odrywając wzroku od szkatułki, po czym westchnąłem cicho. – Oczywiście, nie ma problemu, już tym się zajmuję, na pewno zaraz dostanie Pani to czego potrzeba.
Pochwaliłem się nad szkatułką oceniając ją po raz ostatni, nie chciałem popełnić błędu, po czym uniosłem różdżkę i stanowczym głosem wypowiedziałem zaklęcie:
- Finite Incantatem!
Mimo iż byłem pewien, że mi się uda, w końcu klątwa nie należała do trudnych do złamania, nie raz, nie dwa zmagałem się z o wiele cięższymi, serce na chwilę zabiło mi mocniej, jak za każdym razem, gdy wypowiadałem te słowa. Uwielbiałem swoją pracę, uwielbiałem uczucie towarzyszące łamaniu klątw, dreszczyk niepewności, czy moje działania się powiodą i uczucie satysfakcji towarzyszące dobrze wykonanemu zadaniu. Pozwoliłem sobie przez chwilę trwać bez ruchu sycąc się tym wszystkim, jednak w końcu schowałem różdżkę i pewnym siebie gestem sięgnąłem po skrzyneczkę biorąc w dłoń chłodną drewnianą konstrukcję.
- I proszę, już po krzyku – zapewniłem, gdy podniosłem się wyciągając szkatułkę w stronę towarzyszki. – Nadal pamiętam pani imię, klątwa ewidentnie została zdjęta – dodałem z uśmiechem.
I created a monster, a hell within my head
I created a monster
a beast inside my brain
I created a monster
a beast inside my brain
Aidan Bagman
Zawód : Łamacz Klątw, do niedawna przemytnik i krętacz
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
My fingers claw your skin, try to tear my way in
You are the moon that breaks the night for which I have to howl
You are the moon that breaks the night for which I have to howl
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
The member 'Aidan Bagman' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
W pracy aurora pochopne decyzje również nie popłacały. Aurorzy zbyt raptownie wyrywający się przed szereg i lekceważący polecenia przełożonych często odnosili rany lub wręcz ginęli. Oczywiście bywało i tak, że brawura popłacała i tacy ludzie stawali się bohaterami, ale Sophia częściej słyszała o tragicznych finałach podobnych historii, przed którymi przestrzegano ją nawet na kursie. Same umiejętności to nie wszystko, liczyła się jeszcze rozwaga, jasność umysłu i umiejętność trzeźwego myślenia. Dlatego właśnie nie majstrowała sama przy przedmiotach takich jak ten, a wolała oddać je w ręce wykwalifikowanych do tego czarodziejów. Gdyby dała się zabić klątwie nałożonej na przedmiot próbując ją zdjąć bez posiadania do tego umiejętności byłby to niezwykle głupi koniec, pomijając już fakt, że martwa nie pomogłaby nikomu.
Klątwa była zdecydowanie nieprzyjemna (choć może wydawała jej się taka przez fakt zetknięcia się z osobami porażonymi zaklęciem Nemo), ale rzeczywiście na pewno istniały gorsze, nawet takie, które rzeczywiście mogłyby zabić lub poważnie zranić każdego, kto próbowałby naruszyć przedmiot bez uprzedniego złamania klątwy. Kreatywność czarnoksiężników zdawała się nieograniczona, jeśli chodzi o sposoby krzywdzenia innych.
- Dobrze, więc proszę spróbować – rzekła, obserwując poczynania mężczyzny. Bagman dokonał oględzin i zidentyfikował klątwę, a później przeszedł do rzeczy, zdejmując ją. Na szczęście nie wydarzyła się żadna anomalia, zaklęcie błysnęło, uderzając w przedmiot. Szkatułka lekko podskoczyła na kamieniu.
- I już? – zapytała, podchodząc bliżej, obserwując szkatułkę z ciekawością. Zawsze ciekawiły ją efekty pracy łamaczy, którzy potrafili sprawić, by groźny, przeklęty obiekt lub miejsce znowu stało się bezpieczne. Skoro mężczyzna mógł dotknąć szkatuły i nadal zachował pamięć, to oznaczało, że klątwa została zdjęta pomyślnie. Wyciągnęła rękę po przedmiot. – Wobec tego dziękuję za fatygę, współpraca z utalentowanymi łamaczami klątw jest naprawdę na wagę złota. Swoją drogą naprawdę nie chciałby pan może pomyśleć o stałej współpracy z ministerstwem i Biurem Aurorów? Mój kolega wypowiadał się bardzo pochlebnie o pańskich zdolnościach – mówiła, choć podejrzewała, że go nie skusi, a szkoda. Przynajmniej dla nich i ministerstwa, bo on sam mógł cieszyć się pewną swobodą wybierania zleceń. Oby tylko legalnych; wolałaby myśleć, że tak, że był uczciwym czarodziejem, ale stuprocentowej pewności niestety mieć nie mogła i musiał pozostać pewien element niepewności. Nagle jednak machnęła ręką. – I chyba możemy już sobie darować te sztuczne formułki, czuję się głupio z tym ciągłym paniowaniem. Jestem Sophia – dodała po chwili, biorąc szkatułkę do ręki, a następnie chowając ją do torby. Nie bała się, bo łamacz przetestował jej odczarowanie na sobie i byłby pierwszą ofiarą, gdyby coś poszło nie tak. Podejrzewała, że jeszcze nie raz będą mieli ze sobą do czynienia, a kiedy ktoś mówił do niej „pani”, czuła się jak własna ciotka, dlatego zwykle szybko wolała przejść na bardziej poufałą formę, zwłaszcza że miała do czynienia z czarodziejem niewiele starszym od niej, z którym już parę razy się spotkała w podobnych sprawach.
Zawartością szkatuły miała zamiar zająć się jeszcze dziś, zaraz po powrocie do biura i skonsultowaniu się ze współpracownikiem, który miał wypytać schwytanego czarodzieja. Miała nadzieję, że rzeczywiście znajdzie tam jakąś poszlakę, w końcu kto zadałby sobie trud nałożenia klątwy na szkatułkę, w której nie ma nic cennego, a która, gdyby nie została przechwycona przez aurorów, miała zapewne trafić do jednego ze wspólników schwytanego czarodzieja.
- Jeszcze raz dziękuję. Niestety muszę już wracać do pracy – powiedziała po chwili. Nie było czasu, by dokładniej podpytać Bagmana o jego pracę, więc kiedy było po wszystkim, pożegnała go i wsiadła na miotłę, zamierzając polecieć do obecnej kwatery Biura Aurorów.
| zt. dla Sophii
Klątwa była zdecydowanie nieprzyjemna (choć może wydawała jej się taka przez fakt zetknięcia się z osobami porażonymi zaklęciem Nemo), ale rzeczywiście na pewno istniały gorsze, nawet takie, które rzeczywiście mogłyby zabić lub poważnie zranić każdego, kto próbowałby naruszyć przedmiot bez uprzedniego złamania klątwy. Kreatywność czarnoksiężników zdawała się nieograniczona, jeśli chodzi o sposoby krzywdzenia innych.
- Dobrze, więc proszę spróbować – rzekła, obserwując poczynania mężczyzny. Bagman dokonał oględzin i zidentyfikował klątwę, a później przeszedł do rzeczy, zdejmując ją. Na szczęście nie wydarzyła się żadna anomalia, zaklęcie błysnęło, uderzając w przedmiot. Szkatułka lekko podskoczyła na kamieniu.
- I już? – zapytała, podchodząc bliżej, obserwując szkatułkę z ciekawością. Zawsze ciekawiły ją efekty pracy łamaczy, którzy potrafili sprawić, by groźny, przeklęty obiekt lub miejsce znowu stało się bezpieczne. Skoro mężczyzna mógł dotknąć szkatuły i nadal zachował pamięć, to oznaczało, że klątwa została zdjęta pomyślnie. Wyciągnęła rękę po przedmiot. – Wobec tego dziękuję za fatygę, współpraca z utalentowanymi łamaczami klątw jest naprawdę na wagę złota. Swoją drogą naprawdę nie chciałby pan może pomyśleć o stałej współpracy z ministerstwem i Biurem Aurorów? Mój kolega wypowiadał się bardzo pochlebnie o pańskich zdolnościach – mówiła, choć podejrzewała, że go nie skusi, a szkoda. Przynajmniej dla nich i ministerstwa, bo on sam mógł cieszyć się pewną swobodą wybierania zleceń. Oby tylko legalnych; wolałaby myśleć, że tak, że był uczciwym czarodziejem, ale stuprocentowej pewności niestety mieć nie mogła i musiał pozostać pewien element niepewności. Nagle jednak machnęła ręką. – I chyba możemy już sobie darować te sztuczne formułki, czuję się głupio z tym ciągłym paniowaniem. Jestem Sophia – dodała po chwili, biorąc szkatułkę do ręki, a następnie chowając ją do torby. Nie bała się, bo łamacz przetestował jej odczarowanie na sobie i byłby pierwszą ofiarą, gdyby coś poszło nie tak. Podejrzewała, że jeszcze nie raz będą mieli ze sobą do czynienia, a kiedy ktoś mówił do niej „pani”, czuła się jak własna ciotka, dlatego zwykle szybko wolała przejść na bardziej poufałą formę, zwłaszcza że miała do czynienia z czarodziejem niewiele starszym od niej, z którym już parę razy się spotkała w podobnych sprawach.
Zawartością szkatuły miała zamiar zająć się jeszcze dziś, zaraz po powrocie do biura i skonsultowaniu się ze współpracownikiem, który miał wypytać schwytanego czarodzieja. Miała nadzieję, że rzeczywiście znajdzie tam jakąś poszlakę, w końcu kto zadałby sobie trud nałożenia klątwy na szkatułkę, w której nie ma nic cennego, a która, gdyby nie została przechwycona przez aurorów, miała zapewne trafić do jednego ze wspólników schwytanego czarodzieja.
- Jeszcze raz dziękuję. Niestety muszę już wracać do pracy – powiedziała po chwili. Nie było czasu, by dokładniej podpytać Bagmana o jego pracę, więc kiedy było po wszystkim, pożegnała go i wsiadła na miotłę, zamierzając polecieć do obecnej kwatery Biura Aurorów.
| zt. dla Sophii
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Irracjonalnie łamanie klątw nie trwało długo, nie było wbrew pozorom wielce skomplikowane, jedno zaklęcie i po krzyku, jednak… Jeden błąd i krzyk trwał. Albo ucichł na wieki. Zdejmowanie klątw tego pokroju nie było wielkim wyzwaniem, zdecydowanie większy problem stanowiły klątwy bardziej skomplikowane, groźniejsze, takie które potrafiły skrzywdzić w sposób nieodwracalny. Lubiłem pracować na takimi, lubiłem ten dreszcz emocji, obawy i poczucie, że naprawdę żyję, bo kiedy tak łatwo było o błąd… wtedy dopiero czułem co oznacza żyć i cieszyć się życiem. Mimo to zdarzały mi się gorsze chwilę, w te ponure dni, kiedy do pełni było niedaleko, a mnie dopadał jeden z kiepski humorów… W takich momentach nie czułem, że chcę żyć, a wręcz coś przeciwnego. Mając pod ręką coś co mogłoby mnie zabić bez wahania chwilami po prostu chciałem popełnić błąd, źle wymówić zaklęcie, zająknąć się, zawahać za długo. Szukałem pretekstu i łatwego rozwiązania, ale nigdy po niego nie sięgnąłem. Nie miałem odwagi. I gdzieś tam w głębi, po kryjomu liczyłem na to, że w końcu będzie łatwiej. Chwila słabości zmieniała się więc w końcu w bunt.
Otrząsnąłem się z ponurych rozmyślań by następnie uśmiechnąć się do stojącej przede mną kobiety i skinąć głową w odpowiedzi na jej pierwsze pytanie, choć kolejne jej słowa wydusiły ze mnie lekkie westchnienie.
- Wie pani, że to nie dla mnie, ale cieszę się, że mogę współpracować w dobrej sprawie – zapewniłem. Potrzebowałem zarobku, piekielnie mocno potrzebowałem, bo choć miałem nadal sporo odłożonych pieniędzy wiedziałem, że z czasem one zniknąć, a bez pracy nie było szans by je odnowić. Zresztą, chciałem mieć drobny zapas, nie wiedziałem jak długo pozostanę w Londynie. Mimo wszystko praca dla ministerstwa wiązała się zbyt silnym uwiązaniem, wolałem pozostać na ten moment wolnym strzelcem. – Jasne, miło mi, jestem Aidan – odparłem z uśmiechem, obserwując jak kobieta odbiera i chowa szkatułkę.
Byłem ciekaw co kryje się wewnątrz drewnianego tworu, nie spytałem jednak o to, profesjonalizm Sophii na pewno nie pozwoliłby zdradzić jej tego. I rozumiałem to w pełni, tajemnica zawodowa była znana i w moim zawodzie, podróżując po Europie zdarzało mi się stykać z mrocznymi sekretami klientów, które do tej pory trwały zamknięte gdzieś głęboko w moim umyśle, skrzętnie schowane i odepchnięte od świadomości.
- Gdybyś potrzebowała jeszcze kiedyś pomocy pisz śmiało, chętnie posłużę swoją wiedzą. Miłego dnia.
Obserwowałem przez chwilę znikającą na niebie czarownicę, by następnie ruszyć alejką niemal do jej końca, pogwizdując cicho.
|zt
Otrząsnąłem się z ponurych rozmyślań by następnie uśmiechnąć się do stojącej przede mną kobiety i skinąć głową w odpowiedzi na jej pierwsze pytanie, choć kolejne jej słowa wydusiły ze mnie lekkie westchnienie.
- Wie pani, że to nie dla mnie, ale cieszę się, że mogę współpracować w dobrej sprawie – zapewniłem. Potrzebowałem zarobku, piekielnie mocno potrzebowałem, bo choć miałem nadal sporo odłożonych pieniędzy wiedziałem, że z czasem one zniknąć, a bez pracy nie było szans by je odnowić. Zresztą, chciałem mieć drobny zapas, nie wiedziałem jak długo pozostanę w Londynie. Mimo wszystko praca dla ministerstwa wiązała się zbyt silnym uwiązaniem, wolałem pozostać na ten moment wolnym strzelcem. – Jasne, miło mi, jestem Aidan – odparłem z uśmiechem, obserwując jak kobieta odbiera i chowa szkatułkę.
Byłem ciekaw co kryje się wewnątrz drewnianego tworu, nie spytałem jednak o to, profesjonalizm Sophii na pewno nie pozwoliłby zdradzić jej tego. I rozumiałem to w pełni, tajemnica zawodowa była znana i w moim zawodzie, podróżując po Europie zdarzało mi się stykać z mrocznymi sekretami klientów, które do tej pory trwały zamknięte gdzieś głęboko w moim umyśle, skrzętnie schowane i odepchnięte od świadomości.
- Gdybyś potrzebowała jeszcze kiedyś pomocy pisz śmiało, chętnie posłużę swoją wiedzą. Miłego dnia.
Obserwowałem przez chwilę znikającą na niebie czarownicę, by następnie ruszyć alejką niemal do jej końca, pogwizdując cicho.
|zt
I created a monster, a hell within my head
I created a monster
a beast inside my brain
I created a monster
a beast inside my brain
Aidan Bagman
Zawód : Łamacz Klątw, do niedawna przemytnik i krętacz
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
My fingers claw your skin, try to tear my way in
You are the moon that breaks the night for which I have to howl
You are the moon that breaks the night for which I have to howl
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Przesunął dłonią po zimnym kamieniu, zrzucając z niego przypadkowe liście i uwydatniając napis, który się pod nimi krył. Nie sądził, żeby był jedynym, który nawiedzał cmentarz, ale najwidoczniej w ostatnim czasie nikt nie zamierzał poświęcać czasu tym dwóm nagrobkom wystarczającej uwagi. Pozostawione samemu sobie wydawały się być starsze niż w rzeczywistości, mimo że nie minęły nawet dwa miesiące, odkąd się tutaj pojawiły. Między rzędami innych, niemalże antycznych. Jak miało się to w stosunku do wieczności? Ręka zawsze mu drżała, jednak tym razem była spokojna, gdy odsłaniał imiona bliskich sobie młodych kobiet. Być może nieznanych sobie nawzajem najlepiej, ale wystarczyła jedna osoba, by je połączyć. By nie były już nigdy same, a leżały ramię w ramię, czekając aż do nich dołączy. Dwie buntowniczki i niesztampowe damy. Milczące urny tajemnic, zdystansowane oblicza kobiecości. Niedźwiedzica i jaskółka. Właśnie owe symbole ich drugiej natury, które przywoływały, by bronić się przed dementorami widniały pod latami życia. Chciał, by pomimo śmierci, nie odeszły bez najszczęśliwszych wspomnień. By to one przypominały im o ty, że kiedyś żyły, czarowały i szły po tej samej drodze. A może sylwetki stworzeń miały przypominać jemu? Że nie powinien był się poddawać? Że osamotniony wilk nie oznaczał słabości? Że nieme życzenia, by dalej żył wybrzmiewały już zawsze, gdy tylko spojrzy na groby swoich kuzynek? Na jednym położył gałązki tarniny, na drugim osiki. Nie chciałyby kwiatów. Chciałyby milczącego przypomnienia o sobie samych. Że ktokolwiek jeszcze pamiętał o tym, że w ogóle istniały. Kucając pomiędzy cmentarnymi pomnikami, przejechał dłonią przez twarz, jak zawsze oddając się na chwilę emocjom rozpaczy, które wciąż w nim buzowały. Myśli galopowały nieustannie, a rzeczywistość wcale nie starała się zwolnić tempa. Wydarzenia ze Stonehenge odbiły się nie tylko na większościowym wyobrażeniu czarodziejów i czarownic, ale pozmieniała szyki również i między poszczególnymi jednostkami, które pozornie miały niewiele wspólnego ze światem szlacheckim i jego problemami. A jednak Jayden czuł się w to wszystko wciągnięty niemalże od każdej strony, starając się wyprzeć nieprzyjemne wyrzuty, które stawiali sobie z Pomoną w dzień po szczycie nestorów. Była ostatnią osobą, u której szukał swojego ratunku, ale odrzucony również i przez nią, musiał nauczyć się funkcjonować samotnie w chaosie niezrozumienia.
Być może zbyt długo zwlekał, by pojawić się właśnie w tym miejscu - między dwiema cichymi, acz ważnymi dla niego osobami. Jeśli nie potrafił porozumieć się z bliskimi sobie żywymi, to wymowna cmentarna cisza miała coś zmienić. Kamień usilnie milczał, lecz gdy tylko Vane położył rękę na jednym lub drugim, gromadzące się pod nim drżenie przepływało przez jego ciało, zupełnie jakby chciało przemówić. Jednak to mu wystarczało. Po raz ostatni przebiegł palcami po zimnym marmurze i podniósł się, nie odrywając spojrzenia od pomników. - Tęsknię za wami - powiedział, patrząc na znajdujące się naprzeciw miejsca pochówku. Bez ciał. Bez prochów. Bez niczego. Puste groby jedynie z wyrytymi nań nazwiskami miały czcić pamięć tych, których nie odnaleziono. Wybrał im to miejsce z daleka od wszystkich, które teraz uważano za odpowiedniejsze. Nie chciał, by zlewały się z innymi. Nie wiedział, kiedy w końcu ruszył się z miejsca i odnalazł alejkę, która miała go zaprowadzić do wyjścia z cmentarza. Poprawił kołnierz filcowego płaszcza, czując jak chłód wkradał się między skórę a materiał, powodując nieprzyjemne dreszcze. Mogłoby się wydawać, że idealnie dla tego miejsca, lecz Jayden nie czuł się nigdzie tak dobrze w ostatnim czasie jak właśnie tutaj. Razem z pozostawionymi, milczącymi. Martwymi.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przychodziła tu często, może nawet zbyt często, jeśli chciała, by ta rana kiedykolwiek się zagoiła. Zawsze ubrana na czarno, zawsze z bukiecikiem kwiatów - tym razem różowych goździków. Gdzieś wyczytała, że symbolizują wieczną pamięć. Zaś o nim, o swym najstarszym bracie, nigdy nie mogłaby zapomnieć. Nadal trudno było jej zrozumieć, co się stało i dlaczego musiało to spotkać akurat ich rodzinę. Śledczy nie potrafili udzielić satysfakcjonujących odpowiedzi, przez co ani ona, ani jej najbliżsi nie mogli spać w spokoju. Z kolei jej prywatne śledztwo nie przynosiło oczekiwanych rezultatów; pluła sobie w brodę, że nie widziała go tuż przed śmiercią, że nie mieli czasu, by się spotkać. Czyżby zignorowała sygnały, które powinny dać jej do myślenia? A może powinna zdystansować się od pracy, przestać poświęcać jej aż tyle uwagi i zająć się tą rodziną, która jej została? Płakała, zawsze płakała i nawet nie starała się z tym walczyć. Wystarczy, że na co dzień była twarda. Kurs nauczył ją kłamać, nauczył ją udawać, wcielać się w dowolną osobę; to pomagało sprawiać wrażenie, że wszystko w porządku. Na pewno nie była jedyną, która straciła kogoś w przeciągu ostatnich miesięcy; pożar Ministerstwa, zrujnowanie Stonehenge... Całe Wyspy Brytyjskie były w żałobie. To jednak nie zmniejszało smutku, który odczuwała.
Zadbała o to, by marmurowy nagrobek został oczyszczony z zalegających na nim liści, zaś wszystkie stojące na nim lampki się paliły. Położyła między nimi przyniesiony przez siebie bukiet, a następnie zajęła miejsce na stojącej obok ławeczce. Nie wiedziała, ile spędziła tam czasu - godzinę, dwie? W końcu jednak, gdy przestała płakać oraz wyrzucać i sobie, i leżącemu w grobie bratu, zaczęła kierować się do alejki, która powinna doprowadzić ją do wyjścia. Wróci tu za kilka dni, o ile nie zacznie do tej pory żałować, że czas spędzany na cmentarzu powinna raczej przeznaczyć na poszukiwanie zabójcy Caleba.
Szła tak pogrążona we własnych myślach, nie zwracając większej uwagi na otoczenie - wszak drogę do mogiły brata znała już jak własną kieszeń - gdy nagle potknęła się o wystający kamień. To wybiło ją z rytmu; przewrócić się nie przewróciła, lecz przez to rozejrzała się dookoła, odzyskując kontakt ze światem zewnętrznym. I zobaczyła wtedy mężczyznę, który wydał jej się znajomy. Przyśpieszyła, próbując się do niego zbliżyć, wciąż myśląc, czy to na pewno on, czy może jedynie ktoś bardzo podobny; z tej perspektywy nie widziała wiele. W końcu zrównała się z astronomem i wzniosła wzrok ku górze, ku jemu twarzy, upewniając się w swych podejrzeniach.
- Jayden? - zapytała cicho, poprawiając przy tym zsuwającą się z ramienia torbę. - Jayden Vane? - dodała, choć znała już odpowiedź na to pytanie.
Zadbała o to, by marmurowy nagrobek został oczyszczony z zalegających na nim liści, zaś wszystkie stojące na nim lampki się paliły. Położyła między nimi przyniesiony przez siebie bukiet, a następnie zajęła miejsce na stojącej obok ławeczce. Nie wiedziała, ile spędziła tam czasu - godzinę, dwie? W końcu jednak, gdy przestała płakać oraz wyrzucać i sobie, i leżącemu w grobie bratu, zaczęła kierować się do alejki, która powinna doprowadzić ją do wyjścia. Wróci tu za kilka dni, o ile nie zacznie do tej pory żałować, że czas spędzany na cmentarzu powinna raczej przeznaczyć na poszukiwanie zabójcy Caleba.
Szła tak pogrążona we własnych myślach, nie zwracając większej uwagi na otoczenie - wszak drogę do mogiły brata znała już jak własną kieszeń - gdy nagle potknęła się o wystający kamień. To wybiło ją z rytmu; przewrócić się nie przewróciła, lecz przez to rozejrzała się dookoła, odzyskując kontakt ze światem zewnętrznym. I zobaczyła wtedy mężczyznę, który wydał jej się znajomy. Przyśpieszyła, próbując się do niego zbliżyć, wciąż myśląc, czy to na pewno on, czy może jedynie ktoś bardzo podobny; z tej perspektywy nie widziała wiele. W końcu zrównała się z astronomem i wzniosła wzrok ku górze, ku jemu twarzy, upewniając się w swych podejrzeniach.
- Jayden? - zapytała cicho, poprawiając przy tym zsuwającą się z ramienia torbę. - Jayden Vane? - dodała, choć znała już odpowiedź na to pytanie.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Świat szalał, a Jaydenowi wydawało się, że unosił się na falach tego sztormu, ciskany w każdą z możliwych stron. W tym wyobrażeniu wcale nie walczył, a poddawał się żywiołowi niczym szmaciana, zobojętniała lalka. Nie interesowało go wcale to, gdzie miał się znaleźć ani z kim - chodziło jedynie o to, by wszyscy zostawili go w spokoju. O to żeby w końcu odnalezione zostały odpowiedzi na zadawane o kilku miesięcy pytania. Co się stało? Dlaczego nie znaleziono sprawcy całego wydarzenia? Gdzie były ciała? Jeśli nie było ciał, dlaczego uznano, że obie kobiety umarły? Przecież w ich grobach nie było ich - drewniane skrzynie były po prostu puste i chyba to frustrowało Vane'a najmocniej. Nie mógł ich pochować, a jednak drżał, stojąc za każdym razem nad ich mogiłami. W końcu równocześnie odczuwał stratę obu ważnych dla siebie kobiet, a z drugiej strony uderzała w niego pewna naiwna iskra, że może kiedyś wejdą przez drzwi jego mieszkania i powiedzą, że wszystko jest już dobrze. Że są całe i zdrowe. I nic nie będzie miało znaczenia, bo tylko one będą się liczyły tak naprawdę. JD oddałby wszystko, żeby tak właśnie się stało i niekiedy kogoś postronnego wnikającego w jego myśli, mogłoby przerazić to, co tam znajdował. Bo to nie był już ten sam roześmiany profesor astronomii, którego wszyscy znali i uwielbiali. To, co po nim zostało, zaczynało się dopiero formować, przybierając nieznaną mu wcześniej formę. Być może końcowy produkt tego chaosu i beznadziei miał diametralnie różnić się od tego, co istniało przed? Vane nie zastanawiał się nad tym w tej kategorii, a jedynie dostrzegał swoje własne ograniczenia. Wieczny optymizm działał, ale nie pozwalał patrzeć mu szerzej. Zdawało się, że przez to omijało go tak wiele, bo wychwytywał jedynie rzeczy, które chciał widzieć, a nie brał zdarzeń takimi, jakimi były. Mógł to być też mechanizm obronny i była to jedynie prawda na ten moment. A może wcale nie? Jedno było pewne - w żałobie nie było się sobą, a myśli zdecydowanie trudniej łączyły się w jeden sens.
Idąc cmentarną alejką, Vane nie spodziewał się, że kogokolwiek spotka. Lub właściwie kogokolwiek zauważy, bo jego świadomość była oderwana od rzeczywistości i wyłapywała tylko silne bodźce. Równie dobrze mógłby znajdować się w tłumie i wciąż być pewnym, że był sam. Dlatego w pierwszym momencie w ogóle nie skupił się na wymawianym przez kogoś imieniu. Swoim imieniu. Szedł dalej i dopiero chwila, w której śmignęły mu ciemne, dziwnie znajome kędziorki, sprowadziła go na ziemię. Zatrzymał się gwałtownie w półkroku i dopiero wtedy przeniósł uwagę na młodą kobietę naprzeciwko. Jej delikatne rysy i drobny nos od razu zostały odnalezione przez mężczyznę we wspomnieniach, z łatwością dopasowując ją do odpowiedniego nazwiska. - V? - spytał zaskoczony tym niecodziennym spotkaniem w tym niecodziennym miejscu, lecz nie musiał słyszeć odpowiedzi, bo doskonale ją znał. Nie czekał tak naprawdę na jej reakcję, tylko nachylił się i mocno objął znajomą dziewczynę, zaskakując nie tylko ją samą tym gestem lecz również i siebie samego. Kiedyś byłaby to dla niego norma. Teraz było inaczej, ale chciał po prostu poczuć bliskość drugiej osoby. Napotkanie kiedyś dobrze sobie znanej postaci wyzwoliło te emocje. Zanurzył twarz w jej włosach, czując jak zacisnęło mu się gardło. Jednak tak szybko jak to zrobił, zreflektował się, zdając sobie sprawę, że szybciej zrobił niż pomyślał. - Wybacz - bąknął zmieszany, odsuwając się dość gwałtownie i odchrząkując znacząco. Wiedział, że przesadził, ale zwyczajnie... Nie mógł się powstrzymać. Ostatnio wszystko go przytłaczało, a spotkanie kogoś z przeszłości kto kojarzył mu się jedynie z pozytywnymi wspomnieniami, było pod pewnymi względami ratunkiem w tej chorej udręce. - To wszystko... Przepraszam - mówił, podciągając nosem i chcąc pozbyć się uczucia zbliżającego się rozklejenia. Dlatego też po prostu skupił się na niej. Milczeli jeszcze jakąś chwilę, zanim profesor przypomniał sobie o ostatnich zdarzeniach, które kojarzyły mu się z postacią panny Clearwater i jej pozycja wcale nie prezentowała się lepiej od jego własnej. Szczególnie, ze dotykała również i samego Jaydena. - Przykro mi z powodu Caleba - powiedział cicho. Pamiętał jego pogrzeb i pamiętał, że bolało. Wtedy nie sądził, że przyjdzie mu niedługo postawić się w miejscu Maeve.
Idąc cmentarną alejką, Vane nie spodziewał się, że kogokolwiek spotka. Lub właściwie kogokolwiek zauważy, bo jego świadomość była oderwana od rzeczywistości i wyłapywała tylko silne bodźce. Równie dobrze mógłby znajdować się w tłumie i wciąż być pewnym, że był sam. Dlatego w pierwszym momencie w ogóle nie skupił się na wymawianym przez kogoś imieniu. Swoim imieniu. Szedł dalej i dopiero chwila, w której śmignęły mu ciemne, dziwnie znajome kędziorki, sprowadziła go na ziemię. Zatrzymał się gwałtownie w półkroku i dopiero wtedy przeniósł uwagę na młodą kobietę naprzeciwko. Jej delikatne rysy i drobny nos od razu zostały odnalezione przez mężczyznę we wspomnieniach, z łatwością dopasowując ją do odpowiedniego nazwiska. - V? - spytał zaskoczony tym niecodziennym spotkaniem w tym niecodziennym miejscu, lecz nie musiał słyszeć odpowiedzi, bo doskonale ją znał. Nie czekał tak naprawdę na jej reakcję, tylko nachylił się i mocno objął znajomą dziewczynę, zaskakując nie tylko ją samą tym gestem lecz również i siebie samego. Kiedyś byłaby to dla niego norma. Teraz było inaczej, ale chciał po prostu poczuć bliskość drugiej osoby. Napotkanie kiedyś dobrze sobie znanej postaci wyzwoliło te emocje. Zanurzył twarz w jej włosach, czując jak zacisnęło mu się gardło. Jednak tak szybko jak to zrobił, zreflektował się, zdając sobie sprawę, że szybciej zrobił niż pomyślał. - Wybacz - bąknął zmieszany, odsuwając się dość gwałtownie i odchrząkując znacząco. Wiedział, że przesadził, ale zwyczajnie... Nie mógł się powstrzymać. Ostatnio wszystko go przytłaczało, a spotkanie kogoś z przeszłości kto kojarzył mu się jedynie z pozytywnymi wspomnieniami, było pod pewnymi względami ratunkiem w tej chorej udręce. - To wszystko... Przepraszam - mówił, podciągając nosem i chcąc pozbyć się uczucia zbliżającego się rozklejenia. Dlatego też po prostu skupił się na niej. Milczeli jeszcze jakąś chwilę, zanim profesor przypomniał sobie o ostatnich zdarzeniach, które kojarzyły mu się z postacią panny Clearwater i jej pozycja wcale nie prezentowała się lepiej od jego własnej. Szczególnie, ze dotykała również i samego Jaydena. - Przykro mi z powodu Caleba - powiedział cicho. Pamiętał jego pogrzeb i pamiętał, że bolało. Wtedy nie sądził, że przyjdzie mu niedługo postawić się w miejscu Maeve.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z początku obawiała się, że doszło do pomyłki - mężczyzna nie zwrócił na nią uwagi, nie uraczył jej nawet przelotnym spojrzeniem, w ciszy kontynuując swą samotną wędrówkę. Jednak czy naprawdę mogła popełnić błąd? Takie rzeczy się nie przydarzały, w każdym razie - nie jej. Miała dobrą pamięć, zwłaszcza wzrokową, dlatego była pewna, że miała do czynienia z Jaydenem, tym Jaydenem. W końcu tyle długich lat widywała go niemal każdego dnia, gdy mijali się na szkolnych korytarzach, gdy przesiadywali w pokoju wspólnym do późnych godzin nocnych, by w końcu zasnąć w ustawionych przez kominkiem fotelach. Między jej brwiami pojawiła się niewielka zmarszczka, usta ściągnęły się w zamyśleniu, gdy tak przypatrywała mu się z uwagą, wciąż analizując jego twarz, porównując ją ze wspomnieniem, które zachowała. Wtedy jednak przystanął w pół kroku, a ona wraz z nim.
V? Dawno tego nie słyszała, dawno nikt się tak do niej nie zwracał. Dzięki temu zyskała pewność, że nie pomyliła się, bezbłędnie rozpoznała go już z daleka. Bezwiednie poprawiła opadający na twarz kosmyk włosów, na jej usta wystąpił blady uśmiech; w innych okolicznościach mogłaby się po prostu cieszyć z tego przypadkowego spotkania, lecz biorąc pod uwagę miejsce, w którym przecięły się ich ścieżki... Nie zdążyła otworzyć ust, by należycie się z nim przywitać, by zapytać, co się stało, gdy utonęła w jego uścisku. Z początku bliskość Jaydena ją sparaliżowała - nie pamiętała już, kto i kiedy ostatnio ją przytulił. Prędko się poprawiła, oplotła go ramionami, próbując się przy tym nie rozpłakać. To była jednak tylko chwila; gdy przerwał, odsunął się, na jej twarzy nie było widać łez, jej usta nie wyginały się w żałosnym grymasie, który jeszcze przed chwilą chowała w jego ramieniu.
- Wszystko w porządku, nie mam czego wybaczać - odpowiedziała cicho, spokojnie, próbując w ten sposób dodać mu otuchy. Nie miała mu przecież tego za złe, nie uważała, by zachował się zbyt zuchwale. Znów to robiła, obserwowała Jaydena z uwagą, próbując rozczytać jego myśli; dzięki temu nie skupiała się na swych emocjach. Nie musiała się bardzo starać, by zauważyć, że ewidentnie nie był w formie. W niczym nie przypominał tego wiecznie uśmiechniętego, radosnego chłopaka, którego pamiętała z Hogwartu. Czy powinna się dziwić? To były mroczne czasy i nic nie zapowiadało zmiany, wprost przeciwnie; cmentarze zapełniały się w coraz szybszym tempie.
Westchnęła mimowolnie, gdy wypowiedział to imię; ciężar, który nosiła w piersi, znów przypomniał o swym istnieniu, brutalnie sprowadzając ją na ziemię. Nie mogła już bawić się we wprawnego obserwatora, próbować odgadywać i analizować jego emocje, gdy przypomniał o jej własnych.
- Wiem - odpowiedziała w końcu cicho, bardzo cicho, szukając wzrokiem spojrzenia Jaydena. Doceniała to, nawet jeśli nie potrafiła tego dobrze okazać. Próbowała odepchnąć obrazy, które same wypływały na powierzchnię świadomości; roześmiani Caleb i Jayden przepychający się na szkolnych błoniach, noszący paskudne świąteczne swetry, ganiający się po korytarzach. Nie mogła o tym myśleć, jeśli nie chciała poddać się słabości. - Kogo odwiedzałeś? - zapytała po chwili, próbując w ten sposób wrócić do rzeczywistości. Nie myślała wtedy, czy nie urazi go taką bezpośredniością, czy nie wzbudzi niechcianych emocji, czy nie przekroczy granicy, której powinna pilnować; ich relacja rozluźniła się, nie byli ze sobą blisko. - Przepraszam - zreflektowała się szybko. - Nie powinnam o to pytać. Nie w taki sposób - dodała, nerwowo poprawiając pasek torebki, znów odganiając opadający na czoło kosmyk włosów.
V? Dawno tego nie słyszała, dawno nikt się tak do niej nie zwracał. Dzięki temu zyskała pewność, że nie pomyliła się, bezbłędnie rozpoznała go już z daleka. Bezwiednie poprawiła opadający na twarz kosmyk włosów, na jej usta wystąpił blady uśmiech; w innych okolicznościach mogłaby się po prostu cieszyć z tego przypadkowego spotkania, lecz biorąc pod uwagę miejsce, w którym przecięły się ich ścieżki... Nie zdążyła otworzyć ust, by należycie się z nim przywitać, by zapytać, co się stało, gdy utonęła w jego uścisku. Z początku bliskość Jaydena ją sparaliżowała - nie pamiętała już, kto i kiedy ostatnio ją przytulił. Prędko się poprawiła, oplotła go ramionami, próbując się przy tym nie rozpłakać. To była jednak tylko chwila; gdy przerwał, odsunął się, na jej twarzy nie było widać łez, jej usta nie wyginały się w żałosnym grymasie, który jeszcze przed chwilą chowała w jego ramieniu.
- Wszystko w porządku, nie mam czego wybaczać - odpowiedziała cicho, spokojnie, próbując w ten sposób dodać mu otuchy. Nie miała mu przecież tego za złe, nie uważała, by zachował się zbyt zuchwale. Znów to robiła, obserwowała Jaydena z uwagą, próbując rozczytać jego myśli; dzięki temu nie skupiała się na swych emocjach. Nie musiała się bardzo starać, by zauważyć, że ewidentnie nie był w formie. W niczym nie przypominał tego wiecznie uśmiechniętego, radosnego chłopaka, którego pamiętała z Hogwartu. Czy powinna się dziwić? To były mroczne czasy i nic nie zapowiadało zmiany, wprost przeciwnie; cmentarze zapełniały się w coraz szybszym tempie.
Westchnęła mimowolnie, gdy wypowiedział to imię; ciężar, który nosiła w piersi, znów przypomniał o swym istnieniu, brutalnie sprowadzając ją na ziemię. Nie mogła już bawić się we wprawnego obserwatora, próbować odgadywać i analizować jego emocje, gdy przypomniał o jej własnych.
- Wiem - odpowiedziała w końcu cicho, bardzo cicho, szukając wzrokiem spojrzenia Jaydena. Doceniała to, nawet jeśli nie potrafiła tego dobrze okazać. Próbowała odepchnąć obrazy, które same wypływały na powierzchnię świadomości; roześmiani Caleb i Jayden przepychający się na szkolnych błoniach, noszący paskudne świąteczne swetry, ganiający się po korytarzach. Nie mogła o tym myśleć, jeśli nie chciała poddać się słabości. - Kogo odwiedzałeś? - zapytała po chwili, próbując w ten sposób wrócić do rzeczywistości. Nie myślała wtedy, czy nie urazi go taką bezpośredniością, czy nie wzbudzi niechcianych emocji, czy nie przekroczy granicy, której powinna pilnować; ich relacja rozluźniła się, nie byli ze sobą blisko. - Przepraszam - zreflektowała się szybko. - Nie powinnam o to pytać. Nie w taki sposób - dodała, nerwowo poprawiając pasek torebki, znów odganiając opadający na czoło kosmyk włosów.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Oczy Jaydena skupiły się już na kobiecie, a mgła rozstąpiła się, dając mu pełen obraz tego, co się właśnie działo. A ów spotkanie było bardziej niespodziewane niż wszystko, o czym tylko mógł myśleć w tamtym momencie. Nie widział jej ile? Dwanaście lat? Czy spotykali się również i po tym jak skończył Hogwart, bo nie mógł sobie przypomnieć dokładnie. Teraz wspomnienia kryły się za białą ścianą martwych myśli i nie był w stanie dotrzeć do żadnego z nich. Ale jedno było pewne - V stała przed nim w całej swej krasie z delikatnym puklem włosów opadającym na czoło. Od razu rozpoznał w niej twarz przyjaciela, gdyż całe rodzeństwo Clearwater było do siebie bardzo podobne. I chociaż zdawać by się mogło, że byli trojaczkami, każde z nich wyróżniało się na tle innych czymś szczególnym. Na pierwszy rzut oka może i byli identyczni, Jayden nauczył się jednak widzieć wyjątkowość w twarzach rodzeństwa malowanych charakterystycznymi drobnymi rysami. Bracia byli bardziej podobni, a Maeve była młodą kobietą. Logicznym było więc, że jej uroda była odmienna od reszty. Gdy była dzieckiem, te niuanse nie były tak wyraziste - po takiej przerwie astronom nie mógł już tłumaczyć się niewiedzą. Nie miał przed sobą nastolatki, tylko młodą kobietę pogrążoną jak on w rozpaczy po utracie bliskiej osoby. Pamiętał to niebieskie spojrzenie z prześwitami szarości, które potrafiło się w niego wpatrywać godzinami, gdy opowiadał jej o zagadnieniach z numerologii czy astronomii. Gdy rozmawiali o książkach, tak zwyczajnych, a równocześnie niezwykłych. Gdy zmęczeni padali na fotelach w pokoju wspólnym, by następnego dnia rano być przyłapanym przez pierwsze poranne skowronki. Gdy kilka razy brał ją na barki, żeby wspomóc ją w sięganiu po książki stojące na najwyższej półce. Mała siostra Caleba, której delikatnie skośne oczy napawały go jakąś dziwną nostalgią. Nie był w stanie podejść do niej na pogrzebie, stając daleko za wszystkimi i starając się powstrzymać drżenie rąk na widok zrozpaczonych krewnych. Trzymając ją przez moment w ramionach i czując jej zapach, zdawał się znów mieć te kilkanaście lat i nie posiadać żadnych zmartwień. A jednak nigdy nie mieli być znów tymi dziećmi, czasu nikt nie potrafił cofnąć, złamane serca nie miały zostać uleczone. Musieli nauczyć się z tym żyć lub się poddać. Jayden nie do końca był jeszcze przekonany, dokąd prowadziła jego ścieżka - czy na zatracenie, czy uwolnienie, chociaż podświadomość pchała go w jedynym słusznym kierunku. Życie jednak nie dawało mu zapominać o swoich porażkach, dlatego nawet spotkanie Maeve przywołało wspomnienia wszystkich, których poznał w murach Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Zarówno byli tam dawni przyjaciele jak i ci bliżsi teraźniejszości.
Kogo odwiedzałeś?
Nie powinnam o to pytać.
- Nie... - głos mu zadrgał, ale zaraz przełknął ślinę, by kontynuować. Podciągnął równocześnie nosem, zupełnie jakby właśnie łapało go przeziębienie, lecz wcale tak nie było. Przejechał dłonią po twarzy jakby chciał przegonić tęsknotę, która uderzyła go niczym siarczysty policzek. - Nie przejmuj się - dokończył, uśmiechając się na pocieszenie, chociaż wyszło to naprawdę żałośnie. - Przecież to nic złego. - Cisza, która zapanowała między nimi nie zdawała się być niezręczna. Wpatrujący się w nieznany punkt na płaszczu Clearwater i sama zainteresowana trwali jakby w zawieszeniu wspomnień dawnych lat, które dzielili między sobą oraz jeszcze jedną, bardzo ważną dla ich dwójki osobą. Jayden miał wielu znajomych i niejeden z nich należał do dzielnych Gryfonów, którym niestraszne były najdziwniejsze przygody. To oni uczyli siedzącego w książkach Krukona pierwszego łamania zasad. To Caleb wyciągnął go również na nielegalną wyprawę do Hogsmeade. To z nim pili pierwszą i ostatnią ognistą, bo Vane myślał, że to sok jabłkowy. To Clearwater kojarzył się w dużej części profesorowi ze swoim czasem edukacji, mimo że w późniejszych latach nie utrzymywali tego kontaktu na takim poziomie jak niegdyś. A teraz leżał tutaj - między ciszą i wiatrem. - Kuzynki. Dowiedziałem się całkiem niedawno - odparł krótko, a gdy coś kazało mu się odezwać ponownie, zrobił to. - Dalej nie mogę uwierzyć w to wszystko... Twój brat. Teraz moje dziewczyny... Tak naprawdę odwiedzam puste groby. Czy to nie kuriozalne? - zaśmiał się krótko, chociaż w tym śmiechu nie było żadnego szczęścia ani radości. Rozbawienie absurdem sytuacji, w której się znalazł, pełen bezsilności i nerwowości. Krótki, niepokojący, ale i bolesny. Zaraz powaga znów wróciła do mimiki astronoma i gdyby obserwowano go bez znania kontekstu, można by sądzić, że miało się do czynienia z obłąkanym człowiekiem. Oboje jednak wiedzieli, że wcale tak nie było. - Nienawidzę niewiedzy - mruknął Vane, wpatrując się w żwir pod ich butami, zupełnie jakby właśnie tam miał znaleźć odpowiedź na nurtujące, nie tylko jego, pytania. Wiedział o tym i nie mógł nie podzielić się swoimi wątpliwościami z osobą potrafiącą zrozumieć sytuację w jakiej się znalazł. Bo Maeve była częścią tego wszystkiego - w mniejszym stopniu niż on, lecz nie oznaczało to, że miało ją boleć inaczej, słabiej. Wręcz przeciwnie. Straciła brata, Jaydenowi los odebrał przyjaciela i dwie kuzynki.
Kogo odwiedzałeś?
Nie powinnam o to pytać.
- Nie... - głos mu zadrgał, ale zaraz przełknął ślinę, by kontynuować. Podciągnął równocześnie nosem, zupełnie jakby właśnie łapało go przeziębienie, lecz wcale tak nie było. Przejechał dłonią po twarzy jakby chciał przegonić tęsknotę, która uderzyła go niczym siarczysty policzek. - Nie przejmuj się - dokończył, uśmiechając się na pocieszenie, chociaż wyszło to naprawdę żałośnie. - Przecież to nic złego. - Cisza, która zapanowała między nimi nie zdawała się być niezręczna. Wpatrujący się w nieznany punkt na płaszczu Clearwater i sama zainteresowana trwali jakby w zawieszeniu wspomnień dawnych lat, które dzielili między sobą oraz jeszcze jedną, bardzo ważną dla ich dwójki osobą. Jayden miał wielu znajomych i niejeden z nich należał do dzielnych Gryfonów, którym niestraszne były najdziwniejsze przygody. To oni uczyli siedzącego w książkach Krukona pierwszego łamania zasad. To Caleb wyciągnął go również na nielegalną wyprawę do Hogsmeade. To z nim pili pierwszą i ostatnią ognistą, bo Vane myślał, że to sok jabłkowy. To Clearwater kojarzył się w dużej części profesorowi ze swoim czasem edukacji, mimo że w późniejszych latach nie utrzymywali tego kontaktu na takim poziomie jak niegdyś. A teraz leżał tutaj - między ciszą i wiatrem. - Kuzynki. Dowiedziałem się całkiem niedawno - odparł krótko, a gdy coś kazało mu się odezwać ponownie, zrobił to. - Dalej nie mogę uwierzyć w to wszystko... Twój brat. Teraz moje dziewczyny... Tak naprawdę odwiedzam puste groby. Czy to nie kuriozalne? - zaśmiał się krótko, chociaż w tym śmiechu nie było żadnego szczęścia ani radości. Rozbawienie absurdem sytuacji, w której się znalazł, pełen bezsilności i nerwowości. Krótki, niepokojący, ale i bolesny. Zaraz powaga znów wróciła do mimiki astronoma i gdyby obserwowano go bez znania kontekstu, można by sądzić, że miało się do czynienia z obłąkanym człowiekiem. Oboje jednak wiedzieli, że wcale tak nie było. - Nienawidzę niewiedzy - mruknął Vane, wpatrując się w żwir pod ich butami, zupełnie jakby właśnie tam miał znaleźć odpowiedź na nurtujące, nie tylko jego, pytania. Wiedział o tym i nie mógł nie podzielić się swoimi wątpliwościami z osobą potrafiącą zrozumieć sytuację w jakiej się znalazł. Bo Maeve była częścią tego wszystkiego - w mniejszym stopniu niż on, lecz nie oznaczało to, że miało ją boleć inaczej, słabiej. Wręcz przeciwnie. Straciła brata, Jaydenowi los odebrał przyjaciela i dwie kuzynki.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie ruszała się z miejsca, wyrzucając sobie w myślach swoje bezmyślne zapytanie. Z uwagą, może nieco zbyt nachalnie, przypatrywała się twarzy Jaydena, próbując w ten sposób ocenić, jaki wywołała efekt, jak bardzo dotknęły go te słowa. Wiedziała, że to, co powiedziała przed chwilą, było nietaktowne. Wiedziała również, że mogła w ten sposób wyrządzić mu krzywdę - co w żadnym wypadku nie było jej zamiarem. Ile się nie widzieli, dekadę? A ona witała się z nim w taki sposób. I żadne przepraszam nie mogło tego cofnąć.
Wpatrywała się w niego dalej, odnotowując kolejne różnice, których nie zauważyła w pierwszej chwili. Wyrósł. Jego rysy twarzy uległy zmianie. Zmężniały? W pamięci Maeve wciąż był tym sympatycznym chłopcem - nastolatkiem - o nieco pucołowatej twarzy, który najpierw był jedynie znajomym jej braci, z czasem jednak stał się również jej kolegą. Pełnoprawnym kolegą, który widział w niej Maeve, nie zaś młodszą siostrę chłopaków. Z którym potrafiła rozmawiać przez długie godziny, do którego zwracała się o pomoc, któremu opowiadała o tym, jaka przykrość spotkała ją tym razem. Z jej piersi wydobyło się mimowolne westchnienie; brakowało jej go, nawet jeśli nie zdawała sobie z tego sprawy, zbyt zajęta szkoleniem, pracą, żałobą. Jednak czy wciąż potrafiliby się tak dobrze dogadywać? Czy te długie lata nie zmieniły ich nie do poznania? Przygryzła wargę, gdy stojący przed nią mężczyzna spróbował przemówić, lecz głos odmówił mu posłuszeństwa. Wiedziała, że żadne słowa nie mogły odgonić smutku, który nieopatrznie musiała przywołać. Dlatego też zamiast tego odważyła się położyć dłoń na jego ramieniu, czekając, aż Jayden dojdzie do siebie - a przynajmniej zdoła uciszyć żałość, która doszła do głosu. Chciałaby mu pomóc, chciałaby pomóc im obojgu, nie wiedziała jednak, jak tego dokonać. Ani czy w ogóle było to możliwe.
- Nie chciałam - odezwała się w końcu cicho, bardzo cicho, choć wiedziała, że to bez sensu, to nic nie da, ani nic nie zmieni. Odczuwała jednak wyrzuty sumienia, które chciała w ten sposób zagłuszyć. Ścisnęła jego ramię, próbując dodać mu otuchy, po czym odsunęła dłoń, by poprawić nią pasek zjeżdżającej z ramienia torby, odgarnąć opadający na czoło kosmyk włosów. Cisza, która między nimi zapadła, nie była uciążliwa. Pozwalała jednak, by wspomnienia powracały, a wraz z nimi sentyment, wzruszenie, smutek. Ile dałaby za to, by móc wrócić do Hogwartu, by móc mieć tam zarówno swoich braci - roztrzepanych, szalonych, zdrowych - jak i Jaydena czy Poppy. Podniosła na niego wzrok, gdy po jakimś czasie postanowił się odezwać; na twarzy pojawił się grymas przybicia, lecz spojrzenie pełne było współczucia. Kuzynki? Czy mogła je kojarzyć? Czy opowiadał jej o nich? Z pewnością, w poprzednim życiu.
- Współczuję, Jayden. Musi ci być ciężko - powiedziała cicho; frazesy, frazesy, frazesy. Oczywiście, że musiało być mu ciężko. Był rozbity, ledwo trzymał się w jednym kawałku. Nie wiedziała jednak, co innego powiedzieć. Przywykła do roli osoby pocieszanej, nie pocieszającej. Doskonale wiedziała, jak musi się teraz czuć. A przynajmniej podejrzewała, że wie. - Przyszło nam żyć w strasznych czasach - mruknęła trochę do siebie, trochę do niego. Była pewna, że śmierć Caleba nie była spowodowana chorobą, nieszczęśliwym wypadkiem, straszliwym zbiegiem okoliczności. Jej starszy brat został ofiarą tych przeklętych realiów, toczących się na ulicach wojen. Zdziwiła się, gdy Jayden powiedział o pustych grobach. Bała się jednak, że gdyby zapytała i o to, znów sprawiłaby mu przykrość. Milczała więc, odnotowując tę informację w pamięci, zachowując ją na przyszłość. Zaśmiał się w ten bezsilny, całkowicie pozbawiony wesołości sposób, a ona westchnęła ciężko, patrząc na niego ze współczuciem.
- To jest najgorsze. Niewiedza - przyznała, wlepiając wzrok w płaszcz astronoma; smutek zamieniał się w złość, irytację, rozdrażnienie. Biuro aurorów wciąż nie potrafiło udzielić jej jakichkolwiek informacji na temat Caleba, zaś jej prywatne śledztwo nie przynosiło większych rezultatów. Czasem jednak wolała być zła niż smutna. Dawało jej to iluzję siły, której tak bardzo teraz potrzebowała. - To nie powinno się wydarzyć. To nie powinno nas spotkać. Nie o tym marzyliśmy w szkole - odezwała się po chwili z rozgoryczeniem, nie wiedząc już, czy powinna obawiać się płaczu, czy raczej nieposkromionej złości, która znów dawała o sobie znać.
Wpatrywała się w niego dalej, odnotowując kolejne różnice, których nie zauważyła w pierwszej chwili. Wyrósł. Jego rysy twarzy uległy zmianie. Zmężniały? W pamięci Maeve wciąż był tym sympatycznym chłopcem - nastolatkiem - o nieco pucołowatej twarzy, który najpierw był jedynie znajomym jej braci, z czasem jednak stał się również jej kolegą. Pełnoprawnym kolegą, który widział w niej Maeve, nie zaś młodszą siostrę chłopaków. Z którym potrafiła rozmawiać przez długie godziny, do którego zwracała się o pomoc, któremu opowiadała o tym, jaka przykrość spotkała ją tym razem. Z jej piersi wydobyło się mimowolne westchnienie; brakowało jej go, nawet jeśli nie zdawała sobie z tego sprawy, zbyt zajęta szkoleniem, pracą, żałobą. Jednak czy wciąż potrafiliby się tak dobrze dogadywać? Czy te długie lata nie zmieniły ich nie do poznania? Przygryzła wargę, gdy stojący przed nią mężczyzna spróbował przemówić, lecz głos odmówił mu posłuszeństwa. Wiedziała, że żadne słowa nie mogły odgonić smutku, który nieopatrznie musiała przywołać. Dlatego też zamiast tego odważyła się położyć dłoń na jego ramieniu, czekając, aż Jayden dojdzie do siebie - a przynajmniej zdoła uciszyć żałość, która doszła do głosu. Chciałaby mu pomóc, chciałaby pomóc im obojgu, nie wiedziała jednak, jak tego dokonać. Ani czy w ogóle było to możliwe.
- Nie chciałam - odezwała się w końcu cicho, bardzo cicho, choć wiedziała, że to bez sensu, to nic nie da, ani nic nie zmieni. Odczuwała jednak wyrzuty sumienia, które chciała w ten sposób zagłuszyć. Ścisnęła jego ramię, próbując dodać mu otuchy, po czym odsunęła dłoń, by poprawić nią pasek zjeżdżającej z ramienia torby, odgarnąć opadający na czoło kosmyk włosów. Cisza, która między nimi zapadła, nie była uciążliwa. Pozwalała jednak, by wspomnienia powracały, a wraz z nimi sentyment, wzruszenie, smutek. Ile dałaby za to, by móc wrócić do Hogwartu, by móc mieć tam zarówno swoich braci - roztrzepanych, szalonych, zdrowych - jak i Jaydena czy Poppy. Podniosła na niego wzrok, gdy po jakimś czasie postanowił się odezwać; na twarzy pojawił się grymas przybicia, lecz spojrzenie pełne było współczucia. Kuzynki? Czy mogła je kojarzyć? Czy opowiadał jej o nich? Z pewnością, w poprzednim życiu.
- Współczuję, Jayden. Musi ci być ciężko - powiedziała cicho; frazesy, frazesy, frazesy. Oczywiście, że musiało być mu ciężko. Był rozbity, ledwo trzymał się w jednym kawałku. Nie wiedziała jednak, co innego powiedzieć. Przywykła do roli osoby pocieszanej, nie pocieszającej. Doskonale wiedziała, jak musi się teraz czuć. A przynajmniej podejrzewała, że wie. - Przyszło nam żyć w strasznych czasach - mruknęła trochę do siebie, trochę do niego. Była pewna, że śmierć Caleba nie była spowodowana chorobą, nieszczęśliwym wypadkiem, straszliwym zbiegiem okoliczności. Jej starszy brat został ofiarą tych przeklętych realiów, toczących się na ulicach wojen. Zdziwiła się, gdy Jayden powiedział o pustych grobach. Bała się jednak, że gdyby zapytała i o to, znów sprawiłaby mu przykrość. Milczała więc, odnotowując tę informację w pamięci, zachowując ją na przyszłość. Zaśmiał się w ten bezsilny, całkowicie pozbawiony wesołości sposób, a ona westchnęła ciężko, patrząc na niego ze współczuciem.
- To jest najgorsze. Niewiedza - przyznała, wlepiając wzrok w płaszcz astronoma; smutek zamieniał się w złość, irytację, rozdrażnienie. Biuro aurorów wciąż nie potrafiło udzielić jej jakichkolwiek informacji na temat Caleba, zaś jej prywatne śledztwo nie przynosiło większych rezultatów. Czasem jednak wolała być zła niż smutna. Dawało jej to iluzję siły, której tak bardzo teraz potrzebowała. - To nie powinno się wydarzyć. To nie powinno nas spotkać. Nie o tym marzyliśmy w szkole - odezwała się po chwili z rozgoryczeniem, nie wiedząc już, czy powinna obawiać się płaczu, czy raczej nieposkromionej złości, która znów dawała o sobie znać.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Alejka przy cmentarzu
Szybka odpowiedź